Arystokrata (XII)
26 czerwca 2021
Arystokrata
Szacowany czas lektury: 39 min
Oparł się dłonią o futrynę i z uwagą przyjrzał się niezwykłej kołatce. Stara, pokryta śniedzią, przedstawiała łeb koszmarnego stwora i nie pasowała do odrestaurowanych frontowych drzwi. Niezrozumiała potrzeba użycia metalowego gadżetu pchnęła go do prostackiego załomotania w podwoje domu Marty.
Uderzył czachą z odsłoniętymi w dziwnie prześmiewczym wyrazie zębami i wijącymi się wokół wybałuszonych oczu splotami kudłów.
Co, do cholery, miał znaczyć ten maszkaron na samym wejściu? Jakiś żart? Drugi podobny, jeśli nie taki sam, tyle że kamienny, od zawsze straszył swym uszczypanym i porośniętym mchem obliczem przy wjeździe na teren kopalni. Nikt już nie pamiętał, kto i w jakim celu postawił tę bestię o złośliwym obliczu. Wcale by się nie zdziwił, gdyby Marta przytachała także tamtego potwora pod swoje drzwi.
W chwili, gdy zirytowany opieszałością służby powtórnie miał użyć kawałka metalu, białe masywne drzwi otworzyły się. Stojący w nich niewolnik na widok Roberta Raysa zamarł na moment, a następnie, spuściwszy wzrok, skłonił się.
– Panie…
Arystokrata odepchnął zaskoczonego sługę i wszedł do środka.
– Chcę się widzieć z moją siostrą! – warknął i rozejrzał się po przestronnym holu. Zanim osobisty zdążył zareagować, skierował się w stronę korytarza prowadzącego do, jak się spodziewał, prywatnych pokoi. O tak wczesnej porze liczył zastać Martę w sypialni. – Śpi? – zadał pytanie, na które nie oczekiwał odpowiedzi.
– Panie, panny Rays nie ma… – Alan niemal wykrzyknął i pośpiesznie podążył za Robertem.
– Pierdolisz!
Wizja Marty i Drugiego razem przyprawiała go o ból głowy i rozdrażnienie. Gdyby nie wizyta w ambulatorium, którą zafundował mu Cichy, odwiedziłby siostrę dużo wcześniej. Złe przeczucia targały nim, odkąd dowiedział się o udziale Martina w zaskakująco podejrzanej rezerwacji jego osobistego niewolnika. Czyj, do kurwy nędzy, był to pomysł? Marty czy Shlazinga?
– Panie, to są prywatne pokoje panny…
Robert zatrzymał się, przez ułamek sekundy spoglądał na biały marmur podłogi, po czym gwałtownie odwracając się, wyprowadził cios lewą ręką w żołądek upierdliwego niewolnika.
– Zamknij się – syknął. Z satysfakcją obserwował, jak zaskoczony chłopak łamie się wpół i upada na kolana, walcząc o oddech. – Jeszcze jedno słowo nie po mojej myśli i będziesz zbierał mózg ze ściany.
Nic już nie stało na przeszkodzie, aby wszedł do sypialni. Narażał się na awanturę, ale nie obchodziły go ewentualne protesty. Siostra się panoszyła, a Martin spiskował. Wszyscy spiskowali!
Docierały do niego niejasne, ale wyraźnie niepokojące sygnały, że ktoś zbiera informacje o rodzinie. Pomimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań obserwacje służby wywiadu nie na wiele się zdały. Nie udało się znaleźć konkretnych, a właściwie żadnych dowodów na ingerencję w pilnie strzeżone życie prywatne rodzeństwa. Owszem, wcześniej też zdarzały się nieudane próby manipulowania w systemie ochrony i bezpieczeństwa Holdingu, i nie było to czymś nowym, szczególnie że zawsze w dość krótkim czasie odkrywano i eliminowano zagrożenie u źródła, ale…
Teraz coś nie grało, bardzo nie grało. Niepokój towarzyszący Robertowi od dłuższego czasu zamienił się w obsesję i nie pozwalał mężczyźnie normalnie funkcjonować. Oddalenie od domu i siostry, a także niemożność kontrolowania i znikomy wpływ na podejmowane przez nią działania, doprowadzały go do furii.
Niemalże nie spał i nie jadł, w miarę normalnie funkcjonował dzięki alkoholowi i jakimś prochom, które dostawał od jednego z zatrudnionych na plantacji konowałów.
Z trudem panował nad emocjami.
Cisza i spokój miejsca, do którego wtargnął, poraziły go. Zapach perfum, kwiatów i niezrozumiała dla męskiej, przyzwyczajonej do spartańskich warunków natury, pewna miękkość subtelnego wnętrza, ukazała Robertowi jego prostackość. Odniósł wrażenie, że jak zwykły złodziejaszek wkradł się do świątyni. Niepewnie zrobił jeszcze kilka kroków. W bocznej wnęce, niewiele mniejszej niż pokój, w którym się znajdował, za olbrzymim parawanem wykonanym z kratowanego drewna ujrzał w lustrach, tworzących trzy ściany wokół łoża, krzątającą się niewolnicę.
Nie spostrzegła go, więc wycofał się z obrazem wysokiego, zaścielonego już łoża przed oczami, przyozdobionego kilkoma haftowanymi poduszkami, odbitego w trzech płaszczyznach, z dręczącymi myślami, że noc w nim mógł spędzić jego osobisty niewolnik.
– Gdzie ona jest? – warknął do niewolnego Marty, wychodząc na korytarz.
– Panna Rays, jak co rano, wyjechała konno – padła zdecydowana odpowiedź.
Robert wciągnął głośno powietrze do płuc.
– Nie mogłeś od razu tak powiedzieć!
– Próbowałem, Panie…
– A gdzie on jest?
– Nie wiem, o kim mówisz, Panie…
– Niewolnik, który spędził noc z moją siostrą.
– Został odesłany do rezydencji, jeszcze przed wyjściem panny Rays – odparł podążający za nim Alan.
Weszli do zalanego porannym słońcem salonu. Niezłe gniazdko uwiła sobie jego siostra. Przytulna samotnia z oddaną służbą, albo… – Kpisz sobie ze mnie? – albo kretynem w roli osobistego. – Nie ma go w rezydencji!
– Panie… – Blondyn zadrżał, wbił wzrok w podłogę i gorliwie zapewnił: – Sam… osobiście przekazałem niewolnika do przyjemności strażnikom funkcyjnym… Odszedł, zanim moja pani…
– Wiem, zanim twoja pani wyjechała… Ale, kurwa, nie ma go!
– Panie, może coś jeszcze z nim robią… może przygotowują… stąd na pewno odszedł!
Robert czujnie przyjrzał się chłopakowi. Nerwowe skubanie palcami spodni, wskazywało, że się boi albo coś ukrywa, albo jedno i drugie.
Nagle na myśl mu przeszło, że może Drugiego jednak nie ma w tym domu. To było możliwe… Czyżby Shlazing celowo go zwiódł? W jakim celu?
W sumie, z jednej strony mógł chcieć chronić Drugiego, nie pierwszy raz tak robił, ale z drugiej, rezerwacja była dla Marty, nie ośmieliłby się sam zadysponować. Chyba że współpracowali ze sobą.
Nie. Marta nie bawiłaby się w takie gierki. Ona po prostu jasno dałaby znać, co myśli o sprawie i… No właśnie!
Kurwa, jakiej sprawie?
Robert potarł skroń, zaczynała go boleć głowa. Powinien się trochę przespać, przed nim był trudny dzień. To brak snu i napięcie sprawiły, że wyolbrzymił zajście z Justinem, obsesja nie dawała spokoju. Przecież Marta nie jest świadoma tarć pomiędzy nim a Martinem.
Tak, stanowczo przesadza i powinien się ogarnąć… Kurwa, ale gdzie jest Drugi?
Nie no, jednak coś jest na rzeczy i Robert był pewny, że stojący przed nim w nerwowym oczekiwaniu chłopak coś wie.
Irytujący skurwielek.
Niewątpliwie bał się Raysa, wydawał się uległy i zahukany, a jednak wyczuwał w nim jakąś przebiegłość.
Bez ostrzeżenia uderzył niewolnika w twarz.
– Gdzie jest Drugi? – zapytał spokojnie, chwytając niewolnego za gardło i popychając w głąb salonu. – Gdzie jest mój… – syknął z nagłego bólu – …osobisty?
Impet, z jakim podciął nogi niewolnemu, aby rzucić go na klęczki, sprawił, że naruszył świeżo opatrzoną ranę w okolicach ostatniego żebra. Wyraźnie poczuł, jak puścił jeden na pewno, a może i dwa szwy.
Robert usiadł delikatnie w rogu kanapy, a wciąż trzymany za kark mocnym chwytem niewolnik ukląkł tuż u jego stóp.
Rays, nie dając po sobie znać słabości, uspokoił oddech i powtórzył: – Drugi. Gdzie jest?
Alan chciał się odsunąć, ale zaciśnięte na przyczepach mięśni karku palce nie pozwoliły na najmniejszy ruch.
– Na dole, Panie… – wyszeptał z trudem.
– Na dole. A co on robi na tym dole? – Robert odchylił głowę do tyłu i przymknął powieki.
– Nie wiem, Panie! – Alan niemal krzyknął, gdy ból szyi zaczął się zwiększać.
– Nie wiesz… To spytam inaczej – co wiesz, głąbie jeden?!
– Nic nie wiem. – Niewolnik pochylił się ze złudną nadzieją zmniejszenia uścisku. – Drugiego przyprowadzono wieczorem do służenia…
– A jednak coś wiesz – Rays poluźnił nacisk palców – tylko kręcisz!
– Panie, nic nie kręcę, tak było! – Blondynek napiął mięśnie pleców, gdy ostre paznokcie zaczęły się wbijać we wrażliwą skórę.
– Kręcisz… Do służenia przybył Drugi, a rano odszedł… – przerwał na chwilę, by wtrącić szyderczo – przed wyjazdem twojej pani, oczywiście… popraw mnie, gnojku, jeśli źle zrozumiałem, inny niewolnik.
Robert zaklął w duchu i wyprostował się. Z trudem powstrzymał się przed odruchem spuszczenia gówniarzowi porządnego wpierdolu. Jednak ćmiący ból sprawił, że przez moment zastanowił się, czy wypada mu to zrobić, a przede wszystkim czy warto jeszcze bardziej narazić się siostrze. I tak nie będzie zachwycona już tym, co uczynił do tej pory, więc doszedł do wniosku, że zapanowanie nad chęcią użycia szybkiego i prostego sposobu zmuszenia chłopaka do współpracy, nie jest dobrym pomysłem, ale jedynym na zaoszczędzenie sobie jeszcze większych kłopotów.
Puścił szyję niewolnika i chwycił za włosy, aby swobodnie spojrzeć mu w twarz. Kątem oka zerknął na obrożę.
– Alan – przeczytał wygrawerowany napis. – Jesteś Alan… A więc, Alanie, osobisty sługo naszej umiłowanej Pani, zacznijmy ponownie naszą rozmowę. Gdzie jest moja siostra?
Uwolniony od cierpienia, ale zmuszony do patrzenia w oczy Robertowi, czubkiem języka zwilżył spierzchnięte usta i głośno przełknął ślinę.
– Panna Rays, jak co rano, wyjechała na przejażdżkę.
– A gdzie odbywa się ta przejażdżka?
– Nie wiem, nigdy nie wspomniała – wyjaśnił pośpiesznie.
Mężczyzna położył lewą dłoń na ramieniu i ścisnął delikatnie.
– Alanie, na razie zwrócę ci tylko uwagę, że bardzo nie lubię zwrotu „nie wiem”. Rozumiesz?
– Tak, Panie.
– No, i fajnie, to nam zaoszczędzi trochę czasu. Gdzie jest Drugi?
– Na dole, w służbówce.
– Co robi w służbówce?
– Nie wi… Pani kazała tam go odesłać – poprawił się szybko.
– Rozumiem.
Wyjaśnienia osobistego Marty miały sens, jednak czuł, że niewolnik nie mówi wszystkiego. Mocniej wcisnął kciuk w wiązadło obojczykowe.
– Powiedz mi, gnojku, od kiedy jesteś niewolnikiem?
– Od roku i trzech miesięcy – odpowiedział błyskawicznie i dodał: – Pięć tygodni przed przybyciem do Radrays Valley przebywałem na przejściówce w Sadrze.
– Rozumiem. – Pomimo próby odwiedzenia ramienia Robert nie poluzował chwytu. – Przeszedłeś szkolenie?
– Tak, Panie. Master Ron był moim prowadzącym.
Robertowi nie umknęło nieznaczne załamanie w głosie. Uśmiechnął się w duchu do siebie.
– Na plantacji byłeś? – spytał.
– Nie, ale gdyby nie… – Zawahał się przez ułamek sekundy, jakby chciał coś ukryć. – Dostałem nakaz pracy w gospodarstwie na plantacji, nie do kopalni.
– Gdyby nie…? – Robert wcisnął palec wskazujący głębiej, a niewolny mimowolnie opuścił ramię przed dotkliwym bólem, który sprawiał drętwienie całej kończyny.
– Gdyby zarządca nie skierował mnie do służby pannie Rays, a Pani mnie nie zaakceptowała – dokończył na przyspieszonym oddechu, wyraźnie ucinając wytłumaczenie.
Mężczyzna odrobinę zmniejszył torturę, choć był przekonany, że nie usłyszał do końca prawdy.
– Cóż takiego sprawiło, albo… – przez chwilę skupił myśli. – Czym zasłużyłeś sobie na taki przywilej służenia?
– Panie, nie wi… Sam się dziwię, ale z całych sił służę…
– I nie chcesz trafić na plantację, prawda? – przerwał chłopakowi.
– Oczywiście, Panie, że nie chcę! – Niewolnik starając się zapanować nad głosem, zapewnił gorliwie.
– To gadaj, gnoju, prawdę! – Robert podniósł głos i ponownie sprawił, że niewolnik przyjął koślawą, niewygodną pozycję.
– Mówię samiutką prawdę – zaskomlał przez zaciśnięte ze strachu gardło. – Nie śmiałbym…
– To nie śmiej! Jak było z Drugim? Znasz go?
– Oczywiście, że znam, jest pańskim osobistym, widziałem go kilka razy w rezydencji, a wczoraj…
– I tylko tyle – zawiedziony, ponownie przerwał blondynowi. – Tylko tyle miałeś z nim do czynienia?
– Tak jest, Panie! Nigdy nie wchodziłem do rezydencji, a w podziemiach minęliśmy się kilka razy. Po obroży poznałem, że jest osobistym…
– Dobra, co dalej. – Robert pozwolił niewolnemu wyprostować się, zauważywszy, że nienaturalna pozycja utrudnia chłopakowi mówienie.
– Dziękuję, Panie. – Alan z ulgą nabrał powietrza do płuc. – Wczoraj wieczorem przyprowadzono Drugiego do służenia. Panna Rays wróciła przed północą i bardzo się zdenerwowała…
– Na co?
– Prawdopodobnie na tego niewolnika, potem rozkazała przyprowadzić innego i zapowiedziała, że jeśli znowu będzie to taki wrak… to jutro… to znaczy dzisiaj, zrobi porządek z tym burdelem.
– Tak powiedziała?– Zdumiony Rays aż się uśmiechnął. – I co dalej?
– Potem Pani nakazała Drugiego umieścić w służbówce, a mnie zejść z oczu.
– No, i nie trzeba było tak od razu? – Wyjaśnienia niewolnika wydały się spójne i nieco uspokoiły Roberta.
– Kiedy wróci moja siostra?
– Pani nigdy nie mówi.
– Kiedy? – stanowczo powtórzył pytanie.
– Panna Rays, bardzo rzadko powiadamia mnie o powrocie z przejażdżki.
Rays poklepał niewolnika po ramieniu. Przyjął do wiadomości wymówkę, wbrew temu, że gdy temat schodził na Martę, niewolnik stawał się oszczędny w słowach.
– Często wyjeżdża? – zapytał, chociaż znał odpowiedź. Chciał przetestować prawdomówność niewolnika.
– Tak.
– Tak, to za mało. – Rays włożył dłoń pod koszulę przy kołnierzyku i z przyjemnością zatopił w ciepłej skórze ramienia Alana paznokcie. – Jesteś głupcem czy mnie uważasz za głupca? – wyartykułował cicho, z wyraźnym ostrzeżeniem i podtekstem jednocześnie.
– Panna Rays, jeździ niemal codziennie z wyjątkiem niedziel i kiedy pozostaje w miejskim domu – wyjaśnił szybko, pragnąc uniknąć odpowiedzi na pełne sarkazmu pytanie. – Zawsze o tej samej porze i zawsze wraca przed południem, aby zdążyć przygotować się do ewentualnego wyjazdu lub pracy na miejscu w rezydencji.
Robert skinął głową. Chłopak nie kręcił, tyle sam wiedział od ochrony.
– Byłeś w miejskim mieszkaniu swojej pani? – Sondował sługę, chociaż też znał odpowiedź.
– Nigdy, Panie.
– Nie odpowiedziałeś na pytanie…
– Nie byłem, Panie – powtórzył niepewnie niewolnik.
Rays pod palcami poczuł, jak niewolnik napiął mięśnie. Mocniejszym dźgnięciem ponaglił chłopaka. Zbyt długo myślał.
– A więc?
– Panie, nie jesteś głupcem! – Niewolnik nie zapanował nad drżeniem w głosie. – Nie zasługuję na zaszczyt bycia osobistym, jestem nikim… jestem głupcem.
Robert uśmiechnął się w duchu i ostrożnie wyciągnął na kanapie. Głowę oparł o wysoki zagłówek i wygodnie wyprostował nogi, w takiej pozycji rana mniej dokuczała.
Otaczająca Roberta aura zmysłowości, którą stworzyła w tym domu Marta, uspokajała. Zgaszone pastelowe barwy, miękkie dywany, kanapy i fotele zachęcały do wyciszenia się, a unoszący się zapach jaśminu i żywe jasne kwiaty w wazonach uspokajały napięte nerwy. Cisza, ciepło wstrząsanego od czasu do czasu dreszczem młodego ciała pod palcami sprawiły, że poddawał się zmęczeniu i senności. Widok oddalonej głównej rezydencji z okna ozdobionego mięsistymi zasłonami powoli zamieniał się w obraz, który prześladował go od lat.
Obraz tej samej alei dojazdowej luźno, ale regularnie obsadzonej drzewami i rzędami wiecznie zielonych krzewów uformowanych w ozdobne kształty nasuwał się ilekroć przymykał oczy. Nigdy nie zapomni…
Tak jak nie mógł zapomnieć jej zapachu, jej dotyku i westchnień. Robił wszystko, aby nie czuć woni rozgrzanej łąki na włosach, delikatnych palców błądzących na torsie i tchnień pełnych błogości, zaspokojenia… Nigdy nie zdoła wymazać z pamięci, nigdy! Choćby nie wiadomo jak się starał.
A może wcale jednak tego nie pragnął? Może wracał do tych chwil, aby się karać?
Dlaczego przed snem, w trakcie i na jawie wciąż pieścił jej ciało? Całował piersi, brzuch, wzgórek łonowy, rozchylał uda… Smakował, wchłaniał, utrwalał, pragnął, marzył i nie wierzył, że może być inaczej. Nigdy nie był szczęśliwszy i bardziej spełniony. Każdy trzeźwy sen był o niej i z nią, w każdym pijanym zwidzie była ona, a w każdym koszmarze odchodziła. Wzywał ją, próbował pochwycić, zatrzymać, sprawić, by na jej twarzy ponownie gościł uśmiech, i rozpalić ognie w niebieskich, łagodnych oczach. Tak bardzo pożądał dotyku jej palców na swoim ciele, pragnął oddychać jej tchnieniem i cieszyć się jej radością w chwilach, które należały tylko do nich. Tak bardzo bolało wspomnienie. Jak strasznie się mylił, że nie ma takiej siły, która by go powstrzymała, ich dwoje rozdzieliła; i która mogła aż tak, pogruchotać dwa żywota…
A może to wszystko było ułudą, kłamstwem? Jeżeli mu się to tylko zdawało? Pragnął spełniać jej kaprysy, wielbić, uszczęśliwiać…
Teraz chciał krzyczeć, tylko na całe gardło krzyczeć! I gdy dosięgnął prawdy, karać – siebie, innych. Zwątpił we wszystko, w co wierzył – w postrzeganie świata, w uczucia, i w duszę, którą zabrała, odchodząc. Pozostała mu tylko tęsknota i niemożność spełnienia okaleczona żądzą odwetu.
Na Boga! Cóż miał uczynić, aby powrócił tamten czas?! Nienawidził siebie za niemożność bycia z nią, za niekontrolowaną, wszechogarniającą go słabość i niechęć do zrozumienia, czym jest wybaczanie. Osiągnięta granica świadomości doprowadziła do błogosławionego szaleństwa, a towarzyszący mu egoizm zagłuszał bolesną materię o miłości i o tym, że nie potrafił zabić w sobie niszczącego uczucia.
Ogłuchł i oślepł na rzeczywistość, nie potrafił się pogodzić ze stratą, w zamian poddał się potrzebie zemsty i poprzysiągł jej wierność.
Bezwiednie wbijał palce w ciało chłopaka tak mocno, że niewolny szarpnął się, nie będąc w stanie wytrzymać tortury. Robert w odwecie za oderwanie od myśli o złudzeniu, niespełnionej miłości do wyidealizowanej przez lata marzeń kobiety, precyzyjnie odnalazł nerw na boku szyi Alana, powodując intensywny ból i kilkusekundowe porażenie, w wyniku którego niewolny stracił na chwilę oddech.
– Jeszcze raz, a nie będziesz już do niczego nikomu przydatny – wycedził przez zęby.
Arystokrata ponownie odpłynął w świat nieziszczonych marzeń i dawno rozbudzonych pragnień. Wytrenowane zmysły pozwalały mężczyźnie przeżywać na nowo zachowane w pamięci chwile. Smak, węch, słuch… Łaknienie lekko słonego ciała, przerywane w rytm pchnięć szepty; utonięcie twarzą we włosach pachnących trawą w południowym słońcu… Najmniejsza cząstka jego ciała i umysłu obsesyjnie pamiętały Kristinę. Nikt i nic nie było w stanie sprawić, aby zapomniał o niej ani na chwilę. Mógł jedynie karać.
W chwili, kiedy pamięć znów wyświetliła wizję jej roześmianej twarzy, a w uszach rozbrzmiał dźwięczny śmiech rozradowanej dziewczyny, bardziej wyczuł niż usłyszał zbliżającą się osobę. Nieznaczne drgnięcie mięśni niewolnika upewniło go, że do salonu weszła Marta. Pewne kroki, szybki oddech, intensywny zapach jaśminu i konia… Małe, białe coś, czym faszerował się od jakiegoś czasu, stymulowało doznania, ale i wyostrzało odbiór bodźców zewnętrznych. Nie chciało mu się unieść powiek, aby spojrzeć na siostrę. Cały niepokój i wzburzenie, które go tu przywiodło, ulotniło się za sprawą wspomnienia łagodnych chwil. Z przyjemnością wsłuchiwał się w wyrazisty i melodyjny głos… wyrachowanej panny Rays. Taka się stała. Błyskotliwa i zajadła, i to wszystko dzięki swojemu bratu. Nie chciał tego… jak i wielu innych rzeczy!
Nie zluzował uścisku na ramieniu Alana, gdy nakazała niewolnikowi wstać, coś w nim uporczywie nawoływało do przeciwstawienia się tej, która ośmieliła się wedrzeć w uporządkowane szaleństwo Raysa.
Stało się jasne, dlaczego pomimo przywołania jej osobisty się nie pojawił. W momencie, gdy weszła, chciał się unieść, ale dłoń na ramieniu chłopaka stanowczo powstrzymała go. Nie miała wątpliwości, że Robert usłyszał, kiedy weszła, ale nawet nie otworzył oczu, aby na nią spojrzeć. Dłuższą chwilę stała, walcząc o opanowanie i czekając na jakąś reakcję z jego strony.
– Dzień dobry, kochanie… – W głosie brata usłyszała znużenie. Nie wyglądał też dobrze, a to zapewne był efekt tęgiego picia i nieprzespanej nocy.
– Rano wstałeś… – Wysiliła się na spokój, ale chłodu powitania nie zdołała ukryć. – Cóż przygoniło cię do mnie o tak wczesnej porze?
– Stęskniłem się za tobą – wyjaśnił cicho, jakby od niechcenia, a zabrzmiało jak kiepska wymówka.
Zerknęła na własnego osobistego klęczącego u kolan Roberta.
– Alan… – Spięty niewolny drgnął, ale długie palce brata silnie zacisnęły się na ramieniu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. – Alan… – powtórzyła zirytowana faktem, że brat wciąż nie miał zamiaru na nią spojrzeć.
– Jest ci bardzo oddany – stwierdził tym samym sennym głosem. – I taki przyjemny… Zupełnie nie rozumiem, jak mogłem go przeoczyć.
Marta wzięła głębszy oddech i przełknęła ślinę. Jeśli miała pomóc Martinowi, to zmuszona była, trzymać nerwy na wodzy i nie poddać się narastającej w niej złości.
Podeszła bliżej do obu mężczyzn. Zwróciła się do Roberta: – Puść go. – W zdławionym szepcie zabrzmiała ostrzegawcza nuta, na którą Rays nie mógł nie zareagować.
Tym razem mężczyzna zabrał dłoń, a niewolnik natychmiast poderwał się na nogi.
– Podaj moją kawę – Marta rozkazała niezmienionym tonem.
Robert uniósł się lekko na kanapie, podniósł głowę z oparcia, wzrokiem odprowadził sługę, gdy ten w pośpiechu opuszczał salon, po czym zerknął na siostrę. W czujnych, zwężonych oczach, czaiło się słabo maskowane rozbawienie.
– Musiałem przypomnieć mu pewne zasady panujące w tym domu – oznajmił niedbale, ale nie miała wątpliwości, że była to próba sprowokowania jej.
– Uważasz, że mamy takie same zasady? – odparła, posyłając pewnemu siebie mężczyźnie wyzywające spojrzenie.
– A nie mamy?
Obserwował ją czujnie, jak gdyby z twarzy siostry chciał wyczytać stan ducha.
Usiadła na kanapie naprzeciwko, założyła nogę na nogę i przerzuciła sobie warkocz z pleców na piersi.
– Właśnie się zastanawiam… Traktujesz mojego osobistego jak swojego własnego – postarała się, aby w jej głosie dominował niemiły akcent – a posiada taką ładną obrożę z imieniem właściciela – wolno cedziła słowa. – I nie jest to twoje imię…
– Naprawdę? – Robert zarzucił nonszalancko ramię na wezgłowie kanapy. Gdyby w kącikach nie zadrgały mu usta, uznałaby, że brat jest całkowicie pozbawiony emocji.
– Zasady mówią, że nie można dysponować czyimś osobistym bez wyraźnej zgody właściciela.
Złociste tęczówki pełne rozbawienia skupiły się na niej, a palce zaczęły wystukiwać na poręczy kanapy jakiś rytm.
Westchnęła w myślach, gdy zdała sobie sprawę z głupstwa, jakie powiedziała.
– Widziałaś obrożę Drugiego?
Spodziewała się pytania w tym stylu i zareagowała natychmiast:
– Oczywiście, i muszę przyznać, że jest imponująco bogata jak na twój gust. – Nie dała po sobie poznać, że zapomniała o Drugim, który nie powinien przebywać w jej domu. – Nie poskąpiłeś cennego kruszcu, obroża więcej warta niż sam niewolnik. – Popatrzyła na Raysa z ukosa i dodała tonem wskazującym na to, że jest w posiadaniu pewnej wiedzy na temat jego osobistego: – Chyba że to jakiś szczególny niewolnik.
Mężczyzna otworzył usta do riposty, ale zawahał się i odwrócił na chwilę twarz. Ten gest uświadomił Marcie, że trafiła celnie. Wczorajsza nocna rozmowa z Martinem dała jej dużo do myślenia. Niewątpliwie niewolnik sporo znaczył nie tylko dla Martina.
– Widziałaś, kto jest jego właścicielem. Po co ci Drugi? – Podejrzenie w pytaniu było niemal namacalne, a głos równie nieprzyjemny jak wyraz oczu.
– Mówiłam ci już, chcę zadać mu kilka pytań – odparła niedbale.
– Wiem, co mówiłaś! – Wybuchowy charakter Roberta brał górę nad wymuszonym opanowaniem. – Tylko nie rozumiem, czego możesz dowiedzieć się od niewolnika. – Pochylił się w jej stronę dokładnie tak samo, jak wcześniej uczyniła to siostra. Atmosfera pomiędzy rodzeństwem stawała się coraz bardziej napięta. Oddzielał ich ozdobny stolik z fazowanego szkła i obawa przed drążeniem tematu. Oboje, dążąc do prawdy, pragnęli coś przed sobą ukryć. – Może mnie spytaj, będzie prościej?
– Jakiś problem z tym obitym biedakiem? – odpowiadając pytaniem na pytanie, spróbowała zmienić niewygodny temat i ukryć, że nie potrafi podać sensownego wyjaśnienia.
– Bo to jest mój osobisty? – skwitował zirytowany. – Obity czy nie, ale mój?!
Przewróciła oczami i wzruszyła ramionami.
– Dziwi mnie, że nie pamiętasz o naszej ostatniej rozmowie. – W porę przypomniała sobie sytuację w aucie.
– Pamiętam doskonale… – Spojrzał siostrze głęboko w oczy. – Jakże mógłbym zapomnieć? Twój zapach, zimne dłonie i… wizja samozagłady. Pamiętam! – Szczęki Roberta zacisnęły się, a źrenice nabrały nienaturalnego blasku, gdy dotarło do niego, że Marta z nim pogrywa. – Martin go tu przysłał? – zapytał wprost.
– To chyba jasne, że zarządca, a przynajmniej z jego polecenia… – Marta urwała na chwilę, gdy zreflektowała się, że zbyt szybko zareagowała. – Nikt inny nie może dysponować niewolnikami. – Mimo że z trudem wytrzymała świdrujące spojrzenie, dodała z arogancką pewnością siebie: – Uważasz, że mógł mi odmówić?
Na moment zapanowało między nimi zniecierpliwienie, mierzyli się wzrokiem i nie zauważyła, kiedy podszedł do niej Alan. Gdy podawał filiżankę z kawą, spostrzegła silne zaczerwienienie na twarzy blondyna. Zadrżała i z dezaprobatą zacisnęła zęby. Niewielka opuchlizna na czole tuż nad brwią zapowiadała tworzenie się siniaka pod okiem.
– Sprowadź tutaj Drugiego – poleciła osobistemu – i przyłóż sobie lód.
– Tak, Pani, natychmiast. – Skłonił się lekko i odwrócił do Raysa, aby jemu również podać aromatyczny napój.
– Kretyn! – syknął mężczyzna i niecierpliwym gestem nakazał niewolnemu odejść.
Marta z przyjemnością wciągnęła zapach ulubionej mocnej kawy. Aromat ciemnego parującego napoju podziałał odprężająco, ukoił na maleńką chwilkę nerwy. Lubiła codzienny rytuał, gdy delektując się „małą czarną”, słuchała, jak Alan informuje ją o wszystkim, co się działo w rezydencji, także na plantacji, i przypominał o ewentualnych spotkaniach. Niejednokrotnie rozbawiona zastanawiała się, skąd wie o tych wszystkich plotkach, niejednokrotnie ważnych informacjach, ale uznała, pamiętając młodzieńcze czasy, że nie będzie wnikać w pochodzenie często bardzo przydatnej wiedzy. Już dawno temu doszła do wniosku, że jej zadaniem było wiedzieć, a inni powinni się tym martwić.
Dzisiejszy poranek, nie należał do przyjemnych, codzienny rytm został zburzony, a w dodatku została wmieszana w coś, co jej nie dotyczyło. Przez moment nie chciała wierzyć, że pozwoliła się wmanewrować w rozgrywki pomiędzy najbliższymi jej osobami.
– A ty pamiętasz wczorajszą rozmowę? – spytał zaczepnie.
– Co masz na myśli? – Doskonale wiedziała, do czego nawiązuje, ale nie miała zamiaru ułatwiać bratu odegrania się. Słowa, które padły w drodze z plantacji, wciąż nie dawały mężczyźnie spokoju. Pojmowała, że zadała celny i bolesny cios, ale to był jedyny sposób, aby do dumnego arystokraty dotarło, że to, co się dzieje i co jeszcze się wydarzy, nie jest zabawą; nie jest dziecinną igraszką. Nie stać było Marty, a także Roberta, na najmniejsze zawahanie lub potknięcie. Jeden fałszywy krok mógł się przyczynić do rychłego końca ich rodziny.
– Przestań, Marta! – Z ostrożnym ociąganiem wstał zniecierpliwiony z kanapy i skierował się do barku. – Nie zgrywaj się. Wcale nie masz ochoty na rodzinne spotkania, tak jak zresztą i ja. – Nalał sobie jakiegoś alkoholu do szklanki i wypił jednym haustem, po czym odetchnął głęboko. – Powiedz mi tylko, o co chodzi z Drugim, i już mnie nie ma. Mam zbyt dużo na głowie i zbyt mało czasu na te śmieszne gadki, gierki i podchody.
Dolał sobie znów, ale tym razem nie wypił od razu. Kobieta nie odzywała się, czekała. Poddenerwowany i rozkojarzony krążył pomiędzy kanapą i oknami ze szklanką w ręku. Martę zastanawiało, dlaczego nie panował nad sobą. Nie znała nikogo innego, kto tak po mistrzowsku trzymałby nerwy na wodzy. Podejrzewała, że niepokój dotyczył Drugiego, ale dlaczego? Niezwykłe zaangażowanie Martina, aby niewolnik pozostał pod jej opieką do świtu, a jeśli sytuacja pozwoli – nawet kilka dni; reakcja Roberta na nieobecność sługi nerwowa do tego stopnia, że osobiście pofatygował się do domu siostry mimo spięcia podczas wymiany poglądów na temat ich wspólnej przyszłości. Nie miała wątpliwości, że groźba, która padła z jej ust, bardzo długo będzie kaleczyć jego samoświadomość i ranić rodzinne więzy. Kim był dla Martina ten prosty służący, że ryzykował dla niego pozycję w domu Rays? Przecież Robert wykończył niejednego niewolnika i nikt się tym nie przejmował. Nie chciała wnikać w relacje zarządcy i brata, ale gdy Shlazing niemal błagał o pomoc, jednocześnie prosząc o możliwość zachowania dla siebie jeszcze przez jakiś czas tajemnicy tej szczególnej prośby, ciekawość kobiety została wystawiona na potężną próbę. Czy Drugi był kimś ważnym dla Martina? Może dalekim krewnym… Oprócz dziadka nikt nie wiedział, skąd przybył i z jakiej rodziny wywodził się szybko awansujący zaufany Roberta seniora. Marta brała też pod uwagę, że jasnowłosy niewolnik mógł być zakładnikiem jakiegoś możnego przywódcy lub władyki z dzielnic, który naraził się Raysowi. Nieobce były dziedziczce fortuny mechanizmy doprowadzające do zawładnięcia biedniejszą częścią południowego kontynentu. Korupcja, seks i handel – te narzędzia zawsze sprawdzały się w unicestwianiu małych państewek aspirujących do czegoś więcej niż tylko „produkcji” żywego towaru dla bogatej północy. Drugi mógł być ofiarą takiego działania; mógł być zabezpieczeniem dla „długiej i owocnej” współpracy Holdingu Rays i jakiegoś małego państewka zobowiązanego do daniny na rzecz dzielnicy należącej do Roberta. To wyjaśniałoby, czemu tak długo służył i funkcjonował przy niezwykle okrutnym właścicielu.
– Co z Drugim? – z uporem ponowił pytanie, a do Marty dotarło, że znalazła się w pułapce. – Mów, i nie zajmę ci więcej cennego czasu.
Ironiczny charakter słów i leniwy gest zniecierpliwienia sprawił, że zawrzała.
– Po co to szyderstwo i ta fałszywa uprzejmość? – Nie ukryła załamania głosu, gdy gardło ścisnął żal. Czy tak powinny wyglądać rozmowy pomiędzy rodzeństwem? Czy muszą ścierać się za każdym razem i o wszystko? Marta utkwiła na chwilę wzrok w filiżance, nerwowo obróciła spodeczkiem i przyjrzała się delikatnemu podszkliwionemu motywowi herbacianej róży w taki sposób, jakby ujrzała go po raz pierwszy.
– Szyderstwo w odpowiedzi na obłudę? – Nie zrozumiał nagłego smutku w jej oczach i głosie.
– Brawo! – Niemal zachłysnęła się. – Myśl, co mówisz, ale nie mów wszystkiego, co myślisz. – Robert pytająco uniósł brwi. – Właśnie oskarżyłeś mnie o coś, czego nigdy, zapamiętaj sobie raz na zawsze, że nigdy nie potrafiłabym uczynić tobie. Cokolwiek by się zdarzyło – uniosła się – nigdy nie stanę przeciw tobie!
Nie spodziewała się, że skierowana do brata groźba podczas rozmowy w aucie, gdy wracali z plantacji, zabolała go bardziej niż przypuszczała.
Patrzył na Martę bez wyrazu, a ona myślała o tym, że ich życie nie jest systemem zasad, ale rzeczywistością, której trzeba doświadczać, aby umiejętnie się nią posługiwać. Tylko dlaczego tak boleśnie?
– Przepraszam… – Usłyszała. – Przepraszam, fatalnie się czuję z tym, co powiedziałem, ale…
– Ale? – przerwała wyczekująco.
Energicznie potarł policzek i długimi palcami przeczesał gęste, ciemne włosy.
– Ale to wszystko jest ponad moje nerwy. Nie wiem, do czego dążysz; nie wiem, na czym stoję; nie wiem, czy jesteś przeciw mnie czy ze mną… nic nie wiem. – Miał udręczony wyraz twarzy. – Nie wiem, czy jeszcze mam siostrę czy już wroga!
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała. Wyglądało na to, że zahartowany w bojach i potyczkach rozsypał się psychicznie. Niejednokrotnie stawiała się w sytuacji brata i za każdym razem dochodziła do wniosku, że znalazł się w trudnym położeniu. Nie tego chciała, nie chciała wojny o to, które z nich miało rację. Zyskując jedno, traciła drugie.
– Też cię przepraszam. – Chciała być szczera. – Nie powinnam była wzywać twojego osobistego, tylko, że… – W tej chwili odczuwała tylko własny gniew, będąc zmuszona kłamać. – On mi się podoba! – W oczach mężczyzny ujrzała konsternację. Nie wierzyła w to, co mówiła i że brnęła w niezrozumiałe dla niej łgarstwo. – Chciałam przelecieć twojego niewolnika… Jest bardzo, bardzo w moim typie!
– Ty?! Ty też? – Zdumiony pokręcił głową i zmusił się do uśmiechu. – Że moja żona ślini się na jego widok jak suka, to mnie nie dziwi, ale ty… Nie wierzyłem, że wczoraj mówisz na poważnie…
Zerknęła na Roberta i zaczerwieniła się. Słowa brata zabolały; zakamuflowana agresja ugodziła niezwykle boleśnie. Jak mógł przyrównać ją – Martę Rays do głupiej Suzann i szalonej Wiktorii!
– Chciałam go mieć – odparła niebezpiecznie łagodnie i na chwilę się zamyśliła. Kiedy podniosła wzrok, mężczyzna odsunął się na odległość ramienia. Znał to złowieszcze spojrzenie. – Mam prawo do wszelkich przyjemności – głos kobiety przeszedł w złowrogi szept – jakie mogą zaoferować wszyscy niewolnicy tego domu. Zadowolony jesteś teraz? – Złość na siebie przekierowała na Raysa. – To chciałeś usłyszeć? Chcesz usłyszeć prawdę o… – urwała nagle, gdy do salonu wszedł Alan wraz z Drugim.
Ujrzała osobistego brata w dziennym świetle i nie był to przyjemny widok.
– Pani. – Skłonił się ostrożnie i podszedł do Roberta. – Panie.
Z wysiłkiem przyjął pozycję uległego. Zanim opuścił głowę, zdążyła zauważyć na jego spiętej twarzy grymas chwilowego, lecz intensywnego bólu. Zrobiło jej się niedobrze. Posiniaczona twarz wyglądała strasznie, dużo gorzej niż wczoraj. Jedno oko tak napuchło, że nie mógł go otworzyć, rozbite usta, poobcierane do żywego nadgarstki; klęczał na szeroko rozstawionych kolanach, co świadczyło, że miał problem z utrzymaniem równowagi. Na ten widok rozterki kobiety o nieuczciwość wobec brata zniknęły szybciej, niż się pojawiły.
Robert skierował na niewolnego chłodne, wyrachowane spojrzenie handlarza, przez chwilę oceniając stan sługi, po czym odwrócił się do panoramicznego okna i włożył dłonie do kieszeni spodni. Marta, aby uniknąć przykrego widoku wycieńczonego niewolnika, podeszła do brata. Poczuła jego oddech, ciepło i jakiś trudny do określenia spokój. Przytuliła policzek do ramienia mężczyzny i jakby na nowo odżyła dawna więź, o której istnieniu zapomnieli chyba oboje. Przez chwilę patrzyła wraz z bratem w głąb parku, delektując się jego bliskością i bezpieczeństwem.
– Chcesz prawdę o…? Chciałaś powiedzieć prawdę o… – Objął troskliwie siostrę ramieniem i przytulił.
– Czy teraz jesteś zadowolony i czy usłyszałeś to, czego oczekiwałeś? A może się rozczarowałeś… poznając prawdę o swojej siostrze. – Nagle wszystko jakby straciło na ważności. Doznała ulgi i zapragnęła, aby ta niemalże intymna chwila trwała. Świat jakby stanął w miejscu, a słowa popłynęły wbrew woli, szybciej niż myśli. – Nie jestem niewinna, za jaką mnie uważacie, ty i Martin. Jestem jak inne, inni. – przerwała na chwilę, zdumiona własną wylewnością. – Pożądam, chcę, potrzebuję podniet, by rozjaśnić umysł i uciszyć głód… Często pokusa jest silniejsze ode mnie i bywa moją słabością. – Nagle zdała sobie sprawę, że refleksja skierowana do brata w celu uwiarygodnienia kłamstwa, nie odbiegała od prawdy. Jedyna nieścisłość dotyczyła Drugiego i to tylko w tej sytuacji, ponieważ już kilkakrotnie zwróciła uwagę na przystojnego niewolnika. – Nie ma we mnie spokoju, nie ma cierpliwości i chęci oparcia się pokusom. Czasami wbrew sobie, na przekór światu i rozsądkowi. Robert! – Mocno ścisnęła przedramię bliskiego jej człowieka. – Co się z nami dzieje? Dlaczego tacy jesteśmy? Czemu najlepiej wychodzi nam sprawianie bólu sobie i komuś?
Czuła się podle, oszukując najbliższą jej osobę, i miała tylko nadzieję, że klęczący tuż obok człowiek był tego wart i że wart był tego Martin.
– Wciąż tacy sami – mruknął. – Nic się nie dzieje z nami, to inni oczekują od nas więcej. Chcą czegoś, co nie leży w naszej naturze, i wiesz co? – Przytulił policzek do włosów Marty. Wyraźnie chłonął zapach siostry, intuicja podpowiadała, że Robert, również napawa się jej bliskością. – To ludzie nas takimi stworzyli, to inni odpowiadają za to, co teraz od nas dostają. Jest mi z tym dobrze, bardzo dobrze… – Westchnął z żalem.
– Tylko jedna rzecz siedzi mi zadrą w sercu – mówił, coraz mocniej przyciskając siostrę do siebie – tracimy siebie, Marto. W tej cholernej samotności, w której jest nam tak obrzydliwie dobrze, zgubiliśmy siebie. Ja straciłem już prawie wszystko, jeszcze tylko ty nadajesz memu życiu sens, ale czuję, że już niedługo. Coś mi ucieka. Umyka i nie daje najmniejszej szansy, abym poprawił to, co spieprzyłem. Niekiedy żałuję – zawahał się, po czym dodał z mocą: – Gówno prawda! Cały czas czegoś żałuję i boję się, że zgubimy się. Tak daleko odejdziemy, że nic już nie da się zrobić.
Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, jakby wstydząc się własnych słów. Rozumiała, jak trudno Robertowi przyznać się do słabości, gdy życie wciąż uczyło rodzeństwo skrywania takich uczuć, które mogły sprawić kłopoty i wystawić na ciosy.
– Nie mów tak, proszę. – Przyjemnie było być w silnych męskich ramionach, ale odsunęła się od brata, by spojrzeć w jego twarz. – Mamy siebie, na zawsze i nic nas nie może rozdzielić. Nic i nikt.
– Pragnąłbym tego najbardziej na świecie. – Z czułością pogładził Martę po policzku. – Obiecuję, że zrobię wszystko, aby tak się stało. – Marta wzdrygnęła się, gdy powtórzył z naciskiem: – Pamiętaj, wszystko.
Położenie nacisku na ostatnie zdanie zabrzmiało jakoś strasznie. Nie potrafiła dotknąć myśli Roberta i toku pracy jego umysłu. W tych niewielu słowach wyraził tak wiele, a jednocześnie tak mało, że nie sposób było pozostać wobec nich obojętną. Wyczuwała w mężczyźnie coś niepokojącego, jakąś wewnętrzną barierę, za którą skrywał tajemnice i obawy. Męczyła go i ograniczała trudna sytuacja, w jakiej się znalazł oraz przeszłość, wciąż żywa i prawdopodobnie wypaczona. Nie od dziś obserwowała, że prawie wcale się nie śmieje; jego spojrzenie zawsze jest czujne i zimne, a blask oczu budził lęk, którego nie znała i nie potrafiła określić. Odniosła też wrażenie, że jest bardzo rozdarty wewnętrznie i zupełnie sobie z tym nie radzi, maskując to, przynajmniej w stosunku do siostry, jakąś pozorną, choć wyrafinowaną obojętnością. Chciałaby mu pomóc, ale nie miała pojęcia, jak to zrobić, jak dotrzeć do kogoś, kogo znała dawniej; co uczynić, by się otworzył; aby znów był bratem, a nie partnerem biznesowym, momentami nawet rywalem.
Delikatnie położył dłonie na jej ramionach, przyciągnął do siebie, popatrzył w oczy i pocałował w policzek.
– Gdzie ty tak rano jeździsz? – zainteresował się niespodziewanie, a na jego twarzy pojawił się pogodny uśmiech.
Błyskawiczna zmiana nastroju zaskoczyła arystokratkę do tego stopnia, że przez moment rozważała, czy aby nie jest to z jego strony jakaś gra.
– Dlaczego pytasz? – zapytała podejrzliwie.
– Jeździsz sama i zupełnie nie dbasz o swoje bezpieczeństwo – kontynuował spokojnie. – Spędzasz mnie i naszemu nieocenionemu zarządcy sen z powiek. – W głosie Roberta wyczuła troskę, prawdziwą i niepowodowaną uprzejmością lub chęcią zmiany tematu. Pozostawała pod wrażeniem przeskoku w sposobie myślenia i samopoczucia. – Zdajesz sobie sprawę, że grasz o wysoką stawkę i że ci, których zaatakowałaś, to nie są głupcy.
– Jeżdżę na plantację, staram się doglądać wszystkiego. – Aksamitne ciepło w głosie brata sprawiło, że znów zapragnęła przytulić się do niego, odwzajemnić ten gest, który pozwolił obojgu przynieść odprężenie i skierować rozmowę na łagodniejsze tory. – A poza tym, taka ranna przejażdżka dobrze robi mnie i Bagestowi.
– Zauważ, że w końcu wpadną na to, kto za tym wszystkim stoi. Albo ty, albo ja, co w sumie i tak nie będzie miało znaczenia, bo celem dla nich staniesz się głównie ty.
– Domyślam się. Jednak ostatnio to jest moja jedyna przyjemność – przyznała otwarcie. – Te dwie godziny sprawiają, że mogę odreagować stres, ostatnio żyję w ciągłym napięciu.
– To po co ci to? Wycofaj się z tego, póki jeszcze nie jest za późno… – Słowa wyrażały prośbę, ale w oczach zauważało się żądanie.
– Wiesz, co ostatnio na nowo odkryłam? – przerwała Robertowi, pragnąc utrzymać miły nastrój.
Spojrzał pytająco na Martę.
– Na nowo odkryłam ruiny – wyjaśniła z satysfakcją.
– Ruiny… – Ciemnowłosy mężczyzna zagłębił się pamięcią w odległą przeszłość. – Nie sądziłem, że jeszcze istnieją.
Uśmiechnęła się ciepło, do niedawna sama tak uważała. Na zapomniane, stare siedlisko ich rodziny natknęła się przez przypadek. Oddalone od rezydencji o kilka kilometrów, pochłonięte przez las i gęste zarośla, dawne tajemnicze miejsce młodzieńczych zabaw. Już wtedy zapomniane przez wszystkich dorosłych, cieszyły swą tajemniczością i niezwykłym położeniem w okolicach rzeki dzieci Raysów i często odwiedzające Radrays Valley latorośle Standfordów.
– Została północna ściana. Zawaliły się już piwnice, ale jest jeszcze wejście z jednej strony i kawałek podziemi ze schodami. Podejrzewam, że zachowało się tajemne przejście – opowiadała z przejęciem i satysfakcją, że zainteresowała brata. – Wyobrażasz sobie, od zachodu ocalał duży fragment tej komnaty z wielkim kominkiem.
– Muszę się tam wybrać, a właściwie…– poprawił się – musimy się tam wybrać razem, może nawet znów wsiądę na konia?
– Naprawdę?! – Zapaliła się do pomysłu wspólnej wycieczki. – Kiedy ostatni raz siedziałeś w siodle?
Robert zamyślił się przez moment i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Nie pamiętam, ale na pewno było to bardzo dawno temu.
– Więc koniecznie musisz sobie przypomnieć, ile szczęścia można odnaleźć na końskim grzbiecie. Jesteśmy umówieni na szybki galop do ruin? – Najchętniej dopiero co stworzony projekt, wprowadziłaby natychmiast w życie. – Pamiętasz, ile działo się, gdy dołączali do nas bracia Standford? Nie chcieli zabierać tego najmłodszego grubaska, a ty nie chciałeś zabierać mnie! – Roześmiała się do wspomnień. A przez myśl przyszło jej, że powinna odwiedzić panie Standford, chociażby ze względu na dawne czasy. – Twierdziłeś, że takie małe panienki jak ja porywają duchy dawnych mieszkańców…
– A ty się upierałaś, że chcesz z nimi rozmawiać. Pamiętam też, jak połowa służących szukała cię, gdy rozmawiałaś do ściennych malowideł w podziemiach – odparł rozbawiony. – A, i kiedy się obraziłaś i za nic nie chciałaś wracać z nami, twierdząc, że jesteśmy w zmowie i chcemy cię zostawić i nie zabrać… gdzieś, nie pamiętam…
– Ale ja pamiętam – wtrąciła rozbawiona. – Chcieliście iść nad rzekę, na tajemną plażę, podglądać Kristinę i inne dziewczęta, a ja chciałam z wami.
– Tamtego razu naprawdę wracaliśmy do domu. – Robert roześmiał się w głos. Marta dawno nie widziała go takiego odprężonego.
– Skąd miałam wiedzieć, uciekliśmy ochronie i osobistym, wszystko wskazywało na podstęp – wyjaśniła.
– Przerąbane to mieli z nami niewolnicy, ile się naszukali nas, ile batów przez nas dostali… – Mężczyzna parsknął, pocierając dłonią ramię siostry. – Te ucieczki pozostały ci do dzisiaj.
– Beztroskie lata – westchnęła, ignorując niewinny przytyk. – Jeszcze wtedy umieliśmy się śmiać, bawić i cieszyć, wszystko było takie proste… Więc kiedy gonimy wiatr?
– Koniecznie chcesz się mnie pozbyć – mruknął, ale porozumiewawczo mrugnął okiem. – I to w taki sposób, ale niech będzie! Dziki galop do ruin!
– Ostatecznie może być dziki stęp. – Marta potuptała charakterystycznie w miejscu.
– Zdecyduj się: albo chcesz mnie zanudzić, albo zajeździć, na pewno nie masz nic do mnie? – Robert udał oburzonego.
– Absolutnie nie! Jesteś mi przecież bardzo potrzebny! – Kokieteryjnie zerknęła na brata. – Małe zakwasy panu przewodniczącemu na pewno nie zaszkodzą.
– Jesteś niemożliwa! – Nagle spojrzał na nią poważnie i przenikliwie, po czym roześmiał w głos. – Już wiem, co chodzi ci po tej ślicznej główce! Chcesz mojego niewolnika, chcesz go przejąć po moim trupie… – Ujął ją w pasie i poderwał do góry. – Masz rację, niewiniątko to ty już nie jesteś, ale za to właśnie cię kocham.
– Robert… – Musiała teraz wykorzystać sprzyjającą sytuację, chociaż wszystko w niej krzyczało, żeby tego nie robiła. – Zabierz Drugiego. Nie powinnam była go wzywać. – Spojrzała w kierunku klęczącego Drugiego, a potem na brata, gdy tylko na powrót postawił ją na podłodze. – I tak nie będę miała teraz z niego pożytku.
Rays powoli zwrócił się ku niewolnikowi, a potem, jakby z wahaniem, podszedł do chłopaka z głową przy podłodze i rękoma na plecach. Nachylił się i ujął za obrożę. Marta wstrzymała oddech, spięła się, obserwując, jak gestem nakazuje niewolnemu unieść głowę i zmusza do spojrzenia w oczy właścicielowi. Zagrała vabank i zaraz miała się przekonać, czy dobrze rozegrała tę partię. Ta chwila trwała wieczność, podczas której zastanawiała się po raz kolejny, dlaczego to robi, dla kogo i w jakim celu.
Robert wypuścił z garści jasne włosy Justina i wbił wzrok w siostrę. Zapatrzył się na nią, gdy rozbawiona zmagała się z niesfornymi kosmykami ciemnych loków uporczywie opadającymi na wypogodzoną twarz. Na czujne spojrzenie odpowiedziała rozbrajająco dwuznacznym mrugnięciem.
Nie wiedział, co myśleć. Wyznanie dumnej panny Rays wprowadziło go w zakłopotanie i zburzyło wyobrażenie, z którym do niej przybył.
Czy potrafił odmówić Marcie, czy potrafił odmówić jej czegokolwiek? Bał się swojej słabości do siostry. Właśnie uświadomił sobie, jak bardzo jest o nią zazdrosny!
Nie podobało się Robertowi, nawet bardzo się nie podobało, że jego niewolny miałby zostać z jego zjawiskową siostrą; że może być z nią blisko… Każdy, tylko nie on! Kurwa, to było chore! Chore jak skurwysyn, ale nie miał na to wpływu.
Miał ochotę rozerwać osobistego za to, że nawet Marta napaliła się na niego. Pieprzone życie!
I oby chodziło tylko o seks i nic więcej. Podejrzewał, że Martin coś kręci z Drugim. Ostatnio zbyt dużo uwagi poświęcał niewolnemu, ale wychodziło na to, że chyba jednak się mylił, że jego zwykle chłodna i opanowana siostra, za jaką ją uważał, też ulegała słabościom i nie zamierzała sobie niczego odmawiać. Wolałby nie tłumaczyć jej skomplikowanej sprawy własnego osobistego. To, co się wydarzyło między Justinem i Raysem, nie powinno wyjść na jaw przed ustalonym czasem. Lepiej byłoby dla wszystkich, aby Marta też pozostała w nieświadomości. Na tyle, co znał siostrę, odkrycie sprawy Drugiego, nie wpłynęłoby dobrze na relacje pomiędzy rodzeństwem. Dawniej nie przejmowałby się takimi bzdurami, ale odkąd zaskoczyła go swoim powrotem do domu i powoli ponownie zacieśniały się więzi rodzinne, które nabierały szczególnego znaczenia w obliczu działań politycznych, pragnął jak nigdy dotąd zadbać o tę bliskość.
Kaprys panny Rays, o ile to naprawdę był jej pomysł, mógł uznać za mniejsze zło. Nie dziwił się, że zwróciła uwagę na Justina. Gnojek ociekał seksem – ruchy, sposób bycia, nietuzinkowa uroda… Nawet teraz, gdy wyglądał tak koszmarnie, budził litość pomieszaną z perwersyjną pożądliwością.
Rays już od jakiegoś czasu zastanawiał się, czy znajdzie się niewolnik, który będzie w stanie zastąpić Drugiego. Jak do tej pory nie spotkał nikogo takiego, poza tym szczeniakiem czekającym w sypialni. Lan… Wydawał się na początku miękki i kompletnie roztrzaskany, ale ostatnio Robert dostrzegł w dzieciaku przebłysk hardości, jakąś wolę walki o siebie i potrzebę przetrwania, a to mogło zapowiadać dobrą rozrywkę. Żeby tylko jeszcze posiadał choć część inteligencji i wyrafinowane obycie Justina. Pożądał duszy Drugiego i ciała Lana.
Ale, do cholery! Nie można mieć wszystkiego.
Ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się w sobie i jeszcze raz spojrzał na klęczącego u jego stóp młodego mężczyznę, a później na Martę. Zastanawiał się, czy Drugi pragnął Marty. Służyłby jej czy opierałby się przed współżyciem, jak czynił to do tej pory? Czy był zdolny do odbycia stosunku?
Znał Justina przecież tak dobrze. Robert z satysfakcją pomyślał o chwilach, kiedy rżnął Drugiego. Niezapomniane doświadczenie, gdy Justin spina się, bezwiednie napręża mięśnie, a przede wszystkim, kiedy tłumi w sobie chęć obrony i wbrew sobie poddaje się woli swego pana. Niezwykle emocjonujące jest obserwowanie, gdy niewolnik walczy ze sobą o siebie, a doznania towarzyszące każdemu wniknięciu przynoszą błogość i zaspokojenie.
Arystokrata bezwiednie czubkiem języka oblizał usta. Odczucie pod sobą napiętego ciała, oblewającego się potem, kiedy za wszelką cenę stara się panować nad przyspieszonym oddechem, bynajmniej nie z przeżywanej rozkoszy, lecz upokorzenia, pozwala czerpać Robertowi jedyną w swoim rodzaju przyjemność. Tak jak z dotykania niewolnika, bawienia się jego nie tylko ciałem, ale i emocjami; z odraczanego strachu przed kolejnym gwałtem. I nie ból jest straszny. Straszny jest akt poniżenia i dominacji, bo gwałt to akt władzy, nie pożądania, szczególnie że nie rżnął ciała swego osobistego; rżnął jego duszę.
Tak, zgodzi się, aby Justin pozostał u pięknej, zmysłowej panny Rays!
Pozwala swojemu osobistemu na pozornie normalne funkcjonowanie – swobodne poruszanie się po rezydencji, włóczenie się po terenie wokół, zezwoli również na pobyt u Marty. Podaruje namiastkę normalności, przypomni dawne życie, które utracił i zapewne liczy, że odzyska, a przecież Robert doskonale znał to uczucie; nadzieja i oczekiwanie są przecież największą torturą. Tak jak zdawał sobie sprawę z tego, że potem odebranie części przywilejów jest dotkliwym ciosem. Ponownie sprowadzony do roli przedmiotu od nowa przeżywa upokorzenie, za każdym razem z większą mocą. I tak będzie z Drugim, gdy po czasie spędzonym w małej rezydencji dozna bolesnej utraty namiastki wolności. Marta stanie się bezwiednym narzędziem okrutnej tortury.
Robert odetchnął głęboko, za wszystko trzeba zapłacić, odbierał właśnie swoją zapłatę… Żeby jeszcze tylko mógł odsunąć od siebie niepokojącą myśl o tym, jak bardzo Marta z Justinem do siebie pasowali.
– Niech zostanie. – Usłyszała. Odwrócił się do niej, odsuwając od niewolnika. W ostatniej chwili przybrała obojętną minę, chociaż wszystko w niej drgało. – Ale, kiedy wrócę, proszę, aby czekał na mnie w rezydencji.
Odetchnęła z tłumioną ulgą.
– A ty nigdy więcej nie bij mojego osobistego… Proszę. – Nie potrafiła się powstrzymać przed dygresją. – Bardzo nie lubię porysowanych samochodów i poobijanych niewolników.
– A ja lubię mieć swojego osobistego pod ręką… i nie tylko. – Puścił do niej oczko. – W rezydencji – powtórzył twardo. – Jak wrócę ma tam być. – Wskazał na klęczącego palcem, przymrużył oczy i skierował się do wyjścia. – Pójdę już, wypij spokojnie kawę. – Odwrócony plecami dodał: – I żeby nie przyszło ci do głowy sprzedać go.
Gdy brat zniknął w holu, Marta z ulgą usiadła na kanapie. Nie spodziewała się, że ta rozmowa wyczerpie ją dużo bardziej niż rozgrywki polityczne, w których ostatnio uczestniczyła. Interesująco zapowiadały się wyjaśnienia od zarządcy. Z niecierpliwością będzie oczekiwała na powrót Martina, chyba że przycisnęłaby Drugiego jako główną przyczynę całego zamieszania, ale jedno spojrzenie na blondyna sprawiło, że natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu.
– Pani… – Alan wyrwał ją z rozważań nad wspólną tajemnicą Shlazinga i Roberta. – Drugiego powinien zobaczyć lekarz, ledwie udało mi się, go tu przyprowadzić.
– Masz rację. – Osobisty jak zwykle pomyślał o wszystkim. – Sprowadź dyżurującego z rezydencji i umieść Drugiego w pokoju dla służby.
– Oczywiście. – Z łatwością odkryła w głosie niewolnego skrywane napięcie i jakby tłumiony entuzjazm. Niejasne przeczucie o zaangażowaniu osobistego w tę sprawę, raczej nie było przypadkowe, albo popadała w jakąś paranoję w związku z nieszczęsnym niewolnikiem brata.
– Czy pokój po Kaju będzie odpowiedni? – zapytał nieśmiało.
– W żadnym wypadku!