Arystokrata (VII)
4 lipca 2019
Arystokrata
Szacowany czas lektury: 34 min
Nie wiedzieć kiedy zasnął, balansując pomiędzy jawą i snem. Otworzył oczy i natychmiast usiadł na łóżku. Rozejrzał się półprzytomnym wzrokiem po celi i spróbował opanować ciało roztrzęsione po gwałtownym rozbudzeniu. Serce kołatało jak oszalałe, przymknął powieki, nasłuchując odgłosów z korytarza, ale zaraz powróciło wspomnienie stojącej nad nim Wiktorii. Nawet we śnie czuł jej okrutne spojrzenie, z czającym się w lekko skośnych oczach narastającym podnieceniem, którego źródłem była świadomość absolutnej władzy nad nim. Sama myśl, że może uczynić z nim wszystko, co tylko zechce, sprawiała jej rozkosz. Ciągle słyszał bezsilne szyderstwo w głosie kobiety i widział oczy lśniące gniewem i nienawiścią, kiedy ją zignorował, po tym jak kolejny raz nie mogła zmusić niewolnika do erekcji. Schował twarz w dłoniach, a przez ciało przebiegł zimny dreszcz. Pamiętał, jak bardzo chciał się obudzić! Chciał się obudzić, gdy dostał pierwsze siarczyste uderzenie w policzek; gdy ręce mocno uniesione do góry powodowały, że musiał stać na palcach, aby odciążyć ciasno związane rzemieniami nadgarstki, a nogi w szerokim rozkroku, wyciągnięte do tyłu i przypięte do podłogi znacznie ograniczały równowagę. Chciał się obudzić, gdy na jego plecy spadły pierwsze razy…
Każdej nocy koszmar odżywał, ale dzień też nie przynosił ulgi. Na nowo powracało wspomnienie chwili, gdy któryś z osobistych Wiktorii wstrzyknął mu w nabrzmiałą żyłę na przedramieniu efron. Na moment zawisł bezwładnie, pozwalając, by ramiona przejęły cały ciężar ciała po uderzeniu fali gorąca. Ocknął się, kiedy już leżał na wznak, przykuty za ręce i nogi do łóżka, z kneblem w ustach. Czuł coraz silniejsze działanie afrodyzjaku, który pozbawiał go kontroli nad własnym organizmem i bezlitosnym pożądaniem, a rudowłosa kobieta zabawiała się ciałem niewolnego. Poruszała się na nabrzmiałym, wyprężonym do granic możliwości penisie, skoncentrowana na swojej przyjemności do chwili, w której dołączyła do niej Suzann. Dosiadały go obie, raz po raz, jedna po drugiej, a po każdej z nich ból stawał się większy. Bezbronny i oszołomiony, jedyne, co mógł zrobić, to zamknąć oczy i zacisnąć zęby na skórze wciśniętej w usta. W końcu zaczął krzyczeć.
Narkotyk wywoływał długotrwałą erekcję, potęgował przyjemność, ale podany w zbyt dużej dawce pobudzał ciało do takiego stopnia, że najmniejsze dotknięcie wywoływało ból oraz blokowało zdolność do osiągania orgazmu. Nie było ulgi tylko paląca potrzeba i wrażliwość, która stale wzrastała na skutek stymulacji.
Bawiły się Drugim, szczuły na niego swoich osobistych niewolników. Bez końca gdzieś go wleczono i do czegoś przykuwano… Nieustający wstyd i upokorzenie… Po wielu godzinach przyjmował każdy nowy rodzaj bólu z obojętnością, powoli zamykał się w sobie, zapadając w psychiczną głębię. Starał się odciąć od tego wszystkiego, do czego zmuszano go i co wyprawiano z jego ciałem. Przestawał myśleć o cierpieniu. W oczekiwaniu na dopełnienie swego losu przenosił się myślami do domu – tam był bezpieczny; tam nikt go nie bił; tam było ciepło… tam znowu był człowiekiem. Mógł przyjąć wszystko… aż do końca… prawie… dopóki do rzeczywistości nie przywrócił go dotyk zimnej dłoni na rozpalonej piersi. Wiktoria wbiła mu paznokcie w szyję, odraza zmarszczyła jej ładną twarz o łagodnych rysach.
– Czyżbym była niemiła? – warknęła, a w ciemnych oczach pojawiło się lekkie rozbawienie. – Wystarczająco niemiła?
Usta wykrzywił paskudny grymas. Zadowolona ze swego dzieła zmierzyła mężczyznę wzrokiem od góry do dołu i aby przysporzyć mu dodatkowego cierpienia, szarpnęła kajdankami zatrzaśniętymi na obtartych do żywego nadgarstkach, po czym z jadowitą satysfakcją oznajmiła:
– Szkoda… Nie wyglądasz teraz tak ładnie. – Obdarzyła go jeszcze jednym pogardliwym spojrzeniem i w tej samej chwili straciła zainteresowanie niewolnikiem. Obróciwszy się na pięcie, poprawiła włosy, wygładziła dłonią sukienkę i zaabsorbowana już czym innym wyszła.
Drugi spróbował zmienić pozycję. Plecy pulsowały bólem po chłoście, a obolałe genitalia sprawiały, że z trudem powstrzymywał skowyt. Rozpaczliwie potrzebował rozluźnić mięśnie, jednak nadal pozostawał rozpięty na podłodze. Był odwodniony i potwornie zmęczony. Pragnienie okazało się największą torturą. Ostatkiem sił rozchylił powieki, kątem oka dostrzegł drugą kobietę szykującą się do wyjścia i zaskomlał chrapliwie. Ale Suzann, spiesząc za przyjaciółką, nawet nie spojrzała na niewolnika. W tej chwili nie znaczył dla niej więcej niż leżący na ziemi śmieć…
Któryś raz z kolei doświadczał, jak brutalne i bezwzględne potrafią być kobiety. Jak nieprawdopodobnie daleko były w stanie posunąć się w swym okrucieństwie. Tak za nic, bez powodu, dla zwykłej, perwersyjnej przyjemności, z potrzeby dominacji…
Upokorzenie… Wykorzystanie… Wstyd… Co było gorsze? Ból fizyczny czy psychiczne poniżenie? Co sprawiało większe cierpienie?
* * *
Niespodziewane pukanie do drzwi celi oderwało Drugiego od uporczywych myśli. Przez moment zdziwiony nie ruszył się z miejsca. Tutaj nikt nie bawił się w takie konwenanse, strażnicy po prostu wchodzili. Kolejne stuknięcie pokazało, że się nie przesłyszał. Zanim odpowiedział, drzwi się uchyliły i ujrzał w nich osobistego Marty Rays.
– Cześć, Drugi! – Młody, uśmiechnięty chłopak energicznie wszedł do środka.
Podniósł się szybko pomimo chwilowego zawrotu głowy.
– Witaj, Alanie! – Uścisnęli sobie dłonie. – Co tu robisz? – Skupił wzrok na rozglądającym się z zaciekawieniem, młodym niewolniku. – Dobrze wyglądasz. Chyba nie najgorzej trafiłeś ze służeniem. – Drugi uśmiechnął się ciepło i mrugnął porozumiewawczo. Odkąd Alan rozpoczął służbę u Marty, nie miał okazji spotkać się z chłopakiem, któremu prawdopodobnie uratował życie. Zwrócił na niego uwagę Martina, kiedy dostrzegł, że nie może poradzić sobie z rozpasanymi strażnikami i przechodzi z rąk do rąk jak zabawka. Nieśmiały, wysoki blondyn o przeciętnej urodzie nie przeszedł weryfikacji na niewolnika dla przyjemności, nie dostał się też do służby domowej, więc jedyne, co go czekało, to praca na plantacji. Po niedługiej obserwacji i kilku rozmowach Drugi zorientował się, że w tym zastraszonym dzieciaku skrywa się człowiek o wysokiej inteligencji i dużej ogładzie. Te niewątpliwe zalety młodziutkiego chłopca nie potrafiącego się odnaleźć w bezlitosnych realiach, niestety nie dawały mu najmniejszych szans przeżycia w kopalni dłużej niż kilka miesięcy.
– Tak, teraz wiem, że żyję… Ale co u ciebie? – Alan odwzajemnił uśmiech. – Wciąż posiadasz swój własny apartament, więc nadal jesteś w łaskach?
Na twarzy Drugiego pojawiła się konsternacja pomieszana z rozbawieniem. Robert Rays zadbał o komfort swojego osobistego. Jako jedyny niewolnik miał do dyspozycji własną celę, a na dodatek nie musiał dostosowywać się do ustalonego trybu dnia, który obowiązywał każdego innego niewolnego nie będącego czyimś osobistym.
– Ze służenia szefowi też są jakieś korzyści – przytaknął pozornie niedbale. – Lepiej wyjaśnij mi, jak to się stało, że wpuścili cię do mnie?
Alan przeszedł się po pomieszczeniu i stanął naprzeciw niedużego okna. – Naprawdę masz tu niezłe wygody – powiedział z uznaniem. – Okno na świat, łazienka… nawet cię nie zamykają…
Jasnowłosy mężczyzna spojrzał na chłopaka z ukosa, doszukując się w jego słowach ukrytej drwiny. Wszyscy wiedzieli, ile kosztuje go ten niechciany luksus, i był pewien, że nikt nie miałby ochoty na korzystanie z takich przywilejów za cenę, którą płacił.
– Przyszedłem zgłosić dyżurnemu, że panna Rays chce cię widzieć jutro… – Puścił do niego oko i dodał: – Skoro już przyszedłem, a służbę na dyżurce pełni Harry… Specjalnie nie oponował przed wpuszczeniem mnie do podziemi. – Chłopak był wyraźnie odprężony i zadowolony z siebie.
Drugi natomiast zdziwiony spiął się i zmarszczył brwi.
– Nie wiesz przypadkiem, czego ode mnie chce? – spytał, bezwiednie pocierając dłonią nie do końca zagojony nadgarstek na drugiej ręce. Na myśl o godzinach spędzonych w sypialni Wiktorii, mimowolnie zadrżał. Czegóż mogła chcieć od niego Marta? Nie kojarzyła go. Zetknęli się kilka razy, ale nie wynikło z tego nic, czym powinien się martwić. Dla dumnej panny Rays był zwykłym szeregowym niewolnikiem… Jednak to raptowne wezwanie… Co je spowodowało? Drugiego ogarnął nagły niepokój.
– Zadysponowała cię na jutrzejszy wieczór… – Alan parsknął rozbawiony, dostrzegając niepewność na twarzy starszego kolegi. – Kto wie, może zajmiesz miejsce Kaja…
– Dlaczego Kaja? – Drugi zerknął podejrzliwie na chłopaka. – To on już nie służy Marcie?
– Nic nie wiesz? – młody niewolnik westchnął z niedowierzaniem. – Nie ma już Kaja. Pani sprzedała go na aukcji.
Odpowiedź zmroziła go. Nie wierzył własnym uszom.
– Dlaczego go sprzedała? – wyszeptał zdumiony po dłuższej chwili ciszy. – Nawalił? Przecież był jednym z najlepszych…
Znał tego niewolnika bardzo dobrze. Pamiętał, gdy przybył w jednym z transportów: młody, zadziorny, o niepospolitej urodzie; długo nie mógł się pogodzić z sytuacją, w której się znalazł wbrew swojej woli. Drugi, kiedy Robert przebywał na dzielnicach, na osobistą prośbę Martina otoczył go opieką. Powoli, spokojnie i na tyle, na ile to było możliwe, bezboleśnie wprowadził w realia świata niewolnych, dzięki czemu mężczyzna zachował swój charakter i ducha wolnego człowieka, który czynił go wartościowym, niezłamanym niewolnikiem.
– Martin się zgodził? Przecież był jego ulubieńcem… szkolił go ze dwa lata… – Słowa, które usłyszał nie dawały mu spokoju.
Alan, zdumiony, wzruszył ramionami. Nie spodziewał się, że Drugi tak mocno zareaguje na tę wiadomość.
– Nic nie zrobił... Nie wiem, dlaczego go sprzedała. Ta decyzja zaskoczyła wszystkich, został wystawiony na aukcję dosłownie w ostatniej chwili. – Chłopak potarł dłonią policzek i wlepił wzrok w ścianę celi. – Zdaje się, że zarządca miał tyle samo do powiedzenia, co ja i ty… – mówił, ale wyraźnie było widać, że nad czymś intensywnie myśli. – Drugi…? Myślisz, że mnie też może się pozbyć?
Wyczuł jego strach. Podszedł spokojnie do nagle speszonego chłopca i nie mogąc szybko wymyślić nic mądrego do powiedzenia, objął go ramieniem. Obawa przed zmianami była jak najbardziej naturalna, ale dziwiło go, że Alan ciągle łudził się, że istnieją tu jakiekolwiek reguły. Był nikim; rzeczą, z którą nikt się nie liczył. Nieważne, czy sprawdzał się w tym, co robił, czy nie, jego los zależał od kaprysu właściciela. Mógł się znudzić. Mógł się znaleźć kto inny, przystojniejszy, lepiej prezentujący się na pokojach – bez najmniejszych oporów pozbędą się sługi jak bezużytecznego przedmiotu. Tylko jak, do cholery, miał mu to powiedzieć, jeśli osobisty Marty przez tyle czasu do tego nie doszedł? Nie chciał tego dostrzec? Jego świadomość, niezdolna do radzenia sobie z nieustającym stresem, w ten sposób broniła się przed otaczającym go szaleństwem?
– Jaka jest twoja pani? – zapytał, aby zmienić temat i odciągnąć Alana od smutnej rzeczywistości, a po trosze dowiedzieć się czegoś więcej o kobiecie, która zaprzątała jego myśli od chwili, kiedy tylko ujrzał ją na nowo. Za każdym razem, gdy stykał się z Martą Rays, nawet gdy trwało to tylko moment, reagował na nią całym sobą. Zapominał się przy niej. Odsuwał od niej swoje myśli, ale one ciągle uparcie powracały.
– Piękna – odpowiedział bez zastanowienia chłopak.
Mężczyzna skrzywił usta w lekkim grymasie rozbawienia.
– No, tak, tego nie da się nie zauważyć…
– Jest dobra! – Alana zirytowały słowa Drugiego. – Nie czepia się, traktuje mnie normalnie. I pracy też nie mam dużo, bo bardzo mało przebywa w domu. – Przez moment zastanowił się nad słowami i dodał z pewnym zawahaniem: – Tylko jest w niej coś takiego, że czasami jej się boję. Gdy spojrzy na mnie, to mam ochotę zapaść się pod ziemię… – Jednak po chwili dorzucił szybko: – Chociaż nigdy nie dała powodu, aby się jej bać, nigdy mnie nie uderzyła… ani Kaja. Ona nie jest taka jak inni.
Domyślał się, o czym mówił osobisty panny Rays i rozumiał jego tok myślenia. Zbyt długo już przebywał z Robertem, żeby nie przypuszczać, jaka może być jego siostra. Dla Alana, który zanim trafił do Marty, przeszedł piekło, dobrocią był sam fakt, że nie biła i nie wykorzystywała go. Jednak jaka była naprawdę? Raysowie zawsze budzili respekt. Swoją postawą, wyglądem i pewnością siebie stwarzali psychiczny dystans, który sprawiał, że odbierano ich jako niedostępnych, zadufanych w sobie arystokratów, nie liczących się z nikim i z niczym. W dużej mierze taka opinia odpowiadała rzeczywistości. Robert, cynicznie podchodzący do życia, zawsze stawiał na swoim, a Marta charakterem prawdopodobnie niewiele odstawała od brata. Na pewno potrafiła być równie bezwzględna jak brat, o czym świadczyła sytuacja ze sprzedażą niewolnika do przyjemności. Drugi wiedział, jak bardzo Kaj był jej oddany, i ona też nie mogła tego nie zauważyć, a pozbyła się niewolnego bez najmniejszych skrupułów. Ostrzegał chłopaka wielokrotnie przed zaangażowaniem; próbował mu uświadomić, że nie był niczym więcej niż tylko niewolnikiem i kaprysem swego właściciela. W dużej mierze zdawał sobie sprawę, że nie jest łatwo służyć kobiecie takiej jak Marta Rays: silnej, pięknej i okazującej czasami ludzkie odruchy. Jednak nie powinien był zapominać, że w wypadku, kiedy w grę wchodziły najsilniejsze z uczuć, nietrudno ulegało się złudnej nadziei na uśmiech losu i jego odmianę. W świecie, do którego przynależał, w którym został zepchnięty na margines, dla własnego dobra nie powinien nikomu ufać, nawet sobie. Drugi uśmiechnął się smutno w myślach. W niektórych momentach własne ciało okazywało się największym zdrajcą, a on sam był tego najlepszym przykładem.
– Wiesz, kto go kupił? – zapytał, chociaż tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Dziwił się, że mimo wszystko Martin dopuścił do sprzedaży tego niewolnego. Zdawało mu się, że zarządca miał dużo więcej do powiedzenia w firmie, ale najwidoczniej się mylił. Niewolnicy z wiosennej aukcji Domu Rays byli drogim i luksusowym towarem. Wszechstronne wykształcenie i perfekcyjne wyszkolenie stawiało ich na bardzo wysokiej pozycji w hierarchii niewolników, byli dobrze traktowani i nierzadko stawali się członkami rodziny. Praktycznie nigdy nie pojawiali się na rynku wtórnym… Szkoda Kaja, był już nie do odzyskania.
– Kupił go Kanter, przewodniczący Trybunału…
Jasnowłosy mężczyzna ze świstem wciągnął powietrze do płuc i cofnął się o krok. Z niedowierzaniem przyglądając się twarzy chłopaka. Podświadomie oczekiwał, że zaprzeczy własnym słowom, które przed chwilą padły. Sama myśl o sprzedaży osobistego niewolnika któregoś z członków rodziny wydawała się niemożliwa, ale do przyjęcia, w końcu rodzeństwo Raysów słynęło z ekstrawagancji i łamania wszelkich konwenansów, ale jak to się stało, że Marta dopuściła, aby niewolnego kupił Max Kanter?! Co takiego uczynił, że w ogóle go sprzedała? Za co taka kara? To nie mogło być prawdą!
– To niemożliwe… – Energicznie potarł głowę w geście bezsilności, a następnie wygładził długie do ramion włosy. – Jesteś pewien, że trafił do Maxa?
– Czy coś nie tak z tym Kanterem? – Alan, zdumiony zachowaniem starszego niewolnika, wydawał się speszony. – Wyglądał sympatycznie… Często bywa u panny Rays, prowadzą razem interesy i słyszałem, że zapłacił jakąś olbrzymią sumę za niego…
Drugi, poirytowany, spojrzał w bok, starając się nieudolnie zamaskować rozgoryczenie i nagłą złość.
– Powinieneś już wiedzieć, że w tych pozornie normalnych, miłych ludziach siedzą najwięksi psychopaci… Tacy dwulicowi zwyrodnialcy, ukrywający swą sadystyczną naturę pod starannie ułożonymi fryzurami i schludnymi ubraniami… Cholera, dzieciaku, ogarnij się i zacznij myśleć… – Alan, naprawdę był tak naiwny, czy po prostu sondował jego wiedzę? – Myślisz, że jest jakaś odpowiednia cena, aby zapłacić za człowieka? Za Kaja? To dobry, mądry facet… W innych, normalnych warunkach, mógł być kimś… – W głosie mężczyzny wyczuwało się napięcie. – Zapłacił olbrzymią sumę! Nie rozśmieszaj mnie! Za co zapłacił? Zapłacił za jego wiedzę? Inteligencję? A może za siłę determinującą do zachowania ludzkich cech, tam gdzie ich już nie ma? – Przerwał na chwilę, zdał sobie sprawę, że trochę go poniosło. Alan wpatrywał się w niego rozszerzonymi oczyma. – Zapłacił za rzecz, a cena jest adekwatna do jakości towaru… Zapłacił za firmowany przez samą Martę Rays dziewiczy tyłek, z dokompletowaną do niego ładną twarzą.
Młody niewolny położył mu rękę na ramieniu i mocno przytrzymał.
– Drugi… – zaczął niepewnie. – Coś się dzieje, prawda? Masz problem…
– Spokojnie, wszystko jest normalnie, bez zmian. Lepiej powiedz, o co chodzi z tym wezwaniem mnie do panny Rays. – Odetchnął głęboko. Nie miał ochoty na rozmowę o sobie ani o tym, co się z nim działo, ponieważ doskonale pojmował stan psychiczny, w jakim się znajdował, i żadna rozmowa nie mogła mu pomóc.
– Wróciła z aukcji bardzo zdenerwowana. Wypytywała o ciebie, ale niewiele wiedziałem, więc kazała mi natychmiast przyjść tu i zadysponować, że masz jutro stawić się u niej. – Alan nie spuszczał z niego oczu. – Tak sobie pomyślałem, że skoro nie ma już Kaja, to może ty… – zawahał się – będziesz u niej służył… – Drugi westchnął ze znużeniem i z lekkim ożywieniem skinął głową. – Nie śmiej się, u niej nie jest źle. – Obruszenie się na jego reakcję było jak najbardziej autentyczne. Mocno utożsamiał się już ze swoją właścicielką, był gotów obstawać za nią i bronić jej decyzji.
– Jasne, dopóki nie wpadła na pomysł żeby go sprzedać – wtrącił bezceremonialnie uwagę. Zirytowała go świadomość, jak nierealny był ten pomysł i jak bardzo pragnął, aby się ziścił.
– Dobra, mów co się dzieje. – Alan podszedł do niego bliżej i pogładził go z niepokojem po ramieniu. – Może tym razem ja będę mógł pomóc tobie. Moja Pani… może więcej, niż niektórym się zdaje…
Drugi utonął w natłoku myśli i nie słuchał tego, co mówił do niego młody niewolnik. Nie mógł mu pomóc, należał do Roberta i żadna siła nie mogła tego zmienić, nawet jego fantastyczna właścicielka. Miał mu opowiedzieć, że rozsypywał się na kawałki i że miał strzaskaną psychikę? Że każdy niewolnik, dla przyjemności lub osobisty po kilku latach służenia stawał się mniej lub bardziej, ale zawsze niestabilny emocjonalnie. A może miał opisać mu, jak jest karany za niechęć do dotykania kobiety, która potrafi skutecznie okaleczyć ducha mężczyzny? Jak miał wytłumaczyć temu dzieciakowi, że gwałcą wszystko, kim jest?
Z tej trudnej sytuacji wybawił go strażnik, który z impetem otworzył drzwi. Oparł się o futrynę i z paskudną miną zakomunikował Drugiemu:
– Zbieraj się, kundlu, właśnie powrócił właściciel twoich klejnotów… – zarechotał i oblizał wymownie wargi na widok Alana. Jednak jedno spojrzenie na złotą obrożę na szyi młodszego z niewolników wystarczyło, aby ostudzić jego zapędy, więc tylko dodał: – I stęsknił się za tobą.
Jeszcze raz otaksował chłopaka i pokręcił głową rozczarowany. Alan, przez wzgląd na to, komu służył, był nietykalny. Ten, kto odważyłby się go tknąć bez wiedzy właściciela, w najlepszym razie skończyłby na plantacji. Splunął więc tylko zawiedziony i zwrócił się do Drugiego:
– Masz piętnaście minut, psie, z tego dziesięć już minęło. – Zaklął jeszcze pod nosem i wyszedł.
* * *
Robert, nie zważając na pojękiwania Wiktorii, zwiększał nacisk palców na jej ramię.
W ostatniej chwili jego osobisty niewolnik otworzył drzwi gabinetu, bo w innym razie uderzyłaby w nie nosem. Siłą wepchnął ją do środka, samemu na moment zatrzymując się obok niewolnego.
– Za kwadrans chcę tu widzieć Drugiego – warknął, nie spuszczając oczu z rudowłosej kobiety.
Kopnął w drzwi, jednocześnie popychając brutalnie Wiktorię, która zatoczyła się na stojący opodal fotel. Boleśnie uderzyła biodrem i zachwiała się, ale szybko odzyskała równowagę. Strach w jej oczach mieszał się z dzikim podnieceniem. Patrzyła na Roberta jak zahipnotyzowana, gdy zbliżał się do niej kocim ruchem. Nie broniła się, gdy złapał ją za gardło i nie wypuszczając, rzucił na ścianę. Uderzyła głową, a dłonie mężczyzny zaciskały się na szyi kobiety coraz mocniej. Zaczynało brakować jej tchu, ciało stawało się powolne. Zamglony wzrok przesuwał się po pozornie obojętnej twarzy mężczyzny, unikała jednak spojrzenia złocistych oczu Roberta, emanujących zimną wściekłością.
– W kogo chciałaś uderzyć, suko? – wycedził przez zęby, a jego jedwabisty głos stał się szorstki z odrazy. – We mnie czy w Justina? – Widział, że nie mogła wydusić z siebie głosu, z gardła wydostał się tylko niezrozumiały bełkot. Próbowała dać mu znak oczami, ale z premedytacją ignorował jej wysiłki. – Dobrze się zastanów zanim odpowiesz… Każda odpowiedź jest złą odpowiedzią… – mówiąc to, rozluźniał bardzo powoli uścisk palców, aby znów je zacisnąć. Bawił się nią jak kot myszą. Gdy w końcu jej na to pozwolił, rudowłosa zaczerpnęła powietrza.
– Robert, przecież wiesz, jak cię kocham… – Pogłaskała dłoń, ciągle przypierającą ją do ściany. – Nie zrobiłam nic przeciw tobie… to znaczy, nie chciałam tego… – Rozjuszony mężczyzna nie spuszczał z niej zimnego i bezwzględnego wzroku. – Byłam zła… na Martę, bo nie zaprosiła mnie… na aukcję, nie kupiłam jej niewolnika… Robert… proszę, puść mnie… – Wiktoria zaskomlała, gdy jego palce znowu mocniej się zacisnęły. – Wiem, źle zrobiłam… ale Drugi… Błagam… – Z coraz większym trudem słowa wydostawały się z zaciśniętej krtani.
Nie słuchał jej, próbował zapanować nad agresją, nad chęcią rozerwania jej gardła. Żadne wytłumaczenie nie było dobre i miał gdzieś, co miała mu do powiedzenia. Walczył ze sobą, aby nie zabić tej pieprzonej dziwki. Mógł zrobić to z łatwością, nie działały na niego jej łzy ani błagania. Musiał dać tej dziwce nauczkę. Wszystko zaszło już za daleko, było bliżej niż dalej… Nie pozwoli jej zniszczyć… Właśnie, czego zniszczyć? A raczej – kogo? Kurwa, kurwa, kurwa! Nad czym się zastanawiał? Wystarczyło tylko chwycić w odpowiednim miejscu głowę i nikt by po tym czymś nawet nie zapłakał. Powinna mu być jeszcze wdzięczna, że zrobi to szybko i bezboleśnie, miał niezłą wprawę… Co ona próbuje do niego mówić…? Znów rozluźnił zesztywniałe palce.
– Ten sukinsyn… Drugi … on ciągle nie chce… nie mogę go złamać… To, to jakiś cholerny impotent… Ja naprawdę cię kocham, myślałam, że on będzie namiastką ciebie… Robert, błagam… – wydusiła z siebie resztkami sił.
Puścił jej szyję; oparł się obiema rękoma o ścianę, zakleszczając Wiktorię pomiędzy nimi.
Nabrała głęboko powietrza i odetchnęła. Miała ostrożny, niepewny wyraz twarzy. Mylnie interpretowała zamyślenie i nagłe zainteresowanie Roberta tym, co próbowała mu powiedzieć, sądząc, że furia mu przechodzi. Oczy mężczyzny nabrały obojętności i znudzenia, maskując satysfakcję, jaką sprawiła mu tymi słowami. Wiedział już, jak ją ukarać tak, aby zabolało; aby zapamiętała na długo, że z Raysem się nie zadziera. Śmierć dla niej to za mało.
Poniżyła się, żebrząc o niego. To wyznanie nie było dla niego zaskoczeniem, chociaż nigdy nie okazała swoich uczuć i nadziei wprost, ponieważ nie pozwalała jej na to duma… do teraz. Od zawsze wiedział, że go pragnęła, lecz nigdy nie wpadłby na to, w jaki sposób odbiera jego niewolnika. Był przekonany, że fascynacja kobiety Drugim miała zupełnie inne podłoże; że chodziło o to, kim był i co sobą reprezentował, a nie do kogo należał.
Na chwilę przymknął powieki. Odniósł ledwie uchwytne wrażenie, że zrozumiał motyw, który kierował Wiktorią, i poczuł jakiś dziwny żal, jakąś tęsknotę. On też pragnął czegoś tak bardzo, że nie potrafił bez tego żyć, dokładnie tak jak ta kobieta, której patrzył teraz w oczy, dostrzegając w nich rozpaczliwy cień nadziei. I za tę głupią nadzieję chciał ją teraz ukarać oraz za coś, czego dla niego zabrakło i bez czego stał się tym, czym był teraz. A przecież pragnął tak niewiele: trochę uczucia, doznania, które dałoby mu spełnienie… Tak, zaspakajał żądze seksualne, lecz sam seks, zamiast przynosić ulgę, czynił go niebezpiecznie podłym. Nie miało najmniejszej różnicy, z kim to robił, z mężczyzną czy kobietą… nieważne, potrzebował tylko zagłuszyć w sobie tęsknotę za kimś, kto mógł spowodować, że byłby inny, lepszy, normalny… A może mylił się? Może z natury był zły? Może wcale nie był zdolny do tego, czego tak rozpaczliwie pragnął? Już chyba nigdy się o tym nie przekona… ale za to Wiktoria go kocha.
I co z tego? On kiedyś też kochał. Tak, potrafił kochać, kochał do szaleństwa. I co z tego? Teraz zostało tylko szaleństwo…
Patrzył na nią przeszywającym wzrokiem, a ona trafnie odczytywała jego intencje. Pozwoliła sobie na muśnięcie kawałka jego nagiej piersi, wychylającej się spod niedbale rozpiętej koszuli i wojskowej kurtki.
Czuł, jak budzi się w nim ta okrutna seksualność, której się brzydził, a bez której nie potrafił żyć. Jego najwierniejsza kochanka. Złapał kobietę za nadgarstki i uniósł ręce do góry, przyciskając z całej siły do ściany. Jedną ręką przytrzymywał jej dłonie, drugą przesuwał po drżącym, drobnym ciele. Delikatny materiał sukienki zupełnie niczego nie osłaniał. Zaczął mocno kąsać skórę szyi i dekoltu, jej coraz głośniejsze jęki wzmagały podniecenie. Czuł, jak zaczyna mu się wymykać, nie kontrolowała swojego ciała, zamglone spojrzenie kobiety mówiło mu, że nie może uwierzyć w to, co się z nią dzieje. Ustami szukała jego ust. Zbyt dużo żądała! Od dawna z nikim się nie całował… na pewno nie zrobi tego z nią… Złapał za rude włosy i brutalnie odwrócił twarzą do ściany, zadarł sukienkę do góry i mocnym szarpnięciem rozerwał wilgotną bieliznę. Zanurzył palce w rozgrzanej, nabrzmiałej kobiecości; jęknęła chrapliwie, wilgoć wypływała na uda, na palcach poczuł skurcze pochwy. Była blisko orgazmu, tak napalona, że w każdej chwili mogła wybuchnąć, tak bardzo go pragnęła. To dobrze, bardzo dobrze… Kolejny raz szorstko odepchnął usta Wiktorii od swojej twarzy, ścisnąwszy mocno policzki, nakazał gestem, aby się nie ruszała.
Zrzucił szybko kurtkę i rozpiął spodnie. Jedną ręką wypuścił już sztywny penis, a drugą przeciągnął trochę śluzu z pochwy na odbyt i z pełnym spokojem wprowadził okazały, twardy narząd na całą długość.
– Robert… To boli! – zaskowyczała schrypniętym głosem, ale nie licząc zaciśnięcia pośladków, nie cofnęła tyłka na milimetr, poddając się rytmicznym ruchom mężczyzny.
– Przecież lubisz, jak boli – rozkosznie zamruczał jej do ucha. – Prawda, kochanie… Kochasz ból… swój, czyjś… Ból jest przyjemny… doskonały… jest spełnieniem… Mam rację?
Chwycił ją mocniej za biodra i zaczął pieprzyć ze zdwojoną siłą, chcąc wyładować nagromadzone napięcie. Zanurzał się coraz głębiej, a dziewczyna przeciągle jęczała coraz głośniej. Napierała na niego, żarliwie oddawała pchnięcia, jej rude, długie włosy rozsypały się na plecy, przysłaniając część twarzy. Odgarnął je jednym ruchem ręki, chcąc obserwować kobietę popadającą w narastający błogostan. Kiedy nagle ucichła i na moment przestała oddychać, wyciągnął naprężony do granic ostateczności i lśniący od śluzu penis.
Znów złapał ją za kark, pociągnął jak bezwolną lalkę w stronę biurka, ułożył na blacie i nie spuszczając oczu z oszołomionej Wiktorii, rozerwał na niej sukienkę od góry do dołu. Delikatnie głaskał jej brzuch, piersi i dekolt, dotykiem uwodził rozpalone ciało kobiety. Pochylił się nad nią i zaczął wodzić językiem po skórze. Obserwował, jak się odpręża, jak cała drży, gdy całkowicie ulegała jego pieszczotom. Opuszkami palców muskała delikatnie muskularne ciało Roberta, ostrożnie zsuwając z ramion koszulę, jakby bojąc się, że nieprzemyślanym ruchem może zepsuć to, o czym marzyła od tak dawna. Cała była pragnieniem, pragnieniem posiadania tego mężczyzny i oddawania mu się.
Rozchylił jej nogi, głaskał wypięty zgrabny tyłek, od czasu do czasu od niechcenia zagłębiając nabrzmiały członek w rowek między pośladkami.
– Robert… Proszę, weź mnie… Teraz, teraz… błagam! – wymamrotała, jęcząc i dysząc, próbując przyciągnąć go za biodra.
– Zamknij się, suko… – wyszeptał uwodzicielskim, niskim i zachrypniętym głosem. Gdyby nie była tak pogrążona we własnej rozkoszy, to może uchwyciłaby niebezpieczne brzmienie słów.
Chwycił jej uda tuż nad kolanami i uniósł nogi do góry. Zbliżył lędźwie i jednym ruchem nadział ją na swojego kutasa. Poczuł żar wnętrza Wiktorii i wbił się do końca po same jądra. Szybko zaczął ruszać biodrami; coraz mocniej i szybciej wychodził i znów z impetem się w nią wbijał. Wiktoria odpływała, już nie jęczała, tylko krzyczała. Wpatrywał się w jej nagie ciało, falujące piersi i gorącą, lekko owłosioną cipkę, w którą wbijał się co rusz i… poza potrzebą wyładowania nie czuł nic.
Usłyszał pukanie do drzwi i zerknął na zegarek. Nie przestając posuwać Wiktorii, powoli odwrócił głowę, aby ujrzeć wchodzącego Drugiego. Jego osobisty przez moment zatrzymał się skonsternowany, ale już po chwili padł jak automat na kolana i pochylił głowę w dół, zastygając w pozycji uległego, z twarzą nie wyrażającą kompletnie żadnych emocji, całkowicie ignorując to, co się działo w pomieszczeniu.
– Och, tak… Tak… Taaak, mocniej! Jeszcze moc… och… – Kobieta po kilku minutach perwersyjnie brutalnego rżnięcia zaczęła skowyczeć i do reszty odpływać. Naparł na nią ze zdwojoną siłą. Poczuł, że penis za chwilę zostanie złapany w ciepłą pułapkę kurczących się mięśni; pojął, że jeszcze chwila i rudowłosa będzie szczytowała. Wycofał się z niej natychmiast. – Robert, nie przestawaj… Błagam… Jesteś boski… Jeszcze… Proszę, nie przestawaj… – jęczała, straciwszy niemal całkowicie świadomość.
Odwrócił ją na moment na brzuch, nawet nie zorientowała się, kiedy chwycił ją za ręce i założył z tyłu kajdanki. Spokojnie schował wyprężonego kutasa w spodnie i nachylił się do niej, wbijając w nią oczy, w których szalał lodowaty gniew.
– Zapamiętaj sobie, dziwko… Następnym razem, gdy wpadniesz na pomysł podzielenia się wiedzą o Justinie… uwierz mi, nie będzie tak miło. Obiecuję ci… – Zaskoczona otworzyła usta w niemym zdziwieniu. Mężczyzna złapał ją za szyję i ścisnął. – Pamiętaj, kurwo… tylko jedno słowo na jego temat i nie żyjesz – wysyczał jej wprost do ucha i zerkając w stronę klęczącego niewolnika, dodał: – Jesteś zerem, nic nie wartym gównem i nawet nie próbuj równać się z Drugim… To nie twoja liga, szmato. – Odepchnął ją z odrazą i wytarł dłonie w koszulę, którą podniósł z podłogi.
Przez chwilę nie docierało do Wiktorii, co zrobił Rays. Dopiero, kiedy skierował się ku wyjściu, pojęła, co zaszło i w jak bardzo groteskowej znalazła się sytuacji.
– Spóźniłeś się dwie minuty… – warknął Robert, podchodząc do klęczącego niewolnika. Spojrzał obojętnie na Drugiego i znienacka uderzył go z całej siły zewnętrzną stroną dłoni w twarz. – Idziemy.
Wychodząc, zwrócił się do strażnika, stojącego pod drzwiami:
– Tę sukę rozkuć i wypuścić dopiero rano.
– Robert, proszę… nie zostawiaj mnie teraz… – Usłyszał jeszcze wołanie Wiktorii. – Proszę… Robeeert! – Jej krzyk zamienił się we wściekły, bezsilny szloch. – Robert! Ty nieczuły, zimny skurwysynu!
* * *
Stał na środku sypialni ze spuszczoną głową i rękoma z tyłu na plecach. Po policzku, z rany, którą zostawił sygnet Raysa, ciekła cienka strużka krwi, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Niewiele brakowało, a trafiłby w oko, które teraz łzawiło i puchło. Wsłuchiwał się w niespokojne kroki swego pana, przechadzającego się po olbrzymiej sypialni. Drugi uśmiechnął się w duchu na wspomnienie potraktowania Wiktorii przez Roberta. Załatwił ją po mistrzowsku. Podejrzewał, że nawet nie miał pojęcia, jak bardzo mu się to udało. Niewolnik z doświadczenia orientował się, jak bardzo wybujałe libido ma ta wyuzdana kobieta i jak silnych bodźców potrzebuje, aby zaspokoić swój seksualny głód. I jednego był pewien – na pewno nie zaspokoi się sama, noc przed nią zapowiadała się na bardzo długą. Zastanawiało, a raczej niepokoiło go zachowanie Roberta i fakt, że jeszcze nie dobrał się do jego tyłka, aby skończyć to, co rozpoczął w biurze. Przez nierozładowane napięcie był w złym humorze, a to nie wróżyło niczego dobrego i miał świadomość, że jak zwykle wyżyje się na nim. Nie próbował walczyć z ogarniającym go strachem. W sumie, to przecież nic nowego. Wszystko zawsze dawało się przeżyć. Miał tylko małą nadzieję, że nie będzie to trwało długo.
Myślami powrócił do pierwszego dnia, kiedy dotarła do niego przerażająca prostota słów, które usłyszał chwilę po tym, gdy podpisał dokument i kiedy upokorzonego, pobitego, na wpół oszalałego rzucono go na betonową posadzkę w celi. Do końca życia nie zapomni zdania: „Nie jesteś już wolnym człowiekiem” i wyrazu twarzy Martina, gdy je wypowiadał. Zarządca tamtego wieczora wiedział, co czeka Drugiego, i wcześniej próbował go ostrzec przed Raysem… Nie uwierzył, nie chciał wierzyć… wolał nie wierzyć. Uwierzył w… co? W ludzi? Zawsze… W lojalność? Na pewno… W uczucia? Prawdopodobnie… W Roberta? Niestety… Niedługo musiał czekać, aby Rays ukazał mu jego bezgraniczną małość i przynależność. Przeżył to. Przeżyje i tę noc. Tylko ten żal…
– Siadaj. – Usłyszał nagle.
Drugi zadrżał, tak się zamyślił, że stracił czujność. Coraz częściej mu się to przydarzało. Musiał się wziąć w garść. Dostrzegł kątem oka, spod grzywki, rozpartego wygodnie w fotelu Raysa, w na wpół rozpiętej koszuli i stopami opartymi na niedużym stoliku. Wskazywał mu drugi fotel naprzeciw siebie.
To było coś nowego, zwykle musiał klęczeć lub w najlepszym przypadku właśnie stać. Posłusznie wykonał polecenie, zastanawiając się, czy przypadkiem nie jest to jakaś nowa gra wstępna. Nie miał odwagi podnieść na Roberta wzroku, aby coś wyczytać z jego twarzy.
– Nalej – rozkazał krótko niewolnikowi.
Na stole stały dwie szklanki i butelka whisky… oraz jeszcze coś. Wiedział, co to jest i z trudem przełknął ślinę, a serce zabiło mocniej. Drugi, z trudem panując nad drżeniem dłoni, nalał alkohol do jednej ze szklaneczek i podał ciemnowłosemu mężczyźnie, który nie spuszczał z niego wzroku.
– Sobie też nalej. – W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. Nie dał jednak po sobie poznać zdziwienia zaproszeniem; było mu już wszystko jedno, co Rays znowu wymyślił, aby go upokorzyć. Uwagę niewolnika przykuwały, odwrócone zdjęcia, wzrok sam bezwiednie uciekał w ich stronę.
– Pij – Robert nakazał cicho.
Drugi podniósł wzrok na mężczyznę i spotkał się z uważnym, spokojnym spojrzeniem złotych oczu swego pana. Co dziwne, nie dostrzegł w nich jak zwykle pogardy i tej zimnej brutalności, które w większości przypadków powodowały, że stawał się czujny i ostrożny w obecności Raysa. Ale pieprzyć teraz posłuszeństwo! Skoro każe mu z nim pić, to będzie patrzył Robertowi w twarz! Jeśli ma dziś dostać, to i tak dostanie. Zmierzyli się wzrokiem; przez krótki okres czasu odniósł wrażenie, jakby przed sobą miał dawnego Roberta… tego sprzed lat… Przytłumione światło, cisza panująca w pokoju i równe oddechy dwóch pozornie odprężonych mężczyzn wywołały tęsknotę za czymś, co dawno utracił. Kolejny niepotrzebny żal…
Wejrzał w ciemną zawartość kulistej szklaneczki, która spływała po ściankach, tworząc zacieki. Przysunął ją do nosa i wchłonął zapach, powoli przyzwyczajając zmysły do mocnego smaku. Nie pamiętał, od jak dawna nie miał w ustach alkoholu. Przed pierwszym łykiem wziął głębszy oddech, pierwszy kontakt z językiem jak zawsze nie był przyjemny. Przytrzymał chwilę trunek w ustach, pozwalając kubkom smakowym otrząsnąć się z szoku. Wyczuł nutę dymu, torfu… i wolności. Upił drugi łyk, delektując się miłym ciepłem i odprężeniem, które nagle na niego spłynęło.
– Wiktoria nie jest zadowolona z twojego służenia – Robert oświadczył, przerywając ciszę. Drugi poruszył się nieznacznie, to stwierdzenie zmroziło go. – Twierdzi, że jesteś impotentem.
– Tak, Panie. – Jasnowłosy opróżnił duszkiem kieliszek. – Skoro tak uważa, to zapewne tak jest – przyznał, nie wierząc, że odważył się zwrócić w ten sposób do Raysa. Ale było mu wszystko jedno, co kto o nim sądzi, a szczególnie gdy chodziło o tę małą sadystkę.
Robert uniósł nieco szklaneczkę w stronę niewolnego i wypił zawartość jednym haustem, po czym poprawił nogi wyciągnięte na stole. Wyglądał na zadowolonego i odprężonego.
– Tylko jak to świadczy o mężczyźnie… – rzekł sennym, lekko rozbawionym głosem. – Wyobrażasz sobie, Justin… Ona normalnie ma chyba o to żal do ciebie – Rays mówił z pewną rozwagą, nie kryjąc jednak ironii. – Bardzo duży żal, na tyle duży, aby chcieć podzielić się naszą małą tajemnicą z wieloma zainteresowanymi… – Drugi spiął się. W powietrzu zawisła niewypowiedziana groźba. Przestrzegał go już czy na razie jeszcze tylko drwił? – Szkoda byłoby… To już tak niedaleko – wskazał dłonią zdjęcia, dając do zrozumienia, że może je wziąć.
Niewolnik, skierował wzrok na odwrócone fotografie i ociągał się z ich podjęciem. Na powrót dotknie tamtego życia. Niepotrzebny żal…
– Dziękuję, Panie.
– Tak… Nie przestajesz mnie zadziwiać, Justin… – Robert, zdejmując nogi z mebla, pochylił się ku niewolnikowi. – Na mój rozum powinno ci bardziej zależeć na utrzymaniu naszej umowy w dyskrecji niż mnie. – Szyderczy ton dobrze bawiącego się Raysa działał Drugiemu na nerwy. – Nie wspomnę już, że obowiązkiem mężczyzny jest dbać o honor i stawać na wysokości zadania… Zważ, że ciąży na tobie obowiązek dbania również o moją reputację. Niewolnik świadczy o właścicielu.
– Tak, Panie, masz rację – przytaknął biernie, lecz wszystko przewracało się w nim z tłumionej złości.
Drugi, był świadomy, że musi zrobić wszystko, do czego go zmuszają, choćby dla swojego cholernego dobra, ale nie wszystko było w jego mocy. Ciało odmawiało posłuszeństwa, kiedy noc w noc musiał zaspakajać próżność kobiet, które łamały w nim to, co czyniło z niego mężczyznę… A on coś jeszcze pierdolił o honorze! Gdzie tu było miejsce na taki nieistotny drobiazg jak honor?!
Rays zeszmacił go totalnie, zrobił z niego swoją męską kurwę, sprowadził do roli automatu do wypinania tyłka i pieprzenia napalonych dziwek równie popierdolonych jak on sam… I jeszcze mówił o honorze?! Pieprzyć ich wszystkich! Swój honor sprzedawał już od dawna, kawałek po kawałku, i będzie to robił tak długo, jak długo w głębi duszy pozostanie sobą. A honor Roberta miał dokładnie tam, gdzie Rays miał jego samego.
Nagle ciemnowłosy mężczyzna poderwał się gwałtownie z fotela. Niewolnik zdążył jeszcze dostrzec, że wzwód prawie rozrywał rozporek w spodniach Raysa. Bez większych trudności dało się zauważyć, że Robert dzisiejszego wieczoru był nieswój, nawet rozkojarzony. Drugi domyślał się, widząc po swoim panu zmęczenie, że nieźle zabawiali się na dzielnicach. Niechlujny wygląd i całkiem dobra kontrola nad podnieceniem świadczyły, że mocno trenowali nie tylko w kwestii pozyskiwania nowego towaru. Wzrok powędrował w kierunku butelki, miał ochotę na jeszcze trochę tego zbawiennego płynu, dzięki któremu może łatwiej byłoby przetrwać nadchodzące godziny.
– Nie krępuj się. – Robert czujnie go obserwował pomimo pozornego motania się po pomieszczeniu.
Jasnowłosemu nie trzeba było drugiego zaproszenia, tym razem wypił duszkiem. W głosie Raysa usłyszał niebezpieczną, miękką łagodność, a w ruchach dostrzegł coś drapieżnego.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że nasz czas się kończy? – Na twarzy mężczyzny nie było żadnych emocji, żadnych uczuć, jedynie oczy stały się ciemniejsze i węższe. Zadrżał; coś było z nim nie tak, po plecach przeszedł mu dreszcz.
– Tak, Panie. – Intuicja nakazywała mu natychmiast osunąć się na kolana. Miła część tego dziwnego spotkania właśnie się skończyła wraz z nastrojem Raysa.
– Niedługo dopełni się twój kontrakt. – Ton stawał się coraz bardziej lodowaty. – Pamiętasz jego zasady?
– Tak, Panie. Jestem przygotowany. – Drugi przyjął pozycję uległego, a przez głowę przeleciała mu tylko jedna myśl… ale za to whisky trochę go znieczuliła.
Robert niespodziewanie roześmiał się, tak jakoś nienaturalnie, strasznie…
* * *
Cholera, głowa mu chyba zaraz pęknie z bólu. Nie spał już drugą dobę. Patrzył bezmyślnie na krew na twarzy Drugiego i myślał o tej suce Wiktorii. Powrócił w samą porę. Czy rzeczywiście ta mała kurewka byłaby na tyle odważna, żeby cokolwiek wyjawić o Justinie? Zdawał sobie sprawę z istnienia kilka osób, które orientowały się w historii jego osobistego niewolnika, ale z różnych przyczyn milczały, jednak dla wielu innych, w większości z tych samych powodów, nadal powinna pozostać tajemnicą.
Chciał dziś z nim porozmawiać, za kilka miesięcy kończy się kontrakt, a on ciągle się nie poddał. Zrobił z niego niewolnika, idealnego niewolnika, wytresował go lepiej, niż się spodziewał. Moment, w którym przyjął pozycję uległego, wyczuł idealnie, nie dał mu pretekstu do…
Kiedy to cholerstwo zacznie działać? Łeb za chwilę rozpadnie mu się na kawałki… Kutas też dopominał się swego, powinien był skończyć na Drugim, zaraz po tym jak zlazł z tej suki, lecz najpierw chciał z nim pogadać… Kurwa, co za popierdolone życie! Chciał, aby było jak dawniej. Tylko że nie mogło już być jak dawniej, wszystko zabrnęło za daleko. Justin bał się go i nie ufał, co akurat nie było dziwne, a on nie miał dziś siły, aby go ośmielić i skłonić do wypowiedzenia więcej słów niż tylko: “Tak, Panie”. Wiele lat wbijał mu do głowy, że usta służą do czegoś więcej niż mówienie i jedzenie, więc teraz ma za swoje. Gdyby nie to cholerne zmęczenie i boląca głowa… Tak bardzo pragnął dowiedzieć się, czy przemyślał propozycję, którą złożył Drugiemu dawno temu; kiedy pierwszy raz uświadomił mu, że jest właścicielem jego ciała w pełnym tego słowa znaczeniu; kiedy chciał wyrównać rachunki; kiedy chciał mu jeszcze pomóc. Teraz też mógłby mu pomóc, gdyby się tylko dureń ukorzył, gdyby…
Robert zacisnął dłonie w pięści i pokręcił głową. O czym w ogóle myśli? Pierdoli! Sam siebie okłamuje… Nie chce pomóc Justinowi, tylko sobie… Niech to szlag! Nie może tego zrobić! Nie może… A jednak… zrobi to! Chciał się zabawić w twardziela przez okres kontraktu, to pokazał na co go stać!
W porządku, ale czas mijał, a on będzie musiał dopełnić ostatni warunek umowy…
Nareszcie, miłe odprężenie zaczęło powoli spływać po zesztywniałym i zmęczonym ciele, narkotyk zaczynał działać. Za chwilę będzie bardzo przyjemnie… Skierował wzrok na klęczącego niewolnika. Widział uległą sylwetkę blondyna, zgiętego wpół… tylko, już jakby trochę inaczej. O, kurwa… Trochę urywał mu się film… O czym to myślał? Podszedł spokojnie do niewolnego i popatrzył z zaciekawieniem na chłopaka z góry. Był jego własnością… Należał do niego… Tylko nie tak całkiem… No, i chuj, nie da się mieć wszystkiego… Ale jeśli go nie złamie; jeśli Justin się nie ukorzy, on będzie musiał wywiązać się z tego, co mu obiecał… Kurwa! Spełni to, bo Robert Rays zawsze dotrzymuje obietnic… Mógłby chyba się wycofać… ale tego nie zrobi, bo jest Raysem… Pieprzone życie, a wystarczyło tylko gnojka złamać. Nie udało się, nie sprawiła tego też ta ruda idiotka w parze z jeszcze większą kretynką, jego żoną…
Na dniach znów wyjeżdża na dzielnice, a jak wróci wypełni obietnicę… Tylko czy na pewno? Nie miał skrupułów, robi to ciągle. Lecz czy będzie potrafił zrobić to Justinowi? Był przecież jego…
Kurwa, Robert Rays może wszystko! Przekrzywił głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, aż strzeliły kręgi szyjne. No, teraz czuł się jak młody bóg! Rozejrzał się po pokoju, wsadził ręce do kieszeni, rozstawił szeroko nogi i zaczął się bujać, w przód i w tył… Miał u stóp cały świat… i Drugiego. Kochał ten stan, kiedy jego umysł zaczynał ożywać, wyostrzały się zmysły i żądze, kiedy opanowywało go szaleństwo. Powinien odesłać Justina… Coś nieznośnie podszeptywało mu, aby odesłał chłopaka, bo to, co budziło się w nim, przerażało nawet jego samego, lepiej żeby zszedł mu z oczu…
Robert, jeszcze raz spojrzał na niewolnika i zaczął się śmiać. Znowu czuł się dobrze, już nic go nie bolało i niczym się nie przejmował. Życie było pełne niespodzianek, a świat piękny! Szkoda czasu na litowanie się nad sobą. Pora zatańczyć… z przyjacielem.