Ilustracja: Charles LeBlanc

Serbski film Reportaż (V)

15 października 2020

Opowiadanie z serii:
Serbski film. Reportaż

Szacowany czas lektury: 36 min

Rzuciłam nóż pod nogi Zoranowi. Był blady. “Jebeno vučica” – mruknął. Stałam się nią. Wtedy, w tamtej chwili stałam się Wilczycą.

– Jezu… – myślę. – Mówi to tak spokojnie…

Przełykam ślinę. Przez moją głowę przelatują setki myśli. Gdzieś tam, pośród nich rodzi się pytanie: “Dlaczego?”. Co sprawiło, że ta kobieta, tak mocno doświadczona przez życie, stała się morderczynią. Fatum? Los? A może – jak sama o tym mówi: geny? Co sprawia, że człowiek staje się morderczą bestią, gotową zadawać cierpienie, kraść, torturować, gwałcić i zabijać?

– Myślisz, że ten twój… wiesz, ten chłopak by to pochwalił? Mówiłaś, że on – choć robił to, co robił, to miał dość idealistyczne podejście. Mówił, że walczy za piękną, wolną i uczciwą Serbię. Chciałby, żebyś się tak okrutnie mściła? Po prostu zabijała?

Milica zastanawia się. Kiedy się odzywa, jej głos jest twardy.

– Nie wiem. Wtedy o tym nie myślałam. Nie było już we mnie cienia uczuć, poza zemstą. Ci pierdoleni Albańce zabrali mi moją, chyba jedyną w życiu, szansę na normalność. Więc obiecałam sobie, że zabiję tylu z nich, ile zdołam. Że utopię to całe skurwione plemię w ich krwi. Że ich matki będą straszyły mną swoje dzieci. Tylko to się dla mnie liczyło. Oni zabrali mi moje życie, więc ja będę zabierać ich. Rachunek był prosty.

– A Nadia? Ona się nie liczyła?

– Oczywiście, że się liczyła. W końcu ją urodziłam. Ale nie tylko mnie zabrano szansę na jakie-takie normalne życie. Jej też. Więc chciałam się mścić i za nią. Tak zaczęła się moja nowa praca. Na początku byłam tylko przynętą albo po prostu oczami i uszami dla naszych cyngli. Wbijałam się w miniówę, kurewskie ciuchy i szłam na ulicę. Kiedy cel zbliżał się, dawałam znak egzekutorowi. Wiesz, pamiętam swój pierwszy raz. Zdejmowaliśmy jednego albańskiego złodzieja samochodów. Jeździł po mieście zazwyczaj z kumplem, ale dostaliśmy cynk, że tego dnia będzie sam. Jechał do kochanki. Dali mi do torebki pistolet. Nasz człowiek czekał w bramie, ja na ulicy. To były przedmieścia takiego małego miasteczka. Późny wieczór. Facet zajechał pod dom, otworzył drzwiczki i spokojnie wysiadł. Popatrzył na mnie, jak się zwykle patrzy na dziwkę, takim męskim, samczym spojrzeniem z góry na dół. Wiesz, ocena towaru. Chyba wpadłam mu w oko, bo uśmiechnął się szelmowsko i puścił oko. Przez chwilę bałam się, że plan nie wypali, że podejdzie do mnie, albo stanie się coś, o czym nie pomyśleliśmy. Mruknęłam, że jestem zajęta i czekam na klienta. Parsknął, że on właśnie idzie poruchać za darmo, ale skorzysta innym razem.

Wtedy Istvan, nasz cyngiel wyszedł z ukrycia. Kurwa, dobry był, prawie go nie słyszałam. A on po prostu podszedł do brudasa od tyłu i huknął go pałką w głowę. Albaniec zwalił się na chodnik. Nie stracił przytomności, ale był oszołomiony. Istvan rzucił krótko, że teraz moja kolej. Wyciągnęłam broń i wycelowałam. Ten biedny fiut wtedy chyba zrozumiał. Próbował coś powiedzieć, ale nie zdążył. Pociągnęłam za spust, trafiając w pierś. Huk był potworny, ale w tamtych czasach na taki dźwięk nikt nie leciał do okna. Wszyscy siedzieli cicho, żeby potem zeznawać szczerze, że nic nie widzieli. Podeszłam bliżej. Jeszcze się ruszał… a może to były konwulsje? Istvan kiwnął głową. Wtedy strzeliłam drugi raz. W głowę. I trzeci raz, w kutasa. On już tego nie czuł, ale ja musiałam to zrobić. Musiałam, rozumiesz? Chciałam, żeby go znaleźli właśnie takiego. Martwego i z odstrzelonym chujem. Istvan rzucił na ziemię kartkę z wielkimi literami: KOSOVO JE SRBIJA i wskoczyliśmy do naszego wozu, który właśnie z piskiem opon zahamował przy nas. Było po wszystkim, a ja dostałam pochwałę.

Przypomina mi się scena z dokumentalnego filmu na National Geographic. Lwica ucząca swoje młode zabijania. Mała antylopa, okaleczona, otumaniona, przeznaczona na śmierć. Bezlitosną, choć pozbawioną okrucieństwa śmierć. Śmierć zadawaną przez zwierzę – bez śladu emocji. Po prostu po to, aby samemu móc żyć. A potem przypomniałam sobie opisy afrykańskich wojen z drugiej połowy XX wieku. Dzieci z kałasznikowami. Dziesięciolatkowie uczeni zabijania. Młodzi chłopcy, przerażający, nieludzcy w swojej niewinności podczas zabijania. Nastolatkowie, którym ponury świat i wyrachowani dowódcy wtłoczyli do głów koszmarną parodię moralności. Zabijaj innych, byś sam mógł dobrze żyć. Odbieraj życie, aby nie odebrano go tobie. To jest dobre. A słabość, wahanie czy współczucie to zło.

– Często to robiłaś?

– Zabijałam? Nie, nie często. Wolałabym częściej. Marzyłam, że każdy czarnuch na mojej drodze jest choć spokrewniony z mordercami mojego rycerza. Że gdy dowiedzą się, że nie żyje, w domu wybuchnie płacz i ta sama bezsilna złość, którą ja czułam. Że jakaś albańska kurwa będzie szlochać, że jej pierdolony dzieciorób osierocił jakiegoś bachora.

– Nie miałaś wyrzutów sumienia?

– Nigdy. Albańce to bydło, które dzięki waszej Europie ukradło nam ziemię, przyszłość i duszę.

Przypomniał mi się wywiad, który przeprowadzałam z rosyjskim płatnym zabójcą. Wyznał mi kiedyś, że wbrew pozorom, żeby odbierać życie, nie trzeba wcale być kimś o cechach nadczłowieka – wspaniale wygimnastykowanym, silnym jak tur czy strzelcem wyborowym. Przede wszystkim liczy się motywacja. Świadomość, że nie zawahasz się, kiedy przyjdzie komuś strzelić w głowę. Tamten człowiek był przerażający, bo jako morderca z długim stażem był całkowicie już wyprany z uczuć. Nie miał w sobie nic ludzkiego. Mógł pociągnąć za spust, mierząc do prezydenta, biznesmena, kobiety czy dziecka. Milica to inny przypadek. Nadal pozostawała człowiekiem, pełnym emocji. I to właśnie było najbardziej szokujące. W jednej chwili potrafiła całkowicie się zmienić. W ułamku sekundy przedzierzgnąć się z młodej matki, której życie nie skąpiło bólu, w pozbawioną empatii, lodowatą maszynę do zabijania.

– Nigdy się nie zawahałaś?

Milica przez chwilę milczy. Czy mi się zdawało, czy przez jej zniszczoną, pooraną zmarszczkami twarz przebiegł cień?

– Raz. Raz się zawahałam – rzuca po chwili pustym, drewnianym głosem. – To było na wiosnę. Zrobiliśmy nalot na mieszkanie Serba, który miał żonę Albankę. Jakby tego było mało, pracował w albańskiej firmie. Skurwysyn zdradził swój naród. Pojechaliśmy we dwa wozy. Wparowaliśmy do środka gdzieś o północy. Żadnych zabezpieczeń, żadnej ochrony. Zanim się zdążyli ocknąć, byliśmy w ich sypialni. Chłopaki zgrabnie skrępowali typa i przywiązali do krzesła. Dwóch naszych trzymało go, żeby się nie rzucał. Żoneczkę rzucili na wyro, tuż przed nim. Młoda, całkiem zgrabna kurwa. Młodsza ode mnie chyba.

Nikola i Petar zabrali się za nią z ochotą. Jeden i drugi kochali takie akcje. Najpierw zdarli z niej majtki. Krzyczała i broniła się, więc dostała po mordzie ze dwa razy, żeby zamknęła pysk. Ten jej mąż też próbował krzyczeć, ale wepchnęli mu do ust knebel z jej majtek i trzymali mocno. Nie miał szans się ruszyć. Mógł tylko patrzeć tymi swoimi wytrzeszczonymi oczami. Były całe czerwone, jakby miały zaraz wybuchnąć.

Potem Petar przycisnął ją do łóżka, w którym pewnie jeszcze niedawno migdaliła się ze swoim mężulkiem, a tymczasem Nikola rozpiął spodnie i klęknął za nią. Nikola jest wielki, ma ponad dwa metry i waży chyba ze sto dwadzieścia kilo. Chuja też ma wielkiego. Wbił się w nią bez ceregieli, od tyłu, na pieska. Jak ta suka wrzeszczała… Próbowała się wykręcać, ale Petar trzymał ją mocno, a Nikola posuwał ją po mistrzowsku. Nie wiem, ile to trwało. Pięć minut? Dziesięć? Ona już się nie broniła. Pamiętam tylko, że zaciskała dłonie na pościeli. I drapała kołdrę paznokciami.

W końcu Niko doszedł. Zlazł z niej, klepnął mocno w tyłek, a potem śmiejąc się, zapiął spodnie i zrobił miejsce Petarowi. Suka była przytomna, ale straciła wolę walki. Zresztą, trudno się dziwić, bo po tym jak Niko brał się do rżnięcia na ostro, żadna dziewczyna nie mogła normalnie chodzić. Wszyscy mówili, że on powinien w pornosach występować. Petar dostał więc już tylko strzęp dziewczyny. Ochłap. Ale żeby mieć coś z tego, postanowił skurwić ją w dupę. Wiesz, nawet jak cię rżnie zwykły chuj, ale bez poślizgu, to za pierwszym razem zajebiście boli. Ona nie miała siły wrzeszczeć, a może się bała… ale jak Petar bez ostrzeżenia wszedł w nią, to się ożywiła. Uniosła głowę i znowu zacisnęła dłonie na pościeli. Petar długo się nie bawił, tylko rżnął rytmicznie, żeby się szybko spuścić. Jęczała i jęczała, z błaganiem w oczach patrząc mężulkowi w oczy. Ale wiedziałam, że on nie może nic zrobić. W kilka chwil było po wszystkim. Osunęła się z łóżka, upadła na podłogę. Krwawiła.

Wtedy Niko wyciągnął broń, stanął za jej mężem i strzelił mu w potylicę. Kurwa, jego mózg wytrysnął jak sperma z fiuta. Ona wrzasnęła przeraźliwie i chwyciła się za głowę. Wtedy Petar podał mi broń. Powiedział, że mogę się zabawić. Wtedy zawahałam się po raz pierwszy i jedyny. Przez ułamek sekundy zobaczyłam w tej albańskiej kurwie samą siebie. To trwało moment, ale ten moment rozciągał się dla mnie w wieczność.

– Co zrobiłaś? – z moich pobladłych ust wydobywa się tylko szept.

– Palnęłam jej w łeb.

Milica mówi dalej. Relacjonuje, na swój zimny, beznamiętny sposób. Opisuje morderstwa, jakby opowiadała o tym, co jadła na śniadanie. Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, przeżywam razem z nią tę historię, jestem świadkiem tego, jak staje się coraz bardziej bezwzględna. Zyskuje sławę. Staje się Serbską Wilczycą, żądną krwi, bezlitosną. Ma coraz lepsze kontakty. Już nikt nie śmie używać jej jako dziwki dla cyngli – choć zdarza się jej wcielać w rolę prostytutki, wabić i kusić. Ale w tym świecie sława ma swoją cenę i zazwyczaj jest krótka

– Wpadłam dwa lata później. Głupio, potwornie głupio. Poszłam do hotelu przespać z jednym typem z ruskiej mafii. Miałam spoić go wódą i otumanić prochami, żeby wybadać, z kim mają konszachty. I nie uwierzysz, co się stało. Ujeżdżałam go właśnie, pieprzyliśmy się ostro na kokainowej szprycy, kiedy wpadła milicja. Kurwa, rozumiesz? Bo ten kretyn kupił prochy u jakiegoś typa, który go sprzedał. Zwykłego, kurwa, dilera! Ale nie to było najgorsze. Bo moje lewe dokumenty były ukradzione jakiejś pierdolonej paserce. Podobnej do mnie. I kurwa, wsadzili mnie za kraty za handel kradzionymi rzeczami. Mnie, Wilczycę. Garowałam przez dwa lata za jakąś pieprzoną frajerkę.

– Nie odkryli twojej prawdziwej tożsamości?

– Niby jak? Papiery były w porządku, a ja byłam do niej podobna.

– Nie sprawdzili ci odcisków palców?

– Żartujesz? Tu, u nas? W środku wojny? Gdy większość dokumentów i archiwów spłonęła? Po prostu, zobaczyli dokumenty z moją fotografią, przekazali do sądu, a tam było już szybko. Sędzia popatrzył w papiery, powiedział, co trzeba, i wzięli mnie do pierdla.

– Zoran nie próbował nic zrobić?

– Tydzień po moim wyroku zastępca Zorana postanowił przestać być zastępcą. To znaczy, skurwiel planował to już od dawna. I po prostu sprzedał nas brudasom. Samochód mojego szefa razem z nim samym wyleciał w powietrze. Albańczycy weszli do willi i kogo się dało, popruli z kałachów.

– A co z Nadią?

Milica tężeje na całym ciele. Znowu na jej zniszczonej twarzy nagle, jak za dotknięciem różdżki złego czarodzieja pojawia się wyraz absolutnej, przenikającej wszystko, drapieżnej nienawiści.

– Była młoda, więc wzięli ją ze sobą. Po prostu zabrali. Tak jak trójkę innych dzieci. To był dla nich po prostu towar. A moja Nadia była taka dzielna… w ogóle nie płakała.

– Skąd wiesz?

– Bo kiedy dotarło do mnie, że coś złego musiało przytrafić się Zoranowi, skoro nikt mnie nie wydobył z pierdla, zaczęłam się dowiadywać co i jak. Tak poznałam początek prawdy. Kupiłam sobie klucz do niej.

– Kupiłaś? Za co? – dziwię się i dopiero uświadamiam sobie głupotę tego pytania. Ale Milica nie zwraca na to uwagi.

– A za dupę. Przecież byłam młodą, kurewsko sprawną dziewczyną. Myślisz, że na taki towar nie ma zbytu w pierdlu? Obciągałam najpierw twardzielom spod celi. Dowiedziałam się, kto z klawiszy ma tu realną władzę. Potem rżnęłam się z klawiszami. Jak chcieli, pierdoliłam się z tymi, kogo mi przyprowadzali. Taki gość w więzieniu ma pełną władzę. Może z niego zrobić regularny burdel i sporo zarabiać. A ja byłam pracowita jak mrówka. Dlatego udało mi się dowiedzieć, co się stało z moimi. A potem moja cipka i moje usta, które wypiły chyba beczkę spermy, pozwoliły mi wcześniej wyjść. Oczywiście wtedy już zorientowali się, że nie jestem tą paserką, której dokumenty miałam, ale kogo obchodziło, jak się naprawdę nazywam?

Kiedy wyszłam, powoli docierało do mnie, że znowu jestem sama. I że gdzieś tam, w tym popierdolonym świecie jest moje dziecko. Samo, przestraszone, w rękach wroga. Co noc śniły mi się koszmary. Widziałam Nadię, moją maleńką córeczkę w łóżku jakiegoś brudnego czarnucha. Patrzyłam przez okno na pokój, w którym obrzydliwy skurwiel gwałcił moje dziecko. A potem, śmiejąc się, przekazywał je następnemu. Albo śnił mi się ten facet z mojego sierocińca, jak bierze Nadię na kolana i głośno sapiąc, wpycha jej rękę między nóżki. Śniło mi się, że moje dziecko sprzedają na licytacji, na której banda pedofilów ślini się na jej widok. Budziłam się zlana potem, wściekła, zrozpaczona, pełna nienawiści. Wyłam jak dziki pies, bałam się zasypiać, choć wiedziałam, że sen jest mi potrzebny. Ale wtedy znów pojawiały się te koszmary. Nadia, porzucona na śmierć w zamieci. Wrzucona do rzeki, którą spływały trupy. Pożerana żywcem przez rottweilery Dymitra.

– Nie szukałaś jej?

– Oczywiście, że szukałam. Ale co, miałam iść do czarnuchów i powiedzieć im: “Cześć, jestem Wilczycą, oddajcie mi moją córkę?”. W dodatku moja grupa już nie istniała, bo po śmierci Zorana naszych wytłukli. Kogo nie zabili Albańcy, poszedł do piachu przez naszych – bo żaden Serb nie daruje gnidzie, która sprzeda swoich rodaków tym czarnym kundlom. Więc myślałam, że nikt nie przeżył.

– A ten zastępca Zorana?

– Och, to był dupek. Jak tylko jakaś grupa dowiedziała się, kto wystawił Zorana, to się zabrała do zemsty. Uwierz mi, że nie chciałabyś widzieć, jak skończył. Dobrze tak, skurwysynowi.

– Ale jednak ktoś ocalał?

– Tak. Istvan. Ten, co był ze mną na robocie. Jak weszli na chatę Zoranowi, to ranili go ciężko. To cud, że się wylizał. I on mnie odnalazł. Kurwa, nie wierzyłam. Przyszedł do mnie do pokoju wieczorem, gdy jak co dzień pierdolił mnie właściciel hotelu, w którym nocowałam. Obleśny, gruby i wiecznie spocony facet. Spasiony niczym knur. Miał policzki wiszące po bokach, zupełnie jak tucznik, ze trzy podbródki, zadarty nochal i takie małe, rozbiegane świńskie oczka. Ważył pewnie ze sto pięćdziesiąt kilo. Nie mam pojęcia, jakim cudem w ogóle mu stawał kutas, a przecież stał mu ciągle. Może brał viagrę, nie wiem. W każdym razie obracał mnie codziennie. Miałam gdzie spać i co jeść, ale przyjemne to nie było. Kurwa, miałam wrażenie, że pieprzę się z prawdziwym wieprzem. Wielkim, tłustym, obrzydliwym wieprzem. To już, kurwa, te psy Dymitra były lepsze. Dlatego, jak miał mnie pieprzyć, upijałam się. Na tyle, żeby nie czuć, ale nie tak bardzo, żeby leżeć jak kłoda, bo on jednak doceniał, jak się pod nim wiłam.

No więc ten skurwiel dyszał nade mną, ja z zadartymi do góry nogami dusiłam się pod nim od smrodu i jego ciężaru, a tu drzwi się otwierają i staje jakiś typ. Zobaczyłam go i zamarłam, bo przecież nie poznałam. Myślałam, że ktoś przyszedł sprzątnąć tego bydlaka, co mnie posuwał, a ja zginę tu, żeby nie było świadków. Kurwa, to by był dopiero pech – zostać zastrzelona pod takim kutafonem. Facet usłyszał, że nie jesteśmy już sami, obrócił się i zastygł, bo zobaczył lufę pistoletu. “Wypierdalaj. Jeśli nie skończyłeś, to dokończysz ręką” – rzucił krótko nieznajomy i dopiero wtedy rozpoznałam głos Istvana.

Facet zwlókł się ze mnie. Chuj mu sterczał nadal, czerwony i nabrzmiały. W sumie to nawet śmieszne było. Zwykle grubi faceci mają kutasy grube i krótkie, a ten wieprz miał długiego i cienkiego, do tego wisiały pod nim wielkie jajka. Naprawdę, wyglądał jak knur. No, ale jemu do śmiechu nie było. Spocił się jeszcze bardziej, chwycił gacie, ale nie miał odwagi ich ubrać. Więc wypierdolił z pokoju w samych skarpetkach.

Istvan pokręcił głową i spytał, czy naprawdę musiałam się grzmocić z takim koszmarnym typem. Coś tam odwarknęłam, ale przecież ucieszyłam się na jego widok. Siedliśmy razem. Opowiadał, co się wydarzyło. Pękła jedna flaszka, potem druga.

Pamiętam, że rano potwornie bolała mnie głowa. Knur już się nie pokazał, a my wyszliśmy z hotelu bez pożegnania. Wiedziałam już wszystko. Kto i dlaczego wykończył Zorana, kto sypnął, jak skończył; i najważniejsze: co stało się z Nadią.

Tropiliśmy wspólnie tych skurwieli. Niestety. Część już nie żyła, a ci, co żyli, niewiele wiedzieli. W końcu, po długich poszukiwaniach, dowiedziałam się, że sprzedali Nadieżdę do dziecięcego burdelu gdzieś na granicy z Austrią. Chciałam tam jechać natychmiast, ale to nie było takie proste. To już była Słowenia. Trzeba było załatwić lewe dokumenty, zorganizować przerzut. A ja nie miałam za dużo pieniędzy.

– A Istvan?

– Istvan… – Milica uśmiecha się smutno. – Istvan nie mógł mi już pomóc. Nie żył.

– Co się stało? Zastrzelili go? Dopadli?

– Nie. Rak. Wykończył go pierdolony rak trzustki. Ironia losu, prawda? Jeden z nielicznych bliskich mi ludzi, zakapior jak się patrzy, urodzony cyngiel i twardziel. I w środku wojny, wykończyła go zwykła, pierdolona choroba. Kiedy przyszedł do mnie był już w ostatniej fazie. Stary, dobry Istvan. Nigdy się nie skarżył, że coś go boli, wiesz? Którejś nocy, po prostu przyszedł do mnie i oznajmił, co mu jest. I że wychodzi, ale żebym raczej nie czekała z kolacją. On po prostu nie chciał, żebym patrzyła. Przeprosił tylko, że nie zdąży ze mną dokończyć naszych spraw.

Więc znowu zostałam sama. Kiedy w końcu przybyłam na miejsce, było już za późno. Okazało się, że szef tego pieprzonego burdelu sprzedał Nadię na Zachód. Do USA.

– Jak się dowiedziałaś?

– Znalazłam kogoś, kto w tym brał udział. I zapytałam. A on grzecznie odpowiedział. – Ton głosu Milicy sprawia, że po plecach przelatuje mi zimny dreszcz. – I jeszcze uprzejmie wskazał, kto za tym stał. Powiedział, kim jest właściciel tego pedofilskiego zakątka, jak się nazywa i gdzie mieszka. Wszystko powiedział. Dlatego umarł dość szybko.

– Co było dalej?

– Faceta, który sprzedał moją Nadieżdę, zabiłam własnymi rękami. Trochę czasu trwało, zanim go podeszłam. Na szczęście miałam jeszcze kontakty, znałam ludzi. A ja potrafiłam być przekonująca. Jednym groziłam, z innymi szłam do łóżka. Nie liczyło się dla mnie nic więcej. Tylko śmierć tego skurwysyna.

– A twoja córka? Nie była ważniejsza od zemsty?

Milica patrzy na mnie, zaskoczona, jakby nigdy nie próbowała zestawiać ze sobą tych punktów widzenia.

– Nadia była poza moim zasięgiem. Nie miałam sił ani środków, aby jej szukać po świecie. Zresztą, jak miałabym to zrobić? Nie istniałam. Nie miałam nawet prawa jazdy, nie mówiąc o paszporcie czy innych dokumentach. No, przynajmniej takich, na których można by się starać o paszport. Dla władz, dla państwa, dla administracji mnie po prostu nie było. Więc po prostu skupiłam się na tym, co mogłam osiągnąć. Ostatecznie było to kilka lat temu. Nie wyglądałam jeszcze tak staro jak dziś – uśmiecha się złośliwie. – Zresztą, nawet teraz potrafię zadowolić faceta tak jak żadna nastoletnia kurwa. Umówiłam się z nim w eleganckim, choć dyskretnym hotelu. Wiesz, jednym z takich, w których ludzie z odpowiednią kasą mogą się zdrowo zabawić. Do dziś jest mnóstwo takich miejsc. I będą zawsze, bo ludzie zawsze będą chcieli się pieprzyć. Na wszystkie sposoby. Człowiek to bardzo prosta istota – potrzeba mu tylko forsy, władzy i chętnej dupy do rżnięcia. Nieważne: dziewczyny czy chłopaka – wszystkich łączy po prostu to, żeby móc to robić, z kim się chce, kiedy się chce i jak się chce. To jest właśnie człowieczeństwo, wiesz? Nie miłość, nie przyjaźń, tylko paranoiczne poszukiwanie możliwości na ciągłe robienie tego, czego się chce.

W słowach Milicy uderza mnie ta zaskakująca uwaga, celna, gorzka i… filozoficzna. Jak to się dzieje, że ta prosta, niewykształcona dziewczyna, która od lat zaznawała tylko bólu, upokorzenia i nieszczęść, potrafi tak puentować całą ludzkość? Tyle banału jest w stwierdzeniu, że cierpienie uszlachetnia. Powtarza się to do w każdej łzawej lub wzniosłej książce o chorobie, o umieraniu, o wojnie. A może jest zupełnie inaczej? Może własne cierpienie nie tyle uszlachetnia, co po prostu tak bardzo uwalnia cię od empatii, że nagle zaczynasz patrzeć szerzej, czyściej i bez sentymentów, które często przysłaniają nasze sądy? Że przekraczasz granicę tego, co narzucają ci ograniczenia własnej wiary, wykształcenia i doświadczenia? Może stajesz się wtedy jak automat – wyczulony i skoncentrowany na wykonywaniu zadań, pozbawiony wahań i rozterek. Nieludzko sprawny, pozbawiony empatii sawant?

– Naprawdę tak sądzisz? Że człowieczeństwo polega na zaspokajaniu własnych potrzeb i chuci?

Zimny, sarkastyczny uśmiech przez ułamek sekundy przecina twarz Serbki, nadając jej wygląd bezlitosnej morderczyni. Czy ten właśnie obraz zabierały do grobu jej ofiary?

– Posłuchaj, durna idealistko. Jak świat światem, tak się działo i dziać będzie. Jeśli masz odpowiednie kontakty i masz wystarczającą kasę, znajdziesz sobie wszystko. Nawet tu, w zniszczonej wojną Serbii. Chcesz umówić się na orgię? Taką z tłumem kobiet, chętnych na wszystko, z narkotykami i wódą w takiej ilości, że mogłoby się nią urżnąć stado słoni? Nawet dzisiaj, po tylu latach w pierdlu potrafiłabym wskazać ci miejsce. Chcesz czegoś więcej? Kluby swingersów, gdzie na spotkaniach kopuluje kilka dziesiątków ludzi? Zapewniam cię, żaden problem. A może chcesz podniecić się tym, że zlejesz kogoś batem, aż będzie wył z bólu? Wystarczy jeden telefon. Jeśli masz dużo pieniędzy, znajdziesz sobie nawet takie miejsca, gdzie możesz zatłuc kogoś na śmierć.

– Zabójstwo?! – nie mogę uwierzyć. Nawet po tym wszystkim, co usłyszałam podczas tej rozmowy. – Zabójstwo motywowane seksem? Ale jak…?

– Widziałam takie miejsce – wzdycha ponuro Milica. – Luksusową willę z pomieszczeniem wygłuszonym tak, że nawet gdybyś uruchomiła tam syrenę, sąsiedzi nic nie usłyszą. I widziałam wielki, drewniany, ukośny krzyż, do którego przywiązywano ofiary. To było jeszcze za czasów wojny kosowskiej… Porywano jakąś młodą, albańską dziewczynę, rozbierano, pojono wódą i przywiązywano ją do tego krzyża. A potem wchodzili ludzie, którzy chcieli się zabawić. Gwałcili swoją ofiarę po kolei, na wszystkie sposoby. Pamiętam jedną taką dziewczynę… młodziutką… jeszcze dziecko... Rżnął ją wielki facet, wyglądał jak zawodowy bokser. On był naszprycowany kokainą, ona znieczulona wódą. Ale pieprzył ją tak, że przez opary alkoholu docierał do niej ból. Bo facet miał chuja jak koń. Wrzeszczała, błagała o zmiłowanie, prosiła, żeby ją zabić. Że więcej nie zniesie.

– Przestań! – proszę. Nie mogę już tego słuchać. Ale Milica nie przestaje mówić. Może chce otworzyć mi oczy, może chce mi pokazać okrucieństwo jej świata. A może po prostu chce o tym opowiedzieć, żeby wyrzucić to z siebie i zapomnieć?

– Pamiętam, jak się wiła pod tym facetem. Pamiętam jej krzyki. Błagania. A potem wycie… zwierzęce, nieludzkie wycie… Kiedy gość skończył, już ucichła. To była tylko głupia, albańska kurwa, ale wtedy, przez moment, jej współczułam. Tej nocy zgwałcono ją jeszcze wiele razy. Każdy chciał. Kiedy traciła przytomność, oblewali ją lodowatą wodą, przypalali papierosami, bili pejczem. Myślę, że kilku ostatnich, którzy ją brali, rżnęli już trupa.

– Kim są ludzie, których podnieca takie coś… – szepczę zbielałymi ustami.

– Zdziwiłabyś się. Nie wszyscy są bandytami. Czasem to biznesmeni, nawet szanowani ludzie. Nierzadko politycy. Ci trochę się boją, bo wiedzą, że to doskonały sposób szantażu. Ale jak już zasmakują w tym, to gdy raz przekroczą granicę, nic ich już nie hamuje. Opadają z nich wszelkie więzy przyzwoitości. Wiedzą, że nie ma powrotu, i robią rzeczy, które u zwykłego bandyty spowodowałyby wymioty. Widziałam też takich, których po prostu podnieca myśl, że zadają ból naszym wrogom.

– Potworne… – Przez moment przychodzą mi do głowy opisy walk plemiennych, reportaże z Angoli, Rwandy czy Kongo. Błyska mi czytana w młodości książka o esesmanach uczonych torturowania dzieci, strzelających dla zabawy do Żydów w płonącym getcie, czy bandach Werewolfu. A może jest w tym dalekie echo tego, na co stać było rzymskich cezarów, pijanych posiadaną władzą, pewnych swojej wszechmocy i bezkarności? Czy rację miał William Golding w swoim “Władcy much”? Czy to właśnie jest człowieczeństwo? Czy przed zanurzeniem się w otchłań przemocy, perwersji i niszczącej wszystko dekadencji trzyma nas wyłącznie lęk przed karą? Lęk, który w czasach takich jak wojna, rewolucja czy kres cywilizacji po prostu się wyczerpuje? Przypomina mi się film, który kiedyś widziałam w klubie dyskusyjnym – na poły artystyczny, na poły pornograficzny, wedle legendy – oparty na faktach. Film, który z przerażającą dosłownością dokonuje wiwisekcji najgorszych ludzkich perwersji – seksu z dziećmi, gwałtu, morderstwa. A wszystko to dzieje się w onirycznym klimacie wódki i narkotyków. Używek, które dokonują w nas spustoszenia… a może po prostu ujawniają kim jesteśmy? Paradoksalnie, tytuł tego obrazu: “Serbski film”, celnie wpasowuje się w losy tego kraju oraz w historię wynaturzeń i przemocy, której słucham.

A może słuszność miał markiz de Sade, który cierpliwie i sugestywnie spisywał w swoich książkach najbardziej wyszukane akty okrucieństwa, gwałtów i erotycznych zbrodni. Przecież w umyśle tego na poły szalonego Francuza nie było żadnych granic, żadnych hamulców – z uwielbieniem oddawał się szkicowaniu gwałcenia dzieci, duszenia w miłosnym szale ciężarnych dziewcząt, kopulowania starców z młodziutkimi prostytutkami, orgii, morderstw, profanowania rytuałów religijnych… Tyle, że Golding i de Sade byli literatami – a świadectwo Milicy dotyczyło realnych wydarzeń. I to nie rozgrywających się w czasach rzymskich czy w mrokach średniowiecza, ale właśnie dziś, obok nas, w Europie, która po prostu robiła wszystko, żeby nie zauważać tego, czego widzieć nie chciała.

– Wtedy, w czasach wojny, takie rzeczy były na porządku dziennym. Dziś jest trudniej, ale jeśli masz kieszenie pełne euro, to też znajdziesz to, czego potrzebujesz. Mało to młodych dziewczyn i chłopców ginie w biały dzień, w środku miasta? Rozpływają się w powietrzu, znikają z ulic, aż w końcu po umorzeniu półrocznego śledztwa zostają zapomniane. Władze udają, że wierzą w ich ucieczki z domów, bo tak jest wygodniej. A ile z tych ludzi trafia do miejsc takich jak owa willa, w której byłam?

– Powiedziałaś władzom, gdzie ona jest?

– Nie – Milica kręci przecząco głową. – Nie wiem nawet, gdzie ona jest. Zawsze zwożono nas tam w dostawczych samochodach bez okien. Ci ludzie wiedzą, jak dbać o swoją anonimowość. Zresztą, co by to zmieniło? Zanim milicja zrobiłaby nalot, już dawno byliby ostrzeżeni.

– Nie wierzę.

– Nie musisz. Nie wiesz, co to za świat. A pedofile? Jeśli władza jest taka silna, to skąd tyle pedofilskich grup? I co, kto poszedł tak naprawdę siedzieć? Biedny idiota Fritzl? Jakaś para sekciarzy w Ameryce? Oni po prostu byli przeznaczeni na odstrzał. Myślisz, że dziś nie ma takich sierocińców, jak ten w którym się wychowywałam? Gdzie wystarczy wskazać, czy woli się ciasną pupcię chłopca czy nieużywaną, pachnącą świeżością cipkę małolaty – a kierownik z radością przedstawi ci katalog ofert?

– Przerażasz mnie.

– Boże jedyny, ale jesteś naiwna. Czy ty naprawdę jesteś dziennikarką? O czym ty do tej pory pisałaś? O kwiatkach i plażach?

– Trochę masz rację – wzdycham. – Reporterką jestem od lat, ale dotąd fascynowały mnie raczej inne opowieści. Napisałam książkę o starych kobietach z mojego regionu. Pisałam o tym, jak zmieniają się ludzie i ich otoczenie. O tym, jak mieszkali i czym się interesowali kiedyś – i zestawiałam to z tym, co pasjonuje ich dzisiaj. Pisałam o imigrantach. O ginących zawodach. Tak, masz rację – badałam przede wszystkim przeszłość i jej wpływ na dzień dzisiejszy.

– Ech, nadal nie chcesz zrozumieć. Mój świat nie jest ani dzisiejszy, ani wczorajszy. On zawsze był. I zawsze będzie. Tylko ty i tobie podobni po prostu wypieracie go ze swojej świadomości. Nie lubicie o nas myśleć. O kurwach, mordercach, złodziejach, pedofilach, wyrzutkach. Jesteśmy dla was brudni. Trędowaci. Wy nawet nami nie gardzicie. Wy nas nie widzicie. Lękacie się nas zobaczyć. A wiesz, czemu tak jest? Bo gdybyście dostrzegli nasz świat, zobaczylibyście, że jesteście tacy sami. Że to, kim my jesteśmy, to tylko kaprys losu. Gdybyście urodzili się w takiej wiosce jak moja, bylibyście NAMI.

– Przepraszam, nie zgodzę się. Nigdy nie zabiłabym innego człowieka. Nie sprzedałabym go w niewolę. Nie pozwoliłabym na gwałt.

– Naprawdę? A gdyby przystawili do głowy lufę twojemu dziecku? Matce? Gdyby to była jedyna szansa na przeżycie? Jesteś pewna, jak byś postąpiła?

– No, a nasze wartości? Kultura? Religia? Moralność? To, o czym mówisz, to barbarzyństwo, to dzicz. Tak mogło się dziać w czasach najazdu Hunów, Tatarów czy podczas Holokaustu.

– Do kurwy nędzy, otwórz oczy! Przez cały czas żyjesz w innym świecie, świecie bezpiecznym, spokojnym i całkowicie nierealnym. Dla ciebie największym problemem jest to, czy mają zajęcie starsze panie, którym zamknięto fabrykę, bo się ustrój zmienił. Tobie się tylko wydaje, że tacy ludzie, o których ci mówię, nie istnieją. Nie mieszkają obok ciebie. Może są twoimi sąsiadami. Chcesz, opowiem ci następującą historię… Kurewsko prawdziwą. Jeśli mi nie uwierzysz, możesz ją sobie sprawdzić w Google albo użyć swoich dziennikarskich kontaktów – mówi rozdrażniona Milica. – Była sobie dziewczynka. Miała czternaście lat. Przez dwa lata systematycznie gwałcił ją jej własny nauczyciel. A kiedy zebrała się w sobie, kiedy miała w końcu odwagę i zgłosiła to na policję, oficer, który ją przesłuchiwał, popatrzył na nią i z uznaniem stwierdził, że rozumie jej prześladowcę. A potem sam się za nią zabrał. Pieprzył ją na zmianę z tym nauczycielem. Kiedy miała szesnaście lat, zaszła w pierwszą ciążę. Nawet nie wiedziała, który z nich był ojcem. Wiesz, kiedy to było? Rok temu. W Kosowie. W centrum waszej pięknej, cywilizowanej, jebanej Europy.

Milczę. Nie ma nic, co mogłabym powiedzieć. Zresztą, czyż rzeczywiście nie widziałam tych rzeczy? Czy nie czytałam o zwyrodniałym do granic możliwości Fritzlu, który przez ćwierć wieku gwałcił własne dzieci? Czyż nie znałam historii blisko dziesięciu lat gwałtów na Nataszy Kampusch? W końcu, czyż sama nie poszukiwałam właśnie takich tajemnic otaczającego mnie świata? Czy to właśnie nie chęć poznania prawdziwego Zła, prawdziwej Otchłani nie skłoniła mnie do próby napisania rozmowy z Serbską Wilczycą? Pamiętałam doskonale ten dzień. Spędzałam lato z Piotrem, moim wydawcą, przyjacielem i kochankiem. Leżeliśmy przytuleni, na tarasie jego spokojnego, cichego bieszczadzkiego domku, wpatrzeni w odległe, migoczące gwiazdy. Wyluzowani, upaleni trawką i pijani mocną, lokalną księżycówką, rozmawialiśmy o przyszłości, o wspólnych planach, o wyzwaniach. I wtedy właśnie Piotr, trochę aby się ze mną poprzekomarzać, zaczął mi wyrzucać, że piszę wyłącznie ugrzecznione, nostalgiczne reportażyki. Że omijam wszystko, co mogłoby mi sprawić ból poznania prawdziwego życia. Poczułam się, jakby przemawiał do małej dziewczynki, która przez cały czas bawi się kredkami. Och, jaka byłam wtedy zła się na niego! Zapowiedziałam, że napiszę coś, co nim wstrząśnie. I zażądałam, żeby przysiągł mi, że to wyda. Spodobała mu się pasja, z jaką ciskałam w niego słowami. Podniósł się i z błyszczącymi oczami, pod cudownym, pełnym księżycem przyrzekł mi, że cokolwiek napiszę – on opublikuje. Zgodę przypieczętowaliśmy namiętnym, pierwotnym seksem pod szumiącymi nad nami drzewami. I to właśnie wówczas, gdy spoceni, rozgrzani, kochający i szczęśliwi odpoczywaliśmy, pachnąc sobą i naszą miłością, rozpoczęła się długa droga, która zaprowadziła mnie do tego sarajewskiego więzienia.

Łapię się na tym, że przez chwilę przestałam zwracać uwagę na to, o czym mówi Milica. Jest mi trochę wstyd, ale na szczęście nie wszystko stracone, bo leżący na stole dyktafon cierpliwie notuje każde słowo.

– No więc poszłam z nim do tego hotelu. Znali mnie tam zresztą, więc nie spodziewał się żadnych kłopotów. Grzecznie poszłam do pokoju, a tam urządziłam mu najlepszy striptiz, jaki widział w życiu. Chuj mu stał tak, że mało nie rozerwał spodni. W jego oczach było błaganie, żebym w końcu zaczęła go rozbierać. Więc zrobiłam to, cały czas opowiadając, jaka to jestem mokra na samą myśl, że obsłużę jego kutasa. To zawsze działa na facetów. Oni są w tym tak beznadziejnie przewidywalni. Potem, na jego własną prośbę, przykułam go do łóżka. Miało solidny, żelazny stelaż. A kajdanki były prawdziwe, policyjne. Och, jak on się podniecił… Potem nogi. Z nogami było więcej problemów, więc użyłam sznura. Solidnego, jedwabnego sznura – z tych, co to się zaciskają, jeśli się go rozciąga. Zdjęłam majtki, powoli, lubieżnie, bo nie chciałam, żeby się spłoszył. Najśmieszniejsze, że rzeczywiście czułam się wówczas podniecona. Nie wiem, samą sytuacją, czy raczej świadomością tego, że nad nim panuję? I że zaraz, niczym bogini zemsty odpłacę mu za wszystko, czego był przyczyną. Kurwa, wiem, że to chore, ale cipka mi wtedy ciekła jak u napalonej nastolatki na randce z najpiękniejszym chłopakiem w szkole. Majtki miałam czarne, z czerwonymi wzorami. Zrobiłam z nich knebel i wsadziłam mu do ust. Jeszcze sądził, że to część gry. Ale kiedy wzięłam srebrną taśmę i obwiązałam wokół głowy, już coś do niego dotarło. Chyba zaczął się bać. Ale było za późno.

I kiedy tak leżał przede mną, nagi, bezbronny – uwierz mi, nie miałam dla niego litości. Miałam ze sobą taki przyrząd do rozgniatania orzechów. Drewnianą baryłkę, z dziurą do wkładania i z taką wielką śrubą do przykręcania. I założyłam mu na jądro. A potem opowiedziałam mu, że jestem matką Nadieżdy. I patrząc skurwysynowi w oczy, powoli zmiażdżyłam mu jajo. Bardzo powoli. Usiłował krzyczeć, ale nie miał szans. Wiedziałam, jak należy dobrze kneblować. Dwa razy mi zemdlał, zanim doszłam do końca. Potem przyszedł czas na drugie jądro. Skurwiel był czerwony na twarzy jak wiśnia. Nie wiem, z bólu, z przerażenia, czy dlatego, że nie mógł wydać z siebie głosu. Bałam się, że mi za szybko umrze. Nie chciałam, żeby dostał jakiegoś pierdolonego udaru. Przynajmniej nie do chwili, gdy skończę. Wzięłam nożyk… taki zwykły, plastikowy, jaki dają na stacjach benzynowych. I powoli, metodycznie, ucięłam mu chuja. Nożyk był tępy, a wszystko ślizgało się od krwi, więc musiałam się mocno napracować. Wtedy zemdlał już do końca. Już się nie obudził. Kawałkiem szkła podcięłam mu żyły. W obu rękach. I siedziałam przy nim, patrząc jak wycieka z niego życie. A gdy było już po wszystkim, odlepiłam mu taśmę z ust, wyjęłam swoje majtki i wepchnęłam mu do gardła jego własnego, krwawiącego fiuta.

Pewnie się dziwisz, że pamiętam to tak dokładnie. Nie, to nic nadzwyczajnego. W pierdlu masz dużo czasu na myślenie. Na przeżywanie swojego życia. Na odtwarzanie go w najdrobniejszych szczegółach. Na oddziale męskim podobno siedzi jakiś morderca, który codziennie opowiada kumplom spod celi wszystkie swoje dokonania. Szczegółowo. Punkt po punkcie.

Ja przez większą część wyroku siedzę sama, więc nie miałam z kim gadać. Bo po tym, co robiłam, boją się ze mną kogoś wsadzić. Tak jakbym była potworem, który może zadusić w nocy siostrę spod celi, zupełnie bez powodu. Więc byłam sama. Zresztą, gdyby nawet znalazł się ktoś, to o czym miałam rozmawiać? Nie jestem dumna ze swojego życia. Nie jestem killerem, który chwali się swoimi morderstwami, ani gwałcicielem, który za każdym razem, gdy wspomina swoje ofiary, przeżywa nowy orgazm. Żyłam tak, jak mogłam. Taki los. Jedyną dobrą sprawą w moim popierdolonym życiu jest Nadia. Ale ją straciłam. I nie miałam nigdy szans, aby jej szukać. Ten kurewski świat zabrał mi wszystko: dzieciństwo, młodość, prawo do istnienia, miłości. A kiedy błysnęła mi nadzieja, kiedy pojawiła się moja córeczka, to świat odebrał mi ją także. Więc kiedy półtora roku temu napisałaś do mnie, pomyślałam, że to ostatnia szansa. I dlatego postawiłam ci warunek. Wiedziałam, że ty, Polka, z kraju który ma dobre stosunki z Ameryką, masz szansę odnaleźć moją córkę. I udało ci się.

– Przepraszam, że trwało to tak długo.

Wzruszyła ramionami.

– Nie szkodzi. Czas nie ma dla mnie już znaczenia. Ja tu umrę. W tym więzieniu. Wszystko jedno: dziś, jutro, czy za dziesięć lat. To się nie liczy. Chciałam tylko wiedzieć, czy Nadia żyje. Jaka ona jest?

– Wiesz, niewiele można wywnioskować podczas rozmowy na Skype…

– Pierdolisz. Wy, dziennikarze, potraficie w mig ocenić człowieka. Kiedyś, przez krótki czas, siedziała ze mną taka jedna, co w gazecie robiła.

– Nie wiem, jaka jest. Wydaje się… normalna. Po prostu. Pracuje w ratuszu. Wyszła za mąż. Jej facet jest zwykłym Amerykaninem. A ona spodziewa się dziecka. Urodzi się za miesiąc.

– Babcia – Milica kręci głową. – Kurwa, będę babcią małego Jankesa. Co za popierdolony świat… Mały Amerykaniec będzie miał geny serbskiej morderczyni. Kurwy rżniętej od dziecka przez każdego faceta w pobliżu. Biedny gówniarz.

Zapada milczenie. Kobieta zapada się w sobie, jej oczy tracą blask. O czym myśli? O swoim życiu? A może o córce, której dała życie? Czy kieruje się w stronę krwi, którą ona, Serbska Wilczyca, ma na rękach, czy też ku własnemu dziecku, które niedługo samo stanie się matką? W końcu wzdycha i wraca do rzeczywistości.

– Wiesz… to dobrze, że Nadia nie chciała ze mną gadać. Najlepiej, żeby o mnie nie wiedziała. Że siedzę w tym sarajewskim pierdlu. Kim byłam. Niech ma swoje spokojne, amerykańskie życie. Może te jankeskie geny będą silniejsze od tego nieszczęścia, które mam w sobie. Myślisz, że to możliwe? Że mój wnuk albo wnuczka będą normalnymi dziećmi? Takimi, które uczą się w szkole, mają psa, dach nad głową i oglądają kolorową dobranockę w telewizji?

– Nie wiem. Ale Nadia wygląda na szczęśliwą. Powiedziałam jej, że nie żyjesz. Tak jak chciałaś. A ja zbieram informacje do reportażu o tobie.

– Tak. Tak właśnie chciałam. I… dziękuję ci za te zdjęcia. Ładnie na nich wyszła, prawda?

– Prawda. Bo jest ładną dziewczyną.

– Kiedyś też byłam – w głosie mojej rozmówczyni nie ma smutku. Nie ma pretensji. Jest tylko jakiś bardzo delikatny, prawie niezauważalny ton kobiecej kokieterii. Zupełnie jakby przez moment pojawiła się w niej myśl, że gdyby cudownym zrządzeniem losu jej życie potoczyłoby się inaczej, to nie siedziałaby tu przede mną, w czerwonych więziennych ciuchach, ale może brała na kolana swojego wnuka, którego rozpieszczałaby i kochała jak każda zwykła babcia na świecie. Wystarczyłoby przecież, żeby ojciec nie oddał jej do sierocińca, żeby jej kraj nie był miejscem tragicznej, domowej wojny…

Metalowe drzwi otwierają się ze zgrzytliwym jękiem. Wchodzi strażnik. Ma ponurą niedogoloną twarz, a jego oczy, głęboko osadzone, ciemne, rzucają nieprzyjemne spojrzenie spod gęstych, zrośniętych brwi. Przez chwilę zastanawiam się, czy ten człowiek – o którym przecież nic nie wiem – mógłby być postacią ze świata Milicy. Pasowałby na milczącego, groźnego ochroniarza. Albo na płatnego mordercę. Albo na zboczeńca, konesera młodych ciał, z gatunku tych, którzy wkładają owłosioną łapę w majtki nieletnim sierotom. Ale może to tylko wrażenie, może to tylko niczym nieuzasadnione przeczucie, które pozostało we mnie po wysłuchaniu historii Serbskiej Wilczycy. Czy pozostanie we mnie na dłużej, jak błoto przylepiające się do butów podczas jesiennego spaceru? Strażnik nie pozostawia mi jednak czasu na długie rozważania. Wymownym gestem wskazuje zegarek. Milica uśmiecha się smutno.

– Dziękuję, że przywiozłaś mi zdjęcia Nadii. Oby jej się w życiu ułożyło. I dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Może ktoś przeczyta twój reportaż.

– Na pewno. Jestem od tego, aby opowiadać historie ludzkich losów.

– Nawet takich jak ja? Morderczyń? Kurew? Wyrzutków bez imienia i moralności?

– Jesteś człowiekiem. A to, że dokonujesz rozliczeń z własnym życiem, czyni cię o wiele lepszą osobą, niż jesteś w stanie przyznać. Wielu z tych, co chętnie by cię osądzili, nie jest bynajmniej lepszymi od ciebie. Sama zresztą przyznajesz: gdyby przeszli przez to, co ty…

Serbka uśmiecha się ponuro i kręci głową z niedowierzaniem.

– Dziwna z ciebie kobieta, Jekaterino. Cieszę się, że z tobą porozmawiałam.

– Jutro też przyjdę. Chcę wiedzieć więcej.

Strażnik przerywa mi, mówiąc coś do więźniarki ostrym, suchym głosem. Zgarnia zdjęcia do koperty i każe Milicy wstać. Patrzymy sobie w oczy. Ona i ja. Dwie kobiety. Dwa światy.

W chwilę później zostaję sama. Wyłączam dyktafon i zamyślona, zbieram się do wyjścia. To był trudny, ciężki dzień.

*

Następnego dnia mam umówione kolejne spotkanie z Milicą. Kiedy idę do więzienia, nie mogę wciąż uwierzyć, że jej historia zdarzyła się naprawdę. Ulice miasta, ludzie, sklepy – to wszystko wygląda tak normalnie. A przecież ona też tędy chodziła, czytała te same gazety, które mogę dziś kupić u kioskarza.

W więzieniu od razu czuję, że nastawienie do mnie zmieniło się. Oficer twardo mówi, że widzenie dziś odwołano. Żąda wydania wczoraj nagranych materiałów. Nic nie pomaga – pokazanie legitymacji prasowej ani podpisanego przez władze więziennictwa listu polecającego. Mówię, że pliki wysłałam już wczoraj do Polski; że nawet jeśli oddam mu dyktafon, to i tak mi ich nie odbierze. Strażnik kontaktuje się z kimś przez telefon. Chwilę rozmawiają. Trwa jakaś awantura – rozróżniam niektóre słowa.

Wreszcie oficer jeszcze raz prosi o okazanie pisma z ministerstwa. Kiedy je dostaje, bez czytania drze je na kawałki. “Wypierdalaj stąd. Nie masz tu czego szukać. I nie radzę ci publikować niczego” mówi całkiem przyzwoitą angielszczyzną. Mój dyktafon rzuca na ziemię i ze złością rozdeptuje.

Nagle wracają do mnie wspomnienia z PRL, który pamiętam wyrywkowo, oderwanymi od siebie kadrami. Ale jedna ze scen tkwi mi w pamięci: gdy nauczyciel przysposobienia obronnego, były żołnierz, podarł mi plakat ukochanego wokalisty. Tak po prostu. Bo mógł. Bo miał nade mną władzę. Gwarantowaną przez system, ale przede wszystkim – przez utrwalone przez lata stosunki tych, co nosili mundur, i tych, co byli tylko społeczeństwem.

Nie mam tu czego szukać, więc wychodzę. Natychmiast sięgam po komórkę i próbuję poruszyć swoje znajomości, czegoś się dowiedzieć, wyjaśnić, co się stało – nie udaje mi się to. Nikt nie chce ze mną rozmawiać, wszyscy zbywają, przekonują, że są na urlopie.

Nie mam tu już nic do roboty. Czas wrócić do kraju.

Taksówkarz, który odwozi mnie na lotnisko, ma na imię Ilia. Jedziemy starym oplem, który trzęsie się niemiłosiernie, jakby za chwilę miał się rozpaść na kawałki. W środku unosi się zapach dziesiątków wypalonych papierosów, jakby urągając wielkiej, kolorowej nalepce “zakaz palenia”. Ale ten dym jest tu wszędzie, wniknął głęboko pod powierzchnię tapicerki, przesiąknął do krwioobiegu tego samochodu, stał się jego częścią. Ten zaduch, ten ciężki smród będzie tu trwał aż do dnia, w którym właściciel zezłomuje to auto i nie kupi sobie nowego. Zupełnie nowego.

Ale może cuchnący, ciężki zapach przeniesie się do nowego auta razem z Ilią? On także wygląda, jakby trwał tu od wieków. Podstarzały, nieogolony, w przepoconej koszuli, która także nasiąkła dymem. Nie ma połowy zębów, a te, co zostały, też powinno się wyrwać. Ten serbski taksówkarz wygląda jak ostatnie relikty polskich “złotów” stojących pod dworcami prowincjonalnych polskich miast. Brakuje mu tylko charakterystycznej nerki przypiętej do pasa.

Próbuję rozmawiać z moim kierowcą, korzystając z tych wspomnień z lekcji języka rosyjskiego, które jeszcze pamiętam.

– Jestem dziennikarką, z Polski.

– Ach, Polska. Fajny, zachodni kraj, chociaż jesteście Słowianami. Mieliście szczęście. Jesteście w Europie.

– No, nie do końca… U nas jest sporo tych, którym się Europa nie podoba.

– Wam się w dupach chyba poprzewracało – śmieje się głośno i serdecznie, odsłaniając przy tym nędzne resztki poczerniałych zębów. – Jak się wam nie podoba, to przyjedźcie do nas. Jesteście wariatami.

– Czasem też tak myślę – kiwam głową.

Jedziemy dalej, słuchając jego narzekań na sytuację w kraju. Ma dość korupcji, sprzedajnych polityków, braku szans i lekceważenia jego ojczyzny przez Zachód. Mówi, że jego kraj ściągnął na siebie jakieś przekleństwo. Może to przez Gavrilo Principa? Może nie wolno było podnosić ręki na arcyksięcia? Taki arcyksiążę przecież nie był złym człowiekiem. Był krewnym cesarza. A cesarz to taki trochę święty.

Stare radio Sony przestaje nadawać jakąś piosenkę, aby zrobić czas dla wiadomości o pełnej godzinie. Kierowca milknie, wiedziony wspólnym pragnieniem łączącym wszystkich taksówkarzy na świecie: żeby usłyszeć najnowsze informacje. Żeby było o czym rozmawiać z pasażerami i na postojach, podczas oczekiwania na klientów.

Nagle z potoku niezrozumiałych słów wyławiam znajome nazwisko. Przez chwilę wydaje mi się, że się pomyliłam, ale natychmiast moje wątpliwości rozwiewa lektorka serwisu informacyjnego.

– O czym mówią? – pytam Ilię.

– A, o tej naszej Wilczycy. Była taka jedna, za czasów wojny. Kurewsko niebezpieczna baba. I zła. Istne zło w ludzkiej skórze. Wie pani, mówią, że nie było w niej ani grama człowieczeństwa. Była prawdziwą, opętaną kurwą.

– Była…?

– Ano, była. Właśnie mówią, że podcięła sobie żyły. W nocy. Znaleźli ją dopiero rano.

 

KONIEC

 


Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Opowiadanie premierowo ukazało się premierowo w serwisie NajlepszaErotyka.com.pl

Kontakt do autora:.
i.ravenheart@gmail.com

fb.com/raven.heart.5667

Ten tekst odnotował 15,461 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.9/10 (25 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (6)

0
0

Powtarza się to do w każdej łzawej


chyba o ,,do' za dużo

– Naprawdę tak sądzisz? Że człowieczeństwo polega na zaspokajaniu własnych potrzeb i chuci?


Tego typu zdań jest w tekście dużo. Dziwny, nietypowy zapis; nic do niego nie mam, ale mnie zastanowił pomysł.

Doczytałam, jak obiecałam. Moje zdanie? Jak dla mnie za dużo historii kraju, a zdecydowanie za mało Wilczycy. Jestem w stanie (chyba) zrozumieć chłodne, beznamiętne jej podejście do tego, co przeżyła. Odniosłam wrażenie, że dziennikarka równie bez emocji tego wysłuchała, albo ty nie przekazałeś szoku, strachu, zdziwienia - bo chyba taki byłby odbiór reporterki, w dodatku kobiety. Ogólnie nie moja bajka.
Będę więc czekać na kolejne 😉 twoje opowiadanie.

Pozdrawiam, Krystyna
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Ouuuuaaa...... ciary po grzbiecie. Nie pisałem dopóki nie skończę serii. Przerzuciłem jednym tchem, jak wszystkie Twoje zresztą. Mam wrażenie jakbym film oglądał. Gratulacje. Swoboda myśli, pióra.... Mistrzostwo. Bardziej od opisu scen doceniam emocje bohaterów, które przekazujesz, a te są wręcz namacalne i ryją beret jakby czytelnik tam był i sie uosabiał. Zapamiętam ten tekst. Przykry, ale wspaniały. Czoła chyle... (czy też hyle, nie pamiętam)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2

– Naprawdę tak sądzisz? Że człowieczeństwo polega na zaspokajaniu własnych potrzeb i chuci?
Tego typu zdań jest w tekście dużo. Dziwny, nietypowy zapis; nic do niego nie mam, ale mnie zastanowił pomysł.



W opisie faktycznie mogłoby to wyglądać dziwnie, ale w dialogach dla mnie jest jak najbardziej w porządku. To samo zdanie w klasycznym szyku typu "Czy naprawdę sądzisz, że człowieczeństwo polega na zaspokajaniu własnych potrzeb?" brzmiałoby raczej sztucznie, teatralnie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2
To zdanie ZAPISANE tradycyjnie wyglądałoby:
– Naprawdę tak sądzisz, że człowieczeństwo polega na zaspokajaniu własnych potrzeb i chuci?
I jeszcze raz powtórzę: zastanowił mnie pomysł (takiego zapisu) :] ale to już pytanie do AUTORA
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Przeczytałem całość. Jestem pod wrażeniem. Średnia ocen wskazuje, że nie tylko ja.
To nie pierwsze opowiadanie, Twojego pióra, które miałem okazję przeczytać i na pewno nie ostatnie.
Jestem pod tak silnym wrażeniem, że chyba nic więcej ponadto nie napiszę...Dziękuję za Twoje "pióro" i chęć dzielenia się z nami Twoimi tekstami. Wartościowe i poruszające. Pozdrawiam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Świetne. I smutne.
Smutne, bo takie rzeczy się dzieją. Smutne, bo jako ojciec boli mnei cierpienie dzieci, nawet tych "wymyślonych".
Wielki plus za historię Bałkanów.

Cóż mogę powiedzieć - RH - jesteś wielki.
10/10
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.