Arystokrata (II)
12 czerwca 2019
Arystokrata
Szacowany czas lektury: 32 min
– Drugi, sprowadź tu natychmiast Martina! – ciche warknięcie przywróciło ją do rzeczywistości.
Obserwując bezmyślnie to, co się działo za oknem na dziedzińcu, zapomniała na moment o wygodnie rozpartym w fotelu mężczyźnie. Ostatni raz widziała w tym miejscu młodego chłopca, który powoli i trochę nieporadnie wchodził w rolę właściciela olbrzymiego majątku i jednego z potentatów imperium niewolniczego; teraz miała przed sobą dorosłego, pewnego siebie i swego uroku człowieka. Z nieukrywaną przyjemnością studiowała sylwetkę brata, gdy się gwałtownie poderwał, zauważywszy, że go nie słucha. Postawny, mocno zbudowany, o niepowtarzalnych i charakterystycznych dla Raysów rysach twarzy, emanował męską magią. Przemierzał nerwowo swój olbrzymi gabinet, ciskając na przemian przekleństwami i groźbami, by wreszcie stanąć i utkwić w niej spojrzenie dumnych oczu w kolorze ciemnego złota, które wraz z niepokojącym uśmiechem obrośniętym trzydniowym zarostem, czyniły go zbyt męskim, zbyt seksualnym i zbyt agresywnym. Mogła być dumna ze swojego brata, uroku nie można mu było odmówić.
I był też wściekły. Bez wątpienia musiała dać mu czas na uspokojenie, zanim podejmą konstruktywną rozmowę, zwłaszcza, że nie powiedziała mu jeszcze najważniejszego. Przyglądali się sobie przez chwilę, jego spojrzenie było ciężkie, obce i zimne. Odniosła wrażenie, że chce z nią o czymś pomówić, o czymś niemiłym, ale przenosząc wzrok na olbrzymią biblioteczkę, wypełnioną księgami, które zapewne pamiętały bardzo odległe czasy, jakby w ostatniej chwili zrezygnował z powiedzenia czegokolwiek.
Wiadomości, które mu przekazała, wyprowadziły go z równowagi. Wyczytała to z twarzy i drżenia w głosie, gdy zwracał się do niewolnika, na którym bez wątpienia wyżyłby się, gdyby nie jej obecność. Drugi… oryginalne imię nadał swojemu osobistemu. Zaprzątnął jej uwagę od razu, gdy tylko go ujrzała. Niby niczym szczególnym się nie wyróżniał. Jak cała służba, może z niewielkimi wyjątkami, był wysokim blondynem i doskonale się prezentował, ale dostrzegła w nim coś niepokojąco znajomego, coś nieuchwytnego, czego nie potrafiła wyjaśnić. Najwyraźniej Robert też w nim to coś odnalazł, gdyż na ile Marta znała, a zwłaszcza im więcej słyszała o jego preferencjach, Drugi był zbyt… dojrzały. Jej brat gustował w bardzo młodych chłopcach, a ten osobisty niewolnik i, jak się domyślała, również dla przyjemności, do najmłodszych nie należał, a jednak dostąpił wątpliwego zaszczytu, służenia samemu Raysowi. Czyżby Robert zmienił upodobania? Mało prawdopodobne, ale nigdy nie wiadomo…
I jeszcze jedna myśl nie dawała jej spokoju: ciekawiło ją też, czy Drugi miał niebieskie oczy? Do tej pory nie podniósł na tyle wzroku, by mogła to sprawdzić. W tych czasach, jasnowłosi niewolnicy stanowili rzadkość, a z takim zabarwieniem tęczówek na dodatek, byli prawdziwym rarytasem.
– Też uważasz, że wszystko to, dzieje się z mojej winy?
Wyrwał ją z rozmyślań. Zatrzymał się przed siostrą, a poza, którą przyjął, mogła wyprowadzić z równowagi, jednak Marta nie dała się zwieść. Nie zadziałało na nią też zwężenie złotych oczu. Sama stosowała tę sztuczkę, gdy chciała wywrzeć na kimś presję. Czytała go jak otwartą książkę – zagubił się w tym wszystkim. Nie znał jej myśli, nie miał pojęcia, ile informacji jest w jej posiadaniu i jakie ma zamiary, a to wszystko razem doprowadzało go do furii, nad którą z trudem panował. Miała nad nim przewagę, z której nie zdawał sobie sprawy, a którą odkryła już rano, przy śniadaniu. Nie mieli kontaktu ze sobą wiele lat. Wiedzieli o sobie tyle, ile donieśli im szpiedzy, ale wystarczyło Marcie jedno spojrzenie brata, króciutka rozmowa o niczym, by pomimo nieprzyjemnych wydarzeń, które doprowadziły niemal do zerwania rodzinnych więzów, domyśliła się, że ciągle jest dla niego ważna i bliska. Bez skrupułów postanowiła wykorzystać te uczucia. Od początku stworzyła dystans pomiędzy nimi, wywierając subtelną psychiczną presję. Z dłońmi wspartymi na poręczach fotela usadowiła się wygodniej, założyła nogę na nogę i spokojnie patrzyła ciemnowłosemu mężczyźnie w oczy.
– Chciałabym wiedzieć, jak to się stało, że dopuściłeś do czegoś tak głupiego? Bo rozumiem, że nie robiłeś tego z premedytacją. – Nie miała najmniejszych wątpliwości, że z jego strony było to celowe działanie, zaplanowane i konsekwentnie realizowane, nie chciała jednak przyznać się do tej wiedzy. – Zadarłeś z całym establishmentem. Zdajesz sobie sprawę, w jakiej sytuacji nas postawiłeś?
Ze świstem wciągnął powietrze do płuc i skupił się na siostrze. Nie miała prawa zwracać się do niego w ten sposób i oceniać jego działań, a tym bardziej mieszać do spraw, które do tej pory dla niej nie istniały.
– Bardzo proszę, zmień ten protekcjonalny ton. – Pozornie grzeczna prośba zabrzmiała jak ostrzeżenie. – Prowadzę ten interes od lat i nie pozwolę, by ktoś się do niego mieszał. Nikt! Rozumiesz?!
Uśmiechnęła się leciutko, myśląc szybko, kogo ma na myśli – ją czy Radę? Potrafiła zrozumieć jego gwałtowną reakcję. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. On był tu panem, jego słowo było najważniejsze, święte i ostateczne, ale Marta nie mogła dopuścić do utraty dominującej pozycji w tej rozmowie.
– Nie przyjechałam tu ustalać, kto jest kim i kto ile może. W tej kwestii nie powinno być najmniejszych wątpliwości – rzuciła mu wyzywające spojrzenie i w odpowiedzi na groźbę, choć w sercu pojawił się bolesny skurcz, uderzyła w czuły punkt: – Mam rację, braciszku?
Mężczyzna odstąpił na dwa kroki w tył i skrzywił się, coraz bardziej ciemniejące oczy nie wróżyły niczego dobrego. Narastające w pomieszczeniu napięcie było już prawie namacalne. Dawno temu, ujmując się honorem i wbrew jego prośbom, zrzekła się swoich udziałów w holdingu Radrays Valley. Teraz upomniała się o nie w nie najlepszym stylu.
– Trzeba ratować konsorcjum od totalnej zagłady…
Zareagował bardzo szybko. Doskoczył do niej i przycisnął rękoma jej dłonie, spoczywające na skórzanych poręczach fotela. Tym samym została w nim uwięziona. Syknęła. Opierając się całym ciężarem ciała, sprawił jej ból. Syknęła, ale zignorował wyraźny sygnał i nie zmniejszył nacisku.
– Chcesz powiedzieć, że do tej pory źle zarządzałem firmą?! Moją firmą?– zaznaczył. – Od czasów naszego dziada ten biznes nigdy nie był tak dobrze notowany na giełdach jak dziś. Jak myślisz: dlaczego jesteśmy na samym szczycie rynku? Dlaczego liczą się z nami wszystkie najważniejsze domy arystokratyczne? No, dlaczego? – Narastała w nim furia, słodka, zimna i zabójcza.
Przebiegł przez nią dreszcz, którego źródła nie potrafiła odkryć. Nie bała się go, a wręcz była jakoś dziwnie zafascynowana tą niespodziewaną bliskością, tą pasją z jaką do niej przemawiał. Na dodatek doznanie potęgowała intrygująca woń wody kolońskiej, pomieszana z zapachem alkoholu, czyniąca Roberta równie pięknym, co niebezpiecznym. Nie oczekując odpowiedzi, cedził dalej przez zęby:
– Myślisz, że zaszczycają nas swoją szczodrobliwą przychylnością ze względu na sentyment dla naszej rodziny; że nas tak bardzo kochają, mając na względzie dawne czasy? – zadał pytanie i sam sobie odpowiedział: – Nie! Oni nas się boją. A dlaczego się boją? Bo sprawiłem, że ten cały, jak ich nazwałaś, establishment sprzedał mi się i to sam! Wykupiłem ich kawałek po kawałku. Za pieniądze kupiłem sobie ich szacunek, miłość i władzę. Czy sądzisz, że aby przetrwać w świecie zdominowanym przez konsumpcję i okrucieństwo, gdzie opinia publiczna z dziecięcą ufnością wobec Trybunału i mediów, pogrąża się w korupcji i chaosie, wystarczy samo nazwisko i starożytne pochodzenie naszego rodu? Znaczenie ma to, na ile cię przeliczają, bo pieniądz to władza, władza to siła, a jedno z drugim równa się przetrwanie…
– Nie ma nic złego w przetrwaniu – weszła mu w słowo. – Tyle, że zrobiłeś ten biznes za ich pieniądze i paradoksalnie nie o pieniądze teraz chodzi.
Odsunął się od niej, nabrał powietrza do płuc i odetchnął głęboko, wyrównując oddech.
– Nie?! – zadrwił. – A o co innego może chodzić w tym porąbanym świecie? – Na jego usta wypełzł cyniczny uśmieszek. – Całe życie sprowadza się do jednego: do pieniędzy i pieprzenia… pieprzenia i pieniędzy, kolejność sama sobie wybierz!
Musiała przyznać, że miał sporo racji. Pieniądze i wpływy odgrywały olbrzymią rolę. Robert zapomniał tylko o bardzo istotnym szczególe – w tym wszystkim był jeszcze człowiek, ze swymi słabościami i ułomnościami wynikającymi z poczucia własnej, niewyobrażalnej wyższości nad innymi. Nie doceniał przewrotności ludzkiej natury.
– Doskonała konkluzja – pochwaliła równie zgryźliwie. – Tylko jaką cenę przyjdzie nam za to zapłacić? Zadarłeś z nieodpowiednimi ludźmi, od których wiele zależy. Są żądni władzy w równym stopniu co pieniędzy i bardzo nie lubią, gdy się ich lekceważy, publicznie upokarza…
Wszedł Martin, a za nim Drugi. Rodzeństwo jednocześnie spojrzało w tym samym kierunku.
– Słychać was na całym korytarzu… – zaczął zarządca, ale spostrzegłszy wściekłe spojrzenia obojga rodzeństwa, szybko zamilkł i zajął drugi fotel, na wprost Marty.
– Długo kazałeś nam czekać na siebie – rzucił lodowato Robert.
– Wybaczcie, pewna sytuacja z klientem wymagała mojej obecności... – Martin próbował się wytłumaczyć, ale wzrok Raysa powstrzymał go skutecznie.
Zdumiała ją lekceważąca reakcja brata w stosunku do starszego mężczyzny i wycofanie tego drugiego. Posłała pierwszemu szkoeniowcowi domu Rays, mający dodać otuchy, przyjazny uśmiech i zerknęła w stronę niewolnika, stojącego jak uprzednio w pobliżu drzwi.
Intrygował ją. Odniosła jakieś przelotne wrażenie, że już kiedyś go spotkała, chociaż praktycznie było to niemożliwe. Nie mógł służyć przed jej wyjazdem, ponieważ do dziś nie zachowałby tak dobrego zdrowia i kondycji. Osobiści Roberta wytrzymywali przy nim nie dłużej niż rok, góra półtora, potem kończyli na plantacji złamani psychicznie, a przede wszystkim zniszczeni fizycznie. Drugi nie mógł mieć również wcześniej innego właściciela, bo to kłóciło się z zasadami w kwestii bezpieczeństwa. Ta myśl nie dawałaj kobiecie spokoju i była tak samo uporczywa jak ta o kolorze tęczówek niewolnego.
– Tylko ja mam wrażenie, że mamy jakiś pierdolony problem! – wyrwał ją z zamyślenia, kierując słowa do Martina, ale była pewna, że zależało mu na zwróceniu uwagi siostry.
Spostrzegł jej zainteresowanie swoim niewolnikiem i nie był tym zachwycony.
Kierując następne słowa do mężczyzn, spoglądających na nią z napięciem, zwróciła jeszcze uwagę na świeżą bliznę biegnącą od połowy policzka w kierunku ucha. Nie spuszczając z Drugiego oczu, rzekła:
– Trybunał chce ci zabrać koncesję na handel niewolnikami… Chce nam zabrać – poprawiła się. Spokój w jej głosie i beznamiętny ton nie pozwoliły, aby powaga tych słów dotarła do obecnych już w pierwszej chwili. Odwróciła się w ich stronę w oczekiwaniu na efekt. Najszybciej zareagował Martin.
– Marta, o czym ty mówisz?! – pochylił się w jej stronę z niedowierzaniem.
Robert zatrzymał się zdumiony i wstrzymał oddech.
– Co powiedziałaś? – powtórzył po chwili za swoim zarządcą z ostrożnością w głosie. – Co ty mówisz?
Podniosła się energicznie z fotela. Ta myśl nie dawała jej spokoju. Musiała to sprawdzić. Podeszła do niewolnika. Mimo że stał z opuszczoną głową, wciąż był nieco od niej wyższy. Miał szczupłą, idealnie wyrzeźbioną sylwetkę, która wyraźnie zaznaczała się pod dopasowanym ubraniem. Uniosła mu twarz za podbródek. Pod palcami poczuła przynajmniej dwudniowy zarost. Jasne włosy zsypały się do tyłu na ramiona, odsłaniając teraz w całej okazałości ranę, oraz mniejszą bliznę tuż za uchem. Sądząc po rozcięciu, był to efekt wczorajszego bicia. Takie oszpecenie na delikatnej, klasycznej twarzy, ale o bardzo męskiej urodzie, z której patrzyła na nią para intensywnie błękitnych oczu, było niedopuszczalnym marnotrawstwem towaru.
Zanim ulegle opuścił wzrok, dostrzegła w jego oczach przyczajony strach, co nie było niczym dziwnym, ale zaskoczył ją też jakiś desperacki brak pokory. Natychmiast nasunęła się myśl, którą podpowiadała jej intuicja – ten niewolnik nie był szeregowym sługą, był czymś więcej, a raczej – kimś więcej.
– Tak – odwróciła się do nich gwałtownie i potwierdziła. – Trybunał chce nam zabrać koncesję na handel niewolnikami.
Przeszła się po gabinecie, w którym zapadła ciężka, zimna i dziwaczna cisza. Przez moment odniosła wrażenie, że słyszy bicie serca każdej obecnej tu osoby. Jej brat nie wierzył w to, co usłyszał, a Martin był autentycznie przerażony.
– Nie mają prawa tego zrobić! – warknął arogancko w kierunku zarządcy. – Nie mogą zrobić mi czegoś takiego…
Spojrzał na siostrę w taki sposób, jakby szukał u niej potwierdzenia dla swych słów. Niestety, nie mogła spełnić jego niemej prośby.
– Jeśli tak myślisz, to się mylisz – odparła chłodno.
– Mogą to zrobić – odezwał się zamyślony Martin. – Znam przypadki, w których odebrali komuś koncesję…
– Komuś! – Robert rzucił się w jego stronę, aż ten cofnął się zaniepokojony. – Ja nie jestem jakiś ktoś! Nie mają prawa, nie mają prawa mi nic zabrać! Nic! Rozumiesz?
– Oczywiście, że mają takie prawo – Marta potwierdziła spokojnie. – I co więcej, oni to zrobią… Odbiorą nam tę cholerną licencję, czy ci się to podoba, czy nie – zaakcentowała słowo „nam” i dodała jeszcze: – Pomimo, że jest ona w posiadaniu naszej rodziny od kilku pokoleń.
Podeszła do olbrzymiego okna. Na dziedzińcu sprzątano śnieg, skrzący się w zimowym słońcu. Wszystko wydawało się tu takie ciche i beztroskie. Piękna, malownicza szadź, oszroniła wszystko wokół, błękitne niebo i słońce wychylające się zza południowego skrzydła rezydencji kusiły, aby otworzyć drzwi tarasowe i podążyć do tego spokojnego, zaśnieżonego świata. Usłyszała za sobą skrzypnięcie skórzanego fotela, gdy Robert na powrót usiadł za biurkiem.
– O, co chodzi tym starym, skorumpowanym kretynom? Opłacam się wielu z nich, mam teścia w radzie…
Słuchając brata, walczyła z nagłym pragnieniem wyjścia na zewnątrz, rozsądek jednak wziął górę. Odwracając się, dostrzegła, jak Martin nerwowo przełyka ślinę, mierząc ją wzrokiem. Zastanawiała się też, dlaczego ten świetny doradca ich ojca, a teraz zarządca u jej brata, nie reagował; dlaczego nie powstrzymał go przed głupimi decyzjami, bo co do tego, że o wszystkim wiedział, nie żywiła najmniejszej wątpliwości. Stracił czujność, przestało mu zależeć na firmie czy aż tak bardzo się bał człowieka, którego wychował?
– Kilku z tych mądrali nie może bez mojego pozwolenia nawet kichnąć. W każdej chwili mogę pozbawić ich majątku…
– No, właśnie – wpadła mu w słowo. – Jesteś za mocny, oni się ciebie boją, zrobiłeś się niewygodny. To, co im dajesz, to dużo za mało. Nie chcą już resztek – wypowiadając te słowa, obserwowała, jak jego pewność siebie znika. – A poza tym stałeś się dla nich niebezpieczny. Patrzą na ciebie przez pryzmat ambicji naszych rodziców, naszej rodziny, rozumiesz? Podniosłeś głowę, pokazałeś im swoją siłę, odkryłeś się… – Kątem oka zerkała, jak Martin potakuje głową na znak, że zgadza się z jej opinią. – Na dodatek koncesji jest tylko kilka, a chętnych na nią wielu…
– I wielu zrobi wiele i jeszcze więcej zapłaci, by tylko ją zdobyć – dopowiedział starszy z mężczyzn.
Robert westchnął z irytacją, wzruszył ramionami i oparł podbródek na ręce. Wzrok utkwił gdzieś w kącie pokoju.
– Jak nie zaczniemy działać, to za chwilę takich niewolników – wskazała na Drugiego – zamiast sprzedawać, będziesz kupował za ciężkie pieniądze.
– Co mi zarzucają? – spytał rzeczowo i spojrzał na nią, udając, że nie dostrzegł ironii. Nie umknęło jej uwadze, że zmienił ton i zaczął się uspokajać. – O co im konkretnie chodzi?
– Posunąłeś się za daleko, Robert. Tyle razy cię ostrzegałem, że łamiesz zasady… – wtrącił Martin, ale zignorował jego słowa.
– Ale co? Co robiłem, czego inni też nie robią?! – zwrócił się do siostry, wciąż czujnie obserwując jej reakcję.
Wyczuwała w ciągle uniesionym głosie jakiś mroczny cień, jakieś ostrzeżenie – nigdy nie przyzna się do błędu i będzie się stawiał do końca. Jego upór, przebojowość i odwaga zawsze były atutami, ale tym razem nie wystarczą; tak samo jak koneksje rodzinne, na których polegał. Teraz zdał sobie sprawę z powagi i beznadziejności sytuacji, w której się znalazł, oraz że nie wykpi się tak łatwo, jak do tej pory bywało. Obawiała się, jak zareaguje na wieść o decyzjach już podjętych za jego plecami i jak to zniesie.
– Nie mogą mi zarzucać czegoś, co jest powszechnie stosowane…
– Ale nie na taką skalę… – zarządca znów się wtrącił, ale tym razem Rays przerwał mu ostro:
– Zamknij się! – Był zniecierpliwiony i nie uważał w tym momencie Martina za partnera do rozmowy.
– No, więc co mi zarzucają? – skierował pytanie do Marty. – Czego ode mnie chcą?
Odetchnęła z ulgą. Wreszcie będą mogli zacząć poważną rozmowę. Usiadła na brzegu biurka, bokiem do Roberta. Jej uwagę przykuła misternie zdobiona szpilka z okazałą perłą, była to oryginalna i wyjątkowa damska ozdoba. Wzięła ją delikatnie do ręki i przyjrzała się bliżej; oksydowane srebro, przetarte i wypolerowane na piękny połysk, aby wydobyć niesamowitą fakturę biżuterii, nie pozostawiało obojętnym na kunsztowne wykonanie.
– Piękna rzecz… – Jeszcze raz obróciła w palcach przedmiot i odłożyła go, jednocześnie zastanawiając się, któż mógł być właścicielką tak wyjątkowej ozdóbki.
– Więc? – Robert ponaglił ją zirytowany. Odchylił się w fotelu, chwycił w rękę długopis i zaczął nim kręcić między palcami. Wyraźnie przyjął postawę obronną.
Marta założyła nogę na nogę i lekko pochyliła się w jego stronę, opierając dłonie o blat biurka.
– Brutalność twoich najemników podczas akcji, brak szczegółowej selekcji na miejscu i fabrykowanie fałszywych oskarżeń, jak się domyślasz, nie są dla Rady jakimś większym problemem… – Ostrożnie obserwowała, jak jego twarz zastygała w zimną maskę. – Nawet handlowanie na cichych aukcjach niewolnikami poniżej dozwolonej granicy wieku. To wszystko są w stanie przełknąć, ale już polowania poza granicami wyznaczonych dzielnic i wchodzenia na cudze terytoria nie darują ci za nic. – Przerwała na chwilę, aby nabrać powietrza w płuca. – Prowokujesz ich, ośmieszasz i okradasz. Nie będą tego dłużej tolerować…
– To wszystko jest mocno naciągane – parsknął i robiąc niecierpliwy ruch ręką, spojrzał gdzieś w bok, poruszenia na twarzy jednak nie zdołał ukryć. – Nie odważą się zadrzeć z Raysem. Zbyt dużo wiem i mam opłaconą większość głosów w radzie…
– Miałeś! – wtrąciła. – Pewne sprawy mocno się zdezaktualizowały. Niestety przeoczyłeś je. – Nie pozwoliła sobie przerwać, gdy próbował zaoponować. – Trybunał ma dowody na to, że zaniżasz stan faktyczny, na jaki opiewają kontrakty z dzielnic, i że organizujesz nielegalne aukcje, na których sprzedajesz nadprogramowy towar, z którego oni nie mają żadnych procentów i tracą tym samym ogromne pieniądze… – Zamyśliła się na moment nad swoimi słowami. – Nie darują ci tego, Robert, nie wiem tylko, czy majątku, który zbijasz, czy twojej buty i arogancji. Są żądni krwi i aby zaspokoić swój głód, muszą otrzymać coś w zamian.
Ciszę, która zapadła po jej słowach, zakłócił trzask pękającego długopisu i miarowe skrzypienie skórzanego fotela. Spojrzała na Martina. Nerwowo poruszał się w przód i w tył, z niepewnym, ostrożnym wyrazem twarzy, świadczącym o zrozumieniu powagi sytuacji, w jakiej się znaleźli.
– Czego chcą? Mojej głowy? – zakpił, uśmiechając się cynicznie, ale mina siostry, bardzo szybko starła z jego twarzy szyderstwo, którym chciał zamaskować niepokój. – Rozumiem, że przyjechałaś tu już z gotowym scenariuszem, inaczej Trybunał po prostu powiadomiłby mnie, że nie mam prawa wchodzić na dzielnicę – powiedział głosem wyzutym z emocji, ale spojrzenie nie straciło nic ze swej przenikliwości.
– Uznali prawo do błędu. – Zerknęła na zarządcę, ochłonął po pierwszym szoku i wyglądał jakby zbierał myśli. – Rada zdaje sobie sprawę, że otwarta wojna z Raysami to polityczne samobójstwo dla wielu jej członków, a tym samym paraliż kilku strategicznych instytucji, które są w rękach części arystokratycznych rodzin. Jeśli do tego dojdzie, wiesz, co nastąpi, prawda? – Robert skinął głową w geście potwierdzenia.
– Nie chodzi im o dzielnice… nie o rynek niewolników… chcą mieć nade mną kontrolę! – szepnął wściekle. – Trybunał nie powziął żadnych działań przeciw mnie, bo weszłaś z nimi w układ. – Skinęła głową na potwierdzenie. Robert pokręcił głową z niedowierzaniem, w pociemniałych złotych oczach dostrzegła żal. – Mam podzielić się z tobą kontrolą nad holdingiem Raysów? Taka jest wasza strategia?
– Ty nie masz się dzielić– odezwał się nagle skupiony i milczący do tej pory Martin. – Ty masz oddać Marcie całą władzę.
Westchnęła z wdzięcznością, że te słowa padły z ust zarządcy. Nagłej zmiany na twarzy brata nie dało się nie zauważyć. Teraz Rays był już gotowy do rozmowy, do tej właściwej…
Po prawie godzinnej, burzliwej wymianie zdań i wzajemnego przerzucania się argumentami, doszli do porozumienia, który pozwoli holdingowi funkcjonować w ramach ustanowionych przez Trybunał. Robert, z oporami, ale poddał się woli Rady, dzięki czemu otrzymali rok na poprawienie rynkowego wizerunku firmy i natychmiastowe zakończenie działań niezgodnych z kodeksem handlowym Trybunału. Faktycznie tylko na Marcie spoczął obowiązek naprawienia stosunków z Radą i przede wszystkim zapanowania nad swoim bratem, który na szczęście podzielał jej zdanie, że interes firmy i rodziny jest najważniejszy, i na ten czas odsunął się, choć nie bez protestów, od zarządzania konsorcjum.
Dopiła alkohol, który podał jej Martin w momencie, gdy dyskusja schodziła na niebezpieczne tory i odstawiła szklaneczkę na ciężki, dębowy stolik.
– Dziękuję, jestem z ciebie dumna – zwróciła się cicho do Roberta.
Oparty o biurko wydawał się spokojny i jakby pogodzony z sytuacją. Była pełna uznania dla jego rozwagi i w pewnym sensie poświęcenia. Tym bardziej, że nie miała pojęcia, jak sama by się zachowała, znajdując w podobnej sytuacji.
– Jakiej odpowiedzi ode mnie oczekujesz? Cała przyjemność po mojej stronie? Czy może lepiej: nie ma sprawy baw się dobrze? – Słowa zabrzmiały lodowato, chyba ostrzej, niż zamierzał, ale nie dziwiła się, w końcu przyparła go do muru i zajęła jego miejsce.
– Nic, zupełnie nic…
Podszedł do niej, popatrzył chwilę i objął, tuląc mocno, zbyt mocno, i nie było to niemiłe. Wdychała z przyjemnością zapach najbliższego jej człowieka i poznawała go od nowa. Powracały wspomnienia z czasów, kiedy ten mężczyzna był dla niej całym światem. Z czasów, kiedy był nie tylko jej bratem, lecz również opiekunem w najtrudniejszym dla nich okresie życia. Czuła się wtedy bezpiecznie i teraz, gdy trzymał ją w ramionach, powróciła przeszłość. Potrzebowała tego ciepła, potrzebowała jego bliskości i poczucia, że nie jest sama. Szkoda tylko, że jednoczyli się dopiero w obliczu tak poważnego zagrożenia.
– Kocham cię, siostrzyczko – wyszeptał jej do ucha. Zachwiała się. Nie słyszała tych słów od lat! Czuła dokładnie to samo.
– Ja też… – Wyznanie najważniejszego uczucia nie chciało przejść przez usta. – Cieszę się, że wróciłam – dodała w zamian.
Odsunęła się od brata i skierowała do wyjścia. Nie mogła wydusić z siebie nic więcej… A może nie chciała, żeby padło więcej słów, których się bała. Jasnowłosy niewolnik otworzył przed nią drzwi. Dostrzegła, że drżą mu dłonie. Zatrzymała się i na sekundę odwróciła w stronę Roberta. Jego oczy, przed chwilą jeszcze tak ciepłe i czułe, w jednej chwili stały się zimne i bezwzględne. To wystarczyło, by zrozumieć, dlaczego chłopakowi drżą ręce.
* * *
Dawno zamknął za Martą drzwi, a ciągle jeszcze czuł jej zapach – zapach jaśminowych perfum, który unosił się wokół, pobudzając jego stępione zmysły. Zapamiętał dotyk chłodnych palców na twarzy i wnikliwe spojrzenie oczu w kolorze ciemnego złota, dokładnie takie samo jak u Roberta, i tak samo zresztą zimne. Zadrżały mu dłonie, kiedy otwierał przed kobietą drzwi, i mimo że bardzo starał się, nie wiedzieć czemu, ukryć to przed nią, nie udało się. Jego własne ciało zawodziło go coraz częściej, zdawał sobie sprawę, czego wynikiem, były te niekontrolowane napady i w sumie powinien się cieszyć, że w ogóle przejawiał jeszcze ludzkie odruchy, ale tym razem za sprawą tej pięknej Pani, chodziło o coś zupełnie innego.
– Chodź tu. – Usłyszał niebezpiecznie spokojny głos. Po plecach, wzdłuż kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. Czuł na sobie wzrok Roberta, odkąd wyszła Marta i nie musiał patrzeć mu w twarz, aby wiedzieć, ile okrutnej pogardy czai się w tym spojrzeniu. Mówiło mu to kilkuletnie doświadczenie bycia osobistym człowieka, którego tak dobrze znał, a na którego teraz nie mógł nawet spojrzeć bez pozwolenia. Odwrócił się w kierunku mężczyzny, niedbale opartego o biurko. Powoli zbliżał się do niego, próbując zachować równy oddech, co było tak samo niewykonalne jak zapanowanie nad drżącymi dłońmi. Nie dał się zwieść. Rozluźniona postawa Roberta, była złudna, gdyż będąc świadkiem niedawnej, bardzo burzliwej rozmowy, domyślał się, że jego właściciel jest na skraju wytrzymałości nerwowej. Odkąd mu służył, jeszcze nigdy nie widział, aby Rays tak się kontrolował podczas rozmowy i zważał na słowa, powściągając agresję. Choć intuicja podpowiadała niewolnikowi, że cała frustracja zostanie odreagowana na nim, to miał niewątpliwą satysfakcję, obserwując, jak dumny i arogancki pan jego życia i śmierci podporządkowuje się powściągliwej, rozważnej i subtelnej siostrze.
– Bliżej! – Rozkaz zabrzmiał jak suchy strzał z bata.
Pokornie podszedł, ale teraz stał już na wyciągnięcie ręki. Bał się; w głosie Raysa nie wyczuł podniecenia. Mężczyzna był nienaturalnie opanowany, taki stan u Roberta oznaczył tylko jedno: skumulował całe napięcie w sobie i będzie chciał je wyładować, a to zwiastowało, że szybko nie skończy z osobistym, i że będzie bolało.
Bał się, cholernie się bał, ale nie tyle fizycznego cierpienia – nie tortur, do których zdążył przywyknąć – co tego, że w końcu nie wytrzyma psychicznie i nie zapanuje nad sobą. To oznaczałoby zamknięcie pewnego etapu w życiu, dla którego zdecydował się poświęcić tak wiele i za nic nie mógł ponieść klęski.
Tymczasem ręka pana błądziła po jego twarzy, czule i delikatnie obrysowując kontury. Od niechcenia opuszkami musnął kącik ust, po czym jeden z palców wniknął głębiej i unosząc górną wargę, przejechał po równych, gładkich zębach. Dłoń znów wróciła na policzek; ciągle tak samo delikatna i czuła. Po chwili pieściła już szyję, palce wsuwały się pod wąską, złotą obrożę, powodując lekkie duszenie. Nagle Robert znalazł się tuż za jego plecami. Niewolnik zesztywniał w jednym momencie, nawet nie spostrzegł, kiedy to nastąpiło. Jedną ręką wyciągał osobistemu koszulę ze spodni, drugą wędrował po idealnie umięśnionym torsie i lekko zarośniętej piersi, aby trafić w końcu na sutek. Rays przyciągnął go do siebie i dotknął wargami szyi. Smakował językiem skórę, pozostawiając wilgotny ślad. Drugi wzdrygnął się mimowolnie. Serce kołatało jak szalone, a oddech stawał się coraz bardziej nierówny. Ciało niewolnego reagowało na bodziec w ten sam sposób, jak reagowałoby na zimno czy głód, i nie miało to nic wspólnego z uczuciami czy pożądaniem. Bolesne uszczypnięcia i brutalny dotyk mężczyzny powodował bezwiedne drżenie mięśni. Niewolnik spiął się, wciągając gwałtownie powietrze do płuc, i w tym samym momencie nastąpił przeszywający atak bólu – Robert wbił mu paznokcie w sutek, rozcinając jedwabistą skórę brodawki. Ze wszystkich sił starał się zapanować nad narastającym cierpieniem i utrzymać kontrolę nad ciałem, które pragnęło się bronić.
Rays tylko na to czekał, na najmniejszy błąd…
Ale nie da skurwielowi satysfakcji. O, nie! Kiedy właściciel wbił paznokcie także w drugi sutek, pod powiekami poczuł łzy, zaciśnięte dłonie stały się mokre od potu, a mięśnie napięły do granic ostateczności. Ból narastał, z całą mocą zaciskał zęby, żeby tylko stłumić w sobie krzyk. I choć w środku był kompletnie rozdygotany, to na zewnątrz ciało wydawało się nieporuszone. Niewolny starał się zapaść w psychiczną głębię, aby uciec od wszechogarniającego bólu. I gdy prawie mu się to udało, nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, przegrywał nierówną walkę. Jeszcze chwila i osunąłby się na kolana, ale tortura się skończyła. W ostatnim momencie powstrzymał jęk ulgi. Jednym, wyćwiczonym, silnym ruchem Robert obrócił go w swoją stronę; czujnie obserwował reakcję osobistego, a właściwie brak reakcji, kiedy sięgnął między jego nogi.
– Chcesz mnie, prawda? – spytał aksamitnie miękkim, pełnym szyderstwa głosem.
Drugi odruchowo, bez zastanowienia podniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się, strach ścisnął mu żołądek. Nie zobaczył w oczach pana nic oprócz perwersyjnej pożądliwości.
Stali tak naprzeciw siebie przez chwilę, mierząc się wzrokiem. Obaj postawni, choć niewolnik minimalnie niższy i szczuplejszy, o nietuzinkowej choć skrajnie różnej urodzie, wyglądali, jak dwa posągi.
– Panie, jestem tu, aby sprawić ci radość i dać rozkosz – wyrecytował w odpowiedzi formułkę, jaką wypowiadał każdy niewolnik dla przyjemności, wezwany do służenia. Grymas, który wypełzł na twarz jego właściciela, w połączeniu z lodowatym blaskiem źrenic, upewnił go, że riposta była celna. Właśnie wydał na siebie wyrok, pozostała już tylko egzekucja.
– Ty, hardy gnojku! – Usłyszał, jak Rays cedzi przez zęby i potężny cios, niebywale szybko wyprowadzony lewą pięścią w podbrzusze, zgiął go najpierw w pół, a potem rzucił na kolana. Zdążył jeszcze tylko pomyśleć, że złote oczy pana, w które się wpatrywał , czekając właśnie na ten moment, nie zmieniły się nawet na jotę, aby zdradzić nadchodzący atak. Dał się zaskoczyć, przyjął cios z całą jego siłą. Teraz spodziewał się, że Robert wyprowadzi uderzenie prawą ręką w okolice ucha. Niestety nie osłonił się, gdyż na chwilę stracił panowanie nad ruchami i na dodatek nie mógł złapać tchu.
W ostatniej chwili osunął się na podłogę, co złagodziło siłę uderzenia w skroń i ucho. Skulił się tak szybko, na ile pozwalała mu opóźniona reakcja, by ochronić żołądek przed kopnięciem. Dostał więc w żebra. Odrzuciło go aż pod ciężkie, dębowe biurko. Uderzył głową w twarde drewno.
Wokół niego zapadła cisza. Leżał na wznak, a głowa pękała mu z bólu. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegł pochylonego nad sobą Raysa. Mężczyzna bez pośpiechu głaskał go z troskliwą czułością po policzku. Dawał niewolnikowi czas na dojście do siebie, aby kolejne uderzenia przyjmował z pełną świadomością.
Robert był niewiarygodnie szybki i silny. Umiał bić, robił to spokojnie, metodycznie i nigdy się nie spieszył, a przede wszystkim wiedział jak i gdzie uderzyć, aby naprawdę bolało, zarazem jednak tak, żeby trwale nie okaleczyć. Bił, jak mało kto. Ktoś kiedyś powiedział, że do bólu można się przyzwyczaić – gówno prawda! Nie miał do czynienia z Raysem.
Gdy tętno wyrównało się po nagłym skoku ciśnienia spowodowanym uderzeniem w ucho, a spowijająca Drugiego cisza zniknęła, usłyszał nierówny, przyspieszony oddech swego pana. W oczach pojawiły się żądze. To było dopiero preludium.
Potworna siła uniosła go za obrożę do góry i oparła o biurko. Chwyt na obręczy nie zelżał, przez co niewolny z trudem łapał powietrze. Czuł Roberta za sobą, wyczuwał też na pośladkach jego nabrzmiewającą męskość.
– No, już… – syknął mu do ucha.
Osobisty wiedział, o co chodzi. Trzęsącymi się rękoma zaczął rozpinać rozporek w dżinsach, jednocześnie walcząc o oddech, który ograniczała mu złota obroża miażdżąca grdykę. Robert, trzymając chłopaka jedną ręką za kark, drugą uwolnił imponujących rozmiarów penisa. Drugiemu brakowało powietrza, zaczynał się dusić, a cholerny zamek nie chciał się rozsunąć. W końcu udało mu się opuścić spodnie na tyle, na ile pozwalała mu pozycja na baczność, dalej dżinsy opadły same, a on wylądował z szeroko rozstawionymi nogami na brzuchu na blacie biurka, z impetem uderzając w drewno nosem. Właściciel puścił obrożę i chwycił niewolnika za włosy, zmuszając do zadarcia głowy, przez co osobisty wygiął się w łuk, demonstrując pięknie wyrzeźbione mięśnie grzbietu, połyskujące od potu.
Pierwszy haust powietrza, jaki dotarł ze świstem do płuc chłopaka, połączył się z chrapliwym jękiem rozkoszy pana, po czym przeszedł w bolesny skowyt, którego niewolnik nie mógł powstrzymać. Z brutalną satysfakcją Robert wdarł się w Drugiego z całej siły, bez jakiegokolwiek przygotowania, jednym mocnym pchnięciem. Za każdym razem, gdy napierał na niego, niewolnik czuł przeszywający ból i miał wrażenie, że olbrzymi pulsujący członek rozrywa go na części. Chłodnymi dłońmi Rays pożądliwie obmacywał napięte mięśnie pleców i ramion, a ostrymi paznokciami kaleczył lśniącą od potu skórę. Chłopak boleśnie zacisnął palce na kancie blatu, gdy Robert przywierając do jego pleców całym ciałem, wciągał osobistego pod siebie i bezlitośnie dobijał do końca. Głuchy skowyt wiązł mu w gardle i tylko jedna myśl tłukła się po głowie „Nie dać skurwielowi satysfakcji, nie dać skurwielowi…”
W końcu zsunął niewolnika trochę niżej i uniósł biodra do góry. Teraz Drugi musiał stanąć na palcach, a to było dodatkową torturą. Ponownie nie udało mu się zdusić w sobie jęku, gdy porażający i zniewalający atak bólu przestrzelił krocze i klatkę piersiową. Pchnięcia stawały się mocniejsze i głębsze, Rays na przemian to zwalniał, to przyspieszał, przez co pieczenie i ból odbytu tylko rosły, były coraz bardziej odczuwalne. Robert za pomocą potężnego penisa poruszał się w nim, całkowicie skoncentrowany na swojej przyjemności. Niewolnik mógł tylko zamknąć oczy i zacisnąć zęby, starając się odpłynąć od tego poniżenia… Pchnięcie, pchnięcie, ból, jęk rozkoszy i zdławiony skowyt; pchnięcie, pchnięcie, ból, jęk rozkoszy, jeszcze większy ból… i zdławiony skowyt! I znów, i znów, i tak bez końca… Nie pierwszy raz gwałcił go w ten sposób, ale ciągle nie mógł się przyzwyczaić do tego koszmarnego cierpienia. Zawsze tak samo przeżywał upodlenie.
Wreszcie ulga! Członek wysunął się z niego! Rays rozchylił mu pośladki i zostawiając krwawą rysę, paznokciem przejechał wzdłuż rowka w dół, do samych jąder, które ujął w dłoń i bezlitośnie ścisnął. Odruch bezwarunkowy poderwał Drugiego do góry, ale cios w potylicę ułożył ponownie na biurku.
Niewolnemu zabrakło tchu, a pod zamkniętymi powiekami tańczyły miliony gwiazd. Robert chwycił go za kark, przycisnął dłonią twarz do chłodnego drewna tak mocno, że osobistemu zdawało się, że zaraz zmiażdży kość policzkową. Na zwieracze spadło trochę śliny. Spiął się w odruchu obronnym przed kolejnym bolesnym wtargnięciem, ale tym razem pan wszedł w niego powoli, z namaszczeniem, delektując się zadawanym cierpieniem. Wyślizgnął się z niego jeszcze raz, aby spuścić ślinę na czubek lśniącej, nagiej żołędzi. Ta odrobina nawilżenia tylko przez moment przyniosła ulgę. Później każde następne wejście olbrzymiego członka wywoływało potworne pieczenie, chociaż i tak nie było w stanie przyćmić bólu torturowanych genitaliów.
Rays przyspieszył ruchy, rżnął niewolnika szybko i energicznie, a jego jądra rytmicznie uderzały w wypięte pośladki. Posuwał go, jak bezwolną lalkę. Zmęczone staniem na palcach stopy odmawiały posłuszeństwa; kości miednicy miarowo obijały się o mebel i bolały niemiłosiernie. Przeczuwał, że długo już tak nie wytrzyma, nie da rady; że jeszcze chwila i zacznie krzyczeć.
Robert wyżywał się na nim i karał z perwersyjnie sadystyczną przyjemnością za wszystko, co dzisiaj go spotkało. Przy siostrze powstrzymywał swą gwałtowną naturę, więc teraz musiał odreagowywać stres i upokorzenie, którego doświadczył, w jedyny znany mu sposób – zadając komuś ból.
I kiedy Drugi myślał, że to już się nigdy nie skończy, Robert zaczął dochodzić, głośno sapiąc i pojękując. Jasnowłosy zastygł w oczekiwaniu; jeszcze tylko jedno pchnięcie, i jeszcze jedno… i jeszcze jedno… i wyskoczył z niego… Jednym szarpnięciem ściągnął go z biurka i rzucił na kolana.
– Lubisz to, prawda? – wyszeptał drżącym, złym głosem.
Miał teraz przed sobą męskość pana w całej okazałości. Penis wyprężył się, napiął do granic możliwości. Błyszczący, pokryty cieniutkimi smużkami krwi, jak się domyślał jego własnej, drżąc niecierpliwie, czekał na dokończenie dzieła.
Boże, chciał mieć to już za sobą! Robert, też był tego świadomy.
– Myślałeś, że to koniec? – zwrócił się do niego czule.
Ujął chłopaka za tył głowy i przycisnął twarz do swego przyrodzenia. Szarpnął za włosy, aby dać do zrozumienia, co ma robić. Drugi, nie mając większego pola manewru, starał się chwycić członek ustami, uważając, aby nie drasnąć przypadkiem zębami delikatnej skórki organu. Niejeden niewolnik stracił w ten sposób większość przednich zębów. Bez pozwolenia nie mógł też użyć rąk, ponieważ to groziło kopnięciem w krocze, czego skutkiem były opuchnięte jądra. Przekonał się o tym wielokrotnie.
W końcu penis znalazł się w jego ustach. Trzymając go za włosy, Robert sam narzucał rytm i wnikał głęboko do gardła, powodując, że chłopak dławił się i z trudem łapał powietrze, walcząc przy tym z odruchem wymiotnym. Na dodatek musiał skupić się na utrzymaniu równowagi, z której wybijały go mocne pchnięcia biodrami, a bez pozwolenia nie mógł dotknąć swego pana niczym innym, jak tylko ustami. To było takie dodatkowe udręczenie, za którym Rays przepadał. Czerpał przyjemność z obserwowania często nieudolnych wysiłków swoich ofiar.
Bolesne uderzenie w ucho, zwróciło osobistemu uwagę, że się nie przykłada. Zaczął więc ssać członek z większym zaangażowaniem, mając przy tym nadzieję, że gdy się postara, to szybciej doprowadzi go do szczytowania. Ślina wyciekała z ust na zewnątrz. Od zawsze miał opory przed łykaniem nie tylko spermy, ale nawet śliny podczas ssania.
A tymczasem Robert zaczynał coraz głośniej dyszeć i jęczeć, coraz szybciej poruszał się w przód i w tył, pchnięcia stawały się płytsze, bardziej chaotyczne. Drugi chwycił delikatnie zębami żołądź, a językiem drażnił czubek i wędzidełko. Teraz już się nie powstrzyma, nie zwracał uwagi na paznokcie przebijające skórę na ramieniu… żeby tylko doszedł; potrzebował chwili odpoczynku… żeby się spuścił… miał maleńką nadzieję, że nie zrobi tego w jego ustach… no już… dalej! Ostatni ruch językiem po trzonie członka i ostatnie zassanie… Mężczyzna w spazmatycznym odruchu przycisnął mu głowę do krocza, tak że członek wszedł aż po samą nasadę, nasienie wystrzeliło wprost do gardła.
Przełykając ciepłą, lepką spermę, walczył z torsjami. Za nic na świecie nie chciał zlizywać tego z powrotem z dywanu. Nareszcie! Czuł, jak w ustach robi się luźniej; jak zelżał uścisk palców na jego ramieniu; że ręka puszcza długie, jasne włosy. Zerknął dyskretnie do góry i… zobaczył wbity w siebie żółty blask złotych oczu.
– Też żałuję, że nie mogę poświęcić ci więcej czasu.
Wychwycił w jego głosie, niebezpieczną senność. Znał ten stan niezaspokojenia. Pozostało się tylko modlić, żeby Robert nie zaczął tego cyrku od początku.
Mężczyzna, wbił wzrok w niewolnika, jakby się nad czymś wahał, po czym odepchnął go i zaczął poprawiać na sobie ubranie. Drugi szybko przyjął pozycję uległego: na kolanach, z rękoma na plecach i głową tuż przy podłodze. Próbując rozluźnić zesztywniałe mięśnie i uspokoić obolałe ciało, czujnie wsłuchiwał się w kroki swego pana, który krążył po gabinecie, doprowadzając się do porządku. To mogło oznaczać, że skończył z nim, przynajmniej na razie. Usłyszał, jak otwiera sejf umieszczony w podłodze, pod najniższą szufladą biurka i coś z niego wyjmuje, po czym podszedł do niego i nachylił się:
– Tak, wiem, czasu mamy coraz mniej – wstrzymał oddech, słysząc spokojny, całkowicie pozbawiony emocji głos – ale nie łudź się, Justin. Tak czy inaczej złamię cię…
Odszedł kilka kroków, w kierunku wyjścia, lecz jeszcze na chwilę przystanął, jakby o czymś sobie przypomniał.
– Masz, aktualne – rzucił mu coś pod kolana i wyszedł.
Niewolnik zerknął i… zamarł. Żadne bicie go tak nie rozpieprzyło, jak to, co ujrzał na podłodze.
* * *
Odetchnął głęboko. Spełnienie i przyjemne rozluźnienie ukoiły trochę skołatane nerwy. Żałował, że nie miał czasu pobawić się Drugim dłużej i intensywniej. Wtedy satysfakcja byłaby pełniejsza. Niestety, obowiązki wzywały, a i Marcie obiecał, że jeszcze przed wyjazdem na dzielnice spędzi z nią trochę czasu. W końcu nie widzieli się tak długo.
Zerknął na stojącego obok drzwi swojego najmłodszego osobistego. Bez namysłu, z całej siły uderzył go w twarz. Zaskoczony niewolnik zachwiał się i potoczył na ścianę.
– Podglądałeś – stwierdził, a gdy nie otrzymał wystarczająco szybko odpowiedzi, uderzył ponownie.
– Tak, Panie. – Tym razem odzew nastąpił błyskawicznie.
Podniecenie na twarzy młodziutkiego niewolnika rozśmieszyło go i wbrew zasadom, a właściwie dzięki niedawnemu odprężeniu, postanowił nie wyciągać z tego żadnych konsekwencji. Przyjrzał mu się uważniej i przypomniał sobie, że gówniarz był całkiem niezły w łóżku; trochę jakby zbyt uległy, ale dopóki nie znajdzie nic lepszego, zadowoli się jego młodym ciałem.
– Masz być w każdej chwili gotowy do wyjazdu – rozkazał, czując, jak wraca podniecenie. – Zabieram cię ze sobą.
Zmierzył chłopaka wzrokiem jeszcze raz od stóp do głów. Nawet jakby trochę wydoroślał. Chyba kariera u jego boku ledwie się zaczęła, a już się kończyła.
– Tak, Panie. Co zrobić z Drugim? – Był teź wkurwiający z tą swoją nadgorliwością.
– Pójdziesz do biura i przekażesz Martinowi, że zgadzam się na propozycję Wiktorii. – Nie miał do końca pewności, że postępuje właściwie, ale może ta psychopatka zdziała więcej. – Pod jednym warunkiem: że zapłaci za Drugiego taką kwotę, jaką ustaliłem wcześniej. I nie dłużej niż dobę.
– Tak, Panie, zaraz przekażę.
Robert podszedł do blondynka i grzbietem dłoni potarł jego ciepły i jeszcze taki chłopięco gładki policzek. Nie, nie teraz, za mało czasu. Przyjemności musi odłożyć na później. Spojrzał jeszcze raz na osobistego. Dopiero teraz zauważył spore wybrzuszenie w kroku. Rozbawił go, znał tajemnicę tego małego skurwielka.
– Chcesz go zerżnąć? – spytał nagle.
Chłopak głośno przełknął ślinę i niespokojnie się poruszył.
– Chcesz zerżnąć Drugiego? – powtórzył zniecierpliwiony.
– Tak, Panie – niewolnik odparł pospiesznie, a na jego drobniutkiej, ślicznej twarzy pojawił się ledwo widoczny, perfidny uśmieszek.
– Masz kwadrans – przyzwolił, rozweselony reakcją chłopaka i dodał: – Tylko go skuj, bo cię udusi.
– Poradzę sobie, Panie.
Odchodząc, Robert nie miał żadnych wątpliwości, że ta mała hiena sobie poradzi.