Arystokrata (I)
3 maja 2019
Arystokrata
Szacowany czas lektury: 13 min
Wysiadła z samochodu i odetchnęła głęboko mroźnym, ostrym powietrzem. Poczuła, jak serce zaczyna mocniej bić, a dłonie lekko drżeć. Uśmiechnęła się smutno sama do siebie. Jadąc tutaj nie spodziewała się, że powrót do rodzinnego gniazda wywoła w niej tyle emocji; że powrócą wspomnienia, które próbowała latami wyprzeć ze świadomości. Przez całą drogę zastanawiała się, czy decyzja, którą podjęła pod presją pewnych wydarzeń, była słuszna, i jak bardzo zmieni się jej dotąd ustabilizowane życie. Jako kobietę w świecie zdominowanym przez mężczyzn dużo czasu, nerwów i sił kosztowało ją osiągnięcie i ugruntowanie pozycji szefowej korporacji, którą przejęła po rozpadzie macierzystej firmy Radvan. Czy była gotowa na kolejne wyzwania? Czy miała w sobie tyle energii, by działać na dwa fronty?
Z nostalgią spojrzała na pięknie oświetlony, ogromny dom. Ciągle wywierał na niej olbrzymie wrażenie swą majestatyczną sylwetką starego zamczyska, które miało stanowić replikę dawnej siedziby jej przodków. Po wielu przebudowach, swój ostateczny wygląd zawdzięczał jej dziadowi, który spowodował znaczne złagodzenie bryły, tworząc imponujący kompleks wielu połączonych ze sobą budynków, w odmiennych stylach, lecz nie pozbawiony przez to smaku i uroku.
Jeszcze raz wciągnęła do płuc potężny haust powietrza. Napawała się zapachem sosnowych lasów otaczających rodową siedzibę, jakby chciała zaaklimatyzować się w tym miejscu na nowo.
Nie wiedzieć czemu przeszedł kobietę niepokojący dreszcz, na pewno nie spowodował go chłód. Powróciła do świata z dzieciństwa, nie była tu tak dawno. Czyżby stąd ten niepokój? I ten klimat… Tak, cisza! Ta złudna cisza tego miejsca…
– Witam, Pani.
Zamyślona nie zauważyła, gdy pojawił się przed nią młodziutki niewolnik. Nie podnosząc głowy, czekał na rozkazy.
– Czy moje pokoje są przygotowane? – spytała, spoglądając na największą, mieszkalną część rezydencji. Od południowej strony, na pierwszym piętrze, znajdował się niegdyś jej apartament, w którego oknach widziała przytłumione światło. Czy jeszcze należał do niej?
Odwróciła się w stronę cudownie rozjaśnionego wieloma stylowymi lampami parku. Kilka hektarów ogrodu wypełniały rośliny tworzące bogate kompozycje przestrzenne, poprzecinane idealnie utrzymanymi alejkami z marmurowego tłucznia, zachęcającymi do zejścia tarasami w dół, w głąb, pomiędzy wiekowe drzewa o rozłożystych koronach, pozbawionych liści, ale niezmiennie dostojnych. Widok stawu, większego niż sam park, w którego tafli odbijał się księżyc, zapierał dech w piersi nawet teraz, o zmroku. Zapewne nad brzegiem ciągle rosły ukochane krzewy kwiatowe ich matki, pięknie kwitnące od wiosny do późnej jesieni. To wszystko dostrzegała w świetle latarni niezmiennie od lat dodających uroku temu magicznemu miejscu.
Park i dom pozostały takimi, jak zapamiętała. Tęskniła za tym światem, do teraz nie sądziła, jak bardzo pragnęła wrócić do tego miejsca, wbrew temu, co próbowała sobie wmówić przez ostatnie lata. Najchętniej jak dawniej pobiegłaby i przytuliła się do drzew, do ich szorstkiej kory, pachnącej ziemią, słońcem i wiatrem. Próbowała kiedyś zrozumieć ich tajemną mowę; zawsze wierzyła, że gawędzą sobie o wydarzeniach, które się tu rozgrywały, i ludziach, którzy w tym domu przychodzili na świat, żyli i umierali; słyszały ich śmiech i płacz, widziały historie ważne i błahe, śmieszne i smutne… Były niemymi świadkami przeszłości, zarówno tej pięknej, fascynującej, pełnej wzniosłych chwil, jak i tej skrzętnie skrywanej.
– Tak, Pani, wszystko jest przygotowane. – Słowa niewolnika wyrwały ją z niespodziewanej melancholii.
Przyjrzała mu się uważniej: przystojny, wysoki blondyn, dyskretny w obyciu i nienagannie ubrany. Póki co wizerunek firmy i rodziny na zewnątrz pozostawał idealny, służby i domu też, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Zaczęła odczuwać przenikliwy chłód, więc skierowała się do wejścia. Jasnowłosy bezszelestnie wyprzedził gościa, aby otworzyć drzwi. Gdy znalazła się w ogromnym holu, w jej stronę natychmiast pospieszył mężczyzna o wiele starszy, lecz o wciąż lekkich, sprężystych ruchach. Na jego twarzy gościła autentyczna radość i jakby niedowierzanie na widok dziewczyny.
– Witam, panno Rays! Do końca nie byłem pewny, czy jednak przyjedziesz.
Podała mu dłoń na powitanie, którą delikatnie musnął ustami.
– Czy już zapomniałeś, że gdy coś postanowię, to tak się stanie? Obiecałam, że wrócę? Obiecałam, a więc jestem. – Roześmiała się dźwięcznie i po chwili dodała poważnie: – Cieszę się, że cię widzę, Martinie.
W tych słowach nie krył się ani cień kurtuazji. Biorąc pod uwagę sytuację, która zmusila ją do powrotu do rodzinnego domu, czuła zadowolenie z faktu, że ciągle służył rodzinie, miała nadzieję, że jak dawniej pozostaje sprzymierzeńcem.
– Ile to już lat? – spytała, dostrzegając jego mocno przyprószone siwizną skronie.
Postarzał się, ale ciągle był mężczyzną przystojnym, o uważnym, inteligentnym spojrzeniu. Z sylwetki mężczyzny emanowała pewność siebie, właściwa człowiekowi świadomemu utrzymywania mocnej pozycji w hierarchii domu, na co też liczyła. Potrzebowała sojusznika, któremu będzie mogła zaufać i którego zdanie ciągle coś znaczy.
– Patrząc na ciebie, to chwila, licząc lata… niedługo minie dwanaście – odpowiedział niskim, ciepłym głosem.
Uśmiechnęła się, zauważając, że ciągle uważał na słowa. Odkąd sięgała pamięcią, był ostrożny i taktowny, co pozwoliło mu przetrwać w tym bezwzględnym świecie.
– Zawsze wiesz, co powiedzieć, dyplomacja to twoje drugie imię – zmierzyła go wzrokiem i dodała pełna uznania – i jak zwykle szarmancki.
– Cóż, takie czasy… – Nie umknęło jej uwadze napięcie, które przez moment przemknęło po twarzy Martina.
– No, dobrze. – Zaintrygował ją, ale nie był to najlepszy czas na polityczne rozważania. – Jestem zmęczona, a chyba wiele mnie tu czeka…
– Oczywiście! – Martin skinął na niewolnika, aby ten wziął bagaże.
Dłonią wskazał kobiecie schody, prowadzące do skrzydła domu z prywatnymi apartamentami rodziny.
– Czy mój brat przebywa jeszcze w majątku? – spytała, podziwiając zmiany, które zaszły w rezydencji pod jej nieobecność.
– Robert czekał z wyjazdem na ciebie, teraz jest na plantacjach, wróci rano – wyjaśnił.
– Doskonale – ucieszyła się. Chciała mieć już za sobą rozmowę, która od kilku dni przyprawiała ją o ból głowy. – A więc jutro się z nim spotkam – zapowiedziała chłodno, zbyt chłodno. Skarciła się w duchu, powinna lepiej panować nad sobą.
Usłyszała, jak ze świstem wciągnął powietrze i spojrzał na nią wymownie. Posłała mężczyźnie delikatny uśmiech, charakterystycznie dla Raysów mrużąc przy tym oczy. Szybko uciekł wzrokiem, dając tym wyraźny znak, że bezbłędnie odczytał jej przekaz, który potwierdził jego przypuszczenia. Nie do końca rozumiał okoliczności, jakie sprowadziły pannę Rays do rodzinnego domu, ale był pewien, że pomiędzy rodzeństwem niewiele się zmieniło.
Otworzył przed nią drzwi i przepuścił przodem.
– Witaj w domu, Marto – powiedział cicho.
Jej oczom ukazał się widok, do którego tęskniła. Widząc modernizacje, jakie zaszły w rezydencji, obawiała się trochę o to małe gniazdko.
– Nic nie zostało ruszone od czasu twojego wyjazdu. Robert nie pozwolił tu niczego tknąć. – Martin wyjaśnił zadowolonym głosem. – Wszystko zostało tylko odświeżone i czekało na twój powrót. Osobiście dopilnowałem, żeby nikt nie ośmielił się urządzić czegokolwiek inaczej.
– To miło z jego strony. – Rozglądała się z przyjemnością po wnętrzu. – Z twojej też. Dziękuję ci, bardzo dziękuję.
Szczerze ucieszyła się, że apartament pozostał taki, jak dawniej, w jej ulubionych odcieniach brązu, z przewagą beżu i écru. Trzy duże, głębokie kanapy z masą poduch ustawione wokół sporych rozmiarów stolika, grube dywany i zwiewne tiule w wielkich oknach, nadawały dużej przestrzeni przytulności. Punktowe oświetlenie akcentowało intymny, przesiąknięty jej osobowością charakter pomieszczeń oraz wyposażenia. Ogień wesoło trzaskający w stylowym, olbrzymim kominku z otwartym paleniskiem, przed którym stał fotel, jakby oczekując właśnie na nią, dopełniał wizerunku salonu. Kochała te wnętrza za ich prostotę i swojskość. Nigdzie indziej takiego nastroju nie odnalazła ani nie udało jej się go odtworzyć. Stojącą przy regale, tuż obok fotela lampę, wciąż zdobił przekrzywiony abażur, którego frędzle zaplotła niegdyś w warkoczyki. Ten drobiazg Martę rozczulił, maleńki szczegół, a od razu zrobiło się cieplej koło serca.
– Zanieś bagaże do sypialni – zwróciła się do niewolnego, który ciągle stał z walizkami w małym holu.
– Jesteś głodna? – spytał Martin z troską w głosie. – Zaraz każę przynieść kolację…
– Nie, dziękuję. – Usiadła wygodnie na kanapie i podwinęła pod siebie stopy. – Nie jestem głodna.
Przytuliła się z przyjemnością do poduszki i utkwiła wzrok w portrecie wiszącym nad kominkiem. Przedstawiał jej matkę, w lawendowej sukni z bukietem kwiatów w jednej dłoni, z drugą wyciągniętą przed siebie, jakby do kogoś albo po kogoś. Wskazywało na to też spojrzenie kobiety, pełne ciepła i łagodności, a piękna twarz, okolona burzą rudych włosów, roześmiana radośnie, zachęcała do podbiegnięcia, do wtulenia się w szczupłą, zwiewną postać.
Miała czasami wrażenie, że pamięta tę scenę z dzieciństwa: zachód słońca nad ogrodem różanym i matka próbująca ją przywołać do siebie, gdy zbiegała ze wzgórza w kierunku wody… A może to tylko jej wyobraźnia szalała, podsuwała obrazy zdarzeń, które nigdy nie miały miejsca lub były zlepkiem kilku innych?
– Jestem zmęczona, nie będę nic jadła, poproszę tylko o gorącą herbatę.
Mężczyzna sięgnął po gruby wełniany pled leżący na drugiej kanapie i okrył ją delikatnie, z czułością.
– Zaraz podam ci herbatę. Jutro wybierzesz sobie służbę. – Usłyszała, jak pochylony wdycha jej zapach. Doskonale wiedziała, jak intrygująco działają na otoczenie jej perfumy. Nikt nie pozostawał obojętny na kuszący bukiet nuty kwiatu jaśminu, połączonej z naturalnym zapachem skóry dziewczyny.
– Czy przysłać ci na noc jakiegoś chłopca? – Martin spytał z wyraźnym napięciem w głosie. Nie był pewien jej zwyczajów, a biorąc pod uwagę dawniejszą zależność, nie chciał popełnić gafy. A może zadziałały perfumy?
– Nie, nie trzeba – odparła, starannie ukrywając rozbawienie i udając, że nie zauważyła zakłopotania mężczyzny. – A co do służby… Całkowicie zdaję się na ciebie, tylko proszę, ogranicz się do koniecznego minimum.
Znów wtuliła się, szczelniej okrywając kocem, czym dała znak, że chce zostać sama.
– Nic się nie zmieniłaś, Marto… – wyszeptał.
Odchodząc, raz jeszcze obejrzał się w stronę kobiety, w jego oczach wzruszenie mieszało się z całkowitym oddaniem.
Skinął na niewolnika, który w mig odczytał intencje rządcy, i obaj wyszli, cicho zamykając za sobą drzwi.
Marta wyłączyła lampy, w pokoju zapanował półmrok drgający blaskiem ognia w kominku. Trochę rozproszonego światła parkowych latarni wpadało też przez duże okna.
„Zmieniłam się, Martinie… nawet nie wiesz, jak bardzo…” To była ostatnia myśl, jaka przebiegła przez głowę przed zaśnięciem.
***
Oparł się ramieniem o ścianę i opuścił głowę w momencie, kiedy weszła do domu. Czekał na nią, długo czekał, bardzo długo, a teraz… Pragnął odwlec moment spotkania. A przecież tak bardzo chciał wyjść jej naprzeciw, chciał wziąć ją w ramiona, przytulić, nie wypuścić… Pamiętał dzień, gdy wyjeżdżała; pamiętał i miał przed oczami, jakby zdarzyło się to dzisiaj. Przez moment odniósł nawet wrażenie, że tak właśnie się dzieje – że ona nie przyjechała, tylko znowu wyjeżdża. Wtedy też był wieczór, padał śnieg, teraz zresztą też zaczynał prószyć. On też stał w tym samym oknie i też chciał do niej wybiec, chciał ją zatrzymać, ale bał się, bał się dokładnie tak samo jak dziś. Uderzył głową w ścianę, potem jeszcze raz, dużo mocniej. Jaki był wtedy głupi, beznadziejnie, po szczeniacku głupi! Bał się, że nie zatrzyma jej, że się ośmieszy, że ona powie coś, czego on nie chciał usłyszeć… Kurwa! Kurwa, co za ironia losu! Teraz bał się spojrzeć jej w twarz, właśnie przez tamten wieczór sprzed wielu lat. Serce waliło jak oszalałe, a to przecież jego mała siostrzyczka, w tym momencie jego jedyny sens istnienia… Tylko że ona nie była już mała. Tamtego feralnego wieczora, gdy wsiadając do samochodu, jeszcze raz obejrzała się i popatrzyła w okno, w którym stał, odniósł wrażenie, że ich spojrzenia skrzyżowały się. Dopiero wtedy dostrzegł, że nie jest już małą dziewczynką, za którą ją ciągle uważał. Cholera, zbyt późno uświadomił sobie, że stała się młodą kobietą, która może nie do końca wszystko rozumiała, ale na pewno wiedziała, czego chce. Teraz, po kilkunastu latach zobaczył dorosłą osobę, pewną siebie, zdecydowaną i taką… piękną. Przypominała ich matkę: wysoka, o zdecydowanych, energicznych ruchach, z wachlarzem rozpuszczonych, czarnych włosów wyglądała zjawiskowo. Wiedział, do czego doszła, i wiedział, w jaki sposób osiągnęła sukces, spodziewał się więc, że jutrzejsza rozmowa nie będzie łatwa dla żadnego z nich dwojga. Nie miał pojęcia, czego może po niej oczekiwać. Chyba już nie znał swojej siostry, a ona na pewno nie znała jego. Tak wiele się zmieniło, on się zmienił… Boże, dlaczego to wszystko ich spotkało? Dlaczego?!
Odwrócił się gwałtownie, czując, jak narasta w nim irracjonalna wściekłość. Musi się napić! Musi się opanować! Musi się, do kurwy nędzy, zebrać do kupy! Przecież nie będzie się jej bał, to jego się boją… Tyle że, o ile nie bał się ludzi, bał się uczuć. Co to w ogóle są uczucia? Jakieś sentymenty, które utrudniają życie; które powodują, że człowiek staje się słaby. Na szczęście ktoś dawno temu wyleczył go z tej przypadłości, bardzo skutecznie, tak mu się przynajmniej wydawało – aż do dzisiaj. Wiedział od kilku dni, że Marta przyjedzie, ale dopiero gdy ją ujrzał, odżyło w nim coś, o czym chciał zapomnieć; coś, co umarło dawno temu. Zazgrzytał zębami. Czyżby los dawał mu szansę, czy też chciał z niego tylko zadrwić, kolejny raz.
Roześmiał się w głos i spojrzał na klęczącego przed nim niewolnika.
– Wiesz, Drugi… – Włożył dłoń w jasne włosy i delikatnie je przeczesał. – Życie to taka ruletka. – Zamachnął się drugą ręką i uderzył chłopaka w twarz. – Nigdy nie wiesz, kiedy dostaniesz… A wiesz, co jest najśmieszniejsze w tym wszystkim…? – Tym razem wziął dużo większy zamach, cios był bardzo silny, zabolała go dłoń. – Że na dodatek nie wiesz, jak mocno dostaniesz.
Patrzył, jak jasnowłosy niewolnik, nie mogąc utrzymać się w pozycji uległego, po drugim uderzeniu potoczył się pod ścianę. Długo się nie podnosił, to uderzenie go zamroczyło, w innym wypadku byłby już znów na kolanach, aby nie narazić się na większe bicie.
Westchnął głęboko i spojrzał w okno. Śnieg padał coraz mocniej, okrywając park białym puchem, wielkie płaty tańczyły w sodowym świetle lamp. Świat był taki spokojny i cichy… Kurwa, nie znosił ciszy… Przyprawiała go o ból głowy… Jak się zaraz nie napije…
Omijając dochodzącego do siebie niewolnika, podszedł do stolika na którym stała elegancka, kryształowa karafka w połowie wypełniona whisky. Nalewał złotego płynu do szklaneczki i obserwował Drugiego. Da mu jeszcze chwilkę. Twardy jest, nawet nie jęknął. Wypił spory łyk, za jutrzejsze spotkanie z ukochaną siostrą, za jej nagły powrót i za to, co ją tu sprowadziło, cokolwiek miało to być. Skrzywił się lekko i znów przechylił szklaneczkę. Alkohol palił gardło i wzburzał żołądek, ale przestał przełykać dopiero, gdy musiał zaczerpnąć powietrza. Nie chciał upić się przyjemnie. Musiał zagłuszyć gniew i wspomnienia. Tak, zostaną dzisiejszej nocy tutaj, w jego ulubionym gabinecie uciech. Nie może iść na górę, bo mógłby spotkać się z tą, za którą tak bardzo tęsknił i do niedawna był w stanie dać wszystko, aby chociaż spojrzeć na nią z daleka… Zresztą oficjalnie pojechał przecież na plantację.
Stłumił kolejne przekleństwo i skupił się na swoim osobistym niewolniku. Dopił resztę whisky jednym haustem i nie spuszczając z niego oczu, cofnął się o krok, by łatwiej wyprowadzić potężne uderzenie… Skurczybyk znał go dobrze. Zauważył, jak Drugi napina mięśnie ramion. Uprzedzając cios, znacznie osłabił siłę uderzenia. Nawet go to nie wkurwiło, wręcz rozbawiło. Przynajmniej niewolnik go znał i rozumiał bez słów. Złośliwy chichot losu!
Przechylił głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, aż strzeliły kręgi szyjne. Miał jakieś niejasne przeczucie, że już nic nie będzie takie samo. Złapał chłopaka za włosy, unosząc głowę, tak żeby spojrzał mu w twarz. Przez chwilę patrzyli na siebie, obaj wiedzieli, co zaraz nastąpi.
– Wiesz, Drugi… – Przejechał paznokciem po jego policzku. – Życie jest jak dziwka… – Jednym, nagłym szarpnięciem zdarł z niego koszulę. – Zawsze się pierdoli…