Grecki kryzys (II)
8 września 2015
Grecki kryzys
Szacowany czas lektury: 6 min
Sophitia siedziała, oparta o ścianę. Okryta była szarą szmatą, z jej stroju nie zostało już nic, tylko buty. Siedziała na materacu, a jej prawa ręka przykuta była łańcuchem do ściany. Zrobili to po tym, jak próbowała uderzyć tego, który przynosił jej jedzenie i uciec. Niestety, była tak słaba, że nawet pojedynczy strażnik sobie z nią poradził. To załamało ją do reszty, bo skoro jeden zwykły mężczyzna bez kłopotu ją powalił, to co z niej za wojowniczka? Nie wiedziała, ile minęło czasu i jak długo tutaj już jest. Od tamtego czasu Ivy nie odwiedziła jej już ani razu. Może i dobrze, nie była pewna, czy chciałaby znowu oglądać tą wiedźmę. Zastanawiała się, czy jeszcze ma jakieś szanse, żeby uciec z tego piekła. Przychodzili do niej codziennie, czasem kilku, czasem kilkunastu, w różnych porach, ale wszyscy robili z nią to samo, tylko na różne sposoby.
Usłyszała na korytarzu powoli zbliżające się kroki. Ktoś szedł. Jeden, jak podejrzewała. Rzadko przychodzili pojedynczo, bo ciągle obawiali się, że jednak może coś im zrobić. Oczywiście, nie była głupia i nie miała zamiaru się narażać, jeżeli to nie było konieczne. Ale oni woleli nie ryzykować. Ktoś przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi do środka, otwierając je szeroko. Podniosła wzrok... Do środka wszedł potężnie zbudowany żołnierz, trzymający przerzuconą przez ramię nieprzytomną kobietę. Położył ją na ziemi i wyciągnął jednym ruchem ręki materac spod Sophiti. Jęknęła i spojrzała na przyniesioną.
- Nieeeeee!!! Zostaw ją! Weź mnie! – krzyknęła, a jej krzyk odbił się echem w korytarzach. W podłodze leżała jej siostra, Cassandra. Żołnierz zdzielił Sophitię w twarz szeroką dłonią, mówiąc coś, co zapewne oznaczało, że ma się zamknąć. Niebieski strój Cassandry był podarty, a jej dłonie były skute metalowymi kajdanami za jej plecami. Tylko kawałki jej ciemnych rajstop znajdowały się jeszcze na jej nogach. Żołnierz podniósł ją z ziemi i położył na materacu. Ręką zdarł jej majtki, i zaczął macać jej kobiecość, wciskając palce coraz głębiej. Cassandra odzyskiwała powoli zmysły. Otworzyła oczy, żeby zobaczyć własną siostrę przykutą do ściany. Czuła, co z nią się dzieje.
- Nie! Proszę, nie!!! – zaczęła krzyczeć, ale była słaba, a kajdany więziły jej ręce.
- Trzymaj ryj! – żołnierz krzyknął koślawą angielszczyzną z mocnym akcentem i uderzył ją w wypięte do góry pośladki, zostawiając na nich czerwony ślad. Sophitia patrzyła na wszystko z wściekłą bezsilnością. Żołnierz złapał jej siostrę za piersi. Były mniejsze niż u Sophiti, ale też podobały się mężczyznom. Gniotąc je i ściskając boleśnie, tak że dziewczyna krzyczała, rozpiął rozporek i wszedł w nią z całej siły. Głośny jęki Cassandry wypełnił celę. Po jej twarzy płynęły łzy. Płakała też Sophita, patrząc na to wszystko. Jej siostra była wojowniczką, równie dzielną i nieustraszoną co ona. Nie była jednak tak doświadczona i pewnie łatwo dała się złapać. Sophitia nie chciała na to patrzeć, ale starała się nie zamykać oczu, ale patrzeć siostrze w oczy. Bała się cokolwiek powiedzieć, żeby nie prowokować tego żołnierza, ale chciała, żeby jej siostra znalazła w jej oczach jakieś pocieszenie, otuchę. O ile w takiej sytuacji można było o tym mówić. Żołnierz brał ją szybkimi, głębokimi pchnięciami, gniotąc między palcami jej piersi, zaciskając palce na twardych sutkach.
Cassandra czuła się jak męczone zwierze, jak zabawka w jego rękach. Nie traktował jej nawet jak człowieka, ale jak przedmiot, którego się używa dla przyjemności. Na początku się szarpała, ale była za słaba a on zbyt silny. Jej włosy fruwały na wszystkie strony, kiedy jej ciało podskakiwało z każdym pchnięciem. Kiedy jej siostra zaginęła podczas poszukiwań, od razu wyruszyła na poszukiwanie, licząc, że jeśli Sophitia miała kłopoty, to ona jej pomoże. Niestety, zamiast tego sama w nie wpadła. Dała się złapać, tak łatwo i banalnie. Otoczyli ją na opustoszałym rynku. Było ich kilkunastu, wszyscy mieli okute żelazem kije. Oczywiście, walczyła, tak jak potrafiła najlepiej. Wiedziała, że co najmniej jednego położyła trupem a kilku innych poważnie zraniła. Ale w końcu padła na ziemię pod nadchodzącymi ze wszystkich stron uderzeniami, a kiedy leżała na czworakach, spadło na nią jeszcze więcej ciosów, przygniatając do kamiennego podłoża. Nie pamiętała nawet, kiedy straciła przytomność. A kiedy się obudziła...
Czuła, jak jego ślina kapie na jej plecy, kiedy wchodził w nią rytmicznie i coraz szybciej. Jedna z jego rąk wcisnęła się między jej wargi, do jej ust, potem bawiła się jej policzkami. Nagle złapał ją za włosy i odchylił jej głowę do tyłu. Cassandra zacharczała, kiedy jego członek wystrzelił w niej, wypełniając jej zbolałą kobiecość swoim ciepłym, lepkim nasieniem. Zmieszane z jej sokami spływało po jej udach i kapało na ziemię. Zmusił ją, żeby klęknęła przed nim, złapał znowu za włosy i zmusił do robienia laski. Z szerokim i złośliwym uśmiechem patrzył na Sophietię.
- Tęsknisz za tym? – spytał, kiedy poruszał rytmicznie głową Cassandry do przodu i do tyłu. Dziewczyna krztusiła się jęczała, łapiąc z trudem powietrze, kiedy wielki członek, na którym ciągle jeszcze były jej soki i nasienie, poruszał się między jej wargami. Wiedziała, że patrzy na to jej siostra, wstydziła się, ale czuła, że nie może się przeciwstawić temu człowiekowi. Inaczej odgryzła by mu tego członka i wypluła. Ale nie mogła, wiedziała, że jest słaba i że nie może stawiać mu żadnego oporu. Czuła się jak śmieć.
Jego ręka zanurzona w jej włosach nadawała Cassandrze rytm i tępo. Dziewczyna nauczyła się już oddychać przez nos. Wielkie, owłosione jądra obijały się o jej twarz z każdym mocniejszym ruchem. Cassandra błagała w myślach, żeby to się już skończyło, żeby wreszcie przestał. Czuła się upokorzona, jeszcze bardziej niż gwałtem. To był ten rodzaj seksu, którym zawsze się brzydziła. Uważała, że robią to tylko najbardziej zdeprawowane kobiety. A teraz sama była do tego zmuszana. Wielki penis ledwie mieścił się w jej ustach, naciągając boleśnie ich kąciki.
- Nie połykaj, zostaw w ustach – powiedział żołnierz, trzymając ją i zaraz potem doszedł. Dziewczyna robiła co mogła, żeby spełnić jego polecenia. Jej policzki wydęły się jak balony. Żołnierz bez słowa odwrócił ją, złapał za włosy, przyciągnął do Sophiti i wtedy dłońmi nacisnął na policzki Cassandry. Nasienie z jej ust wystrzeliło na twarz jej siostry. Śmiał się głośno, patrząc na to.
- Wyczyść – powiedział tym samym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. Przycisnął jej twarz do twarzy siostry. Cassandra językiem zlizywała z policzków, czoła, nosa, oczu, ust brody tamtej nasienie.
- Nic nie mów, bądź silna, Cassie – szepnęła Sophitia tak, żeby tamten nie słyszał – musisz. Zrób co ci każą.
Przełykając łzy upokorzenia, Cassandra wylizała jej twarz do czysta. Żołnierz zaciągnął ją pod ścianę i przymocował jej kajdany do żelaznej obręczy. Kiedy skończył, wyjął coś z kieszeni. Były to dwie plastikowe kulki z dziurkami, ze skórzanymi rzemykami po bokach. Pochylił się nad Cassandrą i wcisnął jej kulkę do ust, zamykając rzemyki z tyłu jej głowy. Potem to samo zrobił z Sophitią. Przez chwilę liczyła, że jak pójdzie, to zdejmie ten knebel swoją wolną ręką. Jednak jej także drugą ręką zamknął w metalowej obręczy na ścianie. Była bezsilna. Obie siostry patrzyły na siebie z rosnącym żalem, kiedy zamknęły się za wychodzącym żołnierzem grube drzwi. Sophitia nie wiedziała, co ma zrobić, żeby dać siostrze chociaż odrobinę otuchy. Cassandra cały czas cicho płakała.
brak komentarzy