Ilustracja: Jason Yoder

Prowincjonalny folklor (IIIc)

2 marca 2023

Opowiadanie z serii:
Prowincjonalny folklor

Szacowany czas lektury: 20 min

Wziąłem się za lody. Podałem pucharek Joli. Beata swój już trzymała.

– Tak więc, Jolu, przegrałaś. Pamiętasz, co masz mi zrobić?

Cisza.

– Jola-oszustka. Nie wypełniasz zobowiązań.

– A o co się założyliście? – wtrąciła się Beata.

– Że jak ją bez kontaktu fizycznego w trzy kwadranse doprowadzę do orgazmu, to ona mi zrobi loda. Pewnie nie umie, bo nikomu jeszcze nie robiła.

– Takiego? – spytała Beata, podnosząc pucharek. Starała się dorównać mi w kalamburach.

– Nie, takiego. – Pokazałem na to, co mam między nogami.

– Przecież to proste – stwierdziła. – Może zanurzy pan członek w lodach i da jej do wylizania?

– Taka zabawa w ciepło-zimno? Wolę nie.

– Spanikował pan?

– Nie jestem kaczorem.

– Tym Kaczorem? To jemu nie tylko dupę liżą, ale i z przodu?

– Nie TYM. Tym z dowcipu:

Wysztafirowana ślicznotka jedzie pociągiem. Między stacjami w przedziale pojawia się konduktor. Pasażerka go pyta:

– Proszę pana, czy w Zimnej Wodzie staje?

– Chyba kaczorowi – słyszy odpowiedź.

…Tak więc, Beato, mi w lodach nie staje.

– Szkoda. Sprawdziłabym, jak to smakuje.

– Proponuję naprzemiennie. Raz lody, raz kutasa.

– Hmmm… Może być. Spróbujmy. Jeszcze nie lizałam mężczyzn.

– Proszę. – Siedziałem wygodnie, jadłem lody z alkoholem, czułem się zadowolony, odprężony… Niech spróbuje.

Zbliżyła się i zorientowała, że najwygodniej jej będzie na klęczkach. Byłem ciekaw, czy założy mi prezerwatywę, ale nie. „Naturalnie” – hasło Beaty.

No i zaczęło się polizywanie. Z satysfakcją odnotowała, że doprowadziła mi prącie do wzwodu, jakby to było jakieś osiągnięcie. Jola też jadła lody i popatrywała z zainteresowaniem. Nie minęło wiele czasu, jak zaczęła się miziać ręką po kroczu. Po paru minutach dodała wsadzanie palca do pochwy, ale widać było, że nie przynosi jej to ulgi. To był naprawdę dobry lubrykant, a Ewa wsmarowała go głęboko.

– Pomóc ci, Jolu? – spytałem znad Beaciej głowy.

– Odpierdol się.

To było słowo protestu, więc się odpierdoliłem. To znaczy siedziałem sobie dalej wygodnie, obserwując zarówno męczarnię Joli, do której nie chciała się przyznać, jak i usiłowania Beaty, która pragnęła sobie i mnie udowodnić, że oral to nic trudnego. Cóż – lody (te w pucharku) były dobre. Dolałem sobie burbona do ich resztki i czekałem, co dalej.

Doczekałem się ze strony Joli. Wzięła dildo i z jakąś wstydliwą autoagresją wepchnęła je w siebie głęboko i zaczęła suwać. Moje lody się skończyły, więc odstawiłem pucharek i skupiłem się na widokach. Ruchy dilda stawały się dzikie; Jola wkrótce wstała (słownik oraz sznury na kolanach jak i przedtem nie pozwoliły jej obsunąć się, by wypiąć cipę) i zaczęła znów taniec, tym razem solo. Beata przerwała lizanie i odwróciła się do mnie tyłem; też chciała popatrzeć. A było na co. Sięgnąłem po prezerwatywę, nałożyłem i chwyciłem Beatę za biodra. Nadziałem ją na siebie i zsynchronizowałem rytm z Jolinym. Beata też; tańczyliśmy w trójkę.

Żel działał wyśmienicie, ale końcówki nerwowe Joli były znieczulone lubrykantem i niedawnym orgazmem, a ruchy nieudolne z powodu braku treningu, więc jej pląs był długi. Tak długi, że oboje z Beatą byliśmy pierwsi. Mieliśmy orgazm synchroniczny. Może ja trysnąłem trzy sekundy po jej pierwszym skurczu. Było fajnie, ja i Beata doznawaliśmy nawzajem swoich zdwojonych spazmów i obserwowaliśmy Jolę we wciąż nieskutecznym usiłowaniu osiągnięcia tego, co obserwowała u nas.

Skończyliśmy; już tylko pieściłem piersi siedzącej na mnie kobiety i zastanawiałem się: Jola dojdzie sama, czy poprosi o pomoc?

Doszła sama. Jej podskoki, przysiady i okrzyki były jak scena z kiepskiego filmu porno.

– Czy ona udaje? – zaniepokoiła się Beata w połowie finału przedstawienia.

– Nie sądzę. Odnalazła radość z używania cipy po długim okresie zakonserwowania. Nie hamuje jej okazywania, co dobrze rokuje. A ty? Dlaczego się hamowałaś?

Nie odpowiedziała.

Pomilczeliśmy chwilę. Jola kończyła, a Beata przemyśliwała ripostę. Bezowocnie.

Po paru minutach wyszedłem na chwilę, by się oczyścić. Wróciwszy, uwolniłem od więzów Joline kolana i potem rozmawialiśmy o różnych sprawach. Jola pocierała się po sromie, udając, że się nie pociera, aż w końcu przestała. Wtedy panie stwierdziły, że pora iść spać. Wyszliśmy razem. W korytarzu piętra okazało się, że wolna jest jedna sypialnia. Jola podbiegła, oznajmiła: „Kto pierwszy, ten lepszy”, weszła do środka i zamknęła nam drzwi przed nosem. Cóż… Z Beatą udaliśmy się wyżej. Obie sypialnie były wolne. Beata nacisnęła na klamkę 29., na pytający gest odpowiedziała przeczącym pokręceniem głową, rzuciła „Dobranoc” i zniknęła za drzwiami.

Dobrze, że nikt mnie nie obserwował, bo minę musiałem mieć nietęgą.

Zaraz! Zdawało mi się, że gdy byłem tu wieczorem z Ewą, kartka zasłaniała napis „PRIVATE” na bliższych drzwiach po lewej, a teraz na tych w głębi korytarza. Czy pamięć mnie zawodzi, czy ktoś ją przekleił?

Stanąłem przed drzwiami tej sypialni w głębi. Numer 26. Nacisnąłem na klamkę i zaglądnąłem do środka. OK, sypialnia jak 29, którą oglądałem przed przyjęciem, łóżko podobne albo szersze. Pościel czysta. Uchyliłem drzwi szafy; w środku damska odzież. No tak – pomyślałem – przecież drugiego piętra normalnie używa służba. Pewnie ta służąca ma wolne. Nie przeszkadzało mi to; moja odzież zmieści się na krześle, a neseser z przyborami toaletowymi gdziekolwiek.

Zszedłem na parter, rozglądając się za towarzystwem. Nikogo nie spotkałem. Zegar za opuszczonym przez wszystkich barem wskazywał 1:08. Trochę wcześnie, jak na koniec takiej imprezy… Garderoba zamknięta. Kuchnia też. Przypomniałem sobie, że w regulaminie napisano: „Kuchnia czynna do 1:00”. Nie spodziewałem się, że dotyczy to całego przyjęcia z garderobą, gośćmi i gospodarzami. Pieprzę ten prowincjonalny folklor! Klubowe imprezy w dużych miastach o tej porze dopiero się rozkręcają, a tu w tej pipidówie już wszyscy poszli spać! Mnie zaś czeka długa, samotna noc bez kobiety, bez seksu i nawet bez szczoteczki do zębów!!

Po drodze zabrałem żel z biblioteki i wróciłem na drugie piętro rozgoryczony.

Tabliczkę NIE PRZESZKADZAĆ przewiesiłem na zewnątrz, odłożyłem tubę z żelem i poszedłem się umyć. Zauważyłem, że łazienka ma dwoje drzwi; widocznie należy do dwóch sypialń. Skorzystałem z zastanego wyposażenia łącznie z pastą do zębów; te umyłem palcem jak na obozie młodzieżowym dwadzieścia lat temu. Ułożyłem się w łóżku. Po chwili uszy wychwyciły ruch w łazience. Zapewne to lokator tamtej sprzężonej sypialni. Szumy za ścianą najwidoczniej mnie uśpiły, bo przyśniło mi się, że moje drzwi do łazienki otwierają się bezszelestnie i w tylnym świetle lampy staje w nich Rubensowska Afrodyta. Bez fartuszka, bez niczego. Światło wnet zgasło, a Dorota powiedziała:

– Ja do pana. To mój pokój, moje łóżko…

Zwątpiłem, czy to sen i wykrztusiłem niezbyt przytomnie:

– Tak, oczywiście.

Bogini nie czekała na moje „tak”; włączyła nocną lampkę i wsunęła się pod kołdrę obok mnie. Przytuliła gładką, ciepłą skórą i zaczęła głaskać moje uda. Zaczęło mi się rozjaśniać w głowie. Nie wiedziałem tylko, czy to jej własna inicjatywa, czy też polecenie Oli. A jeśli polecenie, to złośliwy rewanż, czy nagroda.

Tymczasem paluszki Doroty (wyobraziłem sobie, jak lepi nimi pierogi, jak czule rozkłada na blasze bułeczki do wypieku na śniadanie i na myśl o tych bułeczkach moja buzia wypełniła się śliną) zainteresowały się moim członkiem. Nie od razu stanął; może to była wina złego nastroju, a może faktu, że czasy, gdy mogłem mieć trzy orgazmy raz za razem, już dawno minęły. Nie przejęła się chwilową porażką. Kontynuowała pobudzanie, ale bez zniecierpliwienia czy natarczywości, nie skąpiąc dotyku innym częściom mego ciała. Wyczułem, że ma sztywne brodawki sutkowe i zapewne to przesądziło, że moja męskość się obudziła. Zauważywszy to, prowincjonalna bogini obsunęła się na materacu, obrała pozycję między moimi nogami i zaczęła pieścić mnie ustami. Robiła to o niebo lepiej niż Beata, a mnie było coraz przyjemniej. Spokojny rytm pieszczot był relaksujący i w efekcie mogłem docenić członkiem język smakoszki. Kutas się wyprężył, jakby nie był używany od doby, na co uwodzicielka wróciła do pierwotnej pozycji z ustami przy moim uchu i palcami robiącymi swoje na mojej męskości. Zaczęła pół szeptać, pół mówić:

– Czy zerżnie mnie pan tak prawdziwie, po męsku? Może być w oba otwory, ale ja lubię w tylny. Od czasu jak pan prezes mnie odsunął, woląc młodsze, nikt mnie nie umie dobrze zerżnąć. W dupę to żaden nie chce, proszę pana, bo tutaj, jak mawia pan prezes, to prowincja i ciemnogród. – Nie przestawała mnie pobudzać, a ja przypomniałem sobie o żelu. Gdzie go zostawiłem?… Na razie naślinioną ręką odszukałem jej łechtaczkę i oddałem karesy. Kontynuowała: – Ja panu prezesowi wygadzałam na wszystkie sposoby! O!, artystką w tym byłam! Pan prezes nie mógł się mnie nachwalić! Jeszcze teraz dużo potrafię, przekona się pan, choć to nie to, co za młodu… Tak nogi zadrzeć jak ja, nawet dzisiaj, to żadna nie potrafi. Wiem, bo i pan prezes mi to mówił, i młodzi, i żonaci…

Przesuwała się delikatnie wzdłuż mojego ciała, reagując na moje pieszczoty. Być może i jej zaczynało być przyjemnie. Wskazywał na to pojawiający się rytm: współgranie jej ruchów z moimi. Na razie delikatnie tylko wyczuwalny, ale przecież nie tylko ona w tym łóżku ma się za artystkę.

– Ze mną może pan sobie używać do woli; okresu już nie miewam, w ciążę nie zajdę. Panowie to wolą bez gumy, a ze mną można… Ja też lubię poczuć kutasa. Guma to guma, a mężczyzna to kutas, nie guma.

Na takie oświadczenie pomyślałem, że i tak nie mam tu prezerwatywy, a nie wybiegnę z sypialni, by jakąś znaleźć. Zatem i mój żel odpada; przecież nie będę się sam nim stymulował! Zabawek żadnych… Lubrykantu… Nawet rękawiczek… Zanosi się zatem na Beacie „naturalnie” w ludowej wersji. Analne! Czy dam radę?

Żeby zwiększyć jej szanse, odwróciłem się do pozycji 69. Muszę ją lepiej pobudzić.

Dorota przyjęła zmianę pozycji z taką ochotą, że musiałem uciekać członkiem z jej chciwych ust; moje wędzidełko po torturze basenowej było wciąż przewrażliwione. Ona za to, wyraźnie wygłodniała seksu, z rosnącym entuzjazmem podstawiała mi krocze pod moje wargi i język. Teraz rytm wyczułby nawet prawiczek.

Nie wiem, ile minut lizania i ssania minęło, ale niewiele, zanim wywinęła się spode mnie, zadarła nogi (łał!, naprawdę była gibka, obie stopy wsadziła sobie za głowę, co udostępniło w równym stopniu oba otwory) i gdy obróciłem się do niej, wypowiedziała kwestię jak z przedwojennego romansu:

– Jestem twoja! Weź mnie!

No to ją wziąłem. Nie zdawałem sobie sprawy, jak blisko jej do spełnienia, więc chciałem zacząć od pochwy, jednak ona bez ceregieli splunęła potężnie na swoją dłoń i wprowadziła mnie od razu w odbyt. Na szczęście był dobrze przygotowany – nie żałowała smarowidła. Po pokonaniu żołędzią pierwszego oporu, dołożyła śliny i teraz już mogłem suwać sprawnie.

– Mocniej, mój mężczyzno! – zakomunikowała. Nie wiem, jakie filmy czy sztuki teatralne oglądała ta rubensowska piękność, ale na pewno nie współczesne. Czy w baroku było jakieś porno? Wtedy teatry były tylko prywatne. Nie wiem, czy w XVII wieku grywano bezwstydne przedstawienia, ale gdyby… Dorota grałaby w nich główne role. Drugi raz dzisiaj wprowadziła mnie w rubensowskie klimaty: Luwr, noc, ciepło dziesiątków świec powoduje, że pot spłukuje puder z tłustych ciał aktorów, na scenie nagość i porubstwo, a na widowni ja, Król Słońce, w otoczeniu kilku zaufanych przyjaciół, dam dworu i metres… W ostatnim akcie dochodzi do orgii, występujący mieszają się z widzami, a majordomus wskazuje (ob)scenicznej Afrodycie ukryte drzwi, za którymi właśnie znika król.

Ten obraz mi się spodobał. Nigdy dotąd nie doświadczyłem wizji siebie w roli króla Francji… Wróciła rozterka sprzed kolacji: Ludwik XIV wprawdzie nie kładł się spać jako ostatni i miał wszystkie kobiety na skinienie, ale był zawszony, a jego faworyty nie kąpały się tygodniami. Ja, co prawda, dostałem dziś kosza od dwóch bezczelnych młódek, ale w końcu mam pod sobą pachnącą czystością, chutliwą piękność, nic mnie nie gryzie i nie swędzi. Mam się lepiej od króla.

Dorota pogodziła mnie z prowincją, zacząłem więc korzystać z jej daru.

Dar ten był w sam raz wąski, a pozycja kobiety, znana mi dotąd wyłącznie z filmów porno, ekscytująca sama w sobie, przez co członek był sztywny i mogłem przestać się bać blamażu. Podziwiałem jej wydatne piersi, kreślące w mdłym świetle nocnej lampki hipnotyzujące krzywe Lissajous, pomarszczone jak jądro orzecha włoskiego sutki z wyprężonymi brodawkami, wciąż piękną mimo bagażu przeżytych lat twarz, pełne wargi godne reklamy szminki… Jej było chyba lepiej niż dobrze, gdyż oddawała mi suwy i obściskiwała mnie rytmicznie. Mało która tak umie. Ostatnio Aneta. Czyżby w R. ktoś tego nauczał? Może ten prezes? Ciekawe…

Tymczasem galop przyśpieszał. Zamiast tętentu kopyt towarzyszyło mu chrobotanie łóżka. Żeby tylko mi kutas wytrzymał to tempo!

Wytrzymał. Dość szybko nastąpiła charakterystyczna zmiana rytmu i mogłem się cieszyć obserwowaniem objawów jej orgazmu. Ciało i krtań dawały do zrozumienia, że ją zadowoliłem. Po zakończeniu efektów odczekałem pół minuty i wstałem, by się obmyć. W jasnym świetle łazienki członek jawił się czysty. Rozejrzałem się za gruszką do lewatywy, by potwierdzić przypuszczenia. Faktycznie; stała w szafce obok słoja lubrykantu analnego. Coś takiego! Tu, na prowincji? Szkoła prezesa?

Wróciwszy, zastałem Dorotę leżącą wzdłuż łóżka.

– Dawaj nogi do góry! Jeszcze nie skończyłem.

Posłusznie podniosła, a ja nakazałem, że ma je trzymać przed głową, a nie za. Wszedłem w pochwę. Procedura, trochę inna, zaczęła się od początku.

Przez kilka minut nie współdziałała, ale potem zaczęła znów. Miałem wygodniej, bo opierałem ciężar ciała na jej nogach, jakbym leżał w kołysce. I dla niej okazało się to dobre; mogła łatwiej nadawać rytm. Jazda początkowo nie była taka szybka, ale dla mnie przyjemniejsza. Nie bałem się już, że sflaczeję, bo pochwa inaczej stymuluje prącie. Gdy zauważyłem u Doroty wzrost podniecenia, wysunąłem się z niej.

– Na czworaki! Wypnij zad! – zakomenderowałem. Przyszła pora na jedną z dwóch moich ulubionych pozycji dymania w cipę.

Odwróciła się natychmiast.

Ponownie wypełniłem pochwę kutasem. Uderzeniami dłoni okładałem jej wypięte dupsko (zapewniam, że było co okładać!), jak dżokej szpicrutą klacz na wyścigach. Łóżko dzielnie współpracowało z nami; stukot jego nóg o podłogę wiernie oddawał tętent. Dalej! Prędzej! Nie daj się! Jesteś silna! Wygrasz! Pędź! Leć! Po zwycięstwo!… Sam rypałem ją dogłębnie, licząc, że coś z tego będzie. Zabrało to kolejne dwie minuty, ale coś było.

Właściwie nie „coś”. Gdy Dorota doszła po raz drugi (co było widać, słychać i czuć), ja miałem niespodziewanie silny orgazm; może najsilniejszy tej doby. Na pewno lepszy niż z Beatą. Widać, że w R. proste kobiety potrafią lepiej dogodzić sobie i mężczyznom niż wykształcone. Na prowincji stwierdzenie, że inteligencja jest afrodyzjakiem, nie sprawdza się. Może to tylko propaganda intelektualistów szerzona dla podbudowania własnego ego?

Zakończyła, opadłszy brzuchem na materac. Widocznie i ona mocno szczytowała. Położyłem się obok niej. Wyciągnąwszy rękę, zgasiła lampkę. Przesunęła się nieco i odwróciwszy przodem ku mnie, przytuliła mocno całym ciałem, objęła.

– Ewka dobrze pana rozgryzła. Umiesz pan kobiecie dogodzić. Dobrze, że jej posłuchałam. Dawno mi się taki nie trafił. Prawdziwy mężczyzna! Jak pan prezes. Odebrałeś mi pan wszystkie siły… ale wrócą! Rano, teraz śpimy. Ja wstaję wcześnie, muszę śniadanie narychtować, stół zastawić. Ale pan śpij spokojnie… Ewkę panu przyślę, obudzi pana na czas. Sie pan nie martwi, obudzi na pewno. To będzie moje podziękowanie… Taki mężczyzna…

Ostatnie słowa wymawiała, okrywając nas kołdrą. „Moje podziękowanie”? Nie przesłyszałem się?

Ale że mnie dopadła senność, nie zaprzątałem sobie tym „podziękowaniem” głowy. Ważne, że mnie obudzą…

Przyznaję – rankami, gdy budzę się sam, a nie na dźwięk budzika, z reguły miewam wzwody. Nie wiem, czy moi równolatkowie też; nie rozmawiam o tym z kolegami (na pewno nie ze wszystkimi), ale ja mam nadal jak nastolatek. Tamtego niedzielnego ranka też miałem. Było to pierwsze zarejestrowane doznanie na granicy snu i jawy. Tkwiłem zbyt głęboko w mijającym śnie, by je analizować. Miałem się z tym dobrze i było mi zwyczajnie przyjemnie. Do jaźni powoli wracała pamięć wczorajszych wydarzeń i zaczęły się w niej przewijać quasi-filmowe sceny minionego dnia. Obrazom towarzyszyła reminiscencja wrażeń, która skupiła się głównie, co u mężczyzny niedziwne, na odczuciach członka. I tak sobie wspominałem, budząc się, a gdy jawa wygrała ze snem, zrozumiałem, że to nie wspomnienia, a teraźniejszość. Coś pieściło mi kutasa.

To coś rychło okazało się Ewą, którą rozpoznałem po małej pupci z ogonkiem, a dokładniej jej ustami i dłońmi. Poddałem się im bezrefleksyjnie. Może to nowy sen…? Jeśli tak, niech trwa.

Moja leniwa cielesność nie przekładała się na całkowitą bezmyślność. Przypomniałem sobie o zapowiedzianym przez Dorotę podziękowaniu i przyznałem, że to rzeczywiście miłe przebudzenie. Później moje myśli opanował podziw wobec Ewy. Jej technika była jedyna w swoim rodzaju; wiele dziesiątków kobiet robiło mi laskę, jeszcze więcej francuza, ale żadna nie tak. Kobiety często szarpią, nie umieją dobrać siły, ssą nie wtedy i nie z taką siłą, jak trzeba, nie ślinią odpowiednio; o nagminnym błędzie, którym jest ssanie czy ściskanie przy wysuwaniu zamiast przy wsuwaniu, nie mówiąc. Każda narzuca własny rytm, nie wczuwając się w mężczyznę. Ale nie Ewa! U niej nawet moje zmaltretowane wczoraj prącie czuło się pieszczone, a nie gwałcone. I twardniało, rosło, prężyło się jak u nastolatka…

A ona nie niecierpliwiła się, próbując wymusić szybsze tempo. Nie męczyła jej pozorna monotonia ruchów ani własna niewygodna pozycja. Nie zniechęcała moja bierność i senny egoizm. Ona była dla mnie. Pod może jednym względem, ale wiedziała, jak być „dla” pod tym.

Leżąc wciąż na plecach, uniosłem kolana i rozszerzyłem uda. Ta pozycja miała ułatwić pracę prostacie i jądrom. Obudźcie się – pomyślałem. Do roboty!

Robił wam ktoś masaż prostaty? Mnie trzy próbowały, ale efekty były zniechęcające, więc następne odsuwałem po pierwszej próbie. Teraz miałem okazję stwierdzić, że tamte kobiety nie znały się na rzeczy. A Ewa się znała. Co kluczowe, nie od razu się zorientowałem, że w ogóle mam tam jej palec. Dopiero wrażenie narastającej rozkoszy w dolnej części członka charakterystyczne dla zbliżającego się orgazmu uprzytomniło mi istotną różnicę – tamte robiły „swoje” tak jak to rozumiały, a Ewa robiła „moje”. Ewa była pierwszą kobietą, która podporządkowała swoje działania seksualne wyłącznie mnie. Jej palec w moim odbycie harmonijnie zsynchronizowany ze ssaniem członka przygotowywał mnie i prostatę do czegoś wielkiego. Do wielkiego orgazmu.

A jądra?

Te najwyraźniej już od dawna nie spały (mam teorię, że całą noc przepracowały), bo gdy mistrzowska Ewa doprowadziła mnie swoją wirtuozerską stymulacją do wyjątkowo intensywnego szczytowania i w efekcie wytrysku, było tego dużo. Połknęła wszystko, zakończyła pieszczoty tak, jakby znała moje myśli i współodczuwała moimi zakończeniami nerwowymi, oblizała mnie z resztek płynów i wyprostowała się.

– Dzień dobry panu. Teraz jest prawdopodobnie 9:30. Pozwoliłam sobie przynieść do sypialni pański neseser, na wypadek gdyby miał pan w nim maszynkę do golenia. Jeśli nie, jednorazową golarkę, piankę i wodę po goleniu położyłam w łazience przed lustrem. Pani Ola prosi o punktualne zejście na śniadanie. Podajemy o 10:00.

Co powiedziawszy, wyszła, mnąc w ręce zużytą prezerwatywę. Bez maseczki. W szpilkach i fartuszku. Z ogonkiem w pupie. Perfekcjonistka!

Do sali zszedłem nieco przed czasem; zegar za barem wskazywał 9:51. Regulamin głosił, że śniadanie nago lub w ubraniu według indywidualnych preferencji. W wysprzątanej sali siedziały na pufach zatopione w rozmowie Ola z Baśką; Ola nago, jak ja, Baśka w sukience, obie w szpilkach. Przy stole siedział nagi Paweł i pił piwo; przy nim stał nadpity dzban z wodą, a na ladzie baru zauważyłem dwie puste butelki po tyskim.

 Jacek i Tomek pojawili się wkrótce, obaj w dżinsach, koszulach i obuwiu. Tuż przed 10:00 weszła ubrana Beata i usiadła przy stole, a zaraz za nią naga Gosia pod rękę z Bartkiem w jedwabnym szlafroku. Podejrzewam, że to było kimono, bo dostrzegłem na nim orientalne hafty. Gosia niosła pod pachą jasiek. Jej twarz wyrażała jakieś dziwne uczucia, połączenie radości, zmęczenia i niepewności. Gdy podchodziła do krzesła, by położyć na nim przyniesioną poduszkę i zasiąść na niej, stawiała ostrożne, trochę kaczkowate kroki. Domyśliłem się dlaczego.

Ola powiedziała „To zapraszam” i wraz z Baśką usiadły za stołem; reszta panów, w tym ja, również.

Otworzyły się drzwi i Ewa (w stroju sprzed pół godziny uzupełnionym o maseczkę) wjechała wózkiem barowym. Postawiła koszyki z bułkami i chlebem i zaczęła nakładać jajecznicę i parówki. Resztę przełożyła do umieszczonych na stole podgrzewaczy. Maselniczki, taca wędlin, deska serów i miska sałatki z pomidorów, oliwek i czegoś jeszcze już na nim były.

– Herbata jest w dzbanku, kawę proszę zamawiać u Ewy, bo nie wiem, kto jaką chce – zakomunikowała gospodyni. – Dla mnie, Ewo, jak zwykle podwójne cappuccino.

Śniadanie przebiegało spokojnie, nawet sennie, bo mało kto cokolwiek mówił. Zastanawiałem się, gdzie są brakujące osoby i obserwowałem Gosię, którą miałem vis-à-vis. Miała podkrążone z niewyspania lub zmęczenia oczy, czego nie zamaskował makijaż. Po dwudziestu minutach wbiegła naga Jola i bąknąwszy „Przepraszam, zaspałam” usiadła i zaczęła „odrabiać straty”, to znaczy jeść tak szybko, jakby się bała. że zabraknie.

Po posiłku niektórzy wstali i ja też; poszedłem obejrzeć oranżerię i park. Wczoraj nie było okazji, a regulamin dawał nam czas do 13:00 i chciałem go wykorzystać. Nie miałem znajomych, którzy chcieliby mnie gościć w takiej rezydencji.

W południe siedziałem pod różaną pergolą w miłym półcieniu i rozkoszowałem się ostatnimi chwilami udanego pobytu w tej posiadłości, gdy koślawym kurcgalopkiem z telefonem w ręce przybiegła Gosia. W sukience i oczywiście w laboutinach.

– Nie wie pan, gdzie Zocha? Albo Ania? Zocha miała mnie odwieźć! Podobno wyjechały z Jakubem przed śniadaniem. Tak twierdzi Ewa. Nie odbierają telefonów. A Beata ulotniła się zaraz po jedzeniu…

– Niestety, nie pomogę ci. A w czym problem? Ja też mogę cię podrzucić do domu.

– Mógłby pan!? No to kamień z serca, chociaż… A zresztą, pieprzyć to! Najwyżej mnie z panem zobaczą.

– Która godzina? – Nadal byłem nagi, a więc bez zegarka i telefonu.

– Nie wiem. Chyba po dwunastej.

– Sprawdź w telefonie – poradziłem.

– 12:14.

– To mamy jeszcze chwilę. Siadaj, tu tak pięknie.

Nie usiadła, ale zdjęła buty. Pewnie, o laboutinach nawet producent pisze, że nie są wygodne. Dziwne, że w ogóle biegała w nich po tym parku.

– Widzę, że sama nie wiesz, czy okazywać zadowolenie, czy efekty przetrenowania – powiedziałem. – Dlatego widzę i jedno, i drugie.

– Naprawdę to tak widać? – spłoszyła się. – A tak się staram! – Uśmiechnęła się. – Miał pan rację. Nie byłam samotna na tej karkówce. Zaczęło się od pana, ale potem dopadł mnie Bartek i… No, może kiedyś panu powiem. Jak się doliczę, czy z nim miałam więcej orgazmów niż z panem. Bo on miał chyba ponad dziesięć. Ze dwa na basenie, potem jakieś w parku i nie wiem ile w sypialni. Ten wibrator wyjął mi dopiero jak mieliśmy zejść na śniadanie. W nocy co chwilę go włączał i wpychał się we mnie! Teraz nie dość, że zasypiam na stojąco, to cała obolała jestem…

– Nie ma to jak młodym być – zauważyłem sentencjonalnie. Zaciekawiło mnie, że sama sobie wibratora nie wyjęła. Związał ją? Na nadgarstkach nie ma śladów otarć… Czyli odnalazła się jako uległa, dobrze ją wtedy wyczułem. Pomyślałem, że gdybym był na miejscu Bartka, to wyjąłbym wibrator dopiero po śniadaniu, a w trakcie jedzenia uruchomił raz albo dwa. Fajnie byłoby…! To nic, jeszcze się nauczy…

– A pan co? Przeleciał pan tę Ewkę?

– Jestem dyskretny. Powiem tylko, że to ciekawa osoba. Czy jest córką Doroty?

– Słyszałam od Zochy, że siostrzenicą. Studiuje fizjoterapię we Wrocławiu, a tu przyjeżdża na lato zastąpić służące na urlopach. A co?

To wyjaśniało jej umiejętności. Jola i ja mieliśmy szczęście doświadczyć, jak to jest, gdy ktoś ma fach w ręku. Zapragnąłem jeszcze wiele razy poddać się rehabilitacji w wykonaniu tej studentki. Ewentualnie mogę poczekać, aż zrobi dyplom. Może będzie jeszcze lepsza. Uśmiechnąwszy się do własnych myśli, wstałem z ławeczki.

– Nic. Chodźmy. Ja jeszcze muszę się ubrać. W samochodzie nie mam jaśka. Dasz radę?

– Nie mam wyjścia, muszę. Nie wiem co zrobię, jak mi do jutra nie przejdzie… jeszcze się ktoś w pracy domyśli… Będę musiała wziąć urlop…

– Czy macie w planie powtórki takich imprez na karkówkę? – spytałem w drodze do garderoby,

– Ja tak! – Uśmiechnęła się rozanielona. – Ale nie wiem, jak Ola. Bez niej będzie siermiężnie.

Po dwóch tygodniach dostałem od Gosi SMS-a:

Zocha z Anią pożarły się o Jakuba :(

Paweł chlapie ozorem :(

Nikt mu nie wierzy :) :) :)

Bartek mówi, że starzy wrócili :(

Z powtórki nici :( :( :(

Zatem to już koniec mojej opowieści o folklorze R. A może nie? Któż zna przyszłość?

Ten tekst odnotował 15,868 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.29/10 (31 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (0)

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.