Ilustracja: Why Kei

Prowincjonalny folklor (I)

21 lutego 2023

Opowiadanie z serii:
Prowincjonalny folklor

Szacowany czas lektury: 15 min

Uwaga! Poniższy tekst zawiera kontrowersyjne sceny!

Jest to opowiadanie rozpoczynające trylogię. Drugie będzie dwuczęściowe, a trzecie - trzyczęściowe. Pierwsze jest dość wulgarne, co wynika z okoliczności. Następne będą operowały łagodniejszym słownictwem...

Koniec pomiarów w ratuszu oznaczał dla mnie fajrant, acz do domu w P. było daleko. Jeszcze nie zdążyłem na dobre wyjechać z R., gdy dostrzegłem samotną kobietę też opuszczającą miasto, tyle że pieszo. Widocznie usłyszała warkot silnika, bo odwróciła się w moją stronę, machając intensywnie ręką. Młoda. Nie wszystkich podwożę; tyle się słyszy o różnych świrach… Ale zabranie kobiety wydaje się mniej ryzykowne, a rozmowa z kimś nieznanym zawsze urozmaica samotność na trasie i niejednokrotnie okazała się pouczająca. Zatrzymałem się i opuściłem szybę, licząc na pytanie typu: „Pan może do Dębna?”. Tym razem jednak machająca nic nie powiedziała, otworzyła przednie drzwi i wsiadła.

– Dokąd? – pytam.

– Pan jedzie.

To jadę. A ona milczy. Ale niedługo.

– Lubi Pan ruchać dziewczyny?

Dobrze, że nie miałem nic w ustach, bo bym się zakrztusił, a tak to tylko noga drgnęła na pedale; moja skoda zwolniła na moment. Przyjrzałem się pasażerce dokładniej.

Nic nadzwyczajnego. Normalnie ubrana. Ma jakieś dwadzieścia lat. Rozradowanymi oczami patrzy na mnie i uśmiecha się od ucha do ucha. Tylko te słowa nietypowe i brzmią trochę podejrzanie. Jakaś podpucha albo…

– A ty każdego nieznajomego o to pytasz?

– No! Bo ja lubię być ruchana. A najbardziej w pizdę.

Tu już byłem pewien – z jej umysłem jest coś nie tak. Słownictwo, ale i charakterystyczna wymowa. Już taką słyszałem; wskazuje na… zespół Downa? Jeśli tak, to lekki, bo oczy tylko minimalnie skośne. Uszy zdecydowanie małe. Za małe? Jak z taką rozmawiać?

– Na razie zapnij pas, bo karę zapłacimy. Umiesz? – Zejście na sprawy przyziemne i neutralne uznałem za rozsądne.

Zapięła.

– To dokąd jedziemy? – kontynuowałem bezpieczny temat.

Pasażerka jednak nie dała się zagadać.

– A wyrucha mnie Pan?

Zauważyłem, że to „Pan” wypowiedziała jakoś nietypowo, głośniej. Jakby dużą głoską, jeśli głoski, jak litery, mogą być duże.

– Może następnym razem – odpowiedziałem, by sprawę „ruchania” zakończyć. Wydawało mi się też bezpieczniej z takimi osobami nie dyskutować. – Powiedz, gdzie chcesz wysiąść.

– Dobrze.

„Dobrze” co? Cholera ją wie, co znaczy „dobrze”.

– Jak Panu na imię?

Kurczę… Zastanawiałem się przez chwilę, czy podać jej imię i czy prawdziwe, ale w końcu – co mi szkodzi? Nic złego nie robię, więc…

– Piotr. A tobie?

– Aneta. Ładnie nie?

– Tak, Anetko, bardzo ładnie.

– Właśnie! Bo taka Marzena jest brzydka.

– Nie lubisz Marzeny?

– Aha! Ale Sylwia jest fajna. I inne Panie. – Znów to duże „P”.

– Skąd znasz te panie? – Mnie jakoś duże głoski nie wybrzmiewają, nie mam takich zdolności.

– Pani Sylwia uczy nas malować i różne obrazy robić. Takie… bardzo różne. Ona mówiła, jak się nazywają, ale zapomniałam. Bierzemy chusteczki, farbujemy, zwijamy w kulki i potem naklejamy. Muszą być równiusieńkie! Albo nasiona różne; też naklejamy. Albo szmatki – odcinamy małe kawałki i naklejamy. Potem jest wystawa i Pani Sylwia nas chwali. A czasem pani dyrektor. A Pani Beata z nami gotuje, piecze i sałatki robi. Zawsze nam się udaje, tak mówi, bo jest miła. Ale ja wiem, że nie zawsze, bo czasem soli zapomnimy, albo piec spali. Jak jest coś spalone, to wina pieca, nie? Tak mówi Pani Beata. A znów Pani Krystyna puszcza nam różne filmy i gry na komputerze. Ale ja grać nie lubię, bo przegrywam. Pani Krystyna mówi, że to nic, bo nie zawsze trzeba wygrać, że przyjemność daje samo granie, ale nie mnie. Ja to bym chciała zawsze wygrywać. Tylko te ludziki nie chcą tak skakać, żebym wygrała. Tu!

– Gdzie?

– Tu!

– Co „tu”?

– Wysiadam.

Aaa! Zatrzymałem, Aneta wypięła się z pasa, otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz. Zanim je zamknęła, obróciła się, nachyliła, obdarzyła mnie szerokim uśmiechem i powiedziała:

– Do następnego razu.

Przed zmierzchem dotarłem do domu. Wrzuciłem coś na ruszt i zacząłem studiować internet. Temat: „seks z osobą niepełnosprawną”. Prawo mówi, że to legalne jak z każdą inną osobą pełnoletnią. „Może stanowić formę terapii” – twierdzi autor nowo wydanej monografii. „Osoby niepełnosprawne umysłowo mają takie same potrzeby seksualne, jak osoby zdrowe” – zapewnia prof. Izdebski. Siedziałem przed monitorem do nocy.

Czy wspomniałem już, że życie uczy w najbardziej nieoczekiwany sposób? Dziś znowu mnie czegoś nauczyło. Kocham cię, życie!

Do R. los skierował mnie ponownie i to wcześniej, niż mogłem się spodziewać. Widocznie ratusz uznał, że moja firma jest konkurencyjna i zlecił mi przeglądy i serwis w następnych obiektach gminy: w jednej ze szkół i w Domu Samopomocy. Około południa witałem się już z panią dyrektor Domu w jej gabinecie.

– Pan zdaje sobie sprawę z tego, że u nas przebywają osoby umysłowo upośledzone? – zapytała mnie po wymianie pierwszych zdań na temat zlecenia.

– Owszem, zorientowałem się.

– Wie pan, jak z nimi postępować? Ogólnie należy zachować całkowity spokój, nie reagować na zaczepki. Agresywnych teraz nie mamy, ale niektórzy nasi podopieczni bywają uciążliwi. Nie stanowią fizycznego zagrożenia, ale mogą wyprowadzić z równowagi. Jak pan nie wie, co powiedzieć, proszę nic nie mówić. Uczymy ich niczego nie zabierać, ale narzędzia lepiej chować i zamykać; mamy kilku ciekawskich.

– OK, postaram się. Pracowałem już w DPS-ach.

– DPS-y to nie to samo. Tam ludzie są bardziej przewidywalni niż u nas. I zwykle fizycznie mniej sprawni niż nasi, a umysłowo bardziej.

Zszedłem na parter, odszukałem rozdzielnicę i zabrałem się do pracy. Robota była rutynowa, więc nie trwało długo, jak już mogłem wypisać protokóły. Obok kuchni, nazywającej się tu „PRACOWNIA KULINARNA”, była jadalnia. Usiadłem w niej przy stoliku i zacząłem wypełniać papiery. Nie byłem sam; między jadalnią a Pracownią kręciło się parę osób, którymi dyrygowała instruktorka. Zwracali się do niej: „pani Beato”. Zaraz… Beata? Czy nie takie imię wymieniła Aneta?

Potwierdzenie moich przypuszczeń nagle zmaterializowało się w drzwiach łączących Pracownię z jadalnią.

– Pan Piotr! Pani Beato, Pan Piotr obiecał mi, że dziś mnie będzie… kochał.

Kurczę pieczone w pysk!

– Na pewno, Anetko? Pan Piotr jest u nas pierwszy raz.

– Ale my się znamy! – Uśmiechnięta podeszła do mnie od tyłu i objęła, przytulając twarz do moich włosów.

– Pan Piotr teraz musi skończyć pracę. On wypisuje ważne dokumenty – odezwała się opiekunka Pracowni.

– Dobrze. Poczekam.

Pani Beata obdarzyła mnie przepraszająco-aprobującym uśmiechem i zagoniła podopieczną do prac kuchennych.

W gabinecie dyrektorki wspomniałem o Anecie.

– Tak, wiemy, że jest hiperseksualna.

– Wasza terapia jej pomaga?

– Ależ panie Piotrze! Nasz ośrodek wprawdzie zajmuje się pomocą osobom niepełnosprawnym, ale nie seksualnie. Pod tym względem – zapewniam pana – Aneta jest zupełnie sprawna. – Uśmiechnęła się złośliwie. – My staramy się, by nasi podopieczni nie byli wyrzutkami w innych dziedzinach. Uczymy ich współpracy z grupą i wdrażamy do samodzielności w podstawowych sprawach. To są duże dzieci; wyglądają na dorosłych i świat, prawo ich tak postrzegają, ale mają umysłowości przedszkolaków. A czasem nawet nie… Aneta na tle grupy jest orłem.

– Mieliście z nią jakieś kłopoty?

– Boimy się tylko, żeby ona nie miała. Bo wie pan, co by się działo, gdyby zaszła w ciążę? Dajemy jej pigułki antykoncepcyjne, ale jak jej nie upilnujemy…? Strach pomyśleć!

– No i choroby weneryczne, AIDS…

– No właśnie! Na szczęście na razie jest zdrowa. Jak długo? Jakby się zaraziła… Brr! Byłby problem!…

– A nie można jej jakoś wytłumaczyć…? Nazwała ją pani orłem.

– Pan żartuje! Jakby takim jak ona można było coś wytłumaczyć, toby do nas nie zostały skierowane. Dla niej życie jest proste, a seks to jedyna radość. Warunki rodzinne… Nie wolno mi o nich mówić, ale jej roześmianą twarz możemy zobaczyć tylko wtedy, gdy o nim myśli. Byłam na szkoleniu i wyjaśniono nam, żeby w żadnym razie tego nie tłumić. Że to ludzkie, kompensata itd.

Podpisała protokóły. Pożegnaliśmy się i wróciłem na dół.

Zabrałem skrzynkę narzędziową i przed drzwiami ujrzałem uśmiechniętą, ubraną do wyjścia Anetę.

– Jedziemy – ni oświadczyła, ni spytała.

Przypomniałem sobie radę pani dyrektor: „Jak pan nie wie, co powiedzieć, proszę nic nie mówić” i nic nie powiedziałem, jednak to też zabrało kilka sekund. Przez tę zwłokę zza drzwi Pracowni Kulinarnej wychyliła się pani Beata i przywołała mnie gestem.

– Panie Piotrze! Wiem wszystko – powiedziała cicho. – Niech pan robi, co pan uważa. Ale proszę być odpowiedzialnym za dwoje. – Wręczyła mi dyskretnym ruchem dwie prezerwatywy. – Jakby co – dorzuciła i wróciła do podopiecznych.

Ruszyliśmy. Ja za kierownicą, a Aneta obok.

– To gdzie będzie mnie Pan ruchał?

Znów to duże „P”. Niemal o nim zapomniałem.

– Dlaczego mówisz „ruchał”, chociaż w kuchni mówiłaś „kochał”?

– Panie nie pozwalają mi mówić „ruchać”; mówią, że trzeba mówić ładnie. A ładnie, to „kochać”. Ale przecież to nie to samo, nie? Ksiądz każe kochać Boga, ojca i matkę, a przecież nie będę ich ruchać. A matka – czy ona mnie kocha, jak nie rucha? Bo ojciec to… kocha?

Co znaczy ta pytająca intonacja? Czyżby ojciec ją gwałcił? Kazirodztwo?

– Czy mówiłaś z paniami w Domu o ojcu? Że cię kocha?

Cisza.

– To gdzie? – spytała po dłuższej chwili.

– Gdzie co?

– No gdzie mnie będzie Pan ruchał?

Kurczę, kto tu jest niesprawny umysłowo? Już drugi raz nie doceniłem jej jednokierunkowej logiki.

– A gdzie byś chciała? Może u ciebie?

– U mnie nie.

– To gdzie?

Chwila ciszy, a potem:

– Jeden pan to mnie zawsze rucha Pod Gontami. Mają tam łóżka. Miękko, nikt nie przeszkadza i może mnie długo ruchać. Inni to różnie; w aucie, w lesie… ale latem. W różnych domach i magazynach. Jeden na przystanku.

– Na przystanku?

– Bo padało, a tam daszek.

– A ty lubisz długo?

– Bardzo! Ale w pizdę albo w dupę. Bo w ryj to różnie. Czasem się duszę albo rzygam i wtedy nie.

– Dlaczego mówisz „ryj” a nie „buzia” lub „usta”?

– Panowie tak mówią. Bo usta i buzia są do jedzenia i mówienia, a do ruchania jest ryj.

– A dupa jest do srania – powiedziałem odruchowo.

– No! To jak mówić?

– Można „w żopu”.

– Co to jest?

– Dupa po rusku.

– O, to Pan mnie wyrucha w żopu?

Przyznam się, że bezpośredniość Anety w zakresie toczenia rozmowy o sposobach… no dobra, niech będzie na jej – ruchania – spowodowała, że członek (czy nie powinienem pozostać w Anetowej manierze i powiedzieć „chuj”?) mi zgrubiał, a ja na serio zacząłem wymyślać, gdzie by ją… wyruchać. W ramach terapii, oczywiście. Nie kłam – obsztorcowałem się. W ramach smakowania życia w różnych jego przejawach.

– A chcesz?

– Pewnie! Ale potem w pizdę.

– Stoi. – Gdy to wypowiedziałem, przyszło mi do głowy, że w równym stopniu co umowa, stoi mi członek. – Jedziemy Pod Gonty. – Na dworze było chłodno, a ja koca ani żadnej plandeki nie miałem, więc las nie wchodził w rachubę. Ale z drugiej strony, byłoby nowym doświadczeniem leżeć na niej na ściółce, szyszki jej się wbijają w dupę i w plecy, a… No właśnie, a igły nie tylko w jej cipę, ale i w mojego kutasa. BDSM w dwie strony, a ja lubię w jedną.

Facet w recepcji Pod Gontami widać nie pierwszy raz miał przed sobą taką parkę. Bez ceregieli oświadczył: „Pięć dych za pierwszą godzinę”, pobrał, wydał klucz od szóstki i nawet się za nami nie obejrzał.

Aneta wszedłszy, zakręciła się niezdecydowanie i wypróbowała materac gwałtownym przysiadem.

– Najpierw się umyjemy. Ja ciebie, a ty możesz mnie – wyjaśniłem. Przynajmniej umyję ją starannie. – Ale najpierw się wysikaj i wysraj. – Celowo używałem jej słownictwa. „Jak wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”. Przygoda poznawcza, smakowanie folkloru itd.

– Ale mi się nie chce.

– Spróbuj. Nie chcę w żopie natknąć się na gówno. Wysraj, co się da.

Po myciu pokazałem na łóżko. Położyła się na plecach i rozwarła uda.

Okraczyłem ją 69 i zacząłem lizać wokół cipy. Podchodziłem coraz bliżej i byłem ciekaw, co dalej. Weźmie chuja (folklor!) do ryja? Po minucie wzięła. Dobra nasza! Odwdzięczyłem się zassaniem cypelka łechtaczki. Wygięła się z rozkoszy. Zaczęła przyspieszać. Już chciałem powiedzieć: „wolniej”, obawiając się, że doprowadzi mnie do zbyt szybkiego wytrysku w tak prosty sposób (a przecież obiecałem jej w żopu i w pizdę; to miał być tylko wstęp), ale nie – po minucie lizania ruchy jej dupy stały się rytmiczne, łechtaczka usztywniła się i po kolejnej półminucie Aneta kwiknęła, siknęła i w rytmicznych spazmach, którym towarzyszyły głośne stęki, wspomagana moją ręką na wargach sromowych (jak je też Aneta nazywa?) i łechtaczce przeżywała swój pierwszy ze mną spazm. Co ciekawe, nie wypuściła chuja z ryja, więc i ja omalże nie doszedłem; uratowało mnie wyrwanie kutasa z jej buzi w ostatniej możliwej chwili. Ależ byłem gruby i napalony! Nic mnie tak nie podnieca, jak kobiecy głośny i mokry orgazm.

Odwróciłem ją na łóżku i wymusiłem pozycję na pieska. Palcem wypróbowałem tylny otwór. W żopu. Splunąłem. Szkoda, że nie mam lubrykantu.

Ale nie było źle. Widać, że nie raz doświadczała takiego ruchania. Była niezbyt wąska i nawet trochę śliska. Może wciąż napalona? Dwa palce… Zmieściły się, a Aneta wypięła się ze zrozumieniem i może z przyjemnością. Nałożyłem nawilżaną prezerwatywę i podjąłem próbę wejścia. Udało się! Od wyszarpnięcia chuja z jej ryja minęły dwie minuty, więc było OK, inaczej bym od razu trysnął, bo ten rodzaj seksu bardzo mnie rajcuje. Jej żopa była w sam raz – w sam raz ciasna i w sam raz wygięta. O kurczę! Widocznie ją ktoś szkolił, bo sama na pewno nie nauczyła się zaciskania zwieracza przy moim ruchu w głąb i poluźniania przy wycofywaniu. Ten odruch jest nienaturalny i musi być wyuczony. Za to moje doznania były super. Dawno nie zaznałem takiego artyzmu! „Gdzie Paryże, gdzie Szanghaje, w Polsce lepiej dupy daje”… taka prowincjonalna Aneta.

Nie dało się dłużej wytrzymać. Zlałem się z taką przyjemnością, jak już dawno nie. Pogłaskałem trochę jej krocze (łechtaczka była wciąż sztywna!) i opuściłem żopę.

– I co? – spytała.

– Chwila przerwy – odpowiedziałem. – Panowie nie mogą tak raz za razem.

– Ale ja mogę. Obiecał Pan ruchać mnie w pizdę.

– Za chwilę.

– Nie! Chcę teraz!

Terrorystka psiakrew. „Jak nie wiesz, co powiedzieć…”

– No dalej! – pogoniła mnie niecierpliwie.

Obróciła się do mnie. Wzięła chuja do… ryja. Najpierw oblizała go z resztek spermy, potem zaczęła go pobudzać ręką i wargami. Po chwili zadecydowała, że widocznie wystarczy (ja też ze zdziwieniem stwierdziłem, że już da się go użyć; w tym pięcioleciu jeszcze żadnej to się nie udało w tak krótkim czasie), ułożyła się na plecach i usiłowała mnie na siebie wciągnąć. Pomogłem jej. Dłonią wprowadzała kutasa w siebie. Nie zabrała ręki i ta w połączeniu z jej wargami głaszczącymi żołądź zrobiła mnie wystarczająco sztywnym, by mogła wprowadzić mnie całego.

– Poczekaj. – Wycofałem się. – Prezerwatywa.

– Niech Pan się nie boi. Pani Beata i Pani Sylwia pilnują, żebym brała tabletki. Mówią, że dzięki nim mogę bezpiecznie się ruchać. Inaczej byłaby ciąża i dziecko, a ja musiałabym mieć przerwę. Wiele miesięcy. A ja nie chcę przerw. Ja chcę się ruchać codziennie. Wiele razy dziennie. Ale mało kto chce mnie ruchać. Dlaczego? Przecież to takie przyjemne!

Nałożyłem prezerwatywę, wszedłem w Anetę ponownie. Miała rację – to było przyjemne. Do ekstazy wytrysku było bardzo daleko, ale nie było źle. Było mi nawet dobrze. Miałem uzasadnioną nadzieję, że długo będzie mi dobrze. Coraz lepiej.

Wsparłem się na jednej ręce, odgiąłem tors ku górze, a drugą zacząłem miziać guzek jej łechtaczki i okolice. Ślina nie była potrzebna. Kutasem wciąż suwałem w jej piździe –  powoli, ale rytmicznie. Aneta zsynchronizowała swoje ruchy i wzdechy z moimi posuwami. Trochę mi było niewygodnie, podpierająca ręka zmęczyła się, więc chwyciłem jej dłoń, pośliniłem i położyłem nad moim chujem. Nie załapała, o co mi chodzi, więc zacząłem jej palcami masować to, co dotąd masowałem ja. Opadłem na obie ręce.

No dobrze, teraz zrozumiała. Głaskała tam siebie, ale i mnie; częste wycieczki jej palców w kierunku mojego członka były wspaniałe. Żeby tylko prezerwatywy nie zsunęła! Ale ufajmy pigułkom!

Sprawa posuwania (czy ruchania, jak powiedziałaby Aneta) postępowała raźno i po pięciu minutach byłem już całkiem sztywny. I całkiem duży, co wróżyło dużą przyjemność. W przyszłości, za jakieś dziesięć minut. Nie pamiętam, kiedy tak szybko się zregenerowałem, może jak miałem dwadzieścia lat.

Aneta nie potrzebowała dziesięciu minut. Po trzech jej ciało zamarło, zrobiło się nagle bardzo mokro, jej usta wydały krzyk, a potem wyrzucały słowa: „jeb, jeb, jeb…” w rytmie kolejnych drgawek. Gdyby poczekała z tymi efektami jeszcze jakieś trzy minuty, tobym jej towarzyszył, a tak to tylko przyglądałem się jej roześmianej twarzy, słuchałem słów aprobaty i cieszyłem się z masażu kutasa pochwą i palcami. Opadłem na nią całym ciężarem. Niektóre lubią być przyciśnięte. Ona chyba też lubiła, bo długo trwało, zanim skończyła. Potem leżeliśmy oboje, ja na niej, i było mi dobrze. Wyszedłem z cipy. Prezerwatywa zrolowała się, ale nie spadła z żołędzi, więc jej w tym pomogłem. Wstałem z łóżka napalony i niezaspokojony od kwadransa. Obróciłem ją; leżała teraz w poprzek łóżka, a głowa zwisała poza materacem.

– No, teraz Anetko odwdzięczysz mi się. Ja lubię zlewać się w ryj.

– Pan zdejmie gumę. Z gumą rzygam.

– Zdjąłem. A ty połknij wszystko.

Nie zaprotestowała. Otworzyła się szeroko, a ja wszedłem aż do końca. Zaraz wysunąłem, nie chcę przecież jej udusić, a niektóre źle reagują, gdy żołądź podrażni migdałki. Ale nie Aneta. Ta całkiem spokojnie dawała się rypać w gardło. Chciała pomóc mi rękami, ale zaprotestowałem:

– Tylko ryj, Aneto. Jak możesz, to przełykaj z chujem w gardle.

Tego nie umiała, ale i tak było nieźle. Nie dławiła się, ale też nie wystawiałem jej możliwości na zbyt ciężką próbę.

– Obejmij go wargami, ale nie gryź, broń Boże.

No tak, w ten sposób to jeszcze kilka minut i już…

Aby zwiększyć swoją przyjemność pomiętosiłem jej piersi. Sutki stwardniały. Sięgnąłem do łechtaczki. O! Wcale nie zmiękła. Zabrałem trochę śluzu z warg i przeniosłem wyżej. Zintensyfikowałem masaż.

Nie trwało długo, najwyżej dwie minuty, jak w reakcji na moje działanie wzięła się za rytmiczne podnoszenie dupy i wyginanie kręgosłupa. Po przyspieszaniu ruchów zorientowałem się, że za chwilę dojdzie. Jejku! – istny demon seksu! W pewnym momencie zaczęła machać rękami, jakby była wiatrakiem lub kajakarką na finiszu olimpiady. Dupa znów zadrgała spazmatycznie i wtedy objęła moją i przyciągnęła do swojej głowy zwieszającej się z krawędzi łóżka. W efekcie wchłonęła mi całego, aż po mosznę. Zakneblowana buzia nie mogła wydawać żadnych dźwięków, więc zaledwie stękała przez nos. Gwałtowne wygiby ciała przeniosły się na głowę i gardło, więc i ja doszedłem po raz drugi. Zapewne spermy już nie było tyle, ile w poprzednim wytrysku, ale Aneta wytrwała dzielnie do końca i dopiero wtedy odsunęła mnie nieco, by nabrać powietrza. Nie sprawdzałem, czy połknęła; w tak głębokim wsadzie nie mogła wypluć.

Muszę powiedzieć, że byłem trochę wymęczony. A zwłaszcza mój kutas. Ale było warto! Oględnie mówiąc.

Rozdzieliliśmy się. Ułożyłem dziewczynę w wygodniejszej pozycji, a sam dosiadłem się na łóżko.

– Już koniec? – powiedziała zawiedzionym głosem. – Ja chcę jeszcze…

Uśmiechała się od ucha do ucha.

Po kwadransie oddawałem klucze od szóstki.

– Musicie wymienić pościel i wysuszyć materac – oznajmiłem recepcjoniście, dokładając drugie pięćdziesiąt złotych.

Nie skomentował.

Podrzuciłem Anetę tam, gdzie przedtem, i myślałem, że to koniec przygody z folklorem R. Myliłem się.

Ten tekst odnotował 35,600 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.98/10 (50 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (20)

0
0

to przełykaj w chujem w gardle.


Proponuje usunąć BDSM z tagów; raczej nie tego opowiadania dotyczy, przynajmniej nie tej części 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tag usunąłem. A cytat z jakiego powodu? Anatomicznie rzecz biorąc mięśnie przełykania są głównie w gardle za migdałkami. Kto łykał sondę żołądkową, ten wie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
to przełykaj w chujem w gardle.

to przełykaj z chujem w gardle.

😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
"Panie nie pozwalają mi mówić „ruchać”; mówią, że trzeba mówić ładnie. A ładnie, to „kochać”. Ale przecież to nie to samo, nie? Ksiądz każe kochać Boga, ojca i matkę, a przecież nie będę ich ruchać. A matka – czy ona mnie kocha, jak nie rucha? Bo ojciec to… kocha?"
Tryskasz złotymi myślami. Lubię takie rozważania powplatywane w pornuchę (a może jednak tekst literacki).
Też zaczynałem od eroświrotyków, tylko wychodziło mi dużo gorzej niż Tobie (dużą głoską).
Liczba mnoga słowa protokół to dla mnie protokoły, bez kreski nad o. I fajnie, że się pozbyłeś tagu bdsm. Bardzo słusznie.
Daję głos i spadam. Smaczne to opowiadanie, szczególnie pierwsza połowa.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Aha, jednak nie daję głosu, bo opowiadanie zdążyło już dostać dwa wymagane do wykopania z Poczekalni. Trzeciego dać się nie da. Musi wystarczyć komentarz.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
@MrHyde. Czuję się doceniony 🙂 W kwestii protokoły/protokóły: "Obie formy są poprawne, ale pierwsza z nich jest dziesięciokrotnie częstsza. - Mirosław Bańko, 2001". W zakresie poprawności językowej mam się za zawodnika wagi ciężkiej, więc proszę uważać 😉 Dziś frekwencja stosowań obu form to wg NKJP 1:2,7, a nie 1:10, co by oznaczało, że Polacy przechodzą z "o" na "ó". Odnoszę wrażenie, że "o" bez kreski jest częstsze u prawników, bo wśród służb technicznych nigdy się z tą formą nie spotkałem. NKJP potwierdza tę teorię. Może jest to też jakiś regionalizm. PS Na ilustracji daliście zdjęcie faceta... Z PAPIEROSEM??? 🙁 🙁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
"Z PAPIEROSEM??? "
1. Fuj, 2. Nie na temat. Mylący rekwizyt.

"Dziś frekwencja stosowań obu form to wg NKJP 1:2,7"
Mogę zapytać, skąd te liczby? Jaki algorytm+dane daje taki stosunek?

"potwierdza tę teorię"
A nie TEZĘ/PRZYPUSZCZENIE, panie zawodniku wagi ciężkiej? 😉 Do "teorii" na miarę teorii ewolucji czy mechaniki kwantowej, czy chociażby teorii lingwistycznych Grimmów o przegłosach, to tu chyba jeszcze daleka droga. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp @MrHyde (sorry - MrHydzie) Kontynuujcie. Czipsy mam... 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ja zaraz ogarniam popkorna (nie mylić z kokpornem 😀 ), bo coraz ciekawsze ostatnio te opowiadania, że o komentarzach nie wspomnę... A bardziej na poważnie, to na serio od dawna nie pamiętam takiego wysypu naprawdę interesujących tekstów od równie dobrze zapowiadających się autorów. Owszem, niekoniecznie są to łatwe rzeczy do czytania, ale przynajmniej JAKIEŚ, a nie kolejne romansidło-bedesemowe paździerze.

A na dyskusje "czy poprawna jest forma przez Ø, czy przez Ö" już sobie ostrzę zęby. No i robię wspomnianego prażonego kukuruza 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Agnessa Novvak, @SENSEIH: dla Waszej uciechy (ciężko 😉 ) kontynuuję: @MrHyde 1) "Teoria" to wg SJP PWN pkt. 3 «teza jeszcze nieudowodniona lub nieznajdująca potwierdzenia w praktyce». Wg "Słownika synonimów" "teoria" jest jednym z synonimów "tezy". Innym z synonimów jest "przypuszczenie". Wg mnie nie masz się czego czepiać, bowiem mam po swojej stronie dwa słowniki, z których SJP PWN ma ustaloną renomę. A ostrzegałem 😉 . 2) Korzystanie z NKJP jest proste: Używam maszyny Poliqarp. Wpisuję słowo (lub zwrot, ciąg wyrazów) szukane i czytam frekwencję. Jest to liczba przywołań w zbiorze 300 milionów segmentów. W odpowiedzi na "protokoły" wyszło x przywołań, w odpowiedzi na "protokóły" - y. Potem dzielę y przez x i prezentuję wynik zainteresowanym. A teraz już zaczynam się bać pytania o sposób zaokrąglenia ilorazu 😉 .
PS Dziękuję za wyeliminowanie papierocha z okładki. Bardzo dziękuję 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Reasumując, mamy następujące stwierdzenia:
1. "Odnoszę wrażenie, że "o" bez kreski jest częstsze u prawników, bo wśród służb technicznych nigdy się z tą formą nie spotkałem. NKJP potwierdza tę teorię."
2. "Teoria" to wg SJP PWN pkt. 3 «teza jeszcze nieudowodniona lub nieznajdująca potwierdzenia w praktyce»."

Jeśli ta Teoria jakoby potwierdzona przez NKJP, to teoria w znaczeniu trzecim, czyli czcza paplanina "nieznajdująca potwierdzenia w praktyce" - praktykę przedstawia NKJP? - to mamy tu i sprzeczność wewnętrzną i tezę, z którą nijak nie mogę się nie zgodzić.

Agnesso, Senseihu, gladiator zawsze gotowy do słownikowego fechtunku śle ukłony i mrug okiem. 😉

PS. Tompie, czy maszyna Poliqarp jest dostępna w bezpłatnym leasingu, cobym mógł powtórzyć Twój eksperyment?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde nkjp.pl/poliqarp jest darmowy. W sprawie fechtowania się słówkami: Jeśli uznasz, że luźna obserwacja potwierdzająca teorię czyni z niej prawo w znaczeniu SJP PWN pkt. 5, to masz rację. Dla mnie to za mało na dowód. Ale doceniam upór 😉 . Jest on też moją przywarą, z którą walczę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp teraz już pkt 5? 😉
To jak z tym badaniem Poliqarpem? Mogę prosić o konkretne liczby?
Rozumiem, że "teorią" jest: "Dziś frekwencja stosowań obu form to wg NKJP 1:2,7, a nie 1:10, co by oznaczało, że Polacy przechodzą z "o" na "ó"." Nie chodzi o mój upór (czy też upor 😉). Chciałbym zrozumieć.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde Wygląda na to, że powinienem posypać głowę popiołem. Dziś mam w poliqarpie 800 (czyżbym wtedy źle odczytał? - 80?) przywołań na "o" a 28 przywołań na "ó". Wg danych z dziś wynik powinien być 1:28,6. Jestem zaskoczony, bo jeślibym wtedy opuścił jedno zero (80 zamiast 800) to nadal nie wyjaśnia mianownika 2,7. Już kiedyś miałem w poliqarpie wyniki zmieniające się po każdym kliknięciu, co nie zmienia faktu, że sprawa przedstawia się inaczej, niż myślałem. 🙁
Tak na marginesie: całe to zamieszanie bierze się z "pochylonego o", które pisze się nadal "ó" ale obecnie czyta się jak "u". A mamy artykUły, więc dlaczego nie protokÓły? Ano, historia języka...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Wygląda na to, że powinienem posypać głowę popiołem. Dziś mam w poliqarpie 800 (czyżbym wtedy źle odczytał? - 80?) przywołań na "o" a 28 przywołań na "ó"..."
Środa popielcowa była przedwczoraj. 😉
To, że protokoły są frekwentowane x razy bardziej niż protokóły, to rzecz oczywista. Sam przywołałeś profesora z SJP PWN z jego szacunkiem pi razy drzwi 10:1.
Mnie w Twojej teorii najbardziej nurtuje ot ten fragment: "co by oznaczało, że Polacy przechodzą z "o" na "ó"". Żeby móc coś twierdzić o zmianie zwyczajów językowych trzeba porównać co najmniej dwa okresy: jakoś zdefiniowane teraz i jakoś zdefiniowane kiedyś - np. teraz = lata 2010-2023 i kiedyś = lata 1900-1970 (albo jakieś inne daty). Poliqarp się do tego nie nadaje. Druga "maszynka" Korpusu, której imienia nie znam i nie zamierzam znać, bo to i tak jedyna "maszynka" warta czegokolwiek, na takie operacje pozwala. Z wnioskami statystycznymi, obojętnie w którą stronę (tendencja o->ó lub ó->o, lub brak zmiany), radziłbym jednak skrajną ostrożność, bo baza danych (czyli korpus) jest nadzwyczaj skąpa. 800 hitów rozbite na lata, na różne typy tekstów i rejestrów, praktycznie bez uwzględnienia języka mówionego, to tyle co nic - to jednostkowe/okazjonalne/incydentalne użycia słowa z o i słowa z ó, a na incydentach nie zbuduje się statystyki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dla porównania i zabawy przebadałem parę doktór-doktor. Wynik: 1700 akapitów zawierających wersję z ó i 33000 akapitówz wersją z o. Wnioskuję, że obie formy są prawidłowe, ale występują z różną częstością, doktor 20 razy częściej niż doktór. Prawidłowo kombinuję? 😉

W wypadku form żeńskich stosunek wynosi 10:1 (303 akapity vs 33 akapity). Ciekawe jak zinterpretować tę różnicę różnic. 20 jest wszak znacząco większe niż 10. Hm... Czyżbyśmy mieli jakiś efekt linguogenderyczny? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Mrhyde Ciekawie się z Tobą rozmawia, ale nie wiem, czy pod konkretną publikacją jest miejsce na takie odbiegające od niej rozważania? Zapewne masz dostęp do mojego rejestracyjnego adresu mejlowego; może tam przeniesiemy takie rozmowy? Co do "doktora", załączę (tu, bo innego dostępu do Ciebie nie mam) fragment mojej publikacji (sieciowej) o tym traktującej:

O doktorze napiszę tylko, że wyłącznie w odniesieniu do lekarki stosuje się odpowiednik żeński – doktorka. [Z własnych obserwacji powiem (prof. M Łaziński tego nie zauważa), że przynajmniej w Wielkopolsce brzmi to lekceważąco. Tu (czy tylko? stosują go i Miłosz, i Dąbrowska) w odniesieniu do lekarzy często spotyka się starszy (choć obecny i u Doroszewskiego, i w wielu późniejszych słownikach) tytuł pan/pani doktór, podczas gdy wobec naukowców pozostaje w użyciu pan/pani doktor]. O kobiecie-naukowcu zawsze powiemy: pani doktor.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde O tendencjach. W tej sprawie rozumowałem następująco: Bańko 20 lat temu poczynił obserwację X. Ja teraz obserwuję Y. Domniemałem, że obaj posługujemy się NKJP. Przez 20 lat NKJP rośnie o nowe segmenty. Zatem stosunek segmentów starych do (starych plus nowe) świadczy o tendencji zmiany stosowań.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
20 lat temu korpus dopiero pączkował. Pan Bańko nie mógł więc się nim posiłkować, przynajmniej nie na poważnie, a jeśli się posiłkował, to jego ówczesne wnioski trzeba traktoważ z należytą ostrożnością. Ale to chyba nie ten wypadek. On raczej ten swój stosunek 1:10 wyciągnął z kapelusza. Wyciągnął, bo zna/znał dobrze język polski (choćby z profesorskiego obowiązku 😉 ) i wiedział, jaka forma dominuje. Znał język nawet bardzo dobrze, o wiele lepiej ode mnie, bo najwyraźniej wiedział o istnieniu niszowej formy "protokóły", a ja do niedawna nie wiedziałem. 😉
Co do reszty, w tym moje nieudolne rozważania o doktórce, to oczywiście żarty. Nabijam się trochę z językoznawstwa i humanistyki - zapewnie niesłusznie i na wyrost, ale takie są prawa satyry - i ze stosowania narzędzi w celach, do jakich te narzędzia niezbyt się nadają.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"W tej sprawie rozumowałem następująco: Bańko 20 lat temu poczynił obserwację X. Ja teraz obserwuję Y". A to jest błąd metodyczny. Eksperyment (obserwację), żeby móc coś porównywać, trzeba przeprowadzać w możliwie jak najbardziej podobny sposób, w możliwie jak najbardziej podobnych warunkach, na możliwie jak najbardziej podobnej (porównywalnej) próbie itd. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.