Ilustracja: Marvin Meyer

Prowincjonalny folklor (IIIa)

27 lutego 2023

Opowiadanie z serii:
Prowincjonalny folklor

Szacowany czas lektury: 32 min

Dwa tygodnie po kolacji z karkówką dostałem od Gosi SMS-a:

Po pierwszym odwróciłam materac na drugą stronę

Po drugim musiałam wymienić!!!

Teraz robię TO w łazience :) :) :)

Wszystko przez PANA :) :) :)

Jest super!!! ❤

Drugiego SMS-a od niej dostałem po dwóch miesiącach:

Organizujemy imprezę a la z karkówką :)

Sami znajomi mieszane towarzystwo

Elegancja francja dyskrecja

Szczegóły na tel.

Da się PAN namówić?

Że była to akurat niedziela, wyczekałem do poniedziałku (niech sobie nie myśli!) i późnym wieczorem oddzwoniłem.

– To jakie są te szczegóły? – spytałem po obustronnym powitaniu.

– Więc tak. To babska impreza, to znaczy organizujemy to z dziewczynami. Będzie nas jakieś siedem, może osiem; plus faceci oczywiście. Na razie nie ma tłoku, to znaczy mamy obgadanych może czterech, ale pewnych jest trzech. Babki jeszcze nad tym popracują, bo chodzi o chłopaków z klasą. Mamy super lokum, absolutnie prywatne; to prawie pałac na wydzielonym, ogrodzonym terenie, istna Ponderosa! Wszystko tylko dla nas. Samych łazienek jest piętnaście! I basen! Będzie jedzenie i picie, alkohole też. Nocleg po imprezie zapewniony, bo taksówki wykluczone, sam pan rozumie. Każdy musi dojechać własnym samochodem lub z innym uczestnikiem, jak ja na przykład.

– Kiedy to planujecie?

– Pomysł był, że w Noc Kupały, ale to środa, odpada. Więc w sobotę dwudziestego czwartego.

Zatem za niemal trzy tygodnie.

– Jakieś wpisowe? Bar z jakimi narzutami?

– No co pan! – oburzyła się. – Jakie narzuty? Wszystkie koszty wliczone, jedzenie, picie i lokum z noclegiem. Wpisowe jest, nie powiem. Chodzi o to, żeby o klasę zadbać, ewentualnych chłystków wyciąć. Trzysta pięćdziesiąt złotych.

Coś takiego! To w R. „chłystki” takie niezamożne?

– Aż się wierzyć nie chce. Takie pieniądze starczą na tani hotel, kiepską kolację i butelkę wina z Biedronki. Gdzie reszta, a co dopiero taka impreza! Macie jakiegoś sponsora? – spytałem podejrzliwie.

– Można by tak powiedzieć. Wśród organizatorów jest osoba, która dysponuje tą Ponderosą. Bez ograniczeń, również co do służby i jedzenia. Wnosi to do puli, ale oczywiście już nie płaci. Więc pieniądze tylko na gadżety; jak co zostanie, to na alkohol. Dziewczyny twierdzą, że wystarczy.

– Będzie służba? – Ta służba wzbudziła mój niepokój. Co to za arystokracja w tym „pałacu”?

– Będzie kolacja. Ktoś to musi podać. Ktoś musi posprzątać po naszym wyjeździe.

– Stroje wieczorowe?

– Ha, ha, ha – zaśmiała się. Dobre! Nocne, panie Piotrze, jak najbardziej nocne! Przecież pisałam, że to à la z karkówką! Nago będziemy! Nawiasem mówiąc, pomysł skradłam panu. No i karkówka to tylko tego pomysłu dotyczy; do jedzenia będzie coś lepszego. I więcej. A „na karkówkę” to dziewczyny już znają, sprzedałam im jako idiom. Kupiły, że to oznacza „na golasa”, i ochoczo propagują. Nic im o panu nie powiedziałam; nie wiedzą, skąd to się wzięło, ale chwyciło. Więc, panie Piotrze, stroje „na karkówkę”.

Muszę powiedzieć, że mi się spodobało. Pomysł imprezy i w ogóle. Było tylko jedno ale.

– Dziękuję za zaproszenie. Przyjmuję z ochotą, ale jest jeden warunek. Nie jesteśmy parą i nie będziesz mnie zawłaszczać. Chcę być wolny w swoich wyborach i decyzjach. Ty też bądź.

Nastało kilka sekund ciszy w słuchawce.

– Tego się obawiałam. Poza mną, moją koleżanką i jeszcze jedną babeczką, też rozwiedzioną, będą same młodsze laski. A facetów mniej niż nas. Wygląda na to, że będziemy się przyglądać, jak tych paru samców obtańcowuje młódki. Dla nas zostanie trunek, frasunek i pojedyncze łóżko. Czyli normalka, niestety…

– Myślę, że się zdziwisz. Dojrzałe wykazują się zaletami, które młode dopiero posiądą. Prawdziwi mężczyźni to wiedzą i lgną do takich jak ty, jak muchy do miodu. Podtrzymuję warunek. Czy mimo to jestem zaproszony?

– Tak – usłyszałem po dwusekundowej przerwie. Zimne było to „tak”. – Ale i my stawiamy warunki. Regulamin prześlę, ale już mówię, że każde przed wejściem podpisuje oświadczenie. Że nie podejrzewa u siebie istnienia chorób zakaźnych i takie tam. Po drugie, jedna się uparła, że pierwsze dwie godziny w maseczkach. Nie covidowych; takich czarnych, aksamitnych z karnawału. Wydamy każdemu na wejściu; przy okazji nastąpi eleganckie pobranie wpisowego. Tak więc od początku na karkówkę, ale w maseczkach i obuwiu. Te buty to ja przewalczyłam pod wpływem skutków tamtej stłuczonej szklanki. Potem będzie można zdjąć, jak kto zechce.

– Podoba mi się. Akceptuję. Podaj adres.

– Adres prześlę w dniu imprezy w południe. To niedaleko R. Godzinę rozpoczęcia też; będzie to między siedemnastą a dwudziestą, ale o tym dopiero dyskutujemy.


W ostatnią sobotę czerwca było pogodnie. Prognoza głosiła, że nadchodzi fala upałów. O 18:28 zajechałem pod wskazany adres. Wszystko odbyło się zgodnie z przesłanymi regulaminem i instrukcją. Bramę otworzono zdalnie i zaraz za mną została zamknięta. Posiadłość rzeczywiście zbudowano z rozmachem; od wjazdu do parkingu nieopodal głównego wejścia do budynku było z dwieście metrów. Z neseserem wszedłem po szerokich schodach (z boku była pochylnia dla wózków inwalidzkich albo małego samochodu!) do okazałego przedsionka. Tu wrzuciłem banknoty do szkatuły z pleksy i pobrałem aksamitną maseczkę. W pobliskiej garderobie przebrałem się, a właściwie rozebrałem, bo jedynym zmienionym elementem były buty (zdecydowałem się na casualowe mokasyny). Z garderoby uciekłem w ostatniej chwili; uprzedzono mnie, że o 18:40 musi być gotowa na kolejnego przybysza. Dyskrecja.

W przedsionku zgodnie z przesłaną instrukcją czekała na mnie filigranowa dziewczyna w maseczce, fartuszku i szpileczkach. Poza nimi goła. Wszystko zgodnie z regulaminem. Służba odróżnia się od gości fartuszkami.

– Dzień dobry panu. Mam na imię Ewa. – No tak, to właśnie miała napisane flamastrem na piersi. – Mam pana zapoznać z domem. Jakie imię mam panu wypisać? – Po tej formalności zapytała o oświadczenie, wzięła je, otworzyła bramę, wpuszczając kolejnego gościa, upewniła się, że oświadczenie spełnia kryteria, zamknęła bramę pilotem i rzuciła:

– Proszę za mną.

Z korytarza parteru pokazała ubikacje, łazienkę, wyjście na taras, do krytego basenu (łał!), do oranżerii (drugie łał!). Minęliśmy drzwi z napisem „KUCHNIA”. Tylną klatką („główna chwilowo niedostępna, sam pan rozumie, kolejny gość…”) weszliśmy na piętro. Biblioteka (raczej z nazwy, książek na półkach najwyżej pięćset) ze skórzanymi fotelami, kanapami, stucalowym telewizorem i stołem bilardowym. Sześć dwuosobowych sypialń z łazienkami. Inne drzwi miały tabliczki PRIVATE; jasne, właściciele też muszą gdzieś mieszkać.

– Wszystko to do dyspozycji gości, proszę pana. – Uśmiechnęła się profesjonalnie. – Na drugim piętrze są jeszcze sypialnie służby, z których dwie pani Ola też kazała udostępnić. Pokażę panu.

Wyżej już nie było takiego luksusu. Ewa otworzyła drzwi 29; jedne z dwojga, na których naklejona taśmą przylepną kartka zasłaniała napis „PRIVATE”. Pokój był duży, czysty, z szerokim łóżkiem i drzwiami do przylegającej łazienki.

– To teraz zaprowadzę pana do sali. Tam o dziewiętnastej pani Ola powita panów.

Zjechaliśmy windą (Schindler, zauważyłem mimochodem; zboczenie zawodowe…) i Ewa otwarła przede mną drzwi.

– Pani Ola zaprasza – oznajmiła i odwróciła się, by pójść witać następnego mężczyznę. Według regulaminu przybywają co dziesięć minut.

Wkroczyłem do wysokiego pomieszczenia o powierzchni chyba dwustu pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Stół nakryty na czternaście osób. Pod ścianą drugi, zastawiony. Żeby zobaczyć czym, potrzebowałbym lornetki. Pod innymi wielkie pufy i leżanka z pluszowymi narzutami. Bar jak w westernowym saloonie, z mosiężną rurą wzdłuż lady. Przy nim trzech mężczyzn popija coś ze szklanek. Za kontuarem kolejny. Czy ma fartuszek, nie dało się zauważyć. Wszyscy w maseczkach.

– Dzień dobry. Co dla pana? – zapytał barman młodzieńczym głosem, gdy wypowiedziałem standardowe powitanie. Bartek; tak miał napisane flamastrem.

– Piwo poproszę.

– Z lodówki mam tyskie, holbę, warsteinera, porter i guinnesa.

– Holba. – Jestem fanem czeskich piw. Preferuję dwie inne marki, ale Holba też może być.

– Proszę. – Na kartonowej podstawce (z logo Holby, a jakże!) stanął firmowy pokal. Byłem pod wrażeniem. Naprawdę elegancja francja.

Omiotłem spojrzeniem sąsiadów przy barze. Dwóch rozmawiało; nie byli starzy, ale ich wiek był trudny do sprecyzowania, coś między dwadzieścia kilka a czterdzieści parę lat, i najwyraźniej się znali. Trzeci z dużym brzuchem piwosza był chyba starszy ode mnie; pił coś bursztynowego. Musiał to być jack daniel’s, bo jego logo było na szklance, a tu jak widać nie leją do takiej ani ballantine’sa, ani glenliveta. Za barem wisiał zegar stylizowany na londyńskiego Big Bena. Pokazywał 18:55. Należało się spodziewać, że za chwilę dołączy ostatni mężczyzna, po nim panie i zacznie się impreza.

Rzeczywiście. Ledwo Jakub (flamaster!) nieśmiało zażądał od na oko równie młodego Bartka dżinu z tonikiem, przez otwarte przez Ewę dwuskrzydłowe drzwi weszło siedem kobiet. Wszystkie poza jedną miały szpilki. Najmłodsza (według mnie) z nich powitała nas i zapowiedziała:

– Każdy ma imię zapisane z przodu, więc przedstawianie jest zbędne. Teraz proponuję pół godziny na indywidualne zapoznanie. W tym czasie kuchnia zakończy przygotowania i pani Dorota z Ewą podadzą ciepłe przystawki. Na razie proszę częstować się zimnymi. Tam jest bufet.

Machnęła ręką w kierunku długiego stołu z boku.

Gosia nie podeszła do mnie, ale nieco ostentacyjnie – widocznie było to między nimi umówione – przybliżyła się inna czterdziestka, Zocha. Nie miała takiej zgrabnej figury, jak Gosia, i jeszcze gorzej chodziła w szpilkach niż tamta po kontuzji spowodowanej odłamkiem szkła. Za to miała wydatne piersi, nawet niezbyt obwisłe. Pewnie nigdy nie karmiła. Wzięła od Bartka setkę wyborowej.

– Idźmy do tych przekąsek. Zażyczyłam sobie śledzia. Do wódki nie ma jak śledź. A wódkę muszę sobie golnąć, bo inaczej się nie rozluźnię. Przyznaję, że jestem spięta; nieczęsto są takie przyjęcia na karkówkę! Zna pan to wyrażenie?

– Znam – zapewniłem. – To podejdźmy do bufetu. Ja też jestem spięty, ale ze względu na te luksusy. Nigdy nie byłem w tak bogatej posiadłości.

– Ja też – cicho powiedziała Zocha, rozglądając się. – Udało nam się wciągnąć Olę. Jesteśmy w domostwie, cholera, bo jak to inaczej nazwać, najzamożniejszego przedsiębiorcy w R. Tak fama głosi. Starzy polecieli na Malediwy, a Ola, córka, chce poświntuszyć! Hahaha! A Bartek, ten za barem, to jej brat. Pełnoletni, ale ledwo, jeszcze matury nie zdał. Ola pozwoliła mu być na imprezie za cenę nalewania. Dobry pomysł, nie? Ola powiedziała po prostu: „niech się przetrze”. Hahaha! Ja bym powiedziała raczej: „niech którąś przetrze”. Hahaha! Co pan na to? Dobre, nie? Niech pan mi mówi Zocha.

Najwyraźniej starała się zagadać niepewność związaną z tym seks party. W międzyczasie znalazła wymarzonego śledzia i nałożyła sobie porcję. Ja zdecydowałem się na chipsy i korek serowy. Jeśli tu kolacja będzie tak na bogato, jak bar i bufet, to trzeba się oszczędzać.

– Dla Zochy jestem Piotr.

Na stole bufetowym wśród zastawy zauważyłem blistry z różnymi prezerwatywami, wybór dild kilku wielkości, lubrykanty, kajdanki, kneble i różne inne pudełka z seks shopu oraz zwoje sznurów i rolki taśmy klejącej. Zwróciłem na to uwagę rozmówczyni.

– Widzę, że będzie na ostro.

– Brrr! Tyś pewnie w tym oblatany, ale ja nie wiem, jak to działa. Znaczy nie wszystko – poprawiła się. – Ale ta taśma do czego, jak myślisz?

– Wiesz, nigdy nie wiadomo, co się przyda. W miłości, jak na wojnie. Trenerzy sztuk walki nauczają, że każdy przedmiot może byś bronią. Znane są przypadki, gdy wyszkolony zabójca pozbawił przeciwnika życia kartą do gry lub okularami. Myślę, że taśma klejąca we wprawnych rękach kochanka… – zawiesiłem głos. Niech sobie wyobrazi, co mężczyzna może z kobietą zrobić za pomocą taśmy klejącej. Wyobraźnia jest stokroć bardziej podniecająca niż opisy.

Chyba osiągnąłem swój cel, bo sutki Zochy się pomarszczyły. Zamówiła drugą setkę wyborowej. W tym tempie skończy z twarzą w talerzu głównego dania.

Zlustrowałem salę. Moje obowiązki towarzyskie nie obejmowały podsuniętej przez Gosię znajomej. Powinienem za to oddać sprawiedliwość gospodyni, a i coś byłem winien Gosi; w końcu to jej zawdzięczam zaproszenie. W pamięci tej dwójki chciałem się dobrze zapisać. A przyjemność? Z nią pójdę na żywioł! Teraz jeszcze nie wiedziałem z kim i zapewne jakiś czas minie, nim się dowiem.

Gosia z jakąś inną zagadywała jednego z trzydziestolatków. Była w laboutinach, którymi najwyraźniej przyciągała uwagę Bartka, bo ten w wolnych od nalewania chwilach wodził za nią wzrokiem. Ola z kolejną młodą głośno żartowały przy brzuchatym. Drugi trzydziestolatek rozmawiał z tą, która wydawała się najstarsza, a Jakub i jakaś Jola stali samotnie, okazując wyobcowanie. Pokierowałem Zochę w kierunku mężczyzny.

– Ty mówiłaś o spięciu? On (pokazałem brodą na młodziana) jest spięty! Tyle pięknych nagich kobiet wokoło, a on sam. Spróbujmy go rozczmuchać.

– Panie Jakubie… – zagaiłem podszedłszy. – Ta oto pani Zocha bardzo lubi śledzia do wódki. Może zechciałby pan zaufać jej gustowi? A jak nie, to ona pokaże panu najlepsze zakąski, bo, o ile wiem, miała wpływ na ich dobór. – Dał się pociągnąć i w trójkę zmierzaliśmy ku bufetowi. – Wśród zakąsek są też rzeczy niejadalne, a ona zastanawia się nad ich zastosowaniem. Na pewno potrafi jej pan je objaśnić.

– Właśnie – weszła mi w słowo aktualna towarzyszka. – Są tu sznury i taśma klejąca. Co by pan zrobił z kobietą, mając takie pomoce, hahaha, naukowe?

– Muszę pomyśleć. Na pracach ręcznych nas tego nie uczyli.

– Na pracach ręcznych!! Hahaha, dobre! To pomyśl, kochaniutki, pomyśl. Bo ja wiem, co bym zrobiła z ich pomocą z mężczyzną! Zocha mi mów. Ja też nie będę ci panować, Jakubku.

– Taaak, Zo… Zocha…? A co byś zrobiła mi tą taśmą?

Wszystko było jasne. Trafił swój na swego i mogłem ich zostawić samych. Ola akurat odeszła od faceta, więc wziąłem kurs na nią.

– Pani Olu, jestem pełen podziwu! Nie dość, że kobiety piękne, to i warunki… – Potoczyłem wzrokiem po sali.

– Mów mi Ola, Piotrze. Jak mamy się zbliżyć, a o to nam wszystkim chodzi, jeśli będziemy sobie panić i panować.

– Bardzo zbliżyć? – spytałem prowokacyjnie. – I jak szybko?

– Najbardziej i najszybciej – odpowiedziała bez zawahania.

Położyłem rękę na jej pupie. Towarzysząca jej Baśka (flamaster to dobra rzecz!) zobaczywszy to, wysunęła język. Z miejsca skreśliłem ją z listy kandydatek do mojej przyjemności. Nie lubię, jak ktoś robi komedię z seksu. Za to Ola zapunktowała.

– O, tak właśnie – powiedziała, wypinając się nieco i przeciągając lubieżnie. – Widzę, że znasz się na rzeczy.

Stanąłem za nią. Mój kutas dotknął jej pośladków, a ręce objęły piersi. Przez dziesięć sekund głaskaliśmy się – ja ją dłońmi, a ona mnie pupą. Skutek był obopólny – mi stanął i jej brodawki też. Odsunąłem się o centymetry. Obróciła się przodem do mnie. Złapała mnie za prącie, wprawnie i w sam raz mocno.

– Nie za szybko? – spytałem. – Co na to inni?

– Inni niech się pieprzą. Tu ja rządzę. Lepiej za szybko, niż za wolno. – Sprawnie wodziła dłonią wzdłuż mojej pałki. Umiała to robić na sucho. Artystka.

– Tu i teraz?

– Jasne, czemu nie – odpowiedziała buńczucznie.

Podszedłem z nią do baru. Nie mieliśmy doń daleko, może cztery kroki.

– Bartku, cztery prezerwatywy, dwa dilda, duże i średnie, koraliki analne i lubrykant. Zapamiętasz?

– Ttak… proszę pana. – Podbiegł do bufetu, a ja obróciłem Olę tyłem i kazałem jej opluć moją dłoń. W minutę przyniósł dokładnie co trzeba. Dobrze go siostra ustawiła. Kładł wszystko na ladzie, a ja w tym czasie już gładziłem Olę ręką po cipie. Trzymając się rury, wypięła się na lekko rozkraczonych nogach. Jak dla mnie jej krocze wciąż było trochę za wysoko. Ona miała nastocentymetrowe szpilki, a ja nie będę podskakiwał.

– Podaj żel. Dlaczego niezagrzany? Zawołaj Ewę, niech przyniesie wiaderka z ciepłą wodą i wymienia, gdy przestygnie – wydałem polecenie barmanowi. Nie wiedział, jak ma się odnieść do polecenia szukania służącej, ale w końcu wymyślił; wybrał w komórce jakiś numer i zarządził:

– Pani Doroto, niech Ewa przyniesie na bufet dwa lub trzy wiaderka z ciepłą wodą… Tak, ciepłą… Jak ciepłą? – rozejrzał się bezradnie. – No… tak jak do kąpieli. Do ciepłej kąpieli.

Muszę przyznać, że młody gospodarz mi zaimponował. U mnie zdał egzamin na menadżera, choć matura dopiero przed nim. Ma talent.

W czasie gdy Bartek działał na polu administracyjnym, ja namaściłem koraliki i powolutku wpychałem je w Oliny odbyt. Drugą ręką, już nażelowaną, nadal miętosiłem łechtaczkę. Koraliki były krótkie, według mnie zbyt krótkie, ale Ola była młoda i zapewne niewyrafinowana pod tym względem. W jakąś minutę wepchnąłem wszystkie i zacząłem wysuwać. W rękę od łechtaczki wziąłem dildo. Tego już nie musiałem zwilżać. Użyłem go zgodnie z przeznaczeniem. Zauważyłem, że wokół nas zgromadził się krąg gości. Publiczność dopisała, kurtyna już była w górze! Zacząłem spektakl. Byłem w nim aktorem i zarazem jego reżyserem, a widownia zostanie  zaproszona do aktywnego udziału. Wystąpi na scenie. Jeszcze nie wiedziałem, czy pojedynczo, czy może zbiorowo. Byłem w transie. Szykowała się wielka improwizacja. Żeby tylko gwiazda tego aktu nie okazała fochów! Bo że wytrzyma, wiedziałem. Jest mocna i ambitna. Odniesie sukces.

Pracowałem nad jej otworami wytrwale i starałem się wyczuć rytm. Udało mi się to dopiero po długiej chwili. No nareszcie – pomyślałem. Nie jest taka szybka, jak sama o sobie myśli. Z Anetą by przegrała. Zauważyłem, że brzuchaty (flamaster oznajmiał, że to Paweł) ma postawione prącie i masuje je. Udało mi się dać mu do zrozumienia, by je wsadził w Olę. Trochę się krygował, ale dał się namówić.

– Bartku, prezerwatywa dla pana.

Wziął, nałożył i dopingowany przeze mnie, zbliżył się, przymierzając członek do pochwy, z której wyjąłem dildo. Koraliki analne wepchnąłem do końca, by mu nie przeszkadzały. Sam pieściłem cypelek jej łechtaczki. Facet był niższy ode mnie, wcelował, ale nie wszedł w Olę, nie sięgał. Podciąłem jej kolana. Nie spodziewała się tego; dotąd wyprężone nogi ugięły się i gdyby nie Paweł z nastawioną fujarą, pacnęłaby dupą w parkiet, a tak ostro nadziała się na jego męskość. Złapał jej klamki miłości i zapracował biodrami. Ola oddała ruch, trzymając się rury, a ja wróciłem do pieszczenia łechtaczki.

– Szybciej – ponagliłem Pawła. – Ola lubi szybko i mocno!

Na to dictum Ola przyśpieszyła; nie chciała wyjść na wolną. Brzuchacz też przyśpieszył, a ja zorientowałem się, że wygra ten wyścig i będzie pierwszy.

– Kto następny? – spytałem. – Grzeczność nakazuje skomplementować gospodynię na początku… Może ty, Jacku? – zwróciłem się do jednego z trzydziestolatków.

Pokręcił przecząco głową.

W tym momencie zauważyłem Bartka po mojej stronie baru. Nawet nie wiem, kiedy się tu znalazł. Miał sterczący członek odziany w prezerwatywę. Zajął miejsce tuż za Pawłem, jakby ustawił się w kolejce.

Cholera, a to ci kazirodcza parka!

W tym momencie grubas doszedł, co było wyraźnie widać, bo zamarł. Wyszedł z Oli i resztę swojego wytrysku stymulował ręką. Przepchnąłem go i miałem dać znać Bartkowi, ale nie było takiej potrzeby; już był w siostrze i rypał ją w króliczym tempie. Ola wnet zaczęła swój finałowy taniec połączony ze stękaniem, a moja ręka wciąż masująca łechtaczkę wyczuła zwiększoną wilgoć. Ubezpieczałem jej brzuch; nadal miała ugięte kolana, bo nogi brata też były krótsze niż jej w szpilkach, a nie chciałem, by upadla po orgazmie, który właśnie się zaczął.

Bartek najwyraźniej również doszedł, ale nie opuścił siostry, nim nie przestała jęczeć. Nie ma to jak nastolatkowie; tacy to dojdą w minutę pod wpływem samego widoku. Ten nawet szybciej.

Teraz ja założyłem prezerwatywę. Gdy chłopak wysunął kutasa z pochwy siostry i odsłonił jej dupcię, stanąłem na jego miejscu. Wyjąłem koraliki i sam nacisnąłem członkiem, rozciągając zwieracz. Wrzasnęła, ale naparłem mocniej; to wejście było już wstępnie rozciągnięte i wysmarowane lubrykantem, a prezerwatywa była fabrycznie nawilżona. Wszedłem bez problemów. Ręką pieściłem łechtaczkę, jak niemal cały czas. Teraz ja rozpocząłem jazdę. Dobrze wyczułem klacz pod sobą; nie minęło wiele czasu, jak zaczęła współpracować, a po następnej półminucie doszła powtórnie. Było mokro i głośno – kurwy przeplatały się chujami i paroma innymi obscenami, a wszystko w takt skurczów zwieracza. Nie powiem, było to przyjemne, nawet bardzo, ale ja taki szybki nie jestem. Nie mam osiemnastu lat! A co do wulgaryzmów, to do wirtuozerii Gosi nawet się nie zbliżyła.

Wśród obserwatorów ktoś zaczął bić brawo. Inni dołączyli i gdy Ola skończyła i sflaczała, klaskali już prawie wszyscy. Stała na drżących nogach, więc musiałem wciąż ją podtrzymywać. Poza mną i Bartkiem trzecią nieklaszczącą osobą była Ewa. Skąd się tu wzięła? Widocznie przyniosła ciepłą wodę i spektakl ją tu zatrzymał.

– Ewo, podaj ręczniki. Kilka, co najmniej cztery.

Przestała wybałuszać oczy i po dwóch sekundach wystartowała, a po półminucie już zrealizowała zamówienie. Wziąłem dwa. Jednym przetarłem siebie i z prezerwatywą porzuciłem na podłodze w miejscu zroszonym efektami niedawnych kobiecych orgazmów. Drugi podłożyłem na krześle i usadowiłem na nim Olę. Wybrałem to szczytowe; uważałem, że gospodyni się ono należy. Gdy ją tam prowadziłem, Paweł też wziął ręcznik i po chwili porzucił go z prezerwatywą tam, gdzie ja. Za moment Ewa zaczęła je zbierać, a ja wyszedłem do toalety, by umyć ręce.

Gdy wróciłem, krajobraz po bitwie zastałem bez zmian. Ola siedziała na krześle u szczytu stołu, towarzystwo częściowo rozmawiało, a częściowo milczało, popijając ze szklanek i kieliszków, Bartek stał za barem. Odkopnięte przez kogoś na bok koraliki leżały zapomniane; Ewa ich nie zauważyła, sprzątając ręczniki, choć podłogę wytarła do sucha. Zabrzmiał głos któregoś z mężczyzn:

– To pierwszy akt mamy zakończony. Do przerwy 3:2 dla pań. – Myślał pewnie o akcie seksualnym. Nie wiem, jak to wyliczył. Według mnie było 2:2 lub nawet 3:1, ale dla panów.

– Vivat aktorzy! Vivat reżyser! Hip, hip, hurra! – krzyknęła Zocha. Odezwały się pojedyncze brawa. Głównie klaskały Zocha i Gosia.

Gdy ucichły, otworzyły się boczne drzwi i w sali pojawiła się kobieta o klasycznej wiolonczelokształtnej figurze barokowej piękności. Istna Afrodyta z Rubensowskiego Sądu Parysa! Zatrzymała się, tak jakby to zrobiła świadoma swej klasy primadonna w oczekiwaniu na aplauz widowni. Moje ręce już drgnęły, by oddać hołd greckiej bogini z białym czepkiem zamiast siateczki z perłami i krochmalonym fartuszkiem niewiele większym od namalowanej cenzorskim pędzlem szmatki, ale dostrzegłem, że litery nad jej biustem składają się na imię Dorota. Rodzima wersja „daru bogów” Olimpu rozejrzała się po sali, na dwie sekundy zatrzymała wzrok na mnie, aż w końcu spojrzeniem odnalazła Olę i zapytała:

– Czy już podawać, panienko Olu?

Indagowana odwróciła ku niej głowę, ale nie odpowiedziała. Dorota podeszła do siedzącej krokiem, którego wiele modelek z wybiegów mogłoby się od niej uczyć, i powtórzyła pytanie:

– Czy już podawać, panienko?

– Tak. Zaczynamy. – Ola otrząsnęła się z marazmu. – Proszę zajmować miejsca. Można podawać, pani Doroto.

Kuchmistrzyni wycofała się, kołysząc wydatną pupą, a ja poczułem się dziwnie nie na miejscu. Nie pasuję do barokowego świata obrazów Rubensa, tłustawych bogiń i podstarzałych Gracji, świata, w którym słowo „panienka” oznaczało młodą dziewicę, ale czy odpowiada mi ten dzisiejszy, w którym „panienka” jest eufemizmem prostytutki, a atrybutami piękna są młodość i chudość?… Rozdarty zająłem miejsce przy stole i dopiero pod wpływem Ewy, która za kilka minut wjechała wózkiem barowym i nakładała z niego każdemu po gorącym paszteciku z sosem, na powrót zakotwiczyłem w teraźniejszości.

Gdy służąca podała ostatnią porcję, przywołałem ją.

– Na tamtych stołach są ogonki z końcówką. Wybierz najładniejszy i przynieś tu z lubrykantem.

– Tak, proszę pana – odezwała się beznamiętnie, jakbym poprosił o dodatkowy widelec, i już za kilkanaście sekund wręczała mi to, o co prosiłem. Była naprawdę świetnie wyszkolona.

– Wiesz może, Ewo, co się z tym robi? – spytałem bez owijania w bawełnę.

– Tak, proszę pana.

No patrz pan! A tak niewinnie wygląda! Ponieważ w regulaminie napisano wyraźnie, że „w granicach pełnego bezpieczeństwa każdy może robić z każdym wszystko, pod warunkiem, że druga osoba nie wyrazi protestu (dalej wymieniono sposoby i słowa protestu)”, a ja nie wyczytałem, że służby to nie dotyczy, zadysponowałem:

– Więc wsadź to sobie.

– Tak, proszę pana.

Nawilżyła końcówkę i w odbyt fachowo włożyła sobie korek analny. Jego przedłużeniem była biała lisia kita, która erotycznie bujała się przy każdym jej ruchu.

No kurza jego mać! Kto ją tego nauczył w tym R.?

– Chodź z tym ogonkiem cały czas. Ładnie ci z nim.

– Dziękuję, proszę pana. – Złapała za uchwyt i wyprowadziła wózek za boczne drzwi.

Mogłem zacząć delektować się przystawką.

Wszystko było wyśmienite. Zupa również. I ryba. Starałem się nie objadać, ale wymagało to ode mnie dużo samozaparcia. Jednak dzięki temu umiarkowaniu mogłem ze smakiem zakończyć kolację małą porcją pieczonego prosiaka z ziołami (niebo w gębie!) i łyżką kaszy popitą kieliszkiem wytrawnego bordo. Nie znałem tego konkretnie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby butelka kosztowała więcej niż moje wpisowe. Deser opuściłem i w błogim nastroju dotrwałem do przerwy w obżarstwie. Jeślibym jadł tyle, co Paweł lub Zocha, na pewno nie byłbym zdolny do seksu przed północą, a tego panie nie wybaczyłyby.

Ewa roznosiła kawy i herbaty. Wciąż chodziła, erotycznie fajtając kitą w przedłużeniu korka analnego. Frapowała mnie coraz bardziej.

Ten tekst odnotował 14,676 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.66/10 (38 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (1)

0
0
Tak zupełnie nie a propos literatury sensu stricto - otóż gdzieś w Wielkopolsce istnieje naprawdę takie miejsce i, o ile pamiętam, nawet nazywa się "Ponderosa".
W rzeczy samej odbywają się tam ciekawe imprezy... Podobno.
Przypadek? 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.