Ilustracja: Margot Pandone

Prowincjonalny folklor (IIIb)

1 marca 2023

Opowiadanie z serii:
Prowincjonalny folklor

Szacowany czas lektury: 19 min

Po kolacji towarzystwo kontynuowało rozmowy. Większość nie wiedziała, jak przejść do działania; panie czekały na inicjatywę z męskiej strony, a panowie byli albo zbyt ociężali po przejedzeniu, albo pozbawieni fantazji. Czyżbym znów miał być prowodyrem? Wstałem zatem jako pierwszy, czym zainicjowałem powszechne odsuwanie się od stołu, do gospodyni skierowałem słowa podziękowania za znakomitą kolację i zbliżyłem się do Gosi. Pora na spłacenie długu z racji zaproszenia. Zauważyłem, że jadła mało; tylko wina wypiła kilka kieliszków.

– Znakomita kolacja, znakomita obsługa. Jak ci się udało takie cudo zorganizować?

– Byłam w grupie inicjatywnej, ale zanim Zocha nie wciągnęła Oli, nie wiedziałyśmy, jak to będzie. A potem Ola o wszystko zadbała sama; my tylko dołączaliśmy jakieś szczegóły, jak ja z tymi butami.

– Na razie jest super, ale to tylko moje zdanie. Panie mogą czuć się niedopieszczone, bo mężczyzn dobrałyście cokolwiek gnuśnych. Poza Bartkiem; ten mnie zaskoczył. – Nie kontynuowałem plotkarskiej rozmowy, zwłaszcza w aspekcie kazirodztwa. Takie tematy są wśród swingersów nietaktem.

– Ha! A mnie wszystko zaskakuje! I Ola, i jej seks z Bartkiem, i… pan. Pan najbardziej. Nie wiedziałam, że z pana taki… wodzirej. Powinnam raczej powiedzieć „wodziseks”. Bez pana nie wiadomo, co by się tu działo. Pewnie siedzielibyśmy i gadali, gadali… A potem poszli do łóżek; nie wiadomo, czy nie solo.

– Na solo za mało sypialń.

– Hahaha! No tak! Pan, Piotrze, na wszystko znajdzie ripostę. Dzięki panu ani się tu nie wstydzę, ani nie nudzę; wystarczy pana obserwować. Ma pan chrapkę na tę Ewkę?

– Intryguje mnie. Mam ochotę na coś… więcej niż seks.

– Czyli na co?

– Nie powiem. Może nie wiem, raczej pójdę na żywioł. Obserwuj, czy mi się uda. Jestem pewien, że nie musisz leżeć pod moim łóżkiem, by wiedzieć kogo ja i jak. Inteligencja jest jakoby najlepszym afrodyzjakiem, a tej ci nie brakuje. Na przykład Ola; do pięt ci nie dorasta w kwestii słów miłości. Mam na myśli wulgaryzmy.

Tak rozmawiając, szliśmy korytarzem. Wskazałem na toaletę.

– Opróżnij pęcherz.

Spojrzała na mnie naburmuszona.

– Nie muszę.

– Nalegam. Idziemy popływać, a nie chcę, byś się zsikała do wody. Mógłby się odezwać alarm o skażeniu. Byłby obciach.

– Mówiłam, że nie cierpię na nietrzymanie moczu! Nigdy nie zsikałam się do wody! Za kogo pan mnie ma!?

– Czytałem twojego SMS-a. Idź!

Tym razem posłuchała. Ja też skorzystałem z toalety. Potem cofnąłem się do sali po lubrykant, kilka prezerwatyw i parę zabawek. Wszystkie poza jedną położyłem obok rynny basenu. Jak nie przydadzą się mnie, to komuś innemu. Zdjęliśmy buty.

– Pływałaś nago? Dużo przyjemniej i wygodniej. Woda opływa genitalia, szczególnie przy żabce. Po wyjściu z wody przebierać się nie trzeba i nie ma kłopotu z mokrym kostiumem. Naturyzm to dobra rzecz! Ale zanim wejdziesz, włóż sobie to.

Wręczyłem jej nażelowany wibrator. Trochę nietypowy, przyznaję. Z takim jeszcze się nie spotkałem.

Obracała go podejrzliwie w rękach.

– A co to? Co tu do czego?

Miała podstawy do pytań. Ja byłem mądrzejszy o rysunek na opakowaniu, z którego wyjąłem ten gadżet.

– To okrągłe – w odbyt, a to wygięte – w pochwę.

Przymierzyła.

– Coś nie pasuje.

– To wygięte trzeba trochę rozgiąć. Jak włożysz, będzie sprężynować i nie wyskoczy przy pływaniu. – Miałem nadzieję, że tak jest. Zaraz na Gosi wypróbuję, czy mam rację.

Tym razem weszło.

– I co dalej, panie Piotrze?

– Wskakuj do wody.

Skoczyła.

– Ale frajda! – zakomunikowała entuzjastyczne, wynurzywszy głowę. Zdjęła zmoczoną maseczkę. – Ciepła i słona!

Słona!? Faktycznie; gdzieś tu obok Waterair mignęło mi logo Nespy.

Płynęła żabką, a ja w pilocie wdusiłem ON/OFF. Nie wiedziałem, co dokładnie włączyłem, bo nie zdążyłem przestudiować instrukcji. Z obrazków na opakowaniu wynikało tylko, że jest osiem stopni. Stopni czego? Sprawdzimy. Nacisnąłem PLUS raz, potem drugi i zaraz potem trzeci. Kwartał temu Gosia preferowała mocne wibracje.

Zrobiła jakiś taki myk, tył poszedł wyżej, głowa pod wodę, wywinęła kozła i wypłynęła prychając. Pupa pozostała pod wodą, a rękami mieliła wodę, by utrzymać się na powierzchni.

Chyba przesadziłem. Drzwi wejściowe bujnęły się, nie miałem jednak czasu sprawdzić, kto do nas dołączył. Chciałem zmniejszyć stopień wibracji, ale najwyraźniej nie umiałem posługiwać się pilotem, a ten miał tylko dwa przyciski: ON/OFF i PLUS. Wyłączać nie chciałem, nacisnąłem więc PLUS. Gosia wydała przenikliwy kwik, rzuciła się w bok, złapała za obrzeże basenu i wierzgała nogami pod taflą wody. Efekt był taki, jakbym włączył jacuzzi.

Nie ma co, mnie się podobało!

Czy Gosi też, początkowo nie byłem pewien. Nie kazała mi jednak ani wyłączyć, ani spierdalać, ani też wykonać innej czynności. Wydawała jakieś dźwięki, ale beztreściwe. Na pewno nie mieściło się to w regulaminowych oznakach protestu. Czekałem więc, co z tego wyniknie, a niewątpliwie coś powinno. Przy takim wydatku energii na efekt jacuzzi Gosia szybko się zmęczy. W międzyczasie spojrzałem, kto nam towarzyszy. Trzydziestolatka bez maseczki.

Beata?!?! Że Beata, to potwierdzał flamaster, ale to Beata z pracowni kulinarnej w Domu Samopomocy!

– Co jej? Topi się? – spytała zaniepokojona, zrzucając szpilki. Miała zamiar skoczyć na ratunek?

– Nie sądzę – zaprzeczyłem spokojnie. – Przygotowuje się do orgazmu.

– O! – odpowiedziała monosylabą, nieruchomiejąc. – Jakiego? – dopytała po chwili z zainteresowaniem. – Znaczy sama ze sobą, czy z panem? – uściśliła pytanie.

– Jeszcze nie wiem. Dyletant jestem. A pani jak wolałaby?

– Ja? Z panem. Bo sama to mogę zawsze. I Beata jestem – pokazała palcem na litery na piersiach. Miała ładne (nie mówię o znakach, ale o cyckach). W sam raz duże, jędrne i sterczące. – Nie pani Beata.

No proszę! Trzeźwo myśli. Jasno formułuje zdania. Nienatarczywa, ale wie, czego chce. I inteligentna; wiedziała jak niby mimochodem podkreślić mocną stronę swej aparycji.

– Na mnie musisz zaczekać. Nie wiem, jak długo. Wygląda na to, że zaraz będę zajęty – powiedziałem, nakładając prezerwatywę. – Może któryś z innych mężczyzn jest wolny?

– Jest Paweł, ale on mnie nie rajcuje. Te dzieciaki, Jakub i Bartek, też nie. Oni zresztą już zawłaszczeni. Tomek przymierza się do Oli, a Jacka obskoczyły Baśka z Anią. Poczekam.

Cytuje Anetę. Przypadek, czy wyrafinowanie?

Nacisnąłem PLUS, wskoczyłem do wody (rzeczywiście przyjemna) i podpłynąłem pod Gosię. Dosłownie „pod”, bowiem Gosine nogi w ruchach turbożabki powodowały, że jej pionowa postać przypominała teraz wędkarski spławik w czasie brania – to wyskakiwała z wody po pępek, to zanurzała się po oczy. Przy czym „pod” znalazły się moje biodra i kutas. Nie trafiłem nim w pochwę od razu; drogę przyszło mi wyczuć ręką. Pomógł w tym zmacany wibrator; zadziałał jak prowadnica. Gosia puściła się krawędzi basenu i przeniosła dłonie na mój obojczyk. Nadziana na mój członek nadal pracowała jak przy żabce. Przytrzymałem ją silnym chwytem; inaczej wyskoczyłaby nade mnie. Teraz razem podskakiwaliśmy, moje stopy tylko czasami dobijały do dna. Nowy gadżet działał wspaniale, penisem odbierałem drgania części pochwowej i to wyraźnie, a przecież jego oscylująca głowica znajdowała się w odbycie. Jeśli ja czułem intensywne wibracje, to nic dziwnego, że Gosią tam aż trzęsło! Pytanie jak długo.

Okazało się, że w sam raz. Gosia pracowała tak, jakby chciała zakwalifikować się do finału w stylu klasycznym (mam na myśli konkurencję pływacką, a nie pozycję w seksie). Mnie zaczęło się robić przyjemnie już po minucie. Gdy rozpoczęła atak na rekord olimpijski, mnie było już bardzo dobrze. Wiedziałem, że od ejakulacji dzieli mnie góra pół minuty.

Naraz Gosia objęła mnie nogami, ścisnęła mocno i rozpoczęła orgazm. Do pulsacji wibratora doszły rytmiczne skurcze pochwy. Wtedy trysnąłem i ja.

Po krótkiej chwili zapragnąłem wyłączyć wibrator, ale nie miałem czym; pilot gdzieś się zapodział. Wnet vibrato atakujące penis przy wędzidełku napletka, najwrażliwsze miejsce mojego członka, stało się bolesne. Mój orgazm się skończył, a Gosia dygotała nabita na mnie. Czy jej jeszcze trwa? Gdzie ten sterownik? Rozglądnąłem się po posadzce basenu, spojrzałem wyżej… i napotkałem wzrokiem Beatę. Obserwowała nas z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a pilota trzymała w ręce. Naciskała PLUS?? Najwyraźniej!

– Stop, Beato! – To było regulaminowe słowo protestu. – Stop! Naciśnij STOP!

Nic się nie stało, a ja przypomniałem sobie, że na pilocie nie ma napisu STOP.

– Naciśnij OFF!

Na twarzy Beaty pojawił się tryumfujący uśmiech i silniczek wibratora stanął. W ostatnim momencie. Nie chciałem bezceremonialnie wyszarpnąć kutasa z pochwy kochanki w trakcie. Mam swój kodeks etyczny, ale mam też granice wytrzymałości.

Gdy wibracje nagle zamarły, skurcze Gosinej pochwy jeszcze chwilkę trwały. Rozłączyliśmy się po minucie. Gosię musiałem usadzić w wodzie na schodkach. Miała tak zmęczone mięśnie ud, że brakło jej sił, by wyjść, a i ja po tej kąpieli nie miałem ich tyle, by ją wynieść. Beata ostentacyjnie omiotła spojrzeniem pełną prezerwatywę na moim członku.

– Spektakularne – zagaiła. – Co to było?

– Nowy rodzaj wibratora.

– Czyli nawet taki superman, jak pan, posługuje się erzacami? – W jej głosie pobrzmiewał zawód. – A ja myślałam… – Wygięła wargi okazując niesmak.

– Erzacami? – zaprotestowałem. – Astronom wspomaga wzrok teleskopem. To nie erzac, bez niego nie dostrzegłby dalekich ciał niebieskich. Biologia ograniczyła jego możliwości, a on zwiększa je techniką. Mężczyzn biologia ogranicza, przez to i ja używam techniki. Robię to głównie dla was, kobiet.

– Ale idzie pan na łatwiznę. Zamiast dać z siebie wszystko, naciska guzik i zadowolony!

– Daję z siebie wszystko. Do biologii ciała dołączam kreatywność umysłu. Narzędziem i pomysłem zwielokrotniam przyrodzone możliwości.

– …przyrodzenia… – Wypowiedziawszy ten kalambur odwróciła się nieprzekonana. No cóż…

Opłukałem sól pod prysznicem i osuszywszy z grubsza ciało ręcznikiem z półki, ruszyłem do wyjścia. Powinienem się pozbyć prezerwatywy, a na basenie nie było jak.

Wróciwszy na salę, zastałem tam większość towarzystwa oglądającą rozkraczonego Jakuba leżącego na kozetce. Przedramiona miał przyklejone taśmą do podudzi, a te sklejone z udami. Jego wyprężony członek (muszę przyznać, imponujących rozmiarów!) był we wzwodzie znamionującym najwyższe podniecenie. Zocha robiła wszystko, by je podtrzymać. Wyglądał, jakby miał trysnąć lada moment, ale trafił na doświadczoną dominę, która wiedziała, na co może sobie pozwolić. Spektakl najwyraźniej trwał już jakiś czas, bo niektórzy widzowie bardziej zajmowali się sobą nawzajem, niż odgrywanym spektaklem.

No cóż, kobieca dominacja to nie moja bajka. Sprawdziłem w myślach listę obecności. Poza służbą, Beatą (gdzie ona się podziewa?) i Gosią brakło Joli. Paweł stał przy barze, popijał coś i absorbował uwagę Bartka, który najwyraźniej trwał na posterunku wbrew swoim chęciom. Biedny Bartek! Pewnie chętnie zaliczyłby Gosię (to za nią wodził oczami) albo inną laskę, a tu stary nudziarz zatrzymuje go przy ladzie. Cóż, Bartek jest kimś w rodzaju współgospodarza. Pomogę mu – pomyślałem.

– Bartku… – bez żenady wciąłem się w jakieś smęcenie Pawła. – Na basenie jest Gosia. Sama. Osłabła tak, że nie może się ruszyć. Może byś jej pomógł? – I dodałem szeptem: – Ja się zajmę tym nudziarzem. Masz co najmniej pół godziny. – Mrugnąłem do niego porozumiewawczo.

Spojrzał na mnie jakbym był przezroczysty i wyszedł zza baru. Zniknął za tylnymi drzwiami.

– Dobre rzeczy tu mają. – Paweł przeniósł swoją uwagę na mnie. –  Jack Daniel’s, Henessy, Remy Martin… Panie, gdzie by to dali…  No i młodą żem wydupczył… I dobrze!… Może jeszcze jedną zaliczę, ale później, w nocy. Bo teraz nie… Teraz piję… Przecie zapłaciłem, nie? Nie dam zmarnować… – To ostatnie zabrzmiało już bełkotliwie. Babki nie chciały chłystków, a zaprosiły starego pierdołę i pijaka. Postanowiłem przyspieszyć jego eliminację z kulturalnego grona. Zlustrowałem barowe półki, zaszedłem za ladę i zdjąłem butelkę glenfarclas 105. Niezbyt droga jak na tę markę, ale 60%.

– A próbował pan tego eliksiru? Znakomity!

– Taak? To nalej pan – zadecydował Paweł. Opróżnił szklankę dwoma łykami i podstawił, a ja napełniłem ją do połowy. Nie kłopotałem się napisem na szkle; Paweł i tak nie zwróci uwagi na taki szczegół, że ma szkocką w naczyniu sygnowanym marką burbona. Z otwartej butelki jacka daniel’sa (widocznie Paweł tak w nim zagustował, że Bartkowi nie chciało się zakręcać) nalałem sobie trochę dla towarzystwa i rozcieńczyłem wodą gazowaną.

Wdrożywszy procedurę deportacyjną słyszałem echa działań Zochy. Dwa razy zabrzmiały brawa (zrozumiałem, że Jakub w końcu musiał wytrysnąć, ale dwa razy w odstępie kilku minut? – Zocha naprawdę zna się na rzeczy!), kilka razy ktoś coś głośno skomentował, a inni zripostowali lub prychnęli śmiechem. Grupa obserwatorów wyraźnie się zmniejszyła, ale nie sprawdzałem, kto wybył.

Koniec końców znaną i prostą jak konstrukcja cepa metodą upoiłem Pawła, któremu sześćdziesięcioprocentowa whisky tak smakowała, że w kwadrans (nie bez dopingu z mojej strony) wypił ponad ćwierć litra. Niemal trzy szklaneczki, bo ostatniej nie dokończył i gdybym go nie podtrzymał, zwaliłby się na podłogę.

– Jacku, Tomku! Pomóżcie!

Podszedł Tomek, bo Jacka już nie było, i we dwóch zanieśliśmy Pawła do pierwszej lepszej sypialni. Wylądował na łóżku. Wracając, uchyliłem drzwi do kuchni.

– Ewo! – zawołałem, licząc, że usłyszy.

– Już… – odpowiedziała z głębi i za kilka sekund stanęła w drzwiach z pytającym spojrzeniem. Lisia kita wciąż fajtała pod jej kością ogonową. – Tak, proszę pana?

Skinąłem, by poszła za mną do sypialni z chrapiącym Pawłem.

– Temu gościowi należy zdjąć buty, nałożyć pampersa i na to piżamę lub gacie. Puste wiadro postawić obok łóżka. Przykryć, zasłonić okno, zamknąć drzwi. Aha… – dorzuciłem, spojrzawszy na tabliczkę NIE PRZESZKADZAĆ. – I tę wywieszkę dać na zewnątrz.

– Tak, proszę pana. Nie wiem, czy mamy pampersy, proszę pana.

– Jak nie, to trudno; nie moja strata.

Odwróciłem się i wyszedłem szukać Joli lub Beaty. Byłem ciekaw, co porabiają.

Jolę znalazłem w bibliotece. Siedziała i czytała książkę. Zobaczywszy mnie, zamknęła ją z trzaskiem, rozejrzała się i w panice schowała ją pod pupę. Hmmm… Trochę niewygodnie siedzieć na ultramiękkiej kanapie z książką pod gołą pupą. Zobaczymy, czy długo wytrzyma.

– Niech się pan do mnie nawet nie zbliża! – rzuciła agresywnie. – Nie po tym, co pan zrobił biednej Oli!

Znalazłem sobie miejsce w najbliższym fotelu. Trzy metry od niej.

– A cóż ja jej pani zdaniem zrobiłem?

– To się nazywa gwałt zbiorowy! Nie wie pan?

Nie miałem ochoty uświadamiać jej różnicy między gwałtem a gangbangiem.

– Przeczytała pani regulamin dzisiejszej imprezy?

– Te kazuizmy może pan sobie wsadzić! W życiu nie myślałam, że będę świadkiem takiego obrzydlistwa! Takiego porno dla ubogich!

– A jak wygląda porno dla bogatych? Tak jak to, na czym pani siedzi? – Strzeliłem na chybił trafił, ale w coś trafiłem. Jola nie zaprzestała buńczucznego tonu, ale zarumieniła się i jej pewność siebie osłabła.

– Na czym siedzę, to siedzę.

– No przecież widzę. Siedzi pani na dupie i na kanapie. Obie te rzeczy służą do seksu. Czy pani wie, co to seks?

– Zapewne lepiej niż pan. Mam syna.

– Nie rozumiem – udałem. – Pani uprawia seks z synem? Czy to nie jest karalne?

Poderwała się w świętym oburzeniu, ale nim przypomniawszy sobie tajemnicę, której strzegła dupą, opadła z powrotem na kanapę, zdążyłem skojarzyć okładkę: 365 dni Lipińskiej. Biedna pupa, biedna książka.

– Jak pan śmie! – Była już wiśniowa. Dookoła maseczki i na sutkach. Lubię takie.

– To jaki jest pani związek z synem i seksem?

Coś tam zaczęła wyjaśniać, zaplątała się i przerwała. Zorientowała się, że wpuściłem ją w maliny. Wzięła uspokajający wdech i postanowiła się odgryźć:

– A jaki jest pański stosunek do seksu? To dla pana zabawka, czy już narzędzie pracy? Jest pan męską dziwką?

– Jestem artystą – odparłem zgodnie z głębokim przekonaniem.

– Maluje pan nagość? Fotografuje dziwki? Kręci pornole?

– Gram na kobietach.

– Czym? Palcami, jak na pianinie?

– Wszystkim. Palcami też. Suwam, jak skrzypek smykiem. Dmucham jak flecista. Smyram, jak perkusista szczotką po talerzach. Nieraz uderzam delikatnie, jak w trójkąt, albo mocno, jak w bęben. Depczę, jak organista w katedrze. Szarpię struny, kręcę gałkami i wciskam guziki. Czasem jestem dyrygentem orkiestry. Dziś tak było przy Oli. A w finale grałem w duecie.

– Niech pan znów nie zaczyna! Aż mną trzęsie! Ze mną panu tak łatwo nie pójdzie.

O! Czyli już ma mi z nią pójść? Zaprasza do zawodów? Uważa siebie za wysoko zawieszoną poprzeczkę? Zobaczymy!

– Co mi z panią nie pójdzie? Uważa się pani za oziębłą? Ja tak nie sądzę; oziębłe rozpoznaję z daleka.

– Nie jestem oziębła! Tylko pan nie ma mi nic do zaoferowania.

– Czyżby?… Sprawdzimy?

– Jak? – spytała odruchowo i już wiedziałem, że ją mam. Ona też zorientowała się, że się odsłoniła. Dopowiedziała: – Z ciekawości pytam.

– Czy opowiadanie skrzypka może zastąpić jego muzykę? On gra. Ja też gram, a nie opowiadam (co było oczywistą nieprawdą, słowa są istotnym elementem mojej gry).

– Nie będę się wystawiać na pana palce, na smyka, ha!, ha!, czy tym bardziej na dmuchanie. Ani nie dam się podłączyć do prądu. Jak pan zagra, przebywając trzy metry od instrumentu?

– Zawrzyjmy układ. Ja nie dotknę pani sam ani żadnym trzymanym przedmiotem, dopóki pani nie poprosi mnie o to. A pani będzie robić to, co polecę. Uczciwie. Aż zabrzmi z pani moja muzyka. Trzy kwadranse wystarczą.

– I do czego to ma doprowadzić?

– Do pani orgazmu.

– Ha! Ha! Nie da pan rady!

– Założymy się?

– O co?

– Jak wygram, zrobi mi pani laskę. Umie pani?

Poruszyła się niespokojnie i skrzywiła. Książka pod dupą niewątpliwie stanowiła dyskomfort. Oblizała górną wargę. Jej się wydawało, że dyskretnie.

– A jak ja wygram?

– Wtedy ja pani zrobię minetę. – W obu wypadkach to samo. Kolejne wpuszczanie w maliny.

– Dobra! – powiedziała zaczepnie. Dużo mi to „dobra” o niej powiedziało. Niespełniona lesbijka? – Ale nie będę się na pana polecenie masturbować. To byłoby za łatwe.

– A bez mojego polecenia?

– Na pewno nie dam panu tej satysfakcji.

– OK. Od teraz mówię do ciebie po imieniu. Ty zwracaj się do mnie jak chcesz. Połóż ręce na karku; nie spuszczaj ich i nie wstawaj z kanapy. Wrócę za parę minut.

Z mojego nesesera w garderobie wziąłem specjalny lubrykant i rękawiczki chirurgiczne. Z bufetu kilka innych rzeczy, w tym dwa zwoje sznura. W sali było niemal pusto; Bartka nie widziałem, tylko ktoś piłował Olę na leżance; chyba był to Tomek. Wróciłem do biblioteki i położyłem wszystko na stoliku do gazet. Podsunąłem go pod Jolę.

– Zegar za barem wskazuje 22:50. Mam czas do 23:35. Unieś się nieco, chcę sprawdzić, czy nie oszukujesz.

Oczywiście oszukiwała. Ksiązki nie było.

– Nie jesteś uczciwa; nie dotrzymujesz uzgodnień. Gdzie książka? Albo zaostrzam warunki, albo rezygnuję.

– Ta ksiązka taka ważna?

– Spytaj muzyka, czy jakiś takt w partyturze jest ważny. Co odpowie?

– Dobra, daj ją. I tak ci się nie uda.

– Powiedziałem, że zaostrzam warunki. – Z półki zdjąłem Mały słownik polsko-francuski. Miał kieszonkowy rozmiar, był gruby, w twardej oprawie. – Od teraz będziesz siedzieć na tym. A końce tych sznurów przywiąż sobie nad kolanami.

– Po co?

– Zapytaj skrzypka, po co tak skrzypi.

– Ale rąk związać nie pozwolę.

Zgodziłem się. Pewnie nie umiałbym skrępować kogokolwiek bez dotykania go ani ręką, ani trzymaną liną. Może jacyś Japończycy potrafią, ale ja w shibari dopiero terminuję.

Drugie końce sznurów poprowadziłem dookoła kanapy i za nią związałem tak, by jej uda były w umiarkowanym rozkroku.

– Nałóż rękawiczkę i nasmaruj sobie pochwę i wargi sromowe żelem.

– Po co rękawiczka?

– To ostatnie pytanie, na które odpowiem. Nie umawialiśmy się na wywiad. Rękawiczka jest między innymi po to, byś upaćkaną ręką nie zaświniła kanapy. – To był tylko jeden z powodów. Lubrykant zawierał stymulator ze środkiem drażniącym; nie chciałem, by czuła jego działanie na dłoni. Poza tym zasugerowałem niepożądaną możliwość brudzenia nim skórzanego obicia, a to mogło się przełożyć na podnoszenie cipy i może całej pupy nad kanapę. To była atrakcyjna opcja.

Posłusznie się wysmarowała. A ja miałem kilka minut, zanim poczuje pierwsze efekty. Na wszelki wypadek poszukałem tych 365 dni. Stały na półce; łatwo było na nie trafić, bo były wygięte w łuk od Jolinej pupy.

Do biblioteki weszła Beata. Rozglądnęła się uważnie. Zapewne zauważyła sznury, bo spytała:

– Czy Jola też przygotowuje się do orgazmu?

– Oczywiście – odparłem. – A ty wciąż szukasz naturyzmu? Może ukrył się w ogrodzie? – podpowiedziałem kąśliwie.

– Może. Ale wciąż na pana liczę. Dlatego tu doszłam.

– Sama? – Nie tylko ona układa kalambury.

– Sama, oczywiście. – Nie załapała go. – Czy dojdzie jeszcze ktoś?

– Tutaj za jakiś czas dojdzie Jola. Ale ty możesz wcześniej.

Gra słów dopiero teraz do niej dotarła. Speszyła się.

– Naturalnie – bąknęła.

– Całkowicie naturalnie – zgodziłem się, co tylko pogłębiło jej zmieszanie.

Zmieniłem temat.

– Może macie ochotę na lody? Nie na LODA – podkreśliłem. – Na razie proponuję takie zimne w pucharku. Co wy na to? Jak znajdę Ewę, to zamówię.

Jola popatrzyła na Beatę, Beata na Jolę i jedna powiedziała „Mogą być”, a druga „Czemu nie”.

– Jakie lubicie? Z alkoholem? Jakim?

– Skoro zmienił się pan w kelnera, to dla mnie duże waniliowe z czekoladą i advocatem – zadysponowała Jola.

– A ja proszę o czekoladowe z bitą śmietaną i wiśniami. – Beata.

– Beato, przypilnuj Joli. Ona siedzi na Słowniku polsko-francuskim. Ma tak być, a ona oszukuje i wyjmuje go spod siebie.

– Po co ten Słownik? – padło pytanie typowe dla Beaty.

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałem, idąc ku drzwiom. – Może to się sprawdzi jako nowa metoda nauki francuskiego?

Zszedłem na parter i odnalazłszy Ewę (z ogonkiem!), złożyłem zamówienie loco biblioteka. Dla siebie też. Z butelką owego jacka daniel’sa, którego pił Paweł, wróciłem na górę. Na dnie było jeszcze jakieś sto mililitrów.

– Lody będą. Czy Jola nadal uczy się francuskiego od dupy strony? Pokaż, Jolu.

Beata prychnęła rozbawiona, a Jola uśmiechnęła się półgębkiem. Podniosła się na moment.

– Co będzie dalej z tym lubrykantem? Czy to środek do konserwacji cip? – spytała.

– Ten nie. Ten raczej rozkonserwowuje.

– Co to znaczy „roz-konser-wo-wuje”? – dociekała Beata. Wiem, to trudne słowo.

– Przed dłuższym przechowywaniem wyroby żelazne trzeba zakonserwować, by nie zardzewiały. Gdy wracają do użycia, trzeba je rozkonserwować. Należy usunąć smar i pakuły, odetkać przewody i przedmuchać rury. Potem można używać.

Moje wyjaśnienie Beatę rozbawiło, a Jola zachowała nieodgadniony wyraz twarzy. Ręce trzymała na udach, ale prawa była niespokojna, jakby przed czymś się wzbraniała.

Wymieniliśmy jeszcze parę inteligentnych zdań na temat sposobów przepychania i przedmuchiwania, a potem Ewa wniosła tacę z lodami. Jola, której się zdawało, że dzięki Ewie i tacy tego nie zauważę, potarła się po wargach sromowych i łechtaczce. Gdy spojrzałem wprost na nią, w popłochu cofnęła rękę.

– Ewo, Jolę coś tam swędzi w cipie. Mnie zakazała się dotykać. Może mnie wyręczysz i jej pomożesz?

– Tak, proszę pana. Z przyjemnością.

„Z przyjemnością”! No patrz pan!

Ewa starannie obejrzała opakowanie lubrykantu, włożyła rękawiczki, na prawą wycisnęła trochę żelu i zabrała się za Joliny srom. Jola początkowo chciała zaprotestować, ale stwierdziła, że to się jej nie opłaci. Pocieranie dawało ulgę (wiedziałem, że pozorną!), a użycie własnej dłoni uznała za mniej atrakcyjne, bo okazało się, że Ewa robi to znacznie lepiej.

Tymczasem Ewa robiła swoje ze znawstwem. Ruchy jej ręki można było podziwiać. Po minucie poprosiła Jolę, by wysunęła krocze poza krawędź kanapy – chciała mieć do niego lepszy dostęp – ale dla pocieranej było to zbyt niewygodne ze względu na Słownik i sznury. Ostatecznie wstała. Była zmuszona stać w rozkroku.

– Czy mam również pomóc pani Joli w środku, proszę pana? – spytała Ewa, obróciwszy głowę ku mnie. Wzrok utkwiła w moich oczach. Siedziała na ogonku między własnymi stopami w szpilkach, korek wbijał się jej głęboko w odbyt, patrzyła pod górę i wysoko unosiła powieki. Rozkoszna!

– Tak, Ewo. Ulżyj jej.

– Dobrze, proszę pana.

Myślałem, że weźmie dildo, ale nie. Swoją drobną dłoń zaczęła stopniowo wsuwać coraz głębiej w pochwę Joli, aż weszła w nią po nadgarstek. Jola początkowo nie wiedziała jak zareagować, ale bardzo szybko przekonała się, że to nowa jakość. Najwyraźniej jej to odpowiadało, bo już po chwili jej biodra zaczęły delikatny pląs. Ewa zmieniła pozycję względem masowanej i teraz już nic nie krępowało Jolinych ruchów. Taniec stojącej nasilał się, do nóg i kibici dołączyły ręce i po trzech minutach byliśmy świadkami orgazmu. Nie był to może jakiś szczyt szczytów, ale przyjemnie było obserwować odetkanie się kolejnej cipy. Spodziewałem się, że za tydzień, dwa Jola będzie mi wdzięczna. Jak Gosia.

Teraz jednak Jola usiadła, bo jej uda zmęczyły się. Wiedziałem, że to nie koniec rozkonserwowywania, bo pobudzające działanie mojego żelu trwa do godziny, a minęło jakieś pól. No i Ewa wmasowała porcję świeżego, więc można liczyć na jeszcze jeden orgazm. Co najmniej.

– Dziękuję, Ewo – Zwróciłem się do niej, gdy zdjęła rękawiczkę. – Znasz się na rzeczy.

– Dziękuję, proszę pana – odpowiedziała i wyszła z pustą tacą fajtając ogonkiem.

Ten tekst odnotował 10,350 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.9/10 (34 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (0)

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.