Dzika Warmia – Autostop (I)
23 sierpnia 2019
Dziki wschód
Szacowany czas lektury: 20 min
Miejsce wydarzeń, ludzie i całokształt jest oczywiście fikcyjny.
Polecam przy czytaniu słuchać muzyki, która pojawia się w tekście, dla właściwego zagłębienia w klimat.
Miłego czytania i słuchania.
Słońca chyliło się ku zachodowi, gdy miejsce rozległych pól zaczęły zastępować skrawki lasu i łąk, na których pasły się stadka krów. Dzień był nadal parny, jak przystało na środek lipca. Andrzej cieszył się tylko, że od ponad trzydziestostopniowego upału dzieli go, cienka i bezcenna granica w postaci nowoczesnej technologii. W myślach obiecał swojemu „nowemu dziecku”, jak z namaszczeniem nazywał błyszczące czernią, srebrem i skórą Audi, porządną myjnię i woskowanie. Poklepał delikatnie tapicerkę, rozkoszując się przyjemną jazdą. Mimo całej wygody miękkich, głębokich foteli, które otulały jego plecy, już teraz czuł, że decyzja o jeździe samochodem do samego Tallinna była błędna.
Gdy ruszał spod Olsztyna, widział w tym coś na kształt urlopu i okazji do wyrwania się od żony, firmy i całej reszty. Mógł oczywiście wziąć samolot i jak człowiek dolecieć na miejsce z Gdańska w ciągu godziny. Wybrał jednak dłuższy wariant. Długa podróż samochodem wiązała się jednocześnie z dłuższym pobytem na miejscu. Wszyscy doskonale rozumieli, że po prawie 10 godzinach w samochodzie, każdy musi odpocząć. Prezes kręcił nosem, jak usłyszał o tym pomyśle, ale dał się szybko przekonać. Andrzej zawsze cenił to u siebie, umiał przekonywać ludzi. Tym razem wystarczyło drobne przekupstwo w postaci butelki whisky. W ten sposób dwudniowy wyjazd zmienił się w czterodniowy. W firmie wytrzymają bez niego. Nie ma ponoć ludzi niezastąpionych. Poza tym nie on płacił za paliwo, więc mógł szaleć do woli. Podgłośnił radio i rozpłynął się w brzmieniach Velvet Underground. Na trasie planował jeszcze zatrzymać się na kilka godzin w jakimś małym motelu i potem ruszyć dalej. Chciał delektować się spokojem, tak długo, jak tylko mógł. Co prawda nie obraziłby się na towarzystwo, jakiejś ładnej panny, niestety sekretarka uciekła na macierzyński. Nie z przyczyny Andrzeja oczywiście, on zawsze się zabezpieczał. Nowej niestety nie mógł do tej pory znaleźć. Kolejny skrawek lasu zmienił popołudnie w noc, topiąc przy tym drogę w ciemnościach. Pozostało się odprężyć, uważając tylko na zwierzęta i dziury. Radio przycichło, a pikanie w głośniku zasygnalizowało połączenie przychodzące.
Andrzej zerknął na wyświetlacz – „Mariola”. Wcisnął zieloną słuchawkę, a komputer Audi automatycznie przyciszył radio.
– Co się stało pani Mariolu? – zapytał spokojnie. Wiedział dobrze, że telefon po normalnych godzinach pracy nie znaczy nic dobrego. Chociaż, gdyby to było coś wybitnie paskudnego, zadzwoniłby szef. Jak dzwoniła sekretarka szefa, to nie mogło być tak źle.
– Przepraszam za tak późną godzinę, ale szef prosił o przekazanie panu najnowszej oferty. Dopiero dzisiaj ją zatwierdzono. Prosił, by się pan zapoznał.
– Dobrze. Podeślij mi na maila.
– Już przesłałam.
„To po co u licha dzwonisz”, zastanowił się w myślach – Coś jeszcze?
– Chciałam zapytać, czy nie nudzi się pan w drodze.
– Jak pani myśli?
– To, żeby się panu nie nudziło. Podesłałam coś jeszcze.
– Ahh tak, co takiego?
– Proszę sprawdzić, ale to na… hmm. Prywatny numer – słyszał jej lekki śmiech.
Zabrzęczał kolejny sygnał. Andrzej nacisnął symbol powiadomienia. Zwolnił i przez moment zaniemówił z wrażenia.
– No tego się nie spodziewałem.
– Ja myślę. Proszę zadzwonić, jakby się pan nudził w tej podróży.
– Myślę, że zadzwonię. – odpowiedział, oglądając zdjęcie przesłane przez panią Mariolę.
Na wyświetlaczu auta było zdjęcie wykonane najwyraźniej w łazience. Na nim zaś Mariola w mocno rozpiętej koszuli, odsuwała dłonią materiał, pokazując do lustra dużą, zwieńczoną ciemną sutką pierś. Do tego ten szeroki uśmiech. Andrzej poczuł lekką ciasnotę w kroczu, ale po chwili się opanował. Nie wiele mu zostało do granicy, a szansa na znalezienie tu gdzieś motelu graniczyła z cudem. Dotarł do rozwidlenia dróg, po czym zwolnił mocno. Przez chwilę przyglądał się nawigacji samochodu, która wyraźnie odmówiła posłuszeństwa. Obecnie według GPS-u był gdzieś pod Białymstokiem. Co było zupełnie niemożliwe. Spróbował odpalić jeszcze raz pokładową mapę, jednak rezultat był ten sam. Znaczek zasięgu pokazywał teraz smętne puste pole. Na tyle byłyby zapewnienia o wzmacniaczu sygnału zainstalowanym w samochodzie. Jakimś cudem radio dalej grało i w głośnikach rozbrzmiewał „Walk on the Wild Side” przerywane tylko lekkim statycznym szumem, który pojawiał się, jakby w tle utworu.
Andrzej zrezygnował z dalszych prób uruchomienia nawigacji. Próbował przypomnieć sobie mapę oraz właściwą drogę. Po dłuższej chwili uznał, że prawidłowa trasa prowadzi na pewno w lewo.
– Nie ma co się zastanawiać. – powiedział do siebie, jakby upewniając się, że podjął słuszną decyzję. Najwyżej przyjdzie mu się przespać w aucie, jeśli nie znajdzie żadnego motelu na drodze.
Audi ruszyło, zagłębiając się w przetykany łąkami ciemny las. W mocnych światłach samochodu Andrzej dostrzegł wielką szarobrunatną plamę oddaloną kilkanaście metrów od niego. W ostatniej chwili dotarło do niego, że plama nie jest, jak sądził do tej pory pniem jednego z bardziej wystających drzew. Niemal odruchowo nacisnął na pedał hamulca i spróbował uciec kierownicą na bok. Samochodem szarpnęło i obróciło. Mężczyzna patrzył tylko oniemiały przed siebie. Pośród gęstych drzew na skraju lasu stało coś przypominające wielkiego konia. Dopiero po chwili oczom mężczyzny ukazała się wisząca gardziel i ogromna para łopat na łbie zwierzęcia. Łoś obrócił głowę w stronę Andrzeja, fuknął i powolnym, dumnym krokiem podszedł do kolejnej soczystej kępy przy drodze. Zajęta pożeraniem trawy tarasował większość drogi.
Zamknął zdjęcie. Wiedział, że pociągał Mariolę, co bywało przydatne w różnych okolicznościach. Zawsze lubił wiedzieć, to co wiedział szef. Najlepiej z wyprzedzeniem i ze wszystkimi brudnymi detalami. Ułatwiało to pracę, zyskiwanie awansów i spokój, gdy cokolwiek się działo złego. Ponętna, ciemnowłosa trzydziestopięcioletnia sekretarka była tylko bardzo przyjemnym dodatkiem. Po chwili wróciło do niego pełne opanowanie. Ostatnie, na co miał ochotę to rozbić się nowym autem o ogromnego łosia ze zdjęciem rozebranej sekretarki szefa rozświetlającym mu tapicerkę. Chociaż po spotkaniu z łosiem cycki Marioli byłyby ostatnim z jego zmartwień. Miał dziwne przeczucie, że łoś wyszedłby z tego lepiej niż on.
– Uciekaj głupi zwierzaku – powiedział pod nosem. W końcu zatrąbił. Łoś uniósł pysk i zmierzył Andrzeja wzrokiem. Mimo wysokiego zawieszenia dalej musiał zadzierać głowę do góry. Zwierzę zdawało się go zawracać, stojąc przed nim, jak ogromny żywy szlaban.
Zatrąbił ponownie, znowu bez skutku. Po chwili wściekły uchylił okno.
– Spieprzaj do cholery – wrzasnął, dusząc mocniej klakson.
Ponownie oczu obu samców spotkały się, łoś jakby zarzucił łbem i zszedł z drogi na bok. Andrzej ruszył, chociaż czuł się słabo. Nigdy nic takiego nie doświadczył. Dopiero po chwili dotarło do niego, że na zewnątrz musiało się ochłodzić. Gdy odjeżdżał, czuł jeszcze na sobie wzrok zwierzęcia. W radio zaczynały się pierwsze słowa „Riders on the Storm”...
Po kilkunastu kilometrach Andrzej jechał krętą drogą, przez gęsty las. Z rzadka przejeżdżał przez szersze łąki. Słońce było już blisko horyzontu i na łąkach kładły się długie cienie. W pewnym momencie na wprost przed sobą dostrzegł, jakiś szary kształt stojący na skraju łąki i drogi.
– Oby to nie był kolejny łoś – wyszeptał. Miał już dość wrażeń, jak na jeden dzień. Musiał znaleźć parking i chwilę odpocząć.
Gdy zbliżył się, zrozumiał, że na skraju lasu stoi człowiek. Postać musiała dostrzec jego samochód i po chwili uniosła w górę kciuk w dobrze znanym geście.
– Autostopowicz!? Na takim bezludziu.
Andrzej zwolnił i zatrzymał się obok szarej postaci. Patrzył, jak ta drobnymi kroczkami podbiega do auta. Opuścił szybę.
– Gdzie chcesz dotrzeć?
– Do Kromaszna. – delikatny głosik musiał należeć do młodej dziewczyny. Chociaż długie opadające na twarz włosy i rysy twarzy, wyłaniające się z cieni, nie zdradzały jej wieku.
– A gdzie to jest?
– To wioska, bliżej granicy. W tamtą stronę – Spod powyciąganego swetra dziewczyny wysunęła się drobna dłoń o długich, cienkich palcach. Wskazała palcem przed siebie. W kierunku, w którym i tak jechał Andrzej.
– Mogę cię kawałek podrzucić. Wsiadaj – otworzył drzwi. Dziewczyna wsiadła zwinnie do środka. Obserwował jej nogi skryte pod długą prostą sukienką z ciemnozielonego materiału. Odsunęła ciemne włosy na bok, pokazując ładną twarz. Mogła mieć najwyżej osiemnaście lat.
Jak spostrzegł Andrzej, miała pulchne policzki i pełne usta w kolorze wiśni. Uciekła wzrokiem, gdy jej się przyglądał. Miał śliczne, zielone oczy i długie rzęsy, jak zasłony.
– Nie boisz się sama podróżować, przez taką głuszę. Jeszcze autostopem, tutaj prawie nikt nie jeździ.
– No trochę tu jest bezludnie. – zaciągała ze wschodnim akcentem. – Ale tutaj nie ma złych ludzi. – powiedziała pewnym głosem.
„Nie znasz życia poza swoją wioską”, pomyślał Andrzej.
– Jeśli jest, jak mówisz, to bardzo dobrze. Ile masz lat?
– Na ile wyglądam? – zapytała pewnie. Andrzej zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem, siedemnaście?
– Skończyłam osiemnaście lat miesiąc temu. – rzuciła z dumą w głosie.
– Brawo, w takim razie wszystkiego najlepszego. – speszyła się. Obserwował jej długie palce, jak rozgarniała nimi włosy.
– Andrzej. – przedstawił się.
– Miło mi pana poznać. Gabriela. – powiedziała z szerokim uśmiechem. Wyciągnęła rękę w jego stronę.
Andrzej delikatnie ujął ją i pocałował delikatnie wierzch dłoni. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i schowała dłonie w fałdach sukienki. Z cichą przyjemnością patrzył na rumieniec malujący się na jej policzku. Ruszył powoli na przód. Ta powierzchowna kruchość i delikatność przypominały mu kogoś. Jedną ze stażystek sprzed kilku lat.
Miała na imię Kamila. Śliczne dziewczę, które uwiódł z łatwością godną artysty. Obsypywał to biedactwo prezentami, a ona odpowiadała, oddając mu wszystko to, co miała najcenniejsze. Dla Andrzeja była to dobra wymiana. Był przekonany, że dla młodziutkiej Kamili też. Żałował, że zwolniła się po kilku miesiącach. Dalej miał schowaną kolekcję jej zdjęć. „Co było, to nie wróci więcej, jak śpiewał klasyk”, pomyślał.
Podczas jazdy specjalnie jechał, jak najwolniej dając sobie czas na rozmowę z Gabrysią.
– Wyjeżdżałaś stąd kiedyś? – spytał. Pokręciła głową, po czym powiedziała tylko cicho.
– Nie, nigdy.
– Szkoda. Kobieta w twoim wieku powinna poznać trochę świata.
– Nigdy się, jakoś nie złożyło. Stąd ciężko się wydostać.
– Nie dziwię się. – rzucił, ale coś w środku go podkusiło.
Wrzucił wyższy bieg i mimochodem przeniósł dłoń na kolano autostopowiczki.
Przez chwilę głaskał ją, nie widząc wyraźnego oporu ze strony dziewczyny. Po chwili jednak poczuł na dłoni jej palce.
– Niech mnie pan zostawi – poprosiła, spychając jego dłoń na bok.
„Twoje niedoczekanie”, pomyślał. Pokusa była zbyt silna.
Ponownie sięgnął ręką jej nogi i zacisnął dłoń mocniej na jej udzie.
– Nie chcę.
– Mógłbym ci pomóc, wiesz – powiedział. Obietnice miały moc. Właściwa obietnica wzbudzała w tych biednych duszyczkach drogę do wolności, szczęścia, a wszystko na wyciągnięcie ręki. Łagodne przesuwanie granic, kolejne prezenty, by rozmyć granice.
Lubił takie dziewczęta, zawstydzone i skromne. Mógł z nich lepić tak, jak z miękkiej gliny.
– Mam pieniądze. Mogę ci dobrze zapłacić, jeśli zechcesz mi się odwdzięczyć.
– Ja… nie jestem prostytutką – wypowiedziała. Ostatnie słowo zdało się drgać w jej wargach.
– Nikt się nie dowie. Nikt mnie to nie zna. Mam prezerwatywy, jeśli tego się boisz. To jak? Dam ci pięćset zł, za przyjemny wieczór. Chcesz?
– Ja… – zamilkła – naprawdę, proszę mi tego nie proponować.
– Dlaczego nie? Kupisz sobie coś nowego. Chcesz studiować w jakimś większym mieście? Mogę ci pomóc. Znajdę ci mieszkanie w Olsztynie. Wyrwiesz się stąd. Potem pojedziesz dalej.
Czuł, że skubała przynętę. Spławik delikatnie zanurzał się pod powierzchnią wody. Zwolnił i zjechał w leśną ścieżkę. Wokół ciemny las, wysokie krzewy za nimi.
– Proszę. Po prostu mnie wysadź – wycedziła.
– Nie zostawię cię tutaj. Coś ty. Wiesz co, mam propozycję. Zapłacę ci, możesz wycofać się w każdej chwili, gdy poczujesz, że masz dość. Na początek pięćset, a potem może coś więcej.
– Czego pan chce? – zapytała. Gdy spojrzał jej w oczy, uciekła wzrokiem na bok.
– Na początek, zdejmij ten sweter. Proszę. – brzmiał niemal czule. Wygrał, miał ją w garści.
Policzki Gabrysi zapłonęły czerwienią, gdy zdejmowała z siebie wyciągnięty szary sweter. Pod spodem miała delikatną białą bluzkę na ramiączkach. Mężczyzna przez chwilę głaskał policzek dziewczyny, odgarniał jej długie włosy. Powoli zsunął lewe ramiączko w dół. Widział, jak oddycha mocniej i szybciej. Powoli zdjęła z siebie białą bluzkę, a potem prosty kremowy stanik z delikatną koronką na brzegu. Na moment uniosła wzrok i wymienili się spojrzeniami. Andrzej swobodnie mógł się delektować jej ciałem. Ciemne, niemal czarne sutki odbijały się na tle bladziutkiej skóry. Przez prawy obojczyk, aż do prawej sutki przebiegała szeroka smużka piegów. Na drugiej piersi, poniżej sutki znajdowało się szerokie, ciemne znamię. Dotknął jej twarzy, a potem wodził palcami niżej. Zatrzymał się na pełnych wargach dziewczyny i lekko rozchylił je kciukiem. Chciał, by patrzyła na niego, zamiast uciekać wzrokiem na bok. Czuł na opuszce kciuka jej ciepły oddech. Potem ruszył dalej, lekko skubiąc jej podbródek i smukłą szyję. Najpierw po przedramionach, potem wzdłuż obojczyka, aż do mostka dziewczyny między dużymi, ciężkimi piersiami. Miała lekki, kobiecy brzuszek, który wyglądał na niej pięknie. Kolejne podłużne znamię ciągnęło się kilka centymetrów od lewej piersi, wężowym zygzakiem do pępka.
– Masz dużo znamion – wyszeptał. – Dodają ci uroku.
– Dziękuję. Mój… – zatrzymała się w pół słowa i odwróciła wzrok zawstydzona. Andrzej nie dopytywał, o kim myślała.
– Ktoś już cię tak dotykał. – spytał, lekko skubiąc sutkę.
– Mmm. Tak. – wyszeptała, ku zaskoczeniu Andrzeja. „Jednak miała już doświadczenie, może być ciekawie”, pomyślał.
– Podoba ci się? – Pokiwała głową. – Wskoczmy na tyły. Chcę reszty.
– Ja… nie chcę. Powiedziałeś, że przerwiesz, jak tego zechcę. Zapłać mi, nie mam ochoty na więcej.
– Nie bój się. Chodź. Skoro chcesz. – Andrzej, zdziwiony tą niechęcią do współpracy, sięgnął po portfel. Wyjął dwustuzłotówkę i podał dziewczynie. Śledził, jak sięga po banknot i w ostatniej chwili odsunął go dalej. Gdy ponownie sięgnęła, odgarnął jej włosy i wpił się ustami w jej wargi.
Patrzyła się na niego zaskoczona. Ściskając w jednej dłoni banknot, drugą trzymając na piersiach, które nie dawały się zakryć jedną rękę. Wtedy otworzył drzwi i wysiadł, ściskając w garści ubranie dziewczyny. Zaskoczona gapiła się na niego z otwartymi ustami.
– Oddaj mi ubranie – powiedziała, zaciskając obie dłonie na kształtnych piersiach.
– Wysiądź je i weź. Właśnie, tak jak teraz. – szedł, wodząc ją za sobą. Trzymał w ręku ubranie dziewczyny, po czym obszedł auto. Drugą rękę sięgnął do kieszeni po pilota i otworzył bagażnik. Czekał, aż Gabriela, zawstydzona podejdzie bliżej, nieświadoma tego, co zaplanował. Znowu się odsunął, gdy Gabriela podeszła do niego, czerwona na twarzy. Próbowała chwycić sweter, ale Andrzej zwinnie wyminął ją i cisnął kłąb ubrań dziewczyny wprost do otwartego bagażnika. – No bierz.
Czekał, aż podejdzie. Na chwilę obróciła się do niego pupą. Podszedł do niej i pchnął ją do środka auta. Szybkim szarpnięciem zdarł jej sukienkę, nadrywając materiał, pozostawiając zielone strzępy wciąż trzymające się bioder kobiety.
– Obiecałem ci pięć stów za wieczór i dotrzymam umowy. Musisz tylko na nie zasłużyć. Dorzucę ci na nową sukienkę.
– Starczy, proszę mnie puścić.
– Jesteśmy sami kotku. Wracasz w samych majtkach do domu albo odwiozę cię bogatszą. To jak?
Klepnął ją mocno w pośladek. Kolejne znamię, długie, cienkie, w kształcie kolejnego węża ciągnęło się od krawędzi białych fig, aż do połowy uda i znikało między krągłymi pośladkami kobiety. Puścił ją na chwilę, przyciskając ciałem do auta, po czym wyjął z kieszeni portfel i odliczył kolejne 3 setki. Położył je obok twarzy dziewczyny.
– Twoja decyzja? – powiedział, widząc, że patrzy na pieniądze.
Nie zdążyła odpowiedź, gdy on rozpiął spodnie i zsunął je razem z bokserkami na ziemię.
– Czy ona coś zmieni? – spytała innym jakby zmęczonym głosem.
Wtedy zdjął obiema rękami figi. Pochylił się i zatopił usta między pośladkami dziewczyny.
– Masz piękną brzoskwinkę – sapnął i uderzył po raz kolejny – i nic nie zmieni. Będziesz mogła spojrzeć w lustro i pomyśleć, że robiłaś to dla kasy.
Klepnął ją otwartą szeroko dłonią i na pośladku wystąpił czerwony ślad. Przez moment gładził palcami zaczerwienione miejsce, a potem powiódł palcem po ciemnym znamieniu, które ciągnęło się po pośladku i znikało między udami kobiety. Pochylił się i ugryzł ją w pośladek. Po chwili ugryzienie przerodziło się w pocałunek. Kobieta wierzgnęła, gdy przytulił się mocno do jej pleców. Chwycił jej ciemne włosy i owinął wokół dłoni. Gdy próbowała się wyprostować przycisnął ją mocniej. „Chwała niemieckiej motoryzacji za wielkie bagażniki”, pomyślał. Zaczął rozcierać miejsce wcześniejszego ugryzienia i powtórzył klaps. Młoda kobieta jęknęła głośno i spróbowała zacisnąć nogi. Jednak zdążył wepchnąć rękę między jej uda. Pieścił palcami jej muszelkę i po chwili uda znowu się rozluźniły. Przyśpieszył masowanie dziewczyny, słysząc jej zduszone jęki. Po chwili wepchnął ją na mocniej, aż na tylne fotele. Pozwolił jej zaprzeć się rękami o tylną kanapę, po czym sięgnął do spodni.
Gdy zbliżył penis do jej łechtaczki, kobieta wykręciła się zaciskając uda. Dał jej mocnego klapsa i odciągnął za włosy do tyłu. Naparł żołędziem na cipkę dziewczyny. Słyszał, jak jęczy i wierzga. Z każdym kolejnym pchnięciem czuł jednak coś innego. Jęczała i prężyła się mocniej, rozsunęła uda i wypięła się, ułatwiając mu zadanie. Puścił jej włosy i zacisnął palce na biodrach i zaczął pchać mocno do przodu. Wchodził w nią po same jądra. Nie potrafił oderwać oczu od paska ciemniejszej skóry sięgającej boku dziewczyny i kolejnego na ramieniu. Nie wiedział, czy z powodu światła padającego z bagażnika, znamiona wydawały się jeszcze ciemniejsze i wyraźne.
– Lubisz to mała dziwko co? – spytał. Czułość zniknęła, jakby nigdy nie istniała.
– Tak tato. – przez chwilę go zamurowało. Przestał na moment i wycofał się. Jego sztywne penis otarł się o pośladek dziewczyny.
– Co…
– Nie lubisz, jak cię tak nazywam? – spytała cichym głosikiem. Jakby udawała małą dziewczynkę. – Chcę być twoją małą dziwką. – Obróciła się do niego przodem i wygodnie usiadła na skraju bagażnika.
– Możesz tak mówić. – powiedział, czując potęgującą się erekcję. Patrzył na nią. Oczy Gabrysi zdawały się mienić zielenią w świetle bagażnika. Znamiona ściemniały, a sutki stały się niemal jednolicie czarne.
– Dobrze, tatko, ale ja tak lubię. – rozsunęła nogi i oparła się wygodniej w aucie. Patrzył na jej płatek zarostu nad łonem i małą różową szparkę. Patrzył na jej delikatną twarz i zielone oczy, utkwione na nim. Jego penis nigdy nie był w takim wzwodzie. Wiedział, że ta mała siksa działa na niego, jak mała niebieska tabletka. Wcześniej mówił jej to, co zechce usłyszeć, o mieszkaniu w Olsztynie i pomocy. Teraz jednak był gotów jej to dać. Wszystko by była pod ręką i mógł się kochać z nią kolejny raz.
Zbliżył się do niej i przez moment masował jej łechtaczkę penisem, gdy ona bez parady wcisnęła jego członek do środka. Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Opięła go długimi nogami i położyła dłonie na biodrach mężczyzny. Najpierw powoli przysuwała go do siebie i odsuwała, nadając tempo jego pchnięciom. Potem tylko zacisnęła ostre paznokietki, na jego bokach. Czuł ciepło cieknącej z poranionych boków krwi, ale nie było to dla niego teraz ważne.
Ból ze zranionych paznokciami boków zmieszał się z narastającą erekcją. Wytrysk jednak nie następował. Czuł, jak rozsadza go. Ona też to wiedziała i tylko jątrzyła.
– Wytrzymaj jeszcze trochę tatku – szeptała, między jękami. Jej ciało wyginało się w łuk.
W pewnym momencie zamilkła i oparła dłoń mocno o jego pierś. Jej paznokcie były czerwone, długie i takie seksowne. Ugryzła go w szyję i jeszcze raz. „Była cudowna”, myślał, gdy jej długi język przesuwał się wzdłuż szyi ku jego sutkom. Przez moment pieściła go językiem, wciąż trzymając w kleszczach ud.
Sięgnęła niżej i wyjęła jego penis ze szparki.
– Duży jesteś. – powiedziała, delikatnie masując jego członek. Nigdy nie czuł takiej erekcji jak teraz.
Wtedy uwolniła go spomiędzy ud i oparła stopę na jego brzuchu. Nie wiedział, kiedy pozbyła się butów. Odepchnęła go sprawiając, że przewrócił się i usiadł na mokrej od rosy trawie. Zimno na chwilę go oprzytomniło. Patrzył na nią, jak wije się, a jej znamiona w kształcie węży razem z nią. Gdy próbował zareagować, uciszyła go, biorąc jego penis do ust i pieszcząc go tak, jak nie zrobił tego nikt w jego życiu. Perfekcyjnie lizała, gryzła i ssała. Czuł jej język i usta na całym kroczu.
Był pewien, że wybuchnie. Podniecony aż do bólu. Krew dudniła mu w uszach i napierała na penis, który stał się wielki, czerwony i obrzękły.
Nic sobie z tego nie robiąc, Gabrysia sięgnęła między pośladki Andrzeja. Dwa palce we właściwym punkcie zrobiły swoje. Po chwili odnalazła kulisty gruczoł i zaczęła go rytmicznie uciskać. Andrzej wygiął się w łuk i zacisnął zęby. Z trudem powstrzymał głośny jęk.
– Jeszcze trochę tatku – zaszczebiotała masując jego prostatę, gdy drugą dłonią o długich, wąskich, palcach pieściła jego penisa. Na moment wypuściła członek i ostrymi pazurami przeryła mu pierś. Ból na chwilę zwrócił mu świadomość. Na króciutką chwilę, gdy objęła go udami i wepchnęła jego członek do środka kobiecości. Zacisnęła mu palce na gardle, nie dusząc, ale utrzymując w miejscu.
Patrzył przerażony w błyszczące oczy kobiety. Błyszczały, mimo że siedziała obrócona tyłem do świateł. Zaczęła go ujeżdżać, a w oczach Andrzeja były tylko małe znamiona rysujące się na boku kobiety. Gdzieś zniknął zygzakowaty wąż z jej brzucha. Nie było to ważne teraz. Teraz było tylko ujeżdżanie i dziki gon.
– Kim ty jes…. – wycharczał, dochodząc do wytrysku, po czym szarpnął się w mocnym spazmie. Gabrysia przyciskała go mocno do ziemi, nie pozwalając, by wyrwał się spod jej uścisku. Ciepłe płyny spłynęły między jej udami. Andrzej zamknął oczy.
Gabrysia uśmiechnęła się szeroko i oblizała wargi i po czym pocałowała Andrzeja w spieczone usta.
Niska policjantka o mocnym sprężystym kroku przeszła pod barwną taśmą oznaczającą miejsce zbrodni. Przynajmniej o czymś takim ją poinformowano, gdy wyjeżdżała rano z Olsztyna. Wiedziała, że zginął wpływowy kierownik jednej z większych firm budowlanych w regionie podczas wyjazdu służbowego oraz to, że sprawa była niezwykła i krwawa. Zresztą jej przełożony stwierdził jasno, pokazując jej zdjęcie przesłane przez lokalnych policjantów – „jedź i sprawdź to na żywo”. Jednym słowem, była to sprawa priorytetowa. Zwłaszcza, że denat, był dobrym przyjacielem prezydenta miasta i był znany w społeczności.
Była 10 rano i robiło się gorąco. Zwłoki spakowano, zostało jednak sporo śladów i chciała obejrzeć je na miejscu i porozmawiać z policjantami, którzy znaleźli ciało.
Ominęła stojące auta, przez chwilę zastanawiając się, czy kiedyś będzie ją na podobne stać i podeszła do dwóch mężczyzn stojących obok otwartego bagażnika Audi.
– Starszy Aspirant Dzierzba – przedstawiła się służbowo. – Anna. – poprawiła się.
– Sierżant Szacki – przedstawił się stojący po lewej stronie, starszy policjant z sumiastym wąsem – Marek.
– Starszy Posterunkowy Kalinowski. Janek – uścisnęli sobie dłonie. Młodszy policjant uśmiechnął się.
– Co tu się stało?
– Nie mamy pojęcia. Znalazła go rano starsza kobiecina jadąca po jagody. Prawie zeszła na zawał na widok ofiary i od razu wróciła do wioski. Jej wnuk wezwał policję.
– Jak to wyglądało?
– Z całym szacunkiem pani Anno, jakby ktoś ofierze włożył strzelbę w d… – umilkł – i pociągnął za spust. Jak go znaleźliśmy, był cały poraniony. Miał na skórze wydrapane, jakieś kształty, a jego męskość została… – umilkł. Żaden mężczyzna nie mógł być spokojny w takich okolicznościach.
– Jak go zobaczyłem, myślałem, że wypluje żołądek pod drzewem – rzucił młodszy policjant.
– Mam nadzieję, że nie zrobili mu tego za życia.
– Oby. Chociaż mnie bolało na sam widok.
– Rabunek?
– Skąd? W bagażniku leżało pięćset złotych w stu złotowych banknotach. Wygląda, jak jakaś stuknięta sekta.
– Sekta? Są tu tacy?
– Brunatni czasem się tutaj przypałętają, ale jak to z nimi. Zazwyczaj kończy się popijawą i mordobiciem.
– To na pewno nie było zwierzę?
– Może. Ciężko ustalić. Trup pojechał do Suwałk i może ustalą, czy to zwierzę, go tak wygryzło. – wyciągnął telefon i znalazł zdjęcia ofiary.
– Może i tak, ale te rany – Anna się zawahała przez moment.
– Co z nimi?
– Są za czyste i równe. Jak od skalpela.
– Widziała pani coś podobnego? – rany cięte zdarzały się, zwłaszcza, jak szło o lokalną gangsterkę. Wycinanie przyrodzeń i robienie krwawej masy z klatek piersiowych ofiar nie było w ich menu.
– Rany tak, ale resztę. Co najwyżej w telewizji i na zajęciach na studiach – pokiwała głową z niedowierzaniem.
– Kim był? Niewiele do nas dotarło.
– On? Kierownik firmy budowlanej działającej w całej Europie środkowej, znany i lubiany. Wspierał lokalne domy dziecka, zakład dla dziewcząt z trudnych domów i różne akcje tego typu, kumpel z klasy naszego prezydenta miasta. – krótko podsumowała historię zmarłego.
– Szycha.
– Mhm.
– Nie ma to jak dobry początek dnia. Psia mać. – rzucił sierżant i odszedł od miejsca zdarzenia.