Żony, sekrety i ręce w ciemnościach

14 września 2019

Opowiadanie z serii:
Dziki wschód

Szacowany czas lektury: 59 min

To zdecydowanie mój najdłuższy tekst do tej pory. Klasyczne przygotowanie szachownicy i rozstawianie pionków. Na szczęście udało się sprawić, by jeden z nich czy dwa zdążyły się stuknąć, chociaż jeśli spodziewacie się 30 stron czystego seksu, niestety muszę was zawieść.

Niestety pewne wulgaryzmy musiały się pojawić, ale mam nadzieję, że użyłem ich we właściwych okolicznościach przyrody.

Miłej lektury, życzę.

Kolejne opowiadanie zapewne dopiero po dłuższej przerwie.

 

Poranek

 

Z trudem podnosisz się z łóżka, słysząc głośny sygnał budzika. Wyłączasz go i na wpół przytomna spoglądasz na ekran. Odkładasz telefon obok poduszki i próbujesz wykorzystać ostatnie chwile pod ciepłą kołdrą. Mija krótka chwila i odzywa się drugi sygnał. Dzwoni uporczywie niczym głodny komar, zmuszając cię do wysiłku i ponownego sięgnięcia po złośliwe urządzenie. Wyłączasz budzik na dobre, nieprzytomnie patrząc na pokazywaną przez niego godzinę. Jego nazwa – „Poranny Jogging”, budzi w tobie ukłucie winy. Przez moment walczysz ze sobą, próbując zrzucić to na karby głupich pomysłów robionych przy winie. Solidny łyk soku przeciskający się przez zmęczone gardło w pełni uświadamia ci, że samotne opróżnienie butelki wina nie było mądrym pomysłem. Podnosisz się wciąż jeszcze zaspana i zmierzasz pod prysznic. Odkręcasz kran i pozwalasz strumieniom lodowatej wody wypędzić z ciebie resztki snu oraz potencjalnego kaca. Zabieg okazuje się skuteczny, chociaż po chwili zagryzasz zęby, gdy kolejny strumień lodowatej wody uderza w brzuch i na moment zapiera ci dech w piersi. Zakręcasz prysznic i drżąc sięgasz po bawełniany ręcznik i zaczynasz rozcierać protestujące mięśnie. Sucha, choć dalej drżąca wysuwasz się z kabiny i stajesz przed łazienkowym lustrem. Wytatuowany na skórze czerwony feniks, który zazwyczaj jest schowany pod mundurem teraz lśni oplatając twój bok. Rozcierasz przedramiona, a następnie brzuch i pokryte meszkiem gęsiej skórki uda, na których wije się zielony smok. Wciąż masz wrażenie, że bliżej mu do żmii z parą skrzydeł.

Wciągasz na siebie sportowy stanik, a sterczące od zimna sutki przyjemnie trą o materiał. Reszta ubrań jest równie prosta, szare majtki w dużej różowe plamy, sportowe legginsy i niebieska koszulka. Przeglądasz się w lustrze przeczesując palcami krótkie blond włosy. Przez moment przyglądasz się sobie. Nie masz kompleksów na swoim punkcie, ale piersi mogłyby urosnąć nieco większe niż małe A.

„Może wtedy coś bym na siebie znalazła, coś spoza działu unisex. Chociaż tyłek mam fajny”, myślisz, kończąc myć zęby. Zapinasz pas z etui i wsuwasz do środka telefon. Przez moment ważysz w dłoniach słuchawki, ale rezygnujesz z tego na rzecz śpiewu ptaków.

Wychodzisz na dwór czując chłód poranka. Czyste niebo zwiastuje kolejny upalny dzień. Schodzisz powolnym krokiem na łąkę i przez moment się rozgrzewasz. Twój wzrok przykuwa skraj jeziora, przypominający o niedawnym śnie. Ruszasz truchtem w stronę linii brzóz. Mimo wytężonej uwagi nie dostrzegasz nic, co mogłoby dowieść, że twój sen był czymś więcej.

Wychodzisz z zarośli zła na swoją naiwność i ruszasz truchtem na przód. Kilkuset metrach słyszysz czyjeś kroki za twoimi plecami. Przystajesz i spoglądasz za siebie. Z daleka poznajesz Adama, który z szerokim uśmiechem nadrabia dzielący was dystans.

– Mogę się przyłączyć? – pyta.

– Jak nadążysz – rzucasz zawadiacko, chociaż wiesz, że dzisiaj to ty będzie musiała się postarać. Czujesz na sobie wzrok Adama. Po chwili ruszasz swobodnym truchtem na przód.

– Od dawna biegasz? – słyszysz.

– Od szkoły policyjnej, parę lat będzie, chociaż ostatnio miałam dłuższą przerwę.

– Rozumiem, obowiązki.

– To też.

– Nie wiem, czy byłaś. Jest ciekawa ścieżka wokół jeziora.

– Prowadź, jestem tu nowa – odpowiadasz z uśmiechem.

– Jasne. Chociaż tutaj się ciężko zgubić. Możemy spokojnie biec przed siebie.

– Mówisz, tak jakbyś chciał się ścigać.

– Ha, no jasne. To co? Kto pierwszy pod starą lipą?

– Nie wiem, gdzie to, ale ok.

– Biegnij cały czas do przodu. Trudno nie zauważyć. Gotowa? – podchodzisz do Adama i ustawiasz się obok, po czym ruszacie biegiem na przód. Czujesz, jak wiatr przyjemnie głaszczę ci twarz, a endorfiny uderzają do krwi.

– Ociągasz się – krzyczysz, widząc, że biegnie kilka kroków za tobą.

– Tylko podziwiam widoki. – Śmieje się z ciebie, ale z drugiej strony jest to nawet przyjemne. Chociaż zawsze wolałaś mężczyzn, którzy patrzyli ci w oczy niż na tyłek, ten może patrzeć, gdzie mu się podoba.

– Jak będziesz się za mną wlókł, to zostanie ci tylko podziwianie moich pleców.

– Harda jesteś.

– Taka praca, to co? Ruszasz się? – chłopak przyśpiesza i zrównuje się z tobą. Wyraźnie nie sprawia mu to trudności i przez chwilę biegniecie ramię w ramię.

– To już blisko, zaraz za zakrętem. – mówi, a ty przyśpieszasz. Widząc to, on również przyśpiesza. Wiesz, że obudziłaś w nim męską dumę. Nie odpuszcza ci i po chwili wyprzedza cię i gdy dobiegasz do starej lipy, Adam stoi oparty o pień i patrzy na ciebie.

– Wygrałeś.

– Co za to dostanę? – pyta, nie odrywając wzroku od ciebie. Podchodzisz powoli, czując rozbudzone biegiem serce, bijące głośno w twojej piersi. Niemal słyszysz swoje tętno w uszach. Zbliżasz się do Adama i delikatnie całujesz go w usta. Chłopak zaniemówił, patrzycie sobie w oczy. Zdajesz sobie sprawę, że mają piękny zielony odcień. Odpowiada pocałunkiem i obejmuję cię mocno – Jesteś taka piękna – szepcze, gdy tylko odrywa od ciebie usta. Odpychasz go od siebie z niewinnym uśmiechem na ustach.

– Nie śpiesz się tak.

– Musimy powtórzyć ten bieg – mówi. Rumieniec wypływa mu na policzki.

– Zobaczymy, wracamy? – pytasz. – Ale tym razem ty biegniesz przodem.

– Ha, dobrze. Też chcesz podziwiać widoki – pyta.

– Zgadłeś.

– Może dasz się zaprosić na wspólne wyjście w weekend. Chyba, nie pracujecie wtedy, co?

– Z reguły nie. Pomyślę o tym. – wiesz, że nie możesz zgodzić się za szybko.

Gdy odwracasz się, po chwili czujesz na ramionach silnych uścisk Adama. Mimo próby oporu bierze cię na ręce i wykonuje z tobą szaleńczego młynka. Gdy tylko cię wypuszcza wybuchasz śmiechem i ponownie całujesz go. Tym razem dając wam dłuższą chwilę. Delikatnie wsuwasz dłoń w sportowe spodenki chłopaka i masujesz jego męskość, patrząc mu prosto w oczy. Osiągasz zamierzony rezultat, gdy zaskoczony wpatruje się w ciebie. Wypuszczasz go i wsuwasz dłoń pod koszulkę, głaszcząc brzuch i pierś chłopaka.

– Przyjemnie?

– Mhm – kolejny pocałunek ląduje na twojej szyi.

– Myśl o mnie – szepczesz mu na ucho.

– Zostawisz mnie tak? – pyta po chwili.

– Jesteś dużym chłopcem – przyciska cię do siebie i zaciska palce na szyi.

– A ty dużą dziewczynką – odpowiada z przekąsem. Przygryzasz wargę i obsuwasz mu spodenki na dół. Masujesz palcami kępkę włosów nad członkiem chłopaka, po czym zaczynasz go pieścić. Pozwalasz, by zaciskał palce na twoich pośladkach, wpijał usta w usta, smakując twoją słodycz. W końcu odsuwasz się i obchodzisz chłopaka na około, trzymając jego penis w palcach. Obejmujesz go i przyśpieszasz pieszczotę, aż słyszysz znajome westchnienia i krople spermy wytryskują na leśną glebę. Bierzesz pokryte spermą palce do ust i spacerując wokół Adama zlizujesz krople białej cieczy.

– Potraktuj to jako nagroda za wygraną.

 


 

Gdy wybiegasz na łąkę rozciągającą się za gospodarstwem, twój telefon zaczyna wibrować. Szybko wysupłujesz go z etui i odbierasz, nie zwracając uwagi na to, kto dzwoni. Adam przez chwilę stoi jeszcze patrząc na ciebie. Machasz ręką na pożegnanie. Chłopak przez moment stoi niepewnie, jakby czekał na kolejny pocałunek, ale po chwili rusza dalej.

– Pani Anna Dzierzba?

– Tak, słucham. Kto mówi?

– Nazywam się Miron Kot, szpital wojewódzki w Olsztynie.

– Rozumiem, w czym mogę pomóc.

– Wczoraj przewieziono do naszego prosektorium ciało z Suwałk. Poinformowano mnie, że pani prowadzi sprawę.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego, nie zbadano denata w Suwałkach?

– Uznali, że potrzeba oka innego eksperta. Zwłaszcza że obrażenia są dość specyficzne – mówił spokojnym, niemal sennym głosem. Równie dobrze, mógłby omawiać nowo kupiony samochód lub buty – Może pani rozmawiać?

– Tak, mogę. Oczywiście. Czy skończył pan sekcję?

– Hmm, w zasadzie tak. Poproszono mnie o priorytetowe podejście.

– Ma pan mój adres służbowy, żeby podesłać raport.

– Wolałbym omówić część spraw na miejscu.

– Postaram się dotrzeć, jak najszybciej – odpowiedziała, nie chcąc kłócić się z patologiem. Spotkanie z Adamem będzie musiało zaczekać.

 

Wyniki

 

Kostnicy jest daleko do nowości. Wąski korytarzyk poczekalni pomalowano w kolorach zgniłej żółci, która w dalszym, nieco lepiej wyremontowanym fragmencie zostaje zastąpiona przez czystą biel. Idziesz po znajomych, poobtłukiwanych płytkach. Jedyną niewiadomą pozostaje patolog, z którym rozmawiałaś przez telefon. Po chwili z drzwi wyłania się podstarzały doktor w fartuchu, który z trudem dopinał się na jego pokaźnym brzuchu. Na twój widok macha w twoim kierunku higieniczną chusteczką, co wygląda z twojej perspektywa niczym próba kapitulacji.

– Witam doktorze, Anna Dzierzba, rozmawialiśmy rano.

– Tak oczywiście. Miło mi, Miron. Zapraszam za mną. – czoło mężczyzny pokrywały kropelki potu mimo chłodu panującego w kostnicy. Przetarł czoło chusteczką – Proszę wybaczyć. Przez tarczycę, pocę się nawet w chłodni – żartuje, po czym ciska zmiętą chusteczką do kosza w kącie sali. Ku twojemu zaskoczenia, rzucony od niechcenia pocisk idealnie wpada do środka.

– Rozumiem, że sprawa była skomplikowana, skoro prosił mnie pan o osobisty przyjazd.

– Niestety tak. Wolałem omówić ją osobiście.

– Co pan znalazł?

– Uszkodzenia genitaliów oraz podbrzusza nie były przyczyną zgonu. – odpowiedział spokojnie.

– Jak to możliwe?

– Zmarł najprawdopodobniej na skutek krwotoku do mózgu. Rany w podbrzuszu oraz kroczu zadano pośmiertnie. Krótko po śmierci, ale jednak.

– A pozostałe?

– Ciężko powiedzieć. Chociaż mogę przypuszczać, że zadano je krótko przed śmiercią.

– Czyli mogły się przyczynić.

– Tak, dokładnie – powiedział – ale bezpośrednio zabił go wylew. Prawdopodobnie sprowokowały go inne obrażenia. Chociaż same nie były bezpośrednim zagrożeniem dla jego zdrowia.

– Rozumiem, czyli dalej mówimy o morderstwie?

– W zasadzie tak. Przynajmniej na to wskazuje bardzo podwyższony poziom kortyzolu wykryty przez patologa w Suwałkach.

– A co z narzędziem? Co spowodowało obrażenia? – lekarz się uśmiechnął.

– To trudniejsze pytanie. Próbowałem porównać obrażenia z innymi znanymi źródłami. Przypominają jedynie te zadane przez dzikie zwierzę.

– Czyli, że mógł zginąć z powodu ataku dzikiego zwierzęcia i nie musiał to być człowiek.

– Mało prawdopodobne. Rany na klatce piersiowej, plecak oraz nogach ofiary przypominają powodowane przez pazury. Jednak, jeśli chodzi o jego genitalia, obrażenia nie przypominają żadnego znanego mi zwierzęcia ani znanego narzędzia.

– Jeśli miałby pan zgadywać?

– A wyglądam na wróżkę? – obruszył się i poprawił fartuch – Jeśli miałbym postawić hipotezę roboczą powiedziałbym, że część obrażeń zadał człowiek uzbrojony w nóż, a resztę jakiś duży drapieżnik.

– A pies?

– Musiałby być duży, sądząc po rozstawie ran. Poza tym nie wszystkie ślady pasują.

– Czyli co? Pies z nożem w łapie?

– Szczerze. Pierwszy raz coś takiego widzę, ale coś takiego.

– Dziękuję, chociaż nie ułatwił mi pan życia.

– Brzmi jak trudny orzech do zgryzienia.

– Hmm i takie jest. Ma pan coś jeszcze?

– W zasadzie jest coś? Chociaż nie potrafię tego określić. Proszę spojrzeć – wyjął z teczki zdjęcie w formacie A4. Fotografię wydrukowano na marnym papierze, ale i tak było na nim widać, dość dobrze ślady. Lekarz sięgnął do biurka po czarny flamaster i wzmocnił nim ślady i rysy wykonane na ciele ofiary. Symbol przypominał odwróconą literę „A” z bokami w kształcie lekko wklęsłych łuków oraz poprzeczką wykręconą niczym bawole rogi. Podstawa litery zdawała się rozchodzić na boki na wysokości mostka mężczyzny, a rysy kończyły się kilka centymetrów ponad sutkami. Poprzeczka przechodziła poniżej mostka i wykręcała, sięgając do obojczyków.

– Coś pani to przypomina?

– Nic, a nic. Jest pan pewien, że nie jest to przykładowy układ.

– Pewności nie mam, ale kiedyś widziałem coś podobnego. Stąd zwróciłem na to uwagę.

– Doprawdy?

– Tak, mój syn jest archeologiem. Proszę się tylko nie śmiać, mamy w rodzinie skłonność do grzebania w zwłokach.

Bardziej dziwi cię, że patolog ma normalne życie rodzinne, jednakże szybko reflektujesz się. Twoje myśli oddaje tylko lekki uśmiech na twarzy.

– Ha, proszę mi wierzyć. Może i mam dziwną pracę, ale jak to u nas mówią, dopóki nie zabierasz pracy do domu to nie ma się o co martwić.

Z trudem powstrzymujesz parsknięcie śmiechu, chociaż sam żart był tak start, że zdążył już kilka razy zgolić brodę.

– Rozumiem, pokazał mu pan ten symbol?

– Tak, pokazałem. Proszę wybaczyć, jeśli złamałem tym procedury, ale nie dawało mi to w ogóle spokoju. Wie pani, pierwszy raz widziałem coś podobnego, oczywiście zdarzali się psychicznie chorzy i inne przypadki dziwnych ran, ale ta była dość niezwykła. Zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę obrażeń i sposób ich zadania.

– Co on na to? – przez chwilę myślisz, czy nie należałoby skrytykować medyka za brak dyskrecji, jednak po chwili zdajesz sobie sprawę, jak bardzo przyda ci się teraz każda pomoc.

– Stwierdził, że przypomina to trochę znaki używane przez Pruskich pogan, jako symbol jednego z bóstw. Dokładniej bóstwa Wołosa, boga bydła i świata podziemnego. Tyle przynajmniej zrozumiałem.

– To rzeczywiście dość ciekawego. Mogę prosić o jakiś kontakt do syna?

– Jasne, oczywiście. Tylko wie pani, on nie jest oficjalnym biegłym.

– Nawet jeśli nie dam rady wrzucić tej opinii do akt sprawy to może być ona przydatna. Nie narzekam na nadmiar tropów. Jeszcze trochę i zacznę zastanawiać się nad pomocą jasnowidza.

– Ohh, to tak. Rzeczywiście archeolog jest lepszym pomysłem. Zgłosił się już jakiś?

– Na szczęście nie, ale im dłużej siedzę nad tą sprawą, tym bardziej czuje, że nawet to mnie nie zdziwi. Od dawna pan pracuje w Olsztynie?

– Od kilku tygodni, w zasadzie to bardziej zastępuję. Normalnie prowadzę wykłady o tej godzinie, ale poproszono mnie o ekspertyzę. Moi poprzednicy się poddali.

– Albo bali się wyjść na wariatów.

– No cóż, pracujemy przy trupach. Ciężko to robić będąc zdrowym psychicznie, prawda?

– Mam nadzieję, że nieszkodliwie?

– Nic karalnego, zapewniam. Chociaż jeśli znajdzie pani chwilę zapraszam w odwiedziny do mojej motylarni.

– Może skorzystam, dziękuję bardzo. Motyle, żeby wszyscy mieli takie schorzenia – rzucasz z lekkim ubawieniem.

Zapisujesz pośpiesznie numer w kontaktach pod nazwą „Archeolog”. Nie spytałaś o imię syna. Przez moment wahasz się, czy cofnąć się do doktora, jednak odpuszczasz i zamiast tego kierujesz się do stojącego pod kostnicą auta. Zastanawiasz się co dalej. Na spotkanie z żoną Andrzeja umówiłaś się dopiero jutro o 14. Dzisiaj pozostawała jeszcze wizyta w ośrodku, który wspierał Andrzej. Pozostawał jedną z nielicznych białych plam niezbadanych jeszcze przez jej kolegów.

 

Ośrodek

 

Do ośrodka wiodła tylko wąska droga z rzadka tylko otoczona domami. Zatrzymujesz się na pasach, by przepuścić staruszkę z ciężką torbą zakupów, a do twoich uszu, przez uchyloną szybę samochodu, wpada głośne ujadania psa i odgłos szarpania łańcucha. Wyglądasz w stronę zwierzęcia i dostrzegasz jedynie owczarka niemieckiego szarpiącego się za płotem z przerdzewiałej siatki. Gdy kończą się domy i kilka skrytych pośród starych kasztanowców i lip domków, zaczynają się porośnięte tarniną ugoru, gdzie z gęstych krzewów wystają hałdy cegieł i śmieci. Po chwili docierasz do otwartej bramy i drewnianej tablicy, głoszącej „Ośrodek wychowawczy”. Sam ośrodek wygląda lepiej, niż wskazywałoby sąsiedztwo i jedyne co wyróżnia go od okolicznych szkół, to kraty w oknach na niższych piętrach i cisza panująca przed budynkiem. Przy wejściu legitymujesz się strażnikowi, który wygląda na ciebie z małego okienka.

– Jest pani umówiona?

– A trzeba? – pytasz zaskoczona pytaniem – Dzwoniłam wcześniej, miałam się spotkać z panią dyrektor dzisiaj o 13.

– To dobrze, trzeba się umówić. Pani dyrektor bardzo nie lubi niespodziewanych wizyt – starszy mężczyzna mówił to z pełnym przekonaniem, jakby niespodziewana wizyta mogła doprowadzić panią dyrektor do nagłego zawału i zejścia z tego świata lub czegoś podobnego.

– Rozumiem, gdzie jest jej gabinet?

– Biuro jest na najwyższym piętrze. Schodami cały czas w górę. Gabinet jest za przeszklonymi drzwiami z prawej strony. Na samym końcu.

Ruszasz, lekko niespokojna. Nie wiesz czemu, czujesz się, jakbyś była zwykłą uczennicą. Przez moment przypominają ci się te koszmary, gdzie jesteś wołana do tablicy. Uśmiechasz się pod nosem i wspinasz się po drewnianych schodach. Mniej więcej na wysokości 2 piętra rozlega się głośny terkot dzwonka i z sal, w karnym szeregu wychodzą grupki dziewcząt w szarych mundurkach. Gdzieniegdzie spod pończochy błyska kawałek tatuażu, lekki makijaż na twarzy, czy kolczyk, w mniej standardowym miejscu. Dopiero po chwili grupki się rozpadają i pojawiają się znane ci z twoich lat widoki. Małe grupki, uśmiechy i rozmowy, ale mimo wszystko, wszystko wydaje ci się nienaturalnie ciche. Dwie dziewczynki, niska rudowłosa z krótkimi kucykami i brunetka z niedużym plecakiem z naszytymi łatami, obserwują cię czujnie z ławek na półpiętrze. Mijasz je i na moment zastanawiasz się, czy nie porozmawiać z nimi, ale dziewczynki szybko uciekają wzrokiem i znikają pośród identycznie ubranych koleżanek. Zapewne wszystkie zdążyły się zorientować, skąd jesteś albo po prostu reagują tak na każdą obcą osobę. Na szarym tle uczennic, czasem dostrzegasz zmęczone twarze nauczycielek i nauczycieli, przechodzące do kolejnych sal.

*

Dyrektorka jest zajęta rozmową przez telefon. Kończy po chwili i zaprasza cię do stołu. Przez kolejne pół godziny prawi ci standardową dawkę prosto z gazetki reklamowej, o tym, jaką rolę odgrywa ten ośrodek dla lokalnej społeczności.

Pytasz, czy wszystkie dziewczyny uczą się tutaj. Odpowiada, że nie. Tylko te „trudne”, reszta uczy się normalnie, głównie w technikach i zawodówkach w okolicy, nieliczne w liceum.

– To dobre dziewczyny. Trudne, ale dobre. Miały problemy z alkoholem, narkotykami, czasem z drobnymi kradzieżami. Przychodzą tu, całe w tatuażach, kolczykach i włosach we wszystkich kolorach.

– Co robicie tutaj?

– Przygotowujemy do uczestnictwa jako ważny element społeczeństwa. Dajemy im przyszłość – ciągnie kierowniczka. W jej głosie słychać niezachwianą wiarę. Jej gabinet jest surowy, jedynie proste biurko, dwa krzesła i półka z książkami, prawie nie dostrzegasz zdjęć i prywatnych drobiazgów. Miejsce sprawia wrażenie sterylnie czystego. Na moment rozpraszasz się, słuchając monotonnego słowotoku kierowniczki wziętego prosto z broszurki informacyjnej. Twój wzrok ucieka w stronę wiszącego ponad fotelem dyrektorki krzyżyka. Masz też dziwne uczucie, jakby twoje krzesło było celowo mniej wygodne i niestabilne, wciąż zmuszając cię do balansowania. Dopiero po chwili dociera do ciebie, że jedna z nóg jest o centymetr lub dwa krótsza od pozostałych. Dyrektorka siedziała za swoim sterylnym biurkiem i ciągnęła, jej oczy były utkwione w tobie, jakby próbowała znaleźć jakiś słaby punkt. Gdyby nie przyjemna ciepła skóra etui ze schowaną w środku odznaką i obciążenie kabury przy boku, czułabyś się tutaj, jak zwykła uczennica.

– Rozumiem. Przyszłam tutaj spytać o pana Andrzeja Sałatę – mówisz. Dyrektorka przełyka głośno ślinę. Słyszysz pukanie do drzwi, podstarzała sekretarka przynosi dwie filiżanki kawy. Upijasz łyk, po czym równie szybko odstawiasz ją na stół. Przy tym, kawa z komisariatu nie smakuje najgorzej.

– Słyszałam, to straszna strata. Andrzej był nieoceniony – obserwujesz, jak dyrektorka nabożnie upija łyk z filiżanki. Jedyne, o czym marzysz teraz to mocne espresso. Masz w kuchennej szafce nieotwartą paczkę kenijskiej, palonej kawy i dzisiaj będzie dobry dzień, by ją otworzyć. Z grzeczności zbliżasz filiżankę do ust, ale zapach wymoczonego kartonu odpycha cię.

– Dlaczego? – pytasz, szukając punktu zaczepienia.

– Pomógł nam zorganizować fundusze na remont, kupował dla nas dużo rzeczy. Teraz będzie trudniej, ale jego dzieło przetrwa. Wielka strata – zapewniła żarliwie. W twoim umyśle dominuje myśl o owocowym, aromatycznym espresso, najlepiej doppio. Może dla odmiany przygotujesz sobie dripa, nie potrzebujesz aż tak bardzo kofeiny, ale zabiłabyś za smak prawdziwej, świeżo zmielonej kawy. Brakuje ci tego wieczornego rytuału, ale ostatni miesiące nie sprzyjają tego rodzaju zabawom.

– Słyszałam o fundacji „Przystań”. Wspomagała was prawda?

– Fundacja była dzieckiem Andrzeja. Organizowali dla dziewcząt wyjazdy pod namiot i na żagle. Za szczególne zasługi oczywiście, nie można ich rozpuścić.

– Kij i marchewka?

– Dokładnie. Chociaż kija oczywiście już nie stosujemy – powiedziała, jakby zapomniała dodać na końcu, „a szkoda”. Drip to dobry pomysł.

– Słyszałam, że fundację założył szef Andrzeja i kilku innych businessmanów.

– On był za skromny. Wie pani, no. – „Skromny facet w garniturze wartym kilka moich wypłat i z zegarkiem, na którego widok, Jacek dostał ślinotoku”, dopowiadasz w myślach. Z każdym słowem, masz ochotę wstać i wyjść. Zaciskasz palce, aż ból doprowadza cię z powrotem do równowagi.

– Rozumiem, miał tu wrogów?

– Nie rozumiem pytania, skąd? Dziewczynki za nim szalały.

– Mogę porozmawiać o nim z pracownikami? – pytasz, na co dostrzegasz niepewną minę kierowniczki. Poprawia włosy i przez moment rozgląda się po pokoju, jakby nie usłyszała pytania.

– Jeśli pani musi, ale powiedzą to samo co ja. Był lubiany, to straszna tragedia.

 


 

Większość nauczycieli i wychowawców nie jest chętna do rozmowy. Ci chętni chwalą Andrzeja Sałatę, zwłaszcza gdy są na oku dyrektorki, która nalegała, by rozmowa była prowadzona w jednej z klas z kamerą monitoringu wycelowaną w ławkę, przy której prowadzisz rozmowę. Zgadujesz, że kobieta siedzi teraz u strażnika przy drzwiach i patrzy się w monitor, o ile nie stoi przy drzwiach. Nauczyciele mówią w zasadzie same ogólniki. Niczego się tu nie dowiesz. Gdy kończysz znużona, opuszczasz klasę, próbując rozprostować ścierpnięte od niewygodnego krzesełka plecy. Nie rozmawiałaś ze wszystkimi, ale odpuszczasz, po 5 razie, gdy słyszysz tą samą historyjkę. Przez moment zaczynasz wątpić w swoją intuicję, może rzeczywiście źle oceniłaś ofiarę. Chociaż dysk twardy obciążający twoją torebkę może zmienić twoje zdanie. Wychodzisz przed 17. Większość nauczycieli i wychowawców zdążyła pojechać do domu. Przy koszach na śmieci, za ceglanym murkiem stoi dwóch wychowawców. Z jednym z nich, Wiktorem, rozmawiałaś niedawno. Drugiej osoby nie znasz, gdy podchodzisz twoją uwagę przykuwają jej krótko obcięte rude włosy i ostre rysy twarzy, wyróżniające ją od większości spotkanych tu dotąd osób.

– Anna Dzierzba – przedstawiasz się.

– To pani z policji – Wiktor przedstawia cię. Rudowłosa nauczycielka kiwa tylko głową.

– Zuzanna Waszowska – ściska mocno twoją dłoń, niemal po męsku – zapalisz? – mówi, wyciągając z kieszeni pomiętą paczkę.

Zastanawiasz się, w zasadzie nie powinnaś. Wyłuskujesz papieros z paczki, wiedząc, że tak najłatwiej się czegoś dowiedzieć.

– Rozmawiam od kilku godzin z tutejszymi wychowawcami i nauczycielami, nie widziałam pani? – mówisz.

– A co? Obecność obowiązkowa – uśmiecha się półgębkiem.

– Mile widziana.

– Czego się pani dowiedziała? Wiktor mówi, że pyta pani o Sałatę.

– Nic ciekawego. Dlaczego pani nie przyszła?

– O zmarłych się źle nie mówi – rzuca i zaciąga się papierosem. – Poza tym, nie lubię ściemniać.

– Co masz na myśli?

– Pod czujnym okiem Żelaznej Damy nikt nic nie powie.

– Dlaczego?

– Bo lubią swoją pracę, a w naszym kraju ciężko jest być nauczycielem – mówi Wiktor z goryczą w głosie.

Patrzysz, jak odchodzi w kierunku budynku i ciska peta do kosza stojącego przy wejściu. Zuzanna stoi jeszcze przez moment w milczeniu, a z cienkiego mentolowego papierosa unosi się delikatny, prawie niewidoczny dym.

– Andrzej urządził tu sobie udzielne królestwo – mówi w końcu, szeptem, jakby się bała, że ktoś może słyszeć. Ogląda się na boki i znowu spogląda ci w oczy.

– Co masz na myśli?

– Wiesz, ja tego nie powiedziałam i nie będę zeznawać.

– Rozumiem. Mów dalej, proszę.

– Widziałaś te remonty, zdjęcia, historyjki o pomocy. Andrzej sporo zrobił dla tego miejsca, ale szczerze, większość osiągnęlibyśmy sami. Po czasie, ale bez podpisywania kontraktu z diabłem.

– Kontraktu?

– Wiesz, że miał tutaj pokój dla siebie, przynajmniej tak słyszałam. Na najwyższym piętrze – wskazała na niewielkie okno na dachu. Przerobili strych po remoncie, kiedyś była tam pralna internatu, ale potem w zasadzie zostało puste pomieszczenie. Czasem zostawał tu na noc.

– Ma dom w mieście. Po co? – Zuzanna śmieje się i kręci głową.

– Po co dorosły facet sypia w budynku pełnym małoletnich dziewcząt?

– Ważniejsze jest chyba, czy sypiał tutaj sam.

– Raczej nie, przynajmniej sądząc po prezentach, jakie dostawały jego „wybranki”.

– Masz na to dowody, czy tylko pogłoski? To mocne zarzuty.

– Dowody? Słowo przeciw słowu. Nie mam zdjęć, jak o to pytasz. Teraz pewnie usuną stamtąd wszystko i zrobią ze strychu magazyn, jakby nigdy nic.

– Pani „Kij i marchewka” na to pozwoliła?

– Pani „Kij i marchewka” ma ładne auto, a jej mąż ma bardzo dobrą pracę w pewnej firmie budowlanej.

– Domyślam się, w której.

– Szkoda gadać. Te dziewczyny – skinęła w stronę ośrodka – miały spieprzone życie zanim tu trafiły. Ponoć obiecywał im złote góry, wakacje zagraniczne, pomoc po wyjściu, tak słyszałam. Pieprzony dupek. Ktoś go zabił, prawda?

– Najprawdopodobniej tak – skinęła głową.

– Wiesz, jedna z dziewczyn rozpłakała mi się w ramionach, jak opowiadała o tych jego zalotach i wyjazdach na żagle.

– Mówiła o czymś szczególnym?

– Nic szczególnego. Chociaż nie wyglądało to dobrze. Mieliśmy przypadki ucieczek, ostatnio jedna z dziewczyn o mało nie powiesiła się w toalecie na drugim piętrze.

– Chryste.

– Mhm, sama widzisz. Co mu się stało?

– Wylew – mówisz spokojnie.

– Tylko nie mów, że we śnie – kręci głową z goryczą – Chyba nie powinnam tak mówić co? – pyta z przekąsem i uśmiecha się.

– Nie we śnie. Coś odgryzło mu fiuta i serce nie wytrzymało – mówisz w końcu obserwując jej reakcję. Zuzanna wygląda na faktycznie zaskoczoną, kręci głową i po chwili dostrzegasz lekki uśmiech na jej ustach. Co prawda, to co powiedziałaś, to nie do końca prawda, ale dobrze brzmi i powinno pocieszyć nauczycielkę.

– Bez jaj.

– W jego przypadku, to dosłownie. Tylko ci-cho-sza. Ja tego nie mówiłam – odpowiadasz z lekkim uśmiechem.

– Karma to suka.

– I to głodna – Zuzanna śmieje się, ty również.

– Jak chcesz wiedzieć coś to poszukaj dwóch dziewczyn, Kamili Zakrzewskiej i Alicji Baldach.

– Kto to? – zapisujesz nazwiska w telefonie.

– Ta pierwsza to dawna wybranka Andrzeja. Odzywała się do mnie po wyjściu przez jakiś czas. Zaczęła pracować u Andrzeja, potem gdzieś zniknęła. Jak ci się uda do niej dotrzeć, to pewnie będzie wiedziała więcej.

– A ta druga?

– Dziewczyna, która uciekła stąd jakieś dwa tygodnie temu.

– Też „wybranka”?

– Chyba tak. Chociaż ponoć była faktycznie zakochana.

– W Andrzeju?

– Może, później jedna z nauczycielek znalazła u niej drogie perfumy i telefon, chociaż dziewczynki nie mają prawa ich posiadać. Ponoć poznała kogoś na tych wyjazdach pod namiot. Poszukaj jej proszę.

– Dzięki, zgłosiliście to na policję?

– Alę? Tak zgłosiliśmy, ale wiesz, jak to jest. Skończy jako zdjęcie na jakiejś korkowej tablicy i tyle z tego będzie.

– Postaram się je znaleźć. Dzięki za pomoc.

– Tyle mogę dla nich zrobić.

Żegnasz się z Zuzanną. Kobieta odpala kolejnego papierosa. Przez chwilę obserwujesz ją z wnętrza samochodu. Odjeżdżasz, przypominając sobie o zapomnianej butelce wódki na dnie lodówki.

Żona

Czeka na ciebie teraz mniej przyjemne zadanie polegające na rozmowie z żoną. Wczoraj dzwoniłaś do kolegi z wydziału, który przesłuchiwał kobietę wcześniej. Niestety nie podał niczego użytecznego. Pozostaje ci liczyć, że wydobędziesz z kobiety coś użytecznego. Informacje o romansie męża mogą otworzyć język wielu żonom.

Spoglądasz na zegarek w telefonie, który nieubłaganie wskazuje na umówioną porę spotkania. Domostwo państwa Sałatów było niemal niewidoczne zza wysokich tuj, tworzących gęsty, zielony mur wokół posiadłości. Nacisnęła przycisk dzwonka, po czym w małym głośniczku odezwał się stanowczy, kobiecy głos. Przedstawiasz się i furtka rozsuwa się automatycznie odsłaniając przed tobą wąski chodnik prowadzący poprzez zadbany ogród wprost do frontowego wejścia. Przez chwilę przyglądasz się robotnikowi, który na drabinie obcina pędy bluszczu. Twoją uwagę zwraca okrywający niemal całe jego ramię tatuaż, doskonale widoczny pod obcisłym podkoszulkiem na ramiączkach. Z obserwowania umięśnionych barków wyrywa cie odgłos otwieranych drzwi, w których stoi ubrana na czarno gospodyni. Niemal cały ubiór kobiety jest zachowany w odcieniach czerni, a jedynym elementem, który się wyróżnia jest krwistoczerwony kolor szminki na ustach kobiety, który kontrastuje z jej bladą skórą i mocne plamy różu na pulchnych policzkach.

– Witam, pani policjant. Już byli tutaj pani koledzy – stwierdziła stanowczo. Chociaż była tylko nieznacznie wyższa od ciebie, to jej tęga figura dodawały jej wyglądowi czegoś władczego.

– Chciałam dopytać o kilka kwestii – odpowiadasz zgodnie z prawdą.

– Ależ proszę – uśmiechnęła się i poprowadziła cię do wnętrza domostwa. – Mam nadzieję, że złapiecie w końcu tego, kto to zrobił – rzuciła oschle.

– Chciałabym dowiedzieć się o kilku kwestiach dotyczących pani męża. Czy miał wrogów?

– Wrogów? Pewnie kilka mniej mu życzliwych osób się znalazło. Ludzie go raczej lubili, ale wiadomo, jak to jest. Jak się ma pieniądze – podkreśliła – to zawsze się ktoś taki znajdzie.

– A ktoś szczególny?

– Niestety nie wiem tego. Andrzej był skrytym człowiekiem, nie lubił rozmawiać o pracy – rzuca ci się w oczy wyraźny chłód i opanowanie kobiety. Wiesz, że nie chciałabyś grać z nią w pokera, chociaż pewnie nie byłoby ciebie i tak stać.

– Teraz trudniejsze pytanie, proszę wybaczyć, ale spytam wprost, czy wiedziała pani o romansie męża? – twarz pani domu nie uległa zmianie, dalej nie ukazywała wielu emocji.

– Znowu, jakaś młoda siksa? Obiecywał mi, że skończył z tymi romansami.

– Nie wyglądała aż tak młodo, raczej na około trzydziestu lat. Nie wygląda pani na zaskoczoną?

– Andrzej taki był. Uwielbiał flirtować, otaczać się młodymi pannicami. Z tym ostatnim mnie pani zaskoczyła. Musi pani spytać tą jego kochankę, a nie mnie.

– Rozumiem. Często miał romanse?

– Kiedyś? Częściej, ale doszliśmy z tym do porozumienia.

– To znaczy?

– Każdy potrzebuje odrobiny wolności. Ja nie wnikałam w jego sprawy, a on w moje.

– Wcześniej powiedziała pani, że obiecał skończyć z romansami.

– Nie dodałam, „o których nie wiem”. Wolałam, by mi mówił o tych swoich podbojach – Anna na moment zaniemówiła. Nie spodziewała się takiej otwartości ze strony wdowy.

– Pani nie była dłużna? – kobieta uśmiechnęła się, a na policzkach pojawiły się głębokie dołeczki.

– Na to pytanie nie odpowiem.

– Kojarzy pani, którąś z tych kobiet. Jeśli ma pani do nich kontakt, byłabym wdzięczna za pomoc.

– Hmm, nie mam pojęcia. Szczerze wątpię. Kiedyś zdarzało się, że dzwoniły tu różne, ale z reguły kończyło się bez większych nieprzyjemności. Taki mieliśmy styl.

W głębi rozległ się dzwonek do drzwi.

– Pewnie Jakub przyszedł.

– Jakub?

– Zastępca męża, zajmuje się teraz jego sprawami biznesowymi.

Jakub okazał się około trzydziestoletnim, szczupłym szatynem w dobrze dopasowanym garniturze. Miał przyjemny uśmiech i dobrze zadbany zarost. Mimo wszystko nie wzbudzał zaufania, a jedynie sprawiał wrażenie śliskiego. Do tego dochodziło jeszcze jego lodowato zimne spojrzenie.

– Dobrze się składa. Odwiedziła nas pani policjant. W sprawie mojego świętej pamięci męża.

– Dzień dobry, starszy aspirant Anna Dzierzba.

– Jakub Dworczyk. Pracowałem, jako zastępca pana Sałaty.

– Moglibyśmy chwilę porozmawiać?

– Tak, oczywiście. Byłem na posterunku i składałem zeznania i nie wiem, co mogę jeszcze dodać.

Dworczyk, jak się okazało, nie miał pojęcia o romansie Sałaty, choć jak stwierdził, „Sałata był typem podrywacza”. Potwierdził też historię o powszechnym uwielbieniu, jakim jego szefa darzono w mieście.

– W zasadzie miasto zastanawia się obecnie nad tablicą upamiętniającą go, za zasługi dla „Ośrodka wychowawczego” i inną działalność filantropijną.

W ustach Dworczyka, denat jawił się jako przykładny obywatel, który czasem pofolgował sobie, flirtując z młodszymi kobietami.

Na pytanie o kontakt do dawnych kochanek nie słyszysz odpowiedzi. Jedynie, że mężczyzna był skryty pod wieloma względami i lubił zachowywać podobne kontakty w tajemnicy.

– Po co pan właściwie przyjechał? – pytasz.

– Po dokumenty pana Andrzeja dotyczące, jego ostatnich operacji finansowych. Pozostały w jego biurze.

– Czy mogłabym obejrzeć jego biuro? – zwracasz się do gospodyni.

– Policja je już przeszukała, ale proszę. Jakubie, zaprowadzisz panią? – zastępca pana Sałaty i znał, więc dobrze plan całego budynku i często tu bywał. Nie było to zaskoczeniem. Zastanawiasz się, czy Dworczyk romansował z panią Sałatą. Nie zdziwiłoby cię to, po tym co słyszałaś do tej pory.

Biuro było schludnie urządzone. Zaledwie półka z książkami, szerokie drewniane biurko z pustym prostokątem w miejscu, gdzie stał, zabrany przez policjantów laptop. Wchodząc po chwili kichasz głośno od wiszącego w powietrzu kurze.

– Na zdrowie – słyszysz, wycierając nos. Musze poprosić sprzątaczkę o posprzątanie tutaj. Biedna nie ma do tego głowy.

Policja zostawiła większość dokumentacji, która nie ma związku ze sprawą – wyjaśnił – przyszedłem zabrać resztę dokumentów.

– Pozwoli pan, że pierwsza się rozejrzę? – pytasz, przeglądając stojące w pokoju rzeczy.

– Tak, proszę bardzo.

Podchodzisz do biurka i na otwierasz wszystkie szafki i półki. Stoi tam kilka różnobarwnych teczek, ale nie znajdujesz niczego interesującego. Czujesz, jak ręce ci się pocą, gdy Dworczyk patrzy na ciebie uważnie, śledząc twoje ruchy.

– Kto zajmie teraz miejsce pańskiego przełożonego? – pytasz.

– Ciężko powiedzieć, prezes jeszcze nie zadecydował.

– Pan? – mężczyzna zmieszał się lekko.

– Prawdopodobnie tak. Chociaż, jak mówię, prezes zadecyduje.

– Rozumiem. – wiesz, że mógł mieć motyw. Warto o nim pamiętać.

Biurko jest niemal pozbawione interesujących informacji. Jakub zręcznie składa akta, wcześniej informując Annę o ich zawartości. Przeglądasz je pobieżnie, nie znajdując w nich niczego, co mogłoby stanowić użyteczny trop.

– Plan realizacji piątej edycji konkursu żeglarskiego „Młode żagle” – informuje cię Jakub, zręcznie pakując teczkę do skórzanej torby.

– Sekundę, proszę. Pokaż ją na chwilę. – zaskoczony wyciąga z powrotem teczkę i podaje ci ją zręcznie. Wydaje ci się, że dostrzegasz, jak się denerwuje.

– Mogę prosić o kopię?

– Tak, to jawne sprawozdanie. Jest dostępne na stronie fundacji „Przystań”.

– Co to takiego?

– Fundacja założona przez prezesa naszej firmy, Andrzej bardzo mocno pracował na jej rzecz. Organizowaliśmy wyścigi jachtowe i spływy dla osób z trudnych domów, współpracowaliśmy z ośrodkiem wychowawczym, ale też z uczelnią.

– A ten konkurs żeglarski?

– To miał być rajd. Dla osób pod naszą opieką. Wraz ze studentami z koła żeglarskiego zrobiliśmy dla nich trasę po jeziorach. Andrzej był jej autorem – pokręcił głową. Wydawał ci się poruszony, jednak mimo wszystko intuicja wskazywała na coś innego.

Gdy Jakub żegna się z tobą i odchodzi z dokumentami, ty postanawiasz rozejrzeć się jeszcze po biurze. Przeszukujesz biurko szukając ukrytych przedmiotów. Pamiętasz, że według i żony, i zastępcy Andrzej był osobą skrytą. Biurko jest jednak ślepym zaułkiem, jak i zresztą i większość pokoju. Panele na podłodze nie wskazują, by ktoś w nich grzebał. Podobnie krzesła i fotele. Sprawdzasz materiał pod fotelami oraz wnętrze półek w poszukiwaniu drugiego dna. Na sam koniec podchodzisz do regału z książkami. Przeglądasz je, szukając po omacku. Dopiero po chwili twój wzrok pada na wytarty ślad na skraju półki, pokryty znacznie cieńszą warstewką kurzu niż reszta. Wysuwasz delikatnie książkę, która jest naukową pozycją o składzie i produkcji asfaltu.

„Co cię aż tak interesowało w produkcji asfaltu”, pytasz sama siebie, otwierając twarde okładki. Okazuje się jednak, że pod kilkudziesięcioma stronami zapisanymi formułami chemicznymi oraz specjalistycznymi informacji o mieszaninach bitumicznych i asfaltowych znajduje się wkładka zrobiona z kartonu. Wnętrze książki na grubości około 80 stron wycięto żyletką, a w środek włożono szary dysk zewnętrzny.

„Mam cię”, myślisz, wyłuskują przedmiot ze skrytki, po czym wrzucasz ją do plastikowego woreczka i wrzucasz do torebki.

Schodzisz na dół. Przez chwilę zastanawiasz się, czy powiedzieć żonie o ukrytym dysku. Szybko jednak decydujesz, że mogłoby skończyć się oskarżeniem o kradzież, ze strony bogatej wdowy, a jedynym co uzyskałaby policja, byłby dokładnie wyczyszczony dysk pana Andrzeja Sałaty. Niestety nie będzie mogła wykorzystać go jako dowodu, ale mógł wskazać, kto miał dobry motyw.

Żegnasz się z panią domu i wychodzisz na zewnątrz. Masz jeszcze ochotę wypytać ogrodnika, jednak mężczyzna zniknął gdzieś i wolisz nie ryzykować dalszych poszukiwań. Jeśli znajdziesz coś na dysku, wtedy wrócisz tutaj i go przesłuchasz.

 


 

– Kirył! Proszę do mnie – Ewa zawołała przez okno ogrodnika, który kończył właśnie przycinać ostatnie krzewy. Mężczyzna podniósł wzrok i skinął głową.

Podszedł do niskiej szopki z tyłu domu i odłożył sekator na drewnianą półkę. Przyjrzał się przez moment meblom i czuł się zadowolony ze swojej pracy, chociaż teraz nie czuł się do końca w porządku. Jednak, jeśli chce zarabiać, tyle co teraz to musi się przyłożyć do pracy i to nie ważne do jakiej. Odkąd przyjechał z małej mieściny pod Lwowem. miał problem ze znalezieniem takowej. Na budowach płacili tu marnie i wymagali dużo, a na widok jego tatuaży i słysząc, że siedział, nie chcieli go w ogóle. On jednak musiał zarabiać. Potem przez koleżankę dostał telefon i przyszedł na rozmowę o pracę. Oni potrzebowali ogrodnika, a on spełniał wszystkie wymagania, a potem, jak się okazało i kilka więcej.

Wszedł drzwiami kuchennymi i zsunął ciężkie robocze buty. Potem pokonał poskrzypujące schodni wiodącego na piętro, gdzie na końcu korytarza zajmował się gabinet jego szefowej i jednocześnie pani domu. Zapukał ostrożnie w dębowe drzwi, a gdy usłyszał „proszę” nacisnął na mosiężną klamkę i otworzył drzwi. Wziął głębszy oddech i zachowując wyliczony spokój, który, tak lubiła pani Ewa, przeszedł przez próg do środka. Bywał tutaj już wcześniej i zawsze podobało mu się tutaj. Zawsze znajdował coś przyciągającego w starych, drewnianych meblach i miękkich poduszkach, pokrywających sofy. Dawały mu poczucie staromodnej elegancji. Pragnął kiedyś pracować jako architekt. Potem jednak życie zadecydowało inaczej, gdy jego rozpędzony samochód zderzył się z jadącym z prostopadłej ulicy samochodem prowadzonym przed 2 młodych ludzi. Jakkolwiek mógł się spierać do woli, że nie była to jego wina, że drugi kierowca wypadł na drogę, nie patrząc na znaki, to jednak pewne kwestie pozostawały nienaruszalne. Jedną z nich był fakt, że pijany kierowca był synem bogatego oligarchy i miał w żyłach kombinację alkoholu i amfetaminy, które nie powinny pozwolić mu prowadzić. Wracał z imprezy. Oczywiście do policji wykonano telefony i chłopak skończył na wakacjach u rodziny, a mniej oficjalnie na odwyku. Kirył został skazany na 3 lata, bo zginął człowiek. Wszystkie badania oraz większość zeznań zaginęła.

Stanął spokojnie na czerwonym dywaniku na środku pokoju i czekał. Ewa siedziała na szerokim szezlongu w kolorze granatowym i patrzyła się lubieżnie na swojego pracownika. Pomyślał o swojej rozmowie o pracę. Poza zwyczajnymi pytaniami o doświadczenie, umiejętności i pracowitość, padło pytanie o pobyt w więzieniu. Pierwszy raz widział, by pracodawca oblizywał się słysząc o tym. Chwilę potem usłyszał warunek przyjęcia na stanowisko z pensją 2 razy wyższą niż w większości podobnych prac. Z lekkim uśmieszkiem na ustach poprosiła go, by rozebrał się dla niej. Przez moment dotykała go, sprawdzając jego mięśnie i formę, a potem bez pytania chwyciła penis mężczyzny i zaczęła go masturbować. Po chwili osiągnął erekcję i od razu usłyszał, „jesteś przyjęty”.

– Podejdź chłopcze – poprosiła, a gdy podszedł bliżej, położyła dłonie na jego męskości i zaczęła masować go przez spodnie, po czym rozpięła mu rozporek i rzep i silniejszym pociągnięciem odsłoniła go. Po chwili pieściła go przez bokserki, aż znajomy kształt odcisnął się na naciągniętym materiale. Wsunęła palec wskazujący za krawędź bielizny i pociągnęła, uwalniając męskość chłopaka. Wzięła jego członek do ust, a jej usta otoczyły go w czerwonej obręczy szminki. Położył dłoń na głowie kobiety i przycisnął ją mocno do siebie, aż jego męskość zniknęła do połowy jej ustach. Puścił ją na chwilę, by mogła złapać oddech. Kobieta otarła z ust ślinę i rozmazując szminkę. Wiedział, że tego chciała. W ostatni poniedziałek robił to samo, gdy zaprosiła go do siebie razem z drugim ogrodnikiem z Polski. Wyraźnie poprosiła, by zerżnęli ją, jak dziwkę. Kirył nigdy nie był z dziwką, ale sądząc z uśmiechu kobiety oraz premii spełnił jej życzenie. Dzisiaj zamierzał zrobić to samo, co wtedy. Po chwili kobieta wypuściła go z ust, mokrego i pokrytego śliną.

– Rozepnij ją – wyszeptała, odwracając się do niego plecami. Pociągnął za suwak i obcisła sukienka uwolniła jej duże piersi i szeroki brzuch. Objął ją od tyłu, a jego członek oparł się między miękkie półkule pośladków.

Pchnął ją mocno na szezlong, wywołując okrzyk radości.

– Weź mnie, brutalu – wyrzuciła z siebie, gdy rozerwał jej majtki, a potem rozwarł jej uda kolanem i przyklęknął nad kobietą. Wcisnął jej twarz w miękki materiał szezlonga i wbił się w nią. Najpierw powoli, ale po chwili naparł mocniej, aż jego członek wbijał się z głośnym plaskiem w jej cipkę. Jęczała głośno, chwilami wyrzucając z siebie przekleństwa, gdy puszczał jej głowę.

Klepnął ją mocno, wywołując przytłumiony krzyk bólu. Skoro mu za to płaci, może iść na całość. Wszedł do końca, wiedząc, że Ewa to jedna z nielicznych kobiet mogących go pomieścić w całości. Dał jej chwilę oddech, a gdy spróbowała zacząć coś mówić, wbił się w nią nagle, wyraźnie zapierając jej dech w piersi. Kobietą szarpnęła znajoma fala orgazmu, wycofał się i pozwolił jej zmienić pozycję. Wygodnie rozparła się na szezlongu i rozsunęła uda szeroko. Gdy podszedł bliżej złapała go za penisa i przyciągnęła go do siebie, po czym zsunęła się na miękki dywan, otaczając penisa dużymi, miękkimi piersiami. Jego członek w całości skrył się między dużymi półkulami o szerokich, ciemnoróżowych sutkach. Powoli ocierała się o niego, aż strumień spermy wytrysnął jej na szyję i spłynął po piersiach.

– A ty, gdzie? – rozsiadła się i rozszerzyła uda. Widząc zaskoczoną minę chłopaka, wskazała palcami na zaczerwienioną szparkę. Ukrainiec uklęknął i zatopił język między wargami kobiety. Lizał ją i pieścił, ssał jej łechtaczkę, a ślina i jej soki spływały mu po brodzie. Zasysał je, by po chwili ściskać wargami. Rozsunął wargi palcami, po czym zatopił złożony w łódeczkę język w jej kobiecości – Wyliż mnie – wyjęczała głośno.

Sięgnął wolną ręką w dół i przez moment masturbował się, aż członek znów wróci do pełnej gotowości. Najpierw dotknął jej łechtaczki główką, potem przesuwał nim wzdłuż aż wreszcie wsunął go do środka. Przyśpieszał i z każdym ruchem pani domu coraz bardziej wyginała się na sofie. Chwycił w dłonie jej duże piersi, w pewnej chwili puścił jedną pierś i uderzył kobietę w twarz otwartą dłonią.

– Mocniej – usłyszał. Przyśpieszył pchnięcia i powtórzył uderzenie. Na twarzy kobiety w miejscu uderzenia pojawił się karmazynowy ślad.

Wreszcie doszedł. Wyciągnął penis z jej cipki, a ona ciężko zsunęła się na kolana i czekała, aż wytryśnie. Kolejny strumyk spermy, tym razem mniejszy spłynął na jej wargi.

– Dziękuję Kirył. Potrzebowałam się odprężyć. Wiesz, jak się stresuję, gdy odwiedza mnie policja. Ciężko udawać zimną i pozbawioną emocji.

– Rozumiem proszę pani.

– Przynieś sobie szczotkę i ściereczkę. Czas pozmywać w pokoju.

– Dobrze proszę pani.

– Do tego nie musisz się ubierać – powiedziała wygodnie kładąc się na szezlongu. Gdy Kirył wyszedł w poszukiwaniu ścierek i szczotki, ona ruszyła w stronę prysznica.

 


 

Gdy wróciła owinięta w półprzeźroczysty szlafrok, pracownik właśnie szykował się do ścierania kurzy. Ewa rozsiadła się na szerokim szezlongu i rozwiązała szlafrok. Z leżącej na szafce papierośnicy wyłuskała cienkiego mentola i zapaliła. Przez moment rozkoszowała się smakiem dymu.

– Podaj mi telefon – rzuciła, obserwując umięśnione ciało swojego pracownika.

Odbiera telefon i wybiera numer z listy.

– Kuba, musisz się zająć tą policjantką. Za dużo węszy.

– Mhm, to fakt – usłyszała głos z drugiej strony słuchawki. Właściciel wydawał się zasapany.

– Biegałeś.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział – Chciałaś mi tylko to powiedzieć?

– Zajmij się tym. Dzwoniła do mnie ta stara zołza z ośrodka, tam też wypytywała.

– Z ośrodka? No dobra, zajmę się tym.

Wyłączyła telefon i odłożyła na szafkę

– Gnojek...

– Proszę pani. – Kirył spojrzał na nią zaskoczony.

– Nie ty, a teraz zajmij się tymi półkami na dole. Tylko tym razem na kolanach. Szerzej nogi. Wiesz, jak lubię jak ci tak, dynda między udami.

Z ukrytej półeczki pod szezlongiem wyłuskała wibrator i przesunęła go do swojej łechtaczki. Przyjemne wibracje rozpłynęły się po jej kroczu, gdy oglądała, jak jej robotnik sprząta kolejne szafki. Z każdą chwilą czuła się coraz bardziej odprężona.

 

Szukając tropów

 

– Jędrek, mam sprawę.

– Jest sobota. Nawet dzisiaj pracujesz? – Jeszcze do niedawna się martwił się o ciebie, próbując stopować, ale z czasem nawet on dał za wygraną.

– Ehe, tylko bez tych twoich tekstów.

– Co ja jestem? Twoja matka? Nie daj się im zajechać, uparciuchu.

– Daj sobie siana, nie mam nastroju na przekomarzanki Jędrek.

– Pff, czego potrzebujesz dzieciaku?

– Dzieciaku? – Wiedział, jak bardzo cię to drażniło. Znasz Jędrka od liceum, informatyk z dobrą pracą i całkiem niezły fachowiec od bezpieczeństwa. Policji zazwyczaj nie było na niego stać, ale masz to szczęście, że wiesz, jako go skłonić do pomocy. Słyszysz śmiech po drugiej stronie słuchawki.

– Co masz ciekawego tym razem? Tylko nie mów, że znowu zalałaś czymś klawiaturę/

– To było lata temu, po pijaku i się nie liczy, a ty mi dalej będziesz to wypominał. Mam coś dużego, ale nie na telefon. Jesteś u siebie?

– Tak, wpadaj. – rozłącza się, co cię nie dziwi. Jędrek nigdy nie był mistrzem relacji międzyludzkich.

– Pa – mówisz do słuchawki z lekkim zażenowaniem.

 


 

Otwierasz drzwi, spodziewając się znaleźć gospodarza zaszytego w swoim pokoju roboczym. Już od wejścia uderza cię zapach palonych kadzidełek i jedynym, co przerywa niezręczną ciszę jest miauczący nieznośnie pers, którego ważyłaś się odpędzić od miejsca przy drzwiach.

– Cześć Leeroy – mówisz, drapiąc zwierzaka za uchem, co zmniejsza tradycyjną kocią niechęć i szansę na to, że zrobi z twoich butów kuwetę. „Aspołeczny człowiek i aspołeczny kot, idealne połączenie”, śmiejesz się pod nosem, zamykając za sobą drzwi – Dieta ci służy.

Kocur fuka rozgniewany i nie zwracając na ciebie uwagi, rozkłada się pod samymi drzwiami, przypominając wielką, futrzaną wycieraczkę w kolorze stalowej szarości z kilkoma szerokimi łatami. Zagłębiasz się w głąb mieszkania w poszukiwaniu gospodarza.

Jędrzej siedzi w pokoju zajęty lutowaniem kolejnej dziwnej maszyn z rupieci. Pokój wygląda, jak u kogoś, kto nigdy nie wyrósł z wczesnych studenckich lat, mimo niemal trzydziestki na karku. Obwieszony plakatami i figurkami ulubionych postaci. Monitory na połowie ściany oświetlają go błękitnym blaskiem, nadając i tak bladej skórze trupi odcień.

– Wyszedłbyś czasem z domu.

– Kto to mówi, pani „zawsze w pracy”.

– Ehh, dobrze cię widzieć. Co u Kena?

– Prowadzi sesję jogi i pewnie wróci wieczorem. Z czym wpadłaś?

– Mógłbyś z nim kiedyś iść.

– Wystarczy mi jogi, którą mam, gdy wraca do domu.

– Wiesz, że nie mam ochoty słuchać o waszym życiu łóżkowym? – uśmiecha się.

– Co, zazdrosna?

– Mam coś takiego – zmieniasz temat, który jak zwykle dążył do uwag dotyczących twojego życia uczuciowego.

– Dysk?

– Mhm, próbowałam go podpiąć pod swojego laptopa, ale jest zabezpieczony hasłem.

– Pokaż to cudo. Czemu nie dasz tego komuś od siebie?

– Ehh, jakby to ująć…

– Niech zgadnę, masz go nie do końca legalnie.

– Dokładnie.

– Wiesz, że nie lubię takich akcji.

– Mam dowody, że właściciel tego był zamieszany w sporo rzeczy, zresztą i tak nie żyje. Nie pozwie cię, a może uda się znaleźć tego, kto miał z nim na pieńku.

– No dobra, zobaczmy – pośród walających się na biurku kabli, szybko znalazł właściwe złącze i po chwili pokazał się znany ci już komunikat z prośbą o hasło – To standardowe szyfrowanie, nic bardziej wyrafinowanego niż to, co Windows ma w pakiecie.

– Czyli dasz radę?

– Jak wypożyczysz mi komputer kwantowy z NSA, to może.

– Kurwa – rzucasz wściekła. Jędrek odruchowo przegarnia włosy, chociaż teraz zamiast dawnych długich loków ma tylko krótką szczecinę.

– W sensie pobawię się. Jeśli robił to laik, to jest szansa, że uda się trafić w hasło. Chociaż szanse są małe.

– Trafić w hasło?

– Wiesz, ludzie są mało twórczy z hasłami. Imiona kotów, żon, mężów i ojców, do tego daty urodzin i jakieś mało znaczące dodatki. Spróbuję go sklonować, podmontować pod kilka maszyn i puścić bazę haseł – dla ciebie brzmi to, jak czarna magia, ale ufasz że wie co robi. Zwłaszcza, że jak się zastanowisz to, twoje hasło do banku w pełni pokrywa się z tym, o czym mówił Jędrek.

– Ile to potrwa?

– Muszę wiedzieć coś więcej o właścicielu. Można szukać na chybił-trafił, ale lepiej jest zbudować bazę prawdopodobnych haseł na podstawie informacji o tej osobie.

– To był Andrzej Sałata, kierownik Pol-Asfu – mówisz wreszcie.

– Ok, miał profil na Facebooku i jakieś firmowe drobiazgi. Ważniak?

– Miał ważnych przyjaciół. Jak ci mogę pomóc?

– Czekać i zostać na obiad. Kewin zrobił świetny zupę dyniową ze świeżym chilli i kolendrą.

– Chcesz powiedzieć, że dasz radę zrobić to teraz – Jędrzej dostrzegł ogniki radości w twoich oczach

– Nie, tylko tyle, że możemy zjeść obiad, bo sprawdzenie kilku milionów haseł zajmie co najmniej kilka dni. Spróbuję potem pogrzebać w dysku i może uda mi się coś wyciągnąć.

– Długo. Nie da się szybciej?

– To kilka milionów kombinacji, mała. Pewnych rzeczy nie da się obejść – uśmiechnął się, widząc, jak zaciskasz usta. Lubił cię drażnić, ale był przy tym jedną z nielicznych osób, do których mogłaś się zawsze odezwać, gdy było ciężko. Czasem żałujesz, że jest gejem, doprawdy.

– Szkoda.

– Chociaż czytałem coś ostatnio o tych nowych SSD-ekach Samsunga – Jędrzej na moment milknie, uważnie przyglądając się stalowoszarej obudowie dysku i zaczyna szukać czegoś w komputerze.

– Powiesz co?

– Chodzi o lukę sprzętową. Gość nie był informatykiem co?

– Sądząc po miejscu, gdzie trzymał dysk, mam wrażenie, że nie chwalił się nim zbytnio i pewnie sam go zabezpieczył.

– To jest szansa. Po prostu niektóre dyski samsunga zapisują w firmwarze hasło użytkownika i da się je wydobyć, jeśli sektor nie był nadpisany.

– Mów po ludzku.

– To znaczy, że jest tycia szansa, że da się go odszyfrować. Mam nadzieję, że to nie kolejny psychol od dzieci. Po ostatnim razie, jak pracowałem z wami, miałem wielką ochotę wypalić sobie oczy.

– Jak to? Nic nie mówiłeś.

– Firma, gdzie pracuje podpisała umowę z CBŚ i miałem rzucić okiem na laptopa, który znaleźli u jednego tureckiego przemytnika. Skurczybyki nie wspominali, co tam może być.

– I co?

– Turek zaszyfrował partycję i myślał, że mu naskoczą, bo używał jednego z lepszych systemów na rynku. Debil nie wpadł na to, by nie używać tych samych haseł w innych miejscach.

– Co znalazłeś?

– Nie pytaj, nawet nie chcę o tym myśleć – wyszeptał zniesmaczony. – Na szczęście gość dostał ponoć 20 lat w niemieckim mamrze. – Kiwasz głową.

– Szkoda, że nie mówiłeś. Wiem, co czujesz. Pomogłeś go zamknąć – mówisz jakby na pocieszenie.

– Jeden psychol mniej.

Kręci głową i wychodzi na moment z pokoju. Siedzisz sama, patrząc na ciąg liter i cyfr przelatujący po monitorze.

– Chodź do kuchni, obiad już się robi – słyszysz głos Jędrka.

 


 

Wracasz do mieszkania i rzucasz torbę na fotel. Przez chwilę przeglądasz listę kontaktów, zastanawiając się co dalej. Wybierasz numer archeologa i po chwili słyszysz przyjemny męski głos. Syn doktora jest doktorantem na archeologii w Gdańsku. Przez moment dyskutujesz z nim o historii symbolu, czy raczej on spokojnym głosem wykładowcy tłumaczy ci, pokrótce historię kultu Welesa, a ty sygnalizujesz, że słuchasz, w międzyczasie notując kolejne fakty. Wiesz, że musisz sprawdzić, czy w Kromlesznie nie dochodziło do znikania i okaleczeń bydła oraz, czy podobne symbolu, gdzieś już widziano.

– Czy kult Welesa wiązał się z krwawymi ofiarami? – pytasz. Magister Kot milczy przez moment, jakby szukał właściwego określenia.

– Trudno powiedzieć. Niektóre źródła wskazują, że tak. Na przykład Bruckner, ale większość specjalistów jest zdania, że krwawe ofiary, a zwłaszcza ofiary z ludzi u Słowian to mit propagowany przez kościół, a potem Krzyżaków, jako uzasadnienie dla Krucjat.

– Krucjat?

– Tak można je określić. Walka z pogaństwem w Europie Wschodniej trwała dość długo. Litwa była jednym z nielicznych bastionów.

– Rozumiem, czyli Słowianie nie składali ofiar z ludzi.

– Nie znaleźliśmy dowodów, ale nie można też tego wykluczyć. Ofiary z ludzi to trudna sprawa, większość rytuałów traktuje je, jako najwyższe poświęcenie i najwyższe źródło mocy magicznej. Wie pani, każdy rytuał wymaga poświęcenia. Im więcej czasu, wysiłku, pieniędzy, czy w tym przypadku krwi poświęcimy na niego, tym bardziej uzasadniony w naszej psychice i tym silniejszy się staje. Jest on prawdziwy, bo wiara jest prawdziwa.

– Mówił pan jednak o braku dowodów?

– Są tylko pogłoski, ale sąsiednie ludy, jak Celtowie, Germanie, ludy Skandynawskie składali ofiary, często złożone z ludzi. Większość religii ma jakąś formę ofiary, która ma umocnić jej wyznawców i stanowić źródło mocy.

– Większość.

– Jest pani katoliczką?

– Nigdy nie byłam zbyt wierząca.

– Proszę spojrzeć na rytuał świętej komunii. Z punktu widzenie antropologa to nic innego jak zrytualizowana forma symbolicznego kanibalizmu. Zjedzenie fragmentu swojego boga, nawet symbolicznego, stanowi najdoskonalszą formę ofiary, która umacnia wiernych.

– Nigdy nie słyszałam o takim ujęciu. Jest dość…

– Okrutne? Tak też bywa. Pocieszę panią, że Słowianie czcili bóstwa życia, większość ich rytuałów miała związek z płodnością, narodzinami i stąd składanie życia człowieka nie miało takiego znaczenia. Znacznie częściej natomiast składano ofiary z jadła, miodu, mleka, czy kosztowności i tym podobnych rzeczy. Jeśli składano ofiary z ludzi, to były to przypadki jednostkowe. Poza tym, tak naprawdę u nich dominowały małe duchy, bóstwa, w większość pozytywne i bardzo rzadko aktywnie negatywnie nastawione.

– To pocieszające, chociaż obecni wyznawcy nie są tak delikatni. Ten symbol, jak bardzo jest popularny?

– Szczerze, bardzo mało. Widziałem go wcześniej w dwóch miejscach. Na głazie narzutowym na Litwie, na którym był jeden ze świętych ołtarzy, a drugi niedaleko Gdańska na rozbitych naczyniach w pobliżu innego ośrodka kultu.

– A naśladowcy? Kto może z niego korzystać?

– Ciężko powiedzieć, może to przypadek, ale jeśli nie – przerwał na chwilę – to natknęła się pani na grupę o bardzo dobrej bazie historycznej. Nie uwłaczając rodzimowiercom, pani sprawcy są bardzo dobrze poinformowani.

– Dziękuję, mam nadzieję, że nie przeszkodziłam – pytasz, słysząc w słuchawce hałas ulicy i głos drugiej osoby

– Nic z tych rzeczy. Mam chwilę wolnego i właśnie idziemy z żoną na miasto.

– Czy jest szansa złapać pana w Olsztynie?

– Niestety, obecnie jestem w Gdańsku i w zasadzie dziś w nocy wylatujemy na urlop. Jeśli potrzebuję pani pomocy, proszę o maila, spróbuję pomóc. Zaraz przyślę pani go SMS-em, w porządku?

– Rozumiem i jeszcze raz dzięki. Postaram się nie nadużywać pana czasu.

– Spokojnie. Jakby pani coś znalazła a propos kultu Welesa, to wszystko będzie bardzo cenne. Jest mało znalezisk i chętnie przyjrzę się im osobiście, jak tylko wrócę do Polski.

– Jasne, miłego urlopu panie Macieju.

– Powodzenia.

Rozłączasz się i po chwili wibracja informuje cię o SMS-ie. Zastanawiasz się nad tym, co mówił doktor o ofiarach z ludzi. Odkładasz notatki na bok. Całość brzmi, jak ciekawa historyjka, ale trudno ją powiązać ze sprawą. Kolejny drobiazg, który tylko gmatwa sytuację.

Pozostaje jeszcze odszukanie kobiet, o których wspominała Zuzanna w ośrodku.

„Starczy na dzisiaj”, myślisz i zamykasz wszystko. Przez moment patrzysz na telefon, ale jego również wyciszasz dla pewności.

 


 

Budzi cię sygnał karetki. Otwierasz oczy, uświadamiając sobie, że musiałaś się zdrzemnąć, co potwierdza lecąca z laptopa muzyka, jakiegoś nieznanego ci wykonawcy. Podnosisz się i po chwili zatrzymujesz teledysk. Bierzesz szybki prysznic na pobudzenie i wciągasz na siebie sportowe legginsy i lekką bluzę z kapturem. Przez moment wahasz się nad zabraniem telefonu, ale ostatecznie przypinasz go do pasa, po czym przewlekasz białe kabelki słuchawek i przerzucasz je przez szyję. Przy dźwiękach starej płyty Iron Maiden wypadasz z mieszkania. W połowie drogi do windy cofasz się i sprawdzasz ponownie, niepewna czy domknęłaś drzwi. „Starość”, uśmiechasz się do siebie i kierujesz się do windy. Wkładasz słuchawki i pozwalasz, by rytm muzyki nadał tempo twoim krokom.

Najpierw truchtasz w stronę parku na obrzeżach. Przyśpieszasz na pustej parkowej alei. Mijasz młodą parę chowającą się na ławeczce pośród wysokich tuj, która jest zbyt zaabsorbowana wymianę niewinnych czułości, by dostrzec, że jesteś w pobliżu. Biegniesz dalej, po czym skręcasz w węższą dróżkę, poprzecinaną wyspami żółtego światła starych lamp i zimnym blaskiem nowych, gdzieniegdzie postawionych. Mijasz staruszka z małym pieskiem u boku i znowu skręcasz, tym razem w alejkę ze starymi lipami, gdzie nikt jeszcze nie dopuścił się zbrodni wymiany lamp na nowe. Lubisz biegać w ciepłym świetle latarń. Przyśpieszasz, gdy w słuchawkach zaczyna się „Trooper”. Kątem oka dostrzegasz, że drugiego biegacza za tobą. Bierzesz głębszy oddech, gdy przyjemne ciepło rozlewa ci się po łydkach, po czym przystajesz na moment. Zsuwasz z uszu słuchawki, gdy czując na sobie spojrzenie nadbiegającego mężczyzny w dresach.

Słyszysz szelest za plecami i po chwili spływa na ciebie ciemność, gdy ostry ból wybucha w twoim boku. Na moment zapiera ci dech w piersi i czujesz, że tracisz równowagę. To wszystko trwa ułamki sekund, gdy ktoś mocno chwyta cię w pasie, a druga osoba zaciska ci na dłoniach jednorazowe kajdanki z mocnego plastiku, które wbijają ci się w skórę. Obaj mężczyźni odciągają cię na bok. Zdezorientowana próbujesz znaleźć punkt odniesienia i wrócić do siebie.

– Musiałeś ustawić ten paralizator na takiego kopa? – Głos mężczyzny zdaje się docierać do ciebie, jakby z daleka. Właściciel sapie głośno, gdy po chwili oboje stają. Zastanawiasz się, czemu jest tu tak ciemno i dopiero po chwili zdajesz sobie sprawę, że zarzucili ci na głowę, jakiś worek, którego sztywny od brudu materiał drażni ci nos zapache kurzu i starości.

– Chciałem mieć pewność. Pierwszy raz tego używam idioto – słyszysz głos dresiarza.

– Kurwa, mówiłem. Sprawdź instrukcję, a ty nie. Ustawiasz na pełną moc i co, kurwa. Jakby nam padła? Pomyślałeś o tym durniu – zdajesz sobie sprawę, że większy mężczyzna musi być tym ważniejszym.

– Ale dycha. Działa, działa i na chuj ten temat – czujesz, gdy ktoś poklepuję ci twarz przez worek, próbujesz się szarpać, ale porażone mięśnie, nie chcą współpracować – Żyjesz suniu?

– Widzisz, że żyje?

– Ale nie wiem, czy słyszy. Kiwnij głową, bo strzelę ci znowu. – Kiwasz, głowa ci pęka i przez moment słyszysz dudnienie w uszach, jakbyś była pod wodą. Po chwili znika, czujesz, że zaczynasz odzyskiwać sprawność, ale grasz na czas.

– Sprawa wygląda tak, wsadziłaś suko nos tam, gdzie nie trzeba. Dotarło? – kiwasz głową.

– Przestań węszyć albo cię własnoręcznie zajebię i wisi mi, że jesteś psem. Wiem, gdzie mieszkasz. Masz śliczne mieszkanko na 2 piętrze. Wiem, bo cię odwiedziłem – „skurwiel”, myślisz.

– Mogłem poczekać na ciebie, co? – dźga cię palcem.

– Mocny tylko w gębie – szef śmieje się i na moment tracisz równowagę, gdy puszcza cię z rąk. Opadasz na betonowy blok, a igiełki bólu i chłodu na moment rozbudzają mięśnie – Obejrzyjmy ją sobie.

„Kurwa mać”, myślisz wściekła. Próbujesz znaleźć drogę wyjścia, ale w obecnej sytuacji pozostaje ci tylko czekać na rozwój wydarzeń. Jeden z mężczyzn szarpie się przez chwilę z twoją bluzą i po chwili dociera do ciebie przytłumiony odgłos suwaka i chłód wieczornego powietrza.

– Płaska jesteś – komentuje ten z paralizatorem i coś ostrego wbija ci się w mostek. Po chwili nacisk maleje i słyszysz odgłos ciętego materiału i chłód na odsłoniętym dekolcie i brzuchu. Mężczyzna wydaje się lekko seplenić. Próbujesz chwytać się kolejnych detali i zachować spokój, „Strach zabija”, powtarzasz, próbując zaciskać i prostować palce dłoni, a potem stóp – Ładny tatuaż. Nie wiedziałem, że sunie się tatuują.

– Gadasz, jakbyś widział już wcześniej gołą policjantkę poza pornosem.

– Pytałem cię o zdanie. Ciekawe, czy masz więcej. Fajne ptaszysko – czujesz, jak głaszcze twój bok , wsuwając palce pod sportowy stanik – może pozna mojego ptaszka? – pyta, zaciskając paluchy na twojej sutce. „Weź się w garść”, myślisz.

– Czekaj. Po co ciąć, to się rozpina. – słyszysz od drugiego i przez moment jego duże łapska walczą z twoim stanikiem. „Debile”, myślisz, „i skończone skurwiele”. Szarpiesz się, gdy chłód nocnego powietrza dotyka twoich świeżo odsłoniętych sutków. Wokół niesie się ich obleśny śmiech. Jeden z nich zaczyna szczypać twoje piersi – Jak ładnie stoją. Masz cycki jak nastoletnia dziewczynka. Na pewno złapałeś dobrą laskę, a nie jakąś małolatę?

Światło latarki wbija cię w mózg, a do oślepionych oczu napływają łzy, gdy jeden z dresiarzy, zdziera z ciebie worek. Gdy twój wzrok przyzwyczaja się do światła, widzisz obu mężczyzn stojących przed tobą. Siedzicie pod jakąś betonową budowlą. Szef jest ubrany w skórzaną kurtkę i sprane dżinsy. Na wysokości twoich oczu błyszczy szeroka klamra pasa, oboje mają kominiarki. „Skóra”, błyska fleszem.

– To ona, załóż worek.

– Nie – próbujesz się bronić, ale to na nic, bo znowu zarzucają ci go na oczy i ponownie zapada ciemność.

– Co nie, mało ci paralizatora? Drugi raz wsadzę ci go znacznie niżej. Łapiesz?

– Tak – mówisz ochrypłym głosem.

– Bądź grzeczną i mądrą dziewczynką – słyszysz głos „Skóry”. Mówi z udawaną czułością. Muska palcami skórę na twojej szyi – Będzie nam milej.

– Proszę… – zaczynasz.

– Będziesz grzeczna.

– Tak – szepczesz.

– Głośniej. Nie słychać przez ten wór.

– Tak – powtarzasz głośniej.

– Co z tobą zrobić najpierw? Najpierw zobaczymy, jak wyglądasz na dole. Czy też, jak nastolatka? – Jeden z napastników podnosi cię z bloku betonu. Wiesz, że jesteś w stanie już stać, byłabyś w stanie teraz biec i może udałoby ci się kopnąć jednego w jaja, gdyby nie worek na głowie. Próbujesz się opierać, szarpiesz na boki barkami, ale drugi mężczyzna wstrząsa tobą, utrzymując cię w miejscu – pomożesz, czy będziesz czekać na zbawienie? – drugi wsadza palce pod krawędź materiału i szerpie mocno w dół. W powietrzu unosi się odgłos rwanego materiału. Drugi chwyta cię za szyję i próbuje rozszarpać majtki. Masz ochotę zawyć z bólu, ale nie chcesz dać im tej przyjemności. Po chwili ciepły plastik dotyka twojego łona i pod naciskiem noża materiał ustępuje.

– Ładniutka. Co suczko, jak zaczniemy zabawę? Dam ci szansę wyboru.

– Zdejmij mi ten worek. Będę grzeczna. – mówisz, przerywając praktycznie po każdym słowie.

– Zobacz, jaka mądra. Pojętna suka – znowu szarpnięcie i uderzenie światła. Tym razem zawczasu zaciskasz oczy i wzrok wraca szybciej.

– Rozetniesz to? – unosisz w górę spięte plastikowymi kajdankami ręce.

– Po co?

– Bo tak zrobię wam obu naraz dobrze – mówisz. Liczysz, że złapią haczyk. „Dres” pochyla się nad tobą i patrzy ci w oczy. Widzisz brązowe oczy, szramę na łuku brwiowym, a gdy podnosi się wyżej bliznę pozostawioną przez króliczą wargę.

Wkłada rękę między twoje nogi, po czym czujesz dotyk zimnego metalu na wargach sromowych.

– Jeden numer, rozumiesz? – pyta i wciska paralizator głębiej. Nie potrafisz sobie wyobrazić bólu i nie chcesz go przeżyć. Kiwasz głową. Przesuwa paralizator po wargach sromowych i łonie. Uśmiecha się paskudnie, patrząc ci w oczy. Masz ochotę uderzyć go z byka i połamać mu nos, ale przyciska ci paralizator do brzucha. Napinasz mięśnie gotowa na strzał, ale on nie następuje. Zamiast tego wodzi paralizatorem wyżej, aż dociera do mostka i zaczyna wodzić im po twojej piersi. Przygryza wargę i z lubością patrzy na twoje przerażenie – Nie wiem, czy mogę jej ufać. – Otwierasz oczy zaskoczona, ale z trudem się opanowujesz.

– Co ci ta cipa zrobi?

– Pokaż, że będziesz grzeczna.

– Rozetnij je. Będę bardzo grzeczna – mówisz z trudem hamując gniew.

Łapie cię za kark i zrzuca z betonowego bloku na brudną ziemię.

– To będzie długa noc suniu – szepcze do ciebie ten z paralizatorem i staje nad tobą. Potem dołącza drugi. Masz za plecami betonowy blok, a przed sobą tę dwójkę – Do dzieła! – słyszysz.

Zsuwa dresy i bokserki, odsłaniając długie prącie o szerokiej niczym maczuga końcówce o rozmiarze i barwie dojrzałej czereśni.

– Pokaż suniu, że nie gryziesz, to ci rozetnę te więzy – przyciska cię bliżej, a do twoich nozdrzy dociera zapach tanich męskich perfum i potu. Bierzesz go do ust, a on zaczyna brać cię coraz głębiej, aż zaczynasz się krztusić. Po chwili odsuwasz się i przez próbujesz złapać oddech. Sięga w dół i rozcina ci więzy nożem do tapet. Nożyk znika w jego kieszeni, a ty ostrożnie rozmasowujesz ścierpnięte nadgarstki. – Nie gryzie – orzeka, głaszcząc cię po głowie, „a chce”, dopowiadasz w myślach.

Sięgasz najpierw do mężczyzny w dżinsach, rozpinasz mu spodnie i zsuwasz je razem z bokserkami, aż uwolnisz członek mężczyzny. Przez moment bawisz się nim, masując jądra wolną dłonią. Powoli czucie wraca do wszystkich palców. Potem robisz to samo z drugim. Rozszerza nogi, a ty zsuwasz spodnie niżej na wysokość jego kolan. Bierzesz jego gruby penis w usta i zaczynasz go lizać. Słyszysz, jak wzdycha głośno. Po chwili przenosisz się do większego mężczyzny. Unosisz jego męskość i zaczynasz go masować, posuwając dłonią w górę i w dół. Chwytasz zębami jądra i gryziesz delikatnie, wolną ręką zsuwając niżej dżinsowe spodnie. Dłoń „Dresa” chwyta twoją głowę i odciąga w swoją stronę. Bawisz się nim przez chwilę, wsłuchując się w miarowy oddech i westchnienia obu mężczyzn. Słyszysz ich komentarze, stłumione dudnieniem krwi w uszach. Przyśpieszasz, gdy dociera do ciebie, że chcą cię wziąć od tyłu.

– Nigdy nie brałem laski w anala – słyszysz nad sobą i mówiący to mężczyzna w skórzanej kurtce puszcza cię na chwilę i unosi twoje pośladki do góry. Próbujesz się wykręcić, gdy wsuwa palec od tyłu.

– Poczekaj chwilę. – szepczesz i na chwilę obracasz się w jego stronę. – Za chwilę – pochylasz się i całujesz czubek jego mokrego penisa. – Spodoba ci się.

– Przyłóż się, to będę delikatny z twoją dupką – chwytasz jego członek i podciągasz bliżej, tak że stoją po obu stronach twojej głowy.

Bierzesz w jedną rękę męskość mniejszego, a w drugą większego. Spoglądasz w górę, gdy oświetla cię światło flesza, gdy jeden z nich zaczyna kręcić cię telefonem.

– Dobrze wam, chłopcy – pytasz, słodkim głosem, masując obu mężczyzn naraz.

– Mhm – słyszysz mruczenie w odpowiedzi. Puszczasz członek mniejszego mężczyzny i zaciskasz palce na jego jądrach, delikatnie je masując w palcach.

Czekasz chwilę, a potem nagle szarpiesz lewą ręką, zaciskając mocniej palce. Dudnienie w uszach się nasila. Nim jednak drugi jest w stanie zaatakować, uderzasz głową wprost w jego krocze. Poprawiasz lewą pięścią, aż mężczyzna pada zwijając się z bólu. Odbijasz się nogami od betonowego bloku i przetaczasz się pomiędzy przeciwnikami i wstajesz zwinnie na równe nogi.

Ten z paralizatorem próbuje się wyprostować, ale wyprowadzasz mocny kopniak w jego rzepkę, a potem uderzasz łokciem w odsłoniętą skroń. Przy głośnym wrzasku bólu tamten pada na ziemię.

– Bo mi bardzo – wyrzucasz z siebie wściekła. Podnosisz opuszczona paralizator i robisz zwinny unik, gdy otumaniony bólem „Skóra”, próbuje na ciebie szarżować, ale opuszczone spodnie znacząco to utrudniają. Omijasz go z łatwością i przykładasz paralizator na wysokości krzyża. Pada, jak długi i jedynym, co świadczy, że jeszcze żyje jest powolne unoszenie się klatki piersiowej.

Podnosisz ziemi telefon dresa, który wciąż nagrywa. Potem przetrząsasz kieszenie skóry, odkopując na bok nóż do tapet. Po chwili wydobywasz stary telefon i rzucasz go na swoje rzeczy. Podnosisz stanik i zapinasz go na brudnych od ziemi piersiach. Z legginsów zostały strzępy. Zawiązujesz w pasie bluzę i wrzucasz telefony do zapinanych kieszeni.

Zaczynasz biec w stronę domu. Po chwili przyśpieszasz, a adrenalina wypełnia ci żyły. Mijasz w trasie kilka mężczyzn siedzących z piwami na ławeczce. Pędzisz przed siebie na oślep, nie zwracając uwagi na ich uwagi dotyczące twoich braków w garderobie. Mężczyźni pogwizdują na widok twoich nagich pośladków, wyłaniających się spod bluzy.

Gdy wpadasz do pokoju, trzęsącymi się rękami zamykasz drzwi. Siadasz na podłodze przyciskając kolana do klatki piersiowej i chłodna powierzchnia drzwi kłuje ci w plecy. Dopiero teraz dostrzegasz otarte kostki i zadrapania na udach i kolanach.

– Ich to bolało bardziej – mówisz do siebie.

 


 

Budzisz się po 11. Twoje ciało wyraźnie protestuje. Nie wiesz, kto był w stanie wysłać tę dwójkę wczorajszego wieczora, ale świadczy to tylko o tym, że nadepnęłaś na właściwy odcisk. Pierwsze próby znalezienia dziewczyn, o których mówiła Zuzanna w ośrodku, spełzają na niczym. Dopiero po jakimś czasie udaje ci się odnaleźć nowe nazwisko Kamili Zakrzewskiej, a obecnie Nowak.

Po dłuższym czasie i kilku bazach danych, do których nie powinnaś mieć dostępu, udaje ci się odnaleźć ślad starszej dziewczyny. Kamila Zakrzewska vel Nowak pracowała przez pół roku w firmie Andrzeja Sałaty, jako sekretarka, potem pojawia się trzymiesięczna przerwa w życiorysie, a następnie znalezione na Facebooku zdjęcie z Anglii. Na zdjęciu wyglądała na szczęśliwą, w towarzystwie mężczyzny o ciemnej karnacji, wydawała się uśmiechać. Mimo to zdawała się kryć w jego ramionach, sprawiając wrażenie drobnej i bezbronnej. Coś nie daje ci spokoju w kilkumiesięcznej przerwie. Kolejne bazy okazują się puste, dopiero po czasie znajdujesz w aktach dopisek o leczeniu oraz adnotację – „PACJENTKA O CHARAKTERZE DESTRUKTYWNYM”, co zazwyczaj umieszcza się, by przyszłe służby ratunkowe wiedziały, że istnieje zagrożenie samobójstwem ze strony takich osób. Takie dopiski dodają w rzadkich przypadkach. Mogłabyś przysiąc, że dziewczyna skończyła w szpitalu psychiatrycznym lub podobnej instytucji. Na szczęście najwyraźniej wyszła z tego, o ile z tego w ogóle się wychodzi.

Drugiej dziewczyny nie znajdujesz w ogóle. Trafiła do ośrodka za drobne kradzieże oraz posiadanie lekkich narkotyków z zamiarem sprzedaży. Zamiast poprawczaka, ze względu na niewielkie zagrożenie uznano, że lepiej będzie dla niej trafić do ośrodka. Od tego momentu znika i pojawia się w dokumentach dopiero 2 tygodnie temu, kiedy zgłoszono zaginięcie. Brak informacji w systemie wskazuje na brak poszlak. W systemie jest tylko wpis: „UCIECZKA Z OŚRODKA”. Tylko po co, Zuzanna mówiła o niej? Musisz zapamiętać to, sprawdzić, jak tylko będzie to możliwe.

Wracasz do akt Kamili i zastanawiasz się, czy do niej napisać. Po chwili jednak zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś gotowa na tę rozmowę i potrzebujesz czasu, by ustalić właściwe pytania.

Przypominasz coś sobie. Z kubła na pranie wyciągasz wczorajszą bluzę, po czym z kieszeni wyłuskujesz telefony komórkowe i paralizator. Poszukiwania producenta paralizatora nic ci nie dają. Wyprodukowano w Rosji, sprzęt na potrzeby służb ochrony i tak dalej. Otwierasz smartfona należącego do dresiarza.

W zdjęciach na telefonie znajdujesz jego twarz, jego dziewczyny i całą stertę dowodów. Niestety brakuje ci, czegoś, co pozwalałoby połączyć go z mocodawcą. Musisz podrzucić informację o nich kolegom z komisariatu, jak ich przycisną może coś wyjdzie. Na moment się zatrzymujesz. Są tu zdjęcia, jak wychodzisz z bloku, potem kolejne, jak biegniesz. Kilka zdjęć dalej jest zdjęcie w czarnej torbie. Potem kolejne, jak siedzisz na bloku półnaga i obmacywana przez obu mężczyzn i filmik z ich perspektywy, jak robisz im dobrze. Żałujesz, że końcówkę stanowi jedynie dźwięk, chociaż wrzask mężczyzn i tak sprawia ci satysfakcję. Drugi telefon jest praktycznie nieużywany. Wysyłano z niego jedynie kilka wiadomości, w tym MMS-a ze zdjęciem twojej twarzy.

Wiadomości brzmią anonimowo, nie ma w nich imion, terminów. Jedynie informacja o zapłacie czekającej w umówionym miejscu. Możesz się założyć, że to telefon kupiony i zarejestrowany na słupa i jedyne co znajdą to jakiś bezdomny, któremu zapłacono kilka złotych za podanie swoich danych w salonie.

Tknięta czymś odszukujesz w systemie numer zarejestrowany na Zuzannę Waszowską i dzwonisz. Przez chwilę nikt nie odbiera i dopiero po upływie kilku sygnałów słyszysz znajomy głos w słuchawce.

– Tak?

– Anna Dzierzba z policji. Rozmawialiśmy przedwczoraj pod ośrodkiem, chciała…

– Proszę do mnie nie dzwonić, ja nic nie wiem – przerywa jej nauczycielka.

– Co się stało? Zastraszano panią? – pytasz, ale znasz już odpowiedź.

– Tak – odpowiada, po dłuższym milczeniu.

– Ochronimy panią, potrzebuję tylko informacji.

– Ochronicie? Oni wiedzieli o mojej rodzinie. Nie, nie będę ryzykować. – Jej głos się łamał. Jeśli była to ta sama ekipa, która straszyła ciebie, nie dziwisz się jej.

– Pomogę pani, spotkajmy się.

– Nie – odpowiada krótko. – Ja, nie chcę skończyć z pętlą na szyi. – Rozłącza się, a ty patrzysz przez jakiś czas na pustą ścianę.

„Kim oni są” – pytasz sama siebie. Sprawdzasz jeszcze raz stary telefon. Dopiero teraz zauważasz folder „Kosz”. Otwierasz go i bierzesz głębszy oddech.

Zawiera 3 wiadomości. Pierwsza z danymi osobowymi Zuzanny, gdzie mieszka, czymś jeździ oraz gdzie można ją znaleźć. Druga to odpowiedź ze zdjęcie Zuzanny wykonana w samochodzie. Oprócz przerażonej kobiety widać na nim ubraną w czarną rękawiczkę dłoń z nożem do tapet. Nóż o żółtej rączce był przytknięty do szyi kobiety. Wiadomość wysłano około godziny 18. Odnajdujesz swoje zdjęcie, wysłano je o kilka minut przed północą.

 


 

Dzwonek telefonu budzi cię ze snu i niemal natychmiast stawia na równe nogi.

– Przyjedź do Kromleszna. – Jacek nie bawi się dzisiaj w kurtuazję.

– Co się stało?

– Mamy dwie zaginione osoby. Autostopowicze, ale może mieć związek ze sprawą.

– Już się zbieram. Macie coś?

– Pozostawione namioty są podarte i jest trochę krwi. Na razie szukamy śladów. Uważaj na trasie, bo jest duża mgła.

– Dzięki, będę niedługo.

Ten tekst odnotował 23,237 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.39/10 (25 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (6)

+1
0
dużo fabuły ale czy ta się nieźle🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Było kilka literówek, ale przy tej ilości tekstu nie dziwi to za bardzo. Autorze, nie każ czekać zbyt długo na następną część, bo bardzo wciągnęła mnie ta historia.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Magda dziękuję pięknie 🙂 Na razie mam jednak dużo innych, znacznie mniej przyjemnych spraw na głowie.
Jak widzisz, jakieś zjedzone literki i inne drobiazgi umykające mężczyźnie, gdy pisze o kobietach proszę o priva.

Bardzo mi miło, że się podoba. Z ciekawości, czy sama historia wam się podoba? Czy bez seksu, lub ewentualnie z mniejszą jego ilością i większą dozą akcji dałoby się też to czytać?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Warzy to się piwo, nie słuchawki. Czytam dalej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Pomysł na tę historię spodobał mi się już od początku i fabuła nadal wciąga, ale muszę pomarudzić. Uważam za niekorzystne zmieniać sposób narracji w środku serii. Dwa razy się upewniałam, że weszłam w dobry tekst, bo miałam wrażenie, że niechcący źle kliknęłam i znalazłam się w środku jakiegoś zupełnie innego cyklu. I może mi się wydaje, ale opisów i emocji też tutaj jakby mniej niż w poprzednich częściach, styl jakiś taki inny... Nie mogłam się pozbyć uczucia, że zupełnie inna osoba musiała napisać tę część. Niemniej jednak czekam na więcej i jestem ciekawa co dalej wykombinujesz 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Nazi dzięki, już poprawione.

@Constance chciałem trochę poeksperymentować, zwłaszcza, że piszę tą serię dla przyjemności i treningu. Poza tym chciałem na dłuższej formie, sprawdzić zmianę perspektywy i wprowadzenie czytelnika w "ciało" bohaterki. Co do stylu, pewne elementy będą jeszcze eklektyczne i mocno płynne 🙂 Miło mi, że się podobało.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.