Klub Royal. Pan Śmietanka
12 marca 2013
Klub Royal
Szacowany czas lektury: 13 min
Zawsze strasznie mi się podobało stwierdzenie, że prostytucja to "łatwe pieniądze", albo "przyjemny szmal", ilekroć słyszałam coś takiego, po prostu zwijałam się ze śmiechu. Nie wiem, skąd w ludziach takie przekonanie, może wymyślił to jakiś nieborak odwiedzający takie przybytki, jak ten nasz, a reszta podchwyciła? No bo pomyślcie sami: jaki normalny, zdrowy, młody, trzeźwy człowiek pójdzie w takie miejsce, kiedy na ulicach roi się od miłych, ładnych i normalnych dziewczyn? Czy odpowiedź nie nasuwa się jedna? W każdym razie w tym przypadku odpowiedź nigdy jeszcze tak bardzo nie zależała od strony, z której się na to wszystko patrzy.
Wszyscy mężczyźni bywający w Klubie mieli jakąś skazę, każdy jeden. W przeciągu całego swojego pobytu tam, nie spotkałam żadnego normalnego. Nigdy nie zapomnę jednej z moich koleżanek po fachu, która notorycznie uciekała do swojego "milaczka" (była Czeszką), poznanego gdzieś na mieście, twierdząc, że ona też musi od czasu do czasu mieć seks. Używała nieco innych określeń, ale ich nie przytoczę, bo nie przepadam za wulgaryzmami w słowie pisanym.
Chociaż z początku praca w Klubie sprawiała mi sporo frajdy, bo jednak takie życie odbiegało bardzo od nędznej egzystencji, którą wiodłam w naszym ukochanym kraju, to nie mogę powiedzieć, by zawsze było różowo. Mężczyźni zjawiali się różni, jedni mili i czyści, inni już trochę mniej. Parę razy trafiłam na naprawdę złych ludzi. Jednak gdybym zaczęła się o tym rozpisywać, to by się to nie nazywało "opowiadanie erotyczne", tylko "horror". Podsumowując: nigdy nie miałam przyjemności obsługiwać Richarda Gere, ale też żadna z nas nie była Julią Roberts - taka mała dygresja.
Wracając do sedna: tytułowy Pan Śmietanka był przez kilka miesięcy jednym z moich stałych klientów, bardzo go lubiłam. Zresztą wszystkie dziewczyny, które miały przyjemność z tym panem nie mogły się nachwalić. Trochę byłam zdziwiona na początku, zanim go jeszcze poznałam, bo sądząc z opisów, wyglądał mi raczej na dziwaka. Po pierwsze, Pan Śmietanka, a tak naprawdę Oscar, miał 69 lat i był emerytowanym politykiem, naturalnie żonatym, dzieciatym i z gromadką wnuków. To jak na warunki Klubu jeszcze mieściło się w normie, bo trafiały się o wiele dziwaczniejsze elementy. Tylko ta jego śmietanka... Ale zacznę może od samego początku:
Jedną z pierwszych osób, jakie dane mi było poznać w Klubie, była Aga. Aga rezydowała od jakichś dwóch miesięcy, ale była to recydywa, ponieważ wcześniej wróciła do Polski, by z tylko sobie znanych przyczyn zawitać ponownie w Royal. To właśnie na nią wypadło, by wtajemniczyć nową koleżankę i w tym wypadku miałam wiele szczęścia, ponieważ zostałyśmy prawie od razu przyjaciółkami nie tylko od serca. Aga miała 25 lat, ale wszystkim wmawiała, że ma 40... Był to dziwaczny, ale skuteczny chwyt: zniszczona przez życie i alkohol, wyglądała na dużo więcej lat niż miała, jednak z drugiej strony nikt nie dałby jej czterdziestki! Kiedy mi powiedziała, że ma czterdzieści lat, szczęka mi opadła... A w życiu, mówię, niemożliwe, wyglądasz przecież fantastycznie, to chyba jakiś cud! I wszyscy tak właśnie reagowali, łapiecie, o co chodzi?
Aga oprowadzała mnie po domu, pokazała mi nasz pokój (bo miałam mieszkać właśnie z nią), zaprowadziła do łazienki i do wspólnej mikroskopijnej kuchenki. Bo my, dziewczyny z Club Royal, miałyśmy całe piętro kamienicy dla siebie. Nie było tam żadnych szczególnych wygód, ale bardzo przyzwoite warunki, o jakich wcześniej mogłam tylko marzyć. Łazienka z prysznicem i ciepłą wodą... Wygodne łóżka... Coś na kształt dywanów na podłogach... W moim przekonaniu to był pałac po prostu, a najbardziej zauroczyła mnie kuchenka, w której mogłam sobie osobiście coś ugotować, jakby mnie naszła taka ochota! Sadząc po pajęczynach w zlewie dziewczyny rzadko miały ochotę na pichcenie, jednak dla mnie był to istny Wersal.
Aga pokazała mi wspólną lodówkę i półkę w niej, którą sobie mogłam zająć. Nie miałam chwilowo nic do jedzenia, więc tylko napisałam karteczkę z moim imieniem, co nie wiedzieć czemu rozbawiło moją uroczą przewodniczkę do łez. Wtedy też właśnie pokazała mi ś m i e t a n k ę. Była to zwykła śmietanka w sprayu, już nie pamiętam jakiej firmy, ale Aga powiedziała mi, że nie wolno jej pod żadnym pozorem ruszać, ponieważ jest ona osobistą własnością Oscara i tylko on może z niej korzystać. Nie wiedziałam, kim jest Oscar, ale obiecałam Adze, że nigdy, przenigdy nie tknę tego lodówkowego Świętego Graala, choćbym miała nie wiem jaką chęć na bitą śmietanę. Wtedy moja przewodniczka opowiedziała mi, jak to któregoś razu jakieś nowe i niewtajemniczone dziewczyny po prostu wzięły i tę śmietankę zjadły, a że nikt nie zauważył, to brak wyszedł na jaw dopiero, jak się Oscar zjawił i straszna haja była z tego powodu. Pysio musiał w środku nocy pędzić na Tankstelle, a Oscar przez długi czas miał uraz i nie przychodził do Klubu.
Minęło kilka tygodni, w czasie których zaznajomiłam się z pracą w Klubie i jego mieszkańcami oraz częścią klienteli. Co nieco przeżyłam, parę razy się "przewiozłam", jak to się mówi. Wiedziałam już, że najlepszymi klientami są Niemcy, Włosi są hałaśliwi i cwani, Turcy brutalni, Rosjanie nieobliczalni, a Polacy... Z przykrością muszę stwierdzić, że Polacy byli najgorsi. Z początku myślałam, że spotkać kogoś, kto mówi w tym samym języku tak daleko od domu, to istny dopust Boży. Niestety, moi rodacy znajomość języka wykorzystywali by nam ubliżać (pewnie i inni nam czasem ubliżali, ale swoich niestety rozumiałyśmy), nieodmiennie zjawiali się mocno wstawieni, a kiedy w związku z tym na pokoju im "nie szło", potrafili być naprawdę przykrzy. Na szczęście odwiedzali Klub sporadycznie, jednak mimo to o żadnym z nich nie jestem w stanie powiedzieć dobrego słowa.
Nadszedł też dzień Pana Śmietanki. Jeszcze zanim zeszłyśmy do pracy, Aga wzięła mnie na rozmowę i w kilku zdaniach wyjaśniła mi, że jest to właśnie ten czwartek miesiąca, w który odwiedza nas Oscar, a ponieważ on zawsze bierze nową dziewczynę, jeśli jakaś jest, to pewnie padnie na mnie. Wydawała się zasmucona tym faktem, ponieważ od czasu, jak zjawiła się ponownie w Klubie, Pan Śmietanka był jej stałym klientem. Spytałam rzeczowo i na wszelki wypadek, co Oscar lubi i na co mam się przygotować.
- Nic nie musisz robić – powiedziała Aga – Za stary jest, już mu nie staje.
- Wiesz – dodała jeszcze po chwili rozmarzonym głosem – Przy nim to ja się zawsze tak relaksuję... Ech...
Muszę przyznać, że schodziłam na dół nieźle wydygana. Nie wiem dlaczego, ale strasznie bałam się tego całego Pana Śmietanki. Nie wiedziałam, co sądzić o starym dziadku, który przychodzi na panienki i o jego tajemniczym uzależnieniu od śmietany. Przez cały wieczór siedziałam, jak na szpilkach. Wreszcie krótko po północy zjawił się Oscar. W przyciemnionym świetle ujrzałam starszego dystyngowanego jegomościa w dobrze skrojonym garniturze. Aga od razu poderwała się z miejsca i pobiegła się przywitać. Usiedli razem przy barze.
Obserwowałam ich ukradkiem, z duszą na ramieniu. Aga, w białej sukience i czarnej tresce na głowie, co chwilę wybuchała tym swoim drażniącym, szczekliwym śmiechem, który niejednego przyprawiał o dreszcz. Pan Śmietanka schylał się ku niej raz po raz i mówił coś półgłosem, a wtedy ona przeginała się w tył na wysokim barowym stołku i śmiała na cały głos. Wyglądali oboje na szczerze rozbawionych i zainteresowanych wyłącznie sobą. Po jakiejś pół godzinie Pan Śmietanka wziął Agę pod ramię i poszli razem na górę. Zrozumiałam, że mi się upiekło i odetchnęłam z ulgą.
Minęły kolejne cztery tygodnie. Można powiedzieć, że byłam w Klubie już starą wyjadaczką, a przynajmniej tak mi się wydawało. Znowu wypadł czwartek Pana Śmietanki i tym razem zgodnie z przewidywaniami Agi zostałam dostrzeżona. Pamiętam dość dobrze, jak się to odbyło: Aga jak zwykle w podskokach pobiegła, kiedy tylko Oscar się pojawił, ale po chwili rozmowy i jednym drinku, Pan Śmietanka odprawił ją i skinął na mnie.
Usiadłam obok niego przy barze. Z bliska Oscar był po prostu eleganckim, dobrze odżywionym Niemcem w tzw. popołudniu życia. Siwe włosy nosił gładko zaczesane, odsłaniając dosyć jeszcze młodzieńczą, dobrze utrzymaną twarz. Uśmiechnął się do mnie, pokazując garnitur niezwykle białych i równych (i z całą pewnością nie własnych) zębów. Przedstawiłam się, on - jak każdy inny zresztą - nie był w stanie powtórzyć mojego imienia. Zamówił drinki. Muszę w tym miejscu wtrącić, że my, dziewczyny pracujące, piłyśmy specjalne drinki, za które dostawałyśmy wynagrodzenie. Były to niskoalkoholowe sikacze o horrendalnej cenie, od których miałyśmy procent. Tak to było urządzone: klient musiał płacić nawet za rozmowę z nami, nasz czas kosztował spore pieniądze i nikt nie mógł tak sobie po prostu usiąść z dziewczyną za free.
Więc piliśmy nasze drinki, Oscar coś tam zagadywał, ponieważ rozumiałam może co trzecie słowo, dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że on ze mną... świntuszy. Zaczęłam nadstawiać uszu: "dałabyś radę zarzucić mi nogi na ramiona?" – dotarło do mnie, albo "lubię, jak dziewczyna głęboko bierze do buzi, lubisz tak?" Zaczęło mnie to coraz bardziej rozśmieszać i wciągać. Patrzę na Pana Śmietankę i myślę sobie: "stary dziad, siedemdziesiątka na karku i takie teksty", jednak mimowolnie zaczęłam mu wtórować, mówiąc: "tak, tak, nogi na pagony to moja ulubiona pozycja", albo "dla ciebie kochasiu będę jak rozwarty cyrkiel". Ani się obejrzałam, a podobnie jak kiedyś Aga, odchylałam się na barowym stołku i śmiałam do łez.
Przy trzecim drinku Pan Śmietanka sięgnął ukradkiem do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył stamtąd małą, płaską flaszeczkę whisky, mrugnął do mnie konspiracyjnie, po czym całą zawartość wlał do mojego wodnistego piccolo.
- Na lepszy humor – wyszeptał.
Chyba już w tym momencie ostatecznie zdobył moje serce. To było tak, jakby mi powiedział: "wiem, że jestem stary i nieładny, ale też wiem, co pomoże ci przetrwać". Dopiliśmy, Oscar dogadał się z Pysiem na eine stunde i poszliśmy na górę.
Oscar poszedł grzecznie pod prysznic, wiedziałam już z opowieści Agi, że jest on pod tym względem wzorem do naśladowania i nigdy nie trzeba mu przypominać o podstawowych zasadach panujących w Klubie. Ja w tym czasie wyskoczyłam z ubrań i położyłam się na łóżku. Po chwili wrócił Pan Śmietanka, owinięty w białe ręczniki. Z początku tylko patrzył na mnie powtarzając: "taka młoda i taka ładna..." Położył się przy mnie na łóżku, głaskał mnie delikatnie po całym ciele, z tym swoim "taka młoda", wypowiadanym z nutką smutnej zawiści w głosie. Sama byłam zaskoczona jego wyglądem, bo spodziewałam się chyba jakiegoś pokurczonego gnoma, satyra z wielkim brzuchem, a tymczasem moi drodzy – w Polsce niejeden pan w okolicach trzydziestki wyglądał od niego gorzej! Oczywiście, była oponka, siwe włosy na klacie i obwisłe jądra, ale poza tym Oscar oferował gładką skórę i jędrne ciało dużo młodszego faceta.
- Sahne, mein Schatz? – zapytał, więc narzuciłam koszulkę i podreptałam do lodówki po osławioną śmietankę. Dodam od razu, że na szczęście była tam, w stanie nienaruszonym, bo przez chwilę przeżywałam istną traumę, wyobrażając sobie, że znowu ktoś Oscarową śmietankę skonsumował.
Najpierw Pan Śmietanka kazał mi się położyć na brzuchu i po chwili poczułam ścieżkę śmietanki w sprayu wzdłuż kręgosłupa. Śmiejcie się, ale w całej mojej dziecinnej naiwności, do końca sądziłam, że on jakieś straszne rzeczy będzie z tą swoją śmietanką wyprawiał. Najprostsze i najbardziej oczywiste zastosowanie wcale nie przyszło mi do głowy.
Więc leżałam sobie grzecznie na brzuchu, a Pan Śmietanka masował mi ramiona i barki. Potem schylił się i systematycznie zaczął zlizywać śmietankę z mojego kręgosłupa, poczynając od kości ogonowej. Potem znowu masował mi plecy przez jakiś czas, co było baaardzo przyjemne. Zaczęłam rozumieć stwierdzenie Agi, że przy Oscarze "się relaksuje". Tymczasem Pan Śmietanka rozchylił lekko moje pośladki i dostałam ścieżkę miedzy nie. Mrucząc jak kot, zaczął lizać mnie pomiędzy, od dołu do góry ze szczególnym uwzględnieniem anusa. Hmmm... To było ciekawe doznanie, bo jeszcze nikt, nigdy nie wylizywał mi tyłka. Takie łaskotliwie – przyjemne uczucie, trochę... brudne, perwersyjne, nowe – w każdym razie diabelnie podniecające. Nie chciałam, żeby przestawał! Oscar rozchylał moje pośladki i wylizywał mnie, aż nie został tam nawet ślad po śmietance. Przy okazji moje dupsko chyba jeszcze nigdy nie było tak czyste. Kiedy skończył, klepnął mnie w pośladek i kazał się odwrócić.
Położyłam się wiec na wznak. Oscar miał pół twarzy w śmietance, co sprawiało, że wyglądał jak jakiś zboczony Święty Mikołaj, mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Shön? – zapytał, potrząsając sprayem.
Pewnie, że shön. Tak to mogłabym codziennie.
Teraz Oscar nałożył mi śmietankę na szyję, po obu stronach. Zlizał ją powoli, kładąc się na mnie. Pewnie posypią się gromy na moją głowę, po tym, co napiszę, bo przecież ja miałam 19 lat, a on prawie 70... I był obleśnym staruchem w gruncie rzeczy, i powinnam w związku z tym czuć przynajmniej obrzydzenie, jeśli nie święte oburzenie na to, co się działo. Ale to nieprawda. Nic takiego nie czułam, ani przez chwilę. Seks, to seks i jeśli gość się stara, to nieistotne jest czy ma siedemdziesiąt lat, czy siedemnaście. Jedyne, co wtedy czułam, to pragnienie, by Oscar rozchylił mi nogi i wszedł we mnie. Niestety, tam gdzie powinien być twardy i gotowy, był sflaczały i mięciutki.
Pan Śmietanka nałożył dwa śmietankowe kleksy na moje sterczące sutki. Aż musiałam usiąść, żeby to zobaczyć, taki to był widok. Nigdy bym nie przypuszczała, że tyle radości może sprawić ta w gruncie rzeczy dość niewinna zabawa. Moje sutki zostały kolejno wessane i wyssane, aż mi oczy mgłą zaszły z rozkoszy. Potem znowu leżałam na wznak, a Pan Śmietanka lizał mój brzuch, pępek traktując jak czarkę, którą należy najpierw napełnić, a potem opróżnić do dna. Nie miałam pojęcia, gdzie mu się ta cała śmietanka mieści, osobiście dawno by mnie zemdliło.
Wreszcie nadszedł czas na gwóźdź programu: Pan Śmietanka rozchylił mi nogi i pośmietankował miejsce pomiędzy nimi. Zaczęłam się śmiać, bo wyglądałam jakby mnie ktoś wysmarował pianką do golenia (dla niewtajemniczonych: dawno, dawno temu, w latach 90 ubiegłego stulecia, mało znany był zwyczaj intymnej depilacji, więc większość z nas nosiła tradycyjne bobry). Oscar, niezrażony, dał nura pomiędzy moje kolana i zaczął mnie lizać zapamiętale. Z początku było mi tak sobie: w końcu nie był pierwszym facetem, który robił mi minetkę. Jakoś nigdy mnie to szczególnie nie wzruszało, zresztą faceci robią to zwykle za krótko i za mocno. Jednak po chwili zaczęłam czuć coś dziwnego: on nie przestawał, tylko co chwilę zmieniał tempo i nacisk, był jak wylizujący mnie kot z dużym, miękkim językiem. Wsunął delikatnie końcówkę pojemnika ze śmietanką w moją szparkę i pośmietankował mnie trochę też od środka. Potem zaczął mnie wysysać: wsuwał we mnie język raz po raz, głęboko, żeby dostać się do całej śmietanki, która tam była. Poczułam, że bezwiednie unoszę pośladki i biodra, by poczuć go jeszcze głębiej w sobie, miałam wrażenie, że on dosłownie gwałci, przelatuje mnie swoim językiem, po prostu nie da się tego opisać. Zaczęłam poruszać się pod jego ustami i gwałcącym językiem, jęcząc. Coś zaczęło we mnie narastać, jakiś nieopisany ucisk, fala, gwałtowne rozpieranie w dole brzucha, coś czego jeszcze nigdy nie czułam... Szparka mi pęczniała i pulsowała, i miałam wrażenie, że zaraz capnę go za ten ruchliwy język jak mięsożerna rosiczka... Moja obrzmiała, mokra szparka stopiona w jedno z jego ustami... Miałam ochotę prosić go, żeby przestał, bo to było powoli nie do zniesienia, te natrętne, jednostajne ruchy... Natrętne... i jednostajne, aż do... Och, ach..! Nagle eksplodowałam.
- Shön? – zapytał Oscar z ustami całymi w śmietanie.
Przez dobre pięć minut leżałam, jak ogłuszona. Więc to tak wygląda... Pomyśleć, pierwszy w życiu orgazm zafundowany przez gościa, który mógłby być moim ukochanym dziaduniem...
Kiedy doszłam do siebie, nabrałam jakiegoś wewnętrznego przymusu żeby mu się zrewanżować. Odebrałam mu śmietankę, włożyłam sobie końcówkę pojemnika do ust, wycisnęłam trochę, po czym wzięłam do buzi jego sflaczałego członka. Pan Śmietanka protestował słabo, ale nie zwracałam na niego uwagi. Niestety, rzeczywiście mu nie stawał, jedyne co mi się udało osiągnąć, to doprowadzenie jego oręża do stanu "al dente". Mimo to próbowałam nałożyć mu gumkę – bezskutecznie, za każdym razem tracił natychmiast cały rezon, jakby prezerwatywa do reszty wysysała go z sił. Przy którejś kolejnej próbie pobudzenia go, wyprężył się nagle i nastąpiło coś na kształt wytrysku – takie krótkie, mizerne "plufffff".
Na odchodne Pan Śmietanka wręczył mi nową śmietankę w sprayu – tak na zaś. Rozstaliśmy się oboje rozanieleni, jakby to co zrobiliśmy, było jakimś seksem stulecia co najmniej. Ale wspominałam już, że nikt normalny w Club Royal nigdy nie przebywał.