Klub Royal. Wizyta domowa
26 lutego 2013
Klub Royal
Szacowany czas lektury: 9 min
W latach 90-tych zeszłego wieku (swoją drogą, jak to brzmi) przyszło mi mieszkać poza granicami naszego pięknego kraju, daleko w zachodnich Niemczech. Pojechałam, jak to się mawia "za chlebem", ale chleb ten zdobywałam... ktoś, kogo znam powiedziałby, że "od strony d... py". Jak zwał, tak zwał, pracowałam jako luksusowa call-girl w klubie dla panów. Byłam "girl", bo pracowałam głównie na miejscu, a "call" dlatego, że od czasu do czasu jechałam gdzieś z wizytą domową. Tak to było. Klub królewski był tylko z nazwy, a ja luksusowa byłam chyba tylko we własnej imaginacji. Cóż, miałam tylko 19 lat, a to co robiłam na ogół wydawało mi się całkiem fajne: cały dzień spanie, a wieczorem strojenie się, makijaże, manicury, kąpiele z olejkami, a potem tak jakby dyskoteka do rana. Panowie byli tylko drobną niedyspozycją, małą, raczej przykrą zawadą w generalnie całkiem przyjemnym życiu. Dało się to w każdym razie wytrzymać.
Tamtego dnia (a raczej nocy, ale po czterech miesiącach "rezydowania" wszystkie noce wydawały mi się dniami), nasz barman... I znowu muszę tutaj przerwać akcję, żeby co nieco wyjaśnić: barmanem ten pan był tylko dlatego, że serwował piwo, drinki, szampana i co tam jeszcze było. Była to jedna z jego funkcji, bo tak naprawdę był w Klubie kimś naprawdę ważnym: przede wszystkim dbał o interes - pilnował godzin, umawiał klientów, inkasował należności, liczył, księgował, dbał o bezpieczeństwo dziewczyn i jednocześnie jeszcze stał za barem - taki człowiek - orkiestra. Nie myślcie, że był naszym burdel-tatą , co to, to nie. Klienci nazywali go "małym szefem", my - Pysiem.
Tamtej nocy Pysio zawołał mnie i oznajmił, że jest dla mnie "hausbesuchen" - nie pytajcie mnie, jak się to pisze, nigdy nie poznałam języka na tyle dobrze, by móc w nim sprawnie pisać, czy czytać. Zresztą, czy to ważne? Wiedziałam o co chodzi, bo w domach klientów byłam wcześniej już wiele razy. Ponieważ było jeszcze dość wcześnie, nadal prezentowałam się świeżo i dobrze trzymałam się na nogach... Nie ma co kryć, praca w Klubie wymagała wypicia z klientami drinka, czy dwóch, a jak nie było dostatecznie wesoło, zawsze można było zorganizować jakąś kontrabandę. Ponieważ - powiem to od razu - picie "nadprogramowego" alkoholu w Klubie było surowo zakazane, a Pysio pod tym względem to był prawdziwy pies Cerber. Pomimo szczególnego charakteru świadczonych usług, była to praca jak każda inna i niedopuszczalne oraz surowo karane było picie w godzinach pracy. Ale do rzeczy: ponieważ byłam jeszcze w bardzo dobrym stanie, wystarczył szybki prysznic, mała poprawa makijażu i już mogłam wskoczyć do czekającej przed Klubem taksówki.
Ucieszyłam się bardzo, kiedy zobaczyłam kierowcę, bo był to mój chłopak? Partner? W każdym razie ówczesny kochanek, Darek. Wyjaśnił mi w paru słowach, że jedziemy do domu pana młodego, w przeddzień jego ślubu, że klient zapłacił za trzy godziny i żebym się nie bała, bo to w bogatej dzielnicy i mieszkają tam raczej porządni ludzie - Niemcy, nie jacyś Turcy, czy Włosi, z którymi, wiadomo, zawsze tylko kłopoty. Trochę mnie zmartwiły te trzy godziny. Trzy godziny z jednym facetem? Co miałabym z nim przez tyle czasu robić? To się rzadko zdarzało, żeby ktoś brał dziewczynę na tak długo i z daleka pachniało jakąś perwersją. Jednak co było robić? Arbeit ist arbeit. Zresztą obecność Darka dodawała mi otuchy, wiedziałam, że skoro to on mnie wiezie, to znaczy, że wziął odpowiedzialność za mnie i będzie pod telefonem, jakby co...
Przez całą drogę próbowałam wdzięczyć się do Darka, ale jak to on, zbywał mnie. Pomimo tego, że spędziliśmy razem wiele upojnych godzin, nieodmiennie trzymał mnie na dystans. Doskonale znałam smak jego nasienia, ale nigdy nie poznałam smaku jego ust.
Dojechaliśmy, dom był raczej zwyczajny, taka willa z kutą bramą, nic szczególnie wystawnego. Darek zadzwonił do bramy, przedstawił się przez domofon i otworzono nam. Pożegnałam się z moim kochankiem, on okazał odrobinkę serca życząc mi dobrej zabawy i obiecując, że będzie pod telefonem. Przeszłam pospiesznie przez plac, prosto do drzwi, w których ktoś właśnie stanął. Był to młody mężczyzna, ciemnowłosy i w ogóle jakiś ciemny - na pierwszy rzut oka Albańczyk, albo Włoch... Nie wiedziałam, z kim mam do czynienia, więc przywitałam się grzecznym "Gutten Abend" i weszliśmy do środka. W salonie - impreza. Trzech panów w różnym wieku, zapach alkoholu, a w powietrzu smugi dymu, które falowały jak sine macki. Bardzo ucieszyli się na mój widok, a jeszcze bardziej, kiedy zdjęłam płaszcz. Wystroiłam się w jedną z moich najlepszych sukienek: białą, z siatkowymi rękawami, tak obcisłą, że nie było już miejsca na bieliznę... "Panna młoda, panna młoda, tylko welonu brak!" - wołali jeden przez drugiego, nadzwyczajnie rozbawieni... Bo, moi drodzy, okazało się, że trafiłam w sam środek wieczorku kawalerskiego... Panowie porwali mnie do stołu, kazali się częstować do woli, strzelił korek szampana. Całkiem miła impreza, pomyślałam sobie. Tylko dlaczego ich trzech? I który to pan młody? Przyjrzałam się moim towarzyszom uważnie: jeśli to byli Niemcy, to na pewno nie rodowici... Wszyscy smagli, czarnoocy, czarnowłosi, z wyjątkiem najstarszego, pana około pięćdziesiątki, już nieco szpakowatego. Pozostali dwaj byli w podobnym wieku, między dwudziestką, a trzydziestką.
Tymczasem impreza się rozkręcała. Po drugim kieliszku szampana, którego piłam duszkiem, zachłannie, aby pokryć zmieszanie i lekki niepokój, poczułam się błogo i na luzie. Nikt się na razie do mnie nie dobierał, chociaż nadal nie wiedziałam, który z nich był moim klientem. Pomyślałam, że pewnie to taki "wstępniak" i że za chwilę dwóch sobie pójdzie do domu, a ja zostanę sam na sam z tym właściwym. Okazało się w międzyczasie, że panowie są Włochami i wbrew moim wcześniejszym doświadczeniom jakie miałam z tą nacją, byli naprawdę mili. Piliśmy szampana, zajadaliśmy się koreczkami z szynką, paliliśmy, czas miło leciał. Po prostu raj.
W pewnej chwili jeden z nich wstał i przyciemnił i tak już mdłe oświetlenie. Oho, myślę sobie, zaczyna się. Nie bałam się, wypity alkohol zrobił swoje, czułam się przyjemnie oszołomiona, panowie byli mili, nie wyśmiewali mojego koszmarnego akcentu, prawili komplementy. Ten najstarszy przysunął się i pogładził mnie po ramieniu. "Czyżby to ten? Stary trochę..." Drugi oderwał zielone winogronko z kiści na stole i podał mi do ust, trzeci przykląkł i zdjął mi buty. Fajnie... ale który to, do cholery? Nie myślcie, że nie pytałam, nie chcieli mi powiedzieć, dowcipnisie. Zanosiło się na grubszą imprezę, ale jakoś nie protestowałam. Po co? Ich było trzech... A poza tym nie działa mi się krzywda, powoli zaczynało mi się to wszystko podobać... Postanowiłam wczuć się w rolę, nigdy wcześniej nie pieprzyłam się z trzema facetami na raz...
Panowie byli coraz śmielsi. Dotykali mnie wszyscy trzej, całowaliśmy się. Muszę w tym miejscu obalić pokutujący mit, jakoby prawdziwe prostytutki nigdy się nie całowały. Ja się całowałam, oczywiście z mniejszą, lub większą przyjemnością. Różnie to było odbierane przez resztę pań w Klubie. Dla mnie było to głupie: skoro facet całuje mnie t a m, to jaki sens jest w odmawianiu mu ust? Taka moja ku...wska logika. Mniejsza z tym zresztą. Może nigdy nie byłam prawdziwą prostytutką. Jakby tak na to patrzeć, jedyną prawdziwą prostytutką był mój ukochany Darek.
Moi partnerzy rozochocili się na dobre, a ja wczuwałam się w rolę coraz bardziej i z coraz większą przyjemnością. Rozbieraliśmy się nawzajem powoli (ze mnie właściwie nie było co ściągać), przez cały czas byłam podkarmiana winogronami i pojona szampanem, jak jakaś Menada. W ogóle było w tym przedstawieniu coś bachicznego, jakiś wyuzdany, dekadencki nastrój ogarnął nas wszystkich. Najstarszy z panów sięgnął po butelkę i polał mnie szampanem. Młodsi natychmiast przypadli do moich piersi i ssali sutki jak dwa ciemnowłose szczeniaki. Położyli mnie na kanapie, polewali szampanem i lizali. Na przemian pocierałam ich członki, wszyscy byli w gotowości bojowej, pomimo wypitego wcześniej alkoholu. Nie na darmo się mówi o włoskim temperamencie... Szampan pienił się i musował w moich włosach łonowych, kiedy któryś z nich rozchylił mi nogi i lizał pomiędzy.
Nie wiem jak długo trwała ta zabawa. Było to dla mnie niezwykłe doznanie, nieczęsto k... wa jest traktowana jak księżniczka. Wyginałam się i prężyłam pod ich ustami, moje dłonie nie próżnowały masując ich twarde oręża. Pojawiły się prezerwatywy, ubrałam panów z wprawą profesjonalistki. Nastąpił moment konsternacji, bo nie bardzo wiedziałam jak to dalej rozegrać... Trzech na raz, to nie byle co. Pochyliłam się i wzięłam pierwszego z brzegu w usta. Drugi nie myśląc wiele wszedł we mnie od tyłu, trzeciego nadal zaspakajałam ręką. Zaczęliśmy się wspólnie poruszać, kumple patrzyli sobie w oczy ponad mną, podawali ręce. To było niesamowite doznanie, ani trochę przykre, nie czułam się zmęczona, wykorzystywana, nic z tych rzeczy. Przeciwnie, czułam się panią sytuacji, czułam się mistrzynią, profesjonalistką, drapieżną boginią... Zmienialiśmy co jakiś czas pozycję, panowie zmieniali się miejscami, pośród westchnień, jęków, śmiechu, zmieniliśmy się w kłąb splecionych ciał pracujących w zgodnym rytmie... Nie czułam ani przez chwilę wyrzutów sumienia, jakiejś głębszej refleksji nad całą tą sytuacją - to był po prostu seks, instynkt i nic ponad to.
Nie pamiętam, który pierwszy skończył. Bardzo powoli impreza zmierzała ku końcowi, a moi panowie jeden po drugim padali na sofę. Zapaliliśmy papierosy, komiczny to był widok, jak całą czwórką, usatysfakcjonowani, wydmuchiwaliśmy zgodnie dym. Potem najstarszy i jeden z młodszych ucałowali mnie, pożegnali się i wyszli. Zostałam sama z ostatnim, no i wreszcie, moi drodzy, dowiedziałam się, kto jest panem młodym. Rozmawialiśmy przez chwilę, paląc. Włączył telewizor i zapytał, co bym chciała pooglądać, bo zostało jeszcze trochę czasu, a on nie ma zamiaru rezygnować z czegoś, za co zapłacił. Poprosiłam o MTV, pamiętajcie, że byłam ciągle jeszcze nastolatką i teledyski to był cały mój świat. Oglądaliśmy więc teledyski, mój towarzysz jakby posmutniał, zamyślił się. Może myślał o jutrzejszej ceremonii? Może o tym, co straci? Kto to wie.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale widząc jaki jest smutny przytuliłam się i pocałowałam go. Był bardzo zaskoczony. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale wziął mnie na ręce i położył na podłodze, na dywanie. Był znowu gotowy, zanim zdążył zdjąć spodnie (wspominałam coś o włoskim temperamencie?), założył gumkę i wszedł we mnie tak po prostu, bez żadnych ceregieli. To było... miłe, swojskie, po prostu numerek bez żadnych ozdobników, jakbyśmy byli parą od lat. Potem omal nie zasnęliśmy na podłodze, przytuleni. Obudził mnie dzwonek telefonu, to Darek czekał pod domem, bo czas się skończył, a ja nie zadzwoniłam.
Co mogę dodać na koniec. Zbeształam Darka za to, że nie uprzedził mnie, że to będzie "gruppen seks", ale okazało się, że on nic nie wiedział i jak mu oznajmiłam, że gości było trzech, to się naprawdę wku...ił, i chciał wracać, żeby wysępić od nich więcej kasy. Powstrzymałam go jednak mówiąc, że to była czysta przyjemność i nie mogę za to inkasować extra, skoro się zgodziłam i naprawdę dobrze bawiłam. Dobrze, że nie wiedział o tym ostatnim numerku... Darek spojrzał na mnie jakoś dziwnie, ale nie powiedział nic.
Chociaż już parę dni później nie pamiętałam ich imion i twarzy, na zawsze zapamiętałam sam akt. Ani razu nie miałam orgazmu tamtej nocy, prostytutki rzadko go miewają, właściwie to wcale, ale mimo to było to niezapomniane przeżycie i nigdy już podobnego wyczynu nie powtórzyłam.
Tak już na sam koniec, niezłym trzeba być ananasem, żeby w przeddzień ślubu brać udział w zbiorowej orgii, nie sądzicie?