Doktor Harniewski (II)
24 września 2018
Doktor Harniewski
Szacowany czas lektury: 18 min
Kolejna część opowiadania o Doktorze Harniewskim. Jak wcześniej, konstruktywna krytyka i wytknięcie błędów (zarówno warsztatowych, jak i "dziur" w historii) jest mile widziane. Życzę przyjemnej lektury.
Edyta spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami pokoju. Dochodziła dziewiąta. Westchnęła ciężko, przerywając mycie podłogi. Jeszcze miesiąc temu, nie przeszłoby jej nawet przez myśl, że znajdzie się w Ośrodku Leczenia Zboczeń i Dewiacji Seksualnych. Młoda, piękna i dobra w łóżku, była jedną z ulubionych nałożnic Pierwszego Doradcy Najwyższego Kapłana. Namiestnik co noc zapraszał ją do swoich prywatnych kwater, gdzie w zamian za to, że uprawiała z nim miłość na sposoby, które nawet przez myśl by nie przeszły szaremu obywatelowi, hojnie obdarowywał ją złotem, perfumami, alkoholem, a także innymi dobrami, o których w innych okolicznościach nie mogłaby nawet marzyć. Czuła się ważna i bogata, jakby przechytrzyła wszystkich bogów równocześnie. Oto wyrwała się z ubogiego domu, zyskała przychylność jednego z najważniejszych ludzi na świecie, nie musiała się o nic martwić, a sam Pierwszy Doradca, dzięki swojemu bogatemu doświadczeniu z kochankami potrafił zatroszczyć się o jej przyjemność, niejednokrotnie doprowadzając ją nawet na szczyt rozkoszy.
A potem wszystko straciła. Pamięta ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Jak zwykle, dostała wezwanie do sypialni Pierwszego Doradcy. Miała pomóc mu w kąpieli, doskonale jednak wiedziała, że wieczór nie skończy się na myciu jego ciała. Dlatego dyskretnie skropiła się wonnościami, założyła kuszącą, czerwoną bieliznę pod skromną sukienkę służącej, starannie ułożyła włosy, wpinając w nie złote spinki, następnie zarzuciła na nie luźną chustę, by nie było ich widać. Owinęła bransolety z dzwoneczkami w kawałki starej tkaniny i wsunęła je do kieszeni, obiecując sobie, że założy je na nadgarstki i kostki tuż przed wejściem do komnaty, gdy nikt nie będzie patrzył. Tak przygotowana ruszyła wypełnić swoje obowiązki.
Gdy przyszła na miejsce, okazało się, że służące już wcześniej przyniosły wannę, napełniły ją gorącą wodą i pachnącymi olejkami, przez co sypialnię spowijała gęsta, słodka para rozpraszająca pomarańczowe światło z kominka. Edyta dyskretnie wsunęła na siebie schowane ozdoby, następnie podeszła do namiestnika, kołysząc szerokimi biodrami. Dzwoneczki zaczęły pobrzękiwać, cicho, a potem nieco głośniej, gdy sięgnęła po chustę, aby ją zdjąć.
– Jak zwykle mnie nie zawodzisz – odezwał się Pierwszy Doradca. Dostrzegła cień uśmiechu w jego szarobłękitnych oczach.– Rozbierz się i odłóż sukienkę, nie będzie ci do niczego potrzebna, a tylko pokryje się wilgocią.
Posłusznie wykonała polecenie, stając przed nim w samej bieliźnie. Mężczyzna obejrzał ją od stóp do głów, poświęcając dłuższą chwilę płaskiemu brzuchowi i dużej, jędrnej pupie. Po jej plecach przebiegały przyjemne dreszcze, gdy czuła na sobie jego pożądliwy wzrok.
Po dłuższej chwili, gdy dostrzegła, że nasycił się widokiem jej młodego, skrytego między obłokami pomarańczowej pary ciała, podeszła do mężczyzny i pomogła mu ściągnąć ciężki, aksamitny płaszcz. Położyła go obok swoich ubrań, następnie zdjęła z niego koszulę, kalesony, spodnie i bieliznę. Wówczas namiestnik przyciągnął ją do siebie i pocałował. Wciskał język głęboko, natarczywie, jakby chciał zbadać każdy zakamarek ust kochanki. Zassał jej dolną wargę, jednocześnie kładąc dłoń na plecach, zsuwając ją coraz niżej, aż do jędrnych, zgrabnych pośladków. Musnął wargami jej brodę, przeciągnął językiem po szyi, po czym nagle odsunął się od niej. Edyta spojrzała na kochanka, zaskoczona.
– Dzisiaj pokażę ci coś nowego – oświadczył.– Zdejmij bieliznę.
Czerwony, koronkowy biustonosz i majtki Edyty podzieliły los sukienki, lądując na stosie ubrań. Namiestnik dał jej znak, by weszła do wanny, następnie pomogła mu zanurzyć się w wodzie. Popchnął ją lekko, by oparła się o drewnianą krawędź, wypinając pupę. Sięgnął po buteleczkę stojącą na półce przy kominku, wylał z niej nieco gęstego oleju na dłoń, a po chwili Edyta poczuła jego palec błądzący w okolicach odbytu i wcierający w niego maź.
– Co pan robi? – spytała.
– Zaraz zobaczysz – odparł mężczyzna. – Zamknij oczy i odpręż ciało.
Zrobiła, co jej kazał. Skupiła myśli na ciepłej wodzie, przyjemnie opływającej jej nogi i kobiecość. Wdychała otaczającą ją słodką parę, pozwalając nozdrzom rozkoszować się zapachem kwiatów i korzeni. Po chwili, Pierwszy Doradca wsunął palec w jej pupę, a zaraz po nim kolejny, i zaczął nimi poruszać. Edyta poczuła lekki ból, zdołała jednak stłumić to uczucie. Choć to, co robił namiestnik, wydawało jej się nieco dziwaczne – w końcu dotychczas używał tylko jej pochwy, lub prosił, by go zadowoliła za pomocą ręki lub ust – postanowiła mu zaufać. Wiedziała bowiem, że Pierwszy Doradca szczerze lubi swoje nałożnice i nigdy by ich nie skrzywdził umyślnie.
Gdy uczucie, jakie dawały Edycie palce kochanka, stało się całkiem znośne, mężczyzna przystawił do jej odbytu członek. Choć wsunął w niego jedynie główkę swojej męskości, kobieta nie zdołała powstrzymać syknięcia z bólu. A jeśli on ją przypadkowo uszkodzi? Niepokój spotęgował nieprzyjemne wrażenia. Zamknęła oczy, następnie wzięła kilka głębokich wdechów, próbując zapanować nad ciałem. Po dłuższej chwili namiestnik wszedł w nią nieco głębiej, a gdy wreszcie przyzwyczaiła się do obecności jego członka, zaczął ostrożnie się poruszać.
To, co czuła wtedy Edyta, było nowe i nieznane. Miała wrażenie, że ponownie oddaje swoje dziewictwo. Ból i uczucie wypełnienia mieszały się z czymś, co mogła nazwać przyjemnością. Przyjemność ta jednak różniła się od doznania, jakiego doświadczała, gdy Pierwszy Doradca wchodził w jej kobiecość, masował najczulszy punkt albo pieścił jej drobne, ciemnobrązowe sutki. Pomyślała, że być może będzie musiała częściej oddawać się kochankowi w ten sposób, żeby móc czerpać z tego rozkosz, tak, jak pochwa Edyty musiała niegdyś przyzwyczaić się do tego, że palce i członek namiestnika bywają w jej wnętrzu.
Nie zauważyła, kiedy kochanek zaczął wchodzić w nią do końca. Słysząc, jak sapie ciężko, bliski szczytu, zaczęła ściskać i rozluźniać pośladki, by sprawić mu jeszcze więcej przyjemności. Woda wychlapywała się z wanny, przez słodką woń olejków przebijał się zapach potu i uniesienia. Sięgnęła między nogi, pieszcząc swoją kobiecość i pozwalając, by z jej ust dobywały się urywane jęki. Przestała czuć ból. Namiestnik chwycił ją za biodra, docisnął do siebie z całych sił, następnie z głośnym krzykiem, który słyszała nie więcej, niż dwa lub trzy razy, napełnił ją gorącym nasieniem. W tej samej chwili, drzwi do komnaty otworzyły się, a w progu stanęła małżonka doradcy, z grymasem wściekłości i niedowierzania na twarzy.
– Na Harenę! Co ty robisz?! – Namiestnik błyskawicznie wysunął członka z pupy Edyty, zasłaniając krocze rękoma. Błyskawicznie odsunął się od kochanki, nawet w marnym, rozproszonym świetle widać było, że zbladł.
– Wszystko ci wytłumaczę – powiedział, próbując powstrzymać drżenie głosu. Skinął na kochankę, dając jej znak, by natychmiast wyszła. Edyta podbiegła do łóżka, gdzie leżał stos ubrań. Sięgnęła po sukienkę, jednak żona Pierwszego Doradcy złapała ją za rękę, z całych sił ją wykręcając.
– Ty brudna zdziro! – wrzasnęła. – Jak śmiesz plugawić mojego męża!? Używać go do niższych celów!? – uderzyła ją w twarz, szarpnęła za włosy, przewracając na podłogę. Edyta spróbowała wstać, jednak kobieta kopnęła ją w żebra, wyciskając powietrze z płuc.
– Zostaw ją! – krzyknął Pierwszy Doradca. Złapał żonę za ramię, jednak ona strzepnęła z siebie jego dłoń, z twarzą wykrzywioną przez czystą furię.
– Nie zostawię! Ona powinna zdechnąć! Zdechnąć! – rzuciła się na kochankę swojego męża, zasypując jej twarz, szyję i piersi niezliczonymi ciosami. Edyta wrzeszczała z bólu, błagała namiestnika o pomoc, on jednak stał i patrzył na kobiety, zbyt zaskoczony, by cokolwiek uczynić.
– Zabiję tę kurwę! Zamorduję cię, ty obrzydliwa suko, wyrwę ci flaki i rzucę je psom! – podbiegła do kominka. Sięgnęła po pogrzebacz, a wtedy Edyta z trudem podciągnęła się, wzięła sukienkę i rzuciła się na korytarz, biegnąc, ile sił w nogach. Ręka, twarz, żebra, prawie całe ciało paliło ją, czuła w ustach metaliczny posmak krwi. Po jej udach spływało nasienie i brud, zostawiała mokre ślady na miękkim, kosztownym dywanie, słyszała wrzaski żony namiestnika, ale wciąż przyspieszała, byle dalej. Brakowało jej tchu, zarzuciła na siebie sukienkę niedbale, na lewą stronę, brudząc ją przy tym czerwoną cieczą. Zbiegła po schodach, cudem unikając upadku. Włosy opadały na jej podbite oczy, podtrzymywała je ręką, by widzieć choć cokolwiek, wreszcie dotarła do pomieszczenia dla służby. Ostatnią rzecz, jaką zauważyła, była przerażona mina jej przyjaciółki, potem opadła na swój siennik i była już tylko ciemność.
Obudził ją miarowy stukot, chłód i ostre światło padające na twarz. Była obolała i spuchnięta, żebra zaś piekły ją, jakby przystawiono do nich rozżarzone drewno. Spróbowała wstać, zaraz jednak poczuła szarpnięcie i usłyszała metaliczny brzęk. Otworzyła oczy. Znajdowała się w długim i wąskim pomieszczeniu wypełnionym kobietami. Wszystkie były zakute w łańcuchy. Najmłodsza z nich miała nie więcej, niż czternaście lat, najstarsza – prawie pięćdziesiąt. Tuż pod dachem, znajdowały się podłużne, okratowane okienka, zaś na drewnianych ścianach – porysowane, wytarte i wyblakłe ze starości wizerunki Hareny. Ręka, którą wykręciła Edycie żona Pierwszego Doradcy znajdowała się na temblaku. Edyta miała też bandaż na głowie i paczuszkę z ziołami przyczepioną do żeber. Najwyraźniej inne służące musiały ją opatrzyć, zanim trafiła do pociągu. Gdy sięgnęła językiem w stronę policzka, zauważyła, że jeden z jej zębów jest ukruszony, a w paru innych miejscach w ustach, potworzyły się rany.
– Dokąd jedziemy? – zwróciła się do starszej od niej o około dziesięć lat kobiety, która siedziała obok. Ona spojrzała na współpasażerkę z litością i smutkiem, nie odpowiadając na jej pytanie. Wtedy Edyta poczuła nagły przypływ słabości, zaś oczy jej się same zamknęły. Odzyskała świadomość, dopiero gdy gwałtownie zahamowali przed ogromnym, szarym gmachem przypominającym szpital bądź więzienie. Tuż pod jego dachem, widniał ogromny, czarny napis:
„OŚRODEK LECZENIA ZBOCZEŃ I DEWIACJI SEKSUALNYCH”.
Edyta westchnęła, próbując odpędzić złe wspomnienia. Choć żyła w Ośrodku już trzeci tydzień, rany, które jej zadano tamtego wieczoru, wciąż ją pobolewały przy złej pogodzie lub ciężkiej pracy, gdy zaś modliła się do Maad, w jej duszy pojawiała się tęsknota za Pierwszym Doradcą. I tak miała szczęście. Gdyby nie jego wstawiennictwo, pewnie skończyłaby na Placu Egzekucji przed świątynią Matoja, Boga Sprawiedliwości i Równowagi. Zachowała nawet łechtaczkę, co się nie zdarzało wielu innym pacjentkom, które popełniły ciężkie zboczenia lub wobec których leczenie nie było skuteczne.
Jednak mimo tych okoliczności, kobieta wciąż odczuwała wściekłość wobec małżonki Pierwszego Doradcy. Choć wiedziała, że tylko ona miała prawo uprawiać z nim miłość, nie potrafiła nie nienawidzić jej za to, że prawie ją zabiła i że przez nią teraz jest uwięziona w Ośrodku Leczenia Zboczeń i Dewiacji Seksualnych, zmuszana do ciężkich prac, nieprzyjemnych terapii, wielogodzinnych modlitw, a także znoszenia wulgarnych spojrzeń homoseksualistek, gdy dokonywała Porannego i Wieczornego Oczyszczenia. Drażnił ją także Doktor Harniewski, podstarzały, siwiejący, wiecznie rozzłoszczony lekarz, któremu wystarczyło zobaczyć jedną fałdkę na pościelonym łóżku, jeden drobiazg na podłodze, źle założoną chustę, by srogo ukarał biedną podopieczną. Nieraz, patrząc na niego, Edyta miała wrażenie, że znów widzi żonę Pierwszego Doradcy. Jej przedstawiciela, który ma dokończyć dzieło wykończenia kochanki namiestnika.
– Zaraz się pani spóźni do lekarza – zaniepokojony głos trzynastoletniej Wenewiki wyrwał Edytę z rozmyślań. Wstała, dziękując dziewczynce za przypomnienie. Podobnie jak ona, młoda nastolatka nie zasługiwała na pobyt w Ośrodku. Jednak Wenewika, dzięki swojej sumienności, codziennej pracy i wzrastającej odporności na pokusy ciała, miała wkrótce opuścić Ośrodek, wyleczona i gotowa poznać imię męża. Edyta zaś nie wiedziała, kiedy i czy znów znajdzie się na wolności.
Wyszła na korytarz i zapukała do gabinetu lekarskiego. Po chwili Harniewski otworzył drzwi, gestem pokazując, by usiadła na ławce pod ścianą.
– Złącz nogi – warknął, jak tylko jej pośladki dotknęły drewna. Kobieta zdusiła w sobie złość, siadając tak, że jej nogi były razem, jednocześnie jednak wysuwając pupę delikatnie do tyłu, by uwidocznił się jej zgrabny kształt.
– Modliłaś się wieczorem do Maad? – zapytał Harniewski, starając się nie patrzeć na jej opięte sukienką pośladki.
– Oczywiście – Edyta celowo zniżyła głos, przeciągając sylaby, by wywołać w lekarzu niższe myśli. Niech się rozzłości, stary frustrat, przecież i tak nie może jej tknąć.– Prosiłam go, aby to uczucie, które dotyka moją kobiecość…
– Jakie uczucie? – wyrwało się z ust lekarza, nim zdążył ugryźć się w język. Jego pacjentka uśmiechnęła się wulgarnie.
– Wie doktor… trochę jak swędzenie, mrowienie, gdy żona doktora nie zaspokaja… – rozsunęła nogi i sięgnęła pod sukienkę, patrząc mu w oczy i okręcając kosmyk włosów wokół palca, niczym młoda dziewczyna, gdy rozmawia ze swoim świeżo poślubionym mężem.– Czy zechciałby doktor to zbada...
– Wynoś się – Harniewski wycedził przez zęby, z twarzą wykrzywioną w grymasie wściekłości. Ku swojej parszywej satysfakcji, Edyta dostrzegła niewielkie wybrzuszenie na jego spodniach. Powoli ruszyła w stronę drzwi, kręcąc biodrami i kusząc go. Kątem oka zobaczyła, jak lekarz zaciska pięści, otwiera je, następnie ukrywa twarz w dłoniach.
***
Harniewski dziękował Harenie i Maad, że resztę dnia musiał spędzić z Wenewiką w kaplicy, modląc się z nią o imię męża. Gdyby bowiem miał mieć do czynienia z jakąkolwiek dorosłą kobietą, być wystawiony na najmniejszą pokusę, z pewnością rzuciłby się na pierwszą-lepszą pacjentkę, wziął ją siłą, nie bacząc na następstwa. Gdy rozległy się dzwony kończące dzień pracy, lekarz czuł, że dłużej nie może opierać się niższym myślom, walczyć z pożądaniem, mając wokół siebie tyle kobiet i żadnego ujścia dla żądz. Zabrał swój płaszcz z szatni, pobiegł do mieszkania, następnie, nie zwracając uwagi na Irulinę zapraszającą go na wieczorny posiłek, który pierwszy raz samodzielnie przyrządziła, wpadł do sypialni i otworzył skrytkę znajdującą się pod jego łóżkiem. Przez chwilę, gdy wyciągał z niej srebrny medalion z podobizną Matoja należący do jego żony i złoty pierścionek chroniący dziecko w łonie matki przed demonami z Krainy za Zachodzącym Słońcem, czuł wyrzuty sumienia. W końcu to, co zamierzał zrobić, było ciężkim grzechem przeciwko żonie, Harenie i Matojowi.
Zaraz jednak pomyślał o snach, które go nawiedzały co noc, o pacjentkach, które go kusiły, o swoich dzieciach, zastanawiających się, dlaczego każdego ranka tatuś ma wybrzuszenie w okolicach krocza. Ten krok był niezbędny. Wiedział o tym od wielu lat. Dlaczego dopiero teraz odnalazł w sobie na tyle odwagi, rozpaczy, aby cokolwiek z tym zrobić?
Schował przedmioty do kieszeni i wybiegł z domu. Przedzierał się przez tłum mężczyzn i kobiet wracających z zakładów pracy, mijał budynki mieszkalne, zamykane fabryki, zatłoczone, sprzątane przez starców place i potężne świątynie, wdychał dym z kominów, aż w końcu, dotarł na Plac Egzekucji. Skręcił w wąską, ciemną uliczkę, z sercem bijącym ze strachu, lecz także zimną determinacją. Jeszcze nigdy wcześniej tego nie robił. A jeśli ktoś go złapie? Mała Irulina zauważy, że tatuś dokądś poszedł i zacznie go szukać? Przez chwilę, miał ochotę zawrócić, pójść do świątyni, pomodlić się o siłę w walce z pokusami, jak do tej pory…
Bogowie jednak go opuścili. Byli głusi na jego prośby, odkąd żona urodziła mu najstarszego syna. Minął oddział Białej Straży, pochylając głowę, by uniknąć potępiającego wzroku stróżów cnoty. Oby nie zwrócili na niego uwagi. Nie zauważyli, kim jest ani dokąd idzie. Serce zaczęło bić mu szybciej. Pochylił głowę, walcząc ze strachem, gdy szedł między sypiącymi się budynkami, odpychał żebraków błagających o kawałek chleba i przechodził na drugą stronę brudnej, ciasnej ulicy na widok zakapturzonych, potężnie zbudowanych mężczyzn. Harena wrzeszczała mu do ucha, że nie powinien tu zachodzić. Że ta pokryta śmieciami, kałużami odchodów, alkoholu i ścieków ulica nie powinna nawet istnieć. Najwyższy Kapłan nie wyburzył jej jedynie dlatego, że gdyby wykurzono stąd przestępców, zniszczono przybytki, w których żyli najgorsi grzesznicy, na jej miejsce powstałoby zapewne pięć nowych ulic, pięć nowych dzielnic grzechu i zła.
Harniewski ze wszystkich sił starał się nie słuchać pijackich okrzyków, wrzasków kłócących się rodzin, przegrywających w walkach na pięści, zakładach i hazardowych grach. Nie czuć zapachu odchodów, przebijający się przez smród alkoholu, czarnego, duszącego dymu i środków narkotyzujących. Nie patrzeć na pijaków, żebraków ani leżących przy dziurawej drodze w kałużach krwi i odchodów, unikać wzroku przestępców, gotowych go ograbić... Wreszcie zauważył to, czego szukał: Dwupiętrową, zaniedbaną kamienicę z popękanymi, czerwonymi lampami u okien.
Zapukał trzy razy do odrapanych drzwi. Uchyliły się lekko. Po chwili, w progu stanął niski, krępy i szpetny starzec.
– Niech będzie pochwalona Maad, bogini płodności – odezwał się Harniewski.– Przyszedłem zaspokoić swoje niższe żądze.
– Co da w zamian? – wychrypiał mężczyzna. Była tak stary, że lekarz zastanawiał się, dlaczego Aantos, bóg śmierci, nie zabrał go jeszcze do Krainy Za Zachodzącym Słońcem. Harniewski wręczył mu srebrny medalion. Przez chwilę, znów słyszał głos Hareny, mówiący mu, żeby tego nie robił, wrócił do domu, zjadł wieczorny posiłek, pomógł Irulinie pozmywać naczynia… Nim jednak zdążył się zawahać, starzec chwycił go stanowczo za ramię, wprowadzając do wnętrza burdelu.
– Za tą cenę, Nakat da Marikę albo Sanię. Którą wybiera?
– Sanię – odparł Harniewski. Nie znał żadnej z tych kobiet, miał jednak nadzieję, że trafi na dobrą dziwkę, która doprowadzi go do szczytu. Dla której będzie warto zdradzić żonę, bogów i rodzinę.
– Pójdzie za Nakatem – oświadczył starzec, prowadząc mężczyznę po wąskich, skrzypiących schodach. Przeszli przez korytarz ozdobiony podobiznami nagich mężczyzn i kobiet uprawiających miłość, następnie Nakat otworzył drzwi na samym końcu, wpuścił Harniewskiego do środka i zatrzasnął je, życząc mu spełnienia żądz.
Harniewski rozejrzał się po pokoju. Oprócz szafy, lustra i dużego, odrapanego łóżka przykrytego brudną, dziurawą pościelą, nie było w środku żadnych innych mebli. Obok kominka z dogasającym drewnem, stało wiadro wody i nieco chrustu, nad którym wisiał sznurek z suszącymi się, podłużnymi woreczkami. Dopiero po chwili lekarz uświadomił sobie, że to prezerwatywy chroniące dziwki przed niechcianą ciążą i chorobami.
Naprzeciwko kominka, znajdowało się okno z szerokim parapetem, na którym siedziała młoda dziewczyna. Była nie więcej, niż dwa lata starsza od Wenewiki, miała jednak już spore piersi, starannie wygolone łono, i gdyby nie jej sięgające ramion, ciemnobrązowe włosy, Harniewski pomyślałby, że spotkał młodszą i bardziej zadbaną wersję swojej żony.
Na widok klienta, Sania odeszła od okna. Zdjęła z Harniewskiego ubrania, patrząc mu w oczy i pokazując swoje wdzięki. Mężczyzna błądził bezkarnie wzrokiem po jej nagim ciele, ciesząc się widokiem rozebranej kobiety po raz pierwszy od wielu miesięcy. Czuł, jak pojawiają się w jego głowie niższe myśli, jak krew spływa mu między nogi, tym razem jednak, nie próbował ich powstrzymywać.
„Niech to nie będzie snem”, pomyślał. „A jeśli to sen, zabiję tego, kto mnie obudzi.”
Gdy Sania zdjęła majtki Harniewskiego, jego męskość była już na tyle twarda, że mógłby w nią spróbować wejść. Ona jednak, zamiast położyć się na łóżku i rozłożyć nogi, wzięła członka do ręki i zbliżyła go do twarzy. Ściągnęła ostrożnie napletek, przesuwając żołędzią po swoich brwiach, nosie, policzkach, wokół pełnych, pociągniętych różową szminką ust… Polizała wędzidełko, cały czas patrząc mężczyźnie w twarz. Z jego ust wydobyło się ciche westchnienie, a zaraz po nim kolejne, głośniejsze, gdy główka jego męskości znalazła się między wargami dziewczyny.
Sania ssała jego męskość, rytmicznie ruszając głową. Jedną dłonią, pieściła jego jądra, drugą zaś sięgnęła między swoje uda, masując najczulszy punkt, aż jej palce stały się lepkie od wilgoci. Wtedy podała Harniewskiemu prezerwatywę, pomogła mu ją założyć, położyła się na łóżku i rozłożyła szeroko nogi.
Wchodził w nią głęboko, do końca, po same jądra, wyobrażając sobie, że młoda dziwka jest pacjentką z jego ośrodka. Przestała go obchodzić żona, nie myślał o tym, że grzeszy, że zapłacił srebrnym medalionem, szczęściem rodziny i kto wie, być może nawet duszą za kilka chwil przyjemności, że Irulina pewnie płacze, nie wiedząc, dlaczego tatuś nie chciał zjeść z nią posiłku, że Harena go pokarze… Liczyło się tylko to, co się działo teraz, naładowana nasieniem męskość w gorącym wnętrzu młodej dziewczyny, jej pełny biust falujący w rytmie jego pchnięć, miarowe dyszenie, pulsowanie członka, rozkosz ogarniająca każdą komórkę ciała Harniewskiego, po raz pierwszy od wielu miesięcy…
Gdy słońce znajdowało się już za horyzontem, Harniewski opadł na łóżko, wyczerpany. Dał Sanii papierosa z przydziałowej paczki, którą znalazł w kieszeni spodni. Przez dłuższą chwilę, odpoczywał, patrząc, jak młoda dziewczyna zaciąga się dymem, pobudzona i zapewne niezaspokojona. Nie odzywała się jednak do lekarza nawet słowem, nie skarżyła się, podobnie jak on, gdy przez wiele lat musiał znosić głęboką frustrację. W końcu, dopaliła papierosa i wrzuciła niedopałek w ogień. Starannie wypłukała prezerwatywę, powiesiła ją na sznurku i usiadła przy oknie, oznajmiając lekarzowi, że czas się skończył. Mężczyzna ubrał się, po czym opuścił burdel.
Pomimo tego, że popełnił straszny grzech, Harniewski był w najlepszym nastroju od wielu tygodni. Zniknęła jego złość i niższe myśli. Czuł, że następnego dnia, bez trudu oprze się pokusom w Ośrodku Leczenia Zboczeń i Dewiacji Seksualnych. Opuścił ciasną uliczkę, a gdy na niebie pojawiły się gwiazdy i dwa księżyce, oświetlające ciemną noc, dotarł pod swój budynek mieszkalny. Już miał otworzyć drzwi do domostwa, wejść do mieszkania, zjeść zimny posiłek i położyć się spać, gdy dostrzegł poruszenie w pobliskich krzakach. Odwrócił się w ich stronę, zaskoczony, a wtedy, spomiędzy zarośli wynurzyła się Irulina. Miała potargane włosy wystające spod chustki, naderwaną sukienkę, zapuchnięte oczy, a także siniaka na krągłym, dziecięcym policzku.
– Mamusia się gniewa – odezwała się dziewczynka, nim Harniewski zdążył jej zadać jakiekolwiek pytanie.– Mówi, że poszedłeś grzeszyć do złych pań, ona cię już nie chce i powiedziała Białym Strażnikom, że ukradłeś jej medalion i pierścionek. Próbowałam powiedzieć jej, że nie grzeszysz, tatusiu, ale ona tylko mnie zbiła, a potem powiedziała, że muszę o tobie zapomnieć, bo zasłużyłeś na to, żeby pójść do Krainy Za… Za Zachodzącym…
Nie dokończyła zdania, wybuchając głośnym, okropnym płaczem. Przylgnęła do ojca, ciasno oplatając go rękami wokół pasa, jakby się bała, że gdy go puści, on odejdzie na zawsze. Harniewski niezdarnie odwzajemnił uścisk, próbując uspokoić ośmiolatkę, pocieszyć ją… Chciał powiedzieć dziecku, że wszystko będzie dobrze, że mamusia na pewno nie poszła na skargę do Białej Straży, wiedział jednak, że to nie prawda. Udając się do burdelu, w jednej chwili skazał się na utratę wszystkiego. Strażnicy, żebracy, Nakat, Sania… wszyscy widzieli, dokąd lekarz z Ośrodka Leczenia Zboczeń i Dewiacji Seksualnych poszedł. I jeśli nie będzie chciał za to zapłacić, musi uciekać. Zmusił się do oderwania od siebie córki, powiedzenia jej, by wróciła do domu, następnie ruszył w noc, w stronę granicy miasta.