Ilustracja: Alef Vinicius

Wakacyjny obóz harcerski (III). Podchody

5 kwietnia 2023

Opowiadanie z serii:
Wakacyjny obóz harcerski

Szacowany czas lektury: 30 min

Zapraszam na trzecią odsłonę z serii „Wakacyjny obóz harcerski”.

Czy trzeba przeczytać wcześniejsze epizody, aby rozpocząć przygodę z tą serią?

Niekoniecznie, choć serdecznie zachęcam.

Jeśli jednak nie masz ochoty zawracać sobie głowy poprzednimi częściami, pozwól, że zwięźle nakreślę Ci sytuację.

Szesnastoletniego Seweryna do harcerstwa pchnęła przede wszystkim chęć poznania i poderwania Marty, jego licealnej koleżanki ze starszego rocznika, a skutkiem ubocznym przynależności do braci harcerskiej okazał się wakacyjny wyjazd pod namioty, gdzieś w lasy Jury Krakowsko-Częstochowskiej.

Nasz zuch liczył, że w trakcie obozu harcerskiego uda mu się wreszcie przełamać pierwsze lody i zbliżyć do skrywanej sympatii, ale okoliczności przyrody pchnęły go w ramiona Karoliny - jej klasowej koleżanki. Figlarna blondyneczka sprezentowała Sewerynowi pierwsze w jego życiu śmielsze doświadczenia miłosne. Na półmetku obozu musiała jednak pilnie wrócić do domu.

Przed naszym sympatycznym bohaterem, Martą i ich drużyną harcerską jeszcze blisko dwa tygodnie życia obozowego.

Co wydarzyło się w kolejnych dniach, dowiesz się z tej części.

Miłej lektury.

1.

Znowu leje. – Ta myśl przywitała mnie zaraz po przebudzeniu.

Nie potrzebowałem otwierać oczu, aby zabawić się w pogodynkę. Aurę na zewnątrz zdradzał charakterystyczny dźwięk tabunu kropel, rozbijających się na brezentowym dachu namiotu.

Zaskoczony nie byłem. Przeciekające, szare niebo towarzyszyło nam już od trzech dni, to jest od wyjazdu Karoliny.

Przewróciłem się na drugi bok, a prycza odpowiedziała mi smętnym skrzypieniem. Leżałem zrezygnowany, wsłuchując się w deszczową muzykę i zgadując, która może być godzina. Czułem, że jest wcześnie. Uniosłem lekko nadgarstek i zerknąłem na zegarek. Piąta rano. Mogło być gorzej. Przynajmniej nie czwarta, ale wiedziałem, że Morfeusz już mnie nie odwiedzi.

W głowie rozbrzmiały mi refleksyjne nuty „Czarnego Bluesa” Starego Dobrego Małżeństwa i tęskne słowa: dlaczego cię nie ma na odległość ręki? Pomyślałem o Karolinie i poczułem dokuczliwy ciężar w okolicy serca. Zapragnąłem jak najszybciej wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Seweryn, co się dzieje?

Cichy głos Ani dochodzący z sąsiedniej pryczy, wyrwał mnie z zamyślenia, gdy niezdarnie wkładałem bojówki w kolorze khaki.

– Nic Szefowo. Śpij. Dopiero piąta – odpowiedziałem szeptem, aby nie obudzić pozostałych członków naszego zastępu.

Atrakcyjna dziewiętnastolatka wbrew mojej sugestii uniosła się lekko i oparła na łokciu. Wyglądała uroczo z rozczochranymi, blond włosami, które utworzyły na jej głowie artystyczny nieład, ale starałem się nie patrzeć w jej kierunku. Za to czułem, że Ania uważnie skanuje mnie od góry do dołu zielonymi oczyma, lekko jeszcze zaspanymi.

– Skoro jest tak wcześnie, to dlaczego się ubierasz? – dociekała.

Zakładając przez głowę wymięty podkoszulek, gorączkowo szukałem bezpiecznej odpowiedzi. Bezskutecznie. Nastała dokuczliwa cisza, którą dopiero przerwała Ania.

– Od kilku dni jesteś jakiś przygaszony i poddenerwowany – bardziej stwierdziła niż spytała.

Miała rację. Od wyjazdu diabełka nie mogłem się pozbierać. Snułem się po obozie jak struty, stroniąc od jakichkolwiek rozmów i zabaw. Nikt nie znał powodów mojego złego samopoczucia, gdyż z Karoliną zachowaliśmy w sekrecie fakt naszych bliższych relacji. Dlatego na wszelkie pytania lub przejawy troski innych harcerzy lub harcerek najczęściej odpowiadałem milczeniem albo wybuchami przesadnego zdenerwowania, co nie poprawiało mojego stanu emocjonalnego.

– Czy coś się stało? Może chcesz pogadać?

Głos zastępowej, delikatny jak powiew wiosennego wietrzyku, skłaniał do zwierzeń. Chętnie przysiadłbym przy niej i wyrzucił z siebie młodzieńcze rozterki, ale nie chciałem łamać obietnicy złożonej Karolinie. Westchnąłem cicho.

– Ten deszcz mnie dobija i muszę się przewietrzyć – odparłem i w pośpiechu zacząłem zakładać bluzę. Zamierzałem jak najszybciej uciec przed przesłuchaniem, które wyraźnie nabierało rozpędu.

– Dobija cię deszcz, ale wychodzisz na zewnątrz? – w jej głosie wybrzmiało zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem.

Celność pytania ugodziła mnie we wrażliwe miejsce. Już chciałem coś odwarknąć, ale w ostatniej chwili się opanowałem. Odwróciłem się do Ani plecami, pod pretekstem sięgnięcia po sztormiak z pryczy.

– Codziennie nam mówisz, że musimy być twardzi – odrzekłem najspokojniej, jak tylko potrafiłem. – Postanowiłem zatem stawić czoło przeciwnościom – kontynuowałem – i pobiegać mimo tego cholernego deszczu.

Gdy wyrzuciłem z siebie ten stek bzdur, ponownie spojrzałem na Szefową i posłałem jej zdawkowy uśmiech, mówiąc na odchodne:

– Będę za godzinę lub dwie. Pa.

Nie zwlekając i nie pytając o zgodę, wyszedłem na zewnątrz, zostawiając uroczą dziewczynę z lekko rozdziawionymi ustami.

Za progiem namiotu zaatakował mnie przenikliwy chłód świtu i intensywny prysznic z nieba. Zdecydowanie wolałem to, od kolejnych trudnych pytań Szefowej.

Zarzuciłem pospiesznie ortalionowy sztormiak i skierowałem się do szlabanu odgradzającego nasz obóz harcerski od świata zewnętrznego, to jest leśnej drogi ciągnącej się przez sosnowy las.

– Ale z ciebie ranny ptaszek – dosłyszałem męski głos, dochodzący z budki wartowniczej lekko zniekształcony solidnym ziewnięciem.

– Ćwir, ćwir – odpowiedziałem i jak oszalały ruszyłem biegiem przed siebie.

Chwilę później poczułem, że robi mi się mokro w butach, ale zdecydowanie lżej na duszy.

Leśna droga była usłana sporymi kałużami, które nie zawsze udawało mi się idealnie przeskoczyć. W pewnym momencie poddałem się, zwolniłem biegu i przeszedłem w szybki marsz.

Stawiałem kolejne kroki bez wyraźnego celu, a w końcu nogi same powiodły mnie do leśnej kryjówki, gdzie kilka dni wcześniej przeżyłem swoje pierwsze erotyczne wprawki z diabełkiem o burzy blond loków.

Przy akompaniamencie niestrudzonego deszczu powoli podszedłem do sosny, przy której figlarna siedemnastolatka skutecznie skusiła mnie do realizacji intymnego koncertu życzeń. Oparłem się plecami o mokry pień drzewa i zamknąłem oczy.

Znów ją widziałem, onieśmieloną, ale i zdeterminowaną, na tle drżących promieni zachodzącego słońca. Przeszedł mnie ciepły dreszcz. Powróciło poczucie ekscytacji, gdy na moich oczach niespiesznie i zmysłowo unosiła swoją harcerską spódniczkę, prezentując mi kolejne centymetry dziewczęcych ud, a później – na moją komendę – ochoczo zrzuciła podkoszulkę i rozpoczęła szalony taniec dłoni na swoich dorodnych piersiach.

To wspomnienie wywołało miłe mrowienie spodniach na wysokości rozporka, ale i dokuczliwy uścisk w okolicy splotu słonecznego. Z każdą kolejną kroplą rozbijającą się na kapturze mojego sztormiaku, uświadamiałem sobie coraz wyraźniej, że szczerze brakuje mi tej harcerki, a serce wypełnia tęsknota nie tylko za jej fizycznością i seksapilem, ale przede wszystkim za uśmiechem, wspólnymi spacerami i serdecznymi docinkami.

Dopiero charakterystyczne dźwięki zwinnego wspinania się po konarze drzewa znajomej, rudej wiewiórki, przywróciły mnie do rzeczywistości.

Westchnąłem i z trudem ruszyłem w stronę obozu, zamartwiając się, jak przetrwam kolejny deszczowy dzień na małej przestrzeni namiotu, co chwila konfrontowany z pytaniami członków zastępu o mój wisielczy nastrój i jego prawdziwe przyczyny.

Jednak obozowa rzeczywistość kolejny raz mnie zaskoczyła.

O ósmej wyszło słońce i wszyscy harcerze ochoczo opuścili brezentowe twierdze, wzniecając radosny gwar na placu apelowym. A o godzinie dziesiątej plotka sprzed kilku dni zmaterializowała się i chłopak Marty (mojej skrywanej sympatii) zjawił się w obozie.

Szybko potwierdziło się, że dwudziestoparolatek jest szychą w hufcu i to całkiem przystojną. Wysoki, postawny blondyn przykuwał wzrok dziewczyn i wywoływał respekt wśród chłopaków.

Jeśli można było się do czegoś przyczepić, to tylko do charakteru. Tomasz sprawiał wrażenie oschłego i wysoko zadzierał głowę. Jedynie na widok Marty, jakby topniał i przybierał milsze oblicze.

Żadna z jego odsłon nie przypadła mi do gustu.


2.

Następnego dnia słońce przejęło na dobre rządy w okolicy, skutecznie zacierając ślady po niedawnych kałużach.

Melancholia i tęsknota za Karoliną także wyparowały, a moją uwagę zaprzątała już tylko Marta i jej chłopak. Dyskretnie ich obserwowałem, jeśli miałem taką sposobność, ale okazji nie było za wiele. Albo gdzieś znikali, albo ja dostawałem zadania, które zmuszały mnie do dłuższego wybywania poza granice obozu.

Nie inaczej było owego poranka. Musiałem pilnie udać się do wioski po zaprowiantowanie na wieczorne ognisko, zapowiedziane przez naszą kadrę.

Poszło mi całkiem sprawnie, dlatego w dobrym nastroju i energicznym krokiem wracałem do obozu, choć odczuwałem już lekkie zmęczenie. Dwudziestominutowy marsz leśną drogą dał mi w kość, zwłaszcza że słońce mocno grzało, a ja dźwigałem na ramionach spory plecak, wypełniony po brzegi kiełbaskami i kaszanką.

Gdy do celu pozostawało mi około dziesięciu minut, postanowiłem w przydrożnych zaroślach odcedzić kartofelki i przy okazji chwilę odsapnąć, kontemplując leśny koncert, zwłaszcza miłe dla ucha gruchanie turkawek, przesiadujących gdzieś w koronach wysokich sosen.

Bez zwłoki wszedłem między pierwszą linię drzew, sprawnie rozpiąłem rozporek i uwolniłem mojego ptaka, gotowego do podlewania leśnego runa.

Strzepując ostatnie krople moczu, spontanicznie naszła mnie ochota na szybką masturbację. Zdjąłem plecak i rozejrzałem się uważnie, a upewniwszy się, że osłaniające mnie zarośla, dają bezpieczne schronienie, z entuzjazmem oddałem się młodzieńczej przyjemności, zwrócony plecami do leśnej drogi.

Zamknąłem oczy i masując pobudzonego członka, wspominałem moje nocne spotkanie z Karoliną w namiocie administracyjnym, w którego trakcie moja żołądź witała się z ciepłym i wilgotnym przedsionkiem pochwy Karoliny. Prawie to zrobiliśmy. Od pełnego zakosztowania dziewiczej cipki dzieliła mnie tylko jedna odważna decyzja. Wtedy wymiękłem i spłoszyłem diabełka, ale tym razem się nie zawahałem. Moja ręka na fallusie przyśpieszyła, a sperma w jądrach w pośpiechu zbierała się do drogi. I gdy wkraczałem na ostatnią prostą do spełnienia, coś brutalnie zmroziło krew w mych żyłach.

Dosłyszałem niewyraźne głosy, gdzieś za moimi plecami. Odruchowo kucnąłem ze spuszczonymi gaciami i wypiętym tyłkiem w kierunku intruzów, nadal trzymając w ręku nabrzmiałego penisa.  

Z drżącym sercem modliłem się, aby nikt nie dostrzegł mojego niefortunnego położenia i uważnie nasłuchiwałem. Z każdą sekundą głosy stawały się wyraźniejsze i po chwili miałem pewność, że ktoś zbliża się drogą od strony obozu. Wyłapywałem już konkretne słowa toczącej się rozmowy między dwoma facetami – wnosząc po ich głosach – raczej młodszymi niż starszymi. Bałem się jednak drgnąć, a tym bardziej spojrzeć przez ramię na drogę, aby zweryfikować, do kogo faktycznie należą.

– Idź sam. Ja wracam – mówiąc to, jeden z młodzieńców przystanął, niemalże na wysokości mojej kryjówki.

Niech to szlag trafi! Spieprzaj dupku! – zakląłem w myślach.

– Nie pierdol. Chodź – drugi mężczyzna także nie okazał zrozumienia dla rozterek marudera i dalej maszerował w kierunku wsi.

– Nie. Serio. Ja… ja nie mogę… – głos owego marudera łamał się wyraźnie.

Jego kompan zatrzymał się kilka kroków dalej i zapewne odwróciwszy się do rozmówcy, powiedział z wyraźną pretensją:

– Kurwa. Nie rób mi tego. Ona na nas czeka.

– Wiem Sławek. Sorry. Powiedz, że nie mogłem, nie przyjechałem czy coś…

– Jak nie przyjechałeś? Zwariowałeś! – Sławek nie krył wzrastającej w nim irytacji. – Przecież wczoraj jej potwierdziłem, że już jesteś i wpadłeś tylko na trzy dni!

– Nie wiem. Coś wymyślisz.

– Co kurwa wymyślę? – Sławek niemalże krzyknął. – Przecież jak jej powiem, że nie chciałeś przyjść, to się zeźli i mnie pogoni – dodał już spokojniej, niemalże płaczliwie.

– Nie przesadzaj.

– To dlaczego w zeszłym roku ty mnie do niej ciągnąłeś? Pamiętasz? – Sławek nie zamierzał odpuszczać.

– Wtedy była inna sytuacja – jego rozmówca się bronił.

– Tak. Inna – Sławek ironizował. – Potrzebowałeś wiernego kompana i nie nawaliłem, a teraz – kontynuował – jak mi zależy, to chcesz mnie wystawić. Tak się nie robi przyjacielu.

Na drodze zaległa cisza, a do mych uszu docierał wyłącznie wesoły świergot ptaków. Nie zwracałem jednak uwagi na ten leśny koncert. Moje serce biło z prędkością bolidu formuły jeden, wyczekując z niecierpliwością dalszej rozmowy, a mózg atakował gąszcz pytań, w tym dwa zasadnicze: do kogo i po co panowie się wybrali?

Pewność miałem tylko co do jednego. Rozmówcą wywierającym presję na koledze był nasz obozowy komendant – Sławek. Bez trudu rozpoznałem jego charakterystyczny, basowy głos, którym dwudziestoczterolatek na codziennych porannych apelach wpajał nam zasady karności, ofiarności i moralności, choć z tą ostatnią sam lekko miał na bakier. Wbrew regulaminowi, praktycznie każdej nocy, przybiegała do niego Marzena z zastępu Cnotliwych Kociaków i raczej o cnotę w namiocie komendanta się nie ocierała. Zdarzało jej się za to tam mruczeć, wzdychać i jęczeć. Wstyd się przyznać, ale raz miałem okazję posłuchać tej kociej muzyki z wypiekami na twarzy w trakcie mojej nocnej warty.

Natomiast głos drugiego rozmówcy stanowił dla mnie nadal zagadkę, choć w mojej głowie kiełkowało pewne przypuszczenie.

– Nie robimy nic złego! – Sławek pojednawczo przerwał milczenie.

– No nie wiem – jego rozmówca prychnął.

– Nikt się nie dowie. Czym ty się martwisz?

– Zastanawiam się, czy powinniśmy – głos marudera zdradzał, że toczy się w nim jakaś zażarta walka.

– Czy powinniśmy? Już zapomniałeś jak w zeszłym roku było fajnie?

– Jasne, że pamiętam. – Tajemniczy towarzysz westchnął ciężko. – Było zajebiście – dodał po chwili.

Nie miałem bladego pojęcia, czego właściwie dotyczy rozmowa, ale na ostatnie słowa marudera mój penis znów instynktownie zaczął twardnieć w dłoni.

– No to rusz się wreszcie! – Sławek odrzekł mocno zniecierpliwiony.

Kolejne dźwięki świadczyły, że maruder wprawił nogi w ruch i postąpił kilka kroków w kierunku wsi.

– To mi się podoba. Zuch chłopak!  – komendant z entuzjazmem dopingował towarzysza.

Moja ciekawość przezwyciężyła strach i bardzo powoli zerknąłem przez ramię na drogę. Niestety gęste zarośla przesłaniały mi widok i uniemożliwiły ostateczną identyfikację marudera. Nagle wyczułem, że ten znów przystanął.

– A nie możemy iść do niej jutro?

– Jutro będzie futro – Sławek próbował przybrać żartobliwy ton, ale nie udało mu się ukryć drzemiącej w nim irytacji.

– Czemu? I tylko mi nie mów, bo nie ma dżemu

Komendant zwlekał chwilę z odpowiedzią, jakby się nad czymś zastanawiał, a po namyśle odrzekł pewnie:

– Ona jutro nie może. Będzie się szykować do wyjazdu. W niedzielę jedzie z synem na wakacje, czy coś takiego…

Rozmówca trawił kilka sekund tę odpowiedź, a potem spytał tonem zdradzającym już więcej zaciekawienia, niż wątpliwości:

– A gdzie się umówiliście?

– W zeszłorocznej miejscówce.

– To, po co teraz zahaczamy o wieś? – głos marudera zdradzał szczere zdziwienie. – Nie lepiej od razu iść skrótem przez las i przejść obok źródeł?

– Czy ty jesteś przytomny? Przecież ci mówiłem. – Sławka opuściły resztki cierpliwości.

– Co mówiłeś?

– Jajco! Jak będziesz tu tkwił i dręczył mnie pytaniami, to za chwilę nie będzie po co tam iść. Rusz się wreszcie – kontynuował zniecierpliwiony – a wyjaśnię ci wszystko po drodze.

Po tych słowach harcerze jak na komendę ruszyli leśną drogą w kierunku wsi.

Z całej rozmowy i ostatnich słów, jakie do mnie jeszcze dotarły, wywnioskowałem, że wpierw zamierzają tam zahaczyć o dom tajemniczej kobiety, dać jej znać, że spotkanie aktualne, a potem udać się w okolicę źródeł.

Odczekałem jeszcze chwilę, aby uniknąć dekonspiracji ze strony Sławka i jego kolegi, a następnie żwawo wstałem, podciągnąłem slipy wraz ze spodniami i wypadłem na leśną drogę, smagany młodzieńczą ciekawością.

Spojrzałem w kierunku, w którym oddalili się dwaj mężczyźni, ale już byli poza zasięgiem mojego wzroku. W głowie zaświtał mi pewien plan i natychmiast ruszyłem w przeciwną stronę.


3.

Kilkanaście minut później gnałem leśnym skrótem w kierunku źródeł z błogosławieństwem i zgodą Szefowej, abym mógł się w nich opluskać. Nie taki był konkretnie mój zamiar, ale Ania nie musiała tego wiedzieć. Ważne, że dała mi wolne na resztę popołudnia za dobrze wykonane poranne zadanie i troska o szybki powrót do obozu nie zaprzątała mi głowy.

Teraz pozostawało tylko pędzić co sił w nogach i liczyć na dodatkową szczyptę szczęścia.

Po pewnym czasie dotarłem do mojej obmyślonej czatowni, gdzie zamierzałem wyczekiwać przybycia dwóch podsłuchanych harcerzy.

Ukryłem się w bezpiecznej odległości od ścieżki, która w tym miejscu przecinała las i stanowiła najpopularniejszą pieszą drogę ze wsi do źródeł, głównej atrakcji turystycznej w tej okolicy, zwanej przez miejscowych źródłami Laury i Filona.

Wybrałem tę miejscówkę nie bez powodu. Co prawda była oddalona od samych źródeł blisko półtora kilometra, ale najlepiej nadawała się na punkt obserwacyjny. Pozwalała z dużym wyprzedzeniem dostrzec ewentualne osoby zmierzające ścieżką do źródeł od strony wsi. Nadto teren opadał tu delikatnie w dół, w stronę obserwowanej dróżki, co tylko mogło ułatwić mi dalsze śledzenie spiskowców.

Ległem wśród krzaków borówek i gapiłem się w dal, próbując wyrównać oddech, a pot lał mi się z czoła. Nerwowo spojrzałem na zegarek. Wskazywał pięć minut po dwunastej i z dużą dozą pewności zakładałem, że Sławek z kolegą nie mieli szansy tutaj dotrzeć przede mną, o ile wcześniej faktycznie odwiedzili wieś.

Jednak spodziewałem się ich nie później niż za kilka minut. Ten czas poświęciłem na rozmyślania o tajemniczej kobiecie i ewentualnych planach całej trójki.

Młodzieńcza fantazja podpowiadała mi erotyczny kontekst tej eskapady i po cichu liczyłem właśnie na taki rozwój wypadków. Z drugiej strony obstawiałem, że rozmówcą Sławka okaże się Tomek, chłopak Marty. Przyjechał dzień wcześniej i wiedziałem, że planuje zostać z nami tylko kilka dni. Wszystko się zgadzało, a trudno było mi uwierzyć, że ten koleś miałby w głowie plany zdradzenia mojej sympatii. Okazałby się skończonym idiotą. Niestety na takiego nie wyglądał.

Gdybym jednak źle go ocenił, miałoby to swoje plusy, gdyż moje szanse odbicia Marty raczej rosłyby, niż malały.

Dlatego leżałem w leśnym runie, z wypiekami na twarzy, gotowy na każdy scenariusz, a czas mi się cholernie dłużył.

Po dziesięciu minutach bezowocnego wyczekiwania zacząłem się poważnie martwić, czy nie doszło do jakiejś zmiany planów lub ja coś mylnie zrozumiałem i bezsensownie tkwię w tej  leśnej głuszy.

Wziąłem kilka głębszych wdechów i ponownie przeanalizowałem najważniejsze informacje z podsłuchanej rozmowy. Tomek wyraźnie powiedział o źródłach. Spytał, dlaczego od razu nie idą w ich kierunku, tylko zahaczają jeszcze o wieś – gorączkowo myślałem. A jeśli ze wsi będą kierować się do źródeł, to nie ma innej, szybszej drogi. Muszą kurde tędy przechodzić. Muszą.

Pocieszałem się, ale z każdą kolejną sekundą wątpliwości coraz silniej dudniły w drzwi mojej nadziei, potęgując stres i niepewność.

Gdy rozemocjonowany rozważałem już opuszczenie legowiska i pospieszne skierowanie się w stronę wsi, moja cierpliwość została wynagrodzona.

Z oddali dostrzegłem dwie sylwetki, a po chwili nabrałem pewności, że to mój komendant i jego towarzysz. Gdybym tylko mógł, to skakałbym z radości na ich widok, jednak przywarłem jeszcze mocniej do ziemi i uważnie ich obserwowałem.

Minutę później minęli moją czatownię, a ja miałem już pewność, że drugim spiskowcem jest Tomek.  Serce biło mi jak szalone, a ciało przeszyły mikroskopijne skurcze wywołane skrajną ekscytacją.

Odczekałem chwilę, zaczerpnąłem porządny haust powietrza do płuc na uspokojenie nerwów i niespiesznie ruszyłem za nimi, przemykając między drzewami, najciszej jak potrafiłem. Leśne poszycie nie było moim sprzymierzeńcem. Z obawy, że jakiś nieostrożny krok lub nieoczekiwany trzask gałązki pod butem zdradzi moją obecność, trzymałem się od nich w znacznym oddaleniu.

Niestety w pewnym momencie zniknęli mi z zasięgu wzroku. Jeszcze przez chwilę szedłem między drzewami wzdłuż ścieżki, ale dość szybko nabrałem pewności, że ich zgubiłem.

Przypuszczałem, że kilkadziesiąt metrów wcześniej czmychnęli w las, ciągnący się po drugiej stronie obserwowanej przeze mnie dróżki, jednak nie miałem wystarczających dowodów.

W pierwszej chwili się zawahałem, ale szybko rozważyłem możliwe opcje i finalnie zawróciłem około dwustu metrów w stronę wsi, przeszedłem na druga stronę ścieżki, zapuściłem się kilka metrów w las i przycupnąłem za sporawym krzakiem, wyczekując nadejścia tajemniczej kobiety. Zakładałem, że skoro nie szła z nimi, to prawdopodobnie przybędzie tu za nimi, za jakiś czas.

Problem polegał jednak na tym, że nie wiedziałem, na kogo w sumie czekam. Z rozmowy harcerzy wnioskowałem tylko, że tajemnicza kobieta mieszka we wsi i ma syna, zatem to mogło sugerować, że jest osobą dojrzałą. A jeśli dziewczyna zaciążyła, jako nastolatka i ma noworodka, to może być niewiele ode mnie starsza – w moich myślach rodziły się wątpliwości. – Zakres podejrzanych dość szeroki. Oby dziś do źródeł ze strony wsi nie wybierało się zbyt dużo osób, abym nie miał dylematów.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka rowerowego. Ostrożnie wyjrzałem za krzaka i ujrzałem roześmianą, młodą dziewczynę, może dwudziestoparoletnią, na niebieskim Jubilacie. Pędziła w kierunku źródełek, jakby ją coś ścigało i zamierzało za chwilę pożreć. Zerwałem się i już miałem biec za nią, bez większej nadziej na sukces, ale na ścieżce, w pewnej odległości za niewiastą, dojrzałem kolejnego rowerzystę. Młodzian uwijał się na kolarce jak zawodowiec, skutecznie pożerający kolejne metry dzielące go od uciekinierki. Wyścig trwał w najlepsze, a oni znikli mi z oczu tak szybko, jak się pojawili.

Lekko oszołomiony ponownie przycupnąłem za rozłożystym krzakiem i zatopiłem się w szczerych obawach o szczęśliwe zakończenie moich podchodów. A gdy już traciłem wiarę, że moje dalsze tkwienie w tym miejscu ma sens, nadeszła ona i nadzieja na erotyczny wątek tej przygody czmychnęła w leśne knieje.


4.

Leśną ścieżyną od strony wsi zmierzała sołtysowa, a jej chód zdradzał duże pokłady pewności siebie i wigoru.

Jak tylko ją ujrzałem, nie miałem cienia wątpliwości, że to właśnie na tę czterdziestolatkę czekałem, ale zupełnie nie rozumiałem, po co idzie spotkać się z moim komendantem i jego kolegą – skarbnikiem hufca, poza obozem, w jakimś tajemniczym miejscu.

Dotychczas przyjeżdżała do nas swoją wysłużoną, ale niezawodną terenówką marki Nissan i w namiocie kadry obozowej ustalała harmonogram prac harcerzy i harcerek w jej gospodarstwie, największym w sołectwie. W zamian za to nasza drużyna dostawała od niej duże ilości płodów rolnych lub pieniądze, które przeznaczaliśmy na zakup żywności lub innych sprawunków.

Wyglądało jednak, że tym razem negocjacje odbędą się w innym, ustronniejszym otoczeniu. Z tym większym zainteresowaniem podążałem za nią wzrokiem, gdy energicznie kroczyła dróżką na wysokości mojej kryjówki.

Ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę, sięgającą jej kostek, lecz moją uwagę w tamtym momencie przykuły inne szczegóły: długie, brązowe włosy spięte w koński ogon, dorodny biust, którego rozmiar onieśmielał i białe tenisówki, nadające stylizacji pani Basi sportowego, niemal młodzieżowego charakteru.

Miło się na nią patrzyło, a w slipkach samoczynnie poczułem charakterystyczne mrowienie. Jej aparycja doskonale wpisywała się w fantazje o dojrzałej i atrakcyjnej mamuśce, spragnionej dwóch młodych kutasów, oddającej się im na leśnej polanie. Nie miałem wątpliwości, że sposobność obejrzenia takiego erotycznego filmu z jej udziałem stanowiłaby nie lada gratkę, a co dopiero podglądanie jej na żywo, na łonie natury.

Nie dla psa kiełbasa – zawyrokowałem w myślach. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że cel spaceru tej apetycznej kobiety, choć tajemniczy, musi mieć inne wyjaśnienie, a mi na koniec dnia pozostanie tylko fantazjowanie o jej kuszącym ciele i wyimaginowanych miłosnych podbojach.

Warto bowiem wspomnieć, że panią Basię za grosz nie podejrzewałem o żadną rozwiązłość i miałem ku temu solidne podstawy. Wśród miejscowych cieszyła się nieposzlakowaną opinią, a od harcerek wiedziałem także, iż pomimo powodzenia u facetów, mieszkała sama z kilkunastoletnim synem i uchodziła za stateczną wdowę, niepogodzoną z utratą ukochanego męża, który zmarł kilka lat wcześniej, wskutek jakiejś ciężkiej choroby.

Nadal pozostawało jednak otwartym pytanie, po co zmierzała się spotkać z członkami mojej kadry obozowej i to w tak zagadkowych okolicznościach przyrody.

W napięciu odczekałem, aż sołtysowa trochę oddali się w kierunku źródeł i ruszyłem za nią, przemieszczając się między drzewami i inną leśną roślinnością. Pani Basia szła dość szybko, ale udawało mi się utrzymywać jej tempo.

Nagle obserwowany obiekt zatrzymał się, odwrócił w stronę wsi i wyczekiwał, a ja wraz z nim, jednakże sporo od niego oddalony i skryty w leśnej gęstwinie.

Nie umiem powiedzieć, jak długo to trwało. Może kilka sekund, ale dla mnie wyczekiwanie na jej ruch wydało się wiecznością.

Na szczęście pani Basia wreszcie ruszyła w dalszą drogę, ale tym razem w mniej oczywistym kierunku. Zeszła z dróżki i pewnym krokiem podążyła w głąb lasu, robiąc przy tym sporo hałasu, a ja za nią, jednak zdecydowanie ciszej. Widać było, że sołtysowa czuje się dość swobodnie, bo ani razu nie obejrzała się już za siebie.

Czułem się jak myśliwy, śledzący niczego niespodziewającą się zwierzynę. Widziałem, jak przemyka między drzewami. Czasem znikała mi z oczu, aby za chwilę znów się pojawić parę metrów dalej i wywołać jeszcze szybsze kołatanie mego serca, a w mojej rozgorączkowanej, szesnastoletniej łepetynie wciąż wirowały te same pytania: gdzie i po co ona zmierza?

Wysokie drzewa, które mijaliśmy, zaczęły stopniowo ustępować miejsca podszytowi złożonemu z krzewów i młodych drzewek. Doskonale mnie osłaniały, ale jednocześnie utrudniały utrzymywanie ofiary w zasięgu wzroku. Naszła mnie nagła obawa, że za chwilę definitywnie zgubię panią Basię, albo – co gorsza – wpadnę na całą trójkę spiskowców i nie będę umiał się logicznie wytłumaczyć, co robię w ich towarzystwie w leśnej głuszy. Jednak rozpalona do żywego ciekawość kazała przeć wytrwale naprzód, a towarzyszący mi stres wyostrzył czujność.

Po jakimś czasie mój trud został doceniony.

Dotarłem na skraj lasu, a dalej rozpościerała się łąka, senna i drżąca od lipcowego słońca, usłana wysokimi trawami i kolorowymi kwiatami, mieniącymi się radosną żółcią, czerwienią i błękitem. A po środku tego oceanu polnej roślinności, jakieś sto metrów ode mnie, górował sporawy, brzozowy zagajnik, w którego kierunku, wąską ścieżyną, podążała pani Basia.

Wpatrywałem się z zachwytem w ten malowniczy obrazek. Słońce, przepiękna przyroda i ona w zwiewnej sukience, zmierzająca radośnie do tajemniczego gaju, w którym zapewne czekali na nią Sławek z Tomkiem.

Podniecenie przeszywające moje ciało nakazywało pośpiech, aby nie uronić choćby najmniejszego szczegółu sekretnego spotkania. Jednak rozsądek wziął górę. Konsekwentnie postawiłem na ostrożność.

Odczekałem, aż sołtysowa zniknie za pierwszą linią drzew zagajnika, a następnie zakradłem się do niego z innej strony, całą drogę przemierzając praktycznie na czworakach wśród wysokich traw, w towarzystwie polnych owadów wszelkiej maści, a gdy z drżącym sercem i duszą na ramieniu dotarłem do pierwszych brzózek, uskuteczniłem czołganie wraz z uważnym nasłuchiwaniem jakichkolwiek sygnałów, zdradzających obecność spiskowców.

Do moich uszu wreszcie dotarł dźwięk, chyba kobiecego śmiechu. Poczułem słodką ulgę i pewność, że jestem blisko celu. Ujrzałem ich kilkanaście sekund później, w znacznej odległości od siebie.

Ona siedziała na kocu, obok niej Sławek. Rozmawiali. Byłem zbyt daleko, aby wychwycić jakiekolwiek słowa, ale co rusz docierał do mnie ich śmiech. Sprawiali wrażenie bliskich znajomych, którzy wspominają stare, dobre czasy. Różnica wieku między sołtysową a Sławkiem wynosiła co najmniej kilkanaście lat, ale nie czuło się tego, a im to na pewno nie przeszkadzało.

Rozejrzałem się za Tomkiem. Wreszcie go dojrzałem. Stał kilka kroków od nich, oparty o brzozę i przysłuchiwał się rozmowie.

A ty cwaniaczku. Trzymasz się na dystans – ironizowałem w myślach.

Przez kilka minut sytuacja się nie zmieniała, a ja ten czas wykorzystałem, aby spokojnie ocenić okolicę.

Po mojej lewej ręce rzut kamieniem ode mnie rósł krzak leszczyny, który wydał mi się idealnym miejscem do zajęcia bezpiecznej pozycji, a zarazem pozwalał zbliżyć się do obserwowanych o dodatkowe kilka dobrych metrów. Bardzo powoli podczołgałem się w jego kierunku i dopiero gdy skryłem się pod gałązkami wspomnianego krzewu, serce zaczęło mi bić trochę wolniej.

W tym czasie sytuacja na kocu uległa pewnej zmianie. Sławek niespiesznie wysunął rękę w kierunku nogi pani Basi, a ta jakby spłoszona wstała i zaczęła poprawiać długą sukienkę na swoich biodrach.

Pomyślałem, że spotkanie dobiegło końca. Poczułem wyraźny zawód.

I właśnie wtedy sołtysowa po raz pierwszy mnie zaskoczyła. Zamiast odejść obrażona, powoli podeszła do Tomka. Stanęła tuż przed nim i zadarła lekko głowę, aby móc mu spojrzeć w oczy. Patrzyli na siebie, a powietrze drżało w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch. Wykonała go pani Basia. Położyła dłoń na karku młodego mężczyzny i przyciągnęła ku sobie, a jego usta szybko zbliżyły się do jej ust.


5.

Upłynęło wiele lat od tego lipcowego popołudnia, ale w mojej pamięci na trwałe zapisały się zapachy, dźwięki i obrazy tamtych zdarzeń, rozgrywających się pośród brzóz i wysokich traw urokliwego zagajnika.

Gdy tylko zamykam oczy i przenoszę się w tamto miejsce, czuję woń ziół i dzikich kwiatów omdlałych od żaru, lejącego się z błękitnego nieba. Słyszę gdzieś w oddali radosny świergot skowronka i natrętne bzyczenie kosmatego trzmiela tuż koło mojego ucha. A co wówczas widzę?

Na pierwszym planie panią Basię i wysokiego Tomka, stojących pod smukłą brzozą i całujących się namiętnie, a w tle Sławka rozciągniętego jak struna na kocu, z rękami podłożonymi pod głowę i zawadiackim uśmiechem na lekko pyzatej twarzy, leniwie obserwującego poczynania swojego kolegi – marudera i apetycznej czterdziestolatki.

Ja także na nich patrzyłem i jeszcze nie dowierzałem własnym oczom. Wszystko, co widziałem, zdawało się nierealne, a w trzewiach czułem szczery strach, przed wybudzeniem mnie z tego snu na jawie.

Szczęśliwie nic takiego nie nastąpiło, a sołtysowa przystąpiła do uroczo-nieporadnej próby zdjęcia podkoszulku Tomka. On ją w końcu wyręczył, a ona łapczywie przywarła ustami do jego sutków, jednocześnie wodząc rękami po jego płaskim brzuchu. Każdy ruch jej dłoni świadczył, że wreszcie może dać upust skumulowanej w niej tęsknocie za dotykiem męskiego ciała, rozgrzanego nie tylko słońcem, ale i jej obecnością.

W tle dojrzałem poruszenie. To Sławek niespiesznie podniósł się z koca, zdjął swój T-shirt i odrzucił go nonszalancko na bok. Niższy o głowę od Tomka, nadrabiał barczystą sylwetką, kojarzącą się z osiłkiem spod ciemnej gwiazdy. Jeszcze przez chwilę przyglądał się parze kochanków, stojących kilka kroków od niego, splecionych w namiętnym pocałunku, a następnie podszedł do nich pewnym krokiem i przywarł całym sobą do pleców pani Basi, zamykając ją w przysłowiowej, miłosnej kanapce.

Wyglądało na to, że przyjęła to z satysfakcją. Nadal żarliwie oddawała swe usta Tomkowi, ale jedną z rąk skierowała ochoczo za siebie i położyła czule na głowie drugiego kochanka, który właśnie składał wilgotny pocałunek na jej szyi i zaciskał silne dłonie na jej kształtnych biodrach.

Na widok owego trójkąta splecionych ciał przeszedł mnie dreszcz. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak przepełnionego zmysłową erotyką. Nawet moje odważne zabawy z Karoliną się do tego nie umywały.

Ku radości mych oczu pani Basia zaczęła przechodzić z rąk do rąk, odwracając się między stojącymi przy niej mężczyznami, spijając z ich ust słodkie pocałunki i ciesząc się dotykiem ich złaknionych rąk, buszujących po jej ciele, skrytym jeszcze pod sukienką w kwieciste wzory.

Z trudem łapałem oddech, a penis przygnieciony moim ciężarem, szaleńczo walczył o dodatkową przestrzeń w przyciasnych slipkach. Bałem się jednak ruszyć i przyjść mu z odsieczą. Chyba tylko dzięki temu jeszcze nie wytrysnąłem, choć czułem, że to tylko kwestia czasu.

Kilka ujęć później miałem już sposobność podziwiać dojrzałą nagość pani Basi, ociekającą seksem. Jej piersi imponowały kształtem i wielkością, lekko zaokrąglony brzuszek kusił do pocałunków, a wydatna pupa prosiła się o klapsy i śmiałe podszczypywanie.

Połykałem oczami jej krągłości, zmysłowe ruchy i aurę, którą wokół siebie roztaczała. Zdolny poeta pewnie poświęciłby jej setki wersów przepełnionych chwałą i szczerym uznaniem. Mnie stać było tylko na krótką refleksję, że tę kobietę bez wątpienia stworzono do sztuki kochania.

Oj świerzbiła mnie ręka, aby wraz ze starszymi kolegami, chwycić lub ścisnąć ją tu i tam, ale leżąc pod gałązkami leszczyny, mogłem jedynie poprawić ułożenie penisa w slipkach i uruchomić powolne spinanie mięśni pośladków i ud.

Ona w tym czasie zmieniła się z dystyngowanej kobiety w nagą kurtyzanę, bezwstydnie klęczącą przed młodymi mężczyznami i pieszczącą ich sterczące penisy dłońmi, językiem oraz wargami. Każdego z kochanków traktowała przy tym sprawiedliwie. Gdy penis jednego gościł w jej ustach, drugi czerpał przyjemność z dotyku jej dłoni, zmysłowo pracującej na jego twardym tłoku.

Ową przemianę sołtysowej przyjąłem z równym zaskoczeniem, co zachwytem, a rozgrywający się przed moimi oczyma spektakl, wywoływał u mnie lekki zawrót głowy.

Choć dzieliła mnie od nich spora odległość, nie miałem wątpliwości, że klęcząca kochanka jest mistrzynią oralnych poczynań. Każdy jej dotyk i ruch emanował zmysłowością oraz doświadczeniem. Umiała szybko doprowadzić swoich partnerów do bram raju i zatrzymać ich tam, aż wreszcie zapragnie ich wpuścić do środka.

Oglądanie tej oralnej sztuki mnie przerosło. Przyspieszyłem spinanie mięśni i ocieranie penisa o twarde podłoże pode mną, co poskutkowało gwałtownym wytryskiem sporej ilości spermy w majtki, okute dodatkową warstwą spodenek. Z trudem powstrzymałem jęk rozkoszy, a intensywne dreszcze przeszyły mnie od stóp po czubek głowy. Nie kojarzyłem, aby jakakolwiek wcześniejsza masturbacja wywołała we mnie tak silne drgawki i fale rozpływającej się po całym ciele przyjemności.

Z jeszcze lekko zamglonymi oczami wróciłem do obserwowania poczynań kochanków i wyczułem, że młodzi mężczyźni także niebezpiecznie zbliżają się do granic swojej wytrzymałości. Dostrzegła to również pani Basia. Bez ostrzeżenia podniosła się i trzymając w rękach twarde członki, pociągnęła ich właścicieli w kierunku kraciastego koca.

Ona pierwsza ułożyła się na wełnianym ołtarzu, plecami do ziemi, a nadzy harcerze posłusznie uklękli po obu jej bokach. Zanim zdecydowali się w nią wejść nabrzmiałymi penisami, długo ją całowali. Szanowali i dopieszczali każdy kawałek jej ciała, a gdy któryś z mężczyzn docierał językiem między jej nogi do spragnionej cipki, drugi w tym czasie tłumił erotyczne jęki kochanki swym językiem w jej ustach i masując rękoma jej drżące piersi.

Przyglądając się tym poczynaniom, coraz silniej uświadamiałem sobie, że seksualne obcowanie z taką kobietą jak sołtysowa, to inna liga. Nie da się tego porównać do wprawek z figlarną, lecz jeszcze nieświadomą swojej seksualności siedemnastolatką, jaką była Karolina. Przy czym mniemałem, że dojrzała niewiasta wymaga większego doświadczenia od mężczyzny, zwłaszcza umiejętności samokontroli. Dlatego szczerze zazdrościłem Tomkowi i Sławkowi, że potrafili w obecności tak ponętnej partnerki, poskramiać swoje żądze. Nawet jeśli ich penisy rwały się do podboju szparki gorącej mamuśki, nie zdradzali tego po sobie. Czekali i oddawali należny jej hołd.

Dopiero gdy pani Basia wydała finalną komendę, Sławek z dużym zapałem ulokował się między jej udami i od razu zabrał się do ostrej pracy. Posuwał ją z takim impetem, że docierały do mnie wyraźne odgłosy uderzających o siebie ciał oraz jej coraz głośniejsze pojękiwania.

Wsłuchiwałem się w te dźwięki jak zaczarowany. Przyznam, że od tamtego dnia jęki podnieconej kobiety są dla mnie najsilniejszym bodźcem erotycznym, a jak tylko zamknę oczy i przypomnę sobie odgłosy uniesienia sołtysowej, penis momentalnie staje mi na baczność.

Tomek także z zainteresowaniem przyglądał się ciężkiej orce Sławka i cierpliwie czekał na swoją kolej. Nie trwało to z resztą długo, bo jego kolega dość szybko wytrysnął w cipce kochanki, sygnalizując to przeciągłym stęknięciem.

Gdy młody komendant niespiesznie uwolnił sołtysową spod swojego ciężaru, ta od razu zajęła pozycję na pieska, a Tomek wszedł w nią sprawnie od tyłu. Zaczął powoli, ale pani Basia zerknęła na niego przez ramię, coś mu powiedziała i jak na rozkaz chłopak Marty zaczął ostre rżnięcie, a jego ręce wpiły się w pełne biodra kochanki.

Taka młócka trwała może trzy minuty i zakończyła się intensywnym orgazmem dojrzałej kobiety. Krzyki, jakie przy tym wydała, dla mnie stanowiły zbyt silny impuls. Poczułem, jak mój penis ponownie pulsuje w zawrotnym tempie, a na koniec tryska boleśnie białą mazią, pomimo zniewolenia ciasnymi slipami i harcerskimi spodenkami. Wyłącznie dzięki temu, że ręką pospiesznie zakryłem usta, nie wydostał się z nich żaden dźwięk elektryzującej rozkoszy.

A Tomek nadal niestrudzenie pompował swoją kochankę. W tym momencie nabrałem szacunku do jego męskiej wytrzymałości, gdyż nie wyglądał na faceta, zbliżającego się do nieuchronnego finału. Wręcz przeciwnie czerpał radość i dawał radość. Ruchy jego bioder stały się powolne i przejmujące, jak bielutkie chmury, sunące po słonecznym niebie, a jego ręce leniwie wodziły po ciele kochanki, w szczególności plecach i odsłoniętym karku.

Orgazm, który parę chwil wcześniej przeżyła sołtysowa, chyba kosztował ją trochę sił. Trwała wiernie w pozycji na pieska, przyjmując w sobie kochanka, ale opadła na łokcie i zwiesiła nisko głowę, chłonąc przyjemność z męskiego dotyku i powolnego posuwania jej szparki.

Moją uwagę przykuły jej dorodne donice, unoszące się tuż nad ziemią i kołyszące się bezwstydnie w rytm sztychów posuwającego ją mężczyzny. Jak ja pragnąłem wówczas znaleźć się pod tymi nabrzmiałymi sutkami i delikatnie spijać z nich rozkosz tego letniego popołudnia, a następnie uchwycić dojrzałą krągłość jej piersi w dłonie i brutalnie gnieść, ściskać, szarpać.

Jednak ich seks był wolny od jakiejkolwiek gwałtowności. Podniecał, ale też sycił zmysły swą sensualnością, gdy on delikatnie wtłaczał w nią młodzieńczą żywotność, a ona chłonąc ją, odpowiadała mu pomrukami zadowolenia i zmysłową uległością.

A świat wokół nich mienił się prawdziwymi kolorami spełnienia. Rozejrzałem się i żadnymi słowami nie oddam tego, co wówczas widziałem i odczuwałem. Istne dmuchawce, latawce i wiatr, omiatający mnie dźwiękami sennych mlasków ciał kochanków i modłów jej westchnień o więcej.

Nie umiem powiedzieć, ile to trwało, ale nagle się skończyło.

Tomek chwycił za koński ogon pani Basi i stanowczo przyciągnął jej głowę do siebie. Sołtysowa z krzykiem wygięła się w łuk, a w tym czasie on naparł na nią zdecydowanie i rozpoczął szaleńczą szarszę. Jęczał i sapał, ale jechał niestrudzenie.

Miałem wrażenie, że chłopak Marty przesadził ze śmiałością, zadaje kochance zbyt dużo bólu i ta każe mu zaraz skończyć tę brutalną orgię. Jakie było zatem moje zdziwienie, gdy ona sięgnęła jedną ręką za siebie, położyła na jego pośladku i wspomogła go w jeszcze mocniejszym jej dopychaniu.

Tego było tym razem za wiele dla Sławka, a jego sterczący penis, znów gotował się do pracy.

Młody komendant stanął przed sołtysową, a ta, gdy zorientowała się w sytuacji, po raz kolejny tego dnia mnie zaskoczyła. Bez najmniejszego oporu wzięła mu pobudzonego fallusa w usta. Nawet cień rzucany przez otaczające nas brzozy nie mógł ukryć oczywistej prawdy, że zrobiła to z przyjemnością.

Taką scenę wcześniej widziałem tylko raz, w niemieckim pornolu na kasecie VHS, podebranej z szafki nocnej mojego ojca. Miałem wówczas świadomość, że jęki i ekstaza bohaterki, posuwanej od tyłu i od przodu, to tylko całkiem udana gra aktorska. Mniemałem, że w rzeczywistości tego rodzaju konfiguracja żadnej kobiecie nie przypadłby do gustu.

Myliłem się, a pani Basia stanowiła tego niezbity dowód. Zanim panowie ponownie wytrysnęli, jeden w cipce, drugi w ustach kochanki, ona kolejny raz przeżyła orgazm, a może nawet dwa.

W każdym razie, gdy z nią wreszcie skończyli, ona opadła na koc i trzęsąc się cała, śmiała się radośnie jak mała podlotka, a oni legli obok niej, wtulając się w nią z oddaniem i czułością.

Otoczyła nas przejmująca cisza, a przynajmniej ja tak ją odbierałem. Może dlatego, że zszokowany i odarty z młodzieńczej naiwności czułem w sobie głuchą pustkę, jak w studni bez dna. Przeniknęła mnie na wskroś jej chłodna, mroczna nicość, a gdy w nią zajrzałem, odpowiedziała mi falą sprzecznych emocji. Znienawidziłem starszych harcerzy za to, że ordynarnie zdradzili moje koleżanki, a swoje dziewczyny, jednak równocześnie dopingowałem im w duchu, aby szybko odzyskali siły i nie tyle kochali się z sołtysową, ile ją wychędożyli na przeróżne, wymyślne sposoby, nieznane nawet Kamasutrze. Niby wstydziłem się tego, ale i wznosiłem modły o wysłuchanie mych próśb.

Niestety na kraciastym kocu nastały tylko krótkie pocałunki, przelotne muśnięcia dłoni i kilka salw szczerego śmiechu, a gdy dwadzieścia minut później cała trójka była już ubrana i pospiesznie zacierała ślady swojej obecności w zagajniku, miałem gorzką jasność, że spotkanie kochanków dobiega końca i niedługo wszyscy udamy się w swoją stronę.

W tamtej chwili nie przeszło mi nawet przez myśl, że mój powrót do obozu może się znacznie opóźnić.

cdn.

Ten tekst odnotował 26,885 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.04/10 (86 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (4)

+3
-6
Tyle czekania i taki gniot...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+10
-1
Nie wiem co dokładnie Rozczarowanemu nie przypasowało, bo nie uzasadnił swojej oceny, ale jej nie podzielam. Spodziewałam się innego rozwoju historii, ale napisane starannie, czyta się dobrze i chętnie poznam ciąg dalszy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Świetnie opisana przyroda i atmosfera obozu letniego, czytając czułem zapach lasu i promienie słońca 😃 Jednak myślałem, że poznam dalsze losy Seweryna, nie tylko jego obozowych kolegów. Mam nadzieję, że w kolejnej części zaspokoisz moją ciekawość 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Czy będzie ciąg dalszy? Super wakacyjne klimaty. Jestem ciekawa, co będzie dalej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.