Angelique d'Audiffret-Pasquier (VII)
26 lipca 2010
Angelique d'Audiffret-Pasquier
Szacowany czas lektury: 7 min
Następnego poranka, kiedy jeszcze spałam, Eveline wsiadła w powóz i bez pożegnania pojechała na stację kolejową. Powiedziała mamie, że otrzymała list od cioci Donatienne, w którym pilnie wzywa ją do powrotu do Paryża. Mamie ciężko było w to uwierzyć, zważywszy, że w ciągu ostatnich kilku dni nie otrzymałyśmy w domu żadnej poczty, ale nie czuła się na siłach powstrzymać siostrzenicę. Oczywiście wiedziałam skąd wzięła się nagła decyzja kuzynki. Moja napastliwość musiała być dla niej nie do wytrzymania. Mimo decyzji o wyjeździe ciągle jednak wierzyłam, że Eveline nie wyjechała z powodu wstrętu i niechęci, ale wręcz przeciwnie - musiała bać się obudzonych żądz i świństw, które wypełniły jej śliczną główkę. Uśmiechałam się na myśl o chaosie, jaki zapanował w czystym umyśle kuzyneczki. Żałowałam, że nie mogę przyjrzeć się z bliska skutkom, jakie wywarły na niej wydarzenia w naszym dworku. Los musiał jednak uważnie słuchać moich pragnień...
Po odkryciu romansu matki (jeśli mogę tak szumnie nazwać ich regularne sesje pieprzenia) muszę przyznać się ze wstydem, że kilkakrotnie zaczaiłam się w stajni na kochanków. Nie potrafię wyjaśnić swojej niezdrowej fascynacji, ale nie potrafiłam się powstrzymać przed podglądaniem parzącej się pary.
Dowiedziałam się przynajmniej skąd wzięły się moje brudne, lubieżne ciągotki, z jakiego źródła wypłynęły w mym młodym umyśle wyuzdane fantazje, których zawstydziłaby się stara kurwa. Moja matka okazała się prawdziwą chutliwą samicą. Stary koniuszy z ledwością był w stanie sprostać jej zachciankom i często widziałam ją wychodzącą z ukrycia z gniewnym wyrazem twarzy i rubinowym rumieńcem niezaspokojonych namiętności.
Któregoś dnia, gdy jak zwykle udałam, że wybieram się na przejażdżkę, przywiązałam konia w lesie i szybko wróciłam, chowając się w sąsiadujących z naszą posiadłością zaroślach. Zobaczyłam, że zjawili się moi dwaj kochankowie, synowie koniuszego, Bastien i Jean. Zdziwiłam się. W końcu to był zwykły dzień tygodnia i powinien zjawić się ich ojciec. Jeśli mama nie wiedziała o zmianie, to właśnie teraz czeka w stajni, w komórce, półnaga i rozpalona do czerwoności oczekiwaniem na starego satyra.
Chłopcy weszli do stajni nic nie podejrzewając. Odczekałam kilka minut i cichcem zakradłam się do drzwi. Zerknęłam do środka. Nikogo. To oznaczało, że bracia są już w komórce. Na palcach podeszłam do furtki komórki i wstrzymując oddech wsunęłam głowę przez szparę.
Ujrzałam barwną scenerię. Moja matka próbowała zakryć nagie łono jedną dłonią, gdy tymczasem drugą zakrywała piersi. Chłopcy patrzyli na nią w osłupieniu, ale mogłam widzieć, że wcale nie kwapili się do wyjścia. Kuląca się przed nimi kobieta próbowała nieporadnie pozbierać walające się po podłodze ubranie.
- Zaskoczyliście mnie... Nie spodziewałam się nikogo... Ach... Przepraszam... - rzucała zduszone słowa. Dziwiłam się, że nie wyprosi intruzów, ale domyślałam się, że cała ta sytuacja była dla niej zbyt wielkim szokiem. Poza tym miałam wrażenie, że zbiera ubrania o wiele wolniej i nieporadniej niż wynikałoby z jej sytuacji. To chwyciła bieliznę, to ją upuściła, żeby chwycić sukienkę, to znowu wracała do majtek... To była gra!
Chłopcy byli za prości, żeby odczytać niuanse zachowania rozpustnej kobiety, ale domyśliłam się, że zbyt mocno zżerało ich pożądanie na widok dojrzałej, ale ciągle pięknej samicy, żeby mogli wyjść. Mama musiała wreszcie zdać sobie sprawę, że nie może oczekiwać od nich żadnej inicjatywy. Dała sobie spokój z zasłanianiem intymnych części i zbieraniem ubrań. Chwyciła się jedną dłonią pod bok i spojrzała wyzywająco.
- Będziecie tak stać, jak kołki? Nie widzicie, że ktoś tu jest w potrzebie? - powiedziała drwiąco i drugą dłonią chwyciła się za dorodną pierś.
Chłopcy stali jeszcze przez chwilę w bezruchu, ale szybko doszli do siebie. Powoli zbliżyli się do swej pani. Gdy znaleźli się tuż przy niej, objęła za szyję Bastiena i pocałowała go mocno w usta, równocześnie wkładając dłoń do spodni drugiego z braci. Pocałunek trwał tylko chwilę - nie chciała tracić czasu. Uklęknęła i prawie zdarła z chłopców spodnie. Uwolnione kutasy wystrzeliły z ubrania i drżąc, stanęły tuż przy jej twarzy. Pamiętałam ile razy sama tak klęczałam, wciągając ostry zapach tych fiutów i zrobiło mi się gorąco. Musiałam przytrzymać się futryny, żeby nie upaść na kolana. Nie mogłam opuścić ani jednej sceny tego przedstawienia.
Klęcząca kobieta zaczęła obciągać to jednego, to drugiego członka, robiąc to tak nerwowo i zmieniając tak szybko, jakby w swojej łapczywości nie mogła zdecydować się, którego z nich chce wyssać. Wreszcie odepchnęła starszego z braci, popychając go za siebie, wypięła do góry tyłek i nie przestając ssać Jeana, potrzęsła zachęcająco pośladkami. Bastiena nie trzeba było dwa razy zapraszać. Chwycił kutasa w rękę i jednym ruchem włożył go w wypiętą cipę. Usłyszałam mokry, mlaszczący odgłos i głośny, choć zduszony członkiem wypełniającym jej usta, jęk. Bastien zaczął dupczyć z impetem, ale i Jean nie pozostał w tyle - zamiast pozwolić ssać swoją pałę, chwycił kobietę za włosy i zaczął ruchać ją w usta z nie mniejszym zapałem niż brat. W pewnym momencie kobiecie udało się odepchnąć młodszego z braci. Uwolniwszy usta, odwróciła się do tyłu.
- W dupę. Wsadź go w dupę... - wydyszała i ponownie objęła wargami purpurowego członka, równocześnie przyciągając do siebie tyłek młodszego z braci. Bastien wyciągnął kutasa z mokrej szpary i powoli wsadził go w ciaśniejszą dziurkę. I znów zaczął ruchać.
Nie było zmian pozycji, tempa, rozmów. Odbywała się po prostu ostra, coraz szybsza kopulacja. Kobieta jęczała i chrypiała jak rżnięta suka, chłopcy sapali coraz głośniej. W końcu przyśpieszyli jeszcze bardziej, zwiększyli intensywność i nagle obydwoje z całej siły przyciągnęli do siebie tę część kobiety, którą właśnie ruchali - Jean głowę, a Bastion olbrzymią dupę. Usłyszałam, jak moja matka zakrztusiła się spermą. Bastien wyciągnął mięknącego członka z jej tyłka.
I wtedy stało się coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Jean powiedział:
- Jaśnie pani rucha się jeszcze lepiej niż Angeliqua.
Zamarłam. Nie tylko ja. Moja matka wyprostowała się jak struna i płonącym wzrokiem spojrzała na młodszego z braci.
- Coś ty powiedział? - wysyczała, wycierając równocześnie ociekające spermą usta.
Bastien podniósł opuszczone spodnie i zaczął powoli wycofywać się w stronę drzwi.
- Nic... Nic takiego... - dukał Jean, nie mogąc wydobyć z siebie sensownego zdania.
Jeszcze nigdy nie widziałem mej matki tak wściekłej. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie wulkan. I wybuchnął. Naga kobieta, ciągle spocona i mokra od soków miłości zaczęła okładać zasłaniającego się nieporadnie chłopca. W tym czasie Bastien prawie dotarł do drzwi. Nie zdążył uciec - chwyciła go za włosy dłoń mojej rodzicielki i teraz on zaczął zbierać razy.
- Wy dranie... gnoje... Angelique? Wy psy!
Uciekłam w panice. Nie wiedząc, co myśleć, co robić, dobiegłam do ukrytego w lesie konia, wsiadłam i pogalopowałam przed siebie.
Jak długo jednak mogłam jeździć na koniu? Nadszedł wieczór i musiałam wrócić do domu. Co mnie tam czekało? Nie wiedziałam. Z jednej strony oczekiwałam jakiejś straszliwej kary. Zważywszy jednak na okoliczności, w jakich matka poznała moją tajemnicę, nie wyobrażałam sobie, jak zamierza o tym rozmawiać. Z sercem pełnym rozterek wróciłam.
Matka siedziała w salonie i czytała książkę. Kiedy weszłam, popatrzyła na mnie lodowato zimnym wzrokiem.
- Gdzie byłaś tak długo? - zapytała sucho.
- Zapuściłam się trochę za daleko, a później Kary zgubił podkowę i część drogi musiałam iść pieszo - wyjąkałam. Zgubiona podkowa nie była kłamstwem.
Mama przyjrzała mi się badawczo. Czy coś wyczuła? Jeśli tak, nie dała tego po sobie poznać. Zamiast tego zapytała:
- Znasz synów koniuszego?
- Tak...
- Zostali wyrzuceni z majątku.
- Oh! - zasłoniłam dłonią usta. Czyżby jednak miała odbyć się ta rozmowa? - Dlaczego? - zapytałam z obawą.
- Złapałam ich na kradzieży - odpowiedziała, nie przestając wbijać we mnie badawczego wzroku. Bardzo mocno zaakcentowała słowo "kradzież". Odetchnęłam z ulgą.
- Naprawdę?
- Naprawdę - ucięła. - Ale dość już o tym. Mam dla ciebie niespodziankę.
Znów zamarłam. Nie mogąc wydobyć głosu, popatrzyłam tylko pytająco.
- Wyjeżdżasz do Paryża - powiedziała.
Paryża? Ale...
- Nie rozumiem - wykrztusiłam wreszcie.
- Doszłam do wniosku, że jesteś w odpowiednim wieku, żeby zacząć poznawać szeroki świat. Ciocia Donatienne już kiedyś zaproponowała, że mogłabyś u niej zamieszkać, teraz przyda się jej szczodra oferta. Wiem, że miałaś jakieś problemy z Eveliną, ale uważam, że z czasem będziecie w stanie się zaprzyjaźnić. Może w jej naturalnym środowisku będzie bardziej dostępna.
- Nie wiem, co powiedzieć... Kiedy? - zapytałam w oszołomieniu, ale i z ogromną ulgą. I chyba z radością.
- Jutro. Zacznij się pakować.