Ilustracja: Andrea Piacquadio

Wakacyjny obóz harcerski (I). Leśne wprawki

12 listopada 2022

Opowiadanie z serii:
Wakacyjny obóz harcerski

Szacowany czas lektury: 33 min

Opowiadanie dedykuję nieśmiałym chłopakom, ku pokrzepieniu ich skołatanych serc.

Kto wie, może kilku z nich uzna, że dobrym lekarstwem na ich młodzieńczą dolegliwość będzie harcerstwo.

Uprzedzam osoby bardziej wrażliwe, że poniższy tekst zawiera opisy scen, które mogą zostać uznane za pornograficzne.

Czytasz na własną odpowiedzialność.

Mój stosunek z harcerstwem rozpoczął się stosunkowo późno, bo dopiero w pierwszej klasie liceum i trwał dość krótko, gdyż zaledwie półtora roku.

Czy żałuję, że wstąpiłem do tej organizacji? W żadnym wypadku. To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu.

Cennym okazało się zdobycie wielu umiejętności, w szczególności dotyczących samodyscypliny i radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Jednak to, co wspominam z największym sentymentem, to oczywiście relacje interpersonalne. Harcerstwo dało mi możliwość poznania wspaniałych ludzi, wartościowych facetów i cudownych dziewczyn.

Jeśli śmiejesz się pod nosem, że pewnie kilka harcerek poznałem trochę bliżej, to bingo. Trafiony zatopiony. Jeszcze dziś mam wypieki na twarzy, gdy wspomnę mój pierwszy, wakacyjny obóz harcerski.

Jeśli jednak spodziewasz się, że za chwilę zacznę opisywać orgietki zastępu harcerzy i harcerek, to muszę cię rozczarować. Nie będzie aż tak ostro. Takie cuda nie były moim udziałem.

Zacznę jednak od tego, co mnie w ogóle pchnęło do harcerstwa. Kluczowe były trzy kwestie.

Po pierwsze, moja specyficzna nieśmiałość, samodzielnie zdiagnozowana.  Po drugie, mądrości dziadka. Po trzecie, harcerką była ona. Miała na imię Marta. Wzięła moje serce w jasyr i nawet o tym nie wiedziała.

A jak to się w ogóle zaczęło?


We wrześniu rozpocząłem edukację w szkole średniej, to jest w szacownym liceum imienia słynnego, wąsatego marszałka, którego zwolennicy często nazywali Komendantem. Jednak nie marszałek zaprzątał moją głowę na początku roku szkolnego.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Jak tylko zawitałem w mury nowej szkoły i na korytarzu zobaczyłem po raz pierwszy liczne, śliczne twarze licealistek, to coś zawładnęło moim umysłem i to coś kazało mi praktycznie bez wytchnienia myśleć o dziewczęcych piersiach, pupach i cipkach.

To była dla mnie pewna nowość. W podstawówce bardziej niż dziewczyny kręciła mnie gra w piłkę na podwórku i treningi karate, a żadna koleżanka nie zawróciła mi na tyle w głowie, abym w konspiracji słał do niej walentynki lub marzył o niej w skrytości serca.

A teraz co trzecia laska na korytarzu wywoływała moje drżenie nie tylko w piersi, ale także w spodniach, na wysokości rozporka.

Widocznie tajemnicze hormony porwały mnie – biednego pierwszoklasistę – w swoje szpony. Zaczęły męczyć i dręczyć, a nadto pchać do zbliżeń z płcią niewieścią.

Problem tylko w tym, że łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Niby chciałem wziąć sprawy w swoje ręce, ale jak już ruszałem do ataku, to te ręce zalewał pot, a język w ustach się boleśnie zacinał lub dukał nerwowo jakieś bzdety. Skutek łatwy do przewidzenia. Praktycznie każda próba nawiązania rozmowy z dziewczyną na szkolnym korytarzu, kończyła się zrobieniem z siebie kompletnego błazna.

No dobra. Skłamałem. Nie każda próba. Tylko te, które odnosiły się do dziewczyn wywołujących w moim rozporku drżenie, o którym wspomniałem wcześniej. Jeśli jakaś koleżanka nie pociągała mnie fizycznie, nie miałem żadnych problemów, by z nią rozmawiać, żartować, a nawet zauroczyć.

Dziwne, co? Mnie przynajmniej to dziwiło. Nie miałem z kim o tym pogadać i zaciągnąć jakiejś sensownej porady, zatem dokonałem samodzielnej diagnozy. Uznałem, że jestem nieśmiały, albo coś w ten deseń.

Z natury jestem realistą, zatem nie załamałem się, lecz dałem sobie trochę czasu, a jeśli dopadały mnie trudne emocje, to wyładowywałem je na treningach karate. Z drugiej strony, intensywnie rozmyślałem nad jakimś skutecznym lekarstwem na tę moją specyficzną nieśmiałość.

Trudno ocenić, czy to dobrze, ale nie wpadłem wówczas na pomysł, aby machnąć ręką na ładniejsze dziewczyny i skupić się na tych mniej dla mnie pociągających. Poderwać jedną z nich, zbajerować, posmakować jej ust, a po przełamaniu pierwszych lodów, pozwolić sobie na różne warianty macanka. W każdym razie taka opcja nie zagościła w mojej rozgorączkowanej, młodzieńczej łepetynie.

Dlatego przez kolejne dni września niestrudzenie ponawiałem błazeńskie próby, licząc, że za którymś razem wreszcie wejdę w stan swobodnej „gatki szmatki” i poderwę jakąś ślicznotkę. Po cichu liczyłem też na opcję chrześcijańską, to znaczy, że któraś ze wspomnianych ślicznotek, pomimo mojej błazenady, doceniając starania, ulituje się nade mną i przygarnie mnie do swych kuszących piersi. Trafiałem jednak na same ateistki bez grama chrześcijańskich odruchów.

Samodzielnie zdiagnozowana nieśmiałość powoli zaczynała mnie denerwować, a rozwiązanie problemu nawet nie majaczyło na horyzoncie.

Na szczęście eureka nadeszła nieoczekiwanie, w pierwszych dniach października.

To był słoneczny i całkiem ciepły poranek. Energicznym krokiem zbliżałem się do szkoły, zatopiony we własnych myślach, intensywnie opracowując jakiś zabawny tekst, którym wreszcie rzucę na kolana którąś z apetycznych licealistek.

– Cześć. Zapraszamy na spotkanie naszej drużyny! – jakiś dźwięczny głos, dochodzący z boku, wyrwał mnie z zadumy.

Zaskoczony, aż przystanąłem.

Przy betonowych schodach prowadzących do drzwi frontowych mojego liceum stały dwie uśmiechnięte dziewczyny, odziane w charakterystyczne stroje harcerskie.

Moją uwagę w pierwszej kolejności przykuły szare spódniczki, ładnie układające się na biodrach obu harcerek i sięgające im trochę nad kolana. Ponadto ubrane były w szare koszule z podwiniętymi rękawami, ciemne, długie skarpety i turystyczne buty za kostkę. Strój wieńczyły berety harcerskie koloru butelkowej zieleni, które zawadiacko przekrzywione prezentowały się na ich głowach.

Od razu nabrałem ochoty zasalutować i niezwłocznie wyruszyć z nimi w nieznane. Obie dziewczyny były bowiem atrakcyjne, każda na swój sposób.

Jedna wyższa, druga niższa. Ta pierwsza smuklejsza, o włosach koloru mieniącego się w słońcu kasztanu i twarzy wschodzącej gwiazdy modelingu. Drugą harcerkę natura obdarzyła burzą blond loków, lekko pyzatą twarzą i apetycznymi kształtami, które prosiły się o męski dotyk.

Nie miałem jednak czasu rozmarzyć się na temat wspólnej przygody, bo głos tej wyższej dziewczyny przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Przy naszym liceum działa drużyna harcerska. W piątek, na szkolnym boisku organizujemy spotkanie i nabór nowych harcerzy oraz harcerek –  mówiła szybko, ale bardzo wyraźnie, a jej głos niezwykle miło rozpływał się w mojej głowie.

– Każdy nowy członek mile widziany! Zapraszamy! – dodała entuzjastycznie druga dziewczyna i uśmiechnęła się zawadiacko.

W tamtym momencie byłem w takim szoku, że nie wyłapałem dwuznaczności jej słów. Moje hormony ewidentnie zwróciły uwagę na wyższą z harcerek i wywołały u mnie znajome drżenie. Odruchowo opuściłem wzrok i spojrzałem na jej dłonie.

W ręku trzymała ulotki. Podała mi jedną. Instynktownie po nią sięgnąłem. Chwyciłem świstek papieru, ale smukła harcerka go nie puściła i przez chwilę, która wydała mi się słodką wiecznością, czułem z tą dziewczyną niezwykłe połączenie.   

– Jak masz na imię? – spytała.

Zawstydzony gapiłem się na nasze dłonie jednocześnie trzymające ulotkę po obu jej krańcach i czułem, że ona świdruje mnie swoimi oczyma. Z wielkim trudem podniosłem na nią wzrok. Nasze spojrzenia się spotkały i właśnie wtedy utonąłem w jej błękicie.

–  Seweryn – wydukałem, a lazur jej oczu zasysał mnie coraz silniej. W płucach zaczęło brakować mi powietrza.

– Do zobaczenia w piątek… Seweryn! – głos drugiej z dziewczyn szczęśliwie mnie otrzeźwił.

Wziąłem głęboki wdech.

– Tak, tak. Dziękuję – tylko tyle rzuciłem na odchodne.

Zapragnąłem jak najszybciej się ulotnić. Szybkimi susami pokonałem schody i zniknąłem za drzwiami wejściowymi do szkoły. Dopiero w szatni udało mi się wyrównać oddech i przy okazji uspokoić skołatane serce.

Owe harcerki, a szczególnie ta wyższa nie mogły mi jednak wyjść z głowy, a już na pewno nie w trakcie pierwszej lekcji tego dnia. Zamiast skupić się na wzorach kreślonych na tablicy przez naszego profesora od fizyki, ja gapiłem się na ulotkę, zapraszającą mnie na harcerskie spotkanie i początek wspaniałej przygody.

Iść czy nie iść, o to jest pytanie! – ten filozoficzny dylemat zaprzątał moje myśli, a argumenty za walczyły z argumentami przeciw. I gdy te drugie zaczęły niebezpiecznie przeważać, z odsieczą nadciągnęło pewne wspomnienie, a ściślej mówiąc dawna rozmowa dziadka z moim ojcem o mnie, której kluczowym wnioskiem było: jeśli chcesz zrobić z chłopaka mężczyznę, zapisz go do harcerstwa!

Dotarło do mnie z siłą wodospadu, że wówczas za słowami seniora naszego rodu krył się głębszy sens. Harcerstwo to nie tylko wychowanie w duchu patriotycznym, nabywanie umiejętności przetrwania w naturze, ale to także, a może przede wszystkim – dziewczyny!  A zatem to szansa do oswajania się z nimi, szczególnie tymi najbardziej atrakcyjnymi i tworzenia sobie doskonałego przedpola do przyszłego podrywu.

Wtedy trochę to wypierałem, ale podświadomie chyba już wiedziałem, że obiekt mych westchnień i zakusów może być tylko jeden. Ona i nikt inny.

W tym przekonaniu utwierdziło mnie piątkowe spotkanie organizacyjne, na które oczywiście się wybrałem. Okazało się, że w drużynie harcerskiej  jest sporo świetnych dziewczyn, z różnych roczników i co najmniej kilkanaście wartych grzechu. Jednak moją uwagę natychmiast przykuła znów owa smukła harcerka o kasztanowych włosach, której widok momentalnie postawił w moich slipkach namiot i to nie byle jaki.

Klamka zapadła. Tak oto złożyłem deklarację i zostałem przyjęty w poczet harcerzy.

Jeszcze w toku piątkowego spotkania udało mi się pokątnie ustalić, że „ona” ma na imię Marta i jest tylko o rok ode mnie starsza. Nie odważyłem się do niej podejść, ale już zacierałem ręce, że w najbliższych tygodniach będę miał wiele sposobności, aby w neutralnych, harcerskich okolicznościach móc się do niej zbliżyć i lepiej poznać.

Niestety przeliczyłem się co do realiów panujących w drużynie. W ciągu roku szkolnego spotkania odbywały się głównie w zastępach, to znaczy mniejszych podgrupach. Ja trafiłem do zastępu wyłącznie męskiego. Z dziewczynami widywaliśmy się sporadycznie, na przykład przy okazji harcerskich spotkań świątecznych.

To podcięło mi trochę skrzydła i nawet rozważałem szybką ewakuację z harcerskiej gromady. Wzdychać do Marty mogłem przecież także na przerwach, mijając ją od czasu do czasu na szkolnym korytarzu.

Jednak jakimś cudem wytrwałem, a życie udowodniło, że jest pełne niespodzianek. Wymaga trudu, ale często wynagradza poświęcenie. Co prawda nagroda nie zawsze jest dokładnie tym, czego oczekujemy, ale to już inna kwestia.

W połowie maja dotarła do mnie informacja, że nasza drużyna organizuje wakacyjny obóz harcerski, a na początku czerwca konspiracyjnie ustaliłem, że Marta na pewno się na niego wybiera.

W takim wypadku i mnie nie mogło tam zabraknąć.


Wyjazd zaplanowano na początek lipca. Czekał mnie cały miesiąc w namiotach, w spartańskich warunkach, gdzieś w lasach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Był to mój pierwszy obóz harcerski i nie wiedziałem do końca, czego należy się po nim spodziewać.

Dlatego nie nastawiałem się na nic szczególnego i powtarzałem sobie w duchu: poczekamy, zobaczymy. Cieszyłem się jednak, że codziennie będę mógł widywać Martę.

Już w jednym z autokarów wiozących nas na obóz dopisało mi szczęście. Udało mi się usiąść tuż za Martą i jej koleżanką z klasy – Karoliną, tą samą, która towarzyszyła Marcie w trakcie niezapomnianego rozdawania ulotek.

To zrządzenie losu wprawiło mnie w genialny humor i całą drogę uśmiechałem się od ucha do ucha. Moje pozytywne nastawienie udzieliło się także Karolinie, więc w trakcie podróży, wspólnym rozmowom i śmiechom nie było końca. Marta zdawała się trochę nieobecna i sporadycznie włączała się do dyskusji, ale żarty i przycinki z jej dobrą koleżanką w dużym stopniu rekompensowały tę sytuację.

Gdy dotarliśmy na miejsce, miałem wrażenie, że szczęście mnie nie opuszcza. Miejscówka była zniewalająca.

Obóz harcerski rozlokowano na leśnej polanie. Wokół rozciągały się piękne lasy. W niedalekim sąsiedztwie skrywały się źródło z krystalicznie czystą wodą, tworzące sporawe cieki wodne, w których można było fajnie się popluskać. Najbliższa wioska była oddalana o jakieś cztery kilometry. Ogólnie urokliwa dzicz i spartańskie warunki.

Uczestnicy obozu zostali podzieleni na  kilka zastępów, po około dziesięć osób każdy. Taki podział miał już obowiązywać do końca obozu.

Każdy zastęp zakwaterowano w odrębnym namiocie typu „dycha”. Ustawiono ich kilkanaście wokół obozu na planie kwadratu, tworząc pośrodku plac apelowy. Centralny punkt obozu zajmował wysoki, smukły maszt z dumnie powiewającą u jego szczytu biało-czerwoną flagą.

Zostałem przydzielony do zastępu numer siedem, który później obrał urokliwą nazwę „Szemrane Szumowiny”. Byliśmy grupą koedukacyjną – sześć dziewczyn oraz czterech chłopa. Bardzo szybko staliśmy się zgraną paczką. Zastępowym wybraliśmy jednogłośnie Anię, najstarszą w naszym gronie i o najdłuższym stażu harcerskim. Fakt, że była atrakcyjną dziewiętnastolatką, o bardzo kobiecych kształtach, również mógł mieć znaczenie przy głosowaniu, przynajmniej dla mnie stanowił argument decydujący.

Anię szybko ochrzciliśmy „Szefową” i tak się do niej zwracaliśmy.

W sumie jedynym rozczarowaniem pierwszego dnia obozu była okoliczność, że moja skrywana sympatia wraz z Karoliną trafiły do innego zastępu niż ja. Jednakże późniejsze wydarzenia uświadomiły mi, że może dobrze się stało.


Czas szybko płynął. Po kilku dniach pobytu zdążyłem się zorientować, że obóz harcerski to nie tylko wypoczynek, ale przede wszystkim dyscyplina i dużo codziennych obowiązków.

Każdy zastęp miał przydzielane własne zadania, dlatego nie miałem zbyt wielu okazji, by zbliżyć się do Marty. Co jakiś czas mijaliśmy się pospiesznie na terenie obozu, ale praktycznie mnie nie zauważała.

Z drugiej strony, widziałem coraz większe zainteresowanie ze strony jej koleżanki. Jak tylko nasze drogi się przecinały, Karolina uśmiechała się do mnie, a w oczach dostrzegałem iskierki. Bardzo mi to schlebiało i intrygowało.

Któregoś dnia sprzedała mi szczery komplement. Powiedziała, że przypominam jej Bena Afflecka, którego osobiście uważałem w tamtym czasie za przystojniaka. Ja takowym się nie czułem. Pewnie jak każdy nastolatek miałem sporo kompleksów, a szczególnie dobijał mnie fakt, że byłem bardzo wysoki, a jednocześnie dość drobnej budowy ciała, pomimo usilnych wysiłków i prawie codziennego robienia pompek i innych ćwiczeń. Ogólne postrzegałem się, jako tyczkowatą chudzinę o dość znośnej twarzy, zatem z potencjałem, ale bez szczególnego szału.

Dlatego coraz wyraźniejsze zainteresowanie Karoliny stopniowo poprawiały mi samoocenę. Tym bardziej że zadziorna blondyneczka może nie była taką pięknością, jak Marta lub Ania, ale nadrabiała to seksapilem. W jej ruchach, gestach i głosie, było coś radosnego, dziewczęcego, ale i zmysłowego zarazem. Nie grzeszyła wzrostem, bo miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów, ale mogła się pochwalić niewątpliwymi atutami – wysportowaną sylwetkę, kształtną pupą i dorodnym biustem.

Jej uroda nie peszyła mnie, a wręcz zachęcała do figlarnych żartów i przekomarzań, więc z każdym kolejnym dniem rzucaliśmy między sobą wesołe uwagi, przycinki, podteksty.

Co więcej, kilka razy przelotnie dotknęła mnie tu i tam, pod pretekstem, że na przykład usiadł mi komar i trzeba go odgonić, bo jeszcze się biedaczysko ubrudzi. Za takie teksty nie raz i nie dwa miałem ochotę sprzedać jej siarczyste klapsy w jędrne pośladki, ale  zawsze się powstrzymywałem.

Bałem się, że może się obrazić za taką śmiałość, a nadto gdzieś tam po głowie ciągle spacerowała mi Marta.


To był chyba dwunasty dzień obozu.

Słońce dawało pierwsze sygnały, że powoli zamierza zachodzić, ale jeszcze pozwalało cieszyć się swoim ciepłem.

Zmęczony wracałem niespiesznie do obozu w przepoconej podkoszulce i ubrudzonych spodenkach, bo ostatnią godzinę samodzielnie kopałem doły w lesie przy pomocy saperki. W sumie nie wiem po co, ale rozkaz to rozkaz.

Mojego nastroju nie poprawiał fakt, że dzień wcześniej, w trakcie rozmowy w męskim gronie, ktoś rzucił informację, że Marta prawdopodobnie ma chłopaka. Podobno to jakiś dwudziestodwulatek, szycha hufca. Jeszcze mniej pewna plotka głosiła, że ta szycha za kilka dni miała wpaść do nas z wizytacją i skontrolować, jak toczy się nasze życie obozowe.    

Rozmyślając o tej smutnej okoliczności, zbliżałem się do obozu. Zamierzałem niezwłocznie zdać saperkę w namiocie administracyjnym, a następnie złamać regulamin i bez pozwolenia udać się do pobliskich źródeł, opluskać zmęczone ciało.

Nie zdążyłem jednak swoich planów wcielić w życie. Gdy byłem na ostatniej prostej przed wejściem do obozu, ktoś nagle nadbiegł zza moich pleców, wyrwał mi saperkę z ręki i z głośnym śmiechem wbiegł między drzewa, kierując się w głąb sosnowego lasu.

Znałem już dobrze ten zadziorny chichot. Sprawcą jawnej dywersji była oczywiście Karolina.

Przestraszyłem, że ta niefrasobliwa diablica, o bujnych, blond lokach, może zgubić saperkę i będę miał przez to problemy. Dlatego długo się nie zastanawiając, ruszyłem za nią w pogoń.

Dogonić tego diabełka nie było jednak łatwo, bo biegła naprawdę szybko. Dopadłem ją dopiero jakieś trzysta metrów dalej, gdy wyraźnie zwolniła, opadłszy z sił. Nagle stanęła i odwróciła się w moim kierunku. Prezentowała się ślicznie w opiętej podkoszulce, podkreślającej jej dorodny biust, szarej spódniczce i zielonych getrach, sięgających niemalże kolan. Zadziorności dodawały jej brązowe trapery za kostkę z brązowej skóry.

Zatrzymałem się kilka kroków przed nią. Ciężko oddychaliśmy. Wysunąłem w jej kierunku dłoń.

– Oddaj mi saperkę – rozkazałem.

– Nie oddam.

– Jak to nie oddasz?

– Sam sobie weź – odpowiedziała hardo.

– Nie wygłupiaj się, zmęczony jestem. Proszę daj mi ją i wracajmy – odpowiedziałem zirytowany.

– To wracaj. Ja zostaję i saperka też. – Odwróciła się na pięcie i zastygła w oczekiwaniu.

Podszedłem bliżej i spróbowałem zza jej pleców sięgnąć moją zgubę. Nie pozwoliła na to. Przytuliła ją do piersi.

Ponowiłem nieśmiałe ruchy, ale ona co rusz zasłaniała się barkiem i jednocześnie chichotała.

W końcu zdenerwowany przyciągnąłem ją do siebie. Nadal była zwrócona do mnie plecami, a jej pupa wypinała się i ocierała o moje uda i nie tylko. Nachylałem się nad nią, coś mówiłem, prosiłem, próbowałem rękoma zluzować jej uścisk na saperce, ale bez skutku, a ona ciągle się śmiała. Ogólnie rzecz ujmując, toczyła się między nami szczeniacka zabawa, a dzięki wzajemnym ocieraniom, całkiem przyjemna.

Wreszcie udało mi się odebrać saperkę. Wyprostowałem się i wypuściłem Karolinę z uchwytu. Odeszła dwa kroki, odwróciła się na pięcie i stanęła naprzeciwko mnie. Obdarzyłem ją spojrzeniem wyrażającym zdezorientowanie ze szczyptą irytacji.

– Co cię napadło? – spytałem.

Uśmiechnęła się do mnie, ale nagle zrobiła na wpół przerażoną, a na wpół słodką minkę. Spojrzała ostrożnie w lewo, potem w prawo, a na koniec na mnie.

 – Nie rób mi krzywdy. Proszę! – wyszeptała.

– Co? O czym ty mówisz? – otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.

– Wiem, co ci chodzi teraz po głowie – mówiła cicho, ale wyraźnie. – Jesteśmy tutaj tylko my. Nikogo nie ma w pobliżu. –  Ponownie się rozejrzała.

Odruchowo też to zrobiłem.

Miała rację. Byliśmy sami w leśnej głuszy. Prawdopodobieństwo, że nas ktoś tutaj zauważy lub usłyszy niewielkie. Otaczały nas tylko wysokie drzewa i dość znaczna gęstwina rosnących między nimi krzewów.

W sumie idealny zaułek na różne grzeszne sprawki – pomyślałem, ale natychmiast skarciłem się w duchu.

– Ty jesteś taki silny, spocony, zły, a ja byłam niegrzeczna. – Spuściła niewinnie główkę, ale wciąż na mnie patrzyła. – Wiem, że teraz możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz… – zawiesiła głos i czekała na mój ruch.

Otaczającą nas ciszę przerywał tylko cichy, chaotyczny szczebiot ptaków. Słońce przezierało między drzewami, które rzucały na ziemię długie cienie. Dzień chylił się ku zachodowi, ale wystarczająca ilość światła tworzyła raczej miły nastrój intymności niż wieczornej, leśnej grozy. 

Jednak w mojej głowie rozgorzał horror wojny toczonej między młodzieńczą nieśmiałością, nakazującą wstrzemięźliwość i cichy odwrót, a męską rządzą sączącą do ucha niegrzeczne scenariusze. Czułem, że stoję na pierwszej linii frontu, a lawina myśli i pytań bombarduje każdą komórkę mojego umysłu. Nie mogę. Nie wypada. No i Marta! Co ty? Zwariowałeś! Przecież ona ma chłopaka. A Karolina jest tu i teraz i tak nęci. Jej cycki, dupcia są warte grzechu, a i może cipki zasmakuję. Sama się prosi. Tylko na co mogę sobie pozwolić i  jak się do tego zabrać? Nie chcę się zbłaźnić. A może ona mnie wkręca? Zaraz pewnie znów pryśnie i potem będzie się ze mnie nabijać. No i robi się późno. Co robić?

Karolina chyba wyczuwała moje wątpliwości, ale na szczęście nie zamierzała rezygnować. Cofnęła się o krok i oparła plecami o najbliższą sosnę, której korona górowała gdzieś wysoko nad nami. Wpatrywała się we mnie intensywnie, przypominając małą, podekscytowaną dziewczynkę.

I wtedy to zrobiła. Powoli, bardzo zmysłowo uniosła swoją spódniczkę harcerską o kilkanaście centymetrów, odsłaniając wysportowane, siedemnastoletnie uda. Moja wyobraźnia zaczęła szaleć.

– Obiecuję. Nie będę już uciekać. – Znów zrobiła słodką minkę.

Stałem sparaliżowany, patrząc na nią z niedowierzaniem. Mój oddech był drżący i szybki.

– Spełnię każde twoje życzenie, tylko… – zawiesiła głos.

– Tylko co? – spytałem.

 – Tylko mnie nie gwałć – wyszeptała z wyraźną nutą uległości.

Przeszedł mnie dreszcz podniecenia, ciepły, relaksujący i dodający otuchy. Trudno to opisać słowami, ale nagle wszelkie wątpliwości ulotniły się jak za dotknięciem różdżki, a przed oczyma stanęła mi skryta lista życzeń niedoświadczonego i niewyżytego szesnastolatka. Przeskanowałem ją szybko w pamięci: namiętne pocałunki, macanie cycków i pupci, palcówka, minetka itd. Lista była naprawdę długa.  

I gdy już chciałem podjąć rozpustne działanie, rzucić się na dzierlatkę, posmakować jej języka i wymiętosić każdy skrawek jej młodzieńczego ciała, jak na złość przypomniały mi się zasady harcerskie. Zaniepokoił szczególnie punkt numer dziesięć, który wspomniał coś o czystości myśli i uczynków.

Dopadły mnie wyrzuty sumienia i zasiały ziarno niepewności. Wstrzymałem się w pół kroku. Ciało chciało przeć naprzód, lecz rozum wstrzymywał wszelki ruch i ponowił proces analizy.

Na szczęście w ułamku sekundy znalazłem sprzymierzeńca. Zasada numer sześć kodeksu harcerskiego głosi:  Harcerz miłuje przyrodę i stara się ją poznać. Nie byłem pewny, czy autor miał na myśli obcowanie z naturą, jakie właśnie chodziło mi po głowie, ale postanowiłem tego nie roztrząsać. Podjąłem decyzję.

Koncert życzeń czas zacząć – zawyrokowałem w myślach. Jednak może warto podejść do tego z większym szacunkiem i dystansem. Jak pomyślałem, tak zrobiłem.

– Zdejmij podkoszulkę – rozkazałem lekko drżącym głosem, wpatrując się w jej zielony T-shirt, pod którym skrywała obfity biust. Już od dawna chciałem go zobaczyć w pełnej krasie.

Zawahała się, jeszcze raz rozejrzała i upewniła, że nikogo nie ma w pobliżu. I zaraz potem, niespiesznie, ale sumiennie przystąpiła do realizacji polecenia, a moje serce waliło w piersi jak szalone.

Gdy zdjęła podkoszulek,  zorientowałem się, że nie miała na sobie stanika. Moim oczom ukazały się duże, jędrne piersi i wysportowany brzuch. Karolina trochę się zawstydziła i jedną ręką próbowała się zasłonić. Widziałem jednak, że ma ciemne brodawki i sterczące sutki. Zapraszały, aby je całować i ssać.

Poczułem, że penis chce mi rozsadzić spodenki. W pierwszej chwili chciałem się rzucić na jej cycki, dotykać je, gryźć. Na całe szczęście w ostatniej chwili się opanowałem.

– Zacznij je dotykać – wychrypiałem.

– Co?

– Pieść swoje cudne cycuszki w sposób, jaki lubisz! – odpowiedziałem stanowczo.

Komplement, który przy tej okazji jej posłałem, dodał jej śmiałości. Diablica opuszkami palców lewej ręki zaczęła powoli, bardzo delikatnie przesuwać po swoich piersiach, a prawą ręką masowała swój słodki brzuszek.

Siła nacisku jej rąk wzrastała, a Karolina skoncentrowała się tylko na swoich dorodnych melonach. Coraz odważniej je masowała i ugniatała.

Z trudem przełknąłem ślinę i wpatrywałem się w piersi Karoliny jak zahipnotyzowany. Analizowałem każdy ruch jej dłoni, próbując zapamiętać kolejność chwytów, siłę dotyku i inne szczegóły.

Palce dłoni skierowała niespiesznie w kierunku brodawek. Gdy tam dotarła, palcami wskazującymi i środkowymi zaczęła wodzić po wydatnych sutkach, delikatnie je dociskać. Po chwili do gry ruszyły także kciuki, a nabrzmiałe sutki były na zmianę ciągnięte i ściskane.

Karolina zamknęła oczy i zwarła uda. Jej ciało mimowolnie zaczęło się poruszać w powolnym, erotycznym tańcu, a oddech przyśpieszył.

Diablica objęła teraz piersi pełnymi dłońmi i zaczęła je rytmicznie ugniatać i dociskać do siebie. Ku mojemu zaskoczeniu robiła to bardzo energicznie, wręcz na granicy bólu, ale to tylko spotęgowało jej i moje podniecenie.

Zapragnąłem ją porządnie wymacać. Chwycić jej dorodne cyce i dać im dużą porcję męskiego miętoszenia.

– Przestań! – rozkazałem.

Przerwała swój taniec. Wyrwana z transu, zawstydziła się. Widziałem to. Próbowała ręką zasłonić swoje nagie piersi. Skurczyła się w sobie. Wyglądała tak nieporadnie.

W pierwszej chwili pewnie pomyślała, że to koniec, że jej igraszki nie przypadły mi do gustu, ale gdy spojrzała na mój wyraźny namiot w spodenkach, odetchnęła z ulgą.

Tak, mój diabełku. To jest dopiero początek – uśmiechnąłem się do siebie w myślach.

– Podnieś ręce nad głowę i złap się nimi drzewa – rozkazałem.

– A może chcesz…

– Nie odzywaj się, tylko wykonuj polecenia! Ręce nad głowę – warknąłem i sam się sobie dziwiłem skąd we mnie tyle bezczelności.

Chyba jednak jej to zaimponowało, bo zaskoczona, pośpiesznie wykonała polecenie.

Moja ekscytacja mieszała się z lekkim strachem, ale jej uległość dawała bardzo duży zastrzyk pewności siebie.

Powoli zbliżyłem się do niej. Przede mną stała bezbronna, seksowna, mała diablica, o kręconych, niesfornych włosach i zajebistych cyckach spragnionych mojego dotyku. Jej jędrne piersi były teraz lekko uniesione. Prezentowały się przede mną w pełnej okazałości, a dzięki wcześniejszemu instruktażowi, wiedziałem, jak im zrobić dobrze.

Obiema rękami objąłem dziewczęce melony. Po raz pierwszy w życiu. 

Karolina drgnęła i mocniej ścisnęła swoje uda. Mnie też przeszedł dreszcz podniecenia. Dotyk jej piersi był nieziemski i pamiętam go jeszcze dziś. Idealnie wpasowały się w moje dłonie. Były ciepłe, jędrne, ze sterczącymi sutkami.  Nie mogłem od nich oderwać oczu.

Rozpocząłem powolny taniec dłoni wokół jej piersi. Pocierałem ich spody i boki. Wodziłem palcami, by za chwilę znów złapać je od spodu i coraz silniej ugniatać, zadzierając lekko do góry.

Karolina ponownie się nakręcała. Odchyliła głowę i przymknęła oczy, a ciało oddało się erotycznemu tańcowi. Z każdą upływającą sekundą coraz mocniej ściskała do siebie uda, zmysłowo ruszała biodrami i wciągała śliczny brzuszek. To było nieme zaproszenie, by zająć się jej brodawkami i nabrzmiałymi sutkami.

Rozpocząłem ich delikatne ciągnięcie i szczypanie. Używając palców skazujących i kciuków bawiłem się nimi jak pokrętłami radia. Karolina jęknęła z rozkoszy. Dodało mi to animuszu. Ponownie chwyciłem jej piersi w obie dłonie i zacząłem je silnie ugniatać. Z mych dłoni wystawały tylko twarde sutki.

Postanowiłem włączyć do gry mój język. Najpierw bardzo delikatnie lizałem, ale za chwilę już ssałem i pędzlowałem moim językiem sutki Karoliny, przy akompaniamencie jej cichych jęków.

Teoretycznie ta chwila mogłaby trwać wieczność. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak było i tym razem.

Widząc taniec bioder Karoliny i metodyczne ściskanie przez nią ud, podejrzewałem, że jej szparka musi być teraz wilgotna. Chciałem natychmiast poczuć jej zapach i smak.

Powoli przyklęknąłem. Dłonie zsunąłem na jej szerokie biodra, a ustami udałem się w kierunku jej pępka. Całowałem jej słodki brzuch. Mój ciepły oddech dawał jej dodatkowych doznań. Wyczuwałem, że rytmicznie spina mięśnie brzucha, pośladków i ud. Mój język coraz odważniej poczynał sobie na brzuszku Karoliny i schodził coraz niżej, aż dotarł do górnej krawędzi jej harcerskiej spódniczki, strzeżonej skórzanym paskiem ze srebrną klamrą.

Karolina wciągnęła powietrze. Jej ręce wylądował na mojej głowie i pchały ją niżej, ku jej niewinności. Chyba podobnie jak ja, nie mogła się już doczekać zadarcia spódnicy w górę, pozbycia się dziewczęcych majteczek i zanurzenia mojego języka w jej słodyczy. Nie byłem pewny, czy będę wiedział co dokładnie robić, ale wiódł mnie instynkt samca, który czuje cieczkę u suki.

Chwyciłem szarą spódnicę przy dolnej krawędzi i niespiesznym ruchem, zacząłem zadzierać ją ku górze, konsekwentnie odsłaniając kolejne centymetry dziewczęcych ud. Serce łomotało w mych piersiach, ręce drżały, a oczy z niecierpliwością wyczekiwały widoku majteczek Karoliny.

I wtedy usłyszeliśmy delikatny trzask gałązki, nie dalej niż kilkanaście metrów od nas.

Wyprostowałem się energicznie i instynktownie objąłem półnagą diablicę, zasłaniając ją przed oczami niechcianego intruza.

Nastała chwila pełna napięcia i niepewności.

Rozejrzałem się wokół. Powoli ściemniało, ale jeszcze wyraźnie było widać najbliższą okolicę. Wyglądało na to, że jesteśmy w lesie sami. Nasłuchiwałem w napięciu, ale docierał do nas tylko śpiew ptaków. Zdziwiłem się, że Karolina wydawała się mniej spłoszona niż ja.  Przytulona do klatki piersiowej, wdychała mój zapach.

Nagle zza krzaków wybiegła wiewiórka. Zawstydzona zatrzymała się naprzeciwko nas, a po chwili uciekła na najbliższą sosnę. Wspięła się zwinnie po pniu, przebiegła po sporej gałęzi i przeskoczyła na kolejne drzewo. Z ulgą odprowadzałem ją wzrokiem.

Karolina zachichotała.

Spojrzałem na mojego diabełka, a jej w oczach dostrzegłem żądzę powrotu do tego, co nam tak brutalnie przerwano.

Jednak ta wymuszona pauza dała mi chwilę oddechu i podsunęła nowe życzenie.

– Podsuń swoją spódniczkę maksymalnie do góry i pokaż mi, co tam skrywasz – szepnąłem jej do ucha.

Następnie, patrząc jej w oczy, cofnąłem się o trzy kroki do tyłu, by lepiej widzieć ten spektakl.

– Spódniczkę do góry… czy tak? – Ręce skierowała na boki, poniżej bioder. Chwyciła spódniczkę i zaczęła ją podciągać, ukazując coraz większą połać swych zgrabnych ud.

– Wolniej! – postanowiłem nie być jej dłużnym. Chciała się droczyć, to i ja nie zamierzałem odpuszczać.

Wykonała polecenie. Spódniczka zmierzała powoli w górę, bardzo zmysłowo.

– Czy teraz  robię to dobrze? – spytała niby nieśmiało, ale z szelmowskim uśmiechem.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale narastające podniecenie odebrało mi głos, więc tylko kiwnąłem na potwierdzenie.

Karolina kontynuowała, patrząc na mnie wyzywająco. Odsłaniała niespiesznie swoje seksowne uda, a ja ostatkiem sił walczyłem ze sobą, by nie wyjąć swojego przyjaciela ze spodenek i rozpocząć szaleńczą masturbację.

Zaschło mi w gardle. Nozdrza się rozszerzyły i z trudem wciągały powietrze.

Wreszcie nadszedł ten upragniony moment. Moim oczom ukazały się jej majteczki i coś jeszcze. Na błękitnych figach Karoliny była wyraźna plamka wilgoci. Moje ciało przeszedł prąd podniecenia. Nie mogłem oderwać wzroku od jej krocza.

Karolina postanowiła zdjąć spódniczkę, aby jej nie przeszkadzała w dalszych igraszkach. Olbrzymie podekscytowanie splątało moje myśli, dlatego nie skomentowałem tej niesubordynacji.

– Czy mam teraz dotykać mojej muszelki? – patrząc mi głęboko w oczy, bezbłędnie odgadła moje niewypowiedziane pragnienie.

Nie zdążyłem przytaknąć, a Karolina już zaczęła wodzić palcami prawej ręki po swoich majteczkach. Najpierw jednym palcem, potem dwoma, ale dosłownie po chwili już całą dłonią. Zmieniała tempo i kierunek ruchów, trudno było przewidzieć jej kolejne posunięcie. Widać było, że ma wprawę i robi to nie pierwszy raz.

Czyli dziewczyny też się masturbują – uśmiechnąłem się w duchu.

Opierała się plecami o drzewo, odziana tylko w błękitne figi, ciemno-zielone podkolanówki i brązowe buty za kostkę. Prawa ręka dziko tańczyła na majteczkach, a lewą dogadzała swoim cycuszkom, ugniatając szczególnie intensywnie sterczące sutki.

Jej podniecenie znów szybowało do góry. Jeszcze przez chwilę patrzyła na mnie, ale w końcu przymknęła oczy i odchyliła głowę. Zagryzła dolną wargę. Oddech miała szybki i krótki. Dekolt nad jej pełnymi piersiami zaczerwienił się, podobnie jak policzki.

Ociekała wprost seksem.

Chwilę delektowałem się tym widokiem, ale młodzieńczy ciekawość, nie pozwoliła mi zbyt długo zwlekać. Zapragnąłem zobaczyć i poczuć jej mokrą cipkę z bliska.

Podszedłem do Karoliny, która jeszcze mocniej przywarła plecami do drzewa. Klęknąłem przed nią i zarzuciłem sobie jej nogę na moje ramię. Drugą nadal stała twardo na ziemi.

Po raz pierwszy w życiu miałem okazję poczuć intymny zapach kobiety. Bardzo intensywny, specyficzny, ale na pewno podniecający.

Karolina odsunęła swoje majteczki delikatnie na bok, odsłaniając przede mną swoją kobiecość. Jej palce zaczęły bezpośrednio wodzić po wilgotnym sromie. Jęczała z rozkoszy.

Cudny widok. Wyposzczona szparka tuż przed mym nosem. W pełnej okazałości. Karolina miała wydatne wargi sromowe mniejsze, lśniące od śluzu, kusząco rozchylone i zapraszające do penetracji pochwy językiem.

Patrzyłem z zachwytem, ale jeszcze nie zdecydowałem się na pieszczenie jej ustami. Bałem się, że coś zepsuje i wybiję Karolinę z tego erotycznego transu. Zacząłem wzrokiem szukać łechtaczki, ale tak energicznie biegała po cipce swoimi zgrabnymi paluszkami, że w pierwszej chwili trudno było mi się rozeznać.

Karolina czując mój oddech na sromie, przestała się hamować. Jedną ręką nadal przytrzymywała figi, aby nie zasłaniały jej skarbu, a drugą dłonią ruszyła na podbój pochwy. Najpierw wsunęła tam palec wskazujący, później dołączył do niego także środkowy.

Robiła to metodycznie, wpierw wolno i płytko, ale po chwili jej pchnięcia stały się szybkie i głębokie, a ochy temu towarzyszące coraz głośniejsze.

Rozpustna diablica z trudem utrzymywała równowagę.  Postanowiłem jej ulżyć i także jej drugą nogę umościłem na moim wolnym ramieniu. Przyjęła to z wdzięcznym westchnieniem.

Unosiła się teraz nad ziemią, siedząc na moich barkach i goszcząc moją głowę między swoimi udami.  Jednocześnie lekko odchylona, opierała się plecami o pień drzewa. Me dłonie powędrowały pod jędrne pośladki dziewczyny, którymi kręciła energicznie.

Miałem wielką ochotę zrobić jej palcówkę, ale nasza obecna pozycja i moje zajęte ręce to uniemożliwiały. Rekompensowałem to sobie, ściskając jej kształtną pupę jak szalony.

A Karolina nadal pocierała swoją szparkę i penetrowała wejście pochwy, z trudem łapiąc przy tym oddech.

Wsłuchiwałem się w jej słodkie jęki i czułem, że moje ciało płonie. Strugi ciepłego powietrza, które wyrzucałem z siebie, trafiały prosto na jej szparkę. Wiedziałem całym sobą, że to ją dodatkowo nakręca i przedłużanie tego stanu byłoby istną torturą dla nas obydwojga. Chcieliśmy bowiem czegoś więcej. Moje suche usta i spragniony język potrzebowały wilgoci, a mokra cipka, wirująca tuż przed mym nosem, zapraszała, bym zaspokoił pragnienie. Niby kolejny ruch wydawał się zatem oczywisty, ale go odwlekałem. Nie z premedytacji, ale z młodzieńczej obawy. Jednak pokusa posmakowania jej wilgoci, przezwyciężyła wszelkie obiekcje.

Drżąc z ekscytacji, pocałowałem jej rozchylone wargi. Delikatnie, jeszcze bez języka. Moje usta już przy pierwszym kontakcie z cipką zostały odpowiednio nawilżone.

Karolina znieruchomiała, a jej ręka, jeszcze przed chwilą szalejąca w cipce, uciekła spłoszona.

Ponowiłem pocałunek, ale tym razem dołączyłem do tego język. Liznąłem zdecydowanie jej szparkę jak gałkę ulubionych lodów waniliowych. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Jej śluz wypełnił moje usta i gardło.

Może nie był to smak lodów waniliowych, ale wiedziałem, że w tym momencie nie zamieniłbym tej wilgoci na nic innego, nawet na butelkę schłodzonego piwa.

Przywarłem mocniej do jej cipki i zacząłem lizać bez opamiętania. Jej szparka miała tę przewagę nad butelką piwa, że pomimo mojego niepohamowanego pragnienia, „napoju” nie ubywało. Byłem nie tylko zaskoczony, ale też zachwycony faktem, że podniecona kobieta jest w stanie wyprodukować tyle intymnych soków.

Po Karoliny wstępnym oszołomieniu moimi oralnymi pieszczotami nie było już śladu. Zaczęła wierzgać ze zdwojoną siłą. Zrozumiałem, że bardzo pragnęła mojego języka, tylko bała się o to poprosić. Gdy wreszcie to dostała, ostatnie hamulce w jej głowie puściły.

Poczułem, jak jej wolna dłoń chwyciła mnie za tył głowy, dociskając jeszcze mocniej twarz i usta do jej napalonej szparki. Mój nos przywarł do niej na wysokości łechtaczki, a język wbił się w wejście pochwy. Co prawda zakres ruchów był dość ograniczony, ale wachlowałem nim bez opamiętania. Karolina oszalała z rozkoszy.

– O jeeeej… tak… proszę…. o taaaak! Nie przerywaj… – na zmianę wyrwało się z jej ust, przeplatane bardzo głośnymi westchnieniami i jękami.

Ta muzyka trwała dłuższą chwilę. Wreszcie przekroczyła prób mojej wytrzymałości. Poczułem, że penis zaczyna nerwowo pulsować i zaraz wytryśnie, a ja nie jestem w stanie tego powstrzymać. Nie przerywając posuwania Karoliny językiem, prawą ręką sięgnąłem do swoich spodenek i jakimś cudem jednym ruchem rozpiąłem rozporek. Sprawnie wydostałem przyrodzenie na zewnątrz. Penis był nabrzmiały jak jeszcze nigdy w życiu.

Wyjąłem go w ostatniej chwili. Gdy tylko poczuł wolność, eksplodował całą zawartością spermy, która poleciała w kierunku pnia drzewa, o które opierała się Karolina. Jęknąłem przeciągle i jeszcze silniej przywarłem twarzą do jej łona.

Diablica chyba się nie zorientowała, że osiągnąłem orgazm.  Była zbyt skupiona na sobie. Trudno się jednak dziwić. Czułem, że ona też jest już bardzo blisko finału.

Jej jęki i westchnienia stały się jeszcze intensywniejsze, ruchy krótkie, gwałtowne. Wpięła palce w moje włosy i zacisnęła w pięść. Jej cipka atakowała mój język, brodę i nos. Dziewczęcą wilgoć pomieszaną z moją śliną miałem na całej twarzy. Nasze zmieszane płyny ściekały mi po brodzie na szyję i moczyła podkoszulek.  

Ja także byłem w ekstazie. Ciche uwolnienie mojego nasienia pozwoliło mi teraz jeszcze bardziej skupić się na przeżyciach Karoliny. Delektowałem się jej podnieceniem, smakiem i jękami. Prowadziłem ją niechybnie do bram orgazmu. Nie dało się ich przegapić.

Karolina nagle wyprężyła się, znieruchomiała, wstrzymała oddech, a potem wydała przeciągły jęk, a raczej stłumiony krzyk. Jej ciało zaczęły przeszywać spazmatyczne dreszcze.

Chciałem kontynuować pracę językiem i zlizać jej soki do ostatniej kropelki, ale ręką zasłoniła swoją szparkę, dając mi sygnał, że jej cipka jest zbyt wrażliwa i nie zniesie więcej mojego oralnego ujeżdżania.

Delikatnie zsunąłem ją z ramion. Powoli osunęła się na moje uda i przyrodzenie. Objęła mnie obydwoma rękoma za szyję i mocno się przytuliła.

Oddychałem ciężko. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ona cicho płacze. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc tylko jeszcze mocniej przytuliłem ją do siebie.

Ja nie chciałem płakać. Wręcz przeciwnie. Rozpierała mnie energia. Klęczałem, tuląc diablicę, a penis, pomimo wytrysku, nadal stał na baczność, gotowy ruszyć do akcji, gdy nadarzy się taka sposobność. Czułem na nim rozpalone łono Karoliny, co tylko potęgowało moją dyspozycyjność.

Trwaliśmy tak chwilę wtuleni. Głaskałem ją po plecach. Karolina powoli zaczęła dochodzić do siebie. Już nie płakała, tylko oddychała głęboko. Lewą ręką, zaczęła przeczesywać moje włosy na potylicy. Było w tym wiele czułości i zmysłowości.

Penis zareagował na to wzmożonym podrygiwaniem.

Karolina odsunęła się troszkę ode mnie, na tyle, aby móc spojrzeć na moją twarz. Znów zobaczyłem jej zalotny uśmiech.

– Co za świntuszek. Trochę się tutaj pobrudziłeś? – powiedziała delikatnie zawstydzona. Ręką zaczęła wycierać okolicę moich ust i brodę.

– Byłem na niezłej uczcie i nie mogłem się powstrzymać – przyznałem zgodnie z prawdą i oblizałem się nieznacznie.

Uśmiechnęliśmy się do siebie, ale wyczułem, że Karolina o czymś intensywnie myśli.

– A Ty?

– Co ja? – udałem zdezorientowanie.

Karolina zsunęła się z moich ud i klęknęła naprzeciwko mnie. Spojrzała z ciekawością na sterczącego penisa, wystającego ze spodni przez uchylony rozporek, a po chwili z lekkim wahaniem wzięła go do ręki. Jej dotyk był niepewny, delikatny, ale bardzo nęcący.

– Chcesz… – Niestety nie było jej dane dokończyć.

Oboje jak na komendę spojrzeliśmy w kierunku, z którego nagle zaczął dochodzić niewyraźny dźwięk, ale na tyle charakterystyczny, że nie mieliśmy wątpliwości, co oznacza.

– Jasna cholera! – diablica rzuciła do mnie.

Zerwaliśmy się na równe nogi. Karolina chwyciła spódniczkę i zaczęła ją zakładać w pośpiechu. Ja w tym czasie odnalazłem jej podkoszulek. Zarzuciła go na siebie z kocią zręcznością. Ja z mniejszą gracją, ale upchnąłem siusiaka w spodenkach i szczęśliwie nie przyciąłem go sobie rozporkiem.

Dźwięk dzwonka obozowego ucichł. Gdzieś w dali słyszałem, jakby łamanie suchych gałązek, ale nie przykuło to mojej szczególnej uwagi. Coś innego zaprzątało moje myśli.

Mieliśmy niespełna trzy minuty, aby dobiec do obozu i stanąć przed naszymi namiotami do wieczornego apelu. Czułem, że szanse dotarcia na czas są mizerne. Mimo to rzuciliśmy się do rozpaczliwego biegu, ja z saperką w dłoni.

Diablica gnała przede mną. Szybko zbliżaliśmy się do obozu, ale Karolina nie kierowała się do głównego wejścia. Przypuszczałem, że postanowiła dołączyć do wieczornego apelu, wchodząc do obozu od tyłu, to znaczy od strony namiotów. Słusznie kombinowała. Zwiększała w ten sposób szansę, że nasze spóźnienie nie zostanie odnotowane, a przynajmniej nie będzie się tak rzucało w oczy.

Gdy prawie dotarliśmy na miejsce, rozdzieliliśmy się.

 – Jeszcze ci się zrewanżuję – zdyszana rzuciła na odchodne i każde z nas pobiegło w kierunku namiotu swojego zastępu.

Było już dość ciemno. Z jednej strony pomagało to w skradaniu się do celu, ale z drugiej strony, musiałem zachować ostrożność, aby przypadkiem nie przewrócić się o jakiś korzeń lub inną przeszkodę. Na szczęście sprawnie dotarłem na tyły mojego namiotu. Wczołgałem się do środka, zostawiłem saperkę na ziemi i pędem przebiegłem wzdłuż prycz w kierunku frontowego wyjścia. Z zewnątrz dobiegł mnie głos prowadzącego apel.

– Na moją komendę całość baczność! Zastępami meldować!

Pospiesznie wyszedłem na zewnątrz i dołączyłem do mojego zastępu, który w równym rzędzie stał trzy metry dalej. Wszystkie zespoły razem wzięte tworzyły trzy boki sporego kwadratu, a czwartym była kilkuosobowa kadra obozu, wysłuchująca wieczornych meldunków zastępowych.

– Czuwaj! Druhu oboźny, zastępowy Janek Byzdra melduje zastęp „Szybkich żółwi” do wieczornego apelu. Stan osobowy…

Próbowałem wyrównać oddech i niewiele słyszałem z tego, co mówił zastępowy Janek. Spojrzałem w kierunku zastępu Karoliny, który trwał w pozycji na baczność vis-a-vis naszego, po drugiej stronie placu apelowego, a miał się odliczyć już za chwilę, jako drugi.

Poczułem ulgę. Diablica stała już z innymi koleżankami, a jej śliczna zastępowa właśnie występowała przed szereg.

– Czuwaj! Druhu oboźny, zastępowa Marta Szymanowska melduje zastęp „Cnotliwych kociaków” do wieczornego apelu. Stan zgodny 10.

– Wstąp! – zakomenderował obwoźny.

Marta odwróciła się na pięcie i wróciła do zastępu. Na koniec wydała tradycyjną komendę:

– Zastęp spocznij!

Po raz pierwszy nie patrzyłem w tym momencie na moją sympatię, tylko na Karolinę. Spodziewałem się, że odwzajemni moje spojrzenie, ale tak się nie stało. Błądziła gdzieś oczami, ale na jej twarzy gościł chyba nieznaczny uśmiech.

Kolejne zastępy odliczały się, a ja wyczekując meldunku naszej zastępowej, rozejrzałem się niepewnie po innych zgromadzonych. Miałem wrażenie, że moje dołączenie do apelu, choć dyskretne, nie uszło uwagi kilku osób. Czułem na sobie ich spojrzenia. Szczególnie jedno było przeszywające na wylot. Zerknąłem kątem oka na Anię.

Szefowa co chwila zwracała nieznacznie głowę w moim kierunku i przeszywała wzrokiem, pewnie nie dowierzając jak mogłem dopuścić się takiej niesubordynacji. Z tego, co mogłem dostrzec, policzki miała zaczerwienione, jak mniemałem, ze złości.

Ciekawe, jaką karę wymierzy mi za to spóźnienie. Niezależnie jakie konsekwencje będę musiał ponieść, było warto – pomyślałem. Przelotnie musnąłem mojego wiernego przyjaciela przez spodenki. Drgnął porozumiewawczo, dając znać, że się ze mną zgadza. 

Oblizałem usta i znów poczułem smak Karoliny. Nie mogłem się już doczekać rewanżu, o którym wspomniała mi na odchodne.

Ten tekst odnotował 41,099 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.81/10 (133 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (12)

+6
-1
Super opowiadanie czekam na kontynuację.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
Niezłe i warte kontynuacji.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-1
Lubię u Ciebie to, że szczęśliwiec-bohater nie jest supermanem-megaciachem- jebaką, tylko właśnie szczęściarzem, kurczakiem, co mu się trafiło ziarnko.
A nie lubię, gdy jakieś słowo wraca po dwa razy w tym samym zdaniu jak pijany bumerang. Np.:
"palce drugiej zaczęła wsuwać do pochwy. Najpierw palec wskazujący, później dołączył do niego także palec środkowy".

Gdzieś na początku pomylił ci się chyba podmiot z przedmiotem. Na mojego czuja podrywacz jest podmiotem podrywu, a osoba podrywana przedmiotem, nie na odwrót. Chociaż przykład Twojego chłopca pokazuje, że podmiot (w odniesieniu do partnerki nr 1) może być przedmiotem (gdy poderwie go partnerka druga). Tak czy siak wesołe jest życie harcerza i pełne ambarasów i innych perypetii. Że tylko pozazdrościć. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Z tego Seweryna wyjątkowy szczęściarz. Jednak historia przedstawiona wyjątkowo realistycznie. Trudno w nią nie uwierzyć.
Wciąga. Czekam na ciąg dalszy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Może tylko "kątem oka" zamiast kontem 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-2
Fajne. Dobre. Dobrze napisane. Aż człowiek żałuję, że nie został harcerzem. Czekam na dalszą część!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
W pierwszej kolejności, dziękuję za wskazanie w komentarzach błędów i nieścisłości, które pojawiły się w opowiadaniu.

Już poprawiłem.

Za kolejne tego typu komentarze będę szczerze wdzięczny, bo choć staram się przykładać do korekty tekstu, to jak widać, byki różnego typu i tak się zdarzają. Chętnie je skoryguję, dzięki Waszej pomocy.

@MrHyde nie chciałem „uprzedmiotawiać” Marty, stąd wziął się w tekście świadomie „podmiot” podrywu, ale z Twoją uwagą się zgadzam. Dlatego zmieniłem, ale nie na „przedmiot”, lecz na „obiekt mych westchnień i zakusów”. Liczę, że wilk będzie syty i owca cała…

Wasze komentarze o wyczekiwaniu kontynuacji - super miłe. Kolejna część się pisze. Nawet jest na ukończeniu. Mam nadzieję, że nie każę Wam długo czekać na efekt końcowy, ale nic nie obiecuję, bo innych zajęć mi nie brakuje i na pracę twórczą (a szczególnie na porządną i niewdzięczną korektę tekstu) czasu czasem brak.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Obiekt i przedmiot to przecież to samo - synonimy. A mimo to wydźwięk zupełnie inny. Brawo Ty. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Świetne opowiadanie! Już nie mogę się doczekać kolejnej części 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Bardzo dobry początek historii 😉 Napisane w świetnym stylu, nawet nie ma się do czego przyczepić 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję za kolejne pozytywne komentarze.
A tak przy okazji - ta część opowiadania, na ten moment, doczekała się już 100 ocen od czytelników.
To mój rekord.
Dotychczas najczęściej ocenianym spośród moich opowiadań było: Weekendowe nadgodziny (doczekało się 67 ocen).
Tak liczna interakcja czytelników cieszy. Serdeczne dzięki.
Przyznam się, że jestem zaskoczony, iż właśnie to opowiadanie otrzymało najwięcej ocen. Ciekawe dlaczego? Co na to wpłynęło? Chętnie poznam Wasze zdanie w komentarzach.
Na koniec mam dobrą wiadomość. Właśnie wrzuciłem na Pokątne drugą część z serii Wakacyjny obóz harcerski. Mam nadzieję, że szybko przebrnie przez moderację i zostanie opublikowane przez Administratora.
Miłej lektury.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Przypominają się czasy młodości. Miałem przyjemność bywać na obozach harcerskich, w tym będąc nastolatkiem. Co prawda nie zdarzyło mi się ani razu puknąć żadnej z koleżanek, ale się działo. Często było wesoło, a kilka razy nawet pikantnie. W czasie jednego z obozów, mój dalszy kolega wykazał się sporą skutecznością, choć może mniej rozsądkiem, bo jedna z harcerek (jeszcze niepełnoletnia) którą zbałamucił, wróciła z brzuchem z obozu. W czasie innego obozu ze sprawdzonych plotek wnioskowałem, że dwie lub trzy koleżanki straciły cnotę z konkretnymi zuchami.
Co do samego opowiadania, dla mnie super napisane. Wciąga, dobrze się czyta, jedno wynika z drugiego i się dzieje. Czyli wszystko się zgadza. Ode mnie 10.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.