Wakacyjny obóz harcerski (V). Płonie nie tylko ognisko i szumią knieje…
19 sierpnia 2023
Wakacyjny obóz harcerski
Szacowany czas lektury: 40 min
Wakacje jeszcze się nie skończyły.
Podobnie jak historia obozu harcerskiego, w którym uczestniczyłem wiele lat temu.
Poniżej przedstawiam kolejną odsłonę.
Czy trzeba czytać wcześniejsze części, aby kontynuować lekturę?
Oczywiście zachęcam, ale nie jest to niezbędne.
Z treści tej części można wywnioskować, choćby w ogólnym zarysie, co zdarzyło się wcześniej.
Miłej lektury!
Szalony dzień powoli się kończył.
Najchętniej jego ostatnie chwile spędziłbym w samotności. Jednak absencja na wieczornym ognisku bez narażania się na masę dociekań ze strony innych harcerzy, wydawała się misją z kategorii niemożliwych do realizacji. Nawet nie podjąłem takiej próby. Z ciężkim sercem podreptałem w kierunku ogniska, które rozpalono w urokliwym miejscu, jakieś sto pięćdziesiąt metrów od granic obozu.
Większość braci harcerskiej zaspokoiła już wieczorny głód i rozsiadła się wygodnie na kocach w bezpiecznej odległości od kamiennego kręgu, wyznaczającego granice paleniska. Tylko kilku maruderów stało jeszcze z kijami w ręku, trzymając je tuż nad ogniem i opiekała nabite nań kiełbaski.
Od płonących drew, ułożonych w charakterystyczny stożek, biło miłe ciepło. Żółtawe oraz pomarańczowe jęzory ognia ślizgały się po nich bez wytchnienia, generując kojące trzaski, przerywane od czasu do czasu sykiem wystrzeliwanych w kierunku rozgwieżdżonego nieba drobnych iskier. Ich podróż była ekscytująca, lecz krótka. Po chwili ginęły w mroku, otulającym szczelnie okolicę.
Usiadłem na kocu w pierwszym rzędzie i obserwowałem ognisty spektakl, nie zwracając uwagi na gwarne towarzystwo blisko setki harcerzy. Jeśli ktoś mnie zagadnął, odpowiadałem zdawkowo i ponownie zatapiałem się w myślach, choć to, co przetaczało się przez moją głowę, przypominało raczej bezkresną pustkę.
Nie czułem nic z wyjątkiem skrajnego zmęczenia i dziwnego niepokoju, którego źródła nie umiałem lub nie chciałem zdefiniować. Z ostrożności nie rozglądałem się po zebranych. Skupiłem uwagę na szalonym tańcu płomieni i krótkim żywocie iskier.
Tak się oddałem temu zajęciu, że dopiero po kilku minutach uświadomiłem sobie, że do spontanicznych dźwięków ogniska i kojącego szumu lasu dyskretnie dołączyła ich wierna towarzyszka – harcerska gitara.
Zazdrościłem Sebastianowi – obozowemu kwatermistrzowi – muzycznego talentu. Niby od niechcenia trącał struny instrumentu, ale szybko i celnie docierał do serc słuchaczy, wywołując przy tym miłe drżenie nie tylko w klatce piersiowej.
Obojętną na dźwięki gitary nie pozostała też Jolka – koleżanka z innego zastępu, która miała niezwykle melodyjny głos. W pewnym momencie zaintonowała piosenkę rozpoczynającą się od słów „Płonie ognisko i szumią knieje. Drużynowy jest wśród nas”, a wszelkie rozmowy i szepty natychmiast ucichły. Wszyscy zatopili się w refleksyjnej nucie, nawet ćwiartka księżyca, górująca gdzieś nad nami.
Niestety ujmujący śpiew zakłócił moją czujność. Mimowolnie rozejrzałem się wokół i to był błąd. Bardzo duży błąd.
Właśnie wtedy ujrzałem jej kasztanowe włosy oraz błękit oczu, w którym kilka miesięcy temu się zadurzyłem. Nasze spojrzenia się spotkały. Jak na złość nie trwało to ułamek sekundy, a zdecydowanie dłużej. Dokładnie ile, nie wiem, jednakże wystarczająco długo, abym dobrze odczuł na wysokości splotu słonecznego bolesne ukłucie. Skojarzyło mi się z igłą, atakującą z zaskoczenia balon, lecz tym razem zamiast wypełnionego powietrzem kawałka gumy, jej ofiarą okazała się zalegająca we mnie pustka.
Dźgnięta boleśnie natychmiast uleciała gdzieś w ciemną nicość, ale to, co pozostawiła, nie przypadło mi do gustu. Odsłoniła bowiem coś gorszego. Wyraźny obraz tego, czego się tak obawiałem jeszcze kilka chwil wcześniej. Lazuru oczu Marty i wyrzutów sumienia, które mnie zaleją, gdy nań natrafię.
Płuca odmówiły dalszej współpracy. Każdy wdech i wydech wydawał mi się nadludzkim wysiłkiem. Na chwilę skuliłem się w sobie, a resztki przytomności pchnęły mnie do desperackiej ucieczki.
Raptownie wstałem i prawie rzuciłem się w stronę obozu. Po kilku krokach wchłonęła mnie ciemność, a jej chłód wywołał niekontrolowane drżenie mięśni. Zgrzytając zębami, niewiele widząc przed sobą, parłem do przodu.
Za mną coraz liczniejsze harcerskie głosy przyłączały się do wspólnego śpiewu, ale ledwie docierały do mojej rozedrganej świadomości.
Gdy wpadłem na plac apelowy, od razu skierowałem się do namiotu mojego zastępu.
„Dycha” stała w ciemności ze smętnie uchyloną połą wejściową, jakby czekała w gotowości, skryć mnie w swoich czeluściach.
Wszedłem do środka i rozejrzałem się niepewnie. Pomimo panującego wokół mroku, szybko wyczułem, że w namiocie jestem tylko ja i dziesięć samotnych prycz. Ten stan rzeczy przyjąłem z ulgą, ale nie ukoiło to moich nerwów.
Drżałem na całym ciele, nie wiedząc do końca czy to z emocji, zimna, przemęczenia, czy też z wszystkiego po trochu. Postanowiłem szybko przebrać się w piżamę, położyć na pryczy i zakryć szczelnie kocem.
Trzęsące się ręce nie ułatwiały zadania. Z bluzą poradziłem sobie jeszcze dość sprawnie, ale odpinanie guzików harcerskiej koszuli okazało się sporym wyzwaniem. Finalnie wylądowała na ziemi, a ja już marzyłem, tylko aby o niczym nie myśleć, nic nie słyszeć i najlepiej nic nie widzieć, zwłaszcza mojej skrywanej sympatii, siedzącej przy wieczornym ognisku, opartej ufnie o Tomka, przyjmującej jego pocałunki składane na jej bujnych, kasztanowych włosach.
Niestety ten koszmar odtwarzał się w mojej głowie jak zapętlony film na Tik-Toku. Mimo szczerych chęci nie mogłem go wyłączyć. Dźgał i szarpał moją duszę z sadystyczną satysfakcją.
Skurwiel – pomyślałem o Tomku. Kilka godzin temu rżnął sołtysową, a teraz udaje czułego chłopaka. Gdyby tylko Marta wiedziała, co ten kutas zrobił. Powinna wiedzieć. Muszę jej powiedzieć! Muszę…
Z gołą klatą odwróciłem się w stronę wyjścia z namiotu, ale jakaś myśl zatrzymała mnie boleśnie w miejscu, wywołując ponowne uczucie duszności. Z wrażenia kucnąłem przy pryczy, próbując wziąć głęboki oddech.
Gdy wreszcie mi się to udało, nie odczułem wyraźnej ulgi, gdyż mój umysł zaatakowała fala bolesnych przemyśleń.
Nie mogę jej powiedzieć. Kurwa… Nie mogę. Złamałbym słowo dane pani Basi. Ponadto co jej powiem? Hej Marta! Widziałem, jak twój kochaś przeleciał atrakcyjną czterdziestolatkę przy udziale swego serdecznego kumpla – naszego komendanta. Bardzo mi przykro. Wiesz… Miałem z tego tytułu dwa orgazmy, a potem jeszcze sam ją przeleciałem! Tak po prawdzie, to raczej ona zerżnęła mnie, ale na jedno wychodzi.
To jej powiem? Przecież tak właśnie było – z bólem skonstatowałem i poczułem niewysłowioną wściekłość. Idioto! Jesteś jeszcze gorszym skurwysynem niż jej Tomeczek. Jak mogłeś jej to zrobić? Co ja bredzę? Kim ja dla niej jestem? No właśnie – nikim.
W głowie rozgorzał mi na dobre dziwny dialog. Nie wiedziałem, gdzie mnie zaprowadzi. Nie umiałem go wyłączyć lub choćby ściszyć, ale byłem pewien, że wolę go wysłuchiwać rozciągnięty na pryczy, szczelnie opatulony kocem, niż sterczeć w mroku pośrodku namiotu.
Zarzuciłem na siebie górę od piżamy i zabrałem się za zdejmowanie butów, skarpet, a następnie spodni i majtek. Dosłyszałem jakiś gromki śmiech, dochodzący od strony ogniska. Poczułem się skrajnie samotny.
– Seweryn jesteś tutaj?
Zaskoczony pospiesznie wciągnąłem spodenki piżamowe na gołe pośladki i odwróciłem się w kierunku intruza. Nie widziałem dokładnie jego sylwetki, ale po głosie poznałem, że osobą, która właśnie stanęła w progu namiotu, jest Ania – moja zastępowa.
– Tak – odpowiedziałem niemrawo.
– Leżysz już?
– Właśnie się kładłem – mówiąc to, ulokowałem swoje cztery litery na pryczy, która wyraźnie zaskrzypiała pod znacznym ciężarem.
Po omacku ponętna dziewiętnastolatka dotarła do mnie i nie pytając o pozwolenie, usiadła obok. Zetknęliśmy się ramionami, a ja poczułem przyjemne mrowienie na ciele. Nastała cisza, przerywana tylko naszymi oddechami.
– Czemu nie siedzisz przy ognisku? – spytała.
– Nie jestem w nastroju – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, ale natychmiast tego pożałowałem. Postanowiłem odwrócić role. – A ty co tutaj robisz?
– Szukałam cię. Zniknąłeś nagle i zaczęłam się martwić. – Jej głos emanował szczerą troską, która mnie rozczuliła.
Odruchowo wymacałem jej rękę w ciemności i ścisnąłem czule.
– Dziękuję. To miłe – odpowiedziałem i wypuściłem dłoń dziewczyny z mojego uścisku, obawiając się, że przedłużanie tego rodzaju kontaktu fizycznego, ona może uznać za nadmierną poufałość. – Nic mi nie jest. Poczułem tylko znużenie. Naprawdę – dodałem po chwili.
I wtedy stało się coś dziwnego.
Jej ręka niespodziewanie wylądowała na moim udzie w okolicy kolana. Prawie cały zesztywniałem. Wyjątek stanowił budzący się dopiero penis i wspomniane powyżej udo, które weszło w stan drgań permanentnych.
Ani to nie speszyło. Jej dłoń pozostała niewzruszona, wtłaczając w moje żyły dziwne ciepło. Dziękowałem w duchu za mrok, który skutecznie maskował rumieńce, rozlewającą się gwałtownie na moich policzkach.
– Seweryn – wyszeptała. – Wybacz wścibskość, ale ostatnie dni dziwnie się zachowujesz. Czy coś się stało? – zawiesiła głos, by po chwili kontynuować – chcesz pogadać?
– Nie… Nic się nie stało – skłamałem. – Uwierz mi.
– Nie traktuj mnie jak idiotki – powiedziała to chyba głośniej niż zamierzała, bo od razu dodała zdecydowanie łagodniej – jestem twoją zastępową. Odpowiadam za ciebie. Przecież widzę i słyszę, że coś cię martwi. Mogę ci jakoś pomóc?
Trudno było mi się skupić na tym, co mówiła urocza blondynka, gdyż w tym czasie jej ręka przesunęła się w kierunku mojego krocza o kilka milimetrów. Niby niewiele, ale dla mnie ta odległość wydała się galaktyczna.
– Ale… naprawdę… Nic… Nic mnie nie… Chyba nie… – bełkotałem nieskładnie, gdyż szesnastoletni umysł opanowało stado rozszalałych myśli, a w przodzie pędziły dwie.
Pierwsza przyjęła postać gorączkowego pytania, czy subtelny ruch dłoni tej blond piękności w kierunku mojej męskości był tylko szczęśliwym trafem, a druga przerodziła się w ciche pragnienie posmakowania jej ust.
Jednak to była Ania – nasza Szefowa (taką ksywkę otrzymała od naszego zastępu na początku obozu z uwagi na pełnioną funkcję), niezwykle apetyczna dziewczyna, o trzy lata ode mnie starsza.
Dlatego pomysł pocałowania jej wydał mi się skrajnie irracjonalny, szalony i głupi. Już za samą grzeszną myśl skarciłem się w duchu. Jeszcze przed chwilą wyrzucałeś sobie nieuczciwość wobec Marty, a teraz masz ochotę całować się z inną? Ty skończony imbecylu! Ponadto nie schlebiaj sobie. Co z tego, że przesunęła rękę. To przypadek!
Komórki nerwowe krzyczały jednak coś innego. Patrz! Jej dłoń znów się poruszyła! To już nie milimetry, a co najmniej dwa centymetry! Co tu się dzieje?! – wtórował im skołatany umysł.
Zgłupiałem do reszty. Miałem wrażenie, że włosy stają mi dęba, a oba uda podłączono do stałego źródła prądu.
– O czym teraz myślisz? – Ania przerwała niezręczną ciszę.
Z trudem przełknąłem ślinę i spojrzałem w kierunku dziewczyny. W mroku dostrzegłem tylko kontury jej twarzy. Może dobrze. Inaczej jej uroda onieśmieliłaby mnie całkowicie.
– Myślę o twojej dłoni… i że chce… cię pocałować…
Zanim ostatnie z wypowiedzianych słów zdążyło wybrzmieć, już czułem wargi dziewiętnastolatki na mych ustach. Nie miałem czasu przeanalizować, kto faktycznie wykonał decydujący ruch głową. Soczystość i namiętność pocałunku pochłonęły całą moją uwagę.
Całowała cudnie. Ani za delikatnie, ani zbyt nachalnie. Nasze języki tańczyły, wpierw wolniej, potem z większym animuszem, a ja bałem się wykonać jakikolwiek inny ruch, aby ta chwila nie prysła jak bańka mydlana.
Inną strategię przyjęła Szefowa. Jej dłoń wznowiła niespieszny ruch posuwisty w kierunku krocza, wprawiając moje uda w ponowne drżenie.
Oj ciepło, ciepło, a za dosłownie pięć centymetrów będzie gorąco – pomyślałem, kontynuując namiętny pocałunek. Podobnego zdania był mój przyjaciel. Pomimo sporego wysiłku, jaki tego dnia był jego udziałem oraz wyraźnie odczuwanego bólu jąder, ponownie pęczniał, aby godnie przywitać rękę starszej koleżanki.
Niestety nie było mu dane stanąć w pełnej gotowości bojowej.
Nasz intensywny pocałunek i zmysłowy atak szczytowy na moje krocze przerwał nagle harcerz gapa.
Szczęśliwie zbliżając się do namiotu, robił tyle hałasu, że dał nam odpowiednią ilość czasu na przygotowanie się na jego przybycie. Dla zachowania pozorów Ania zwinnie przeskoczyła z mojej na swoją pryczę i położyła się na niej grzecznie.
Sekundę później jakaś głowa zajrzała do środka i powiedziała:
– Ciemność. Widzę ciemność. Jest tu ktoś?
Po głosie poznałem, że to Jarek – nasz namolny kolega z zastępu. Nadzieja na szybkie pozbycie się intruza zgasła natychmiast.
– Jam jest i ona również – odpowiedziałem, przyjmując żartobliwy ton.
– Ona, czyli kto? – Głos Jarka zdradzał lekkie zakłopotanie.
– Wasza umiłowana Szefowa – Ania dołączyła do rozmowy.
Po tych słowach już nie tylko głowa Jarka, ale całe jego ciało zawitało w namiocie.
– A co wy tak tu po ciemku…? – urwał, szukając właściwego słowa.
Zastępowa milczała. Czułem podskórnie, że oczekuje, iż wezmę na siebie wybrnięcie z kłopotliwej sytuacji.
– Siedzimy po ciemku, bo jak wiesz, nie ma tu prądu – odrzekłem.
– To wiem, ale dlaczego nie jesteście przy ognisku? – drążył.
Chciałem coś odburknąć o zmęczeniu, gdy pałeczkę przejęła Szefowa i powiedziała:
– Bo rozmowa o sekretnej sympatii wymaga ciszy, a nie gwaru harcerskiego ogniska.
– Czyjej sympatii? – Jarek nie umiał ukryć podekscytowania. Jednocześnie po omacku ruszył w moim kierunku.
No właśnie. Czyjej? O czym ona mówi? A może wie, że kocham się w Marcie? Albo myśli, że bujam się w niej? – pomyślałem zaskoczony.
– Oczywiście o sympatii naszej Szefowej – wyprowadziłem atak uprzedzający, aby na nią przerzucić ciężar wybrnięcia z grząskiego gruntu, na który nas przed chwilą wprowadziła.
Odpowiedź chyba ścięła Jarka z nóg, gdyż z impetem siadł koło mnie, a prycza jęknęła żałośnie.
– To Ania ma skrywaną sympatię? – spytał zaskoczony.
Jego słowa wybrzmiały w namiocie jak dźwięk donośnego dzwonu. A potem nastała cisza, potęgowana otaczającą nas ciemnością. Uświadomiła mi, że Szefowa została zapędzona w kozi róg.
Zrobiło mi się jej żal. Postanowiłem przyjść jej z rycerską odsieczą.
– Wyobraź sobie, że nawet dwie – wypaliłem, a mojej odpowiedzi wtórowało prychnięcie Ani. – Tyle ustaliłem. Jest tylko jeden zasadniczy problem – dodałem, klepiąc kolegę w kolano.
– Jaki? – Jarek kontynuował przesłuchanie.
– Nasza Szefowa nie chce zdradzić żadnych imion lub choćby inicjałów.
– No nie. Ania! – chłopak szczerze jęknął. – Wiesz, że jesteśmy dyskretni. Nam możesz powiedzieć – zachęcał.
– Nie mogę – mówiąc to, dziewczyna wstała. – Jeśli podałabym wam choćby inicjały, musiałabym was zabić, a tego chyba nie chcemy.
– Dlaczego od raz zabić? – Jarek próbował podtrzymać rozmowę.
– Bo inaczej moje sympatie przestałyby być sekretne. – Po głosie zastępowej wnosiłem, że rozmowa zmierza do nieuchronnego finału. Przyjąłem to z ulgą, bo zmęczenie ponownie dawało o sobie znać. – Dobra. Koniec tego przesłuchania – dodała, kierując się do wyjścia. – Wracam do ogniska. Idziecie?
– Jasne – Jarek z entuzjazmem podniósł się i podążył za Anią.
– Beze mnie. Bawcie się dobrze. – Ostatnie słowo rzekłem, ziewając.
Na szczęście nie nalegali na moje towarzystwo. Gdy wyszli z namiotu, wykończony ległem na pryczy. Nie zdążyłem przewrócić się na bok, a głęboki sen porwał mnie już w swoje szpony.
Prawie zaspałem na poranny apel. Rzutem na taśmę wrzuciłem na siebie harcerską garderobę i ledwo przytomny wybiegłem z namiotu, dołączając do mojego zastępu, stojącego już w równym rzędzie na placu apelowym.
Spojrzenie Ani, które wychwyciłem kątem oka, nie zdradzało nic ponad lekkie rozbawienie na widok mojej zaspanej facjaty. Natomiast w kierunku kasztanowej piękności, stojącej po drugiej stronie placu apelowego nie spojrzałem ani razu. Brakło mi odwagi. Wzrok wlepiłem w maszt, na który finalnie wciągnięto biało-czerwoną flagę przy dźwiękach trąbki odgrywającej hymn harcerski.
Poranny rytuał odbył się bez zakłóceń i wkrótce znów mogłem skryć się w naszym zastępowym namiocie.
A później choćbym chciał, nie miałbym okazji zerkać na Martę. Na cały dzień wybyła poza teren obozu ze swoim chłopakiem. Nie próbowałem domyślać się, gdzie się udali i co robili na osobności.
Moją uwagę skupiłem na Szefowej, choć ona zdawała się zachowywać w sposób, jakby w nocy do niczego znaczącego nie doszło. Patrzyła na mnie jak co dzień, z troską, lecz bez iskry w oku. W ciągu dnia próbowałem ją nawet zagadnąć, ale bez wyraźnego efektu. A później wyparowała z obozu na kilka godzin i tyle ją widziałem.
Analizując zachowanie zastępowej, zacząłem wręcz wątpić, czy nasz pocałunek miał miejsce. Dopiero krótka rozmowa z Jarkiem dała mi jasność sytuacji. Kolega potwierdził nasze nocną rozmowę w namiocie. Zatem i tete-a-tete z Anią nie mogło mi się przyśnić.
Nie będę krył, że wspomnienie jej pocałunku i dotyku mocno rozpychało się w mojej głowie, zwłaszcza przed południem, ale z każdą kolejną godziną nadawałem mu coraz mniejsze znaczenie. Pewnie naszła ją chwila słabości lub w ten sposób myślała, że podniesie mnie na duchu. Cholera ją wie – dedukowałem.
Te rozmyślania, choć mało optymistyczne, miały spory plus. Dzięki nim skutecznie uciekałem od bolesnych wspomnień na temat sołtysowej i tego, co się wydarzyło w leśnym zagajniku, niespełna dzień wcześniej.
Dlaczego bolesnych wspomnień? Przecież teoretycznie mogła mnie rozpierać duma, gdyż przeżyłem swój pierwszy raz z piękną, dojrzałą kobietą, doprowadzając ją do orgazmu.
Zapewniam, że poczucie dumy siedziało tego dnia cicho, a coraz silniej pobrzmiewały wyrzuty sumienia. Złamałem bowiem młodzieńcze postanowienie, że inicjację seksualną przeżyję z osobą, którą szczerze kocham. Co gorsza, okoliczności zdarzenia ocierały się o totalny upadek moralny, urągający kodeksowi harcerskiemu. Wpierw podglądałem troje kochanków, czerpiąc z tego przyjemność, a potem wprowadziłem panią Basię w błąd. No dobrze. Nie wprowadziłem w błąd, lecz perfidnie oszukałem i to bez mrugnięcia okiem.
Wieczorem, po całodziennych rozważaniach, doszedłem do wniosku, że nie rozumiem kobiet i za nimi nie nadążam. Co więcej, im więcej z nimi obcuję, tym niebezpieczniej zbaczam ze ścieżki uczciwości i przyzwoitości. Przychodzi mi to zaskakująco łatwo, a po czasie generuje tony frustracji i męczących wyrzutów sumienia.
Postanowiłem zatem ich unikać – a przynajmniej intymnych zbliżeń z ich udziałem – do końca obozu, czyli przez kolejne siedem dni.
Z takim też optymistycznym nastawieniem udałem się na spoczynek.
Następny dzień rozpoczął się od dwóch miłych niespodzianek.
Z samego rana obóz opuścił Tomek – chłopak Marty. Nie liczyłem, że to coś zmieni na linii ja a moja skrywana sympatia, jednak świadomość, że nie będę musiał już oglądać jej w towarzystwie tego dupka, wtłoczyła we mnie pozytywną energię.
Dodatkowo w ramach porannego rozdzielania zadań, przypadła mi w udziale wyprawa do gospodarstwa rybnego w towarzystwie Ani.
Ucieszyłem się podwójnie. Po pierwsze, nadarzała się okazja spędzić sporo czasu z Szefową sam na sam i ostatecznie wyjaśnić, jaki jest status naszej specyficznej relacji. Po drugie, nie wiedziałem, że w okolicy jest gospodarstwo rybne i co właściwie kryje się pod tym pojęciem, więc z zainteresowaniem ruszyłem pieszo w daleką drogę.
Przeważająca część wędrówki odbywała się wąskimi, leśnymi ścieżkami, wymuszając marsz gęsiego. Dzięki temu miałem sposobność podziwiać do woli długie, zgrabne nogi zastępowej, odziane w białe podkolanówki i czarne tenisówki oraz jej kształtną pupę, opiętą harcerską spódniczką.
Żyć, nie umierać – myślałem z zadowoleniem, napawając oczy jej figurą i kocimi ruchami, a moje myśli stawały się coraz bardziej grzeszne w ten słoneczny i wietrzny dzień.
Jednak wspólna marszruta nie układała się tak, jak pierwotnie zakładałem. Ania narzuciła ostre tempo, które nie sprzyjało rozmowom, zwłaszcza na poważne tematy. Trochę gaworzyliśmy, ale raczej o mniejszych lub większych bzdetach.
Nie miałem też okazji rozejrzeć się po gospodarstwie rybnym, gdy wreszcie do niego dotarliśmy, po prawie dwóch godzinach intensywnego marszu. Rzuciłem okiem na pięć pokaźnych stawów, w których podobno roiło się od przepysznych pstrągów, ale nic poza tym.
Szefowa szybko rozmówiła się z właścicielem rybnego przybytku i nakazała natychmiastowy odwrót do obozu.
Po kilkunastu minutach intensywnego marszu przez las gapiąc się w jej kuszącą pupę i ocierając pot z czoła, wypaliłem rozgoryczony:
– Czy gdzieś się pali?
Ania zatrzymała się raptownie, przez co prawie na nią wpadłem i ostrożnie się rozejrzała.
– O czym ty mówisz? Czujesz coś?
– Pędzimy jak pabianicka straż – odpowiedziałem. – Dlatego dopytuję.
Śliczna blondynka wpatrywała się we mnie z niewyraźną miną. Dopiero po chwili zajarzyła, że żartowałem i się uśmiechnęła.
– Taki z ciebie dowcipniś? Trochę cierpliwości. Jeszcze kilka minut i zrobimy dłuższy postój. – Mrugnęła przy tym okiem i znów ruszyła leśną ścieżyną, jednak trochę wolniej.
Podążyłem za nią, zastanawiając się, o jaki postój jej chodzi. Uznałem jednocześnie, że nie ma we mnie więcej pokładów cierpliwości i już teraz muszę coś z nią wyjaśnić.
– Mogę cię o coś zapytać? – zagadnąłem, idąc za nią krok w krok.
– Pytać zawsze możesz – odpowiedziała. Nie widziałem jej twarzy, ale po głosie wnioskowałem, że uśmiechnęła się pod nosem.
– Przedwczoraj w namiocie… – świadomie urwałem w połowie zdania, czekając na jej reakcję.
Nie wytrzymała. Kilka chwil później, nie zwalniając kroku, odwróciła się do mnie przelotnie i spytała:
– Co przedwczoraj w namiocie?
– No wiesz… Jak przyszedł Jarek. Wypaliłaś coś o sekretnej sympatii. Co miałaś na myśli? – Obserwowałem uważnie każdy jej ruch. Nie widziałem jej mimiki, ale miałem pewność, że nie tego wątku się spodziewała. Teraz ja się uśmiechnąłem pod nosem.
– Nic takiego. Tak mnie jakoś naszło.
W jej odpowiedzi wyczułem nutę fałszu. Znałem już jednak zastępową na tyle dobrze, że wiedziałem, iż drążenie tematu, o którym ona nie chce rozmawiać, nic więcej nie przyniesie.
– Dobrze całujesz – wypaliłem.
Ania potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Starała się nie pokazać po sobie, że napotkany korzeń wybił ją z rytmu. Kontynuowała marsz.
Cierpliwie czekałem na jakąś ripostę. Wreszcie się doczekałem, a co więcej nawet ją przewidziałem.
– Podobało ci się? – spytała.
– Prawie tak bardzo, jak aktualny widok twojej kusej spódniczki – uraczyłem ją przygotowanym zawczasu tekstem.
Szefowa chyba nie była na to przygotowana, bo ponownie stanęła jak wryta, a ja tym razem wpadłem na nią z impetem. Nasze zderzenie zamortyzowały trochę moje ręce, które instynktownie uczepiły się jej bioder. Wykorzystałem moment i przytuliłem się do jej pleców, a nos zanurzyłem w jej blond włosach, gładko zaczesanych do tyłu i spiętych w koński ogon. Pachniały wanilią.
Fizyczna bliskość dziewczyny wywołała u mnie tradycyjne drżenie w spodniach na wysokości rozporka, a wieczorne postanowienie unikania zbliżeń intymnych momentalnie przysłoniła mgła niepamięci.
Niestety Ania wyswobodziła się z mojego uścisku, zadarła lekko głowę, aby spojrzeć mi w oczy i walnęła przyjacielsko zaciśniętą pięścią w klatę.
– W takim razie zapraszam przodem. Nie chcę cię rozpraszać – rozkazujący ton łagodził jej słodki uśmiech.
Ruszyłem w wyznaczonym kierunku, a Szefowa za mną. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. Pierwsza do rozmowy wróciła Ania:
– Ja teraz tez mam całkiem fajny widok – rzuciła.
Szary T-shirt i niewielki plecak w tym samym kolorze, a także ciemnozielone bojówki oraz flanelowa koszula zawiązana wokół mojego pasa nie wydawały mi się czymś wartym szczególnej uwagi, ale postanowiłem nie psuć zabawy.
– A wyobraź sobie, że ta ponętna, kraciasta koszula nie przesłania mojego seksownego tyłka – odpowiedziałem, udając przy tym krok rasowej modelki.
Ania zrewanżowała się szczerym śmiechem.
– Tego mogłabym nie zdzierżyć.
– Kiedy ten postój Szefowo? – Zmieniłem temat rozmowy.
– Już niedługo raptusie… – Miałem wrażenie, że Ania chciała coś jeszcze powiedzieć, ale się zawahała.
Raptusie – to słowo coś mi przypomniało. Tak się do mnie zwracała Karolina w czasie naszego spotkania w namiocie administracyjnym i przez kolejne dwa dni, zanim finalnie opuściła obóz z powodów rodzinnych.
Jakaś myśl zaświtała mi w głowie, ale nie miała czasu przybrać wyraźniejszego kształtu, bo nagle Ania klepnęła mnie w pośladek i wyprzedziła na leśnej ścieżce. Przy tej okazji rzuciła:
– Pójdę przodem, bo zaraz odbijamy.
Ponownie moją uwagę przykuł tyłek seksownej dziewiętnastolatki. Miałem wrażenie, że jeszcze staranniej nim kręci, ku mojemu szczeremu zadowoleniu. W głowie zaczęła tlić się nadzieja na coś więcej.
Niestety nie trwało to długo. Po kilku minutach Szefowa ponownie się zatrzymała. Rozejrzałem się niepewnie. Miejsce wydawało się mało atrakcyjne na dłuższy postój. Wokół wysokie sosny, a między nimi wijąca się ścieżka, którą podążaliśmy.
– To gdzie siadamy? – spytałem z nutą rozczarowania w głosie. Jednocześnie rozwiązałem rękawy koszuli, z której chciałem zrobić prowizoryczne siedzisko.
– Pożyczysz mi ją na chwilę? – Ania wysunęła rękę w moim kierunku. Zaskoczony podałem jej flanelę. Od razu ją założyła i ruszyła między drzewa, oddalając się od ścieżki.
Stałem zaintrygowany. Odwróciła się i rzuciła w moim kierunku:
– Idziesz?
Nie musiała dwa razy powtarzać. Ruszyłem energicznie i po chwili się zrównaliśmy. Szliśmy teraz ramię w ramię, ale tylko przez kilkanaście kroków, bo drogę zaczęły nam zastępować coraz liczniejsze krzewy i wymusiły ponowny marsz gęsiego.
– Gdzie my idziemy? – spytałem, wpatrując się w plecy dziewczyny okryte kraciastą koszulą.
– Cierpliwości. Za chwilę sam zobaczysz – odpowiedziała wesołym tonem.
Trzy minuty później wyrosła przed nami zielona ściana składająca się głównie z krzaków malin, obwieszonych obficie czerwonymi owocami. Skosztowaliśmy kilka z nich. Rozpływały się w ustach, pozostawiając na podniebieniu posmak subtelnej słodyczy. Nabrałem ochoty na więcej, lecz Ania nie pozwoliła mi na rozpoczęcie owocowej uczty. Pewnym krokiem weszła w labirynt kolczastych krzaków i zaczęła powolną marszrutę, w tylko sobie wiadomym kierunku. Skonsternowany podążyłem za nią. Już po kilku krokach zrozumiałem, do czego dziewczyna potrzebowała mojej koszuli. Skutecznie chroniła jej ręce przed zadrapaniami, których ja niestety się nie ustrzegłem, przemierzając ten bolesny tor przeszkód.
Szczęśliwie moja nierówna walka z malinowymi krzakami nie trwała zbyt długo, a na jej końcu czekała mnie miła niespodzianka.
– No i jak? Podoba ci się? – spytała Ania, gdy wreszcie z gąszczu krzewów wyszliśmy na niewielką leśną polankę, rozświetloną lipcowym słońcem, znajdującym się właśnie w zenicie.
Mój wzrok przykuła soczysta zieleń niewysokiej trawy, która gdzieniegdzie upstrzona żółcią leśnych kwiatów, tworzyła przepiękny kobierzec, proszący się, aby nie skalać go podeszwami ciężkich butów, lecz uraczyć dotykiem bosych stóp.
Rozejrzałem się urzeczony. Kwiecista polanka z każdej strony osłonięta była dość szczelną ścianą przeróżnych krzaków i krzewów, nad którymi górowały majestatyczne sosny. Całość tworzyła poczucie doskonałej enklawy, w której bez reszty można oddać się samotnym przemyśleniom, bez obawy o narażenia się na wizytę niechcianego intruza.
– Tu jest po prostu pięknie – wyszeptałem, wywołując tym uśmiech na twarzy mojej zastępowej.
– Wiedziałam, że to miejsce przypadnie ci do gustu – odpowiedziała z nutą triumfu w głosie.
Nie tracąc czasu, zrzuciłem buty i skarpetki, a następnie wziąłem od Ani koszulę i rozłożyłem ją na miękkim, trawiastym dywanie. Rozsiedliśmy się wygodnie, a ja wyciągnąłem z plecaka termos ze słodką herbatą i opakowanie kruchych ciastek.
Smakowały wybornie, podobnie jak usta Ani. Kilka minut później próbowałem też jej warg sromowych, a ona ochoczo rozchylała nogi, ułatwiając mi dostęp języka do wilgoci jej waginy. Gdy ja coraz śmielej zagłębiałem się językiem w jej kobiecość, ona w tym czasie tarmosiła moje włosy i wzdychała coraz głośniej.
Fakt. Tempo naszych poczynań okazało się zawrotne. Odarte z młodzieńczej niepewności i stopniowego budowania napięcia. Nic na to nie poradzę.
Wierzcie mi, ja tylko płynąłem z prądem. Rytm i kierunek wyznaczyła moja Szefowa. A umiała to robić.
Widocznie nie miała najmniejszej ochoty na wstępne rozmowy, przekomarzania i oswajanie tego, co nieuchronne. Wiedziała dobrze, czego chce, to znaczy sumiennej minety i parła do tego, nie biorąc po drodze jeńców.
Dlatego, gdy tylko posmakowała moich ust i zaspokoiła tę potrzebę, ułożyła się na plecach, rozszerzyła sugestywnie nogi i pchnęła moją głowę w kierunku jej łona, okrytego spódniczką i figami. Nie pozwoliła choćby na moment poświęcić uwagi cyckom lub innym partiom jej seksownego, dziewiętnastoletniego ciała. Gdy z drżeniem serca próbowałem zrobić, choć minimalny wyłom w jej scenariuszu, szybko korygowała moją niesubordynację. Jej ręce wpinały się momentalnie w moje włosy i kierowała głowę tam, gdzie sobie tego życzyła.
Nie miałem siły się droczyć. Moja wrodzona nieśmiałość w zderzeniu z jej nieprzeciętną urodą i okazaną stanowczością sprawiły, że bez zająknięcia przyjąłem rolę posłusznego wykonawcy woli dziewczyny.
Pragnęła mojego języka na swojej cipce, to i ja tego chciałem. Niezwłocznie. Dlatego odmówiłem sobie przyjemności uwolnienia siebie i Ani z ubrań, w których jeszcze byliśmy. Nie pozwoliłem sobie na subtelne smakowanie jędrnego ciała zastępowej, każdego jego zakamarka. Nie nacieszyłem zbyt długo oczu widokiem nagich ud, które mnie zachwyciły, gdy wspólnymi siłami podwinęliśmy spódniczkę na biodra harcerki, ani widokiem białych fig, na których widoczna była już niewielka plamka wilgoci.
Jej podniecenie zmusiło ją, aby szybko pozbyć się majteczek, które nonszalancko odrzuciła w zieleń otaczającej nas trawy, ponownie rozszerzyć uda i ukazać mi pełnię jej idealnie wydepilowanej kobiecości. Skojarzyła mi się z apetyczną bułeczką. Pamiętam, że w tym momencie ponownie zebrało mi się na chwilę kontemplacji, co nie przypadło jej do gustu.
– Wyliż mnie Seweryn! Na co jeszcze czekasz… – zganiła mnie drżącym głosem.
Sami rozumiecie. Cóż było robić? Nie pozwoliłem jej dłużej czekać.
Smakowała inaczej niż Karolina. Ani lepiej, ani gorzej. Po prostu inaczej. Jednak satysfakcja z dawania jej rozkoszy ustami była taka sama, a może nawet i większa, gdyż tym razem miałem pełną świadomość, co robię i dlaczego, a moja kochanka reagowała w wymarzony przeze mnie sposób. Coraz głośniej wzdychała, później jęczała a jej miednica gwałtownością swych ruchów, dawała znać, że chce mnie wesprzeć w jeszcze szybszej i mocniejszej stymulacji. Nie mogłem jej tego odmówić. Oddawałem się oralnemu zajęciu z pełnym poświęceniem, a ona co chwila dopingowała:
– Tak Seweryn… Tak mi rób…
Im dłużej ją pieściłem ustami, tym więcej soków oddawała mi w podzięce, jęcząc i wiercąc się przy tym rozkosznie. Jej ciało wysyłało jasne sygnały, że jest gotowe na coś więcej. Z żalem uświadomiłem sobie, że w obozie zostawiłem prezerwatywy, ale jej westchnienia, wilgotna cipka i moja młodzieńcza zachłanność, wbrew rozsądkowi, pchnęły mnie do ataku na jej skarb nie tylko językiem, zwłaszcza że penis mocno rozpychał się w przyciasnych majtkach.
– Seweryn, ja mam chłopaka… – wyszeptała, gdy zorientowała się, co się święci.
– Co? Teraz mi to mówisz! – Z miną cierpiętnika klęczałem między jej szeroko rozłożonymi nogami, z jedną ręką spoczywającą na wpół rozpiętym rozporku.
– Przepraszam… – Ania nieporadnie powróciła do pozycji siedzącej. Ręką instynktownie zakryła cipkę, bo kusa spódniczka, uprzednio zadarta na biodra, nie dawała jej w tym zakresie żadnego wsparcia. – Z Michałem mamy dość luźne podejście w tych sprawach, ale mimo wszystko cipkę rezerwuję tylko dla niego…
– Luźne podejście? Co to znaczy? – Mimo szoku, w którym się znajdowałem, postanowiłem uściślić jej wypowiedź.
– No wiesz… – Na chwilę zawiesiła głos. – Całowanie się z innymi, petting i takie tam.
– I o takie rzeczy nie jesteście zazdrośni? – drążyłem z szeroko otwartymi oczami.
– Raczej nie. Pod warunkiem, że nie ma w tym uczucia, tylko… – śliczna blondynka urwała w pół słowa, widząc mój markotny wyraz twarzy. – Seweryn, jeśli nie chcesz, to zrozumiem – dodała po chwili.
– Trochę mnie zaskoczyłaś, Myślałem, że… ty… ja… no… – dukając, zacząłem nerwowo drapać się po głowie.
– Jeśli odebrałeś moje sygnały, jako coś więcej, wybacz. Kocham Michała. Ty mi się tylko i aż podobasz. Rozumiesz?
Po tym wyznaniu patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, a ja próbowałem pozbierać myśli, które rozpierzchły się po polanie.
Pewnie dwa tygodnie wcześniej cała sytuacja wybiłaby mnie totalnie z rytmu. Po krótkim pożegnaniu uciekłbym do męskiej jaskini samotności, lizać rany. Teraz jednak wcale nie miałem ochoty nigdzie czmychać, zwłaszcza że odsłonięte uda zastępowej i jej seksualna otwartość działały pobudzająco na męskie (choć szesnastoletnie) zmysły. Trawiłem jeszcze przez moment wszelkie za i przeciw aż w końcu doszedłem do wniosku, że nie chcę Szefowej pozostawić nienasyconej.
W duchu mój wybór i postawa trochę mnie niepokoiły, ale męskie żądze wzięły górę.
– Ty też mi się podobasz. I to bardzo – odpowiedziałem szczerze. Wziąłem głęboki wdech. Kontynuowanie tej dziwnej rozmowy wydało mi się kłopotliwe. Postanowiłem ją jak najszybciej zakończyć, jednak chciałem mieć jasność. – To na co mogę liczyć w ramach naszej niecnej schadzki? – Przy okazji tego pytania obdarzyłem ją szelmowskim uśmiechem.
– To zależy od ciebie. – Ania prowokacyjnie położyła ręce na swoich udach, odsłaniając przy tym starannie wydepilowany skarb.
Moje oczy krążyły między jej nagą cipką, której już oralnie posmakowałem, a zgrabnymi piersiami, skrywanymi jeszcze pod T-shirtem. Ich wielkość nie była może imponująca, ale opięty na nich materiał pozwalał domniemywać, że są miłe w dotyku.
– Czyli mogę cię wszędzie całować i pieścić, byle bez penetracji? – drążyłem temat.
– Hmm – Ania zamruczała, a jej paluszki odruchowo powędrowały na śliczne wargi sromowe.
– A ty możesz dotykać mnie ręką labo ustami?
– To zależy…
– Od czego? – spytałem, wpatrując się w nią z dużym zaciekawieniem.
– Czy mnie dobrze obsłużysz. – Ania szczerze wyłożyła kawę na ławę.
Nie pozostało mi nic innego. Rzuciłem się na nią jak wygłodniałe szczenię na miskę wymarzonych przysmaków, przy akompaniamencie jej dziewczęcego śmiechu.
Na kolejnych kilka minut Szefowa oddała mi inicjatywę. Dzięki temu uwolniłem ją od podkoszulka i białego stanika. Chłonąłem oczami i ustami każdy centymetr, każdy detal jej nagiego ciała osłoniętego kusząco tylko zadartą wysoko spódniczką i białymi getrami.
Podobała mi się ta ekscytująca podróż od ust i szyi dziewczyny, poprzez jej piersi i brzuch, po uda i słodką cipkę. Jej ciało było jędrniejsze od Karoliny, a co więcej Ania fizycznie bardziej mi się podobała od jej młodszej koleżanki, co tylko potęgowało moją przyjemność.
A gdy ponownie rozpaliłem Szefową czułymi pieszczotami, postanowiłem zapoznać ją z moim małym fetyszem, niedawno odkrytym.
Wymusiłem na niej pozycję na pieska, rozchyliłem mocno pośladki i naparłem językiem na jej bezbronną waginę, a od czasu do czasu kierowałem go także w okolice jej kakaowego oczka.
Początkowo zastępowa nie zdradzała żadnych emocji. Niemalże zastygła jakby skonsternowana. Szczęśliwie nie zraziłem się i parłem za własną potrzebą dopieszczania na zmianę językiem obu jej otworków, a narastające we mnie podniecenie, sprawiało, że czyniłem to z wielkim animuszem.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nastawienie Ani zmieniło się diametralnie. Jego pierwszym przejawem była jej dłoń na własnym pośladku, który próbowała jeszcze szerzej rozchylić i dopomóc mi w lepszej penetracji, a potem zalała mnie lawina westchnień i jęków dziewczyny, od których dostałem gęsiej skórki, a które dobitnie utwierdziły mnie w przekonaniu, że to, co jej właśnie robię męskim ozorem, doprowadza ją do stanu wrzenia.
W końcu, na prośbę starszej koleżanki, skupiłem się już tylko na cipce, penetrując ją językiem na tyle, o ile pozwalała mi jego długość.
– Chcę go głębiej… jeszcze… Seweryn… głębiej… – Co chwila słyszałem od niej tę lub podobną prośbę.
Szefowa nie tylko dobrym słowem zachęcała mnie do pogłębionej oralnej młócki. Utrzymując pozycję na pieska, raz jedną, a raz drugą ręką próbowała chwycić mnie za włosy i docisnąć mocniej twarz do wyeksponowanej szparki.
Robiłem, co mogłem, aby zadowolić swoją kochankę, ale język mdlał mi już z wysiłku. Narastała we mnie frustracja. Przecież go sobie nie wydłużę – myślałem w duchu, gdy Ania kolejny raz rozpaczliwie upominała się o głębszą penetrację. Jaki język jest, każdy widzi. Teraz kochanie tobie potrzebny jest inny męski organ i dobrze o tym wiesz. Wsadziłbym ci go po same jaja i od razu zrobiłoby ci się lepiej. Co tu robić? – zachodziłem w głowę.
Kusiło mnie bardzo, aby zafundować jej penisa z zaskoczenia, ale resztki wrodzonej przyzwoitości jeszcze mnie przed tym powstrzymywały. Jednak język i szczęka bolały jak jasna cholera i nie mogłem tego dyskomfort ścierpieć ani sekundy dłużej.
Wreszcie wpadłem na inny pomysł.
Pospiesznie wycofałem język z pochwy i natychmiast zastąpiłem go palcem wskazującym, a gdy wyczułem, że Ania nie protestuje, zawitał tam jeszcze palec środkowy. Po kilku zapoznawczych ruchach i głośnych westchnieniach Szefowej przystąpiłem do śmielszych poczynań i moje palce z coraz większą siłą gościły w jej kobiecości. Czyli język i palce w cipce dopuszczasz, tylko przed chujem się wzbraniasz – przy tej okazji deliberowałem w myślach, a z każdą upływającą sekundą narastała we mnie jakaś niewysłowiona złość.
Może dlatego minutę później moje palce oblepione sokami dziewczyny, wdzierały się w cipkę z mocą wiertaki udarowej, a jęki, jakie przy tym Ania wydawała, niechybnie przepędziły z okolicy większość zwierząt, nie tylko te najbardziej płochliwe.
Totalnie mi to nie przeszkadzało, w przeciwieństwie do drętwienia stopniowo nasilającego się w lewej ręce, którą niestrudzenie dogadzałem partnerce. Aby spowolnić narastający ból, prawą ręką chwyciłem mocno za spódniczkę harcerską, okupującą biodra dziewczyny i zacząłem za nią pociągać, jak za wodze uprzęży. W ten sposób utrzymałem szybkie tempo nadziewania się Szefowej na moje palce, przy mniejszym wysiłku własnych mięśni. Chłonąłem przy okazji piękny widok nagich pośladków wypiętych w moją stronę.
Ciało zastępowej chyba także powoli odmawiało posłuszeństwa, bo dziewczyna miała coraz większe trudności w utrzymywaniu pozycji na pieska. W końcu ręce się pod nią ugięły i legła twarzą na koszuli, jęcząc głośno. Tylko jej wypięta pupa pozostała w górze, eksponując wilgotną szparkę, poddającą się moim szarpnięciom i szybkim sztychom.
Choć widok i dźwięki były cudne, modliłem się o szybki koniec, z uwagi na nią, ale i na siebie. Szczęśliwie Ania dotarła na swój szczyt, zanim moje ramię i dłoń całkowicie omdlały z wysiłku.
Gdy przeszył ją orgazm, osunęła się bezwładnie na brzuch, skuliła pod siebie ręce, a jej pupa i tylne mięśnie drżały, jakby rażone krótkimi seriami z policyjnego paralizatora. W tym widoku było coś urzekającego, fascynującego i magnetycznego zarazem.
Pogładziłem jej nogi i pośladki. W pierwszym odruchu drgawki nasiliły się, ale z każdą kolejną sekundą ciało dziewczyny cichło i poddawało się czułemu masażowi męskich dłoni. Na koniec położyłem się tuż obok i całowałem jej plecy, kark i tył głowy, a ręką wodziłem po całym ciele.
Po dłuższej chwili i ona odwróciła się na bok. Spojrzała mi w oczy.
– Zakładałam, że z ciebie cicha woda, ale że aż tak mnie porwiesz, to się nie spodziewałam – mówiąc to, przewróciła oczami i lekko się zawstydziła. Jej nagie piersi unosiły się miarowo i kusiły, aby je possać.
Pochyliłem się i ująłem delikatnie w usta wpierw lewy, a potem prawy bordowy guziczek. Nadal były twarde i wrażliwe na stymulację. Dziewczyna wygięła się delikatnie w łuk, a jej dłoń chwyciła moją i pokierowała ponownie na waginę.
Ssałem jej sutki i jednocześnie ponownie gościłem palcem w cipce, która wręcz chlupała od soków. Niestrudzenie ją tak dopieszczałem, gdy nagle Ania postanowiła i mnie zaskoczyć.
– Połóż się na plecach – zakomenderowała.
Niechętnie, ale bez protestu wykonałem polecenie, nadal ubrany w T-shirt i bojówki.
Spodziewałem się, że Szefowa teraz uklęknie między moimi nogami, ale nic się takiego nie stało. Przyjęła za to pozycję, którą powszechnie nazywa się sześćdziesiąt dziewięć.
Przed oczami na ułamek sekundy mignęła mi biała podkolanówka na jej zgrabnej nóżce, którą przerzuciła mi nad głową. Przeszedł mnie miły dreszcz. Jeszcze milej się zrobiło, gdy jej cipka wylądowała tuż nad moim nosem. Poczułem zapach podnieconej kobiety i znów zapragnąłem go posmakować. Wystarczyło tylko delikatnie podnieść głowę i mogłem sobie do woli używać.
Ania jęknęła, ale nie zrezygnowała ze swych pierwotnych planów. Przyjmując pieszczoty, w tym samym czasie rozpięła i zsunęła do kolan moje spodnie, a następnie sięgnęła zachłannie po penisa i bez krępacji wsadziła go sobie w usta. Nie miałem szansy widzieć jej poczynań, ale dobrze je czułem. Praca warg na twardym prąciu była szybka, wręcz na granicy bólu, ale co ważne, głęboko witała go w buzi, za co byłem jej szczerze zobowiązany.
Chłonąłem zatem pieszczoty dziewczyny z dużą dozą przyjemności i z nie mniejszą odwzajemniałem się sumiennym pędzlowaniem jej szparki.
W tym wyścigu na dochodzenie, o dziwo, pierwsza uległa Szefowa. Tak silnie przeżywała kolejną minetę, że nie mogła dłużej skupić się na członku. Wyjęła go z ust i obdarzyła mocnym uściskiem dłoni, a głowę oparła na mym łonie, delektując się oralnymi sztychami, które wymierzałem w jej szparkę.
Nie oparłem się pokusie i korzystając z okazji, pchnąłem naszą znajomość w nowe rewiry. Pieszcząc językiem jej waginę, rękoma szeroko rozchyliłem dziewczęce pośladki, a jeden z moich kciuków niby przypadkiem naparł na jej kakaowe oczko. Bawiłem się z nią tak przez chwilę, ale dla Szefowej tego było za wiele. Przeszedł ją gwałtowny dreszcz i wykończona całkowicie opadła na mnie, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na moim przyrodzeniu, jednakże po imadle, jaki dwa dni wcześniej zafundowała mi pani Basia, ten intensywny dotyk nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia.
Ania oddychała ciężko, a niekontrolowane spazmy nie opuszczały jej ciała.
Dla mnie rozedrgany stan dziewczyny był najlepszą nagrodą. Nie myślałem wówczas o tym, że w sumie każda z dotychczasowych partnerek: Karolina, sołtysowa, czy teraz Szefowa, wykorzystywały mnie na swój sposób. Z chęcią poddawałem się ich pragnieniom, dodając coś od siebie. Kręciło mnie to i nęciło. Czułem się jak dziecko puszczone na żywioł w sklepie z łakociami.
Mój język ponownie powędrował w okolice jej cipki, ale w odpowiedzi Ania z lekkim trudem zeszła ze mnie, kończąc w ten sposób moje pierwsze w życiu sześćdziesiąt dziewięć.
– Mi wystarczy – mówiąc to, dotknęła czule swojej waginy. – Teraz skupimy się na tobie, mój bohaterze. – Klęknęła obok moich bioder i ponownie ujęła penisa w dłoń.
Nie zamierzałem polemizować. Wyciągnąłem się wygodnie, ręce podłożyłem pod głowę i czekałem na to, co wymyśli Szefowa. Tym razem mnie nie zaskoczyła, ale i nie rozczarowała.
Bez umizgów i zbędnego droczenia się, wzięła pewnie moją żołądź w usta, a jedną ręką objęła trzon penisa. Pieściła mnie podobnie, jak wcześniej Karolina w namiocie administracyjnym, czyli dokładnie tak jak lubię, tylko tym razem moja partnerka nie potrzebowała instruktażu. Doskonale odczytywała moje preferencje.
– Lubisz tak… co? – powiedziała do mnie, gdy na chwilę wyjęła penisa z ust i uderzała jego nabrzmiałą główką o swój zwinny język.
– Lubię… a ty… z tego, co pamiętam, lubisz lody… kaktusy… – wyszeptałem. Nie wiem, dlaczego właśnie wtedy przypomniała mi się nasza krótka rozmowa, gdy Ania nakryła mnie z papierkiem, na którym Karolina przekazała mi godzinę i miejsce naszej intymnej schadzki.
– Oj tak… bardzo lubię… – dyszała nad członkiem, masując go dłonią u podstawy, a językiem wodząc po całej jego długości – Lubię je lizać tak po boku… smakować czubeczka… obijać o język… o właśnie tak… – mówiła, a potem pokazywała te wszystkie sztuczki na moim instrumencie, doprowadzając mnie do wrzenia. – A wiesz, co lubię najbardziej? – spytała.
Odpowiedzi domyśliłem się natychmiast, gdy penis dość głęboko zawitał w jej buzi. Przytrzymała go tam dłuższą chwilę. A potem wyjęła i znów rozpoczęła całą zabawę od początku, jakby konsumowała swojego ulubionego loda na patyku.
Przyglądałem się jej poczynaniom, nie mogąc uwierzyć swojemu szczęściu. Przecież przede mną klęczała blond piękność, starsza o trzy lata, o której nawet nie śmiałem marzyć. Pocałunek z nią był dla mnie wydarzeniem, a przyjmowanie od niej pieszczot oralnych – istny kosmos. W głowie mi się to jeszcze nie mieściło.
A Szefowa nie przerywała swoich wysiłków. Tylko od czasu do czasu zerkała na moją twarz, kontrolując zapewne, czy jej poczynania wywołują pożądany efekt.
W jej działaniu nie było nadmiernej czułości, a raczej chęć szybkiego doprowadzenia kochanka do wytrysku, ale sprawność jej ruchów i intensywność dotyku dawały mi olbrzymie pokłady satysfakcji. Można to porównać do gry na instrumencie. Nie odnajdywałem w jej grze subtelnej zmysłowości, ale nie mogłem zaprzeczyć, że kreowana przez nią muzyka mile łechtała moje uszy, zwłaszcza gdy instrument dzierżyła w swoich ustach.
Pod koniec jej oralnego koncertu dopomogłem jej energicznym spinaniem pośladków, a finał przyjąłem z głośnym stęknięciem i gwałtownym wypchnięciem bioder ku górze.
Niestety nie było mi dane wystrzelić w jej usta. W ostatniej chwili, gdy zastępowa wyczuła zbliżającą się kulminację, uwolniła członka z objęcia warg i ostatnie trzy ruchy posuwiste wykonała dłonią.
Sperma wystrzeliła z impetem pocisku artyleryjskiego i opadła kawałek dalej, na źdźbła leśnej trawy, odprowadzana dźwiękiem głośnych westchnień szesnastolatka. Ku mojemu zadowoleniu, Ania nie przerwała robótki ręcznej i jeszcze przez chwilę masowała mojego przyjaciela. Na koniec, gdy moje ciało powoli zaczęło się uspokajać, pocałowała penisa w sam czubek i powiedziała:
– Wiedziałam, że potrafisz konkretnie wystrzelić, ale że aż tak, hmm…
Komplement mile mnie połechtał, ale coś innego wybrzmiało mi w uszach. Leżałem, głęboko oddychając i analizując jej słowa. Niepokojąca myśl znów zakiełkowała w mojej głowie. W końcu nie wytrzymałem.
– Wiedziałaś? Niby skąd? – Uniosłem się nieznacznie i oparłem na łokciach. Wlepiłem spojrzenie w Szefową, ale nie widziałem jej wyraźnie, bo moje oczy przesłaniała jeszcze lekka mgiełka gasnącej ekscytacji.
– Co wiedziałam? – spytała zaskoczona.
– No… że potrafię porządnie wystrzelić.
Ania uciekła oczyma w bok i sięgnęła po podkoszulek.
– Kobieca intuicja – odpowiedziała narzucając na siebie T-shirt. – Gdy znów zobaczyłem jej twarz, uśmiechnęła się niewinnie i wypaliła – Zbieraj się harcerzu, na nas już czas. – Wstała energicznie, rozglądając się jednocześnie za figami.
Jej komenda w połączeniu z widokiem podciągniętej harcerskiej spódniczki, eksponującej bardzo kształtne pośladki, momentalnie pokierowały moje myśli w inne rewiry. Bardzo niegrzeczne rewiry. Gdy sięgała po figi, wypinając się do mnie kusząco w białych getrach, mój przyjaciel znów zaczął się budzić. Nieznacznie, ale jednak.
Ania odwróciła się w moją stronę i chyba dostrzegła ruch poniżej pasa, bo szybko mnie zgasiła.
– Nawet o tym nie myśl! Musimy szybko wracać – załączyła się w niej znów Szefowa. – Też żałuję – dodała jednak po chwili z dużą dozą czułości.
Niechętnie, ale wykonałem jej polecenie. Szybko się ogarnąłem, a gdy w ciszy pakowałem ostatnie rzeczy do plecaka, Ania przeszła do kontrataku.
– A czy ty przypadkiem nie masz czegoś na sumieniu Seweryn? – spytała, stojąc za moimi plecami.
Odruchowo odwróciłem się w jej kierunku. Za szybko. Za szybko to zrobiłeś! – skarciłem się w duchu.
– O czym ty mówisz? – prychnąłem.
– Ty mi powiedz.
– Nie żartuj.
– A jak ten żarcik ma na imię? – wierciła mi dziurę w brzuchu.
– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
– A wiesz, co teraz podpowiada mi kobieca intuicja? – Gdy nie doczekała się żadnej odpowiedzi, kontynuowała. – Powiem ci. Przypuszczam, że zgrzeszyłeś już z jakąś harcereczką na tym obozie. Oj tak. Pytanie tylko z którą, hę?
Pod pretekstem zamykania plecaka ponownie odwróciłem się do niej plecami. Nie chciałem, a wręcz nie mogłem dłużej znieść widoku jej świdrujących oczu.
– Pudło Szefowo – wypaliłem dość pewnie. Następnie podniosłem się z klęczek, narzuciłem na siebie plecak i obróciłem się po woli w jej stronę. – Chodź, bo faktycznie robi się późno – mówiąc to podałem jej koszulę i ruszyłem w kierunku krzaków malin. Mijając zastępową, mrugnąłem do niej zaczepnie i dodałem – Jarek pewnie się głowi, co tak długo nie wracasz i jeszcze zacznie coś podejrzewać.
Ten wybieg przyniósł zamierzony efekt. Szefowa prychnęła na ripostę z nieskrywaną satysfakcją i odstąpiło od dalszego przesłuchania, uciekając myślami do naszego obozowego kolegi. Oboje wiedzieliśmy, że Jarek na nią leci, tylko dotychczas nie miał śmiałości jej tego wyznać. Jego słabość do naszej zastępowej bawiła ją, lecz równie dobrze robiła jej kobiecej próżności.
Gdy doszedłem do pierwszej linii krzaków, odwróciłem się w stronę starszej koleżanki. Podążała niespiesznie za mną, z wymalowanym rozrzewnieniem na twarzy. Miała już na siebie zarzuconą koszulę, a jej kołnierzyk przyłożyła do nosa i wdychała jej zapach. Nasz zapach.
Ten widok połechtał i moje ego.
Wreszcie dotarliśmy do głównej drogi prowadzącej wprost do naszego obozu. Zostało nam ostatnie kilkaset metrów spaceru. Zwolniliśmy kroku, idąc ramię w ramię i wsłuchując się w kojące dźwięki lasu.
– Seweryn… – Ania przerwała naszą pieszą kontemplację.
– Tak Szefowo?
– Mogę mieć do ciebie prośbę – spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczyma.
– Pewnie! O co chodzi?
– Czy nasza przygoda może zostać obozową tajemnicą?
Kolejna tajemnica – pomyślałem. Wpierw Karolina, potem pani Basia, a teraz to. Zaraz zacznę się w tym gubić.
– Jasna jasność Szefowo. Nie musisz mi nawet tego tłumaczyć. – Uśmiechnąłem się do niej serdecznie, a moje myśli mimowolnie powędrowały w kierunku sołtysowej i naszego wspólnego sekretu.
Ani chyba spadł kamień z piersi, bo przyśpieszyła kroku.
W tym momencie usłyszeliśmy, a kilka sekund później dojrzeliśmy zbliżającą się leśnym traktem – od strony obozu – charakterystyczną terenówkę. Dobrze znałem jej właścicielkę. Dlatego na widok samochodu doznałem szoku i stanąłem jak wryty.
Fuck. Pieprzona telepatia. Tylko co ona tu robi? Przecież miała wyjechać z synem – tyle zdążyłem pomyśleć, zanim dżip zbliżył się do nas na odległość kilkunastu metrów. W duchu jeszcze liczyłem, że pomknie w siną dal bez zatrzymywania się, ale gdy Ania radośnie pomachała mu na powitanie, moja nadzieja wyparowała.
Samochód zaczął wyraźnie zwalniać, aż w końcu zatrzymał się tuż przy nas. Szyba od strony kierowcy była praktycznie opuszczona w całości. Serce łomotało mi w piersi. Instynktownie stanąłem za plecami starszej harcerki, ale i tak pani Basia dobrze mnie widziała, a ja ją, siedzącą pewnie za kierownicą wysłużonego Nissana Patrola. Znów wyglądała pięknie, a jej widok wywołał u mnie charakterystyczne drżenie, wiadomo gdzie.
– Dzień dobry pani Barbaro – Ania przywitała się uprzejmie.
– Czuwaj harcerze – sołtysowa odpowiedziała entuzjastycznie. – A ty Aniu o czymś nie zapomniałaś? – kontynuowała z promiennym uśmiechem na twarzy. – Jeśli dobrze pamiętam, to już przeszłyśmy na ty. Czyż nie?
– Faktycznie. Przepraszam. – dziewczyna dygnęła jak speszona uczennica i lekko się zaczerwieniła. – Cześć Basiu – dodała nieśmiało.
– Tak dużo lepiej – sołtysowa mrugnęła do niej okiem. – Właśnie jadę od waszego komendanta. Musiałam się z nim rozmówić. – W tym momencie pani Basia przeniosła wzrok na mnie. – Szkoda, że wasz obóz się kończy. Bardzo mi pomogliście w tym roku w gospodarstwie i nie tylko…
– Przyjemność po naszej stronie – włączyłem się do rozmowy. Lekko zaskoczona Ania spojrzała na mnie, ale ja wpatrywałem się w błyszczące oczy mojej przedwczorajszej kochanki.
– To miłe! – Sołtysowa w odpowiedzi obdarzyła nas tym zniewalającym, perlistym śmiechem, za który dałbym się pokroić.
Miał niesłychaną moc. Jego dźwięk wyłączał mój rozum i czynił gotowym na każde jej skinienie rzucić się do szaleńczego biegu w kierunku brzozowego zagajnika, byle tylko tam ją zastać, chwycić w ramiona, całować, tulić i kochać do utraty tchu.
Poliki znów mi płonęły, oczy rzucały iskry, a nad głową szumiały knieje. Widziałem, że dostrzegła żarzące się we mnie ognisko, bo przyglądała mi się uważnie.
– Nie zatrzymuje was kochani – mówiąc to, oderwała ode mnie wzrok i wrzuciła bieg. – Do zobaczenia! – Jeszcze raz posłała nam swoje ciepłe spojrzenie i ruszyła energicznie przed siebie.
Szefowa od razu podążyła w stronę obozu, ale ja, z żalem w sercu stałem jeszcze chwilę, odprowadzając dżipa smutnym wzrokiem.
– Co tak stoisz? Podoba ci się?
– Trochę leciwa – odpowiedziałem, wciąż patrząc za oddalającą się terenówką.
Ania prychnęła.
– Jasne. Tak się na nią gapiłeś, że prawie ci ślinka pociekła – w głosie dziewczyny dosłyszałem nutkę zazdrości.
Kobiety – pomyślałem i odwróciłem się do niej z uśmiechem.
– Przesadzasz. Faktycznie lubię samochody terenowe, ale ten nie porusza mojej wyobraźni. – Mrugnąłem okiem i ruszyłem w stronę obozu. Mijając zastępową, dostałem kuksańca, tym razem w biceps. Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo i przyłączyła się do wspólnego marszu.
Pięć minut później dojrzeliśmy szlaban wjazdowy do obozu. Stał przy nim chłopak. Jak tylko nas przyuważył, ruszył biegiem w naszym kierunku, a ja szybko go rozpoznałem. Dopadł do nas w kilkanaście sekund i wysapał:
– Seweryn, komendant cię wzywa! Natychmiast! – Głos Jarka zdradzał spore pokłady zaniepokojenia.
Ania spojrzała na mnie zaskoczona, a ja z przyjemnością zapadłbym się w tym momencie pod ziemię. Niestety leśna droga nie chciała się pode mną rozstąpić.
Nic nie mogłem zrobić, jak tylko bez słowa powlec się w kierunku namiotu Sławka, a w myślach znów widziałem odjeżdżającego dżipa sołtysowej, tylko tym razem czułem nie tyle żal, ile paraliżujący strach.