Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się...(VII) Rozśpiewać

30 stycznia 2022

Szacowany czas lektury: 35 min

Zajęło to zdecydowanie dłużej, niż było w planach. Ale wciąż udało mi się dotrzymać terminu końca stycznia. (;
Zmiana narracji jest, jak zwykle oznaczona: ~~
Słowniczek na końcu tekstu.

Oczywiście zachęcam do oceniania i komentowania. Feedback jest dobry.
Po ocenach patrząc, widzę, że jest kilkoro stałych bywalców. Pozdrawiam Was.

Miłego czytania.

Co to jest? — zapytało, ogromnie zaciekawione Słoneczko.

— Jeden ze zwojów, traktujący ponoć o Aniołach — odparła Jordan. Już lekko zmęczona całą sytuacją i natłokiem nowych, niezrozumiałych informacji.

Każde spotkanie, mające jakoby prowadzić do rozwikłania zagadki tożsamości Nir, jedynie wciągało je coraz głębiej w spiralę niewiedzy i frustracji. Doskonale zaczynała rozumieć stwierdzenie Sokratesa „Scio me nihil scire*”. Co prawda nigdy nie twierdziła, że pozjadała wszystkie rozumy, jednakowoż żyła dłużej, niż większość ludzi. Potrafiła więcej niż oni i znała tajemnice, które przeciętny zjadacz chleba klasyfikował w tym samym miejscu, co teorie spiskowe, czy przesłania duchowe. Zgłębiła wiele dziedzin nauki i filozofii. Przesłania zawarte w sztuce miała w jednym palcu, gdyż pracowała w branży z tym związanej. A jednak dotarli teraz do czegoś, czego mimo tak wielu lat studiów i codziennego styku ze starożytnymi artefaktami – nie potrafiła nigdzie zaklasyfikować. I nawet nie tyczyło się to Nir, a zwojów, które z taką rewerencją teraz oglądało. Miała dość i najchętniej zabrałaby teraz Słoneczko pod kołderkę, włączyła jeden z seriali, które dzieciak tak uwielbia i udając, że ogląda film, wpatrywałaby się w nie z miłością i radością. Że jest.

Ale nie. Zamiast tego, Nir musiało zainteresować się starym rulonem, którego nikt nie rozumie i przedłużało tym, trwające już i tak niemal wieczność; spotkanie. I niebezpiecznie zmierzało do tego, by postawić nowe pytanie, które wraz z innymi, skutecznie mogłoby ściągać jej sen z powiek.

~~

Patrzy na podniszczony artefakt takim wzrokiem, jakby kontemplowało dzieło sztuki. Niemal z namaszczeniem rozwija dalej i dalej. Nie jest w stanie nasycić się w pełni. Anja unosi się na kanapie, jakby dostała nowy zastrzyk energii. Pewnie ma nadzieję, że jej znaleziska przyniosą nam przełom. Cerion pyta, czy pismo jest znajome, czy Nir je rozpoznaje. Ale małolat mówi dokładnie to samo, co my:

— Przypomina nieco głagolicę — i dalej, z oczarowaniem ogląda zapisy.

Podnoszę się i podchodzę do stołu. Siadam obok; na ziemi, łokciem podpieram się o blat. Sięgam po siostrzany rulon i rozwijam. Trącam Nir kolanem, żeby zerknęło.

Patrzy. Przesuwa oczami po tekście i unosi brwi w cynicznym wyrazie.

— Heh. A to co? — pyta, uśmiechając się do mnie lekko ironicznie. — Polskie przeboje lat starożytnych? — żartuje i śmieje się z własnego dowcipu. Klasycznie. Zaraz jednak wzdycha i wraca do swojego zwoju.

Ja, Cerion i Anja natomiast, zupełnie nie pojmujemy, kolejny już raz tego dnia, reakcji Słońca.

— Widzisz jakieś podobieństwa? — z westchnięciem pyta Cerion. Widzę, że jest już mocno zmęczona nieustannym wyjaśnianiem wszystkiego.

Ruda czupryna podskakuje, kiedy młode co rusz patrzy to na jeden, to drugi tekst. Widzę, jak mruży oczy. Ponownie rozwija początek i przygląda się uważnie. Ale w minie dostrzegam lekki niesmak. I jakby… zawód?

— Rysunki są podobne — mówi w końcu i patrzy po nas, szukając aprobaty. — Ktoś to już przetłumaczył? — pyta.

— Przetłumaczył? — Anja daje wyraz i mojej konsternacji. — Nie uważasz, że są podobne? — dopytuje.

— No mówię, że rysunki są podobne — potwierdza Słońce. Wyraźnie się w jakiejś kwestii nie rozumiemy.  — Tekst też jest ten sam?

— A nie widać? — Cerion, w przeciwieństwie do nas wszystkich, nagle zdaje się nie odczuwać irytacji. Wręcz przeciwnie, jest wyjątkowo rzeczowa i spokojna, czym wzbudza we mnie podejrzenia.

— Hmmm… No w sumie… — zastanawia się Nir zerkając to tu to tam. — Może i faktycznie jest podobna struktura… Zwrotki są zachowane… Ale ten zapis — wskazuje na trzymany przeze mnie egzemplarz — jest dziwny. Czemu zapisano go na linii melodycznej? I czemu tak dziwnie? — pyta i czyta zwój. Widzę, że czyta, do jasnej cholery. I o jakiej linii melodycznej mówi? — Nutki to za dużo dla tłumacza było? — dodaje złośliwie.

Zerkam na tekst. Robię miejsce na stole i rozkładam zwój tak, by otwarty był początek. Nir bez słowa robi dokładnie to samo. Anja podnosi się, by przytrzymać drewniane rolki. Cerion staje nad nami i też zerka na teksty. Już rozumiem jej wcześniejszą postawę. Przybiera ją, gdy czuje lekką wyższość. Najczęściej, gdy jako pierwsza łączy fakty i zaczyna rozumieć sytuację. Teraz najpewniej, będzie metodycznie, z nauczycielskim tonem, powoli doprowadzać nas do finału.

Zerkam na teksty i Nir. I zaczynam rozumieć to, co i Cerion. Ale niech sobie potłumaczy. Może przynajmniej mi oszczędzi później wykładów i kazań.

— Gdzie ty tu widzisz linię melodyczną? — nie wytrzymuje Anja. — I jakim cudem na jednym widzisz, a na drugim nie?

Nir patrzy na mnie zdezorientowane. Szuka pomocy, ale nie zamierzam jej udzielić. Podzielam nastawienie siostry. Przysłonięta rudymi kosmykami twarz marszczy się lekko. Zaraz jednak wpełza na nią cwaniacki uśmieszek.

— No linia melodyczna jak byk — otwartą dłonią wskazuje na pierwsze znaki na kilipienie. — Czyżby przez tyle lat życia ktoś tu się nie kształcił muzycznie? — łypie na Cerion.

— Nie rozumiem, co wspólnego ma byk z linią melodyczną, ale mniejsza o to — macha ręką, puszczając płazem jej docinki. — Skoro potrafisz to odczytać, to możesz zaśpiewać?

Nir parska śmiechem. Zdaje się być szczerze rozbawione. Wiem, że nie lubi śpiewać publicznie. Ale najwyraźniej to coś innego w prośbie tak je rozweseliło.

— Zaśpiewać? — dziwi się, wciąż uchachane. — A co tu jest do śpiewania? Cały czas to samo. Jakiś mało kreatywny tekścik — znów zerka na znaki i czyta. Zaczyna lekko i rytmicznie poruszać głową, po czym znów patrzy na Cerion. Uwypukla i ruchy i wyszczerz na gębie. — No tekścik nudnawy, ale bicik dobry, nie?

Patrzę na siostrę. Obie mamy w podobny sposób cynicznie zmarszczone i uniesione brwi. Najwyżej jak można. Anja natomiast; najniżej. Mruży oczy. Uroczo wygląda, kiedy próbuje rozwiązać zagadkę. Chyba jednak nie doszła jeszcze do siebie. Albo wciąż jest zbyt upojona działaniem krwi Nir, bo  sytuacja zaczyna być coraz jaśniejsza, a ona wygląda, jakby nie pojmowała absolutnie nic.

— Zaśpiewasz? — proszę Słońce.

Nir wyraźnie dezorientuje się, widząc moją reakcję. W zdziwieniu kręci głową i wzrusza ramionami.

— A ty nie możesz? — rzuca, wskazując zwój. — Ładniej śpiewasz — uśmiecha się. — Czy polska mowa trudna mowa i czytać już nie umiemy? — dodaje prowokacyjnie. Wywracam oczami, ale kącikiem ust też się uśmiecham. Odbiję sobie to zachowanie. Słońce wie, że sobie odbiję. Chwilę patrzymy sobie w oczy. I czas zdaje się zwalniać.

Często, kiedy spojrzeniem nawiązujemy połączenie, mam wrażenie, jakbyśmy wchodzili na nadprzyrodzone prędkości. Cała reszta świata porusza się w zwolnionym tempie. Dokładnie tak, jak w momentach korzystania z wampirzych mocy.

Nir też tak miewa. Mówiło mi o tym. Rozmarzone i spokojne powiedziało kiedyś, że najwyraźniej Wszechświat daje nam chwile tylko dla nas. Że pozwala nam złapać moment, byśmy mogli rozpłynąć się w nim i w sobie nawzajem.

Podobnie się teraz czuję. Choć wcale się nie rozpływam. Bardziej powiedziałabym, że się jednoczę. Z dzieciakiem, którego poznałam niemal przed chwilą. Głupota. Ale ogromnie przyjemna. Nie potrafię sobie tego odebrać.

— Jaka polska? Do licha! — Anja wyrywa nas z tej przestrzeni. — Gdzie ty tu widzisz polski?! — emocjonuje się i gestykulując, puszcza drewniane rolki. Lepiej zachowany zwój mimo, że spada ze stołu, puszczony, niemal natychmiast zwija się w moją stronę. Nir blokuje go dłonią w połowie drogi. W momencie, w którym dotyka artefaktu mam wrażenie, jakby z punktu styku błysnęło światło i rozeszło się na cały pokój. Wyczuwam momentalnie spiętą postawę Cerion, więc pewnie nie tylko ja to widzę. Zerkam na siostrę, ale nie potrafię zbyt wiele odczytać z jej twarzy. Przybrała kamienny wyraz. Wpatruje się w Nir i w zwój. Staram się dostrzec to samo, ale nie wiem czego mam szukać. Nir faktycznie jakby pojaśniało jeszcze mocniej. Światło wychodzące z pleców widzę nieco wyraźniej, ale tylko przez chwilę. Na zwoju natomiast migają mi, mieniące się takim samym złotem literki.

Anja odchyla się na kanapę i mruga kilkukrotnie. Też zdezorientowana.

Słońce natomiast, jak gdyby nigdy nic, z powrotem rozwija materiał i przyciska go na końcu butelką nektaru. Zna mój stosunek do wszelkich artefaktów, więc uprzednio sprawdza, czy butelka nie jest przypadkiem brudna. Patrzy na Anję z uniesionymi brwiami. Potem patrzy i po mnie i Cerion.

— Dobra… — zaczyna z rezerwą. — Ustalmy coś sobie, ok? Te dwa zwoje są bliźniacze, tak?

Wszystkie trzy skinęłyśmy głowami.

— Ten, jest w oryginalnym zapisie — wskazuje na stary, podniszczony egzemplarz — a ten jest już przetłumaczony, tak? Na polski.

Cerion parska śmiechem, widząc postawę dzieciaka. Bo zachowuje się, jakby tłumaczył coś nie do końca sprawnym na umyśle.

— Nie wiemy, który jest oryginalny — siostra podaje wymijającą odpowiedź, na co Nir obrusza się niemal natychmiast.

— No jak to nie wiemy?! — burzy się. — Przecież ten jest jakiś ultra stary, a to to nowe, lśniące cacuszko! No i kto niby znał polski przed wiekami, bożu!? No przestańcie ze mnie debila robić! Wiem, że nie jestem specem od historii, ale bez przesady!

Cerion, stojąc z założonymi rękami, unosi jedną z nich do twarzy tak, by zasłonić usta i uśmiecha się przebiegle, widząc taką reakcję. Zerka na mnie i mówi od niechcenia, szeptem, ale zbyt głośnym, by chciała go faktycznie ukryć:

— Chyba jednak już wiemy, który jest prawdziwy, — po czym opuszcza dłoń i ze sztucznie miłym grymasem patrzy na Słoneczko. Wskazuje „nowe lśniące cacuszko” — To jest właściwy, pierwotny zapis. Sprzed Chrystusa — dodaje.

Nir z frustracją wyrzuca w górę ramiona. Prycha i parska.

— No debila ze mnie robicie. No proooszę! — próbuje wziąć nas na litość, ale nie otrzymuje żadnej reakcji. W końcu wzdycha z pokonaną miną. — Serio? Mam śpiewać? No przecież tu jest to samo wszędzie… Ech… Dobra, w sumie nadaje się do recytacji. Mogę recytować? — pyta. Cerion odpowiada uprzejmym skinieniem. Anja, już łapiąc coś więcej z sytuacji, też z zaangażowaniem kiwa głową.  — Dobra — zgadza się Nir i wskazuje po kolei po nas palcem. — Ale potem powiecie mi o chuj wam chodzi z tym teatrzykiem! Zgoda? — wstaje i wyciąga rękę do Cerion. Na przypieczętowanie układu.

Siostra ściska podaną dłoń, a Nir kieruje ją do mnie. Ściskam. Anja tak samo, kiedy rudzielec przechyla się nad stołem, by dosięgnąć i jej.

— A ty mi beatboxujesz*! — wytyka blondynkę. — Wyglądasz, jakbyś umiała.

Anja wycofuje się, kręci głową, po czym z przesadnie smutno wydętymi ustami wskazuje na Cerion.

— Ja nie. Ale ona potrafi zrobić kosmiczne rzeczy z głosem.

Słońce szeroko rozwiera oczy i wlepia je w najstarszą z nas.

— Umiesz beatboxować? — dopytuje z rozdziawioną gębą i zerka na mnie, szukając potwierdzenia. Udzielam go z poważną miną. Co jak co, ale jeśli idzie o wydawanie dźwięku, to Cerion robi naprawdę niesamowite rzeczy. Żyła kiedyś z północno-amerykańskimi plemionami. Stamtąd się wywodzi i wciąż pamięta niektóre z technik, których uczyła się jeszcze za ludzkiego życia.

— Dobra, dobra! — Pod wpływem nowej ekscytacji, Słońce już całkiem zapomina o irytującej sytuacji sprzed chwili. Nakręca się. Zerka na tekst i znów zaczyna kiwać głową. Do wtóru dochodzi i dłoń. Rzuca okiem na Cerion. — Dobra. Dajesz rytm na cztery. Zaczyna się całkiem wysoko, więc na początku możesz dodać więcej wysokich tonów. Potem schodzi niżej, to ci pokażę. Będzie stopniowo, ale idzie do mega niskich basów, więc pokaż co potrafisz — uśmiecha się. Rozwija też nieco więcej zwoju i zerka na dalsze części. — Ło Jezus. Dalej leci polifonicznie, na basach i wysokich sopranach… To ten… tam już z resztą i tak nie ma sensu przechodzić. Heh.

Cerion wzdycha i odchodzi kawałek. Odwraca się do nas plecami. Nie lubi zaczynać, patrząc na ludzi. Robi kilka wdechów i wydechów. Wiem, że chwilę zawsze gimnastykuje też wszystkie mięśnie twarzy. Rozmasowuje sobie szyję. Najpierw wydaje kilka niskich, mruczących dźwięków. Po chwili przechodzi do wyższych i na jednym wydechu schodzi w dół skali. W końcu unosi jedną dłoń do ust i zakrywa je. Ponoć dzięki temu może różnorako modulować jakość dźwięku. Zaczyna.

Słyszymy szum, przypominający wiatr. Zrywa się i cichnie stopniowo, by zaraz znów przybrać na sile. Pojawia się kilka ptasich treli, na co Nir wytrzeszcza oczy. Przejęte macha rękami, a ruda czupryna podskakuje, gdy co chwila przenosi wzrok ze mnie na Anję, chcąc wyrazić swój zachwyt. Widzę, że męczy się, chce coś powiedzieć, ale jednocześnie nie chce przerywać Cerion. A ta potrafi naśladować niemal wszystkie zwierzęta. Ptaki wychodzą jej fenomenalnie. Kiedyś wabiłyśmy w ten sposób młode dziewczęta do lasu. Zachwycone melodyjnym ćwierkaniem, podążające za nim, trafiały prosto pod nasze zęby. To były wspaniałe czasy.

Naśladowany przez Cerion wiatr przybiera na sile. Trele stają się urywane, nerwowe, aż w końcu cichną. Zamiast nich słychać narastający, dudniący dźwięk deszczu. Zrywa się burza. Przebijają się głębokie grzmoty. Deszcz jeszcze przybiera na sile. Zawsze wydawało mi się niepojęte to, co Cerion potrafi z siebie wydobyć. A to jeszcze nie jest szczyt jej możliwości. To tylko wstęp.

Bębnienie deszczu przemienia się. Staje się coraz bardziej rytmiczne. Przypomina teraz tętent galopujących koni, któremu potęgi dodaje odzywający się co chwila bęben. To tworzy podstawę. Stałą  i dość szybką. Dla urozmaicenia Cerion wkomponowuje w to wysokie dźwięki, przynoszące na myśl coś pomiędzy trąbką, a wyciem wilka. Odwraca się do nas i wymownie patrzy na gibające się Nir. A to gapi się na nią z rozdziawioną gębą. Dopiero po chwili, gdy siostra pogania je gestem dłoni, przypomina sobie, że też miało coś robić. Łypie na rozpostarty rulon i po chwili, wbijając się w rytm, zaczyna jednostajnie recytować:

 

„Przybyliśmy by leczyć

Przybyliśmy by pomóc

Przybyliśmy by chronić

 

Przybyliśmy by leczyć

Przybyliśmy by pomóc

Przybyliśmy by chronić

 

Przybyliśmy by leczyć

Przybyliśmy by pomóc

Przybyliśmy by chronić”

 

Zerkamy po sobie z siostrami. Nir cały czas mantruje to samo. I „mantruje”, to najwłaściwsze dla tego słowo. W pewnym momencie daje Cerion znak, by nieco obniżyła ton. Więc wampirzyca rezygnuje z najwyższych dźwięków i zamiast tego dodaje nieco niższy, klikający odgłos i dźwięk lejącej się z butelki wody. Zmienia też podstawę i do bębniących i dudniących brzmień dorzuca więcej szurających i furkoczących głosów. Całość staje się szybsza, lecz wciąż tak samo rytmiczna. Słońce bez problemu może wkomponować tekst, nie poddając go najmniejszym zmianom.

Sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy. Cerion zdaje się całkiem dobrze bawić, eksperymentując z najróżniejszymi odgłosami. Rudzielec natomiast coraz głębiej zapada się w recytację słów. Na twarzy co jakiś czas maluje się uśmiech, wywołany imponującymi umiejętnościami mojej siostry. Kiedy kobieta schodzi coraz niżej i przechodzi na głębokie, wibrujące mruczenie, Nir po raz pierwszy odrywa się od tekstu, by na nią spojrzeć. Bo wydawane dźwięki brzmią jak didgeridoo. Całość kompozycji zaczyna przypominać odgłosy australijskiej dziczy. Odzywające się w oddali kojoty, czy niższe warknięcia imitujące walczące kangury, od razu przenoszą mnie w tamtejsze rejony. Zamykam oczy i pod powiekami oglądam rozległe stepy, na których spędziłam nieco swojego czasu z Aborygenami. Cerion schodzi coraz niżej i niżej. Do wibrujących basów dochodzą silne uderzenia bębna. Znów co jakiś czas pojawia się szum wiatru, a wraz z nim pusty odgłos kościanych dzwonków.

Głos Nir całkiem dobrze wpasowuje się teraz w całość. Stał się niższy. Ono też potrafi używać gardła. Mamrocząca intonacja przypomina mi znajomego szamana. Jedynego, który nie chciał mnie od razu zabić, gdy dowiedział się, czym jestem.

Rozpływam się w dźwięku. Mam wrażenie, że wibracja przepełnia cały pokój. Czuję ją w ciele. Otwieram jedno oko, by zobaczyć resztę. Słońce, siedzące przy zwojach buja się w przód i w tył. Jedną ręką obejmuje kolano, drugą trzyma wyciągniętą i wskazuje Cerion wysokości. Anja opadła na kanapę. Leży spokojnie i jedyne, czym porusza, to ułożone na klatce piersiowej palce. Cerion stoi bliżej niż wcześniej. Musiała podejść w międzyczasie. Jej złote oczy utkwione są nieco nad głową Nir. Bystrym spojrzeniem analizuje całą sytuację. Jak zawsze czujna.

Nagle młode odrywa dłoń od kolana i dodaje do drugiej, wskazując jednocześnie górę i dół. Cerion tylko na to czekała. Zerka na mnie i puszcza mi oczko. Wiem, co się szykuje.

Siostra zachowuje rytm, ale dźwięk zaczyna być płynniejszy. Głęboki, buczący bas daje podstawę, na którą nakładają się dużo wyższe nuty.

Nir, ze świecącymi oczami odwraca się do Cerion.

— Łobożułobożu! ty umiesz alikwoty! — ćwierka zauroczone i wpatruje się w nią z podkurczonymi w zachwycie ramionami.

— Śpieeeeeewaaaaj — wkomponowuje w swój repertuar Cerion, co najwyraźniej podnieca Słońce jeszcze bardziej. Kobieta zaczyna więc lekko ściszać dźwięki strasząc, że zaraz całkiem zamilknie. Rudzielec od razu wlepia głowę w tekst i kontynuuje recytację:

 

„Jesteśmy tu by chronić

Jesteśmy tu by leczyć

Jesteśmy tu by pomóc”

 

Zmienia początek i kolejność. Ale najwyraźniej tak ma być. Po kilku powtórzeniach kończy i znów wlepia rozmarzone oczy w moją siostrę, która po chwili przerywa swój popis.

— Koniec? — dziwi się. — Nic więcej?

Nir wzrusza ramionami.

— Dalej jest to samo na głosy i tak w kółko. Ciągnie się to… — wstaje, by rozwinąć więcej materiału. Odchodzi od stołu, całkiem otwierając zwój. — Ciągnie się do końca. Na zamianę „jesteśmy” z „przybyliśmy”, no patrz — trąca wampirzycę łokciem.

Cerion zerka na tekst, ale nie przykłada do niego zbyt wielkiej wagi. Bardziej patrzy na trzymające artefakt dłonie.

— Możesz mi to napisać? — pyta.

Poproszone wzrusza ramionami i wraz ze zwojem wraca do stołu. Sięga po kartkę i od niechcenia bazgrze na papierze.

 

„Przybyliśmy by leczyć

Przybyliśmy by pomóc

Przybyliśmy by chronić

                        x11

 

Jesteśmy tu by chronić

Jesteśmy tu by leczyć

Jesteśmy tu by pomóc”

                        x11

 

Podaje skrawek kobiecie.

— Naprawdę nie wiem o co ci chodzi… Przecież całkiem łatwo się rozczytać — mówi.

— A możesz przepisać to dokładnie tak, jak jest na zwoju? — zastanawiam się, czy zapis będzie taki sam. Ja też biorę do ręki długopis i próbuję odwzorować te same znaki, które widzę na kilipienie. Cerion zerka mi przez ramię i kiwa z aprobatą. Wyszło mi niemal idealnie. Zaraz jednak zerkamy na zapis Nir i… Okazuje się, że jej wyszło to znacznie lepiej. Szkopuł w tym, że dla niej, ten napis wciąż jest czytelny. Dla nas już nie.

Dzieciak zerka na moje odwzorowanie.

— Myślałom, że też spisujesz z tego co ja — dziwi się.

— Bo tak było — przyznaję. Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. Jakimś cudem Nir potrafi odczytać starożytne symbole. Jeśli dobrze rozumuję, to najpewniej dlatego, że skryba był taką samą, lub zbliżoną do Nir Istotą. A skoro Anja mówiła, że to zwoje Anielskie… To albo mieliśmy rację, albo to nadzwyczajna koincydencja.

Młode wpatruje się we mnie ze zmarszczonymi brwiami.

— To czemu… — zerka po nas podejrzliwie. Patrzy na zwoje i nasze kartki. — Możesz mi przeczytać to słowo? — wskazuje palcem kilka dziwnych trójkątów, kół i nachodzących na nie linii. Uśmiecham się. Czas najwyższy, by się domyśliło. Ostatnie wydarzenia odcisnęły swoje piętno i wykonały zadanie. Widzę, jak pracują jej tryby. Już nie rozważa różnic w odbiorze świata tylko w aspekcie charakteru, a zaczyna również brać pod uwagę rodzaj bytu. Cieszę się, że samo z siebie jest skłonne poddać w wątpliwość swoje człowieczeństwo.

— Nie potrafię — przyznaję. — Dla nas oba te teksty wyglądają identycznie.

Słońce patrzy na mnie bez słowa. Minę ma nieodgadnioną. Idzie do Cerion i zadaje to samo pytanie.

— Nic z tego. Trójkąt, kółka, szlaczki. O, tu falka — Cerion z rozbawieniem wskazuje poszczególne kształty.

Nir mruga kilkukrotnie i postawia kartkę Anji pod nos.

— Nie. Ja też widzę szlaczki. Ładne. O, tu jest symbol nieco przypominający „jać”. A tu „eta” i „hiar” — najmłodsza podobnie wskazała palcem kilka kształtów.

Słońce przekręca zapis ku sobie i patrzy pod różnymi kątami.

— Mogę twój telefon? — pyta, nie odrywając wzroku od notatki.

Sięgam do kieszeni i wsadzam odblokowanego już smartphona w wyciągniętą dłoń. Bez słowa robi nim zdjęcie kartce i obu zwojom. Wpatruje się, jakby zawiedzione, że wciąż potrafi odczytać słowa. Wychodzi z galerii i wpisuje numer.

— Cześć. Tu Nir. Masz teraz chwilę? — pyta po chwili, z telefonem przy uchu.

Rozpoznaję dziewczęcy głos w urządzeniu. To jej najbliższa przyjaciółka – Aleks. Nawet raz ją widziałam. Ale głównie kojarzę ją z opowieści Słońca.

— No mam. A co?

— Wyślę ci zaraz trzy foty. Napisz mi co tam widzisz, ok?

— Oho. Tajemniczo jak zawsze — śmieje się dziewczyna. — Dawaj.

Z westchnięciem spoglądam po siostrach. Rudzielec rozłącza się i przesyła zdjęcia. W oczekiwaniu na odpowiedź patrzy na nas i rozsiada się w wolnym fotelu.

— A jak nie odczyta, to nam w końcu uwierzysz? — Cerion bardzo szybko przechodzi z postawy zaintrygowanej do zmęczonej.

— Przecież wam wierzę — odpiera dzieciak. — Sprawdzam tylko. Chyba dobrze, prawda? Przecież jakbym ci uwierzyło na słowo to miałabyś mnie za idiotę.

Najprawdziwsza prawda.

~~

Złotooka powoli nalała sobie do szklanki otwartego wcześniej burbonu. Usiadła na sofie i z uznaniem uniosła szkło, jak gdyby w geście toastu.

— Wciąż nie twierdzę, że idiotą nie jesteś, ale tu masz rację. Kilka punktów już u mnie nabiłaś. Gratuluję.

Nir z parsknięciem pokręciło głową. Ale oczy miało wlepione w telefon, który właśnie zawibrował.

— O, widzisz? — pomachało ekranem smartphona w ich kierunku. — Już na przykład się dowiedzieliśmy, że jedna osoba więcej nie umie tego przeczytać.

— Cóż za zaskoczenie — ironicznie rzuciła Jordan i odebrała swoją własność.

— Eeej! Oddaj, może coś jeszcze napisze.

— Kup sobie w końcu normalny telefon.

— Po co? Powiedziałaś, że i tak nie będziesz mi wysyłać nudesów*. Inne MMSy mnie nie interesują — oświadczyło z przerysowanie niewinną miną.

— Ha! Radek też cały czas narzeka, że zamiast mnie, na zdjęciach wychodzi jakaś rozmazana, ciemna plama — rzuca Anja.

— Widzisz?! Anja przynajmniej chciała wysłać chłopakowi nudeski. Taka z ciebie dziewczyna! — wyrzuciło, udając naburmuszenie, na co Jordan wywróciła oczami i zasiadła między siostrami na kanapie. Również sięgnęła po butelkę i pociągnęła kilka łyków. Wiele by dała, by faktycznie się w końcu upić.

— Wiesz, że masz bardzo podobną aparycję do jednej postaci z mojej głowy? Eyeroll* niemal identyczny — stwierdziło.

— Ha. Eyeroll to ma taki sam jak nasza matka — zauważyła z rozbawieniem Cerion, na co Jordan aż się zakrztusiła.

— Uważaj, bo jak zaczniemy wyliczać, co ty masz wspólnego z Elżbietą, to nam dnia nie starczy — odgryzła się.

— W sumie… jak tak teraz na was patrzę… To wszystkie trzy jesteście całkiem podobne — zawyrokowało Nir. — Czy po wampirzych rodzicach też się coś dziedziczy?

Siostry zaśmiały się.

— Tylko zgryźliwość — odparła w końcu Anja.

 

***

Mijały dni i tygodnie, a na tropie rozwikłania jestestwa Nir nie było zbyt wielkich postępów. Za to ich związek z Jordan rozwijał się coraz bardziej. Wampirzyca czuła się, jakby trafiła do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie wszystko jest tęczowe, miłe i puchate i z dziwnych powodów wcale nie odstręczające. Słońce również czuło się, jakby trafiło do innego świata. Nieco mrocznego, tajemniczego i przepełnionego całą masą możliwości. Starało się jak mogło, by dawać Jordan dużo przestrzeni, ale czasami wciąż zalewało kochankę masą abstrakcyjnych pytań o środowisko nadnaturalnych Istot. O przeszłość, o rodzinę, o rozwój mocy i najskrytsze stany emocjonalne, jakie miała po przemianie.

Żyło im się całkiem dobrze. Było jednak kilka rzeczy, które nieustannie ciemnowłosą uwierały. Gniotły ją gdzieś wewnątrz i nie pozwalały spać spokojnie. A przynajmniej nie wtedy, kiedy Nir miało się oddalić. Zwłaszcza, że czasami przyłapywała je na wpatrywaniu się i kiwaniu przy zwoju. Widziała ruch ust, ale nigdy nie słyszała najmniejszego dźwięku. Słońce mówiło, że to je bardzo uspokaja i pomaga oczyścić umysł. Że medytacja z tym tekstem niesamowicie je inspiruje i dodaje siły i mocy.

Rada.

Rada wampirów na pewno się tym w końcu zainteresuje. A bez Elżbiety, która w niej zasiadała, będą mieli ograniczone możliwości obrony, gdyby coś poszło nie tak. Cerion kilkanaście lat temu była kandydatką na jedno miejsce, ale je również zapewniała Elżbieta, więc po jej zniknięciu, nic nie doszło do skutku.

Jordan miła nadzieję, że przeszukująca kryjówki matki Anja, znajdzie nie tylko coś, co pomogłoby im rozwikłać zagadkę Nir, ale i coś, co wskazałoby, co stało się z samą wampirzycą.

 

I w końcu, po niecałych dwóch miesiącach od sytuacji z odczytaniem przez Nir artefaktu, Anja znalazła coś, co ogromnie ją poruszyło. Mająca to zbadać Cerion odkryła inne powiązania i używając łączącej je więzi telepatycznej, przesłała współrzędne. Więzi, na dalekie dystanse używały tylko w nagłych przypadkach. I nigdy nie podawały całej informacji, więc druga część współrzędnych przyszła ich wspólnym pagerem. Spotkanie miało się odbyć najszybciej jak to możliwe. Bez światków.

 

***

— Kochanie, wychodzę. Pamiętaj, żeby wpuścić jutro panią Aurelię — Jordan stała z niewielkim plecakiem, gotowa do drogi.

Nir wyłoniło się z kuchni by pożegnać kobietę. Wytarło mokre ręce w ścierkę i przytuliło się.

— Jak bardzo się spieszysz? — spytało, na co ciemnowłosa roześmiała się gardłowo.

— A co? Niewystarczająco cię zmęczyłam dziś rano? — pocałowała je szybko.

Uśmiechnęło się i zjechało dłońmi z jej pleców na pośladki. Ścisnęło. Jordan uniosła jedną brew, obserwując akcje Słoneczka. A to zaczęło jej właśnie rozpinać spodnie.

— To było rano. Rano nie wiedziałom, że gdzieś sobie wylecisz na nie wiadomo ile — stwierdziło i przesunęło ją tak, by przysiadła na antycznej komódce, stojącej w hallu.

— Oho. Słyszę trochę goryczy w twoich słowach.

— No i dobrze słyszysz. Miałaś w końcu poznać Aleks i Daniela — odparło, ściągając do kolan jej czarne jeansy.

Kiedy się wyprostowało, Jordan chwyciła Nir pod brodę, by spojrzało jej w oczy.

— Złościsz się? Przecież wytłumaczyłam ci sytuację…

Jasne oczy uśmiechały się do niej smutno.

— No wieeeem — przyznało. — Nic nie poradzę, że mi przykro, że cię nie będzie. Wiesz, że nie lubię takich nagłych zmian. Ale spokojnie — dodało, widząc jej przejęte spojrzenie, — poradzę sobie. Rozumiem. Nie mam do ciebie żalu. Ani że tak nagle, ani że nie wiadomo na ile… Ani że mi nie chcesz powiedzieć gdzie lecisz… — wyliczało, trochę zaczepnym tonem, co kobieta od razu bezbłędnie wyłapała.

— Powiedziałam ci, co mogłam — stwierdziła po chwilowej ciszy, kiedy młode miało nadzieję, że być może jednak uda się wyciągnąć z niej coś więcej.

— Pfff! Dobra. Nie to nie — parsknęło z uśmiechem i znów spojrzało na jej krocze. Zsunęło czarne majtki i kucnęło na wysokości łona. Łypnęło na nią z dołu i mrugnęło zawadiacko, po czym zanurzyło twarz między udami.

Wiedziało, że nie mają zbyt wiele czasu, toteż od razu zaczęło mocno ssać, lizać i przygryzać. Dokładnie tak, jak Jordan lubiła.

Kobieta westchnęła w nagłej przyjemności i odchyliła głowę. Jedną rękę wplotła w rudą czuprynę, a drugą zacisnęła na krawędzi komody. I na chwilę zapomniała o całym stresie wywołanym tym niespodziewanym wyjazdem. Uśmiechnęła się i mruknęła cicho, kiedy Nir na dobre przyssało się do jej łechtaczki i całą przyjemność dostarczało wytworzonym w ustach ciśnieniem. Co chwila muskało jeszcze uwrażliwiony wierzchołek językiem, czym rozprowadzało po całym jej ciele drżenie i te tak ukochane przez nią – świetliste iskierki. Po kilku minutach takiej zabawy Słońce, nie odrywając się od niej, dołączyło jeszcze dwa palce. Była już na tyle mokra, że wsunięcie ich nie sprawiało zbytnich problemów.

Nieczęsto pozwalała Nir na takie bezprecedensowe swawole, toteż z lekkim zaskoczeniem przyjęła fakt, że już po kilku sprawnych ruchach była tak bardzo rozgrzana. Spojrzała w dół i westchnęła z zadowoleniem, kiedy zagłębione w niej palce zaczęły dosłownie grać na jej wnętrzu. Nieustannie zmieniający się nacisk i prędkość ,skutecznie doprowadziły ją na granicę spełnienia. I kiedy była tuż, tuż przed upragnionym końcem…

Nir odsunęło się od niej. Wstało i patrząc jej w oczy, z lubieżną miną zlizało z palców wszystkie soki. Pocałowało w policzek.

— To pa, kochanie. Miłej wycieczki. Im szybciej będziesz z powrotem, tym szybciej dokończę — i odwróciło się na pięcie by wrócić do kuchni.

Jordan parsknęła śmiechem i z niedowierzaniem kręcąc głową spojrzała na swoje roznegliżowane krocze. Z westchnięciem podciągnęła majtki i spodnie. Poprawiła ubranie i odgarnęła włosy z twarzy. Krew wciąż szumiała jej w głowie.

— Odbiję sobie tę zuchwałość — rzuciła, zaglądając do kuchni.

Podniosło głowę znad zmywanych naczyń i uśmiechnęło się słodko.

— Och, nieeee! Cóż ja teraz pocznę? — spytało nad wyraz wysokim tonem i nad wyraz kiepsko udając zmartwienie.

— Pfff. Byłoś takie bezwstydne, jak się poznaliśmy? — zapytała. Co jak co, ale Słoneczko doskonale wiedziało, jak ją prowokować.

— Ooo! Byłom znacznie bardziej. Utemperowałaś mnie trochę!

Miała wyjść, ale ten buńczuczny wyraz na twarzy rudzielca był zbyt kuszący. Weszła jeszcze na chwilę i pocałowała Nir mocno. Na koniec przygryzła dolną wargę i z rozkoszą zlizała z niej kilka kropel krwi.

— Jak chcesz zjeść, to się nie krępuj — usłyszała.

— Najadłam się rano, kochanie. Wystarczy mi.

— Na pewno? — zatroskało się nagle.

— Na pewno — potwierdziła. Puściła jej oczko i klepnęła w pośladki na pożegnanie. — Do zobaczenia — uśmiechnęła się raz jeszcze i w oka mgnieniu opuściła dom.

Szybując pod nocnym niebem miała wrażenie, że o czymś zapomniała, ale ilekroć starała się przypomnieć sobie co to było, od razu głowę zaprzątała jej roześmiana twarz z rudą czupryną i kilkoma piegami na policzkach. W końcu więc skupiła się na tym obrazie na dłużej i leciała, mimowolnie czując ostatnie miejsca, których dotykało Słoneczko.  

 

C.D.N.

 

Słowniczek:

*Scio me nihil scire — Wiem, że nic nie wiem;

*beatbox —  wydawanie rytmicznych dźwięków ustami, językiem, przeponą, czy gardłem. Np.: https://www.youtube.com/watch?v=GNZBSZD16cY

*nudesy — slangowe określenie na nagie zdjęcia;

*eyeroll — wywrócenie oczami;

Ten tekst odnotował 8,996 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.97/10 (13 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (5)

+3
0
Już dawno minoł miesiąc od ostatniej publikacji , a tu nadal nic.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-1
@marek I niestety w najbliższym czasie jeszcze ten stan się pewnie nie zmieni. Ale dziękuję za sygnał, za przypomnienie. <: To miłe.
Staram się, niestety od ostatniej części przestrzeni na pisanie mam bardzo malutko. Coś tam się rusza, lecz bardzo powoli. Może w okolicy świąt będzie więcej możliwości. (;
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
0
Proszę o ciąg dalszy. :-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Już prawie roczek mija, a tu kolejnego odcinka ani widu, ani słychu, czyżby to koniec tej wspaniałej sagi?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Plis kolejne części
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.