Ilustracja: KoolShooters

Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się...(V) Zgłębić

3 listopada 2021

Szacowany czas lektury: 1 godz 10 min

Część V

Zmiana narracji "~~", słowniczek na końcu, rodzaj neutralny obecny.
Fabuła rozprzestrzenia się mocno i zmierza gdzieś za horyzont, ale udawajmy, że tak miało być. W sumie całkiem dobrze się bawię.

Miłej lektury.
A potem...
Miłego oceniania i komentowania. {:

P.s. "O, mogę wybrać ilustrację, ale super!
>cztery godziny wyszukiwania później<
Zabierzcie mi możliwość wyboru, proszę!"

Nie minęło dużo czasu od kiedy Jordan wyszła, a już wróciła z powrotem. Za nią, z założonymi rękami i lekko poirytowaną miną weszło Nir. Przy nodze rudzielca stąpał natomiast kudłaty pies o lekko demonicznym umaszczeniu na pysku. Spojrzał po wszystkich spode łba i zaczął groźnie warczeć. Nir pomachało mu ręką przed nosem, żeby się uspokoił, ale pies nie wydawał się przekonany.

— No proszę, jednak odważysz się tak z nami socjalizować niespodziewanie? — zadrwiła Cerion, widząc nastawienie Słońca. — Podziwiam odwagę — dodała sarkastycznie.

Nir żachnęło się i rozluźniło lekko. Hakumi natomiast położył uszy i wyszczerzył kły w kierunku kobiety. Szczeknął ostrzegawczo. Para kotek, która ponownie leżała wampirzycy na kolanach podniosła łby i prychnęła w kierunku zwierzaka.

Jordan zajęła swoje wcześniejsze miejsce w fotelu. Anja, widząc tylko jej spojrzenie wiedziała, że było ciężko. Ale udało się. To było najważniejsze.

Hakumi warczał coraz groźniej i coraz głośniej. Cerion zaczęła się lekko irytować. Spojrzała na niego wyzywająco. Co jak co, ale wampiry potrafiły pokazać innym drapieżnikom, kto rządzi. Pies speszył się nieco. Widać było, że się przestraszył, cofnął na chwilę. Zaraz jednak stanął przed Nir i zaczął wściekle burczeć. Głęboki, wibrujący pomruk idealnie pasował do demonicznej maski i niebieskich oczu.

Wampirzyca była wielce zdziwiona. Zwykle wystarczało samo groźne spojrzenie. Tego najwyraźniej będzie musiała zahipnotyzować.

— Hakumi! — upomniało go Nir. — Zostaw!

Pies przekręcił jedno ucho w tył, w stronę Nir, ale warczał dalej. Młode pokręciło głową i wyminęło podopiecznego. Podeszło do Cerion i wyciągnęło do niej rękę. Kiwnęło porozumiewawczo.

— Cześć, Cerion. — powiedziało, ściskając podaną jej dłoń. I odwróciło się do Tamaskana. — Widzisz? To Cerion. Lubimy Cerion. Cerion jest okej! — zapewniło, uśmiechając się do zwierzaka i drugą rękę wskazując na kobietę, a następnie pokazując kciuk w górę.

Hakumi uspokoił się, ale dalej patrzył na przybysza z niezadowoleniem.

— Hakuuumiii! — tym razem to Nir warknęło ostrzegawczo. — Cerion jest okej! — powtórzyło, mocno obniżając ton.

— AłuuuUuuuU! — zawył, kręcąc głową.

Anja zaśmiała się, widząc tę sytuację. Pies ewidentnie kłócił się ze swoim właścicielem.

— Powiedziałom!

Hakumi już miał się wycofać, kiedy spojrzał na Jordan. Podbiegł do niej i szczeknął. Trącał ją nosem i zaraz wskazywał nim na Cerion. Warczał niezadowolony. Szukał wsparcia.

Kobieta roześmiała się i pogłaskała futrzaka.

— Wiem, wiem. Znam ją całe wieki. Bywa ciężko, ale da się z nią wytrzymać — zapewniła, czochrając go. Psiak wrócił więc po chwili do Nir i Cerion. Dalej łypał nieufnie, ale zbliżył się nieco. Nie warczał. Przerzucił wzrok na rudzielca i sapnął, zgadzając się na gościa. Leniwie poszedł w róg pokoju i lęgnął na podłodze. Zawył jeszcze, niezadowolony, ale szybko i jak na niego – cicho.

Wszyscy poza Cerion uśmiechnęli się na tę scenę. Hakumi zachowywał się nad wyraz zrozumiale.

— Wybacz — Nir przeprosiło za psa. — On lubi dramatyzować. To ta haszcza krew.

Kobieta wzruszyła ramionami i wróciła do głaskania kotek. W pokoju rozległo się donośne mruczenie.

— One natomiast, najwyraźniej bardzo cię polubiły — wskazało furczące zwierzaki.

— Nic dziwnego — odparła — Koty są inteligentniejsze od psów — rzuciła złośliwie.

 

Po ponownym ustabilizowaniu sytuacji przeszli do omawiania głównego tematu spotkania. Kobiety zadawały pytania, a Nir odpowiadało zgodnie ze sobą. Szybko jednak okazało się, że niezbyt wiele mogą się dowiedzieć. Młokos nie potrafił robić zbyt wielu nadzwyczajnych rzeczy. Czytania w myślach mógł się nauczyć każdy człowiek. Eksterioryzacji i świadomego kierowania rzeczywistością senną – również. Podobnie uzdrawiania energetycznego. Bioenergoterapia i inne metody alternatywnego leczenia stawały się ostatnimi czasy coraz powszechniejsze. Poglądy Nir też nie zgadzały się idealnie ze znanymi poglądami Aniołów. „Znanymi” było tam słowem-kluczem, bo tak naprawdę niewiele ich było i nikt nie miał pewności co do ich prawdziwości.

Po lekko męczących i bezowocnych dyskusjach wszyscy zdawali się być coraz bardziej zniechęceni. Główne przesłanki co do tożsamości rudzielca wciąż pozostawały takie same. Nadzwyczaj świetlista aura, wyjątkowo przyjazne usposobienie, możliwości uzdrawiania, odporność na hipnozę, oraz krew, która miała niezwykłe właściwości. Właściwości jednak, w całym swoim spektrum były doświadczone przez zbyt małą ilość wampirów, by mieć pewność, co do ich niepodważalności. W sumie, tylko Jordan stała się odporna na srebro. Nie wiadomo, czy taki sam efekt byłby na wszystkich.

W miarę, jak zaczęli zbliżać się do niebezpiecznych konkluzji, atmosfera robiła się coraz cięższa. Jordan była zdecydowanie przeciwna testowania krwi swojego Słoneczka przez inne wampiry. Pozostałe kobiety również, ale nie widziały zbyt wielu innych możliwości. Nir natomiast, wydawało się tym zupełnie niewzruszone. W końcu westchnęło, chcąc przerwać tę drogę przez mękę.

— Dobra — powiedziało. — Rozwiążmy tę kwestię.

Wampirzyce spojrzały na nie zaintrygowane.

— Nie wiem, jak dokładnie działa na was moja krew, ale najwyraźniej jest to coś mocnego. Skoro twierdzicie, że Jordan mogła nabrać takiej odporności na słońce i srebro przeze mnie, to chyba łatwo możemy to przetestować. I łatwo możemy oddalić teorię o sile miłości — znacząco spojrzało na Cerion, którą wyjątkowo ta hipoteza irytowała, oraz na Anję, która przekonywała wszystkich, że być może to prawdziwa i wzajemna miłość tak zmieniły jej siostrę. Nir co prawda nie odrzucało jej pomysłu, ale też szczerze wątpiło, by był on faktycznym powodem zaistniałej sytuacji.

— Co proponujesz? — zagadnęła rzeczowo Cerion. — Chcesz nam dać spróbować? Ja już próbowałam i jakoś wciąż mnie srebro rani. Sprawdzałam.

— Tak, ale wtedy mówiłaś, że stałom się toksyczne na koniec — przypomniało.

— Bo tak było — zapewniła.

Nir popatrzyło na Jordan. Wiedziało, że nie podoba jej się, gdzie zmierza ta dyskusja, ale została przyparta do muru. Albo sprawdzą właściwości w tak kontrolowanym, małym gronie i przynajmniej czegoś się dowiedzą, albo dalej będą tylko teoretyzować. Kobieta wzięła głęboki oddech i skinęła, zapraszając dzieciaka do przedstawienia propozycji. Młokos uśmiechnął się.

— Tak… co do tego… — zaczął. — To faktycznie zaszło wtedy coś dziwnego. W pewnym momencie naprawdę bardzo mi się nie spodobała cała ta sytuacja. Chciałom, żebyś przestała. Zabroniłom ci więc. Zmobilizowałom całe moje ciało i wszystkie siły umysłu, by powiedzieć „nie”. Powtarzałom w myślach, że nie wyrażam na to zgody. I wtedy nagle odstąpiłaś, mówiąc, że jestem toksyczne.

Kobieta uniosła jedną brew w zdziwieniu. Spojrzała po siostrach.

— I nie mówiłoś o tym wcześniej, booo?

— Bo mówię teraz. Wcześniej o to nie pytałyście — odparło lekko.

— Nie pytałyśmy, bo myślałyśmy, że nie znasz na to odpowiedzi — rzuciła Jordan. — W końcu ja też najpierw cię zaatakowałam — wypomniała. — Piłam z ciebie wbrew twojej woli i jakoś nic się nie… — urwała, widząc minę Nir. Lekko zawstydzoną, przepełnioną niezręcznością.

— Taaaak… Co do tego… — zaczęło, kręcąc się w fotelu.

— Prawie zemdlałoś wtedy — dodała twardo.

Rudzielec uśmiechnął się i z westchnięciem przeczesał włosy palcami. Odgarnął do tyłu. Zaraz jednak najkrótsze kosmyki z powrotem opadły na czoło. Jasne oczy patrzyły na Jordan z miłością. Wstyd zniknął.

— Tobie nigdy nie zabroniłom, Jordan — przyznało się w końcu. — Ciebie chciałom od początku.

— Nawet nie „prawie” — powiedziała, nie mogąc zrozumieć takiego podejścia. — Zemdlałoś. Na ułamek sekundy. Nie znaliśmy się wtedy. Mogłam cię zabić.

Uśmiech stał się nieco smutny.

— Cóż… — zaczęło, odwracając wzrok. — Mogłaś — przyznało. Wzięło wdech i znów na nią spojrzało. Pewniej. Wymuszenie weselej. — Ale czy śmierć spowodowana najwspanialszym w życiu wydarzeniem, to nie jest godna śmierć? Moim zdaniem było warto! — dodało niefrasobliwie, chcąc spłycić informację, którą właśnie im podało.

Kobiety żyły na tym świecie dość długo, by rozpoznać samobójczą gadkę. Ocierały się o śmierć niemal przy każdym posiłku. Co rusz czaiła się, w oczekiwaniu na ich ofiary. Wiele wampirów było wściekłych na życie. Nigdy między sobą o tym nie rozmawiały i zawsze robiły wszystko, by udowodnić, że jest inaczej. Ale każdy, gdzieś wewnątrz, przeżywał swoje własne, prywatne piekło. A najgorzej mieli młodzi pokroju Anji. Radosne, świergoczące małolaty kochające świat. Po przemianie zaczynały odczuwać duży dysonans między wcześniejszymi wartościami, a nowymi żądzami. Wielu młodzików pałało do siebie odrazą, ale byli zbyt pochłonięci hipnotycznym upojeniem, jaki początkowo dawało polowanie, władza, krew i moc.

Jordan otrząsnęła się z rozmyślań. Ze smutkiem, ale i zrozumieniem spojrzała na Nir. Zaraz jednak zawrzał w niej gniew, wywołany tą wiadomością. Nawet, jeśli była z przeszłości.

— Dałabyś mi się zabić, tylko dlatego, że ci się podobałam? — niedowierzała.

— Ej, ej! Nie upraszczajmy tutaj wyciąganych wniosków, dobrze? Cerion też mi się podobała, a jakoś nie pozwoliłom jej pić ile wlezie — oponowało. Westchnęło, patrząc na upartą minę kochanki. — To nie tak, że chciałom się zabić, Jordan. Nie o to mi chodziło. Po prostu… Cała ta sytuacja z tobą wtedy… Wydawała mi się dosyć abstrakcyjna — tłumaczyło. — Nic takiego mi się w życiu wcześniej nie przytrafiło i nic nie wywołało we mnie tyle emocji, co spotkanie ciebie. A kiedy okazało się, że jesteś wampirem… Kiedy się okazało, że jesteś jakąś kurcze nadnaturalną istotą, to już w ogóle zbaraniałom. Stwierdziłom, że powalczyć sobie możemy, bo to w sumie fajne. Podobało mi się, że w końcu spotykam kogoś, kto jest ode mnie dużo silniejszy i nie ma sensu się bać, że jak walnę z całej siły, to zrobię krzywdę. Więc mogliśmy się pobić. Zawsze lubiłom się bić. Tylko krzywdzić nie lubiłom. Więc zwykle kończyło się na tym, że wstrzymywałom swoje odruchy. Z tobą natomiast… Miałom wrażenie, że wszystko będzie dobrze. I jakbyś miała jednak chęć mnie zabić… No cóż. To byłaby szkoda. Ale jednocześnie pozstanowiłom, że jestem gotowe zaryzykować. Jestem gotowe zaryzykować, że zginę, jeśli to ryzyko mogłoby sprawić, że wyniknie z naszego spotkania coś więcej, niż tylko mgliste wspomnienie ”nie-wiadomo-czego” i powrót do zwykłego życia. Bo dla mnie  t o  byłoby gorsze niż śmierć. Dużo gorsze — zapewniło. Spojrzało na nią z uśmiechem i zarumieniło się lekko. — Zakochałom się w tobie od pierwszego wejrzenia i się tego nie wstydzę — oświadczyło dumnie i założyło ręce na piersi. — I byłom gotowe postawić na to całe moje życie. Kto nie ryzykuje, ten nie ma. I już!

Ciemnowłosa nie mogła powstrzymać wpełzającego na twarz uśmiechu. Tak przedstawiona sytuacja faktycznie zmieniała nieco znaczenie. Wciąż był to jej zdaniem idealistyczny idiotyzm, ale przynajmniej szczery i nad wyraz uroczy. Znała już jednak Nir na tyle, że była świadoma, czym podszywane są te utopijne zapędy. I ta skłonność do stawiania wszystkiego na jedna kartę.

Wcześniej, zanim się poznali – Nir, wbrew temu, co prezentowało światu, tak naprawdę niezbyt lubiło swoje życie. Żyło, bo się urodziło. Długo szukało kim jest. Jak się dowiedziało, to zaczęło szukać „po co jest”. Ciężko jednak znaleźć odpowiedź, kiedy niewiele rzeczy sprawia faktyczną radość. Nir postawiło więc sobie za cel najwyższy — kochać. W tym było dobre. Potrafiło kochać niemal wszystko i wszystkich. Bardzo chciało też pokochać własne życie, ale ilość cierpienia i samotności, które towarzyszyły w każdym dniu, znacząco utrudniały to zadanie.

— Nie wstydzisz się, co? — Cerion wyrwała siostrę z rozmyślań. — Ten buraczany kolor na twojej twarzy faktycznie na to wskazuje.

Nir zaśmiało się i zaraz po tym naciągnęło dekolt na twarz. Schowało się pod białą koszulką.

— Po prostu jest mi gorąco — burknęło. — Możemy wrócić do rozwiewania innych wątpliwości?

Jordan wstała i nachyliła się nad ukrywającym. Oparła dwie ręce o podłokietniki, blokując przejście.

— Wyłaź — warknęła.

Niepewnie wysunęło czubek głowy. Zatrzymało się na poziomie oczu. Kobieta uśmiechnęła się i szarpnęła koszulkę, ukazując całą twarz. Szybko pocałowała, a zaraz po tym wskoczyła za dzieciaka, wciskając się na fotel za jego plecami. Przytuliła.

— Tak będziemy teraz siedzieć — stwierdziła i wsunęła ręce pod materiał T-shirta. — Możesz kontynuować swoje rozważania.

Nir zaśmiało się i całkiem odzyskało kontenans. Zaraz jednak spojrzało na wpatrzone w nie wampirzyce i ponownie się zaczerwieniło, bo dłonie Jordan powędrowały na piersi.

— No? Na co czekasz? — poganiała kobieta. — Mów, kochanie — szepnęła do ucha wyjątkowo niskim tonem.

Twarz Nir zapłonęła zdecydowanie bardziej niż wcześniej. Niepewnie patrzyło po wyraźnie rozbawionej publiczności i próbowało pozbierać myśli.

— Am… Tak… Bd… Erm… amm… Tsk-yyyyy…

— Jordi, zepsułaś funkcję mowy — rzuciła złośliwie Cerion. — Przestań pchać te swoje łapska gdzie popadnie. Blokujesz jakieś przewody najwyraźniej.

Jordan, śmiejąc się, wyciągnęła dłonie spod koszulki i objęła Nir w pasie. Pocałowała w policzek.

— Już, już. Od kiedy to takie wrażliwe się zrobiłoś?

Buraczany odcień przybrał na sile.

— No macasz mnie przy ludziach… wampirach — poprawiło się. — Macasz mnie przy wampirach, na litość boską!  Ahem! — odchrząknęło i wzięło wdech, by się uspokoić. — Kontynuując… Najprościej będzie, jeśli zrobimy eksperyment — powiedziało. — Dam wam spróbować mojej krwi, a potem sprawdzimy, czy będziecie odporne na srebro. Prosty plan.

— Ja się zgadzam — zapewniła od razu Anja. Od samego wejścia do domu łaknęła skosztować tego, co tak kusząco pachnie. Z entuzjazmem przyjęła wieść o możliwości spełnienia swych pragnień.

Cerion patrzyła podejrzliwie, ale w końcu skinęła na zgodę. Jordan sapnęła, lekko niezadowolona, ale gestem przywołała najmłodszą siostrę. Ta, będąc cała w skowronkach, podeszła do nich. Chciała wbić się w szyję, ale Jordan ją zatrzymała.

— No chyba żartujesz!? — obruszyła się. — To moje! — Chwyciła rękę młodego i podwinęła rękaw kamizeli. — Stąd ci wystarczy — wskazała na nadgarstek. — I nie więcej niż łyk!

Blondynka wywróciła oczami i kucnęła przy fotelu. Wzięła podaną jej kończynę i obnażyła kły. Wpiła się w Słonce i pociągnęła.

I ssała i piła… I zdecydowanie za długo trwała w tej czynności.

— Już — warknęła Jordan, ale dziewczyna nie reagowała. Spróbowała więc wyswobodzić rękę Nir, ale uścisk Anji był niczym imadło. Ciemnowłosa spojrzała na Cerion, a ta od razu wstała, płosząc koty, po czym z pełnym impetem szarpnęła siostrę. Odrzuciła ją na drugą stronę pokoju.

Nir ze zdziwieniem wpatrywało się w zbierającą się spod ściany blondynkę. Hakumi podniósł głowę i szczeknął zaniepokojony. Kiedy Anja ponownie na nich spojrzała, ocierając usta z krwi, w jej oczach pałała dzika żądza.

— No wieeesz? — zaczęła, wstając. — Tak od razu?! To niemiłe — stwierdziła skarżącym tonem. Cała jej aparycja zmieniła się zauważalnie. Oddech przyspieszył. Oczy podeszły krwią. Wampiry potrafiły nieco się zmienić w momencie, w którym zaczynały polowanie. Anja, wchodziła właśnie w tryb łowny.

— Opanuj się! — upomniała ją Cerion i stanęła między nią, a resztą. — Wiem, że to smaczna krew, ale… — zapach świeżej, otwartej rany dobiegł i jej nozdrzy. Upajał. Mędlił w głowie. Wiele wysiłku kosztowało ją, by nie rzucić się w kierunku ofiary. Pewnie gdyby była młodsza, nie utrzymałaby się. Dokładnie tak, jak teraz nie trzymała się Anja. Pewnie była głodna. Nigdy nie powinna tam przychodzić głodna.

Blondynka uśmiechnęła się dziko.

— Chcę więcej — warknęła.

Hakumi wstał na cztery łapy i natychmiast podbiegł do Nir. Stanął przed fotelem i też warczał w kierunku Anji. Zjeżył się zupełnie, jakby zrozumiał jej intencje.

— Uspokój się! — nakazała siostrze Cerion. Ale ta jej nie słuchała. Podeszła i próbowała ją wyminąć. I — wbrew założeniom Jordan — była zdolna to zrobić. Kiedy Cerion starała się ją zatrzymać, Anja  rzuciła nią w ustawiony pod ścianą regał. Dziewczyna była silna, ale nigdy jeszcze nie pokonała Cerion. Tym razem zapowiadało się inaczej, więc Jordan natychmiast wzięła Nir na ręce i wybiegła z pokoju. Zamknęli się w piwnicy, którą pani domu przystosowała jako schron. Ewentualnie więzienie. Ciasna komórka bez okien, z podwójnymi, srebrnymi i ołowianymi drzwiami była jej najlepszą szansą na utrzymanie Nir z dala od szalejącej w Anji bestii. Do Nir, ta sytuacja nie zdążyła nawet dotrzeć do końca. Spojrzało na Jordan.

— Co… się właściwie stało? — spytało.

— To, czego się bałam i dlaczego uważałam, że ten pomysł jest głupi — syknęła. — Anja jest jeszcze młoda. A kiedy poluje, robi to nad wyraz dziko. Młodym wampirom bardzo ciężko jest się kontrolować, kiedy wyczują świeżą krew. A tak pachnącą jak twoja… Sterują nią teraz wampirze żądze i instynkty. Nie dociera do niej nic, poza pragnieniem twojej krwi. Ech, to był nad wyraz głupi pomysł… Powinniśmy zrobić to na odległość… — wyrzucała sobie.

— Ale… Teraz możemy sprawdzić moją teorię — powiedziało. Całkiem ucieszone.

Jordan spojrzała na nie z niedowierzaniem.

— Na zewnątrz jest oszalały wampir, pragnący wyssać z ciebie wszystko, co może — rzuciła z pretensją. — A ty chcesz teraz sprawdzać jakieś teorie? To nie Cerion, która potrafi się opanować. Z Anją nie porozmawiasz.

Ścisnęło ją za rękę. Wzrok miało nad wyraz świadomy.

— Wiem, Jordan. Ale to idealna sytuacja — zapewniało spokojnie. Wyciągnęło z kieszeni srebrny nóż sprężynowy, który Jordan jej dała i kazała zawsze nosić ze sobą. — Mamy szansę sprawdzić wiele teorii jednocześnie — zapewniało.

Ich uszu dobiegło potężne grzmotnięcie. A zaraz po nim Jordan usłyszała skrzypnięcie otwieranych do piwnicy drzwi. Jeżeli Cerion nie zdołała powstrzymać Anji, to ona też będzie miała marne szanse. Nie rozumiała tylko, jakim cudem. Chyba, że krew Nir, prócz odporności, dodawała jeszcze siły…

Rudzielec wstał i zaczął odryglowywać drzwi. Jordan chwyciła go za ramię. Szarpnęła.

— Zwariowałoś?! — wrzasnęła szeptem.

— Jordan! — obruszyło się. — Naprawdę bardzo chciałobym zostać z tobą w tym loszku, ale trzeba uspokoić jedną pijawkę — powiedziało z uśmiechem.

Kobieta puściła je pod wpływem tych słów. Zażenowana, przytknęła dłoń do skroni. Ten szczeniak zdawał się świetnie bawić.

— Ona cię może zabić, na bogów — próbowała, ale odpowiedziało jej sceptyczne i prześmiewcze spojrzenie.

— Oj tam, oj tam — pomachało dłonią. — Dam radę. Tylko obiecaj mi, że się nie będziesz na nią rzucać, żeby mnie ratować, dobrze? Poradzę sobie.

~~

To, to już zdecydowanie za dużo. Czy ten smarkacz naprawdę nie pojmuje powagi sytuacji? Anja bywa ogromnie niebezpieczna, kiedy jest głodna. A Słońce po prostu… Patrzę, jak otwiera kolejne drzwi. Nie wyczuwam siostry nigdzie blisko. Pewnie Cerion dopadła ją zaraz po jej próbie wejścia do piwnicy. Mam nadzieję, że jednak ją zatrzyma.

Nir wydaje się pewne swojego sposobu. Może powinnam jej zaufać? Na Cerion podziałało. To może i tym razem zadziała. A jak nie, to przynajmniej zajmie czymś Anję, żebyśmy z Cerion mogły ją obezwładnić.

Wychodzi z komórki. Ja też. W piwnicy tli się słabe, niebieskawe światło aktywowane ruchem. Przestrzeń jest spora i pusta. Przynajmniej tu, w głównym hallu, nie mam absolutnie nic. Obie ściany są poprzecinane ciężkimi, ołowianymi drzwiami, prowadzącymi do różnych pokojów. Naprzeciw wyjścia z komórki, w oddali, znajdują się proste schody na górę. Widać wpadające do piwnicy światło z przedpokoju. Drzwi na górze są otwarte na oścież.

Nir idzie w tamtym kierunku. Krok ma całkiem luźny. W zapachu też nie wyczuwam przerażenia. Czy to możliwe, by ktoś o zdrowych zmysłach się teraz nie bał?

W wejściu pojawia się ciemna sylwetka Anji.

— Chcę… więcej — dyszy.

Nie krwawi. Ale chwieje się, kiedy powoli schodzi w dół. Podtrzymuje się ściany. Cerion nie szczędziła sił.

— Jak chcesz, to chodź — krzyknęło Słońce.

— Oooch. Jak miło. Moje jedzenie nawet do mnie wyszło… — mówi i z wampirzą prędkością doskakuje do Nir. Widzę każdy jej ruch. Dla mnie, nie jest szybsza niż człowiek dla innego człowieka. Unosi Słońce za szyję. Jak lalkę. Lecz niemal natychmiast puszcza z sykiem, a Nir uśmiecha się niewinnie. Do niej i do mnie. Nie upada. Stoi przed dziewczyną i szczerzy tę swoją głupawą gębę. Patrzy uważnie. Ja też, bo nożem dziabnęło wampirzycę w rękę. Mocno. W mięsień przedramienia. Nie spodziewałam się, że posunie się tak daleko. To faktycznie powinno zająć jej przynajmniej dzień, zanim się wyleczy. Anja jednak klnie pod nosem i tą samą ręką uderza Słońce w brzuch. Impet pcha je na ścianę. Zaczynam się mocno irytować, jednakowoż udaje mi się spełnić prośbę smarkacza i nie ruszam się z miejsca. Młode śmieje się, co chwila stękając z bólu. Zgięte w pół, trzyma się za brzuch.

— Uhu huu! No wieeesz? To nie-Eh, nie było-okh konieczne — cedzi, wyszczerzone, w przerwach kaszląc lekko.

Anja również się śmieje. Doskakuje do swojej ofiary i przyciska do ściany. Czuję, że już nie krwawi. Nir zerka na jej rękę i potwierdza moje domysły.

— Ten nóż w mojej ręce też nie był— mówi i wyszarpuje dzieciakowi broń. Przyciska teraz ostrze do jego gardła. Mam coraz mniej cierpliwości, ale mój rudzielec uspokaja mnie gestem dłoni. — Och, skoro lubisz się tak bawić, to mam dla nas całkiem sporo planów…

W tym momencie do piwnicy schodzi też Cerion. Patrzy na mnie i od razu rozumie zamysł. Włosy ma rozczochrane, widzę też, że lekko utyka na lewą nogę.

— Dobra, słuchaj, nie przedłużajmy tego przedstawienia — słyszę głos Nir. — Chcesz mojej krwi, ale problem w tym, że…  — Anja trzepie ją z otwartej dłoni w twarz. Cerion łapie mnie za ramię, bo we wściekłości robię krok do przodu.

~~

Słońce uśmiechnęło się, podnosząc wzrok.

— Ooo! Nie wiedziałom, że jesteś taka brutalna. Fajniusio  — stwierdziło. — Ale trochę za późno — dodało ze szczerym uśmiechem. — Mam już swojego wampira, więc…

Anja, nie czekając na koniec przemowy wbiła się kłami w szyję Nir.

— Nie zgadzam się! Nie możesz pić mojej krwi, słyszysz?! — krzyknęło szybko. — Nie możesz, nie możesz, nie możesz!

Blondynka nie odstąpiła jednak. Cerion i Jordan zaczynały się niepokoić, jednak kiedy już miały się ruszyć, Anja odskoczyła od Nir jak oparzona. Zaczęła się krztusić i zataczać. Upadła na kolana i zwymiotowała ciemną, lepką mazią. Smród był ogromny.

Nir patrzyło na nią z zaciekawieniem. Podniosło upuszczony przez kobietę nóż i lekko nacięło jej skórę na przedramieniu. Anja wrzasnęła wściekle i chciała złapać napastnika, ale dzieciak odsunął się zwinnie. Spojrzał na Jordan i uśmiechnął niewinnie.

— Widzisz? Mówiłom, że dam radę. Jestem, kurde, wampirzym pogromcą. Yeah! — tryumfalnie wyskoczyło w górę.

Cerion wycofała głowę w zniesmaczeniu. Jordan aż otworzyła usta w zdziwieniu. Spojrzały po sobie, niedowierzając. A Nir podeszło do nich tanecznym krokiem. Co chwila wykonywało jakieś dziwne ruchy i podskakiwało wesoło. Aż w końcu skoczyło i wylądowało przed nimi.

— No! To teraz kolej na ciebie, ty wielka pijawo! — rzuciło do Cerion, przybliżając się mocno i mierząc w nią nożem. — Zaraz cię tu kurde… kurde… — próbowało być groźne, ale wychodziło to bardziej żenująco, niż przekonywująco.  — Ech, dobra — poddało się. — Nawet nie wiem, co bym miało powiedzieć. Po prostu pij! — powiedziało, podstawiając kobiecie nadgarstek pod nos.

Cerion zamrugała. Spojrzała na zdegustowaną minę Jordan.

— Więęęc… Mówisz, że czemu z tym jesteś? — spytała, wskazując młokosa.

Pani domu, zrażona, pokręciła lekko głową.

— Dobrze smakuje — wycedziła.

Cerion mruknęła zatwierdzająco i przytaknęła.

— Wystarczy — przyznała i znów spojrzała na małolata.

— Dobrze smakuje!? — doszedł ich cierpiący głos Anji. — Gówno prawda!

Nir natychmiast się odwróciło i wskazało na próbującą się pozbierać dziewczynę.

— Ty się nie odzywaj! Było mnie słuchać, jak mówiłom, że nie możesz! Tak kończą chciwe dupki! Twoje pragnienia zaprowadziły cię na skraj przepaści! Teraz…

Jordan położyła Nir rękę na ramieniu, bo zaczynało zbytnio dramatyzować. Kiedy jasne oczy na nią spojrzały, dała znać, by przestało, więc wzruszyło ramionami i znów zerknęło na Cerion. Podało jej rękę. Wampirzyca chwyciła ją, ale wciąż patrzyła na zwijającą się siostrę. Jakoś nie była przekonana.

— A czemu ona tak cierpi? — spytała. — Dla mnie było to chyba mniej tragiczne ostatnio…

Nir uśmiechnęło się przebiegle.

— Bo mnie nie słuchała! — odparła głośno, by dziewczyna też zrozumiała. — Trzy razy jej powiedziałom, a ona  d a l e j   s s a ł a ! Tobie powiedziałom raz i zrozumiałaś.

— Czyli jak powiesz cztery, to będzie jeszcze gorzej? — zaciekawiła się Jordan.

— Ammm… Nie. Trzy to ostateczna blokada. Nigdy nie słyszałaś o prawie trójek? — zdziwiło się.

Słyszała. Ale nie chciała wchodzić teraz w szczegóły. Ważne, że cokolwiek Nir tam sobie wymyśliło, faktycznie działało. Cerion spojrzała na siostrę, zastanawiając się, czy to wszystko to aby na pewno dobry pomysł.

— No już, Cerion, spoko. Możesz pić — zapewniało. — Chyba, że się boisz? — podjudzało.

Kobieta westchnęła ciężko i wywróciła nie tylko oczami, ale i całą głową.

Wzięła od Nir nóż i przecięła sobie dłoń. Krew od razu zaczęła napływać do rany. Kobieta wyciągnęła rękę i wytarła ją o szyję dzieciaka. Dokładnie tam, gdzie wciąż krwawiły ślady po ugryzieniu. Potem wytarła dłoń o głupawo uśmiechniętą twarz, tworząc na niej czerwoną smugę od czoła po brodę.

— Eeeej! — oburzył się właściciel twarzy.

Złotooka uniosła podany nadgarstek ku ustom. Wysunęła kły i ostatni raz spojrzała na siostrę. Podała jej nożyk, westchnęła i wbiła się w skórę.

Odstąpiła niemal natychmiast. Szybko. I od razu oddaliła się kilka kroków w tył. Oczy zaświeciły dziko, ale opanowała się. Skupiła się na swojej dłoni. Patrzyła, jak rana zasklepia się. Szybciej, niż od normalnych cięć. Z aprobatą uniosła brwi i zaprezentowała efekt reszcie.

— Hmpf — prychnęła. — Czyli jednak działa nie tylko na ciebie.

Nir doskoczyło do niej i w zadziwieniu oglądało rękę.

— Wow. Faktycznie, działa!

— Działa, czy nie, zabierzcie mnie stąd — Anja stanęła przy nich. — Nie mogę już znieść tego smrodu.

Siostry spojrzały na lepką podłogę. Jordan zdecydowała wziąć próbkę, bo nigdy czegoś takiego nie widzieli. A jeśli miało to związek z Nir, to najpewniej warto byłoby to zbadać. Pobiegła do jednego z pokojów i wróciła z zakorkowaną probówką.

Nir podtrzymało chwiejącą się blondynkę.

— Możemy spróbować jeszcze raz, jeśli chcesz — bąknęło. — Skoro moja krew to zrobiła, to z pewnością może też to odczynić…

Anja parsknęła śmiechem. Była ogromnie wymęczona, więc powoli dochodziła do normalnej siebie. Oczy zamykały się jej co chwilę.

— Jesteś słodkie, ale wątpię, by był to dobry pomysł.

— Ja również — zawtórowała najstarsza.

— Ja tak samo — dodała Jordan, z obrzydzeniem zbierając maź do fiolki.

— No ale czemu?

— Bo najpewniej skończy się tak samo — wyjaśniła Anja z przepraszającym uśmiechem.

— A. To nie. Zapomnij — powiedziało i naciągnęło rękaw na nadgarstek.  — Szkoda. Myślałom, że szybciej się uczysz…

Anja nie mogła powstrzymać śmiechu, choć każde spięcie brzucha przywoływało cierpienie. Poczochrała podtrzymujące ją Słoneczko. Zaraz jednak mina zrzedła jej nieco. Coś sobie przypomniała i z trwogą spojrzała na Cerion.

— Uratowałaś go, prawda? — spytała.

Kobieta skinęła w potwierdzeniu.

— Go? — zdziwiło się młode. — Kogo uratowałaś?

Cerion machnęła ręką.

— Twój pies troszkę oberwał. Rzucił się na Anję i…

Dzieciak odsunął się od blondynki. Ciężej jej było ustać, więc Jordan ją podtrzymała.

— Skrzywdziłaś mi psa?! — w głosie mieszała się troska i wkurwienie.

— Spokojnie — próbowała Cerion. — Ma się dobrze. Tylko… jest na dworze.

Nir natychmiast pobiegło po schodach i ruszyło na dwór. Jordan pytająco spojrzała na siostry.

— Naprawdę nic mu nie jest — zapewniała kasztanowłosa. — Ale lepiej, żeby pozostał na dworze. Bo rzucał się na nią jak oszalały. Nawet byłam pod wrażeniem — przyznała.

— Ten pies jest wpatrzony w Nir jak w obrazek — powiedziała Jordan. — Nic dziwnego, że się rzucał. To mądra bestia.

— Możemy już stąd wyjść? — ponaglała je cierpiąca. — Chcę się położyć. To okropnie boli!

Wyszły więc. Poszły prosto do górnego salonu, gdzie zastały całkiem spory rozgardiasz. Jordan spodziewała się większych zniszczeń, ale siostry szybko przeniosły bójkę poza dom. Przewrócona kanapa, rozrzucone fotele i połamany regał. Ten, na którym wylądowała Cerion, obecnie ustawiająca kanapę. Jordan położyła na mebel Anję, po czym poustawiała fotele. Regałem nie zamierzała się zajmować. Podniosła za to z podłogi dwa zwoje i dodała obok pozostałych na stoliku.

Ze zmęczeniem opadła na swój ulubiony fotel.

— I co? — zapytała z sapnięciem — Jak wrażenia?

Anja jęknęła boleśnie.

— Ja chcę do domu. To jest okropne. Wszystko mnie boli. Mdli mnie. Skręca mi wnętrzności... — marudziła. — Ostatni raz czułam się tak parszywie jak byłam chora, jeszcze jako nastolatka.

— Było się opanować — wyrzuciła najstarsza.

— Łatwiej powiedzieć, niż zrobić — odparła. — Nie wiem jak ty to zrobiłaś… A ty, Jordi? — uniosła lekko głowę by spojrzeć na panią domu. — Ty to już w ogóle nie wiem, jak nad sobą panujesz! To było takie… Och, to było jedno z najwspanialszych przeżyć, jakich doznałam — wspomniała z rozmarzeniem. — Ta moc… Ta siła i to ciepło… Och, bogowie, to było tak pięknie, przyjemnie ciepłe! Już całkowicie rozumiem, skąd ten pseudonim. To naprawdę było jakby… jakby dotknąć słońca.

Jordan spojrzała na Cerion, szukając potwierdzenia. Kobieta kiwnęła w aprobacie. Usiadła na fotelu obok.

— Co racja, to racja. Ta krew jest wspaniała. Lepszej nie piłam.

Ciemnowłosa wskazała głową jej dłoń, po czym zerknęła na naciętą rękę Anji. Rana wciąż krwawiła. A prócz tego sączyło się z niej coś, co przypominało ropę. Było to jednak niemożliwe. Wampirom rany mogły co najwyżej zaschnąć, lub lekko podgnić, jeśli były poważne i nie było jak ich szybko zagoić. Ale nigdy, przenigdy nic nie ropiało.

— Czyli… jak krew działa pozytywnie, to całkiem — podsumowała Cerion. — A jak negatywnie, to rany od srebra też stają się dużo cięższe. W normalnych warunkach pewnie już by jej to przynajmniej zaschło.

— A po wbitym w mięsień nożu nie ma śladu — dodała Jordan.

— Cieszę się, że mogę wam posłużyć za obiekt badawczy — warknęła z wyrzutem dziewczyna. — Ja tu cierpię!

— Sama się zgłosiłaś do przetestowania negatywnych właściwości — Jordan nie kryła irytacji. — Było się nie zmieniać w dziką bestię, tylko kulturalnie się zachowywać. Teraz cierp!

— Dobra, dobra, wiem. Należy mi się — przyznała. — Ale Nir ma się dobrze.

— Ale mój regał nie!

Dziewczyna spojrzała w tył i jęknęła. Nie wiadomo, czy na widok zniszczonego mebla, czy pod wpływem boleści, jakie wywołał ruch.

— Odkupię ci — obiecała.

— Jak wskrzesisz stolarza, który to dla mnie zrobił, to tak.

Pani domu była wyraźnie zirytowana. Nie zależało jej na meblu, ale potrzebowała przynajmniej minimalnie dać upust swojej złości. Albo raczej wkurwieniu. Była wkurwiona na Anję, bo się dała opętać, na Nir, bo młokos nic sobie z tego nie robił i na siebie, że na to wszystko pozwoliła. Na Cerion też była wkurwiona. Ale na nią prawie zawsze była wkurwiona, więc to nie było nic nadzwyczajnego. Taka już była ich siostrzana relacja.

Żadna z nich nie była w nastroju na dalszą analizę i wyciąganie wniosków, więc siedziały w przerywanej jękami Anji ciszy. W końcu usłyszały, jak otwierają się drzwi wejściowe. Lekkie kroki zbliżały się coraz bardziej, aż w końcu w wejściu stanęło Słońce. Rozejrzało się po salonie z zaciekawieniem. Podeszło do załamanego regału i gwizdnęło z uznaniem. Spojrzało na Cerion, która przeżyła zderzenie z solidnymi deskami. Było pod wrażeniem.

Obeszło sofę, zerkając na Anję i chciało usiąść na Jordan, ale potknęło się o rzuconą na środek torebkę. Przewróciła się i wypadło z niej kilka przedmiotów. Między innymi kartka papieru z dziwnym szkicem. Nir zaczęło zbierać rzeczy, ale kiedy sięgnęło po obrazek, zatrzymało się. Wyprostowało się, wpatrując w rysunek i łypnęło na kobiety. Początkowo miało bardzo dziwną minę. Dosłownie przez ułamek sekundy, ale Jordan zauważyła. Zaraz jednak przybrało zwyczajnie zaciekawioną postawę.

— Co to? — zapytało, pokazując zdobycz.

Jordan podejrzliwie spojrzała na Cerion. Rozpoznała jej kreskę. Kasztanowłosa wzruszyła ramionami.

— Szkic jakiejś istoty. Przerysowałam z któregoś ze starych tomów — skłamała luźno.

Nir wpatrywało się w obrazek i zastanawiało.

— I takie poplątane coś było na dole?

— To był  b a r d z o  stary tom — sprecyzowała. — Część była zamazana.

— A czemu to przerysowałaś? — ciekawiło się dalej.

Cerion zmrużyła oczy i uśmiechnęła się chytrze.

— A czemu cię to interesuje?

Rudzielec parsknął, słysząc jej ton i widząc jej minę. Pokręcił głową i odłożył rysunek na stół.

— Po prostu. Wygląda… znajomo — przyznał.

— Znajomo? — dopytywała i porozumiewawczym spojrzeniem dała znać siostrze, że należałoby ciągnąć temat.

— Tak, znajomo — potwierdziło młode i machnęło do Jordan, żeby się posunęła. Usiadło jej między nogami, a kobieta objęła je.

— Widziałoś to wcześniej? — włączyła się do rozmowy.

— Nie. Teraz pierwszy raz.

Ciemnowłosa westchnęła rozbawiona. Nir co prawda nie kłamało, ale kiedy nie chciało czegoś powiedzieć, trzeba było wszystko dokładnie precyzować w rozmowie. Potrafiło tak skupiać się na szczegółach, że odpowiedzi na pytania brzmiały w pełni naturalnie, ale ich sens był zupełnie inny, niż się rozmówcy wydawało. Tak jak i teraz. Nir najpewniej chodziło o szkic. Pierwszy raz widziało szkic.

— Pozwól, że sprecyzuję, kochanie — dodała, nachylając się nad ramieniem. — Twór na rysunku, widziałoś wcześniej coś podobnego do niego?

— Ech… Dobra — uniosło dłoń do twarzy. — Nie chce mi się tego ciągnąć. Jak powiecie mi skąd to się wzięło, to powiem wam, co wiem na ten temat. Ale pewnie mi nie uwierzycie, więc od razu ostrzegam.

Cerion była wyraźnie zaintrygowana. Anja lekko podniosła się na łokciu, co przyprawiło ją o kolejne sapnięcie.

— Wiesz, jak powinien wyglądać dół? — dopytywała się dziewczyna.

— Być może — przyznało. — Nie mam pewności, czy to to, o czym myślę, ale jeśli tak, to wiem.

Blondynka uniosła brwi i spojrzała na siostry. Długo wpatrywały się w siebie z Cerion zastanawiając, co zrobić. W końcu najstarsza wstała i sięgnęła po obrazek. Spojrzała na niego krytycznie i przerzuciła wzrok na młokosa.

— To powiedz.

Umazana krwią twarz uśmiechnęła się.

— Mam ci opisać, czy narysować?

Cerion zniknęła i zaraz znów pojawiła się z kartką papieru i ołówkiem. Nir wstało. Wzięło podane rzeczy i usiadło przy stoliku. Położyło obok wcześniejszy szkic i zaczęło rysować. Zajęło to nieco więcej czasu niż potrzebowała Cerion, a kreski były nieco mniej dokładne, ale ogólny zarys się zgadzał. Na wysokości miednicy postać miała dwie, włochate nogi przypominające nogi jakiegoś ogromnego psa. Były jednak wydłużone i lekko zhumanizowane. Zgięte w kolanach i rozłożone na boki. Jakby istota siedziała po turecku, ale łapy opierały się o gruby, skórzasty ogon, który był wbity w ziemię. Pod poziomem gruntu rozchodziły się kreski, przypominające korzenie. Nir dorobiło jeszcze strzałkę wskazującą futro i chciało coś napisać, ale zamiast tego spojrzało na Cerion. Uśmiechnęło się i podało jej rysunek.

— A ta strzałka? — spytała kobieta.

— Jak powiesz mi, gdzie widziałaś tę postać. W jakiej książce i czy mogę ją dostać? — oczy jej się śmieciły. Cerion teraz wyraźnie widziała całość nakładającej się istoty. Pokryte futrem kończyny i długi ogon. Kiedy Nir mówiło, jaśniały punkty na ciele, tworzące specyficzne wzory. Kobieta uśmiechnęła się i podała obrazek Anji. Dziewczyna, rozpromieniona, z oczarowaniem wbiła wzrok w rudzielca. Jordan podeszła, by też przyjrzeć się szkicowi.

— Kłamałam — przyznała Cerion. — Nie widziałam tego w książce.

Widząc zawód w oczach dzieciaka, w nakładającej się postaci zauważyła, że jedną z rąk przesuwa założoną na boku maskę i nakłada ją na twarz. Podłużna czaszka z łypiącymi czernią oczodołami i nozdrzami wyglądała upiornie. Cała postać zrobiła się jakoś bardziej mętna. Światło zostało przytłumione.

— Widzę to, jak na ciebie patrzę — powiedziała, zanim Nir całkowicie się naburmuszyło.

Subtelna istota w zaciekawieniu podniosła maskę do góry. Znów zerkały na nią jasne oczy, w których krył się cały wszechświat. Ale patrzyły z rezerwą. Gotowe znów skryć się pod czaszką.

Słońce patrzyło z taką sama rezerwą. Prychnęło i wstało.

— Tak? To jaki kolor ma to futro na dole? — spytało.

— Niebieski — odparła niewzruszenie.

Nir lekko zmrużyło oczy, ale wciąż nie dawało się przekonać.

— To którym skrzydłem teraz ruszam?

Postać nie ruszyła żadnym ze skrzydeł. Natomiast na zmianę podnosiła i opuszczała dodatkową parę rąk. Cerion wykonała dokładnie takie same ruchy.

— Żadnym — powiedziała. — Naprzemiennie ruszasz tymi drugimi rękami.

Na tę demonstrację Słońce wycofało głowę najdalej, jak mogło, niemal równając podbródek z szyją. Wzrok miało przy tym ogromnie zaskoczony.

— O kurde — mruknęło. — Ty tak serio.

— No serio, serio — zapewniła.

— Czyli… to… to prawda? — wyglądało na nad wyraz zdziwione. Zszokowane tak mocno, że nawet nie wiedziało, czy ma się cieszyć, czy nie. Jakby zmieniło rzeczywistość lub poznało nagle wszystkie zasady i dylematy mechaniki kwantowej. Realność zaczęła mieszać się ze snem.

 

Kobiety pozwoliły chwilę ochłonąć – i sobie i Nir, ale zaraz ruszyły z całą masą pytań. Nir odpowiadało, co chwila wtrącając przerywniki w stylu „to możliwe?!” „ale naprawdę?” i temu podobne.

Okazało się, że narysowaną postać zobaczyło w jednej ze swoich najgłębszych medytacji. Postać wskazywała na coś. To coś było nieokreślone, ale patrząc na to, Nir zrozumiało, że istota, którą zobaczyło, to jest jej prawdziwa forma. Od tamtego transu postrzegało siebie właśnie w ten sposób. W różnych momentach życia miało wrażenie, że dowiaduje się nowych rzeczy o swoim prawdziwym jestestwie. Nie o wszystkich swoich właściwościach chciało jednak opowiedzieć, czym mocno Cerion irytowało, ale z drugiej strony sprawiało, że nabrała do dzieciaka nieco więcej szacunku. W końcu tylko skończony idiota opowiedziałby obcym całą prawdę o sobie.

Nir zaznaczało, że zawsze wydawało się to jedynie pewnego rodzaju fantazją. Że nigdy nie dostało potwierdzenia z zewnątrz i jedyne, gdzie istniała ta forma, to sny i medytacje. Kiedy kobiety zaczęły wypytywać o kościaną maskę, rudzielec zdawał się zachowywać jeszcze większy dystans.

Pierwszy raz zobaczyło się właśnie w masce. Wyglądała dość upiornie, ale nigdy się jej nie bało. Kiedy ją rysowało, bo czyniło to często, bardzo długo myślało, że kościana czaszka, to faktycznie głowa. Dopiero tworząc pewnego rodzaju mit, potrzebny do medytacji i mechanicznie szkicując związane z nim elementy, by lepiej się skupić, w pewnym momencie narysowało postać z innej perspektywy. Ze skosu i lekko od dołu. I wtedy dostrzegło, że pod maską znajduje się kawałek w miarę ludzkiej twarzy. Uśmiechający się. To wywołało całą serię nowych podróży w głąb i odkrycie, do czego maska miała służyć. Wahało się długo, czy powiedzieć wampirzycom prawdę, ale w końcu się przemogło i wyjaśniło. Maska miała je chronić w momentach, w których wkraczało w ciemność. Miała zapewniać bezpieczeństwo i kamuflaż. Ponoć dzięki niej mogło niezauważenie przechadzać się tam, gdzie bez maski, z jasno świecącymi oczami, nigdy by jej nie wpuszczono. Pominęło informację, że zdecydowało się odrzucić maskę na rzecz jawnej prowokacji i udowodnienia sobie i wszystkim wokoło, że jest niezniszczalne. Myślało, że to tylko forma abstrakcyjnego radzenia sobie z rzeczywistością i własnymi słabościami. Ale przyznało, że niekiedy w snach, czy medytacjach miewało wrażenie, że rozmawia nie tylko ze spersonalizowanymi formami ze swojej głowy, a innymi, niezależnymi bytami. Zawsze bywało to mocno ekscytujące, jednak nigdy nie dostało wiarygodnego potwierdzenia prawdziwości tych odczuć. Nawet podczas eksterioryzacji, kiedy wychodziło z ciała, kiedy podróżowało po astralu… Ciężko było przyznać przed innymi, że to, czego doświadcza, jest rzeczywiste. Zawsze pozostawał jakiś mały, podstępny haczyk.

Cerion jednocześnie rozumiała i nie rozumiała takiego podejścia. Rozumiała, bo sama, gdy po raz pierwszy doznała zaszczytu rozmowy z Panią Nocy, długo nie mogła w to całkowicie uwierzyć. A jednocześnie zdarzenie było tak szczególne i tak silne, że nie była w stanie kwestionować jego prawdziwości. Najpewniej właśnie takiego rodzaju dysonansów doświadczało Słońce, lecz nie mając wokół siebie osób, mentorów; zapewniających o istnieniu świata poza zasłoną, nie miało dostatecznej wiary w prawdziwość swoich przeżyć. A tych, z tego co się okazywało, było całe ogromy. Zwykłe sny mieszały się z niezwykłymi, przypadki, ze starannie wykalkulowanymi szansami. Jednak ku dużemu zaskoczeniu wampirzyc, dzieciak nad wyraz trafnie przesiewał istotne szczegóły. Tłumaczył to tym, że zajmował się tym całe życie, odkąd pamięta, więc od dawna dostrzegał najsubtelniejsze różnice.

Historii jednak było za dużo. Pytanie odnośnie jednego szczegółu rozpoczynało długie wyjaśnienia, a te prowadziły do następnych pytań, tworząc kolejne, niedomknięte nawiasy.

Do tego Anja czuła się coraz gorzej. A zamiast odpowiedzi, pojawiało się jedynie więcej wątpliwości. Bo nic, z opisów Nir, choć ciekawe, to nie wskazywało, by było Aniołem. Czy jakąkolwiek inną znaną im istotą. Coraz silniej zaczęły też rozważać i możliwość prawdziwej, szamańskiej krwi. Zwłaszcza, kiedy okazało się, jak silnie Nir związane jest z historią Druidów i Celtów. Druidzi, wraz z niektórymi grupami Aborygenów byli jedynym odłamem szamańskim, który nie był agresywnie nastawiony do wampirów. Jednak byli też niebotycznie rzadkimi okazami i wieki temu słuch po nich zaginął. Sytuacja znów zmierzała ku martwemu punktowi, więc kobiety zaproponowały odroczenie dalszych analiz.

Chciały sobie poukładać i przetworzyć zdobyte informacje. Jordan miała też pobrane próbki, które zamierzała wysłać do znajomego analityka. Cerion zrobiła zdjęcie dwóm, powstałym tego wieczora szkicom. Postanowiła też wziąć oba bliźniacze zwoje i spróbować dowiedzieć się o nich czegoś więcej, jak i postarać się je przetłumaczyć. Resztę zostawiła pani domu. Anja obiecała udać się do ulubionych lokacji ich matki, gdyż była przekonana, że podczas jej przemiany, Nir spotkało się z Elżbietą. Być może wampirzyca zostawiła jakieś informacje mogące pomóc im zidentyfikować tożsamość dzieciaka.

Kiedy wychodziły, na dworze wciąż było ciemno i zimno. Nocami nadal pojawiały się jeszcze przymrozki. Hakumi łypał groźnie na wychodzących gości, ale zaaferowany widokiem rudzielca i faktem, że pozwolono mu wrócić do domu, nie przejawiał większej agresji. Jak tylko zamknęły się za kobietami drzwi, Nir od razu pobiegło do łazienki. Jordan natomiast ruszyła do salonu, by pozbierać puste butelki i szklanki.

~~

Myjąc naczynia wciąż rozmyślam o całej sytuacji. Przypomina mi się Słoneczko, zbierające kolejne ciosy od Anji. Ten uśmiech na jego twarzy. W piwnicznym świetle i scenerii, z tak łobuzerskim podejściem wyglądało, jak młody gangster. Przypomina mi się, co lubiłam kiedyś robić takim cwaniaczkom. Cwaniaczkom, którzy traktowali kobiety jak towar. Przypomina mi się, jak wielką satysfakcję czułam, kiedy nawet bez hipnozy zaczynali się przede mną płaszczyć i bez protestów wykonywali wszystkie moje polecania. Hmm… Czy Nir przypadkiem nie mówiło na wejściu, że jest napalone?

Wracam na górę. Słoneczko siedzi na podłodze i zawzięcie wpatruje się w oba rysunki ze swoją podobizną. Hakumi już zdążył ułożyć się obok. Wciska swoją głowę na kolana, domagając się głaskania. Dobrze. Niech korzysta póki może, bo zaraz zostanie jedynie z kotami.

Sięgam dłonią do szyi Nir i przesuwam ją w górę, na żuchwę. Mruczy cicho, ale zanurzone w próbie zrozumienia, nawet na mnie nie patrzy. Klepię je lekko i unoszę głowę. Jeszcze nie ma pojęcia do czego zmierzam, ale mimo to wyczuwam lekkie drżenie mięśni. Zawsze się ekscytuje, gdy dotykam go w ten sposób.

— Chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobiło — mówię. Czeka na ciąg dalszy, wpatrując się we mnie. Nie zamierzam jednak powiedzieć nic więcej, jeśli nie zapyta.

— Co takiego? — pyta w końcu, by przerwać milczenie. Uśmiecham się nieznacznie.

— Dziś chciałabym, żebyś ze mną nie walczyło — mówię. — Chcę, byś wykonywało moje polecenia bez oporu. Byś było mi całkowicie podległe.

Rudawe brwi unoszą się w zdziwieniu. Lekko przechyla głowę. Zupełnie jak pies, kiedy się nad czymś zastanawia. Urocze. Zaraz jednak na usta wpełza ten głupawy uśmieszek. Założę się, że przyszedł jej na myśl jakiś żarcik, którym z pewnością mnie uraczy.

— Całkowicie… podległe… uległe? To, że się rymuje, to jeszcze nic nie zwiastuje — odpowiada.

Nie ma sensu na to reagować. To tylko je nakręca. Przyzwyczaiłam się już, więc niewiele mnie kosztuje całkowite zignorowanie wygłupów. Zamiast tego zginam się w biodrach i schylam tak, by twarzą znaleźć się niewiele od jej twarzy. Momentalnie znika ten infantylny wyszczerz. Widzę, że się spięło nieco. Przełyka nerwowo, wpatrując się we mnie.

— Rozumiem, że się zgadzasz, tak?

Chce zaprzeczyć i dogryzać mi dalej. Wiem to. Ale wystarcza jedno spojrzenie na moje wypięte i wyeksponowane w skłonie ciało i już mięknie. Ma świadomość, że jeśli nie przystanie na moją propozycję, mogę całkiem stracić zainteresowanie nocną zabawą. A chwyt za brodę i patrzenie z góry to dla niej aż nadto, żeby się podniecić. Wzdycha więc i uśmiecha się ciepło. Chwyta w swoje dłonie moją rękę i delikatnie chowa w niej twarz. Przymyka oczy i całuje w kilka miejsc, po czym zerka na mnie z ukosa i prowokacyjnie chwyta zębami poduszeczkę pod kciukiem. Zaraz jednak puszcza i językiem przejeżdża wzdłuż palca.

— Oczywiście, pani — odpowiada spokojnie i wesoło. — Jestem do twojej dyspozycji, jak tylko sobie zażyczysz.

Nachylam się bardziej i całuję je.

— Świetnie. To idź, rozbierz się do majtek i czekaj na mnie w sypialni — mówię, odstępując.

— W sypialni? — dziwi się i znów przechyla lekko głowę.

Zwykle bawimy się w przeznaczonym do tego pokoju, ale ostatnio coraz częściej przychodzi mi ochota na seks w łóżku, w którym sypiamy. Moim łóżku.

— Tak — potwierdzam.

— Oki — uśmiecha się słodko i wstając, szybko cmoka mnie w czoło. Zadowolone, nucąc i lekko podskakując spieszy do sypialni. Zdezorientowany psiak biegnie za opiekunem.

Prostuję się i parskam na ten widok. Z pożałowaniem kręcę głową i palcami przecieram oczy. Kocham je. Między innymi za te drobne, głupawe i całkowicie zbędne ekspresje. Za nieśmieszne żarty. A głównie za całkowitą szczerość w tym wszystkim. Wpadłam po uszy, jak to się mówi. I to nie wiem, czy nie bardziej, niż Słońce.

 

***

Leży na łóżku. Rozebrane. Tak jak kazałam. Ma na sobie tylko czarne bokserki. Uśmiecham się na widok namalowanego na nich złotego poroża i nieco spranego już napisu. Dziś będą idealnie pasowały do moich planów. Lepiej się złożyć nie mogło.

Unosi się na łokciach, kiedy mnie zauważa. Z zainteresowaniem objeżdża wzrokiem wszystko, co trzymam w rękach: cztery pęki jedwabnych, czarnych lin i ciemnoczerwony jedwabny woreczek. Nie wie, co jest w środku, ale na pewno widzi, że nie jest to jedna rzecz.

— Co ty znowu kombinujesz, Jordan? — pyta zuchwale.

Wywracam oczami. Gdybym nie wiedziała, jak łatwo można zmienić w Nir to butne podejście, to bym się pewnie lekko zirytowała. Mam konkretny plan i nie zepsuje mi go. Choćbym miała całe przygotowanie słuchać tych komentarzy.

— Połóż się — podchodzę bliżej. — Nogi w rozkroku. Ręce nad głowę i też szeroko — mówię z uśmiechem.

Wzdycha zawiedzione brakiem odpowiedzi, lecz posłusznie spełnia polecenie. Parę sznurków rzucam między rozpostarte ręce. Drugą parę przeznaczam na nogi. Rozplątuję i zaczynam wiązać jej na kostki. Chwilę jeszcze obserwuje mnie, licząc na jakąś interakcję, ale skupiam się na wykonywanych czynnościach. Nie spieszę się. Nawet jeśli świadomie odgoni napięcie, to podświadomie i tak ono pozostanie.

— Czyli… Naprawdę jest szansa, że jestem Aniołem? — zastanawia się. — To gdzie są, kurde, moje moce?! Czemu ja nie mam żadnych super mocy? Ty masz — marudzi.

Ma taki przykry nawyk, od kiedy się całkiem ze mną oswoiło. Że papla o czym myśli. Nie w normalnych momentach, nie wtedy, kiedy jest czas na rozmowę, nie. Na zwierzenia przychodzi czas zawsze wtedy, kiedy przygotowuję je do zabawy. Niemal stało się to częścią naszego rytuału. Ja zajmuję się urządzeniem przestrzeni, zamontowaniem wszystkiego, a ono wyrzuca z siebie tony zatrzymanych wcześniej myśli. Zaczęłam nawet to lubić. Lubię zerkać na nie, tak głęboko zanurzone w swoim świecie. Im więcej ruchów ma ograniczonych, tym swobodniej się wyraża. Nie zwracam więc na to zbytniej uwagi. W ciszy wykonuję wszystkie potrzebne czynności. Mam wrażenie, że tą czczą paplaniną oczyszcza swój umysł. Zaczyna podróż w kierunku subspace już na samym początku. Wątpię, by było tego świadome.

— I w ogóle… Cerion jest śmieszna. Lubię ją. W sumie jesteście całkiem podobne, wiesz? — podnosi głowę, by na mnie spojrzeć.

Odgarniam opadające na twarz włosy i zerkam na nie. Nie przerywam obwiązywania drugiej już kostki. Szczerzy się przerysowanie. Na twarzy nie ma już krwawej pręgi, ale widzę lekko nabrzmiały policzek pod okiem. Anja musiała porządnie jej przyłożyć. Albo raczej… Jemu. Bo dziś zamierzam traktować Nir jak chłopca. Kucam i bez słowa przymocowują linę do nogi łoża.

— No i ta sprawa ze snem… Mega podejrzana. Zupełnie się tego nie spodziewałom. Jaram się kosmicznie.

Powstrzymuję parsknięcie i podnoszę się. Przechodząc ku zagłówkowi, dwoma palcami przejeżdżam od palców stóp, po nodze, przez pępek i środkiem ciała aż do brody. Tam zatrzymuję się na chwilę i lekko odwracam jego głowę w moją stronę. Zerkam na płaskie, małe piersi. Nawet kiedy nie leży, bez problemu można by wziąć jego klatkę za męską. Szerokie ramiona i malujące się pod nimi coraz większe mięśnie jeszcze bardziej pasują do stereotypu. Pewnie kiedy ludzie patrzą, jak trenuje; co ostatnimi czasy robi nieco rzadziej, bo i w domu poddaję go sporym wyzwaniom; to myślą, że jest chłopcem. Uśmiecham się kącikiem ust, bo przypomina mi się, jak wiele sposobów dręczenia dostarcza mi jego siła i możliwości. Część tych mięśni zbudowała się przez nic innego, jak moje wymagające rozkazy. Dziś jednak… Dziś cała ta siła będzie należeć do mnie. Będzie mi w pełni posłuszna.

W milczeniu puszczam je i chwytam jedną linę. Rozplątuję i zaczynam wiązać nadgarstek.

— Nie, serio — słyszę. — Co ty kombinujesz, Jordan? — dopytuje się zaciekawione. Katem oka widzę to podejrzliwe spojrzenie. Nie zamierzam się jednak odzywać, póki nie zatytułuje mnie odpowiednio. Albo póki sama nie zechcę. Nie udaje mi się do końca przywiązać jednej ręki, a znów zaczyna ignorować całą sytuację.

— Ty też widzisz to, co Cerion? Nikt nigdy mi nie powiedział, że mnie tak widzi — mówi. — A przecież spotykam się z ludźmi, którzy też widzą aury…

Papla tak długo, jak długo je wiążę. Kiedy kończę, idę do łazienki się przebrać, ale i stamtąd słyszę całą masę retorycznych pytań i rozważań. Wychodzę w samym szlafroku. Wiem, jak lubi na mnie patrzeć w tej prostej, czarnej kreacji. Celowo przewiązałam pasek dość luźno. Mam spory dekolt i pod pewnymi kątami na pewno da się zobaczyć moje piersi. Materiał nie sięga wiele dalej niż za pośladki, więc i tamte rejony będzie mogło czasem oglądać.

Milknie na chwilę. Podnosi głowę, by na mnie spojrzeć i uśmiecha się lekko. Niestety to nie wystarcza, bo zaraz znów zaczyna swoją wątpiącą we wszystko litanię. Wzdycham i powolnym krokiem podchodzę bliżej. Wesoło wchodzę na łóżko i bez zbędnych wyjaśnień okrakiem siadam Słońcu na twarzy. Spina się momentalnie. I cichnie. W końcu na dłużej. Patrzę w dół, między uda i uśmiecham się na widok rudej czupryny i szeroko otwartych, jasnych oczu ze rdzawymi obwódkami wokół źrenic.

— Znalazłam lepsze wykorzystanie dla twojego języka, kochanie — mówię. — Wolałabym, żebyś skupił się na zadowoleniu mnie niż na tej czczej paplaninie.

Rudawe brwi unoszą się nieco, kiedy słyszy referencję do płci.

— Fpupmuł? — mamrocze niewyraźnie, czym przynosi mi odrobinę przyjemności. Zaraz jednak oczy przestają się dziwić, a zaczynają patrzeć na mnie z miłością. Śmieją się.

— Dokładnie — potwierdzam i chwytam w dłoń jego włosy. Unoszę się lekko na kolanach i przesuwam biodra, kilka razy przejeżdżając po całej twarzy. Sapie cicho, kiedy wracam do pierwotnej pozycji. — No już, do roboty — ponaglam. I od razu czuję gorący język i przyssane do mnie usta. Wlepione we mnie spojrzenie niemal natychmiast staje się zamglone, gdy skupia się na spełnieniu mojego polecenia.

Odchylam się w tył pod wpływem zalewającej mnie przyjemności. O tak. Tego mi było trzeba po tym stresującym spotkaniu. Nir wie, co lubię. Co chwila podgryza mnie więc nieco, czym przyprawia mnie o kolejne fale dreszczy. Sięgam dłonią do bokserek i wsuwam ją w rudy gąszcz pod materiałem. Sprawdzam, jak bardzo jest mokre. Werdykt jest nad wyraz zadowalający, więc od razu mogę przejść do dalszej części. Z uśmiechem zginam się lekko do przodu, by móc na nie spojrzeć.

Puszczam jego głowę i podnoszę jedwabny woreczek. Wciągam strap-ona bez pasków. Jedna końcówka udaje penisa. I przyznam, że jest to najlepsza imitacja, jaką w życiu widziałam. Między innymi dlatego go kupiłam. Jasna i miękka pseudo-skóra niemal idealnie symuluje tę z ludzkiego członka. Elastyczność też jest podobna. U dołu, na górnej części znajduje się kilka wypustek, mających stymulować łechtaczkę a od spodu, na złączeniu z drugą końcówką, przypominającą bardziej korek analny, znajduje się coś na kształt moszny. Całość, kiedy poprawnie wsadzona, potrafi całkiem nieźle oszukać. Z lubieżnością przejeżdżam językiem po krótszej części. Widzę, jak oczy Nir uważnie śledzą moje ruchy. Wątpię, by spodziewało się, co zamierzam. Do tej pory wszystkie falliczne zabawki nosiłam ja.

Kiedy całość jest już lekko zwilżona, ponownie się odchylam i sięgam pod bokserki. Tym razem jednak, uważnie obserwuję zanurzoną między nogami twarz. Chwilę masuję krocze i na moment wsuwam palce w jej wnętrze. Z zadowoleniem przyjmuję wydostającą się stamtąd wilgoć. Kiedy wyciągam dłoń, niemal od razu unoszę ją do ust. W pokoju rozlegają się cmoknięcia, gdy rozpustnie zlizuję z palców wszelkie pozostałości jej soków. Zawstydzone, rumieni się mocno. To zabawne, jak wyraźnie czuję pod udami nagły wzrost temperatury. Ale patrzy oczarowane. Mam wrażenie, że mocniej przykłada się do pracy językiem. Mruczę cicho i tą samą dłonią, z czułością drapię mojego niewolnika po głowie.

— Dobrze ci idzie — chwalę. Gdybym nie przyzwyczaiła się już do tych iskrzących impulsów, eksplodujących w całym moim ciele, to byłabym już na granicy spełnienia. Ale potrafię się kontrolować. Przygryzam dolną wargę i frywolnie zerkam w tył, po czym kieruję tam substytut penisa. Unoszę materiał i szybkim ruchem wciskam zabawkę w pochwę. Nir wzdryga się. Spina, zaskoczone, ale zaraz się rozluźnia. Już po wszystkim. Sztuczny członek pręży się teraz dumnie między jego nogami. Trzymam jeszcze chwilę za jądra i zataczam nimi niewielkie kółka, poruszając zanurzonym w środku końcem. Kiedy z powrotem patrzę w jasne oczy widzę, że są już całkowicie moje. Maślane spojrzenie świadczy o tym, że Nir wybyło już na rozległe wody subspace. Przyznam, że nie do końca rozumiem, co dokładnie tak na nie działa. Co sobie roi w tej rozmarzonej główce. Ale istotnym jest, że działa.

— Pomyślałam, że niezbyt sprawiedliwie cię traktuję — mówię, zachowując wyjątkowo miły ton. — W końcu twierdzisz, że czujesz się tak samo chłopcem, jak i dziewczynką. A ja korzystam z ciebie głównie jak z dziewczynki… — Jasne oczy wpatrują się we mnie z zaskoczeniem i… Czcią niemal. Dobrze. — Taaak — nachylam się nad nim. — Dokładnie tak powinieneś na mnie patrzeć.

I znów czuję, jak z dziką zawziętością stara się doprowadzić mnie do spełnienia. Poddaję się więc. Obie dłonie kładę na głowie Słońca i przyciskam ją do siebie jeszcze bardziej. W ekstazie zaciskam uda  i przez chwilę z pewnością blokuję mu dopływ tlenu. Sama natomiast wzdycham w zalewającej mnie fali rozkoszy. Delektuję się chwilą.

Z błogiego stanu wyrywa mnie ponaglające mruknięcie spode mnie. Zerkam w dół, ale między ściśniętymi nogami widzę jedynie przedramiona i kilka rudych, sterczących kosmyków. Uśmiecham się z zadowoleniem i dopiero po chwili rozluźniam mięśnie. Rozsuwam uda i siadam nieco niżej, na klatce. Nir łapczywie chwyta powietrze. Jest całe czerwone i mokre. Dyszy ciężko, próbując znormalizować oddech.

— Pomyślałam, że czas pokazać ci, jak najbardziej lubię brać płeć męską — mówię i na moment spoglądam na czarne bokserki. Teraz – z porządną wypukłością. Chwytam poduszkę i schodząc na materac, siadając obok, wsuwam ją pod głowę Słoneczka. Chcę, by dobrze widziało. Skoro reaguje na takie obrazy u mnie, to może zareaguje i u siebie. W końcu… To ono mówi, że nie można ignorować jego męskiej strony. Niech więc ją nie tylko poczuje umysłowo, ale i zobaczy. Ciekawi mnie, jakie odczucia mu to przyniesie.

Uśmiecham się, bo długo wpatruje się w swoje krocze. Oddech wciąż się mu nie unormował, ale mam wrażenie, że już tego nie zrobi. Podoba mu się. Kieruję dłoń ku wypukłości i zaczynam jeździć nią w górę i w dół.

— Mężczyzn lubię mieć całkiem posłusznych — mówię, nie przerywając ruchów. — Czasem do całkowitej uległości trzeba ich zmusić porządną tresurą. Ją też lubię, ale nie sprawia mi ona tyle przyjemności, co u kobiet. Zwłaszcza tych pruderyjnych. U chłopców największą satysfakcję daje mi moment, w którym są mi już całkowicie podlegli… — wsuwam dłoń pod materiał. Co chwilę pozwalam, by zaróżowiona główka wyłoniła się spod majtek. Nir patrzy, całkiem już zahipnotyzowany. Kiedy przenosi na mnie wzrok, widzę w nim zaczątek tęsknoty. Chce dotyku. Chce go więcej. Wiem, że ogromnie lubi dotyk. Celowo siedzę obok, a nie na nim. — I lubię, kiedy mężczyźni patrzą na mnie dokładnie w ten sposób. Jak na królową, która może, lecz nie musi okazać im łaski. — Przesuwam dłoń w górę ciała. Chwytam za sutka i ciągnę. Mocno. Krzywi się, ale nieznaczenie. W oczach pojawia się niema prośba o spełnienie. Szybko, jak na nie. Cieszy mnie fakt, że stosuje się do zasad. Wie, że niepytane, nie powinno się odzywać. Cóż za urocza zmiana.

— Jak się teraz czujesz, chłopcze? — pytam, ponownie chwytając za członka. Zsuwam nieco bokserki, pozwalając mu stanąć na baczność. Nir wlepia w to szeroko otwarte oczy. Patrzy, jak obejmuję przyrodzenie w palce i leniwie poruszam nadgarstkiem. — Taki nagi, zniewolony i bezbronny… — kontynuuję. — Chciałbyś znaleźć się we mnie? — pytam lubieżnym szeptem, pochylając się nad nim. Momentalnie odwraca się ku mnie. Gorliwie kiwa głową.

— T-tak, pani — zapewnia, lekko zachrypniętym głosem. — Proszę!

Śmieję się w głos na tę reakcję. Nie spodziewałam się aż takiego zniecierpliwienia. Najwyraźniej wyobraźnia Słoneczka działa nad wyraz intensywnie. Chwytam go pod brodę i całuję lekko.

— To powiedz, jak się teraz czujesz — mówię, wprost do ucha. Na jego ciele od razu pojawia się gęsia skórka. Drży łagodnie. Nie podnoszę się. Pozostaję przy jego uchu, zawiśnięta, z jedną dłonią wciąż masującą prącie. Milczy chwilę. Czuję, gdy zbiera się do odpowiedzi. Robi to kilkukrotnie, zanim udaje mu się coś z siebie wyrzucić.

— Czuję… Czuję się… spragniony, pani. Ogromnie. I obnażony — mówi nieśmiało.

Uśmiecham się. Wiem, jaką trudność sprawia Nir przyznawanie się do takich rzeczy. Zwłaszcza, kiedy jest w subspace. Bo kiedy jest świadome, zdaje się nie mieć jakiejkolwiek dumy. Można powiedzieć jej wszystko, a ono i tak się tym nieznacznie przejmie. Jednak kiedy jest w subspace… Wtedy okazuje się, że absolutnie nie jest uległe. A przynajmniej za żadne skarby nie chce się do tego przyznać. Dlatego lubi walczyć. Lubi zapewniać, że jest silne, niezależne i dumne. Udaje, że uległość wcale nie jest jego naturą. Toteż ogromnie dużo kosztuje je zawsze, by się do niej przyznać. Ale kiedy już to robi… Niesie to ze sobą istne tsunami uczuć. Woli, kiedy używam siły. Kiedy zostanie doszczętnie zdominowane czuje, że nie ma już wyjścia. Wtedy uruchamiają się instynkty samozachowawcze, które pomagają przejść ten mur fałszywej dumy i łobuzerstwa. Ale gdy tego nie ma… Tak jak teraz, jest zmuszone walczyć ze sobą cały czas. Prawdziwe pragnienia zcierają się z przywdzianymi maskami. Ale dzięki temu, kiedy prawda wygrywa, pociąga za sobą jeszcze większą intensywność.

Wiem, że kotłuje się w nim to wszystko, gotowe wybuchnąć. Prostuję się z zadowoleniem.

— Dzielny chłopiec — chwalę i głaszczę po policzku. Wtula się w moją dłoń i zamyka na chwilę oczy. Tak bardzo szuka kontaktu… Już bez ciągłego przebywania z psem widziałam podobieństwa między Nir a szczeniakami, ale stała bliskość z Hakumim jeszcze bardziej unaoczniła ich cechy wspólne. Hakumi, jeśli nie jest zmęczony, domaga się uwagi bardzo często. I bywa w tym ogromnie uparty. Jednak kiedy da się mu do zrozumienia, że zbytnia ekspresja nie jest mile widziana, zachowuje się dokładnie tak, jak teraz Nir. Patrzy na każdy ruch. Wierci się w miejscu i ze wszelkich sił stara się wcisnąć swoje ciało pod rękę. Dotknąć, jakoś zaczepić. I błaga tymi swoimi maślanymi oczami. Dotknij, pogłaszcz, ukochaj.

Przyglądam się temu żebraniu i czuję przyjemne łaskotanie w brzuchu. Patrząc na to wijące się, spragnione mnie, silne ciało, niemal upijam się władzą. Zawsze to uwielbiałam. Nawet wtedy, gdy jeszcze byłam człowiekiem. Poczucie panowania nad innymi ludźmi przyprawiało mnie o ekstatyczne dreszcze. Myśl o tym, że mam prawo i możliwości, by decydować o czyimś losie przepełniało mnie poczuciem niezniszczalności. Przez krótki moment, stawałam się czyimś bogiem.

Sytuacja zmieniła się nieco kiedy zostałam wampirem. Miałam wtedy większe możliwości. Mogłam więcej. Ludzie sami w sobie przestali być dla mnie jakimkolwiek wyzwaniem, więc zadowolenie z  dominacji nad nimi przestało być tak satysfakcjonujące. Przestałam wierzyć, że jeszcze  kiedyś dane mi będzie doświadczyć czegoś tak dopasowanego do moich potrzeb.

Nir z jednej strony nie stanowiło dla mnie najmniejszej próby. Było zapatrzone we mnie tak, jak Hakumi w nie. Z drugiej jednak strony, miało swoje zasady, swój świat i swoją siłę. W pewien sposób nieporównywalną nawet z moją, lecz na pewnych poziomach potrafiło robić rzeczy, których ja nie byłabym w stanie. Słoneczko stanowiło dla mnie wyzwanie. Dlatego każdy moment, który kończył się moim zwycięstwem, tak jak teraz, dodawał mi niesamowity zastrzyk energii.

Przysuwam się nieco bliżej. Siedząc bokiem, z założoną nogą na nogę, delikatnie sunę dłonią po całym jego ciele. Po chwili zaczynam od czasu do czasu zwiększać nacisk, mocniej przywierając do rozgrzanej skóry. Zaciska powieki. Zaciska dłonie w pięści. Wierci się. Co chwila napina mięśnie. Mój dotyk jest przyjemny. Ale Słoneczko nie przywykło do tak delikatnych pieszczot. Moja subtelność jest teraz dla niego istną torturą.

Widzę każdy najmniejszy ruch. Każde drgnięcie. Słyszę, jak bije mu serce i jak szumi w nim krew. Nie może się uspokoić. Klepię go lekko po twarzy. Otwiera oczy, jakby wynurzyło się nagle z innego świata. Patrzy, gotów na cokolwiek. Cokolwiek, bylebym przestała być tak delikatna. Uśmiecham się łobuzersko i siadam na nim okrakiem. Na razie nieco pod sterczącym fallusem.

— Patrz na mnie — mówię, tonem całkiem miłym. Jasne oczy kilkukrotnie lustrują moją sylwetkę. Na dłużej zatrzymują się w okolicach krocza i wtedy mimowolnie porusza ustami. Wzdycha ciężko i skamle niemal, kiedy nachylam się i obiema rękami zaczynam masować jego ciało. Kilkukrotnie przejeżdżam po klatce piersiowej, nachylam się i lekko podgryzam sutki. Zaraz jednak wędruję dłońmi dalej, do ramion i na obie ręce, ku łokciom. Nie dość, że przy tym ruchu moja miednica porusza penisa, to moja twarz znajduje się tuż nad jego twarzą. Wyrywa się lekko, chcąc mnie pocałować. Pozwalam mu na to. Nasze języki splatają się w namiętnym tańcu. Pocałunek przypomina mi nasz pierwszy raz. Wtedy tak samo tęsknie i z takim samym pragnieniem wpijało się w moje usta.

Po chwili odrywam się i z zawadiacką miną całkiem schodzę z łóżka. Szarpie się, niezadowolony. Chciałby wstać i przywrzeć do mnie. Widzę, że zaczyna się irytować. Więzy stają się nieznośne.

— Leż spokojnie, proszę. Zgodziłeś się na moją prośbę i jak na razie jestem z ciebie całkiem zadowolona — oświadczam i kieruję się ku staremu patefonowi, stojącemu na niskim kredensie pod ścianą. — Mam dla ciebie prezent — mówię i nastawiam igłę na winyl. Odwracam się znów w jego stronę, a z metalowej tuby zaczynają sączyć się pojedyncze dźwięki.

Najpierw rytmiczne bębnienie, przerywane co chwila brzęczącymi talerzami. Zaraz do wtóru przychodzi im głębokie brzmienie basu. Zaczynam powoli ruszać się do muzyki. Spowalniam moje ciało względem głównego rytmu, pozwalając sobie na dłuższe i bardziej sensualne ruchy.

Wlepia we mnie zaskoczone oczy. Przełyka głośno i językiem zwilża usta. Mimo zwiększającego się natężenia muzyki wyraźnie słyszę, jak jego oddech staje się cięższy.

W miarę, jak utwór przechodzi z głębokich i długich nut basowych do nieco wyższych i szybszych, moje ruchy również przybierają na intensywności. Krążenia biodrami i falujące ciało od miednicy aż po głowę zawsze wywiera wrażenie. Prócz tego zmniejszam dystans między nami. Tańczę coraz bliżej łóżka. Wyrzucane w tańcu ręce i nogi czasem znajdują się tuż nad Słońcem. Kiedy zbliża się kulminacyjny moment, melodia znów zwalnia na chwilę. Wykorzystuję to, podchodząc do jednej z kolumn podtrzymujących baldachim. Przywieram do niej plecami i rękami, chwytam przy pośladkach. Najpierw kilka taktów faluję do rytmu, po czym zaczynam wspinać się nogami w górę. Gdy przekraczam poziom głowy, unoszę się cała, na chwilę odrywam dłonie i przekręcam się, kierując głowę w dół, nogi ku sufitowi i brzuchem przywierając do słupka. Zerkam na Nir i uśmiecham się, widząc jego zachwyconą minę. Jednym ruchem nurkuję w dół i znikam za drewnianym oparciem łóżka.

Muzyka blaknie, pozostaje jedynie cichy i głęboki głos wokalisty. Przeciąga słowa, buduje napięcie i milknie całkiem, by zaraz wybuchnąć z mocą większą niż dotychczas. Wykorzystuję ten przełom i wyskakuję zza mebla, lądując idealnie nad Nir. Teraz moje ciało wije się jeszcze bardziej niż jego. Kusi i podnieca. Kiedy włosy muskają jego pierś, słyszę podniecone sapnięcie. Świecące oczy łapczywie pochłaniają moje wdzięki. Uśmiecham się zalotnie i trzymając głowę tuż przy nim, prostuję nogi, wstając na materacu i wypinając ku górze pośladki. Sunąc po jego skórze, powoli przemieszczam ręce i tułów. Całuję kilka razy, po czym posuwistym i płynnym ruchem kontynuuję wędrówkę w górę, po moim własnym ciele. Kiedy dłonie dochodzą do bioder, i stoję już niemal całkowicie prosto, zahaczam o materiał podomki i unoszę go lekko, ukazując łono. Wzdycha nerwowo i spina się na widok mojej kobiecości. Zerkam w dół, na stojącego penisa i wiem, że gdyby był prawdziwy, byłby teraz tak samo sztywny i gotowy.

Melodia powoli cichnie. Moje ruchy stają się więc wolniejsze i dłuższe. Na koniec, dystyngowanie podskakuję, przybieram leżącą w powietrzu pozę, na boku, z głową wspartą na łokciu i spodnią nogą zgiętą, a drugą wyciągniętą prosto w górę; i za pomocą magii, pomału opadam w dół, obok niego, dokładnie w momencie, w którym utwór się kończy.

Zapada cisza, w której niemal słychać jego napięcie. Ciężki, szybki oddech i intensywne spojrzenie nie pozostawiają wątpliwości – podobało mu się. I to bardzo. Uśmiecham się i sięgam palcami do jego członka. Opuszkami przejeżdżam delikatnie od dołu do góry. Nie odrywa ode mnie wzroku. Jasne oczy wciąż obdarzają mnie tą czcią i gotowością, by spełnić każdą z moich zachcianek.

Kilka razy popycham prącie sprawiając, że rusza się i drugi, zagłębiony koniec. Sapie wtedy cicho.

— Och, kochanie, od kiedy to się taki delikatny zrobiłeś, co? — pytam z rozbawieniem i podnoszę się. — Pewnie myślałeś, że z przyrodzeniem, to ty będziesz pieprzyć mnie, prawda?

Widzę, jak lekko rzednie mu mina. Boi się. Boi się, że mu na to nie pozwolę. Szarpie się lekko.

— Spokojnie — mówię, jedną dłonią przyciskając go z powrotem do materaca. Przerzucam kolano nad jego miednicą i zastygam tuż nad sterczącym penisem. — Seks będzie, ale sam fakt, że masz fallusa nic nie zmieni — tłumaczę i chwytam za wspomnianą część. Znów sapie i wzdycha. Chce. Tak bardzo już chce… — Jeśli dojdziesz bez mojego pozwolenia, to przez następny miesiąc będziesz mógł tylko o mnie pomarzyć, rozumiesz?

Niemal panikuje, słysząc te słowa. Napina się. Nagle już nie jest taki ochoczy, by spenetrować moje wnętrze. Rozgląda się, jakby szukając drogi ucieczki. Kręci się, ale przy tym, jak trzymam… jak to się mówi? Ptaka w garści? Każdy ruch jedynie dodatkowo stymuluje. W końcu zastyga, patrząc na mnie błagalnie. Ze złowieszczym grymasem nachylam się ku niemu i chwytam za żuchwę.

— Pytałam, czy rozumiesz, — powtarzam.

— Ro-rozumiem, pani — odpowiada cicho. — Proszę pozwól mi dojść, pani — dodaje niemal od razu.

— Oooch, taki spragniony z ciebie chłopiec? — całuję go szybko. — Ani mi się waż — odpowiadam wesoło. — W goręcej wodzie kąpany. Będziemy trenować twoją cierpliwość. To przydatna cecha, wiesz? — mówiąc to prostuję się i nakierowuję prącie na moją waginę. Opuszczam ciało, pochłaniając sterczące przyrodzenie. Jęczy żałośnie i trzęsie się. Zaciska powieki, mocno przygryza wargę.

Z lubością chłonę te męki. Nie przypuszczałam, że pójdzie aż tak łatwo. Cóż. Troszkę się jeszcze pomęczy. Pozwalam mu chwilę przywyknąć do tego, jak działają na niego ruchy moich bioder. Powolne, delikatne, na razie w przód i tył, i jedynie lekko do góry. Kiedy napięcie na zaciśniętych powiekach mniejsza się, klepię go w policzek przypominając, że ma na mnie patrzeć. Uśmiecham się.

— Pani… proszę! — jęczy, kiedy nieco przyspieszam.

Zwalniam więc.

— Ani mi się waż — przestrzegam i chwytam go za szyję. Ściskam, a z ust wymyka mu się kolejny skamlący dźwięk. Ogromnie lubi czuć mój silny chwyt na swoim gardle. — Możesz pomyśleć o czymś mało atrakcyjnym — doradzam. — Ale patrzeć masz na mnie.

~~

O czymś co? I patrzeć na ciebie?! Bożu! Ta kobieta zwariowała! Jak mam myśleć o czymś mało aktrakcyjnym?! Czy ty nie rozumiesz, że przepełniasz cały mój świat teraz?! Weź! No weź przestań mnie męczyć!

Czuję, jak znów zaczyna się poruszać. Ten miły uśmiech na jej twarzy przyprawia mnie o ciarki wręcz.

Bogowie! Nie! Przestań! Szybko, coś mało atrakcyjnego… miasto, kominy, beton… ja na betonie, ona na mnie… Nieee! Wyjdź z mojej głowy, ty wstrętna pijawo. Seksowna, silna…

Wpatruję się w jej błękitne oczy. Tak jasne, w towarzystwie ciemnych, atramentowo czarnych włosów. Ze wszelkich sił staram się zwolnic oddech. Odłączyć czucie w dolnych partiach mojego ciała. Zatracam się w tym. Zatracam się w niej. Kocham ją. Tak bardzo ją kocham. Każdy jej ruch, każdą jej część. Każdy, najmniejszy skrawek jej jestestwa…

~~

Jest. Posiadam go. W całości. Znów otwiera przede mną całą swoją duszę. Świeci się. Ogromne ciepło przepełnia całe moje ciało. Spijam wszelkie jego aspekty. Nasycam się całą jego siłą i miłością. Moje. To wszystko staje się moje.

Uśmiecham się dziko.

Uspokoił się nieco. Wypłynął tak daleko, że niemal odłączył się od ciała. Oj nie, kochaniutki, nie będziesz mi tu oszukiwał.

— Popatrz między nogi — mówię głębokim tonem, którego zwykle używam do hipnozy.

Patrzy. A ja zaczynam poruszać się w górę i w dół, migawkowo ukazując kawałek zanurzonego we mnie penisa.

— Widzisz, jak twój członek co chwilę znika w moim wnętrzu? — pytam, choć nie oczekuję odpowiedzi. — Jak wchodzi we mnie, jak ocieka moją wilgocią… Czujesz poślizg, który ona daje?

Wraz z kolejnymi słowami jego oczy otwierają się szerzej. Usta poruszają, a oddech znów przyspiesza. Jest mój. Podąża za moim głosem i dotykiem całym swoim umysłem i ciałem. Świadomym i nieświadomym. Dostarczane obrazy i snute historie łączą się z wyobraźnią i przekładają na inne zmysły. Zaczyna czuć wszystko, o czym mówię.

— Czujesz moje gorące wnętrze? Czujesz miękką i lekko pofałdowaną strukturę, kiedy twój penis zagłębia się coraz dalej?

Przyspieszam ruchy. Mocniej zaciskam dłoń na jego gardle. Ciężko mu złapać oddech.

— Czujesz, jak ścianki ściskają cię ze wszystkich stron? Jak pieszczą cię od czubka, po samą podstawę? Czujesz tę śliską, wyuzdaną przyjemność, którą ci daję?

Podnosi na mnie spragnione oczy. Dłużej już nie wytrzyma. Ja również. Na mnie podobnie działy wypowiadane słowa. A nasycenie jego oddaniem dodatkowo zwiększyło przyjemność. Jestem tak samo bliska, jak i on.

— Możesz dojść, kochanie. Pozwalam — mówię i na chwilę rozluźniam ucisk na gardle. Od razu na jego twarzy maluje się ogromna ulga. Łapie powietrze, a ja zwiększam jeszcze intensywność ruchów. Przywieram kroczem do jego ciała. Już jedynie kręcę miednicą, nie unosząc jej widocznie w górę. I mi i jemu więcej przyjemności sprawiają ruchy przód-tył. I dlatego, już po chwili, oboje wzdychamy głośno, gdy nasze ciała przeszywa ten sam, ekstatyczny prąd. Spina nam mięśnie i przechodzi niczym odbijająca się fala, przez niego, do mnie i ode mnie znów wraca ku niemu, z nieco mniejszą intensywnością. We wtórze westchnięć i urywanych jęków, pogrążeni w błogostanie czekamy, aż wszystko się uspokoi. Aż tafla wody będzie gładka i przejrzysta.

Wciąż nie wysuwając go z siebie przylegam piersią do piersi, językiem znaczę drogę od obojczyka, aż do ucha.

— Udało ci się. Jestem zadowolona — szepczę i przygryzam lekko małżowinę. Schodzę z niego i kładę się obok.

Patrzy na mnie. Długo i głęboko. Z wdzięcznością. Po chwili znacząco odwraca głowę, zerkając na więzy na nadgarstkach. Najwyraźniej myśli, że to koniec.

— Jesteś pewien, że chcesz się uwolnić? — pytam prowokacyjnie. — Jeszcze nie skończyłam zabawy tobą — mówię, z rozbawieniem chwytając za mosznę. Wzdryga się, gdy poruszając ją lekko, poruszam i całą resztą. Jasne oczy znów stają się niepewne. Chce się wyswobodzić. Ale chce tego, by móc mnie dotykać. Bez takiej możliwości, wolność będzie jedynie kolejną torturą.

Wspaniale.

Sięgam do więzów, ale zatrzymuje mnie.

— Nie jestem pewien, pani — mówi szybko.

Uroczo. Bez słowa rozwiązuję linę.

— Cóż — przechodzę ku kostkom. — Twój problem w takim razie, bo zamierzam cię użyć nieco inaczej — odpowiadam niefrasobliwie, całkowicie wyzwalając go z okowów. Z lubością zerkam na zaczerwienione ślady. Wiem, że chciałby rozmasować skórę w tych miejscach. Nie rusza się jednak. Leży w dokładnie takiej samej pozycji, jakby bał się, że jakikolwiek ruch da mu zbytnią ułudę wolności. Że go nakręci i uwierzy, że może mnie dotknąć.

— Wstań.

Waha się przez moment, ale ostatecznie wykonuje polecenie. Gumka bokserek dodatkowo podtrzymuje sztuczne przyrodzenie od dołu, zabezpieczając przed ewentualnym wypadnięciem. Widzę, że przy każdym ruchu czuje zagłębiony w siebie koniec. Kiedy staje naprzeciw mnie, rozciera nadgarstki. I patrzy wyczekująco. Pewnie wszystkimi siłami pilnuje, by patrzeć tylko w moje oczy. By się nie rozpraszać i nie sięgnąć przypadkiem ku mojemu kuszącemu ciału.

Znacząco przenoszę wzrok na jego penisa i w tym samym momencie chwytam za niego od dołu. Chcę, by spojrzał. Patrzy. Grzeczny chłopiec. Powoli okrążam go, zmuszając, by sam też się odwrócił. Gdy ja staję tyłem, a on przodem do łóżka, puszczam go i sama siadam na materacu. Podpieram się z tyłu na dłoniach, czym eksponuję piersi i brzuch. Zarzucam lekko głową, odgarniając włosy na bok i uśmiecham się z wyższością. Zakładam nogę na nogę i jedną dłonie wskazuję na znajdujący się za Nir mebel.

— Weź Zaratustrę i podejdź z nią tu.

Natychmiast okręca się na pięcie i idzie po książkę. Swoją ulubioną z niewielkiego zbioru w sypialni. Wielokrotnie już pokazałam Słońcu alternatywne zastosowanie tego dzieła. A raczej jego twardej okładki.

Idzie powoli, bo z każdym krokiem skacze mu sterczący penis. Doskonale wiem, co czuje, poruszając się z tym. Wraca i podaje mi książkę.

— To dla ciebie — mówię. — Wyprostuj się i ułóż ją sobie na głowie.

Patrzy na mnie zdezorientowany. Pewnie myślał, że w końcu mu przyłożę. Oj nie, nie. Parskam, widząc jego minę.

— Myślałeś, że chcę cię zbić? — pytam i lekko kręcę głową. — Dlaczego miałabym to robić? — kontynuuję miłym tonem. — Jestem z ciebie zadowolona. Nie zrobię tego. No chyba, że tego chcesz?

Marszczy brwi pod wpływem tego pytania. Oczywiście, że chce. Wiem, że chce. Ale wątpię, by był w stanie mnie o to poprosić. Nie zależy mi na tym. Zamiast go bić, wolę patrzeć, jak toczy ze sobą dziką batalię o każdą sekundę, w której nie może mnie dotknąć. Bez słowa układa tom na swojej rudej grzywie.

— Leży stabilnie?

— Chyba tak, pani — potwierdza, prostując ręce.

— Świetnie. To stój gdzie stoisz. Ręce założone do tyłu, książka na głowie. Jeśli oderwiesz stopy od ziemi, albo upuścisz tak poważne dzieło na podłogę, kara będzie ta sama, co na początku. Pamiętasz? Zero seksu przez następny miesiąc — przypominam.

Żałosny wyraz na twarzy młokosa przepełnia mnie nową satysfakcją. Mam wrażenie, że frustruje się jeszcze bardziej, niż na początku.

— Zrozumiałeś?

— Tak, pani — potwierdza smutno.

— Świetnie. — I biorę głęboki oddech uwypuklając pierś. Wciąż nieco odchylona, prawą dłonią zaczynam błądzić po swoim ciele. Całkiem rozwiązuję szlafrok i pozwalam, by jego poły swobodnie opadły na boki. Bezwstydnie rozsuwam nogi. Zginam w kolanach i stopy układam na brzegu materaca.

Nir chłonie każdy mój najmniejszy ruch. Dokładnie tak, jak ja jego. Wiem, kiedy przełyka, wiem, kiedy zatrzymuje powietrze, wiem, kiedy przyspiesza mu serce. On natomiast widzi moje najskrytsze miejsca. Wilgotne, pulsujące z każdym moim oddechem. Wyeksponowane tylko dla niego. Przesuwam palcami po udach, blisko, jeszcze bliżej łona… Ale jadę dalej. Po boku, brzuchu, ku piersi. Odchylam głowę w tył i sunę dłonią po szyi, żuchwie, wplatam ją we włosy. Wzdycham w przyjemności. Szybkim ruchem przewracam się na kolana, brzuchem do pościeli. Słyszę tęskne jęknięcie, kiedy wyciągam ręce w przód i przeciągam się jak kotka, z tyłkiem uniesionym do góry. W tej pozycji zerkam w tył, na mojego cierpiącego niewolnika. Wykonuję ciałem jeszcze kilka falujących ruchów, czym przyprawiam go o ponętne widoki, jak i ogromne ciśnienie, by się ruszyć. I dostrzegam to. Drgnięcie. Książka się chwieje. Słońce skupia się i mocno manewrując górną częścią ciała udaje mu się utrzymać tom na głowie. Uspokaja się, gdy wolumin niemal całkowicie przestaje chybotać.

Uśmiecham się i lekko przygryzam dolną wargę. Jego urocze reakcje nakręcają mnie tak samo, jak moje działania jego. Sięgam między nogi i wciąż pozostając wypięta, wsuwam w siebie dwa palce. Przymykam oczy i chwilę masturbuję się przed nim. Fakt, że do tej pory jedyną osobą, której prezentowałam się w ten sposób była Ellie — moja pierwsza i jak do teraz myślałam; ostatnia miłość, dodatkowo zalewa mnie podnieceniem. Nigdy nie czułam potrzeby, by dla kogoś tańczyć. Nigdy nie chciałam, by ktokolwiek był na mnie jeszcze bardziej napalony, niż był przez wzgląd na całą resztę. Moja uroda i sposób bycia onieśmielały wielu. Tak samo wielu pragnęło mnie zdobyć. I kobiet i mężczyzn. Jakby zdobywanie mnie w ogóle wchodziło w grę.

Kimkolwiek nie byli moi partnerzy seksualni nigdy nie miałam ochoty, by pokazać im, co potrafię zrobić ze swoim ciałem. Jak umiem je wygiąć, jak umiem je odsłonić, czy dotknąć. Jedynie Ellie lubiłam na tyle, by skusić się na taką prowokację, jakiej teraz poddawałam Słońce.

Zatracając się w rozmyślaniach nie zauważyłam, że dzieciak znalazł się bliżej. Poczułam dłoń na swoim pośladku. Najpierw się uśmiechnęłam, ale po chwili dotarło do mnie, co to oznacza. Celowo ustawiłam poprzeczkę tak wysoko. Wiedziałam, że jeśli w perspektywie będzie brak seksu przez miesiąc, powinien wytrzymać. Czyżbym się pomyliła? Jeśli tak, to nie tylko Nir, ale i ja będę z tego powodu cierpieć.

Zaciskam usta, by się opanować. Nie mogę dać się ponieść irytacji. Dziś miałam być miła. Teoretycznie, bo praktycznie była to pewnie najokrutniejsza rzecz, jaką mogłam Słońcu sprezentować. Powoli odwracam się. Z powrotem siadam na materacu. Z rozłożonymi nogami, wspierając się na rękach, wpatruję się w Nir.

Stoi tuż przy łóżku. Piszczele dotykają drewnianej podstawy. Na twarzy maluje się ogromne pragnienie. Jest w transie. Dłoń wciąż ma wyciągniętą. Drugą zaciska na członku. Wpatruje się w moje łono jak zahipnotyzowany.

Urzeka mnie jego postawa. Nie widzi nawet, że się mu przyglądam, oczekując wyjaśnień. Przysuwam się bliżej. Ciekawi mnie, co zrobi. I jak tylko znajduję się tuż przy krawędzi, Nir puszcza prącie i sięga po ułożoną na głowie książkę. Delikatnie odkłada ją na materacu i obiema rękami chwyta mnie za uda. Schyla się ku piersiom. Wciąż wpatrzony w moje ciało zupełnie zapomina o twarzy.

— Co, przepraszam, robisz, kochanie? — pytam, siląc się na przesadnie słodki ton.

Wzdryga się, jak oparzony. Nagle podnosi na mnie oczy i prostuje się niemal natychmiast. Z paniką patrzy po pokoju. Ręce układa za plecami tak, jak kazałam na początku.

— Ja… Ja… Ja nie… N-no… bo… — bełkocze nieskładnie.

Przechylam głowę i cynicznie unoszę brwi na znak, że niezbyt zadowala mnie jego odpowiedź.

— Czyli nici z seksu przez następny miesiąc, tak? — pytam lekko. Jakby zupełnie mnie to nie dotyczyło.

— Nie! — skamle. — Pani! Ja nie złamałem… Nie oderwałem stóp od ziemi! — tłumaczy w popłochu. — Przysunąłem się tu! Mówiłaś, że jak oderwę stopy od ziemi, albo jak upuszczę książkę na podłogę! Nie zrobiłem nic z tych rzeczy! — zarzeka się. — Książka jest na pościeli. Nie spadła na deski! Stóp też nie oderwałem! Ja tylko chciałem… Tak bardzo chciałem… Cię zadowolić, pani — próbuje zawstydzony.

Przyznam, że zadziwił mnie tym. Jeszcze nie widziałam Nir w takim stanie. Jest tak głęboko w subspace, że pewnie całkiem oderwało się od rzeczywistości. Jest moje. Jest mój i teraz postrzega siebie tak jak ja. Jako moją zabawkę. Nie ma godności. Nie ma wolności. Jest całkiem zdany na moją łaskę.

Słysząc i widząc jego reakcje wybucham śmiechem. Tłumaczy się, jakby od tego zależało jego życie. Pomysł miał w sumie całkiem przyzwoity. Jest w nim trochę racji. Trochę.

— Mówiłam też, że masz stać gdzie stoisz, z założonymi do tyłu rękami i książką na głowie — wypominam z rozbawieniem.

Marszczy brwi w błagalnym wyrazie, przygryza dolną wargę… Och, jak ja lubię, kiedy to robi! Mam ochotę natychmiast go przelecieć. Delikatnie sięgam ręką do jego policzka i gładzę lekko. Uspokajająco.

— Ale… Ale… — próbuje. — Chciałem tylko… Mówiłaś, pani, że chcesz mnie użyć. Chciałem cię zadowolić… Pozwól mi się zadowolić. Zrobię co zechcesz… — zapewnia patrząc mi w oczy.

Bogowie, cóż ja uczyniłam? Zamieniłam butne i zuchwałe Słoneczko w pełnoprawnego niewolnika. I ani razu nie musiałam używać do tego siły. To jest prawdziwa dominacja. I prawdziwa uległość. Poddaństwo, posłuszeństwo, serwilizm.

Nie wytrzymuję i całuję go mocno. Uspokaja się. Rozluźnia lekko i pozostaje tak nawet, kiedy odstępuję. Sięgam po leżące nieopodal tomiszcze. Uśmiecham się i słabo zdzielam go książką po głowie, po czym delikatnie rzucam ją na podłogę.

— Cóż. Masz trochę racji w tych swoich tłumaczeniach — przyznaję, na co od razu się rozpromienia. — Ale tylko częściowo — zastrzegam, unosząc palec. — Więc kara będzie. Ale później i inna — dodaję.

Wzdycha z ulgą. I z niecierpliwością czeka, czy powiem coś więcej. Trzymając go jedną dłonią za kark, drugą sunę po plecach i zatrzymuję na pośladkach. Ściskam i zaraz przyciągam je do siebie. Zerkam w dół i z powrotem na niego. Palcami zahaczam o bokserki.

— Pomagają ci te majtki utrzymać go na miejscu? — pytam, bo mam szczerą nadzieje, że jednak je ściągnie. Kiwa głową energicznie. Trudno. — No to niech zostaną — mówię i nakierowuję sterczące przyrodzenie na wejście do pochwy. Obejmuję go nogami i popycham, by wszedł.

Patrzy w dół. Jak znika we mnie. A ja patrzę na niego. Na ten zachwyt na jego twarzy. Na tę wdzięczność, że pozwalam mu się dotknąć. Jeśli on jest na głębokich wodach subspace, to ja jestem u szczytu domspace*.

Jestem jego bogiem.

Z tą myślą przychodzi niebotyczny zastrzyk endorfin. W każdej komórce ciała czuję niezniszczalność i potęgę. Ten stan zalewa mi umysł. Upaja i wynosi do roli świadka. Znajduję się teraz jakby nieco z tyłu, nad głową. Wszystko staje się odległe, ale nad wyraz przyjemne. Nir kładzie dłonie na moich biodrach i przyspiesza ruchy. Moje stopy, skrzyżowane na jego tyłku pomagają mu zachować prawidłowy rytm. Puszczam jego kark i opadam na materac. Lecąc w dół, mam wrażenie, jakby czas całkowicie zwolnił. Mruczę w rozkoszy. Jestem tylko ja i Słoneczko. I cały świat gdzieś daleko. Z tego świata, Nir jest najbardziej wartościowe. Dla mnie. I jest całkowicie, niepodważalnie moje. Istnieje dla mnie. Całe. Tylko po to, by mi służyć. By mnie kochać i wielbić.

Jest mi ogromnie, przeogromnie błogo.

Otwieram oczy, a Nir nachyla się nade mną. Skupiony, w transie pieprzenia i uległości, też jest gdzieś… I nagle widzę dokładnie to, co narysowała Cerion.

Twarz należy do Nir, ale okalają ją jasnoróżowe, żywo falujące włosy. Oczy świecą się biało-złotym światłem, skomplikowane wzory na całym ciele podobnie. I podobnie wielkie skrzydła, strzeliście wzniesione ku górze. Z zachwytem oglądam tę przedziwną istotę. Jej widok przepełnia mnie głębokim spokojem i ciepłem. Do wzniosłych doznań dobija się jednak jeszcze jedno, nieustępliwe uczucie. Nasilane wyjątkowo umiejętnymi ruchami bioder mojego młodego sługi.

I ja i on znów znajdujemy się niebezpiecznie blisko granicy. I mam takie dziwne przeświadczenie, że kiedy ponownie osiągniemy spełnienie, nie zobaczę już tej efemerycznej postaci, nakładającej się na Słoneczko. Przenoszę więc jedną stopę na jego podbrzusze i odpycham, sprawiając, że całkiem się ze mnie wysuwa.

Momentalnie podnosi na mnie wzrok. Dyszy ciężko, wyrwany z transu. Próbuje znów się zbliżyć, ale natrafia na silny opór.

Uśmiecham się niewinnie. Rudzielec reaguje pokornym, acz zawiedzionym grymasem. Ale świetlista istota pała w moim kierunku niepohamowaną miłością. Odpowiada uśmiechem. Ciepłym i promiennym. Ręce, które nie nakładają się na ręce Nir przywierają do miejsca, w którym znajdują się nasze serca. Jedna do mojego, a druga do serca Nir.

Powinno już ochłonąć wystarczająco, więc ponownie obejmuję je nogami. Tym razem samo ustawia penisa, by we mnie wejść. I od razu zaczyna mocno posuwać.

To urocze, jak bardzo stara się dla mnie. No, dla siebie pewnie też, ale widzę, jak co rusz zapuszcza żurawia sprawdzając, czy jest mi dobrze.

Dobrze mi, Słoneczko. Niewiarygodnie mi dobrze.

Nie mogę powstrzymać tego szerokiego – banana wręcz, który maluje się na mojej twarzy. Gdybym miała umrzeć, nie potrafiłabym wyobrazić sobie lepszej śmierci, niż teraz. Choć… dalsze życie zapowiada się zdecydowanie ciekawiej. Muszę powiadomić siostry, że zmieniłam zdanie. Czymkolwiek Nir jest lub nie jest… Mam to gdzieś. Jest moje i to jest najważniejsze. Chcę być z nim niezależnie od tego, czy umrze za kilkadziesiąt lat, czy nie. Chcę wykorzystać każdy, najkrótszy moment. Nawet za cenę horrendalnie wielkiego cierpienia.

Postać nade mną jarzy się jeszcze jaśniejszym światłem, a mnie ogarnia nowa dawka elektrycznego ciepła. Eksploduje w moich nerwach, zwiększając doznania. Mam wrażenie, że odczuwam głębiej niż kiedykolwiek. Czyżby to było to tantryczne połączenie, którym tak zachwycają się te wszystkie hipisowskie oszołomy?

Wyciągam rękę i wsuwam Nir we włosy na karku. Przyciągam do siebie i wbijam kły nad obojczykiem. Już przy pierwszych kroplach zaczyna szumieć mi w głowie od nadmiaru mocy, światła i miłości. Każdy łyk potęguje wszystkie wcześniejsze wrażenia. W Nir również. Przyspiesza i maksymalnie pogłębia ruchy. Obejmuję go całego. I wciąż piję, gdy wspólnie dochodzimy. W ustach czuję dokładnie to, co Nir. Uśmiecham się, bo Słońce myśli i czuje tylko i wyłącznie jedną rzecz.

~~

Jordan.

~~

Jestem wszystkim. A imię to, w jego umyśle jest tak przesycone miłością, że na chwilę odbiera mi wzrok. Podobnie do momentu, w którym próbowałam czytać mu w myślach. Tylko tym razem, jasność nie pali mnie, a jedynie wszechogarnia. Akceptuje. Znajduję się w nieskończonym, pulsującym blasku. I mam wrażenie, jakbym w końcu znalazła się w Domu.

Nie pamiętam, bym kiedykolwiek czuła się tak bezpiecznie i błogo. Może w bardzo wczesnym dzieciństwie, kiedy żyła moja ludzka matka, a ja wierzyłam, że jest ona w stanie ochronić mnie przed wszelkim złem tego świata. Nir pała tak bezgraniczną serdecznością i ciepłem, że nie sposób wiecznie się przed tym bronić. W końcu wlezie. Wlezie wszędzie. I tym swoim bezproblemowym podejściem dotknie każdego. I przemieni, choćby był najciemniejszą, najczarniejszą…

Odzyskuję wzrok. Przestaję ssać krew. Podejrzewam, w jakim celu Słońce chciało spotkać się z Panią Nocy. Debil. No po prosty skretyniały idiota. Śmieję się, trzymając go w objęciach. Czekam, aż unormuje mu się oddech. Legł na mnie całym ciężarem. Przyjemnym i kojącym ciężarem.

Moim.

Moim.

Moim i tylko moim.

 

 

C.D.N.

 

Słowniczek:

*Domspace — analogicznie do subspace, jest to stan, w który wchodzą osoby dominujące, doświadczając niebywałego upojenia. W przeciwieństwie do subspace, w którym ulegli stają się mocno podatni na sugestie, doświadczający domspace zachowują pełną świadomość i kontrolę sytuacji. Stan ten porównywany jest do wyjścia z ciała (źródło: https://sofiagray.com/blog/an-intro-to-domspace-what-every-dominant-should-know/)

Ten tekst odnotował 11,662 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 10/10 (17 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (7)

+1
0
jeszcze
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Tutaj znalazłem tylko "monet" zamiast "moment".

A poza tym to znowu się wzruszyłem. Jesteś cudem, Mjishi.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@artur
<:

@Cosmo
Uf. Poprawione. I dziękuję.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
"Otwieram oczy, a Nir nachyla się nade mną. Skupiony, w transie pieprzenia i uległości, też jest gdzieś…"

Skupione ? Czy teraz nie jest ono Nir tylko on Nir?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
@Pokątnie_uściski
Owszem. Nir miewa różnie. <; (dopiero na tym zdaniu, tho?) Akurat w całej tej scenie Nir jednak było "nim", bo na tym zależało Jordan. Jedynie w niektórych momentach przebijało się "ono". Głównie wtedy, kiedy Jordan chodziło o ogólniejszy obraz, a nie tylko ten jeden moment.
Płynna płeć niesie ze sobą całkiem sporo skonfundowania. Nie widzę na razie lepszych rozwiązań, by było to bardziej czytelne, acz nie niszczyło przy tym ciągu fabularnego. Zostaje tylko informacja, że Nir to generalnie "ono", ale tak samo może przejawiać się jako "on" i "ona".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Czekam na więcej i więcej... Codziennie sprawdzam czy nie dodałaś kolejnej części.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Merry
Ogromnie mi miło. <3 Cieszę się z zainteresowania. Jednocześnie dodam, że na kolejną część trochę będzie trzeba poczekać, bo mam dużo innych rzeczy teraz do pozałatwiania. Obstawiam początek lub okolice połowy grudnia.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.