Księżycowy króliczek, czyli wsadź se te mikołajki w dupę! (II)
6 grudnia 2020
Księżycowy króliczek, czyli wsadź se te mikołajki w dupę!
Szacowany czas lektury: 34 min
Na wstępie do drugiej części historii o Usagi i Sebie uprzedzam lojalnie, że sceny erotyczne w tym epizodzie opierają się o:
– męską uległość,
– fellatio w wydaniu męskim,
– oraz pegging = seks analny, także w stronę mężczyzny.
Więc jeśli kogoś to odrzuca – a wiem, że są tacy – to niech się potem nie dziwi, że nie było ostrzeżenia. Bo było. I późniejsze ocenianie tekstu na 1/10 jedynie ze względu na poruszany kontrowersyjny temat, jest w tym przypadku co najmniej nie na miejscu.
Niemniej – zapraszam do lektury!
Nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio czuła się tak źle. Przecież po niedawnym szalonym orgazmie powinna spać jak zabita, a tymczasem rzucała się po całym łóżku, wstawała do łazienki czy kuchni, aż w końcu w środku nocy zerwała na dobre i wyszła na balkon. Co prawda grudniowa aura niespecjalnie sprzyjała paradowaniu w samym szlafroku – nawet nie wiadomo jak grubym – jednak niespecjalnie się tym przejęła.
Przymknęła drzwi i wyciągnęła schowane pod doniczką papierosy. Niby wiedziała, że jej narzeczony też wiedział, że czasami lubiła sobie zakurzyć, jednak wolała się z tym nie afiszować. Odpaliła smukłego mentola i zaciągnęła się płytko. Zanim doszła do połowy, wiedziała już, że na jednym się nie skończy, dlatego odłożyła go na parapet i weszła z powrotem do domu. Po kilku dłuższych chwilach wróciła nie tylko w podbitym futerkiem płaszczu oraz kozakach, wciągniętych na gołe stopy, lecz przede wszystkim butelką w ręce. Zdecydowanie nie mleka.
Z każdą kolejną smużką wciągniętego do płuc dymu oraz piekącym w gardło łykiem dopadały ją coraz poważniejsze wątpliwości. Mimo wielu prób właściwie nigdy nie potrafiła sobie w pełni wytłumaczyć, dlaczego nie tylko zaczęła znajomość ze śpiącym za drzwiami mężczyzną, lecz przede wszystkim tak się w nią zaangażowała. A może zrobiła to, bo po prostu chciała? Wbrew wszelkiej logice, normom społecznym, zdrowemu rozsądkowi? Bez oglądania się na cokolwiek i pytania kogokolwiek o jakąkolwiek opinię?
Zwykle nie roztrząsała przeszłości, jednak tym razem, mając na uwadze ostatnie przeżycia, powróciła do pierwszego spotkania. Nie pierwszego w ogóle, tylko… pierwszej randki? Czy raczej jej marnej próby?
Siedziała akurat w wannie, relaksując się w otoczeniu nie tylko pachnącej wiśniami piany, lecz także rozkręconej na cały regulator symfonicznej wersji „Rose of Pain” X Japan. Bo właściwie dlaczego by nie? I wtedy właśnie zadzwonili z warsztatu. Nie zapamiętała dokładnego przebiegu samej dyskusji, lecz wyraźnie zdenerwowany ton głosu już tak. Roztrzęsiony do tego stopnia, że dopiero po dobrej minucie zorientowała się, czego rozmówca właściwie chce. Nie była zachwycona, jednak ostatecznie się zgodziła, bo co niby innego miała zrobić? Przyobiecała sobie tylko, że po wszystkim nie tylko wytarguje gruby rabat, ale i solidnie opieprzy winnego. Bo – ponownie – czemu nie?
Pierwszym zaskoczeniem było umówienie się nie w warsztacie, a na parkingu pod galerią handlową. Drugim sam dzwoniący, wystrojony jak co najmniej książę lokalnych pakerów na otwarcie nowej siłki. Trzecim – seria wyjątkowo niezgrabnych pytań o jej życie osobiste. Czwartym zaś ledwo wymamrotane zaproszenie do kawiarni. Połączone z czymś, co zapewne miało być oficjalnym przedstawieniem się, a przybrało formę niezgrabnego wyciągnięcia wielkiej łapy i rzucenia: „awogóletosebajestem”
Bardziej z narastającej ciekawości niż prawdziwej ochoty, niemniej przyjęła propozycję. Nie wiedziała co prawda, czy wzbudziła tym większą radość, czy zaskoczenie, ale… Może właśnie w tym momencie zobaczyła przed sobą nie mechanika samochodowego, napinającego się dresiarza i stereotypowego pod każdym względem – włącznie z imieniem – sebiksa, lecz po prostu młodego mężczyznę, któremu najwyraźniej się spodobała? I który nijak nie potrafił sobie z tym poradzić? Ostatecznie nie on pierwszy.
Przez chwilę zastanawiała się jeszcze, czy powinna stwarzać pozory nieprzystępnej. A może niezainteresowanej? Znudzonej? Dobrze wychowanej i jeszcze lepiej wykształconej, wymuskanej pannicy z dobrego domu, którą poniekąd zresztą była? Wyjątkowo krótką chwilę rozważała ów dylemat, po czym stwierdziła, że kiedy i gdzie miałaby zrzucić gorset pozorów, jeśli nie tutaj i teraz? Dlatego też bez śladu fałszywej skromności zamówiła największą kawę z największym ciastem oraz największą porcją lodów, po czym zabrała się za ich ostentacyjne wyżeranie. Bo lubiła. Bo miała chęć. Bo tak. Bo dzięki temu mogła sprawdzić reakcję na rzucane niby przypadkiem pociągłe spojrzenia, zdecydowanie nieprzyzwoite oblizywanie nie tylko warg, ale też widelczyka, oraz inne podobne przejawy bezczelnego podpuszczania.
Jednakże, mimo ewidentnej kokieterii, postanowiła pozostać całkowicie szczera i uczciwa. Odpowiadała rzeczowo na nawet najgłupsze i najbardziej niezręczne pytania, cierpliwie słuchała nudnawych wynurzeń o samochodach, przymykała oko na przechwałki. Oraz oczywiście bardzo uważnie analizowała wszystko, co usłyszała i zobaczyła.
Zanim dopiła ostatni łyk dawno przestygłej kawy, wybrała resztkę roztopionych lodów oraz ostatni okruszek z talerzyka, wiedziała już wystarczająco wiele. Może miała przed sobą wytatuowanego drechola, którego zakapiorowatym fizysem można by z powodzeniem straszyć nie tylko dzieci. Może napinał się, jakby wciągnął zdecydowanie za dużo oraz zdecydowanie nie tego proszku, co trzeba. Może pochodził ze środowiska, które od zawsze zalecano jej omijać jak najszerszym łukiem. Może był, choć na pierwszy rzut wydawało się dokładnie odwrotnie, kilka lat młodszy od niej. Lecz mimo tego – a może właśnie dzięki temu? – w jednej kwestii był taki sam, jak i ona. Do bólu szczery i uczciwy.
Dlatego też nie odmówiła, gdy po paru dniach znów zadzwonił, tym razem już z prywatnego telefonu, i ponownie zaproponował spotkanie. Dla odmiany w kinie. Korzystając więc z bardziej swobodnego otoczenia, postanowiła ubrać się i uczesać zdecydowanie na sportowo. Nie przewidziała tylko jednego: że z tej okazji zapraszający pojawi się nie tylko z wielgachnym bukietem kwiatów, lecz także w garniturze. A przynajmniej czymś, co miało go w założeniu udawać, bo przypominało raczej komplet komunijny z pomocy dla powodzian, tyle że rozmiaru XXXL. W efekcie wyglądali razem, jakby osiedlowy bieda-gangus zaprosił rasową gopnicę na randkę do dyskoteki we wsiowej remizie.
Od tamtego momentu, gdy dostrzegli się przed kinowymi kasami i na swój widok ryknęli takim śmiechem, aż skonsternowani kolejkowicze odwrócili się zażenowani, wiedziała już, że to spotkanie było im pisane. A nawet jeśli nie, to przynajmniej skorzysta z okazji i poużywa sobie w łóżku. Ostatecznie była dorosła, samowystarczalna pod względem finansowym oraz wolna. No i, co wcale nie było bez znaczenia, z facetem ze dwie głowy wyższym i trzy razy szerszym od niej samej nie bzykała się jeszcze nigdy.
Chociaż tego, jakim kochankiem miał okazać się Seba, nie mogła przewidzieć w najśmielszych nawet snach.
Ten sam Seba, który wciąż spał jak zabity, choć przecież nie starała się zachowywać specjalnie cicho. Weszła do sypialni wyziębiona do kości, z wilgotnymi od roztopionego śniegu włosami i ewidentnie pijana. Na dodatek od nadmiaru fajek zaczynała ją boleć głowa. Nie dbając nawet o tak podstawowe rzeczy jak umycie zębów, zawinęła się szczelnie w kołdrę i przymknęła zaczerwienione od zimna oraz dymu oczy. I choć wciąż nie mogła opędzić się od niewesołych myśli, zasnęła praktycznie od razu.
Mimo szczerych chęci nie mogła dłużej ignorować ani wyjątkowo złośliwie świecącego na jej twarz słońca, ani tym bardziej przeraźliwie tupiących na dachu wróbli. Na dodatek dobijał ją jeszcze kac moralny. Za samą próbę sięgnięcia po zawartość barku potrafiła dosłownie nakopać swojemu facetowi do dupy, gdy tymczasem sama cichaczem wciągnęła parę godzin wcześniej dobre pół flaszki łychy. Z wyjątkowo marnym zresztą skutkiem.
Nie zdziwiła się specjalnie, że nie zastała ukochanego w łóżku, jednak jego nieobecność z pozostałych pokojach na piętrze zaczęła już wzbudzać podejrzenia. Powlekła się więc na dół, z każdym pokonanym stopniem schodów przeklinając własną głupotę. Lecz zarówno salon, jak i kuchnia też okazały się puste, prowokując tym samym do teorii spiskowych, podsycanych na dodatek przez pozostawioną na drzwiach lodówki kartkę.
„musiałem pojechać nie długo bede zpowrotem nie martw sie na stole masz śniadanie i nietylko XOXO” – czytała wiadomość raz po razie, wyobrażając sobie za każdym kolejnym coraz większą orgietkę, jakiej miałby oddawać się autor. Jednak, żeby to wszystko ogarnąć, najpierw musiała doprowadzić się do stanu używalności. Choćby pozornej.
Dlatego właśnie, podążając za żelazną zasadą „klin klinem”, dolała do wyciągniętej z lodówki maślanki porządny chlust tej samej rudej wódy na myszach, którą doprowadziła się do obecnego stanu. Po czym wychyliła całość duszkiem, otrząsnęła się i rozejrzała wciąż dość tępo po stole. Spoczywał na nim talerzyk z kanapkami, drugi z ciastem, a także serwetka, przykrywająca… no właśnie. Niewielki, lśniący chromem, zakończony połyskującym szkiełkiem przedmiot. Leżący na następnej karteczce, tym razem z napisem: „zgadnij gdzie jest drugi hehe”.
Dobrze, że nie trzymała szklanki w ręce, bo z wrażenia chyba by ją upuściła. Czego jak czego, ale takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewała. Zdecydowanie i absolutnie nie. Tym bardziej że nie miała pojęcia, o której Seba może wrócić i z jakimi dalszymi planami. A może będzie od razu chciał, żeby…?
Walcząc dzielnie ze zbuntowanym żołądkiem, zmajstrowała sobie wyrób jajecznicopodobny, zagryzła go bułką z serem, popiła maślanką – tym razem już bez dodatków – oraz kawą o konsystencji oraz barwie przepracowanego oleju silnikowego, po czym wskoczyła pod prysznic. O tyle słusznie, że nie zdążyła jeszcze nawet porządnie się namydlić, a usłyszała ciężkie kroki.
– Jestem w łazience! – krzyknęła, odwracając głowę w kierunku ciekawskiej twarzy, spoglądającej przez otwarte drzwi.
– Wszystko w porządku? – spytał spoglądający, obserwując ją z niepewną miną.
– Tak, tylko znów zaspałam! Wiesz, jaka czasami bywam leniwa… – parsknęła wymuszonym śmiechem. – Ale daj mi kwadrans. Albo nawet pół godziny, muszę jeszcze włosy umyć i tak dalej…
Pół zapowiedzianych trzydziestu (no, może nieco więcej) minutach ablucji, układania fryzury, powstrzymywania się od modlitw nad muszlą klozetową oraz innych zabiegów upiększających, w końcu narzuciła szlafrok i wparadowała do kuchni, jakby nigdy nic. I… właśnie nic, bo nikogo tam nie zastała. Dlatego też zdziwiona przeszła do salonu, a potem sypialni, w której to dopiero odnalazła poszukiwanego narzeczonego. Siedzącego na krawędzi łóżka z mocno niepewną miną i całkiem sporą torebką prezentową w rękach.
– Jestem już gotowa! I jak, czy wszystko załatwiłeś? – palnęła, jak gdyby Seba wrócił właśnie z maratonu po urzędach, choć przecież nic o tym nie świadczyło. Na czele z niedzielą.
– No, załatwiłem… – Spuścił wzrok. – Kupiłem znaczy. Myślałem, że będziesz chciała, bo ja chciałem… pamiętałem, jak wtedy w sklepie żeś to zobaczyła i ci się spodobało i…
Widziała, jak się rumieni. I wiedziała, że coś było bardzo na rzeczy. Podeszła więc, wzięła pakunek i odłożyła na pościel, po czym usiadła ukochanemu na kolanach. Objęła go ramionami za głowę i przytuliła, opierając szorstki policzek na celowo odsłoniętym dekolcie.
– Kochanie, co się znów dzieje? Czym się zamartwiasz? – spytała wyjątkowo mało oryginalnie.
– A bo wydawało mi się, że to dobry pomysł… no wiesz, są mikołajki, a nie chciałem ci dać byle czego. Ale teraz nie wiem. – sięgnął po odłożoną torebkę i wcisnął jej w ręce. – Masz, weź!
Spojrzała na nią, potem na niego, i odparła:
– Nie. Nie tak. Jeśli chcesz mnie obdarować – wskazała paczkę palcem – to zrób to jak należy! Jesteś dorosłym mężczyzną i moim narzeczonym, a ja dorosłą kobietą i twoją narzeczoną! – rzuciła prawdą objawioną, czekając na reakcję.
Ta nadeszła momentalnie. Seba podniósł ją, jakby nic nie ważyła, i posadził na ogromnym sako. O tyle niefortunnie, że mimo starań nie potrafiła zachować na miękkim worku ani pionu, ani tym bardziej powagi – głównie z powodu puchatego obicia, smyrającego przyjemnie nagie pośladki. Niemniej chociaż wyprostowała się na ile tylko mogła, bo uśmiech wciąż nie schodził jej z twarzy. Zwłaszcza że obdarowujący nie tylko szarmancko uklęknął, ale i zadeklamował, mniej lub bardziej świadomie nawiązując do znanej skądinąd inwokacji:
– Usagi, Króliczko ty moja! Ty jesteś moją jedyną! – Widać było, że powoli się odpręża. – I chcę ci coś dać. Mam nadzieję, że ci się spodoba, bo chciałbym… żebyś z tego korzystała. Znaczy z prezentu.
Grzecznie przyjęła torebkę i sięgnęła do środka. Jej oczom ukazało się całkiem eleganckie pudełko z przezroczystym wieczkiem, ukazującym zupełnie nieoczekiwaną zawartość. Choć, gdyby zastanowiła się nad tym głębiej, stanowiącą przecież jak najbardziej logiczny rezultat ostatnich wydarzeń: najpierw jednego liściku, później drugiego, no i przede wszystkim niespodzianki spod serwetki.
– Jest przecudowny! – wypaliła bez namysłu. – Oczywiście, że będę go używała! Ile razy tylko zechcesz! Czy to naprawdę ten sam, który ci wtedy pokazywałam? Przecież to było w sklepie w… – Nagle aż otworzyła oczy ze zdumienia. – Tylko mi nie mów, że jechałeś tyle kilometrów, żeby mi go kupić!
– Jechałem. Dla ciebie, kochanie! – odpowiedział dumnie i od razu dodał: – I ci powiem, że tam na dnie to jest jeszcze coś.
Tym razem nie miała najmniejszego zamiaru tłumić ekscytacji. Od razu ponownie zajrzała do torebki, wyjmując tubkę waniliowego żelu nawilżającego. Już miała rzucić się na szyję ukochanego, gdy do głowy wpadł jej pewien pomysł. A gdyby od razu może nie użyła prezentu, ale chociaż się w nim – cóż za słowny przypadek – zaprezentowała? Wystarczyłoby przecież go profilaktycznie dobrze umyć mydłem, użyć zawartości tubki i…
Mimo że nadal i głowie, i żołądkowi daleko było do pełni formy, podjęła błyskawiczną decyzję.
– Zaczekaj tutaj! Tylko nie wstawaj! – rzuciła i wybiegła do łazienki, po drodze mocując się z nadal nierozpakowanym kartonikiem.
Po paru dłuższych chwilach dumnie wkroczyła do sypialni, próbując machaniem połami luźnego szlafroczka przykryć dziwne uczucie między nogami, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Obróciła się kokieteryjnie raz i drugi, po czym stanęła naprzeciwko nadal klęczącego mężczyzny i poprosiła najsłodszym tonem, jakim tylko umiała:
– Rozepnij!
Po prawdzie miała nadzieję, że wywrze możliwie największe wrażenie na Sebie, jednak nie spodziewała się aż takich rezultatów. Przecież on sam doskonale wiedział, co kupuje, więc nie powinien być zbytnio zaskoczony. Tymczasem otworzył szeroko oczy, spoglądając to na jej twarz, to w kierunku bioder. Dodatkowo położyła mu dłoń na łysej potylicy, gładząc czule za uchem. Tym bardziej nie spodziewała się, że ten sam Seba najpierw ostrożnie pocałuje czubek strapless dildo, które starała się możliwie beznamiętnie przytrzymywać pomiędzy nogami.
I następnie, patrząc jej prosto w oczy, weźmie go do ust. I to naprawdę głęboko. I ponownie. I jeszcze raz. I coraz odważniej. I szybciej.
I że będzie przed nią klęczał i z własnej, absolutnie nieprzymuszanej woli, uskuteczniał pieszczoty oralne sztucznemu penisowi.
I że ona w ciągu ledwie paru chwil niemalże oszaleje z podniecenia na sam ten widok.
Ledwo udało jej się powstrzymać przez rzuceniem Seby na łóżko, ściągnięciem mu spodni i dobraniu się do… W ostatniej chwili odsunęła go od siebie i, nie siląc się nawet na tłumaczenia, w panice wybiegła z sypialni. Wciąż drżącymi z podniecenia dłońmi wysunęła z siebie dildo, po czym, chcąc rozproszyć nadmiar zdecydowanie niegrzecznych myśli, postanowiła się przebrać w coś wyjątkowego. Ostatecznie wybrała nie sukienkę, a kimono – czy raczej wyrób kimonopodobny, mający mniej więcej tyle wspólnego z ojczyzną jej ojca, ile „sószi” z dyskontu z tym prawdziwym. Jednak mimo wszystko lubiła ten strój. Nie tylko za bez porównania łatwiejsze zakładanie – oraz zdejmowanie, gdy zachodziła taka potrzeba – niż oryginał, lecz także za to, że kupił go Seba na pierwszy prezent. Na koniec spięła włosy w jeden luźny kok, przebity kolorowymi pałeczkami, poprawiła naszyjnik przedstawiający złotego długoucha z rubinowymi oczami, i tak wystrojona powróciła na salony.
Zastała Sebę zupełnie zdezorientowanego, zerkającego rozbieganym wzrokiem z sofy. Podeszła do niego, przysiadła na kolanach i objęła ramionami.
– No i co się tak patrzysz, mój ty napalony? Nie mogłeś choć trochę poczekać, tylko od razu zabrałeś się za grę wstępną? – zaczęła pozornie lekko i żartobliwie, lecz wewnątrz wciąż się w niej gotowało.
– A bo mnie poniosło! Wiesz, wczoraj wieczór nie doszedłem – burknął niechętnie – i aż mnie trzęsie. I se tak pomyślałem, że jak będę taki bardziej odważny, to…
– Ależ bądź! Bądź, kochanie! Właśnie taki! – rozpromieniła się na te słowa. – To raczej moja wina. Przyznam ci się, że czasami naprawdę mnie onieśmielasz, wiesz?
W reakcji Seba momentalnie się zaczerwienił i spuścił wzrok. Widząc to, zorientowała się błyskawicznie, że musi zareagować od razu. Dlatego przycisnęła go do siebie, złapała dłonią pod brodę i dotknęła ustami ust. Dopiero po kilku dłuższych chwilach puściła, łapiąc głębszy oddech.
– Ile razy będę ci jeszcze powtarzała, że chcę tylko ciebie? Ostatnio chyba wczoraj to omawialiśmy, o ile dobrze pamiętam? – Udając powagę, podrapała się po głowie, mierzwiąc włosy. – I teraz też cię chcę, ale nie od razu. Spędźmy razem dzień, zjedzmy coś lekkiego, później się przespacerujmy, może weźmy wspólną kąpiel i… dokończmy to, co zacząłeś wcześniej. Dobrze?
Szeroki uśmiech ukochanego wystarczył jej za odpowiedź. Pocałowała go ostatni raz w czoło, wstała i poszła do kuchni, gdzie po szybkiej inspekcji lodówki zaczęła poważnie rozważać zamówienie jakichś smakołyków z dowozem, gdy nagle ciszę przerwało: „Pokaż cycki, poookaż cycki, tak, tak!”, zwiastujące połączenie. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby Seba tak długo nie odbierał.
– Taaak? – Usłyszała w końcu niewyraźnie zza drzwi. – Ale że co znowu chcesz… ja nie mam zamiaru z wami dyskutować… a po co… a jak nie, to, kurwa, co mi zrobicie… no wiem, dobra, dobra, obiecałem… okej, zapytam… no, idę już, idę…
Ostatnie słowa Seba wypowiedział, stojąc już w drzwiach, po czym z wyjątkowo niepewną miną podał jej telefon.
Siedziała w milczeniu, bezskutecznie próbując zebrać myśli. O ile – mimo pozornego opanowania – naprawdę przejęła się nieudaną wizytą u rodziców Seby, to dopiero teraz zdała sobie sprawę, jakich gargantuicznych rozmiarów ekstrementornado rozpętała. Nawet jeśli zupełnie niechcący. No, może nie tak do końca…
Przeniosła wzrok na ukochanego, zastanawiając się, co właściwie mu powiedzieć. Z jednej strony jego matka niesamowicie pozytywnie ją zaskoczyła. Może i trochę zbyt łopatologicznie, za to spokojnie, rzeczowo oraz kulturalnie wytłumaczyła swoje wątpliwości oraz obawy wobec nieoczekiwanego związku syna. Na dodatek wyjaśniła kilka spraw z jego przeszłości, co rzuciło sporo nowego światła na ich wzajemne relacje. Lecz przede wszystkim na koniec wywodu stwierdziła, że pomimo wcześniejszych niesnasek oraz wciąż nie do końca rozwianych uprzedzeń, nie będzie się wtrącać do ich związku. Przyznała, że już raz przez swoje postępowanie zraziła do siebie Sebusia – jak nieodmiennie nazywała go przez telefon – i drugi raz nie chce tego przeżywać, bo wie, że straci go na zawsze.
Jednakże, mimo tych wszystkich gestów pojednania i możliwie miłego tonu, w tle nieustannie pojawiały się nie dość dobrze zakamuflowane żale oraz pretensje, że inna kobieta odbiera jej syna. Jedynego, wychuchanego i wydmuchanego, który pod płaszczykiem siejącego postrach twardziela tak naprawdę jest zagubionym wrażliwcem, niemogącym ogarnąć przede wszystkim samego siebie. Osaczonym przez wciąż niezwalczone kompleksy, sięgające czasów niezgrabnego dzieciaka z nierównym zgryzem oraz zdecydowanie zbyt rzucającą się w oczy nadwagą. Mającym wybitnie pod górkę z nauką i nieraz ledwo-ledwo prześlizgującym się z klasy do klasy. I na koniec, jakby tego było mało, absolutnie nieradzącym sobie z płcią przeciwną. W pewnym momencie matce Seby wymsknęło się wręcz, że obawiała się swego czasu, czy kiedykolwiek zobaczy swojego chłopaka w towarzystwie jakiejkolwiek dziewczyny, jednak szybko zmieniła temat.
Nadal nie mogąc dojść do wniosku, od czego miałaby zacząć podsumowanie owych dysput, powiedziała w końcu:
– Nalej mi.
– Aaaleeeżeco… – Spojrzał na nią niewyraźnie, nie rozumiejąc intencji. – Źle się czujesz? Może ci zaparzę herbatki, czy coś?
– Nie. Nalej mi whisky. Wódki. Czegokolwiek. I sobie też.
– No, ale przecież mówiłaś…
– Seba, kur…debele! Wiem, co mówiłam! Ale teraz muszę się napić, więc prosiłabym bez żadnych genialnych rad, dobrze?
Zamiast się uspokoić, zaczynała wyraźnie tracić cierpliwość. Dlatego znów zamilkła i zaczekała, aż narzeczony zadośćuczyni jej prośbie. Czy raczej rozkazowi. Wychyliła duszkiem kielona pełnego dobrze zmrożonej czystej, otrząsnęła się i od razu zażądała dolewki. I dopiero wówczas, nie czekając, aż znów dopadną ją kolejne piętrowe przemyślenia, rzuciła krótko:
– Porozmawiamy, ale nie teraz. Uwierz, chciałabym bardzo, jednak nie jestem w stanie. Za to – zawahała się, czy nie poprosić o kolejnego szota, lecz szybko porzuciła ten pomysł – zamów coś dobrego. Może z tej burgerowni, co ostatnio? Mnie bardzo smakowało.
Tym razem Seba przeciągnął tylko dłonią po głowie i podrapał się za uchem. Wiedziała, że robi tak bezwiednie w chwilach, w których albo nie wie, co powiedzieć, albo odwrotnie – wie, natomiast owa odpowiedź niekoniecznie będzie zgodna z oczekiwaną.
– I co? – parsknął wreszcie. – Wypijesz, zjesz, a potem będziesz miała focha? I mnie się jeszcze oberwie? Za co znowu?
Zaskoczył ją niemiły ton i już-już miała zamiar złośliwie odparować, jednak dała sobie ostatecznie spokój. Wiedziała doskonale, że to przecież nie on jest temu winien. Mało tego, to właśnie ona powinna wynagrodzić wszystkie jego starania. W dokładnie taki sposób, w jaki wcześniej planowała. A może nawet jeszcze bardziej?
– Za nic, kochanie… – odrzekła miękko. – Wiem doskonale, że ta dyskusja nas nie minie. Usiądziemy spokojnie, ty i ja, i wszystko Ci powiem. A na razie proszę tylko, żebyś się nie martwił. Wszystko będzie dobrze – trochę zbyt gładko przeszło jej przez gardło to kłamstewko, więc zachęcona tym kontynuowała – a teraz wybierz, na co tylko masz ochotę. Zjemy, poprzytulamy się i… Seba, jesteś moim facetem i chcę cię dzisiaj tylko dla siebie! – zamilkła na moment, zastanawiając się, w jaki sposób podsumować, aż stwierdziła, że najlepiej nie owijać w bawełnę. – Mam ochotę tak cię wypieprzyć, że zapamiętasz to do nowego roku.
Przedefilowała naprzeciw lustra kolejny raz, podziwiając sterczący dumnie spomiędzy ud kształt. Niby wcześniej nie raz i zapewne nie sto razy miała na sobie zwyczajnego strap-ona, lecz takiego wynalazku – pozbawionego irytujących pasków, klamerek i całej reszty oporządzenia – przenigdy. Dlatego też z nieukrywaną ekscytacją ostrożnie przeciągnęła po nim palcem, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od odbicia.
Stanęła półprofilem, rozstawiła nogi szerzej i po chwili zawahania zaczęła przesuwać dłonią w dół i w górę. Drugą natomiast przysłoniła biust, a głowę podniosła tak, by dwa koczki – w które znów starannie się uczesała – były jak najmniej widoczne. Wolała nie mówić tego na głos, lecz przypominała bardziej nie dorosłą kobietę, a nastolatka płci cokolwiek przeciwnej.
Jednak nie zakończyła przemyśleń na tym etapie. Opuściła rękę, roztrząsnęła włosami i obróciła się nieco, by dla odmiany wyeksponować bardziej kobiece atuty. I wówczas ujrzała rasową transseksualistkę, wyjętą żywcem z pornosa kategorii „asian shemale”. A może transseksualistę?
Przełknęła ślinę.
Pomijając już dylematy genderowo-gramatyczne, wyglądała jak młodziutki, niziutki i szczuplutki blondasek z widocznymi żebrami oraz cokolwiek płaskim tyłkiem, obdarzony za to wyjątkowo okazałym, zupełnie niepasującym do reszty drobnego organizmu penisem. Na dodatek w niespotykanym, jaskrawym kolorze, którego masował… masowała z takim pożądaniem, jak gdyby stanowił fragment jej własnego ciała.
Dopiero teraz, biorąc go spokojnie w dłoń, mogła w pełni ocenić, że był sporo większy, niż się z początku wydawał. Nie, że jakiś monstrualny, lecz mimo wszystko przekraczający rozmiarem każdy prawdziwy organ, z jakim miała w życiu do czynienia. Wykonany niezwykle starannie z ciemnofioletowego, przyjemnie miękkiego i ciepłego w dotyku tworzywa. Dodatkowo zaopatrzony w otwór w nasadzie, w którym można było dodatkowo umieścić niewielki wibrator, zwiększający doznania. Jakby jeszcze było ich mało…
Z rozmyślań wyrwało ją ciężkie tupanie, zwiastujące pojawienie się w drzwiach ukochanego mężczyzny. Gładziutko ogolonego we wszystkich możliwych miejscach, podobnie czyściutkiego, wypachnionego i nawet nie próbującego ukrywać radości na jej widok. Otaksował ją od stóp po głowę, zatrzymując się po drodze dłużej na wysokości bioder. Lecz, zamiast cokolwiek powiedzieć, podszedł tylko, objął delikatnie ramieniem i pochylił się, chcąc pocałować.
Muskała czule szorstkie usta, jednocześnie bacznie śledząc dłoń, podążającą odważnie od szyi, przez biust, po łono.
– Stań szerzej… – poprosił cicho i, nie czekając na spełnienie prośby, przykucnął przed nią.
Wtem zauważyła w jego dłoni wibrator. Ten sam, którego można było wsunąć w dildo. Na sam ten widok aż jęknęła, na co Seba od razu go włączył. Przejechał raz i drugi po jej brzuchu, po czym zaczął schodzić niżej, dążąc wyraźnie do jednego. Nie musiała pytać ani słowem – wiedziała bowiem doskonale, do czego. Uśmiechnęła się nie tylko w duchu, że przewidziała i taką możliwość. Dlatego też lekko ugięła kolana i sięgnęła po leżącą na łóżku tubkę żelu. Po chwili była już gotowa.
– Mocniej. Nie bój się! – nakazała.
Przyjemne drgania przeniknęły przez calutkie ciało, rozchodząc się wzdłuż kręgosłupa. Jakby tego było mało, Seba ponownie postanowił skupić się na dildo, sterczącym mu naprzeciwko twarzy. Raz po raz obejmował go płytko ustami, po czym puszczał z głośnym cmoknięciem i znów całował sam czubek z taką pasją, jakby…
Opuściła wzrok, śledząc dokładnie każdy ruch ukochanego. Podobało jej się to, co robił. Bardzo. Może nawet za bardzo? Zwłaszcza że robił to z własnej, całkowicie nieprzymuszonej woli, chęci i ochoty.
– Spójrz na mnie! – zachęciła go.
Podniósł oczy, uśmiechnął się i z jeszcze większym zaangażowaniem zaczął wylizywać podłużny, lśniący od spływającej śliny kształt. Cofał się powolutku, po czym na powrót obejmował go wargami tak daleko, jak tylko był w stanie sięgnąć. I kolejny raz. I znowu.
Nie wiedziała, czy było to bardziej zasługą pracującego na pełnych obrotach wibratora, wciśniętego w tyłeczek, czy raczej sprawił to widok mężczyzny w jednoznacznie poddańczej pozie, ale nagle aż nią zatrzęsło. Wiedziała, że gdyby teraz zaczęła się dopieszczać, momentalnie by odleciała. Teoretycznie dałaby radę przeżyć rozkosz więcej niż raz, ale…
Wolała nie ryzykować. Chęci chęciami, chcica chcicą, niemniej nadto wyraźnie zdawała sobie sprawę, że wciąż nie odzyskała pełni sił po nocy. Owszem, mogłaby walnąć kolejną setę, na dodatek z energetykiem jako popitką, jednak zdecydowanie nie o to chodziło. Dlatego też puściła i dildo, i ukochanego, odsunęła się o krok i spięła mięśnie, wypychając wciąż pracujący wibrator na podstawioną dłoń.
– Ja już jestem gotowa, a ty? – Pochyliła głowę, ściszając głos do szeptu. – Chciałbyś?
– Tak! – odrzekł Seba zdecydowanie.
– To chodź na łóżko, będzie nam obojgu zdecydowanie wygodniej… – zaproponowała uwodzicielsko.
Założyła ręce pod boki i triumfalnie przyjrzała się swemu mężczyźnie, klęczącego przed nią potulnie. Tyłem. Z głową wspartą na poduszce oraz rękoma przytrzymującymi uniesione wysoko i jeszcze mocniej wypięte pośladki, pomiędzy którymi tkwił chromowany, zakończony mieniącym się kryształkiem korek analny.
– Króliczku, co się stało? – ledwo dosłyszała cichutkie pytanie. – Bo… chyba wszystko ze mną okej?
– Tak, tak, oczywiście! – odpowiedziała odruchowo.
Otrząsnęła się z kolejnej zadumy i skupiła wzrok na błyskotce. Przeznaczonej tylko i wyłącznie dla niej i stanowiącej świadectwo ostatecznego otwarcia się, bliskości oraz zaufania. Złapała ją ostrożnie, próbując nie zadrapać wrażliwej skóry długimi paznokciami. Gdy była już pewna uchwytu, pociągnęła. Wyszedł z takim oporem, że wiedziała już, iż zdecydowanie będzie musiała postarać się o znacznie lepsze nawilżenie.
Na początek położyła dłonie na jego dłoniach i tak splecionymi rozchyliła wciąż spięte ciało. Gdy uznała, że już wystarczy, pochyliła się i zaczęła całować. Podążała od krzyża aż do ud i z powrotem, za każdym razem pozostawiając wilgotny ślad bliżej i bliżej docelowego miejsca. W końcu, gdy pozostał jej dosłownie ostatni centymetr, zatrzymała się i zastanowiła.
Wiedziała doskonale, że dla większości kobiet samo myślenie „o czymś takim” było co najmniej odpychające, a mężczyznom kojarzyło się z praktykami… gejowskimi, żeby nie użyć innego, bardziej dosadnego słownictwa. Gdyby jednak postanowiła z niego skorzystać, okazałoby się, że miała zamiar najpierw wylizać dupę swojemu facetowi, po czym wyruchać go gumowym kutasem. Jak nietrudno się domyślić – w dokładnie tę samą dupę, którą wylizała i tym samym kutasem, którego wcześniej on na klęczkach obciągnął. Ale wiedziała także, że im obojgu sprawiało, sprawia i będzie sprawiać to niewypowiedzianą przyjemność. I oboje mieli, mają i będą mieli w równie głębokim, co serdecznym poważaniu, co inni o tym sądzili, sądzą i będą sądzić. A wszelakie wątpliwości niech najlepiej sobie wsadzą. Także, a jakże, w dupę.
Dlatego też nie czekała dłużej i przeciągnęła językiem po guziczku. Słoneczku. Odbycie. Raz, drugi i kolejny. Lizała, ssała oraz całowała zdecydowanie najbardziej wstydliwą część męskiego ciała, nie żałując przy tym ani zaangażowania, ani śliny. By zaś dodatkowo wzmocnić doznania, objęła obiema dłońmi czekającego tylko na to penisa i zaczęła niespiesznie masować.
W końcu, kiedy uznała, że już wystarczy owych oralno-analnych karesów, przerwała i ponownie wzięła w dłoń tubkę z żelem. Rozprowadziła go obficie nie tylko pomiędzy pośladkami, ale i na nasadzie członka.
– Widzę, że jesteś spięty… – szepnęła, kładąc ostrożnie kciuk na rozluźnionym już wejściu. – Wiesz przecież, że przy mnie nie musisz niczego ukrywać. Niczego.
Ostatnie słowo wypowiedziała niemal niesłyszalnie. Odczekała jeszcze moment i nacisnęła lekko, wnikając praktycznie bez oporu aż do końca. Po kolejnych paru chwilach położyła pozostałe palce pod jądrami i zaczęła ostrożnie uciskać. Obserwowała przy tym uważnie drżące delikatnie ciało i wsłuchiwała się w przerywany głębokimi mruknięciami zadowolenia oddech, oczekując pierwszych, choćby najbardziej nieśmiałych symptomów nadchodzącego szczytowania. Gdy zaś je dostrzegła, momentalnie przerwała pieszczoty i zapytała czule po raz ostatni:
– Na co miałbyś dziś ochotę, kochanie? Może delikatniej?
– Jak sama… chcesz… – odpowiedziało jej ciche westchnienie.
Nie miała zamiaru czekać na kolejne instrukcje. Delikatnie wyciągnęła palec, upewniając się ostatecznie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Poprawiła dildo, nałożyła także na niego solidną porcję lubrykantu, po czym przysunęła się do ukochanego. Naciskiem dłoni opuściła mu lekko biodra, tak by obojgu było jak najwygodniej, po czym naparła ostrożnie.
Mniej więcej w połowie wyczuła nacisk, lecz mimo tego nie przerwała, dochodząc praktycznie do końca długości. Dopiero wtedy się zatrzymała. Odczekała kilka oddechów, badając reakcję Seby, i zaczęła się powoli cofać.
I znów w przód. I w tył. I ponownie. I jeszcze raz.
Nawet się nie zorientowała, gdy przepełniona delikatną czułością miłość przerodziła się w ostry seks. Kiedy zamiast powolutku kochać się ze swym mężczyzną i delektować każdą upływającą chwilą, zaczęła go po prostu pieprzyć. Od tyłu. Dodatkowo oklepując drobniutkimi dłońmi umięśnione pośladki. Wiedziała doskonale, jak bardzo to lubił. Nie miała też zamiaru ukrywać, że i jej niesamowicie się to podobało.
Choć przecież wcale nie musiało.
Już na samym początku ich intymnego pożycia zorientowała się, że Seba coś ukrywał. To, że nie miał do niej za grosz – a może i sena? – śmiałości tak w ogóle, dostrzegła już podczas pierwszego spotkania. Jednak, gdy wreszcie przestał nadrabiać deficyt śmiałości i obycia napuszonym cwaniakowaniem, zauważyła coś jeszcze. Z początku niewyraźne prośby, by wypieścić go „trochę dalej”. Później coraz odważniejsze sugestie, że sprawia mu przyjemność, kiedy na przykład w trakcie pieszczot oralnych przesuwała dłoń pomiędzy pośladki. Aż wreszcie któregoś wieczoru usiadł przy niej, pokazał ukrywane do tej pory zabawki i przyznał się do wszystkiego. Czy raczej wymamrotał niewyraźnie ze spuszczoną głową.
Po wysłuchaniu zwierzeń przestała go za to winić. Zdawała sobie bowiem doskonale sprawę, jak bardzo było dla niego trudne. Całe to przełamywanie kompleksów, stereotypów, przyznawanie się głośno do najgłębiej skrywanych pragnień. Dlatego też, choć jeszcze tego samego dnia użyła niewielkiego, zagiętego w nietypowy sposób wibratora, to zaraz następnego pojechała do najbliższego seks-shopu na rekonesans. Mimo że większość towaru okazała się przepłaconą tandetą, i tak zdołała wybrać spośród chłamu całkiem estetyczny koreczek. I o ile przy wręczaniu prezentu oboje mocno się zarumienili, o tyle na kolejne zakupy udali się już wspólnie. Nawet jeśli była to całkowicie wirtualna wyprawa do internetowego butiku.
Choć chęci wciąż jej nie brakowało, zaczynała coraz wyraźniej tracić oddech. Tym bardziej że używanie strapless dildo okazało się na dłuższą metę znacznie bardziej wymagające niż tradycyjnego strap-ona na paskach. Począwszy od doboru odpowiedniej pozycji, uwzględniającej zupełnie inny kąt oraz sztywność gadżetu, po konieczność ciągłego przytrzymywania go jedynie siłą mięśni. I ani ciągłe poprawianie, ani podpieranie się na rękach, ani nawet odpuszczenie szaleńczego tempa niewiele pomogły. Dlatego też w końcu ostrożnie wysunęła się z ukochanego.
– Czy jest ci dobrze? – zapytała wyjątkowo oryginalnie.
– Mhmhmmm… – Usłyszała zamiast potwierdzenia.
– Połóż się więc na plecach – poprosiła czułym tonem.
Zanim jednak znów zabrała się do dzieła, pochyliła się nad obróconym już Sebą i pocałowała. Wpierw w usta, a później także szyję, sutki, napięty brzuch, aż w końcu w mimo wszystko nieco zaniedbaną do tej pory męskość.
Tym razem jednak nie miała zamiaru, w przeciwieństwie do poranka poprzedniego dnia, doprowadzić do finału. A przynajmniej nie w taki sposób i zdecydowanie nie od razu. Brała penisa w usta raczej płytko, stopniowo doprowadzając go do pełnej gotowości. A gdy uznała, że wystarczy, wyprostowała się i na powrót chwyciła za dildo. Lecz nim użyła go zgodnie z przeznaczeniem, uruchomiła wibrator i wcisnęła w pasujący otwór w nasadzie. Drgania były mniej intensywne, stłumione nieco przez dość grube tworzywo, niemniej i tak wystarczające z naddatkiem do przeżycia orgazmu. I to wcale nie tak nieodległego, jak jej się wcześniej wydawało. Dlatego czym prędzej uzupełniła lubrykant we wszystkich koniecznych miejscach i nacelowała.
Tym razem wsunęła się bardzo gładko. Po paru ostrożnych, uważnie obserwowanych ruchach, przyspieszyła i uspokojona ponownie obróciła głowę w kierunku lustra. Tam zaś napakowany, łysy facet leżał z podciągniętymi nogami, przytrzymując je pokrytymi groźnymi tatuażami rękoma, podczas gdy drobniutka kobietka klęczała pomiędzy jego udami, kołysząc się powoli w rytm wspólnych westchnień.
Napawała się tym widokiem jak najdłużej. Od samego początku ich znajomości nie próbowała nawet ukrywać, że to ona miała zamiar dominować. Także – a może przede wszystkim – w sypialni. Przy czym, wbrew podsycanym przez pornograficzne stereotypy obawom ukochanego, nie planowała łączyć swej ekspresji seksualnej z pozostałymi pojęciami, składającymi się na skrót: BDSM. Nie uznawała bowiem ani żadnego masochizmu z jego strony, ani tym bardziej sadyzmu z własnej. Nie wspominając o całym klimatycznym anturażu w postaci pejczy, kajdanek, skór, ćwieków i całego wyposażenia sklepu żelaznego. Bo nie. Dla niej oboje byli od samego początku całkowicie równi, tyle że po przeciwnych stronach medalu owej równości.
Na dodatek miała w głębokim poważaniu, czy kategoryzujący wszystko znawcy tematu nazwaliby ją samą dominą, a jej mężczyznę uległym. Podobnie jak najpewniej określiliby czynność, której właśnie się oddawali, jako regularny, encyklopedyczny wręcz femdom. A może nawet po wielu dogłębnych badaniach udowodniliby, że orientacja seksualna jej faceta wcale nie jest stuprocentowo hetero, o czym miałby świadczyć nie tylko pegging czy wcześniejsze fellatio, lecz przede wszystkim mocno androgyniczny wygląd osoby aktywnej, czyli jej samej?
Tylko co z tego? Jakie to tak naprawdę miałoby znaczenie? Fundamentalne? Żadne? I czy cokolwiek by zmieniło? Wszystko? A może zupełnie nic?
Przymknęła powieki. Seba jaki był, taki był, ale… na swój nieskomplikowany, wręcz brutalistyczny sposób atrakcyjnym facetem. Tak po prostu. Na dodatek, mimo pozorów, zaskakująco uczuciowym i delikatnym. Potrafił zrobić wszystko w domu, w aucie, załatwić codzienne sprawunki, mogła długo wymieniać. Do tego bez wahania zasłoniłby ją własnym ciałem i walczył do upadłego w razie choćby cienia zagrożenia. A przede wszystkim, jakby powyższe argumenty nie wystarczały, był też ślepo oddanym kochankiem, który zadurzył się w niej jak ostatni wariat. Ona w nim może nie aż tak, ale… przekonała się wystarczająco wiele razy, że do ideałów i owszem, można dążyć, lecz ich osiągnięcie jest zazwyczaj mrzonką.
Cóż więc z tego, że raczej nie miewała okazji dyskutować z nim o historii japońskiej sztuki erotycznej, której przykład w postaci „Tako to Ama” dumnie zdobił ścianę łazienki? Że zamiast przedstawienia teatru cieni preferował seans najnowszego blockbustera? Że od zupy miso wolał hawajską w rozmiarze superhipermegaXL? Że bluzgał, brakowało mu słownictwa, obycia, manier i najzwyklejszej kultury osobistej?
Znacznie istotniejszy był fakt, że czuła się przy nim pewnie. Bezpiecznie. Po prostu dobrze. Jak przy żadnym mężczyźnie do tej pory. Była docenianą, pożądaną i przede wszystkim kochaną oraz kochającą kobieta. I to było najważniejsze.
Teraz natomiast najważniejszy był seks. Otrząsnęła się więc ze zdecydowanie zbyt długich i zbędnych w bieżącym momencie przemyśleń, po czym ponownie spojrzała na narzeczonego, postękującego coraz głośniej. Po prawdzie i ona sama powstrzymywała się już ostatkiem sił, jednak wciąż coś nie dawało jej spokoju. Seba, z początku mocno zaangażowany, stał się nagle dziwnie apatyczny, reagując dość biernie na jej starania.
– Kochanie, czy dobrze się czujesz? – szepnęła.
– Taa… a bo co? – odpowiedział wyraźnie zbity z tropu.
– Wydajesz się taki spięty… Czyżbyś się wstydził?
Strzeliła nieco na ślepo, lecz widoczny rumieniec zalewający twarz oraz odwrócenie głowy, wystarczyły za potwierdzenie.
– Spójrz na mnie, proszę. Bardzo to lubię – zachęciła, z największą czułością przeciągając dłonią po szerokiej jak drzwi szafy klatce.
Podejrzewając, że raczej nie doczeka się żadnych głębszych tłumaczeń, postanowiła zagrać inaczej. Zwolniła, objęła ramionami uda ukochanego, przyciągnęła je mocniej do siebie i splotła ich dłonie.
– Sebuś – mówiąc to, uśmiechnęła się niewinnie, choć aż trzęsło nią z podniecenia – przecież tyle razy ci tłumaczyłam, że przede mną nie musisz niczego ukrywać! Niczego, mój najdroższy! Taki jesteś, takiego cię kocham i z takim tobą pragnę być! Z żadnym innym!
– Ale… serio nie przeszkadza ci, że mnie… no wiesz…
– Ty to jednak bakayarou jesteś! – zachichotała. – Oczywiście, że wiem! A co niby właśnie robię? Jak ci się wydaje? A może myślisz, że przez takie odwrócenie ról stajesz się dla mnie jakiś gorszy? Słabszy? Że tracisz coś ze swojej męskości? Albo to ja zmuszam się do czegoś jedynie ze względu na ciebie?
– A nie?
Słysząc mało inteligentne pytanie, mające na dodatek służyć za nędzną imitację odpowiedzi, zmarszczyła brwi, puściła rękę Seby i chwyciła go mocno pod karkiem.
– Nie! I zapamiętaj to sobie raz na zawsze! Po pierwsze: jesteś stuprocentowym facetem! Nawet dwustu, jak tak na ciebie patrzę! – Widząc niepewną minę komplementowanego, spuściła nieco z tonu. – I uwierz, że kiedy jesteśmy razem, to niejedna na twój widok rzuca zazdrosnymi spojrzeniami. A na mnie zezują tak, jakby planowały co najmniej morderstwo! – parsknęła. – Po drugie zaś, chyba nawet ważniejsze, spytam wprost: jest ci przyjemnie?
– No… eee…
– Odpowiedz: tak, czy nie? – sapnęła.
Zawahał się na moment, ale potwierdził zdecydowanie:
– Tak!
Po tych słowach pochyliła się mocno, zbliżając twarz do twarzy na odległość oddechu.
– Więc, że tak rzeknę dosłownie – zaczęła dobitnie, celowo używając wyrazów, których zazwyczaj unikała jak ognia – o chuj ci chodzi? Seba, no żesz kurwa ja pierdolę, bo inaczej chyba nie ogarniesz! Dotrze do ciebie wreszcie, że uwielbiam się z tobą tak pieprzyć? Uwielbiam być nie tylko nad tobą, ale i za tobą! Uwielbiam! Uwielbiam! Uwielbiam!!! – Za każdym razem uderzała biodrami o biodra z głośnym plaskiem, wywołującym równie głośne stęknięcie. – Zrozum raz na zawsze, i nawet nie próbuj więcej wątpić, że mi się to podoba. Sprawia mi przyjemność. Spełniam się dzięki temu! Robię się mokra na samą myśl, że się wypniesz przede mną, a ja cię zerżnę! Analnie! W dupala! W kakało, czy jak to się tam mówi! – W ostatniej chwili powstrzymała histeryczny wybuch śmiechu. – Trzęsie mną od samego rana, kiedy wiem, że wieczorem cię tak wyrucham! I uwierz, gdyby to mnie odpychało, nie podobało mi się, albo chociaż nie miałabym nastroju, to nawet bym cię nie dotknęła. Podobnie, jak nie zrobiła niczego, co sprawiałoby ci przykrość! – westchnęła na koniec. – Mało ci jeszcze tłumaczeń, czy mam powtórzyć?
Pytanie było zdecydowanie retoryczne. Wolałaby wybiec na mróz z dildem na widoku, niż kontynuować ową nadto prostacką tyradę choćby sekundę dłużej. W zamian uniosła się ostrożnie, odetchnęła i otarła wilgotne od potu czoło. Miała dość. Tak po prostu.
Dlatego właśnie, zamiast zaproponować kolejną zmianę pozycji, przyspieszyła ostatni raz i zapytała otwarcie:
– Czy chciałbyś sam, czy raczej wolisz, żebym to ja dokończyła? – zaproponowała.
– Wiesz, że lubię w twoich cudownych dłoniach – wysapał.
Może i była wykończona wszystkim, co wydarzyło się od wczorajszego poranka, lecz wystarczyło tych kilka pozornie zwyczajnych słów, a spłonęła rumieńcem na uniesionych w zawstydzonym uśmiechu policzkach. O ile jeszcze cokolwiek mogło ją zawstydzić…
Chwyciła w jedną dłoń pobudzoną do granic męskość, drugą zaś wcisnęła pomiędzy łono a dildo. Spodziewała się, że oba orgazmy nadejdą szybko, jednak nie aż tak.
Po ledwie paru ruchach penis zaczął intensywnie pulsować, zalewając brzuch i klatkę piersiową strumieniami spermy w akompaniamencie męskiego postękiwania.
Nie minęło kolejnych kilka chwil, a i ją samą dopadło obezwładniające drżenie. Tak gwałtowne, że choć od poprzedniego szczytowania nie minęła nawet doba, nie miała zamiaru powstrzymywać krzyków rozkoszy.
Opadła na rozpalone, ociekające mieszaniną męskiego potu oraz nasienia ciało, próbując złapać głębszy oddech. Co prawda miała jeszcze ochotę na sprawienie kolejnych orgazmów i sobie, i Sebie, zwłaszcza że ostatnie przeżycia zdecydowanie nie wyczerpywały definicji przyobiecanego „seksu roku”, lecz musiała odpuścić. Przynajmniej na chwilę. Ale zdecydowanie nadrobi to następnym razem. I jeszcze kolejnym. I znowu. I…
Będą mieli wspólnie jeszcze dość czasu i okazji – o pomysłowości nie wspominając – by nacieszyć się sobą. Ostatecznie posiadali tak bogaty asortyment zabawek erotycznych, że ograniczała ich jedynie wyobraźnia. Może następnym razem kupi jakiegoś większego strap-ona? Dłuższego? Z wypustkami? Takiego, który wypełni jej obie chętne dziurki, a nie tylko jedną? Z dodatkowym wibratorem na końcu? A może sprawi sobie podwójne dildo, dzięki któremu będą mogli uskuteczniać wspólną penetrację? I to w różnych konfiguracjach, a nie tylko tych co bardziej oczywistych? Lub znajdzie odpowiednio dużą uprząż, by jej facet, zamiast leżeć lub klękać, wisiał przed nią, zdany na łaskę i niełaskę…
Nie! Czegokolwiek nie wymyśli i cokolwiek nie zrobi, to jedynie za jego całkowitą wiedzą oraz zgodą. To będzie ich wspólna decyzja. Dwojga tak przecież niepodobnych, a jednocześnie jakże cudownie dopełniających się w owych różnicach kochanków. Narzeczonych. Osób. Małomiasteczkowego, nieskomplikowanego jak budowa wału korbowego dresiarza oraz wymuskanej, niemalże wyrafinowanej pół-Japonki. Mężczyzny, który za zasłoną nakoksowanego zakapiora usilnie ukrywał zakompleksionego nieśmiałka, oraz kobiety, w której kruchym ciałku porcelanowej laleczki drzemała najczystsza żądza, władza i dominacja.
Faceta, który naprawdę lubił brać w dupę, a także laski, ubóstwiającej go tak pierdolić.
I z tą myślą, że właśnie za to oboje się pokochali, pożądali i pragnęli być ze sobą do końca świata, zamknęła oczy i odpłynęła w krainę marzeń.
X Japan “Rose of Pain” – to akurat polecam znaleźć na YT, choć także na własną odpowiedzialność,
gopnica (gopnitsa) – ruska dresiara,
bakayarou (jap.) – głupek, idiota.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa