Księżycowy króliczek, czyli wsadź se te mikołajki w dupę! (I)
5 grudnia 2020
Księżycowy króliczek, czyli wsadź se te mikołajki w dupę!
Szacowany czas lektury: 31 min
Po niemal półrocznej przerwie powracam z premierowym opowiadaniem i zamiast przydługiego wstępu od razu informuję, że:
– mimo jednoznacznej ilustracji nie jest to fanfic "Sailor moon", choć wielbiciele znajdą kilka nawiązań,
– opowiadanie jest podzielone na dwie części i druga z nich ukaże się jutro,
– bardzo rzadko piszę w trzecioosobowej narracji, więc jeśli coś mi nie do końca wyszło – wybaczcie,
– uprzedzam lojalnie wszystkich wrażliwców, że tekst zawiera znaczne ilości równie dosłownych wulgaryzmów,
– podziękowania za konsultacje i wszelkie uwagi otrzymują: JoAnna, Marta Cyrkiel oraz Merida Niewaleczna.
Zapraszam do lektury!
Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnim razem był tak tragicznie rozbity. Na przemian zapadał w płytki sen i podrywał się, zlany zimnym potem, próbując złapać oddech. W końcu mniej więcej w połowie nocy wstał możliwie cicho, pocałował we włosy pochrapującą obok kobietę i przeszedł na sofę w salonie, mając nadzieję znaleźć właśnie na niej oczekiwane ukojenie. Bez większego rezultatu.
Świt powitał go bladą smugą światła, wpadającą przez krzywo zaciągnięte zasłony. Zdawał sobie sprawę, że dalsze przedłużanie owej nędznej imitacji odpoczynku w niczym nie pomoże, za to poważnie nadwątli i tak wystarczająco zszargane nerwy. Odrzucił więc koc i, powłócząc nogami, zszedł na parter. Nie chcąc hałasować mikserem, wsypał do shakera podwójną porcję przedtreningówki, dopełnił sokiem i parokrotnie wstrząsnął. Wypity ledwie paroma haustami słodki płyn orzeźwił go na tyle, że postanowił zacząć dzień w najlepszy z możliwych sposobów. Przynajmniej teoretycznie. Zanim jednak przebrał się w dres oraz kurtkę, przystanął na chwilę przed drzwiami lodówki. Spojrzał na przyczepione magnesem zdjęcie pucułowatego nastolatka o krzywych zębach, uśmiechnął się złośliwie i pokazał mu środkowy palec.
Z każdym przebiegniętym kilometrem uświadamiał sobie coraz wyraźniej, że i tak nie przestanie myśleć o nadchodzącym popołudniu. Tym bardziej że sytuacji nie poprawiła ani szybka zaprawa na pustej o tej porze plenerowej siłowni, ani nawet podkręcenie muzyki w słuchawkach niemal do granicy bólu. Zrezygnowany zmiął je w kieszeni, po czym niesiony odgłosami budzącego się do życia miasta, puścił się sprintem z powrotem do domu, zostawiając za sobą obłoczki pary.
Rozejrzał się kontrolnie, jednak nie dostrzegł nigdzie żadnych śladów bytności współlokatorki. Wrzucił więc przepocone ubranie do pralki i zamknął się pod prysznicem. Z kolejnych rozważań o nadchodzącej apokalipsie, którą zresztą sam nie tak dawno sprowokował, wyrwał go dopiero skrzyp odsuwanych drzwi kabiny.
– Króliczku? – rzucił zaskoczony na widok wybitnie nieubranej osóbki, pchającej się do środka. – I po co żeś się zrywała tak wczas? Czekaj, ogarnę się zaraz i polecę do sklepu, a jak wrócę… Co tak patrzysz? Brudny jestem czy jak?
Odruchowo przeciągnął dłonią po niedogolonej twarzy i – dla odmiany – całkowicie gładkiej głowie, próbując dostrzec cokolwiek w niewyraźnym odbiciu na zaparowanej szybie. Bezskutecznie. W końcu zupełnie zdezorientowany odwrócił pytający wzrok w kierunku niespodziewanego gościa. I zaniemówił. Z otwartymi bezwiednie ustami podziwiał najśliczniejszą istotkę na calutkim świecie, odganiając natrętnie powracającą po raz tysięczny myśl, której wolał nie wypowiadać na głos. I tak miał już nadto problemów.
– Nie najlepiej wyglądasz. Czy źle spałeś? – podziwiana spytała równie czule, co retorycznie. – Ciągle się zamartwiasz, najdroższy?
– Nie, tylko… no jasne, kurwa! A co, może nie mam, kurwa, powodu? Po co ja żem się w ogóle na to zgodził? Po chuja mi to było! Ja pierd…
Wtem dostrzegł niezadowolenie na do tej pory może i zatroskanej, lecz mimo wszystko uśmiechniętej twarzy. Momentalnie zamilkł. Przyklęknął na jedno kolano, tak by praktycznie zrównać się wzrokiem ze stojącą naprzeciw w uroczo rozgniewanej pozie kobietką, po czym wypalił:
– No dobra, no, przepraszam! Ciągle ci obiecuję, że się będę dla ciebie starał, że się zmienię, że będę lepszy, a nawet nie umiem mówić jak człowiek! – westchnął ciężko i, nie mogąc dłużej powstrzymywać napierających wątpliwości, wyrzucił z siebie: – Powiedz mi, co ty właściwie we mnie widzisz, co? Czemu ty ze mną jesteś? Czego ode mnie chcesz? No co, no? Kochanie ty moje?
Zapytana zamrugała, odgarnęła włosy klejące się do mokrej od niezakręconej deszczownicy skóry i odpowiedziała zdecydowanie:
– Ciebie chcę! Tylko ciebie, kur…awrosole! – Roześmiała się, chwyciła adresata wyznania za kark i przycisnęła szorstkie usta do malutkich piersi, zwieńczonych sterczącymi sutkami. – A teraz jesteś mój! I nie waż się ani słowa więcej, dopóki z tobą nie skończę! I wstawaj, ale już!
Posłusznie przerwał pocałunek i podniósł się, próbując jakoś ukryć wzbierające podniecenie. Zdawał sobie doskonale sprawę, co kombinuje jego prysznicowa towarzyszka, jednak – mówiąc szczerze – nie miał specjalnej ochoty na czułości. A przynajmniej nie teraz.
Tylko co z tego?
Poczuł ostre paznokcie jednej dłoni, wędrujące powoli w górę uda. I drugiej, prześlizgujące się równie niespiesznie przez żebra ku klatce piersiowej. Sapnął ciężko, ostatni raz próbując wyrwać się z objęć krwistoczerwonych szponów.
– Króliczku, ja nie wiem, czy… Aj!
Ugryzienie w sutek uświadomiło mu ostatecznie i nieodwołalnie, że i tak nie miał nic do gadania, więc spuścił tylko wzrok. Skupił się na własnej brodawce, ściskanej przez bielutkie ząbki kobietki tak niskiej, że… Fakt, on sam dalece przekraczał posturą średnią krajową, jednak i tak ona nie musiała nawet się pochylać, by sięgnąć ustami do piersi. Uśmiechnął się na ten widok i ostrożnie położył wielką, spracowaną dłoń na niemalże dziewczęcym, subtelnie zaróżowionym policzku, napawając się jego delikatną miękkością.
Kolejny mocniejszy ucisk sprawił, że syknął i odchylił głowę do tyłu. Przymknął zalewane wodą oczy i rozstawił szerzej nogi, mając nadzieję na więcej. Nie mylił się – po ledwie kilku chwilach obie ręce powędrowały w kierunku pobudzonej już męskości. Czy raczej w tym przypadku stojącego na baczność kutasa.
Uwielbiał jej dotyk. Delikatny, czuły… nieraz tak zdecydowany, wręcz dominujący, że aż niepasujący do wyglądu i zachowania. Przynajmniej tego w oficjalnych sytuacjach, w których jego kobieta stawała się oazą podręcznikowej grzeczności, kultury osobistej oraz niemalże przesadnego wyrafinowania. Natomiast gdy byli tylko we dwoje, zmieniała się w dziką, niedającą się okiełznać kocicę. Właśnie taką, jak teraz.
Nie przerywając lizania piersi, zaczęła pieścić przyrodzenie dłońmi. Z początku powoli, chcąc w pełni je pobudzić i przygotować na więcej. Gdy już uznała, że wystarczy, przykucnęła, składając po drodze kilka całusków na brzuchu. Następnie przeciągnęła językiem po całej długości rozpalonego penisa, od czubka do nasady. Uniosła jądra, possała je chwilę, następnie powróciła ku górze i objęła główkę wargami.
W tym momencie wyzbył się wszelkich oporów i oddał całkowicie pod władzę pieszczącej go ukochanej. Przeciągnął dłonią po jej mokrych włosach, próbując delikatnie zachęcić, by wzięła go w usta głębiej, lecz w zamian usłyszał tylko:
– Nie! Mówiłam ci, że jesteś teraz mój. I to ja decyduję.
Wraz z tymi słowami podniosła się i ostentacyjnie wsunęła dłoń pomiędzy własne uda. Po kilku celowo przedłużanych chwilach uniosła lśniące palce i uważnie je obejrzała. Włożyła jeden z nich do ust, by teatralnie, centymetr po centymetrze, wysunąć, oblizując dokładnie.
– Muszę ci się przyznać, że byłam mokra jeszcze w łóżku, ale teraz…
Zamiast dokończenia wzdrygnęła się tylko i podniosła rękę wyżej, rozcierając wilgoć na rozchylonych w zaskoczeniu wargach. Tym razem nie swoich. Po czym znów uklęknęła.
Wiedział, że to drobniutkie ciałko skrywało w sobie tyle żaru, namiętności i buzującego temperamentu, że wystarczyłoby do obdzielenia całej agencji modelek plus-size. Wiedział, że ukochana pragnęła sprawić jak największą przyjemność nie tylko jemu, ale i sobie. Wiedział bowiem, że potrafiła przeżyć szalony orgazm tylko w taki sposób jak teraz, gdy skupiała na nim, a siebie co najwyżej dopieszczając pod sam koniec. Wiedział jednak też, że nie będzie w stanie powstrzymywać się na tyle długo, by jej to umożliwić. Nie dzisiaj.
– Kochanie – zaczął ostrożnie – dzięki wielkie za wszystko, ale mam jakiejś super formy i…
– Spójrz na mnie! – przerwała wywód.
Skupił wzrok poniżej pasa, gdzie ukochana jedną dłonią masowała wilgotnego od wody i śliny penisa, a drugą uciskała twarde wybrzuszenie pod jądrami. I nie tylko je. Przesuwała się ostrożnie coraz dalej i dalej, aż dotarła pomiędzy pośladki.
Przez głowę przebiegłą mu myśl, by pozwolić jej kontynuować. Rozluźnić się, stanąć nieco szerzej lub w ogóle się odwrócić i… Ale nie. Zdawał sobie sprawę, że oboje nie byli do tego w tym momencie przygotowani. Dlatego tylko wypchnął biodra do przodu i szepnął:
– Wiesz, że bym chciał, ale nie teraz. Przepraszam.
– Dobrze! – odpowiedziała równie cicho. – Ale i tak ci nie daruję. Powiedz, kiedy będziesz gotowy! – dodała i delikatnie objęła go ciepłymi wargami.
Próbował się jeszcze jakoś kontrolować, jednak po ledwie parunastu ruchach był już w pełni świadomy, że dłużej nie da rady.
– Ja zaraz… – wystękał.
Momentalnie przestała go ssać, w zamian pobudzając dłonią coraz szybciej, i nakierowała pulsującą już główkę penisa na otwarte szeroko usta.
Zacisnął pięści, spiął mięśnie i nie bez satysfakcji podziwiał, jak kolejne porcje jego własnego nasienia zalewają twarz ukochanej. Spływają po włosach, czole oraz policzkach, lecz przede wszystkim rozchylonych w uśmiechu wargach i wysuniętym języku.
Przeciągnął się, próbując ochłonąć we wciąż spływającej z deszczownicy wodzie. Przetarł mokre oczy i pochylił, chcąc podziękować sprawczyni rozkoszy, lecz ta, zamiast spokojnie go objąć, przyciągnęła mocno do siebie.
– Jesteś mój! Tylko mój! Niczyj inny! Pamiętaj! – rzuciła władczym tonem i zanim zdążył zareagować, pocałowała. Ustami smakującymi śliną, mokrą cipką i spienioną spermą.
Pomimo popitych trzema kawami podwójnego śniadania, wciąż miał miękkie kolana, jednak nie mógł już dłużej zwlekać z wyjazdem. Ostatni raz sprawdził, czy nie zapomniał niczego spakować, poprawił pasek w dżinsach i przyklęknął, by założyć adidasy, gdy usłyszał za sobą pytanie:
– I jak ci się podoba moja kreacja, kochanie? Czy aby na pewno jest wystarczająco elegancka na proszony obiadek?
– Wiesz przecie, że i tak będzie ci super! – Mechanicznie potwierdził i dopiero wtedy odwrócił wzrok.
I zbaraniał. Strzelił karpia. Zatkało go. Powoli, jakby bojąc się kolejnych okryć, z coraz większym niedowierzaniem podnosił wzrok: od skórzanych botków, przez ciemnofioletowe cygaretki w jasne prążki i taki sam żakiet, po głęboki dekolt przyozdobiony zawieszką z jakimś japońskim znakiem. Ponad nim pysznił się pomalowany głęboką czerwienią środek warg, lekko przypudrowane policzki i podkreślone czarną kredką powieki. Ale i tak największe zaskoczenie czekało jeszcze wyżej.
O ile niemalże chłopięcą posturę, trójkątną twarz z malutkim noskiem czy wyraźnie skośne oczy jego ukochana odziedziczyła po ojcu, o tyle – nie wiedzieć właściwie jakim cudem – po matce przejęła lśniące jasnym złotem włosy. Spięte w tym momencie w dwa koczki. Double buns. Fryzurę Czarodziejki z Księżyca.
Przysiadł z wrażenia na podłodze, nie wiedząc czy ma zacząć ryczeć ze śmiechu, czy raczej rozpaczy. Jakakolwiek próba wpłynięcia na zmianę stylówki ukochanej mogła się błyskawicznie zakończyć ciężkimi obrażeniami ciała. W najlepszym razie. Najgorszego wolał nie przewidywać nawet w myślach, nie chcąc zapeszać w złą godzinę. Zamiast odpowiedzi spojrzał tylko na własne odbicie w lustrze i rzucił zrezygnowany:
– Co? Jak ty wyglądasz? Chyba jak ja? Chcę cię zabrać, żebyś wreszcie poznała moich starych, a ubrałem się jak na jakiegoś browara. Dobra, może jeszcze zdążę…
Poderwał się i skoczył w kierunku szafy. Co prawda szybko zdążył się zorientować, że spodnie były prasowane zdecydowanie zbyt dawno, a guziki koszuli aż trzeszczały, próbując utrzymać w ryzach dopakowaną ostatnimi czasy do granic przyzwoitości klatę, jednak przynajmniej zaczął wyglądać jak człowiek rozumny. Z pozoru, bo faktycznie przypominał raczej wytatuowaną, łysą pałę, wbitą na siłę w ewidentnie przymały garniak.
– Kurrr… – powstrzymał się w ostatniej chwili, odwracając błagalnie wzrok. – Króliczku, pomożesz mi z tym krawatem?
– Zostaw, zawiąże ci go na miejscu! – westchnęła z żartobliwym politowaniem. – Przecież nie będziesz raczej w nim prowadził, prawda?
– A to ja mam jechać? – zapytał szczerze zdziwiony.
– A kto?
– No, przecież to twoja fura!
– Ale ty znasz drogę, a ja będę musiała użyć nawigacji. Poza tym przestań wreszcie udawać! Wiem przecież doskonale, że od kiedy zamontowałeś te nowe wtryski, czaisz się na dłuższą przejażdżkę. Po drodze mamy autostradę, więc tym bardziej będziesz miał okazję! – Stanęła na palcach i dokończyła, szepcząc wprost do ucha. – A podziękujesz mi, kiedy wrócimy. Baaardzo niegrzecznie!
W pierwszej chwili pomyślał, że przegapił wjazd, ale nie. Powitało go dobrze znane, nieodmalowywane od lat ogrodzenie, podjazd wyłożony krzywymi trylinkami i peerelowski klocek o dawno poszarzałych ścianach. Brakowało za to najbardziej charakterystycznego obiektu w okolicy: wielkiego, wymalowanego na blasze szyldu: AUTOMECHANIKA VAG BMW MERCEDES, po którym ostały się jedynie podrdzewiałe resztki urżniętego szlifierką stelaża.
Wysiadł, poczekał na tym razem porządne zawiązanie krawata, wyjął z bagażnika wysokoprocentowy załącznik i stanął przed drzwiami, które przecież przekraczał w życiu tysiące razy. Teraz jednak zatrzymał drżące palce centymetry od dzwonka i dopiero po wzięciu głębszego oddechu postanowił wcisnąć wytarty guzik.
Przez dobrą godzinę starał się nie zwracać uwagi na najpierw zmieszane, a następnie jawnie niechętnie spojrzenia rodziców, odpowiadających półsłówkami na każdą próbę zagajenia rozmowy. Na ostentacyjne westchnienia, sapnięcia i inne podobne odgłosy. Na otwartą wrogość, towarzyszącą nawet nalewaniu herbaty. W końcu, po kolejnej przedłużającej się w nieskończoność, wyjątkowo krępującej ciszy, nie wytrzymał i rzucił pełen złości:
– Dobra, będzie tego teatrzyku! Przyjechałem do was, bo chciałem pogadać i może się jakoś wreszcie pogodzić, ale widzę, że to bez sensu. Chcę tylko, żebyście wiedzieli oficjalnie, tak żeby nie było żadnych niedomówień: to jest moja narzeczona! – wskazał na siedzącą obok blondynkę mocno orientalnej urody, która na te słowa z gracją uniosła się z krzesła.
– Dzień dobry, chciałabym się nareszcie państwu oficjalnie przedstawić: Usagi Mizuno.
Wyciągnęła rękę na powitanie, lecz trafiła w złowrogą próżnię. Zmarszczyła lekko brwi, demonstracyjnie zignorowała pioruny rzucane przez stół i po chwili zastanowienia uśmiechnęła się szeroko.
– Zdaję sobie sprawę, że długi czas nie widzieli się państwo z synem, a widzę, iż macie multum niezwykle istotnych spraw do omówienia. Nie chciałabym więc przeszkadzać w rodzinnych rozmowach, bo zapewne czujecie się w mojej obecności widocznie skrępowani, stąd może zostawię was samych. Miałabym tylko pytanie: czy w niedalekiej okolicy znajduje piekarnia lub cukiernia? – zakończyła przesłodzonym tonem.
– Eee… jak dla mnie, to w sumie możesz zostać… – zaczął, ale widząc minę narzeczonej, szybko darował sobie przekonywanie. – Koło rynku na pewno coś znajdziesz. W lewo, na rondzie w prawo i w…
– Tak, znajdę na pewno, a później zadzwonię. Zaś państwa przepraszam uprzejmie na chwilę. – Usagi ukłoniła się, dygnęła teatralnie i drobnymi kroczkami wyszła z pokoju.
Nie minęły sekundy od trzaśnięcia drzwi, kiedy uderzyło w niego rozszalałe tornado oskarżeń, wypluwane z dwóch rozsierdzonych gardeł.
– Jak mogłeś nie powiedzieć nam wcześniej, co? Ty wiesz, coś ty w ogóle narobił? Jak ojciec Andżeli ledwo się dowiedział, żeście się rozeszli, a potem, że wyjechałeś, to zaraz zażądał spłaty swojej części warsztatu! Ledwo starczyło pieniędzy ze sprzedaży maszyn, żeby mu oddać! Ile żeśmy przez ciebie stracili, to se nawet nie wyobrażasz! Tak nam się odwdzięczasz za krwawicę? Tak? Gnoju jeden! Za te wszystkie lata, za nasze starania, za…
W pewnej chwili przestał słuchać i opuścił głowę. Mimo gniewu zdawał sobie coraz wyraźniej sprawę, że nie powinien tak postąpić. Ani teraz, ani wtedy. Żale żalami, pretensje pretensjami, jednak jego rolą nie powinno być uniesienie się zdecydowanie przereklamowanym honorem, a wyciągnięcie ręki na zgodę. Już miał zacząć przepraszać choćby na kolanach za swoje winy, a potem dopiero próbować przekonać rodziców do niespodziewanej narzeczonej, gdy usłyszał:
– …i to jeszcze z kim wracasz! Skąd ty żeś ją wziął w ogóle? Widać, że panienka z miasta zawróciła ci kasą w głowie, to na nią poleciałeś! Jak ona w ogóle wygląda! Co to za fryzura jest? Na chińskim bazarku handluje tymi żakiecikami, czy jak?
Otrząsnął się, jakby dostał w łeb obuchem siekiery. Uniósł powoli głowę, mieląc w myślach każde słowo. W milczeniu podniósł pięści jak bochny chleba i z takim impetem uderzył w stół, aż przewrócił szklankę z kawą.
– Dość! – wycedził przez zęby, wbijając lodowate spojrzenie w dwie autentycznie przerażone twarze. – Dosyć. Do. Kurwy. Mnie wyzywajcie se do woli, pierdolona kurwa mać, ale jeszcze jedno słowo o Usagi, a chyba was tu, kurwa, na miejscu zajebię! Ani słowa, mówię! Ani, kurwa, jednego! Jak już bardzo chcecie, kurwa, wiedzieć – uspokajał się z najwyższym wysiłkiem, opadając z powrotem na krzesło – to ona pochodzi z rodziny, koło której nawet żeście w sklepie, kurwa, nie stali, pierdolone wieśniaki! Matka to doktorka z prywatnym gabinetem, a ojciec imo… import… sprowadza auta z Japonii. Na przykład ten, co żeśmy przyjechali. Jak chcecie, kurwa, wiedzieć, to mógłbym se za niego kupić cały ten wasz osrany warsztacik, i jeszcze by mi zostało! W ogóle do dzisiaj nie ogarniam, jakim, kurwa, cudem oni pozwolili mi w ogóle się spotykać z Usagi, a nie wykopali za drzwi, a wy będziecie jakieś wonty do niej mieli? Nie pojebało was?
– Aha, czyli jak widzę, już żeście się poznali! – Ojciec niespodziewanie uniósł się dumą, kąśliwie wchodząc synowi w słowo. – I co, wpuścili cię łaskawie na salony, to już ci dom śmierdzi? I garaż też? A kto w nim ciągle przesiadywał, co? Kto dłubał nocami kolejnym swoim aucie, swoich przydupasów i nie wiedziałem już nawet, kogo jeszcze? Kto walił piwska w kanale i nie raczył nawet puszek posprzątać? Kto palił jakieś gówno? Co, myślisz, kurwa, że nie wiemy? Wtedy ci jakoś nie przeszkadzało, że garaż jest osrany, co?
– Nie… Znaczy tak… – zawahał się, co odpowiedzieć, lecz szybko odzyskał rezon. – To było dawno! I się skończyło! Raz na zawsze! Ty nie rozumiesz, że jakbym tu został, to już na zawsze? Tak, kurw… – tym razem powstrzymał się od przekleństwa – zawsze bym grzebał w Pastuchu* twojego szefa albo Merolu* wójta za psi chuj, bo od nich „uuu to nie wypada tak brać piniendzy, bo tacy ważni, bo coś załatwią w zamian, uuu”! – podsumował z przesadną parodią. – Albo robił E-trzy-śmiecie* kumpli, co to na flachę mieli zawsze, ale żeby mi oddać za robotę gruza, to nie! To wy żeście sobie wymyślili taką przyszłość dla mnie, nie ja! Wy! – Wskazał oboje palcem.
– A co ty sobie wyobrażasz, że nam było łatwo? – Tym razem to matka się wtrąciła. – Pamiętasz, jak było. Ilu naszych, i twoich zresztą też – odpowiedziała gestem na gest – znajomych tak się chwaliło, że ich dzieci do miasta wyjechały, żeby się uczyć i karierę robić! I po paru latach albo wracali z gołą dupą, albo siedzą do dzisiaj na zmywakach, albo w magazynie po nocach robią, albo sama nawet jeszcze nie wiem co, bo nikt się do nich nie przyznaje! A ty miałeś szansę na dobre życie! Miałeś warsztat, miałeś zawód, miałeś taką dobrą dziewczynę! – Wzniosła teatralnie oczy ku niebu. – I co? Źle ci z nią było? Ty wiesz, jak ona to przeżyła? Taka była zawsze miła, zawsze „dzień dobry, proszę, przepraszam”, a teraz się szlaja z kim popadnie!
Miał ochotę odburknąć, że puszczała się znacznie wcześniej, ale ugryzł się w język. Zwłaszcza że choćby chciał, nie mógł odmówić racji niemal wszystkim pozostałym oskarżeniom.
Przecież to on sam i z własnej, nieprzymuszonej woli, porzucił wspomnianą dziewczynę, kolegów oraz rodzinny interes, sprzedał wszystko, co miał i wyjechał szukać szczęścia. Tyrał po nocach i bez umowy, spał na waleta i trzy razy oglądał każdy grosz, nieraz mając do wyboru: albo kupić przecenione bułki czy inną pasztetową, albo dorzucić się do rachunków. I mimo że z czasem sytuacja zaczęła zmierzać ku lepszemu, i tak rzeczywistość wciąż mocno rozmijała się z oczekiwaniami.
Aż w końcu, będąc na ostatniej prostej wiodącej ku ostatecznemu porzuceniu wielkich marzeń, trafił na nią. Na kobietę, która odmieniła całe jego życie. Na chodzący ideał, o którym nigdy nawet nie śmiał śnić. Na samo jej wspomnienie tylko westchnął ciężko, przetarł spoconą twarz dłońmi i powtórzył, tym razem znacznie spokojniej:
– Dobrze, wystarczy już! Przestańmy wreszcie do tego wracać, okej? Co się stało, to się nie odstanie. Ja zrobiłem swoje, wy swoje. Ja mam pretensje do was, wy do mnie. Trudno. Ale Usagi w to, kurwa – tym razem zaklął przez zęby – nie mieszajcie. Choćby nie wiem co! Ile ja jej zawdzięczam, to nawet se sprawy nie zdajecie. Zresztą może kiedyś wam powiem? – Przywołał mimowolnie pewne wspomnienia i uśmiechnął się lekko do siebie, jednak szybko uciął chęć zwierzeń. – A na razie przynajmniej postarajcie się być mili. Tyle chyba możecie zrobić, co? Dobra, może faktycznie mogłem przyjechać sam i pogadać se z wami najpierw we trójkę, ale już się stało! – westchnął bardziej sam siebie, chcąc zakończyć dyskusję możliwie szybko. – To może na razie wrócę do siebie, a potem się przedzwonimy. Niedługo święta, to będzie okazja, żeby się zobaczyć. Może jak będzie choinka i ta… atmosfera, to pogadamy na spokojnie. Pasuje wam?
Wolał nie zastanawiać się zbyt mocno, czy niechętne burknięcia miały oznaczać twierdzącą odpowiedź, czy przeciwnie. Wstał tylko, przerywając jednoznacznie jakiekolwiek próby dalszej dyskusji, po czym bez słowa wyszedł przed dom. Rozejrzał się dookoła i bez większego zastanowienia zaczął iść w kierunku centrum miasteczka. Dopiero na końcu ulicy doszedł do wniosku, że to przecież nie ma sensu i już chciał wracać, kiedy dostrzegł dobrze znaną sylwetkę, wyłaniającą się zza rogu.
Ożesz ty, kurwa! – zaklął w myślach.
– Ożesz ty, kurwa! – usłyszał za to wyjątkowo głośno i wyraźnie. – Seba! Mordo! A żeby mnie jasny, kurwa, chuj strzelił! Co to cię sprowadza na stare śmieci, stary! Ile żeśmy się nie widzieli, co? Gadaj, chłopie, co u ciebie, bo takie bzdury ludzie tu pierdolili o tobie i Andżeli, że ja, kurwa, pierdolę! I jeszcze, kurwa, ten gajer, no jaki żeś się kocur zrobił, nie poznaję kolegi! No, mów, kurwa, no, bo tu ochujam z ciekawości!
Mimo prób wciąż nie był w stanie przerwać słowotoku, ani tym bardziej wyrwać się z uścisku chyba jeszcze większego (za to równie łysego) co on byka w dresie.
– Słuchaj, super, że cię widzę, ale nie mam teraz za bardzo czasu…
– E tam, co ty pierdolisz! Zaraz se, kurwa, siądziemy, jak kiedyś i… – Nagle rozmówca spojrzał mu przez ramię, wyraźnie zaskoczony tym, co najwyraźniej zobaczył. – Pa! O, kurwa jebana! Paczaj, co za Supra zapierdala! Szkoda, że angol, ale… Ty, do twoich starych skręca! Zoba, jakaś taka malutka blondi z niej wysiada! Kurwa, znasz ją?
Przez krótką chwilę się zawahał, jednak ostatecznie stwierdził, że nie będzie niczego ukrywał ani się przed nikim wstydził. Już nie. Odchrząknął więc i odpowiedział dumnie:
– Znam! To moja narzeczona! A poza tym nie angol, a prawdziwy JDM*!
– No, to co żeś, kurwa, nie mówił! Cho no, pokażesz mi obie! Kurwa, no jebnę zaraz! Najpierw znikasz nie wiadomo gdzie, a teraz wracasz z nową furą i nową laską! I to jaką! Nie wiedziałem, że lubisz takie dziewczynki, cwaniaczku! – Szturchnął go i zarechotał. – No chodź, sam się nie będę wpierdalał, kultury, kurwa, trochę!
Chcąc nie chcąc zaczął iść w kierunku zaparkowanego samochodu, próbując wymyślić, jak się wyplątać z niezręczności.
– Eee… już wróciłaś? – zapytał, jak gdyby nigdy nic. – Miałaś dzwonić! To jest mój… znaczy, spotkaliśmy się tak jakoś i… eee…
– Mogę zapewne założyć, że jakiś twój ziom elo madafaka, czy jak to się tam teraz mówi? – Usagi uśmiechnęła się wszystkimi ząbkami i wyciągnęła rękę na powitanie.
Bez słowa obserwował, jak drobniutka dłoń znika w wielkiej, wytatuowanej łapie. Nie odezwał się, gdy ubrana w śliwkowy komplet „malutka blondi” w kilka minut owinęła sobie wokół palca największego kiziora w gminie. A może i powiecie? Podobnie milcząco wrócił do domu, gdzie ledwie paroma słowami pożegnał się z rodzicami, po czym wrócił i przystanął przed energicznie pokazującą sobie coś pod otwartą maską auta parą.
Po dłuższej chwili oczekiwania, widząc, że nikt nie zwraca na niego uwagi, odkaszlnął:
– Ekhem! Sorka, że tak wyszło, ale serio nie mam za bardzo czasu! – skłamał gładko. – Następnym razem się ustawimy jakoś na dłużej. To jak – zwrócił się tym razem bezpośrednio do Usagi – zbieramy się powoli, żeby zdążyć wrócić przed wieczorem?
Poczekał, aż wyjadą na trasę, i dopiero wtedy ściszył porykujące Babymetalem radio. Czego jak czego, ale gustu muzycznego ukochanej nie próbował nawet ogarnąć. Nie tylko zresztą jego. Fakt – niektóre drobiazgi, typu figurka utytego kota z wyciągniętą łapką, nawet mu się podobały. Jednak większość innych „ozdób” – na czele z obrazem, na którym dwa ośmiornicopodobne stwory ewidentnie molestowały nagą kobietę, każdorazowo rujnując spokój wewnętrzny gości, chcących skorzystać z łazienki – już niekoniecznie.
Jednak to nie relacje człowieko-głowonogowe interesowały go teraz najbardziej, a ludzko-ludzkie. Konkretnie męsko-damsko-narzeczeńskie. Próbując się na nich skupić, dotknął palcami spodni prowadzącej narzeczonej.
– Mogę? – zaczął niepewnym głosem.
– A czy powiesz mi wreszcie, co się dzieje? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Nic. Nieważne. Nie wiem. Muszę pomyśleć. – Znów zamknął się w sobie. – Daj mi chwilę, dobrze?
Chciał cofnąć rękę, ale Usagi chwyciła go tylko za nadgarstek i przełożyła dłoń z wierzchu uda pomiędzy nogi.
– Chciałabym, żebyś zrobił mi dobrze! – wypaliła nagle.
– Teraz?! – rzucił bez namysłu.
– Przecież oczywiście, że nie, ty wariacie! – parsknęła śmiechem. – W domu! Jak już dojedziemy, to wyjmę lody z zamrażarki, a ty zastanów się w międzyczasie, skąd chciałbyś je zlizać, dobrze? Tylko wcześniej się jeszcze odświeżę. Albo i nie? – zakończyła szeptem.
Zamiast odpowiedzieć, zmrużył oczy i skupił się na profilu ukochanej. Na wydatnych policzkach, płaskim nosku, lekko rozchylonych wargach oraz malutkich uszach, zwieńczonych dla odmiany całkiem sporymi, złotymi okręgami. Poprawił się w fotelu, przesunął nieco dłoń, by choćby przypadkiem nie dotknąć niczego poza udem i, wsłuchując się w miarowy pomruk silnika, przymknął powieki.
Przywołał wspomnienie, gdy nie tak wcale dawno pracował w warsztacie obsługującym auta flotowe dalekowschodnich marek. Grzebał właśnie w kolejnym, do bólu bezpłciowym sedanie w leasingu, kiedy zawołał go ówczesny szef. Pierwszym szokiem był widok tego konkretnie samochodu, podstawionego na podjeździe. Drugim fakt, że to jego wyznaczono do oględzin. Owszem, zdążył wyrobić sobie pewną normę w lokalnym światku, jednak nie spodziewał się, że aż taką. Trzecie zaskoczenie pojawiło się, gdy jedyna w jego mniemaniu słuszna diagnoza w postaci konieczności solidnego remontu spotkała się z całkowitą aprobatą, zaś kolejne faktury w nie tylko w dolarach, ale nawet i jenach, były akceptowane bez mrugnięcia.
Za to przy odbiorze auta aż musiał sobie przysiąść. I nie była to bynajmniej przenośnia. Kiedy zorientował się wreszcie, po co ta blondyneczka o dziwnych rysach twarzy i mówiąca dziwną, poprawną do przesady polszczyzną z jeszcze dziwniejszym akcentem, właściwie przyszła, wziął ją za córkę lub ewentualnie dziewczynę właściciela auta. Przy odliczaniu kolejnej, nowiutkiej pięćsetzłotówki coś go tknęło, lecz postanowił nie nadinterpretować. Dopiero scena na parkingu – gdy najpierw ze znawstwem wypytała się jeszcze raz o zakres prac, wskazując po kolei każdą z części palcem, a później wsiadła, zakręciła bączka na żwirze i z rykiem podwójnie turbodoładowanej rzędowej szóstki wyleciała na ulicę – uświadomiła mu prawdę.
Spotkał kobietę swojego życia. I miał zamiar zrobić wszystko dozwolone prawem oraz dobrym obyczajem, by ją zdobyć. Absolutnie wszystko!
Czyli na razie przynajmniej spróbować się do niej odezwać w miarę składnym językiem i spróbować dowiedzieć, czy kogoś ma. Potem zaprosić na kawę. Do kina. Do restauracji. Gdziekolwiek tak naprawdę. Nawet jeśli – co było więcej niż prawdopodobne – dostanie boleśnie upokarzającego kosza jeszcze przed pierwszą randką, to może zdąży jej powiedzieć, co czuje? Albo nawet odważy się i weźmie za rękę? Skradnie pocałunek?
Być może stereotypowy wygląd, maniery, a nawet imię nie świadczyły o nim za dobrze, jednak w głębi swej wrażliwej, dresiarskiej duszyczki, marzył o prawdziwej miłości. Szczerej, czułej, pełnej wzruszeń… Najlepiej ze strony kobiety, która stałaby się dla niego prawdziwą ostoją nie tylko w życiu codziennym, ale i intymnym. Przewodniczką w sprawach, z którymi nie mógł sobie poradzić od chwili, gdy tylko uświadomił sobie swe cokolwiek nieczęsto spotykane preferencje.
Zbierał się przez kilka tygodni, walcząc z coraz to nowymi wątpliwościami, aż wreszcie specjalnie sprowokował sytuację, by spotkać się z obiektem swych westchnień po godzinach pracy. Mianowicie celowo nie zamontował w samochodzie paru zamówionych drobiazgów, po czym zadzwonił już po zamknięciu warsztatu, że niby zapomniał i chciałby je przekazać osobiście w ramach przeprosin. O dziwo – plan zadziałał.
Mniej więcej.
Nie odezwał się ani słowem przez całą dalszą drogę. Dopiero w domu, kiedy już zrzucił buty i marynarkę, zapytał:
– Czego ci nalać?
Usagi spojrzała na niego karcąco, ale odpowiedziała bez pretensji:
– Wiesz, że to w niczym ci nie pomoże?
– Tak – przyznał z rezygnacją – ale ja muszę. Muszę, kurwa, bo mnie tu zara jasna pizda strzeli!
– Nie, nie musisz, najdroższy. Chodź, usiądziemy wspólnie we dwoje i spokojnie porozmawiamy…
– Nie! Nie chcę! Nie teraz! – Nawet nie ukrywał złości. – Chcę. Się. Kurwa. Napić!
Tym razem i ona nie miała zamiaru być grzeczna. Zmarszczyła brwi, pokazała palcem sofę i syknęła lodowatym tonem:
– Siadaj!
Aż się w nim zagotowało, zmełł w ustach kolejną wiązankę słów uważanych za wybitnie obraźliwe, jednak wykonał polecenie. Nie zdążył nawet porządnie poprawić wrzynających się w tyłek spodni, a już Usagi na niego wskoczyła.
– A teraz mów, o co ci chodzi! – rzuciła prosto w twarz, po czym dodała: – Tylko nie pierdol! Serio. Kurwa.
Nieznoszący sprzeciwu wzrok mógł jeszcze na upartego zignorować, ale przekleństw już nie. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego ukochana musi być wkur… poirytowana, skoro ich użyła. Odetchnął parę razy i wreszcie zaczął:
– A co mam ci powiedzieć, co? Króliczku, wiesz przecież, o co mi chodzi. Nie pasujesz do mnie! Znaczy ja do ciebie nie. – Widząc groźną minę, spróbował się szybko wytłumaczyć. – Wiesz, jest mi z tobą cudownie i nie ma na świecie drugiej takiej jak ty, ale… Głupek ze mnie. No dekiel, no! I nic na to nie poradzę. Mogę się wbić w gajer od Armaniego i buty za tysiaka, ale nie zmienię tego, kim jestem! – zakończył zaskakująco filozoficznie.
– A ty myślisz, że ja jestem taką idiotką, że tego nie widzę? – fuknęła.
– Te, tego nie powiedziałem! – obruszył się.
– Wprost może i nie, ale przecież w taki właśnie sposób mnie czasami traktujesz! Naprawdę ci się wydaje, że za fasadą twardego faceta ukryjesz emocje, które tobą targają? – Położyła mu dłoń na policzku. – Mylisz się, mój drogi. Bardzo się mylisz. Ja wszystko widzę i wszystko wiem. Wszystko. Nie zapominaj, że jesteś w związku z kobietą, która dla własnej satysfakcji napisała doktorat w trzech językach, którymi zresztą wszystkimi posługuje się w pracy! Dotrze to w końcu do tej twojej łysej pały? – zachichotała, lecz po chwili kontynuowała już na poważnie. – Widziałam przecież, jak się przejmowałeś tym wyjazdem. Widziałam, jak zerkaliście na mnie cała trójką, nie wiedząc zupełnie, co właściwie powiedzieć. Myślisz, że to było dla mnie łatwe? Że nie zdaję sobie sprawy, że stoję pomiędzy tobą, a twoją rodziną?
– Przecież to nie tak… – Spróbował przerwać.
– A jak? – Nie pozwoliła na to. – Tyle razy mówiłeś mi, że nie chcesz wracać do przeszłości, że to skończone, że nie jesteś już taki jak kiedyś… Właśnie widzę! – dodała z przekąsem i cofnęła rękę.
– No, to co niby mam zrobić, panno mądralińska? – wybuchnął nagle. – No, powiedz! Tak, ciągle mi udowadniasz, jaka to wszystko wiesz, a ze mnie taki głupek, co tylko ma się słuchać! No słucham się, słucham! Starych się słuchałem, kumpli się słuchałem, teraz się ciebie słucham, i co? I, kurwa, jedno wielkie gówno! Ja pierdolę!
Pretensjonalnie wzniósł ręce ku niebu, ale jeszcze zanim je opuścił, zdał sobie sprawę, że przesadził. Znowu. Dlatego spojrzał tylko przepraszającym wzrokiem na Usagi. Ona zaś zamyśliła się dłuższą chwilę z lekko przechyloną głową i położyła mu dłoń na policzku. Gładziła szorstką skórę, nadal wstrzymując się od odpowiedzi, aż w końcu zapytała spokojnie:
– Seba, kochasz mnie?
– No kurw… – Tym razem w porę przygryzł się w język. – Przecież wiesz, że tak!
– Ja ciebie też. I nie mam najmniejszego zamiaru temu zaprzeczać. Wstydzić się tym bardziej. I nikt nie będzie mi mówił, co mam z tobą robić, a czego nie. Nikt. Rozumiesz?
– No tak, ale…
– Nie ma „ale”. Jesteś moim narzeczonym, a ja twoją narzeczoną. A teraz – uśmiechnęła się nieprzyzwoicie od ucha do ucha, błyskając bielutkimi ząbkami – masz zrobić swojej narzeczonej dobrze. Bo jeśli nie, to jeszcze bardzo poważnie zastanowię się nad zamianą narzeczeństwa w małżeństwo!
– Aaaleee… – Zamrugał, kompletnie nie nadążając za nagłą zmianą nastroju oraz wiążącą się z nią woltą skutkowo-przyczynową.
Usagi nie miała jednak zamiaru przyjmować do wiadomości żadnych dalszych tłumaczeń, tylko przywarła do niego rozemocjonowanymi wargami. Całowała mocno i mokro, dochodząc szybko pod samą granicę pomiędzy przyjemnością a bólem, jednocześnie rozpinając koszulę. Kiedy osłoniła klatkę, pochyliła się i chwyciła zębami za sutek, wciąż podrażniony po porannych (s)ekscesach pod prysznicem. Po chwili zaczęła schodzić niżej, dobierając się do klamry paska. Odpięła ją, potem guzik, zsunęła rozporek i…
Przerwała, wstała, rozpięła spodnie i ściągnęła je razem z majtkami.
– Kładź się! – rozkazała, kładąc stopę na klatce.
Ledwie osunął się plecami na siedzisko sofy, a Usagi już dosiadała go okrakiem.
– Myślałam o tych lodach, które obiecałam ci w aucie, ale jakoś nie mam ochoty na słodkie – zachichotała nieprzyzwoicie i opuściła biodra. – Miałam się też wcześniej umyć, ale tak sobie pomyślałam, że może zrobiłbyś to za mnie?
Intensywny zapach napalonej kobiety uderzył go prosto w nozdrza, przyprawiając momentalnie o szaleństwo. Wiedział już, że nici z jakiejkolwiek rozmowy. Teraz pragnął tylko i wyłącznie jednego: seksu. Popodziwiał jeszcze chwilkę przyozdobione niesforną kępką łono, przysłonięte krawędzią opadającej bluzki, spod której kusiły rozchylone, ociekające żądzą płatki. Nie czekając dłużej, wsunął pomiędzy nie język, zlizując lepką namiętność.
Spijał ją pełen pasji, sycąc się słodko-słono-kwaskowatą wilgocią, spływającą po brodzie. Poprawił się nieco dla większej wygody i przełożył rękę tak, by móc rozpiąć spodnie. I gdy tylko sięgnął paska, próbując rozprawić się do końca z wyjątkowo złośliwą tego dnia klamrą, został złapany za nadgarstek.
– Nie! – Usagi potwierdziła sprzeciw westchnieniem.
Chociaż miał ochotę na więcej, wolał nie wchodzić w jakąkolwiek polemikę. Zwłaszcza że mimo chęci i tak nie był w najlepszej formie. Dlatego tylko cofnął dłoń, chcąc objąć ukochaną za plecy i podążyć dalej, ku wciąż skrytemu pod ubraniem biustowi, lecz ta nagle się poderwała, przerywając pieszczoty. Po czym pochyliła się, chwyciła go za brodę i ponownie przywarła ustami do ust, zlizując z nich własną namiętność. Kiedy wreszcie uznała, że najwidoczniej dość posmakowała samej siebie, szybko obróciła się tyłem i na powrót opadła niżej.
Gdy tylko zaciągnął się aromatem już nie tylko mokrej cipki, stwierdził, że z tym brakiem formy chyba jednak nie był do końca szczery. Drugi raz spróbował dotrzeć do spodni, także bezskutecznie. Teraz jednak Usagi jedynie przełożyła jego dłonie na swoje ramiona.
Poczuł drobne palce, które najpierw do końca odpięły rozporek, wniknęły pod slipy i zsunęły je razem ze spodniami aż do kostek, a następnie objęły penisa. Podniósł lekko głowę i przesunął dosiadającą go ukochaną – ostatecznie była od niego znacznie niższa i zachowanie wygody w takiej pozycji nie było wcale łatwe. I to dla obojga.
Chciał sprawić jej jak najwięcej przyjemności, jednak wiedział też, że sam długo nie wytrzyma, więc zaczął dodatkowo kołysać biodrami. W odpowiedzi na to Usagi, zamiast oczekiwanego przyspieszenia, zapytała:
– Powiedz, kiedy.
– Będziesz wiedziała… – westchnął spomiędzy pośladków.
– Nie! Masz powiedzieć! – powtórzyła, tym razem znacznie bardziej zdecydowanie. – I złap mnie i wyliż calutką. Wiem, jak bardzo to lubisz!
Nie czekając na spełnienie życzenia, Usagi pobudzała go coraz mocniej, dodatkowo pomagając sobie drugą dłonią, obejmującą jądra.
Przesunął ręce, objął niewielkie pośladki i rozchylił je ostrożnie. Starał się, jak tylko mógł, ale wiedział, że długo nie pociągnie. Ledwie kilka chwil po prośbie – a być może ledwo zawoalowanym rozkazie? – oderwał od niej usta i wydusił:
– Już!
Po raz kolejny dał się zaskoczyć. Tym razem Usagi nie tylko podniosła się zupełnie, ale przechyliła dalej na plecy. O tyle, ile był świadomy, stwierdził, że jedną rękę musiała oprzeć z tyłu o oparcie sofy, a drugą zaczęła dopieszczać cipkę, celowo odsuwając jego brodę dalej. I jeszcze dalej. Dokładnie tak, by zajął się już tylko i wyłącznie tyłeczkiem.
Mimo że aż się w nim gotowało, nie protestował. Wiedział, że im bardziej postara się teraz dla Usagi, tym ona chętniej odwdzięczy się jemu… choć właściwie wciąż nie miał większego pojęcia, do czego właściwie zmierzała. Przez głowę przebiegła mu nawet myśl, by ją o to wprost zapytać, lecz po pierwsze – po całym dniu oboje byli wystarczająco zestresowani i wolał nie rozpraszać dodatkowo ani siebie, ani zwłaszcza jej, a po drugie – w tym właśnie momencie poczuł znajome drżenie. I nie tylko je.
Kilka minut później wciąż leżał na sofie, próbując ogarnąć, co się właściwie stało. Jedynie dwie rzeczy nie budziły wątpliwości: pierwsza – on wciąż nie przeżył orgazmu, i druga – Usagi zdecydowanie to zrobiła. I to zdecydowanie więcej niż raz. Świadczyły o tym nie tylko tyle co zakończone wierzgania po całej sofie, podkreślane zresztą nieartykułowanymi pokrzykiwaniami, ale także ciepło spływające po klatce piersiowej i wsiąkające w rozchełstaną koszulę.
Podniósł głowę i spojrzał na osuwającą się bezsilnie po oparciu ukochaną.
– Weźmnieprzytulproszeboniewiemcosiędzieje… – wybełkotała.
Poderwał się gwałtownie i złapał ją w ostatniej chwili wpół.
– Króliczku, ja jestem… znaczy ty… bo jak doszłaś, to wiesz… i jestem mokry…
Mimo prób nie był w stanie powiedzieć, że zachlapała wszystko dookoła. Widząc to, Usagi zmarszczyła tylko brwi i dopowiedziała wcale nie mocniejszym głosem:
– Atamniepierdoltylkomniepocałuj.
W odpowiedzi odetchnął głęboko, nie próbując wchodzić w dalszą dyskusję. Błyskawicznie zrzucił resztki wilgotnych ubrań na podłogę, poprawił się i usadził półnagą Usagi na kolanach. Przyciągnął drobniutkie ciałko do potężnej, ociekającej jej własnym squirtem klaty i objął z największą czułością, podtrzymując opadającą głowę. Uśmiechnął się, spojrzał w półprzytomne oczy, po czym delikatnie przywarł lepkimi od śliny, cipki, tyłeczka i kobiecego wytrysku ustami do jej ust.
Tym razem to ona miała zasmakować całej siebie. I zdecydowanie jej się to podobało.
Wytłumaczenie pewnych pojęć, zamieszczonych w tekście:
VAG – grupa producencka zrzeszająca takie marki jak: Volkswagen, Audi czy Škoda,
Pastuch – Volkswagen Passat,
Merol – Mercedes,
E-trzy-śmieć – BMW E36, stereotypowe auto stereotypowego dresiarza,
Supra – Toyota Supra,
JDM = Japanese Domestic Market – produkty (m.in. samochody i ich części) przeznaczone jedynie na rynek japoński,
Babymetal – japońska grupa muzyczna. Jeśli nie macie mocnych nerwów, nie szukajcie. Serio.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa