Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się...(VI) Dowiedzieć o dziwnych zdolnościach
30 grudnia 2021
Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się...
Szacowany czas lektury: 34 min
Przepraszam za zwłokę. W końcu udało mi się za to zabrać. Trochę krótsze niż poprzednie - z racji syndromu niedomkniętego nawiasu zaistniała potrzeba, by rozbić to na więcej części. Więc kolejna już niebawem.
Tym razem narracja wciąż ta sama (wychodzi na to, że Jordan ma zdecydowanie mniej do powiedzenia, niż Nir ;), słowniczka nie ma, bo zwroty raczej polskie.
Mało seksu (tylko w pierwszej scenie), dużo gadania.
Życzę miłego czytania.
Kiedy oboje kochanków zdążyło odrobinę odsapnąć, Jordan pospieszająco klepnęła Nir w tyłek.
— Wystarczy tych spoufalań, młody. Wstawaj.
Słońce leniwie zsunęło się z wampirzycy. Spojrzało na nią zaintrygowane. Było pewne, że to już wszystko, ale ciemnowłosa zdawała się zmierzać do czegoś jeszcze.
— Mogę coś więcej dla ciebie zrobić, pani? — spytał, natychmiast wchodząc w męską rolę.
— A myślałeś, że mnie przelecisz i na tym koniec? — zadrwiła, wstając.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Szczerze powiedziawszy, rozważałem taki scenariusz… — nagle zmienił się w cwaniaczka. Prowokował podobnie co zwykle. Ale w mimice i wyrazie twarzy coś się zmieniło. I to coś, ku swemu własnemu zdumieniu, Jordan niemal natychmiast przypisała do płci. Nir, przejawiające formę męską, cwaniakowało zdecydowanie wulgarniej i jakby nieco bezczelniej niż zwykle. Powłóczyste, wyzywające spojrzenia, przekonanie o swojej wyższości i zaczepne uśmieszki, zaczynały Jordan irytować. Dużo mniej podobała jej się taka wersja, więc postanowiła szybko ustawić młokosa do pionu.
— Wstawaj — burknęła. A kiedy znalazł się obok niej, wskazała na podłogę. — Stań sobie na rękach — rzuciła, z przesadnie miłym uśmiechem. Zorientowała się, że Nir prowokuje ją do użycia siły i nie zamierzała dać się zmanipulować.
Zawiedziony, ale wciąż zuchwały, położył dłonie na deskach i wzbił nogi ku górze. Wyprostowany, z ironicznym wyrazem zerknął na swoje przyrodzenie, a potem na Jordan. Wampirzyca była przekonana, że gdyby nie jej wcześniejsza prośba, Słońce, zamiast wykonać polecenie, ległoby teraz na materacu i powiedziało swoje klasyczne „zmuś mnie”.
— Coś jeszcze, pani?
Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do biurka. Zerknęła na telefon.
— Myślisz, że dziesięć minut przytemperuje tę twoją pychę?
Nie był to jego rekord, ale też nie było to proste. Zwłaszcza w bezruchu. Wywrócił oczami.
— Hm. Masz rację. Niech będzie piętnaście — stwierdziła.
Wzrok zmienił się. Zaczynał rozumieć, że zbytnia hardość nie przyniesie tego, na co liczy. To jednak jedynie dodatkowo go frustrowało. Dokładnie tego chciała. Podeszła i zamachnęła się na jego tyłek. Zatrzymała się tuż przy nim i zamiast mocno, jedynie lekko klepnęła. Usłyszała bardzo ciche, rozczarowane warknięcie. Kucnęła przed nim. Przejechała dłonią przez pierś, szyję i policzek.
— Jest coś, o co chciałbyś mnie poprosić? — zapytała. — Coś mogłabym teraz dla ciebie zrobić?
Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi ustami. Warknął cicho. Urzekało ją, kiedy tak sam sobie próbował zaprzeczyć. Zerknęła na jego ciało i uśmiechnęła się zawadiacko.
— Idealna pozycja do chłosty — mruknęła rozmarzona. — Wyzywająca, trudna do ustania… Ślady byłyby przepiękne…
Parsknął z niezadowoleniem.
— Ale cóż. Przecież dziś zakładałam, że będę dla ciebie miła. Nie będę cię bić. No, chyba, że tego chcesz? — prowokacyjnie przygryzła dolna wargę i uniosła jedną brew, patrząc na niego.
Warknął głośniej niż wcześniej. Mocniej zirytowany swoją bezradnością. A ona z rozbawionym syknięciem pokręciła głową.
— Kochanie, przecież oboje wiemy, że lubisz silny dotyk — mówiąc to, przycisnęła dłoń, do jego boku, zjechała na pierś i ścisnęła, a on zachwiał się. Nie z powodu siły, a dreszczu, który wstrząsnął całym jego ciałem. Gwałtownie wstrzymał powietrze. — Naprawdę nie rozumiem, czemu tak bardzo temu zaprzeczasz.
Dała mu jeszcze chwilę na podjęcie decyzji, ale nic nie powiedział.
— No dobrze. Nie, to nie — stwierdziła i pocałowała go szybko, po czym wstała i odeszła. Wysunęła na środek pokoju fotel, stojący wcześniej przy biurku i rozsiadła się wygodnie, przodem do chłopaka. W dłoń wzięła telefon i zaczęła przeglądać przypadkowe strony. Tak naprawdę nie skupiła się zbytnio na tym, co ogląda. W głowie wciąż była tuż przy Nir. Kątem oka, kiedy udawała, że patrzy czy stoi równo i prosto, w rzeczywistości patrzyła, jak zmienia się wyraz twarzy. Celowo co jakiś czas odgarniała sobie włosy, lub wodziła palcami po obojczyku. Nir powiedziało jej kiedyś, że lubi się jej przyglądać, kiedy jest czymś zajęta. Wymieniło wtedy wiele rzeczy, które je podniecają, a z których ona nie zdawała sobie sprawy. Zapamiętała te uwagi. I wykorzystywała je dosyć często, kiedy chciała dzieciaka zmiękczyć. Zupełnie, jakby była w stanie odrobinę go zahipnotyzować.
Dziesięć minut stania na rękach i oglądania jej wpatrzonej w telefon wystarczyło w zupełności, by buńczuczny wyraz zastąpiony został pragnieniem uwagi i dotyku. Kolejne pięć, jedynie doszlifowało w nim głębię.
Kiedy dała znak, że czas minął, po cwaniaczku prawie nie było śladu. Prawie, bo kiedy mógł stanąć normalnie, odpływająca z głowy krew zakręciła nim nieco i znów sprowokowała do wygłupów. Jordan jednak zareagowała szybko i kazała mu zając się ściąganiem bokserek. Sama zaś założyła sztuczne przyrodzenie, podobne do jego, ale krwisto czerwone i z podtrzymującym je pasem, który bardziej przypominał pas do pończoch, niż część uprzęży. Widok jej w takim stroju skutecznie zamknął Nir usta. Teraz myślało najpewniej tylko o tym, by go przeleciała. Więc mimo, że jej polecenia wcale mu się nie podobały i mimo, że nigdy tak otwarcie nie wystawiał się jej na rżnięcie, to grzecznie klęknął na kolanach na łóżku i wypiął tyłek.
Nie dręczyła go więcej. Zbliżyła się i bez słowa nawilżyła odbyt. Chwyciła go za biodra i powoli nadziała na dildo. Syknął cicho, ale nie zamierzał protestować. Głośno łapał powietrze, kiedy wychodziła z niego całkiem i wchodziła ponownie. Widziała, jak zaciska pięści na pościeli.
Kiedy zaczęła go mocniej posuwać, chwyciła też za jego prącie. Po części dlatego, że bała się, by nie wypadło, a po części dlatego, że chciała, by poczuł to też w inny sposób.
Wsunęła drugą rękę pod pierś i podniosła go. Trzymała za szyję, gdy przywarł do niej plecami. Jednym ruchem liznęła małżowinę uszną.
— Popatrz w dół, chłopcze — szepnęła, rytmicznie poruszając dłonią wzdłuż członka. Nie była pewna, czy wzdycha z powodu widoków, czy z odczuć. Najpewniej z obu. Zacisnęła więc palce na sztucznym penisie i zaczęła wykonywać mikro ruchy. Mocno trzymając prącie, dzięki wampirzej szybkości wprawiała je w ruch wibrujący, więc zanurzona w młodym część przysparzała nowych wrażeń. Jęknął z nagłej przyjemności. Takie dźwięki wymykały mu się nieczęsto, więc kobieta tym bardziej była z siebie zadowolona. Całowała jego kark i uszy, dzięki czemu bardzo szybko doprowadziła go ponownie do granicy z orgazmem.
— Pani…? — jęknął. — Czy mogę… — ciężko mu było wydusić z siebie cokolwiek.
— Możesz — powiedziała do ucha zmysłowym tonem i przygryzła je. Przytrzymała go całego, kiedy ciałem wstrząsnęła rozkosz. Zwolniła ruchy bioder i wykonała kilka ostatnich pchnięć. Ona sama już nie doszła, ale była wystarczająco usatysfakcjonowana. Puściła go dopiero po chwili. Opadł na ręce, dysząc ciężko.
Powoli wysunęła się z niego i sięgnęła też po drugą atrapę penisa.
— Czekam w łazience — chciała odejść, ale Nir złapało ją za rękę.
Zdyszane, patrzyło z uśmiechem.
Pociągnęło ją i zamknęło w silnych objęciach, kiedy wpadła mu w ramiona.
— Żadnej łazience, teraz będziemy się przytulać!
Roześmiała się i pocałowała je w czubek głowy.
— Że też ty masz jeszcze siłę w rękach? Następnym razem podwoimy czas — powiedziała, ubawiona.
— Ej! To jest siła mojej miłości do ciebie. Jej się nie mierzy. Dla ciebie zawsze mam siłę! — i jakby dla potwierdzenia; ścisnęło ją jeszcze mocniej.
Pozwoliła jej potulić się trochę. Sama też zaskakująco dobrze się tak czuła. Poczekała, aż ich oddechy się zsynchronizują. A kiedy to się stało, z lubością odczuła na sobie bicie serca Słoneczka.
— Już? Wystarczy? W łazience też możemy się poprzytulać. Ale zabawki trzeba umyć.
— Zabawki, zabawki… geeez…. Już sprzątam, mamo — zrzędziło.
— Oooo! Mamo? Tak się jeszcze nie bawiliśmy — zauważyła uchachana.
Odstąpiło od niej i wstało szybko.
— I nie będziemy! — zapewniło. — Chodź, ty okrutniku.
Uniosła się za pomocą magii i powoli opadła obok.
— Ja? Okrutnik? Przecież dzisiaj byłam miła — udawała oburzenie.
— Ha! Miła?! Chyba w twoich snach.
— Kochanie, to nie moja wina, że tak się nie chcesz przyznać, że lubisz zbierać klapsy. Przecież proponowałam.
Nic nie mówiąc otworzyło drzwi do łazienki.
— Ale przyznam, że to nad wyraz urocze, kiedy tak ze sobą walczysz. Samo dajesz mi nowe narzędzie tortur.
— Srortur! Wchodź! — ponagliło, bo stanęła w przejściu.
— O nie. Akurat w srortury to się bawić nie będziemy. To przekracza nawet moje granice.
Nir wywróciło oczami i ze śmiechem zamknęło łazienkę. Zabrało Jordan z rąk sztuczne penisy i wrzuciło do zlewu, po czym zarzuciło jej ręce na szyję i pocałowało.
— Nie wiedziałom, że ty masz jakaś granice. To nowość — powiedziało między pocałunkami.
— Jeszcze dużo o mnie nie wiesz — odparła.
— Ho ho! Brzmi jak wyzwanie — i pocałowało ją po raz kolejny.
Wywróciła oczami i wepchnęła je pod prysznic. Sama zdjęła szlafrok i również weszła się umyć.
***
— I znów zastał nas świt — westchnęła Jordan, kiedy leżeli gotowi do spania. Albo raczej ona, bo Nir, połową ciała uwalone na niej, już przysypiało. Dwie kotki, zwinięte w biało czarny kłębek spały w rogu łóżka. Hakumi też chrapał w najlepsze, ułożony na dywaniku od strony zajmowanej przez Nir.
— Hmm hmmhmu… — odpowiedziało jej.
Wysunęła się spod dzieciaka, a mruknięcie przemieniło się w niezadowolone stęknięcie i powiedziane w ziewnięciu:
— Wraaaacaj.
— Już — odparła, opuszczając rolety.
W pokoju zapanował mrok. Kobieta widziała nawet w ciemności całkowitej, więc bez problemu trafiła do łóżka. Wesoło wskoczyła pod kołdrę i objęła Słońce.
— Dobranoc, kochanie.
— Dobaboc — wybełkotało niewyraźnie.
Jordan powinna być zmęczona, ale jakoś wcale nie chciało jej się spać. Jej ciało było usatysfakcjonowane, a umysł bystry, lecz spokojny.
— A, Jordan — usłyszała nagle, już nieco wyraźniej niż wcześniej.
— Hmm?
— Bo trochę się zapędziłaś w tych swoich proklamacjach wcześniej.
— Jakich proklamacjach? — zdziwiła się i zerknęła na Nir. Wciąż w nią wtulone i zaspane. Nie otwierało oczu.
— Że jestem tylko twoje — wyjaśniło. — Jestem swoje.
— Wiem, kochanie, spokojnie — przyznała i pogładziła je po włosach. Nie przypominała sobie, by wypowiedziała to na głos, ale rozumiała, że kiedy się połączyli, Nir tak samo mogło czytać w niej, jak ona w nim.
— Ale w sumie trochę cię rozumiem. Więc teraz trzeba jeszcze coś sprostować…
— Co takiego?
— A no to, że skoro tak, to ty też jesteś moja. Moja! I nie oddam! A sio wszyscy! — mówiło i machnęło ręką, jakby chciało kogoś odgonić. Było już jednak mocno senne, więc ruch był wyjątkowo nieporadny. Zaraz po nim zawierciło się i wgramoliło na kochankę. Przyssało się do jej skóry pod obojczykiem i mełło chwilę. Kiedy się oderwało, z zadowoleniem opadło na pierś.
— Teraz ty też jesteś naznaczona. He he.
Kobieta wywróciła oczami i z ubawieniem pokręciła głową. Mocniej objęła Nir i poczochrała, a potem ucałowała rudą czuprynę.
— Całkowicie rozumiem, czemu te twoje dzieci cię tak lubią. Zachowujesz się jak przedszkolak.
— Potraktuję to jako komplement. Lepsze to, niż być takim Gollumem jak ty — burknęło złośliwie. — Moje! Moje! — chrapnęło szaleńczym tonem. — Przysięgam, jak zaczniesz mówić do mnie „mój sssskarbie”, to udamy się do psychiatry.
W ciemnym pokoju rozległ się szczery śmiech wampirzycy. Sama czasem porównywała swoje posesywne odczucia do tej postaci z Władcy Pierścieni. Najwyraźniej trafnie.
— Idź spać już lepiej.
***
Od wizyty Cerion i Anji minęło niespełna dziewięć dni, kiedy najstarsza z sióstr zaczęła poważnie nalegać na ponowne spotkanie. Nie była w stanie przetłumaczyć zwojów, ale ponoć zdobyła kilka nowych informacji na temat Aniołów. Najbardziej jednak żądała zebrania ze względu na Anję, która wciąż nie doszła do siebie.
Umówiły się ponownie u Jordan, na sobotę, jednak tym razem na rano. Pani domu miała szczerą nadzieję, że promienie słoneczne nieco ostudzą ewentualne chęci do walki. Pożałowała tego, kiedy zobaczyła Anję.
Dziewczyna przyszła ubrana cała na czarno, co już przykuwało uwagę, bo zawsze starała się nosić kolorowo i pogodnie. Długie, luźne, czarne spodnie i wsadzony w nie ciemny golf, podkreślający jej figurę, oraz czarny kapelusz z ogromnym rondem, co prawda prezentowały się stylowo, ale zupełnie nie pokrywały się z typowym gustem dziewczyny. Do tego czerń dodatkowo uwidaczniała jej upiorną bladość i podkrążone oczy. Wampirzyca wyglądała na okropnie zmęczoną.
— Co ci się stało? — zadziwiła się Jordan. — Przecież wysłałam ci krew Nir. Nie pomogła?
— Nie bardziej, niż zwykła — mruknęła i opadła na sofę. — Albo straciłam węch, albo jej krew nie pachniała tak ponętnie, kiedy piłam ją z probówki.
Cerion rozejrzała się po pokoju i pytająco spojrzała na Jordan.
— Nir zaraz przyjdzie. Wyszło wyprowadzić psa.
— Świetnie. Więc mamy chwilę — zaczęła i rozsiadła się obok Anji. Wyciągnęła z torebki oba zwoje i rzuciła na stół. — Wciąż nic mi one nie mówią. Czasem, kiedy się w nie wpatruję, te znaki zaczynają dziwnie falować… Ale nic poza tym. Nie mam pojęcia, który jest prawdziwy. Moi znawcy też nic nie wiedzą. Próbowałam z porównaniami do głagolicy, ale wciąż nic to nie daje — westchnęła ciężko i z zatroskaniem zerknęła na najmłodszą. — A z nią jest coraz gorzej. Musimy coś z tym zrobić.
— Uspokój się, Cerion — żachnęła się wspomniana. — Nic mi nie jest.
— Razi cię słońce, syczysz na srebro, nie możesz spać, wymiotujesz co zjesz, a twoja rana wciąż sączy się ropą. Nie masz sił by polować, nie jesteś w stanie latać i wszystko cię boli. No jak dla mnie to jednak coś ci jest — odparła spokojnie.
— Nie wierzę, czyżbyś rozmawiała z Radkiem? Przecież prosiłam go, żeby nie panikował… — westchnęła.
— Przynajmniej do czegoś się ten twój kundel przydał. Jak długo zamierzałaś ukrywać przed nami swój stan? — zapytała z pretensją.
— Aż wydobrzeję? — uśmiechnęła się słabo.
— Oszalałaś? — Jordan podeszła do niej. Nachyliła się i chwyciła jej twarz w dłonie. Zaczęła się uważnie przyglądać. Przekrwione białka, zapadnięta, błękitnawa skóra i wiecznie opadające powieki nie wróżyły nic dobrego. Ciemnowłosa zerknęła na Cerion.
— Jej stan się pogarsza zamiast polepszać — stwierdziła.
— Na to wygląda — przytaknęła złotooka. — Więc mam kilka pytań, do tego pomiotu, który z tobą pomieszkuje.
— Nir nic nie zrobiło — parsknęła, słysząc lekką groźbę w jej głosie.
— No coś jednak zrobiło — oponowała. — Wystarczy spojrzeć. Czy świadomie, to nie wiem. Ale jeśli to, czego się dowiedziałam jest prawdą, to być może, to coś cały czas sobie z tobą pogrywa.
Jordan wyprostowała się i groźnie zmrużyła oczy. Wycofała się na fotel i poprosiła o wyjaśnienia.
— Cóż… Tak naprawdę to niewiele tego jest — wyznała Cerion. — Dotarłam do pierwszych spisanych legend o Aniołach i wampirach. Do obrazów i rzeźb. Wszystkie jawnie mówią o tym, że Anioły zeszły na ziemię, wcieliły się i zamieszkały ten wymiar, by unicestwić wampiry. Demony, takie jak Pani Nocy udzielają nam swoich mocy i dlatego jesteśmy poza naturalnym cyklem narodzin i śmierci. Stworzono nas, byśmy żywili się na ludziach, tak ukochanych przez samo Źródło. Stworzono nas, by Ciemność infekowała ludzkość i tym samym niszczyła Światłość. Anioły przybyły w odpowiedzi na to. Przybrały śmiertelne ciała, których pożądamy, lecz nie możemy mieć, jeśli się na to nie zgodzą. Jako wcielona forma wyższych istot miały niesamowite możliwości i były w stanie przywrócić nas Światłu. Takie było ich zadanie. Przywrócić nas, bądź zniszczyć. Tak było w pierwszych legendach.
— Co niby ma oznaczać ”przywrócenie” nas? — zdziwiła się Jordan. Zaraz jednak uzmysłowiła sobie, co się z nią dzieje od czasu picia krwi Nir. To faktycznie mogło odpowiadać temu słowu.
— Tego nie wyjaśniono. Ale twoja mina mówi mi, że możesz coś o tym wiedzieć — zauważyła.
Kobieta pokręciła głową. To było niedorzeczne. Ale jednak — działo się. Nie była pewna, czy mówić o tym Cerion. Jeśli jej siostra wyczuje zagrożenie, gotowa będzie skrzywdzić Nir, zanim to zdąży się jakakolwiek wytłumaczyć.
— Ostatnio wspominałaś coś o tym, że zaczęłaś jeść normalne posiłki? — dopytywała najstarsza.
Jordan spojrzała na ciężki stan Anji. Jeśli Nir faktycznie jej to zrobiło, to sprawa jest zbyt poważna, by blokować się sentymentami.
— Tak — przyznała. — Od czasu, kiedy piję tę krew dzieją się ze mną dziwne rzeczy. Słońce mnie nie osłabia. Srebro mnie nie pali. Rany goją się niewiarygodnie szybko. Mam mnóstwo energii. Ale zaczęłam odczuwać głód. Głód nie tylko krwi. Coraz częściej pojawia mi się ochota na warzywa i owoce. Najlepiej w formie surowej, ale przetworzone też mi smakują. Ssie mnie tak samo, jak kiedyś ssało mnie na krew. Krwi natomiast… Cóż. Wystarczy mi bardzo niewiele. Mówiłam wam, że piję tylko od Nir. Nie byłabym w stanie pić tylko od niej, jeśli miałabym spożywać normalne ilości. Wystarczy łyk, dwa, kilka kropel… Różnie. Najdłużej wytrzymałam chyba tydzień o kilku łykach.
Cerion aż uniosła brwi w zdziwieniu.
— Tydzień, to i ja teraz wytrzymuję — prychnęła żałośnie Anja. — Te mdłości są okropne.
Siostry spojrzały na nią współczująco. Podobne odczucia miała Jordan, kiedy przechodziła pierwszą fazę dyfuzji wewnętrznej. I to właśnie zaczęło ją niepokoić jeszcze bardziej.
— Anja… Czy ty — zaczęła niepewnie — Sprawdzałaś, czy to nie… — nie chciała tego nawet wypowiadać, a co dopiero zmierzyć się z taką rzeczywistością. Dla niej ta choroba zebrała zbyt wielkie żniwo.
— Dyfuzja wewnętrzna? — dokończyła słabo dziewczyna. — Sprawdzałam — machnęła dłonią dla uspokojenia. — Zostało to absolutnie wykluczone. Ale moja krew faktycznie zachowuje się dziwnie. Jest gęsta i ciemna. Podobna do tej zwymiotowanej wcześniej mazi — przypomniała z obrzydzeniem. — Ale ani Joakim ani Wanda nie potrafią wyjaśnić co się ze mną dzieje. Nigdy czegoś takiego nie widzieli. Ponoć mój organizm zwalcza sam siebie podobnie, jak w przypadku drugiej fazy dyfuzji. Ale to coś innego. Wciąż badają moje próbki jedna za drugą. Co ciekawe, okazało się, że w okolicy zranienia, krew zachowuje się inaczej. Ponoć tam jest najnormalniejsza. Klasyczna krew wampira ciętego srebrem.
— A ropa? — dopytywała się Cerion.
— Heh. Ropa rozpada się chwilę po ściągnięciu jej z rany. Nic nie zostaje. Jakby parowała. Mocno podejrzana sprawa.
Kasztanowłosa westchnęła i porozumiewawczo spojrzała na Jordan.
— I właśnie dlatego żałuję, że nie możemy Nir zahipnotyzować. Wtedy byłoby jasne, czy kłamie, czy nie — powiedziała.
— Nie kłamie — odpowiedziała machinalnie Jordan.
— Skąd ta pewność? — Cerion nie dawała za wygraną.
— Bo wielokrotnie sondowałam ten rudy łeb — mruknęła.
— A o śnie i skrzydełkach nie wiedziałaś — wypomniała złośliwie.
— Nie przeglądałam całego jej życia, na bogów. Nie szukałam tam też niczego prywatnego. Ale wiem, że nie kłamie. Nie potrafię ci tego wyjaśnić. Słońce składa się z prawdy. Wiele rzeczy w jej umyśle jest tym przesiąkniętych. Słoneczko j e s t prawdą. Kłamstwem zaprzeczyłoby sobie. Nie ma możliwości, by kłamało. Możemy co najwyżej zadawać niewłaściwe pytania.
— Pominę pytanie, jakim cudem nie oślepłaś od tej żarzącej jasności — stwierdziła niefrasobliwie najstarsza. — Zamiast tego skupmy się na innych symptomach, które u siebie zauważyłaś. Jest coś jeszcze?
Ciemnowłosa skinęła.
— Od ostatniego razu, kiedy widziałam, jak nasza blondi rzuca tobą jak szmacianą lalką — uśmiechnęła się, bo nie mogła powstrzymać się przed złośliwym wytykiem — postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie mam więcej sił. I okazało się, że mam. Potrafiłam przelecieć średnio trzy razy dalej niż mogłam wcześniej. Siły też mam dużo więcej. Szybkość zwiększyła mi się jedynie połowicznie, ale wciąż. Generalnie działam jakbym była na jakimś dopingu. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo nie korzystałam z Mocy. Ale najwyraźniej mam jej dużo więcej.
Cerion kiwnęła w potwierdzeniu.
— Ja też zrobiłam kilka testów. Zaraz po powrocie do domu. Moje obserwacje były podobne. Sił wciąż mam ponad normę, choć moja wytrzymałość powoli spada. Ty wciąż coś sączysz, więc u ciebie ten stan utrzymuje się zapewne cały czas.
— Więc dlaczego mnie nie wyleczyło, kiedy Jordan przesłała mi krew? I czemu nie smakowała ona tak dobrze? Była… Taka zwykła. Milion razy dopytywałam, czy to aby na pewno z tego świecącego małolata — żaliła się Anja. — Ja już nie chcę się tak czuć. To jest okropne.
— O proszę! A niedawno zapewniałaś, że nic ci nie jest — wyrzuciła zgryźliwie Cerion. Zaraz jednak spojrzała na Jordan i zaintrygowaną miną dodała: — Ale to dobre pytanie — przyznała.
Ciemnowłosa westchnęła i odchyliła się w fotelu.
— Cóż… To by mogło się łączyć z faktem, że kiedy słałam próbki Hollinsowi, on również nie znalazł w nich nic nadzwyczajnego. Sklasyfikował je jako zwykłą, ludzką krew. A wszystkie wiemy, że tak nie jest. Więc…
— Świetnie! Krew Nir działa tylko w Nir?! No przecież to niedorzeczne — prychnęła naburmuszona Anja. — Ja potrzebuję to zjeść!
— Niekoniecznie niedorzeczne — powiedziała Cerion wpatrując się w przestrzeń. — Pierwszy posiłek wampira nigdy nie jest bezpośredni…
I Anja i Jordan skrzywiły się na wzmiankę o przemianie i jej niezbyt przyjemnych początkach. Jednak od razu przypomniały sobie, do czego bije najstarsza z nich. Elżbieta uwielbiała rozwodzić się w tym temacie i podkreślać, jak istotny jest sposób spożycia krwi po raz pierwszy.
Zanim zdążyły rozwinąć temat, usłyszały, jak Nir wchodzi do domu. Po kilku chwilach pojawiło się w salonie. Minę jednak miało wyjątkowo skrzywioną.
— Chryste! Co tu tak śmierdzi?! — wypaliło na przywitanie.
Kobiety w zdziwieniu uniosły brwi. Żadna z nich nie wyczuwała silnego odoru, a węch przecież miały nadludzki.
— Ugh! — zakryło nos przedramieniem i od razu poszło uchylić okno.
Kiedy wracało w kierunku wolnego fotela, zatrzymało się przy Anji.
— A tobie co się stało? — zagadnęło, z uprzejmości cofając rękę od twarzy. I szczerze tego pożałowało. — Jezus! Wlazłaś w stan rozkładu? Taplałaś się w zwłokach? — wycofało się ze zniesmaczoną miną.
— Ja? — zdziwiła się blondynka. — To coś sączące się z mojej rany trochę śmierdzi, ale żeby aż tak? — pomimo swojego stanu zawstydziła się lekko i pytająco spojrzała po siostrach. Żadna jednak nie rozumiała, o cóż Nir może chodzić.
— Serio? Nie czujecie tego? — dziwiło się młode, marszcząc nos. — Wali trupem!
— Na pewno nie masz omamów zapachowych? — zagadnęła ironicznie złotooka. — Jeśli coś by tu śmierdziało, na pewno byśmy o tym wiedziały.
Nir zaszczyciło ją zrezygnowanym spojrzeniem. Po chwili wstało, przeszło za Jordan i zgięło się w pół, wsadzając głowę w opadające na ramię włosy partnerki. Wzięło głęboki oddech i uniosło oczy na zadziwioną zachowaniem resztę zgromadzenia.
— Nie sfracajcie na mnie ufagi. Sfąd też mogę rozmafiać — rzekło, nieco niewyraźnie, ale za to z wyraźnie lepszym samopoczuciem. — To fo tam?
— Nie będziesz mi faflotać we włosy — oburzyła się wampirzyca i machnęła na nie dłonią, jakby chciała przegonić natrętną muchę. — Opanuj się.
Nir pacnęło jej rękę i nie ustępowało.
— Cicho. Tak jest lepiej — zbyło ją i nieco odsunęło usta, by mówić normalnie. — Damy radę. Choć najlepiej to by było naprawić to coś, co się w Anji zepsuło. O co tu chodzi? Czemu wyglądasz tak… tak martwo? — wskazało na nią zza Jordan.
— Bo mnie otrułoś — wyrzuciła ze zmęczeniem.
Na to Nir ze zdziwieniem zerknęło na Jordan.
— Przecież zapakowałaś jej trochę mojej krwi, prawda? I co? Nic? — niedowierzało.
— Nic — warknęła dziewczyna.
Na to Sońce wyprostowało się. Westchnęło i podwinęło rękaw koszuli, ukazując przy tym otarcia na nadgarstku.
— Ech… No dobra. To weź się napij i miejmy to z głowy — zaproponowało i ruszyło w jej kierunku. Jordan i Cerion zareagowały w tym samym momencie. Jordan chwyciła rudzielca za rękę i zatrzymała, a Cerion za pierś osadziła na kanapie rwącą się do dzieciaka Anję.
— Nie chcemy powtórki — zakomunikowała najstarsza, widząc niezrozumiane spojrzenia.
— No bez przesady! Przecież ona ledwo siedzi! Nie wróci do zdrowia w sekundę — stwierdziło, krzywiąc się.
— A jak wróci, to co? — włączyła się pani domu. — Znowu powiesz swoją kwestię i wrócimy do punktu wyjścia?
— Jeśli nie będzie gorzej — dodała znacząco Cerion.
— Czy ty mi coś implikujesz? — Nir z niedowierzaniem wpatrywało się w kobietę.
— A kto cię tam wie, czym ty jesteś — rzuciła niefrasobliwie. — Wolę nie ryzykować.
— Więc lepiej, żeby tu siedziała, jęczała i śmierdziała?
— Niekoniecznie — odparła. — Możemy spróbować przekazać jej twoją krew w inny sposób. Bezpieczniejszy.
Dzieciak uspokoił się. Wrócił za Jordan i znów wsadził nos w ciało kobiety.
— Jaki?
Jordan odwróciła głowę i uśmiechnęła się.
— Taki, w jaki się karmi młode wampiry, kochanie. Mogę? — jej uśmiech był podejrzanie niewinny i miły. Nir łypnęło po wszystkich, ale w końcu wzruszyło ramionami i przechyliło się lekko, ułatwiając kochance dostęp do swojej szyi. Wampirzyca delikatnie przytrzymała dzieciaka i wbiła się w aortę. Pociągnęła kilka łyków, po czym bez słowa wstała i podeszła do siostry. Usiadła na niej okrakiem, chwyciła za żuchwę i przywarła ustami do jej ust.
Słońce szeroko rozwarło oczy i rozchyliło usta w głębokim szoku. Tymczasem Anja przełknęła kilkukrotnie, a Jordan oderwała się od niej. Nie wstawała, obserwując reakcje młodszej. Wolała być blisko w razie, gdyby Anję znów opętała szaleńcza żądza. Lecz blondynka opadła na oparcie i w błogim zadowoleniu odchyliła głowę. Rozluźniła się i wzięła głęboki i długi oddech.
— Och, jak wspaniale — mruknęła, mrużąc oczy.
Nir natomiast oczami mrugało i przecierało je, jakby oglądało coś niemożliwego. Cerion parsknęła, widząc jak młode próbuje się opanować i powstrzymać zachwyt.
— Zadziwiające. Twoja kobieta właśnie pocałowała inną, a ty się podniecasz, zamiast złościć. Naprawdę jesteś Aniołem — rzuciła, ale bardziej brzmiało to jak obelga, niż komplement.
Jordan obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła. Upewniła się, że Anja pozostanie na miejscu i wróciła na fotel. Usiadła, przysunęła do siebie wciąż zastygłą w bezruchu rudą łepetynę i wyzywająco spoglądając na Cerion, z lubieżnością zlizała językiem ślady krwi z szyi.
Przechwalała się.
Inaczej nie można było tego nazwać. Chwaliła się Słońcem przed siostrą tak, jakby chwaliła się nowym samochodem. Pokazywała coraz to nowsze bajery.
Cerion pokręciła głową z pożałowaniem. Ale i uśmiechnęła się kącikiem ust. W oku błysnęła łobuzerska iskierka.
— Biedne. Czyli naprawdę jesteś jedynie przedmiotem — westchnęła bardziej z pogardą, niż współczuciem. — Obiadkiem, seksem i rozrywką. Tak wpatrzonym w swoją właścicielkę i perfekcyjnie wytresowanym… — kontynuowała, bo drapane po głowie Nir nie zorientowało się, że jest obrażane. Teraz jednak zerknęło na nią spod przymrużonych powiek.
— Ej, ej! Bez przesady z tym sarkazmem, dobra? — warknęło. — Fakt, że nie rozumiem pojęcia zazdrości, to jeszcze nie powód, żeby nazywać mnie przedmiotem.
— Heh, to może i nie, ale wzrok Jordan już tak — stwierdziła i zawadiacko puściła siostrze oczko.
Słońce odwróciło głowę ku Jordan.
— No wiesz? Mogłabyś przynajmniej przy innych zachować pozory — rzuciło z teatralnym wzburzeniem. — Już u ciebie w pracy myślą, że jestem jakimś twoim prywatnym chłopcem na posyłki. Nieszczęsnym gachem czy innym zdziczałym nerdem, który naiwnie wszystko dla ciebie robi, bo jesteś ładna.
Jordan z uśmiechem pocałowała swojego zdziczałego nerda.
— Kochanie, przecież nie kłamiemy — powiedziała z przesadną czułością. — Poza tym, żeby tylko to, to byłoby im cię nawet żal. Ale zakładają jeszcze, że jesteś moją prywatną zabawką seksualną i rżnę cię bez opamiętania — dodała, na co Słońce wyszczerzyło się w rozbawieniu.
— Kurczę, nie wiedziałom, że to jest aż tak oczywiste!
Widząc tę przekoloryzowanie słodką scenę Cerion nagle zemdliło.
— Obrzydliwe — burknęła.
— O bogowie, jak dobrze! — wyrwała ich z przekomarzań upajająca się Anja, która powoli zaczynała nabierać kolorów. Spojrzeli na nią z zaciekawieniem. — Moje wnętrzności przestały się skręcać. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to tak cudowne uczucie! — Podciągnęła rękaw golfu i zerknęła na jątrzącą się ranę, która właśnie się zasklepiała — W końcu! — rzuciła uradowana i znów opadła na kanapę. Zamknęła oczy i mruczała w sobie tylko znanej przyjemności.
Pozostali westchnęli z ulgą. Dziewczyna naprawdę zdrowiała w oczach.
— Ale, żebyś sobie nie myślała, Cerion, że to wszystko działa tylko w jedną stronę, to wiedz, że Jordan jest moja tak samo, jak ja jej! — Nir najwyraźniej nieco ubodły wcześniejsze uwagi.
— Doprawdy? To jakoś kiepsko kontrolujesz tę swoją własność…
— Bo ja nic nie muszę kontrolować. Podpisałom sobie! O! Zobacz! — i rozciągnęło dekolt koszulki Jordan tak, że pokazało jej lewy obojczyk. Zaraz pod nim znajdowała się średnich rozmiarów malinka. Ciemnowłosa zbyła dzieciaka pobłażliwym spojrzeniem, ale zanim zdążyła zakryć się z powrotem, Cerion już była przy nich. Nie nachylając się, sięgnęła ku siostrze i przytrzymała materiał. Z poważną miną przyglądała się brązowo-ciemnofioletowemu śladowi.
— Co to jest? — zapytała groźnie, czym nieco zaniepokoiła Jordan, a Nir całkowicie zbiła z pantałyku.
— No… malinka — odparło, choć nagle wydało się to wyjątkowo głupie. Mrożący wzrok złotych oczu idealnie spełniał swoją rolę.
Najstarsza pytająco spojrzała na siostrę, w poszukiwaniu potwierdzenia.
— Och, przyssało się kilka razy ostatnio. Nie rozumiem o co ta afera. W ogóle coś widać? — zdziwiła się i chciała spojrzeć, ale nie była w stanie zobaczyć akurat tej części swojego ciała.
— No właśnie widać i to jest problem — wycedziła kasztanowłosa i zaraz rzuciła się na Nir. W oka mgnieniu przewróciła je i przygwoździła do podłogi. Jordan zerwała się i stanęła tuż nad siostrą. W gotowości, by w razie czego ją powstrzymać. Anja uniosła jedną powiekę, ale zbyt dobrze jej było na kanapie, żeby jakkolwiek się ruszać.
— Koniec zabawy — Cerion groźnie wysyczała Nir w twarz. — Gadaj czym jesteś i jaki masz cel, to może pozwolę ci żyć.
— Cerion, naprawdę, już to przerabialiśmy. Daj sobie spokój — Jordan próbowała zachować luźną atmosferę. Jednak widok przyduszanego do ziemi Słońca sprawiał, że nerwowo pulsowała jej żyłka na czole.
— Tym razem nie żartuję — padła odpowiedź i jakby dla potwierdzenia, kobieta nieco uniosła dzieciaka i zaraz z impetem rzuciła nim o podłogę. — Gadaj, przybłędo!
— Co mam ci powiedzieć, Cerion? — zapytało spokojnie. — Jestem sobą — stwierdziło łagodnie. — Nikim więcej, ale i nikim mniej, jak mawia Kahlan Amnell. Swojego celu nie znam. Choć uwierz mi, pragnę go poznać znacznie dłużej niż ty. I pewnie znacznie bardziej — dodało ze smutnym uśmiechem.
Cerion wpatrywała się w nie chwilę. Analizując. Szukając choćby najmniejszych oznak kłamstwa. Ale było dokładnie tak, jak mówiła Jordan. Nir zdawało się być prawdą wcieloną. Słowa, które wypowiadało, były tak głęboko w nim zakorzenione, że nie było w nich najmniejszej skazy. Najmniejszego drżenia, wątpienia, czegokolwiek, co wskazywałoby na kłamstwo. Westchnęła więc i puściła trzymaną bluzę. Wyprostowała się, wstała i opadła na sofę obok Anji. Odchyliła głowę w tył i bezradnie westchnęła.
— Nie mam pojęcia, co mamy z tym zrobić — szepnęła.
Nir uniosło się na łokciu i z zaciekawieniem przyglądało się siostrom.
— A czemu cię ta malinka tak wzruszyła? — zdziwiło się.
Cerion przyłożyła dłoń do skroni. Zasłoniła sobie oczy i milczała, myśląc.
— Ech, to niech mnie dziabnie, skoro tak się tym niepokoisz, Cerion — powiedziała Anja, nie otwierając oczu ani nie zmieniając pozycji. — Zgłaszam się na ochotnika. Ale już przecież to zrobiło raz. Po krwi się goi.
Kasztanowłosa spojrzała na siostrę. Jedną i drugą. I na wciąż leżące na podłodze Nir, które teraz, w nagłym zrozumieniu rozdziawiło usta i wytrzeszczyło oczy. Skoczyło na nogi i chwyciło Jordan za koszulkę, by spojrzeć na zostawiony przez siebie ślad. Wpatrywało się w niego po czym zaczęło energicznie przeszukiwać kieszenie bluzy. W końcu wyciągnęło z jednej srebrny nożyk, otworzyło go i o nic nie pytając, szybkim ruchem cięło Jordan tuż nad malinką.
Ciemnowłosa skrzywiła się, ale nie ruszyła. Uniosła jedną brew i z niezadowoloną miną czekała, aż Słońce spojrzy na jej twarz, a nie dekolt.
— Grabisz sobie — burknęła, kiedy dzieciak w końcu uniósł na nią oczy. Uśmiechnął się przepraszająco, ale zaraz odwrócił w stronę Cerion.
— Goi się! — zapewnił z wyraźną ulgą w głosie. — Od noża się goi!
Kobieta uniosła się lekko i spojrzała na nich. Nachyliła się do przodu i oparła ręce na kolanach.
— Może dlatego, że nóż, to nie ty — stwierdziła Anja i przeciągnęła się, na koniec wzdychając z przyjemności. — Tak jak z krwią — dodała, wzruszając ramionami. — O bogowie, ale mi dobrze! W końcu!
Nir zmarszczyło brwi i doskoczyło do Cerion.
—Daj rękę, proszę.
Kasztanowłosa zdziwiła się, ale przystała na prośbę. Była ciekawa tak pomysłu, jak i rezultatu.
Jordan podeszła do nich i zza pleców Słońca obserwowała, jak unosi nadgarstek Cerion do ust. Najstarsza nawet nie drgnęła, kiedy rudzielec przegryzł jej skórę. W powietrzu dało się odczuć charakterystyczny, metaliczny zapach krwi. Dla wampirów był on zupełnie inny niż ten, który wydzielała krew ludzka. Dla Nir nie różnił się zbytnio. Smak jednak już tak. Odstąpiło i wszyscy przyglądali się, jak rana niemal natychmiast się zasklepia. Spojrzeli po sobie zrezygnowani.
— Ale ja nie piję twojej krwi tak często jak Jordan. To w niej zachodzą jakieś zmiany. Nie we mnie. Może to skutek długotrwałego żywienia się tobą.
Słońce zmartwiło się, słysząc to. Spojrzało na kochankę, jakby o czymś nie wiedziało.
— Coś się z tobą dzieje? — zapytało przejęte. — Nic nie mówiłaś.
Uśmiechnęła się widzą te nagle tak ogromne, wlepione w nią oczy. Przytuliła Nir uspokajająco, bo nie pamiętała, by widziała je tak zaniepokojone.
— Spokojnie, kochanie. Nic mi nie jest. Cerion panikuje. Czuję się lepiej, niż przez ostatnie stulecia.
— I paradujesz z malinką na obojczyku — wypomniała z zażenowaniem.
— A co? To też jest niegodne wampir… ał! — ze zirytowaną miną odsunęła młode od siebie. — Coraz bardziej sobie grabisz — pogroziła.
— Było warto — odpowiedziało uśmiechnięte i odsunęło się, by Cerion też mogła zobaczyć. Świeżo odciśnięte zęby natychmiast znikały ze skóry Jordan, nie pozostawiając najmniejszego śladu. — Widzisz? Goi się. Ja bym Jordan nigdy nie skrzywdziło!
Cerion wywróciła oczami i westchnęła.
— Cóż… Najwyżej dodamy tę pozycję do całej listy rzeczy, które musimy rozwikłać — odparła.
— A może właśnie o to chodzi? — wcięła się Anja. — Nie chciałoś skrzywdzić Jordan. A Cerion chciałoś?
— Ja nikogo nie chcę krzywdzić — zapewniło.
— Nie, ona ma rację — ciągnęła z ożywieniem Cerion. — Skoro twoja krew tak bardzo zmienia swoje właściwości tylko od tego, co czujesz, to może to samo tyczy się innych rzeczy. Samo powiedziałoś, że podpisałoś Jordan. C h c i a ł o ś zostawić na niej swój ślad. Więc może jeśli zechcesz, to możesz… — urwała, nagle zdając sobie sprawę z tego, co by to oznaczało. Jeśli Słońce by zechciało, to mogłoby je wszystkie zabić. Jordan od razu zauważyła o czym myśli siostra. Ostrzegawczo pokręciła głową. Położyła dłoń na ramieniu Nir, gotowa odepchnąć je w razie potrzeby.
— Dlaczego ty zawsze wychodzisz z tymi czarnymi scenariuszami, siostrzyczko? — Anja porozumiewawczo klepnęła ją w nogę. — Przecież jakby chciało, to mogłoby odciąć Jordan z każdym łykiem, który ona robi — przypomniała.
— I wciąż jestem od tego kurdupla silniejsza — zapewniła pani domu z delikatnym uśmiechem i dla zapewnienia poczochrała Nir niczym kilkuletnie dziecko. Rudzielec aż skulił się pod naciskiem kochanki i z niezrozumieniem rozłożył ramiona.
Cerion machnęła ręką, dając znać, że nie będzie robić większych problemów.
— Dobrze, dobrze. Powiedzmy, że ufam Nir. Jakby zostało mi coś innego — mruknęła szybko pod nosem. — Zróbmy więc eksperyment. Ale i na mnie i na Jordan, bo wciąż twierdzę, że to może się tyczyć długotrwałego spożywania twojej krwi — powiedziała i podciągnęła rękaw swojej czarnej koszuli. — Masz. Spróbujmy najpierw faktycznie z nożem. Może sama intencja wystarczy, żeby się nie zagoiło.
Słońce z powątpiewaniem wpatrywało się w wyciągnięty przegub. Zerknęło na Jordan, ale ta już przygotowywała swoją rękę. Westchnęło więc i sięgnęło po nożyk.
— To głupie — stwierdziło. — Nie chcę was krzywdzić.
Na to troskliwe zapewnienie, Cerion nie wytrzymała i parsknęła prześmiewczo.
— Och proszę. Nie pochlebiaj sobie. Potrzeba czegoś więcej, niż świecącego szczyla, żeby skrzywdzić wiekowe wampiry. No, pokaż co potrafisz, dziecko.
„Dziecko” uśmiechnęło się kącikiem ust.
— Niezła próba, Cerion. Ale potrzeba czegoś więcej, niż nazwania mnie dzieckiem, żebym się zirytowało — rzuciło i podeszło do kobiety. — No ale fakt faktem – wątpię, by małe cięcie ci zaszkodziło — i skupiając całą swoją uwagę na chęci zostawienia na Cerion niezbywalnego śladu, pociągnęło nożem po przedramieniu. I już gdy cięło, czuło, że coś jest nie tak. Nie tak, nie tak, nie tak. Coś było nie tak. Tym nożem, nie mogło nic jej zrobić.
Bez słowa wpatrywało się, jak skóra wraca do swojego pierwotnego stanu. I jeszcze zanim którakolwiek z nich zdążyła się odezwać, Nir wyprostowało się i zaczęło chodzić po pokoju.
— Coś jest nie tak. Czegoś brakuje. Nie mogę. Nie tak… — powtarzało i co chwila łapało się za głowę.
Siostry spojrzały po sobie. Wszystkie poczuły, że dotknęły jakiegoś ważnego tematu. Coś się działo. Coś niewyjaśnionego i nienormalnego, co idealnie pasowało do całego bytu Nir.
— Nie po to tu jestem. Czegoś brakuje… Czego?!
Cerion, patrząc Jordan w oczy skinęła na Nir. Czarnowłosa uśmiechnęła się i zastąpiła nieco znerwicowanemu Słońcu drogę. Powoli sięgnęła po przytkwione do głowy ręce i chwyciła je w swoje dłonie.
— Kochanie — powiedziała uspokajająco. — Nic się nie dzieje — zapewniła.
Nir wlepiło w nią oczy i od razu zaczęło głębiej oddychać. Wszystko inne przestało się liczyć. Byli razem. Jordan była obok. I była taka kochana. Nir oddałoby wszystko, żeby byli razem do końca świata.
Ale istniały zagrożenia. A jeśli jakikolwiek wampir chciałby skrzywdzić Jordan? Nie. Na pewno udałoby się jakoś to załagodzić… Ale wampiry czasem nie słuchają. Czasem działają szybciej, niż myślą. Czasem… Wtedy trzeba być przygotowanym. Żeby chronić Jordan przed innym wampirem, musiałoby być w stanie naruszyć wampirzą przestrzeń. Może. Jest w stanie to zrobić. Tak samo, jak z piciem krwi. Ale musi być to czyste. Musiałoby być to całkowicie świadome, czyste i personalne. Osobiste. Nie byle czym. Nie niczym. Sobą. Tylko sobą, lub czymś swoim. Całkowicie swoim.
Przed oczami pojawił się Nir nóż z falowanym ostrzem, który kiedyś kupiło sobie do magicznych rytuałów. Rytuałów z nim raczej nie przeprowadzało, ale, że nóż się bardzo spodobał, brało go ze sobą bardzo często do lasu. I raz zrobiło z nim jeden, mały rytuał. Połączenie. Nadało przedmiotowi imię i powiązało go ze sobą.
Uśmiechnęło się, kiedy zniknął obraz noża i znów mogło widzieć twarz ukochanej. Pocałowało ją w policzek.
— Mam pomysł. Zaraz wracam — powiedziało i wybiegło z salonu.
Ciemnowłosa tylko wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę barku.
— To komu polać? — zapytała, sięgając po ostatnią już butelkę wróżkowego nektaru.
— O tak, proszę — rzuciła Cerion z wyraźną ulgą, że w końcu jej to zaproponowano.
Anja również skinęła z aprobatą.
— O. Ja też chcę! — Nir wparowało do pokoju niemal się przewracając. W dłoni trzymało typowo ozdobną broń, wielkości mniej więcej odpowiadającej jego przegubowi.
— Tamten nóż nie był ze mną związany — wyjaśniło. — Ten jest. Możemy spróbować jeszcze raz.
Cerion kilkukrotnie uniosła brwi, biorąc kilka łyków napoju.
— Ale najpierw sprawdźmy jeszcze poprzedni na Jordan.
— Ale to nie będzie działało! — zapewniło Nir.
— O! Czyli wiesz, jak to się dzieje? — podejrzliwie spytała kobieta.
— No… nie do końca — stwierdziło zakłopotane. — Ale pojawiło mi się, że to było niewłaściwe.
— A teraz będzie właściwe? — drwiła złotooka.
Słońce spojrzało po wszystkich niepewne. Widać było, że szuka wsparcia, ale samo w zasadzie nie wiedziało w czym.
— No dobrze. To pokaż na co cię stać, młokosie — rzuciła Cerion i znów wyciągnęła rękę. — Jordan ciachniesz jak ze mną ci nie wyjdzie.
Nir skinęło i wzięło głęboki wdech. Zamknęło oczy, obiema rękami trzymało nóż na wysokości serca.
— Dobra, Séafra — mruknęło cicho. — Mamy zadanie do wykonania.
Anja i Jordan zerknęły po sobie. Cerion z zaintrygowaną miną wpatrywała się w Nir. Widziała to, czego siostry nie potrafiły dostrzec. Widziała, jak przedmiot jaśnieje. Jak pokrywa się taką samą, świetlistą aurą jak Nir. Jak stają się jednym.
Wampirzyca była już niemal pewna, że tym razem się uda. Kiedy Nir cięło jej rękę, bolało bardziej niż przy zwykłym zranieniu. Czuła, jakby światłość wypalała w niej dziurę. Nie było mowy, że okaleczenie się zagoi. I nie zrobiło tego.
— No i masz co chciałaś — rzuciła Jordan, w geście toastu unosząc kieliszek.
— Wow! — Nir wydawało się całkowicie zadziwione sytuacją. — Nie zasycha!
— Hmpf. Ty nawet nie wiesz co ty robisz, prawda? — parsknęła Cerion.
— Chciałaś niezasklepianą ranę, to masz! — burknęło i sięgnęło po swoją szklankę.
— No chciałam, to mam — potwierdziła, patrząc na Jordan i odpowiadając na toast.
„Będziesz mieć z tym więcej kłopotu, niż przyjemności, siostrzyczko. Kto wie, jakich przestrzeni i wymiarów to dotyka…” rozległo się w głowie pani domu. „Anioł, czy nie, na pewno jest to coś, co prędzej czy później zainteresuje Radę. Serdecznie życzę ci, by było to raczej p ó ź n i e j ”.
Jordan wywróciła oczami i pokręciła głową. Wlepiła wzrok w przestrzeń. Rada wampirów to ostatnie, z czym pragnęła mieć jakiekolwiek konflikty. Zwłaszcza te dotyczące ukochanych.
Rozmawiali jeszcze chwilę. Próbowali też jakkolwiek zatamować krwawienie Cerion, ale nic nie działało. Aż w końcu Anja kazała Nir po prostu cofnąć swoje działania, czym wywołała długą dyskusję z małolatem na temat akcji i konsekwencji, i tego, że nie ma czegoś takiego jak „cofanie”. Na pomoc przyszła Jordan, zaprawiona w boju na słówka i zamiast „cofnąć” kazała Nir po prostu zabrać i przetransformować (wiedziała, że młode uwielbia to stwierdzenie) pragnienie zranienia, na pragnienie uzdrowienia. Podziało niczym zaklęcie i już po chwili ręka najstarszej wyglądała na całkiem zdrową.
Już nawet nikt się nie zdziwił. Za wyjątkiem Nir, oczywiście, które było wielce zafascynowane odkrywaniem swoich mocy. Wszystkie trzy zaczynały rozumieć, co czuła ich matka, kiedy to one powoli dochodziły do wszystkiego, do czego były zdolne. Całkowicie pojmowały, dlaczego kobieta traktowała je faktycznie jak dzieci, a nie dorosłych, mimo, że przecież każda z nich już przed przemianą osiągnęła dojrzałość.
A żeby dziwom nie było końca, Nir w pewnym momencie rozsiadło się na podłodze i sięgnęło po leżące na stole zwoje. Oczy zaświeciły mu się, kiedy oglądało pozacierane, prastare symbole. Przestało słuchać kogokolwiek i wpatrywało się w historyczne znaki.
C.D.N.