Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się... (IV) Skonfrontować
7 października 2021
Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się...
Szacowany czas lektury: 1 godz 20 min
Temat muska kontrowersyjne treści. Historyczne i moralne. Więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Część IV, choć bardziej wydaje mi się częścią pierwszą aktu drugiego. Ale już nie mieszajmy. Zmiana narracji oznaczona jest tak samo "~~", choć dotyczyć będzie kogoś innego.
Mieszanie końcówek, rodzajników i ogólne skonfundowanie na temat płci: występuje.
Mam nadzieję, że uda się przez to przebrnąć bez większych problemów. Dla mnie, pisanie w ten sposób jest jeszcze trochę kłopotliwe i mylące, ale mam nadzieję, że nikogo nie urażę. Dla niewtajemniczonych polecam stronę: https://zaimki.pl/ono . Choć większość struktury i tak jest wyjaśniona w opowiadaniu.
Słowniczek na końcu tekstu.
Mało seksu, dużo gadki i wątków pobocznych. Ale ponoć istnieją zaciekawieni tym czytelnicy. <; To proszę.
Miłej lektury.
No dobrze, skoro już siedzimy i jesteśmy obie, to możesz nam w końcu powiedzieć o co chodzi?
— I czy to ma jakiś związek z tym boskim zapachem, który roznosi się w tym domu?
— Po części — przyznała Jordan i zasiadła w fotelu naprzeciwko sióstr.
Jedną z nich była Cerion. Imię drugiej brzmiało Anja. Anja spokrewniona z Jordan była nie tylko poprzez wspólną wampirzą matkę, ale i ludzką linię. Była praprapraprawnuczką ciotki Jordan. Dlatego ich podobieństwo było nieco większe. Anja miała podobne do Jordan rysy twarzy. Podobnie smukłe, podobnie ostre w dolnych partiach. Oczy miała zielone, niby zbliżone do oczu Jordan, ale równocześnie od nich dalekie, bo wiecznie uśmiechnięte. Włosy blond, ale tylko dlatego, że je zafarbowała. Była też widocznie od Jordan młodsza, choć ciężko było stwierdzić o ile. Tak naprawdę o osiemdziesiąt dziewięć lat, ale przemieniona w wampira została w wieku lat dziewiętnastu. Jak na tamtejsze czasy, był to wiek już dość późny. Wystarczający, by zarzucić jej staropanieństwo, lub dostrzec boską karę w fakcie, że jeszcze nie urodziła potomka. Komukolwiek. Bo na pewno była puszczalska. A przynajmniej tak rozpowiadały wszem i wobec zazdrosne dworzanki i wiejskie dziewki.
Prawdą było jedynie to, że Anja miała wielu adoratorów. Z powodu swojej urody i wyjątkowo radosnego (całkiem już przeciwnie do Joradan) i dziewczęcego usposobienia, była obiektem zainteresowania niemal wszystkich okolicznych młodzieńców. Do tego stopnia, że jeden z książąt nie mógł znieść upokorzenia odrzucenia i zdecydował się zabić dziewczynę. Pech chciał, że obecna na dworze była wtedy Elżbieta, wraz ze swoją przyszywaną córką – Jordan. Nie dopuściły do tragedii. A przynajmniej nie takiej, jaką być miała. Bo gdyby Anja zginęła, cały majątek jej rodziny (również po trzech starszych braciach, którzy zginęli w małoważnym, zbrojnym konflikcie) przypadłby na jej młodszą i notabene niezbyt inteligentną siostrę, która znana była z niesłowności i mieszania faktów. I pałała uczuciem do Witosza. Tego samego, który postanowił zabić jej siostrę.
Anja została więc wampirem, a Witosz zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Ot, typowa, dworska tragedia. Nikt się nie zdziwił.
I dzięki temu, Anja, tak samo radosna jak kiedyś, mogła siedzieć teraz w górnym salonie Jordan i z zaciekawieniem węszyć, próbując zidentyfikować źródło nieziemsko apetycznego zapachu.
Pani domu pociągnęła łyka z wypełnionej nektarem szklanki. Widać było, że jest nieco zdenerwowana. Jak na nią – było to nad wyraz dziwne.
— Zgromadziłyście informacje, o które prosiłam? — zapytała.
Siostry spojrzały po sobie porozumiewawczo. Cerion westchnęła ze zrezygnowaniem.
— Aż tak ci to przepełniło umysł, Jordi? Ja wiem, że Nir jest superhipermegaultrapropodejrzana, ale na bogów! ile można się tym zajmować? Wybacz, nie o to mi chodziło, kiedy zgadzałam się z tobą co do tego, że należy dowiedzieć się, czym ona jest. No, chyba, że masz jakieś nowe fakty co do jej jestestwa?
— Co chwila pojawiają się jakieś nowe fakty. Ale rozumiem o co ci chodzi, Cerion. I ciężko mi to przyznać, ale… — westchnęła — Masz rację.
Cierion i Anja wręcz odchyliły się niedowierzając.
— Że co proszę?
— Czy ty właśnie przyznałaś Cerion rację? Jordan, wszystko w porządku? — Anja nad wyraz dobrze udawała autentycznie zmartwioną.
Jordan wywróciła oczami na ich zgryźliwości.
— Wiem. Też nie mogę w to uwierzyć, ale tak jest. Nie wiem co się ze mną dzieje. Od kilku miesięcy zachowuję się jak… jak… — nie mogła przełknąć dumy, by to wysłowić. — Jakbym miała uczucia, do jasnej cholery! — poszła na kompromis, by nie powiedzieć tego, co naprawdę chodziło jej po głowie.
Cerion milczała. Jak na nią – to było nad wyraz dziwne.
— Ooooo! — Anja od razu podchwyciła temat. — Chcesz powiedzieć, że się zakochałaś? W tym kimś, co to obie nie wiecie czym jest?
Kobieta nie zaprzeczyła. Chwilę jeździła językiem po zębach, unikając odpowiedzi. To tylko zachęciło Anję do dalszych spekulacji. Cała w skowronkach poderwała się z kanapy i poszła po szklankę.
— Miałam nie pić, ale to… to t r z e b a opić! — mówiła zachwycona. — Nie wierzę. Moja zgryźliwa, depresyjna siostra się zakochała! Cuda się zdarzają! Musisz mi wszystko opowiedzieć! Teraz przynajmniej rozumiem, czemu wydawałaś mi się taka wesoła ostatnimi czasy! — zasiadła obok wciąż milczącej Cerion. Dolała i do jej szklanki. — Wspaniale.
Jordan nie była zbyt zachwycona. Ani reakcją, ani tym, że nie potrafiła zaprzeczyć. Cała nadzieja w Cerion. Ona nigdy nie była fanką uczuć. Nawet jako człowiek.
Ostatnia nadzieja westchnęła ciężko. Odgarnęła włosy do tyłu.
— W sumie nic dziwnego. Jej krew na początku była pyszna… — rozmarzyła się na wspomnienie. — Też byłabym w stanie udawać zakochaną, żeby móc jadać takie obiadki. Ba! Pewnie nawet byłabym w stanie się w tym zakochać. Znasz moją słabość do jedzenia. — Jordan z niedowierzaniem pokręciła głową. Cerion podpuszczała ją, by powiedziała absolutnie wszystko. I ciemnowłosa się na to zgodziła. Miała dość kiszenia w sobie tych wszystkich analiz, wątpliwości i, co gorsza, narastających uczuć.
— To nie tylko to, Cerion — przyznała ze zrezygnowaniem. Na chwilę ukryła twarz w dłoniach. — Znamy się już cztery miesiące. Cztery miesiące, a ja wciąż nie mam dość! Mieszka ze mną od miesiąca i zgadnij co? Wciąż nie mam dość! To kurewsko uciążliwe!
— To, że z tobą mieszka? – próbowała najstarsza.
— To, że nie mam dość. To jest najbardziej uciążliwe.
— Nie rozumiem twojego problemu, Jordan — odezwała się Anja. — Przecież to wspaniale! Miłość jest piękna!
— Do ciebie i tego twojego wilkołaka wrócimy jeszcze później, Anju — wcięła się Cerion. W jej głosie brzmiała groźba. — Nie myśl sobie, że o nim nie wiem.
Dziewczyna uśmiechnęła się, jak zahipnotyzowana. Na samą myśl o swoim narzeczonym niepohamowanie promieniała.
— Ugh — Cerion autentycznie zrobiło się niedobrze na ten widok. — Wracając jednak… — wlepiła swoje twarde, złote spojrzenie w panią domu. — Nawet nie wiem, co mam ci powiedzieć. Przecież to jakiś absurd. Co jak co, ale nigdy nie myślałam, że o ciebie też mam się w tej kwestii martwić. Ta, od zawsze żyła jakąś fantazją — machnęła w kierunki blondynki — Ale ty?! Rozumiem jeszcze Ellie. Obie byłyście świeżakami, obie lubiłyście się czasem pokłócić i obie lubiłyście polowanie. Ale to? Co cię w sumie z tym czymś łączy? Oprócz pysznego posiłku, rzecz jasna.
— Tak dla jasności, Cerion — nie jesteś w stanie obrazić mnie bardziej, niż sama siebie już za to obraziłam. I uwierz mi, gdybym mogła to odczynić… — zatrzymała się. Nie była w stanie powiedzieć, że cofnęłaby się w czasie. Że odebrałaby sobie te wszystkie uczucia. Bo to między innymi dzięki nim czuła się z Nir tak wspaniale. Dziewczyna poruszała w niej absolutnie wszystko, co można było poruszyć. Nawet srce.
— Jordan, opanuj się — prosiła starsza wampirzyca. — Bo zaraz stwierdzę, że najprościej będzie ją zabić.
— Żadnego zabijania! — warknęła. — Po prostu musicie mi pomóc odkryć czym ona jest. Udowodnić, że nie jest człowiekiem. To na początek.
— A potem co? — Cerion była wyraźnie zirytowana — Załóżmy, że uda nam się dojść do tego, czym jest. Załóżmy, że nie będzie to człowiek. Jak na razie Anioł — wbrew wszystkiemu — jest najmocniej rozważaną opcją, więc niech będzie. Niech będzie, że ustalimy, że jest Aniołem. To potem co? Będziecie sobie żyły długo i szczęśliwie? Anioł z wampirem? Przecząc wszystkim schematom?
Jordan długo patrzyła jej w oczy, nic nie mówiąc. Anja z frustracją kręciła głową.
— Zdaję sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmi.
— Na bogów! — Anja nie wytrzymała. — Co z wami dwiema jest nie tak?! Co się wam poprzestawiało w tych smętnych główkach?! Uczucia nie są słabością! Zrozumiecie to wreszcie! Ta cała wampirza oschłość i brak kontaktu z własnym sercem to słabość. Miłość daje siłę! Uczucia, to nie śmiertelna choroba. To naturalny stan rzeczy! To dobry, w s p a n i a ł y stan rzeczy.
Siostry łypnęły na siebie porozumiewawczo. Ze zrezygnowaniem i zniesmaczeniem. Nigdy nie rozumiały, jakim cudem Anja wciąż postrzega świat w całkiem… ludzki sposób. Zdrowo ludzki.
— Tak. Masz rację. Miłość to siła. I szczęście i kucyki w tęczowej krainie i dziewice podające ambrozję i silni młodzieńcy gotowi zaspokajać wszelkie potrzeby — ironizowała Cerion. — Tylko jakoś nie było tego po tobie widać, kiedy przez miesiąc płakałaś po tym swoim fircyku ze Szwecji. A tacy byliście szczęśliwi! — Doskonale wiedziała, jak wbić szpilę między żebra. Blodnynka jednak nie przejęła się jej komentarzem. Wypominano jej tę sytuację już zbyt wiele razy.
— Pewnie. Powinnam się po tym zamknąć w jakiejś grocie, wyrwać sobie serce i już nigdy do nikogo nic nie poczuć. Wszelkich zainteresowanych zbywać złośliwościami, albo po prostu wykorzystywać i porzucać. I swoją oschłością i lodowatym tonem odstraszać każdego na wstępie. Naprawdę świetny pomysł, siostrzyczko. Tylko, że wtedy nie poznałabym Radka. A skoro już wiesz o naszych zaręczynach, to wiedz też, że jestem przez to ogromnie szczęśliwa — powiedziała stanowczo. — I cieszy mnie to. I nic dziwnego, że chciałabym, żeby któraś z was w końcu poczuła te wspaniałe uniesienia. Tę radość z przebywania z drugą osobą…
— Dobrze, już! — Cerion powstrzymała ją gestem ręki. — Nie chcę słuchać o twoich uniesieniach z tym kundlem. Skupmy się na Jordan.
Anja prychnęła obrażona, ale zerkając na Jordan od razu się rozpromieniła.
— Racja — przyznała. — No. To opowiadaj. Ja muszę wszystko wiedzieć! Kiedy się zorientowałaś, że coś do niej czujesz?
Ciemnowłosa wywróciła oczami. Nie miała ochoty na opowiastki. W tym aspekcie rozmowy wolała akurat Cerion. Rozumiały się. Rozmowy o uczuciach były zbędne. Jednak z drugiej strony… może, jeśli przedstawi im wszystko takim, jakie było, pomogą jej znaleźć w tym jakiś punkt zaczepienia. Pomogą jej znaleźć wady tego „partnerstwa”, jak Nir kazała to nazywać. I dzięki temu przetłumaczą jej, że tak naprawdę nic się nie dzieje.
Westchnęła.
— Nie wiem kiedy. Chyba… już na samym początku. Ale to wyparłam. Tłumaczyłam sobie, że to tylko ten wspaniały aromat krwi tak mnie pociąga. Ale tak nie było. A kiedy to zrozumiałam tak w pełni? Echh… Chyba po naszej trzeciej wspólnej nocy. Kiedy wychodziła na jakąś imprezę do znajomych, na której miała być jej była dziewczyna. Ścisnęło mnie wtedy w żołądku jakby mi ktoś go w supeł zawiązał. Miałam ochotę zabronić jej iść. Naprawdę. Resztkami sił powstrzymałam się przed zamknięciem jej w pokoju.
— Ech… ta wampirza posesywność — westchnęła Anjia. — Ale dobrze, że jednak pozwoliłaś jej iść — pogratulowała. Jordan tylko parsknęła żałośnie. — No to opowiedz jaka jest. Ogromnie mnie to ciekawi. Muszę poznać osobę, która rozgrzała tak lodowate serce.
Cerion siedziała z surowym, niezmienionym wyrazem twarzy. Jak skamieniała.
— I poznasz — przyznała ciemnowłos. — Przyjdzie za kilka godzin.
Anja wręcz podskoczyła z ekscytacji. Cerion tylko powoli przekręciła głowę w kierunku gospodyni.
— Zaprosiłaś nas, żeby… ją nam przedstawić? — niedowierzała, lecz bezemocjonalny wyraz jej twarzy się nie zmienił.
— Po części — przyznała. — Głównie po to, żebyście mi pomogły ją przekonać, że nie jest człowiekiem.
— Nie psuj nastroju, Cerion. Ja tam się cieszę. Uważam, że to wspaniale, Jordan. No. Opowiadaj. Jak to się stało, że jesteście razem? Jaka jest? I co myśli o tym, że jesteś wampirem. Wie ile masz lat? Co robiłaś w życiu?
— Właaaśnie — najstarsza na nowo nabrała ochoty do konwersacji — Wie, ile masz lat? Wie, że zabijałaś ludzi? Wie, że w czasie wojny byłaś w Schutzstaffel*?
Jordan zacisnęła usta w lekko zszokowanym wyrazie. Kiwnęła głową.
— Ja naprawdę próbowałam wszystkiego, Cerion. Zrazić ją, obrazić, odepchnąć… Choć to akurat, przyznam, że niezbyt dobrze mi wychodziło — dodała szczerze. — Sama zapytała, czy zabijałam ludzi. Myślałam, że szuka zaczepki, że chce mi wyznaczać jakieś granice… Na co oczywiście nie mogłabym pozwolić i sprawa byłaby prostsza. Ale nie! Ona po prostu kiwnęła głową w zrozumieniu. A zapytana, czy to dla niej nie problem, powiedziała, że nie. Choć oczywiście wolałaby, żebym bez potrzeby nikogo nie zabijała. A już na pewno nie przy niej, bo się będzie wtrącać. Ale generalnie, to problemu nie ma. Bo jakżeby miała mieć? Ja jestem wampirem, a one się żywią ludźmi. To tak, jakby miała mieć pretensje do wszystkich mięsożerców, że zabijają krówki. A nie ma.
— Jezus! — zraziła się Cerion. — Karma chyba jednak istnieje. Bo zakochałaś się dokładnie w tym, z czego zawzięcie szydziłyśmy, pamiętasz? Najbardziej denerwujące newage’owe trendy. Weganizm i nowy sort hipisów. Och, jeszcze brakuje tylko niebinarności, żeby dopełnić obrazek.
Zaciśnięte wargi, mrugające powieki i brak komentarza ze strony Jordan przyprawił Cerion o salwę śmiechu.
— No nie mów! Czyli co? Jest chłopcem i dziewczynką? Jak to wygląda? Nie wytrzymam. To jakaś farsa.
Mina Jordan nie zmieniała się.
— Od czterech miesięcy sobie to powtarzam, Cerion. Od kurwa czterech miesięcy żyję w jakiejś pierdolonej farsie. Albo i gorzej! W romansidle jakimś. To jest ogromnie uciążliwe!
— Och, już nie marudź! — skarciła ją Anja. — Powiedz lepiej o tym, jak się przy niej… Nim? Nimi? Jak to się mówi?
Czarnowłosa zbyła ją machnięciem ręki.
— Nieważne. Mów jak chcesz. Ponoć Nir to wszystko jedno.
— To powiedz, jak się czujesz. Co sprawia, że tak cię ciągnie do niej?
Jordan westchnęła po raz kolejny. Dolała sobie nektaru do szklanki i pociągnęła kilka łyków.
— Nie wiem, co mnie ciągnie. Ale… mam ochotę zrobić z nią wszystko. Pamiętasz tę zabawę kiss-marry-punch*? No to w tym przypadku, Słoneczko byłoby odpowiedzią na wszystko.
— Przepraszam, co? — parsknęła Cerion, patrząc na nią z jedną uniesioną brwią. Jordan wlała w siebie więcej napoju. Już nawet nie miała o co się emocjonować. Było tego za dużo. Przełknęła głośno i zerknęła na siostrę znad szklanki.
— Co mam ci powiedzieć, Cerion? Sama widziałaś, sama poczułaś. Świeci jak słońce, smakuje jak słońce i grzeje jak słońce. Nie moja wina. To aż się ciśnie na usta.
— Uhuuuumm — mruknęła cynicznie.
Anja promieniała coraz bardziej, słysząc ich dialog.
— Och jak wspaniale…
— Nie, Anja. To wcale nie jest wspaniałe. To okropne — kiwnęła w jej kierunku szklanką.
— Jak takie okropne, to czemu pozwoliłaś jej się wprowadzić? — spytała.
— No bo i tak tu siedziała cały czas! A jej chodzenie po rzeczy, do roślinek i kotów i psa… To zabierało masę czasu! I jeszcze żyła ze staruchami! Nawet jej pieprzyć tam nie mogłam, bo by ktoś zawału dostał. Najpewniej ja, przebywając w takich spartańskich warunkach. To była decyzja czysto ekonomiczna. I tak mamy odmienne czasy aktywności, to trzeba było zminimalizować zbędne marnotrawstwa.
— Pozwól, że zacytuję Cerion: uhuuuumm — powtórzyła z taką samą dozą cynizmu.
— No nie patrz tak na mnie. Dobrze. Przyznaję. Chciałam też, żeby była obok. Jej obecność sprawia mi ogromną przyjemność. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Przy nikim się tak nie czułam. Nawet przy Ellie. Dlatego właśnie sądzę, że Nir jest jebanym kosmitą. To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe. I dlatego potrzebuję też potwierdzenia, że nie jest człowiekiem.
— Bo jak jest człowiekiem, to co?
— To będziecie mnie musiały zamknąć gdzieś daleko na jakieś dwadzieścia lat. Albo dwadzieścia pięć. Żeby zdążyła sobie ułożyć życie beze mnie. Bo inaczej nie wytrzymam.
— Zwariowałaś? — oburzyła się blondynka. — Zamiast brać takie wspaniałości, zamierzasz się ich dobrowolnie pozbyć? Ranić i siebie i ją?! Zamiast korzystać póki możesz… Chcesz odrzucić miłość tylko dlatego, że ona jest innego pokroju bytem? Zwariowałaś?! Zawsze wiedziałam, że obie jesteście lekkimi rasistkami, ale to?! To już gruba przesada.
Cerion lekko pokręciła głową. Przez cały wywód najmłodszej, wpatrywała się w Jordan. I zrozumiała. Było za późno. Czegokolwiek by nie zrobiła, było za późno. Jordan się zakochała. Znów oddała komuś swoje serce. I jeśli ta osoba okaże się człowiekiem, koniec końców wampirzyca po raz kolejny będzie cierpieć. Jordan milczała. Anja nie zdawała sobie sprawy, co jej siostra czuła przed laty. Nie było jej wtedy na świecie. Ale mimo to, dziewczyna znała historię. Powinna mieć więcej taktu.
— Tu nie chodzi o rasizm, siostrzyczko. To czysty instynkt przetrwania — Cerion odpowiedziała za Jordan.
— To tchórzostwo, a nie żaden instynkt! Niezdolność do zmierzenia się z własnymi emocjami.
— Przestań! — upomniała ją surowo. Anja już zdecydowanie przekroczyła granicę przyzwoitości. — Żebyś nie powiedziała czegoś, czego będziesz potem żałować.
— Czego mam niby żałować? — zirytowała się dziewczyna. — Całe życie próbujecie mi wmówić, że miłość jest gówno warta w tym świecie. A nie jest! I ja to wiem. Jordan też to wie. Widzę, jak zmienia się na samo wspomnienie o Nir. Ale nie. Zdecyduje się odrzucić całe to piękno tylko i wyłącznie dlatego, że jest szansa, że ją później zaboli!? W ten sposób nigdy nie osiągnie się szczęścia!
— Zdecydowanie nie chciałabym zobaczyć, jak szczęśliwa jesteś, będąc zmuszoną patrzeć, jak twoja miłość zmienia się w bezmyślne, napędzane cierpieniem i niezaspokojoną żądzą monstrum — nie wytrzymała. Wstała i podeszła do okna. Zerknęła na stojące tam małe sadzonki cytryny. Przyniesione przez Nir wraz z toną innych roślin. Lekko potarła liście i od razu poczuła ten charakterystyczny aromat. Uśmiechnęła się lekko.
— Na pewno byłabyś bardzo szczęśliwa, wbijając kołek prosto w serce, które tak kochałaś. Masz rację. Miłość jest kurwa piękna.
I znów się do nich odwróciła. Ale od razu sikierowała się w stronę barku. Tym razem po butelkę szkockiej.
Anja milczała chwilę. Dopiero teraz zrozumiała, o czym myśli Jordan. Ale nie do końca, bo podjęła dalsze próby:
— Przykro mi, Jordan. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co musiałaś czuć. Ale to nie to samo. Ta historia nie musi się tak skończyć. A nawet, jeśli Nir jest człowiekiem, to będzie to całkiem wykluczone.
— Ty chyba jednak jesteś głupia! — westchnęła Cerion, przykładając dłoń do czoła, niedowierzając, że Anja wciąż nie pojęła. Siostra spojrzała na nią groźnie, ale nie odpowiedziała na zaczepkę. Czekała na wyjaśnienie.
— Będzie wykluczona śmierć w wyniku sprzężenia, ale cała masa innych nie! — zlitowała się. — I ta ostatnia, wiesz, na którą chorują wszyscy, kurwa, ludzie. Ś m i e r t e l n o ś ć . Mówi ci to coś? Ludzie się starzeją, a potem u-mie-ra-ją — przesylabizowała ostatnie słowo. — Dla wampira i człowieka, nie ma zakończenia: żyli długo i szczęśliwie. Ludzkie „długo”, to dla nas zaledwie chwila. Wybacz, Jordi, ale inaczej by chyba nigdy tego nie pojęła. Musiałam to powiedzieć.
Ciemnowłosa tylko machnęła ręką i znów usiadła w fotelu. Nagle zrobiło jej się jakoś zimno. Zatęskniła za swoim Słońcem.
— Och — Anja w końcu załapała. Mina jej złagodniała. Spuściła na chwilę wzrok, szukając słów.
— Och — przedrzeźniała ją Cerion. — Nareszcie — prychnęła z pogardą.
— Ale przecież… — próbowała, lecz sama zaczęła chyba dostrzegać beznadziejność sytuacji. — Może mogłabyś… Albo chociaż… W sumie nic nigdy nie wiadomo — zakończyła, próbując wnieść nieco pozytywności.
— Daruj sobie — uspokoiła ją pani domu. — Już i tak to wszystko przemyślałam. I dlatego was tu zaprosiłam. Albo pomożecie mi udowodnić, że ona nie jest człowiekiem, albo zamkniecie mnie gdzieś daleko. Najlepiej w naszej skrytce w Alpach… Albo nie, bo jeszcze przez przypadek, by tam polazło… Na Antarktyce chyba byłoby najbezpieczniej. Najdalej. W srebrnej klatce. Tak, żebym nie miała się jak wydostać. Przynajmniej przez dwadzieścia pięć lat. Albo czterdzieści, tak dla bezpieczeństwa. Albo w ogóle sprawdzicie, kiedy umrze i dopiero potem mnie wypuścicie… — mówiła to niby od niechcenia, niby z obojętnością, ale siostrom krajały się serca. Widząc jej udawany spokój i wymuszoną sztuczność obie mocno się zatroskały. Choć oczywiście Cerion nie dała nic po sobie poznać.
— Bez przesady… — próbowała Anja. — Na pewno nie byłoby tak źle…
Jordan spojrzała na nią w taki sposób, jakiego blondynka jeszcze nigdy u niej nie widziała. Cerion tak. Tak samo patrzyła, kiedy przyszła jej powiedzieć, że Ellie nie żyje. Wydawało jej się wtedy, że przez te jasno-niebieskie oczy patrzy na nią sama otchłań. Ciemna, czarna pustka, mogąca pochłonąć wszystko i wszystkich. Przyrzekała sobie wtedy, że zrobi co w jej mocy, by już nigdy nie zobaczyć tego spojrzenia.
Zawiodła.
— Zamkniecie mnie. Jeśli okaże się, że… — z trudem powstrzymała drżenie głosu. — Że Nir jest człowiekiem — wydusiła, — to mnie zamkniecie. Choćby nie wiem co się działo, choćbym nie wiem jak próbowała was przekonać, że dam radę, macie mnie zamknąć. Najdalej jak się da. Poprosiłabym o to matkę, ale skoro żadna z nas nie wie, gdzie szanowna Elżbieta jest i czy w ogóle żyje… Tylko wy będziecie w stanie to zrobić. Dlatego musicie mi to obiecać. Teraz.
Cerion niechętnie, ale skinęła głową. Nie było już sensu dyskutować.
— Przestań. Na pewno coś wy…
— Teraz — przerwała Anji, cedząc przez zaciśnięte zęby.
Dziewczyna umilkła i potulnie skinęła głową.
— Masz moje słowo — szepnęła.
— Świetnie — wyraz Jordan złagodniał. Rozluźniła się i odchyliła w fotelu, by wziąć głęboki oddech. Oddech, którego tak naprawdę nie potrzebowała, ale robił niesamowitą robotę na rzecz uspokojenia.
— Dobrze — podniosła się, by znów spojrzeć na siostry. — To przejdźmy do sedna. Macie coś?
Cerion wzruszyła ramionami, Anja sięgnęła do opartej o sofę torebki. Wyciągnęła kilka starych zwojów i delikatnie położyła na stole.
— To wszystko, co udało mi się zdobyć. Przejrzałam, ale dwóch nie mogę odczytać. Są w jakimś starym dialekcie. Oba tym samym. Wygląda, jak wariacja na temat głagolicy. Wydaje mi się, że jeden z nich jest kopią albo podróbką. Ponoć ten jest jeszcze sprzed Chrystusa — wskazała na najlepiej zachowany rulon.
Jordan od razu sięgnęła po niego. Delikatnie rozwinęła, ale ku swemu rozczarowaniu, również niewiele była w stanie pojąć. Takich znaczków jeszcze nie widziała. Pytająco spojrzała na Cerion, pokazując jej zawartość, ale i ona pokręciła głową.
— Nie wiem co to jest. Faktycznie przypomina głagolicę, ale zupełnie nie rozpoznaję tych znaków. Ale jakość zachowania jest fenomenalna. Gdyby nie materiał papieru, w życiu nie uwierzyłabym, że jest sprzed Chrystusa.
— No tak, teraz nigdzie już kilipienu nie dostaniesz… — przytaknęła Jordan.
— Dlatego go wzięłam. Ten drugi też jest na kilipienie — Anja sięgnęła po identycznie skonstruowany zwój, ale wyglądający na znacznie starszy. Ten, niemal rozpadał się w rękach. Musiały być z nim bardzo delikatne. Tekst w niektórych miejscach się pozacierał. Znaki były mniej czytelne, ale z ogólnego zarysu wyglądało na to, jakby oba mówiły o tym samym. Wskazywały na to też pasujące do siebie ryciny, umieszczone w dokładnie takich samych odstępach.
— Zakładając, że kopiowano jakiś ważny arkusz… — zaczęła Cerion.
— To fakt, że mamy dwa w tak różnym stanie oznacza, że jeden jest oryginałem, prawda? — dokończyła Anja. — Mój kontakt zapewniał, że ten nowszy jest starszy. Ale nie widział tego — kiwnęła na rozpadający się zwój. — Ten mam od jednego mnicha. Czcili go od wieków. Ponoć został spisany przez wysłannika niebios. By nieść pokój. Mówili, że to niebiański, dawno zapomniany język. Że władały nim rajskie istoty, które przybyły na ziemię, by chronić ludzi. Aniołowie.
— Świetnie. Zostaje nam tylko przetłumaczyć kolejny martwy język. Nic prostszego — zawyrokowała lekko Cerion. — Nie takie rzeczy tłumaczyliśmy, Jordan — lekko szturchnęła siostrę w ramię. — Nie stresuj się tak, bo już nie mogę na to patrzeć.
W odpowiedzi dostała parsknięcie i pobłażliwe pokręcenie głową.
— A te inne? — Jordan sięgnęła po kolejne zwoje i zaczęła je przeglądać.
— Jeden jest z Chin, inny z okolic Peru… A ten ostatni z Australii. Wszystkie traktują o dziwnych istotach, które jakoby odwiedzały tamte miejsca. Co robiły, co potrafiły… O. A ten Chiński mówi też o pojmaniu przez wampiry. Świetlista istota pojmana przez ciemne siły. Żaden wampir tego nie przetrwał. Jeden Anioł zniszczył najpotężniejszy w tamtym czasie ród.
— To mówisz, że to twoje Słoneczko jest super hiper pokojowe, tak? — droczyła się Cerion. — Bo nie chcielibyśmy tutaj powtórki…
Jordan parsknęła, szczerze rozbawiona.
— W przejawie największej agresji pociągnęło cię za ucho, Cerion. I wyzwało, żebyś się przedstawiła.
— I zrobiło się bardzo niesmaczne! — oburzyła się przez pominięte informacje. — Nie wiesz, jakie to uczucie. Blech! Miałam wrażenie, że jak pociągnę więcej, to zatruję się na wiele tygodni! To było okropne! Zwłaszcza, po uprzednim wspaniałym smaku! Argh. Do tej pory mnie ciarki przechodzą na wspomnienie tego — zatrzęsła się przesadnie.
Rozmawiały jeszcze ponad godzinę, wymieniając informacje, rozpatrując różne teorie i wymyślając nowe sposoby na weryfikację tożsamości Nir. Coraz bardziej zbliżały się do muru, którego bez samej zainteresowanej, nie mogły przeskoczyć. Teorii mogły tworzyć wiele, ale bez możliwości weryfikacji i tak na nic im to było. Zaczęły więc nieco zbaczać z tematu.
Anja była wielce zdeterminowana, by dowiedzieć się, co tak Jordan ciągnie do tej właśnie istoty. Co w niej jest tak nadzwyczajnego, czego siostra nie mogła znaleźć u innych.
— Nie wiem — zapewniała ciemnowłosa, siedząc w rogu sofy. — Nie mam pojęcia, o co chodzi. Ale Słońce jest… Po prostu inne. Nie przeżyło tu nawet trzydziestu lat… Na dobrą sprawę, to dzieciak jeszcze. A jednocześnie… Czasem wydaje się tak bardzo, bardzo doświadczonym życiem człowiekiem. I nie ma tych upierdliwych szczenięcych odruchów.
— Nie gryzie ci butów, żeby zwrócić na siebie uwagę? — droczyła się Cerion.
— Dokładnie — ku jej zaskoczeniu otrzymała potwierdzenie. — To wydaje się głupie, ale coś w tym jest. To jakby… Jakby tak połączyć same zalety młodych, z samymi zaletami starych. To Nir.
— Czekaj, czekaj — niedowierzała Cerion. — Chcesz powiedzieć, że nie ma według ciebie żadnych wad? Żadnych?! Przyniosła ci tu koty, na litość boską! I to dwa! Ty nie lubisz kotów.
Jordan sceptycznie spojrzała na dwie futrzaste kulki, które od pół godziny nie dawały Cerion spokoju. Miauczały i chodziły wokół kobiety póki nie dała za wygraną i pozwoliła im ułożyć się na swoich kolanach. Jedna perfekcyjnie biała, druga czarna.
— Nie lubiłam — przyznała pani domu. — Te mogą być.
— A wady? — ciągnęła Anja. — Nie wierzę, że żadnych nie ma.
— Bez przesady. Trochę ma. Na początku musieliśmy sobie ustalić kilka rzeczy. Bo to niesamowity leń jest. I zostawia ”na później” wszystko co tylko możliwe. Potrafi zostawić jedną rzecz, by chwycić następną i tworzy się z tego cały łańcuch porzuconych czynności, przedmiotów i tym podobnych. Najpierw mnie to niebotycznie irytowało. Ale po rozmowie doszliśmy do kompromisu. I teraz na przykład ma tylko trzy kubki jednocześnie, dzięki czemu nie walają się po całym domu. Ale trzy muszę tolerować.
— Oh my*! — zadrwiła kasztanowłosa. — Nie ma nic gorszego niż walające się naczynia? Come on, Jordi! There must be something*!
— Język — przypomniała Anja. — Polski. Pamiętasz? Sama wymyśliłaś te zasadę.
Cerion wywróciła oczami, ale nie mogła kłócić się z siostrą. To jakby miała się kłócić z samą sobą.
— Nie ja, tylko matka, tak gwoli ścisłości. Ale dobrze. Ja ją poparłam, więc niech będzie. I gratuluję! Niedługo staniesz się tak samo upierdliwa jak Elżbieta.
— Uuu! — Jordan przesadnie zareagowała na takie porównanie.
Anja zaśmiała się szczerze.
— Nie martw się, siostrzyczko. Z nas trzech, to tobie do niej najbliżej. Miną jeszcze lata świetlne zanim choćby ci dorównam.
— Uhu huuuuu! — Jordan śmiała się coraz bardziej. — Trafiła w sam środek.
Cerion z irytacją westchnęła.
— Gdybyście nie były tak nieodpowiedzialne, to nie musiałabym was ciągle ustawiać — burknęła.
— Nie będę wchodzić w tę dyskusję — oświadczyła dumnie najmłodsza. — Jordan, skupmy się na twoim nowym zauroczeniu. Wady. Co cię najbardziej irytuje w Nir? Musi być coś takiego.
Kobieta westchnęła i napiła się nektaru z kolejnej otwartej butelki. Zamyśliła się na chwilę.
— Czasem sposób prowadzenia rozmowy bywa mocno uciążliwy. Nir chce zawsze wszystko wyjaśnić od początku do końca. Rozłożyć na czynniki pierwsze. Robi wiwisekcje każdego nieporozumienia. Czasem rozmowa z nią to jak chodzenie po polu minowym. Musisz uważać na każde słowo, bo gotowa się przyczepić, że błędnie go używasz. A jak przez przypadek powiesz przy niej, że coś „musisz”… To odblokowuje całą litanię na temat wpływu słów na naszą rzeczywistość i o bogowie męczę się na samo wspomnienie tego! — wplotła w zdanie z ciężkim oddechem. — Ale są też tego plusy — dodała zaraz ze złośliwym uśmieszkiem. — Dzięki temu bardzo łatwo odwrócić jej uwagę od innych rzeczy. Chociaż ostatnio chyba zaczęła zauważać, że celowo używam słów, których według niej nie powinno się mówić, tylko po to, by zajęła się nimi, a nie wnikaniem w sedno każdego problemu. Coraz częściej koniec końców i tak wraca do początkowego tematu… I ta jej wszystkomiłowość! Naprawdę. To jest coś, co mnie lekko martwi. Ten dzieciak relatywizuje praktycznie wszystko! Nie postrzega dobra i zła w normalny sposób. Wszystko i wszyscy zasługują na miłość. I na to, by być wysłuchanym. Jebany dyplomata się znalazł.
— Który pewnie właśnie przez to nie ma problemu z tym, że zabijałaś ludzi z jego kraju podczas wojny — wcięła Anja. — Masz rację. Strasznie upierdliwe!
— No a nie? — teatralnie się wzburzyła. — Poza tym, umówmy się, zabijałam tak samo jednych, jak i drugich. Uściśliłam to. Ale wyobraź sobie jeszcze, że nie ma problemu z tym, jak wytykam mu błędy. Albo jak tłumaczę, jak można by zrobić coś lepiej.
— Ile jesteście razem? — zdziwiła się Cerion.
— Cztery miesiące.
— To musi być, kurwa, Anioł. Nie wierzę, że normalny człowiek miałby cierpliwość znosić wszystkie twoje ”ulepszenia”— palcami wzięła w cudzysłów ostatnie słowo.
— Przyganiał kocioł garnkowi — bąknęła Anja.
— Że co? — zdziwiła się Cerion.
Jordan się uśmiechnęła. Anja dobrze wiedziała, że ich najstarsza siostra nigdy nie lubiła uczyć się przysłów w jakimkolwiek języku, w którym mówiły. Nigdy nie rozumiała ich celu i zawsze wydawały jej się po prostu idiotyczne. Dzięki temu, dwie pozostałe znalazły sposób, jak naigrywać się z niej bez jej świadomości.
— Że trzeba było się uczyć przysłów! — odparła złośliwie Jordan.
— Przysłowia są głupie i nie mają sensu. Zupełnie, jak twoje docinki. I wybacz, ale nie uwierzę, że istnieje ktoś, komu nie przeszkadza to, jak się wcinasz ze swoimi uwagami. I zanim strzelicie kolejnym idiotyzmem, to przyznam, że wiem z doświadczenia.
Siostry uśmiechnęły się zgodnie. Cerion zdecydowanie przodowała w nieproszonych radach na polepszenie czyjegoś życia.
— No to się zdziwisz. Nir niezbyt się nimi przejmuje. Na początku brało to do siebie bardziej. Ale jak tylko zorientowało się, że po prostu tak mam i nie wynika to z faktu, że coś mi się nie podoba, to często nawet tego nie komentuje. Robi swoje i już. Kilka razy jednak się zdarzyło, że nawet mi podziękowało. Bo faktycznie nie pomyślało o takim rozwiązaniu. Ale zdecydowaną większość razy tłumaczyło mi, dlaczego robi coś tak, a nie tak, jak mówię. I zgadnijcie co? To miało sens! — powiedziała z przesadną ekscytacją. — Naprawdę potrafiło wytłumaczyć mi, na czym jej zależy i wtedy okazywało się, że faktycznie robi to najwydajniej. Co prawda czasem te jej powody były idiotyczne, ale to już inna sprawa. Zgodziliśmy się, że dla różnych osób, różne rzeczy mają różną wartość.
Anja ze zdumieniem kręciła głową.
— Nie wierzę. Zaczynasz akceptować inne poglądy. Moja siostra w końcu dorasta! — zapiszczała podekscytowana i przytuliła Jordan. — Moje gratulacje! Już nie mogę się doczekać, żeby ją poznać! Skoro aż taki wpływ ma na ciebie…
— A seks? — zagadnęła Cerion. Tym razem wydawała się autentycznie zaciekawiona.
— Seks… — Jordan zapatrzyła się w przestrzeń przypominając sobie sytuację sprzed kilku dni. — Seks, po tych czterech miesiącach… — celowo przeciągała, chcąc je lekko zwieść. — Jest wciąż wspaniały — powiedziała ostatecznie i wróciła wzrokiem do teraźniejszości. Spojrzała po zaintrygowanych minach.
— Nie znudziło ci się? — dopytywała Cerion.
— Nie — potwierdziła szybko.
— Ani trochę? — powątpiewała.
— Ani trochę.
— Ani odrobinę? — ciągnęła z niedowierzaniem.
— Ani odrobinę.
— I jest w stanie zaspokoić twoje potrzeby? Nawet te… — dociekała Anja.
— Nawet te — przyznała stanowczo.
— Jaaak? — obie się zdziwiły.
— Przecież nie lubisz udawania — Anja autentycznie zbaraniała. Jako jedyna w pokoju nie tolerowała przemocy w łóżku. Poza nim też niezbyt ją lubiła. Ale rozumiała, że większość wampirów ma inaczej. Ponoć miało to coś wspólnego z całą wampirzą przemianą. Dostawało się wtedy nie tylko moce, ale i niektóre preferencje. Na pewno podwyższał się poziom agresji i wzmacniały instynkty drapieżnika. Anja twierdziła, że prócz tego w pakiecie był ogrom snobizmu, egocentryzm i kompleks boga. Jej na szczęście udało się ominąć te wszystkie dodatki.
— Nie lubię — przyznała Jordan.
— Więc jak?! — nie wytrzymywała Cerion. — Przecież nie da się kogoś wziąć siłą, jeśli on chce być wzięty siłą! Sprawdziłam.
Jordan na chwilę zatrzymała w sobie powietrze, próbując znaleźć słowa oddające sytuację. Nic z tego nie wyszło, więc ostatecznie je wypuściła.
— Też tak myślałam — przyznała. — Ale ostatnio… Ech, mogę wam opowiedzieć co się wydarzyło — machnęła ręką. — To może będzie bardziej zrozumiałe.
— Czekamy więc — Cerion wykonała zapraszający gest dłonią.
— No dobrze — zgodziła się. — Generalnie Nir całkiem swobodnie odnajduje się w roli uległej. Jej subspace jest nadzwyczaj uroczy. Nieziemski wręcz — oczy jej się zaświeciły na wspomnienie. — Ale lubi też się droczyć. Jak nieznośny bachor. Często więc mogę sobie poużywać już na tym. Jednakowoż na dłuższą metę, z moimi zapędami to nie wystarcza. Ostatnio tak właśnie było. Od kilku dni nosiłam się z tym narastającym pragnieniem na polowanie. Co też powinnyście wiedzieć, ale do tego wrócimy później, przestałam spożywać krew innych ludzi, bo mi przestała smakować. — Siostry już chciały się wciąć, ale zatrzymała je gestem ręki. — Później — przypomniała i kontynuowała: — Poluję sobie czasem rekreacyjnie, ale inna krew niż Nir zaczęła mnie wręcz odpychać. Dlatego jedyne, co jem, to od niej. Co się z tym wiąże, raczej przestałam smakować coś takiego jak strach, lęk czy złość. Ale wciąż jestem wampirem. Wciąż czasem czuję tę kotłującą się w środku potrzebę prawdziwej dominacji. Prawdziwego, dzikiego polowania. Chcę ofiary, którą mogę zdobyć i pochłonąć te wszystkie pierwotne uczucia. I te instynkty nasiliły się ostatnio. Denerwowała mnie czułość, denerwowała mnie jej pobłażliwość. Denerwowało mnie, że się mnie nie boi. Bo ona, się kurwa, ani trochę mnie nie boi. Denerwowało mnie, że się często ochoczo zgadza na moje pomysły. Praktycznie wszystko, co żyło, mnie ostatnio denerwowało. Fakt, że dzielnie znosiła moje fanaberie jedynie dolewał oliwy do ognia. Aż w końcu nie wytrzymałam…
~~
.
.
.
.
..
…
Co? Ja?
Ja mam to opisywać?
Muszę?
No dobrze, nie zaczynaj. Będę opisywać.
Wchodzę do kuchni. Nir szykuje coś do jedzenia. Za około godzinę ma wyjść na spotkanie. Nie pamiętam czy jakieś związane z pracą, czy ze znajomymi.
Co „dalej”? No dalej szykuje, na bogów!
… Muszę? Naprawdę lepiej by poszło gdyby…
Tak, wiem. Obiecałam. Weź tylko pod uwagę, że mam ponad dwie i jedną trzecią wieku. Potrafię opanować swoje myśli. Wyłączyć te upierdliwe dodatki i zachować tylko czystą obserwację sytuacji. Nie licz na więcej.
O, zobacz. Uśmiecha się do mnie na przywitanie. Jest takie słodkie. Jak zwykle. Naprawdę. Znasz kogoś słodszego? Na pewno nie. A jak smakuje! Na Jowisza! Tak długo…
Nie przerywaj mi. Miałam mówić, to mówię. Nie obchodzi mnie, że o tym już było. Moje Słoneczko jest najsmaczniejszą Istotą na świecie. Na pewno. I nie jest człowiekiem. Na pewno. I upolowałam je. Jest moje.
To zaskakujące, jeśli już przy tym jesteśmy, że tak szybko przestawiły mi się w głowie końcówki w języku polskim. Ale Słoneczko i tak niezbyt się o to troszczy. A przynajmniej tak chce, by to wyglądało. Ale widzę, jak się weseli dziko, kiedy używam formy nijakiej. Większość ludzi by się obraziła, gdyby mówić o nich „to”. Nir cieszy się jak dziecko. Tak jak teraz. Bo mnie zobaczyło.
Teraz jednak, ta radość mnie boli. Od kilku dni noszę w sobie to dzikie pragnienie krwi. Chcę zrobić krzywdę. Chcę posiąść wbrew woli. Chcę zdobywać zakazane lądy. Nir nie ma, względem mnie zakazanych lądów.
Stoję w drzwiach. Opieram się o framugę i patrzę, jak się krząta. Zwykle mnie to uspokaja. Jej widok. Zupełnie, jakbyśmy prowadzili normalne życie. Teraz jednak tylko wzmaga moją irytację. Kocham, ale chcę zrobić krzywdę. Nikomu innemu. Temu kochanemu chcę. Chcę dominować nad tym, nad kim mi najbardziej zależy. Za stara już jestem, żeby się za to nienawidzić. Dawno zaakceptowałam w sobie wampirze odruchy. Jednak przyznaję, że w tej nowej sytuacji są wyjątkowo irytujące. Nie wiem, jak miałabym się spełnić. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe.
— Robię sałatkę owocową na wyjście, zostawić ci trochę? — pyta i patrzy na mnie tymi swoimi iskrzącymi oczami.
— Zostaw mi siebie — odpowiadam w zamyśleniu.
Uśmiecha się słodko. Naprawdę ogromnie dużo słodyczy ostatnio w moim życiu. Koty wbiegają do kuchni. Miauczą i kręcą się wokół Nir. Bierze dwie miseczki z blatu i idzie je ustawić w róg kuchni. Dopiero teraz widzę, że jest w samych majtkach i koszulce. Wzmaga we mnie pożądanie.
Schyla się tuż przy mnie. Koty rzucają się na surową wołowinę. Słońce prostuje się i całuje mnie lekko.
— Jak wrócę, to dostaniesz, co tylko zechcesz — komunikuje i wraca za wyspę kuchenną, dalej coś kroić.
— Chcę teraz — mówię beznamiętnie.
Podnosi oczy i przygląda mi się uważnie. Pewnie się zastanawia o co mi chodzi.
O to, że chcę cię zerżnąć jak zwierzę. Chcę wziąć w sposób, w który gepard brałby gazelę, gdyby to kiedykolwiek miało zaistnieć. Ale ty nigdy nie będziesz gazelą. A ja już innymi się nie interesuję. Zepsułaś mnie. Zepsułeś mnie. Zepsułoś mnie.
Milczę, więc wraca do krojenia.
No cóż. Może szybki numerek mi pomoże. Chwilowo zawsze pomaga.
Wychodzę. Idę do sypialni i wyciągam spod łóżka strap-ona, którym ostatnio się bawiliśmy. Jest całkiem spory. Bez przygotowania pewnie będzie bolało. Ściągam spodnie i majtki. Zakładam go i ponownie się ubieram. Schodzę na dół i znów kieruję się do kuchni. Staję w drzwiach.
— Chcę, żebyś zrobiło mi loda — celowo używam sformułowania powiązanego z jedzeniem.
Zerka na mnie z rozbawieniem, lecz nie przerywa krojenia.
— Robię sałatkę, nie lody — odpowiada z uśmiechem. — Jak wrócę, to mogę ci zrobić.
Wiem, co przeszło przez tę rudą głową. Była tam myśl o tym, czego naprawdę chcę. Ale postanowiło tę myśl zachować dla siebie.
— Chcę teraz. I t u t a j — przy ostatnim słowie wymownie przerzucam spojrzenie z Nir na swoje krocze.
Śmieje się. W ten swój charakterystyczny sposób, kiedy skupia się na tym, by bagatelizować seksualne napięcie. Tak swoje jak i moje. Pewnie gdybym mówiła bardziej prowokacyjnie, zareagowałoby inaczej. Ale celowo mówię całkiem oschle. Nie chcę, by tym razem były w tym jakiekolwiek emocje. Chcę czystej mechaniki. I czystego zdobycia władzy.
— Spieszę się, kochanie — przypomina.
Nigdy tego nie powiedziałam, ale bardzo lubię, kiedy zwraca się do mnie w ten sposób. Chyba to wie. Odwraca się i idzie do spiżarni. Odkąd ze mną mieszka, nawet są tam jakieś jadalne rzeczy. Wychodzi z pięciolitrowym słojem i pakuje do niego pokrojone owoce. Zalewa czymś i zakręca. Sprząta po sobie i chce wyjść, ale blokuję przejście.
Patrzy na mnie z miłością. Kładzie dłonie na biodrach.
— Naprawdę się spieszę. Wiesz, że nie lubię się spóźniać. Jak wrócę to…
— Nie obchodzi mnie jak wrócisz — przerywam stanowczo. — Masz klęknąć, rozpiąć mi spodnie i obciągnąć, jakby od tego zależało twoje życie.
Lekko parska śmiechem. Ale moje twarde i chamskie spojrzenie utrudnia żartowanie.
— Jakby od tego zależało moje życie? — drwi. — Bo co? Jak ci nie obciągnę, to mnie zjesz, kochanie? — powątpiewa i zręcznie mnie wymija.
Nie daję za wygraną. Zatrzymuję Nir, kiedy przechodzi przez korytarz. Przedramieniem przytrzymuję za szyję, drugą dłonią chwytam obie ręce za plecami.
— Wiesz, że jestem od ciebie silniejsza. Mogę zrobić z tobą co mi się podoba.
— Jordan, naprawdę się spieszę teraz. Puść, proszę — mówi niewzruszone. Nie chce wejść w naszą standardową grę. To dobrze. Ja też tego nie chcę.
Nie reaguję. Rozluźniam jednak ucisk na szyi, bo potrzebuję ręki, żeby sięgnąć do rozporka.
— Jordan, nie teraz. Jak wrócę będziemy mieć… — nie daje mi w spokoju wyciągnąć sztucznego członka. Zmusza mnie, by dłonią zamknąć jej usta. Ale pod wpływem naprężenia, penis sam wydostaje się ze spodni. Napiera teraz na jej pośladki.
Znamy się już na tyle, że znam większość tych małych, niepozornych rzeczy, które niesamowicie ją podniecają. W czołówce zdecydowanie są moje dłonie – w jakiejkolwiek sytuacji; mój cyniczny, acz prowokujący wyraz twarzy, kiedy nieco się z nią drażnię; demonstracja siły — najlepiej na niej; oraz moment, kiedy sztuczne przyrodzenie pręży mi się pod ubraniem.
Szczerze powiedziawszy zakładałam, że jak tylko zda sobie sprawę, co mam między nogami — podda się. Może się trochę podroczy, ale koniec końców się podda, bo przecież obu nam zależy na spełnieniu.
Jednakże nic takiego się nie dzieje. Nir dalej się opiera. I zaczyna być w tym coraz bardziej stanowcze. Gryzie mnie w dłoń zakrywającą usta. Mocno. Ewidentnie dając sygnał, że mam ją zabrać. Zabieram więc, ale wciąż przytrzymuję ciało przy sobie.
— Jordan. Puść. Potrzebuję się przygotować. To dla mnie ważne — głos już jest inny. Mniej pobłażliwy. Słyszę w nim nutkę irytacji. Coś na kształt ostatniego ostrzeżenia.
Nie puszczam. Zaczyna mnie intrygować cała ta sytuacja. Słońce zna słowo bezpieczeństwa. Bardzo dobrze je zna. Upewniałam się wiele razy, czy pamięta, czy wie, że może go użyć, czy wie, jak działa, i kiedy użyć. Używało. Zwykle co prawda podczas konwersacji, kiedy przeciągałam złośliwości, by nie dopuścić do szczerości, ale to też się liczy. Wie. Dlaczego więc nie użyje go teraz?
Chwilę czeka. Ale kiedy wciąż trzymam, szarpie się lekko. Jeszcze trochę się wstrzymuje. Widzę, że nie chce użyć pełni swojej siły. Jakby nie chciało być zbyt poważne.
Oj Słoneczko, tylko mnie prowokujesz takim zachowaniem. To nie czas na żadne testy czy próby okiełznania bez ustalonych zasad. Chcę cię. A fakt, że ty nie chcesz mnie, wyjątkowo mnie tym razem nakręca.
— Jordan.
I jest. Ton już całkiem poważny. Stanowczy wręcz. Jawnie domagający się, by postąpić „słusznie”. Och, jak wspaniale. Tego się nie spodziewałam.
Nir znów się szarpie. Tym razem mocniej. Nie trzymam idealnie, więc udaje się jej oswobodzić. Bez słowa już, szybkim krokiem idzie dalej. Moja ofiara zaczyna uciekać. Perfekcyjnie.
Idę za nią lekkim krokiem. Nie mogę jedynie pozwolić, by weszła do swojego pokoju. Umówiliśmy się, że nasze pokoje to sanktuaria, których nie można naruszyć bez wcześniejszego pozwolenia. Tej granicy nawet teraz nie zamierzam przekroczyć. Ale inne?
Po przejściu schodów zostaje nam niewiele korytarza. Wyczuwa mnie tuż za sobą. I przyspiesza.
Tyle mi wystarcza. Instynkt drapieżnika załącza się w mgnieniu oka. Skaczę, i już ponownie trzymam moją ofiarę schwytaną. Szarpie się. Och, jak cudownie się szarpie. Przypomina mi się nasze pierwsze spotkanie. I przyznam, że tym razem w jej ruchach jest zdecydowanie więcej przekonania i faktycznej chęci ucieczki. Zadziwiające.
Kopie mnie w kolano. Próbuje uderzyć z łokcia, ale jestem szybsza. Nawet w rozpiętych spodniach. Urocze. Naprawdę sądzi, że da mi radę?
Nic nie mówię. Czekam na dogodny moment i bez problemu znów zamykam jej głowę miedzy moimi przedramionami. Tym razem dwoma. Prawą ręką napieram na jej potylicę, dodatkowo odcinając dopływ powietrza. Nie chcę jednak, żeby mi zemdlało, więc co chwila luzuję lekko chwyt. Miota się, usilnie próbując oswobodzić. Próbuje schylić się do przodu, ale bądźmy szczerzy; żeby to się powiodło, potrzeba by wampirzej siły. Nawet będąc w powietrzu i nie mogąc się o nic zaprzeć mam więcej argumentów. Ale nie powiem, urzeka mnie, jak walczy. Dobrze walczy. Szybkim ruchem ściągam jej majtki. Przewracam na podłogę i przyciskam do ziemi. Bez pardonu wsuwam w nią strap-ona. Najpierw w waginę. Co potem, to się zobaczy.
Zaczynam posuwać. Dziko i zwierzęco. Dokładnie tak, jak chciałam. A Nir wciąż próbuje się wyrwać. Ten rudzielec naprawdę jest pełny niespodzianek. Stara się powstrzymać jęki, ale co rusz jakiś się wymyka. Jęk, syknięcie, wkurwione sapnięcie. To zdecydowanie nie są dźwięki przyjemności, a walki. Wspaniale.
Rżnę już nie tylko bez opamiętania, ale i bez pohamowania. Testowaliśmy to już kilkakrotnie. Czy mogę sobie czasem pozwolić na nieziemskie prędkości. Okazało się, że mogę. Że jej tym nie krzywdzę, a w ręcz przeciwnie, bywa to nad wyraz przyjemne. Wątpię, by akurat teraz było przyjemne. A przynajmniej nie dla osoby posuwanej. Bo posuwająca ma się świetnie.
Zwalniam na chwilę, bo już wszystko we mnie buzuje. Jestem na granicy spełnienia. Rozluźniam nieco chwyt, co Nir od razu wykorzystuje. Zrzuca mnie z siebie i szybko próbuje wstać. Biedne. Nigdy nie widziało kota bawiącego się myszą? Dokładnie tak się teraz czuję. Jak dziki kot, który coś upolował i ma to całkowicie na swojej łasce. Dawno już nie było mi z tym tak dobrze.
Nie muszę wykonywać zbyt wielu ruchów. Nawet nie wstaję. Tylko sięgam po jej nogę. Bez najmniejszego problemu przewracam na brzuch i ponownie przyciągam do siebie. Na chwilę się uspokaja, zerkając w tył, widząc mój wzrok. Lubieżny. Złośliwy. Choć pewnie myślało, że nawiąże jakąś nić porozumienia.
— Jeszcze nie skończyłam — informuję z wyuzdanym uśmiechem i ponownie przyciskam rozczochraną łepetynę do podłogi. Wierzgając, nieopatrznie ustawia tyłek idealnie wypięty. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiego zaproszenia. Wbijam się gwałtownie i głęboko. Słyszę, jak z bolesnym stęknięciem wypuszcza powietrze. Co chwila spina się pode mną, kiedy barbarzyńsko grzmocę ją w dupę. Wchodzę z nieokiełznaną rządzą, za nic mając sobie odczucia ofiary. Teraz istnieje tylko po to, by mnie zadowolić. I już. Jest rzeczą. Moją rzeczą.
Wszystko wydaje się takie realne. Nawet to, jak mięknie w pewniej chwili. Jak przestaje walczyć a zmienia się w bezwładne ciało, które co chwila jęczy cicho, nie chcąc zbytnio pobudzić oprawcy. W końcu dochodzę. Niesamowicie intensywnie. Całe, nagromadzone wcześniej napięcie eksploduje teraz falą ekstazy. Przyjemność jest dosmaczona świadomością, że jestem panią sytuacji, że jestem najsilniejsza i mam władzę absolutną. To aspekty, na których zaczyna zależeć niemal wszystkim po przemianie w wampira. Niemal, bo Anja jakiś cudem umknęła tym pierwotnym żądzom. Ona ma nawet na ten temat teorię, ale dla mnie do dziś jest to ogromną zagadką.
Z zadowoleniem puszczam Nir. Zbiera się dość szybko. Wstaje bez słowa, podciąga majtki i idzie do pokoju. Nie patrzy na mnie. Znika i z trzaskiem zamyka drzwi.
Nigdy nie zrobiłabym tego, gdybym nie dostała na to przyzwolenia. I mimo, że wiem, że je miałam, to wciąż nie mogę w to uwierzyć. Teraz, kiedy napięcie spada, kiedy przychodzi rozluźnienie, zaczynam dokładniej analizować sytuację. Chcę rozważyć to z każdego kąta.
Było nieziemsko. Szybko, intensywnie i nad wyraz wspaniale. Dostałam precyzyjnie to, czego potrzebowałam, choć zupełnie się tego nie spodziewałam. Mimo tego, że mam pewność, iż Nir pamięta, jak mnie powstrzymać… Zakradają się do głowy wątpliwości. I drążą i drażnią. I próbują podejść na wszystkie sposoby.
Wstaję. Kieruję się do salonu, gdzie zasiadam na kanapie i analizuję. Ze wszystkich stron. Dokładnie tak, jak wątpliwości wskazują. W międzyczasie słyszę, jak Słoneczko wychodzi z domu. Zostaję sama. Z poczuciem upojnego spełnienia i lekkim drapaniem z tyłu głowy. A co, jeśli posunęłam się za daleko?
Dwie kotki wskakują na sofę obok mnie. Mary, to czarna. Ann, to biała. Nir ogromnie chciało je tak nazwać by móc wołać „Mary-Ann”. Ma to jakieś specyficzne znaczenie, które rozumie jedynie sam pomysłodawca. I tylko pomysłodawcę ogromnie śmieszy ta forma.
~~
— I co? — pyta Cerion. — Przegięłaś, czy nie?
— No moim zdaniem zdecydowanie przegięłaś — oświadcza zniesmaczona Anja. — Istnieje masa powodów, dla których nie przerwała. Przerwało — poprawia się. Dla niej ogromnie ważnym jest, by szanować wszystkie preferencje innych osób. Tak samo odczucia płci, jak i fetyszy. Ale tym razem nie potrafiła się powstrzymać. Nie lubiła, kiedy komukolwiek działa się krzywda. A według niej, Nir zdecydowanie krzywda się stała.
— Powiem ci, że po dłuższych analizach zaczęłam myśleć podobnie — przyznała Jordan. — Stwierdziłam, że być może za głęboko wciągnęłam je w subspace. Że nie było w stanie się mi sprzeciwić, a ja to okrutnie wykorzystałam…
— Ale? — Cerion przerwała chwilową ciszę.
Jordan westchnęła wesoło.
— Ale kiedy wróciło, normalnie przyszło się ze mną przywitać. Znów było okazem radości i ćwierkało tym swoim podnieconym głosem, kiedy opowiadało o spotkaniu. Zero śladu jakiegokolwiek urazu na psychice. Zero. Normalnie poszliśmy spać, bo akurat też się kładłam. To bardzo mnie zbiło z tropu — przyznała. — Nastawiałam się na jakąś poważną rozmowę, na oczekiwanie wyjaśnień, na zarzuty. Albo chociaż ciche dni — dodała ze śmiechem. — Ale nic takiego się nie stało.
— To wcale nie znaczy, że nie ma traumy — stwierdziła Anja. — Może to wyparło. To jeszcze gorsze.
Jordan potwierdzająco skinęła głową i sięgnęła po stojące w misie na środku stołu jabłko. Ostatnio coraz więcej jadła z Nir i zauważyła, że czasem robi się głodna. I to nie na krew.
Wgryzła się w soczysty owoc i przeżuwając, przypominała sobie rozmowę, którą w końcu odbyli.
— Nie wytrzymałam i postanowiłam poruszyć ten temat następnego dnia.
~~
— Porozmawiamy w końcu o tym, co się stało? — pytam, podnosząc wzrok znad książki.
Nir od kilkunastu minut chodzi wokół mnie z Hakumim — ogromnym, biało-czarnym Tamaskanem o wilczym wyglądzie. Hakumi szuka ukrytych zabawek. Słońce podnosi na mnie rozpromienioną twarz.
— O czym? — autentycznie chyba się dziwi. Hakumi przynosi swojego ulubionego miśka.
— Dobry pies! — cieszy się i głaszcze go. — Szukaj jeszcze! — zachęca i kreci ręką na znak komendy. Pies idzie węszyć dalej. Nir patrzy na mnie znów.
— O ostatniej sytuacji. Przed twoim wyjściem na urodziny.
— Och. Co w związku z tym? — pyta, znów jednak skupiając się na czworonogu. — Dobrze! — i bierze od niego kolejną zabawkę.
— Nie wiem — mówię. — Wyjaśnisz mi, co się wtedy stało? Czemu mnie nie powstrzymałoś?
Patrzy na mnie z niezrozumieniem. Marszczy nos i brwi.
— A miałom cię powstrzymywać? — dębieje.
I tą reakcją mnie rozbraja. Uśmiecham się, bo zaczynam rozumieć, że wszelkie wątpliwości były zupełnie niepotrzebne. Kontynuuję jednak. Potrzebuję jasnej informacji.
— Wydawało mi się, że bardzo nie chcesz — mówię, obserwując je uważnie. — Trochę ci uwierzyłam.
Nir bierze od psiaka poskręcany sznurek i chwali znalazcę.
— A mi się wydawało, że ty z kolei tak chcesz. Nie chciałaś? — dziwi się wciąż. Zwierzę kręci się koło nóg. Na widok smakołyków przyszły też koty. Śmieje się i sięga po ukryte na regale przekąski i rzuca kotkom.
— Chciałam. Owszem. Ale…
— To w czym problem? — na dobre odprawiło zwierzęta. Idzie ku mnie.
— Po prostu było to bardzo realne.
Uśmiecha się. Zadowolone, acz lekko zawstydzone. Okrakiem siada mi na kolanach i sięga po książkę, którą trzymam. Odkłada tom na stolik.
— Ooooch — mówi z rozczuleniem i bierze moją głowę w swoje dłonie. — Czyżbyś się przestraszyła, że naprawdę zrobiłaś mi krzywdę? — pyta i całuje mnie w czoło. — Słodko — dodaje z przekąsem.
Wywracam oczami widząc te reakcje. Trzeba przyznać, że zagrało to pierwszorzędnie. Obejmuję moje Słońce i całkiem już się rozluźniam. Przytula mnie mocno i lekko drapie po głowie, którą obecnie trzymam na jej piersiach.
— Alpy, Jordan. Pamiętam — dodaje dla uspokojenia.
„Alpy” to moje słowo bezpieczeństwa. Nir o tym nie wie, ale istnieje tam ukryty pośród gór stary, ogromny kompleks, który ponad sto lat temu Elżbieta przerobiła na naszą rodzinną bazę kryzysową.
— Ale to super słodkie, że się przejęłaś. Normalnie prawie jakbyś nie była wampirem — nie przepuszcza okazji na odrobinę złośliwości.
Śmieję się i gryzę ją w pierś.
— Uważaj, bo zaraz wampir we mnie pożre cię żywcem!
Teraz i ono chichocze. Odchyla moją głowę i patrzy mi w oczy.
— Kocham cię, wampirze, wiesz?
Całujemy się. Długo. A po moim ciele rozchodzi się błogość.
— Też cię kocham, Słoneczko — odpowiadam i dłonią zjeżdżam do rozporka jej spodni. — Jak na to wpadłoś? — pytam, błądząc ręką przy kroczu. Śmieje się i odchyla głowę pod wpływem przyjemności. Mruczy cicho.
— To, że z zasady odmawiam wszelkiego domyślania się, to wcale nie znaczy, że nie potrafię — mówi. Rozpinam guziki, ale powstrzymuję dłoń przed wsunięciem się dalej. Drugą ręką jeżdżę po plecach, co jakiś czas ściskam pośladki. — Miałaś taki ton wtedy… — próbuje wytłumaczyć. — Taki zimny. I patrzyłaś na mnie tak, jak się patrzy na jakąś rzecz. Zwykle, jak się bawimy, to patrzysz na mnie jak na ofiarę. Jak na kogoś zdanego na twoją łaskę, ale wciąż z poszanowaniem świadomości. Teraz było inaczej. Patrzyłaś na mnie jak na rzecz. Twoją rzecz. Której chcesz użyć w sposób, który teoretycznie nie jest jej przeznaczony. Który może tę rzecz zepsuć. Ale ona jest twoja, więc tobie o tym decydować.
Wyjaśnia to całkiem trafnie. Wszystko się zgadza. Wsuwam dłoń w spodnie, ale nie pod majtki. Powoli masuję tamtejsze rejony. Nie muszę długo czekać, kiedy jej biodra same zaczynają się lekko poruszać, szukając więcej kontaktu. Uśmiecham się i zerkam w górę. Na obnażoną szyję. Nie widać śladów po moich kłach. Zawsze smaruję je moją własną krwią, by się szybciej zagoiły. Widzę jednak zadrapanie przy obojczyku. Powstało podczas naszej szarpaniny. Wiem, że ma też siniaka na udzie. Uderzyło się chyba o framugę w pewnym momencie.
Prawą rękę zaciska na moim ramieniu, lewą na podłokietniku fotela.
A ponoć to wampiry mają nimfomańskie wręcz żądze. Nir najwyraźniej też ma wiele wiecznie niezaspokojonych chęci.
— Takie jesteś spostrzegawcze, co? — droczę się i nieco ściskam przez materiał jej wzgórek.
Gwałtownie wciąga powietrze. Na twarzy pojawia się większy uśmiech. Patrzy na mnie i przygryza dolną wargę.
— A podobało ci się? — pytam, bo koniec końców nie doszło wtedy. Nie pamiętam nawet, czy było mokre. Nie miało to dla mnie znaczenia.
Ściąga brwi w podstępnym wyrazie.
— A po co ci ta informacja? — odpiera. — Chcesz zniszczyć sobie całą zabawę? Może tak, a może nie — przekomarza się prowokująco. — Na pewno nie stała mi się krzywda, kochanie — dodaje dla pewności.
Uśmiecham się, widząc je takie. Tak. Ten typ zachowania, to podejście i ta frywolność zdecydowanie utrudniały mi zaprzeczanie uczuciom.
— Hmmm… — mocniej napieram dłonią na miednicę. — Tak czy inaczej, chyba należy się ci się nagroda za poprawną analizę sytuacji — i wślizguję się pod bokserki.
— Uuummm — wydaje świadectwo przyjemności. Ale zaraz z chichotem wciska głowę w fotel, nad moim ramieniem. Gryzie mnie przy szyi. — Jeśli chodzi o a n a l-izy, to raczej ty jesteś tu specjalistą…
— Ooo! — Przesuwam palce w okolice odbytu. — Jak chcesz, to może być i taka nagroda — zapewniam, ignorując to infantylne podejście.
— Nie, nie, tam było dobrze — mówi w materiał mojej koszuli.
— Tutaj? — na powrót wnętrzem dłoni masuję jej łechtaczkę, a palcami błądzę wokół wejścia do pochwy.
— Uhuuum — potwierdzenie przychodzi stłumione, ale na całkiem wysokich tonach.
— A tu? — wsuwam w nie dwa palce, kciukiem pocierając wzgórek.
— Tu nawet lepiej — mruczy. Odchyla się na chwilę i rozpina mi koszulę. Zsuwa materiał na tyle, ile się da, by przylgnąć pocałunkami do mojej skóry. Lewą dłoń pakuje mi pod ubranie i delikatnie bawi się piersią.
Jest mi niesamowicie dobrze w tej sytuacji. Czuję ciepło. Dużo ciepła. Czuję, że jestem kochana.
~~
Anja nie mogła zrozumieć, jak funkcjonuje ich relacja. Siedziała całkowicie osłupiała pod wpływem tej historii. Uspokoiła się, bo ewidentnie wyglądało na to, że Nir nie cierpiało, ale za nic nie mogła pojąć dlaczego.
Cerion przyssała się do butelki z ambrozją od wróżki i co chwila przechylała ją, biorąc kolejne łyki.
— Wszechświat byłby nad wyraz okrutny, jeśli naprawdę okazałaby się człowiekiem — rzuciła w końcu.
— Okazałoby — poprawiła ją Anja.
— Jordan mówiła, że wszystko jedno. Więc się odczep z tą swoją poprawnością polityczną. Chociaż raz.
Anja, urażona, szukała u Jordan wsparcia, ale ta wzruszyła ramionami.
— Naprawdę — zapewniła. — Powiedziała, powiedział, powiedziało, a nawet powiedzieli, — dodała, unosząc palec dla podkreślenia, — że którekolwiek z powyższych jest poprawne. Najistotniejsza jest ponoć wygoda rozmówcy. Nir mówi, że wie kim jest i to, jak ktoś się o niej, nim, czy nich wypowiada, tego nie zmieni.
Anja ewidentnie nie była zadowolona. Cerion natomiast — ogromnie.
— Ale to prawda, że na tę idiotyczną w polskim formę nijaką, lub, jak zdążyło mnie pouczyć, obecnie nazywaną „neutralną”, reaguje najweselej — dodała jeszcze ciemnowłosa. — Mam jednak wrażenie, że głównie dlatego, że jest ona właśnie idiotyczna.
Cerion zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem, Anja tryumfalnie się wyprostowała.
— No i po co to zrobiłaś? — wyrzuciła najstarsza. — Teraz przez resztę życia się będzie puszyć i nas poprawiać co chwilę.
Jordan uśmiechnęła się przebiegle.
— Lubię patrzeć jak cierpisz — szepnęła złowieszczo.
Zanim Cerion zdążyła rzucić kolejną, całkiem zbędną uwagę usłyszały, jak otwierają się drzwi wejściowe.
— Jordan, Hakumi jest na dworze, a ja jestem super napalone — doszedł ich uszu podekscytowany szept. — Rozbieram się.
Cerion i Jordan parsknęły śmiechem. Anja w zdziwieniu uniosła brwi najwyżej jak mogła.
— Kochanie, rozważ jednak wejście do salonu w ubraniu! — krzyknęła Jordan zanim coś jeszcze się młokosowi wymsknęło. — Mamy gości! Wampirzych, więc nie mrucz pod nosem żadnych obelg. Usłyszą.
— Idę do pokoju. Obyśmy się nigdy nie poznali. Miłego wieczoru życzę — odpowiedział im kolejny szept. Tym razem przepełniony zażenowaniem.
— Nie przesadzaj, chodź. Cerion nie wierzy, że tyle udało ci się ze mną przeżyć. I mówi, że nie mam uczuć! — przy ostatnim zdaniu weszła na skarżący ton i porozumiewawczo zerknęła po siostrach. Pokazała trzy palce prawej ręki i bezgłośnie symulowała odliczanie.
Trzy, dwa, jeden iiii… wskazała na wejście do salonu, w którym pojawiło się obruszone Słońce. Lekko niepewnie weszło do pokoju, mierząc wszystkich podejrzliwym spojrzeniem. Od razu skierowało się w stronę zajmującej fotel Jordan i usiadło na niej okrakiem. Przytuliło.
— Jordan jest bardzo uczuciowa! Proszę odwołać te skandaliczne oszczerstwa — powiedziało, mierząc Cerion pseudo groźnym spojrzeniem. Jordan w tym czasie, wtulona w dzieciaka, uśmiechnęła się złośliwie i zwycięsko.
— Och uwierz mi, nawet gdybym to powiedziała, to byłoby to w ramach komplementu — rzekła, z pożałowaniem patrząc na pyszącą się nie wiadomo czym siostrę. — Niestety Jordan już na takie komplementy nie zasługuje — dodała dosadnie i wyzywająco kiwnęła na nią brwiami.
— Jordan zasługuje na wszystkie komplementy. A uczucia nie są słabością.
— W końcu! — westchnęła głośno i z prawdziwą ulgą Anja, czym przykuła uwagę wszystkich. — Dziękuję! Nareszcie ktoś normalny! Uczucia nie są słabością — powtórzyła.
Cerion wywróciła oczami, Jordan też, ale skryła twarz w dżinsowej marynarce Nir. To ostatnie, z zaciekawieniem przypatrywało się blondynce.
— To Anja — przedstawiła ją Cerion. — Nasza siostra. To Nir — wskazała rudzielca. — Słoneczko Jordan — dodała prześmiewczo słodkim tonem.
Nir pomachało na przywitanie.
— Cześć.
— Cześć — odparła Anja. Patrzyła na Nir tak samo zaintrygowanym wzrokiem, jak ono na nią. Oboje próbowali coś sobie przypomnieć.
— My się już chyba spotkaliśmy… — nie wytrzymało Słońce.
— Też mi się tak wydaje — przyznała Anja. — Ale to raczej niemożliwe. — Ostentacyjnie wciągnęła powietrze nosem i uśmiechnęła się ukontentowana. — Zapamiętałabym.
Cerion i Jordan nagle się ożywiły. Z uważnością obserwowały i przysłuchiwały się ich interakcji. Nir zarumieniło się lekko na ten komplement, ale nie dało za wygraną.
— Skoro i ja i ty to pamiętamy, to z pewnością tak było. Tylko gdzie?
— Nie obraź się, dzieciaku, ale twój zapach naprawdę trudno przeoczyć. Nie ma możliwości, żeby jakikolwiek wampir cię nie zapamiętał — wcięła kasztanowłosa.
Młode westchnęło. Zeszło z Jordan i rozsiadło się w fotelu obok.
— Hmmm… To w sumie jest ciekawe — zaczęło, patrząc w sufit. Rozmyślając, pocierało się w żuchwę. — Jordan mówiła, że wampirów jest bardzo dużo…
— Bo jest — przyznała Anja.
— Że to jakieś… siedem procent społeczeństwa? — zerknęło na kochankę. — Dobrze pamiętam?
Kiwnęła głową w potwierdzeniu.
— No właśnie. W takim razie, statystycznie rzecz ujmując, na każde sto poznanych osób, siedem powinno być wampirami… Nie. Nawet nie! Na każde sto m i j a n y c h osób – siedem powinno być wampirami. Ja wiem, że nigdy nie byłam super społeczna, ale bez przesady! Zdarzało mi się wyjść. Zdarzało mi się być na koncertach, eventach, i innych zbiorowiskach. Jakim cudem, przez całe swoje życie nie spotkałam jeszcze ani jednego wampira, skoro mój zapach jest taki ultra silny i przyciągający? — zastanawiało się.
Kobiety popatrzyły po sobie skołowane. Jordan też to wcześniej zastanawiało, ale nie miała szansy zgłębić tematu.
Cerion kilka razy chciała coś powiedzieć, ale po chwilowym przemyśleniu rezygnowała.
— O. To — wskazało na nią Nir. — O to właśnie mi chodzi. Nie ma szans. Ja wiem, że statystyczny Polak nie istnieje, ale trochę tego świata zwiedziłam. Więcej, niż większość moich znajomych. Więc tu następne pytanie: Jak bardzo ludzki zapach może się zmienić na przestrzeni życia? Bo, dajmy na to, Jordan zawsze wie, że jadłam chipsy. A więc dieta zmienia zapach. Jak bardzo?
— To w sumie ciekawe pytanie — podekscytowała się Anja. Zgłębiała ten temat na przestrzeni pierwszego dwudziestolecia po swojej przemianie. Elżbieta nauczyła ją podstaw wywęszenia smacznego obiadu, ale Anja chciała więcej. Dekadę poświęciła na dogłębne studiowanie zagadnienia, więc miała solidne podstawy do dyskusji. — Dodam jeszcze tylko, że Jordan powiedziała nam o twojej niebinarności. Możesz mówić o sobie, jak ci wygonie — zakomunikowała. Nir uśmiechnęło się i skinęło w podziękowaniu, a Anja przeszła do właściwej odpowiedzi. — Zapach może się zmienić, ale nie jakoś szczególnie mocno. Esencja zawsze zostaje ta sama. Esencja jest przypisana do osoby, a różnice w jej zapachu są nieznaczne. Zmienne są natomiast nakładające się na esencję tony wspomagające, które to mogą albo ją wzmocnić, albo osłabić. Mogą ją zanieczyścić, minimalnie zamaskować, lub wzmocnić. Ale nos wampira zawsze jest w stanie oddzielić dodatki od prawdziwego sedna. A to ono jest decydujące — wyjaśniła.
Rude włosy opadły na zadumaną twarz.
— Hmm… Dobra, dobra… A jak z dziećmi? Przecież w ciele zachodzi cała masa reakcji podczas dorastania. Ludzie pachną tak samo jako dzieci i tak samo jako dorośli? Bo nawet ludzie czują różnicę…
Wszystkie trzy buchnęły śmiechem.
— Oj nie!
— To byłoby dopiero tragiczne dla człowieczeństwa — mruknęła Jordan.
— Dokładnie — zawtórowała jej Anja. — Już, już — pospieszyła z wyjaśnieniem, widząc pytający wzrok Nir. — Tak się zaśmiałyśmy, bo dzieci dla wampirów… można by powiedzieć, że wręcz śmierdzą. Może to taki wbudowany mechanizm obronny, albo co. Ale nie. Większość dzieci nieprzyjemnie pachnie. Czas buzujących hormonów u nastolatków z kolei… To już części odpowiada. Ale wciąż jest dość sporną kwestią w naszej społeczności. Albo ktoś kocha zapach dorastania, albo go nie znosi. Ustalenie esencji człowieka zwykle przypada między osiemnastym, a dwudziestym pierwszym rokiem życia. I utrzymuje się ona niemal niezmienna aż do późnej starości.
— Uhum… A emocje? Emocje ponoć też zmieniają zapach…
— Tak, ale to są jedne z tych dodatków. Nigdy nie zmienią go całkiem.
— Ale strach może znacznie zamaskować smak i zapach wszystkiego innego. Jordan mi mówiła.
— Tam akurat była mowa o tych dodatkach — wtrąciła ciemnowłosa. — Rdzeń większości ludzi obecnie jest… mało wyrazisty. Sam w sobie zdecydowanie nie przyciąga. Dopiero w mieszance z emocjami, reakcjami, które zachodzą w ciele, dietą i ogólnym sposobem życia zapach napiera intensywności.
— O. I widzisz. Tu dochodzimy do mojego pierwotnego pytania! Ale teraz je rozszerzę — zakomunikowało zadowolone. — Załóżmy, że jest sobie człowiek, który ma neutralną esencję. Ani ona przyciągająca, ani odpychająca. No i robi w swoim życiu wszystkie te rzeczy, które zapach i smak jego krwi psują. Nie tylko chodzi o jedzenie, ale też właśnie o emocje, styl życia i to wszystko inne. Wszystko jest fuj. Pachnie wtedy niezbyt przyciągająco, prawda? — spytało.
Kiwnęły głowami dla potwierdzenia.
— Świetnie. Ale po kilku latach nagle stwierdza, że tak dalej nie może i drastycznie zmienia całe swoje życie. I zaczyna robić wszystkie te rzeczy, które sprawiają, że staje się smaczniejszy. Wszystkie — podkreśla. — I co? Pachnie przyciągająco? Staje się super ekstra smakowitym kąskiem?
Spojrzawszy po sobie i niechętnie kiwnęły głowami. Nie było to takie proste, ale mniej więcej się zgadzało.
— No — zatryumfowało. — To rozwiązaliśmy zagadkę. Świetnie. Powinnom powiedzieć wszystkim surowożercom, że są w niebezpieczeństwie stania się obiadem wampirów? Czy pozwolić im na eksplorację tego magicznego uniwersum?
Jordan z zażenowaniem schowała twarz w dłoniach. Cerion pokręciła głową, a Anja zaśmiała się lekko, ale postanowiła wyjaśnić błąd rozumowania.
— Ciężko wyjaśnić subtelne różnice w zapachu komuś, kto go nie czuje. Ale tak czy inaczej, w twoim wypadku, to esencja przyciąga, Nir. Cała reszta tylko ją uwydatnia. I to bardzo.
— No to wcześniejsza cała reszta mogła ją ukryć. I to bardziej. No, chyba, że macie lepsze wyjaśnienie, dlaczego całe moje życie żaden wampir nie zaszczycił mnie swoją obecnością? — spojrzało po nich. — Bo kurde czekałom od małego! — dodało, szczerze rozczarowane przeszłym brakiem sukcesu.
Anja szukała w siostrach wsparcia, ale żadnej nic nie przyszło do głowy, więc się poddały. Przyznały, że założenia Nir mają największe prawdopodobieństwo, choć było ono i tak naciągane ich zdaniem.
— Świetnie. To skoro już ustaliliśmy, że mój zapach mógł być inny, to wróćmy do tematu. Gdzie się mogliśmy spotkać? — Nir uparcie wpatrywało się w Anję. — To nie może być przypadek! — podkreśliło.
— Nie wiem… — dziewczyna chciała porzucić temat. — Twoja twarz wygląda znajomo, ale nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie moglibyśmy się już widzieć.
— Hmmm… A włosy? Ubrania? Głos?
Anja, nieco zniechęcona popatrzyła po pozostałych. Nie wiedziała, czy ma ciągnąć pogaduszki, czy zmienić temat. Pani domu wzruszyła ramionami, a Cerion jawnie zachęciła do kontynuacji. Blondynka westchnęła i znów przypatrzyła się rudzielcowi.
— Głos też wydaje mi się znajomy — potwierdziła. — Ale mam wrażenie, że czegoś ci brakuje…
— Hmm… Czyli musieliśmy rozmawiać — stwierdziło. — Też kojarzę twój głos. Dziwne… Zawsze zapamiętuję, jak rozmawiam z pięknymi kobietami — zamknęło oczy i pogrążyło się w rozmyślaniach. — W normalnych warunkach na pewno bym cię zapamiętało. To musiało być coś dziwnego…
— Pięknymi? — Jordan nie mogła przepuścić okazji do zaczepki.
Nir spojrzało na nią z zaciśniętymi ustami, mrugało szybko. Po chwili położyło obie dłonie na piersi i uśmiechnęło się, przesadnie miło.
— Moje serce należy do ciebie, Jordan, ale wciąż nie oślepłom — stwierdziło beztrosko, czym przyprawiło resztę o ciche parsknięcia. — Serio. Nawet nie wiesz, ile opanowania kosztuje mnie normalna rozmowa z wami — ciągnęło. — To trochę jak sen. Ja i trzy, piękne kobiety w jednym miejscu. Jeszcze z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Toż to… — nagle ucichło. Zmarszczyło brwi. Widać było, że w głowie zachodzą intensywne procesy myślowe.
— Potrzebujesz chwili na osobności? — zagadnęła Cerion. — Albo chwili z Jordan? — dodała, z gnuśnym grymasem.
Nir jednak zdawało się być nieobecne. Zupełnie nie zareagowało. Zamiast tego, z pustym wyrazem spojrzało na Jordan, a potem przeniosło wzrok na Anję. Po chwili znów wróciło na Jordan i wtedy się ocknęło.
— Czarne włosy! — krzyknęło w końcu, wskazując na blondynkę. — Miałaś czarne włosy kiedyś?
Anja aż wycofała się w głąb kanapy. Z podejrzliwym wyrazem spojrzała po siostrach. One też wydawały się nieco zdumione.
— Miała — przyznała Jordan. — Czarny, to jej naturalny kolor.
Celowo nie dodała, że Anja nosi się blond od czasu, kiedy została przemieniona. Przefarbowała się ponad sto lat temu i nigdy nie wróciła do czerni.
Nir wydawało się super podekscytowane. Było na tropie.
— I białą, poszarpaną halkę miałaś! — wyrzucało, gestykulując energicznie. — Bogowie! Zawsze wiedziałom, że to możliwe, ale nigdy nie myślałom, że uda mi się tego doświadczyć!
Wzrok Anji zmieniał się nieco. Zaczęła sobie przypominać, kiedy ostatni raz miała na sobie białą, poszarpaną halkę. Ten dobór słów powoli odblokowywał wspomnienia w jej głowie. I im więcej odblokowywał, tym większy niepokój czuła.
— Wyjaśnisz? — poprosiła Jordan.
Słońce, wręcz podskokiem przekręciło się w jej stronę. Emanowało radością.
— Spotkaliśmy się we śnie — oświadczyło z euforią.
Siostry spojrzały na Anję, chcąc potwierdzenia. A dziewczyna wpatrywała się w Nir. Szukała zaprzeczenia, ale większość aspektów się zgadzała. Czuła, że wszystko się zgadza. Im dłużej analizowała, tym silniejsze stawało się przekonanie, że to ta sama osoba, która wiele lat temu pojawiła się na jej drodze i wyświadczyła ogromną przysługę. Nir bowiem, zwróciło jej wtedy coś, czego Anja ogromnie potrzebowała, a co oddzieliło się od niej pod wpływem przemiany.
— To niemożliwe — szepnęła dziewczyna. — Ty się wtedy nawet nie urodziłoś.
Cerion coraz bardziej intrygował temat. Jordan również. Kiedy siostra na nie zerknęła, była niemal skamieniała.
Nir zdziwiło się. Też analizowało coś w głowie, po czym skoczyło na nogi i pobiegło do pokoju.
— Zaraz wracam — rzuciło z korytarza.
— O co chodzi? — odpytywała się półszeptem Cerion. — Kiedy się spotkaliście?
Anja zwróciła się w jej stronę mocno spięta. Z oczu ziała pustka. Świadomość dziewczyny oglądała coś zupełnie innego, niż wnętrze salonu.
— Jeżeli to prawda… — już całkiem trzeźwo spojrzała na Cerion. — Jeżeli to prawda, to Nir… To było Nir! — krzyknęła szeptem, jakby to miało coś wyjaśnić.
— To było Nir, co? — dopytywała się Jordan.
— W moim śnie. Tym podczas przemiany. Pierwszej nocy, kiedy przechodziłam barierę i stawałam się wampirem. Mówiłam wam, że ktoś mnie wtedy uratował. Że zwrócił mi moją miłość. To było… Nir. Stąd znam jej twarz — oświadczyła sztywno.
— To było ponad wiek temu! — rzuciła Cerion, chcąc jawnie zdyskredytować możliwość takiej sytuacji.
— Tak. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że na innych poziomach czas może stać się jedynie kolejnym wymiarem… — Dziewczyna zaczynała się wkręcać w eksplorację takiej możliwości.
— To we śnie mogliście się spotkać kiedykolwiek i gdziekolwiek — dokończyła Jordan w zamyśleniu.
— Czyście powariowały?! — Cerion starała się przywrócić zdrowy rozsądek. — Podróżują głównie szamani! Jeśli Nir jest szamanem, to będziemy mieć poważny problem, kiedy reszta po nią przyjdzie!
W tym właśnie momencie młode ponownie wbiegło do salonu. Wskoczyło na fotel i otworzyło przyniesiony, biały zeszyt.
— Rok dwutysięcznyosiemnasty, jedenasty stycznia — zaczęło czytać. — Młoda wampirzyca, ciemny las i kolejny blok — podniosło na nie oczy. — Tytułuję sny. Ten był wyjątkowy, bo zaznaczyłom, że wampirzyca zdecydowanie była odrębną ode mnie istotą. Później była jeszcze jedna, ale to już inna sprawa — machnęło ręką. — Czytać?
— Czytaj — Jordan i Anja powiedziały jednocześnie. Cerion zaprosiła gestem dłoni.
Uśmiechnęło się i zerknęło do notatnika.
— Idę wiejską drogą. Wchodzę do pobliskiego lasu. Część bliższa wiosce jest jasna, ma polany, drzewa rzadziej rosną i ogólnie jest po prostu widna. Tam chodzą ludzie. Ale jest też dalsza część. Ciemna część. Ludzie boją się tam chodzić, bo ponoć tam mieszka zło i panuje wieczna noc. Na granicy między nimi jest jakieś zamieszanie. Ludzie pokrzykują, są nabuzowani i gotowi, by komuś przypierdolić. Niektórzy trzymają widły i nimi wymachują. Generalnie super nieprzyjemna atmosfera. Nie podoba mi się. Wioskowi kogoś szukają. Mówią, że potwór wyszedł z ciemnej strony i chcą go znaleźć i zabić. Krzyczą, że nie będzie litości. Wchodzę trochę w tę ciemną stronę. To taka strefa pośrednia, gdzie i jedni i drudzy bywają. Ale teraz ludzi jest dużo. Krzyczą do mnie, żebym nie szedł dalej. Myślą, że jestem chłopcem. Ostrzegają, że widzieli potwora i że na niego polują i mogę im pomóc, ale powinienem się uzbroić. Woła mnie jakaś wioskowa dziewka. Odciąga szybko spod ciemnej strony i wręcza zaostrzony, drewniany kołek. Patrzę na niego z zażenowaniem. Na nich wszystkich – patrzę z obrzydzeniem. Coś się rusza w krzakach. Oni tego nie zauważają. Odchodzę trochę, bo mam ich dość. Są głupi. I okropni. Z ciemnej strony wylatuje nad polaną coś na kształt jaskrawo-biało-różowego balonika. Powoli leci w stronę drogi. Droga jest granicą dla ciemnych istot, ale tylko za dnia. Wiem to. U ludzi jest dzień. Za balonikiem coś biegnie. Nie widzę co. Ale wiem, że mimo, że jest szybkie, to z jakichś przyczyn nie może go dogonić. Balonik jest ze światła. I leci do światła. Przelatuje przez drogę i zatrzymuje się na jasnej polanie, przy drzewie. Idę tam. Ma kształt serca. Kiedy po nie sięgam, widzę ją. Stoję nagle przodem do drogi. Widzę jej odnogę, która prowadzi w ciemny las. Na drodze stoi młoda dziewczyna. Czarne włosy spadają jej na twarz. Ma na sobie białą, poszarpaną halkę. Obraz niczym z horroru. Wiem, że to jej ludzie się super bali, ale nie rozumiem dlaczego. Jakby w odpowiedzi pojawia mi się przed oczami kilka krwawych obrazów. Czuję nienawiść i strach tych ludzi. Czuję, jak napiera na mnie ze wszystkich stron. Dziewczyna stoi i patrzy. Wygląda bardzo niepokojąco i ten niepokój wzbiera we mnie. Wiem, że jest wampirem. Bardzo silnym. Wiem, że ludzie najchętniej zabiliby ją, gdyby mogli. Teraz by mogli, bo stoi na pograniczu. Ale wokół niej tańczą cienie. Balonik. Patrzę na balonik, ale okazuje się, że nie ma sznurka. Sięgam ku niemu i wyciągam, nie wiem skąd, złotą nitkę. Dziewczyna jest wściekła. Najchętniej by mnie zabiła, gdyby mogła przejść przez drogę. Czuję to. Nie, nie, nie. Nie. Ja chcę ci oddać balonik! Myślę. Zdaję sobie sprawę, że wciąż trzymam kołek. Wyrzucam go i idę w jej stronę. Wokół niej zaczyna kłębić się coraz więcej ciemności. Kiedy przechodzę przez graniczną drogę czuję, jak mrok śledzi każdy mój ruch. Dziewczyna wstrzymuje się z atakiem tylko dlatego, że jeszcze jestem na pograniczu. No i widzę, że nie rozumie, czemu nie wołam wieśniaków. Wchodzę w cień. Jestem już całkiem w ciemnym lesie. Słyszę, jak któryś z wieśniaków krzyczał, żebym wracał. Żebym tam nie szedł. Mówią, że jestem straconym chłopcem i będą mnie opłakiwać. Wiem, że nie widzą mnie od kiedy jestem po ciemnej stronie. Teraz widzą mnie tylko ci, co też tu są. Stworzenia nocy. Dziewczyna jest nagle dalej, przez co muszę wejść głębiej. Mam wrażenie, jakbym szło w jakąś gigantyczną pułapkę. No ale co zrobić? Przecież ten balonik był dla niej ważny. Wiem, że mega jej na nim zależało. Oddałaby życie, gdyby mogła. Nie boję się nocy. Już nie. Las mnie przecież nie przeraża. Choć ten, zdaje się robić wszystko, żebym się jednak obsrało ze strachu. W końcu udaje mi się podejść do dziewczyny. Jest super ładna. Wow. Jakby to było coś nowego w moich snach… To pierwszy raz, kiedy przemyka mi świadomość, że śnię. Ale ginie zaraz. Dziewczyna zachowuje się jak totalny upiór. I patrzy na mnie tym przerażający wzrokiem. Uśmiecham się przyjaźnie. Wyciągam rękę z balonikiem. Patrzy zaintrygowana. Widzę, że nie rozumie, czemu nie uciekam i czemu oddaję jej balonik. Myśli, że to podstęp. I wtedy coś mega napiera na mnie z tyłu. Czuję przeszywający lęk. Wiem, że nie jest mój. Ale zaraz z balonika płynie do mnie ciepłe uczucie miłości. Przetwarzam je w sobie i wyrzucam tyłem serca. Wiem, że rozchodzi się na wszystkie strony. Lęk znika. Dziewczyna zdumiona. „To moje”, mówi w końcu. „Wiem” odpowiadam i podchodzę jeszcze bliżej, z wyciągniętą ręką. „Proszę. Oddaję.” „Byłeś z wieśniakami,” mówi z lekkim wyrzutem, a trochę jakby się usprawiedliwiając. „Tylko przechodziłem,” zapewniam. Z tęsknotą patrzy na balonik. Potrząsam ręką, żeby wiedziała, że chcę jej go wręczyć, ale ona ze smutkiem kręci głową. „Ja nie mogę jej tu mieć.” „Jej?” dziwię się. Ona tylko patrzy. Widzę, jak kraja jej się serce. Nie rozumiem, czemu nie sięgnie po balonik, skoro tak za nim tęskni. To jej balonik. Powinna móc go mieć. To wszystko jest bez sensu. Irytuję się na te głupie zasady. Na wrzeszczących wieśniaków, na ciemne siły, co to niby są straszne i złe, na światło, które przyciąga do siebie inne światła i pozostaje obojętne. To wszystko jest mega, mega bez sensu. A ta dziewczyna jest taka ładna… Normalnie jakby była starsza odemnie… Och Bogowie, to byłoby piękne! Ma takie idealne rysy twarzy. No ale teraz potrzebuje wsparcia. Spoko. Nic, tylko ją przytulić. Robię krok, ale ona się odsuwa, jakby znała moje zamiary. „Nie możesz” mówi. „Bo co?” pytam wkurzone. Wiem, że ona też by się do mnie przytuliła. Ale coś ją trzyma. „Bo takie są zasady. Powinieneś stąd wyjść, zanim przyjdzie królowa. Zniszczyłeś jej cienie, więc pewnie niedługo przybędzie. Lepiej uciekaj.” „Nic nie niszczyłem!” zapewniam. „Słuchaj, nie wiem jakie tu macie zasady, ale jeśli zabraniają ci mieć swój balonik, to są głupie. Jest twój. I możesz go mieć. Koniec kropka. I jeśli ktoś będzie miał z tym problem, to możesz powiedzieć, że to ja ci go dałem.” Sięgam po jej lewą rękę i próbuję obwiązać na niej balonik, ale nic z tego. Nie chce się trzymać. Sięgam po prawą, ale jest jeszcze gorzej. „Zasady są ustalone odgórnie” mówi dziewczyna. „Nie możesz ich złamać.” „Sraty pierdaty! Jako na górze tak i na dole. Jako na dole tak i na górze! Nie mogę odgórnie, to ustalę oddolnie!” zapewniam. Irytacja sięga już we mnie zenitu. To przechodzi ludzkie pojęcie. Patrzę na iskrzący balonik i myślę o tym, że trzeba będzie to zrobić mechanicznie. I mam. Jest pomysł. Patrzę na dziewczynę. „Będzie ci przeszkadzało, jak nieco go zmodyfikuję?” pytam. „Będzie tym samym, ale trochę inaczej będzie wyglądał” dodaję od razu. „Kształt i tak nie ma znaczenia” mruczy pod nosem. Widzę, że ona też się powoli irytuje na te wszystkie reguły. Nie podobają jej się. O bogowie. To na chuj ich przestrzegasz? Boli ją, że tak stoję obok z tym balonikiem a ona nie może go dotknąć. Już ja wam pokażę! myślę i sięgam znów dłonią do skrzącego się serca. Wciskam ją jakby do środka i dzielę. Teraz to już nie jest balonik tylko energetyczne, pulsujące światło. Jedną część przesuwam po złotej nitce na drugi jej koniec. Łapię sznurek na środku, a kule światła unoszą obie strony do góry. „Chcesz swój balonik?” pytam. „Bardzo, ale…” zanim kończy, łapię ją i obwiązuję złotą nitkę pod piersiami. Z tyłu pleców zakręcam, żeby się nie rozwiązało i przyklepuję do ciała. „To możesz mieć swój balonik!” oświadczam dumnie. Trzyma się. Nitka iskrzy się żywą energią w miejscu, w którym dotyka ciała dziewczyny. Wiem, że nic jej nie zerwie, choć jest cieniutka. Dziewczyna ze zdziwieniem przygląda się sobie. Odwraca głowę w jedną i w drugą, chcąc zobaczyć obie świetliste kulki na końcach sznurka. Unoszą ją nieco. Jej twarz promienieje. Patrzy na mnie uradowana. „Dziękuję” mówi. Z zadowoleniem kiwam głową. „I pamiętaj, że nikt nie ma prawa ci tego zabrać” dodaję, „jest twoje i już. Balonikiem nikogo nie skrzywdzisz. Jak nikogo on nie krzywdzi, to możesz go mieć. Koniec kropka wykrzyknik!” drę się w ciemność. Do lasu. „To jej balonik i wara wam od jej balonika! Może go mieć. Postanowione. Amen! Przepiszcie to tam sobie w zasadach! Jak ktoś chce mieć swój balonik, to może!” Dziewczyna patrzy na mnie zdziwiona. Nie pojmuje mnie. Ja jej też. Po co zgadzała się na to, co jej nie odpowiada? Nagle czuję, jak lasem coś wstrząsa. Przechodzi mnie chłód. Wiem, że to ciemność w jego środku się kotłuje. I już wiem, że to tam mam iść. Tam znajdę odpowiedź na moje pytanie. „Będziesz musiał zapłacić” mówi dziewczyna. „Ale możesz jeszcze uciec,” dodaje. „Jak się pospieszysz, to dasz radę. Idź na swoją stronę. Ty jesteś ze światła. Idź do światła i nigdy więcej nie wchodź w mrok”. Nagle zaczynam czuć dziwne ssanie w żołądku. Cena najwyraźniej będzie wysoka. Pani cienia mnie wzywa. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio rozmawialiśmy twarzą w twarz. Patrzę na dziewczynę. Myli się. Nie jestem ze światła. Jestem dziecięciem światła i mroku. Dlatego mogę wywierać wpływ na oba. Ale i oba żądają ode mnie zapłaty. Dobrze, że umiem się targować. Śmieję się pod nosem. „Dzięki, ale nie bawi mnie uciekanie. Mam z kimś do pogadania,” mówię i ruszam w noc. W sumie to kurewsko się boję wewnątrz. Ale wiem, że to nie mój lęk. Chamskie zagranie z tym. Ogromnie uciążliwe się stawia kroki przy takich uczuciach. Splatam palce i wykręcam dłonie „It’s show time!*”
Skończyło czytać i podniosło na nie wzrok. Siedziały wpatrzone, z wyrazem szoku na twarzach. Anja opowiadała im swój ”sen” wielokrotnie. Długo twierdziła, że postać, która ją wtedy odwiedziła, tak naprawdę była boskim wysłannikiem, który pozwolił jej zatrzymać pewne ze swoich dawnych cech. W innym przypadku miałyby one zostać przegnane przez wampiryzm i tym samym zamienić jej serce w lód.
Anja opowiadała, że wysłannik bogów miał trzy pary skrzydeł i jaśniał na wszystkie strony. Miał złote włosy i miłą twarz. A w oczach ponoć krył się cały wszechświat. A kiedy wiązał wokół niej złotą nić, którą notabene dziewczyna opisywała jako jego włos, po jej ciele rozchodziło się błogie ciepło. Tutaj należałoby również zwrócić uwagę, że Anja stała się jednym z potężniejszych wampirów, gdyż od przemiany miała kilka znaczących atutów. Słońce i srebro działały na nią przeciętnie dwa razy słabiej niż na całą resztę. Żeby ją znacząco osłabić, trzeba jej było potężniejszych dawek jednego i drugiego. Oprócz tego, w wielu z podań o walkach Aniołów z wampirami opisywano, że to Aniołowie podarowali ludziom srebro. Upletli srebrne łańcuchy ze swoich włosów i wręczyli ludziom, by mogli zabezpieczać swoje siedziby. Drobne fragmenty przekazali w formie biżuterii i dodatków do ubrań, by ludzie zawsze byli chronieni. Z części włosów wyrobiono naczynia, by gospodarze zawsze wiedzieli, kto z nimi biesiaduje.
Wracając jednak do snu, dziewczyna pamiętała jeszcze dalszą część. Pamiętała, że postać poszła do najciemniejszej części lasu. Pamiętała, że rozmawiała z wampiryczną formą Elżbiety, choć nie mogła usłyszeć o czym. I wiedziała, że prócz ich matki, miała się tam zjawić sama Królowa Nocy. Najwyższa, wzbudzająca we wszystkich paraliżujący, czasem wręcz śmiertelny strach. Dziewczyna martwiła się, że gdy Królowa dosięgnie wysłannika niebios, zniszczy go.
— Nie zniszczyła cię — wydusiła z siebie. — Jakim cudem, cię nie zniszczyła? — dziwiła się.
Nir uśmiechnęło się beztrosko.
— Nie pamiętam dokładnie — odparło, drapiąc się po głowie. Jakby z zakłopotaniem. — I nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, bo mnie przyblokowało wtedy. A potem się obudziłom. Mega wściekłe, bo nagle coś tam wybuchło i mnie wywaliło. Pamiętałom tylko, że ogromnie skomplikowanym było się tam dostać i że trzeba było robić jakieś ściśle określone rzeczy. Na przykład pukać siedem razy, przejść przez dziewięć bram… Przez ostatnie trzy z jakąś eskortą… I wyło coś we mnie jak przełaziłom przez te bramy. Jakby na alarm. Widziałom, że nie mam zbyt wiele czasu, zanim mnie stamtąd zabiorą. Mam w snach taką ekipę ratunkową, która często mnie wyciąga z niebezpiecznych sytuacji. A wtedy wchodziłom na jakieś ultra głębokie poziomy. Ale mega chciałom się z zobaczyć z Panią Nocy, skoro już mogliśmy porozmawiać.
— Porozmawiać z Panią Nocy — powtórzyła Cerion. — Ty w ogóle wiesz, czym jest Pani Nocy? — rzuciła z pretensją.
Nir niepewnie spojrzało po pozostałych. Uśmiechnęło się głupawo.
— He he… No… Wiem, że jest mega urocza! — powiedziało zadowolone.
Jordan zrobiła face palma, Anja szerzej wytrzeszczyła oczy, choć zdawało się to już niemożliwe. Cerion ze wszelkich sił starała się okiełznać swoją irytację.
— Pani Nocy — powtórzyła, ale jej ton stawał się coraz bardziej gniewny. — Najwyższe, legendarne uosobienie mocy wampirów. Czysta potęga sama w sobie, którą osobiście spotkać zdołali tak nieliczni, że jej istnienie jest podważane. Czysta ciemność. Obezwładniająca, bezwzględna i mroczna moc. A ty… — z sykiem wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby. Walczyła, by nie wyrwać się i nie strzelić Nir w twarz za taką zniewagę. Anja, wciąż z szokiem wpatrując się w młokosa, wyciągnęła rękę, na ślepo odnalazła kolano siostry i poklepała uspokajająco. Nie chciały rękoczynów. — Ty mówisz, że ona jest „urocza”! — ostatnie słowa powiedziała podniesionym i grożącym tonem.
Jasne oczy patrzyły na nią zdezorientowane. Na ściągniętej lekko twarzy malowała się niewinność.
— No… — zaczęło Nir, ale zrozumiało już, że powinno uważać na słowa. Nie wiedziało, których może użyć, żeby nikogo nie urazić. Ale taka była prawda. Pani Nocy ze snu, wydawała się Nir ogromnie zachwycająca i kochana. Co prawda na wszystkie strony pluła lawą i cieniem, a wielu poziomom, na których się przejawiała towarzyszyły potępieńcze wrzaski cierpiących… Ale ogólnie wydawała się całkiem miła. A fakt, że najchętniej pożarłaby Duszę Nir, jedynie dodawał jej tego zadziornego pazura, który młode uwielbiało.
Rudzielec westchnął, bo nie wiedział, co miałby powiedzieć. Przecież nie będzie kłamać.
— Moglibyśmy na chwilę zostawić ten temat? — poprosiła Anja. — Muszę… zresetować swoją głowę. To za dużo.
Jordan z ulgą przyjęła tę wiadomość. Konfrontowanie lekkoducha Nir z poważnym podejściem Cerion do spraw wampirów, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Jej siostra nie miała najmniejszego dystansu, jeśli chodziło o szacunek dla ciemnych mocy, a samo pojęcie szacunku, też miała ściśle określone.
— Jeszcze tylko jedno — najstarsza uniosła w stronę Anji palec wskazujący, chcąc ją uciszyć. — Powiedziałaś, że polazłaś tam, bo wiedziałaś, że znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie… — przypomniała, wpatrując się w Nir, które potwierdzająco kiwnęło głową — Co to było za pytanie?
Słońce uśmiechnęło się speszone. Powierciło się w fotelu i wbiło w niego głębiej, jakby chciało się schować.
— To już osobiste kwestie — odparło wymijająco.
Kasztanowłosa przygryzła dolną wargę i zamknęła oczy. Ciężko jej było znosić jakiekolwiek odmowne odpowiedzi. Nie przywykła do tego. Zwłaszcza, kiedy nie rozmawiała z wampirem, bądź kimkolwiek potężniejszym od siebie. Jej lewa noga zaczęła podrygiwać nerwowo.
— Czyżby taki małolat wystarczył, by wyprowadzić cię z równowagi, siostrzyczko? — zadrwiła Jordan, próbując ratować sytuację. Wiedziała, że starsza uwielbia udowadniać, jak mało rzeczy jest ją w stanie naprawdę dotknąć. — Głupawy uśmieszek i już tykasz, jak bomba zegarowa?
— Na bogów, zachowujecie się, jakby to wszystko było jakieś ultra ważne i prawdziwe. No chadzam sobie czasem w różne miejsca w snach, ale to przecież mógł być tylko wymysł mojej wyobraźni!
Jordan zacisnęła dłonie i aż skrzywiła się na tak wielką przeszkodę, rzuconą na drogę do pokojowego zakończenia sytuacji. Wyciągnęła otwartą dłoń i lekko szarpnęła Słońce za kamizelę.
— Kochanie, ratuję cię teraz — wyjaśniła, widząc na nowo zniecierpliwioną Cerion. — Nie utrudniaj, proszę. Po prostu… zamilknij na chwilę.
Jasne oczy zwróciły się w jej stronę, a potem znów zerknęły na Cerion. I zobaczyły. W końcu zobaczyły, jak wiele wysiłku kosztuję kobietę względnie spokojne podejście. Nir zacisnęło usta i kiwnęło głową na znak zgody. Ale kiedy Jordan chciała zabrać dłoń, szybko chwyciło ją swoją i trzymali się tak między fotelami. Wampirzyca uśmiechnęła się lekko i ścisnęła uspokajająco. Zaraz jednak zwróciła się do siostry.
— Poza tym, Cerion, pamiętaj, ludzie są głupi. Ich ignorancja nie zna granic — powiedziała spokojnie. Nir spojrzało na nią z ukosa, ale puściło płazem obelgę. Wszystko, byleby nie wchodzić w konflikt. Zwłaszcza, że uwaga zdawała się trafić do zbulwersowanej. Noga przestała skakać. Ale coś wciąż ją gryzło. Musiała więc cokolwiek z siebie wyrzucić.
— Racja — przyznała. — Jednak myślałam, że zaprosiłaś nas po to, by pomóc udowodnić, że ona akurat, człowiekiem n i e jest — wycedziła.
Jordan syknęła, jak poparzona srebrem. Znów skrzywiła twarz i zacisnęła wolną dłoń w pięść. Niepewnie zwróciła się w stronę Nir, które spoważniało. Sztywno i chłodno wpatrywało się w Cerion, po czym z kamiennym wyrazem przeniosło wzrok na kochankę.
— Zaprosiłaś je po co, przepraszam? — niedowierzało. Głos miało przy tym wymuszenie miły, lecz jego nadzwyczajna wysokość zdradzała wkurwienie. Podobnie miażdżący palce uścisk.
Wampirzyca westchnęła ciężko. Plusem było, że Cerion rozbawiła ta sytuacja na tyle, by przegnać ryzyko fizycznej konfrontacji.
— Zanim się śmiertelnie na mnie obrazisz, możesz chociaż wysłuchać naszych argumentów? — spróbowała.
Rude brwi uniosły się wysoko, marszcząc czoło. Zmrużone oczy nie wróżyły nic dobrego. Nir puściło rękę kobiety i przeczesało włosy do tyłu.
— Hmmm… Nie, poczekaj, bo nie wierzę… — burknęło, szczerze zszokowane. — Po naszej ostatniej rozmowie, kiedy zgodziliśmy się — podkreśliło gestem — z g o d z i l i ś m y się, że zostawisz ten temat, ty… Zapraszasz dwójkę, obcych mi wampirów, do miejsca, w którym mieszkam, nie mówiąc mi o tym, choć wiesz, jak nie lubię z zaskoczenia się socjalizować. Mało tego! Jeszcze omawiasz z nimi, tymi obcymi mi wampirami, warunki mojego jestestwa i próbujesz użyć ich wiedzy jako argumentów, mających zadać kłam temu, co z ogromnym kurwa trudem się o sobie dowiadywałom przez te wszystkie lata życia. Serio, Jordan? Serio?
Pani domu spojrzała po siostrach, mając nadzieję, że może podsuną jej jakiekolwiek koło ratunkowe. Obie jednak nie miały pojęcia co robić. A Cerion, dodatkowo, zdawała się w końcu dobrze bawić. Jej usta bezgłośnie sparafrazowały wcześniejszy docinek Jordan w jej kierunku. „Lubię patrzeć, jak cierpisz”.
— Nie wierzę — powtórzyło Słońce. — No kurwa nie wierzę. Po tym wszystkim, o czym rozmawialiśmy? Czy ty w ogóle zrozumiałaś, co mówiłom? Boże, proszę powiedz, że nie zrozumiałaś — powiedziało z ogromnym zawodem w głosie.
Jordan zrobiła przepraszającą minę. Westchnęła.
— Nie mogę — przyznała. — Zrozumiałam.
— To na chuj żeś to zrobiła teraz?! — wybuchło, choć wciąż powstrzymywało wile irytacji w sobie.
— Bo twoje podejście nie ma sensu — rzuciła. — Odpowiedź jest tuż za rogiem, a ty nie chcesz na nią patrzeć, bo się boisz.
Nir zamrugało, dotknięte jej słowami.
— Łaaał — szepnęło zdegustowane. — Odpowiedź już dostaliśmy, przypominam. Fakt, że cię nie zadowoliła… To już chyba twój problem. Więc… — rozejrzało się po pokoju. — Ja was może zostawię, wybaczcie. Zdaje mi się, że pies koniecznie chce wyjść na długi spacer — oświadczyło porozumiewawczo i wstało. — Miło było cię poznać, Anja, znów — dodało znacząco, po czym skinęło do Cerion. — Cerion.
— Nir — kobieta odpowiedziała skinieniem.
— Miłych dyskusji — rzuciło na koniec. — Polecam na temat siebie, a nie innych. To naprawdę może być interesujące — i wyszło.
Kobiety spojrzały po sobie.
— I nici z dzisiejszego ruchanka — rzuciła prześmiewczo najstarsza. Obie siostry wywróciły oczami. Jordan ze zrezygnowaniem odchyliła się w fotelu.
—W większe gówno mnie nie mogłaś wpakować?! — burknęła do złotookiej.
— A, a, a! Mnie do tego nie mieszaj, kochana. Było dodać, że to informacja super tajna — broniła się Cerion. I miała rację.
— Ale czy ty nie wspominałaś, że ono jest jakieś nadzwyczaj spokojne? Że trudno je zirytować i łatwo wybacza? — zagadnęła Anja. — To co to było?
Jordan wodziła oczami po suficie.
— Heh. Widzisz… Może tak być, że naruszyłam właśnie jedną z fundamentalnych zasad, jakie przyjęliśmy. I to po ogromie dyskusji i dogłębnych analiz tematu. I niedawnym ustaleniu — wyjaśniła niewygodną prawdę.
— Łaaaał, Jordi. To chamskie nawet jak na ciebie — zawyrokowała najmłodsza.
— No ale mam rację przecież! Nir nie jest człowiekiem! Byłoby zadowolone, gdyby się okazało, że nie jest, ale nie chce robić kolejnych testów, bo się boi, że każdy dobitniej wskaże, że jednak jest istotą ludzką.
— Czyli jakiś już wskazał? — dopytała.
— Ech… Tak. Poprosiłam Hollinsa, żeby wykonał test z krwi. Wyszło, że jest ludzka, wiec Nir się zamknęło i już nie chce rozważać innych możliwości.
— Oooch — Anję naglę olśniło. — To czemu zgodziłaś się, że nie będziesz tego kwestionować?
Jordan tylko rozłożyła ręce. Zgodziła się, bo wiedziała, że tego Słońce od niej oczekuje. Ale od początku zakładała, że nie zamierza na tym poprzestać.
— Teraz już lepiej rozumiem — ciągnęła blondynka. — Ale ty też powinnaś — stwierdziła.
— W jakim sensie? Jej zacietrzewienie wynika z bólu, przed którym ucieka. Informacja, że istnieją nadnaturalne istoty, a ono jest tylko człowiekiem wywołuje ból. Więc żeby go uniknąć, woli porzucić temat i starać się na nowo wsadzić taką możliwość do świata fantazji. Napędza to strach przed konfrontacją marzeń z rzeczywistością. A to bez sensu!
— Czyyyżby? — zagadnęła dziewczyna z cynicznym uśmiechem. Zaraz jednak żachnęła się i udała zrozumienie. — Masz rację. Ty i twoja chęć udowodnienia jej nadzwyczajności to zupełnie co innego — mówiła z udawanym przekonaniem. — Ciebie w końcu napędza strach przed bólem, jaki wywołałaby jej śmierć. Ono uparcie chce się zgodzić na wynik, zostawić temat i nauczyć się z tym żyć, by chronić się przed kolejnym zawodem, a ty uparcie nie chcesz zgodzić się na wynik, bo tobie też on nie po drodze. Ono chowa się przed bólem nie chcąc dalej potwierdzać swojego człowieczeństwa, a ty schowasz się przed bólem odcinając od niego, jako istoty ludzkiej. Masz rację. Ta obietnica, którą na nas wymusiłaś, to zupełnie inna sytuacja niż niechęć przeprowadzenia kolejnych testów. Naprawdę, Jordi, całkiem inna sytuacja — zakończyła sarkastycznie. — W ogóle nie widzę podobieństwa. Jej zachowanie jest g ł u p i e .
Jordan chciała coś powiedzieć, ale ugodzona faktami, jedynie przejechała językiem po zębach i zrezygnowała.
— Prawda w oczy kole? — dogryzała dalej, z wyzywającą miną.
Jordan westchnęła i w bezsilności wyrzuciła w górę ręce.
— To co ja twoim zdaniem mam zrobić? Miałaś kiedyś do czynienia z taką krwią? Krwią, która uodparnia na srebro i słońce? Mam tak po prostu porzucić temat? To niedorzeczne!
— Tego nie powiedziałam — broniła się. — Ale polecam, żebyś jednak za nią poszła i powiedziała prawdę. Całą — podkreśliła.
To całkiem zbiło Jordna z tropu.
— Mam iść i powiedzieć, że tak bardzo chcę udowodnić jej nadnaturalność, bo jeśli jest człowiekiem, to musimy się rozstać?
— Nie! — krzyknęła wręcz. — Zwariowałaś?!
— No to ja też już nie rozumiem — stwierdziła Cerion.
— Idź i powiedz, że po prostu bardzo ci na niej zależy i przeraża cię sama myśl o tym, że mogłoby zginąć. I dlatego tak bardzo chcesz sprawdzić wszystkie możliwe opcje.
Jordan i Cerion wyraziły spore zaintrygowanie sposobem, w jaki przedstawiła to siostra.
— W sumie…
— To prawie to samo — dokończyła Jordan. — Taka wersja jest bardziej akceptowalna? — chciała się upewnić. Najstarsza wzruszyła ramionami, a najmłodsza z niedowierzaniem pokręciła głową.
— Owszem — zapewniła. — A jak dodasz jeszcze, że będziesz je kochać niezależnie od wyniku, to już w ogóle zmięknie.
— Uuu! Jesteś brutalna — wcięła złotooka. — Kochać będzie, ale na odległość. Dobre niedopowiedzenie — szczerze pochwaliła pomysł. — Lubię cię taką.
Anja westchnęła ciężko. Nie o to jej chodziło. Ale po tym, co usłyszała, sama była na dziewięćdziesiąt procent pewna, że Nir jednak jest Aniołem. Więc taka drobna półprawda nie powinna w tym przypadku wyrządzić nikomu krzywdy.
Jordan analizowała, na ile zgodne są te pomysły z nią samą. Nie wpadła na nic lepszego, więc w końcu zdecydowała się spróbować.
— Teraz mam iść? — spytała jeszcze.
— Tak, teraz! — Anja nie mogła uwierzyć w ich niedomyślność. W sprawach międzyludzkich, jej siostry zupełnie nie rozumiały, na czym polegają zdrowe interakcje. Wampiry rozmawiały ze sobą głównie siłą, a ludzi zawsze można było zahipnotyzować. Były jak dwa roboty wśród nastolatków. Opierały się na analizie, faktach i sile, zupełnie nie licząc się z chybotliwym stanem emocjonalnym rozmówców.
Chwilę po tym, jak Jordan wybiegła z pokoju, Cerion przysiadła się nieco bliżej Anji. Nalała im obu, tym razem do szklanek, i tym razem zwykłego whisky.
— Więc… — zaczęła, po kilku łykach. — Ten wysłannik niebios… Czy myśmy tego kiedyś nie analizowały? — spytała. — Ty się tak uczepiłaś tego wydarzenia, że w końcu poczyniliśmy jakieś założenia, prawda?
Anja spojrzała na nią wymownie. Przechyliła szklankę i wypiła całą zawartość.
— Tak — przyznała, nalewając sobie jeszcze. — Ustaliliśmy, że najprawdopodobniej jest Serafinem.
Cerion zrobiła zatwierdzającą minę i kiwnęła głową.
— No tak… Czyli dobrze pamiętałam. Hmmm… — odstawiła szkło i wyszła z pokoju. Zaraz jednak wróciła, niosąc kartkę i ołówek. Zasiadła przy stole i w mgnieniu oka wykonała szkic. Pokazała go Anji, a dziewczyna ze zdziwieniem sięgnęła po papier. Przyglądała się niemal z czcią.
Rysunek przedstawiał istotę o chybotliwych, nieco rozmazanych konturach. Istota była dość długa. Miała dwie pary rąk, w czym jedna z nich była uniesiona ku górze, tworząc „v” a z drugiej, lewa ręka przysłaniała promieniujące serce, a prawa była wyciągnięta w kierunku obserwatora. Twarz postaci była niewyraźna, ale patrząc na całokształt, jakoś tak obierało się, że wyraz ma całkiem miły. Wokół głowy, na wszystkie strony falowały kosmyki, a narysowane zostały w taki sposób, że też sprawiały wrażenie, jakby świeciły. Na środku czoła był kolejny świecący punkt. Ale z boku głowy, niczym przesunięta na bok maska, było coś na kształt zwierzęcej czaszki. Element zupełnie niepasujący do całej reszty. Zza pleców postaci dumnie sterczały dwie pary skrzydeł. Górna znaczenie większa od dolnej. Skrzydła również zdawały się świecić. Na poziomie miednicy istoty, wszystko się zamazywało. Linie przecinały się w niewyjaśniony sposób, ale koniec końców tworzyły coś na kształt wbitego w ziemię słupa. Jakby pień, zakorzeniający się w gruncie.
Anja nie mogła znaleźć słów. Miała wrażenie, że łzy napływają jej do oczu. Uczucie, którego doznała, gdy wysłannik niebios podszedł do niej i obwiązał swym złotym włosem, ponownie eksplodowało w całym jej ciele.
— To… Skąd wiedziałaś? — spytała rozedrgana, przenosząc oczy z obrazka na siostrę.
Ta ostatnia odwróciła wzrok i kiwnęła brwiami. Cmoknęła, wpatrując się w przestrzeń.
— To coś nakłada się na obraz Nir, kiedy na nią patrzę. Zupełnie, jakby właśnie tak naprawdę wyglądała. Czy wyglądało, niech już wam będzie. Świeci się. Nie zauważyłaś?
— T-trochę tak… — przyznała. — Ale na pewno nie widzę czegoś takiego!
Cerion machnęła ręką, bagatelizując sprawę.
— Zawsze widziałam aury wyraźniej niż wy. To był jeden z głównych powodów, dla których Elżbieta zdecydowała się mnie przemienić.
— Ale to? — dopytywała dziewczyna, machając szkicem. — Ja nie potrafiłam tego nawet opisać tak dokładnie.
Cerion sięgnęła po kartkę i przyjrzała się swojemu dziełu.
— I tak nie jest idealne. To wszystko jest bardzo subtelne i miesza się cały czas. Nie jestem w stanie dokładnie tego zobaczyć. Ten dół… Tam jest coś innego, ale nie wiem dokładnie co. I skrzydeł ma dwie pary…
— Bo trzecia była malutka — pospieszyła z wyjaśnieniem. — Jakby dopiero się… nie wiem… miała opierzyć? — próbowała wyjaśnić. — Choć oczywiście skrzydła nie były z piór… — wyprostowała się nagle i spojrzała na siostrę z poważną miną. — Powiemy Jordan?
Cerion westchnęła.
— Jordan też to okazyjnie widzi. Tylko nie potrafi uchwycić tego obrazu, zrozumieć, co jej przed chwilą mignęło. Bardziej powinniśmy się zastanowić nad tym… Czy powiemy Nir?
C.D.N.
Słowniczek:
*Schutzstaffel — w skrócie SS, pol. „oddział ochronny NSDAP”.
*kiss-marry-punch — pocałuj, poślub, przywal. Gra, polegająca na zdecydowaniu z kim/komu pytany wykona przedstawione czynności. Zwykle wybór jest między trójką kandydatów.
*Oh my! Come on, Jordi! There must be something. — Och jej! No dalej, Jordi! Musi coś być.
* It’s show time! — Czas na przedstawienie!