Miłości (II). Razem czy osobno?
11 czerwca 2014
Miłości
Szacowany czas lektury: 12 min
W sobotę człowiek chciałby się wyspać po piątkowej zabawie. Niestety, nic z tego. Jakiś nie znający litości kat wydzwaniał już od wpół do siódmej. Dwa razy Marcel zignorował telefon, warcząc wściekle i plując wyzwiskami. Za trzecim razem wyłowił go z kieszeni spodni rzuconych wczoraj byle jak na podłogę i spojrzał na wyświetlacz. No tak, Tereska. Miał do niej pojechać, ale na litość boską, nie o świcie...
Odebrał i przełączył na głośnik. Nie zdążył nawet wymamrotać powitania. Położył głowę z powrotem na poduszce i zamknął oczy.
– Marcel, dzwonię do ciebie i dzwonię – szczebiotała Teresa mocno czymś przejęta i chyba na granicy płaczu. – Coś się stało? Marcel, ja tu czekam, to naprawdę ważne, przyjedź, proszę cię, musisz przyjechać!
– Dobrze, skarbie – zdołał wtrącić. – Obiecałem, to przyjadę. Mogę chociaż spodnie na tyłek wciągnąć i zjeść śniadanie? – dodał tonem nagany. – Obudziłaś mnie, jest siódma rano.
– Ale to naprawdę bardzo ważne, całe moje życie legło w gruzach!
– Co się stało?
– Nie przez telefon. Proszę, pospiesz się. Zaraz się załamię...
Oprzytomniał wreszcie i przetarł oczy. Teresie nieczęsto zdarzało się przesadzać, choć mógł się założyć, że tym razem dla pokreślenia melodramatyzmu sytuacji nie zmrużyła oka przez całą noc. Nie raz próbowała nim manipulować, czego szczerze nie znosił. Usiadł na łóżku i spuścił nogi na podłogę.
– Już jadę – powiedział rzeczowo i rozłączył się.
Nie tracąc czasu umył się i ubrał, może to rzeczywiście coś poważnego. Zbiegł po schodach, skoczył na moment do kuchni i porwał słodką bułkę z chlebaka, żeby choć w samochodzie coś przegryźć. Pogłaskał machinalnie kotkę siedzącą jak zawsze na stole. Dzisiaj nici ze wspólnego śniadania. Roześmiał się pod nosem, humor od razu mu się poprawił.
Na szczęście o tej godzinie w sobotę nie było w mieście dużego ruchu, więc dojechał na miejsce w rekordowym tempie.
– Och, Marcel – powitała go Tereska w progu kawalerki, teatralnie rzucając mu się w ramiona, jeszcze zanim zdążył zamknąć drzwi. Wydawała się naprawdę przejęta życiową katastrofą, która na nią spadła. Miała zaczerwienione i podpuchnięte oczy, co na tle okrągłej, jasnej twarzy, pod grzywką rudych włosów, wyglądało dość upiornie. Pokryty gęsto piegami zadarty nosek wtuliła w bluzę Marcela.
Pochylił się i pocałował ją w skroń.
– Zaraz mi wszystko opowiesz. Tylko się rozbiorę. Skarbie, drzwi są otwarte.
Bez dalszych ceregieli wyswobodził się z jej uścisku, zamknął drzwi, zdjął kurtkę i buty. A potem zaprowadził dziewczynę do pokoju i posadził na wersalce. Usiadł obok.
– No, mów.
– Nie mam okresu... – jęknęła, gniotąc z przejęcia brzeg zielonej, i tak już pogniecionej bluzki.
Uśmiechnął się, starając się ukryć rozbawienie.
– Spokojnie. Od tego się nie umiera. Kiedy miał się zacząć?
– Trzy dni temu...
– Robiłaś test?
– Nie, nawet nie kupiłam... boję się.
– Czego się boisz? Kobiety w twoim wieku rodzą bez komplikacji.
– Nabijasz się ze mnie!
– Nie. Usiłuję ci pokazać, że robisz z igły widły. Z kim się bzykałaś dwa tygodnie temu?
Wykrzywiła usta z wyrzutem.
– Z nikim... Przecież wiesz, że ja tylko z tobą...
– Więc nie jesteś w ciąży. Ja się pilnuję.
– Nie zawsze! Niedawno przecież... sam chciałeś...
Marcel skojarzył tamtą noc. Owszem, chciał. Był mocno nabuzowany, ona taka rozgrzana i śliska... Zalałby jej pochwę spermą, nawet gdyby się gwałtownie broniła. Chciał zobaczyć, jak biaława maź wypływa spomiędzy jej ogolonych warg i spływa rowkiem w dół... O, z rozkoszą by to powtórzył. Ale przecież nie po to, żeby ją zapłodnić.
– Oprzytomniej. To było z miesiąc temu. I miałaś potem okres.
– Może... Ale wiesz, że stosunek przerywany nie zawsze jest skuteczny... Czasem nie zdążysz zabrać...
Nie patrzyła mu w oczy. Uchwycił drobną zmianę w jej zachowaniu, jakiś niesprecyzowany zgrzyt, może napięcie w głosie, może nerwowy ruch ramion... W sekundę nabrał pewności. O, nie... nie pozwoli się tak prostacko zmanipulować.
– Nie rób ze mnie trzynastolatka, który dmucha koleżankę z klasy nie mając pojęcia, skąd się biorą dzieci.
– Ale... o co ci chodzi? – przybrała minę skrzywdzonej dziewczynki.
– Jeśli jesteś w ciąży i będziesz upierała się, że ze mną... każę ci zrobić test na ojcostwo.
Zrozumiała, że ją przejrzał, wybuchła płaczem. Jak mogła tak naiwnie pomyśleć, że Marcel da się nabrać? Zrobiło mu się jej żal, przytulił ją z uczuciem, mocno i szczerze. Jeśli zaszła w ciążę, narobiła sobie nie lada kłopotów. A jego miała po to, żeby wszelkie kłopoty odsuwał na dystans pozwalający ujrzeć je mniejszymi niż są naprawdę.
– Nie płacz – powiedział łagodnie. Zastygła w bezruchu, w oczekiwaniu na ciąg dalszy, jakieś zapewnienia, obietnice... ale w tej jednej kwestii zamierzał ją zawieść.
– Co ja teraz zrobię?... – jęknęła przez łzy.
– Teraz? Pójdziesz pod prysznic. Potem ubierzesz się w świeże ciuchy, bo widzę, że w tych przewracałaś się całą noc z boku na bok. Ja w tym czasie skoczę do apteki po test ciążowy.
Popchnął ją lekko we właściwym kierunku, nie pozwalając na ani słowo sprzeciwu.
W aptece na rogu kolejki nie było, więc Marcel podszedł od razu do okienka.
– Poproszę test ciążowy i coś na uspokojenie.
– Dla pana czy dla żony? – zapytała pani magister z porozumiewawczym uśmiechem.
Rzeczywiście musiało to zabrzmieć zabawnie... Odwzajemnił uśmiech.
– Dla żony.
– Jak dla żony, to na wszelki wypadek dam łagodny, ziołowy środek.
– Bez torebki, proszę.
Nie znosił foliowych torebek i torebeczek, reklamówek i siatek... Pewnego pięknego dnia wielka chmura tego badziewia zasypała go, kiedy tylko otworzył szafkę nad blatem, i pokryła pół podłogi. Od tamtej pory wytoczył torebkom foliowym bezwzględną wojnę. Wyrzucił wszystkie na śmietnik i nie przyniósł do domu ani jednej nowej. A gość, któremu przyszło do głowy przynieść cokolwiek w reklamówce, po opróżnieniu z zawartości dostawał ją z powrotem. Obojętne, czystą czy brudną.
Marcela nie było tylko chwilę, ale Tereska już czekała zniecierpliwiona w kuchni na krześle, umyta i przebrana. Podał jej oba opakowania.
– Co to ma być?
– Chyba widzisz.
Aptekarka dała mu mocno reklamowane tabletki na uspokojenie, więc nie czuł się w obowiązku tłumaczyć oczywistego. Wlał wody do elektrycznego czajnika, włączył i przygotował dwie szklanki. Pogrzebał w lodówce w poszukiwaniu czegoś jadalnego.
Już był w połowie szykowania śniadania dla dwojga, kiedy zorientował się, że Tereska coś długo czyta ulotkę testu. Westchnął, przykucnął w wąskim przejściu między jej kolanami a szafką, i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy.
– Będziesz się denerwować tak długo, aż nie sprawdzisz. Odwagi, dziewczyno.
Do łazienki szła jak na ścięcie, z opuszczonymi ramionami, przygarbiona. Przed drzwiami jeszcze westchnęła głośno, żeby nie miał wątpliwości, że uważa to za sprawę życia i śmierci. Nie lubił takich scen, ale brał poprawkę na to, że kobiety rzadko kiedy mówią cokolwiek wprost.
Po kwadransie zapukał do Tereski, żeby znów ją popędzić. Gotowa siedzieć tam i zwlekać do wieczora. Usłyszał jej słaby głos.
– Czekam na wynik... jeszcze chwilę.
Słyszał, jak pochlipuje, ale nie zaprosiła go do środka, więc nie wchodził. Czekał cierpliwie pod drzwiami. Wreszcie wyszła, skrzywiona, z testem w zaciśniętej pięści.
– Pozytywny.
Westchnął i przytulił ją mocno.
– To jeszcze nie wyrok. Ciążę musi potwierdzić lekarz.
– Marcel... – rozpłakała się znowu. – Pójdziesz ze mną?
– Pójdę.
– Nie jesteś zły, że cię zdradziłam?
– Przecież wiesz, że nie jestem zazdrosny.
– A nie gniewasz się... że chciałam cię wrobić?...
Czy się gniewał? Na razie nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek własne emocje. Po co dziewczynę jeszcze dodatkowo dołować? Zastanowić się zdąży później, a tymczasem zamierzał pozostać rzeczowy i opanowany.
– Nie.
– Ja chciałam... chciałam cię mieć tylko dla siebie.
– Przecież wiesz, że to niemożliwe. Tłumaczyłem ci.
– Ale ja cię kocham! – chlipała mu w tors. – Nie mogę znieść tych wszystkich twoich panienek, które wyrywasz w klubach i gdzie się tylko da!
– Więc jednak mnie nie kochasz – stwierdził ze spokojem.
– Jak to nie?? To według ciebie dowodem miłości jest zgoda na zdradzanie?
– Dowodem miłości jest pełna akceptacja. Nie akceptujesz tego, kim jestem i jak żyję.
– Jak możesz tego oczekiwać?
Marcel uniósł brwi zdziwiony, ale nie odpowiedział. Jeśli teraz zacznie wyjaśniać, tłumaczyć się, tylko wpakuje się w niepotrzebną bitwę słowną, z której oboje wyjdą pokaleczeni. Jeśli sama nie rozumie, nigdy go nie wysłucha. Przestała szlochać, ale nadal przyciskała się do niego zachłannie.
– A ty mnie kochasz...?
– Tak, skarbie.
– Czemu więc nie chcesz ze mną być?
– Przecież jestem.
– Nie jesteś! Wczoraj posuwałeś jakąś lafiryndę, kiedy ja tu przeżywałam tragedię!
O, w mordę. Marcel poczuł jak jelita zawiązują mu się na supeł. Wziął dwa bardzo głębokie wdechy, zmusił brzuch do rozluźnienia się. Zrobiło mu się przykro.
– Widzę, że to już nie ma sensu...
– Co? – jęknęła nagle zaniepokojona.
– Nasza znajomość.
– Jak to? Nie możesz mnie teraz zostawić!
– Nie chcę cię zostawić. Ale nie zniosę nienawiści, jaką wkładasz w pretensje o to, że mam inne kobiety. Nie musisz tolerować mnie i mojego sposobu na życie. A ja nie muszę tolerować twojej zazdrości. Rozejdźmy się, tak będzie lepiej.
– Nie! Marcel, nie odchodź, proszę! Nie dam sobie rady sama...
– Dasz.
– Jak ja sobie poradzę z dzieckiem? Kto na nie zarobi, kiedy ja będę prać śpiochy?
– Tatuś. Skoro zrobił, niech zarobi.
– Nie... Nawet mu nie powiem... Po co mi dodatkowe kłopoty...
Marcel milczał. Darzył Tereskę szczerym uczuciem, czasem nawet nadmiernie ślepym, i nie wiedział, co robić. Nie chciał jej zostawiać na pastwę losu, ale jeśli do tej pory nie pogodziła się z faktem, że on nie należy do nikogo, pewnie nie pogodzi się nigdy i wkrótce oboje nie będą mogli znieść się nawzajem.
– Nie odchodź, błagam... Już nie będę... taka. Obiecuję.
Postanowił spróbować. Zerwać znajomość zawsze zdąży, a może ona ochłonie, przemyśli sprawę? Zaprowadził ją do pokoju. Rozłożył wersalkę, żeby oboje się zmieścili, i na leżąco zaczął delikatnie masować jej brzuch. Uwielbiała to. Liczył, że uspokoi ją i nastroi nieco bardziej optymistycznie, a potem razem rozprawią się z kilkoma większymi problemami związanymi z nagłą zmianą w jej życiu.
Otarła łzy i przyjmowała pieszczotę z wdzięcznością. Wiedziała, że robi to dla niej i że będzie przy niej tak długo, jak będzie potrzebny. Ale na jego warunkach.
Położyła palce na jego dłoni i popychając lekko w dół, dała do zrozumienia, że ma ochotę na coś innego. Rozpiął więc jej dżinsy i wsunął rękę pod majtki. Poczuł sterczące, odrastające po goleniu włoski. Nie lubił tego, już wolałby nawet naturalnie długie niż tę drapiącą szczecinkę, ale nic nie powiedział. Trudno mieć pretensje, że się nie ogoliła, skoro spodziewała się okresu. Masował ją delikatnie, żeby nie podrażnić skóry.
Ruszała się powoli w rytm ruchu jego palców, unosiła w górę i w dół, wzdychając co parę chwil. Nie patrzyła mu w oczy, ale sam dostrzegał już, że zaczyna się rozluźniać i zapomina o nieszczęściu. Przynajmniej na chwilę...
Kiedy tylko poczuł, że robi się śliska, wsunął w nią od razu dwa palce. Chyba ją zaskoczył, bo jęknęła i chwyciła go za przedramię. Obserwował uważnie, czy da mu znać, żeby się wycofał, ale ona nadal poruszała rytmicznie biodrami. Dostosował się więc.
– Fiuta chcesz?
Pokręciła głową. Marcel ułożył się wygodniej i pocałował ją w szyję pod uchem. Przesunął z wolna językiem wzdłuż zarysu szczęki, nie przerywając pieszczot między nogami. Tereska kołysała biodrami coraz szybciej. Jeszcze trochę zanim szczytuje, ale miał czas i morze cierpliwości. Obejmował dłonią całe jej krocze, wiedział, że tak lubi najbardziej, do dwóch palców dołożył trzeci. Wargi nabrzmiały jej tak bardzo, że ledwo się razem mieścili w ciasnych spodniach.
Spojrzał jej w twarz, szukając oznak zadowolenia. Zawsze była bardzo cicha, ani razu nie słyszał, żeby jęczała w trakcie stosunku. Rozchylone lekko usta i zmrużone oczy – znalazł to, czego szukał. Uśmiechnął się czule.
Nagle znieruchomiała, jakby zgubiła rytm. Marcel nie przerywał. Poruszyła się znowu, w zupełnie innym tempie niż on. I znów zatrzymała. Na początku znajomości sporo czasu zajęło mu nauczenie się, że w takim momencie najgorsze, co może zrobić, to próbować podążać za nią. Jeśli zmieniał cokolwiek, wytrącał ją z jej własnego tempa na ostatniej prostej do orgazmu. I potem musiał zaczynać od początku.
Teraz już był mądrzejszy, nie przeszkadzał. Poruszał ręką wciąż tak samo, w jednej pozycji, wszystkie mięśnie zdrętwiały mu aż do łokcia, ale wytrzymał. Warto było. Tereska wbiła mu palce w przedramię, wstrzymała oddech, znieruchomiała. Na palcach Marcel poczuł pulsowanie i po chwili dziewczyna rozluźniła się.
Dała mu krótkiego buziaka w usta, a on odpowiedział uśmiechem. Ich własne nieme „dziękuję” i „nie ma za co”.
Zostawił ją na chwilę samą. Nie była tym zachwycona, ale jeśli miał być dobrym przyjacielem, musiał rozprawić się z nieuniknioną w tej sytuacji erekcją, a skoro ona fiuta nie chciała, pozostawała wizyta w łazience. Ujął członek dłonią jeszcze śliską od jej śluzu i poruszał nim gwałtownie przez chwilę. Nie było czasu na bardziej wyszukane zabawy, postarał się dojść jak najszybciej. Posłał nasienie do sedesu, odetchnął parę razy, by ochłonąć.
Umył ręce, zapiął spodnie i wrócił do pokoju. Położył się znów przy Teresce i pogładził ją po włosach.
– Lepiej trochę? – szepnął.
Skinęła głową.
– Ale nadal czuję się przytłoczona...
– Spokojnie, księżniczko, to minie. Przywykniesz do tej myśli i jeszcze zdążysz się ucieszyć z tej małej istotki.
– Obiecaj, że mnie nie zostawisz.
– Obiecaj, że nie będziesz robić scen zazdrości.
– Obiecuję...
– Ja też. Możesz na mnie liczyć, jak zawsze. A dzidzia też pewnie niejeden prezent ode mnie dostanie. W końcu jestem prawie jej ojcem – zażartował.
– Byłbyś dobrym ojcem...
– Tylko nie zaczynaj od nowa, proszę – uciął. – Nawet nie próbuj mnie uwiązać.
– Przepraszam.
Spędzili razem cały weekend. Poszli do kina i na spacer po parku, kotłowali się w łóżku kilka razy, nie zważając na porę doby, oglądali filmy i obżerali się przyniesionym z restauracji jedzeniem. Nie odbiegało to od ich standardowych spotkań, o co Marcel szczególnie zadbał, żeby przypadkiem nie pomyślała, że jej manipulacje przynoszą efekty.
W poniedziałek rano odwiózł ją do pracy i wrócił do siebie, odpocząć.
Po tym weekendzie jedna rzecz wyglądała całkiem inaczej niż zwykle. Kiedy siedział na podłodze w salonie, popijał wino i dłubał w kawałku drewna... poczuł się samotny. Pierwszy raz od dziesięciu lat. Zasłuchał się w łagodną muzykę płynącą z głośników wieży stereo, oparł brodę na zaciśniętej pięści i popatrzył na trzymany w drugiej ręce nieforemny klocek. W zamyśle miała być świnka, ale niepojętym sposobem jej kończyny uformowały się zbyt długie, a głowa zbyt... okrągła.
Marcel z przerażeniem cisnął klocek do kominka.