Marzena – Jarmark bożonarodzeniowy
29 grudnia 2019
Marzena
Szacowany czas lektury: 24 min
Czterdziestoletnia Marzena uciekła od mozolnych przedświątecznych przygotowań w rozświetlony świat pełen aromatów pierników i grzanego wina. Towarzystwo przystojnego inteligenta dodawało tej przygodzie nuty pikanterii. Czy blondwłosa piękność pozwoliła mu się uwieść?
Ceramiczny kufelek, pełny ciepłego wina, rozgrzewał wychłodzone dłonie Marzeny. Chłonęła korzenny zapach mieszany z odrobiną cytrusów. Wino było marne, ale nie w tym rzecz, aby pić wybitny trunek. Ważne, że kufelek ogrzewał, a odrobina alkoholu przyjemnie uderzała do głowy.
Blondynka kryjąc się pod grubym, zwieńczonym sztucznym futerkiem kapturem, czuła rześki powiew wieczornego wiatru. Spoglądała na mieniące się feerią barw drewniane domki i świąteczne ozdoby. Podziwiała wieżę, na szczycie której poruszały się wkoło wyrzeźbione, drewniane anioły. W uszach pobrzmiewały jej wesołe świąteczne melodie. Odetchnęła.
Upiła odrobinę wina i zmarszczyła się. Trunek wciąż był za gorący. Schowała szyję w ciepłym szalu.
- Za gorące to wino… - zareagował mężczyzna.
Marzena uśmiechnęła się, unosząc rumiane od zimna policzki.
***
W tym roku zorganizowano Kongres Public Relations w okresie przedświątecznym. Wybrano idealne miejsce, stolicę Dolnego Śląska, w której przez cały grudzień tętnił życiem zbudowany w samym centrum miasta jarmark bożonarodzeniowy. Organizatorzy Kongresu zmyślnie wywnioskowali, że taka dodatkowa atrakcja może skusić specjalistów z branży do wyrwania się ze swoich biur i skosztowania nieco świątecznej atmosfery.
Dla Marzeny, rzecznik prasowej jednej z korporacji, to był idealny pretekst do ucieczki z domu. Marek przeżywał, jak co roku, zamknięcie okresu rozliczeniowego. Przedszkole z radością przyjęło informację, że jedna z podopiecznych trafi pod skrzydła troskliwej babci. Łucja przeżywała swoje przygotowania do świąt z ukochaną babunią, a jej matka spędzała czas w towarzystwie ludzi z branży, z dala od domowych obowiązków i mozolnych świątecznych przygotowań.
***
- Dzień dobry Drogim Paniom. – postawny mężczyzna o przyjemnej powierzchowności przywitał się ze stojącymi przy stoliku kawowym kobietami.
Był to szatyn, z idealnie przystrzyżoną fryzurą. Nienagannie ubrany, stosownie do roli jaką miał pełnić na Kongresie.
Kobiety przerwały nagle swoje ploteczki i z zachwytem spojrzały na dżentelmena. Ten uśmiechnął się na odchodne i szedł na salę konferencyjną.
- Widziałaś, jak na Ciebie patrzył? – powiedziała jednak z kobiet.
Marzena obejrzała się raz jeszcze. Przez drzwi widziała obszerną salę i przechadzającego się jej środkiem postawnego mężczyznę.
- Kto to był?
- Nie udawaj, że nie rozpoznałaś naszego Adonisa? Pamiętasz ten Kongres nad morzem, w Sopocie. Był tam. Rozmawiałyśmy z nim.
- Zaraz, zaraz, czy to ten przystojny wykładowca.
- Tak, z SWPS. Doktor Szczepan Nałęcz.
- Doktor Szczepan.
- Widzę, że przypomniały ci się tamte wieczorki zapoznawcze w Sopocie.
Marzena zalała się rumieńcem. Nic już nie powiedziała.
***
- Pan doktor Nałęcz? – zagadnęła Marzena podczas przerwy kawowej.
- Tak jest. – postawny szatyn przyjrzał się kobiecie i zaczął zastanawiać się, skąd ją zna. – Czy my się znamy?
- Marzena Karska, z firmy…
- O tutaj jesteście! Tak myślałam, że nasza Marzenka szybko dorwie Pana doktora. – do stolika podeszły dwie kobiety, niszcząc intymną atmosferę jaka rodziła się między mężczyzną a speszoną czterdziestolatką.
Przez całą przerwę kawową Marzena i Szczepan nie byli w stanie zamienić na osobności słowa, a szukali się wzrokiem, spoglądali na siebie z zaciekawieniem. Doktor nie mógł do końca przypomnieć sobie, skąd zna tę blondynkę. Marzena zaś wspominała wieczornego drinka w Sopocie z przystojnym wykładowcą.
- Zapraszam, na drugi panel! – zawołał konferansjer.
Marzena poczuła szarpnięcie za ramię. Obejrzała się.
- Pani Marzeno, proszę mi wybaczyć, chciała Pani chyba ze mną porozmawiać?
- Tak, byłoby miło…
- Z przyjemnością odpowiem na każde pytanie. Proszę poczekać, przed przerwą obiadową. Znajdę Panią.
Niestety, nie znalazł. Marzena była skazana na towarzystwo swoich wścibskich koleżanek z warszawskich firm. Odseparowana od prelegentów, menadżerów i dyrekcji, musiała wysłuchiwać ploteczek oraz rad, co do świątecznych prezentów i szałowych imprez sylwestrowych, na które trzeba było zapisywać się już we wrześniu.
- Pani Marzeno! – zawołał dr Nałęcz łapiąc ją w przejściu. – Jeszcze raz bardzo przepraszam.
- Panie doktorze, rozumiem. Nic się nie stało. Życzę miłego wieczoru.
- Ależ nie… - zareagował dość ostro. – Widziała Pani ten jarmark bożonarodzeniowy. Ponoć to wielka atrakcja. Jeśli nie uzna to Pani za nietakt, może porozmawiamy spokojnie na jarmarku, a przy okazji zachłyśniemy się nieco tą kiczowatą świąteczną atmosferą.
Przypomniał Pan sobie Sopot? A może towarzystwo prelegentów i dyrektorów z całej Polski okazało się przerażająco nudne? Jak mam to odczytywać, drogi Pani? Jako randkę, czy spotkanie pokonferencyjne? A może jedno i drugie.
- To jak, Pani Marzeno… wieczorem, na rynku. Mam nadzieję, że się znajdziemy, a jeśli nie to… - Nałęcz wyjął wizytówkę i wręczył kobiecie.
Zrobił to mało dyskretnie. Czterdziestolatka nie miała wątpliwości, że wścibskie koleżanki doskonale to dostrzegły i zaczęły snuć kolejne ploteczki z Kongresu. Co miała do wyboru, albo wrócić do nich i tłumaczyć się, kierować uwagę na inne ofiary, albo dać im temat do plotek, machnąć ręką i poczuć klimat nadchodzących świąt.
***
W oczekiwaniu na doktora Nałęcza, Marzena przechadzała się po świątecznym jarmarku. Wmieszała się w tłum, w swojej puchowej ciemnej kurtce, zakapturzona, chroniona przed zimnym wiatrem. Po wrocławskim bruku stukała wysokimi obcasami kozaków, sięgających kolan. Jej kurta kończyła się nieco ponad kolanami, odsłaniając je oraz fragment ud, okrywanych jedynie cielistymi rajstopami. Schylając się i przyglądając z zaciekawieniem ręcznie malowanym bombkom, blondynka ukazywała wścibskim podglądaczom rąbek swojej skórzanej, burgundowej spódniczki. Opatuleni szalami sprzedawcy uśmiechali się frywolnie do kobiety, zachęcając, by skusiła się choć na jedną ozdobę. Marzena odmawiała z gracją. Przechodziła ze straganu do straganu, chłonąc przeróżne zapachy, od grzanego wina po swąd za długo grillowanej kiełbaski. Przez dłuższy czas wpatrywała się w przecudnie kolorowy świat słodyczy, wszelkiej maści lizaków, owoców zatopionych w miodzie lub czekoladzie, żelków, ciągutek. Jej mała córeczka byłaby w siódmym niebie. Z pewnością wymusiłaby na rodzicach zakup ogromnej ilości słodyczy i, obowiązkowo, waty cukrowej.
Blondynka samotnie przeciskała się przez tłum. Stanęła pod ogromną choinką, czując wręcz ciepło żarzących się na niej lampek. Okrążyła pokaźnych rozmiarów rynek, by stanąć w przedziwnym lasku, wśród dzieci wsłuchanych w opowiadane bajki. Wtedy dostrzegła Szczepana, stojącego przy barze z grzanym winem i innymi trunkami dla dorosłych. Pomachała mu, zniecierpliwiona. Poczuła dreszcz, nie wiedząc, czy to grudniowy chłód, czy może przestroga przed kolejnym nierozważnym krokiem.
- Ale tu pięknie. – podsumowała swoją wędrówkę.
- Tak, lubię bożonarodzeniowe jarmarki, choć muszę Pani przyznać, że te polskie wydają mi się tandetne i bardzo swojskie, jakkolwiek to zabrzmi. Zapraszam na jarmark do Norymbergii. Tam można poczuć klimaty tych dawnych targów przedświątecznych. Ten tutaj, to taki trochę folklor, jeszcze brakuje białego misia z Krupówek.
- Ale jest panda… - dodała Marzena, uśmiechając się i wskazując biednego ulicznego artystę przyodzianego w kostium wielkiej czarno-białej Pandy.
- A to przepraszam, skoro jest panda to musi być świątecznie. – odparł i spojrzał pociągająco na roześmianą, rumieniącą się blondynkę.
***
Wino rozgrzewało Marzenę. Opatulona szalikiem, uśmiechała się do swojego rozmówcy. Mężczyzna odpowiadał na jej pytania, wpatrując się w iskierki żarzące się w jej szarobłękitnych oczach.
- Znów zrobił Pan show. Jak się Pan przygotowuje do wystąpienia? Wszystko jest dopracowane w najmniejszych szczegółach.
- Nagrywam się. – blondynka spojrzała na psychologa z zaciekawieniem. – Ćwiczę przed wykładem, nagrywając swoje wystąpienie, a potem je analizuję, także pod kątem mowy ciała.
- Nawet przed Kongresem? Ćwiczy Pan w pokoju hotelowym?
- Oczywiście. Zdziwiłaby się Pani, widząc w moim pokoju kamerę na statywie. Proszę nie mieć nieprzyzwoitych skojarzeń, to moja praca. – Szczepan uśmiechnął się i puścił oko do blondynki.
Marzena spuściła wzrok i wzięła kolejny łyk grzanego wina. Mężczyzna czekał, aż podniesie rzęsy i znów spojrzy na niego, zawstydzona i zarumieniona.
- Chętnie pospacerowałbym między stoiskami. Chciałaby Pani mi towarzyszyć?
***
Zapach smażonych w głębokim tłuszczu placków, topionych w rozgrzanej czekoladzie owoców oraz lekki aromat parującego wina zachęcały do przechadzki po jarmarku. Uroku dodawały kolędy i chichoczące dzieci. Im późniejsza robiła się godzina, tym większy tłum wypełniał wrocławski rynek. W ucieczce przed tłumem, para przeszła na pobliski plac. Marzena z zachwytem spojrzała na piętrowy, drewniany domek, jakby wyjęty ze świątecznego folderu. Przywoływał wspomnienia o alpejskich wioskach. Zachęcał feerią kolorowych światełek i girlandami ze świerkowych gałęzi. Szczepan Nałęcz szarmanckim gestem zaprosił Karską na schodki. Tam na górze znów rozlewano aromatyczny trunek. Kolejna porcja grzanego wina mogła kobiecie uderzyć do głowy. Popatrzyła na swojego towarzysza i rozpromieniła się.
Gdzie mnie ciągniesz przystojniaku? Kolejny kufelek grzanego wina? To może być o jeden łyk za dużo. Już czuję przyjemne ciepełko w piersi.
Marzena poluzowała swój szal. Zdjęła kaptur, rozpuszczając jasne, pofalowane włosy. Przed wyjazdem do Wrocławia odrobinę zmieniła kolor włosów, nadając im platynowego odcienia i pozostawiając ciemniejsze pasma (Tak, zgadza się, Marzena nie była naturalną blondynką).
Usiedli przy długim blacie, patrząc na rozświetlone, magiczne miasteczko. Brakowało tylko śniegu. Biały puch dodałby jarmarkowi niezapomnianego uroku. Niestety o zimie przypominał tylko szczypiący w uszy, mroźny wiatr. W taką pogodę nic tak nie rozbudzało świątecznego nastroju, jak czerwony grzaniec.
- To bardzo ciekawe badania, już nie mogę doczekać się przeczytania Pana konkluzji. – kokietowała rozmówcę Marzena.
- Ma Pani zacięcie badawcze. Jest Pani ciekawa świata, a większość osób z Pani branży to ignoranci.
A Pan mimo bardzo pociągającej powierzchowności, wydaje się teraz ogromnym bucem – pomyślała – Ale za to słodkim.
Szczepan wpadł w naukowy bełkot, starając się wyjaśnić Marzenie istotę swoich badań. Wydawało się, że kompletnie odleciał, nie zdając sobie sprawy z motywów, jakimi kierowała się zmysłowa blondynka. Karska spijała każde słowo z jego ust, a z każdym kolejnym łykiem wina, ignorowała ich znaczenie, skupiając się na ruchach jego pełnych warg. Tonęła w czerni jego spojrzenia, rozpływała się pod ciepłą kurtką. Wymachiwała frywolnie nóżką tak, aby od czasu do czasu kozakiem uderzać o łydkę mężczyzny.
- Istota wierności konsumenta do danej marki ma dla całej branży niebagatelne znaczenie. Czy zgodzi się Pani z Philipem Graves’em, że lojalność to mit. Zna Pani z pewnością to stwierdzenie. Tak samo jak tezę, iż nasz kochany konsument przy nadarzającej się okazji, bez mrugnięcia okiem, zmieni markę na inną.
- Nie oszukamy ludzkiej natury… - Marzena rumieniła się, rozgrzana wypitym winem.
- Zgadza się. Interesowność naszych zachowań, indywidualizm potrzeb – to problemy, które się przewijają w moich badaniach. Mit lojalności ma przecież podłoże psychologiczne.
- Mówisz o micie wierności… a więc o zdradzie…
- Tak, ludzie uwielbiają zdradzać…
Dr Nałęcz siedział bardzo blisko Marzeny, wręcz kolano w kolano. Mógł za jednym zamachem objąć blondynkę i przytulić ją do siebie.
Tłum napierał. Alpejski domek na wrocławskiej starówce pękał w szwach. Dłoń Szczepana niby przypadkiem opadła na odkryte kolano kobiety. Czuła jego ciepło. Nie reagowała na nie, szczególnie wtedy, gdy naukowiec swoim niskim, hipnotyzującym głosem opowiadał o zdradzie.
Uwielbiają zdradzać? Co ty możesz o tym wiedzieć, wieczny samotniku. Ja! Ja wiem, co to zdrada, i tak – z przyjemnością zdradziłabym i tej nocy… z przystojnym, mądrym i zdziwaczałym naukowcem.
Marzena odgarnęła kosmyki włosów opadające jej na czoło. Oparła się na łokciu i kusząco rozchyliła usta. Szczepan mógł dostrzec ostatnią kroplę wina na jej pełnych wargach. Zbliżył się do niej na odległość pocałunku, spojrzał w szkliste oczy swojej towarzyszki.
- Czas już iść. – szepnął z uśmiechem.
Tak po prostu? Czas iść! Bez namiętnego pocałunku, bez szansy na zdradę, na seks?- Marzena nie mogła zrozumieć dr. Nałęcza – Nie podobam Ci się? Wolisz młodsze? Studentki? A może tylko pieprzysz o zdradzie i nie masz odwagi przespać się z mężatką. Boże, jakbym przeżyła deja vu. Konferencja w Sopocie. Wspaniały wieczór nad morzem. Flirt i… nie byłam gotowa… Był Marek, była malutka Łucja. A teraz…
- A teraz odprowadzę Cię do hotelu. – odparł mężczyzna.
Marzena miała przerażające uczucie, że inteligentny rozmówca czyta jej w myślach. Spoważniała. Przerwała swój wewnętrzny monolog.
- Przecież śpimy w tym samym hotelu. Wrócimy jak para.
- Niech plotkują, plotka to też doskonały temat na analizę naukową.
Szczepan wziął Marzeną pod ramię i poprowadził przez rynek, czując jej chwiejny krok. Czterdziestolatka, z rozwianym włosami i rozwiązanym szalem przekroczyła już rubikon wesołości. Grzane wino w końcu uderzyło ze zdwojoną siłą. Wtuliła się w silne ramię wyższego od siebie mężczyzny i szepnęła do niego: „Niech mi Pan opowie więcej o zdradzie”.
***
- To grzane wino chyba było za mocne dla Ciebie Marzeno… - Szczepan spuentował długi spacer do hotelu.
Marzena uśmiechała się, nie wsłuchując w słowa mężczyzny. Nie odstępowała go na krok. Tuliła się do ramienia. On jednak nie wykorzystał sytuacji. Ani razu nie objął jej, nie spuścił dłoni, aby dotknąć kształtnego tyłeczka blondynki. Nie skorzystał nawet na pożegnaniu. Pomógł kobiecie otworzyć drzwi do jej pokoju. Nerwowo rozglądał się po korytarzu, czy ktoś ich przypadkiem nie widział.
- To był fantastyczny wieczór, ale teraz powinnaś się już położyć. – szeptał stojąc w progu.
Marzena nonszalancko zrzuciła z ramion rozpiętą uprzednio kurtkę. Zaprezentowała się doktorowi w swojej burgundowej spódniczce i dziewczęcym, miękkim różowym swetrze.
- Może napijemy się herbatki przed snem…
- Z przyjemnością, ale jutro. Na śniadaniu.
Karska kiwnęła na niego palcem, zapraszając do środka. Postać mężczyzny rozmazywała się jej przed oczami. Lekko kiwała się stojąc na wysokich obcasach. Raz jeszcze przesłała przystojniakowi uroczy uśmiech, który jednak nic nie dał. Usiadła na łóżku. Pożegnała się, a gdy usłyszała trzask drzwi, swobodnie opadła do tyłu na lóżko. Leżała wpatrując się w sufit.
***
Szczepan Nałęcz przeglądał nagranie z przygotowań do porannego wykładu, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je, nie pytając kto to. Ujrzał Marzenę. Kobieta stała przed nim w pełnym wyjściowym makijażu oraz aksamitny szlafroczku przewiązanym pod ponętnym biustem. Poły szlafroczka tworzyły kuszący, trójkątny dekolt. Nałęcz zrobił krok w tył.
- Nadal bardzo chciałabym napić się herbaty przed snem…
- Pani Marzeno? – mężczyzna wrócił na sofę.
Blondynka przekroczyła próg jego pokoju i zamknięta za sobą drzwi. To nie był standardowy pokój, lecz apartament składający się z pokoju dziennego oraz sypialni. Dr Nałęcz cieszył się statusem VIP.
Marzena kroczyła boso po pokoju, czując pod stopami miękki dywanik. W oczach mieniły się jej światełka starannie udekorowanej choinki. Brakowało tylko kominka, a byłoby jak w romansie. Choć, czy kochanka, bohaterka romansu, miałaby tak chwiejny krok? Rumiane policzki zdradzały wszystko. Marzenka była kompletnie wstawiona.
Mężczyzna usiadł wygodnie, zakładając nogę na nogę. Przyglądał się blondynce z zaciekawieniem, jakby ją studiował. Jego pełne pasji spojrzenie hamowało Marzenę przed kolejnymi krokami. Stanęła pośrodku pokoju.
- David M. Buss wykazał, że kobieta ma 235 motywacji do romansu. Jaka jest twoja?
Blondynka nie wiedziała, jak zareagować. Spojrzenie dr. Nałęcza przeszywało ją na wylot. Była zawstydzona, niespokojna. Mężczyzna nie rzucił się na nią, nie wziął jej w ramiona. Szeptał coś pod nosem. Odurzona alkoholem nie wsłuchiwała się w wypowiadane przez niego słowa, odbierała tylko melodię jego głosu. Niski tembr wywoływał u niej dreszcze, bardzo przyjemne uczucie.
- Za dużo mówisz… - odpowiedziała.
Nagle błękitny, aksamitny szlafroczek zsunął się z ramion Marzeny. Opadł na ziemię ukazując Szczepanowi kształtne kobiece ciało.
- Piękno w naturalnej postaci – odparł.
Jego słowa zawstydziły blondynkę. Zakryła przedramieniem swój biust. Spojrzała na mężczyznę spod długich, czarnych rzęs i podziękowała za komplement.
Choć to ona przekroczyła rubikon, niezachęcana przez mężczyzna, to jednak po tym kroku stała się zadziwiająco speszona, jakby wstydziła się swojego ciała, zaprezentowanego Szczepanowi. Z lękiem czekała na ocenę.
Czy ta kształtna, dojrzała czterdziestolatka jest warta grzechu? Jakże jest inna od niewinnych, filigranowych i słodkich studentek dobrze znanych Panu doktorowi z uczelni.
Nie ma we mnie odrobiny honoru, szacunku dla samej siebie. Co on sobie teraz myśli? Napalona, pijana mamuśka wpycha mu się do łóżka.
Schyliła się po szlafroczek, uzmysławiając sobie, jak idiotycznie się przed chwilą zachowała. Jednak gdy tylko się pochyliła, usłyszała głęboki, podniecający głos doktora Nałęcza.
- Bądź naturalna…
Zdziwiona podniosła głowę. On stanął obok. Zaskoczył ją namiętnym pocałunkiem. Marzena skrzyżowała ręce na piersi. Starała się od niego odseparować, ale mężczyzna śmiało pieścił jej pełne, różowe wargi.
Chwycił jej dłonie. Rozłożył. Zarzucił sobie na szyję. Chciał, aby blondynka go objęła, aby przywarła do jego torsu, okrytego śnieżnobiałą koszulą. Pocałunek stawał się soczysty, pociągająco namiętny. Szczepan nie odpuszczał. Kobieta oderwała od niego dłonie. Trzymała je przykurczone, gotowe do odepchnięcia kochanka. On nie przestawał jej całować, a ów manifestowany opór, ta nieśmiałość, rozpalały w nim żądze. Dr Nałęcz pragnął jej dojrzałego, kształtnego ciała, tak silnie do niego przylegającego. Czuł jej oddech. Czuł bicie jej serca. Pomału mięśnie Marzeny zaczęły się rozluźniać. Poddawała się kochankowi. Pozwoliła, aby poprowadził ją na stojącą opodal sofę.
Kręciło jej się w głowie. Świat wirował. Zauważyła, że drzwi do sypialni były otwarte, a nad dużym łóżkiem wisi lśniący żyrandol. Opadła na sofę. Przed oczami mignęła jej niewielka kamera na statywie, ta, o której psycholog opowiadał podczas spotkania na jarmarku. Pominęła jeden szczegół. Na kamerze świeciła się czerwona lampka.
Nałęcz usiadł obok Marzeny. Przytulił ją. Starał się ją uspokoić. Gładził jej policzki. Przesuwał dłoń po szyi. Kontynuował ten ruch, niżej… niżej… aż jego dłoń spoczęła na jej kształtnej piersi.
- Mówiłem Ci przy winie o moich badaniach. Zdrada towarzyszy nam od zawsze. Jest integralną częścią naszej osobowości. Zdradzamy pracodawców, zdradzamy jako konsumenci. Zdradzamy… jako małżonkowie…
Objął blondynkę ramieniem. Drugą ręką ścisnął jej policzki. Wpatrywała się w swojego ulubieńca, wciąż czując jak szumi jej w głowie wypite w nadmiernej ilości grzane wino. Jej wargi ułożyły się w dziubek. On zadawał jej pytania, niskim, hipnotyzującym głosem. Nie wszystkie zrozumiała. Było jednak jedno, które chwilowo ją ocuciło.
- Widzę to w Twoich oczach. To nie jest twój pierwszy wybryk, prawda?
Przymknęła oczy. Pokiwała potwierdzająco głową.
- Zdradź mi więc swoją motywację… - rzucił i przywarł do jej ust w kolejnym nachalnym pocałunku.
- Nie… nie jestem… - wymamrotała Marzena i w końcu skutecznie odepchnęła od siebie Szczepana.
Wstała z sofy, otrzeźwiona oskarżeniem o zdradę. On nie ruszył za nią. Siedział wygodnie i czekał. Rozpiął spodnie i wysunął na wierzch penisa.
- Marzeno!
- Nie, nie mogę. Nie jestem Twoim króliczkiem. Nie będziesz na mnie eksperymentował…
- A jednak… przyszłaś do apartamentu obcego mężczyzny, z którym flirtowałaś, popijając wino. Przyszłaś do mnie naga. Stanęłaś tu, bo pragnęłaś coś przeżyć, poszukiwałaś nowego bodźca. I wiesz co, to doskonały materiał badawczy. – Szczepan wskazał na stojącą na statywie kamerę.
Nogi się pod Marzeną ugięły.
Ten zwyrodnialec to nagrywał? Zaplanował to? Boże, co ja tutaj robię! – przebłysk świadomości uzmysłowił czterdziestolatce w jakiej znalazła się sytuacji.
- Dokończmy ten eksperyment… - Szczepan masował swojego sztywniejącego fallusa.
- Przerwiesz eksperyment, zniszczysz wszystko… przy mnie! – on uśmiechnął się frywolnie i pokiwał głową z aprobatą. Gestem zachęcił kobietę, aby do niego wróciła.
Dla Marzeny było to najtrudniejsze parę kroków jakie musiała zrobić w tym roku, w roku pełnym zmysłowych uniesień i zdrad.
Czy tak ma się skończyć ten rok dla mnie? Może zasłużyłam na to, aby potraktować mnie jak hotelową przygodę.
***
Wydatne, różowe usta zacisnęły się na żołędziu penisa. Marzena ssała delikatnie jego nasadę, trzymając w dłoni rozgrzane jądra. Poczuła rękę Szczepana na swojej potylicy. Mężczyzna napierał, sprawiając, że penis docierał coraz głębiej, penetrując gardło czterdziestolatki. Marzena aż chrząknęła, aż kaszlnęła. Uwolniona z uścisku, odsunęła głowę. Wypluła z ust czerwonego i lepkiego od wydzielin kutasa.
Podniosła głowę. Przełknęła ślinę wypełniającą jej usta. Nie patrzyła mężczyźnie w twarz. Skupiła się na naprężonym fallusie, na wilgotnym żołędziu. Zacisnęła na nim dłonie. Masowała. Po chwili znów się schyliła i przytrzymując penisa u dołu, zaczęła go ssać. Ocierała się o trzon wilgotnymi wargami.
Marzena, wznosząc się nad lepkim penisem, działała odruchowo, wodzona żądzą, odurzona alkoholem. Lśniący fallus prężył się i kusił, jak na żaglówce w maju, jak w taksówce Roberta. Przed oczami migotały wspomnienia, chaotyczne obrazy z całego roku.
Pieściła językiem jego męskość. Całowała czubek. Drażniła samą główkę, powodując spazmatyczne dreszcze u Szczepana. Przesuwała wargi wzdłuż jego penisa, sięgając do nasady. Podnosiła go, aby zająć się jądrami. Lizała je, obejmowała. Sięgała jeszcze niżej, za jądra, w to niebywale podniecające miejsce między genitaliami a odbytem. Mężczyzna zarzucił swoje ciężkie uda na jej delikatne ramiona. Przygniatały ją, a mimo wszystko, oparta na rękach, w pozycji na czworaka lizała jego klejnoty, aż ślina i inne wydzieliny lepiły się do jej ust, policzków i brody.
Po tych oralnych rozkoszach, blondynka znalazła się na sofie. Klęczała na niej, trzymając się mocno oparcia. Szczepan pociągnął do siebie jej biodra. Wypięła się mu, pozwoliła, aby jego penis penetrował jej wnętrze. Mężczyzna posuwał Marzenę od tyłu, sycąc się jej wilgotną cipką. Karska drżała. Jej ciało wyginało się pod naporem mężczyzny. Odwróciła głowę. Spojrzała w obiektyw kamery, która wciąż nagrywała. Zdawało się jej, że w obiektywie dostrzega swoje szarobłękitne oczy przepełnione żądzą i strachem, załzawione po głębokiej penetracji. Uchylała lekko wargi i wydobywała z siebie ciche jęki. Czuła jak sztywny penis rozpycha, rozciąga jej cipkę, jak ociera się o jej ścianki, pobudzając coraz intensywniej.
- Twój mąż powinien nie puszczać Cię na takie kongresy. To sposobność… To sposobność dla kobiety z twoją osobowością. Tak kochana! Patrz w oko kamery. To ty. Czerpiesz przyjemność nie tylko z seksu, ale ze zdrady – może to jest twoja motywacja? Nie zamykaj oczu. Wpatruj się w siebie. Byłabyś słodkim króliczkiem, złotym dowodem mojej teorii.
Szczepan złapał jej blond włosy i pociągnął, wyginając głowę kobiety do tyłu. Mówił coś dalej, lecz Marzena niczego nie zrozumiała. Nawet nie zarejestrowała jego słów. Czuła elektryczną iskrę przeszywającą ją wzdłuż pleców. Mężczyzna wsuwał się w nią do oporu. Nie hamował się. Rytmicznie pieprzył mężatkę przy nastawionej na nagrywanie kamerze.
Wykorzystując chwilę oddechu, spocony i rozgrzany Szczepan chwycił swą kochankę za ramie i mocnym ruchem obrócił. Spojrzał w jej twarz, rozmazany makijaż, wilgotne wargi. Marzena osunęła się. Leżała wulgarnie, z szeroko rozłożonymi nogami prezentując kochankowi przystrzyżone łono. Jej łechtaczka była wilgotna, a wargi sromowe uchylone. Zachęcały, aby zająć się szparką. Ponętne, kształtne piersi rozlewały się na boki. Na sinych brodawkach lśniły krople potu. Usta miała lekko otwarte, policzki czerwone z podniecenia. Jej przymglone szarobłękitne oczy kryły się pod czarnymi długimi rzęsami, z których spływał tusz. Na spoconym czole można było dostrzec jej zmarszczki. Jasne włosy lepiły się, tworząc chaotyczne kosmyki.
Dr Nałęcz sięgnął po kamerę. Zatrzymał nagranie i oddał kobiecie urządzenie. Marzena mogła skasować film. Ręce jej drżały. Opuszki palców lepiły się do przycisków. Wystarczyło nacisnąć przycisk „Delete”. Eksperyment nr 14 trafiłby w niebyt.
Nacisnęła. Mężczyzna odebrał kamerę z rąk Marzeny.
Nagle poczuł uścisk. Karska chwyciła go i zatrzymała przy sofie. Spojrzał z góry na nagą, płonącą z rozkoszy czterdziestolatkę. Spomiędzy rumianych, ponętnych ust wybrzmiały słowa:
- Dokończymy to?
***
Marzena sturlała się z kochanka na prawy bok łóżka. Patrzyła w sufit, który wirował jej przed oczami. Starała się opanować oddech. Chłonęła powietrze, w którym dało się wyczuć sztuczny aromat piernika. Wciąż czuła skurcze, wciąż przepełniała ją rozkosz, a jednak to ten zapach zaczął dominować nad jej zmysłami. Dzięki temu taniemu trikowi hotelarzy, Marzena zaczęła odpływać, żeglując w stronę przyjemnych wspomnień. Leżała obok świeżo poznanego kochanka, nieobecna i zdystansowana. Zapach piernika przypomniał jej pewną niesamowicie zmysłową wigilię. To było jakieś dziesięć lat temu.
***
Młodzi małżonkowie wywołali szok wśród swoich rodzin, oznajmiając, że w tym roku chcieliby spędzić święta tylko we dwoje. Nigdzie nie wyjeżdżali. Zostali w domu. Sami przygotowywali kolację. Sami przyozdobili mieszkanie. Tylko dla siebie ubrali przepiękną choinkę, która sięgała aż po sufit.
Na okrytym białym obrusie stole stały resztki z wigilijnej wieczerzy. Okruszki ciasta, ziarenka maku i pachnące korzennymi przyprawami pierniki. Marek popijał Pinot Noir, relaksując się w fotelu. Jego żona wyglądała przecudnie w białej, gładkiej bluzce z koronkową aplikacją oraz w satynowej, zielonej spódnicy. Przez cały wieczór nie mógł oderwać się od jej oczy, przepełnionych miłością. W szarobłękitnych źrenicach lśnił blask świec. Marzena uśmiechała się uroczo, a jej czerwone usta kusiły, by zatopić się w nich. Szczęśliwy mąż rozkoszował się tymi wspomnieniami, patrząc na stół i błyszczącą tysiącem barw choinkę.
- Kochanie gdzie jesteś? Wróć do mnie. – wołał Marek, słysząc jakieś krzątanie się.
- Po kolacji czas na prezenty. – odpowiedziała mu Marzena.
Mężczyzna wstał i zerknął pod choinkę, aby się upewnić, czy pakunek z prezentem jest dobrze widoczny – jego piękna żona zasługiwała na cudowny świąteczny upominek. Może być banalny, ale zawsze dany od serca.
***
Marzena przetarła spocone czoło. Na nadgarstku błyszczała złota bransoletka, pamiętny prezent świąteczny od męża.
***
Marek odwrócił się, słysząc kroki zbliżającej się kobiety. Ujrzał Marzenę w czerwonej, koronkowej bieliźnie. Nie była to jednak zwyczajna bielizna. Jej urok tkwił z odkrywaniu, a nie zasłanianiu intymnych części ciała. Staniczek trzymał się na delikatnych ramiączkach. Miseczki z transparentnego materiału odkrywały pełne, kuszące piersi oraz krągłe brodawki. Podobnie figi – kusiły delikatnym materiałem kryjącym młode łono.
Marzena obróciła się, jakby chciała zaprezentować się mężowi w całej okazałości. Stając do niego tyłem, wypięła kształtne pośladki. Figi trzymały się na delikatnych wstążeczkach, tworzących łezkę na wysokości jej rowka między zgrabnymi pośladkami. Gdy Marzena skończyła swój obrót i stanęła znów na wprost męża, ten ujrzał kokardkę na jej szyi. Jego słodka blondyneczka zaprezentowała się mu jako gwiazdkowy prezent.
Nic nie mówiła. Uśmiechała się jedynie, grając swoją rolę seksownej gwiazdeczki. Marek odłożył kieliszek. Zbliżył się do żony i pochylił nad jej szyją. Poczuł zapach perfum. Okrążył, dostrzegając gęsią skórkę na jej ciele. Drżała z podniecenia. Spojrzała mu prosto w oczy. Wsunęła ciepłą dłoń pod śnieżnobiałą koszulę i, guzik po guziku, zaczęła rozpinać tę, która sama mu wybrała na uroczystą kolację. Zsunęła mu ją z ramion. Masowała tors i wciąż patrzyła w pełne podniecenia oczy.
- W tym roku ja jestem Twoim prezentem.
- Najwspanialszym.
Pocałowali się. Przytulili. Zawirowali. Marzenie zakręciło się w głowie. W piruetach zawędrowali pod choinkę, ledwo o nią nie zahaczając. Młoda blondynka kątem oka patrzyła na swoje odbicie w bombkach. Wyglądała pociągająco, zmysłowo, i zdecydowanie niestosownie do okazji.
Marek rozpiął jej stanik. Pozwolił, aby opadł na ziemię. Czerwone ramiączko zahaczyło się jednak o gałąź choinki. Uśmiechnęli się frywolnie, widząc tę nową ozdobę. Mężczyzna ujął delikatnie pełne piersi swej żony i pocałował jej ciemne sutki. Pieścił biust, liżąc kuszący rowek. Całował jej szyję, uszko, policzki.
Ludzie w sąsiednich mieszkaniach śpiewali kolędy, a on całował się namiętnie z żoną i wsuwał dłonie pod jej seksowne figi. Mocno chwycił jędrne pośladki. Przyciągnął Marzenę do siebie. Spojrzała na niego wymownie. Uśmiechnęła się i odepchnęła.
Marek musiał się oprzeć o ścianę. Zachwiał się z emocji. Prawie nie chwycił się drzewka. Jego ukochana zsunęła się nisko i zabrała się do pieszczoty jego męskości. Jeszcze nigdy nie widziała penisa w odbiciu czerwonych i złotych bombek.
Mąż zamknął oczy. Jęknął z rozkoszy. Usta Marzeny zacisnęły się na jego żołędziu. Rodzina by go wyklęła. To świętokradztwo, to zło, to rozkosz. Marek spoglądał za okno, widząc mrugające u sąsiadów lampki choinkowe. Czy oni też już otwierają prezenty? Czy ktoś tej nocy dostał taką niespodziankę, jak on?
Jęknął raz jeszcze. Marzena była delikatna, zaskakująco biegła w takich pieszczotach. Mężczyzna starał się opanować. Przecież niekontrolowana reakcja popsułaby wszystko. Zniszczyłaby niezapomniane wspomnienie.
***
Marzena przebudziła się z letargu. Poczuła dziwny posmak w ustach… winny. Chciała wstać, jednak gdy gwałtownie podniosła głowę, pokój hotelowy zaczął wirować. Spojrzała w bok. Jej kochanek leżał zrelaksowany. Wsunął ramię pod szyję kobiety. Marzena instynktownie wtuliła się mężczyznę.
- Żałujesz? – szepnął Szczepan, lecz ona to durne, filozofujące pytanie zignorowała. Zamknęła oczy i wróciła do tamtej pamiętnej wigilii.
***
Marek położył nagą Marzenę na stole, wśród pierników, makowców, serników. Rozsunęła dłonie, zgarniając świerkowe stroiki i plastikowe bombeczki. Mężczyzna chwycił jej smukłe biodra i pociągnął zdecydowanie w swoją stronę. Przesunął dłonie na uda blondynki, rozsunął jej nogi i wszedł między nie. Oparł jedną nogę żony na swoim ramieniu. Przyłożył penisa do jej różowej, wilgotnej szparki. Spojrzał na jej nagie ciało, mieniące się wielobarwnie w blasku światełek choinkowych. Blondynka trąciła ramieniem kieliszek pełen czerwonego Pinot. Czekała, aż mąż w nią wejdzie.
Patrzyła mu w oczy, czując, jak ją rozpycha, jak ścianki jej wrażliwej cipki rozciągają się, a sztywny penis wdziera się coraz głębiej. Zacisnęła swoje czerwone usta. Jęknęła. Wygięła się na białym, pogniecionym obrusie, gdy poczuła męża tak głęboko, jak jeszcze nigdy. Rozpoczął się ich szalony taniec, w wyniku którego nie jeden talerzyk runął na podłogę. Jasne włosy Marzeny falowały, gdy starała się podnieść, oprzeć na łokciach. Marek ją powstrzymywał. Dociskał do stołu. Szczytując, chłonęła zapach świeżych pierników. Zapach, który zawsze kojarzył się jej z rodzinnymi świętami w Toruniu, od tamtej pamiętnej Wigilii zaczął się kojarzyć z czymś o wiele przyjemniejszym. Korzenny aromat stał się zmysłowy, ekstatyczny, doprowadzający do orgazmu już przez samo skojarzenie.
***
Karska wróciła do rzeczywistości. Znów dostrzegła ten sam biały sufit, miękkie łóżko i męska ręką leżąca na jej nagim brzuchu. Nałęcz gładził jej podbrzusze, bawił się jej włosami łonowymi. Jego ciepła dłoń przesuwała się niżej i niżej. Spoczęła na łechtaczce. Mężczyzna zaczął ją rozcierać. Jego palce muskały jej płatki. Skradały się niżej, sięgając do szparki. Jeden z nich drażnił wejście do waginy, reszta łaskotała delikatną skórkę. Przesunął dłoń wyżej, przeciągając palce po wewnętrznej stronie cipki. Rozciągnął jej płatki. Poczuł, jak wilgotnieje.
Blondynka przegryzała wagę. Podniecona pieszczotą, podniosła biodra. Dłoń Szczepana swobodnie wsunęła się między jej uda. Palce wdarły się do wilgotnej cipki, rozpoczynając ekscytujący masaż.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Czy żałujesz?
Mówiąc to, intensywnie masował jej ociekającą sokami waginę.
- Przestań pierdolić… i zrób ze mną to jeszcze raz.
Kobieta odwróciła się i przyciągnęła głowę przeintelektualizowanego psychologa, składając soczysty, namiętny pocałunek na jego ustach.
***
Marzena wpatrywała się w pomarszczoną twarz swojej teściowej. Czuła uścisk męża. Słyszała ich głosy, ale nie rozumiała, co mówią. Otrzeźwiała dopiero wtedy, gdy teściowa zwróciła się bezpośrednio do niej.
Stali w trójkę przy wigilijnym stole. Rodzina składała sobie życzenia. W powietrzu unosił się zapach świeżej jodły. Łucja chichotała, bawiąc się ze swoimi kuzynami pod choinką. Teściowa wysunęła w stronę synowej opłatek. Uśmiechała się i powiedziała ze wzruszeniem:
- I życzę Wam, abyście zawsze byli tak udanym i szczęśliwym małżeństwem, jakim teraz jesteście.