Marzena – Minął rok, czyli wypad do Nieborowa
4 lipca 2020
Marzena
Szacowany czas lektury: 39 min
Po dwóch miesiącach przymusowego siedzenia w domu, Marzena wraz z całą rodziną wyjechała do małego domku na skraju Nieborowa. Czy znajdzie tam chwilę wytchnienia? Czy wizyta w zabytkowym pałacu stanie się ekscytującą przygodą?
- Minął rok… - westchnął Marek, popijając zimną wodę.
Stał w oknie, patrząc na spokojny krajobraz, zanurzony w srebrnym blasku księżyca. Rozciągały się przed nim niczym niezmącone pola. Na skraju horyzontu stał las. Mężczyzna wziął głęboki oddech. Świeże, wiejskie powietrze połaskotało jego płuca. Uśmiechnął się. Udało mu się wyciągnąć rodzinę z czterech ścian. Weekend w Nieborowie w dobie pandemii miał zastąpić im wszelkie planowane eskapady.
Taki to już był czas, że najbezpieczniej było w skromnym domku, wyproszonym u jednego z kolegów z pracy. Marek już nie mógł znieść tych pretensji Marzeny, że nigdy nie zadbał choćby o działkę dla rodziny. Dopiero teraz, gdy od dwóch miesięcy siedzieli zamknięci w domu, jego czterdziestoletnia małżonka zrozumiała, że szczytem marzeń nie może być apartament na nowym wilanowskim osiedlu. Zapragnęła odetchnąć, wyprostować kości na świeżym powietrzu.
„Rok temu szykowaliśmy się na majówkę na Mazury. Dziś nie wiem nawet, czy nasz ośrodek nie zbankrutował. Rok temu zawiodłem Marzenkę. Nie potrafiłem oderwać się od pracy. Ciągnąłem ze sobą wszystkie biurowe troski. Dziś, nikt nie ma siły na pracę. Wszystko zwolniło.”
Marek dolał nieco zimnej wody do szklanki. Patrzył na wierzchołki drzew, przemawiając do nich. Nie zważał na to, że mówi na głos.
- Pierwszy miesiąc był ciężki. Poczuliśmy się jak zwierzęta wyrwane z naturalnego środowiska i wepchnięte do wspólnej klatki. Od lat nie spędziłem tyle czasu z żoną. Non stop, w ciasnym trzypokojowym mieszkaniu. Oderwanie od pracy, od szefów, przyjaciół, kolegów, koleżanek pomogło nam. Pomogło się zbliżyć. Staliśmy się znów małą, trzyosobową rodziną, z mnóstwem wolnego czasu. Tylko nie było gdzie go spożytkować. Śmialiśmy się z Marzenką, że zostaje nam wybieg – niewielki balkon, który upodobała sobie Łucja. Kochana córeczka pokazała nam co naprawdę jest ważne. Dziecko rok temu hasało po ogródku babci. Dziś od barierki do barierki po balkonie.
Mężczyzna westchnął. Nie mógł odżałować tych licznych długich weekendów i wakacji, podczas których marnował siły na nadrabianie zawodowych zaległości. W zasadzie nie był na prawdziwym urlopie od paru lat. Dopiero z perspektywy skromnego domku na skraju Nieborowa zrozumiał, że, gdy on ślęczał przed laptopem, jego żona – Marzena domagała się uwagi. Zaczął wracać pamięcią do majowego, ubiegłorocznego wyjazdu, by odkryć, że Marzena znikała na wiele godzin. Gdzie się włóczyła? Musiała czuć się porzucona.
„Byłeś skończonym durniem – Marek nie był dla siebie łagodnym sędzią – Marzena chciała bym ją dostrzegł. Wyglądała seksownie w letniej sukience. Wielu na nią zwracało uwagę, tylko nie ja. Nawet jakieś młode łebki… dobrze to pamiętam – w tawernie. Gapili się na moją Marzenkę, jakby byli bardzo napaleni, tak… tak jak gapię się na Anitę…”
Przed oczami Marka pojawiła się postać Anity. Zawstydził się swoich myśli. Chciał wyrugować wspomnienie sprzed paru dni, lecz było ono tak silne i zmysłowe, że często mu ulegał.
Kontakt z seksowną kierowniczką ograniczały się do cotygodniowych telekonferencji. Widok zmęczonych i znudzonych współpracowników nużył Marka. Za każdy razem powiększał tylko jedno okno – z Anitą. Siedząc przed komputerem, miał wrażenie, jakby pociągająca brunetka rozmawiała tylko z nim. Ta iluzoryczna intymność poluzowała moralne hamulce. Marek, zamknięty w pokoju córki, ogłaszający rodzinie, że musi mieć spokój na Skype, zaczął się masować. Telekonferencja z szefową wywołała u niego erekcję, tak jak samo wspomnienie o pięknym obliczu ciemnowłosej Anity.
Marek opróżnił szklankę. Usłyszał szmer. Odwrócił się nerwowo.
W drzwiach stała jego żona w granatowej koszuli nocnej. Księżycowa poświata słabo ją oświetlała. Mężczyzna widział jedynie obrys jej sylwetki: kobiece wcięcie w talii, szerokie biodra, jędrne uda.
Marzena obserwowała męża od dłuższego czasu. Słyszała jak mruczy pod nosem. W swej wybujałej wyobraźni zaczęła kreślić niestosowne obrazy.
"O kim śniłeś kochanie? Wstałeś niepostrzeżenie. Czy po to, aby sobie ulżyć? Nie chodzi mi o szklankę zimnej wody… Często to robisz? Mimo, iż jestem blisko, jestem obok od przeklętych dwóch miesięcy!"
Przestraszonym Marek otrząsnął się. Chciał podejść do żony.
- Marzenko?!
Kobieta odwróciła się w milczeniu i zniknęła za drzwiami, prowadzącymi do pokoju, w którym spali.
"Czy ona myślała, że ja… - przejął się Marek – Wyglądała jak zjawa. Wstała, aby mnie poszukać."
- Marzena?! – zawołał raz jeszcze, lecz ciszej, aby nie zbudzić śpiącej obok Łucji.
***
W pokoju panował półmrok. Przez niewielkie okno zaglądał księżyc. Marzena leżała odkryta. Przyjęła nienaturalną pozycję na wznak, niczym w trumnie, bądź inaczej to ujmując – jak obrażona na cały świat. Marek ukląkł przy łóżku i zaczął łaskotać żonę po brodzie.
- Kotku, nie udawaj, że śpisz. Co ty sobie wyobraziłaś?
Obrażona, odsunęła głowę na bok, lecz Marek nie dawał za wygraną. Łaskocząc ją po brodzie, zaczął delikatnie odwracać ją. Pochylił się i musnął wargami jej miękkie usta. Zaczął ją całować. Po chwili opór Marzeny zelżał. Zaczęła pieścić go językiem, w namiętnym pocałunku.
- Tylko po cichu, te ściany są jak z dykty…
- Kochanie… mam to gdzieś…
- Czy ty… - mówiła, przerywając pocałunek Marzena – Czy ty się masturbowałeś?
Marek nie odpowiedział. Przeszkadzał jej, całując coraz soczyściej. Przesunął dłoń wzdłuż uda kobiety i wślizgnął się pod granatową koszulę nocną. Podwinął ją, by wygodniej pieścić szorstkie łono swojej żony. Czując palce mężna na swoim łonie, Marzena zaczęła poruszać biodrami, kręcić nimi, unosić je i opuszczać.
Marek oderwał się od jej ust. Przeczesał jasne włosy żony i uśmiechnął się do niej. Blask księżyca odbijał się w jej błękitno-szarych oczach.
- Tak dawno się nie kochaliśmy… tak spontanicznie…
Marzena przytaknęła jedynie. Złapała prawą rękę Marka. Chciała, aby wsadził ją głębiej między jej uda, aby palce wepchnął w jej wnętrze.
Mężczyzna wstał, przeskoczył nad żoną i ułożył się po drugiej stronie łóżka. Zignorowali to, że stare wiejskie łoże zaskrzypiało tak straszliwie, iż mogło zbudzić małą Łucję. Marek niezdarnie siłował się z koszulą nocą żony. Marzena zdjęła ją przez głowę, kładąc się na boku przy mężu. Ten dawno nie widział swej żony nago. Szczególnie tęsknił za widokiem jej pięknych, dojrzałych piersi, rumianych regularnych brodawek i sterczących sutków.
Marzena sięgnęła po jego penisa. Wyciągnęła go spod staroświeckich spodni od pasiastej piżamy. Seks czterdziestolatków wyglądał niezdarnie. Ich ruchy dalekie były od erotycznych wizji dwojga kochanków. Markowi, szczególnie po dwumiesięcznym obżarstwie w domu, daleko było do figury Adonisa. Krągłości Marzeny, wałeczki, szersze biodra, zmarszczki i soczystą pupę podkreślał zaś blask księżyca. Mało w tym było antycznej estetyki, więcej naturalistycznej prawdy.
Leżąca na boku blondynka całowała się z mężem, którego dłoń pieściła jej miękką pierś. Energiczne ruchy kobiecej dłoni sprawiały, że mężczyzna walczył z przedwczesnym wytryskiem. Patrzyli oboje na puchnącego i czerwonego penisa.
Rozpalony Marek syczał do ucha Marzeny o swojej fantazji, o tym, aby mu possała, by go wzięła do ust. Liczył, że ta namiętna scena potoczy się według jego fantazji.
- Proszę… – pisnął, gdy dłoń Marzeny mocniej się zacisnęła.
- Wiesz, że tego nie lubię… - skłamała kobieta. Widząc pulsującego pod swoimi palcami fallusa, myślała o kim innym.
Minął rok, lecz ona wciąż nie zapomniała szalonego rejsu po jeziorze Nidzkim. Westchnęła, zamykając oczy, by choć w wyobraźni wrócić w ramionach tych dwóch uroczych studentów. To był jej pierwszy trójkąt, a o pierwszych razach się nie zapomina.
Marek odpuścił. Ledwo wytrzymywał masaż jaki jego penisowi i jądrom sprezentowała Marzena.
- To może… to może ja… wyliże ciebie… - syczał, chcąc choć na chwilę wyrwać się z jej dłoni.
- Nie… wejdź już we mnie… już… tego pragnę… - wyobraźnia pobudzała blondynkę bardziej, niż wszelkie pieszczoty męża.
W swej fantazji leżała na gorącym pokładzie żaglówki. Prężyła się naga na oczach dwóch młodych mężczyzn, tak mocno podnieconych, że gotowych rzucić się na nią i zerżnąć!
Marzena położyła się na brzuchu. Podekscytowany Marek usadowił się za nią. Nie pozwoliła, aby podciągnął jej biodra. Chciała, aby mąż ją przygniótł, docisnął do materaca. Mężczyzna zdjął spodnie. Jego napięte pośladki raziły swoją bladością. Ułożył się na żonie. Po paru próbach usadowił się tak, aby wyczuć jej wilgotną cipkę. Szarpnął biodrami. Marzena drgnęła pod nim. Jęknęła. Wbiła zęby w białą poduszkę i pozwoliła, aby to mąż nadawał tempa tej zabawie.
Kołysali się rytmicznie na skrzypiącym łóżku. Marek pocił się z emocji. Opierał się na rozedrganych ramionach. Przywarł do policzka żony. Syczał jej do ucha, obijając się o obfite, miękkie pośladki.
- Marzenko, jesteś cudowna…. – szeptał, łapczywie chwytając oddech.
Blondynka mamrotała coś, starając się tłumić ekstatyczne jęki, tak by nie zbudzić córeczki. W tej pozycji, mąż wykorzystywał całą swoją siłę i masę, aby wprowadzić penisa jak najgłębiej. Marzena czuła się uwięziona pod ciężkim ciałem mężczyzny. Nie ważne kim by on był… Chwilowo zapominała o mężu. Oddawała się rozkoszy mechanicznej. Syczała, gdy ciężkie biodra opadały na nią, a penis wdzierał się w rozgrzaną cipkę.
Poczuła, jak jego męskość pulsuje. Mąż opadł na jej nagie plecy. Cicho dyszał. Marzena leżała przygnieciona - wciąż nieziemsko rozpalona.
"Minął rok, lecz nadal nic się nie zmieniło" – pomyślała.
***
Początkowo Marzena nie była przekonana do pomysłu męża, aby na trzy dni wyjechać do wiejskiej chaty położonej w Nieborowie. Tam nic nie było. Dwie drogi, kilkadziesiąt domów. W normalnych warunkach, kompletnie by ją to nie interesowało. Marek się jednak uparł. Czterdziestolatka dygotała ze wściekłości, gdy poznała warunki, w jakich miała spędzić weekend. Bała się. Nie wierzyła, że w chacie nie było nikogo od miesięcy. Nie wierzyła, że jest to bezpieczne miejsce. Chcąc uspokoić żonę, Marek chwycił spirytus i od razu zaczął wycierać wszystkie klamki oraz poręcze w tej trzyizbowej chacie.
- Kochanie, będzie dobrze. Chyba też już masz dość naszych weekendów na balkonie.
- Mamo, mogę na dwór, mogę? – Łucja ciągnęła matkę za rękę.
- Widzisz, Łucja przynajmniej się cieszy.
- Tylko niczego nie dotykaj, proszę.
- Przesadzasz kochanie. Nie popadajmy w paranoję. Dziecku nic się nie stanie. My jesteśmy silni i całkiem młodzi. Wirus nam niestraszny.
Marek z uśmiechem na twarzy podszedł do Marzeny i objął ją. Zsunął ręce wzdłuż jej pleców, łapiąc za pośladki. Skradł jej pocałunek, jakby chciał jej pokazać, że jest w nim wiele młodzieńczego szaleństwa. Marzena odwzajemniła się jedynie wymuszonym uniesieniem kącików ust.
W Nieborowie wszystkie drogi prowadzą do pałacu. Barokowa budowla wraz z przylegającym do niej ogrodem należała od XVIII wieku do Radziwiłłów. Rodzina Karskich, odpowiednio wyekwipowana, wyruszyła zdobyć tę zabytkową rezydencję.
Marzena, w bladozielonym prochowcu, naciągnęła na twarz kolorową bawełnianą maseczkę, na widok której Łucja zachichotała mówiąc, że mama ubrała majtki na buzię. Skoro tak oceniła ją własna córka, to nie warto był się już dla nikogo starać. Nieuczesane włosy rozwiewał Marzenie wiatr.
Marek wysforował się do przodu. Marzena szła wolniej, za rękę z córką.
Byli jedynymi obcymi we wsi. Ktoś obserwował ich zza firanek. Ktoś podejrzliwie zerkał zza płotu. Wszystko było pozamykane. Kram z pamiątkami nieczynny. Restauracja zawieszona. Tylko słońce przypominało, że jest środek wiosny. Żar lał się z nieba, a w „majtkowych” maseczkach robiło się duszno.
Gdy doszli do bramy ogrodu, zastali zamkniętą ją na cztery spusty. Marzena straciła cierpliwość. Wydarła się na męża, że jak zawsze miał głowę w chmurach i nie sprawdził, czy nowoogłoszony etap luzowania gospodarki obejmuje także takie miejsce jak te. Przecież to nie las! To muzeum.
Widok krzyczącej pary rozbawił gapiów, obserwujących całe zajście ze swoich podwórek. W końcu Marzena szarpnęła Łucję i poszła przed siebie wzdłuż ogrodzenia. Marek biegł za nią.
- Przepraszam? – blondynka usłyszała szept – Przepraszam? Proszę Pani.
Spojrzała przez pręty. Wśród krzewów stał młody mężczyzna. Był po drugiej stronie ogrodzenia, na terenie ogrodu.
- Przyjechali Państwo do pałacu?
- Tak, ale jest zamknięty.
- Od początku pandemii jest nieczynny. Niestety. Przykro mi.
Marzena uśmiechnęła się do sympatycznego mężczyzny. Przedstawił się jako przewodnik. Porozmawiał jeszcze chwilę z blondynką i jej niesforną córeczką. Kobieta rumieniła się przyjmując komplementy pod swoim adresem.
- Może jednak da się coś zrobić. – szepnął przewodnik – My też się bardzo nudzimy bez gości. Skoro fryzjerzy zeszli do podziemi, to czas i na nas.
Kiwnął palcem i zaprosił Marzenę, by wraz z Łucją przeszły jeszcze parę metrów. Wtedy dołączył do nich Marek. Przewodnik spoważniał. Spojrzał ponurym wzrokiem na męża blondynki.
- Państwo w trójkę? Myślałem, że uda się jakość was przemycić.
- Marku, ten Pan…
- Proszę mówić mi po imieniu, jestem Jan.
- Pan Jan… - Marzena trzymała się konwenansu – zrobiłby dla nas wyjątek. Wpuści nas na teren ogrodu.
- Za darmo? – palnął Marek, znany ze swojej delikatności i wyczucia.
- Muszą tylko państwo przejść na tyły zespołu pałacowego. Jeszcze parę kroków, tam za bluszczem jest mała furtka, stare wejście dla służby.
Wślizgnęli się do środka. Przechadzali się po opuszczonym ogrodzie. Przewodnik szedł przodem, bardzo blisko Marzeny. Łucja biegała dookoła. Zaś Marek kroczył za swoją żoną.
"Znudzony, wygłodniały chłopaczek, aż się ślini na widok Marzenki. – mówił do siebie – Skądś już to znam. Widziałem to. Marzena spija każde słowo z jego ust. Promienieje. Podnieciła się? Przewodnik nie skończył jeszcze trzydziestu lat. Fakt, wygląda na pasjonata, ale tacy są najgorsi. Młodzi zboczeńcy, fantazjujący o tych wszystkich wyuzdanych orgiach jakie odbywały się w tym pałacu. Zaraz?! Czy on przypadkiem nie zamierza objąć Marzeny w talii?"
- Halo, proszę Pana! Proszę nie zostawać w tyle. – przewodnik krzyknął na Marka, wyrywając go z coraz bardziej wybujałej fantazji.
Marek chwycił Łucję za rączkę i podszedł do żony. Marzena była czerwona na twarzy. Może to przez maseczkę, której nie ściągała, a może jednak z ekscytacji. Marek, jakby chciał oznaczyć teren, odgarnął kosmyk włosów z czoła żony.
- Pan Jan mówił, że niestety w pałacu trwają prace renowacyjne. Nie może nas dziś tam wpuścić. Ale jutro nie będzie nikogo, tylko on i stróż. Pan Jan może zrobić nam indywidualną wycieczkę po wnętrzach.
- I to wszystko za darmo, z nudów? – ironizował Marek, przyglądając się przewodnikowi.
Jan był wyższy od Marka. Miał rudawe kręcone włosy. Najwyraźniej od tygodni nie zawitał do fryzjera. Zielone oczy przebiegle błyszczały. Ciemna, bawełniana maseczka na twarzy utrudniała wszelki próby wyczytania, co jeszcze knuje ten lis.
Marek poczuł szarpnięcie. Łucja wyrwała mu się i pobiegła na słoneczną polanę. Dorośli zostali sami. Marzena kryła uśmiech pod swoją maseczką. Dawno nie widziała tak poirytowanego Marka. Mężczyźni stali naprzeciw siebie, jak koguty gotowe do zadziobania się.
Próbując rozładować atmosferę, spytała:
- Panie Janku, czytałam o zabytkowej nieborowskiej ceramice. Ponoć można tu spróbować swoich sił w garncarstwie.
Jan ochłonął. Spojrzał w błękitne oczy Marzenki. Odchrząknął. Z uśmiechem wyrecytował fragment przewodnika:
„Manufaktura w Nieborowie została założona w 1881 roku przez właściciela pałacu, księcia Michała Piotra Radziwiłła, jako Fabryka Fajansów Artystycznych i Pieców Kaflowych. To jedyne w Polsce miejsce, w którym majolika tworzona jest w swoim pierwotnym budynku, wykorzystując przy tym tradycyjne technologie i lokalne materiały.”
- Majolika? – wymamrotała biegająca dookoła Łucja. Powtarzała to słowo kilka razy.
- Tak. Ceramika pokryta nieprzezroczystą kolorową polewą. Takimi obrazkami.
- Mamo, mamo, chcę zobaczyć te obrazki.
- Musimy poczekać do jutra. Dziś pałac jest nieczynny. – tłumaczyła Marzena.
- Córeczka nie musi czekać. – rozpromienił się Jan – Ja… ja was zaprowadzę do pracowni. No i Pana oczywiście też, jeśli Pan chce.
Marek odszedł na parę kroków i bezrefleksyjnie przyglądał się drzewom.
- Mąż to lubi sobie tak czasem pomarzyć, pofantazjować. – odparła Marzena.
- Idźcie, idźcie… ja przynajmniej będę mógł zdjąć tę cholerną maseczkę.
Zielone oczy Jana rozbłysły szelmowską iskrą. Marek odprowadził ich wzrokiem do pomieszczenia gospodarczego z XIX wieku na tyłach zespołu pałacowego. Sam zmierzał tam powoli, zdjąwszy maskę. Oddychał głęboko świeżym, czystym powietrzem, szeleszczącym w konarach drzew.
***
Stary budynek gospodarczy krył pracownię, przygotowaną na organizację lekcji dla dzieci. Teraz, w czasie pandemii, nie było mowy o żadnej edukacji. Na półkach stały niedokończone gliniane wazony i spodki. Koło garncarskie z zaschniętą gliną straszyło, jakby było porzucone. Łucja przyglądała się skończonym już dziełom. Podobały się jej szczególnie te kolorowe ze scenkami z życia.
Marzena czuła się w tej ciasnej przestrzeni nieswojo. Jan nie spuszczał jej z oczu. Ani razu nie spojrzał, czy przedszkolak niczego nie niszczy. Skupił się na kobiecie. Bladozielony prochowiec zasłaniał jej kształty. Wyglądała zwyczajnie, jak każda matka, zmęczona całą sytuacją i opieką nad energicznym dzieckiem.
- Wie Pani co? Mam doskonały sposób na odstresowanie. Wielu moich znajomych mówi, że odzyskuje równowagę psychiczną podczas spokojnej zabawy z gliną. Choć nie jestem artystą, ani rzemieślnikiem, to jednak coś tam liznąłem podczas pracy w Nieborowie. Możemy spróbować chociaż zanurzyć palce w miękkiej, lepkiej glinie. Dziewczynka też się będzie dobrze bawić. To taka wylepianka, jak z plasteliny.
Jan przeczesał fryzurę małej Łucji, co spotkało się z gniewnym spojrzeniem dziewczynki.
- Proszę zdjąć kurtkę i usiąść przy kole garncarskim. – powiedział do Marzeny.
Blondynka wykonała polecenie. Zdjęła prochowiec. Pod nim miała dziewczęcą zieloną koszulkę z nadrukiem po francusku: „Bisous”. Trochę się zawstydziła takiego stroju. Jan nie mógł oderwać od niech wzroku. Marzena ukazała mu swoje kształtne ciało. Szczególne jej biust przyciągał uwagę przewodnika. Mężczyzna, odbierając od blondynki kurtkę, zdołał zlustrować jeszcze kształtne pośladki w mocno przylegających do ciała jeansach.
Ile ona możesz mieć lat? Trzydzieści pięć? – zastanawiał się, oceniając jej młodzieżowy wygląd oraz wiek niesfornej córeczki, która o mało co by czegoś nie stłukła w pracowni.
Marzena usiadła. Położyła ręce na kole garncarskim i czule uśmiechała się do córki. Łucja nie mogła się doczekać chwili, gdy zacznie lepić coś z tej „plasteliny”.
Jan stanął obok kobiety. Rzucił porcją gliny na przygotowane koło. Blondynka spokojnie wcisnęła palce w przyjemną, wilgotną masę. Przewodnik obniżył głos. Nawet Łucja zaczęła go słuchać. Marzena przymknęła oczy, czując jak przyjemne słowa mężczyzny łaskoczą jej uszy. Zaczęła powoli formować niewielki wazonik.
Wzdrygnęła się, gdy ciepła dłoń Jana przesunęła się wzdłuż jej przedramienia. Przewodnik popchnął ją delikatnie na stołku, tak by samemu usiąść z tyłu. Wyciągnął ramiona, jakby chciał objąć blondynkę. Ujął jej dłonie i docisnął do glinianej masy. Marzena czuła jego tors, jego gwałtowne bicie serca. Chłopak miał intrygujący, przyjemny zapach. Ich palce zetknęły się w wilgotnej glinie. Przewodnik dociskał dłonie Marzeny, tak aby nadały wazonikowi bardziej opływowy kształt. Blondynka czuła się kompletnie bezwładna. Patrzyła z niepokojem na córeczkę.
"Co ten chłopak robi? Boże… przy mojej córce? Ona… ona mogłaby coś powiedzieć Markowi. Palnęłaby jakąś głupotę. Powinien to przerwać. Nie powinien tego robić…"
Marzena zadrżała. Chcąc poprawić się na małym, niewygodnym stołku, otarła się o mężczyznę, odkrywając jak mocno jest podniecony jej instruktor garncarstwa. Wydatne wybrzuszenie wbijało się w jej plecy, tuż nad pośladkami. Czuła je na wysokości paska swoich jeansów.
Koło garncarskie przyśpieszyło.
- Musi Pani energicznej naciskać na pedał. – szepnął Jan. Był tak blisko, że połaskotał ją wydychanym powietrzem po uchu.
Marzena zagubiła się w tej rzeczywistości. Zacisnęła mocniej swoje palce, miażdżąc glinę, formując twardy, podłużny kształt.
- Mamo, za mocno, patrz co ci się zrobiło! – krzyknęła Łucja.
Marzena ocknęła się. Nerwowo puściła stworzony przez siebie przedmiot. Siedzący za nią Jan poczerwieniał z zawstydzenia. Jedynie mała dziewczynka nie miała prośnych skojarzeń co do grubego, obłego przedmiotu, postawionego na sztorc.
- Halo, gdzie wy jesteście, ja czekam i czekam. – wołał Marek kręcąc się pod oknami pracowni.
Jego żona energicznie zmiażdżyła swoje „dzieło”. Mokra glina rozlała się między jej palcami. Jan zerwał się na równe nogi i doskoczył do półek. Tylko Łucja zachowała spokój. Była całkowicie skupiona na formowaniu swojego niewielkiego spodka. Jej minka, z wysuniętym językiem, rozbawiła Marzenę. Kobieta zaczęła się śmiać. Zerknęła na rozpalonego młodego przewodnika. Jan krył się ze swoim wzwodem. Na jego czerwonej twarzy wymuszony uśmiech przyjął karykaturalną formę.
Przez okno zajrzał Marek. Widział całą trójkę. Przewodnika, sztywno stojącego plecami do ściany, z wykrzywioną w uśmiechu gębą. Żonę rozchichotaną przy kole garncarskim. I skupioną, lepiącą coś córeczkę.
"Dobrze się bawią. Co ja sobie myślałem? Marek, ty nadal jesteś podejrzliwy. Jak mogłeś sobie wyobrazić takie rzeczy… przy córce? Marzenka nigdy by do tego nie dopuściła. Patrz. Śmieją się. Każdy w innej części pomieszczenia. Ten facet stoi pod ścianą. Nie dotykają się. Nie maca Marzeny. Nie skryli się za regałami, aby się pieścić. Nie skradł jej pocałunku… A ona nie… kurwa Marek, co ty sobie wyobrażałeś… Marzena obciągająca poznanemu ledwo godzinę temu facetowi?"
Marek dał sobie w twarz. Szarpnął za włosy. Choć walczył ze swoją zazdrością i podejrzliwością, to jednak nie potrafił wyrugować ze swoich myśli tych wyuzdanych scen. Niekiedy wręcz je przyzywał. Podczas kwarantanny pobudzał się seksualnie, oglądając filmy porno z cyklu „cuckold”, tylko po to, by przywoływać wybrane sceny podczas seksu z żoną.
Wszedł do pracowni. Rozradowana Łucka od razu do niego podbiegła, informując, że jej spodek właśnie się wypala w piecu. Marzena stała pod oknem. Promienie słońca oświetlały jej krągłą twarz, pyzate policzki i migdałowe błękitne oczka. W „całuśnej” koszulce i jeansach wyglądała uroczo niewinnie. Po drugiej stronie pracowni stał przewodnik. Udawał wielkie zainteresowanie piecem, a tak naprawdę wstydził się spojrzeć prosto w twarz Markowi. Atmosfera była wyraźnie napięta.
"Może jednak te moje zboczone wizje nie były tak dalekie od rzeczywistości?" - zamyślił się Marek, ciągnięty przez Łucję w stronę pieca.
Mąż spojrzał na żonę. Marzenka opuściła wzrok. Sięgnęła po swój prochowiec. Zarzuciła go przez ramię i zbliżyła się do swojej rodziny. W trójkę patrzyli jak spodek Łucji schnie i twardnieje.
***
- Może Pan oberwać za to, że Nas Pan wpuścił i przyprowadził tutaj. – powiedział Marek.
Jan jedynie się uśmiechnął. Nic nie powiedział. Pożegnał rodzinkę machnięciem ręką. Wskazał im bezpieczne wyjście, takie aby nikt nie dostrzegł, że wymykają się z zamkniętego dla turystów ogrodu.
- Nie strasz go. Tu nie ma nic do roboty, a z jego pomocą możemy jutro pozwiedzać pałac.
Marek zaniepokoił się tym entuzjazmem małżonki. Przechodząc zaniedbaną poboczną ścieżki, usłyszał coś jakby ryk… ryk z odległego lasu.
***
Małżeństwo zostało obudzone wcześnie rano. Ktoś nerwowo i nachalnie trąbił przed bramą wjazdową na podwórko. Marek narzucił coś na siebie i wyszedł z domu. Przy aucie stał tłuścioch Grzegorz.
- Kurwa, co on tu robi? – mruknął pod nosem
Zbliżył się do kolegi z pracy bez maseczki. Grześ też miał dość lekki stosunek wobec pandemicznych obostrzeń.
- Stary, otwieraj! Pomyślałem, że w niedzielę wpadnę zobaczyć, jak Wam się tu mieszka. Może odpalimy jakiegoś grilla, strzelimy po browarze.
- Kurwa Grześ! Pandemia.
- Dupa tam! Jak nas z rodziną nie złapało po powrocie z ferii w Dolomitach, to już chyba nas nie złapie, co? Otwieraj, bo nie będę tu tak stał jak kretyn.
Nie było innego wyjścia. W końcu ta niepozorna chata należała do Grzegorza, tłuściocha z pracy. Marek już przeczuwał, że to nie spodoba się jego żonie. Na szczęście Marzena dalej smacznie spała. Przez dłuższy czas nie miała świadomości, że na podwórku Grzegorz już się rozgościł. Z szopy wytargał grilla. Pogadał z sąsiadem. Gestykulował i chichotał przy Marku. Nie omieszkał też zapytać o jego „seksowną Marzenkę”.
- Co? Pewnie odsypia wasze nocne igraszki? Daj popatrzeć, chociaż zerknę jak tam śpi w koszulce nocnej.
- Grzesiek, my się staramy żyć w społecznej izolacji. Od dwóch miesięcy siedzieliśmy w domu. Mówiłeś, że możemy tu przyjechać, bo Twoją żonę ta wiocha już nudzi.
- Żonkę tak… ale Mareczku… sam powiedz. Ile można wysiedzieć z żoną pod jednym dachem?
- Co tu się kurwa dzieje!? - krzyknęła Marzena, stojąc na ganku.
Zobaczyła, jak gruby Grześ prawie obejmuje jej męża i szepcze mu coś do ucha, bez maski, bez rękawiczek.
Blondynka cofnęła się, przestraszona. Grzegorz spojrzał na nią i zagwizdał z zachwytu.
Marzena ubrała biała sukienkę z koronkowymi elementami, zasłaniającą jej ramiona, sięgającą za łokieć oraz odsłaniającą kolana. Jej kształtne, wydepilowane i nawilżone łydki lśniły w porannym słońcu. Włosów nie układała. Krótkie, blond kosmyki niesfornie rozchodziły się w różne strony. Wyglądała naturalnie i wakacyjnie.
Tylko jej nastrój momentalnie siadł…
- Co on tutaj robi?
- Kochanie, to Grzegorz… to jego domek.
- Gruby Grześ z pracy?
- Tak to ja. Marek nie mówił od kogo pożyczył te apartamenty? – roześmiał się mężczyzna i już zabierał się do wymacania i obcałowania Marzeny.
Blondynka zrobiła krok w tył i zamknęła przed sobą drzwi.
- Nie powinno Pana tu być. – krzyknęła przez drzwi.
- Mówiłem. To jej się nie spodoba. – skomentował Marek.
Grzegorz klepnął kolegę w plecy mówiąc, że chyba się nie postarał w nocy, skoro jego żona chodzi od rana taka poirytowana. Mężczyzna nie miał najmniejszego zamiaru wracać do Warszawy. Chciał odpocząć od własnej domowej hałastry. Marek nie wiedział, co zrobić. Mógł się spakować i wrócić, jednak ryzykował, że się rozbije na pierwszy drzewie tylko po to, aby przerwać krzyki i pretensje swojej żony.
Zostawił kolegę na podwórku i sam wszedł uspokoić żonę.
- Wiesz, na co nas narażasz? – krzyknęła Marzena. – Sam mówiłeś, że Grzegorz wrócił z ferii z Włoch. Sam mówiłeś, że objęto go kwarantanną.
- Tak, ale nie wykryto wirusa.
- Jesteś 100% pewien? Jesteś tak pewien, że pozwoliłbyś mu, aby rechotał przy Twojej córce, o żonie już nie wspomnę?
- Kochanie minęło już dużo czasu. Grzegorz nie był chory.
- Mówiłeś mi, że ta rozpadająca się chata stała pusta od miesięcy. Teraz nawet w to Ci nie wierzę. Za moment okaże się, że ten twój kumpel z całą swoją durną rodziną spędził tu kwarantannę.
- Ty go chyba po prostu nie lubisz.
- Nie! – odparła stanowczo Marzena.
- I to jest główny powód, przez który uważasz pomocnego nam Grzegorza za chodzącą pandemię, a usprawiedliwiasz kompletnie obcego chłopaka z pałacu?!
- Co? O co ci chodzi?!
- O nic. Próbuję właściwie oszacować ryzyko.
- Jeśli podoba ci się rechot swojego tłustego kolegi, to nie będę wam przeszkadzała. Zabieram Łucję i idę na spacer. Gdy wrócę masz załatwić tę sprawę albo wracamy do Warszawy!
- Na spacer do pałacu? – Marzena już nie odpowiedziała mężowi. Weszła do jednego z pokoi, szukając swojej córki.
- Łucjo, kochanie, ubieraj się na spacerek…
***
- Proszę Pani! Przecież jest zamknięte. – powstrzymał Marzenę stróż.
Kobieta wypatrywała przez ogrodzenie młodego przewodnika. Ignorowała stróża, który miał przecież być bardzo uczynny dla „nielegalnych turystów”.
- Przyszłyśmy na zaproszenie Pana Jana. – powiedziała.
Stróż przyjrzał się blondynce. Spodobała się mu jej wiosenna, biała sukienka. Marzena kokieteryjnie poprawiła włosy i uśmiechnęła się do mężczyzny. Blisko siebie trzymała Łucję, która niecierpliwiła się i zaczęła psocić.
- Panie Heniu… - zawołał Jan, idąc od strony pałacu. – Panie Heniu, proszę niech Pan podejdzie.
- Janek, wiesz, że nie możemy nikogo wpuszczać. Oberwie się nam. Jest ta cholerna zaraza, a ty sobie dupy sprowadzasz.
- Panie Heniu, jakie dupy? To moja bratowa. Mam powiedzieć, aby wracała?
- Bratowa? – Henryk spojrzał z podejrzliwością – Ostatnio była dawna koleżanka ze studiów. Grabisz sobie chłopaku. Grabisz.
- Tak, jak i Pan, niańcząc wnuczkę. Myśli Pan, że ja o tym nie wiem. Trudno byłoby nie zauważyć dziecka biegającego za swoim dziadkiem po parku.
- Janek… ile ta moja mała może narobić szkód? Moja córka już nie ma pomysłów, jak się tą gówniarą zająć. Co miałem zrobić? Nie ma babci. Został tylko dziadek.
Marzena z niecierpliwością obserwowała tę przedłużającą się rozmowę dwóch mężczyzn. Z ich gestów i min wywnioskowała, że nie jest tu mile widziana. Stróż wcale nie był tak uczynny, jak zapowiadał to wczoraj przewodnik. Wahała się, czy nie zawrócić do Marka. Jednak obecność obleśnego Grzegorza odstręczała ją od tego pomysłu. Ponadto, jest na męża obrażona. Zachował się kompletnie nieodpowiedzialnie.
"Tak jakbyś ty zawsze zachowywała się odpowiedzialnie" – usłyszała wyrzut sumienia.
- Mamo, wejdziemy tam czy nie? Nudzi mi się.
Nagle, stróż otworzył bramę. Rozejrzał się, czy nie ma świadków, a szczególnie, czy nie przejeżdża przypadkiem jakiś patrol. Marzena uśmiechnęła się do stróża i zdecydowanym krokiem podeszła do przewodnika. Jan ujął jej dłoń i pocałował, pochylając się lekko. Szepnął jej do ucha: „Niech Pani udaje moją bratową”. Rumieniec blondynki nie uszedł uwadze stróża.
- A ty dziewczynko też chcesz pospacerować po ogrodzie? – spytał wystraszonej Łucji.
- Nie bój się. – uspokajał Jan – Pan Henryk pyta, ponieważ po ogrodzie biega jego wnuczka, dziewczynka taka jak ty.
Dziewczynka cała rozpromieniła się, słysząc te słowa. Nie miała kontaktu z żadną z koleżanek od miesięcy. Pragnęła zabawy. Nudziły już ją te wszystkie próby zapełnienia wolnego czasu przez rodziców. Potrzebowała wspólnej gry, wspólnych psot. Spojrzała niewinnie na matkę.
Marzena była sceptyczna. Stróż nie wyglądał na poczciwego dziadka. Nie budził zaufania. Łucja nie dawała jednak za wygraną. Ciągnęła matkę w stronę pałacu. Nagle, zza rogu wyszło dziecko. Zaciekawione przyglądało się przybyszom. Dziewczynka była w wieku Łucji. Gdy spojrzały na siebie, ostrożnie się zbadały. Nieśmiało zbliżyły. Stróż uśmiechnął się do Marzeny.
- Widzi Pani, nie kłamałem. Proszę poznać moją wnuczkę Julię.
Dziewczynka dygnęła. Łucja ją zmałpowała. Wszyscy wybuchli śmiechem. Na twarzyczce Łucji pojawił się promyk szczęścia. Nie była jedyną dziewczynką w tym pałacu. Mogła puścić mamę i pobiec z nowopoznana koleżanką między krzewy i żywopłoty.
- Cholera… telefon. Janek rzuć okiem na moją wnuczkę. – stróż odebrał telefon od kustosza pałacu.
- Ktoś już doniósł, że organizuje Pan nielegalne zwiedzanie? – Marzena szepnęła do ucha Janowi.
Bliskość zmysłowej blondynki spowodowała, że Jan nie zrozumiał ani jednego słowa. Był podekscytowany perspektywą samotnego oprowadzania jej po pałacu.
- Dziś przyszła Pani bez męża.
- Jak widać.
- I bez maseczki…
Marzena zarumieniła się. Rzeczywiście, w ferworze zapomniała o zasłonięciu twarzy. Jan tego nie żałował. Przyglądał się obfitym, różowym ustom kobiety. Podziwiał jej kości policzkowe, lekko podkreślone różem. Podniecały go nawet lekkie zmarszczy pod oczami oraz na czole. Po prostu Marzena Karska miała bardzo pociągającą twarz. Aż chciało się na nią patrzeć. Nie jeden się na tym złapał, tracąc orientację w kontakcie twarzą w twarz z piękną blondynką.
- No co tak stoicie, chodźcie! – krzyknęła Łucja, nie mogąc nadążyć za rozbrykaną koleżanką.
Jan szedł powoli. Prowadził Marzenę i uwodził ją coraz ciekawszymi historiami, dotyczącymi pałacu i jego mieszkańców. Gdy dostrzegł w oddali pracownię, przypomniał sobie wczorajsze warsztaty i to niestosowne, acz niepohamowane zachowanie jego ciała.
"Czy poczułaś jak mnie wtedy podnieciłaś? Gdybyś wyczuła, że byłem twardy, siedząc za twoimi plecami, z pewnością byś tu nie przyszła na następny dzień. Albo? Albo właśnie dlatego tu się pojawiłaś, bez męża. W tym pałacu działo się wiele. Główną rozrywką były jak zawsze romanse. Czy ty też, znudzona ciągłą pracą zdalną i opieką nad dzieckiem, zapragnęłaś poflirtować? Do tego ta biała sukienka, w której wyglądasz niewinnie. Przebrałaś się w anioła, który podświadomie pragnie, by go uwieść i przeciągnąć do piekła? Nie mogę oderwać wzroku od Twojej twarzy. Gdy na nią patrzę, czuje się zrelaksowany."
- Panie Janku… co mi Pan jeszcze opowie. Już tak chodzimy i chodzimy.
- Proszę mi mówić Jan. Panie Janku mnie postarza.
Marzena uśmiechnęła się.
- O ile miałoby to Pana postarzeć? Jest Pan wciąż młody i przystojny, a do tego tak elokwentny i pociągający…. intelektualnie.
Ten niespodziewany potok komplementów zszokował Jana. Nie wiedział jak zareagować. Ta piękna kobieta go kokietowała, grała w grę znaną od lat. Czy ona świadomie wysyłała mu zmysłowe sygnały? A może tylko tak je odbierał samotny młody przewodnik.
- Ma Pani rację. Usiądźmy.
- Proszę mi mówić Marzena… - kobieta podała mu rękę. Chłopak wiedział jak zareagować. Znów ucałował ją czuje w dłoń. Podniósł wzrok i zadrżał z podniecenia.
Kobieta wypatrywała swojej córki. Łucja gdzieś hasała między krzewami i drzewami. Bawiła się w berka. Jan uspokajał blondynkę, że na terenie posiadłości nic dziewczynkom nie grozi. Są tu same. Bawią się w ogrodzie francuskim. Pewnie ganiają w korytarzach utworzonych z żywopłotów. Obca osoba się tu nie dostanie. Musiałaby być tak urocza jak kokietowana mężatka, by stróż wpuścił ją do środka.
***
Zbliżyli się do oranżerii. Wybrali drewnianą ławkę, nad którą był rozciągnięty parasol. Odrobina cienia mogła dobrze zrobić rozgrzanej głowie rudawego przewodnika. Marzena usiadła blisko niego. Zarzuciła nogę na nogę, odsłaniając kolano. Mężczyzna zaproponował kawę. Doskonale wiedział, że w budynku oranżerii został wózek z ekspresem do kawy. Jan zostawił czterdziestolatkę na moment samą.
"Minął rok… - rozważała Marzena – a ty zachowujesz się tak samo, jak wtedy w Rucianem – Nidzie. Snujesz się w poszukiwaniu emocji. Czy tylko w taki sposób potrafisz poczuć, że żyjesz? Fakt, wymęczyła Cię ta rozłąka ze światem. Zamknięcie w czterech ścianach z mężczyzną, który nie wzbudza w Tobie tak wielkich emocji. Czy rozgraniczyłaś już miłość i oddanie od przyjemności i pożądania? Marek jest uczynny, dba o rodzinę, przynajmniej się stara, ale… nie podnieca. Marzena, przyznaj – od wielu lat Marek cię nie pociąga. Mąż, który nie sprawdza się jako kochanek… co za banalne połączenie. Ile kobiet żyje w związku z takimi mężczyznami? A ile z nich zdradza męża przy każdej możliwej okazji?
Co jest ze mną nie tak? Czekam, aż ten chłopak wróci z kawą, poflirtuje ze mną, aby w końcu mnie zerżnąć. Dlaczego nie myślę o niczym innym, jak tylko o tym, aby poczuć go w sobie. Pragę go, choć poznałam go wczoraj. Nie zauroczyłam się nawet. Jest zwyczajny… z tymi swoimi rudymi, kręconymi włosami. A jednak pociąga mnie na tyle, abym mu pozwoliła się przelecieć.
Minął rok, a ja chcę wciąż przeżyć to, co wtedy na łódce. Chcę zapomnieć o życiu Marzeny Karskiej. Chcę poczuć rozkosz i tylko o niej myśleć przez te parę chwil. Nie pamiętam nawet imion tamtych chłopców, ale nie potrafię wymazać z pamięci przyjemności jaką mi dali… obaj. Pieprzyłam się z Markiem, z Robertem, nawet z tym socjologiem na konferencji, myśląc o tamtych chwilach na Mazurach. Szukałam tych samych emocji… Jednak ani Marek, ani Robert nie mogą mi dać tego, co prawdziwie mnie podnieca… przypadkowości.
O już idzie… zbliża się. Jest anonimowy. Obcy. Może dziś on, choć na moment, pozwoli mi przeżyć to, co stało się rok temu."
Jan zbliżał się do siedzącej na ławce Marzeny, trzymając w dłoniach dwa papierowe kubeczki z kawą. Przyglądał się blondynce. Miała założoną nogę na nogę, lekko podwiniętą białą sukienkę, co odsłaniało jej obfite uda. Blondynka nie była typem chudej laleczki. Młody przewodnik widział w niej prawdziwą, słowiańską piękność. Nie mógł oderwać wzroku od jej kolan. Lśniły w słońcu. Przyciągały spojrzenia.
Wymachując delikatnie nogą, Marzena niecierpliwiła się.
"Czy ona mnie podrywa? Uśmiecha się. Jest frywolna w tej swojej pozie. Cóż za kształtne, gładki łydki."
Jan starał się nie rozlać kawy. Podszedł do czterdziestolatki. Ta nonszalancko odgarnęła włosy z czoła. Odebrała od niego kubeczek. Usiedli blisko siebie. Niestosownie blisko.
Marzena ocierała się nagą łydką o nogę mężczyzny. Spijała każde słowo z jego ust. Czasami zerkała dookoła, zastanawiając się, czy Łucja tego nie widzi. Córeczka była już jednak na drugim końcu ogrodu, całkowicie pochłonięta zabawą. Podekscytowana erudycją i kokieterią młodego przewodnika Marzena zapomniała o własnym dziecku. Podnieta wizji seksu z obcym mężczyzną pochłonęła ją bez reszty.
Kobieta starała się unikać rozmów o życiu rodzinnym, o prywatności. Nie chciała słuchać o Janie, lecz o Nieborowie. Gdy kwiat bzu wplątał się w jej blond włosy, Jan strzepnął bez i zatrzymał dłoń na policzku Marzeny. Wpatrzony w jej krągłą twarz, czuł bijący od niej żar.
- Na co czekasz? – szepnęła.
Jan zsunął dłoń z policzka Marzeny, by położyć ją na jej kolanie. Przeciągnął ją po łydce. Blondynka nie miała zamiaru czekać. Pocałowała mężczyznę pierwsza.
Przewodnik, trzymając w dłoniach gorącą kawę, całował się z Marzeną. Blondynka wysunęła języczek, pieszcząc czule mężczyznę. Smakowali się, chłonąc zapach bzu. Ona zsunęła dłoń między uda Jana. Jej grzbietem ocierała się o jego krocze. On wplótł palce w jasne włosy mężatki.
Marzena poczuła żar namiętności. Znów było jak rok temu – zmysłowy, soczysty pocałunek z nieznajomym na łonie przyrody. Na Mazurach ktoś mógł ją przyuważyć z dwoma przystojnymi studentami, lecz teraz? Pandemia wystraszyła wszystkich. Pałac w Nieborowie opustoszał. Nikogo nie było wokół, tylko ona i przygodnie poznany mężczyzna. Namiętny, niekończący się pocałunek z obcym stawał się dla Marzeny wyczekiwanym fetyszem. Mężczyzna pieścił dłonią zgrabne kolano mężatki. Jego ciepły dotyk wywoływał dreszcze, przyśpieszał i tak już pędzące serce.
Oderwała od niego usta. Wyrwała się z uścisku. Uśmiechnęła rozkosznie. W oczach Jana odnalazła ten sam zachwyt, jakim obdarzali ją młodzi żeglarze.
- To było bardzo przyjemne. – szepnęła, zsuwając dłoń mężczyzny ze swojego uda.
- To może być dopiero początek.
- Podrywasz mnie z nudów?
Jan zawstydzony opuścił wzrok.
- W niepewnych czasach można oddać się hedonistycznej przyjemności.
- Rozpoetyzowany z ciebie przewodnik.
- Taka praca. – To mówiąc wrócił do pocałunku. Sekundy przeradzały się w minuty. Minuty spędzone w namiętnym uścisku, pod osłoną kwitnących bzów.
Nagle Jan wstał, chwyciwszy Marzenę za rękę.
- Obiecałem pokazać Ci pałac.
- Chcesz się pieprzyć w zabytkowych wnętrzach?
- Nie chce, aby zobaczyła nas Twoja córka.
Wtedy Marzena przypomniała sobie o jej obecności. Nie zdążyła jednak się rozejrzeć. Jan pociągnął ją i poprowadził w stronę pałacu.
- Łucja? Muszę wiedzieć, gdzie jest Łucja?
- Spójrz, jest tam. - Jan, stojąc na schodach pałacu, wskazał Marzenie dwie małe postacie bawiące się miedzy drzewami. - Nic im nie będzie. Ochrona nikogo tu nie wpuści. Henryk nie zaryzykuje, by ktoś doniósł, że pozwala wnuczce bawić się w pałacowych ogrodach podczas pandemii.
***
Weszli do pałacu. Wspięli się po imponujących schodach na piętro. Jan szedł przodem. Marzena podążała za nim z dystansem. Patrzyła na szerokie biodra chłopaka. Gdy się odwracał, czuła dreszcz. Wołał ją. Niecierpliwił się. W letniej, białej sukience robiło się Marzenie naprawdę gorąco.
Jan zaprowadził kobietę do komnat położonych w tzw. żeńskiej części pałacu. To tu Helena z Przezdzieckich Radziwiłłowa przyjmowała swoich gości, korespondowała z oświeceniowymi filozofami, a nawet ze swoją przyjaciółką carycą Katarzyną.
- Której seksualny temperament stał się symbolem. – szepnęła Marzena, spijająca każde słowo z ust przewodnika.
Jan peszył się. Wciąż czuł na języku smak ust Marzeny. Przekraczając bramy pałacu, starał się zachować profesjonalizm, lecz aluzje mężatki przypominały mu po co ją tu zaciągnął. Czterdziestolatka chciała się z nim kochać, szaleć, choćby w tym momencie, na lśniącej posadzce.
- Helena była prawdziwą przedstawicielką swoich czasów.
- Czyli?
- Te mury widziały niejedną libertyńską orgię. Tam mieszczą się prywatne gabinety wojewodzianki. Na tam stojącym szezlongu oddawała swoje wdzięki na pieszczoty samego króla Stanisława Poniatowskiego. Wielu arystokratów, z ambasadorem Rosji włącznie, przetoczyło się przez te gabineciki i sypialnie.
- A jej mąż?
- Wiedział, że urok żony jest jego największym atutem. Akceptował to. Przymykał oko. Wszak to była taka salonowa gra…
- Orgia?
- Salonowa gra, w której nie raz owocem było nieślubne dziecko.
- Zboczuszki.
Zawstydzony Jan opisywał Marzenie pałacowe historie z wielkim napięciem. Wyrzucał dziesiątki słów na jednym wydechu. Był spięty. Podniecony. Kobieta co chwilę zerkała, jak unosi się jego penis, wypychając spodnie. Zastanawiała się, czy pasjonata podnieca to, że stoi tu z cudzą mężatką, czy jednak cały anturaż i wiążąca się z nim historia.
- Co tam Pan szepcze? – zwróciła uwagę Marzena.
Jan przypatrywał się czterdziestolatce, zajętej podziwianiem obrazów, w tym wizerunku samej właścicielki pałacu.
Przewodnik pod nosem powtarzał znany mu na pamięć, z racji obowiązków służbowych, wers Ody Adam Naruszewicz, „Na akt weselny Książęcia Michała Radziwiłła, Miecznika W. Ks. Lit., z Heleną Przezdziecką, Podkanclerzanką Lit.”. Powtórzył go głośniej.
- Czy jej na urodzie i na wdziękach zbywa, Które nań hojną ręką natura szczęśliwa, Wziąwszy za pierwszy model samą piękność, wlała, Zdobiąc ją przymiotami i duszy i ciała?
Słysząc te słowa, Marzena uśmiechnęła się i opuściła powieki. Delikatnie przeczesała jasne włosy. Jan podszedł do niej i pochwycił za szerokie biodra. Pochylił się nad uchem blondynki i szepnął jej parę odważnych komplementów. Popchnął ją delikatnie w stronę przylegającego do salonu pokoju. Był to gabinecik. Pokój prywatny księżnej, w którym znajdował się sekretarzyk oraz przeznaczony do różnych uciech szezlong. Pomieszczenie było obłożone różową tapetą z roślinną ornamentyką. Z obrazów przyglądały się im relaksujący się na łonie natury ludzie. Nadzy leżeli na miękkiej trawie, dyskutując i podziwiając okoliczną przyrodę.
Marzena odwróciła się. Jan przyciągnął ją do swojego torsu.
- To tu oddawała się swym romansom? – szepnęła żona Marka.
- Między innymi na tym szezlongu i na tym stole…
Kobieta zadrżała. Wyobraziła sobie jak piękna arystokratka pochyla się na biurku, wypinając biodra, a król podrzuca jej krynolinową suknie i pieprzy od tyłu. Nie tam jednak widział ją Jan. Usiadł wraz z Marzeną na szezlongu.
Siedzieli blisko siebie, oddając się słodkiej przyjemności namiętnych pocałunków. Jan przesuwał dłoń wzdłuż ciała blondynki, pieszcząc delikatnie jej pierś. Ujął ją za policzek. Przysunął do swoich ust. Marzena zamknęła oczy i pozwoliła mu się całować. Czuła, jak jego ciepła ręka sunie wzdłuż jej uda, obejmuje kolano, wchodzi pomiędzy nogi. Kobieta odpływała w podnieceniu, doceniając sprawność języka swojego przygodnego kochanka.
Jan rozsunął jej nogi. Podwinął białą sukienkę, by dostrzec satynowe, jasne figi. Marzena zadrżała, gdy zaczął ją dotykać po łonie. Nie było już odwrotu. Spojrzała w jego przepełnione dzikością oczy. Przewodnik chciał ją całą. Nie zadowoliłby się pocałunkami i dotykiem. Stawał się niecierpliwy.
Zsunął się z szezlonga. Klęcząc, pociągnął krawędź satynowych majteczek. Marzena odchyliła głowę. Spojrzała na zdobiony sufit.
Gdy Jan zdjął jej bieliznę, poczuła na sobie wzrok tych dostojnych gapiów, dumnie prezentujących się na obrazach. Czymże się ona różniła od tych golasów w ich idyllicznych plenerach. Wołali ją. Chcieli, by do nich dołączyła – naga. Czterdziestoletnia Marzena stąpająca po delikatnej trawie w stroju Ewy. Oddająca się romansom, rodem z Harlequina.
Wzdrygnęła się. Zawstydzona, starała się zacisnąć uda, lecz Jan napierał. Gładził i całował ich wewnętrzną stronę. Przesunął język wyżej. Marzena położyła dłoń na rudej czuprynie mężczyzny, pozwalając mu lizać swoją cipkę. Szparka Marzeny stawała się lepka i soczysta. Język mężczyzny, odważne wysunięty, był przeciągany po całej jej długości, z dołu do góry. Palcem wskazującym zaczął rozmasowywać czułą łechtaczkę.
Blondynka poprawiła swoją pozycję. Jedną nogę położyła na zabytkowym szezlongu, nie zważając na co, iż drogie obicie mogłaby pobrudzić obuwiem. Drugą nogę spuściła, trzymając stopę na podłodze. Trzymała się oparcia. Mocno zaciskała dłoń na aksamitnym materialne. Była rozpalona. Jej rumiane, wydatne policzki nabrały jeszcze więcej koloru. Zlizywała ślinę ze swoich warg. Starała się nie wydawać z siebie ani jednego głosu. Walczyła ze swoimi emocjami.
Jan okazał się doświadczonym francuskim kochankiem. Czując, jak wskazujący palec mężczyzny wciska się do jej cipki, nie wytrzymała, jęknęła. Wydała z siebie zmysłowy, ekstatyczny odgłos, który rozbrzmiał ze zdwojoną siłą w zabytkowym gabinecie.
Możliwość usłyszenia namiętnych hałasów, podawanych sobie przez echo od ściany do ściany dodawała pikanterii tej niespodziewanej schadzce. Jan oderwawszy się od łona, spojrzał w migdałowe oczy kochanki. Wszystkie te emocje uwypukliły dojrzałe rysy twarzy czterdziestolatki, pewne niedoskonałości cery, zmarszczki na wysokim czole. Pociągające oblicze Marzeny nabrało realnego wyrazu. Było piękne, pełne emocji, naturalne. Jan nie mógł się oprzeć. Podciągnął się i pocałował kobietę. Jego język był wręcz natrętny, agresywnie wpychając się między wargi i szalejąc w jej ustach. Jeśli pozbyłby się resztki dystansu, szarpnąłby za jej białą sukienkę, rozrywając ją na dekolcie, tylko po to, aby zobaczyć jej dojrzałe piersi.
Nie zrobił jednak tego. Jedynie chwycił mocno bujne kształty kobiety i przez sukienkę masował je, tak, aż wyczuł twarde z podniecenia sutki. Marzena uchyliła swoje ponętne usta. Starła z nich ślinę.
- Jak sprawna była Radziwiłłowa we francuskich karesach? – spytała zaskoczonego Jana. – Może jej dorównam…
Zsunęła się z szezlongu. Mężczyzna podparł się na siedzisku i zajął miejsce Marzeny. Spojrzał na jej rumiane policzki, uniesione kąciki ust i miękkie, soczyste wargi. Energiczne rozpinał spodnie, by podać jej do ust swojego penisa. Był regularny, nabrzmiały, z lekko odciągniętym napletkiem. Marzena otarła się o niego wargami. Powoli, od nasady, aż po siniejącą żołądź. Jan był coraz bardziej zawstydzony. Rozglądał się z niepokojem. Patrzył na otaczających go gapiów: cherubinki, biesiadnicy, Panowie Szlachta… i on, zwykły przewodnik z pytą na wierzchu. Marzena potraktowała ją z dużą delikatnością. Lewą dłonią objęła wiszące jądra. Prawą odciągnęła mocniej napletek. Po chwili zacisnęła wargi na nawilżonej wiśni. Nie wypuszczała jej z ust, zaś językiem drażniła sam szczyt, źródło lepkich wydzielin. Spojrzał na Jana. Przez moment pomyślała, że jej przygodny kochanek eksploduje, wypełniając jej usta ciepłym nasieniem. Uchyliła mocniej usta. Penis wyskoczył, prężąc się tuż przed jej noskiem.
- Chce ci go wsadzić… - jęknął rozedrgany przewodnik.
- Nie wątpię. – odparła, podnosząc się.
Mina Marzeny była wymowna. To ona decydowała o dalszym przebiegu tej schadzki. Rozłożyła dłonie i zrobiła dwa pełne obroty, piruety na śliskiej posadzce. Ledwo nie szturchnęła wazonu. Jan aż podskoczył z emocji. Czterdziestolatka roześmiała się.
- Boisz się o wazon, a nie o siedzisko, na którym chcesz się kochać…. A gdy ten cenny mebel nie wytrzyma mojego temperamentu.
- Przetrwał XVIII wieczne orgie. Przetrwa i nas Marzeno…
- Pani Marzeno… - odparła blondynka, zmieniając momentalnie ton.
Jan poczuł jakby stanęła przed nim jedna z dam z obrazów. Wyniosła i pewna siebie wyzwolona libertynka, która podciąga białą sukienkę, odsłaniając kształtne uda oraz wilgotne, smakowite łono.
Jan energicznie masował penisa, czekając aż kochanka skończy swój taniec i podejdzie do niego. Zniecierpliwiony chwycił ją w końcu za rękę. Ta jednak wyrwała się mu i popchnęła mężczyznę, by wygodniej oparł się o siedzisko.
Obróciła się. Usiadła na jego kolanach. Jan chciał, aby zmieniła pozycję, była z nim twarzą w twarz. Marzena zdecydowanie zareagowała. Chwyciła naprężonego penisa. Uniosła się i nakierowała żołądź na swoją cipkę. Poczuła go na swoich delikatnych płatkach. Powoli rozpychał ją. Wsuwał się głębiej. Biodra Marzeny obniżały się. Im mocniej czuła rozpychanie, tym głośniejszy wydawała jęk. Przewodnik chwycił ją po bokach. Blondynka zaczęła kreślić okręgi biodrami, czekając na moment, aż penis wsunie się w nią cały. Gdy już się to stało, rozsiadła się na nim wygodnie. Czuła go na całej głębokości. Poruszając biodrami stymulowała go. Rozpalona, wznosiła się ręce, przeczesywała swoje włosy. Siedzący pod nią Jan drżał z podniecenia. Miał przed sobą dojrzałą kochankę w białej sukience. Nie odważył się jej podwinąć wyżej, by podziwiać jędrną pupę, która co chwile unosiła się i z charakterystycznym odgłosem opadała na spocone uda mężczyzny.
- Tylko nie kończ niespostrzeżenie… – wyjęczała Marzena.
Jan zamruczał. Jeszcze nigdy jego penis, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, nie gościł w obcej, dojrzałej cipce. Powstrzymywał się jak tylko mógł, choć uczucie rozpierania wilgotnej pochwy doprowadzało go na skraj ekstazy. Marzena pochyliła się, opierając dłonie o jego kolana. Wtedy penis wysunął się i wyprostował, stercząc pod jej białą sukienką. Kobieta sięgnęła do tyłu i na oczach Jana docisnęła jego męskość do swoich pośladków. Wcisnęła go w rowek.
Zaskakując kochankę, Jan zepchnął ją z kolan. Marzena ledwo utrzymała równowagę. Odwróciła się, myśląc, że już po wszystkim. Na szczęście nie doceniła młodego przewodnika. Jego penis prężył się i czekał na więcej.
- Źle było? – spytała.
- Nie… bosko… ale ja chcę, abyś go jeszcze possała.
- Fantazja o obciąganiu przez przypadkową turystkę… - uśmiechnęła się Marzena, czym wprowadziła przewodnika w zakłopotanie.
Kucnęła obok Jana i pochyliła się nad jego penisem. Jedną dłonią objęła trzon, drugą podtrzymywała i pieściła jądra. Masowała członek czule i delikatnie, oblizując go i całując. Po chwili zaczęła go połykać, głębiej i głębiej. Odwodząc ponownie napletek Jana, zaczęła dokładnie oblizywać jego żołądź. Zaciskała na niej swoje soczyste wargi. Rozochocony tą pieszczotą mężczyzna wygiął się, by dłonią sięgnąć pod białą sukienkę Marzeny. Wiedząc co się święci, kobieta uklękła wypinając pośladki. Dłoń Jana swobodnie mogła przesuwać się między obiema dziurkami. Nagle czterdziestolatka rozsmakowała się w przyjemności pieszczoty jej tyłeczka… jej anusa. Język blondynki był coraz ruchliwszy. Omiatała nim główkę, z której coraz obficiej wyciekały, zapowiadające wytrysk wydzieliny. Jan był na skraju wytrzymałości, gdy delikatnymi ruchami języczka dotykała jego penisa na całej długości. W końcu odpuściła.
Jan patrzył na nią z zachwytem, skąd taka niepozorna matka i żona potrafi tak ekscytująco pieścić penisa.
- We francuskich karesach dorównujesz tutejszym lokatorkom… - to mówiąc machnął ręką, wskazując na obserwujące ich z obrazów damy.
Zrelaksowany kochanek ułożył się wzdłuż szezlongu, tak jak prezentowały to postacie na obrazach, rozkładając się na zielonej trawie. Oparł głowę na podłokietniku i czekał, aż Marzena ułoży się na nim. Usiadła okrakiem, opierając jedną nogę na ziemi. Wszedł w nią. Spokojnie poruszał biodrami, dopychając kutasa głębiej. Blondynka, mierzwiąc swą białą sukienkę wspinała się na kochanka, poruszała wzdłuż jego torsu, wymachując w ekstatycznej orgii głową na boki. Gdy zdołał dopaść jej ust, całowali się namiętnie i dziko.
Nagle, zdając sobie sprawę, że przewodnik nie wytrzyma więcej uciech, Marzena podniosła się. Penis przesunął się po jej pośladkach. Zrobiła to znów. Docisnęła go do swojej pupy, lecz teraz było już tego za wiele. Ciepła sperma rozlała się na jej rumianych, pulchnych pośladkach. Zlepiała je ze sobą. Marzena nie puszczała pulsującego i rozpalonego penisa. Delikatnie go masowała, jakby chciał by opróżnił się do cna.
Wtem, usłyszeli dziewczęcy głos. Marzena nerwowo opuściła sukienkę i podniosła głowę z niepokojem głowę, niczym surykatka.
- Mamo, czemu siedzisz na tym Panu? – spytała, stojąca w drzwiach gabinetu, skonsternowana Łucja...