Marzena - Skuszona na wieczornego drinka
25 listopada 2019
Marzena
Szacowany czas lektury: 44 min
Marzena podkuszona przez przyjaciółkę zdecydowała się na odważny krok: wyszła wieczorem do klubu na drinka - sama, bez wiedzy męża. Liczy na to, że poczuje się znów kobietą pożądaną. Wda się w niewinny flirty. Posłucha komplementów. Odegra się na Marku, którego coraz bardziej pochłonęła praca.
Marek ślęczał przed komputerem do późna. Cały czas śledził ostatnie kursy giełdowe. W pewnej chwili jego uwagę przykuła krzątająca się między biurkami dyrektorka działu analitycznego. Wydawało się, że nie zwracała uwagi na zaabsorbowanego pracą mężczyznę. Obecność kobiety nie pozwalała Markowi się skupić. Co chwilę kierował wzrok w jej stronę.
Dyrektorka mogła przyciągać uwagę. Była nienagannie ubrana w gustowną granatową garsonkę i ciemne pończochy. Pod marynarką lśniła idealnie wyprasowana biała bluzka. Nerwowym ruchom kobiety towarzyszyło delikatne falowanie jej kształtnych piersi. Najwyraźniej czegoś szukała. Dokładnie oglądała biurko po biurku. Marek udawał, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Na jego bladej twarzy odbijało się niebieskie światło monitora komputerowego.
W końcu przyszedł czas na jego stanowisko pracy. Mąż Marzeny poczuł wyraźne, korzenne perfumy swojej szefowej. Zerknął na nią. Na delikatnym materiale bluzki dało się dostrzec kontury stanika. Krągły biust unosił się i opadał. Anita starała się opanować przyśpieszony oddech.
- Czy nie powinien Pan być w domu? – spytała, uderzając paznokciami o blat biurka. – Jak dobrze pamiętam, ma Pan żonę i córkę. Z pewnością czekają w domu.
Kobieta pochyliła się nad Markiem. On odruchowo skierował wzrok na monitor komputera.
- Nad czym Pan tak pracuje wieczorami? Mam nadzieję, że nie przygotowuje Pan czegoś dla konkurencji.
- Nie, skądże. Znalazłem tylko coś bardzo niepokojącego w tej prognozie.
- Panie Marku… - westchnęła przełożona, prostując się i lustrując całe pomieszczenie. – O tej porze ma Pan jeszcze siłę na przeszukiwanie raportów. Proszę się rozejrzeć. Zostaliśmy sami w biurze.
- Ciekawe, jakie by powstały o tym plotki… - odburknął mąż Marzeny.
Dyrektorka to słyszała. Spojrzała na Marka z zaciekawieniem. Nastała krępująca cisza.
- Mam nadzieję, że Pana zaangażowanie w pracy nie odbija się na życiu prywatnym. Pracuje Pan tak intensywnie, jakby był Pan rozwodnikiem lub wiecznym samotnikiem.
- Sądzę, że jest ok.
- Przyznam Panu, że w naszej branży rozwodnikom jest łatwiej. Wiem z autopsji. Bezdzietnym również.
- Rozumiem… - Marek starał się przerwać tę niewygodną rozmowę. Pomogła mu w tym Marzena. Dzwoniła do niego.
Dyrektorka spojrzała na telefon komórkowy leżący na biurku, na wyświetlające się zdjęcie blondynki.
- Żona wzywa. Dam Panu chwilę na wyjaśnienia dla małżonki.
Kobieta poprawiła opadające na ramiona ciemne włosy i odeszła w kierunku swojego gabinetu.
***
Pilnie potrzeby segregator stał zdecydowanie za wysoko. Anita rozejrzała się. Myślała, co tu zrobić. Podsunęła krzesło pod regał, ale ołówkowa spódnica, ściśle przylegająca do jej ud, nie pozwalała na zdecydowany krok i wejście na krzesło. Dyrektorka wiedziała jednak co zrobić. Mocno podwinęła swoją spódnicę, tak aby wygodnie podnieść nogę i stanąć na krześle. Spódnica zawędrowała powyżej koronkowych aplikacji zwieńczających jej pończochy. W tak sprytnie zaaranżowanej mini wskoczyła na krzesło. Sięgnęła po segregator.
Prężyła się na oczach zaskoczonego Marka, który chciał oznajmić jakie błędy odkrył w analizowanej prognozie. Mężczyzna poczuł dreszcze przeszywające go po plecach. Przełożona prezentowała przed nim długie, zgrabne nogi, szczuplejsze od Marzeny, smuklejsze. Fragment gołej skóry nad pończochami podniecał tak samo jak widok napiętych dzięki ekwilibrystycznej wspinaczki łydek.
- Mam! – krzyknęła.
- Może pomóc.
- Co… - Anita odwróciła się i zachwiała na krześle.
Marek podbiegł parę kroków i w ostatniej chwili złapał spadającą z krzesła szefową.
Speszony pomógł jej stanąć na ziemi. Spojrzeli sobie w oczy. Pracownik zarumienił się, jego kierowniczka uśmiechała.
Widziałeś pewnie moje pończoszki – prawda? Co sobie teraz pomyślałeś? Ona jest warta grzechu? Moja szefowa wygląda lepiej od żony? – pomyślała Anita.
Kobieta świadomie nie opuszczała swoje podwiniętej czarnej spódnicy. Czekała na reakcję Marka, który starał się nie skupiać wzroku na gładkim, nagim udzie.
Wąskie, różowe usta Anity uchyliły się we frywolnym uśmiechu. Mężczyzna pokiwał głową, starając się odgonić myśli, które towarzyszyły mu od pierwszego momentu, gdy zobaczył, jak kierowniczka stoi na krześle.
Na co ona liczy? – zadał sobie pytanie – Dopytuje o moje życie prywatne. Czeka na zwierzenia dotyczące mojej żony. Pewnie domyśla się, dlaczego tak długo siedzę w pracy. Myli się. Ona nic nie wie…
Na twarzy Marka pojawił się poważny grymas. Zrobił krok w tył. Uniknął dłoni Anity niby przypadkowo wysuniętej w jego stronę. Gdyby ich palce się spotkały, mogłoby dojść do czegoś nieodwracalnego. Mąż Marzeny spuścił wzrok. Nisko. Bardzo nisko, aby nie widzieć ciemnych pończoch i seksownych szpilek.
- Panie Marku… - zawołała go.
On jednak wyszedł z gabinetu. Podenerwowany wrócił do biurka. Zerknął na telefon. Żadnej nowej wiadomości. Marzena nawet nie wysłała mu uśmiechu. Nie napisała, że tęskni i pragnie go wcześniej widzieć. Jak zawsze wystarczył jej prosty komunikat – „wrócę później, muszę zostać w pracy”. Już od dawna nie sprzeciwiała się takiej decyzji. Odbierała ją niczym sekretarka – przyjmowała do wiadomości.
Marek rozsiadł się w fotelu. Spojrzał w stronę korytarza. Liczył, że w drzwiach pojawi się szefowa. Zawiódł się. Przecenił swoją atrakcyjność.
***
Budzik wskazywał 01:31. Noc. Marek patrzył na zmieniające się zielone cyfry. Nie mógł zasnąć. Po prawej stronie łóżka leżała Marzena. Spała na plecach, nienaturalnie wyprostowana, jakby spoczywała w trumnie. Marek szybko przegnał tę niepokojącą myśl – jego czterdziestoletnia żona leżąca na katafalku. Zacisnął mocno powieki. Musiał zasnąć.
Do jasnej cholery, muszę wstać z samego rana. Muszę wrócić do pracy. Muszę…
Musiał pojawić się znów w biurze. Był skazany na konfrontację z szefową. W swoich nocnych fantazjach snuł opowieść o niezwykłym jej przebiegu.
***
W gabinecie przełożonej panował półmrok. Marek był z nią sam na sam. Anita miała rozpiętą białą bluzkę. Jędrny biust unosiły się, podtrzymywany przez koronkowy czarny stanik. Marek wysunął dłonie, by ścisnąć piersi Anity. Po chwili miał je całe dla siebie. Pieścił je. Masował, czerpiąc z tego maksimum przyjemności.
Brunetka nie protestowała, gdy ruchy mężczyzny stawały się bardziej nachalne, gdy pieszczota stała się agresywna. Marek zdecydowanym gestem wskazywał, gdzie jest właściwe miejsce dla Pani kierownik. Pod biurkiem. Nisko. Anita kucnęła, by naprężony penis przykładnego pracownika mógł wsunąć się pod stanik między jej jędrne piersi. Ona musiała czuć jak penis pulsuje, jak wrze w nim krew. Mąż Marzeny gapił się w dekolt brunetki, zafascynowany widokiem wciśniętego między jej ponętne piersi członka.
W sennym marzeniu kierowniczka Anita była Markowi posłuszna. Nie miała własnego zdania. Poddawała się każdemu rozkazowi, ruchowi, gestom mężczyzny. Nic nie mówiła. Pojękiwała nienaturalnie, przyciskając biust do fallusa. Marek zapadał się coraz głębiej w swoim erotycznym śnie. Mimo panującego w dyrektorskim gabinecie mroku mąż Marzeny doskonale widział Anitę. Jakby światło centralnie padało jedynie na nich.
Kobieta ścisnęła mocno swoje piersi. Penis z trudem mógł się w takich kleszczach poruszać. Jednak dzięki temu ściskowi, każdy ruch, każde otarcie, wzmacniał odczucie podniecenia. Marek czuł się tak, jakby już ją posiadł, jakby już pieprzył kierowniczkę.
Kochanka rozcierała swoje sutki. Spoglądała na czerwonego z podniecenia księgowego. Uśmiechnęła się, tak jak zwykle, powściągliwie uchylając wąskie wargi.
Puściła biust. Penis wysunął się spod stanika, spomiędzy jej piersi. Kobieta powoli wstała z kolan, ocierając się o wilgotnego członka, który oznaczył ją cienką strugą lepkiej wydzieliny. Wsunęła dłonie pod pośladki mężczyzny i zdecydowanym gestem pomogła mu wygodnie usiąść na jej kierowniczym biurku.
- Często pieprzysz się z żoną? – spytała.
Chwyciła jego kutasa. Postawiła go pod presją. Nie mógł skłamać. To było jak groźba, której towarzyszyła poważna mina Anity i coraz mocniejszy uścisk - uścisk niebywale ekscytujący.
Marek pokiwał przecząco głową. Anita przesunęła dłoń z trzonu penisa niżej, na jądra. Złapała mosznę i gniotła ją.
- Chodzisz sfrustrowany. Odpychasz myśli, skupiając się na pracy. Starasz się zapomnieć o wszystkich bodźcach, które z tyłu głowy przypominają: "Jesteś samcem, chcesz ją ruchać".
Mężczyzna krzywił się z bólu. Była to paradoksalnie przyjemna tortura. Przy Marzenie nigdy nie był tak podniecony jak teraz. Brunetka zaczęła masaż. Powoli ściągnęła skórkę. Nie odrywała wzorku od jego skrzywionej miny. Delikatne obciąganie przeradzało się w coraz energiczne szarpanie, wręcz wulgarne walenie. Tak… Marek śnił o walącej mu konia ciemnowłosej, eleganckiej szefowej.
Mąż Marzeny powtarzał w myślach jak mantrę wypowiedź Anity: "Twój seks jest mechanicznym rytuałem higieny psychicznej. Męczysz cię. Jesteś odtwórczy. Szybki. Stałeś się kukłą, która leży na nieruchomej, znudzonej żonie. Nie patrzysz na nią. W myślach marzysz o koleżankach z pracy, o szefowej, o gwiazdach, o porno. Aby skończyć, dać upust frustracji."
***
- Dzień dobry kochanie.
Była 6:30. Pocałunek Marzeny nie obudził Marka. Mężczyzna zwlekł się z łóżka dopiero, gdy wyczuł dłonią chłodne miejsce w łóżku po małżonce. Przemierzał sypialnie i korytarz w półśnie. Nawet świeżo przygotowana w ekspresie kawa nie postawiła go na nogi. Smętny zasiadł przy stole. Za kuchenną wyspą blondynka pakowała do małego, czerwonego plecaczka owoce i dopiero co przygotowaną kanapkę. Marek spojrzał na swój talerz. Był pusty. Czuł się jak na kacu. Dopiero siarczysty kopniak w kostkę go przebudził. Mężczyzna zmarszczył brwi.
Łucja przebiegła obok ojca i niezdarnie zahaczyła o jego wysuniętą nogę. Zdecydowany kopniak lekko zachwiał dziewczynką. Nie popatrzyła jednak na tatę. Zachowała równowagę i zatrzymała się dopiero przy wyspie.
- Nie, ja nie chce banana! - zaprotestowała sześciolatka.
Marzena zignorowała protesty swojej córki. Zamknęła plecaczek. Pochyliła się nad córką i pocałowała w jej małe, buntownicze czółko. Szepnęła coś do uszka. Dziecko rozpromieniło się. Kolejny raz musiała przekupić Łucję, aby ta przekonała się do bananów i innych – mniej słodkich – owoców.
- Zawieziesz dziś Łucję do przedszkola. - to nie było pytanie skierowane do męża, lecz stwierdzenie dyrygującej życiem rodzinnym matki. - No nie rób takiej miny. Znajdź choć trochę czasu dla własnej córki. Wróciłeś wczoraj późno z pracy. Łucja spała. Nawet nie mogła liczyć na całusa na dobranoc. Teraz jesteś wykończony. To nie jest nasza wina, że tyle pracujesz. Zresztą, ja nie wiem, co ty wyrabiasz tam po nocach w biurze?
O co ty mnie kobieto oskarżasz? - zezłości się Marek, jednak nie odważył wypowiedzieć tego na głos - Ta praca to jedyny azyl dla mnie. Myślisz, że Cię zdradzam. Pieprze się z jakąś asystentką w pracy? Cóż. Jakbym tylko chciał, to bym wczoraj do domu nie wrócił. Gdybyś tylko wiedziała o wczorajszej sytuacji z Anitą, zazdrościłabyś. Wściekłabyś się. Twój mąż jednak podoba się innym kobietom. Zdziwiona?
- Marek, czy ty coś mówiłeś do mnie? - odburknęła Marzena, przyglądając się mężowi, który ewidentnie odpłynął gdzieś w swoich myślach.
- Z tatą! Z tatą pojadę. - Łucja założyła plecaczek i stała już gotowa w korytarzu.
Mężczyzna spojrzał na swoją córeczkę. Nie znalazł dla nie wczoraj czasu. Może to właśnie brak pocałunku od tej drobnej istotki nie pozwolił mu zasnąć. Gdyby wrócił wcześniej, nie spotkałby się sam na sam z szefową. Nie złapałby jej. Nie widział podwiniętej spódnicy, zgrabnych nóg w pończochach. Nie poczułby jej ciepła.
Zrewanżował się córce uśmiechem. Wstał. Objął żonę i spojrzał w jej szarobłękitne oczy. Pocałował w rumiane policzki. Jeden całus mógł zakończyć każdą kłótnię. Poranne wybuchy czterdziestolatki były jak wołanie o uwagę. Gdy Marek dobrze je odczytywał, chwytał wpół swoją zgrabną żonę i przytulał. Ta chwila, gdy czuli własne oddechy i bicie serc, zmieniała wszystko. Nawet jeśli był to już wyćwiczony trick małżeństwa z kilkuletnim stażem.
***
Powiadomienie SMS oderwało Marka od ekranu komputera. Zerknął na telefon. Wiadomość od żony: „Nie musisz się już martwić. Odbiorę Łucję z przedszkola.” Mężczyzna przyjął to do wiadomości. Wrócił do przeglądania tabelek w Excelu.
***
Marzena dopiero po chwili zorientowała się jak wielką gafę popełniła. Odruchowo wybrała numer telefonu zapisany jako „taksówka”. W głośniku usłyszała znajomy głos. Przestraszyła się konsekwencji swojego gapiostwa.
Telefon od Marzeny był zaskoczeniem dla Roberta. Jego serce od razu zaczęło mocniej bić, a adrenalina wystrzeliła w jego żyłach. Po chwili trochę się uspokoił. Niestety, blondynka zaczęła coś paplać o wielkiej pomyłce, o tym, że chciała tylko zadzwonić po taksówkę.
- Marzenko, przecież jestem taksówkarzem. Mów, gdzie mam cię odebrać.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Marzena walczyła z myślami. Nerwowo patrzyła na zegarek. Była już spóźniona. Łucja z pewnością została przygarnięta przez opiekunkę w świetlicy. Czeka tak przestraszona i zaniepokojona. Nie było innego wyjścia.
- Robert musisz zawieść mnie po córkę. To nie przysługa. To zlecenie. Nic więcej.
Nic więcej. – powtarzał w myślach Robert przemierzając ulice Warszawy. Już od pierwszych usłyszanych słów blondwłosej czterdziestolatki jej były narzeczony nie mógł odgonić zmysłowych wspomnień.
Doświadczony taksówkarz prowadził odruchowo. Tu i teraz był obecny tylko ciałem. W myślach cofnął się o dwadzieścia lat, do studenckiego mieszkania w Toruniu.
***
Małe, wymagające remontu mieszkanko w starej kamienicy było wynajmowane przez zaprzyjaźnionych studentów. Marzena często wymykała się z rodzinnego domu i pod pretekstem wspólnej nauki nocowała wielokrotnie u przyjaciół. Jednym z nich był Robert.
To był styczeń, szalony czas przed sesją egzaminacyjną, wypełniony zaliczeniami i kolokwiami. Nauka była wykańczająca, także dla ambitnej młodej blondynki. Stare mieszkanie miało jeszcze jeden swoisty urok. Przygotowaniom do lutowej sesji towarzyszył zimowy chłód, przenikający przez nieszczelne okna. Jedynym miejsce, gdzie można było się zrelaksować i wygrzać, była łazienka. Marzena czuła się w tym mieszkaniu jak w studenckiej komunie. Nie omieszkała więc skorzystać z tej „świątyni dumania”. Gdy już była na skraju wytrzymałości, napełniała wannę, zapalała kadzidełka i uczyła się, wygrzewając ciało w wodzie.
Robert nie mógł odpuścić takiej okazji. Młody student uchylał często drzwi łazienki i zerkał do środka.
Młoda Marzenka siedziała w wannie pełnej piany, opierając łokcie o jej krawędź. Głowę odchyliła do tyłu i z zamkniętymi oczami odpływała. Książka leżała na podłodze. Tak samo jak przemoczony brulion. Robert chciał jej przerwać, ale po chwili dostrzegł, że jego dziewczyna nie poprzestała tylko na rozkoszowaniu się ciepłą kąpielą. Prawa dłoń wsunęła między nogi. Natomiast lewa nieśmiało spoczęła na jej kształtnej piersi. Piana spływała po jej biuście, odkrywając nabrzmiałe sutki i siną otoczkę. Chłopak zrobił krok w tył. Poczuł się nieswojo, podglądając jak dziewczyna pieści się w wannie.
Poruszała dłońmi coraz szybciej, coraz gwałtowniej. Uchyliła lekko pełne, soczyste wargi. Powieki wciąż miała zaciśnięte. Pierś wznosiła się i opadała w rytm przyśpieszającego oddechu. Zsunęła się głębiej. Piana zakryła jej piersi i sięgała, aż po szyję. Aby było wygodniej, jedną nogę oparła o krawędź wanny. Robert dałby wiele, aby zajrzeć pod pianę. Fantazjował o widoku delikatnych ruchów smukłej dłoni młodej Marzeny rozmasowującej płatki łechtaczki albo, co potęgowało podniecenie, penetrującej paluszkami cipkę.
Bał się wejść do środka, choć cały płonął z pragnienia pocałowania jej pełnych, różowych warg. Nie odważył się. Zrobił krok w tył, zauważając mocne wybrzuszenie w kroczu. Masował się odruchowo. Ślad na spodniach był wymowny i zawstydzający. Chłopak dyskretnie zamknął drzwi od łazienki. Przeszedł do swojego pokoju i otworzył szeroko okno. Zimne, styczniowe powietrze ocuciło go. Było jak kilka siarczystych uderzeń w twarz.
***
Marzena przywitała obrażoną córeczkę prowadzoną przez opiekunkę. Dziewczyna wyrwała się przedszkolance i popędziła przez plac do swojej matki. Wtuliła się w nią, a po chwili zapytała:
- Czemu nie tata? Zapomniał o mnie?
- Nie kochanie, tata o Tobie nie zapomniał.
- To czemu go nie ma. Dlaczego ty się spóźniłaś! – krzyknęła dziewczynka.
- Bo dziś mam dla Ciebie niespodziankę. – w oczach blondynki pojawił się przebiegły błysk.
Łucja zarumieniła się, podekscytowana niespodzianką. Chwyciła mamę za rękę i grzecznie pomaszerowała w stronę taksówki. Za kierownicą siedział Robert.
- Co za śliczna mała pasażerka. – zagadnął taksówkarz.
Dziewczynka oburzyła się. Uderzyła nóżką. Tak reagowała na każdego obcego mężczyznę, który ją komplementował i zaczepiał. Spojrzała ze złością na mamę, czekając na jej reakcję. Matka jednak wyglądała przedziwnie.
Ej, mamo, czemu nic nie mówisz. Czemu tak dziwnie stoisz i gapisz się na tego pana. Twoja dłoń jest taka wilgotna. Mamo! Mamo!
- Mamo! – Łucja szarpnęła ją za rękę i wybudziła z letargu.
Czterdziestolatka stojąc przed Toyotą Roberta, ściskając dłoń swojej małej córeczki, przypomniała sobie to, co zdarzyło się tych parę miesięcy temu. Poczuła dreszcz podniecenia mieszany z obrzydzeniem do samej siebie. Otworzyła drzwi auta. Posadziła dziecko w przygotowanym foteliku. Zapięła dziewczynkę w pasy. Sama usiadła zaś obok kierowcy. Speszona, nerwowo ściskała kolana. Ręce trzymała na sukience. Wpatrzona w drogę unikała spojrzenia Roberta.
Dziecko siedzące z tyłu doskonale czuło, że coś jest nie tak. Niewielka kabina Toyoty była pełna duszonych emocji. Jakby unosił się w niej łatwopalny gaz. Wystarczyłaby iskra. Łucja siedziała cichutko. Bała się. Marzena nerwowo bawiła się obrączką ślubną. Parzyło ją to złoto.
Czy naprawdę nie było innego taksówkarza? W mieście jeździ ich tysiące. Ty jednak zdecydowałaś zadzwonić po Roberta. Prywatnie. Skorzystałaś z jego numeru. – sumienie męczyło mężatkę. Walczyła z nim. Prosiła o wybaczenie samą siebie. Obiecuję, że to ostatni raz. Wyrzucę ten numer. Co by było, gdyby przypadkiem do Roberta zadzwonił Marek. Dlaczego się bawię w takie gry?
Spojrzała na kierowcę. Robert był skupiony na jeździe. Może również żałował tego nierozważnego kroku. A może po prostu o nim zapomniał. Za każdym razem, gdy sięgał po drążek zmiany biegów, Marzena czuła mrowienie. Odruchowo cofała nogę. Bała się, że jej były narzeczony, nie zważając na obecność dziecka, położył dłoń na jej kolanie. Zacznie je masować. Zacznie się tak, jak wtedy, gdy spotkali się znów, po latach rozłąki.
Szybko dojechali na osiedle, które Łucja doskonale znała.
- Mamo, jedziemy do Krystiana? – zapytała radosnym głosem.
- To jest ta niespodzianka kochanie. Robert zatrzymaj się tutaj.
Pan Robert? A kto to? Czemu mama nie mówi do tego Pana, Pan? – dziecko wszystko słyszało i rejestrowało.
Maszerując przez osiedle, blondynka przypominała sobie rozmowę, jaką odbyła kilka dni temu z Martą. Przyjaciółka zdradziła jej pewną tajemnicę.
***
Trzydziestolatka była pełna wigoru. Trudno było nadążyć za potokiem słów jaki wypowiadała. Snuła historię o swoim synku, o mężu, o pracy. Z Marzeną rozumiały się coraz lepiej. Spotykały się regularnie od tamtego pamiętnego weekendu na Mazurach.
- Pytasz, skąd w nas nadal tyle namiętności. Wiele osób nam mówi, że wyglądamy jak nowożeńcy. Zazdroszczą nam. Ty chyba też Marzenko. No nie wstydź się. To nie tak, że się nie kłócimy. Oczywiście, że się sprzeczamy. Staramy się jednak, aby nie było między nami żadnych tajemnic. Każde z nas ma również swoje „dni singla” albo „babskie” lub „męskie” wieczory. Kiedy byłaś na drinku bez męża?
- Jak to bez męża? Pytasz mnie, kiedy wyszłam na drinka z koleżankami?
- Nie. Kiedy ubrałaś się seksownie, wzięłaś taksówkę i pojechałaś do baru? Kiedy wyszłaś ostatni raz sama?
Marzena uśmiechnęła się. Nie odpowiedziała.
- Tajemnica naszego szczęścia, to odkrycie, że wybraliśmy najlepszy model. Nie ma seksowniejszego, milszego, bardziej szarmanckiego mężczyzny od mojego męża. Wiem to, bo z wieloma flirtowałam i nikt inny nie uwiódł mnie tak, jak on. Na tym polega nasz „dzień singla”. Robimy tak.
Marta zsunęła obrączkę z palca i schowała ją do torebki.
- Ufam mojemu mężowi. Nie obrażam się, jak wda się we flirt z inną kobietą. Wierzę, że żadna nie jest taka jak ja. Marzenko, nawet sobie nie wyobrażasz, jak ekscytujący jest seks po takim „dniu singla”. Mąż wraca z klubu i jest tak spragniony mojego ciała, że chyba na samą myśl o tym zarumieniłam się.
- Czy ty proponujesz, abym umawiała się z innymi mężczyznami?
- Nie. Nie sięgaj po żadne aplikacje. Nie umawiaj się, ale… poczuj się kobietą, o którą starają się mężczyźni. I daj taką samą możliwość mężowi. Zobaczycie, że to zadziała.
Zadziała? Oby.
***
Marzena zadzwoniła domofonem. Ochroniarz zmierzył ją wzrokiem. Marta wpuściła koleżankę na teren strzeżony.
To był ten dzień, a raczej wieczór, gdy czterdziestoletnia mężatka miała sama wyjść do klubu na drinka. Bez konsultacji z mężem, Marzena postanowiła zaryzykować.
Plan był szalony. Pod wielu dni Marek siedział w pracy do późnej nocy. Nie było żadnych powodów, dla których tego wieczora miał wrócić o rozsądnej porze. Blondynka mogła spokojnie czekać na niego w domu. Mogła również wyjść niespostrzeżenie. Umówiła się z koleżanką, że ta zaopiekuje się Łucją. Pozwoli dziecku przenocować. Łucja i Krystian dogadywali się. Polubili. Dziecko niczego nie będzie podejrzewało. Pewnie nawet nie spyta, gdzie jest mama.
Marta wybrała przyjaciółce najlepszy lokal na pierwsze samotne wyjście. Klientelę stanowili ciekawi, otwarci ludzie. Było tam bezpiecznie. A poza tym trzydziestolatka była cały czas pod telefonem – na wszelki wypadek.
- Miłej zabawy kochana. Wyglądasz obłędnie. – powiedziała, całując Marzenę w policzek i żegnając w drzwiach.
Taksówka już czekała. Wybrana przez Martę – na szczęście.
***
Wybiła dwudziesta. Większość pracowników już dawno wyszła do domu. Marek siedział za stertą dokumentów. Nagle stracił równowagę na krześle. Poleciał do tyłu.
- Mamy cię! – krzyknął kolega z pracy. Grzegorz był biurowym żartownisiem. W taki sposób radził sobie z niepochlebnymi komentarzami o swojej tuszy. Tłuścioch Grzegorz, korporacyjny braciszek Tuck trzymał w garści całą tzw. „integrację pracowniczą”.
- Wychodzisz z nami?
- Chłopaki no co wy? Gdzie? Po co?
- Marek daj spokój. Przecież sam się składałeś. Nie wiesz? – dołączył do nich inny mężczyzna.
- Rzucam to w cholerę. – krzyknął kolejny.
- Zapomniałeś, że Włodek odchodzi?! Ale z ciebie kolega. Dziś ostatni dzień jego pracy w tym bagnie. Nie odmówisz chyba koledze ostatniego drinka.
- Tak, drinka? Najebiemy się równo!
- Chłopaki, nie wiem. Wczoraj siedziałem do nocy w biurze. Jak dziś znów przyjdę po północy, to mnie żona zabije.
- Żony się boisz. Marek, ty nie masz trzydziestu lat. Żona ci nie ucieknie. Nie pójdzie w tango. Pewnie czeka spokojnie w domu. Ogląda seriale. Nie bądź pantoflem. Daj kobiecie odetchnąć od Ciebie.
- A jakby co, to zrzucimy się dla niej na wyjazd do SPA. Zresztą swojej starej też to obiecałem. Mogłyby pojechać obie.
- Z twoją Grażyną… no daj spokój Rysiek. Kto by chciał z twoją babą jechać do SPA. Już na pewno nie seksowna żonka Marka.
- Chłopaki, dajcie spokój.
- No co? Widzieliśmy twoją żonę na pracowniczym pikniku, tym w wakacje. Pamiętasz? No, no, zrobiła furorę.
- Tylko nasza Anitka, suka, wyglądała lepiej.
- Koledzy. Ona nadal jest w swoim gabinecie. – Marek uciszył kolegów, którzy już poczuli knajpianą atmosferę. Machnął głową w kierunku biura szefowej.
Nagle przypomniał sobie ostatni sen. Wzdrygnął się na samą myśl. Piękna, atrakcyjna szefowa klęcząca przed nim i pieszcząca jego penisa. Jej smukłe usta zaciśnięte na kutasie. Język omiatający trzon. I pełne namiętności spojrzenie.
Ciekawe, czy dziś znów ma pończochy? Była taka ciepła, gdy trzymałem ją w ramionach. Ten zapach. Matko, sam zapach doprowadzał mnie do ekstazy. Marzena nigdy tak nie pachnie. Nie ma w niej tylu feromonów. No może wtedy… wtedy gdy spryskała się tymi perfumami ode mnie. Pachniała obłędnie.
- No to jak pantoflu? – Grzegorz szturchnął Marka w ramie. – Zbieramy się na wódkę. Idziesz, czy nie?
- A może Marek woli podlizać się naszej szefowej.
- Podlizać? Ja to bym wolał jej polizać. – spuentował Grzesiek.
Salę wypełnił rechot mężczyzn. Zdecydowanie potrzebowali odreagowania. Grzegorz nie dał Markowi szansy. Wyciągnął go siłą zza biurka i, popychając, prowadził przodem. Mężczyzna nie miał nawet czasu na wykonanie telefonu do żony. Nie wysłał jej choćby SMS-a. Zresztą i tak Marzena liczyła się z tym, że mąż wróci późno do domu.
Marek postanowił, że wypije jedno, może dwa piwa i wróci do domu, nic jej nie mówiąc. Lokal wybrał tłuścioch Grzegorz. To był sprawdzony klub, z ciekawą i otwartą klientelą. Marek już dobrze wiedział, o jakich ciekawych osobach mówił ich korporacyjny braciszek Tuck.
***
Marzena usiadła przy barze. Poprawiła kosmyk włosów opadający na czoło. Odpowiedziała uśmiechem na pytanie barmana, co podać. Poprosiła o delikatny drink. Odwróciła się w stronę sali. Założyła nogę na nogę. Jej różowa sukienka podwinęła się, ukazując fragment opalonego, gładkiego uda. Sądziła, że zwróci czyjąś uwagę, że, jak w romantycznych filmach, podejdzie do niej przystojny mężczyzna, spyta się, co pije, rozpocznie rozmowę. Nic takiego jednak się nie stało.
Po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że jest obserwowana jak szczególne zjawisko. Zgrabna, niewstydząca się swoich kobiecych kształtów czterdziestolatka w różowej sukience wyglądała dziwnie w otoczeniu młodych milenialsów. Jako jedyna patrzyła na salę. Otaczający ją ludzie rzadko odrywali wzrok od swoich telefonów. Choć rozmawiali ze sobą, choć wspólnie przesiadywali przy barze, to jednak co chwila zerkali w komórki i reagowali na powiadomienia.
Otwarta i przyjazna klientela – tak? Ale mnie wpuściłaś na minę Marto. Wiedziałam, że będzie to głupi pomysł. Marta jest ode mnie młodsza. Może potrafi się tu odnaleźć. Ja nie. Matko, patrzą na mnie z takim zdziwieniem, jakbym była niedopieszczoną, zdeterminowaną żoną pragnącą się na siłę zabawić. To tak jak w tych idiotycznych komediach o mamuśkach. Chyba jestem skończoną idiotką, że tu siedzę.
Marzena sączyła swój drink powoli, tocząc sama ze sobą zażartą dyskusję. Podnosząc prawie pusty kieliszek zwróciła uwagę na swoją obrączkę. Żółte złoto lśniło w sztucznym świetle. Nerwowo zakryła prawą dłoń. Starała się niepostrzeżenie zsunąć obrączkę z palca, jednak ta stawiała zdecydowany opór.
- Zamężne kobiety budzą większe zainteresowanie. - szepnął ktoś stojący za jej plecami.
Marzena zalała się rumieńcem. Mocno szarpnęła obrączkę i zdjęła ją z palca. Obróciwszy się, zobaczyła mężczyznę opartego o bar. Niesforny kosmyk blond włosów opadł jej na czoło. Zaniepokoiła się. Dłonie stały się wilgotne. Wyszła na idiotkę.
- Co powie mąż, gdy wrócisz do domu bez obrączki, bo przypadkowo wpadnie gdzieś między fotele?
Mężczyzna był bezczelny. Komentował zachowanie kobiety bez oporu, jakby od niechcenia. Nawet nie obrócił się do niej, jedynie zerkał przez ramię na siedzącą obok blondynkę. Marzena nie wiedziała co robić. Czuła się zawstydzona. Wahała się, czy nie wsunąć obrączki ponownie na palec. Włożyła ją w końcu do niewielkiej kieszonki w drobnej torebce na złotym łańcuszku. Zarzuciła torebkę na ramię i ostentacyjnie wstała z barowego krzesła.
- Tinder to nie sposób dla takich kobiet jak ty. – kobieta usłyszała inny, głęboki i pociągający męski głos.
Marzena poczuła szarpnięcie. Ktoś ośmielił się złapać jej nadgarstek i przytrzymać. Dotyk wywołał dreszcz przeszywający, aż do szpiku kości. Momentalnie opanował blondynkę strach. Stanęła. Obróciła się i spojrzała na dojrzałego bruneta. Miał silne rysy twarzy, lekki zarost, wysokie czoło i krótko ostrzyżone włosy. Jego stalowe oczy lustrowały ją po cały ciele. Mężczyzna stał przy barze z młodą kobietą. Ta jednak, gdy ujrzała, że jej partner chwyta za rękę blondynkę, gwałtownie wstała i parsknęła z irytacją. Była młodą laleczką, niebywale szczupłą, liczącą sobie może lekko ponad dwadzieścia lat. Zabaweczka go znudziła. Skupił się na siedzącej obok blondynce w gustownej różowej sukience.
Brunet trzymał ją za nadgarstek. Czuł jej tętno. Zajrzał w szarobłękitne oczy i uśmiechnął się. Był to szelmowski uśmiech playboya, wierzącego w to, że wszystko ujdzie mu na sucho.
- Proszę mnie puścić! - warknęła Marzena i zdecydowanym ruchem wyrwała się.
- Koleś... - burknął barman, zwracając uwagę paru osób.
Mężczyzna puścił Marzenę. Poprawił dobrze skrojoną marynarkę. Wyglądał bardzo pociągająco. Zdecydowanie odstawał od towarzystwa. Razem z Marzeną wyglądali jak postacie nie z tej bajki, wyróżniający się postawą oraz strojem. Chyba jako jedyni wytrzymywali kontakt wzrokowy dłużej niż przez parę sekund. Po chwili nikt nie zwracał już na nich uwagi.
Barman wrócił do pozostałych klientów. Szczupła laleczka znalazła innego adoratora. Marzena nie odeszła od nieznajomego ani na krok. Poprawiła niesforny kosmyk włosów. Spojrzała na mężczyznę spod ciemnych brwi. Rumieniec nie zszedł z jej policzków. Czuła elektryzujące podniecenie.
- Bernard. - powiedział mężczyzna, czekając na ruch ze strony blondynki. Ta jednak nie wysunęła dłoni. Nie przywitała się.
Co ja do cholery robię. Obcy mężczyzna chwyta mnie za rękę. Mnie? Matkę sześciolatki. Naprawdę znów mam wpaść w taki ambaras jak podczas weekendu na Mazurach. Czy nic cię to Marzeno nie nauczyło? Uciekaj. Wracaj do męża, do dziecka.
- W stosunku do każdej kobiety jest Pan tak bezczelny? – odparła, odwracając się plecami i spokojnie kierując się ku wyjściu z sali.
- Kobiety jakie spotykam w tym lokalu, przychodzą tu w jednym celu. Oczekują takiej reakcji. W końcu to taka gra, w szybkie randki i szybki seks.
Bernard szedł krok za Marzeną. Wiedziała, że ją obserwuje. Wzrokiem wodził wzdłuż linii jej talii. Patrzył na opinającą się na jej pośladkach sukienkę. Blondynka krocząc powoli, poruszała biodrami. Beżowe szpilki uderzały w posadzkę. Jej różowa kreacja była jak egzotyczny kwiat pośród ciemnej, gęstej dżungli. Inne dziewczyny kokietowały mocno obcisłymi, kusymi sukienkami w czerni, w cekinach. Czterdziestolatka epatowała kobiecością. Kolor i krój sukienki oraz szpilki, kompletnie nieprzydatne w tańcu, tworzyły postać pełną elektryzującej cielesności. Odkryte łydki, kolana, ramiona, dekolt, krótko ścięte włosy zakrywające szyję. Była kwintesencją dojrzałej kobiecości. Bernard snuł się za nią, prowadzony jak na postronku.
***
Kobieta wyszła z klubu. Chłodny powiew wiatru musnął jej rozgrzaną twarz.
Zabiję Martę! Gdyby o tym dowiedział się Marek? Gdyby tam był? A Łucja? Zostawiłam dziecko pod opieką szalonej kobiety i sama poszłam do klubu.
Sięgnęła po telefon. Nikt nie dzwonił.
Jasne. Marek ma mnie w dupie. Ciekawe, czy w ogóle wrócił z pracy? Marta nawet słowem nie wspomniała, jak się czuje moja córka. Oby spała już spokojnie. Muszę do niej napisać.
Gdy zaczęła pisać wiadomość SMS do przyjaciółki, kątem oka dostrzegła swojego prześladowcę. Nieznajomy stał oparty o ścianę kamienicy i czekał, aż blondynka skończy wiadomość tekstową.
Marzena ledwo utrzymywała telefon w dłoni. Palce nie trafiały w odpowiednie miejsca. Trzęsła się. Wtedy spostrzegła, jak jakaś para wychodzi z taksówki. Zdecydowanym skokiem dopadła do drzwi auta. Spojrzała do środka.
- Proszę, niech Pan mnie zawiezie…
- Przepraszam? - odpowiedział Ukrainiec.
No kurwa mać! - wrzasnęła w głębi czterdziestolatka. To zdecydowanie nie był jej wieczór.
Gdzieś w czeluściach jej umysłu tliła się nadzieja, że za kierownicą auta będzie siedział Robert. Gdyby on teraz podjechał pod klub, wysiadłby i znokautował natrętnego podrywacza. Gdyby tylko tam był...
Marzena wsiadła do pustej taksówki. Nerwowo zatrzasnęła drzwi. Bała się, że ten, który przedstawił się jako Bernard, wsiądzie i pojedzie z nią. Ukraiński szofer przecież go nie wyprosi.
- Jedź! - krzyknęła, jakby grała w sensacyjnym filmie.
Ktoś szarpnął za klamkę. Serce czterdziestolatki pędziło jak szalone. Zerknęła w okno. Pijany chłopak szczerzył się do kobiety. Ukrainiec zareagował jednak w porę. Coś odburknął chłopakowi i ruszył spod warszawskiego klubu.
Bernard uśmiechnął się szelmowsko i wrócił do klubu. W drzwiach popchnął go podenerwowany mężczyzna. Szturchnął bruneta ramieniem z całej siły. Przepychał się. Wyskoczył na zewnątrz. Łapczywie chwytał świeże powietrze. Rozglądał się. Dostrzegł zakręcające auto, a w nim swoją żonę.
Marek cały drżał ze wściekłości. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Wyłowił z tłumu klientów klubu swoją żonę, spokojnie zmierzającą ku wyjściu. Poderwał się z krzesła i pobiegł za nią. Przepychał się w ciasnym korytarzu prowadzącym na zewnątrz. Gdy wypadł na dwór, Marzena już siedziała w taksówce.
Musiał dowiedzieć się, co tu robiła. Musiał ją śledzić. Dorwał kolejną wolną taksówkę i przekupił kierowcę, domagając się, aby ten ruszył za innym wozem.
- Zawsze chciałem to usłyszeć. – wymamrotał stary warszawski taksówkarz. – Ale płatne razy dwa.
- Jedź Pan już do cholery, bo nam ucieknie.
- A co, panna się Panu ze smyczy urwała?
- Jakbyś Pan zgadł.
- Proszę Pana, ja na taryfie dwadzieścia lat jeżdżę.
Kierowca ruszy z piskiem.
***
Dokąd ona jedzie? - zastanawiał się Marek – Wciąż zmienia kierunki, jakby chciała przed kimś uciec. To nie możliwe, aby wiedziała, że ktoś ją śledzi.
Marek trzymał się przedniego fotela. Poganiał starego taryfiarza. Ten go uspokajał i mówił, że przy takim ruchu ulicznym nigdy nie zgubi śledzonego samochodu.
- A jednak… - krzyknął Marek, przewidując dalszą drogę swojej żony. – Jedzie do domu, zjechała na Sobieskiego.
- Panie, ale nie pójdę za to siedzieć? - burknął taryfiarz, widząc czerwoną z emocji twarz Marka.
- Spokojna głowa, to moja żona.
- Miałem rację. Tak się bawicie… - uśmiechnął się rubasznie kierowca.
***
Jeśli Marek wróci do domu i nie zastanie nikogo, to może być wściekły. Będzie się dopytywał. Będzie drążył. On lubi szukać dziury w całym. Gdy tylko się do czegoś przyczepi, to musi postawić na swoim. Luiza została u Marty. To mogę spokojnie wyjaśnić. Mój powrót też zrzucę na Martę, która musiała ze mną pogadać. Spokojnie Marzena. To jest dobra historia. Byłaś odwieźć córkę do kolegi na noc. Jego matka nie wypuściła cię, bo potrzebowała dłuższej babskiej rozmowy. Marek nie będzie dopytywał, o czym rozmawiałyśmy. Zawsze wyłącza się, gdy zaczynam mu opowiadać o moich koleżankach lub o sytuacji w pracy.
- Proszę skręcić w to osiedle. Właśnie tam.
Marzena westchnęła, wjeżdżając na rozległą, pustą aleję Rzeczpospolitej. Taksówka zwolniła. Skręciła w lewo. Śledzący ją wóz musiał zjechać na bok. Na tej szerokiej alei śledzony mógł się szybko zorientować w sytuacji.
- Gdzie żona Pana wywiozła?
- Do naszego mieszkania. Tak sądzę. Wie Pan, ja znam inny dojazd. Podrzuci mnie Pan pod wjazd na osiedle. Rozliczymy się.
- Pana żona ma romans?
- Co Pan? – Marka poirytowała ta insynuacja. Jednak wszystko co widział w klubie wskazywało, że doświadczony warszawski taryfiarz miał rację. Jego piękna małżonka mogła kogoś poznać. Umówiła się z nim w lokalu, ale coś ją speszyło. Może usłyszała rechot kolegów z pracy Marka? Jak ktoś choć raz usłyszał rubaszne ryki grubego Grzesia, to rozpozna go w każdym miejscu, nawet w hałaśliwym klubie.
Tak, speszyłaś się, bo go usłyszałaś. Może nawet nas dostrzegłaś. Dlatego tak szybko opuściłaś klub. Gdybym cię dogonił? Ciekawe co byś powiedziała Marzenko. Nie znam własnej żony… doprawia mi rogi, gdy pracuję po nocach dla jej dobra, dla dobra naszej córeczki. Kim jest ten fagas, z którym się umówiłaś?
Marek wrzał z emocji. Wiercił się na tylnej kanapie auta, nie mogąc się doczekać, aż samochód zaparkuje w odpowiednim miejscu. W oddali widział taksówkę, z której wysiadała Marzena. Jej różowa, elegancka sukienka lśniła w blasku ulicznych lamp. Kobieta podeszła do bramki. Wbiła kod i weszła na teren zamkniętego osiedla. Marek rozliczył się z taksówkarzem tak, jak obiecywał. Dorzucił mu nawet trochę więcej, prosząc, aby nigdy w swojej taksówce nie opowiadał o tej niecodziennej przejażdżce. Stary taryfiarz tylko się uśmiechnął i skwitował, że on nie takie rzeczy już widział.
***
Co powiem, gdy Marek będzie w domu? - zastanawiała się Marzena, szukając "pestki" do otwarcia drzwi - Może jeszcze nie wrócił? Oby. Najlepiej sprawdzę, czy w garażu stoi jego samochód. Boże, oby go nie było.
Blondynka zjechała windą na poziom - 1. Weszła do garażu podziemnego i nerwowo lustrowała wzrokiem wielką halę. Westchnęła z ulgą, gdy dostrzegła, że ich miejsce postojowe jest puste.
A więc nie wrócił jeszcze. Typowe.
Przez moment poczuła złość. Co wieczór jej mąż zapomina o rodzinie i siedzi długimi godzinami w pracy. Nie interesuje się ani swoją córką ani żoną.
Jednak po chwili złość ustąpiła uldze. Marzena mogła spokojnie wrócić do domu bez konieczności tłumaczenia się z tego sztubackiego pomysłu z samotnym wypadem na drinka. Wróciła do klatki.
Nagle poczuła szarpnięcie. Zakręciło się jej w głowie. Wpadła na mężczyznę. Odbiła się od jego torsu. Po chwili dezorientacji poznała napastnika. To był Marek. Mąż trzymał ją za nadgarstek. Patrzył w błękitne, pełne przerażenia oczy. Marzena nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Stała sztywno. Wpatrywała się w siną ze złości twarz męża. Jego czarne źrenice żarzyły się jak węgle. W żyłach buzowała krew. Kurczowo, nienaturalnie zaciskał usta. Tak samo silnie, jak dłoń na nadgarstku przyłapanej małżonki.
Marek unikał spojrzenia żony. Skupił się na jej podkreślonych różową szminką ustach. Dolna warga była delikatnie wysunięta, pełniejsze, wręcz soczysta. Mężczyzna rzucił się do pocałunku. Wbił się w te ponętne usta i nachalnie starał się wedrzeć między ściśnięte z przerażenia zęby. Marzena nie była gotowa na pocałunek, tym bardziej na taki - zwierzęcy, pełny furii. Wyrwała się mężowi i odskoczyła pod ścianę.
- Co ty robisz?! Przestań! - krzyknęła, niekontrolująca doniosłości swojego głosu.
- Gdzie byłaś?
- Jak to gdzie... - krótkiej pauzie towarzyszyło łopotanie obu serc.
Skłamiesz suko? - zastanawiał się przesiąknięty złością Marek. - Nie widziałaś mnie w klubie. Nie wiesz, że tam byłem. No, odpowiedz na proste pytanie. Dalej ... żono... Gdzie byłaś?
- Przecież Ci mówiłam, że dziś Łucja śpi u rodziców Kacpra. Byłam... Zasiedziałam się trochę u nich.
Marek poczuł mrowienie dłoni. Zacisnął pięść. Hamował się przed uderzeniem swojej żony w twarz. Nigdy jej jednak nie skarcił. Nie podniósł na nią ręki. Nie był w stanie zrobić tego nawet teraz, gdy wiedział, że go okłamała.
- Marku, co w ciebie wstąpiło? Śledziłeś mnie? Gdzie zaparkowałeś?
Mężczyzna skrył twarz w dłoniach. Oparł się o ścianę. Miał nogi jak z waty. W jego umyśle triumfowała jedna niepodważalna teza: „Żona mnie zdradza!”.
Marzena podeszła do niego. Położyła dłoń na ramieniu. Zbliżyła się tak, iż mógł poczuć jej perfumy. Spojrzał na swoją piękną czterdziestoletnią żonę przez palce. W jasnym świetle klatki schodowej jej różowa sukienka prezentowała się o wiele lepiej niż w zacienionym klubie. Wyglądała elegancko, kusząco, dostojnie. Do tego ten zapach - uwodzicielskie perfumy, które dostała od niego. Zapach, jako najbardziej pierwotny bodziec, przywołał na myśl urocze urodziny Marzeny - te, podczas których mogli spędzić wieczór sam na sam; te same, gdy Marzena była ubrana jedynie w ten zmysłowy zapach.
- Marku... - Marzena potrząsała mężem. - Wracajmy do domu. Mam czas tylko dla siebie.
- Skłamałaś. - wyrzekł nagle.
- Co?
- Skłamałaś. Nie wracałaś teraz od matki Kacperka.
- O czym ty mówisz?
- Wiem, gdzie byłaś.
Marek unikał jej wzroku. Zawołał windę. Wręcz wepchnął swoją żonę do środka. Patrzył tępo w lustro.
Skąd on wie? Jak się dowiedział? – denerwowała się kobieta, obserwując, jak jej mąż zamyka się w sobie, jak dusi emocje. Był jak naprężona ziemia zaraz przed wstrząsem.
Gdy dojechali na piętro, Marek szybko wyszedł z windy. Próbował uciec przed zapachem, który przywoływał w nim najdziksze wspomnienia. To nie był jednak czas, ani miejsce na pieszczoty. Czuł, jak emocje rozsadzają mu czaszkę.
- Marek, powiedź w końcu, o co Ci chodzi?
- Widziałem Cię w klubie. W klubie! Co ty tam robiłaś wieczorem!? Sama!
Dopiero gdy skończył, zorientował się, że stoi wciąż na korytarzu, a wykrzyczane słowa z pewnością zainteresowały wścibskich sąsiadów. Poirytowany wpadł do mieszkania. Marzena weszła za nim z przygotowaną ripostą.
- Tak byłam w klubie… z Martą… matką Kacperka.
- Z kim!?
- Dziećmi zajął się jej mąż. My miałyśmy czas na drinka.
- Jakiś obcy facet został z naszą Łucją, a ty poszłaś sobie na drinka?!
- Skoro ty już mnie tam nie zabierasz. A zresztą, co ty tam robiłeś?
- Byłem… z kolegami z pracy…
- Piłeś?
- Przynajmniej nie zostawiłem własnej córki z podejrzanym typem.
Marzena chwyciła męża za rękę. Pociągnęła w swoją stronę. Spojrzała w oczy – tak jak rano. Miły wyraz twarzy nie był jednak teraz wyćwiczonym trikiem po latach małżeństwa. W szarobłękitnych oczach tlił się ogień.
- Nie pytaj już więcej o nic. Pocałuj mnie jeszcze raz, jak tam na dole.
Spojrzał w jej soczyste usta. Potem w szarobłękitne oczy skryte za lekko skośnymi powiekami. Trzepotała gęstymi, czarnymi rzęsami. Kusiła go. Uchyliła usta, czekając na pocałunek. Marek przełknął ślinę. Wyrwał swoją dłoń z jej uścisku. Odwrócił się i wszedł do salonu, czując wciąż w nozdrzach uwodzicielski zapach swojej żony.
Gdzieś w oddali usłyszał charakterystyczny szmer. Coś jakby rozsuwanie zamka błyskawicznego. Zip, ciche i dyskretne. Chciał spojrzeć przez ramie, ale okazałby wówczas słabość. Ona pewnie tam nadal stała.
Może rzeczywiście była na drinku z przyjaciółką. Dużo czasu ze sobą spędzają, za dużo. Ta młoda pewnie rzuciła taki pomysł – wyzwolona trzydziestoletnia idiotka. Tylko dlaczego Marzenka tak gwałtownie wyszła z lokalu? Nic nie pamiętam. To wszystko działo się tak szybko. Mam mentlik w głowie.
- Marzena, ja…. – Marek odwrócił się i zamarł w bezruchu.
***
Marzena stała w drzwiach. Jej różowa, elegancka sukienka zsunęła się na ziemie. Leżała zmięta u stóp czterdziestolatki. Marek złapał głęboki oddech. Wchłonął rozpływającą się w pomieszczeniu woń perfum.
Ubrana w sam zapach.
Jego blondwłosa żona stała przed nim rozebrana do bielizny. Przyjęła uwodzicielską pozę, lekko poprawiając włosy i uśmiechając się szeroko.
Mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jego małżonka miała na sobie tę elegancką bieliznę. Odważny zestaw pobudzał zmysły swoją intensywną czerwienią oraz krojem. Pełne piersi Marzeny przytrzymywał dobrze dobrany stanik, ozdobiony gustowną koronką. Nie dało się nie zauważyć nabrzmiałych sutków, odciskających się na koronce. Ponętny biust Marzeny nabierał w staniku lekkości i układał się tak, iż wzrok mężczyzny musiał skupiać się na pociągającym rowku.
Marek poczuł zakłopotanie. Czuł się speszony w obecności kwieciście pachnącej żony. Zerkał na jej uśmiech. Uwielbiał go. W nim się zakochał. Kiedyś mówił jej, że gdy już będą starzy, on wciąż będzie zakochany w jej szerokim uśmiechu. Gdy Marzena się uśmiechałam, jej pełne policzki podnosiły się. Wokół oczu uwydatniały się zmarszczki. Brew lekko unosiła się, a oczy nabierały migdałowego kształtu.
Mężczyzna nie zwracał uwagi na mankamenty skóry, na mimiczne zmarszczki. W uśmiechu kryła się ta szalona młoda dziewczyna, w której zakochał się dawno temu.
Marzena zrobiła krok do przodu, jakby chciała ściągnąć wzrok mężczyzny niżej. Marek podziwiał smukłą talię swojej żony oraz krągłe, pełne biodra, którymi tak zachwycali się jego koledzy z pracy. Eksplodowaliby z emocji, gdyby ujrzeli Marzenę w takim stroju – w czerwonych koronkowych majteczkach naciągniętych na te obłędne biodra.
Kobieta uczyniła kolejny krok. Z każdym ruchem Marek zachwycał się kolejnymi szczegółami sylwetki swojej żony, szczegółami, które w codziennym życiu mu umykały. Skupił się na kształtnych nogach: ponętnych udach oraz zgrabnych, mięsistych łydkach. Tak pociągający kształt łydki zawdzięczały szpilkom, które wciąż Marzena miała na stopach. To one uderzały o posadzkę w klubie. A ten dźwięk wciąż pobrzmiewał w uszach zdezorientowanego męża.
To w nich była w klubie. Tak stałaby przed obcym mężczyzną? – Marek gotował się w sobie. Nie miał już siły na kłótnie. Zresztą, z każdym krokiem wściekłość przeradzała się w żądze. – To ja mam wyłączne prawo podziwiać moją żonę w koronkowej bieliźnie. To dla mnie powinna się tak stroić. To ona… - Marek przypomniał sobie ostatni sen, wrócił pamięcią do wydarzeń z biura. – Anita miała na sobie jeszcze czarne pończochy. Pewnie do nich dopasowała czarną bieliznę.
Mąż Marzeny przymknął oczy. Chłonął zapach rozprzestrzeniający się po salonie. Blondynka stanęła przed nim, chwyciła zimną dłoń i przyłożyła do swojego biodra. Chciała, aby Marek ją objął. On jednak jak zahipnotyzowany stał z zamkniętymi oczami. Wysunął dłoń spod jej dłoni i skierował w stronę łona. Gdy dotknął koronkowych majteczek, widział w myślach Anitę. To jej wsuwał rękę pod materiał bielizny.
Marzena westchnęła. Marek wślizgnął się pod koronkowe majteczki i zaczął pieścić jej łono. Dawno nie był tak delikatny. Blondynka oddychała coraz głębiej, wpatrując się w przymknięte oczy męża. Zarzuciła mu ręce na szyję. Opuściła biodra, podkurczyła nogi. Uwiesiła się, dając mu możliwość przejęcia kontroli. Marek rozcierał wiotkie płatki jej łechtaczki. Pieścił ją jak dawniej.
Czyżby ten zapach przywołał w Tobie wspomnienia, Mareczku?
Marzena już prawie zapomniała, ile rozkoszy dawał jej mąż takim masażem: gdy płatki wsuwały się między palce, a on rytmicznie nimi poruszał rozcierając łechtaczkę.
Blondynka przytuliła się do szorstkiego policzka męża i szepnęła:
- Kocham Cię. Czemu… nie robisz mi tak częściej.
Marek rozcierał wejście do jej cipki. Delikatnie muskał szparkę i przygotowywał się do bardziej zdecydowanych karesów. Wsunął palec, potem drugi i rozpychał się. Marzena wbiła swoje rozkoszne usta w bark męża. On jednak był obecny przy swojej żonie tylko ciałem. W myślach odważył się na pieszczotę swojej przełożonej, która przed chwilą wylądowała w jego ramionach.
- Kochanie… - szepnęła Marzena.
Nie odpowiedział. Był zawładnięty pieszczotą i swoimi fantazjami. Blondynka zsunęła z bioder koronkowe majteczki. Odsunęła się od męża, odciągając jego dłoń od swojego łona. Wtedy Marek wrócił do ich wilanowskiego mieszkania z dalekiej podróży po erotycznych fantazjach. Ujrzał żonę bez majteczek. Nie zareagował w porę. Zachwiał się od popchnięcia i wylądował na krześle stojącym za nim – tym samym krześle, na którym rano jadł śniadanie.
Wieczorem nie było już posępnej miny żony, nie było fochów za późne wracanie z pracy, nie było także rozkrzyczanej córeczki. Była za to ona - blondwłosa czterdziestolatka śmiało wyszarpująca pasek ze spodni mężczyzny. Zdecydowanie sięgnęła pod bieliznę i wyczuła nabrzmiałego penisa.
Z tej Marty to niezłe ziółko. To działa. Marek nie był tak podniecony od dawna.
Marzena masowała męskość, jakby nie dowierzała, że jej męża stać na takie efekty. Obejmowała go. Rozcierała. Spoglądała jak pulsuje. Przez moment się wahała. Spojrzała wymownie na męża, który obserwował tą całą sytuację w wielkim skupieniu. Pochyliła się i objęła różowymi wargami dojrzałego kutasa. Zaczęła go ssać. Pierwszy raz od wielu, wielu miesięcy. Czerpała przyjemność z tej pieszczoty, czując jak penis drży, płonie w jej dłoniach i sztywnieje obejmowany wargami.
Marek już nawet nie prosił żony o fellacio. Fantazjował jedynie o seksie oralnym z koleżankami z pracy, z Anitą. Nasycał swoje potrzeby widokiem aktorek porno robiących wiele, by francuskie pieszczoty nie były tylko prostym, wulgarnym obciąganiem. Teraz siedząc na krześle przekonał się, że wszystkie wielomiesięczne fantazje nie umywają się do delikatności jego żony. Odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła Marzeny i spojrzał jej w oczy.
Zdradzasz mnie? Tak namiętnie nie pieściłaś mnie od lat. Czy to pożegnalny seks? Nieważne… nie kończ.
Marzena jednak przerwała pieszczotę. Wyprostowała się, rozłożyła nogi okrakiem nad udami męża. Marek mocno złapał się krzesła. Patrzył na nią, jak na obcą kobietę. Podtrzymywał podniecenie wizją ze snu. Odpłynął znów w sferę marzeń i seksu z Anitą. Żona zaś miała je jedynie urealnić.
- Kochanie… - szepnął, przymykając znów oczy – Założę…
- Nie. Nie musisz.
Kobieta przytrzymała penisa i powoli, spokojnie nasunęła się na niego. Nawet wspominani wielokrotnie studenci z szalonej mazurskiej przygody nie dali jej takiej rozkoszy, jaką odczuwała teraz – gdy członek męża rozciągał i rozpychał jej cipkę. Jej ścianki okalały go i zaciskały się na nim. Marzena zaczęła rytmicznie poruszać biodrami. Wygodnie usadowiła się na udach męża. Zasugerowała, aby ją przytrzymał, kładąc dłonie na biodrach.
Marek poddał się żonie. To ona nadawała rytm. Wznosiła się i opadała, nabijając się na penisa, napierającego na ścianki jej pochwy. Cała rozpalona chwyciła się oparcia krzesła i trzymała kurczowo. Poruszała nie tylko biodrami, lecz całym ciałem. Wtulona w męża ocierała się piersiami o jego tors. Stawała się coraz bardziej dzika, zdecydowana. Mężczyzna mrużył brwi. Twarz żony rozmazywała się. Był za blisko. Obraz był mglisty. Widział kontury grymasu pełnego napięcia i podniecenia oraz te obłędne, przepełnione słodyczą czerwone usta.
Kogo ujeżdżasz Marzenko? No powiedź, kogo sobie wyobrażasz?
Marzena puściwszy się oparcia krzesła, wyprostowała się. Wyciągnęła ręce w górę, prężąc się przed mężem. On nie mógł oderwać wzroku od jej piersi, drżących i falujących w rytm ruchów kobiety. Blondynka zamknęła oczy i wplotła palce w swoje krótkie włosy. Zniszczyła fryzurę. Stała się dzika. Wplatała palce w krótkie, jasne włosy.
On zacisnął dłonie na krągłych pośladkach swojej dojrzałej żony i przycisnął usta do jej piersi. Lizał biust przez czerwony materiał stanika, przez elegancką koronkę. Tak rozkoszując się miękkością i kształtem, mężczyzna znów przypomniał sobie Anitę. Tę ze snu, w czarnym staniku. Wizja kobiecych kształtów przełożonej spotęgowała odczucia. Marzena dobrze to zarejestrowała, czując jak penis wzdrygnął się i pulsował.
Kobieta wpadła w dziki amok. Przyśpieszyła ruchy, wykorzystując chwilę tak wielkiego podniecenia męża. Był niesamowicie sztywny i zaskakująco przyjemny, twardy, rozpychający wnętrze spragnionej seksu blondynki.
Marek wbijał palce w miękkie pośladki żony. To były te kształty, te słodkości, których jego dyrektorka mogła pozazdrościć. Pieprząc się z żoną na krześle stojącym obok kuchennej wyspy, Marek przypomniał sobie pełne zazdrości nieprzyzwoite komentarza kolegów z pracy na temat żony.
Te biodra, ten tyłeczek… ta szyneczka, to udo. Na widok Anity nie ślinią się tak, jak na samą myśl o mojej żonie. Chciałbym… nie to chore…
Marek złapał Marzenę za biodra. Wstrzymał jej galop. Spojrzała na niego ze złością.
- Jeszcze moment…
Marek uśmiechnął się.
To oczywiste, że fantazjowałaś o innym – pomyślał – Pochłonęła cię ta fantazja, tak jak podczas masturbacji. Dziś nie skończysz, masując swoją cipkę. Dziś to ja Cię zerżnę, aż otworzysz szeroko oczy i zobaczysz mnie. Może wtedy, przed orgazmem, wyznasz mi prawdę… kochanie.
Marzena siłowała się z mężem. Wierciła się na jego udach, żądając, aby penetrował ją dalej, aby kierował jej biodrami. On jednak hamował te zapędy, przytrzymując ją nasuniętą na swojego penisa. Fallus tkwił w niej i pulsował. Marek dobrze to czuł. Widząc grymas na twarzy żony wiedział, że i ona czuje jak drży.
Czujesz go Marzenko, prawda? Jest w tobie. Wypełnia Cię. Nie możesz się ruszyć. Musisz się uspokoić i wczuć w tą chwilę, gdy mój fiut wypełnia całą twoją cipkę. Myślisz o innym?
Otworzyła zamglone oczy. Marek wbił się w jej usta. Pocałował namiętnie tak, jak prosiła o to przed kilkudziesięcioma minutami. Zarzuciła mu ręce na szyję. Przywarła do niego. Całowali się dziko, pieszcząc językami, przegryzając wargi. W tym uścisku Marek nadal hamował jej biodra, a ona wciąż starała się mu wyrwać. To nie był miłosny całus, ale dzika walka podnieconych zwierząt, szamoczących się i walczących o dominację.
Uścisk męża stawał się już bolesny. Na miękkiej skórze Marzeny z pewnością zostaną ślady, niewielkie siniaki wskazujący ułożenie palców mężczyzny.
W końcu samiec zwyciężył. Zepchnął żonę z kolan. Mocno chwycił ją za rękę, aby nie odeszła za daleko. Wykręcił ją i zmusił, by Marzena oparła się piersiami o kuchenną wyspę. Blondynka opadła na drewniany blat wygięta w pół. Czubkami szpilek dotykała podłogi. Zacisnęła nogi. Starała się odwrócić, spojrzeć na Marka. On jednak mocno przycisnął ją do blatu i wepchnął penisa między jej uda. Spojrzał na pełne kształty jej tyłka.
Chcielibyście co? To nie dla was. To moje… - warczał w duszy, jakby pokazywał innym w stadzie, kto ma prawo do tej samicy. Warczał na grubasa Grześka, na innych kumpli. Wył z wściekłości na wszystkich facetów, którzy byli wieczorem w klubie, na ty co rozbierali jego żonę wzrokiem i fantazjowali o tej…obfitej dupeczce.
Pochylił się nad żoną. Przytulił do nagich pleców całym ciałem. Złapał za zapięcie stanika i w końcu je rozpiął. Wsunął dłonie pod biust, masował go, aby po chwili wyprostować się, chwycić sztywnego penisa i pomału wsunąć go między różowe płatki jej cipki.
Marzena czuła jak ją rozpycha, jak wdziera się i szarpie wejście do jej wnętrza. Chwyciła się mocno blatu. Patrzyła przed siebie. W lśniących frontach białej kuchni odbiła się postać Marka, wciąż w koszuli, jakby dopiero przyszedł z pracy. Spodnie miał zsunięte do kostek. Nie było w nim nic przystojnego, romantycznego czy urzekającego. Stał za nią. Posuwał ją. Naprężał się i dyszał. A mimo to Marzena nie czuła się tak podniecona od miesięcy. Wpadła w ekstatyczny szał przyciskając wargi do blatu kuchennej wyspy. Myśli wirowały w jej głowie. Nie potrafiła ułożyć ich we właściwym szyku:
Marta. Ból. Klub. Marek. Nieznajomy. Różowa sukienka. Sztywny penis. Za stara. Uścisk. Wykręcenie ręki. Penis rozpychający cipkę. Ucieczka. Zdrada. Robert w taksówce. Smak młodego studenta. Marek. Obrączka schowana do torebki. Palec. Nagi palec, bez obrączki.
Marzena szybko zakryła usta dłonią. Ugryzła się w ten serdeczny palec pozbawiony złotej obrączki. Ból związał się z ekstazą. Poczuła żar. Zesztywniała. Poruszała biodrami, napierając na Marka. Weszła w jego rytm. Jeszcze chwila.
Przez zaciśnięte usta wydobywały się języki, pomruki dojrzałej spragnione pieszczot kotki. Jej maż nie miał pojęcia skąd w Marzenie tyle szału, tyle dzikości. W jego umyśle panował chaos, orgia hormonów i bodźców. Wyłączył myślenie. Pochylony nad lepkim od potu ciałem swojej małżonki, pieprzył ją do granic możliwości. Ich spokojny, rodzinny salon wypełniały teraz jęki podniecenia – całkowite zaskoczenie dla znudzonych sąsiadów. Marek szczytował. Opadł na plecy żony, sapiąc ociężale. Nie wyszedł z niej. Trwał tak, aż cała energia z niego zejdzie. A Marzena pomału odzyskiwała kontakt z rzeczywistością.
Boże… to było niesamowite. Marta miała rację. Nigdy z Markiem nie było tak ekscytująco. Ale mu serce wali.
- Już spokojnie kochanie… - szepnęła.
Marek oddychał głęboko. Nie miał siły się ruszyć. Czuł jak sperma ścieka po jego penisie i wypływa z cipki. Nie uprawiał seksu z żoną bez zabezpieczenia od lat, gdy powiedzieli, że już nie ma sensu starać się o kolejne dziecko.
- Anit… - zawahał się i zorientował w porę – A niech mnie…
Marzena nie dosłyszała. Podparła się na łokciach i podniosła, spychając męża ze swoich pleców. Zerknęła na zegar na kuchence mikrofalowej. Było już późno.
- Łucja! – krzyknęła.
Zostawiła Marka, który z drżeniem rąk starał się rozpiąć koszulę. Kobieta wróciła do przedpokoju i wygrzebała telefon z torebki. Marta wysłała jej kilka wiadomości. Najważniejsza była jednak tylko ta, że Łucja zasnęła i wszystko jest w porządku. Marzena zawahała się przed odpisaniem na kolejne SMS-y, w których przyjaciółka odchodziła od zmysłów dopytując się, czy wszystko w porządku i czy jest bezpieczna.
- Co się stało kochanie? – spytał nagi Marek mijając żonę w drodze do łazienki.
- Łucja śpi.
Łucja? A może Lucjan? – mąż wciąż wątpił w historyjkę o wypadzie dwóch kobieta na wieczornego drinka. Nie miał jednak odwagi przeglądać wiadomości swojej żony.
- Pozdrów tą swoją koleżankę, napisz, że wróciłaś do domu.
Marzenę przeraziły te słowa. Marek wyjątkowo dobrze pamiętał co do niego mówiła. Nie mogła więc teraz popełnić błędu. Musiała dalej brnąć w kłamstwo o spotkaniu z Martą w klubie.
Pytasz, bo ci zależy? Pytasz, bo czujesz, że to kłamstwo? Pieprzyłeś mnie, jakbyś chciał mi pokazać miejsce w szeregu. Zawsze prosiłam cię, abyś zaszalał, wziął mnie od tyłu, mocno i zdecydowanie. Odmawiałeś. Nazywałeś mnie „durną i znudzoną”. Teraz pokazałeś siłę. Nadal mi nie wierzysz, prawda?
Blondynka uśmiechnęła się sztucznie do męża. Odpisała koleżance, że wróciła już do domu. Nic więcej.
Szukając telefonu, odnalazła również obrączkę. Szybko nasunęła ją na palec, w nadziei, że on nic nie zauważył. Westchnęła z ulgą. Stała w przedpokoju w rozpiętym staniku, bez majteczek. Uspokoiła oddech. Wsłuchała się w szum wody puszczonej z prysznica przez Marka. Otworzyła drzwi łazienki i dołączyła do męża.
***
Kochali się jeszcze raz tej nocy. Tym razem w małżeńskim łóżku. Nie było już tyle emocji i gwałtowności. Seks wrócił do normy. Był rytuałem. Jednak pozwolił im znów się zbliżyć do siebie. Marzena zasnęła wtulona w męża.
Zapach perfum już dawno wywietrzał. Włosy Marzeny pachniały szamponem, skóra - herbatą. Marek zbudził się w nocy. Wysunął dłoń spod głowy żony i odwrócił się od niej plecami. Utracił swój bodziec, swój fetysz. Patrzył na zielone cyfry budzika. 02:52. Jeszcze parę godzin i będzie musiał wstać. Wróci do pracy. Wróci do Anity.