Adam i Ewa - wydanie zbiorcze, czyli rework, remix & remaster [wersja 2020]

3 marca 2020

Opowiadanie z serii:
Adam i Ewa

Szacowany czas lektury: 7 godz 14 min

Niemal równo rok po ukazaniu się pierwszej części cyklu o Ewie i Adamie, czyli mojego pokątnego debiutu, publikuję historię ponownie. Tym razem w jednym, zbiorczym wydaniu, zawierającym wszystkie epizody poza „Specjałem walentynkowym”. Mimo że osobiście nie przepadam za tak długimi tekstami (co zapewne zaraz niektórzy mi wypomną, przytaczając moje własne komentarze!), w tym przypadku uważam to za najlepsze oraz właściwie jedyne słuszne rozwiązanie.

Poniższa wersja została poddana redakcji – a miejscami wręcz przepisaniu od nowa – oraz korekcie, za którą serdecznie dziękuję Artimar z Najlepszej Erotyki, jednocześnie szczerze podziwiając Jej cierpliwość i ogrom włożonej pracy! Oczywiście wciąż nie jest idealna i całkowicie uwolniona od błędów, lecz moim zdaniem nie dało się już jej bardziej dopieścić. Ponadto cała historia została podzielona na mniej więcej równe epizody i zawiera kilka dodatkowych, nieobecnych wcześniej scen.

Przy czym oryginałów nie mam zamiaru zmieniać, ani tym bardziej usuwać z Pokątnych – daleko im miejscami do choćby najzwyklejszej przyzwoitości, niemniej niech świadczą o mych nędznych początkach (jakby teraz było lepiej...), pochwałach, krytyce i tak dalej.
Co nie zmienia faktu, że jeśli nowi Czytelnicy i Czytelniczki zechcą zapoznać się z niniejszą opowieścią po raz pierwszy (lub starzy zapragną przeczytać od nowa), serdecznie zapraszam do zapoznania się z tą właśnie wersją!

Życzę przyjemnej, choć nie ukrywam dość długiej lektury!




 

CZĘŚĆ I – Adam i Ewa, czyli spotkanie walentynkowe

 


 

W domach z betonu nie ma wolnej miłości.

Są stosunki małżeńskie oraz akty nierządne, Casanova tu u nas nie gości.

Martyna Jakubowicz „W domach z betonu”

 


 

PIĄTEK – PROLOG

 

Westchnął ciężko, opierając się o umywalkę. Z zaparowanego lustra spoglądała na niego niewyraźna sylwetka wysokiego, trzydziestoparoletniego szatyna. Atrakcyjnego, według niektórych nawet przystojnego i starającego się na tyle, na ile jeszcze miał ochotę, dbać o formę. Ale też ze zmęczoną, przygnębioną twarzą i pełnymi rezygnacji oczami, dysonującymi z wysportowanym ciałem.

Obmył twarz chłodną wodą, wyprostował się, przeciągnął szeroko i uśmiechnął. Postać w zwierciadle odpowiedziała złośliwie krzywym, jawnie kpiącym grymasem, jakby się z nim drocząc. Mechanicznie sięgnął ręką w prawo, szukając ręcznika, lecz trafił w pustkę. Prawda, przecież był nie u siebie, tylko w cudzej łazience w tym bardziej cudzym domu.

 

PIĄTEK – KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ

 

Definitywnie nie pierwszej młodości latynoska wylegiwała się na skąpanym w prażącym słońcu leżaku, pojękując z nieznośnie wymuszoną ekscytacją. Jedną ręką teoretycznie zalotnie, a praktycznie bez śladu seksapilu ugniatała ewidentnie silikonowe cycki, drugą zaś przytrzymywała głowę bladziutkiej blondyneczki. Liżącej jej cipkę tak zapamiętale, jakby spływała z niej iście boska ambrozja, wydając przy tym znacznie bogatszą niż dojrzalsza towarzyszka gamę odgłosów. O tyle bardziej autentycznych, że prężący się za nią hebanowy mięśniak, dopełniający ubogacające się kulturowo trio, posuwał ją ostro wybitnie przekraczającym nawet egzotyczną średnią przyrodzeniem. W obie, używane naprzemiennie dziurki, stękając z najbardziej naturalnym spośród wszystkich obecnych zadowoleniem. I nagle, bez najmniejszej zapowiedzi, w ułamku sekundy cała trójka zamarła, roztaczając wokół całkowitą ciszę, która trwała, trwała i…

 

Zabębnił palcami o nieprzyjemnie zimną obudowę laptopa z wyraźnym zniecierpliwieniem. Pełen jawnego zniechęcenia wzrok skierował na dół, kontemplując zsunięte do połowy ud bokserki, a po chwili, z nieukrywaną dezaprobatą, zwrócił ku oknu, za którym depresyjne chmury, rozlewające się płynnym ołowiem po granatowoczarnym, zimowym niebie, okazały się wcale nie przyjemniejszym widokiem. Dalsze rozważania nad problemami współczesnego świata przerwał tyleż natrętny, co zupełnie niespodziewany o tej porze dzwonek. Sapnął niechętnie, ale odebrał, starając się jak najspokojniej znieść drażniąco wysoki, szczebioczący głos, wwiercający się głęboko w uszy.

– Hej, Adam! Słuchaj, mam sprawę, zbieramy towarzystwo i idziemy do klubu! Wiesz, są walentynki, będą wszyscy, może też dasz się zaprosić? Tylko nie mów, że nie masz czasu! Dzieci wróciły ze szkoły, żona z zakupów, dasz sobie sam radę! No, to jak będzie?

Cenił w ludziach nienachalne, odpowiednio dobrane do sytuacji poczucie humoru, które w tym przypadku objawiało się dowcipkowaniem z byłej żony i nieistniejących potomków. Zmełł w ustach słowo powszechnie uważane za obraźliwe, lecz po chwili zastanowienia stwierdził, że… co właściwie miał do roboty? Zerknął jeszcze raz ku smętnie sflaczałej męskości i starając się opanować narastającą odrazę, odpowiedział bez specjalnego namysłu:

– Dobra, wchodzę w ten interes! Gdzie i o której się widzimy?

– Eee… Znaczy idziesz? Naprawdę? Ale super! – Głos w słuchawce wybuchł emocjami. – Równo o dziewiętnastej, tam gdzie ostatnio! Mamy zajętą całą lożę, na pewno nas znajdziesz! Czekamy!

 


 

Zamknął przypominającego mu o niegodnych, a wciąż niedokończonych czynnościach fizjologicznych laptopa. Odrzucił resztki bielizny i zniknął w łazience, by po jej opuszczeniu w glorii chwały i czystości przypuścić frontalny atak na szafę. Zdawał sobie sprawę, że podkreślony kremową koszulą atramentowy zestaw w jasne prążki był przesadnie elegancki jak na okazję, jednak przez lata tak zżył się z pełnym garniturem, że mógłby chodzić w nim nawet na plażę.

Mając poważaniu zasadę, że punktualność jest grzecznością królów, a obowiązkiem poddanych, przybył na miejsce dobre pół godziny po czasie. Przywitał się kolejno ze wszystkimi, zamówił może i staromodne, ale nieodmiennie smakujące połączenie ginu z tonikiem i rozsiadł wygodnie w kącie loży. Starając się nie zwracać uwagi na wszędobylskie, obciachowe baloniki oraz równie tandetną oprawę muzyczną, zaczął przysłuchiwać się prowadzonym dyskusjom. Czego dość szybko pożałował, skupiając uwagę na obserwacji współtowarzyszy.

Nie wszystkich rozpoznawał, ale to akurat go nie dziwiło: kumpel kumpla, jego dziewczyna, a przede wszystkim nieodłączni, pojawiający się znikąd krewni i znajomi królika. Wszyscy w zbliżonym wieku, podobnie ubrani i o zasadniczo porównywalnym statusie materialnym. Właściwie tylko jedna osoba wyróżniała się w jakikolwiek sposób z tej dość jednolitej grupy: siedząca dwa miejsca dalej, już na pierwszy rzut oka wyraźnie dojrzalsza oraz ubrana w stylu dalece odbiegającym od pozostałych gości. Co w jej przypadku przejawiało się w nabijanej ćwiekami, błyszczącej czernią wypielęgnowanej skóry ramonesce o głęboko wyciętym dekolcie, na którym ciężki wisior podkreślał i tak nadto rzucający się w oczy biust. Kojarzył właścicielkę tak wisiora, jak i biustu z widzenia, ale mimo intensywnych prób za nic nie mógł sobie przypomnieć skąd dokładnie.

 

W pewnym momencie para siedząca między nimi oddaliła się w bliżej nieokreślonym kierunku, więc chcąc nie chcąc, stali się sąsiadami.

– Adam! – Uniósł gorzko pachnącą jałowcem szklaneczkę.

Gest najwyraźniej zaskoczył adresatkę grzeczności, chociaż założyłby się, że i ona zdążyła mu się zawczasu przyjrzeć. Po chwili wahania sama podniosła pokaźną lampkę, wypełnioną czerwonym winem.

– Ewa.

Mimo że miał zamiar poprzestać na niezobowiązujących uprzejmościach, szybko zorientował się, że równie niewygodnie, jak nieuprzejmie rozmawia im się przez dwa puste miejsca. Przysiadł się do Ewy. Wolał nie wiedzieć, jak duży wpływ miały na to kolejno opróżniane kieliszki, lecz ich dialog szybko ustąpił miejsca monologowi, co zresztą wcale mu nie przeszkadzało. Po pierwsze nie umiał, ani tym bardziej chciał sztucznie podtrzymywać dyskusji, a po drugie miał idealną okazję, by lepiej przyjrzeć się towarzyszce. Nadal nie przychodziło mu do głowy, gdzie, jak ani kiedy, ale ich drogi na pewno już się skrzyżowały.

 

Przejaskrawione kolory makijażu i lakieru na szpiczastych paznokciach oraz ostentacyjna biżuteria, osobliwie kontrastująca ze stylizowaną na starą, lecz jednocześnie pachnącą drogim butikiem kurteczką, dodawały jej lat. W opozycji do tego półdługie, modnie zaczesane na bok kasztanowe włosy odsłaniały nie tylko młodą, lecz przede wszystkim nad wyraz oryginalną twarz. Niewielki, nieco zadarty nosek, wydatne policzkowi i migdałowate oczy o nie dającym się jednoznacznie określić w migającym świetle kolorze, łączyły się z bardzo proporcjonalnymi, pełnymi ustami. Układającymi się zaskakująco często w przeuroczy, pomimo drobnej niedoskonałości w postaci lekko cofniętych dwójek, uśmiech. Kiedyś owa naprawdę nietuzinkowa uroda musiała robić ogromne wrażenie nie tylko na mężczyznach, lecz dzisiaj…

Im bardziej spotkanie się przeciągało, a ilość wypitych napojów wyskokowych rosła, tym Ewa z sympatycznej i inteligentnej, choć chwilami nazbyt ekstrawertycznej rozmówczyni, zmieniała się w irytująco zdesperowaną kokietę. Na tyle wścibską, by mimo powtarzanych odmów wciąż wracała do tematów dotyczących jego życia rodzinnego. Może i od dłuższego czasu stanowiącego obraz nędzy, rozpaczy i całkowitego rozkładu, ale mimo wszystko będącym jego – i tylko jego – osobistą sprawą. W końcu, po kolejnej nachalnej sugestii dotyczącej atrakcyjności jako samca w wieku rozpłodowym, postanowił opuścić towarzystwo. Dopił resztki drinka i bez zbędnych wstępów zaczął się żegnać, wywołując nad wyraz energiczne protesty. Co ciekawe, nie tylko ze strony Ewy.

– Jak to, już wychodzisz? Tak wcześnie? Ale dlaczego? Przecież mówiłeś, że masz wolny cały wieczór! Zdecydowanie nie możesz nas teraz opuścić, nie zgadzam się! – Im wcześniej ktoś bardziej ostentacyjnie nie zwracał na niego uwagi, tym teraz głośniej protestował.

– Ależ zdecydowanie mogę was opuścić! I nie interesuje mnie niczyja zgoda! – odparował, nie siląc się nawet na grzeczność.

– Słuchaj, Adam, skoro i tak nie dasz się namówić na pozostanie, to… Mam do ciebie prośbę. – Ta sama znajoma, której dał się wcześniej zaprosić, pochyliła się dyskretnie i szepnęła: – Ewa ma już chyba dosyć. Nie, żebym ją wypraszała albo sugerowała, że sama nie trafi do domu, ale czy mógłbyś ją odwieźć? Mieszkacie przecież niedaleko, a chyba dobrze wam się rozmawiało. No wiesz, nie mogliście się od siebie oderwać.

To naprawdę tak wyglądało? Że tylko on i ona, razem przez cały wieczór? Tylko dlaczego… i wówczas sobie przypomniał. Faktycznie, widywał Ewę „na dzielnicy”. Może w sklepie, u fryzjera, w parku? Co nie znaczyło, że miał ochotę odstawiać anioła stróża. Zwłaszcza wobec kogoś, kto sam doprowadził się do takiego, a nie innego stanu. Spojrzał jednak tylko na główną zainteresowaną, wbijającą w niego niemal błagalny wzrok, westchnął z rezygnacją i zgodził się na wszystko.

 


 

Dopiero gdy wyszli z klubu, milcząco czekając na zamówioną zawczasu taksówkę, zauważył, że byli z Ewą praktycznie równego wzrostu. Co, nawet biorąc pod uwagę lekko napuszone włosy i kozaki na obcasie, oznaczało, że musiała liczyć sobie dobry metr osiemdziesiąt. I to znacznie pełniejszej figury, niż wcześniej ocenił. A oceniał przecież na podstawie precyzyjnych i wielokrotnie ponawianych – oczywiście dla dobra nauki – obserwacji okolic złotego naszyjnika.

W czasie jazdy Ewa nie odezwała się słowem, za to praktycznie cały czas niespokojnie szukała w torebce jakiegoś skarbu, lub równie nerwowo przeglądała jarzący się niebieskawą łuną telefon. A i on nie miał zamiaru przerywać błogiej ciszy, oddając się beznamiętnemu obserwowaniu miasta, które mimo późnej pory nie miało najmniejszego zamiaru zapaść w sen. Jednak kiedy dotarli do niewyróżniającego się niczym szczególnym, peerelowskiego klocka schowanego za zbyt długo nieprzycinanym żywopłotem, Ewa znów zaczęła go nagabywać. Tym razem uprzejmie, z przesadną wręcz grzecznością, raz po raz otwarcie przepraszając za całą sytuację:

– Słuchaj, Adam, może wejdziesz na chwilę? Nie jest jeszcze bardzo późno i chciałabym cię zaprosić na… ciasto i kawę! – dokończyła zmieszana, najwyraźniej w ostatnim momencie zmieniając plan.

– Nie wiem, nie bardzo mi pasuje, a poza tym… – zaczął się tłumaczyć.

– Proszę cię, będzie mi bardzo miło! – przerwała w pół słowa. – Poza tym mamy walentynki, nie chciałbyś chyba spędzić ich całkiem sam?

Zastanowił się przez moment, dochodząc ostatecznie do wniosku, że mimo ewidentnego podtekstu przyjmie zaproszenie. Czuł się trochę niezręcznie, nie mając pod ręką chociaż symbolicznego drobiazgu z okazji święta zakochanych, ale ostatecznie skąd miał wiedzieć, że będzie takowego potrzebował?

 

Odprawił zerkającego dwuznacznie taksówkarza i już wkrótce rozsiadł się w przestronnym salonie na niewielkim, dwuosobowym chesterfieldzie, podsłuchując krzątającą się po kuchni Ewę. Oczywiście zaproponował pomoc, jednak pani domu stanowczo odmówiła, twierdząc, że nie będzie jej zaglądał do garów. Czekał więc cierpliwie i korzystając z przedłużającej się przerwy, omiótł pokój ciekawskim spojrzeniem. Mieszanka mebli z lat dziewięćdziesiątych, wyjątkowo stylowej kanapy w mocnej barwie british racing green oraz nowoczesnych, wręcz futurystycznych lamp i bibelotów, była… interesująca. Oryginalna. I pozbawiona jakiejkolwiek głębszej logiki. Dużo lepiej prezentował się szczodrze obsypany kandyzowaną skórką pomarańczy sernik, który pojawił się na stoliczku wraz z makinetką pełną aromatycznej kawy. Co prawda nie przypominał sobie, kiedy ostatnio pił ją o dziesiątej wieczór, ale niespecjalnie się tym przejął.

Sącząc powoli wonny, sowicie podlany śmietanką napar i delektując się kolejnymi kawałkami ciasta, rozmawiali niezobowiązująco o wszystkim i niczym. Do czasu, gdyż w pewnym momencie Ewa po raz kolejny niespodziewanie zmieniła temat na bardziej osobisty.

– Dziękuję ci jeszcze raz, że zgodziłeś się zostać. I ponownie przepraszam. Naprawdę. Pewnie niewiele cię to obchodzi, ale nie najlepiej się ostatnio czuję, mam trochę problemów – spuściła wzrok, wyraźnie speszona – i jest mi po prostu wstyd. Zachowałam się jak jakaś napalona siksa na wsiowej dyskotece!

– Ewa, daj już spokój, dobrze? Nie jesteś w szkole i nie musisz się nikomu tłumaczyć. A już na pewno nie mnie. Przyznam, że byłem trochę zły na ciebie, ale już nie jestem! – podkreślił dobitnie. – Natomiast skoro siedzimy tutaj razem, chciałbym cię o coś spytać. Rozumiem, że w klubie była atmosfera, było wino, ale… Te komplementy, propozycje i tak dalej, to tak serio? Nie ukrywam, było mi miło.

– Daj wreszcie spokój z fałszywą skromnością, dobrze? – Zareagowała chyba zbyt gwałtownie, bo od razu spuściła z tonu. – Przeglądałeś się ostatnio w lustrze? Przecież jesteś cholernie atrakcyjnym facetem! I nie będę ukrywać, że mi się podobasz. Ale nawet gdybym była delikatniejsza i umiała flirtować, co zresztą nigdy mi specjalnie nie wychodziło – rzekła bardziej sama do siebie – to przecież widzisz, jak ja wyglądam, ile lat nas dzieli i…

– Nie zgadzam się! To znaczy… ile właściwie jesteś starsza? Nie, nie będę ci przecież w dowód zaglądał, daj spokój! Ale powiedzmy, że osiem lat? Dziesięć? – strzelił trochę w ciemno, ale po reakcji Ewy poznał, że musiał być blisko. – I co z tego? Przecież też jesteś seksowna! I nie kiwaj głową! Oduczyłem się prawić puste komplementy i jeśli coś ci powiem, to tak właśnie uważam. Jesteś taka…

 

No właśnie – jaka? Opisanie Ewy popularnym, czteroliterowym angielskim skrótowcem byłoby może i trafne, jednak zupełnie nie na miejscu. Jasne, w pierwszym lepszym pornosie po najdalej trzech minutach stałby przed nią ze spuszczonymi spodniami, ale jakoś nie zauważył nigdzie ekipy filmowej. A przynajmniej do tej pory. Oczywiście nie mógł zaprzeczyć, że to Ewa, pomimo jego początkowych oporów, zaprosiła go do siebie i w kameralnej atmosferze starała się zatrzeć wcześniejsze złe wrażenie. Tym razem spokojnie i kulturalnie, najwyraźniej szybko trzeźwiejąc pod wpływem końskich dawek kofeiny i cukrów prostych. Nie rzucała już prostackich uwag, nie kokietowała oraz nie odstawiała krępujących obojga, rozemocjonowanych scen. Tylko czy naprawdę?

Siedziała naprzeciwko, bezustannie wpatrując się w niego dziwnym, wyraźnie wyczekującym wzrokiem. Nie wiedział, co kryło się za jej spojrzeniem i nie był pewien, czy chce wiedzieć. Przerywając coraz bardziej krępującą ciszę, Ewa zatrzepotała podmalowanymi rzęsami, przygryzła usta i przesunęła się na jego połowę sofy, stanowczo naruszając granice strefy komfortu.

– Pocałuj mnie. Proszę.

 

Odsunął się powolutku od słodko-gorzkawych ust i z zaskoczeniem stwierdził, że w bliżej niewytłumaczalny sposób jego ręka znalazła się na udzie Ewy. Tak wysoko, że mógł z całą pewnością stwierdzić, że nie miała pończoch, a pełne rajstopy. Spodem dłoni czuł ich gładką fakturę, skrywającą ponętnie miękkie ciało, a wierzchem szorstki materiał spódnicy. Odetchnął głęboko, starając się możliwie szybko uspokoić. Bez większego rezultatu.

– Ewa, jeśli teraz tego nie przerwiemy, za chwilę może być już za późno! – Niby miał wątpliwości, lecz jednocześnie nie cofnął ręki.

– Wiem, Adam. A czy ty byś chciał? Zdaję sobie sprawę, że to wszystko dzieje się tak szybko i dlatego powiem wprost: jestem wolna, jestem sama i źle się z tym czuję! – wyrzuciła z siebie wyraźnie roztrzęsiona, chcąc jak najszybciej wyznać winy. – Tylko nie myśl o mnie jak o jakiejś puszczalskiej, zdesperowanej kobiecie w… średnim wieku, która szuka sobie… młodego kochanka.

– Proszę cię, nie mów tak! Przyjąłem zaproszenie, bo chciałem. Nikt mnie do niczego nie zmuszał i nie ukrywam, że jest mi bardzo przyjemnie. Pocałunek też był miły i przyznaję, że…

Przerwał na moment, zastanawiając się nie tylko jak, ale czy w ogóle wypowiedzieć myśli na głos. Nie chciał okłamywać Ewy ani tym bardziej zbywać jej ogólnikami. Pozostawało pytanie, dokąd zaprowadzi ich ta rozmowa, bo jak na razie pokonywali wyjątkowo ostry zakręt. Z prędkością znacznie przekraczającą wszelkie normy bezpieczeństwa.

– Co przyznajesz? – dopytała nieśmiało.

– Podobasz mi się, Ewa. Pociągasz mnie. Taka, jaka jesteś. I chcę…

– Naprawdę? Ja też! – nieomal krzyknęła i nie czekając dłużej, spytała wprost: – Adam, czy chciałbyś się ze mną kochać?

 

Cóż, gdyby miał być całkowicie szczery, nie do końca o to mu chodziło. Ale skoro pytanie padło, powinien teraz spokojnie przemyśleć wszystkie za, przeciw oraz obok. Zastanowić się nad nie tylko przyczynami, lecz przede wszystkim nieuniknionymi w takiej sytuacji konsekwencjami. Rozważyć, że przecież się nie znali, a ich postępowanie mogło wynikać nie tylko z chęci odreagowania po poprzednich związkach, ale i jakże ulotnej atmosfery chwili. Że Ewa, choć była naprawdę atrakcyjną i seksowną kobietą, nijak nie wpisywała się w jego osobiste gusta. Jednak może właśnie dlatego mógł potraktować jej apetyczne, dojrzałe krągłości trochę jak okazję do spróbowania czegoś nowego, wcześniej nieznanego? Oczywiście zawczasu przeprowadzając z ich posiadaczką długą rozmowę, potem drugą, a jeszcze później może…

– Tak. Chcę. Chcę pójść z tobą do łóżka. Chcę uprawiać z tobą seks! – wyrzucił z siebie na jednym oddechu, bojąc się, że drugi raz nie przejdzie mu to przez gardło. – Tylko mam jedną prośbę, chciałbym… Jestem po ciężkim dniu i potrzebuję się odświeżyć.

Skłamał. Własnej formy był absolutnie pewien, lecz nie mógł przecież chamsko wygonić Ewy – co do której stanu miał pewne wątpliwości – do jej własnej łazienki. Nie mówiąc o propozycji wspólnej kąpieli, która wydała mu się dalece zbyt odważna. Spojrzał na Ewę pytającym wzrokiem i w odpowiedzi ujrzał szeroki, przeuroczy mimo zauważonej już wcześniej drobnej wady, uśmiech. Unoszący sobą i tak wydatne policzki oraz zamieniający cudne oczy o wciąż niedającej się jasno określić barwie w cieniutkie szparki, z których błyskała być może radość, ulga, autentyczne i szczere szczęście… A może nic innego, jak czystej wody kurwiki?

– Prysznic jest na górze, drzwi po lewej. Na półkach znajdziesz ręczniki, szczoteczkę, wszystko powinno być. I – dodała zalotnie – nie spiesz się. Mnie i tak zejdzie dłużej niż tobie.

 


 

Nie jego łazienka w nie jego domu, ale decyzja już tak. Nie był pewien czy dobra, zła czy taka gdzieś pomiędzy, lecz już ją podjął i nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać. Wrócił ubrany w samą koszulę i spodnie, resztę stroju łącznie z bielizną starannie składając na pralce. Z lekkim zaskoczeniem – bo przecież nie wymagał od Ewy nocnych porządków – zerknął ku spoczywającej na uprzątniętym stoliku kartce pokrytej zamaszystym pismem: „Zaczekaj w sypialni”.

Przysiadł na brzegu ewidentnie dwuosobowego łóżka zwieńczonego wysokim, pikowanym purpurowym atłasem wezgłowiem. Materac był przyjemnie miękki, przykryty puchatą narzutą w róże i kilkoma okazałymi poduszkami we wzorzystych, grubych poszwach. W powietrzu unosił się ciężkawy, przyjemnie słodki zapach, jakby bukiet świeżych kwiatów zasypać puszką landrynek. Wytłaczana tapeta i dywan o długim, plecionym włosiu miały kolor kawy z mlekiem, z tą tylko różnicą, że na ścianę wylano więcej mleka, a na podłogę kawy. Całości dopełniała gustowna toaletka, ukryta za lustrzanymi drzwiami szafa oraz wiszące na ścianach secesyjne reprodukcje kobiecych portretów. Czyżby Alfons Mucha? Możliwe, nie był aż takim ekspertem.

Wiedziony ciekawością wstał i podszedł do pokaźnej kolekcji płyt. Nawet pobieżne oględziny upewniły go, że nabijana ćwiekami skóra była nie jedynie modną ozdobą, ale świadczyła o autentycznym zainteresowaniu pani domu cięższymi brzmieniami. Dalsze rozważania na temat tego, czego zwykle słuchają, a czego nie typowe czterdziestolatki, zostały przerwane przez nagłe przygaszenie światła. Dopiero wówczas zwrócił uwagę na świeczki, odpowiadające nie tylko za nastrojowy zapach, lecz także tańczące na ścianach ciepłe, migotliwe refleksy.

Obrócił się i… zaniemówił. Przypomniał sobie czasy szkolne, kiedy ukradkiem, z twarzą pokrytą niezdrowym rumieńcem i uszami szukającymi podejrzanych odgłosów, oglądał kasety wideo z przegranymi pokątnie erotykami. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Ewa od dość dawna musiała nie być – o ile była kiedykolwiek, czego nagle bardzo zechciał się dowiedzieć – gibką dwudziestolatką, ale takiego widoku nijak się nie spodziewał.

Tym razem zaczesała włosy do tyłu, odsłaniając kształtne uszy ozdobione niewielkimi, oprawionymi w złoto kamieniami. Ich pobłysk komponował się idealnie z niebiesko-szaro-zielonym, bo ta kombinacja była chyba najbliższa prawdy, kolorem tęczówek. Z twarzy zniknął przyciężki makijaż, zastąpiony jedynie cienkimi pociągnięciami konturówki i pudrowym różem na policzkach. Lecz nie to zaskoczyło go najbardziej. Ewa wyglądała, jak gdyby przekraczała drzwi nie tylko sypialni, ale i własnej nocy poślubnej, ubrana od stóp po szyję w opalizującą biel. W dłoniach obleczonych sięgającymi niemal łokci, satynowymi rękawiczkami, trzymała hojnie wypełnione perlistym szampanem kieliszki.

Stuknęli się nimi dźwięcznie, upili kilka łyków, delektując przyjemnie orzeźwiającą zawartością, i na wpół opróżnione odstawili na blat toaletki.

Odsunął się o krok dla lepszego widoku i spojrzał na półprzezroczyste, samonośne pończochy, sięgające przez smukłe kostki oraz mocne łydki, aż do połowy pełnych ud. Przeniósł wzrok wyżej. Krągłe piersi z ostro odznaczającymi się spod prześwitującego materiału, ciemnymi obwódkami sutków, wypełniały z całkiem sporym naddatkiem ewidentnie zbyt małe miseczki, podtrzymywane przez cienkie ramiączka koszulki. Na tyle ciasnej, że wyraźnie eksponowała zarówno wystający brzuszek, jak i niedające się nijak ukryć fałdki na boczkach. I tak krótkiej, że praktycznie nie przysłaniała majtek.

Koszulka może ich nie przysłaniała, lecz dłonie Ewy już tak, na dodatek z wyraźnym zawstydzeniem.

– Ewa, czy ty chcesz coś przede mną ukryć? – spytał topornie.

– Nie. Nie wiem. Nie miałam wielkiej nadziei, że wszystko stanie się tak szybko i jestem… to znaczy nie jestem… – Powoli odsunęła ręce, odsłaniając podbrzusze.

Choć starał się zachować spokój, nie mógł zaprzeczyć, że nie był przyzwyczajony do takich widoków. Ostatecznie przez wszystkie lata, od pierwszych nieśmiałych miłostek, po mało szczęśliwie zakończone małżeństwo, praktycznie zawsze obcował z młodymi kobietami o figurach modelek i regularnie używających depilatora. Tymczasem Ewa najwyraźniej nie tylko ubierała się w stylu retro. Jej ciemne, na tyle długie, że na pewno będące efektem bardzo celowego zapuszczenia loczki, wystawały nie tylko spomiędzy koronkowych oczek fig, ale także zza ich krawędzi.

 

Przyobiecał, że będzie całkowicie szczery wobec Ewy, lecz przede wszystkim nie chciał oszukiwać samego siebie. Stojąca przed nim dobrą dekadę starsza, o figurze tak krągłej, że aż na granicy puszystości, z pełną premedytacją nieogolona kobieta, była po prostu atrakcyjna. Autentycznie seksowna, pociągająca, ponętna… Mógłby jeszcze długo wymieniać kolejne pozycje ze słownika synonimów, ale w niczym nie zmieniłby faktu, że go pociągała. Bardzo. O wiele za bardzo jak na sytuację, w której się znalazł oraz dotychczasowe gusta i preferencje względem kobiecej urody. Już od samego patrzenia był tak podniecony, że zaczął obawiać się o wytrzymałość guzików w spodniach.

Podszedł do Ewy i przyklęknął, celowo zatrzymując twarz na wysokości majtek. Obejrzał je chwilę i ostrożnie pocałował, starając się oswoić z całkowicie nieznaną mu fakturą włosów porastających gęsto jej łono, po czym od razu wstał, obawiając się reakcji.

– Taką cię chcę. Nie musisz się krępować tylko dlatego, że jesteś… naturalna – powiedział najswobodniej, jak tylko był w stanie, chociaż najchętniej by się roześmiał.

– Bo nie wiedziałam, jak zareagujesz. Czy w takim razie pocałujesz mnie jeszcze? – zapytała nieśmiało, lecz po chwili dodała już odważniej: – Mam ochotę na ciebie. Teraz. Zaraz.

 


 

Przytulił Ewę czule i dosunął się delikatnie do ust o posmaku szampana. Dopiero teraz całował ją tak, jak powinien od początku, czyli bez zaskoczenia, lekkiego zażenowania czy całkowicie zbędnego pośpiechu. Upajał się pełnymi, ciepłymi wargami, a kiedy już się nimi nacieszył, podążył ku policzkom i dalej, w kierunku linii włosów. Skubał ostrożnie płatki uszu, czując na języku metaliczny chłód kolczyków. Wciągał głęboko powietrze nasycone zniewalającym zapachem bzu i agres… nie, nie bzu! Słodkiej, wręcz mdławej wanilii, otulonej świeżymi płatkami róż i podbitej cierpkim, jakby ziemistym tłem. Oszałamiająca mieszanka sprawiła, że nagle apetycznie krągłe ciało Ewy, niezależnie czy już odsłonięte, czy wciąż skryte tajemniczo pod bielizną, zdało mu się wyjątkowo smakowitym.

Poczuł jej ręce, zdecydowanie zachęcające go do powrotu na łóżko. Usiadł na krawędzi materaca, rozkoszując się widokiem ciężkiego biustu, falującego swobodnie naprzeciw twarzy. Zachęcony gestem ujął piersi w dłonie, oswajając się chwilę z ich nieprzeciętną objętością, po czym zaczął odważnie ściskać je i masować. Kątem oka zauważył, że Ewa podniosła stojący na toaletce kieliszek, upiła ostatni łyk i zanurzyła w nim palce. Ściągnęła i tak częściowo zsunięte ramiączka, odsłaniając zaczerwienione sutki otoczone ciemnymi aureolami i rozprowadziła na nich odrobinę wytrawnego płynu.

– Liż mnie. Mocniej! Złap za pupę. O tak, jeszcze niżej! – Za każdym kolejnym zdaniem oddychała coraz głośniej i z większym wysiłkiem.

Wbił palce głęboko w pośladki, ugniatał je i poklepywał. Czuł, jak kołyszą się ponętnie pod najlżejszym nawet dotykiem. Następnie, bez czyjegokolwiek pozwolenia i nie przerywając całowania brodawek, sięgnął do majtek. Chcąc przejąć inicjatywę, przesunął palcami po ciepłej, wilgotnej koronce. Zatoczył parę kółek po wierzchu fig, wślizgnął się sprawnie pod materiał i zanurzył w śliskich od żądzy włosach. Opuszkami poczuł wyraźnie rozbudzoną, gotową na więcej, dojrzałą kobiecość.

– Obróć się i oprzyj ręce o ścianę – powiedział takim tonem, aż na moment przestraszył się własnej bezpośredniości.

 

Ewa posłusznie ustawiła się tyłem i lekko pochyliła, niecierpliwie oczekując dalszych pieszczot. Z tej perspektywy zdawała mu się jeszcze ponętniejsza, więc czym prędzej wstał i zaczął całować jej kark, plecy oraz biodra. Podskubywał poddające się naciskowi palców urocze boczki, których nigdy nie uświadczył u żadnej kobiety i które – ku jego własnemu zdziwieniu – autentycznie mu się spodobały. Gdy ponownie dotarł do majtek, te były już tak przesiąknięte, że postanowił nie zwlekać dłużej i jednym, szybkim pociągnięciem opuścił je do kostek, wsuwając dłoń pomiędzy uda. Wiedział już, jak bardzo jest podniecona, lecz wciskając palec w śliskie wnętrze niespodziewanie poczuł tak silny opór, że na razie nie zaryzykował z drugim. Poruszał się powolutku, delikatnie rozpychając jedwabiście pulchne wargi. Po kilku chwilach wyszedł spomiędzy nich i obrócił dłoń tak, że penetrując Ewę kciukiem, pozostałymi palcami miętosił rozbudzoną łechtaczkę. Drugą ręką sięgnął ku zwieszającym się swobodnie piersiom, pocierając stwardniałe sutki.

– Zaczekaj chwilę – poprosiła zdyszana, odrzucając figi na podłogę – i zdejmij spodnie.

Nie zwlekając zadośćuczynił prośbie i stanął przed nią dumnie. Nagi od pasa w dół, w niedopiętej koszuli. Ewa przyklęknęła, gładząc przyjemnie chłodnym materiałem rękawiczek jego uda i dół brzucha, aż w końcu ujęła prężącego się okazale penisa w dłonie. Wodziła nimi powoli w górę, to znów szybciej w dół, i chociaż wyraźnie nie spieszyła się z zamianą rąk na usta, nie miał pretensji o ów pozorny brak zaangażowania. Wręcz przeciwnie, uważał rozpropagowane przez filmy stereotypy o błyskawicznym, praktycznie zastępującym powitanie obciąganiu, za zupełnie nieprzystającą do rzeczywistości bzdurę. Za to niezmiernie ucieszył się, gdy Ewa nagle podniosła rękami piersi i otuliła go nimi ciasno. Zachwycająco falujący biust sprawiał mu znacznie większą przyjemność, niż mógłby się spodziewać.

– Ty też się tak nie spiesz, jestem już bardzo podniecony. Jak chciałabyś się kochać? – zapytał po raz kolejny zbyt obcesowo.

– Pragnę cię najpierw zobaczyć. I chcę, żebyś ty też patrzał – odpowiedziała, unosząc wzrok znad rozpychającego się pomiędzy pulchnościami, okazałego członka.

Podniosła się, weszła na łóżko i usiadła wygodnie, podpierając plecy o wyłożone poduszkami wezgłowie. Nie zwlekając, zgięła nogi w kolanach i rozwarła je szeroko, odsłaniając bezwstydnie całą swą intymność. Lekko kręcone, sklejone pożądaniem włosy łonowe porastały nie tylko pulchny wzgórek, lecz przechodziły aż w zgięcie ud. Spomiędzy mokrej, lśniącej gęstwiny wystawały ciemnoróżowe płatki oraz zaczerwieniona łechtaczka, odcinająca się wyraźnie na tle zarówno ciemnego zarostu, jak i białych pończoch.

Na ten widok stanął przed nią, podniósł dół koszuli i bezwstydnie zaczął się onanizować. Celowo przybrał pozę nieco bokiem, wysuwając biodra do przodu, dzięki czemu jego męskość zdawała się osiągać rozmiar budzący zazdrość profesjonalistów branży porno. W rewanżu Ewa zataczała jedną dłonią coraz ciaśniejsze kręgi dookoła wilgotnych warg, drugą zaś ugniatała piersi, opadające swobodnie na ciasno opięty koszulką brzuch. Gdy on robił sobie dobrze obiema rękami, w jednej dzierżąc główkę penisa, a drugą podtrzymując jądra, ona odpowiedziała równie bezpruderyjnie, penetrując mokre wnętrze palcami, wciąż skrytymi pod satyną rękawiczek.

Oblani ciepłym światłem świec, naprzemiennie rozlewającym na ścianach migotliwe łuny i głębokie cienie, adorowali nawzajem swe roznamiętnione, jakże spragnione miłości półnagie ciała. Oddając się wspólnej masturbacji z taką swobodą, jakby od lat dzielili małżeńskie łoże.

 


 

Usiadł przy rozłożonej wygodnie na boku Ewie. Położył rękę na jej udzie i przesuwał powolutku, czując pod palcami gęstniejące włosy, aż wreszcie dotarł do kobiecości,. Tym razem wsunął się w nią bardzo gładko. Penetrował ją już nie tylko dwoma, ale nawet trzema palcami, po czym wysuwał je, rozprowadzając wilgoć po łonie i znów powracał, rozpychając rozognione płatki.

– Jestem już bardzo blisko… – szepnęła rozedrganym głosem, przymykając powieki. – Chcę tego. Pragnę, żebyś sprawił mi rozkosz.

Chwyciła jego dłoń w swoją i tak splecione skierowała bezpośrednio na łechtaczkę, którą pieścili teraz razem, coraz energiczniej. Dostosował się szybko do tempa, starając się jednocześnie złapać w usta nabrzmiałe, kołyszące się w rytm wspólnych ruchów sutki. W pewnej chwili udało mu się zassać je na tyle mocno, że ich rozbudzona właścicielka momentalnie zesztywniała, uniosła biodra i głośno jęknęła. Raz, drugi, trzeci… Jeszcze przez chwilę krążyła złączonymi rękoma po udach, aż w końcu znieruchomiała i położyła je na mokrym brzuchu.

Odwróciła głowę, otwarła rozmarzone oczy i uśmiechnęła się szeroko.

– Dziękuję.

Objęła go, przyciągnęła do siebie i przycisnęła mocno do biustu. Poczuł się nieco speszony, lecz po chwili namysłu wtulił twarz w fascynująco miękki, pachnący wytrawnym szampanem oraz słodkimi perfumami dekolt, oczekując spokojnie dalszego rozwoju wydarzeń.

 




 

CZĘŚĆ II – Adam i Ewa, czyli spotkania walentynkowego ciąg dalszy

 


 

– Czy ty mnie naprawdę chcesz? – spytała Ewa, rozluźniając uścisk. – Nie mam zamiaru ukrywać, że było mi cudownie, ale czy ja ci się taka podobam? Tylko powiedz prawdę! Adam!

– Dlaczego w ogóle pytasz o takie rzeczy? Przecież gdybym nie chciał, nie byłbym teraz przy tobie i nie zrobilibyśmy tego… wszystkiego – podsumował, mimo że nie zakończyli nawet gry wstępnej.

– No tak, ale przecież jestem starsza i…

– …a ja jestem młodszy! – zakończył stanowczo i zaraz dodał z figlarnym uśmiechem: – I szczuplejszy! I ogolony! I ciągle napalony i niezaspokojony!

Podniosła się i zamyśliła, jakby zastanawiając nad każdym wypowiedzianym słowem, aż w końcu ściągnęła i tak wymiętą koszulkę przez głowę, całkowicie uwalniając dojrzałe ciało. Przysiadła na nim odziana jedynie w pończochy oraz rękawiczki, rozsunęła poły rozpiętej koszuli i bez specjalnego wstępu zaczęła przesuwać dłońmi po klatce piersiowej.

Poczuł na sobie zachwycający ciężar pełnych ud, miękkiego brzucha i pulchnych piersi. Zadrżał lekko, kiedy zamieniła palce na język i polizała mu sutki. Odsunęła się nieco, wzięła męskość z powrotem w dłoń i zaczęła masować. Zrazu powoli, potem coraz energiczniej, aż w końcu pochyliła głowę dokładnie nad jego biodrami.

Widział doskonale, jak z wyczuwalną nieśmiałością składała na penisie krótkie całusy. Wreszcie uznała, że wystarczająco oswoiła się ze stojącym w bezpośredniej bliskości twarzy, wyjątkowo pokaźnym atrybutem męskości. Polizała go od nasady po sam czubek i zachęcona własną odwagą rozchyliła wilgotne wargi. Całowała płytko, nieco zachowawczo, wyraźnie sprawdzając, czy da radę połknąć go całego.

Nie mógł zaprzeczyć, że był w siódmym niebie. Nie tylko dlatego, że od ostatniego razu, gdy kobieta zaspokajała go w ten sposób, minęło zdecydowanie zbyt wiele czasu. Przede wszystkim był podniecony samą Ewą – nie pierwszej młodości, równie puszystą, co nieogoloną i ubraną w jednoznacznie erotyczną bieliznę kobietą, która robiła mu las… Z pełnym zaangażowaniem, nie popadając w pornograficzną wulgarność, pieściła oralnie jego przyrodzenie, samemu czerpiąc z tego nieukrywaną przyjemność.

Pogładził ją po spływających swobodnie włosach.

– Podoba ci się? – zapytała, przerywając pocałunki.

– Co za pytanie…

– To zamknij oczy! – Uśmiechnęła się zalotnie.

Poczuł w ciemności, jak Ewa najpierw przesunęła jego ręce wzdłuż tułowia i ponownie na nim przysiadła. Próbował zorientować się, do czego zmierza, ale ostatecznie zrezygnował, czekając cierpliwie na przyzwolenie, by móc znów spojrzeć.

– Już możesz, jestem gotowa! – Usłyszał miękki głos.

Podniósł powoli powieki tylko po to, żeby momentalnie znów je przymknąć, starając się oprzeć gwałtownemu podnieceniu. Ewa siedziała na nim, czy raczej klęczała, oparta na kolanach i łokciach. Tym razem tyłem.

W przerwie między udami widział ogromne, zwieszające się swobodnie piersi, pomiędzy którymi prężyła się męskość, znikająca coraz głębiej w objęciach jej warg. Lecz wcale nie to było najbardziej podniecające. Wpatrywał się jak zaczarowany w wypiętą, pokrytą gęstym, lśniącym od namiętności zarostem, kobiecość. I nie tylko w nią.

– Rozchyl rękami pupę, proszę… – szepnął cichutko.

Choć wyraźnie zaskoczyła ją ta propozycja, wyciągnęła ramiona i nadal mając dłonie w rękawiczkach, a penisa w ustach, chwyciła za pośladki i rozciągnęła je, jak tylko mogła, starając się jakimś cudem zachować równowagę. Wysunął ręce spod ud, by podtrzymać biust i w tym właśnie momencie uświadomił sobie, że nigdy nie spotkał kobiety tak naturalnie ponętnej, seksownej i pociągającej jak Ewa. Nie mając bladego pojęcia, czy ów niezaprzeczalny fakt powinien napełnić go nieopisaną radością czy raczej panicznym strachem.

 


 

Wysportowany, leżący plecami na łóżku trzydziestoparolatek podnosi głowę, gapiąc się w pizdę siedzącej nad nim okrakiem sporo starszej i jeszcze pulchniejszej kobiety. Ewy. Podziwia otoczoną mięsistymi wargami, przekrwioną łechtaczkę. Porośniętą zmierzwionymi, posklejanymi kędziorami, sięgającymi z jednej strony aż do nasady grubych ud, a z drugiej otaczającymi całą, tak samo grubą… tak, grubą. Wielką, grubą, równie mokrą jak cipa, rozchyloną szeroko dupę. Gdyby ją teraz polizał, w momencie przeżyłby orgazm.

 

Powstrzymuje się tylko dlatego, że wpada na jeszcze inny, znacznie odważniejszy i bardziej wyuzdany pomysł. Pragnie wprowadzić go w życie ad hoc, tu i teraz, korzystając z być może jedynej nadarzającej się okazji. Chce za jednym zamachem wynagrodzić sobie wszystkie dotychczasowe niepowodzenia i upokorzenia, na czele z byłą, która małżeńskie łoże odwiedzała chyba tylko z obowiązku. I choćby ten jeden, jedyny raz zapomnieć o nieznośnie krępującym gorsecie zahamowań i spełnić najgłębiej skrywane, najbardziej nawet wyuzdane i chore fantazje.

A co w tej sytuacji z samą Ewą? Z jej potrzebami, preferencjami, chęciami, niechęciami… A kogo to niby obchodzi?

Poprawia się ostatni raz i zbliża usta ku pofalowanym płatkom. Bez pośpiechu zlizuje kleistą, intensywną namiętność, układając w głowie kolejne punkty perwersyjnego planu. Wciska palec w ociekającą sokami piczę. Jeden, drugi, po chwili trzeci, badając, jak daleko może się posunąć. Gdy już uznaje, że oboje są wystarczająco nawilżeni, wyciąga je i bez żadnego ostrzeżenia wpycha pomiędzy pośladki. Ewa wyraźnie panikuje, próbując się odsunąć, ale nie jest w stanie uciec, powstrzymywana silnym uściskiem ramienia, obejmującego ją w biodrach.

Tego właśnie chciał od samego początku. Każe Ewie usiąść dupą na jego twarzy. Stanowczo, ostro, na granicy absolutnej dominacji. Bez litości. Bez zahamowań. I bez przerywania obciągania. Jej problem, jak to zrobi.

Zdaje sobie sprawę, że zaraz oszaleje. Wraca do lizania ociekającej namiętnością cipy Ewy, równocześnie rozpychając się palcami w jej tyłku. Słucha pojękiwań rozkoszy, przesiąkniętych bólem. Wie, że za moment dojdzie. Wysuwa palce spomiędzy pośladków, łapie głowę dojrzałej kochanicy i dociska tak, by połknęła jego chuja calutkiego, aż po samą nasadę. Tryska gęstą, gorącą spermą wprost w gardło Ewy, trzymając język głęboko w jej dupie. Ogromnej, ciężkiej, perwersyjnie owłosionej, rozwartej do granic możliwości, zaczerwienionej od wcześniejszej palcówki. Z którą jeszcze nie skończył.

 

Jest tak rozochocony, że mimo obfitego wytrysku wciąż stoi w gotowości. Zanim Ewa zdąża zaprotestować, rzuca ją brzuchem na łóżko. Wyciąga z szuflady zauważony wcześniej całkiem spory wibrator i wsadza go po rękojeść w jej pizdę. Szczodrze polewa dupę olejkiem, siada na niej i jednym ruchem wpycha lśniącego od lubrykantu kutasa we wciąż rozwarty tyłek. Od razu, bez zwyczajnego waginalnego seksu, idzie w ostry anal. Rucha Ewę w kakaowe oko, aż spływający wraz z potem i łzami makijaż plami poduszkę, napawając się coraz głośniejszymi, panicznymi krzykami i licząc kolejne, wymuszone siłą orgazmy. Potem podnosi, stawia pod ścianą i od razu wchodzi w nią na stojąco. Wbija palce w ogromne, opadające nisko cyce oraz obwisły brzuch, cały czas napastliwie rżnąc roztyte dupsko i z nieustannie pracującym w obolałej cipie wibratorem.

Zmęczony wraca na materac i ponownie rozkłada się wygodnie. Jako pan i władca rozkazuje Ewie uklęknąć i znowu zrobić mu laskę. Naprawdę porządną, z wylizaniem nie tylko klejnotów, ale i wszystkiego dookoła. Aż spieniona, ciągnąca się ślina spłynie po jego brzuchu oraz jej zmaltretowanych cyckach. Niewolnica opiera się, wyraźnie broniąc przed wzięciem do ust fiuta, którego dopiero co trzymała we własnej dupie. Skoro nie chce, nie będzie jej przymuszał. Na razie. Obraca ją więc tyłem i nabija na praktycznie pozbawioną nawilżenia męskość. Chce, by cierpiała i nawet się z tym nie kryje. Podziwia bezlitosnego fiuta, dosłownie rozrywającego obtarte zwieracze, z nieukrywaną przyjemnością słuchając charczącego sapania.

W końcu kładzie umęczoną, ledwo łapiącą oddech Ewę na plecach, z głową zwieszoną z krawędzi materaca. Rozkazuje jej masturbować się tak, żeby rozprowadziła wszystko, co tylko z niej wypłynęło po całym ciele. Tym razem nie zważając na jakiekolwiek protesty, chwyta ją za twarz i wsadza chuja głęboko w jej usta, aż do udławienia. Ewa wyrywa się, lecz wymierzony celnie policzek przywołuje ją do porządku. Dla pewności poprawia jeszcze drugim, by dobrze zrozumiała. Rucha ostro jej gardło, jednocześnie szarpiąc palcami za obolałe, nabiegłe krwią sutki. A kiedy znów jest gotowy do wytrysku, obraca ją na brzuch, pochyla się i wciska palce z powrotem tyłek. Trzymając jedną dłoń w niemiłosiernie zerżniętej, obdartej do żywego dupie, a drugą przytrzymując rozczochrane włosy, spuszcza się na zmaltretowaną, zalaną łzami twarz.

 

Twarz upadłej, mogącej co najwyżej wspominać bezpowrotnie minioną młodość lafiryndy, która dostała dokładnie to, czego wcześniej tak pożądała. Młodszego, napalonego kochanka, pastwiącego się nad dawno przekwitłym ciałem bez cienia litości, który zaraz zaknebluje ją jej własnymi majtkami i przywiąże do łóżka choćby nawet kablem. I najpierw zafunduje sesję poniżającego, okrutnego fistingu we wszystkie dziury, aż zacznie mdleć z bólu, a w wielkim finale dosiądzie po raz ostatni i pośród atawistycznych, nieludzkich kwików brutalnie zgwał…

 


 

Wzdrygnął się tak gwałtownie, że Ewa aż przestała go pieścić i skonfundowana odwróciła pytający wzrok.

To nie pierdolony pornos, kurwa jebana mać! Nie pozlepiane, wytarte stronice wielokrotnie przeglądanej, tandetnej gazetki, zalegającej wstydliwie w najgłębszych czeluściach szuflandii. Nie ekran telewizora, na którym wszystko wydaje się takie lekkie, łatwe i przyjemne, faceci zawsze stoją w gotowości, a kobiety nie znają pojęcia braku ochoty, okresu i cellulitu. To rzeczywistość. Prawdziwe życie. Jego i jej. Tutaj i teraz. A on nie mógł się nawet wznieść się ponad najbardziej prymitywne myśli o najbardziej prymitywnym ruchaniu… Próbując powstrzymać stanowczo zbyt daleko posunięte refleksje, przygryzł boleśnie wargę, czując żelazisty posmak rozlewający się w kąciku ust.

 

Nie chciał wybudować sobie fikcyjnego, wyidealizowanego obrazu Ewy. Kobiety, która bez namawiania czy przymuszania, z własnej i tylko własnej inicjatywy, już na pierwszym spotkaniu zaprosiła go do swojego domu i otwarcie zaproponowała seks. Z jednej strony taka postawa podobała mu się, wręcz imponowała. Nie był wyjątkiem i oczywiście nie raz marzył o intymnym spotkaniu ze starszą, dominującą, świadomą własnego ciała i potrzeb partnerką, jednak nie widział Ewy – i nie chciał widzieć – w roli rozpustnej, ostro posuwanej, podstarzałej… jak powiedziała? Puszczalskiej?

Nie mógł zaprzeczyć, że była atrakcyjna, fascynująco wręcz ponętna w swej naturalnej dojrzałości, a większość uważających się za ucieleśnienia seksu podlotek mogłoby jej co najwyżej zazdrościć. Podobała mu się z twarzy, chociaż był świadomy, że to akurat było kwestią wyjątkowo subiektywną. Ekscytował się jej ciałem, mimo że przecież nie było idealne: zauważył pomarańczową skórkę, tygrysie paski czy nie tylko płytsze, lecz miejscami także znacznie głębsze bruzdy zmarszczek. Nawet niespodziewanie podniecający, apetyczny tłuszczyk, którego mimo chęci nie mógł przecież zignorować, też zdążył wymknąć się spod kontroli i to w zdecydowanie niejednym miejscu.

Spojrzał na Ewę nadal czekającą niepewnie na jego reakcję. Odezwał się cicho, chcąc uspokoić nie tylko ją, ale i sobie samego.

– Przytul się do mnie. Bądź. Nic więcej.

Przylgnęła do niego niepewnie, jak gdyby ciągle nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Położyła głowę na jego klatce piersiowej. Objął ją czule, przesuwając dłonią po szyi i włosach, które brał pomiędzy palce, to rozgarniając, to znowu zwijając w cienkie spiralki. Drugą dłoń splótł z jej ręką, leżącą mu swobodnie na brzuchu, przymknął oczy i postanowił na moment odpłynąć myślami ku horyzontowi marzeń, rozkoszując się cudownym ciężarem uroczo miękkiego, pachnącego ulotną słodyczą ciała. Uświadomił sobie, że mógłby spokojnie poczekać na nadejście Morfeusza. Miast skorzystać z być może jedynej, niepowtarzalnej okazji i oddać kolejnej sesji seksualnych ekscesów, oddać fantazjom i zasnąć. Tylko tyle i aż tyle.

– Adam, czy coś się stało? Tak nagle… – Usłyszał niepewny głos.

– Nic nie mów… – wyszeptał. – Chcę się tobą nacieszyć. Tym, że jesteś.

 


 

Obrócił delikatnie twarz Ewy ku sobie, podziwiając niezwykłe rysy i tonąc w czarujących, pięknie wykrojonych oczach o niespotykanym kolorze, podkreślonych harmonijną linią brwi. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym wyraźniej czuł wzbierający w brzuchu ciężar, narastające drżenie rąk oraz napięcie rozchodzące się po linii kręgosłupa. Uczucie, którego nie doświadczył od kilku, jeśli nie kilkunastu lat i które owszem, mogło być spowodowane li tylko magią chwili czy ulotnym zauroczeniem, lecz także czymś znacznie poważniejszym, dalece bardziej brzemiennym w skutki. Czego równie mocno się obawiał, co pragnął.

Nie zwracając większej uwagi na niezaprzeczalny fakt, że ledwie kilka minut wcześniej Ewa trzymała w ustach jego penisa, przysunął się do niej i zaczął całować. Tym razem nie miał zamiaru ograniczać się tylko do sutków, pieszcząc całą powierzchnię obfitych piersi, a momentami także ostrożnie pogryzając ich boki. Ułożył Ewę na plecach, podtrzymując za talię i podłożył pod głowę dużą, puchatą poduszkę. Wtulił twarz w mięciutki brzuszek, obsypując go drobnymi całuskami. Brał w usta niewielkie, pełne nieoczekiwanego wdzięku fałdki, to pojawiające się, to znikające pod najmniejszym nawet naciskiem, za każdym razem puszczając je z lekkim cmoknięciem. Co, sądząc po entuzjastycznej reakcji głównej zainteresowanej, najwyraźniej spodobało się im obojgu. Kiedy wreszcie zsunął się pomiędzy biodra, nie zamierzał już jednie podziwiać równie pięknego, co podniecającego widoku. Z miejsca zaczął lizać ubrane w pończochy nogi, za każdym dotknięciem zbliżając się ku ich wnętrzu.

Przeciągnął językiem po dolince, która powstała w zgięciu pełnych ud, zbierając lepką wilgoć pokrywającą łono. Podniósł głowę, dając sobie chwilkę przerwy na zastanowienie. Nie chciał potraktować Ewy w kategorii rewanżu czy wdzięczności, na zasadzie: „ty mi zrobiłaś laskę, ja ci chlapnę minetkę”. Najnormalniej w świecie miał ogromną ochotę wziąć w usta jej naturalną, dojrzałą kobiecość. Uwielbiał ten rodzaj seksu. Możliwe, że nawet bardziej niż klasyczny stosunek i już sama świadomość, że całował, ssał, wylizywał i jakkolwiek jeszcze pieścił oralnie najintymniejsze rejony niewieściego ciała, podniecała go jak nic innego. Tak bardzo, że był w stanie bez żadnych dodatkowych stymulacji przeżyć w ten sposób orgazm, co zresztą zdarzało mu się w przeszłości wielokrotnie. W tym jednak momencie postanowił skupić się nie na braniu, a tylko i wyłącznie ofiarowaniu przyjemności. Poprawił się więc, obejmując dorodne ciało Ewy ramionami i jeszcze raz przeciągnął palcami po brzuszku, boczkach i piersiach, aż wreszcie zaczął masować nieustannie pobudzone sutki.

Opuścił głowę ku hipnotyzującej intymności. Pachniała intensywnie, co nie było wcale dziwne, biorąc pod uwagę niedawne, długie pieszczoty zakończone silnym orgazmem, lecz także zaskakująco subtelnie: wilgotnymi włosami, lekko spoconą skórą, z nutą dobrej jakości perfumowanego mydła lub balsamu do ciała. Przyłożył nos wprost do łona, napełnił płuca ciepłym powietrzem i poczuł ni mniej, ni więcej, tylko zawstydzenie. Czego właściwie oczekiwał? Że jeśli Ewa była bardziej… naturalna, miałaby celowo zaniedbać higienę osobistą? Westchnął, zdając sobie sprawę z ogromu swej ignorancji. Był idiotą i nijak nie potrafił temu zaprzeczyć.

Powolutku przesunął ustami po pulchnej kobiecości. Wsunął język pomiędzy zaróżowione płatki, wprost w rozpalone wnętrze. Spijał ciągnący się, mleczny sok z aksamitnie gładkich ścianek otwierającego się szeroko kwiatu rozkoszy. Podpierając się wygodnie na zgiętych łokciach, złożył czuły pocałunek na wystającej nieznacznie ponad krągłość wzgórka, otoczonej jedwabistymi falbankami, wyjątkowo dorodnej perle w koronie Ewy. Jej łechtaczka była jeszcze ciemniejsza niż otaczające ciało, wyraźnie nabrzmiała, uwrażliwiona na najlżejszy nawet dotyk. Lizał ją niespiesznie, najdelikatniej jak tylko potrafił, ale też za każdym kolejnym razem chwytając w usta nieco głębiej. W końcu obejmował ją całą. Językiem rozgarniał mięsiste, łagodnie poddające się naciskowi wargi, kosztując nektaru namiętności spomiędzy nich.

Za każdą kolejną pieszczotą Ewa wyrażała aprobatę coraz głośniej i żarliwiej. W pewnej chwili zassał ją o wiele mocniej i zaczął odważnie miętosić. Nie wiedział czy to jedynie z powodu pocałunków, czy dlatego, że jednocześnie złapał za boki piersi, ale… Ewa zaczęła chichotać. Co najwidoczniej ją samą zaskoczyło na tyle mocno, aż przysłoniła usta. Przerwał festiwal karesów i podniósł głowę z mieszaniną zdziwienia i ledwo powstrzymywanej wesołości. Spojrzał na nią, ona na niego, po czym bez skrępowania oboje wybuchli szczerym, niepohamowanym śmiechem.

 


 

– Załóż, proszę – włożyła mu do ręki niewielką paczuszkę – bo chyba nie masz nic przeciwko? – spytała z nie do końca dobrze ukrywaną niepewnością.

Choć uważał, że mogła rozegrać to nieco inaczej, postanowił nie gniewać się za w gruncie rzeczy nieistotny drobiazg. Ostrożnie rozerwał palcami folię, sprawnie założył zabezpieczenie, przysiadł przed nią na kolanach i uniósł jej biodra. Oparł je na swoich udach tak, by utrzymując ich wspólny ciężar, miał wolne obie ręce. Przesunął niezaspokojoną męskością po rozchylonych płatkach i wszedł pomiędzy nie. Z początku bardzo ostrożnie, zaledwie do połowy.

– Złap mnie za biodra. Tak, jak sama chcesz! – zaproponował, nadal nie mając pewności, czy była w pełni gotowa.

Przyciągnęła go do siebie niespodziewanie szybko, wypełniając kobiecość aż do dna całą długością męskości. Nie czekając na dalsze słowa zachęty, zaczął się z nią kochać. Żywiołowo uderzał biodrami o szerokie uda, wywołując fale pożądania, rozchodzące się po całym ciele i kołysząc miarowo ponętnymi krągłościami w rytm coraz mocniejszych ruchów. Słyszał pożądliwe, euforyczne pojękiwania. Czuł drżące ręce kochanki błądzące po szyi, klatce piersiowej, ramionach i wszędzie, gdzie tylko była w stanie dosięgnąć.

Nie przerywając, uniósł nogi Ewy do pionu i oparł na obojczykach. Nie kojarzył, by kiedykolwiek miewał fetysze na tym punkcie, ale Ewa miała naprawdę zgrabne, niewielkie stópki. Jakby zupełnie niepasujące rozmiarem do reszty jej niebagatelnego ciała, a którymi bardzo chętnie by się zajął. Na razie jednak objął jedną ręką złączone łydki, a drugą oparł na brzuchu, bardziej dla rozkoszowania się jego miękkością, niż utrzymania równowagi. Z tej perspektywy widział wyraźnie gęsto owłosione wargi, wystające spomiędzy podniecająco ściśniętych ud, w których środek wbijał rozpychającego się coraz odważniej penisa.

 

Cieszył się dobrym zdrowiem i starał utrzymywać formę na pewnym poziomie, ale już po kilku minutach coraz intensywniejszego seksu musiał wreszcie odpocząć. Mimo wszystko miał do okiełznania znacznie… mówiąc wprost, pokaźniejsze gabaryty niż te, do których był przyzwyczajony. Zwalniał stopniowo, aż w końcu całkiem przystanął, opuścił biodra Ewy na materac, po czym wyprostował się i przeciągnął ramiona. Odetchnął głęboko, zastanawiając się, na jak długo jeszcze wystarczy mu sił. Ewa jednak najwyraźniej nie do końca zrozumiała jego intencje: podniosła się na łokciach, pchnęła go na plecy i wskoczyła na niego gwałtownie, niemal na siłę nabijając się na stojącą sztywno męskość.

Nie wiedział, czy głośniej jęknął on, czy materac.

– Pragnę cię, Adam! Pragnę tak mocno! – wychrypiała i przeciągnęła dłonią od wilgotnego dekoltu po równie mokre uda.

Leżał pod nią, przyciśnięty cudownym ciężarem i podziwiał boskie, lecz przecież jakże dalekie od żurnalowych ideałów ciało. Poczynając od mocno zdefasonowanej fryzury i wcale nie mniej rozmazanego makijażu, aż po ślizgający się po brzuchu, wilgotny wzgórek. Mimo że w pokoju nie panowała specjalnie wysoka temperatura, Ewa była mokra nie tylko od pożądania, ale i potu, wyraźnie perlącego się na skórze. Jedną dłonią pocierała łechtaczkę, rozgarniając palcami splątany zarost, drugą zaś miętosiła piersi, podskakujące wraz z biodrami i brzuszkiem w rytm wyznaczany przez jej własne, nieokiełznane pragnienia.

Starał się za nią nadążyć, trzymając w ramionach to wznoszącą się z wolna, to opadającą ekspresyjnie, krągłą pupę, ale powoli tracił oddech. W pewnej chwili Ewa zaczęła pojękiwać znacznie namiętniej, a jej wzrok zmętniał.

Gdy mimo niezaprzeczalnego orgazmu nie przestawała się kochać, uznał, że sam musi to przerwać. W taki lub inny sposób.

– Jestem tak podniecony, że już nie mogę dłużej… – wystękał.

– Chcesz przeżyć rozkosz? We mnie? – odpowiedziała półprzytomnie.

– Tak, ale…

Ale nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Ewa przyciągnęła go do siebie, dosłownie uderzając rozszalałym biustem w twarz, a nogami objęła mocno w pozycji kwiatu lotosu, wciskając w łóżko. Ściągnęła zębami mokrą rękawiczkę, którą kilka chwil wcześniej sama się pieściła. Przeciągnęła nią po jego skórze, zostawiając błyszczący ślad, po czym zmięła i wcisnęła w usta. Poczuł na języku intensywny, słono-słodki smak miłości, hojnie oklejającej zwitek atłasu.

– Ssij! Liż! Gryź! Bierz mnie! Mocniej, powiedziałam! – rozkazała.

– Ja zaraz… – Ledwo dyszał i ani nie chciał, ani tym bardziej nie mógł już dłużej czekać.

Wbił palce głęboko w przytłaczające go całkowicie, rozpalone ciało Ewy. Wypluł rękawiczkę i mocno – sądząc po grymasie na jej twarzy, aż za bardzo – zassał jeden z sutków. Spiął biodra, westchnął ciężko raz i drugi, aż w końcu zaczął spazmatycznie pulsować. Jęcząc o wiele głośniej, niż sam by tego oczekiwał.

 


 

Dał sobie kilka chwil wytchnienia, aż w końcu puścił talię Ewy i osunął się powoli na plecy, pociągając ją za sobą. Zatopił twarz w kojącej miękkości piersi. Wiedział, że w końcu oboje muszą się podnieść, lecz oddalał ten moment, jak długo tylko mógł. W końcu Ewa, nie czekając na niczyje pozwolenie, sama podniosła się na kolanach i wysunęła wciąż sztywną męskość spomiędzy szeroko rozwartych płatków.

– Faktycznie jesteś napalony! – powiedziała z nieukrywaną wesołością. – Takiego kochanka ze świecą szukać! A może… chcesz jeszcze?

– Chyba nie dam rady – odparł tak cicho i niepewnie, że równie dobrze mógłby w ogóle się nie odzywać.

– Ostrzegałam, że mam ochotę na ciebie! Jestem taka nagrzana, że…

Sciągnęła prezerwatywę tak, że specjalnie wycisnęła z niej zawartość. Niedbałym gestem odrzuciła bezużyteczny już kawałek lateksu na podłogę. Pochyliła się i pomagając sobie dłonią, wsunęła ociekającego spermą penisa do ust.

 

Nie miał pojęcia, skąd brała na to wszystko siłę. Zziajana, rozczochrana i wymiętoszona ze wszystkich możliwych stron ssała go głośno, cmokając i siorbiąc z dalece przesadną emfazą. Po raz kolejny nie mógł uwierzyć, co widział. Przecież nawet jego była żona, o ile w ogóle dawała namówić się na jakikolwiek odważniejszy seks, zaraz po wszystkim biegła pod prysznic! Tymczasem z Ewą kochał się pierwszy raz, a ona bez oporu i pretensjonalnej cnotliwości chciwie spijała spermę, którą kilka chwil wcześniej w niej wystrzelił. Kontynuowała ową zdecydowanie niegrzeczną zabawę przez dobrych kilka minut, obśliniając obficie wszystko dookoła. W końcu podniosła się i obróciła, ponownie zasiadając rozłożystymi biodrami okrakiem nad jego głową.

– Wycałuj mnie jeszcze, a też zrobię ci dobrze. Do samego końca, obiecuję! No, na co czekasz, wyliż mnie! – zachęciła go otwarcie.

Przytrzymał jej pośladki dłońmi. Pachniała ostro, esencjonalnie, znacznie mocniej niż spodziewał się po niedawnym doświadczeniu z rękawiczką. Poczuł żądzę, pot i prezerwatywę, co nieoczekiwanie tak mocno go podnieciło, że momentalnie wziął w usta rozpaloną łechtaczkę. Lizał ją zamaszyście, jednocześnie podziwiając coraz silniej działający na wyobraźnię, dosadnie wypięty tyłeczek. Pragnął zająć się nim chociaż raz, choćby przez jedną chwilę, zanim nie wytrzyma i znów eksploduje. Chciał nie tylko upajać się tym cudnym widokiem, lecz naprawdę przeciągnąć językiem po splątanych włoskach, otaczających promieniście jędrne, uwypuklone nieznacznie słoneczko. Zbliżał się do niego powoli i ostrożnie, nie wiedząc, czy Ewa w ogóle toleruje tego typu pieszczoty i oczekując najmniejszego choćby sygnału: „stop!”

Nie dość, że się nie doczekał, to jeszcze w zamian usłyszał pełne entuzjazmu westchnienia. Z rosnącym zachwytem obserwował, jak zawieszona bezpośrednio nad jego twarzą bez mała rubensowska pupa nagle wypięła jeszcze mocniej i wyuzdanie rozwarła. Ewidentnie czekając tylko, aż wreszcie obejmie ją ustami i wniknie językiem w przecudowne wnętrze.

– Chyba wiem, czego chcesz. – Usłyszał szept. – Jestem… jestem tam czysta. Pocałuj mnie, jeśli tylko masz ochotę.

Chęć wylizania apetycznego tyłeczka Ewy wydawała się niemal niemożliwa do opanowania. Niemal.

– Mam ochotę. Pragnę cię, Ewa! – odparł równie cicho, starając się zapanować nad zbliżającym się nieodwołalnie orgazmem. – Ale chciałbym zostawić tę przyjemność na następny raz. Oczywiście, jeśli i ty zechcesz… bo ja bardzo! – dodał już znacznie pewniej.

W zamian za odpowiedź Ewa podłożyła ręce pod jego nogi i energicznie przyciągnęła głowę do podbrzusza, połykając penisa praktycznie w całości. Zachłannie, na granicy zakrztuszenia. Słyszał gardłowe odgłosy, tym donośniejsze im głębiej i dłużej go ssała. Poddany tak intensywnemu, niemalże sadomasochistycznemu fellatio, wsunął język w otwartą szeroko, ociekającą nienasyconą namiętnością kobiecość. I niemal od razu ponownie wstrząsnął biodrami, tym razem wytryskując wprost w niecierpliwie oczekujące na finał usta.

Był tak wykończony, że ledwo zarejestrował, jak Ewa przechyliła się do tyłu, przyciskając go całym ciężarem. Zdołał tylko jęknąć, przyduszony spoconym, rozgrzanym do białości ciałem.

– Wsuń we mnie język. Do końca! Całego, nie bój się! Ssij mnie mocno! Jeszcze mocniej! Tak! Głębiej! Liż moją cipkę, Adam! Ooo taak…

 




 

CZĘŚĆ III – Strzeż się Adamie, czyli Ewa kontratakuje

 

Scenę z zaganiaczem i połówkami wiśni, nieobecną w wersji oryginalnej, dedykuję Meridzie Niewalecznej.

 


 

Westchnęła ciężko, wspierając się na umywalce. Z lekko zaparowanego lustra spoglądała na nią czterdziestokilkulatka o pełnej figurze. Zadbana, seksowna, potrafiąca budzić pożądanie, ale też o niepewnej minie i nerwowo rozbieganym spojrzeniu. Sama nie wiedziała, co myśleć o wydarzeniach ostatnich godzin. Wypełnionych szczodrze namiętnym, bezwzględnie najlepszym od lat, zwieńczonym trzema orgazmami seksem ze sporo młodszym, niesamowicie namiętnym facetem, któremu wszystko, co razem robili, też najwyraźniej się podobało.

Z drugiej strony nie mogła zaprzeczyć, że czuła się z tym faktem źle. Naprawdę nie zdarzało jej się przyjmować brunet… w tym wypadku szatynów wieczorową porą, a już na pewno nie w taki sposób. Do tego Adam kategorycznie oświadczył, że musi wracać i pozbierał się tak szybko, że w czasie, w którym ona ledwo się obmyła i zarzuciła szlafrok, on włożył nawet buty. Jak mężczyźni to robią, że potrafią wziąć prysznic, ubrać się, uczesać i w ogóle ogarnąć, gdy tymczasem kobiety nie zdążą nawet napełnić wanny? Najwyższa pora pomyśleć o poważnych zmianach! Najlepiej w kwestii wanny.

– Wiem, że nie możesz zostać, ale… – Podjęła ostatnią próbę zatrzymania go przynajmniej do rana.

– Nie, Ewa. Było mi naprawdę wspaniale i bardzo ci dziękuję za ten wieczór. – podszedł do niej i pocałował we wciąż rozczochrane włosy. – Niestety, nie dam rady i nic na to nie poradzę, nawet gdybym chciał. A uwierz, bardzo chcę, ale mam swoje plany na jutro… – spojrzał niedyskretnie na zegarek. – Czy raczej dzisiaj. I nie mogę ich odłożyć. Postaram się być w niedzielę. Zadzwonię jak tylko… a właśnie, znamy się przecież tyle czasu, a do tej pory nie podałaś mi numeru!

Z zawadiackim uśmiechem wstukał w telefon ciąg cyfr, przytulił ją jeszcze raz i ucałował. Tym razem w usta. I wyszedł.

 

Poddając się wszechogarniającemu zmęczeniu, zdążyła już tylko dopić dawno wystygłe resztki kawy, wbić się niezbyt ponętną, za to wyjątkowo wygodną bawełnianą piżamę i wsunąć pod kołdrę. Na tym samym łóżku, na którym niewiele ponad pół godziny wcześniej oboje robili sobie nawzajem dobrze. Bardzo dobrze. Ostatnim, co zarejestrowała przed zaśnięciem, było nadejście wiadomości: Jeszcze raz dzikeuje za dzisiaj, odezwe sie najszybciji jak bede mogl. Caluje wiesz gdzie Adam.

 

SOBOTA
 

Wstała niesamowicie zrelaksowana, zaspokojona, lecz i do szczętu wykończona. Taplająca się w ilości masła przyprawiającej o zawał od samego patrzenia jajecznica, poprawiona podwójną aspiryną i potrójnym espresso, była jak wybawienie. Lecz nawet ona nie sprawiła, że że dom miał zamiar sam się wysprzątać, o praniu czy zakupach nie wspominając.

 

Zmęczona całodziennymi porządkami zarówno dworu, jak i okolicznych włości, uzupełnianiem pustawej lodówki i ogólną bieganiną, przysiadła na łóżku, ocierając wilgotne czoło. Oczywiście niejednokrotnie zastanawiała się, czy wciąż była w stanie wzbudzać zainteresowanie mężczyzn, a wydarzenia ostatniej nocy kazały jej przemyśleć ów temat jeszcze raz. Tym razem z zupełnie innej perspektywy. W tym pespektywy dupy. Zrzuciła przepocone ubranie, stanęła nago przed lustrzanymi drzwiami szafy i przejrzała się uważnie ze wszystkich stron, co chwila zmieniając pozy. Schylała się i prostowała, to delikatnie gładząc, to silnie ugniatając obfite kształty. Nie mogła sobie za nic przypomnieć, kiedy ostatnim razem oglądała się w taki sposób. Była całkowicie świadoma swojego ciała: postępującego wieku, niedających się ukryć gabarytów i zasadniczo wszystkich mniejszych lub – zwłaszcza – większych wad. Ale może naprawdę oceniała się zbyt krytycznie? Przecież skoro podniecała takiego mężczyznę jak Adam, dlaczego nie miałaby podobać się samej sobie?

Przerzuciła zawartość szafy i w końcu zdecydowała się na strój, który wcześniej założyła bodaj raz. Prezent od jednego z byłych adoratorów, który lata (strój, nie adorator) spędził na dnie szuflady. Nie dlatego, że był brzydki lub nie pasował, wręcz przeciwnie, lecz jego zastosowanie ograniczało się do jednej, bardzo konkretnej sytuacji. Wykonany z mocno opinającej siatki o grubych oczkach, odsłaniający zarówno górne, jak i dolne rejony intymne, błyszczący czernią kostium. Body. Bodystocking.

Jakkolwiek nie nazwany opinał całe ciało, od szyi po stopy, wsunięte dodatkowo w wysokie, mieniące się krwistoczerwonymi cekinami szpilki. Przysiadła w nich okrakiem na zwiniętej poduszce. Uważnie obserwowała fałdki powstające samoistnie na udach i boczkach, kołyszący się zamaszyście biust oraz obfity brzuszek, w który mocno wbiła palce. Czy naprawdę facetów aż tak bardzo podniecały takie pełne, żeby nie powiedzieć nadmiarowe kształty? Rozważając ów wielce zajmujący problem, zajęła miejsce na brzegu łóżka, rozłożyła szeroko nogi i dłuższy czas tylko przyglądała się odbiciu własnej kobiecości. Wreszcie sięgnęła w tamtym kierunku jedną dłonią, drugą podszczypując sutki. Westchnęła kilka razy, lecz bez cienia nadziei na spełnienie.

Otwarła leżący na stoliku laptop i zaczęła przeglądać wyjątkowo bogatą, choć raczej monotematyczną zawartość. Nie była święta i nigdy takiej nie udawała. Miała partnerów seksualnych zarówno przed byłym mężem, jak i po nim. Nie stroniła także od erotyki, dogadzając samej sobie na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby. Owszem, miewała całe tygodnie, w których trwała w absolutnym celibacie, lecz kiedy wreszcie naszła ją ochota, potrafiła doprowadzić się do kilku orgazmów w ciągu dnia. Nawet jeśli był to najzwyklejszy ze zwykłych dzień, którego znaczną część spędzała w pracy. Niejednokrotnie zastanawiała się, w jaki sposób zareagowaliby przełożeni, gdyby wparowała na zebranie dyrekcji i oświadczyła: „nie wyrobiłam targetu z powodu nagłego wzrostu libido i konieczności natychmiastowego zaspokojenia. Jak do tej pory dwa razy, a czuję, że szykuje się trzeci. Szczegóły przedstawiam na załączonym wykresie...”

 

Nigdy nie ciągnęło jej do kobiet, nawet z ciekawości. Gdy koleżanki zwierzały się ukradkiem ze wspólnych eksperymentów, niby słuchała chwilami naprawdę pikantnych opowieści, lecz bez specjalnej ekscytacji. Co było aż dziwne, biorąc pod uwagę wszystko, co mówiło się powszechnie o kobiecej seksualności: że niby nie ma całkowitych, stuprocentowych hetero, tylko co najwyżej mniej lub bardziej bi. Nie, nie odrzucało ją w żaden sposób od nagiego, kobiecego ciała!  Przeciwnie, stanowiło ono widok wielce przyjemny, tyle że w sposób absolutnie nieerotyczny, gdzieś na poziomie wazonu z ręcznie formowanego szkła, względnie wieżowca w stylu art deco. Potrafiła bardziej podniecić się parą butikowych szpilek niż gołymi cyckami.

Także w trakcie oglądania filmów skupiała uwagę raczej na męskich elementach wystroju, nie posiadając ani w zgranych, ani ulubionych pozycjach bodaj żadnej kobiecej sceny solowej. Ot, wybierała taką tematykę, na którą w danej chwili miała ochotę, a która dziś była bardzo konkretnie ukierunkowana: solo milf fingering BBW busty chubby big tits super hot mommy mature part six, six, six, the number of the beast.

Jedna ze stron szczególnie ją zaciekawiła, zwłaszcza prezencją modelek, ubranych w wyraźnie retro – czy raczej, jak sugerowała nazwa: vintage – bieliznę i nagrywanych w równie stylowym otoczeniu. Stwierdziła więc, że nawet jeśli same aktorki nie przypadną jej do gustu, przynajmniej popodziwia dekoracje. Celowo wybrała scenę z modelką dojrzałą, która nie przepadała za zbyt częstym korzystaniem z golarki, natomiast preferowała ujęcia od tyłu.

Leżąc wygodnie z rozchylonymi udami, spoglądała to na ekran, to swoją kobiecość, w którą wpychała mrugający różową diodą wibrator, zawczasu wyjęty z szuflady. Na przemian z odtwarzanym filmem, starając się tamować wzbierające podniecenie, podziwiała rozbudzone krocze. Sięgające pełnych ud gęste, ciemne owłosienie, posklejane od wilgoci spływającej z płatków aż po pupę, prezentowało obraz pełen żądzy i wyuzdanego, by nie powiedzieć sprośnego rozbuchania.

Szczytowała długo, choć po prawdzie nie tak porywająco, jak miała nadzieję. Nieco zawiedziona położyła się wygodnie na plecach i oddała marzeniom. Próbowała nie wyobrażać sobie nie wiadomo czego, ale gdyby Adam tu teraz był… Klęknąłby przed nią, rozwarł uniesione wysoko nogi i zaczął całować. Sporo młodszy, super atrakcyjny, wariacko nakręcony facet lizałby jej pulchną, chętną cipkę. Jęczałaby głośno, czując język głęboko w swoim wnętrzu. A kiedy już przeżyłaby kolejną rozkosz i leżała naprawdę rozluźniona, może nawet nabrałaby chęci, żeby wycałował ją nieco inaczej? Przecież, o ile dobrze zrozumiała, wczoraj oboje mieli na to ochotę.

 

Zanim zdążyła się nad tym dłużej zastanowić, spokojny dotychczas telefon zaczął wyjątkowo hałaśliwie domagać się uwagi.

– Tak, Adam? – Zabrzmiała jak doświadczony menel świeżo po konsumpcji błękitu Paryża, z szyjką butelki jako zagrychą. – Wszystko u mnie dobrze… O trzeciej? A nie możesz wcześniej? Na obiad? Nawet nie pytaj! Oczywiście, że zapraszam!

Wzięła prysznic, starając się w międzyczasie nie ulec natrętnym wspomnieniom roznegliżowanego Adama, zjadła szybką kolację i nastawiła budzik.

 

NIEDZIELA

 

Przysiadła nago na brzegu wanny, zerkając niepewnie na depilator. Jeśli Adam nie tylko zaakceptował, lecz i pożądał jej rozpuszczonej fryzurki, nie zaskoczy go nowym uczesaniem. A przynajmniej nie od razu. Ale kolejne ukrycie niedogolonych nóg pod pończochami mogło się już nie udać, a poza tym lepszego pretekstu, by wreszcie wprowadzić w życie ambitny plan rewitalizacyjny, już chyba nie znajdzie.

 

Tyle co zdążyła wyjść z kąpieli, natrzeć ciało balsamem, podmalować i jako-tako uczesać, a już otwierała drzwi, w pośpiechu dopinając bluzkę. Jednak bite dwie godziny, jakie zarezerwowała sobie na doprowadzenie własnej osoby do stanu używalności, okazały się dalece niewystarczające. Stojący w progu, ubrany w ciemnogranatowy trencz i z zawiniętym dookoła szyi kraciastym szalikiem Adam wyglądał jak młody bóg. Co prawda z zaczerwienionymi od mrozu uszami, topniejącym we włosach śniegiem i trzymający pod pachą pstrokatą torebkę prezentową z wyprzedaży, ale zawsze.

– Dzień… dobry? Co za pogoda! Wchodź, na co czekasz? – Spojrzała na spierzchniętą twarz i rozejrzała się z zastanowieniem po pustej ulicy. – Nie przyjechałeś autem? Albo taksówką?

– Ano nie. Chyba przeceniłem swoją odporność. – Kichnął, przecierając zmarznięty nos mankietem płaszcza. – Ale w końcu jak jest zima, to musi być zimno! Takie są odwieczne prawa natury!

 

Kolejno wyciągała zawartość torby na stół: butelkę wina musującego, pokaźną tubę czekoladek i… coś. Metalowe, lśniące fioletowym brokatem pudełeczko w kształcie serca, mieszczące się na otwartej dłoni. Kolejne słodycze? Raczej nie. Opakowanie było zbyt małe, lekkie i pozbawione jakichkolwiek napisów. Biżuteria? Bez żartów, nie przewidywała aż takiego zaangażowania ze strony Adama. Więcej pomysłów nie miała, więc w akcie ostatecznej desperacji ostrożnie potrząsnęła puszeczką. Bez efektu.

– Co prawda już po walentynkach, ale tak się złożyło, że zapomniałem o prezencie, więc… – powiedział darczyńca, czujnie przyglądając się próbom rozwiązania zagadki.

Podważyła wieczko. Na widok zawartości najpierw się zdziwiła, potem uśmiechnęła, aż w końcu niekontrolowanie ryknęła perlistym śmiechem, na który Adam odpowiedział mocno niepewną miną. W końcu opanowała wesołość i otarła załzawione oczy, doceniając, że zamiast pełnego makijażu zdecydowała się na sam tylko cień. I to wodoodporny, co dodatkowo zapobiegło pojawieniu się na twarzy stanowczo niepasującej do sytuacji stylówki à la skacowana panda, względnie innych black metal trv kvlt smoky eyes.

– Przyznaję, że takiego prezentu się nie spodziewałam! Ale bardzo, baaardzo mi się podoba i na pewno będę… Mam nadzieję, że oboje będziemy z niego korzystać! – Doskoczyła do Adama z werwą nastolatki i pocałowała w policzek. – Pozwól, że na razie go odłożę, przyda się później.

 


 

Już podczas wczorajszej rozmowy telefonicznej zastanawiała się, czy przyrządzony we własnej kuchni obiad będzie najlepszym pomysłem. Lokali było w okolicy aż nadto i jedyne, co musiałaby zrobić, to wybrać dowolny (zależnie czy akurat miałaby ochotę na chińszczyznę, włoszczyznę czy inną polszczyznę) i zadzwonić z rezerwacją. Zero przygotowań, sprzątania oraz posądzeń o bycie kurą domową, która pół dnia przesiaduje nad garami, by ugościć swego samczego pana i władcę zastawionym po brzegi stołem. Ale po pierwsze miała w głębokim poważaniu podobne opinie i jeśli ktoś uważał takie podejście do gościnności za deprecjonujące kobiecą cześć i dumę, był w jej mniemaniu idiotą. Idiotką. Do wyboru. Po drugie nie uznawała zamawiania jedzenia do domu. W jakiejkolwiek postaci. Bo nie. A po trzecie gotowała dobrze. Niektórzy twierdzili wręcz, że bardzo dobrze, co miała zamiar bezwzględnie wykorzystać w zdecydowanie niecnych celach. Ostatecznie, jak twierdzili mędrcy, najszybsza droga do serca faceta prowadziła przez…

Odsunęła puste nakrycie, dyskretnie wycierając usta serwetką i uzupełniła kieliszki. Nie wiedziała, co na temat łączenia Prosecco DOC extra dry ze szpinakowym tagliatelle z utopionymi w śmietance owocami morza mówiły autorytety w dziedzinie food pairingu, ale po prawdzie co za różnica? Smakowało? A jakże! Najwidoczniej nie tylko jej, bo Adam ochoczo kończył już drugą porcję, co bardzo miło ją połechtało.

 

Nie miała zamiaru wytaczać najcięższej artylerii, ale rozmowa o dupie Maryni też jej się nie uśmiechała. Poznała Adama w takich, a nie innych okolicznościach i już tego nie zmieni. Chociaż… czy naprawdę wolałaby po raz kolejny bawić się w jakieś dziwne podchody? Niby przypadkowe spojrzenia i gesty? Wzajemne obiecanki i tyleż czułe, co puste i nieszczere słówka? Udawanie pozornie przyjacielskiej znajomości tygodniami, aż wreszcie – w jak zwykle najmniej sprzyjających okolicznościach – doszłoby do czegoś poważniejszego? A tak, stało się, co miało stać. Poznali swoje ciała, zadośćuczynili co bardziej intymnym potrzebom i teraz powinni mieć już górki. Albo i nie.

– Nie chcę być wścibska, ale przyznaję otwarcie, że nie rozumiem twojej sytuacji. Moją historię już znasz: trafiłam na złego faceta, w rewanżu też nie byłam dla niego jakaś specjalnie dobra, i po temacie! – streściła, starając się wysondować, czy Adam jest w nastroju do takich dysput. – Mam swoje na sumieniu i chcę, żebyś wiedział o tym od początku. Dłużej od ciebie tkwiłam po same cycki w bagnie toksycznego związku, a potem się z niego wygrzebywałam, stąd moje problemy z…

Spojrzała znacząco na butelkę. Adam chyba chciał coś odpowiedzieć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Może i dobrze, bo nie chciała wchodzić w zbytnie szczegóły życia w (nie)trzeźwości, a przynajmniej nie teraz. Mogła oczywiście usilnie zaprzeczać faktom lub zwalić wszystko na byłego męża i jego otoczenie, lecz prawda była nieco inna: zmieniała mężczyzn, środowisko, pracę, a i tak nie potrafiła rozstać się z alkoholem. I choć nigdy nie wpadła w ostry ciąg, nie musiała się tłumaczyć przed szefem z zawalonej roboty, a i kompromitujących zdjęć też sobie nie przypominała, ale… Piła. Bywało, że naprawdę dużo. Na szczęście w tym momencie piła ją co najwyżej przyciasna, kupiona parę kilogramów wcześniej spódnica i musiała zrobić wszystko, by tak zostało. Czyli możliwie szybko zakończyć znajomość z nadmiarem procentów – przy czym tylko nadmiarem, a nie każdym pojedynczym kieliszkiem bąbelków do obiadu lub wieczornym drinkiem, bo tych nie miała najmniejszego zamiaru sobie odmawiać – zanim naprawdę będzie za późno. Dla wszystkich.

– Głupio mi teraz, faktycznie niezręcznie to wyszło. Nie powinienem kupować… – Adam zaczął się tłumaczyć, co należało jak najszybciej przerwać.

– A dajże już spokój! Zresztą i tak jest po ptokach – podniosła puste szkło – bo wszystko wypiliśmy. Natomiast na przyszłość wolałabym czekoladki, bilet do kina albo co tam uważasz. Może być?

– Może, może… – odrzekł, nadal bez specjalnego przekonania.

– Ale dość już o mnie! Za to wracając do ciebie, jesteś przecież młody i jeszcze długo będziesz! – podniosła nieco głos, widząc nieme zaprzeczenie. – Masz kasę, co widać. Przyzwyczaiłeś się do pewnego poziomu życia i na pewno zapewnisz go też swojej kobiecie. Masz… – ostentacyjnie otaksowała go wzrokiem – warunki. I to naprawdę konkretne. Więc o co ci właściwie chodzi? Mówiłeś o problemach z żoną… byłą żoną, z rodzicami, ale wybacz, nic mi się nie trzyma kupy.

Owszem, była tego ciekawa. Może nie powinna pytać aż tak bezpośrednio, lecz miała serdecznie dość tajemnic, niedopowiedzeń i trupów z szafy, które tylko czekały na wypadnięcie w najbardziej niezręcznej chwili.

 

Adam westchnął, zgarbił się, podłożył rękę pod brodę i długo zastanawiał nad odpowiedzią.

– Wiesz, to nie jest takie proste, jak się wydaje. Słyszałem wielokrotnie: nie narzekaj, starzy cię ustawili, inni na twoim miejscu… Zgadza się: dali mi kasę, wysłali na dobre studia, pomogli w karierze. A przynajmniej do pewnego momentu, bo teraz już samodzielnie o wszystkim decyduję! – podkreślił dobitnie, jakby chcąc zaakcentować obecną niezależność.

– Więc w czym problem? Sama dobrze wiem, że czasami z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, i to na środku, bo z boku cię wytną. Dlatego odpowiedz mi wprost: było ci u nich dobrze czy nie?

– To nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze… Na przykład zawdzięczam im też, czy raczej „zawdzięczam” – wykonał gest palcami – praktyczny brak prawdziwych przyjaciół. A miałem kiedyś kumpli, takich prawdziwych, jeszcze od podstawówki. Tylko kiedy oni balangowali, wyrywali laski i ogólnie korzystali z młodości, ja zawsze miałem coś innego, teoretycznie ważniejszego do zrobienia. Więc kontakt w końcu nam się urwał. Jasne, kiedy oni dorabiali na kasie w dyskoncie i żarli mielonkę z mikrofalówki w akademiku, ja się bujałem po dobrych restauracjach, w zimie jeździłem na narty, a latem grzałem tyłek w tropikach. Ale już sam nie wiem, kto wyszedł na tym lepiej. Bo czuję, że straciłem coś, czego już nigdy nie odzyskam… – podsumował filozoficznie.

Miała na ten temat swoje zdanie, lecz wiedziała, że ostrzejsza polemika mogła bardzo szybko przerodzić się w kłótnię. Nawet jeśli obecnemu standardowi jej życia było bliżej do prosciutto di parma, zdecydowanie zbyt dobrze pamiętała smak wspomnianej mielonki. Co prawda nie z dyskontu, bo za jej młodych lat takowych nie było, ale zapewne lwią zawartość puszki wciąż wypełniał wsiowy burek. Zmielony razem z budą, miską i łańcuchem. A i tak niejednokrotnie cieszyła się jak głupia, że w ogóle było ją na stać na cokolwiek poza suchą bułką. Zwłaszcza pod koniec miesiąca, gdy w portfelu zamiast pozostałości wypłaty poniewierały się co najwyżej resztki zużytych biletów autobusowych. Ile razy słyszała o „problemach” bogatych dzieciaków (i nie tylko, jak widać) dorastających w złotych klatkach, tyle razy miała ochotę złapać największą dostępną puszkę tejże mielonki i owym dzieciakom (i nie tylko) zdrowo przypierdolić. Jednak tym razem jakoś się powstrzymała. Być może przez brak mielonki w zasięgu ręki?

– No dobrze, ale co to ma do małżeństwa? – zapytała najspokojniej jak umiała, choć użalanie się Adama nad sobą zaczynało ją powoli denerwować.

– Tyle, że żonę też mi wybrali rodzice. – Wzruszył ramionami. – Zaaranżowali takie typowe małżeństwo z rozsądku, od zapoznania po wybór kwiatów na ślub. Tak, śmiej się, śmiej! Zresztą, może by się nam ułożyło, ale…

– Zależało ci na niej? – przerwała nagle, poirytowana brakiem konkretnej odpowiedzi. – Nie chcę ci udzielać żadnych porad matrymonialnych, ale skoro uważałeś, że nie chcesz takiej przyszłości, dlaczego się nie sprzeciwiłeś? Chodziło o pieniądze?

– Nie tylko. Chociaż, oczywiście, to był jeden z najważniejszych argumentów. Ale też, tak najzwyczajniej w świecie, byłem głupi. Zresztą nadal jestem! – parsknął gorzko. – Myślałem, że skoro o finanse nie muszę się martwić, to dołożę do nich własne zaangażowanie i wszystko się ułoży. I nawet jeżeli nie pałaliśmy do siebie jakąś wielką miłością, to co z tego? Nie takie związki trwają i są na swój sposób udane, może nawet szczęśliwe. Ale do tanga trzeba dwojga – uśmiechnął się, tym razem smutno – a co najgorsze, wszyscy mieli do mnie pretensje. Teściowie, że zostawiłem ich najdroższą córeczkę. Rozkapryszoną, rozwydrzoną księżniczkę, której trzeba było wciąż nadskakiwać. Rodzice, że przecież chcieli dobrze, a ja nie doceniłem ich wysiłków. A znajomi z pracy okazali się tylko znajomymi z pracy. Tak jak już mówiłem: pod względem zawodowym nie narzekam, ale jeśli chodzi o życie prywatne, leżę i kwiczę.

– Przepraszam, ale ci nie wierzę! – prychnęła, nie ukrywając dłużej własnej opinii. – Przyznaj się, tylko szczerze, kręcą się jakieś kandydatki dookoła ciebie? Czy nie kręcą?

 

Gdyby była facetem i szukała partnerki – wszystko jedno, czy na stałe czy jedynie okazjonalnej – mogłaby wybierać i przebierać. Znała panny, rozwódki, nawet jedną wdowę. Z dziećmi, bez dzieci, z psami, bez kotów, z jeżem. Wysokie i niskie, blondynki i rudzielce, szczupłe i przy kości. Ładne, niebrzydkie oraz takie sobie. Niektóre pogodzone z losem, inne desperacko szukające nowego początku u boku równie nowego mężczyzny. A to była rzeczywistość jedynie jednej firmy – może dużej i z mocno rozbudowanymi „damskimi” działami, ale jednak. To gdzie Adam żył i pracował? W piwnicy? W zabitej dechami dziurze? Czy po prostu nie znalazł nikogo, bo nie chciał?

– Tak. Ty się kręcisz! – Roześmiał się, dla odmiany szczerze. – I nie patrz tak na mnie! Poza tym mógłbym spytać o to samo! Możesz się z tym nie zgadzać, ale wyglądasz super! Owszem, mówiłaś mi, że miałaś problemy ze związkiem, z facetami, w ogóle z życiem, ale że już je rozwiązałaś. I ja ci wierzę. Być może naiwnie, ale co innego mi w tej chwili pozostało? – zapytał sam siebie. – Do tego widzę przecież, że masz własny dom i ogólnie nie narzekasz. Czyli same plusy! Nic, tylko brać!

– Jak ja ci dam „tylko brać”…

 


 

Stanęła przed nim na wyciągnięcie ręki. Z wybitnie nieprzyzwoicie rozpiętą bluzką, odsłaniającą spory kawałek bordowego biustonosza i podciągniętą wysoko spódnicą, spod której wyzierały figi pod kolor. Miała ochotę ujeżdżać Adama tutaj i teraz, przy czym właściwie nie widziała ku temu specjalnych przeciwwskazań. Wiedziała doskonale, że spotkali się przede wszystkim w jednym, jasno określonym celu. Owszem, ich wcześniejsza rozmowa była i ważna, i potrzebna. Na tyle ważna i jeszcze bardziej potrzebna, że prawdopodobnie otwarła nowe perspektywy, być może nieograniczające się tylko do przelotnego związku, opartego głównie na seksie, jednak na ten moment liczył się właśnie on: szybki, dziki seks na kanapie w salonie, bez zbędnych wstępów i sztucznego przeciągania.

– Ostrzegałam, że cię wezmę!

– Ale tak od razu? – zawahał się.

– A dlaczego niby nie? Wstawaj i ściągaj gacie! – rozkazała.

Właściwie już w trakcie pierwszego zbliżenia zastanawiała się nad sensem użycia prezerwatywy. Wypieścili się ustami bez jakichkolwiek zabezpieczeń, więc zasadniczo w zakresie higieny osobistej co miało się stać, już się stało. A przynajmniej taką miała nadzieję. Jeśli zaś chodzi o ewentualne konsekwencje „rodzinne”… to już był temat na inną dyskusję. Ani krótką, ani prostą, ani najprawdopodobniej przyjemną, na którą zdecydowanie nie była w tym momencie gotowa. Natomiast jeśli Adam nie miał nic przeciwko kochaniu się w kondomie, jej także to odpowiadało. Nie tylko pod względem wygody czy czystości, lecz nawet urozmaicenia pożycia, czemu zresztą dała już jeden dowód i właśnie przymierzała się do drugiego. Tym razem nie miała zamiaru się spieszyć, niech oboje czerpią przyjemność nawet z tej drobnej czynności. Zwłaszcza że postanowiła nie używać rąk, co nie było może specjalnie wygodne, za to niezwykle podniecające.

Przyklękła, dla wygody podkładając poduszkę i gestem zaprosiła Adama, by ustawił się na wprost jej twarzy. Zapozował w może i pretensjonalnej, ale także wydatnie podkreślającej zalety pozie. Z jedną nogą wysuniętą do przodu, rękoma opartymi o biodra i krawędzią koszuli, opartą wybitnie nieprzyzwoicie o sterczącego sztywno penisa.

Czy uważała, że tak jednoznacznie uległa pozycja była w jakiś sposób zła dla niej jako kobiety? Uwłaczała jej? Czy miała się przez nią czuć gorsza? A niby dlaczego? Jeśli tylko chciała się kochać, nawet w dalece odchodzący od ogólnie przyjętej przyzwoitości sposób, to się kochała. Nie chciała – nie kochała. Proste jak budowa wibratora! A jeśli coś poszło nie tak, mogła oskarżać najpierw siebie samą, a dopiero później innych. No, może raz czy dwa przeholowała z nie do końca własnej winy, lecz były to przypadki jednostkowe, kończące się błyskawicznym i ostatecznym zerwaniem znajomości.

Poza tym, czemu absolutnie nie miała zamiaru zaprzeczać, bycie stroną aktywną w seksie oralnym sprawiało jej przyjemność. Bez żadnej, najmniejszej choćby wątpliwości, trzymanie męskiego organu w ustach i obcowanie z jego kształtem, zapachem i smakiem było najzwyczajniej w świecie podniecające! Koniec, kropka! A teraz do dzieła!

 

Zaczęła od obcałowania szerokiej, mocnej nasady, wydepilowanej do zera. Bardzo niedawno, o czym świadczyła nie tylko idealna gładkość skóry, ale i dość wyraźny zapach i delikatny, nieco gorzkawy smak… płynu po goleniu? Tego samego, który poczuła wcześniej (i znacznie intensywniej) na policzkach i brodzie Adama. Unosząc się na kolanach, podążyła całusami w stronę podbrzusza. Podwinęła nieco koszulę i doszła aż do wysokości pępka, otoczonego twardymi, wyraźnie zaznaczonymi mięśniami. I mimo że nie było to specjalnie dyskretne, starała się w międzyczasie obserwować efekty własnych starań na twarzy głównego zainteresowanego. Dlatego szybko powróciła niżej, oparła dłonie na kolcach biodrowych Adama, lekko rozszerzyła mu uda łokciami i zabrała się do zagonienia zaganiacza wprost ku spragnionym ustom. Przeciągnęła całą szerokością języka od linii jąder, przez pełną długość trzonu, po wędzidełko. Pośliniła krawędź całkowicie odsłoniętej, wyraźnie ciemniejszej żołędzi i powolutku, dosłownie milimetr po milimetrze, objęła ją wargami.

Ssała go niezwykle subtelnie, jakby rozpuszczała w ustach mięciutką, czekoladową pralinkę i ciesząc się każdą, najmniejszą nawet odrobiną jej smakowitości, spływającą wraz ze śliną aż do gardła. Mimo że Adam nie smakował słodkim, podlanym dobrym alkoholem ziarnem kakaowca, tylko… właśnie, czym? Powolutku zaczynającą się pocić po kilku godzinach od ostatniego mycia skórą. Pragnieniem namiętności. Żądzą. Seksem. Mężczyzną, który teraz należał tylko i wyłącznie do niej.

Przechyliła się nieznacznie, kierując członek ku miękkiemu wnętrzu policzków, próbując wychwycić nabrzmiałe, pulsujące naczynia krwionośne. Wciąż było jej mało. Stąd przesunęła ostrożnie nasunęła się mocniej, aż do momentu, w którym czubek delikatnie dotknął końca podniebienia. Zapragnęła całą sobą połknąć kochanka do samego końca, lecz wiedziała doskonale, że nie była w stanie. Nie w takiej pozycji, nie bez wcześniejszego przygotowania i przede wszystkim nie teraz. Ale co się odwlecze, to nie wystrzeli nadaremno.

 

Nie bała się tego powiedzieć: Adam był jej kochankiem. Sporo młodszym, ostro napalonym i na tyle hojnie obdarzonym przez naturę, aż wręcz musiała uważać, by choćby przypadkowo się nim nie zakrztusić. Tym bardziej, że do tej pory zdołała przyjąć ledwie połowę jego długości. Zastanowiła się przez moment, jak w takim razie zdoła założyć prezerwatywę bez pomagania sobie rękami, lecz postanowiła na razie tego nie roztrząsać.

Wysunęła penisa z ust, kończąc tę część pieszczot głośnym pocałunkiem, złożonym na samiutkim czubku żołędzi, który wywołał u niej samej dość niespodziewany uśmiech. Wciąż rozradowana, niczym uczennica ssąca wyjątkowo słodziutkiego lizaka, znów podążyła w dół. Tym razem jednak nie zatrzymała się u podstawy. Przesunęła językiem od wiotkiej nasady moszny, przez nasadę jąder, ciągnąc lśniący ślad śliny aż na ich spód. Adam wzdrygnął się nieco, ale nie zaoponował, więc włączyła do gry także i wargi, składając nimi drobniutkie całuski na szorstkiej, pachnącej intensywnie skórze.

Świadoma, że nie może już dłużej zwodzić nie tylko Adama, lecz i siebie, postanowiła zaryzykować. Uważnie rozerwała folię opakowania i umieściła lateksowy krążek pomiędzy wargami i podniosła wzrok. Nie zważając na dość oryginalną i wbrew chęciom raczej mało namiętną minę, mrugnęła zalotnie do Adama i z powrotem nasunęła usta na oczekującą w zniecierpliwieniu męskość. Spróbowała pomagać sobie zębami, pamiętając oczywiście o odpowiedniej ostrożności, ale mimo starań i tak doszła do ledwie dwóch trzecich. Po paru dalszych próbach, zakończonych powstrzymanym w ostatniej chwili nieprzyjemnym odruchem, przerwała ostatecznie oralną gimnastykę i jednym pociagnięciem palców zsunęła zabezpieczenie do samiutkiego końca.

 

Widząc jakże udany efekt starań w postaci stojącego na baczność, wyjątkowo eleganckiego i przystrojonego gustownym kondomem dżentelmena, powstała z kolan. Zaczęła powoli, guzik po guziku, rozpinać koszulę Adama. Niby zdążył wcześniej zaprezentować jej wcześniej wszystkie wdzięki, włącznie z najbardziej interesującymi, lecz dopiero teraz dostrzegała drobne, choć znaczące szczegóły. Podziwiała twarz skąpaną w resztkach chłodnego, zimowego światła, wpadającego przez niezasłonięte okno. Owszem, Adam mógłby mieć nieco mniej wydatny nos, trochę mocniej wykrojony podbródek, gładszą cerę, lepiej wyregulowane brwi… No jasne, sporo starsza od niego kobieta, z aż nadto odczuwalnym nadmiarem kilogramów, będzie go oceniać. Zdecydowanie krytycznie. I na dodatek radzić, co koniecznie ma w sobie zmienić. Bo na razie, jakby nie liczyć, jego całościowa ocena jako faceta wychodziła na poziomie co najwyżej 2/10, would not bang.

Odrzuciła zbędny już element męskiej garderoby na podłogę, kładąc dłonie na szerokiej klatce piersiowej, unoszącej się coraz szybciej wraz z każdym oddechem. Przesunęła palce przez brzuch, zdążając szybko ku penisowi, lecz po chwili, jakby speszona, wróciła ku sutkom. Jego sutkom. Niewielkim, jędrnie twardym, niczym dwie połówki niedojrzałych, ledwie zaróżowionych wisienek, praktycznie bez widocznej aureolki. Poczuła nagłą ochotę, by je ucałować. Złapać w zęby. Lizać, ssać i gryźć. Coraz mocniej i łapczywiej, aż do jego bólu, a jej perwersyjnej rozkoszy. Już miała się ku nim pochylić, ale zauważyła, jak Adam na nią patrzy.

 

Był ewidentnie podniecony, wyraźnie chętny na zdecydowanie więcej, ale też… onieśmielony? Speszony? Nawet jeśli miał ochotę rzucić ją na łóżko, a potem siebie samego na nią, nie zdradził się nawet najdrobniejszym gestem. Nic nie sugerował, nie popędzał, czekając tylko co zrobi ona sama, gładząc ją równocześnie po opadających luźno włosach.

Ujęła go za dłoń i cofnęła się jeszcze bardziej, na odległość wyprostowanych rąk. Z bezczelnym uśmieszkiem na ustach otaksowała niczym drogi, zdecydowanie niedostępny dla wszystkich towar, wystawiony na centralnym miejscy sklepowej witryny. Przeciągnęła powłóczystym spojrzeniem od całkiem kształtnych stóp i wąskich, ścięgnistych kostek, przez smukłe łydki oraz mocne uda, pomiędzy którymi prężył się… Podążyła ku zgrabnym biodrom i wciąż widocznemu, choć wykazującemu pewne objawy zapowietrzenia kaloryferowi, aż dotarła do szerokiej klatki, barków, ramion, szyi, brody… Do przygryzionych nerwowo ust.

Wiedziała, że zaraz zwariuje.

Bez ceregieli ściągnęła majtki i, nie dbając o konwenanse, dosiadła Adama szybko. Zbyt szybko. Już w trakcie rozmowy poczuła, jak bardzo jest mokra, a odważna gra wstępna rozbudziła ją jeszcze bardziej, lecz niestety najwyraźniej wciąż nie na tyle, by bez przygotowania mogła od razu puścić się w zdziczały galop. Stęknęła boleśnie, jednak mimo przejściowych trudności już po chwili ujeżdżała Adama, poddając się zachłannemu uściskowi umięśnionych rąk, wbijających się przez zmięty materiał spódnicy głęboko w boczki. Dlatego postanowiła czym prędzej zdjąć bluzkę, którą jakimś cudem wciąż miała na sobie. Zaczęła mocować się ze stanikiem, co nie było wcale proste, biorąc pod uwagę całą, podskakującą energicznie zawartość. A kiedy dotarła do ostatniej haftki, zachęciła Adama do złapania za piersi, które uwolnione z miseczek unosiły się i opadały wespół z resztą ponętnego ciała.

Wcisnęła mu twarz w biust, otwarcie nadstawiając nabrzmiałe brodawki do wylizania. Uwielbiała, kiedy mężczyźni zajmowali się jej cyckami i wiedziała doskonale, że i oni podzielali jej uwielbienie. Nawet jeśli czasami ich starania okazywały się nieporadne, nie dość delikatne czy wręcz nazbyt obsesyjne, to gdyby miała jednoznacznie wskazać część ciała, z której mogłaby w jakikolwiek sposób być dumna, bez wahania postawiłaby właśnie na piersi. Pomimo że od pewnego czasu zauważała objawiające się na nich powoli, ale niestety nieubłaganie, efekty odkładania nadmiaru tkanki tłuszczowej, niedoboru kolagenu i nasilających się negatywnych oddziaływań grawitacyjnych.

Pochyliła się ku Adamowi, obcałowując pożądliwie każdy fragment ciała, do którego była w stanie sięgnąć. Gdyby tylko mogła jakimś cudem sięgnąć do jakże samotnych połówek wiśni bez przerywania penetracji… Z nieukrywanym zachwytem podziwiała wyraźne węzły mięśni przebijające się spod napiętej skóry. Przeciągnęła ręką po przyciętych krótko, postawionych na sztorc, mocno podgolonych włosach i napiętym karku, przechodzącym w szerokie barki. Może i ich posiadacz twierdził, że jego bieżącą formę sporo dzieliło od ideału, lecz nadal był bez wątpienia najlepiej zbudowanym facetem, z którym kiedykolwiek się kochała. Bardzo męskim, proporcjonalnym i bajecznie wręcz seksownym, który obejmował ją silnymi ramionami tak władczo, jakby bał się, że jego nieoczekiwana zdobycz nagle umknie w popłochu.

 

Przerwała wreszcie niekończący się festiwal wzajemnych całusów, wstała z sofy, obróciła i usiadła na Adamie tyłem, co okazało się nie tylko niesamowicie namiętne, ale i niestety także wyczerpujące. Wiedziała, że nie da rady długo wytrwać w tej pozycji i dlatego zamiast podskakiwać na zgiętych nogach, przeniosła ciężar na złączone uda, dodatkowo podpierając się dla utrzymania równowagi. Było jej znacznie wygodniej, co nie znaczyło, że mniej podniecająco, o czym świadczyła także reakcja samego zainteresowanego. Silne dłonie coraz mocniej ściskały jej pośladki, ugniatały je i rozchylały, co rusz podciągając złośliwie opadającą spódnicę.

Skoro naprawdę aż tak go to podniecało…

– Chcesz od razu dojść? Czy może kochać się jakoś inaczej? – spytała otwarcie, nie przerywając podskoków.

– Chcę… To znaczy chciałbym, żebyś klęknęła na sofie i…

Nie dała się dwa razy prosić. Wstała, oparła kolana na siedzisku, a łokcie na zagłówku kanapy, czekając z nisko zwieszoną głową, aż Adam wreszcie weźmie ją od tyłu. Dosłownie wariowała, gdy facet wchodził w nią całym impetem, napierając bezlitośnie i łapiąc od spodu za kołyszący się brzuszek i swobodne piersi. Jak uderzał swoimi biodrami, a gdy się rozochocił, także i dłońmi, w pupę. Kiedy niebezpiecznie zbliżała się do granicy, za którą ostry seks zamieniał się w brutalne, upokarzające, niemalże zwierzęce rżnięcie.

 

Pierwsze pchnięcie było jeszcze ostrożne, ale kolejne wchodziły w nią coraz mocniej i głębiej. Donośne, miarowe odgłosy wzajemnego obijania się dwóch ciał, co jakiś czas przerywane głośnymi sapnięciami Adama i jej własnymi pojękiwaniami, rozchodziły się po całym salonie. W końcu złapał ją jedną ręką za pierś, a drugą coraz odważniej zaczął sunąć ku kobiecości. Powstrzymała go w ostatniej chwili nie dlatego, że nie miała ochoty. Wręcz przeciwnie – chciała się odpowiednio przygotować, tak by za chwilę nie okazało się, że jednak nie jest dość nawilżona. Oderwała jego dłoń od podbrzusza, wzięła dwa palce w usta i zaczęła ssać, śliniąc obficie. Dopiero wówczas pozwoliła na zajęcie się łechtaczką, przy okazji odchylając w tył i prostując niemal do pionu.

– Ewa, nie tak szybko!

– Spokojnie, już zwalniam.

Chciała choćby na moment uspokoić oboje, lecz wiedziała dobrze, że daremne byłyby to starania. Wystarczyło ledwie kilka chwil intensywnych pieszczot, by sama także znalazła się o krok od orgazmu. Ale najpierw to Adam nie wytrzymał. Dobił jeszcze kilka razy biodrami o jej pośladki, zadrżał parokrotnie i w końcu znieruchomiał.

– Nie przerywaj, zostań we mnie, pieść…

Prawie pożałowała, że kochali się w zabezpieczeniu. Wyobraziła sobie, jak ciepłe, lepkie nasienie wypływa z kobiecości i spienia wraz z ostatnimi ruchami Adama. Jak zbierają je oboje palcami i rozsmarowują po łechtaczce, co momentalnie prowadzi do gwałtownej eksplozji rozkoszy. A potem, zanim namiętność ostatecznie ustąpi zmęczeniu, wysuwa jego męskość z siebie, klęka przed Adamem, otwiera usta i…

 


 

– Nie Ewa, dzisiaj nie dam rady drugi raz. Nie udawaj, że się nie gniewasz, przecież widzę! Ale mogę cię jeszcze dopieścić, dokładnie tak, jak tylko zechcesz – zaproponował, w międzyczasie starając się możliwie dyskretnie (co oczywiście dawało efekt zupełnie odwrotny do oczekiwań) ściągnąć prezerwatywę. – Czy wolałabyś raczej, żebyśmy razem wzięli prysznic?

Propozycja bardzo mile ją zaskoczyła. Może i nadal nie była zachwycona zbyt bezpośrednią odmową, ale jeśli oboje odpowiednio się postarają… Tylko dlaczego wspomniał akurat o prysznicu? Prawda, przecież nie był jeszcze w głównej łazience na parterze!

 

Rozsiadła się wygodnie w pokaźnej, narożnej wannie pośród gęstej, pachnącej różanym olejkiem piany, sięgającej aż do biustu. Gestem zaprosiła Adama, by jej towarzyszył i podała mu do ręki dużą, ociekającą gorącą wodą gąbkę. Myli się nawzajem powolutku, relaksując i ciesząc dotykiem parujących ciał. W pewnej chwili przysunęli się do siebie bliżej, splatając nogi, obejmując czule i obdarzając niespiesznymi pocałunkami. Niby przypadkiem opuściła wówczas rękę pod wodę i przekonała się, że może jeszcze nie w pełni, lecz jej młody kochanek coraz szybciej wracał do formy.

Pozwoliła mu jeszcze chwilę pobawić się piersiami i obróciła, poddając odważnym dłoniom chwytającym za brzuch i boczki. Poczuła ucisk całkowicie już twardej męskości, wbijającej się w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.

– Wiem, co chciałeś zrobić w piątek… – szepnęła zalotnie, prawie prowokująco. – I dzisiaj też tam zerkałeś. Więc może teraz mnie umyjesz?

Podniosła się ostrożnie i pochyliła. Dla utrzymania równowagi oparła jedną rękę o przyjemnie chłodne kafelki, a drugą złapała za pośladek, energicznie nim potrząsając. Gdy uznała, że wystarczy tego taniego kokietowania, wycisnęła na dłoń nieco żelu do higieny intymnej i rozprowadziła go dookoła pupy, na koniec parokrotnie poklepując palcem po jej środku. Nie zdążyła jeszcze nawet dobrze cofnąć ręki, a już czuła na sobie dotyk Adama, który rozprowadzał śliski, pieniący się płyn po udach i pośladkach. Za każdym kolejnym okrążeniem schodził coraz bliżej ich wnętrza, aż w końcu namydlał już tylko najintymniejsze okolice.

 

Nie była w stanie jednoznacznie określić, czy chciałaby uprawiać seks analny. Pomijając pewne przykre przygody, do których obiecała sobie w żadnym wypadku nie wracać, nie miała właściwie przykrych doświadczeń związanych z tym rodzajem miłości. Próbowała jej kilka razy, lecz było to dawno, z innymi partnerami i w innych okolicznościach. Wspomnienia nie były może nieprzyjemne ani tym bardziej – przynajmniej w większości przypadków – bolesne, niemniej jakichś wiekopomnych wypraw ku niebiosom rozkoszy także sobie nie przypominała.

Natomiast zdecydowanie lubiła pieszczoty tamtych rejonów, zwłaszcza delikatne, leciutko łaskoczące masowanie i ostrożną penetrację palcami, oraz oczywiście pocałunki. Przede wszystkim pocałunki! Sama świadomość, że wypina się bezwstydnie, a klęczący za nią ulegle mężczyzna wylizuje do czysta jej tyłeczek, była nieziemsko podniecająca. Lubiła dominować w łóżku i zasadniczo się z tym nie kryła, ale to były przeżycia, które wynosiły przyjemność na nowy poziom. I dlatego właśnie zostawiała je sobie tylko na specjalne okazje, w których miała ochotę być niepodzielną panią sytuacji. Istną władczynią absolutną. Czyli dokładnie taką, jak teraz.

Usta Adama obejmujące jej kobiecość, wraz z palcem zagłębiającym się coraz odważniej w pupie, rozpalały ją do czerwoności, przysłaniając niezaprzeczalny fakt, że taka pozycja nie należała przecież do najwygodniejszych. Z drugiej strony, co mogłoby być bardziej podniecającego od wielkiej wanny pełnej gorącej, aromatycznej piany? Oświetlonej nastrojowymi świecami, ustawionymi jeszcze rano, jakby z założeniem, że mogą się przydać? W której stała nieprzyzwoicie pochylona, a Adam posłusznie całował jej naturalnie owłosioną…

A właśnie – całował czy jednak nie? Mimo krótkiej znajomości zdążyła odpowiednio mu zaufać, własnej higieny była bardziej niż pewna, z fetyszami także nie miała zamiaru już dłużej się kryć…

– Poliż mnie. Wiem, że chcesz!

Bardzo chciał i jeszcze szybciej dał jej to odczuć. Rozszerzył dłońmi pośladki i przeciągnął pomiędzy nimi językiem, z każdym następnym powtórzeniem docierając coraz dalej. W końcu wszedł głęboko w rozwartą na całą szerokość rozetkę. Wysuwał język, zataczając nim ciasne kręgi po zawijających się dokoła, niesfornych kędziorkach, a potem znów wpychał się mocno do środka.

– Całuj mnie, Adam, ja zaraz…

Miała nogi tak spięte, aż zaczynały drżeć i nie chciała, ani tym bardziej nie mogła powstrzymywać się dłużej. Złapała w palce rozpaloną łechtaczkę, pocierając ją energicznie. Świeczki, które stanęły jej w oczach, zapłonęły jaśniej niż te rozświetlające łazienkę, a przez całe ciało przelała się pulsująca, zalewająca wszystko fala kipiącej żądzy.

Koniecznie będzie musiała sprawdzić, czy zamiast języka Adama nie chciałaby poczuć w sobie długiego, grubego penisa. W przyszłości. Bo na razie była w stanie co najwyżej osunąć się półprzytomnie z powrotem do wody.

 


 

Musiała odpocząć. Pławiąc się w resztkach piany, znów odpłynęła myślami ku przeszłości. Mało chwalebnej, pełnej seksualnej rozwiązłości, wykolejeń i zmagań z uzależnieniami, ale jednak. Mogła nie być z niej dumna, wstydzić się czy nawet żałować, lecz nie mogła jej zaprzeczyć. Zresztą, co się stało, to się nie odstanie. Nie żałuj róż, gdy płoną lasy. Don’t waste your time always searching for those wasted years. Tylko że te pseudofilozoficzne, skopiowane z cudzych tekstów pierdolety, nie rozwiązywały podstawowego dylematu: czy ma się zwierzyć Adamowi ze swoich wspomnień? Jeśli tak, to czy ze wszystkich? A jeżeli nie, ile powinna ujawnić? Co zataić? Rozwodzić się nad szczegółami czy je pominąć? A przede wszystkim, jak on zareaguje na takie zwierzenia? Czy zaakceptuje ją taką, jaką jest? Wesprze, doradzi czy raczej zniechęci się i odrzuci? I tak właściwie ile sam ma jeszcze do ukrycia?

Nie ma co, niezła z nich para! Wychuchany mamusikróliczek, który nawet baby nie potrafił przy sobie zatrzymać i podstarzała puszczalska, topiąca problemy w kieliszku. Nic, tylko do jakiegoś tok-szołu się zgłosić i odstawić grubą dramę. Będzie ubaw po pachy i to za darmola!

 

Otrząsnęła się nieco teatralnie i półprzytomnym wzrokiem powiodła po ciele Adama, zatrzymując się na ewidentnie napalonej, sterczącej w jej kierunku męskości.

– I znowu nie dotrzymałeś słowa! – Zaśmiała się słabo. – Obiecywałeś, że nie dasz rady, a tu proszę! Ale tym razem to ja nie podołam. Chociaż może…

Podniosła się, objęła sztywnego penisa biustem i momentalnie zorientowała, że naprawdę przeceniła swoją formę. Nie tylko nie dałaby rady dłużej się kochać, lecz nawet na bardziej energiczne pieszczoty brakowało jej sił. Ale skoro Adam wciąż był chętny, a wcześniej tak namiętnie zajął się najintymniejszymi zakamarkami, dołożyła na piersi nową porcję piany dla lepszego poślizgu i zachęciła, by samemu zaczął się rozpychać pomiędzy nimi.

– Poruszaj się tak, jak chcesz. Nie, nie za mocno… teraz lepiej! Czuję, jaki jesteś duży! A czy… lubisz mnie całować? – znienacka zmieniła temat.

– Oczywiście, że tak! Dlaczego znowu o to pytasz? – odpowiedział zdyszanym głosem, zdążając szybko ku finałowi.

– Bo chciałabym, żebyś następnym razem położył mnie na łóżku, rozchylił tyłeczek… – Prowokowała Adama coraz bezczelniej. Częściowo dlatego, że coraz mocniej poddawała się zmęczeniu i chciała, by skończył możliwie prędko, ale też miała zamiar sprawdzić, jak zareaguje na takie zachęty. – ...i jeszcze raz mnie tam polizał. Głęboko. Żebyś zrobił mi palcówkę. O tak, widzę, że ci się to spodobało! A potem kto wie, może dam ci tam wejść… we mnie… wsuniesz się w moją dupcię i będziesz mnie ruch…

Poczuła na twarzy ciepły, ściekający powoli lepkimi kroplami, zaskakująco obfity wytrysk.

 

I wówczas nagle jej przypomniała sobie o czymś tak niezmiernie ważnym, że zależały od tego dalsze losy świata.

– Adam! Już chyba trochę za późno, ale przecież nie wykorzystaliśmy prezentu, który mi dałeś!

– Ale że co? O czym ty do mnie rozmawiasz… A tak, faktycznie! – Opadł zasapany na brzeg wanny, najwyraźniej zupełnie nie kojarząc, co się w ogóle dzieje. – Nieważne, nic się nie stało. Przecież możemy go użyć w przyszłym roku, na kolejne walentynki!

Kolejne? W przyszłym roku? Co on, jasnowidz jakiś, że wie już teraz, co będą wtedy robić?

Chociaż właściwie nie miałaby nic przeciwko, gdyby powtórzyli takie spotkanie. Żeby w kolejnych latach mogła spędzać ten dzień w towarzystwie mężczyzny, który jej chciał i którego chciała ona. Oddając się przez cały dzień wszelkim dostępnym przyjemnościom, na czele z nieskrępowanym, namiętnym, niekończącym się seksem. Ale by przekonać się, czy te życzenia są choć po części prawdziwe, będą musieli poczekać jeszcze przynajmniej te trzysta sześćdziesiąt parę dni. I przez wszystkie ze sobą wytrzymać. Co, biorąc pod uwagę ostatnie dwa i niecałe pół, może być równie przyjemne, jak męczące.

 




 

CZĘŚĆ IV – „Ewa i Adam, czyli rocznica walentynkowa”

 

„Król bezgranicznie kochał swą małżonkę, królową, a ona całym sercem kochała jego. Coś takiego musiało się skończyć nieszczęściem”

Andrzej Sapkowski „Wieża Jaskółki”

 


 

PIĄTEK

 

Jaka może być najlepsza pora na cotygodniowe zakupy? Oczywiście ostatnie robocze popołudnie tygodnia! A skoro w tym roku jedno z nich wypadło w przeddzień święta zakochanych, żal było nie skorzystać z podwójnej okazji, zwłaszcza w tak wspaniałym towarzystwie. Ci wszyscy życzliwi kierowcy, uczynnie przepuszczający się na parkingu. Zakochane pary, wyjątkowo zgodnie wybierające jakże trafione prezenciki. Najukochańsze dzieciaczki, grzecznie krążące pomiędzy półkami uginającymi się od ślicznych zabaweczek. Jak zawsze cierpliwi współstacze kolejkowi, uprzejme i chętne do pomocy kasjerki. I przeurocze serduszka! I cudowna muzyczka!

Love is in the air, you holy fuckin’ motherkurwas!

Na szczęście udało mu się uciec z tego gniazda szaleńców przed nadejściem ostatecznego armageddonu, jakimś cudem unikając strat w ludziach i sprzęcie. Dom już z daleka łypał groźnie czarnymi oczodołami okiennic, co wydawało się dziwne… tylko czy na pewno? Był dobre dwie godziny wcześniej, niż powinien? Był. Ewa wzięła wolne, bo źle się ostatnio czuła? Wzięła. Czyli najpewniej, mimo dość wczesnej pory, ucięła sobie drzemkę. Otworzył drzwi swoim kluczem, zdjął płaszcz i buty, odstawił torby z zakupami i cichutko ruszył w poszukiwaniu pani domu, znajdując ją rozłożoną na sofie w salonie. Cofnął się, by przymknąć drzwi i dopiero wówczas zacząć przygotowania do wspólnego tak wieczoru, jak i całego weekendu, ale w ostatniej chwili coś go tknęło.

Wszedł do pokoju raz jeszcze, tym razem dłużej przyzwyczajając wzrok do półmroku. Ewa drzemała na zupełnie nienadającej się do tego celu kanapie. Ze stanowczo zbyt wysoko podwiniętą spódnicą. Gdyby on był zaziębiony i planował spędzenie całego dnia w domu, pewnie wskoczyłby do łóżka w ciepłej piżamie albo chociaż schował się pod grubym kocem. No nic, widocznie dopadło ją nagłe zmęczenie, więc na razie nie będzie jej niepotrzebnie budzić, tylko okryje i…

 

I wtedy zwrócił uwagę na szczegóły. Niby drobne, ale wprawiające w zdumienie. Zakłopotanie. Aż wreszcie jawne, błyskawicznie narastające wkurwienie.

Na stolik, zasypany porozrzucanymi chaotycznie fotografiami. Przewrócony kieliszek z nadtłuczoną czaszą, z którego wyciekała resztka rubinowego płynu, jednoznacznie pochodzącego z opróżnionej do dna, ciemnozielonej butelki. Podeschniętą strużkę śliny, sączącą się z kącika ust Ewy i wsiąkającą w oparcie kanapy. Ciężki, chrapliwy oddech, roznoszący sobą kwaśny zapach przetrawianego alkoholu, przez który przebijały się jakby… dokładnie to, co się wydawało. Nadal mokre majtki, splątane dookoła kostek. Nadludzkim wysiłkiem przemógł ochotę obudzenia gospodyni przy pomocy butelczyny, najlepiej owiniętej w zużytą bieliznę, bezgłośnie zebrał pozostałości libacji i wyszedł.

Kompletnie nie wiedząc, co dalej, zaparzył herbatę i mechanicznie zaczął przeglądać zdjęcia, układając je chronologicznie na kuchennym stole. Piramidalny idiotyzm, lecz dawał czas na sensowne przeanalizowanie sytuacji. Oraz, przynajmniej chwilowo, powstrzymywał przed wypuszczeniem atomowego grzyba.

 

Chociaż jemu samemu niespecjalnie na tym zależało, bo i tak gromadził wszystko na telefonie, w chmurze i gdzie tam jeszcze, Ewa koniecznie chciała odrabiać fotografie, których następnie planowała przygotować piękny, pamiątkowy album. Teoretycznie, bo na razie ograniczała się jedynie do chaotycznego upychania zdjęć w kolejnych kopertach.

Ich pierwsze wspólne ujęcie, na którym stali pośród wirujących płatków śniegu, skrzących się w ciepłym świetle latarni. Kolejne zdjęcia z wiosennych spacerów. Dalej z klubu, w którym się poznali i w otoczeniu znajomych, wśród których wieści o wspólnym, spędzonym wyjątkowo namiętnie weekendzie, stały się momentalnie hitem sezonu i najgorętszym tematem ploteczek przynajmniej do wakacji. Następnych kilka fotografii, zrobionych z ukrycia, przedstawiało Ewę smażącą się na plaży. Nie miał pojęcia, że je wyrobiła, tym bardziej że przecież dobrze pamiętał pretensje: bo kostium kąpielowy źle leżał, nie miała makijażu, światło pogrubiało ją tu, a cienie tam… Ale przecież sama namówiła go na szybki numerek w jacuzzi zaledwie kilka godzin później! Kolekcję wieńczyły sceny z andrzejek, mikołajek i wieczornych przechadzek po przystrojonej świątecznie promenadzie.

 

Ponownie wrócił myślami do wspomnianego, szalonego seksu w hotelu. I poza hotelem. I na basenie. I… jakby nie kombinował, większość wspólnych chwil wypełniał im seks, seks, a potem dla odmiany seks. I alkohol. Pomimo że Ewa miała się ograniczać, a on ją w owym mocnym postanowieniu równie silnie wspierać, zawsze kończyli w ten sam sposób. Drinkiem tu, dwoma kieliszkami wina tam, a finalnie butelką szampana zamówioną do pokoju. I tak dzień po dniu. Czyżby naprawdę nie mieli sobie nic innego do zaoferowania? Czy byliby w stanie zbudować trwały związek, opierający się na tak chwiejnej podstawie, jak suto zakrapiane łóżko?

Dalsze rozważania przerwało głośne: wstawaj, no wstawaj! pomieszane z brzękiem przewracanego szkła i soczystymi wyzwiskami, dobiegającymi zza przymkniętych drzwi.

 

Widok Ewy wchodzącej, czy raczej wtaczającej się niezgrabnie do kuchni, nie należał do specjalnie przyjemnych.

– Adam? Nie wiedziałam, że wrócisz tak szybko! – wydusiła z siebie, kiedy wreszcie pojęła, że nie jest już sama.

– Miałem nie być, ale jestem. Dobrze ci się spało? Wypoczęłaś już? – spytał opryskliwie, nie próbując ukryć irytacji.

– Byłam zmęczona, mówiłam ci. Wiesz, ja…

– Doskonale wiem, Ewo. Widziałem butelkę. I majtki. Mogłaś mi powiedzieć, że chcesz trochę… pobyć sama. Zrozumiałbym. A przynajmniej starałbym się, bo teraz nie rozumiem zupełnie nic. Możesz mi to wytłumaczyć?

– Zaraz ci… tylko chwila, bo muszę… – Zgięła się gwałtownie wpół, przysłoniła usta dłonią i wybiegła do łazienki.

 

Chciał rozpocząć rozmowę możliwie delikatnie i kulturalnie, lecz jedno, na co miał ochotę nim się na dobre zaczęła, to wyjść. I prędko nie wracać.

Pół biedy, że Ewa go oszukała. Podejrzewał coraz mocniej, że nie pierwszy raz, bo dziwnie często zdarzały jej się dni, w których odmawiała mu jakiejkolwiek bliskości, tłumacząc się złym samopoczuciem, przeziębieniem, chandrą… Wtedy naprawdę nie zwracał na to uwagi, albo raczej nie chciał zwracać, ale teraz?

Pół biedy, że się upiła. Czy raczej grubo najebała, bo tak żałośnie upodlonej kobiety nie widział od… no właśnie, ich pierwszego spotkania.

I kolejne pół biedy, że najwyraźniej w stanie głębokiego upojenia zrobiła sobie dobrze. Gdyby oddała się takim przyjemnościom w sytuacji, w której on nie był w stanie – z dowolnego powodu – jej zadowolić, nie powiedziałby złego słowa. Bo niby dlaczego? Zdążył już poznać nieokiełznany temperament Ewy i wiedział, że jakiekolwiek próby jego przytemperowania kończyły się źle, albo jeszcze gorzej. Ale skoro już zechciała sama się zaspokoić, to nie w takim stanie i nie w ten sposób!

W efekcie wszystko sumowało się w całe półtorej biedy. W przeddzień ich wspólnej, pierwszej walentynkowej rocznicy, dla której specjalnie urwał się wcześniej z pracy, zrobił zakupy i generalnie przedsięwziął…

 

– Przepraszam. – Wróciła do kuchni, wciąż blada jak ściana i z rozczochranymi włosami, ale przynajmniej bez zaślinionych ust i tyłka na wierzchu. – Zrób mi kawę. Proszę.

Pobłogosławił irytująco hałaśliwy ekspres, zagłuszający jazgotem zużytego mechanizmu zgrzytanie zębów. Milcząco wyciągnął napełnioną po brzegi filiżankę spod dysz i postawił przed Ewą, nie siląc się na grzeczność.

– Wiem, jak to może wyglądać. Ale zanim mnie osądzisz, musisz wiedzieć, że źle się ostatnio czuję.

– I to jest twoim zdaniem powód, żeby się upić, a potem sobie dogadzać, jak mnie nie ma? – Choć wcale nie musiał, chciał jej dogryźć, wbijając szpilę po sam łebek. – Rozumiem, że masz potrzeby i nie bronię ci ich zaspokajać. Powiem więcej: jeśli tylko chcesz, sam ci kupię… gadżety. Serio. Tylko dlaczego, kiedy jesteśmy razem, coraz częściej zasłaniasz się byle pretekstem? Jak mam to rozumieć? Że chcesz, ale nie chcesz? I do jasnej cholery, jak już chcesz, zachowaj choć trochę przyzwoitości!

– Wcale nie jestem pijana! – krzyknęła.

– A w butelce był syropek na kaszel? – odparował złośliwie.

– No bo ja przecież tego… nie myślałam, że tak wcześnie…

– A co za różnica? – rzucił z nieukrywaną pogardą. – Zbawiłaby cię godzina czy nawet dwie? Nie rób ze mnie idioty! Jesteś w takim stanie, że do rana będziesz wyglądać jak psu z du… gardła wyjęta! Poza tym do lekarza miałaś pójść albo do jakiejś grupy wsparcia się zapisać! Obiecałaś mi, Ewa! – Teraz i on krzyczał. – A co gorsza, nawaliłaś się z taką premedytacją, że nawet nastawiłaś sobie budzik, żeby zdążyć się ogarnąć, zanim przyjadę! Serio?

– Nie… znaczy tak! – uniosła się. – Zrobiłam to! Bo chciałam! Miałam ochotę się napić. Wypieścić też! I przestań mnie pouczać, bo ciągle cię nie ma, kiedy jesteś potrzebny!

– Wybacz, ale siedzę w pracy, a nie na wywczasach w Ciechocinku! Poza tym mamy dla siebie weekendy, wieczory, noce…

– Niby tak, ale czuję się taka samotna. – stęknęła zrezygnowana. – Myślałam, że wszystko będzie inaczej! Że dam sobie radę i jakoś nam się ułoży! A twoi rodzice…

– Nie mieszaj ich już do tego, dobrze? – przerwał jej błyskawicznie. – Co się stało, to się nie odstanie. Chcę być z tobą i koniec tematu! A przynajmniej… przepraszam, ale chyba chciałem. Bo już sam nie wiem, czy nadal chcę! – Westchnął ciężko.

– Ale ja przecież mogę się zmienić, Adam! Pójdę na terapię! Obiecuję! – Zaczęła histeryzować, jakby właśnie zrozumiała w pełni, co zrobiła. – I tym razem naprawdę dam radę! Nie okłamię cię już! Nigdy! Tak bardzo mi na tobie zależy! Pragnę cię, nawet teraz! Spójrz na mnie, tylko dla ciebie taka jestem!

 

Wstała z hokera i podeszła blisko. Zbyt blisko. Mało przyjemna mikstura złożona ze zdecydowanego nadmiaru wypitego wina, całodniowego potu i wykorzystanej niecnie cipki uderzyła go w nos tak mocno, aż musiał się cofnąć. Ewa albo tego nie zauważyła, albo miała ów fakt w naprawdę głębokim poważaniu, bo momentalnie zrzuciła splątany kardigan i jeszcze szybciej odpięła stanik, uwalniając piersi. Kilka godzin wcześniej dałby się pokroić za ten widok, ale teraz poczuł najwyżej niechęć. Wstał i powstrzymując się ostatkiem woli przed zastosowaniem ostatecznych środków przymusu bezpośredniego, ordynarnie ją odepchnął.

– Ewa, do kurwy nędzy! Weź się ogarnij i ubierz, wyglądasz jak jakaś tania…

Przerwał, ale było już za późno nie tylko na cofnięcie tych słów, ale i uchylenie się przed agresywną filiżanką. O tyle dobrze, że nie oberwał w żaden obszar niezbędny do zachowania funkcji życiowych, ale miał otwarcie dość.

 

Był tak wściekły, że aż zapragnął potraktować Ewę w sposób, w jaki ją nazwał. Jak dziwkę. Szmatę. Kurwę. Ściągnąć z niej resztę ubrania i ostro zerżnąć. Choćby na stole w kuchni. Na sofie. Podłodze. Obojętne. A skoro sama doprowadziła się do takiego stanu, on też nie będzie miał dla niej litości. Może nie jest specjalnie świeża, ale przecież nie będzie jej całował. Już nie. Wystarczy, że stanie za nią, podciągnie spódnicę, złapie za tyłek i… w kolejności do przeruchania: cipa, gardło, cycki… dupa też. Domyta, czy nie. W której się spuści. I do widzenia.

Miał też opcję drugą: wyjdzie bez słowa, zanim naprawdę będzie za późno i zrobi coś, czego uczynić przecież nie chce i nigdy sobie nie wybaczy.

Wybrał bramkę numer trzy. Przymknął na moment oczy, oddychając głęboko. Przeciągnął ramiona i powolutku odliczył od dziesięciu wstecz. Podszedł do Ewy ostrożnie, niepewny reakcji, pochylił i pocałował we wciąż nagie sutki, policzki i finalnie w czoło. Tak naprawdę chciał złożyć na jej ciele jeszcze jeden pocałunek, ale nie mógł się przemóc.

– Przepraszam, ale muszę wyjść i nie wiem, kiedy wrócę. Nie dzwoń i nie czekaj na mnie. Zobaczymy się, kiedy się zobaczymy.

 


 

Dopiero na schodach olśniło ją, że wybiegnięcie za Adamem nie będzie najmądrzejszym pomysłem. Nie zatrzymała go w domu, więc i teraz tego nie zrobi, a paradowanie po śniegu w samej spódnicy byłoby… lepiej tego nie skomentuje. Dla własnego dobra.

Rozumiała, że się starał i dla ich wspólnej przyszłości zostawał dłużej w pracy, ale mógłby poświęcić jej więcej zainteresowania! Nawet powinien! Pieniędzy i tak mieli aż nadto, a jej brakowało po prostu jego obecności. Cierpliwego, bezinteresownego, szczerego wsparcia. Umiejętności wyjątkowo szybkiego i trafnego rozwiązywania problemów, od przeciekającego kranu, po wybór miejsca na weekendowy wojaż. Zdecydowania i stałości w podejmowanych decyzjach. I zaskakująco celnej oceny sytuacji. Czasami aż nazbyt.

Niestety, co ciężko było jej przyznać, zwłaszcza w bieżącym stanie psychofizycznym, ale Adam miał rację. Motyla noga, dzizazkurwajapierdole i do chuja karmazyna, miał we wszystkim rację!

Nawet w takim drobiazgu jak kupienie ulubionych francuskich rogalików z szynką i serem, które poza niezaprzeczalnymi walorami smakowymi miały i tę zaletę, że idealnie przezwyciężały negatywne symptomy hulaszczego trybu życia. Porwała od razu dwa, do tego puszkę coli z lodówki i, przeżuwając z wyraźnym wysiłkiem, dowlokła się do łazienki. Dopiero zanurzona po szyję w wannie zaczęła myśleć może i nieco sensowniej, ale na pewno nie przyjemniej.

 

Nawet jeśli ona ostatecznie zerwie z nałogiem, a on znajdzie w sobie kolejne pokłady zrozumienia i zaufania, czy stworzą związek idealny? Nie bardzo. Zbyt długo byli z innymi partnerami, albo samotni. Oboje mieli cokolwiek odmienne przyzwyczajenia, gusta filmowe, muzyczne, literackie, preferowali inne formy spędzania wolnego czasu… a co jeszcze ważniejsze, dzieliła ich praca i wieloletnie, nabyte wraz z nią nawyki. Ona była typową sową i mogła przespać pół dnia, a potem buszować do ciemnej nocy. Tym bardziej że sporą część obowiązków zawodowych wykonywała zdalnie, więc bywało, że nie wychodziła z domu w ogóle. Z kolei Adam zrywał się nieraz i przed piątą nad ranem, za to potrafił przysnąć ledwo o ósmej wieczór.

I choć rozwiązali ten konflikt interesów w najprostszy możliwy sposób, w dni powszednie śpiąc w osobnych sypialniach na osobnych piętrach, w innych dziedzinach życia nie było już tak łatwo. Na przykład ona miała ochotę, on nie był w stanie, a potem jak wreszcie się zebrał, to ją dopadało zmęczenie i… znowu dotarła do seksu. Cudownego, ale jednak tylko seksu.

Nie, nie tylko. Po prostu cudownego, boskiego seksu, który wypełniał i determinował właściwie całe jej życie i który ubóstwiała całą sobą.

 

Dopiła resztę wygazowanej zawartości puszki i przymknęła oczy. Przypomniała sobie, gdy była młodziutka, radośnie naiwna, nad wyraz chętna do eksperymentów i… nawet gdyby bardzo chciała, nie mogła inaczej nazwać swego ówczesnego rozmiaru. Żadne tam plus size, tylko dobrych parę poziomów wtajemniczenia dalej. Była jednoznacznie, niepodważalnie i nieodwołalnie gruba. Obdarzona olbrzymim, falującym przy każdym ruchu tyłkiem, wylewającym się zewsząd brzuchem i wszechobecnymi fałdkami, pojawiającymi się w iście nieprawdopodobnych miejscach. Oraz oczywiście gigantycznymi… nie, nie piersiami. Cycami, które zawstydziłyby Upadłą Madonnę van Klompa.

A ich było dwóch, poznanych zupełnie przypadkowo i w całkowicie już dziś nieistotnych okolicznościach. Sporo starsi, wielcy jak stereotypowi drwale, tak samo zarośnięci oraz, jak się miało okazać, z równie dorodnymi przyrodzeniami. Do tego nawet nie ukrywali bardzo jednoznacznego zainteresowania jej rubensowskimi gabarytami, a i ją dopadła gargantuicznych rozmiarów chcica. A że była akurat nieogolona? I co z tego? Pod ręką nie mieli prezerwatyw? Kogo to obchodziło? Za to dysponowali wolnym pokojem z dużym łóżkiem, prysznicem i barkiem zaopatrzonym na bogatości. I długą noc przed sobą. W efekcie całej trójce puściły hamulce.

Kiedy pieścili jej pulchne do przesady ciało, centymetr po centymetrze, krągłość po krągłości, była wniebowzięta. Zwłaszcza że im też najwyraźniej się to podobało. Do tego stopnia, że grę wstępną zwieńczyli wylizaniem obu jej dziurek. Wyjątkowo dokładnie i jeszcze dogłębniej, doprowadzając do orgazmu, którego nie zapomni do końca świata, a może i dłużej. Zresztą odwdzięczyła im się tym samym, wpychając język w takie miejsca, że… Przez kolejne godziny szalała z podniecenia, czując jednego ogromnego penisa wbijającego się w nią z mocą kafara, a drugiego wypełniającego usta. Leżąc, klęcząc, stojąc, w każdej możliwej i niemożliwej pozycji. Dławiąc się w równej mierze tym, co miała w gardle – a nie raz i nie dwa ssała dwa drwalskie drągi równocześnie – jak i zalewającą ją kolejnymi gwałtownymi przypływami rozkoszą. I nie tylko ją samą.

Jednego doprowadziła do szczytowania oralnie, drugi wystrzelił na dekolt, potem znowu ten pierwszy zalał cały brzuch… Do tego czasu nie była nawet świadoma, jak wiele wtrysków i w jak krótkich odstępach czasu może mieć ostro napalony facet. W końcu cała ociekała ich lepkim nasieniem, zmieszanym z jej własnymi sokami, ciągnącą się śliną wszystkich trojga i nie wiadomo czym jeszcze. W ogóle ilością wylanych wówczas płynów ustrojowych, pomieszanych z wszelkiej maści używkami, procentami oraz substancjami umilającymi nastrój, mogliby obdzielić całkiem pokaźną imprezę masową. I jeszcze pewnie by zostało.

Pomimo narastającego zmęczenia, wciąż nie było im dość. Przerzucali ją po łóżku niczym seksualną zabawkę rozmiaru potrójnego XL, biorąc z każdej strony bez chwili odpoczynku. Tarmosili coraz bardziej obolałe sutki i napuchniętą łechtaczkę, znowu i jeszcze raz. Przeżywała orgazm za orgazmem, wydając z siebie tyleż bogaty, co głośny repertuar odgłosów.

Nie zaprotestowała ani razu, kiedy ugniatanie, miętoszenie i klepanie jej ponętnych kształtów zostawiło po sobie tyle śladów, że wyglądała, jakby ktoś opieczętował ją całą czerwonym tuszem. Gdy w pewnej chwili nie wytrzymała ucisku i w trakcie któregoś z kolejnych szczytowań dosłownie się posikała, mocząc nie tylko prześcieradło, ale i napierającego na nią całym ciężarem, stękającego z wysiłku jebakę. Nawet jak raz czy drugi poczuła palce wciskane coraz bardziej bezczelnie w tyłek. Może gdyby wtedy powiedziała jasno i wyraźnie „STOP”, wówczas cała zabawa – bo do pewnego momentu odbierała ją jako wyjątkowo perwersyjną i stanowczo nieprzeznaczoną dla pruderyjnych wrażliwców, ale jednak zabawę – skończyłaby się inaczej? I zostawiła po sobie zdecydowanie przyjemniejsze wspomnienia.

W końcu była tak wyczerpana i oszołomiona, że nawet nie zauważyła, gdy ją dosiedli. Równocześnie, bez żadnego ostrzeżenia i właściwie bez przygotowania, bo odrobina śliny roztartej pomiędzy pośladkami stanowiła co najwyżej marną imitację lubrykantu. Kiedy wreszcie poczuła ogromnego fiuta, rozpychającego bezlitośnie jej dupę, było już za późno. Zwłaszcza że drugi, wcale nie ustępujący rozmiarami, wypełniał cipę aż do samego dna. Próbowała się bronić, ale bez efektu: jedne potężne ramiona przytrzymywały w żelaznym uścisku jej biodra, a drugie krępowały wykręcone do tyłu ręce. Krzyczała, ale efekt był raczej odwrotny od zamierzonego. Zresztą z majtkami kneblującymi usta raczej ciężko było cokolwiek powiedzieć…

Nie wzruszyły ich nawet łzy, cieknące strumieniem po policzkach, szyi, dekolcie. Przestali, dopiero gdy obaj doszli, zalewając jej wnętrze kolejnymi porcjami spermy. Chociaż też niezupełnie, bo puścił ją tylko ten spod spodu. Po czym uciekł, kryjąc się w łazience, jakby zawstydzony swym wielce niegodnym zachowaniem. Drugi, najwyraźniej zachęcony dodatkową porcją nawilżenia, wcale nie miał zamiaru odpuścić. Pchnął ją tylko na brzuch, a potem długo rżnął analnie. Tak bardzo, że zdążył wymusić niechciany, wstrętny orgazm, podczas którego znów popuściła, plamiąc pościel obrzydliwą mieszaniną moczu, spermy i… Finał, w którym jego chuj, ociekający kilkugodzinną orgią, znalazł się w jej ustach, zarejestrowała już jak przez mgłę. A następnych kilkunastu godzin nie przypomniała sobie do dzisiaj. Może i dobrze?

 

Uniosła powieki, krzywiąc się z odrazą. Tylko czy powinna? Choć wstydziła się wielu wspomnień, już dawno przestała zaprzeczać ich istnieniu. Nieraz przeszarżowała za czasów młodości? Przecież właśnie wówczas był najlepszy czas na niczym nieskrępowane strzelanie i rozpustę! Rozpadło się jej małżeństwo? Nie była bez winy, lecz i toksyczny mąż miał w tym spory udział.

Teraz nie mogła się usprawiedliwić niczym. Nawet jeżeli obecny związek z Adamem od początku nie był łatwy, to jego ewentualny smutny koniec będzie konsekwencją praktycznie wyłącznie jej postępowania. Co gorsza, czuła aż nazbyt wyraźnie, że na następną próbę zbudowania jakiejkolwiek relacji nie będzie miała już siły. I szacunku, zwłaszcza do samej siebie.

Zresztą, pomijając już bezpośrednie tarcia między nią a Adamem, co z otoczeniem? Znajomi zaskakująco dobrze zareagowali na ich związek i nawet jeśli przy okazji pojawiły się jakieś niewybredne dowcipasy, stanowiły one szybko wytępiony margines. Matka też ją wsparła i to znacznie mocniej, niż sama się spodziewała. Natomiast jego rodzina… przecież nie mogą toczyć ze sobą otwartej wojny! I nieważne, ile razy Adam będzie próbował z nią rozmawiać, przekonywać i zapewniać, że to nie ma znaczenia.

 

A tak bardzo ucieszyła się, gdy zaprosił ją wreszcie do swych rodzicieli! Oczywiście szalała z nerwów, mnożąc pytania: czy to nie za wcześnie, czy ich uprzedził i czy widzieli jej zdjęcia, by zbytnio się nie zszokować… Ale skoro Adam po kolei rozwiewał wątpliwości, uznała, że przesadza i nie ma się czego obawiać. Nawet – jak sam stwierdził – dla zminimalizowania ewentualnych skutków ubocznych przedstawił im wcześniej „instrukcję obsługi Ewy dla opornych”, a samo spotkanie ustawił nie na Wigilię, jak pierwotnie planował, ale dopiero Drugi Dzień Świąt.

Zawitała w ich progi wystrojona w najelegantszą suknię, modnie uczesana, umalowana… i cały misterny plan w pizdu. Shrek w Zasiedmiogórogrodzie miał mniej przejebane. Przy czym on chociaż narobił po drodze solidnego rozpiździelu i generalnie wyszedł z całej historii obronną ręką, a ona była bezsilna. Na nic zdały się rozmowy, tłumaczenia, przymilania, obiecanki. Okazała się dla nich za stara, za gruba, za brzydka, za biedna, za cokolwiek. Podstarzała lafirynda po przejściach, która z pełną premedytacją obłapiła młodego, bogatego kochanka, by zmarnować mu najlepsze lata życia.

Wizyta zakończyła się karczemną awanturą, podczas której zabrakło bodaj jedynie fruwającego nad stołem pieczonego świniaka. Następnego dnia Adam znów pojechał do rodziców, tym razem już sam. Po powrocie oświadczył wzburzony, że zerwał z nimi kontakt i jakby tego było mało, zaraz po Sylwestrze wyprowadził się z własnego mieszkania. Nie dla oszczędności ani nawet wygody, gdyż paradoksalnie pod wieloma względami było im wygodniej mieszkać osobno i widywać się tylko, gdy mieli ochotę. Zrobił to, żeby spalić za sobą stojące jeszcze mosty. Podobno nawet nie zostawił nikomu adresu.

 

Właśnie przez tego typu sprawy coraz hojniej napełniała kieliszek, topiąc w nim stresy, smutki i problemy. I w tym właśnie momencie, w tej konkretnej chwili, nie czekając, aż jej się polepszy – lub pogorszy, bo i taka była możliwość – postanowiła zerwać z nałogiem. Nieodwołalnie, ostatecznie i natychmiastowo. Tak, to miało sens! Zapewne wszyscy specjaliści od życia w trzeźwości zaczną jej teraz gratulować, a brawom, listom pochwalnym i fanfarom nie będzie końca! A nie, czekaj…

Skoro iednak nie potrafiła się powstrzymać przed piciem nadmiernym, nie będzie piła w ogóle. Albo od zaraz, albo być może już nigdy.

 


 

Mógł wskoczyć w samochód i pojechać dokądkolwiek, ale wolał rozchodzić stresy i zmartwienia, a ściskający coraz mocniej mróz paradoksalnie tylko ułatwiał zadanie, wywiewając z głowy co głupsze pomysły. Ostatecznie, po kilkunastu minutach bezcelowego błądzenia po praktycznie pustych ulicach, dotarł do lokalnego, dla odmiany wypełnionego po brzegi, pubu. Znalazł wolne miejsce przy barze, wychylił jednym haustem podwójną whisky i od razu zażądał dolewki. Nie uważał, by alkohol stanowił jakiekolwiek remedium, ale miał to gdzieś. Zwłaszcza że Ewa najwyraźniej nie przejawiała takich obiekcji.

Rozglądał się po stolikach, obserwując oblegające je z powodu okołowalentynkowego pierdolnika wyjątkowo tłumnie kobiety. Nieważne, czy były ładne czy brzydkie, młodsze czy starsze. Po prostu się im przyglądał. I zastanawiał. Oczywiście miewał fantazje seksualne jak chyba każdy inny facet. Tyle tylko, że nigdy nie odważył się wyjść z nimi poza sferę marzeń. Najpierw przeszkadzała mu w tym wrodzona, młodzieńcza nieśmiałość. Potem był zapracowanym, młodym japiszonem, skupionym na targetach, dedlajnach i innym podobnym szajsie. Następnie mężem – może i nie do końca szczęśliwym, lecz przynajmniej uczciwym i wiernym. Później w ogóle nie miał ochoty na nic, poza coraz skuteczniejszym pogarszaniem i tak złego nastroju i obrzydzaniem wszelkich przyjemności. Teraz zaś był związany z Ewą… A przynajmniej tak mu się wydawało jeszcze niewiele ponad godzinę temu.

 

Przerwał egzystencjonalne rozkminy, opróżnił kolejną szklaneczkę i znów omiótł wzrokiem salę. Rozmyślał o czasach młodości, gdy niejednokrotnie wyobrażał sobie, by chociaż raz spróbować seksu z każdym typem kobiety. Którą wybrałby na początek? Może drobniutką, dziewczęcą, w typie stereotypowej Azjatki? Dorodną, temperamentną, z gatunku tych, których tabuny przewijały się przez gangsta teledyski? Najlepiej Murzynkę, lub jeśli nie udałoby się takiej spotkać, to chociaż Latynoskę? Czy raczej kogoś z przeciwnej strony skali, czyli przykładowo bladolicego, piegowatego, zielonookiego rudzielca?

Albo od razu pójdzie na całość i prześpi się z dwiema kobietami naraz? Tylko koniecznie chętnymi także wobec siebie nawzajem! Bo dlaczego niby nie? Nie wspominając o najskrytszych, najbardziej perwersyjnych marzeniach, jak choćby wyuzdanej sesji z doświadczoną, zapiętą pod szyję w skórzany, nabijany ćwiekami kostium dominą. Tak czy inaczej, wybór zależał tylko od niego.

Na koniec, choć nie chciał się przyznać nawet przed sobą, wielokrotnie zdarzało mu się marzyć o transce. Z pełną świadomością, kim ona… on… ta osoba jest. Już nawet mniejsza, czy byłaby bardzo sfeminizowana czy wciąż lekko androgyniczna. Tym bardziej że znał osobiście kilka kobiet o mocno nieoczywistej urodzie i nawet jeśli nie do końca trafiały one w jego prywatny gust, nie mógł odmówić im swoistej atrakcyjności oraz seksapilu. Dlatego nie byłoby aż tak istotne, czy jego transseksualna partnerka nosiłaby długie, dziewczęce włosy lub buntownicze pixie, ubierała się w niewinne sukienki albo dżinsy i sportową bluzkę, nosiła mocny makijaż czy tylko lekko podkreślała oczy. Po prostu miała mu się spodobać, całkowicie subiektywnie, bez oglądania się na zdanie innych. I koniecznie niech będzie aktywna w obie strony, ze wszystkimi tego zadami i waletami, na czele z daleko posuniętą samoświadomością. Bo na pewno potrzebowałby przewodniczki po owym całkowicie nieznanym świecie: cierpliwej, wyrozumiałej i bardzo tolerancyjnej, zwłaszcza na jego braki w tej materii, których mimo pozornej otwartości miał zaskakująco dużo.

Otrząsnął się i spuścił smętnie wzrok, gapiąc beznamiętnie w pustą szklankę. W której tym razem nie było pomarańczy.

 


 

Przerzuciła zawartość barku, szafek kuchennych i innych możliwych i niemożliwych miejsc, aż wyciągnęła absolutnie wszystkie procenty poza spirytusem salicylowym. Wina białe, czerwone, likiery, gin, bourbon… Tylko co z całym tym dobrodziejstwem miała teraz zrobić?

W jednym kartonie ułożyła pełne butelki, a w drugim towarzyszące im zwykle szkło, którego też zdecydowała się pozbyć. Zawahała się tylko przy jednej rzeczy, o której po prawdzie zapomniała, że w ogóle istnieje: zalakowanej, bodaj litrowej karafce z rżniętego kryształu, z ciężkimi literatkami w zestawie. Prezencie ślubnym od dziadków ze strony matki, który miała otworzyć na narodziny jej dziecka, a ich wnuka. Względnie wnuczki. Oni nie doczekali, a i ona prawdopodobnie podzieli ich los.

Wylać zawartości do zlewu nawet sobie nie wyobrażała, wypić zaś nie miała zamiaru. Stwierdziła, że pomyśli w trakcie próby odbijania stwardniałej plomby, blokującej masywny, szlifowany korek. Odkręciła go z niemałym wysiłkiem i ostrożnie powąchała zawartość. Aromat był oszałamiający: przyprawy korzenne, miód, wanilia i suszone owoce… kojarzyła, że dziadek nieraz częstował ją jakimiś podejrzanymi ingrediencjami, ale pamiętała tylko, że zwykle nic jej nie smakowało. Aronia to chyba była? Tarnina? Pigwa? Mogła co najwyżej zgadywać.

Za to postanowiła już, co uczyni. I tak zdecydowała się na przeprowadzenie terapii szokowej na własnym życiu, nawet jeśli groziła ona poważnymi skutkami ubocznymi. Poza tym wieczór nie będzie już dziwniejszy… O nie, dziwny to może być świat w wiadomej piosence. Grubo popierdolony, to właściwie określenie! Wybrała numer widniejący na przyklejonej przy lustrze wizytówce i zaczęła się ubierać.

 

Przed upływem pół godziny stała pod bramą, szczęściem wciąż otwartą mimo późnej pory. Taksówkarz nie był zachwycony, gdy w piątkowy, rozpoczynający weekend zakochanych wieczór, kazała mu jechać pod cmentarz i następnie na nią zaczekać, ale zapłaciła za kurs z góry i nakazała grzecznie siedzieć w aucie.

Usiadła na ławeczce, długo wpatrując się w napisy. Zapaliła kupiony w pobliskim sklepiku znicz i ostrożnie napełniła dwa kieliszki. Daty wykute na płycie dzieliło ledwie kilka tygodni. Skoro zmarli za życia byli nierozłączni przez niemal pół wieku, do lepszego świata także udali się zaraz po sobie. Dla niej było to trudne nawet do wyobrażenia.

Zawartość jednej literatki wylała na porysowaną, zaplamioną zestarzałą stearyną lastrykową płytę, i zaraz wychyliła drugą. Poczuła słodko-cierpko-taniczny smak, niby rozchodzący się aksamitnie po podniebieniu, lecz jednocześnie rozgrzewający niczym prima sort paliwo rakietowe. Budzący wstyd, winę oraz żal. Przetarła brzegiem dłoni zawilgocony kącik oka, napełniła kieliszki raz jeszcze i powtórzyła całą ceremonię. Nawet jeśli było to do przesady teatralne, a nawet mogło kojarzyć się z cygańskimi zwyczajami pogrzebowymi, gdzieś wewnątrz czuła, że tak trzeba. W końcu wstała, przeżegnała się i oddaliła bez słowa.

 

Kiedy powróciła do domu, z jednej strony poczuła narastające rozdrażnienie, potęgowane bólem głowy, co było widomym znakiem, że proces metabolizmu etanolu wchodził w fazę tupiących mew. Z drugiej ogarniało ją jakieś dziwne poczucie… spełnienia? Satysfakcji? Pogodzenia z losem? Z trzeciej – wciąż była przytłoczona Adamem, który nadal nie dawał znaku życia.

Załadowane po brzegi pudło ciążyło znacznie bardziej, niż można było sądzić z jego faktycznej wagi, a nie do końca trzeźwy osąd sytuacji w połączeniu ze zmrożonym chodnikiem wcale nie ułatwiał zadania. Miała zamiar wynieść paczkę aż pod śmietnik na sąsiedniej ulicy, lecz zamykając drzwi dostrzegła wyraźnie młodzieżowe towarzystwo, kierujące się hałaśliwie w jej stronę. Gdy podeszli na wysokość furtki, przywołała ich gestem: trzech chłopaków i cztery dziewczyny, na oko w wieku licealno-studenckim.

Szok malujący się na ich twarzach był tak wielki, że musiała parokrotnie powtarzać, że to nie jest dowcip. Ani prank. Tym bardziej nie dosypała niczego do butelek, by ich później grupowo wykorzystać. I wezmą całe dobro tutaj i teraz albo nici z podarunku, a na drugi uśmiech losu nawet niech nie liczą.

– Cieszcie się młodością, póki możecie. Tylko korzystajcie z niej rozważnie, bo nawet jedna taka butelka – powiedziała moralizatorsko niczym podstarzała belferka, która w absolutnie każdej sprawie musi się wypowiedzieć, chociaż olewa ją nawet jej własny kot – może zmienić wasze życie. Uwierzcie mi, wiem, co mówię!

Miała najwyraźniej problem z wyższą matematyką. Osób było siedem. Razy dwie ręce. Butelek, o ile dobrze policzyła, czternaście. Dość osobliwy przypadek, lecz całkiem praktyczny. Skoro więc każdy dzierżył już dwie przypisane mu sztuki, dlaczego pozostała jeszcze jedna?

 

W tej samej chwili na granicy cienia pojawiła się jeszcze jedna osoba. Czyli jednak była ich ósemka? Oby nie nienawistna. Podała jej butelkę wprost do gołej, co było dziwne, biorąc pod uwagę panujące zimno, dłoni. I podniosła oczy.

Gdy dotarła wzrokiem do dużej, staromodnej broszy wpiętej w połę czarnego płaszcza, przeszył ją przenikliwy chłód, dalece wykraczający poza wynik wskazywany przez termometry. Ozdoba składała się z pokaźnej, szeroko rozwiniętej róży, o płatkach wyciętych w czerwonym koralu i otoczonej srebrnymi listkami, pokrytymi intensywnie zieloną emalią, które powinny ściśle otaczać kwiat. Przynajmniej w teorii, bo praktycznie w jednym miejscu widniała wyraźna przerwa, jakby jednego liścia brakowało.

Bo brakowało. Ostatecznie sama, przed z górą trzydziestu laty, niechcący go urwała.

 

Lodowata szpila przerażenia wbiła się głęboko w samo serce, zmrażając myśli i odbierając oddech. Ostatnim, co zapamiętała, były nieludzko jasne, jarzące się zimnym blaskiem tęczówki, spoglądające przenikliwie spod ogniście rudej grzywki. A potem już tylko brzęk szkła, wirującą karuzelę świateł i ostatecznie zalewającą wszystko, gęstą ciemność.

 


 

Nie zauważył samego momentu, w którym ktoś do niego podszedł i dopiero niespodziewane pytanie wyrwało go z zamyślenia.

– No, hej! Co taki przystojniak jak ty robi sam w taki dzień jak dzisiaj?

Odwrócił powoli głowę. Właścicielką miękkiego, uwodzicielskiego głosu o wysokim tembrze okazała się długowłosa blondynka, obdarzona ogromnymi… oczami barwy lazuru. I jeszcze większymi piersiami, pomiędzy którymi pełzł mieniący się złotem, zawieszony na misternie plecionym łańcuszku wąż o rubinowym spojrzeniu, groźnie broniący dekoltu wyszczerzonymi zębami jadowymi.

– Nic szczególnego. Mam wolny wieczór i tak sobie siedzę! – odburknął.

– Może więc posiedzimy razem? Akurat mamy gdzie! – Wskazała na stolik, który dziwnym trafem właśnie się zwolnił.

– W takim razie nie odmówię. – Nim samemu zajął miejsce, domówił kolejną łychę, tym razem mocno rozcieńczoną colą. – Ale mógłbym zapytać o to samo. Dlaczego tak atrakcyjna kobieta spędza wieczór w jakimś podrzędnym pubie, zamiast cieszyć się wspólnymi chwilami z ukochanym? – Miał ochotę dorzucić jeszcze pół żartem „lub ukochaną”, ale uznał, że w razie konieczności sama zainteresowana sprostuje sugestię.

– Może dlatego, że na tym stanowisku mam wakat? – Zaśmiała się zalotnie. – A w ogóle, żebyśmy się za moment nie zaplątali się w uprzejmościach, mów mi Lili.

Podała na powitanie smukłą dłoń. Dookoła jednego ze szczupłych, nienaturalnie długich palców, owijała się kolejna gadzina, tym razem znacznie mniejsza. A podobne jej dwie kolejne, najwyraźniej stanowiące komplet, ozdabiały kształtne uszy.

– Ładna ta biżuteria, taka nie za skromna.

– Dziękować, dziękować! – Najwyraźniej załapała nie do końca poważną proweniencję komplementu. – A bardziej serio, ponawiam pytanie z początku.

– Ale co miałbym ci odpowiedzieć? Postanowiłem spędzić czas akurat tutaj i tyle. Dla niektórych to dzień jak każdy inny i nie ma w tym żadnych podtekstów! – Już w myślach dopowiedział, że oczywiście są, ale nie wszyscy muszą od razu o nich wiedzieć.

– Czy miałbyś więc coś przeciwko, gdybyśmy całą resztę wieczoru spędzili razem?

– A to już zależy, w jaki sposób. Czy masz jakieś konkretne propozycje? – zabrzmiał dość bezczelnie.

– To się jeszcze okaże. Ale nie spiesz się tak. Chociaż… co byś powiedział, gdybyśmy niedługo zostawili ten faktycznie mało elegancki lokal i udali się w bardziej ustronne miejsce? Może nawet intymne?

– Lili, ja nic nie mówię, ale teraz ty mnie poganiasz. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale jeszcze się przemęczę i potem nie dam rady! – Roześmiał się dwuznacznie.

 

Ledwie kilka godzin wcześniej nie byłby w stanie nawet wyobrazić sobie podobnej dyskusji z całkowicie przecież obcą kobietą. Najwidoczniej jednak stres, emocje i kolejny drink zrobiły swoje. Zresztą, czy naprawdę musiał się wstydzić takiej bezpośredniości? Rok temu bronił się, jak tylko mógł – przynajmniej do pewnego momentu – a i tak wylądował z Ewą w łóżku. Dlaczego więc dzisiaj nie miałby wprowadzić w życie podobnego planu, tym razem ze zdecydowanie większym zaangażowaniem? Zwłaszcza iż obecna towarzyszka zrobiła na nim dużo lepsze wrażenie. Nie mógł zaprzeczyć, że uwielbiał pełną, dojrzałą figurę Ewy, lecz musiał też przyznać, że daleko jej było do wzorca urody, gdy tymczasem miał takowy na wyciągnięcie ręki.

Lili była doskonałą, encyklopedyczną klepsydrą, z wąziutką talią oraz wszelkimi koniecznymi, wyeksponowanymi aż nadto wyraźnie krągłościami. Z twarzą o niemalże posągowych rysach, pełnymi ustami podkreślonymi jaskrawą szminką i idealnie prostym, smukłym nosem. Ubraną w strój elegancki, chociaż faktycznie dość odważny tak w kroju, jak i kolorze.

 

– Ostatecznie ja cię zaczepiłam pierwsza, więc chyba miałam powód, prawda? Nie udawaj, że nie wiesz, że wyróżniasz się z tłumu. I to zdecydowanie na plus! – komplementowała.

– Nie będę przecież sam siebie…

– Adam, daj spokój. Skoro już rozmawiamy otwarcie, może chociaż nie bądźmy fałszywie skromni. Okej?

– Okej! Jeśli chcesz szczerości, proszę bardzo: dobrze wiem, jak wyglądam. Ale w takim razie ty także doskonale znasz wartość własnego odbicia w lustrze. Nie mam pojęcia, czy jest to z twojej strony jakaś zorganizowana akcja i czy masz już jasno określone wobec mnie plany, ale… nie mówię „nie”. Czy powiem „tak”, jeszcze zobaczymy. A właśnie, masz plany czy nie masz? – Po raz kolejny zbyt topornie zarzucił przynętą.

– Dowiesz się w swoim czasie! – odpowiedziała uśmiechem. Bardzo ładnym. Zbyt ładnym.

 




 

CZĘŚĆ V – „Ewy, Adamy i inne problemy, czyli co za dużo, to niezdrowo”

 


 

Im więcej owego czasu mijało, a poruszane tematy stawały się coraz bardziej osobiste i odważne, tym wyraźniej zdawał sobie sprawę, że musi rozwiązać trzy kwestie. Pierwsza: Lili bardzo czytelnie dążyła do wielkiego, rozbieranego finału. Rwała go ostro, nawet się nie kryjąc, co zalatywało zdesperowaną gospodynią domową albo… panią negocjowalnego afektu? Nie chciał jej przedwcześnie oceniać, jak swego czasu Ewy – z czego do dziś zdecydowanie nie był dumny – ale momentami jego podejrzenia niebezpiecznie zmierzały ku pewności.

Czy gdyby naprawdę miał sposobność i chęć pójść do łóżka z pros… damą do towarzystwa, skorzystałby z niej? Przecież z jednej strony zapotrzebowanie na płatną miłość bez zobowiązań miało się nad wyraz dobrze, a z drugiej nie brakowało chętnych na jej oferowanie, w efekcie czego obie strony dostawały, czego chciały. Proste i logiczne. Nawet jeśli wyjątkowo kontrowersyjne oraz równie niejednoznaczne moralnie.

 

Westchnął głęboko i oddał pole wyobraźni. Celowo pominął etap wzajemnych podchodów, ustalania szczegółów transakcji i całej reszty, od razu wyobrażając sobie Lili stojącą naprzeciw niego w pustym pokoju. Z początku niech odstawi striptiz, pokokietuje go trochę i pozachęca. Może nawet on sam ściągnie jej bieliznę? Bo dlaczego niby nie? Ostatecznie stringi w ustach, względnie pończochy zwieszające się z żyrandola jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Chyba. A później? Wspólna kąpiel na pewno. Ale taka bardzo aktywna, połączona z intensywną, oralną grą wstępną. Być może od razu pozwoli sobie na wytrysk w ustach, a w czasie, w którym będzie odzyskiwał formę, uda się w podróż po najskrytszych rejonach jej ciała? Którego co prawda nie widział z bliska, lecz sądząc po kształtach skrywanych pod ubraniem i odsłoniętych fragmentach nieskazitelnej skóry, musiało być wręcz boskie.

Tylko co dalej? Miałby skupić się na spełnianiu własnych zachcianek czy raczej oddać w ręce Lili? A jeśli tak, wolałaby delikatny, czuły seks, a może coś pikantniejszego? Na obie możliwości był przygotowany i tak naprawdę oba scenariusze równie mocno by go usatysfakcjonowały. Chyba żeby spróbował czegoś jeszcze innego? Ewa co prawda była odważna w łóżku i nieraz mówiła, lub wręcz wykrzykiwała różne, chwilami naprawdę zawstydzające rzeczy, lecz nigdy nie przekroczyła pewnej granicy. Nie był tym zawiedziony, ale… może otwarcie poprosi Lili, by trochę poświntuszyła? Albo wręcz jej rozkaże? Niech wejdzie w rolę i zaserwuje mu naprawdę solidną dawkę dirty talku. Będzie go prosić, wręcz błagać na kolanach, by ją zerżnął. Stanie się jego niewolnicą, oddaną całkowicie swemu panu. Albo odwrotnie – niech to ona dominuje. Pobawi się nim, wykorzysta, nawet upokorzy. I niezależnie, co ostatecznie zrobi, ma koniecznie opowiadać o tym z najdrobniejszymi szczegółami.

 

Nie, o kant tyłka rozbić takie rozważania! Nie pasował mu choćby pierwszy argument z brzegu: gdyby Lili naprawdę szukała partnera w celach… biznesowych, to na pewno nie w jakimś dzielnicowym pubie drugiej, o ile nie trzeciej kategorii! Do niej pasowałby raczej hol gwiazdkowego hotelu w centrum i boy usłużnie prowadzący do apartamentu, w którym oczekiwał już zanurzony w lodzie szampan. Więc skąd i po co się tu wzięła?

Tego pytania nie zdążył już zadać, bo najwyraźniej znudzona niezdecydowaniem Lili przystąpiła do kontrataku.

– Podsumujmy: oboje mamy wolny wieczór. Spodobałeś mi się i, przyznam wprost, mam na ciebie ochotę. Z twojej strony… nie będę ci niczego sugerowała, ale widzę, że także zrobiłam odpowiednie wrażenie. Miejsce nie stanowi problemu, zostaw jego wybór mnie. Więc powiedz mi wprost, Adamie: czy chciałbyś pobyć dzisiaj ze mną dłużej? Tak czy nie?

– Słuchaj, Lili… to się jakoś odmienia właściwie? Zresztą nieważne! Nie powinno się odpowiadać pytaniem na pytanie, ale czym ty się właściwie zajmujesz? – Zrobił niezręczny unik.

– Zasobami ludzkimi. W pewnym sensie. – Nawet jeżeli zaskoczyła ją zmiana tematu, nie dała tego po sobie poznać.

– Czyli w jakim, jeśli można wiedzieć?

– W takim, że gram z dobrymi mężczyznami w pewną grę, której celem jest sprowadzenie ich na złą drogę. – odpowiedziała tonem, któremu daleko było do żartu. Chyba że podanego na tak zimno, aż drinki na stoliku szroniały. – Jeśli wygram, oznacza to, że wcale nie byli tacy dobrzy, jak im się wydawało. I mają ogólnie przesrane. Ale gdybym przegrała… Nie ujawnię nic więcej! Możesz sam się przekonać, jeśli zechcesz. Więc jak będzie? Chciałbyś podążyć ze mną ku czekającej na wyciągnięcie ręki krainie namiętności? – dokończyła praktycznie szeptem.

 

I tu pojawiała się kwestia druga: Lili w ogóle była jakaś… dziwna. W porządku, być może lubiła mocne, krwistoczerwone stylizacje i biżuterię we wszechobecne węże, których na razie naliczył cztery, chociaż nie byłby specjalnie zdziwiony, gdyby kolejne kryły się pod ubraniem. Nie chciał dorabiać niedorzecznych teorii, ale przez głowę przeleciała mu już nawet babilońska nierządnica. Na miotle. Dodatkowo szedł o zakład, że przedstawiając się, wyraźnie wypowiedziała twarde „t” na końcu, co w połączeniu z jego imieniem dawało połączenie równie groteskowe, jak potencjalnie przerażające.

Dobra, za dużo tych absurdalnych skojarzeń, zbędnych emocji i rudej wódy na myszach! Przeniósł wzrok na Lili, bawiącą się słomką od drinka, który nie wiedzieć jak ani kiedy znalazł się po jej stronie stolika. Jasna cholera, jaka ona… tak, była piękna. Tym razem bez żadnych podtekstów. Była kobietą, obok której nie można przejść obojętnie, niezależnie od wieku, statusu związku czy osobistego gustu. A pewnie i płci, o czym świadczyły pożądliwe spojrzenia nie tylko męskich oczu. Czy miał na nią ochotę? Tak. Zdecydowanie większą niż na Ewę rok wcześniej. Czy chciał? O, tak! Czy powinien? Cóż…

 

Splótł dłonie, podparł nimi brodę i przymknął oczy. Rozmyślał na tyle długo, że gdy znów je otworzył, wiedział już wszystko.

– Przepraszam cię, Lili, jeśli miałaś nadzieję na coś więcej, ale chyba muszę odmówić.

Nie dość, że nie okazała zdziwienia, to jakby czekała na taką właśnie odpowiedź.

– Chyba musisz? Czy na pewno chcesz?

– Nie mam zamiaru cię oszukiwać, ale…

– Ty ją naprawdę kochasz! – przerwała mu w pół słowa.

– Kogo? – Doskonale wiedział, kogo. Ale skąd ona wiedziała?

– Adam, do jasnej cholery, przestań udawać i nie przerywaj! Wierz lub nie, ale potrafię rozpoznać takie rzeczy. Nie jesteś samotny. Przeciwnie: jest przy tobie kobieta, która skradła ci serce. Może waszemu związkowi daleko do lekkiego, łatwego i bez wyjątku przyjemnego, ale zależy ci na jej szczęściu, za które bez wahania oddałbyś własne. Przecież właśnie dlatego tutaj jesteś, zgadza się? Wolałeś odsunąć się na chwilę od ukochanej i w samotności stłumić gniew, niż wybuchnąć i ją zranić. Pragniesz do niej jak najszybciej powrócić i przeprosić, nawet jeśli nie ty zawiniłeś. Mam rację?

Miała. Tylko jakim cudem… zresztą nieważne. Bo właśnie ta, poruszona przez Lili kwestia, była trzecią, którą musiał rozważyć. Była nią Ewa, której nie mógł, ani po prawdzie i nie chciał, zbyt szybko wybaczyć. Zwłaszcza że jej dzisiejsza niedyspozycja była raczej kroplą, która przelała kielich goryczy, a nie jednorazowym wyskokiem. Niemniej, gdyby nawet ostatecznie mieli się rozejść, to absolutnie nie w taki sposób!

– Nie mam pojęcia, kim jesteś, skąd to wiesz ani jakim przedziwnym zrządzeniem losu spotkaliśmy się akurat tutaj i dzisiaj. I nie wiem nawet, czy chcę wiedzieć. Tak, chciałbym spędzić z tobą ten wieczór. Nawet noc. Ale jak sama powiedziałaś: moje serce należy do innej, z którą powinienem teraz być. Miałaś rację, Lili. Kocham ją. I muszę jak najszybciej do niej wrócić, bo mam jakieś dziwne przeczucia…

 

Oboje wstali równocześnie, jak na komendę. Ani w tym konkretnym momencie, ani później, gdy sobie (wielokrotnie) przypominał, nie wiedział właściwie dlaczego, ale przytulił Lili. Obejmował ją mocno, chyba nawet za bardzo, i długo. W końcu odsunął się i spojrzał w niesamowite, płonące zimnem oczy.

– Może to zabrzmi dziwnie, ale dziękuję ci. Chociaż nie mam jak się teraz zrewanżować, być może jeszcze kiedyś się spotkamy, kto wie? Skoro nasze drogi raz się skrzyżowały, dajmy ślepemu losowi szansę, by zrobił to ponownie.

 

Odwrócił się, błyskawicznie narzucił płaszcz i wybiegł wprost w narastającą zadymkę. Przechodząc przez drzwi poczuł w kieszeni wibrowanie telefonu i skupiony całkowicie na nim nie zauważył, że wciąż stojąca na środku sali Lili przytknęła powoli palce do karminowych ust i przesłała mu całusa na pożegnanie.

– Kto wie, Adam. Z tym że akurat dla ciebie byłoby najlepiej, gdyby to nigdy nie nastąpiło… – powiedziała do siebie, uśmiechając się tajemniczo.

 


 

Leżała na czymś twardym i zimnym, czując we włosach ostre, nieprzyjemnie drapiące gałązki. Obce ręce szarpały ją za ramiona i poklepywały po twarzy. Otworzyła oczy z wyraźnym wysiłkiem, otoczona kręgiem przekrzykującej się nawzajem młodzieży.

– Halo! Dobrze się pani czuje?

– Co? Jak ja… – Rozejrzała się zdziwiona.

– Poślizgnęła się pani i upadła. Dobrze, że obok był żywopłot, bo inaczej uderzyłaby pani głową w chodnik! Może zadzwonić na pogotowie?

– Nie, chyba nie… – Usiadła, a zaraz potem, podpierana przez dwóch najbardziej rosłych chłopaków, ostrożnie wstała. – Pamiętam tylko, że dawałam ostatnią butelkę takiej… rudej dziewczynie w czarnym palcie… a potem…

– Czy na pewno z panią wszystko w porządku? Bo to ja dostałam wódkę. – odpowiedział jej wysoki, nerwowy głos.

Jego właścicielka nosiła nie czarny płaszcz, a ciemnogranatową kurtkę, zaś kolorowa plama na jej piersi była tylko logiem firmy. Wystające spod czapki włosy mieniły się raczej farbowaną czerwienią niż naturalną rudością, a refleksy pochodziły ze szkieł okularów w cienkich oprawkach, odbijających światło najbliższej latarni.

– Jaką wódkę?

– No taką… zwyczajną. Ale że trzymałam dwie i nie miałam jak wziąć trzeciej, to pani do mnie podeszła i… tutaj jest lód na chodniku, proszę spojrzeć, o! – Wskazała na lśniący fragment, obsypany rozbitym szkłem.

– Dziękuję. I przepraszam. Chciałam wam zrobić prezent, a teraz się przeze mnie stresujecie. Ale już jest dobrze. – Rozejrzała się dookoła, licząc po raz kolejny i znów uzyskując ni mniej, ni więcej, a siódemkę. – Możecie już iść, wrócę sama.

Nie byli specjalnie przekonani, ale podziękowali ostatni raz za niespodziewane podarki, zamknęli furtkę i zniknęli za rogiem.

 

Wbiegła do domu, zatrzaskując drzwi i wciąż drżącymi rękoma jak najszybciej zaryglowała zamki. Nie, niemożliwe! Przywidziało jej się! Zdecydowanie zbyt wiele przeżyć jak na jeden wieczór! Alkohol, awantura i jeszcze ten cmentarz… Adam Adamem, ale musi się położyć, bo nie zdzierży.

Wyszorowała się porządnie, jakby chcąc zmyć z siebie wszelkie winy i obawy, przebrała w koszulę nocną i bez zwłoki wskoczyła do łóżka. Przedwcześnie. Mimo starań była zbyt roztrzęsiona, by po prostu zasnąć. Zwłaszcza jedna myśl nie dawała jej spokoju: przecież to niemożliwe, by tak dobrze zapamiętała kształt biżuterii, której nie widziała od podstawówki! Nie mogąc dojść do żadnych sensownych wniosków, wzięła telefon i wystukała numer jedynej osoby, która mogła jej pomóc.

– Hej, mamo, co u ciebie? Słuchaj, dzwonię, bo… – próbowała mówić jak najspokojniej, ale bez większego efektu.

– Ewuś, kochanie, czy ty wiesz, która jest godzina? – Usłyszała wyraźnie zaspany, starczy głos. – Stało się coś ważnego?

– Tak… znaczy nie… nieistotne! Mam pytanie: czy pamiętasz taką dużą broszkę z różą, którą miała babcia?

– Naprawdę po to dzwonisz? Nie mogłaś zaczekać do jutra? Jestem zmęczona i…

– Ale ja muszę wiedzieć teraz! – przerwała gwałtownie i raczej mało kulturalnie.

– Tak, chyba pamiętam. A to czasami nie była ta, którą zepsułaś, jak byłaś mała? I potem mnie też się oberwało, że cię nie upilnowałam?

– Ta sama. Wiesz, gdzie jest?

– Wiem. Ale… Ewa, po co ci ta informacja?

– A co za różnica? – burknęła.

– Bo jeśli chciałabyś ją obejrzeć, to masz problem – głos w słuchawce był wyraźnie nadąsany – to był prezent od dziadka i babcia chciała, żeby ją z tą broszką pochować.

– Aha… – Westchnęła ni to z ulgą, ni jeszcze większą obawą – To jeszcze powiedz mi, jakie włosy miała, kiedy była młoda?

– Ewa, ja cię proszę! Czyś ty oszalała?

– Mamo, przestań! To dla mnie ważne! Bardzo ważne, rozumiesz? – Znów ogarniała ją panika.

– Nie krzycz już na mnie, dobrze? Muszę pomyśleć, wiesz że mam problemy z…

– Nie mów, że o broszce pamiętałaś, a o włosach nie! Rozumiem, że masz swoje lata ale… nieważne, sprawdź na zdjęciach! Przecież mieliście album, przejrzyj go zaraz! – była coraz bardziej zdesperowana i coraz mniej grzeczna. – Dzisiaj! Teraz!

– Córeczko, ja nie wiem, co się z tobą dzieje, ale jeśli się źle czujesz… Zresztą, niech ci będzie, zaczekaj parę minut.

 

Minęła jedna, dwie, pięć, dziesięć. W końcu telefon znów ożył.

– Tak, jestem! I co, masz?

– Mam. Tylko nie pomyślałaś, że wtedy kolorowe zdjęcia były u nas rzadkością? – spytała matka, z mieszaniną złośliwości i politowania. – Przecież nawet moja ślubna fotografia było czarno-biała! Ale masz szczęście, czasami zakłady ręcznie kolorowały odbitki i chociaż skóra wyglądała trochę sztucznie, to ubrania czy włosy powinny być wierne. Akurat mam ujęcie z jarmarku czy innego odpustu. Aż zapomniałam, jaki dziadek był przystojny, w długim szynelu i z sumiastym wąsem wyglądał jak…

– Mamo! Jaki, kurwa, kolor!? – krzyknęła łamiącym się głosem.

– Rudy, Ewa, rudy. A jak cię to aż tak bardzo interesuje, to twoja babcia nosiła warkocz i grzywkę opadającą na oczy!

Ostatkiem sił – oraz zdrowego rozsądku – zakończyła rozmowę. Czując rosnącą gwałtownie bryłę lodu w żołądku, ukryła się cała pod kołdrą i roztrzęsionymi jak w delirce palcami wybrała numer Adama.

 


 

Może i wciąż nie do końca wybaczył Ewie, lecz jej głos sprawił, że odczuł zimno nie tylko z powodu hulającego wiatru. Biegł po oblodzonych chodnikach, w jakiś bliżej niewytłumaczalny sposób nie zaliczając po drodze żadnej latarni.

Wpadł do sypialni nie zdejmując nawet butów i kiedy wreszcie wyplątał ukochaną kobietę spod zwiniętej w kłąb kołdry, autentycznie się wystraszył. Blada jak sama śmierć, z przekrwionymi, zapadniętymi oczami, w momencie wskoczyła mu w ramiona, drżąc jak osika.

– Ewciu, powiedz mi, co się dzieje…

– Kocham cię, Adam! Kochamkochamkocham… – odpowiedziała ledwo słyszalnym, łamiącym się szeptem. – Tylko bądź przy mnie! Błagam, zostań! Nie dam sobie bez ciebie rady. Opowiem ci wszystko, tylko nie dzisiaj. Nie chcę, nie mogę, nie mam siły…

– Dobrze, tylko mnie puść, muszę wyjść na moment.

– Rozumiem, że chcesz mnie zostawić, ale proszę, nie teraz… – Przestraszyła się jeszcze bardziej.

– Nawet tak nie mów! Z pokoju muszę wyjść, nie z twojego życia. Jesteś przecież moją kobietą, jedyną i najdroższą! Z tobą chcę mnożyć szczęścia i dzielić smutki, ciebie pragnę kochać i chciałbym, żebyś… – mimo że nie chciał uciekać się do zbyt wielkich słów, kontynuował – ...była matką moich dzieci. Najwspanialszą, jaką można sobie wyobrazić. Pamiętasz te wszystkie rozmowy? O tobie mnie? O naszych marzeniach o rodzinie? O sposobach, jak je spełnić? Bo ja tak. Ale teraz – widząc zdezorientowaną minę Ewy uznał, że chyba jednak przesadził, więc zmienił temat – daj mi chwilę, ja też miałem ciężki dzień i muszę się ogarnąć. Wrócę do ciebie za kilka minut, obiecuję.

 

Choć niezbędne etapy ogarniania potrwały ostatecznie sporo dłużej, niż przewidywał, gdy wreszcie wskoczył pod kołdrę w czystych bokserkach, poczuł, że Ewa miewa się lepiej. Czy raczej mniej źle. Oddychała spokojniej, nie pochlipywała, nie trzęsła się… co nie zmieniało faktu, że nadal nie wyjaśniła ani słowem, co się właściwie działo w trakcie jego nieobecności. Nie był też pewien, czy wytrzeźwiała do końca, ale i jemu wciąż lekko szumiało w głowie, więc tym bardziej postanowił nie roztrząsać tematu.

Zgasił lampkę nocną i przytulił się do Ewy od tyłu, czując całym sobą duże, ciepłe ciało, skryte pod satynową koszulą nocną. Objął ją czule, kładąc dłoń na miękkim brzuchu. Była czyściutka, ładnie pachniała i… nie chciał przyznać, lecz oczywiście znowu pociągała go tak mocno, aż musiał się nieco cofnąć. Był tak skołowany całym dniem, że nie miał nawet specjalnej ochoty na jakieś większe namiętności, a jedynym, czego naprawdę potrzebował, był długi, mocny sen. Przymknął oczy z myślą, że wszystko wyjaśnią sobie jutro.

 

Nie na długo.

– Śpisz? Adam?

– Teraz już nie! – odpowiedział półprzytomnie.

– Bo się zastanawiam… przepraszam jeszcze raz i…

– Ewa, miejże litość! Na następne pół roku wystarczy mi twoich tłumaczeń. Chcesz mi powiedzieć coś naprawdę ważnego? To tu i teraz i idźmy wreszcie spać. A jak nie, zaczekajmy do rana.

– Chcę. Ale nie powiedzieć…

W tej samej chwili poczuł rękę, gmerającą raczej jednoznacznie w okolicach majtek.

– Ewciu, ja nie wiem, czy…

– Nic nie mów! Kochaj się ze mną! – poprosiła tak żarliwie, jakby zależały od tego losy świata.

Na przyszłość będzie musiał koniecznie popracować nad siłą woli, bo zdecydowanie zbyt szybko dał się przekonać. Zresztą ochota Ewy też była podejrzana, ale nie miał siły ani chęci na żadne dalsze dyskusje. Zsunął bokserki, podciągnął krawędź koszuli, by nigdzie się nie plątała, odchylił udo i jednym ruchem wsunął się w zaskakująco wilgotną kobiecość. Może i taka łyżeczkowa pozycja rewelacyjnie sprawdzała się w pornosach, zapewniając doskonałe widoki kamerzystom, a w poradnikach była opisywana jako idealna dla spokojnych, czułych kochanków, lecz osobiście za nią nie przepadał. Fakt, do leniwych przytulasków nadawała się jak mało która, ale do seksu wbrew pozorom nie bardzo. Zwłaszcza że Ewa była znacznie szersza w biodrach i wchodził w nią pod dziwnym, niewygodnym kątem, przybierając przy okazji niemal gimnastyczne pozy. W końcu sama zainteresowana zirytowała się ciągłymi poprawkami na tyle, że przerwała amory, ściągnęła koszulkę i położyła na płask na brzuchu.

Przysiadł na niej ostrożnie, opierając się na zgiętych kolanach tak, by mógł swobodnie kontrolować siłę i głębokość pchnięć, a w razie potrzeby szybko się podnieść. Praktycznie w ogóle nie kochali się przy zgaszonym świetle, więc tym bardziej miał zamiar nacieszyć się tymi doznaniami. Pochylił się i zaczął całować kark oraz szyję, podgryzać delikatnie uszy, skupiając się na słodkawym smaku skóry, miękkiej fakturze włosów. lekko świszczącym oddechu…

– Jest mi tak dobrze… pragnę cię Adam i wiem, że zawiodłam, ale…

On miał być cicho, co jej najwyraźniej nie dotyczyło. Przyłożył dłoń do policzka i rozchylił delikatnie spierzchnięte wargi, kończąc tym samym całkowicie zbędne wywody. Równocześnie naparł na nią od tyłu całym swoim ciężarem. Stęknęła głośno, po czym znienacka wciągnęła jego palec głęboko w usta. Ssała go mocno, wodząc językiem po opuszce, czym podniecił się tak nagle i niespodziewanie, że nie zdążył w porę zareagować.

– Przepraszam Ewa, ja chyba…

– Skończ we mnie! – rozkazała bez cienia zawahania.

Nie kochali się przez parę dni, więc spodziewał się, że przeżyje silny i obfity orgazm, ale nie aż tak. Czuł, że zalał nie tylko całą kobiecość Ewy, lecz i jej uda, nie wspominając o prześcieradle. Gdy dopiero po dłuższej chwili był w stanie się poruszyć, został powstrzymany wpół drogi.

– Zostań, proszę.

– Nie mogę już, nie dam rady! – Wysapał.

– Ale ja chcę więcej! Chciałabym, żebyś wszedł mi w… wiesz…

 

Wiedział. I sama ta myśl podziałała tak podniecająco, że pomimo nieludzkiego zmęczenia byłby w stanie to zrobić. Ale nie chciał. Nie teraz, nie po tym wszystkim i tym bardziej nie w taki sposób. Dlatego tylko wysunął się ostrożnie i przysiadł na zgiętych nogach, starając się nie poplamić pościeli jeszcze bardziej niż do tej pory.

Spowijała ich ciemność, ale nie na tyle nieprzenikniona, by nie widział zupełnie nic. Zwłaszcza gdy owo „nic” znajdowało się na wyciągnięcie ręki. Wielki, wypięty w jego kierunku, uniesiony na kolanach tyłek Ewy. I jej palec, który najpierw zbierał jego nasienie ściekające z płatków kobiecości, rozprowadzał je po pośladkach, aż w końcu niknął między nimi.

– Nie musisz się niczego obawiać, jestem czysta. I chcę, rozumiesz? Pragnę, żebyś mi to zrobił i drugi raz nie poproszę!

Zawahał się, lecz ostatecznie odsunął jej dłoń i na powrót wszedł męskością pomiędzy rozchylone wargi, zbierając własną spermę, oklejającą bujne owłosienie. A potem wycofał, przymierzył i jednym, zdecydowanym ruchem wbił się w rozchyloną dupę. Ewa jęknęła tak głośno, aż się przestraszył, ale dała radę utrzymać go w sobie. Odczekał moment i wpierw powoli, jak najostrożniej, a potem coraz szybciej zaczął się poruszać.

 

Dopiero wówczas uświadomił sobie, że w tej właśnie chwili pierwszy raz uprawiali seks analny. Co, gdyby się nad tym lepiej – czy raczej głębiej – zastanowił, było raczej dziwne. Uwielbiał przecież wylizywać tyłeczek Ewy, a ona równie chętnie go dla niego nadstawiała, więc zajmowali się nim nadto regularnie. Ponadto wielokrotnie wsuwał w niego palce, parę razy zdarzyło się nawet, że i niewielki wibrator, praktycznie za każdym razem sprawiając jej szalony orgazm. Lecz do tej pory nigdy nie zdecydowali się na pełny stosunek.

Dlatego właśnie czuł ogromne podniecenie i ekscytację, ale także złość, a w pewnym stopniu i zawód. Naprawdę nie chciał, by ów kolejny z pierwszych razów przebiegł właśnie tak. Najpierw miał ochotę spędzić z Ewą przeznaczony tylko dla dwojga, wypełniony przyjemnościami dzień. Może wyszliby do kina, na kolację do dobrej restauracji lub nawet wykupili wspólny masaż dla par? Potem doprowadziłby ją do delikatnej rozkoszy ustami, by mogła się w pełni zrelaksować, a następnie dobrze nawilżył i powolutku, bardzo ostrożnie rozciągał. O wycałowaniu nie wspominając. I dopiero na końcu wszedł pomiędzy rozłożyste krągłości pośladków, oczywiście w zabezpieczeniu i…

– Jeszcze Adam! Mocniej!

– Boję się, nie chcę cię skrzywdzić…

– Przestań! Chcę tego! Jestem taka napalona i… co się dzieje?

Musiał znów przerwać. Może i wystrzelił ledwie kilka minut wcześniej, ale znów balansował na granicy kolejnego wytrysku, starając się nie odpowiadać na zbyt oczywiste pytanie.

– Naprawdę? Aż tak bardzo jesteś podniecony? To pomyśl, że wsuwam w siebie palce… – szeptała cicho, kokieteryjnie. – Zbieram nimi twoją namiętność i rozcieram… Czuję się cudownie, a ty wtedy przyspieszasz! Właśnie tak, jak teraz! Wiem, że cię podnieca mój tyłeczek! Wielki, napalony, mokry od twojej spermy i… owłosiony tak, jak lubisz! Ruchaj mnie, Adam! – Jej głos stawał się coraz bardziej władczy. – Złap mnie za włosy! Klepnij! Jeszcze raz, nie bój się! Uderz! Wchodź we mnie głębiej, powiedziałam! Rżnij mnie w dupę! Jesteś taki duży i twardy, wypełniasz mnie całą! – teraz już praktycznie krzyczała – Trzymam w sobie już trzy palce i zaraz… o mój Boże, ja nigdy jeszcze…

 

Faktycznie, nigdy jeszcze nie widział, by jakakolwiek kobieta przeżyła coś podobnego. Oczywiście nie raz zdążył przekonać się o dzikim i nieokiełznanym temperamencie drzemiącym w ciele Ewy oraz nader okazałym wachlarzu jej doznań, lecz tym razem przeszła samą siebie. Zaczęła się trząść tak mocno, aż musiał ją przytrzymać i wcisnęła twarz w poduszkę, kwicząc przeraźliwie. Choćby chciał, nie mógł inaczej nazwać tego odgłosu, chyba że wizgiem pomieszanym z wysokim, gwałtownym wrzaskiem, przechodzącym w gardłowy charkot. I zdawało mu się… nie, nie zdawało. Po jego udach zaczęło spływać coś, co na pewno nie pochodziło od niego samego.

– Ewa, czy…

– Adam, zamknij się, kurwa! I nie przestawaj! Jezu, czuję że…

Napięła się ponownie. Tym razem nie wierzgała tak gwałtownie i głośno, ale bez wątpienia przeżyła drugi orgazm, zaledwie w kilka chwil po pierwszym. Albo jeden, ale wyjątkowo długi? Tak się w ogóle da? Będzie musiał zapytać. O ile dożyje, bo sam ledwo dyszał.

I właśnie wtedy Ewa napięła mięśnie, ściskając jego wciąż tkwiącego w jej tyłku penisa tak mocno, że jedno, co mógł zrobić, to postarać się nie zemdleć. Co nie do końca się udało.

 


 

SOBOTA

 

– Wstaje moja księżniczka? Czy nie wstaje?

– Ale że co?

– To, że niedługo południe, mój śpioszku! Śniadanie czeka!

– Jakie znowu śniadanie, ja nic nie wiem!

– A co ostatniego pamiętasz?

– Eee…

Myślała, że to ona przesadziła, ale Adam chyba naprawdę nie kojarzył, co się stało. Zresztą co niby miałby pamiętać, skoro padł bez życia na łóżko, nie dając się w żaden sposób dobudzić? W pewnym momencie aż zaczęła się o niego obawiać, lecz ostatecznie doszła do wniosku, że najwyraźniej zapadł w bardzo głęboki sen.

– Przypominam sobie! – Odrzucił nagle kołdrę, jakby sprawdzając, czy wszystko wciąż znajduje się na swoim miejscu. – Ale jak…

– A co ja, bokserek ci nie założę? Albo pościeli nie zmienię?

– Ewa, co ty właściwie zrobiłaś? – Wciąż rozglądał się niepewnie.

– Powiedzmy, że nawet cię odświeżyłam. A przynajmniej na tyle, ile mogłam chusteczkami z balsamem! – Roześmiała się. – Ale koniec tego lenistwa, zaczekaj chwilkę, a ja zaraz wrócę…

 

Wyszła, pohałasowała trochę w kuchni i trochę dłużej w garderobie, po czym wróciła do sypialni, ciągnąc za sobą niewielki barek na kółeczkach. Skoro i tak nie będzie korzystać z niego zgodnie z przeznaczeniem, niech się przyda jako ruchomy stoliczek. I chociaż uważała śniadanie podawane do łóżka za generalnie przereklamowane oraz jeszcze bardziej kłopotliwe w przygotowaniu, podaniu oraz sprzątaniu, była winna Adamowi choćby tyle. A co jeszcze istotniejsze, od samego początku musiała wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie, bo przecież oboje doskonale wiedzieli, że czeka ich bardzo poważna dyskusja. Ale najpierw bułeczki maślane, szynka, ser, dżem… i absolutnie niezbędny w bieżącej sytuacji dzbanek pełen czarnej jak dupa samego Dupcypera kawy.

Dopiero po drugiej filiżance Adam zaczął kontaktować na tyle, że zainteresował się jej strojem. Zerknął podejrzanie na nieco przyciasną koszulkę z bordowej satynki, ledwo sięgającą do krawędzi równie oczobitnych szorcików. Na wysokie szpilki, wbrew wszelkim konwenansom położone na łóżku wraz z odzianymi weń stopami.

A przede wszystkim spory kieliszek z czarnego, nieprzezroczystego szkła, skrzętnie ukrywającego zawartość, z którego popijała małymi łyczkami. Uprzedzając nieuniknione pytanie umoczyła wargi w słodko-cierpkim płynie, przysunęła się do coraz bardziej zdezorientowanego ukochanego i pocałowała go w usta, zostawiając na nich purpurowy ślad.

Soku porzeczkowego.

 


 

Wiedział doskonale, że rozmowa nie będzie specjalnie przyjemna, jednak nie spodziewał się aż takiej lawiny emocji. Ewa mówiła powoli, łamiącym się co chwila głosem relacjonując wydarzenia zeszłego wieczoru, a on słuchał cierpliwie, nie przerywając ani nie dopytując o szczegóły. Nawet jeśli miejscami wyjątkowo go zainteresowały. Niestety za każdym kolejnym, coraz bardziej nieprawdopodobnym… nieprawdopodobniejszym… absurdalnym zwrotem akcji, miał coraz większą ochotę wsadzić ją w samochód i zawieźć do lekarza. Najlepiej takiego od głowy, o ile nie było już za późno. Żadną miarą nie wierzył w całą tę historyjkę o nagłej przemianie, bliskich spotkaniach trzeciego stopnia, przeznaczeniu i nie wiadomo czym jeszcze.

Tylko dlaczego właściwie Ewa miałaby go oszukać? Nie, że była wyjątkowo prawdomówna, o czym całkiem niedawno zdążył się przekonać. Ale okłamywałaby go w akurat taki sposób? Bez sensu. Co to, jakaś tania ezoteryka dla wyjątkowo ubogich intelektualnie? Nawet taki drobiazg jak wygląd tej… osoby, którą niby widziała, nie trzymał się kupy. Czy w ogóle możliwe było rozpoznanie takiego drobiazgu jak broszka? Nie miał bladego pojęcia. Zresztą były to pytania raczej do księdza, względnie innego specjalisty od zjawisk nadprzyrodzonych.

Ostatecznie stwierdził, że jakiekolwiek dalsze rozważania nad tą konkretną częścią opowieści nie mają absolutnie żadnego sensu. Natomiast wyjątkowo zaciekawiła go inna część historii. Konkretnie o seksie z dwoma facetami naraz, podana z naprawdę soczystymi detalami. Z których niektóre, o ile dobrze zrozumiał, osobliwie pokrywały się z ich ostatnimi wyczynami łóżkowymi.

 

Najpierw odwdzięczył się szczerością za szczerość. Opowiedział o wizycie w barze, rozmyślaniach i częściowo także fantazjach. A przede wszystkim o niezwykłym spotkaniu niezwykłej osoby i ich długiej rozmowie, wątpliwościach oraz wnioskach na przyszłość, do jakich ostatecznie doszedł. Czy raczej wspólnie doszli, bo bez Lili prawdopodobnie… nie, na pewno nie dałby sobie rady.

Za to Ewa nie była równie spokojną słuchaczką i co chwila mu przerywała, za którymś razem irytując na tyle, że walnął prosto z mostu:

– Dobra, teraz moja kolej! Powiedz mi coś więcej o twojej… przygodzie w trójkącie, dobrze?

– Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że nie powinnam ci tego mówić! – Zaczęła panikować.

– Przestań i daj mi skończyć! Nie mam najmniejszego zamiaru prawić ci morałów albo wypytywać o coś, czego już sama nie powiedziałaś, ale wyjaśnij mi wprost: jak bardzo byłaś wtedy gruba?

 

Sądząc po minie, zdecydowanie nie tego się spodziewała. Przecież mógł zapytać o cokolwiek, a interesowało go właśnie to.

– Miałam… aż mi trochę wstyd, ale ze dwadzieścia kilo więcej niż teraz, może nawet lepiej? Taka… o taka byłam… – Zarysowała rękami swoje ówczesne kształty, miejscami dość znacznie odstające od obecnego konturu wyznaczającego granice i tak obfitego ciała. – Ale dlaczego właściwie tak cię to interesuje? Nie chcesz mnie już?

– A ty znowu swoje! Po prostu jak sobie wyobraziłem ciebie taką… pełniejszą i młodą… Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale zazdroszczę tamtym dwóm. Nie, oczywiście nie tego, że cię wykorzystali! Nie patrz tak na mnie! Natomiast żałuję trochę, że oni cię wtedy widzieli, mogli dotknąć, a ja nie… Przepraszam, znów nabrałem na ogromnej ochoty na twoje ciało.

– Ale jak to? Po wszystkim, co ci powiedziałam? – Tym razem jej zdziwienie było autentycznie szczere.

– Daj spokój, kochanie moje krąglutkie! – Starał się nieco niezgrabnie rozładować atmosferę. – Każdy był kiedyś młody i głupi, a niektórym ta głupota i na starość zostaje. O tym, co się zdarzyło wczoraj, jeszcze porozmawiamy… Przestań wreszcie panikować, złożyłaś mi przecież obietnicę, że przestaniesz pić, a ja ci wierzę. Znowu. – Westchnął ciężko. – Mam tylko nadzieję, że tym razem wystarczy ci silnej woli, a mnie cierpliwości. A w tym momencie naprawdę mam ochotę znowu się z tobą kochać.

– Teraz? Tutaj?

– Tak. Pójdź ze mną do sypialni, ściągnij majtki i usiądź na mnie. Tyłem. Chcę cię wylizać. Wszędzie. Pulchności ty moja!

– Ja ci dam pulchno… A może miałbyś ochotę na powtórkę z wczoraj?

 


 

Nie musiała pytać dwa razy. Adam zgodził się tak ochoczo, aż musiała tamować jego zapędy, zwłaszcza że tym razem miała zamiar przygotować się naprawdę porządnie. Na szczęście wczorajsza deklaracja o czystości nie okazała się złożoną na wyrost, lecz drugi raz wolała nie ryzykować. Dlatego wysłała go do jednej łazienki, a sama zajęła drugą. Ostatecznie istnieją na tym świecie pewne sprawy, które nawet królowe załatwiają na osobności.

 

Trzymała w rękach niewielkie, metalowe pudełeczko w kształcie serduszka. Wciąż była zestresowana przeżyciami ostatnich godzin, ale szczęśliwie zanosiło się, że udało im się wspólnie przezwyciężyć kryzys. A nawet jeśli wciąż musiała niejedno wyjaśnić Adamowi, w najbliższym czasie miała zamiar skupić się na zdecydowanie innych doznaniach. Wciągnęła na siebie stringi, specjalnie rozcięte tak, że w razie konieczności nie wymagały zdejmowania, dołożyła do nich koronkowe, samonośne pończoszki i wystrojona udała się do sypialni. Po drodze poprawiając niesforne, stanowiące clou programu, sprezentowane równo rok wcześniej nasutniki.

Spodziewała się, że Adam powita ją w pełni gotowy, ale żeby aż tak? Rozłożony nago na puszystym kocu, otwarcie eksponujący swoje… walory. Wyjątkowo okazałe i jednoznacznie chętne do dalszej współpracy. Wiedziała, że gdyby tylko mu pozwoliła, z miejsca rzuciłby się na nią, lecz postanowiła jeszcze go pozachęcać. Oparła się o futrynę i poprzeciągała, a potem przystanęła na środku pokoju i chwilę zatańczyła. A raczej odstawiła coś, co z założenia może i miało być tańcem erotycznym, ale pozbawione oprawy muzycznej i odpowiedniej koordynacji ruchowej, przypominało raczej chaotyczne podrygiwanie równie spłoszonej, co miejscami wybitnie dorodnej foki.

Foczka czy uchatka – najważniejsze, że skuteczna. Czego najlepszym przykładem był dotyk po wewnętrznej stronie ud. Przez chwilę myślała, że ma do czynienia z dłonią, ale nie… Chciała obrócić się przodem, co Adam skutecznie jej uniemożliwił, jedną ręką podtrzymując krągły brzuszek, a drugą ugniatając piersi i jednocześnie całując kark. Co naprawdę lubiła, ale dziś miała ochotę na zdecydowanie odważniejsze działania, dlatego zachęciła napalonego kochanka, by od razu zszedł niżej: przez ramiona, plecy, aż do pupy. Dopiero kiedy klęknął za nią i zaczął rozchylać pośladki, stwierdziła, że chyba jednak ciut za bardzo się spieszą. Choć skoro dotarł już tak daleko…

Ustawiła się przodem nad Adamem, jedną nogą wciąż stojąc na podłodze, a drugą opierając zgiętą na krawędzi łóżka. Złapała go na tyle, ile pozwalały krótkie włosy i wcisnęła twarzą w kobiecość. Poczuła energiczny język, wciskający się pomiędzy płatki oraz namiętne usta, pożądliwie ssące łechtaczkę. Musiała przyznać, że taka władcza, wrecz dominująca poza bardzo jej się podobała i może w przyszłości zacznie jeszcze odważniej eksplorować te rejony ich relacji? Oczywiście zachowując pewne granice, bo nie wyobrażała sobie, by miała założyć niewinnemu chłopu obrożę po świętej pamięci kocie, przykleić do stołu taśmą i lać nieheblowaną dechą po dupalu.

 

Mimo usilnych starań, takie wyobrażenie Adama (czy może kota?) sprowokowało u niej gwałtowny wybuch śmiechu, co nie uszło uwadze samego zainteresowanego. Zaciekawiony wysunął się spomiędzy jej nóg i spojrzał pytająco.

– Nie przeszkadzaj sobie! – zachęciła go wesoło. – Albo wiesz co, może teraz ja się trochę postaram?

Bez dalszych wstępów pchnęła go na plecy, przysiadła nad nim tyłem i pochyliła. Chwyciła ustami twardego penisa, zbierając językiem nadmiar spływającej śliny, a raz czy dwa nawet nasunęła się głębiej, opierając jego główkę aż na miękkiej części podniebienia. Wiedziała jednak doskonale, jak dużego zapasu energii – a także spokoju, by oboje nie skończyli zbyt szybko – Adam będzie jeszcze potrzebował, więc przerwała pieszczoty. Zwłaszcza że jej ukochany ewidentnie zdążał całusami w kierunku nadstawionego tyłeczka.

Uniosła się, obróciła i dosiadła go na jeźdźca i chociaż miała ogromną ochotę od razu pogalopować w kierunku zachodzącej rozkoszy, zadowoliła się powolnym, płytkim kołysaniem. Rozsunięte paski stringów może wyglądały niesamowicie podniecająco, lecz zdecydowanie nie były szczytem wygody. Wrzynały się głęboko w miękkie ciało, ciągnęły za włoski i ogólnie rzecz biorąc zdecydowanie nie pomagały w skupieniu, ale czego się nie robi dla urozmaicenia pożycia?

Przyciągnęła Adama do siebie, nadstawiając piersi do wycałowania. Jeśli będzie chciał zająć się brodawkami, niech sam je odsłoni. Najlepiej zębami. W końcu położyła się wygodnie na plecach, podkładając zwiniętą poduszkę pod pupę i przymykając powieki.

– Wycałuj mnie, ale tak naprawdę delikatnie.

Zgodnie z życzeniem Adam zaczął pieścić ją wyjątkowo subtelnie. Czuła cieplutki, wilgotny język, przesuwający się po wewnętrznej stronie ud. Zbierający wypływającą z jej wnętrza, lepką wilgoć, którą następnie rozprowadzał po całej kobiecości. Usta, skubiące falbanki płatków i ssące nabrzmiałą łechtaczkę. Przyjemność narastała może powoli, lecz bardzo konsekwentnie i teraz wystarczyło już tylko zachęcić Adama, by potarł swoimi palcami rozbudzone sutki… z których koniecznie będzie musiał pozbyć się zbędnych już ozdobników!

 

Była tak dogłębnie zrelaksowana i rozluźniona, że najchętniej przykryłaby się kocem i zdrzemnęła, ale miała ochotę na więcej. Zdecydowanie. Podciągnęła pupę wysoko do góry, przytrzymując zgięte nogi pod kolanami. Nie była to może najwygodniejsza pozycja, lecz dzięki niej w pełni otwierała się przed Adamem. Teraz pozostawało tylko czekać, aż jej kochanek się nią zajmie. Czekać i czekać i…

– Adam, wszystko dobrze? Bo chyba nie jestem…

– Jesteś taka śliczna! – Usłyszała rozmarzony głos. – Mógłbym bez końca podziwiać twoje cudne ciało…

– Ale przecież nie jestem idealna, wiesz o tym!

– Dla mnie jesteś! I chcę, żebyś zawsze o tym pamiętała!

Oparł się ramionami na jej nogach, podnosząc je jeszcze wyżej.

– Powolutku, nie spiesz się… – poprosiła.

– Staram się, ale tak bardzo mnie podniecasz! Uwielbiam cię! – Chwycił ją za biust i zaczął ssać brodawki. – Twoje wielkie, apetyczne piersi, mięciutki brzuszek… co znowu? Wiesz, jak mnie to pobudza? – Wbił palce w fałdki na boczkach, łapał je w usta i lizał dolinki między nimi, schodząc stopniowo coraz niżej – A twoja kobiecość jest… taka…

– Nie przerywaj, proszę. Jest mi bardzo miło, kiedy tak do mnie mówisz. Możesz trochę pikantniej, jeśli chcesz.

– Masz piękną cipkę, Ewo. Najśliczniejszą, przecudowną, doskonałą… Uwielbiam cię taką dojrzałą i naturalną. Widzę, jak twoje soki spływają aż do tyłeczka…

– Naprawdę tak ci się podobam? A może chcesz więcej? – skoro Adam podtrzymywał jej nogi, przesunęła ręce w dół, wbiła palce głęboko w pośladki i rozchyliła je na całą szerokość. – A teraz?

– Ewa, ja nie mogę…

– Mów, co widzisz!

– Twoją pupę. Seksowną, ogromną dupcię. Cała mokrą, otoczoną lśniącymi, długimi, ciemnymi włosami. Nie wstydź się ich! Nigdy! Chcę, żebyś taka była! Im dłużej się nie golisz, tym bardziej mnie pociągasz! Tak bardzo się przede mną otwierasz i…

– To na co czekasz? Na stoliku masz wszystko przygotowane. – Kiwnęła głową. – Ale najpierw wyliż mnie tam…

– Przecież cały czas tłumaczę, jak mocno mnie podniecasz i nie wiem, czy dam radę.

– Dasz, wierzę w ciebie!

Może wierzyła nieco na wyrost, lecz i tym razem się nie zawiodła. Adam wciskał w nią swój język głęboko, jak chyba nigdy przedtem. Nawet gdyby pominęła czysto fizyczne doznania, które doprowadzały ją do szaleństwa, uwielbiała takie pieszczoty z jeszcze jednego powodu. Może było to nieprzyzwoite, samolubne i łechtało próżne ego, ale czuła się… Wielbiona? Ubóstwiania? Admirowana może? W jaki sposób miała nazwać ów przecudowny stan, odczuwany przez niemłodą przecież kobietę? Leżącą w maksymalnym rozwarciu przed swym sporo młodszym kochankiem, który pełen pasji, zaangażowania i z nieukrywanym pożądaniem lizał jej pupę? Słoneczko, rozetkę, drugą dziurkę? Ogromny, nieprzyzwoicie wręcz owłosiony, rozwarty szeroko tyłek?

Wkrótce język został zastąpiony jednym palcem, potem drugim, a po chwili dodatkowo doszedł do nich trzeci, krążący obłędnie po łechtaczce.

– Wejdź we mnie. Tak, jak teraz.

 

Miała głowę tak nisko, a biodra na tyle wysoko, że praktycznie nie widziała, co robił Adam. Założyła więc tylko założenie, że on założył prezerwatywę i na wszelki wypadek dodatkowo użył solidnej porcją żelu przeznaczonego specjalnie do tego typu zabaw, który od dłuższego czasu zalegał bezproduktywnie w szufladzie.

Był – Adam, nie żel – niezwykle ostrożny i delikatny, ale przecież zarazem tak bardzo gruby i długi. Wsuwał się w nią powolutku, centymetr po centymetrze, wypychając nadmiar nawilżacza, bez którego mogłaby poczuć się naprawdę bardzo niekomfortowo. Przynajmniej przez pierwszych kilka chwil, bo gdy te minęły, wiedziała, że pragnie więcej. I częściej. Już teraz żałowała, że zdecydowali się na seks analny dopiero po roku, pod wpływem zupełnie nieplanowanych emocji.

Rozpychał ją tak silnie, aż musiała poprosić o dodatkową porcję lubrykantu, po czym skupiła się już tylko i wyłącznie na własnych doznaniach. Może obiecywała zarówno sobie, jak i Adamowi, że tym razem będzie spokojna oraz czuła, ale… La donna e mobile! Uniosła nogi jeszcze wyżej, opierając się na jego ramionach i celowo przesunęła mu ręce, by miętosił jej piersi i brzuch. Jeśli naprawdę aż tak bardzo podobają mu się… jak powiedział? Krągłe i pulchne kształty? To niech zajmie się także nimi!

 

W końcu dotarła do momentu, w którym musiała ostatecznie oraz jednoznacznie zdecydować: albo użyje wspomagacza w postaci dłoni, albo odpuszcza orgazm. Co absolutnie i zdecydowanie nie wchodziło w grę. Rozgarnęła ostrożnie wilgotny zarost, rozchyliła płatki i wsunęła w siebie od razu dwa palce. Poczuła nimi przesuwającego się wewnątrz penisa, co było osobliwe, ale i bardzo podniecające. Znów za bardzo, bo Adam po raz kolejny zrobił sobie przerwę.

– Nie, Ewa, ja naprawdę nie mogę dłużej. Wiem, że chcesz, ale…

– W takim razie kładź się! Ale już!

 

Plan był może słuszny, natomiast siły i umiejętności niekoniecznie za nim nadążały. Niby wiedziała, że chcąc poujeżdżać kochanka, będzie musiała non stop utrzymywać w napięciu uda i pośladki, lecz nie przewidziała aż takiego podkręcenia i tak wystarczająco silnych doznań. Zwłaszcza u Adama, który faktycznie nie przesadzał względem poziomu własnego podniecenia. Nie nadążał ani wówczas, gdy nieruchomiała i musiał nadawać tempo, ani tym bardziej, kiedy sama zaczęła nad nim podskakiwać. Będzie musiała wziąć to pod uwagę i każdą następną sesję seksu analnego zaczynać od wcześniejszego sprawienia mu rozkoszy, by później był w stanie kochać się jak najdłużej. Chociaż nawet to mogło nie dać specjalnej gwarancji powodzenia, o czym przekonała się nie dalej, niż wczoraj.

– A co, gdybym się nie ruszała? – zaczęła cicho, uspokajając go, jak tylko mogła. – I ty też nie?

– Ale chciałaś przecież… – spytał pełen obaw, nie chcąc sprawić jej zawodu.

– Mną się nie przejmuj, dam sobie radę! Ty tylko patrz.

Odchyliła się do tyłu, dla równowagi opierając jedną rękę za plecami, a drugą intensywnie pobudzając łechtaczkę.

– Dlaczego zamknąłeś oczy?

– Bo nawet teraz, kiedy cię tylko widzę, tak bardzo mnie pobudzasz, że zaraz…

Przestała się pieścić, wyprostowała i ostrożnie uniosła, wysuwając z siebie rozpalonego do czerwoności penisa. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję Adama, ściągnęła z niego prezerwatywę, dla pewności nawilżyła zebraną z warg solidną porcją śliny i dopiero wtedy ponownie dosiadła.

– Teraz! Spuść się w moim tyłku!

Posłuchał od razu. Poczuła nagły, pulsujący wytrysk nasienia, rozlewający się po całym jej wnętrzu. Być może zarówno dla higieny, jak i wygody, lepiej było nie ściągać zabezpieczenia, ale co tam!

– A wiesz, że mnie też ogromnie podnieca, jak do ciebie mówię? Kiedy opowiadam ci, co robię i czuję… Nie waż mi się wysunąć! Jesteś mój i tylko mój, nie zabierze mi już ciebie żaden… I następnym razem masz dać radę aż do końca! Najpierw ja dojdę, a dopiero potem pozwolę ci na… Wciąż masz siłę? Naprawdę? Kochaj się jeszcze ze mną! Głębiej, mocniej! Niech twoja sperma ze mnie wypływa i ścieka po twojej wielkiej męskości! O tak! Szybciej Adam, jeszcze szybciej! Jestem już tak blisko! Jestem…

 

Tym razem nie wzywała niczyjego imienia nadaremno. Może i dobrze, bo przechodząca akurat pod oknami, wracająca z suto zakrapianej imprezy grupka nastolatków mogłaby się solidnie zgorszyć. A tak po chwili zastanowienia cała siódemka zgodnie doszła do wniosku, że tylko wiatr tak wyje, po czym ze śmiechem przyspieszyła kroku, starając się uciec przed narastającą śnieżycą.

 




 

CZĘŚĆ VI – „Ewa, do czego to? Do dupy, Adam, do dupy!”

 


 

NIEDZIELA

 

Od dobrych kilku minut zastanawiał się, czy powinien zaczynać jakąkolwiek dyskusję. Zwłaszcza w mało sprzyjającym deliberacjom położeniu, w którym się aktualnie znajdował. Lecz im dłużej zwlekał, tym bardziej ciążyło mu drażniące poczucie niepewności.

– Ewciu, najdroższa moja, miałbym pytanie…

– Teraz ci się zebrało na rozmowy? W takim momencie? – Przerwała z nieukrywanym wyrzutem.

– Przepraszam, ale nie mogę przestać o tym myśleć. Odpowiedz mi wprost: czy my nie przesadzamy?

– Że niby z czym? – prychnęła, coraz bardziej poirytowana.

– No, z tym… wszystkim. Oczywiście jest mi z tobą cudownie i bardzo się cieszę, że moje starania sprawiają ci przyjemność! Ale nie kochaliśmy się tak nigdy przez cały zeszły rok, a teraz robimy to który raz? Trzeci? Czwarty? W ciągu półtora dnia?

– I co z tego? Adam, ja mam ochotę na seks, a nie telewizję śniadaniową!

– Ja też, wiesz przecież! – potwierdził nerwowo. – Tylko się zastanawiam, czy nie posuwamy się za daleko? Bo mam wrażenie, że gdyby nie piątek…

– To co? Nie dymałbyś mnie teraz w dupę? – odparowała złośliwie.

– Wiesz, że to nie tak! – oburzył się.

– A niby gdzie właśnie trzymasz… zresztą nieważne! Ja tego chcę, Adam! Nacieszyć się chwilą! Tobą! Nami! – Nieoczekiwanie eksplodowała emocjami. – Skąd miałbyś wiedzieć, czy jutro nadal ze sobą będziemy? Skąd ja wiem, czy dożyję i…

– Ewa, nie mów tak! Nie wolno ci! – przerwał jej przestraszony.

– Będę mówiła i robiła, co zechcę! To jest moje życie i moje szczęście! Pieprzę zasady, pieprzę konwenanse i pieprzę, co inni myślą! Powiem więcej, pierdolę to! – Nakręcała się coraz mocniej. – Pierdolę wszystko i wszystkich! A ty pierdol mnie, jakby jutra miało nie być i… No nie, kurwa, teraz masz zamiar przestać? Dobra, sam tego chciałeś! Wysuń się! Ale już, wychodź!

 

Posłusznie – i mimo wzbierającej złości bardzo ostrożnie – wyciągnął męskość spomiędzy lśniących od żelu nawilżającego pośladków Ewy. Pomyślał, że może wreszcie porozmawiają spokojniej, ale szybko stracił złudzenia. Od razu, gdy tylko się obróciła, złapała go za kark, przyciągnęła brutalnie i wpiła ustami w jego usta. Namiętnie, pożądliwie, aż ich ślina spłynęła po jej brodzie, szyi, aż po dekolt. Chwyciła mu ręce, kładąc jedną do piersi, a drugą wciskając między uda.

– Tyle razy ci mówiłam, że uwielbiam, jak bierzesz mnie tak mocno! Więc bierz!

Złapała nadal śliskiego od lubrykantu penisa i zaczęła intensywnie pobudzać.

– Dość! Zaczekaj! – Odsunął się gwałtownie, z grymasem bólu na twarzy.

– Nie będę czekać! Chcę tego! Ciebie, teraz i zaraz! Wyliż mi cipkę, wyliż mi dupcię! Tak, jak tylko ty potrafisz! Przeleć mnie! Zerżnij do nieprzytomności! A jeśli poczujesz, że już nie dasz rady, dojdź we mnie i skończ palcami! Gdybym zaczęła krzyczeć, zatkaj mi usta i ruchaj dalej! A potem niech wali się świat!

Rzuciła poduszkę na łóżko i wskoczyła na nią brzuchem. Wypięła mocno pośladki, głęboko wbiła w nie palce i rozsunęła najszerzej, jak tylko potrafiła.

– Patrz na mnie i podziwiaj! I nie myśl sobie, że tylko swoje zachcianki mam zamiar spełniać! Twoje też! Skoro lubisz mnie taką naturalną, obiecuję ci, że od dzisiaj będę goliła tylko nogi, a całą resztę zostawię zarośniętą! A może chciałbyś, żebym jeszcze bardziej się zaokrągliła i była taka, jak za młodych lat? Jak ci wtedy pokazywałam? Żebym była… gruba? – Celowo podkreśliła to właśnie słowo, podśmiewając się lubieżnie. – Wiem doskonale, że cię to pobudza, nie zaprzeczaj! Podniecają cię grubaski, Adam! Dojrzałe, owłosione grubaski! Przecież widzę, z jaką pasją miętosisz moje pulchne kształty, liżesz apetyczne krągłości, wsuwasz się w moją mięciutką…

– Ewa, przestań proszę! – Spanikowany spróbował wejść jej w słowo, lecz bezskutecznie.

– Nie przestanę! Akurat w moim wieku i przy skłonnościach do tycia to żaden problem, żebym złapała jeszcze parę kilo. Poproś tylko, a zrobię to dla ciebie! Ale uprzedzam, będę wtedy jeszcze bardziej napalona! Z większymi cyckami, pełniejszą dupą – w tym momencie zamaszyście zakołysała podniesionymi wysoko biodrami – i dużym, miękkim brzuchem, który tak cię kręci! Kupię sobie nową bieliznę, specjalnie za małą, żeby tym bardziej wrzynała mi się w ciało. I koniecznie białą, niech tym wyraźniej podkreśla ciemny zarost!

– Ewcia, ja już nie mogę! – Podjął ostatnią, rozpaczliwą próbę jej przystopowania, nim będzie za późno.

– Będę się z niej wylewać, Adam! A ty będziesz mnie ciągle oglądał, bo celowo zacznę ubierać się tak na co dzień. Zacznę chodzić po domu w pończochach i biustonoszu, gorsecie albo w całym body… ale na pewno bez majtek! – droczyła się. – Za każdym razem czyściutka i świeża, tak żebyś nie musiał czekać, tylko od razu mnie wziął! Będę cię prowokować i kusić, aż mnie złapiesz i… Adam! Dlaczego ściągasz…? Nie tak ostro, kochanie, co ty mi…?

 

Nie miał zamiaru odpowiadać. Zamiast tego jedną splątaną pończochą skrępował jej ręce, wykręcone na plecach, a drugą wepchnął w usta.

– Ostrzegałem cię, Ewa. Wielokrotnie! – Westchnął i zaczął do niej przemawiać na tyle łagodnie, ile tylko był w stanie. – Tak, szaleję za twoimi fałdkami, boczkami, całą tobą. Ale wierz mi lub nie, ja naprawdę wolę się kochać spokojnie, delikatnie, czule… Pragnę adorować twoje ciało i wycałowywać każdy jego fragment. Upajać się jego kształtem i ciężarem. Zapachem włosów, smakiem ust, fakturą skóry. I nigdzie się przy tym nie spieszyć.

Rozchylił Ewę i powoli przeciągnął językiem po całej długości zarostu: od pulchnego wzgórka, przez rozpaloną łechtaczkę, wilgotne wargi, aż po nasadę szerokich pośladków, ignorując po drodze nerwowe jęknięcie.

– Ale skoro masz ochotę na coś innego, spełnię twoje życzenie! Chciałaś, żebym cię najpierw wylizał? A może ja nie? I od razu się w ciebie wsunę? Albo mam jeszcze lepszy pomysł, tylko poczekaj, wyjmę z szuflady… Dlaczego tak na mnie patrzysz? Przecież doskonale wiem, co tam trzymasz!

Wyciągnął pończochę z jej ust i włożył w nie niewielkie, silikonowe jajeczko zaopatrzone w długi, giętki uchwyt. Poruszał nim energicznie, tak że po chwili całe spływało śliną, ale i ostrożnie, by nie sprawić Ewie przykrości. Dopiero gdy uznał, że jest wystarczająco mokre, wyjął wibrator spomiędzy warg i momentalnie znów zakneblował je zwitkiem materiału.

– Nie mam zamiaru zaprzeczać, że ubóstwiam twój wielki tyłek. I chcę, żebyś się nie goliła, bo im bardziej zarośnięta jesteś, tym mocniej mnie podniecasz! Nie mam właściwie pojęcia dlaczego, ale wystarczy, że cię zobaczę i choćbym nie wiem, jak był zmęczony czy zestresowany, od razu mam na ciebie ochotę. Nie udawaj, że o tym nie wiesz, przecież regularnie i z pełną premedytacją kusisz mnie w ten sposób! Niby nic się nie dzieje, nie mam nastroju, ale wystarczy, że ściągniesz majteczki, odwrócisz się do mnie tyłem i…

 

Najpierw delikatnie wprowadził w jedną dziurkę Ewy niegrzeczną zabaweczkę, a dopiero potem usiadł na niej okrakiem i, dla odmiany zdecydowanie, samemu wszedł w drugą. Wcisnął kciuki w dolinkę na granicy ud, a pozostałe palce wbił w miękkie pośladki, równocześnie napierając na nie całym sobą. Zanurzając się tak głęboko, jak tylko był w stanie.

– Nie jęcz… albo jęcz sobie, ile tylko chcesz! Z wibratorem w cipce i moim kutasem w dupci. Ogromnej, gorącej, wilgotnej dupeczce. A czy chciałbym, żeby było jej jeszcze więcej? Cóż, nie wiem… – Zastanowił się teatralnie, ani na moment nie przerywając ruchów. – Tę decyzję zostawię chyba tobie. Najważniejsze, żebyś dobrze się ze sobą czuła. Nie powiem, perspektywa jest bardzo interesująca, bo skoro już teraz tak bardzo pociągają mnie twoje pulchności, to naprawdę nie wiem, jak bym się zachował… – Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co i jak właściwie chce powiedzieć. – Zgodnie z twoimi własnymi słowami: gdybyś była gruba. Gruba, Ewa. Gruba, gruba i jeszcze raz gruba! Big beautiful woman pełną… dupą! – Roześmiał się. – Tak, bardzo bym chciał, żebyś mnie taka dosiadała, kładła się na mnie, dawała wycałowywać. A potem posuwałbym cię taką grubą, aż łóżko by trzeszczało! Ruchałbym twoją grubą piczkę, gruby tyłeczek, ugniatałbym… albo nie. Natarłbym twoje grube ciało olejkiem, a potem posuwał twoje grube cycki, grube uda i spuszczał się na twój gruby brzuch.

 

Samo wyobrażenie Ewy w takiej sytuacji było wystarczające do natychmiastowego przywołania rozkoszy, lecz nie chciał się spieszyć. Dlatego zwalniał stopniowo, aż w końcu całkowicie przystanął. Klepnął ją parę razy po pupie, poprawił pozycję, po czym znowu wszedł jak najgłębiej, ale tym razem tylko dla wypełnienia, resztę zostawiając rozkręconemu na pełną moc wibratorowi.

– Jest ci teraz dobrze? Chyba tak, bo stękasz coraz głośniej. A stękaj sobie, i tak nikt cię nie usłyszy! Lubisz, jak cię poklepuję? Więc masz jeszcze raz! I mocniej! Czuję, jak mocno wibrujesz! Jak to uczucie rozsadza cię od środka, jak… Ewa, to już? Tak szybko? No, nie wierzgaj, zachowaj siły na dalszy ciąg! – Przytrzymał jej unieruchomione ręce na plecach. – Zgadza się, będzie dalszy, bo dziś wcale nie mam zamiaru skończyć od razu! Przyznaję, że nie wiem, co to właściwie było, ale w nocy zrobiłaś się taka mokra, dużo bardziej niż zwykle… A może teraz specjalnie uda mi się do tego doprowadzić? Bo czytałem gdzieś – głośno myślał – że jeśli kocha się z kobietą analnie i jednocześnie zacznie mocno pobudzać łechtaczkę i uciskać dół brzucha, to wtedy może mieć… wytrysk? U was to się też tak nazywa? Tak czy inaczej, zaraz się przekonamy, jak to faktycznie działa. Tylko wezmę więcej żelu i cię lekko obrócę, bo… O nie, nie uciekniesz mi! Nawet nie próbuj, i tak ci się nie uda!

 


 

Siedzieli na ławeczce w zaśnieżonym, pustawym o tej porze parku. On zamyślony, jakby nieobecny, wpatrzony w bliżej niesprecyzowany punkt gdzieś w oddali. Ona wyraźnie senna, z półprzymkniętymi, rozmarzonymi oczami, uśmiechająca się do zimowego słońca.

– Wiesz co, Adam?

– Hmm? – jego myśli wciąż krążyły w nieokreślonej czasoprzestrzeni.

– Następnym razem, jak będziemy chcieli naprawdę zaszaleć, zróbmy sobie parę dni przerwy na zebranie sił. Aha, i koniecznie musimy zacząć trzymać przy łóżku jakiś… duży ręcznik, bo…

– Ewuniu, czego ty się wstydzisz? Nie rozumiem cię, najpierw sama zachęcasz i prowokujesz mnie do odważniejszego seksu, a potem udajesz, że go nie było? Ale chwila, co ty taka blada jesteś? Źle się czujesz?

– Cudownie, tylko jestem taka wykończona, że mogłabym spać chyba do pojutrza i… zaraz, to nie twój telefon? – Dalsze łóżkowe dywagacje przerwał złowrogi motyw marsza imperialnego.

– Mój. Kto i co chce o tej porze?

Zaskoczenie było udawane. Doskonale wiedział, kto dzwoni, bo ten akurat sygnał miał ustawiony jedynie dla dwojga osób. Na dodatek niezależnie, która z nich dzwoniła, i tak robiła to zwykle w towarzystwie drugiej.

– No odbierzże wreszcie! – burknęła zniecierpliwiona Ewa.

– Jesteś pewna? – odburknął Adam.

– Mnie się pytasz? Przecież do ciebie dzwonią! A właśnie, kto w końcu…

– Halo? – Przerwał jej gestem ręki, jednocześnie podnosząc się z ławki – Jakbym nie mógł rozmawiać, to bym nie odebrał! Nie, nie jesteśmy w domu. Ale dlaczego… szkoda, że dopiero teraz mnie informujecie! Dobrze, tylko zaczekajcie kilka minut. – Zakończył połączenie.

– Ale jak to „zaczekajcie”? – Ewa zdziwiła się całkowicie szczerze.

– Zastanawiałaś się, co będziemy robić po południu? Przyjmować moich rodziców, którzy postanowili nas odwiedzić. Czy raczej już to zrobili – odpowiedział, wciąż wpatrując się w ekran.

– Ale przecież mówiłeś, że nie znają adresu!

– Najwyraźniej poznali, bo stoją pod furtką.

 

Jako rzecze prastare hotentockie przysłowie: strzeżcie się, bo nie wiecie, kiedy mamusia z wizytacją przybędzie. Zwłaszcza z obstawą tatusia, w ewidentnie nowym futrze i pełnoletnim, butikowym single maltem pod pachą. Co prawda po drodze Ewa burzliwie przedyskutowała z Adamem co ciekawsze opcje pozbycia się niespodziewanych gości, lecz ostatecznie – gdy już stanęli przed domem – stwierdzili, że są jakieś granice przyzwoitości. Poza tym salon i tak lśnił czystością, sypialnia była szczelnie zamknięta, a kuchnia zaopatrzona w herbatę, kawę i nawet jakieś słodkości. A gdyby zaszła potrzeba, także tłuczek, wałek, tasak i inne potencjalne narzędzia krwawego mordu.

– Zanim zaczniecie, spytam wprost: skąd dowiedzieliście się, gdzie teraz mieszkam? – zaczął Adam, kiedy już wreszcie wszyscy się rozsiedli, robiąc krótki wstęp do strucli z makiem.

– A naprawdę musimy odpowiadać?

– A naprawdę nie chcecie stąd wyjść jeszcze szybciej, niż weszliście?

– Adam, proszę…

– Co „Adam, proszę”? Zasialiście wiatr i dziwicie się, że zebraliście burzę? A w ogóle, może byście wreszcie przeprosili? Nie, nie mnie! – Kiwnął głową w kierunku Ewy. – Ona tam siedzi, jeśli nie zauważyliście.

– Dobrze. Przepraszamy cię, Ewo. Po prostu martwiliśmy się o naszego syna, chcieliśmy dla niego jak najlepiej i…

– Wiem. Już mi państwo o tym powiedzieli ostatnim razem. Bardzo dobitnie zresztą – Skrzywiła się.

– Nie państwo, Ewa. Już nie. Mów mi Agata, a mojemu mężowi Andrzej.

Podali sobie ręce, kończąc chłodne czułości, zanim się na dobre zaczęły.

– Dziękujemy. I tym bardziej przepraszamy, bo adres też znaleźliśmy przez ciebie. A konkretnie twoją pracę – kontynuował Andrzej.

– Ale jak? Kto? – Ewa była autentycznie zaskoczona.

– Teraz to ja cię proszę, nie udawaj zdziwionej! – przerwała nagle Agata, tonem zniecierpliwionej nauczycielki, tłumaczącej, że dwa plus dwa daje mimo wszystko cztery. – Przecież znaliśmy twoje imię, nazwisko, zawód. Wystarczyło dotrzeć do pracodawcy, a potem odpowiednio z nim porozmawiać… Andrzej, nie szturchaj mnie! Jesteśmy jej to winni! – Spojrzała z wyrzutem na męża, a potem przeniosła wzrok z powrotem na Ewę. – Przy okazji dowiedzieliśmy się o tobie więcej. Wybacz, ale musieliśmy.

– Musieliście? Chyba wam się, kurwa, do reszty w główkach popierdoliło! Jeśli przyszliście tu, żeby… – Adam zionął ogniem, mało co nie podpalając obrusu.

– Synu, przestań! Dość już powiedziałeś! Chociaż masz rację, nie musieliśmy. Wierz nam albo nie, ale naprawdę bardzo cię kochamy i zależy nam na twoim szczęściu. I dlatego tym ciężej jest nam przyznać, że… myliliśmy się. Głównie względem Ewy – Andrzej zwrócił się bezpośrednio do niej. – Bo twój szef, swoją drogą bardzo przyjemny facet, powiedział nam, że nigdy nie miał tak solidnego, odpowiedzialnego, sumiennego, uczciwego… – wyliczał po kolei na palcach – i ogólnie zaangażowanego pracownika. Pracownicy. To jego własne słowa, nic nie koloryzujemy!

– I nagle zapałaliście do Ewy wielką sympatią? Bo jest dobra w pracy? Może jeszcze nagle zrobiła się młodsza? Bogatsza? Albo szczuplejsza? – Adam objął ukochaną w sposób dobitnie podkreślający jej kształty i bezczelnie ucałował pokaźny dekolt, celowo przeciągając wargami po odsłoniętej skórze.

– Nie, nie zrobiła! – podsumowała Agata. – Ale to twoja decyzja, że z nią jesteś. Już raz wybraliśmy ci kobietę i wszyscy wiemy, jak się to skończyło. Dlatego teraz uznaliśmy, że… przepraszamy cię jeszcze raz, Ewo. Może nie jesteś idealna dla nas, za to dla naszego syna najwidoczniej tak. Przecież widzimy, jak zgodną jesteście parą i jak mocno się kochacie!

 

Ewa spojrzała na Adama, nadludzkim wysiłkiem starając się nie posikać. Tym razem ze śmiechu. Za to jemu nieszczególnie udzieliła się ogólna wesołość.

– No dobrze, ale dlaczego właściwie zadaliście sobie tyle trudu? Mogliście przecież umówić się gdzieś na mieście!

– A co mamy ci mówić? Chcieliśmy zobaczyć, jak mieszkacie, czy dajecie sobie radę i… – wyjaśniał Andrzej, wyraźnie poirytowany, że musi wyjaśniać tak oczywiste oczywistości.

– Daj spokój, ojciec! Od lat żyję na własny rachunek! Zresztą skoro sprawdziliście, gdzie pracuje Ewa, to wiecie też mniej więcej, ile zarabia.

– Owszem. Ale nie do tego zmierzamy. Co z waszym ślubem? Bo chyba planujecie? – Nagle wtrąciła się Agata, zmieniając temat – I przepraszam, ale muszę zapytać: jak widzicie powiększenie rodziny?

Do tej chwili Adam nawet nie podejrzewał, że konsumpcja makowca może doprowadzić do tak gwałtownego zakrztuszenia i jak szerokie pole rażenia mają wyplute bakalie. Za to Ewa tylko zamyśliła się i odetchnęła głęboko.

– Nie musi pani… nie musisz przepraszać. Ale odpowiem wprost, bo w końcu mnie ten temat dotyczy najbardziej: gromadki potomstwa raczej nie radzę się spodziewać. I uprzedzając kolejne pytanie: nawet nie chodzi o mój wiek, bo starałam się o dziecko z eks-mężem, kiedy byłam sporo młodsza. Bez rezultatów. – Wzruszyła ramionami, choć wewnątrz aż wrzała. – Różni lekarze mnie badali i wszyscy orzekli, że moje zajście w ciążę jest bardzo mało prawdopodobne, nawet w przypadku in vitro. Nie wiem dlaczego, nie znam się na tym.

– W razie czego znamy bardzo dobrego specjalistę! Gdybyś tylko potrzebowała porady… – Wtrącił się niepytany Andrzej.

– To akurat są moje intymne sprawy i wchodzić w szczegóły nie mam zamiaru! – fuknęła krótko Ewa. – Zresztą gdzieś mam wyniki badań i… ale nieistotne! Natomiast nie ukrywam, że czynimy z Adamem pewne starania – uśmiechnęła się nie do końca przyzwoicie, ale aluzja przeszła bez echa – choć chwilowo bez rezultatu. Rozważaliśmy też opcję adopcji, chociaż na razie tylko teoretycznie. Ostatecznie jesteśmy ze sobą dopiero rok.

– Dopiero? Chyba już! Sam nie wiem, jak z tobą wytrzymuję! – Główny zainteresowany włączył się do rozmowy.

– Przyganiał kocioł garnkowi, a sam… a może teraz ty coś powiesz? Na przykład o ślubie?

– Co? A właśnie, słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać! Zdecydujemy się na uroczystość tylko i wyłącznie na naszych warunkach. My wybierzemy lokal, menu, oprawę muzyczną i tak dalej. A przede wszystkim zaprosimy gości. My, nie wy! – Adam wskazał palcem rodziców. – I nawet nie próbujcie przekupstwa typu „zaproście ciotuchnę, bo wypada, a my za nią zapłacimy”, bo to nie przejdzie! Nie. Ma. Takiej. Opcji. Zrozumieliście?

– Zrozumieliśmy – odpowiedziała Agata zrezygnowanym tonem – i nawet jeśli nam się to nie podoba, uszanujemy wasze wybory. Ale chciałabym cię prosić o jedno: przestań się już na nas wyżywać. Wiem, zachowaliśmy się jak ostatnie… długo by wymieniać. Wybacz nam. Wybaczcie oboje. Tym bardziej, że chcielibyśmy od nowa ułożyć sobie z wami relacje. Co prawda nie spodziewałam się synowej w wieku… – rzuciła podniesionym tonem, jakby chciała jeszcze coś dopowiedzieć, powstrzymując się w ostatniej chwili – ale skoro taką kobietę sobie wybrałeś, synu, szanujemy twój wybór! – dokończyła już spokojnie. – I życzymy wam jak najlepiej. I naprawdę, gdybyście tylko czegokolwiek potrzebowali, to…

– Nie potrzebujemy.

– W takim razie… Andrzej, masz jeszcze coś do dodania? – Szturchnęła męża.

– Nie, chyba nie – odparł, podnosząc się nerwowo z sofy. – Zasiedzieliśmy się, najwyższa pora wracać.

 

Oboje powstali, ubrali, poprawiając z przesadnym pietyzmem każdy pojedynczy detal garderoby, i stanęli przed drzwiami w niemym oczekiwaniu. Agata spojrzała jeszcze raz na Ewę z miną wyrażającą chłodną akceptację i – jakby walcząc sama ze sobą – wyciągnęła rękę na pożegnanie.

– Jeszcze jedno mi wybacz, nie dam rady mówić do ciebie „córko”. A przynajmniej jeszcze nie teraz.

– Nie ma problemu! – Ewa wzruszyła ramionami. Miała ochotę dodać coś złośliwego, lecz uznała, że powinna odpłacić szczerością za szczerość. – Zwracajmy się do siebie po imieniu jak przy rozmowie, i po sprawie.

I zamiast odwzajemnić uścisk dłoni, podeszła do Agaty i objęła ją wpół, ku nieukrywanemu zdziwieniu nie tylko objętej, ale i pozostałych obecnych. Na które zaskoczenie odpowiedziała jednym ze swych najefektowniejszych uśmiechów. Tym z odrzuconymi do tyłu włosami i uroczymi dołeczkami w policzkach.

 


 

A może Adam miał rację? Przyjemność przyjemnością, żądza żądzą, lecz najwyższa pora ściągnąć nieco wodze zanadto zdziczałej namiętności. Tym bardziej że po nocno-wieczorno-porannych (s)ekscesach doskwierały jej także te partie ciała, których wolałaby nie nadwyrężać. Jak tak dalej pójdzie, maść na ból czterech liter okaże się niezbędna nie tylko w internetach. Ale nim ten tak szalony, aż miejscami przekraczający wszelkie granice absurdu weekend dobiegnie końca, urzeczywistni jeszcze jedną fantazję.

 

Osobiście nie uważała, by tyłeczek stanowił jakiś specjalnie interesujący fragment faceta. Owszem, jeśli Adam podkreślił go odpowiednio skrojonymi spodniami, niejednokrotnie zawieszała na nim oko. Podobnie w pracy, gdzie regularnie spotykała praktykantów, stażystów i wszelkich innych młodych – choć nie tylko – pracowników, na których czasami wręcz nie dało się nie zerknąć. Zwłaszcza że niektórzy jakby celowo wchodzili w jej pole widzenia, gdzie spędzali jak najwięcej czasu. Ciekawe, czy miało to coś wspólnego z cokolwiek wysokim stanowiskiem lub wyjątkowo głębokimi dekoltami, które ostatnimi czasy preferowała?

Ponadto lubiła też w przypływie namiętności powbijać w ów element męskiej anatomii – tym razem tylko i wyłącznie w jeden konkretny, należący do wiadomego mężczyzny – paznokcie. Lecz nawet wówczas jej uwaga skupiała się na samych pośladkach jako takich, a nie obszarem skrytym pomiędzy. Nie, żeby istnienie tej sfery ją obrzydzało! A już na pewno nie była taką hipokrytką, by żądać od ukochanego regularnego zajmowania się jej drugą dziurką, a jednocześnie z założenia odrzucać samą myśl o odwdzięczeniu się w analogiczny sposób. Analno-logiczny. Nieistotne. Ale ani Adam jakoś nigdy jej o to nie prosił, ani ją samą niespecjalnie kusiło, by mu się tam z pełną premedytacją dobierać. Aż do dziś.

 

Wbiła się w zdecydowanie zbyt ciasny, zapinany od przodu gorset z białej koronki, z najwyższym trudem utrzymujący w ryzach uwięzione w nim krągłości. Spięła nadgarstki Adama jednym z kilku nie do końca poważnych gadżetów erotycznych, w postaci kajdanek z czerwonym futerkiem, i kazała położyć się na brzuchu z poduszką pod biodrami. Drugiego urozmaicacza pożycia, w postaci niewielkiego pejczyka ze splecionych paseczków, postanowiła na razie nie wprowadzać do akcji. Zdawała sobie sprawę, że główny zainteresowany mógł nie czuć się zbyt komfortowo, ale skoro nie zaprotestował, pierwszy krok miała już za sobą. Wycisnęła na palec ten sam żel antybakteryjny, z którego dobrodziejstw oboje hojnie korzystali rano i roztarła porcję między zgrabnymi pośladkami.

– Ewa, chyba wiem, co ty kombinujesz… natomiast ja nie wiem, czy mam na to ochotę.

– Wstydzisz się?

– Nawet nie w tym rzecz, tylko… przecież wcale nie jestem tam seksowny! Chociaż właściwie masz rację, trochę się wstydzę! – przyznał zmieszany.

– Zaczekaj, przygaszę światło… ale nie licz, że ci daruję! Ty mnie wykorzystałeś rano, więc teraz ja odwdzięczę się tym samym! I od razu uprzedzam: jeżeli komukolwiek z nas taka… zabawa się nie spodoba, nie spróbujemy ponownie! Pasuje ci taki układ?

– Cóż, skoro odpowiada tobie, ja też nie mam nic przeciwko. Ale – zawahał się – jeśli oboje uznamy, że chcielibyśmy częściej urozmaicać nasze pożycie, czy będziemy to powtarzać?

– Pytanie nie trzyma poziomu! – zaśmiała się.

Zostawiła włączoną tylko jedną lampkę, dającą stłumione, ciepłe światło i z racji położenia rzucającą długie, głębokie cienie, tańczące na ścianach i suficie. Przysiadła na Adamie, celowo smyrając mu plecy nagą kobiecością i na powrót zaczęła go gładzić palcami. Jednocześnie dyskretnie przymierzała się do użycia wspomnianego pejczyka. Przeciągnęła nim parokrotnie po pośladkach zaskoczonego nowymi doznaniami ukochanego, po czym delikatnie musnęła skórę samym końcem rzemyków. I ponownie, już nieco odważniej. Za trzecim razem smagnęła Adama na tyle mocno, że wyraźnie zadrżał, więc wróciła do powolnego miziania, rozważając, jak daleko może się posunąć.

W końcu postanowiła, że sesję biczowania zostawi sobie na następny raz i powróciła do clou programu. Przyłożyła palec we wiadome miejsce, nacisnęła i tak niespodziewanie i łatwo, aż sama się zdziwiła, weszła w głąb na głębokość drugiego paliczka. W odpowiedzi usłyszała westchnienie i poczuła wyraźne spięcie mięśni. Odczekała chwilę, aż ucisk ustąpi, po czym wysunęła się i dyskretnie obejrzała. Była czysta, bo niby jaka miałaby być? Bez przesady, akurat w kwestii higieny Adam był pedantyczny do przesady, wręcz bardziej niż ona sama. Co nie oznaczało, że wciąż wyraźnie się nie stresował.

– Rozluźnij się, proszę. Albo może klęknij, powinno być ci łatwiej – poprosiła miękko, wstając z jego pleców – i pochyl się bardziej do przodu.

– Jesteś pewna? Nie chciałbym, żebyś się zmuszała do czegokolwiek.

– Nie bój się. I jeszcze jedno: jak mnie rano pieściłeś, powiedziałeś, że czytałeś o tym i coś ci się przypadkiem przypomniało… moim zdaniem bardzo dobrze wiedziałeś, co robisz i jaki efekt uzyskasz. Ja natomiast nie będę niczego ukrywała: wielokrotnie oglądałam filmy o tym, co teraz planuję. I mam tylko nadzieję, że Ci wszyscy faceci nie udawali – dodała z nieprzyzwoitym uśmiechem

 

Ignorując dosłownie rozchodzący się w szwach gorset uklękła dokładnie za Adamem, położyła dłonie na wciąż spiętych pośladkach i lekko je rozszerzyła. Światło było przygaszone, lecz nie na tyle, by nie widziała dokładnie wszystkiego, co chciała zobaczyć. Z początku nieszczególnie podniecał ją taki widok, ale im dłużej się zastanawiała, tym mocniej ją intrygował. Zwłaszcza w kontekście odwrócenia ról. Uwielbiała momenty, w których Adam dosiadał ją z całym impetem od tyłu. I nawet jeśli nie czuła się wówczas w żaden sposób poniżana czy upokarzana, zwłaszcza że działo się to zawsze za jej wyraźnym przyzwoleniem, było w tym sporo dominacji z jednej strony i uległości z drugiej. Za to teraz ona była panią sytuacji, a Adam klęczał przed nią w jednoznacznie uległej pozie, odsłaniając calutką swoją intymność.

Pochyliła się i zaczęła muskać wargami najpierw wyraźnie pobudzoną męskość, ale że w tej pozycji obojgu nie było zbyt wygodnie, szybko przeniosła się niżej – czy z jej perspektywy raczej wyżej – w kierunku jąder. Wzięła w usta jedno, potem drugie, lizała przestrzeń pod nimi, coraz dalej i dalej, aż w końcu zatrzymała język dosłownie centymetry od adamowego słoneczka. Włożyła do ust kciuk, pośliniła i ucisnęła sam jego środek.

– Jeśli w którymkolwiek momencie gorzej się poczujesz, od razu mi o tym powiedz, kochanie. Obiecujesz? – spytała jedwabiście miękkim głosem.

– Oczywiście. Ale… nie przestawaj, proszę. Jest mi bardzo przyjemnie.

Po tak otwartej deklaracji nie musiała już na nic czekać. Ostatni raz przeciągnęła palcem po kształtnym guziczku, ostatecznie upewniając się, czy… Oczywiście, że w porządku, dość już tych podchodów! Dlatego ponownie rozchyliła pupę Adama, tym razem szerzej, i przeciągnęła po niej nawilżanym, hipoalergicznym papierem do higieny intymnej.

I pocałowała.

 

I co? I nic. Czego właściwie się spodziewała? Skóra jak skóra. Co prawda o nietypowej fakturze i nie poddająca się tak łatwo, jak myślała, naciskowi języka, ale nic poza tym. Smakowała i pachniała identycznie, jak wszystko dookoła, czyli napalonym facetem. I absolutnie niczym ponadto. Chociaż…

Faktycznie, czuła coś obcego. Dziwną, słodkawo-perfumową mieszankę pozostałości żelu i chusteczek odświeżających. I tylko i wyłącznie.

Dlatego tym mocniej przylgnęła do niego ustami i choć wciąż nie była do końca pewna jak jemu, ale jej wszystko zaczynało się coraz bardziej podobać. Co prawda nadal nie słyszała anielskich fanfar rozkoszy, ale… Puściła pośladki i jedną dłonią chwyciła Adama za jądrami, a drugą objęła twardego penisa, ściskając silnie.

– Ewa, wystarczy…

– Przepraszam, już nie będę! – Przerwała momentalnie. – Za mocno?

– Nie, ale poczułem, jakbym zaraz miał przeżyć orgazm. Taki bardzo intensywny, jak po długim… Co ty robisz?

Wstała z kolan i usiadła, kładąc uda na łydkach Adama, dzięki czemu było jej dużo wygodniej. Ale nie tylko. Poirytowana niewygodą rozpięła gorset, odrzuciła go zamaszyście na podłogę i odetchnęła z wyraźna ulgą.

– Opuść głowę i spójrz na mnie między swoimi nogami. Co widzisz?

– Nie wiem, ciemnawo tu… Ewa! Ciebie widzę! Twoją rozchyloną kobiecość, brzuszek, swobodne piersi…

 

Tym razem wcisnęła w niego język tak głęboko, jak tylko mogła sięgnąć, do tego śliniąc się przesadnie. Kciukiem mocno uciskała miejsce u nasady sztywnej męskości, a drugą dłonią objęła główkę i masowała, lecz tutaj dla odmiany delikatnie. I chociaż nie mogła opędzić się od myśli, by był to jedynie wstęp do dalszych, znacznie odważniejszych pieszczot, dzisiaj postanowiła ograniczyć się tylko do tego.

– Mam nadzieję, że jest ci przyjemnie. Bo mnie bardzo i chyba chciałabym to kiedyś powtórzyć! – Przerywała na chwilę lizanie, mówiła jedno czy dwa zdania i znów wracała do całowania. – Może kiedyś pójdziemy o krok dalej? Wsunę w ciebie cały palec i będę cię pieściła tam w środku? Albo dwa? Lub wezmę jakiś niewielki wibrator, kto wie? A może położysz się wygodnie na plecach, podciągniesz nogi, a ja wejdę ci w… Adam, czy wszystko dobrze? Uspokój się, nie tak szybko! – Zwolniła, starając się przeciągać finał w nieskończoność. – Albo zamiast tak klęczeć, usiądę na tobie? Tyłem, tak jak lubisz? I dam ci się wycałować? Wiem, że chciałbyś! Pochyliłabym się nad tobą moją dużą pupą, wzięła w usta głęboko, do samego końca, w tej samej chwili wcisnęła palec w twój seksowny tyłeczek i wtedy… Adam? Kochanie, co ci…

– Liż mnie jeszcze… – wystękał.

Starała się spełnić prośbę, ale napiął mięśnie tak silnie i odsunął się na tyle daleko, że nie była w stanie dłużej go całować. Za to jeszcze mocniej złapała nabrzmiałą męskość, pociągając ją ku dołowi wraz z jądrami. W tym momencie, w akompaniamencie nieartykułowanego, gardłowego jęku, Adam wystrzelił w jej dłoniach. Raz po raz pulsował gorącymi, zdającymi się nie mieć końca falami spermy, których przecież, biorąc pod uwagę ostatnie ekscesy, żadną miarą nie powinno tyle być. Zalewał nią jej dłonie, nadgarstki, tryskał na uda, a gdy wydawało się, że naprawdę ma już dość, spiął się i kolejną, tym razem naprawdę ostatnią porcją namiętności, jakimś cudem ochlapał jej sutki. I osunął się ledwo żywy na łóżko.

 

Spojrzała na mięknącego powoli, kleiście lśniącego penisa. Nagle dopadła ją chęć, by i tym razem doprowadzić swego kochanka do ponownego, bodaj trzeciego tego dnia orgazmu. Wziąć w usta i w ten sposób przebudzić, a gdy oprzytomnieje i odzyska siły, oddać się najgłębiej skrywanym perwersjom. Położyć na Adamie i rozsmarować na nim jego własne nasienie, a potem to wszystko zlizać. Pieścić swoim ciałem jego ciało, ugniatać i masować, aż do momentu, w którym oboje znów oszaleją z rozkoszy.

Ostatecznie jednak stwierdziła, że nie chciałaby mieć ukochanego mężczyzny na sumieniu, więc tylko wyszła do łazienki, by zmyć z siebie nie tylko jego dziką żądzę, ale i własne co bardziej wyuzdane pomysły.

 




 

CZĘŚĆ VII: Cóżeś uczynił, Adamie? Czyli nic, czego sama byś nie pragnęła, o Ewo!

 


 

Adam siedział jak na szpilkach, warcząc na każdego, kto śmiałby choć zbliżyć się do drzwi biura. Kusiło go, by zadzwonić do Ewy już wcześniej, lecz ta równie wyraźnie, co dosadnie oświadczyła, że nie wie, ile czasu zajmie jej wizyta. Poza tym nie odbierze ani w poczekalni, ani tym bardziej w gabinecie. Po raz kolejny roztrząsał więc wydarzenia ostatnich dni, żałując coraz bardziej, że nie wziął wolnego. Ostatecznie praca nie zając. W sumie to nic nie zając, tylko zając to zając. Gdy telefon wreszcie zabrzęczał, sięgnął po niego tak szybko, że mało brakło, a zrzuciłby go ze stołu razem z myszką oraz kubkiem dawno wystygłej herbaty.

– Halo, jestem! I co u doktora?

– Wszystko jest… dobrze – Ewa odpowiedziała niby uspokajająco, ale wyraźnie nerwowym tonem. – Mówił, że to pewnie tylko z przemęczenia albo stresu i będzie już w porządku. Nie martw się.

– A wyniki badań?

– W normie.

– To super! Cieszę się bardzo, że u ciebie… – zaczął pocieszać w równej mierze ją, co samego siebie.

– Dobra, Adam, zadzwonię później! – przerwała w pół słowa – Tylko zrób zakupy po drodze, bo już nie mam siły. Pa!

Gapił się bezsilnie w ekran. Owszem, „to” zdarzyło się tylko raz. Jedno jedyne zasłabnięcie, na dodatek bez żadnych dalszych, przykrych konsekwencji. Ciekawe tylko, co by się stało, gdyby akurat jego nie było w pobliżu? Wolał nawet nie myśleć. Na szczęście wspólnie udało im się opanować sytuację, a skoro po dodatkowych badaniach też nie wyszło nic niepokojącego, nie miał powodu do obaw. I choć chciał w to wierzyć, i tak musiał koniecznie przedsięwziąć jakieś środki zaradcze na przyszłość. No i przede wszystkim, skoro było tak dobrze, dlaczego Ewa brzmiała tak źle? Na wszelki wypadek poza piekarnią i spożywczakiem będzie musiał odwiedzić także aptekę.

 


 

– Wróciłem już! Ewcia, kochanie, jesteś? – rzucił od progu, nie zdejmując nawet butów.

Przywołana weszła powoli do przedpokoju. Wyglądała na bardzo zmęczoną, zestresowaną, wkurzoną albo wszystko naraz.

– Lekarz twierdzi, że to nie powinno się powtórzyć. Pod warunkiem, że…

– …zrobię wszystko, co trzeba! Trzeba leki wykupić? Albo masz chodzić na jakieś zajęcia czy rehabilitację? Nie ma sprawy, ustawię to jakoś, tylko…

– Adam! Przestań! – wydarła się tak ostro, że mało nie upuścił torby z zakupami. – Sam zobacz, co mi wypisał! Zakichany konował, jełop dyplomowany, doktorzyna z bożej łaski! A w ogóle to wszyscy faceci są tacy sami! Następnym razem idę do baby!

Wziął podany mu kawałek papieru i przesuwał po nim wzrokiem, czytając półgłosem. Przy okazji starał się nie komentować uwag, że dzisiaj pan lekarz jest be, a nie tak dawno temu był cacy. Gdy jego poprzedniczka, jakby nie patrzeć kobieta, była tą najgorszą.

– Pacjentka… wiek, waga… wyniki: HGB, HCT… – FBI, KGB, ZUS. Coś niby kojarzył, ale postanowił koniecznie poszukać dokładnego znaczenia skrótów, by nie wyjść na kompletnego ignoranta. – Ciśnienie krwi, poziom cukru… zalecenia: powstrzymanie się od współżycia do końca ciąży.

Przeczytał ostatnie zdanie jeszcze raz, tym razem w myślach, po czym podniósł zdziwione spojrzenie znad kartki. W tym samym momencie Ewa odstawiła minę złej mopsicy, prychnęła, odwróciła się energicznie na pięcie i oddaliła w sobie tylko znanym kierunku.

 


 

Adam poprawiał się kilka razy, aż wreszcie znalazł pozycję wygodną przede wszystkim dla Ewy, którą udało mu się w międzyczasie udobruchać na tyle, by pozwoliła na jakiekolwiek czułości. Objął ostrożnie jej brzuch i oparł na nim głowę, starając się wychwycić choćby najcichsze odgłosy świadczące o rodzącym się wewnątrz życiu. I równocześnie, po raz kolejny i kolejny, zadając sobie to samo pytanie: jakim cudem w ogóle do tego doszło? Nie wiedział. Na dobrą sprawę nikt nie był jednoznacznie i w stu procentach pewien, dlaczego jego ukochana znalazła się w stanie błogosławionym. Owszem, ciąża w jej wieku nie była w niczym niespotykanym, ostatecznie medycyna radziecka znała nie takie przypadki. Dodatkowo uprawiali seks bez jakichkolwiek zabezpieczeń i w ilości, która nadto przekraczała minimalną liczbę stosunków niezbędną do celów prokreacyjnych. Tyle że przecież Ewa wielokrotnie badała się w tym kierunku i – według jej własnych słów – starała się o dziecko w przeszłości. A rezultat zawsze był ten sam, czyli żaden.

Pierwsze symptomy, że coś może być na rzeczy, pojawiły się późną wiosną, gdy nagle zaniemogła i zaczęła obficie krwawić. I chociaż oboje nielicho się wystraszyli, nie wyciągnęli z tej nagłej oraz wyjątkowo nieprzyjemnej niedyspozycji właściwych wniosków. Zresztą nie tylko oni, bo nawet lekarz pierwszego kontaktu zalecił tylko wzmożony odpoczynek, wypisując receptę pod tytułem „pani Ewo już nie te lata trzeba na siebie uważać dam witaminki na wzmocnienie proszę się nie przemęczać wszystko będzie dobrze dziękuję do widzenia następny proszę”.

Kolejno, jak co roku o tej samej porze, nadeszły wakacje. A wraz z nimi typowe zamieszanie w pracy, wyjazdy urlopowe pełne nerwowej (jak to zwykle w czasie wolnym, służącym z założenia do błogiego relaksu) bieganiny, fale upałów, nagłe burze… I ostre bóle brzucha trwające tydzień, potem drugi, aż w końcu naprawdę mocno zaniepokojona Ewa postanowiła wybrać się do specjalisty. Tym razem dalece bardziej kompetentnego. Co prawda z początku nie przewidywała wizyty u eksperta od spraw kobiecych, lecz dała się przekonać Adamowi, by zawitała i tam.

Pomimo oporów Adam poszedł wraz z nią, chcąc na koniec z miną znawcy stwierdzić oczywistą oczywistość, że nic się przecież nie dzieje. Przysiadł na krzesełku, założył nogę na nogę i leniwie przeglądał telefon, starając się nie zwracać uwagi na wysoce rakotwórcze opary madkowo-bombelkowych dyskusji, gęsto wypełniające poczekalnię po sam sufit. Dlatego pierwsze podejrzane odgłosy, dobiegające zza zamkniętych drzwi, przeoczył. Drugie zbagatelizował. Dopiero za trzecim razem stwierdził, że coś było mocno nie tak. Wahał się jeszcze chwilę, lecz ostatecznie wstał i ignorując rzucane przez współczekaczki mordercze spojrzenia, zapukał anonsująco.

Nie czekając na pozwolenie, wparował do gabinetu. Ewa leżała na fotelu z miną, jakby właśnie słuchała wykładu z nierelatywistycznej mechaniki kwantowej. Po starocerkiewnosłowiańsku. Co zresztą wcale nie przeszkadzało jej wyjątkowo ekspresyjnie gestykulować, doprowadzając dosadnymi komentarzami siedzącą naprzeciw lekarkę do ewidentnych początków bladej kurwicy.

– Ewa, Matko Bosko, co tu się stanęło? – zapytał Adam, starając się zrozumieć istotę sprawy.

– O, w sumie dobrze, że pan jest! – Zaskoczona nagłym wtargnięciem ginekoloż… ginekolosz… dyplomowana pani ginekolog zwróciła się bezpośrednio do niego. – Proszę wytłumaczyć żonie, bo mnie jakoś nie chce słuchać, że jest w ciąży.

– Ewa nie jest moją… że jak? O czym pani do mnie rozmawia? – Przybrał pełną zrozumienia minę karpia wyciągniętego z wody.

– Że pana żona czy nie-żona, nie wnikam już, dziecko będzie miała. Zakładam, że pan jest sprawcą tych ciąż, panie mężu. Czy też nie-mężu. – Zaśmiała się sama do siebie, zbywając fakt, że najwidoczniej nikt poza nią nie rozumiał kontekstu, wyjętego żywcem w pewnej piosenki.

– Ale pani doktor! To niemożliwe! – Ewa zaprzeczyła gwałtownie, chociaż siedząc z wciąż rozłożonymi nogami (i świecąc dokoła wszystkim, co miała pomiędzy) wyglądała raczej mało poważnie.

– Jakbym powiedziała wam, ile miałam tu niemożliwych przypadków, nie uwierzylibyście nawet w połowę! – Lekarka westchnęła, coraz wyraźniej poirytowana ciągłymi pytaniami o to samo. – A teraz proszę się stosować do moich zaleceń. I niech pani pamięta: czterdzieści plus to nic strasznego, ale nastolatki radzę nie udawać. A pan, panie Adamie – odwróciła głowę w jego kierunku – proszę uważać na swoją… Ewę. Tak naprawdę uważać. Zostawiam wam wyniki badań, skierowanie na kolejne, receptę z lekami, a jak następnym razem się zobaczymy, to…

 

Nie było dnia, by nie poruszali tematu, za każdym razem pogrążając się w coraz większej niepewności. Zresztą mniej lub bardziej, ale zaskoczeni byli wszyscy, którzy kolejno się o zaistniałym fakcie dowiadywali: jej matka, jego rodzice, ich przełożeni, współpracownicy, panie na poczcie oraz obecni także i tutaj rozliczni krewni i znajomi królika. Niby wiedzieli, skąd się biorą dzieci, ale… no, właśnie – skąd? Być może nastąpił szczęśliwy zbieg jeszcze szczęśliwszych przypadków, połączony z gruntownym przemeblowaniem życia Ewy, która po pamiętnych wydarzeniach ostatnich walentynek naprawdę ostro wzięła się za siebie? A definitywne i nieodwołalne rzucenie alkoholu okazało się tylko wstępem do długiej listy zmian? Znaczonych regularnymi wizytami na basenie, fitnessami, aerobikami, callaneticsami i innymi podobnymi wynalazkami, dodatkowo wspomaganymi solidnym remanentem lodówki. Co szybko przyniosło efekty na tyle spektakularne, że równie nagle, co niespodziewanie dla samej siebie, stała się lokalnym guru „lajfstajlu”.

A może tak samo ważna, o ile nie ważniejsza, była rewolucja, która przetoczyła się przez jej psychikę? Przestała zamartwiać się nieistotnymi drobiazgami i zaczęła szukać pozytywów nawet w drobnych, codziennych sytuacjach. Co prawda, nie stała się nagle zwolenniczką biedakołczowych, hiperoptymistycznych kretynizmów, ale przynajmniej nie szukała problemów tam, gdzie ich nie było. Odcięła się ostatecznie się od toksycznych złogów towarzyskich, które wciąż mogły z powrotem wciągnąć ją w szambo nałogów, a przede wszystkim doprowadziła wszystkie zaległe – tak zawodowe, jak i rodzinne – sprawy do porządku. Na czele z budowaną powoli, acz efektywnie, relacją z rodzicami Adama, który przyglądał się swej „nowej” Ewie z rosnącą ciekawością, aż w końcu postanowił samemu wziąć z niej przykład.

Ostatecznie, co mu szkodziło pójść z nią na pływalnię, wygospodarować godzinkę czy dwie na siłownię lub samemu przejść na dietę? Co zresztą zrobił i czego skutki odczuł nie dość, że zaskakująco szybko, to na dodatek w obszarze, którego zupełnie się nie spodziewał. Czy raczej oboje nie spodziewali. Zrzucili kilka zbędnych kilogramów? Świetnie, lecz było to zasadniczo naturalną konsekwencją ich działań. Wymodelowali sylwetki? Tak samo. Poprawili wygląd skóry, jej jędrność i koloryt? Podobnie. Zwiększyli swoja wytrzymałość i odporność na zmęczenie? Nic, tylko się cieszyć!

 

Nie przewidzieli jednego: wzrostu libido. Tak silnego i gwałtownego, że w pewnej chwili zorientowali się, że uprawiają seks pod byle pretekstem, przy praktycznie każdej nadarzającej się okazji i w choć trochę nadającym się do tego miejscu. A jeśli akurat takowego nie było, dokładali wszelkich starań, by je znaleźć, nawet na siłę oraz wbrew panującym aktualnie warunkom lokalowym. I zaliczyć choćby szybki, wariacki, kilkuminutowy numerek w basenowej przebieralni. Pod prysznicem po saunie. Na zapleczu klubu fitness. W samochodzie na podziemnym parkingu galerii handlowej. Za kotarą przymierzalni w tejże galerii.

I, co było chyba szczytem perwersyjnej pomysłowości, w łazience ich wspólnej znajomej, w samym środku gwarnego przyjęcia imieninowego. Na które Ewa zabrała nie tylko prezent dla solenizantki, ale też niewielki, sterowany smartfonem wibrator, który umieściła we właściwym dla jego przeznaczenia miejscu jeszcze przed wyjściem z domu. Zabawiała się nim dyskretnie od samego początku imprezy, a gdy poczuła, że jest o krok od spełnienia – co bardzo wymownie uświadomiła jej upuszczona, na szczęście opróżniona już z kawy filiżanka – pod byle pretekstem udała się do toalety, ciągnąc za sobą wciąż nieuświadomionego Adama. I chociaż łazienka była ciasna, czasu mało, ona roztrzęsiona, on zaskoczony, a do tego musieli być możliwie cicho, i tak w ciągu ledwie paru minut udało im się zaliczyć palcówkę, minetkę i wycałowanie tyłeczka. Zakończone takim orgazmem, że aż Ewa musiała zatykać usta ręcznikiem. Nie wspominając o ekspresowym lodziku z połykiem.

I zapewne w trakcie któregoś z takich właśnie ekscesów – z tą różnicą, że zakończonego w nieco inny sposób – doszło do wiadomego procesu polegającego na połączeniu się komórek rozrodczych, czyli gamet, w wyniku którego powstała nowa komórka, nazywana zygotą. Czy jakoś tak.

 


 

Niestety, mimo zaangażowania wszystkich dokoła oraz starań własnych, Ewa z tygodnia na tydzień czuła się gorzej. Miewała co prawda okresy, w których tryskała energią, humorem i namiętnością, co zazwyczaj wykorzystywała wykorzystując Adama do granic wykorzystania. Lecz były one coraz częściej przerywane tak tragicznym samopoczuciem, że lepiej było nawet do niej nie podchodzić. Z marchewką, z kijem, z czymkolwiek.

Właśnie w jednym z takich momentów słabości, gdy od kilku dni nie miała ani siły, ani tym bardziej ochoty na seks, Adam miał doświadczyć czegoś, co zmieniło jego postrzeganie Ewy nie tylko jako ukochanej, ale przede wszystkim kobiety. Sama zainteresowana leżała na kanapie w samym szlafroku, nie mogąc się zbytnio zdecydować, czy zdrzemnąć przez godzinkę, czy raczej wybrać na „hawajską”. Ale nie średnią, tylko od razu XXL, z podwójną szynką, potrójnym serem zawiniętym w brzegach i poczwórnym ananasem. Nawet gdyby miało to oznaczać natychmiastowe i nieodwołalne wykluczenie z intergalaktycznej loży miłośników pizzy i ciepłego, wygazowanego piwa. Wówczas, pod wpływem nagłego impulsu, Adam zapytał, czy może przy niej usiąść i po prostu się pozachwycać.

Mimo że przecież wciąż regularnie i namiętnie (przynajmniej na tyle, na ile pozwalał bieżący nastrój Ewy) się kochali, kiedy poprosił ją o tak drobną i zwyczajną rzecz jak zdjęcie ubrania, poczuł niemal młodzieńcze zawstydzenie. Była zaskoczona propozycją, ociągała się trochę, ale ostatecznie ułożyła się całkowicie naga, półleżąc z podłożoną pod głowę puszystą poduchą. Rozszerzyła zgięte w kolanach nogi, w pozycji niemal jak do porodu, a uniesione ręce założyła za głowę.

 

I wtedy, bodaj pierwszy raz w życiu, Adam mógł niepodważalnie i otwarcie stwierdzić, że poczuł czysto fetyszystyczne podniecenie. Nie potrafił go jednoznacznie ocenić w kategoriach dobra czy zła, natomiast na pewno żałował, że bieżąca sytuacja z założenia będzie jedynie przejściowa. Już wcześniej Ewa podniecała go do szaleństwa, lecz zmiany, jakim podlegał jej organizm w czasie ciąży sprawiały, że mógł podziwiać ją bez końca. Widział doskonale, że złapała troszkę ciałka tu, nieco więcej ówdzie, a jej brzuch rósł coraz szybciej, ale wszystko było takie… normalne? I o ile pod pewnymi względami wręcz chciał, by jeszcze bardziej się zaokrągliła, jednocześnie dbał o jej dietę oraz ogólny tryb życia. W końcu zdrowie Ewy – i oczywiście nie tylko jej – było bez porównania ważniejsze, niż coraz silniejsza chęć spróbowania grubego seksu. Dosłownie.

Ale pozostawały mu jeszcze szczegóły i to one robiły największą różnicę. Ewa była niby tą samą Ewą, ale bardziej. Więcej, mocniej, silniej, pełniej. Wciąż uparcie i z pełną premedytacją nie goliła krocza, które nie dość, że zarosło jeszcze gęściej, to cała kobiecość wyglądała, jakby była cały czas chętna. Nieomal napuchnięta, sprawiająca wrażenie bezustannie rozchylonej i tylko czekającej, by ją wypełnić. Najlepiej równie napaloną męskością. Dodatkowo pachniała i smakowała znacznie intensywniej, ostrzej, czasami wręcz na granicy tego, co Adam mógł uznać za przyjemne. Gdy będąc pierwszy raz w takiej sytuacji, podkreślonej dodatkowo dość długim celibatem, przezwyciężył początkowy opór i zaczął ją lizać, podniecił się tak mocno, że wytrysnął bez jakiejkolwiek dalszej stymulacji po ledwie paru chwilach. Ku zaskoczeniu zarówno własnym, jak i samej Ewy, która od razu kategorycznie zażądała, by jeszcze raz stanął na wysokości zadania i odpowiednio ją zaspokoił.

Samo wspomnienie tych przeżyć było tak silne, aż musiał je zdusić, skupiając się na dalszym podziwianiu najdroższej i jedynej kobiety. Przenosił wzrok między rozbuchaną doliną rozkoszy, przez wystający brzuch z coraz wyraźniejszą, ciemniejącą kresą, po opadające na boki piersi. Ogromne, miękkie, którym najwidoczniej nadal nie było dość objętości. Ukoronowane mocno wystającymi sutkami barwy dojrzałego burgundu. I wówczas ponad nimi, w dołkach pod ramionami, zauważył coś jeszcze. Najwyraźniej Ewa w czasie ostatniej niedyspozycji albo zapomniała, albo po prostu nie miała ochoty ogolić pach. Wpatrywał się na przemian to w nie, to w ciemne brodawki, to w owłosiony wzgórek.

Z początku chciał jedynie nacieszyć oczy, może przytulić, ale nic ponadto. Jednak bardzo szybko pojął, że walka z błyskawicznie rosnącym pożądaniem nie miała najmniejszego sensu. Dlatego, choć niczego takiego nie planował, zsunął majtki, uklęknął między nogami Ewy, bez zażenowania wziął penisa w poślinioną dłoń i zaczął się szybko onanizować, ekscytując jej dojrzałym ciałem. Wręcz nieprzyzwoicie rozwartym i tak bezwstydnie naturalistycznym, jak to tylko możliwe. Widział, że i ona uważnie go obserwowała, wyraźnie zaskoczona. Lecz końcu uśmiechnęła się i zachęciła, by ją dotknął, na co on ostrożnie położył otwartą dłoń na ciążowym brzuchu. Mimo że nie spodziewał się wielkich doznań, przeżył tak intensywny orgazm, że nie był w stanie nawet się podnieść i wytrzeć rozchlapanej wszędzie dookoła spermy.

 

Chociaż cała sytuacja z początku krępowała obie strony, szybko okazało się, że jednocześnie jest bardzo komfortowa i przynosi obopólne korzyści. Ewa nie musiała tłumaczyć się nikomu z wahań nastroju czy zgadzać się na coś na siłę. Nie, Adam przenigdy jej do niczego nie przymuszał, ale widziała przecież wyraźnie, jak wielką ma na nią ochotę i męczy się, nie mogąc dać ujścia swym pragnieniom. Ponadto właściwie nie musiała niczego robić i zazwyczaj po prostu leżała: czy to na plecach, boku czy w jakiejkolwiek, aktualnie najwygodniejszej pozycji. Natomiast on zaspokajał się otwarcie, będąc blisko niej. Wreszcie nie musiał powstrzymywać podniecenia ani tym bardziej rozładowywać go ukradkiem w sąsiednim pokoju lub, co gorsza, innym pomieszcz… znaczy kiblu. Czasami kończył na piersiach, innym razem na pupie – niejednokrotnie wcześniej dokładnie wycałowanej – a bywało, że i puszystym wzgórku. Natomiast gdy Ewa była w formie wciąż nie pozwalającej na pełny seks, ale już nie tak złej, że przespałaby pół dnia (albo może jednak wybrała się w końcu na przyobiecaną pizzę? #teamhawajska), wtedy sama pieściła się dłonią. A czy dochodziła przed Adamem, równo z nim, czy po, korzystając wówczas hojnie z jego nasienia, było już mniej istotne.

 


 

Tymczasem jesień ustąpiła miejsca zimie – przynajmniej kalendarzowo, bo wyczekiwanego śniegu nadal było jak na lekarstwo – a Święta minęły równie szybko, co przyszły, przynosząc ze sobą nie tylko prezenty, lecz i coraz lepsze samopoczucie. Przynajmniej do pamiętnego dnia, w którym wieczorny, kanapowy relaks Adama został przerwany nagłym hałasem, dobiegającym z kuchni. Po wszystkim nawet sama Ewa nie pamiętała zbytnio, co właściwie chciała zrobić, niemniej ostatecznym efektem było ocknięcie się na podłodze. Pośród rozbitych resztek talerza kaleczących rękę i z gwałtownie rosnącym siniakiem w dolnych partiach ciała.

Kiedy tylko Adam wstępnie opatrzył Ewę i przeniósł ją na łóżko, z miejsca zadzwonił do jednego lekarza, potem drugiego dla pewności, aż w końcu ściągnął trzeciego – czy raczej trzecią, tę samą ginekolog, która poinformowała ich o ciąży – na wizytę domową. Przyjechała, zbadała Ewę ze wszystkich stron, uspokoiła obecnych i finalnie zaleciła wizytę u znajomego, bardzo ponoć wziętego specjalisty od spraw kobiecych. Tego samego, na którego potem Ewa miała pomstować i przez którego warczała na każdego, kto śmiał pokazać się w zasięgu wzroku.

Ze szczególnym uwzględnieniem Adama, który owarczony ze wszystkich stron i odpędzony od możliwości choćby przytulenia swej wkurzonej na cały świat, ciężarnej wybranki, został doprowadzony na skraj załamania. Po bezowocnych, trwających całą resztę wieczoru próbach pocieszania, stwierdził ostatecznie, że nie ma sensu wszystkiego przeciągać. Ogarnął się, zagonił Ewę do łóżka i poinformował sucho, że samemu też się kładzie, mając nadzieję, że sen przyniesie mu jakieś sensowne rozwiązanie problemu. Niestety noc, poranek ani nawet mijające w nerwowej atmosferze przedpołudnie nie sprawiły, że poczuł się lepiej. Nie wspominając o byciu mądrzejszym.

Wiedział doskonale, że emocje targające Ewą były absolutnie nie do ogarnięcia i jakakolwiek próba ich okiełznania skończy się źle. Albo jeszcze gorzej. Przynajmniej jeśli on sam wyjdzie z propozycją. Podejrzewał wręcz, że jedynym sensownym sposobem na rozładowanie buzujących nastrojów, byłoby zastosowanie najprostszego i wielokrotnie sprawdzonego rozwiązania w postaci zaciągnięcia do łóżka i nie wypuszczania z niego przynajmniej do następnego dnia. Nie, nigdy nie potraktował swej kobiety jak rozkapryszonej lafiryndy, której humory wybija się nie z głowy, a dupy. Najlepiej przy pomocy stojącej na baczność fujary. Co nie zmieniało faktu, że takie właśnie działanie było najskuteczniejsze. Mogli się na siebie wkurzać z dowolnego powodu, roztrząsać problemy i zmartwienia, a i tak najlepszym lekarstwem na kłopoty praktycznie zawsze okazywał się właśnie seks. 

 

– Ewa, mam pytanie… – zaczął wreszcie, gdy Ewa wróciła od lekarza.

– Czego znowu? – odburknęła. – Tylko nie mów, że chodzi ci o wczoraj, nie mam ochoty na dyskusje!

– No właśnie o to – zmełł w ustach chęć niecenzuralnego doprowadzenia jej do porządku i kontynuował spokojnie – czytałem przecież to samo co ty i uważam, że… Skoro lekarz tak twierdzi, powinniśmy się tego trzymać.

Dobrze, że wzrok nie mógł mordować, wybijać w ścianach dziur na wylot ani wywoływać międzykontynentalnych klęsk żywiołowych.

Et tu, Brute, contra me? Tak, oczywiście, wszyscy macie rację! – krzyknęła, nie próbując nawet ukryć złości. Co nie było jednak przeszkodą nawiązaniu do klasyka, mającego najwyraźniej podnieść poziom merytoryczny dyskusji. Bezskutecznie. – Ja się mam męczyć, a tobie jak tylko się zachce, to sobie zmarszczysz i wszystko będzie okej?!

– A tobie czy ktoś broni sobie dogadzać? – odparował.

– Co?

– Jajco! Pomyśl przez chwilę! – Tym razem on podniósł głos. – Lekarz zabronił ci współżycia. Czyli stosunku, tak? A reszty też? Zapytałaś o to? Czy tylko go opieprzyłaś i wyszłaś?

– No, powiedział, żebym była ostrożna, ale tak ogólnie i… – Zmieszała się.

– Ewa! Możesz w końcu, czy nie? I co właściwie możesz? Przecież ty tam byłaś, nie ja! Jeśli mam się z tobą nie kochać, to nie będę, ale przecież mogę ci chyba sprawić przyjemność… inaczej? Przecież wiem, że lubisz być całowana! – Zachęcił figlarnie, widząc że powolutku mija jej zły humor. – Albo nawet sama się wypieścisz? Wybacz, ale to chyba ci wolno, prawda?

– Nie będę kłamać, sama o tym myślałam! Dzisiaj rano nawet zadzwoniłam do doktora, bo miałam jeszcze kilka pytań, o których wczoraj… dobra, nie zapomniałam! Miałeś rację, wkurzyłam się i nie chciałam dłużej rozmawiać! Ale już wszystko wiem: on nadal obstaje przy wstrzemięźliwości, ale powiedział, że jeśli… miałabym ochotę, to… tak ostrożnie…

– Więc po co całe to przedstawienie? – Adam westchnął zrezygnowany.

– A bo zła byłam! – fuknęła niczym obrażona niedostateczną ekskluzywnością podanej karmy jeżyca.

– A teraz jesteś?

Zamilkła na dłuższą chwilę, niepewna, co odpowiedzieć, by nie powrócić do punktu wyjścia.

– Nie. Tak. Nie wiem już sama! – Przytuliła się do Adama, zaskakując go nagłym wybuchem czułości. – Ale na pewno cię chcę. Ciebie, rozumiesz? Nie mówiłam ci, ale cała mokra jestem. Bez przerwy od kilku dni. Chciałam poczekać, aż lekarz mi powie, że wszystko jest dobrze, albo do niedzieli i naszej rocznicy… – Zawahała się na moment. – Ale nie chcę się dłużej powstrzymywać. Bądź ze mną już dziś. Zrób mi dobrze. Proszę. I przepraszam za wszystko.

– Jesteś pewna?

– Tak. Kochaj się dzisiaj ze mną, ten ostatni raz. Delikatnie, ale i namiętnie, jak tylko ty potrafisz. A potem… obiecuję, że nie będę cię do niczego namawiać! No, prawie niczego – Ewa w końcu zaśmiała się szczerze, przysunęła do Adama i pocałowała go w policzek.

 


 

Chociaż chciał ją wyręczyć, uparła się, że to ona przygotuje wspólny obiad. Po pierwsze gotowała znacznie lepiej, a po drugie chciała się w ten sposób zrewanżować. Po trzecie zaś gruszki obsypane orzechami włoskimi, zawinięte w szynkę dojrzewającą i zapieczone w cieście francuskim (polanym palonym masłem, żeby być dokładnym), choć sprawiały wrażenie nie wiadomo jakiej ekskluzywności, wymagały tyle pracy co pospolita kartoflanka. Siedli, zjedli, przez wciąż bezwzględnie przestrzegany szlaban na alkohol popili białą herbatą, zaparzoną razem ze skórkami wspomnianych gruszek, i po niedługim odpoczynku na zawiązanie sadełka przeszli wspólnie do łazienki.

Nawet jeśli momentami niespieszne, subtelne pieszczoty stawały się lekko nużące, Ewa ni razu nie pogoniła adoratora, który i tak już wystarczająco wycierpiał nie ze swojej winy. W zamian pozwoliła, by zanim jeszcze weszła do wanny, Adam sam się przekonał, jak bardzo jest podniecona. Ściągnął przesiąknięte kleistą wilgocią majteczki, usadził ją na niewielkiej, stojącej w kącie łazienki pufie, przyklęknął i zanurzył twarz między rozpalone uda. Nawet z tej odległości poczuła własny, mocno wiercący w nosie zapach, a gdy jej ukochany wreszcie uniósł głowę, od brody po policzki był cały pokryty lśniącymi śladami.

Dopiero wtedy rozebrał ją do końca, pomógł wejść do wanny i oddał oblewaniu jedwabistą, pachnącą pomarańczą z cynamonem pianą, powoli prześlizgując się szorstkimi dłońmi po miękkich krągłościach piersi i brzucha. Następnie odwrócił tyłem i delikatnie obmył, po czym pochylił i równie czule obcałował uda, pośladki i wszystko pomiędzy nimi. Tym razem bardzo dokładnie, centymetr po centymetrze, długo bawiąc się w zakręcanie, prostowanie i wylizywanie bujnego zarostu. Pomimo że Ewa miała już wówczas wielką ochotę na przeżycie spełnienia, w odpowiedniej chwili wyszła z nieprzyjemnie stygnącej wody i podała Adamowi ręcznik.

 

Przeprosiła go na kilka minut, znikając w garderobie, gdzie w nieustannym pogotowiu oczekiwało kilka czyściutkich zestawów z serii „jak doprowadzić faceta do szaleństwa, zbytnio się nie wysilając”. I dopiero odpowiednio przygotowana, ubrana i podmalowana wróciła do sypialni, by bez dalszych wstępów odwdzięczyć się ukochanemu. Zaczęła powolutku, bardzo spokojnie, a gdy w końcu uznała, że jego męskość została wystarczająco ośliniona, położyła się na boku, zginając jedną nogę w kolanie. Wcześniej nie przepadała specjalnie za tą pozycją, lecz teraz, kiedy musiała dźwigać rozrosłe ponad miarę piersi i brzuch, odnalazła w niej jakże potrzebną wygodę. Całą inicjatywę oddała Adamowi, rozkoszując się pokaźnym penisem, wnikającym aż po nasadę pomiędzy wilgotne uda. Czuła zdecydowane palce, muskające jej rozchylone wargi, wbijające się głęboko w pulchne piersi czy ugniatające rozłożyste pośladki. Delikatne wargi, skubiące płatki uszu, łapiące za fałdki na bokach biustu, bokach ramion i bokach boczków.

Za którymś z kolei razem, gdy Adam zamienił męskość na usta i wyjątkowo długo ją całował, poczuła że nadeszła pora. Choć wstępnie zakładała, że z uwagi na nienajlepszą przecież formę uda jej się dojść ledwie raz i chciała przeciągać moment spełnienia jak najdłużej, nie mogła w nieskończoność powstrzymywać buzującej namiętności. Tym bardziej że nie kojarzyła, kiedy ostatnim razem – o ile w ogóle – szczytowała w tej właśnie pozycji.

Dlatego podniosła zgiętą nogę lekko do góry, dodatkowo rozchyliła dłonią uda i zachęciła, by wspomógł się palcami. Orgazm był niespodziewanie spokojny, relaksujący, przynoszący odprężenie całemu napiętemu ciału. Niestety – a może na szczęście? – mimo satysfakcji Ewa pragnęła więcej. Znacznie więcej. Nie czekając, aż namiętność opadnie do końca, przetoczyła się na plecy, podkładając zwiniętą poduszkę pod biodra. Ale chociaż starała się jak mogła i pozwalała Adamowi na bycie bardziej namiętnym, zmieniała pozycje, najpierw znów na boczną, a potem od tyłu, nie potrafiła odpędzić coraz natrętniejszej myśli, że w pełni zadowoli ją tylko jedno.

 

Pragnienie, które nachodziło ją regularnie od roku, a któremu początkowo dawała ujście niemal zawsze, gdy tylko się pojawiło. Bo pomimo początkowych oporów, całej kontrowersyjnej otoczki panującej wokół tego rodzaju miłości i oczywistych niedogodności z nią związanych, Ewa stała się zadeklarowaną i regularnie praktykującą zwolenniczką seksu analnego. Czasami odnosiła wręcz wrażenie, że większą niż sam Adam, którego za każdym jednym razem musiała nakłaniać, namawiać i przekonywać, że wszystko jest i będzie w porządku. Nawet jeśli wiele kobiet nie dopuszczało do siebie nawet myśli, by pozwolić mężczyznom choć zbliżyć się do ich tyłeczków, sama miała zdecydowanie inne poglądy na ten temat. I autentycznie pragnęła, by ogromny kutas kochanka ostro rżnął jej napaloną, wielką dupę, doprowadzając do wariackich, wrzeszczących orgazmów. Bo tak.

Dopiero po pewnym czasie nauczyła się, że bezrefleksyjne folgowanie zachciankom w tej akurat sferze nie jest najlepszym pomysłem i gdy mimo starannych przygotowań obtarła się raz czy drugi oraz nadwyrężyła mięśnie, których istnienia nie była nawet świadoma, poczuła najzwyklejszy w świecie przesyt. W efekcie stopniowo ograniczała, aż w końcu w pewnym momencie zupełnie zrezygnowała z analu. Czyli może jednak pogląd pań na pewne sprawy nie wziął się znikąd?

I właśnie wtedy spłynęło na nią niespodziewane błogosławieństwo w postaci ciąży. W pierwszych tygodniach nowej rzeczywistości kochała się z Adamem możliwie delikatnie, bez jakichkolwiek szaleństw. Później zaczęła kombinować, na przykład modyfikując pozycję na jeźdźca tak, by była pozycją na jeźdźca, a nie jak do tej pory dzikim ujeżdżaniem pełnym szaleńczych podskoków, demolującym tak Adama, jak i leżący pod nim materac. Jednak szybko przekonała się, że nie tędy droga, bo mimo wszystkich problemów wciąż miała ochotę na energiczny, momentami wręcz dziki seks, ze wszystkimi jego dobrodziejstwami. Dlatego stopniowo zachęcała ukochanego do coraz większego zaangażowania, aż ostatecznie dotarła do momentu, w którym przygotowała się bardzo pieczołowicie, odpowiednio nawilżyła i jednoznacznie nadstawiła chętną dupkę. Z której, po początkowych wątpliwościach, oboje znów zaczęli regularnie korzystać.

 


 

Czy Adam chciał tego? Nie, nie chciał. Pożądał całym sobą, ciałem i duszą, lecz wciąż nie mógł przezwyciężyć wątpliwości. Dlatego na razie jedynie rozprowadzał dodatkową porcję żelu nawilżającego po męskości, wpatrując się milcząco w Ewę, klęczącą przed nim tyłem. W szerokie uda, opięte jaskrawoczerwonymi, koronkowymi pończochami, utrzymywanymi na miejscu przez misternie wyszywany pas. Tak napięty, że wrzynał się głęboko w ogromne pośladki, okalając sobą wysoko podniesiony, rozwarty na całą szerokość tyłeczek. Otoczony rozchodzącymi się promieniście, lśniącymi od nałożonego obficie lubrykantu włosami. W końcu stwierdził, że dalsze czekanie jest bez sensu. Skoro Ewa i tak chciała seksu analnego – zadośćuczyni jej pragnieniom, albo wszystko znów skończy się kłótnią, do której żadną miarą nie mógł dopuścić. Dlatego przysunął się do niej i jednym, zdecydowanym ruchem wsunął penisa głęboko w pupę. Jęknęła cicho, zadrżała, nieznacznie spięła mięśnie, ale nie odsunęła się.

– Nie bój się! – Uspokoiła go cicho. – Wiesz przecież, jak bardzo to lubię.

Zapewnienia zapewnieniami, ale w jej obecnym stanie musiał być wyjątkowo ostrożny. Niby zawczasu przeczytał wszystko, co tylko był w stanie wyszukać na temat pożycia w ostatnich miesiącach ciąży i na szczęście fachowa lektura rozwiała większość obaw. Tylko czy na pewno? Pierwsza ciąża. Mocno po czterdziestce. U kobiety, która uprawiała naprawdę energiczny, mocno angażujący seks. W tym przypadku na dodatek analny. No i jeszcze owo nieszczęsne omdlenie… do którego pod żadnym pozorem nie miał zamiaru teraz wracać, skupiając uwagę, by najcenniejsza na świecie osoba poczuła się tak, jak tylko na to zasługiwała. Na szczęście była zaskakująco luźna, a skoro dzięki nadmiarowi nawilżacza nie czuł żadnego dyskomfortu czy ucisku, założył, że ona także nie.

– Mocniej, proszę! – jęknęła.

Zwiększył szybkość i siłę pchnięć, ścisnął pośladki i oparł się o nie. O ile pozycja, w której Ewa była pochylona, podnosząc biodra znacznie powyżej głowy, była niezwykle podniecająca, nie należała do specjalnie komfortowych, nawet gdy kochali się klasycznie. A w obecnej chwili, w której Adam penetrował jej tyłek, było mu po prostu trudno utrzymać równowagę. Chcąc nie chcąc, zamiast nad nią klęczeć, musiał przykucnąć, dodatkowo podpierając się rękoma o biodra.

– Tak mi dobrze! Weź mnie, jak tylko chcesz! – Zachęcała go otwarcie.

Przez moment przypomniał sobie chwile z ich pierwszego wspólnego wieczoru, w których wyobrażał sobie, jak bez zahamowań wykorzystuje Ewę. Tak wtedy, jak i teraz, wzdrygnął się na sam pomysł. Z tą różnicą, że w tym momencie… naprawdę to robił. Ostro rżnął ją w dupę. Swoją stękającą ciężko, klęczącą pod nim w bezgranicznym oddaniu, ubraną w wyuzdaną bieliznę, dojrzałą, nieogoloną, jedyną i najbliższą sercu kobietę. W zaawansowanej ciąży. Otrząsnął się jeszcze raz, tym razem naprawdę skutecznie odpychając od siebie niechciane myśli.

– Ewciu, ja nie wiem jak długo jeszcze dam radę! – wydusił z siebie.

– Nie przestawaj! Przeżyj tak rozkosz, a ja się potem zaspokoję sama, tylko…

– Nie! Nie ma takiej opcji! – Wysunął się w ostatniej chwili, ledwo co powstrzymując wytrysk.

 




 

CZĘŚĆ VIII – Ewa, Adam i nie tylko, czyli nic się nie dzieje przypadkiem

 


 

Ewa przeciągnęła się wygodnie na dużym, miękkim łożu, skąpana w ciepłym, migoczącym blasku porozstawianych dokoła świec. Odgarnęła pachnące kwiatowymi perfumami włosy i ułożyła głowę na jednej poduszce, ozdobionej – podobnie jak puszysty koc pod plecami – motywem „Pocałunku” Klimta, a pod biodra podłożyła drugą, zwiniętą w rulon. Objęła ramionami ogromny, ciążowy brzuch, jednocześnie podtrzymując zsuwające się swobodnie na boki piersi. Jedną dłonią, skrytą w krwistoczerwonej, satynowej rękawiczce, rozchyliła porośnięte ciemnymi loczkami płatki. Drugą zaś wsuwała w otwartą szeroko kobiecość, zbierając palcami obficie wypływającą z niej mlecznobiałą wilgoć i co kilka chwil pocierała intensywnie zaróżowioną, wrażliwą na najdelikatniejszą pieszczotę łechtaczkę. Przymknęła podmalowane mocnym, brokatowym cieniem powieki, skupiając się wyłącznie na pozostałych zmysłach i pławiąc w przepastnej toni oceanu najgłębiej skrywanych marzeń.

Adam klęknął przed nią, opierając opięte pończochami nogi na barkach i dodatkowo podtrzymując je ramionami tak, by móc całować palce stóp. Muskać je lekko językiem, ssać wargami, a nawet delikatnie podgryzać, jeśli tylko miał ochotę. Dłonie położył na falującym swobodnie biuście, masując palcami obrzmiałe, bordowe sutki. A przynajmniej starając się masować, bo skupienie się na tylu czynnościach jednocześnie dalece przekraczało podzielność uwagi. Tym bardziej że przecież tkwił pokaźnym, napalonym penisem głęboko pomiędzy kołyszącymi się zamaszyście za każdym pchnięciem, śliskimi od lubrykantu pośladkami Ewy. Lecz w przeciwieństwie do niej nie zamknął oczu, chcąc nacieszyć się takim właśnie widokiem ukochanej. Najprawdopodobniej ostatnim, gdyż zgodnie ze złożoną nawzajem obietnicą mieli powstrzymać się od seksu aż do momentu, w którym mądrzejsi orzekną, że wszystko będzie w najlepszym porządku.

Wpatrywał się w Ewę, zupełnie nie przejmując się, ile dzieliło ją od… ideału? Dla niego była idealna. A im dłużej obserwował jej drobne niedoskonałości, czy wręcz oczywiste wady, tym bardziej nie mógł się im oprzeć. Uwielbiał przeurocze, malutkie fałdki pod podbródkiem i w zgięciach ramion, dookoła boczków, ud i w wielu innych, często zupełnie niespodziewanych miejscach, pojawiające się i znikające wraz z ruchami ich splecionych ciał. Drobne zmarszczki, otaczające cieniutką siateczką kąciki oczu i błąkający się po twarzy, zmysłowy uśmiech, w tym momencie dodatkowo podkreślony karminową szminką. Skórę pokrytą miejscami nie tylko szorstką fakturą cellulitu, ale i coraz częściej także prążkami rozstępów. Wielkie, ciężkie, opadające coraz niżej piersi, zwieńczone ciemnymi aureolami. I przede wszystkim naturalnie zarośnięte krocze, które mógł podziwiać bez końca i z każdej dostępnej perspektywy.

Kochali się powolutku, napawając każdym pojedynczym dotykiem, wdychając zapach rozgrzanych do czerwoności ciał, otulonych eteryczną wonią perfum i różanym bukietem świec. Powstrzymywali się przed spełnieniem tak długo jak tylko potrafili, nie raz przerywając karesy dla choćby częściowego schłodzenia rozognionej żądzy. Zastygali wówczas bez ruchu, wzdychając głęboko i wymieniając czułymi szeptami. Ale w końcu nadszedł moment, w którym byli już tak pobudzeni z jednej, a zmęczeni z drugiej strony, że nie byli w stanie odwlekać nieuniknionego.

 

Pierwsza granicę rozkoszy zaczęła przekraczać Ewa. Najpierw jakby nieśmiało, nieznacznie przyspieszając oddech i zwiększając tempo pieszczot. Lecz już po kilku kolejnych chwilach pozwoliła porwać się bez reszty wzbierającej gwałtownie, nieokiełznanej fali pożądania. Z całą mocą napięła mięśnie ud, wepchnęła w siebie naraz trzy palce jednej dłoni, a drugą ucisnęła przekrwioną, sterczącą ponad otaczające ją płatki łechtaczkę niemal do bólu. I eksplodowała, zalewając pokój dzikim, spazmatycznym krzykiem, a brzuch kochanka tryskającą namiętnością.

Nie pozwalając opaść ostatnim przypływom ekstazy, silnie ścisnęła pośladki, obejmujące ciasno tkwiącą głęboko w niej męskość. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę, jak to działa na Adama. Zgodnie z przewidywaniami bardzo szybko poczuła pulsowanie, zrazu delikatne, oddzielone dłuższymi przerwami, ale z każdą upływającą sekundą coraz częstsze i intensywniejsze. Aż do momentu, w którym rozbryzgi ciepła obficie wypełniły jej wnętrze w akompaniamencie głośnych, rwanych pojękiwań.

 

Gdzieś daleko z tyłu głowy Ewy pojawiła się bardzo wyraźna i jeszcze konkretniejsza myśl: żeby Adam wysunął się z jej tyłeczka i szybko, nim ten mimowolnie się zamknie, wcisnął w niego palce. Najlepiej od razu dwa, którymi wypchnie spomiędzy pośladków swoją własną spermę i jednocześnie obejmie ustami rozgrzaną, mokrą cipkę, spijając nektar rozkoszy. Niech ssie ją głośno, bezwstydnie, wręcz obscenicznie, jakby smakował najpyszniejszą, boską ambrozję.

A co, jeżeli oświadczy, że nie da już rady? Wtedy rzuci go na plecy i dosiądzie tyłem. Przyciśnie mu głowę swoją ciężką, rozłożystą dupą i każe się lizać tak głęboko, jak tylko będzie w stanie sięgnąć. Oczywiście odwdzięczając się tym samym: dzikim, bezpruderyjnym, pozbawionym jakichkolwiek zahamowań, głębokim oralem. I dopiero, gdy oboje po raz kolejny dojdą w swych ustach, będzie mogła uznać, że jest w pełni zaspokojona.

Zamiast tego spojrzała na jego półprzytomną twarz, potem na swoje obolałe ciało i tylko szepnęła cichutko:

– Dziękuję, że jesteś przy mnie. Kochanie.

 


 

Adam rozłożył się wygodnie na kanapie, popijając powoli świeżo zaparzoną herbatę. I myślał. Teoretycznie doskonale zdawał sobie sprawę, z czym wiąże się ojcostwo. Czytał poradniki, oglądał filmy instruktażowe oraz oczywiście podpytywał znajomych, lecz im więcej wiedział, tym bardziej obawiał się, co przyniesie kolejny dzień. Wieść o przyszłym potomku przyjął, jako główny winowajca, z ogromnym zaskoczeniem, ale i radością. Do czasu. Mimo usilnych starań nie był w stanie jednocześnie pracować całymi dniami, załatwiać setek spraw związanych choćby z koniecznością przemeblowania domu i opiekować się Ewą.

Był zmęczony, by nie powiedzieć – wykończony. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zamartwiał się tak bardzo, że coraz częściej nie był w stanie przespać nocy, choć przecież w ciągu dnia oczy same mu się zamykały. Mimo że wciąż rozpierało go nie tylko szczęście, lecz i swoista duma, coraz trudniej było mu odpędzać narastające obawy, związane nie tylko ze zdrowiem ukochanej, ale też perspektywą bycia przyszłym tatusiem. Istnym chodzącym ideałem, którym przecież nigdy nie był i nie będzie. Sprawiedliwym i uczciwym, odpowiednio surowym ale i pobłażającego zarazem, kochającym bez względu na wszystko, pamiętającym, że nie powinien przedkładać dzieci ponad matkę ani odwrotnie, świecącym przykładem… i tak dalej. Nawet jeśli w najbliższym czasie nie zdąży osiwieć, to ocipieje na pewno.

Odstawił parującą filiżankę i przysunął się czule ku ukochanej, starając się choć na moment przysłonić problemy jej przecudowną cielesnością.

 

Objęta wpół Ewa widziała doskonale, że mimo zakończonych przed ledwie paroma godzinami wyjątkowo namiętnych seksów, Adam nieustannie miał na nią ochotę. Mogła zignorować niby przypadkowe muśnięcia piersi, gdy przytulali się na sofie, całuski składane pozornie od niechcenia na szyi, czy nawet delikatne poklepywanie pośladków w chwilach, w których się do niego odwracała. Ale na pewno nie ewidentnie pobudzonej, rozpychającej się coraz wyraźniej pod bokserkami męskości, której nijak nie dało się nie zauważyć. Dlatego postanowiła sprawić ukochanemu malutką niespodziankę. Nie czuła się może idealnie, ale nie mogła też powiedzieć, że zupełnie opuściła ją siła i ochota. Tym bardziej że miała wrażenie, że Adam cały czas się czymś zamartwia, na co najlepszym lekarstwem okazywał się zwykle okład z golizny. Najlepiej pulchnej i wyjątkowo niegrzecznej.

Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego właściwie mężczyźni wstydzą się pewnych rzeczy. A wstydzili – mniej lub bardziej, ale jednak – wszyscy, z którymi była. Czy sprawiało im to przyjemność? Oczywiście, że tak! Przecież nie raz była świadkiem jak oczywista, prosta i niewymagająca specjalnego wysiłku czynność rozgrzewała ich do czerwoności. Czy sami lubili zajmować się jej piersiami? Ba, co za pytanie! Powiedzieć, że je ubóstwiali, to jakby nic nie powiedzieć. Do tego dochodziła cała mnogość możliwości: mogła pieścić męską klatkę piersiową ustami, palcami czy choćby własnym biustem. Czasami delikatnie, innym razem zdecydowanie. Z dodatkowym pobudzeniem penisa przez którąkolwiek ze stron lub bez. Ostatnią, lecz wcale nie najmniej istotną zaletą, była uniwersalność takich czułości. Nadawały się one do gry wstępnej, jako przerywnik w przypadku, gdyby kochankowie poczuli się zbyt zmęczeni co bardziej angażującymi zabawami oraz oczywiście jako jedna z opcji na finał. Do wyboru, do koloru.

Jaki w takim razie był prawdziwy powód, dla którego męska część świata – a przynajmniej ta, z którą Ewa miała do czynienia – wzbraniała się przed pobudzaniem własnych sutków? Co nie było przecież specjalnie wyuzdane, męczące dla którejkolwiek ze stron, nie dotyczyło miejsc uważanych za zbyt intymne i nie wiązało z koniecznością jakichś specjalnych przygotowań? Może chodziło o przełamanie bariery psychicznej? Nawet Adam nie był specjalnym wyjątkiem w tej materii, a przecież jego akurat nie mogła posądzać o zbytnią pruderię. No, może z początku, lecz szybko oduczyła go całkowicie niepotrzebnych zahamowań.

Owszem, reagował entuzjastycznie, gdy już zainteresowała się tą częścią ciała, lecz żeby z początku samemu poprosił lub chociaż zachęcił gestem, to nie. Aż wreszcie za którymś razem, kiedy oboje konkretnie się rozszaleli, bez uprzedzenia złapał ją za włosy. Lecz zamiast zrobić to, czego najbardziej się w owej chwili spodziewała, przycisnął jej głowę do swojej piersi, a w ręce włożył rozbudzoną męskość. Co samo w sobie stanowiło niemałe zaskoczenie, a kolejnym, chyba nawet większym, okazała się intensywność przeżytego w ten sposób orgazmu. Z którego oboje wyciągnęli odpowiednie wnioski, błyskawicznie i nieodwołalnie włączając ten rodzaj pieszczot w coraz bogatszy, łóżkowy repertuar.

 

Poleciła Adamowi wstać, rozebrać się i odwrócić tyłem. Stanęła za nim, obejmując ramionami na tyle, ile pozwalały jej obecne gabaryty, szepcząc czułe słówka do ucha. Jedną dłonią pieściła mu tors, wpierw delikatnie opuszkami palców, po chwili zaś mocno, zostawiając zaczerwienione ślady po paznokciach, a drugą objęła penisa. Kiedy uznała, że przestało być jej wystarczająco wygodnie (a jemu przyjemnie), obróciła go i przysiadła na niskiej pufie, mając stojący sztywno członek dokładnie naprzeciwko twarzy. Złapała go za nasadę, odciągając mocno napletek, i zaczęła bardzo powoli i delikatnie całować. Po główce, trzonie, parę razy schodząc też niżej. Ssała penisa wargami, lizała językiem, co jakiś czas wspomagając się także dłonią do momentu, aż zaczął drżeć, a na czubku pojawiła się kropla półprzezroczystego płynu.

– Powiedz mi, kiedy będziesz już prawie…

– To już teraz! Ewa, co ty… dlaczego przestałaś? – spytał bardziej zaskoczony, niż zawiedziony.

– Bo dokończę jutro! Aż taki jesteś niecierpliwy i nie możesz zaczekać? – odpowiedziała, przekomarzając się.

– Mogę, oczywiście że mogę – spuścił wzrok, jakby zastanawiając się, co powiedzieć. – Ale teraz będę cały czas napalony i boje się, że… wiesz.

Wiedziała. Chociaż podejrzewała Adama znacznie wcześniej, przyłapując go na ekspresowych, nocnych ewakuacjach do łazienki, lub znajdując w praniu wilgotną jakby po namydlaniu bieliznę, nabrała pewności dopiero wówczas, gdy przydarzyło mu się to w trakcie wspólnego snu. Chciała obrócić całą sytuację w żart, lecz szybko przekonała się, że problem był zaskakująco poważny. Dopiero frontalny atak gołym cycem, połączony z szybkim wskoczeniem na wciąż nie do końca opadłą męskość, definitywnie zakończył dyskusję. Chociaż, co sama Ewa musiała przyznać, od tamtej pory traktowała deklaracje Adama nad wyraz poważnie. I jeśli już posunął się do otwartego stwierdzenia, że z takiego czy innego powodu czuje nieustanne podniecenie, wcale nie przesadzał.

– Ale do rana chyba wytrzymasz, prawda?

– A mam inne wyjście? – Spróbował zbagatelizować sprawę, ale nie przekonał nawet samego siebie.

 


 

NIEDZIELA

 

Choć noc przebiegła bez żadnych przykrych niespodzianek, Adam już od samego świtu zdawał sobie doskonale sprawę, jak bardzo jest napalony. Do czego otwarcie przyznał się Ewie, namawiając przy okazji na wspólny prysznic.

Świeży i wypachniony, z wciąż niedosuszonymi włosami, rozsiadł się przed nią nagi, oparty plecami o pikowane wezgłowie łóżka. Jego ukochana usadowiła się wygodnie między rozszerzonymi nogami, zgięła wpół na ile tylko pozwalał jej ciążowy brzuch i podobnie jak wczoraj wzięła go w usta. Płyciutko, najdelikatniej jak potrafiła, tak by możliwie najmniej dodatkowo go pobudzić, lecz jednocześnie odpowiednio nawilżyć. Gdy uznała, że już wystarczy, wyprostowała się, przez chwilę spoglądała swemu mężczyźnie w oczy, aż w końcu zaczęła go całować. Długo, namiętnie, pożądliwie, aż poczuła strużki śliny spływające po brodzie.

Nigdy nie przyznała się przed ukochanym, ale wielokrotnie celowo doprowadzała do podobnych sytuacji, gdy niby wszystko zdawało się całkiem przypadkowe, a przecież było od początku zaplanowane. Najpierw kochała się tak, by zostawić jak najwięcej własnej wilgoci na jego męskości, następnie ją wylizywała, a na końcu przenosiła ich wspólne soki do jego ust. Im było ich więcej i intensywniej oboje smakowali, tym bardziej się podniecała, a szczytem szczytów perwersji było dodanie do owej serii wyjątkowo fortunnych zdarzeń pozycji sześćdziesiąt dziewięć, w której nie tylko ona wycałowywała Adama, ale i on ją. Nie tylko w kobiecość. I dopiero po tym oddawali się pozostałym przyjemnościom. I choć zdawała sobie sprawę, że mogliby pójść razem jeszcze dalej, nie miała zamiaru włączać do tych i tak dostatecznie śliskich zabaw ani spermy, ani tym bardziej seksu analnego. Nieważne czy przed całowaniem, po, w trakcie, czy jakimkolwiek innym momencie. Ten szczególny rodzaj miłości zostawiali sobie na inne okazje, do których bieżący poranek – nawet jeśli rozpoczęty namiętnie – raczej nie należał. Dlatego Ewa wyprostowała się, dosunęła jeszcze bliżej i oparła mokrą główkę penisa na łechtaczce.

– Popatrz na mnie. Wiem, że chcesz! – zachęciła go cicho. – Poruszaj się tak, jak lubisz. Tylko ostrożnie, dobrze?

Adam jakby tylko na to czekał. Przyciągnął ją do siebie, złapał za piersi i zaczął pocierać męskością o rozchyloną szeroko kobiecość, której pulchne wargi poddawały się miękko łagodnemu naciskowi. I chociaż najchętniej by się między nie wsunął, takie delikatne doznania nie dość, że nie były rozczarowujące, to ich intensywność bardzo mile go zaskoczyła.

– Ewciu, kochana moja, czy mogłabyś robić tak częściej? Jest mi cudownie! – Westchnął rozmarzonym głosem.

Nie czekając na odpowiedź, podniósł ciężki biust i objął ustami wybrzuszone sutki, zataczając językiem kręgi dokoła nich. Z każdą mijającą chwilą, kolejnym ruchem penisa i cmoknięciem ust, zbliżał się coraz szybciej do wzbierającej od wczorajszego wieczoru rozkoszy. W końcu, będąc o dosłownie pojedynczy, malutki kroczek od ostatecznego spełnienia, znieruchomiał. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy ukochanej i przysunął usta do jej ust.

Ewa pomyślała nawet, że może jednak poprosi ją o coś więcej? Ostatecznie nie była zbyt zmęczona, więc gdyby miał ochotę na jakieś specjalne specjalności, mogłaby spełnić jego życzenie. Ale nie, on tylko ją pocałował. O ile delikatne, praktycznie nieruchome zetknięcie ich warg można było nazwać pocałunkiem.

I eksplodował. Nie, że najpierw przez minutę sapał, potem następne trzy się trząsł, a kolejne pięć… Od razu, jakby do tej pory dzielnie opierająca się nieustannie napierającej namiętności tama postanowiła, że ma już dość i momentalnie zawaliła się na całej długości.

Słyszała rwany, chrapliwy oddech, przechodzący w gardłowy jęk. Widziała przymrużone, nieprzytomne oczy i nerwowy grymas, przebiegający przez twarz. Czuła palce wbite z całą siłą głęboko w piersi. Męskość gwałtownie pulsującą na łonie i zalewającą kolejnymi falami gorącej, bryzgającej namiętności nie tylko kobiecość, lecz i cały dół brzucha, uda oraz oczywiście prześcieradło.

Była podniecona na tyle mocno, że mogłaby bez problemu sama przeżyć orgazm w ciągu ledwie paru minut. Ale po pierwsze, przyobiecała sama sobie, że powstrzyma swą i tak nadmiernie rozszalałą żądzę. A przynajmniej się postara. Po drugie zaś, gdy powoli rozprostowywała mięśnie, poczuła niemiłe, kłujące uczucie gdzieś w dole brzucha. I chociaż i tym razem – co nie było niestety pierwszym przypadkiem – wszystko po chwili wróciło do normy, był to wystarczający sygnał, że na dziś wystarczy.

 


 

Niestety, im Ewa mocniej starała się nie zaprzątać sobie głowy seksem, tym jej myśli stawały się coraz bardziej natarczywe i – cóż za przypadek – włochate. Dlatego po obiedzie, zamiast bezmyślnie gapić się w telewizyjne kretynizmy, postanowiła skorzystać z zaskakująco przyjemnej jak na porę roku aury i pójść na spacer. Na co Adam przystał, choć nie tak ochoczo, jak się spodziewała. Marudził po drodze, że powinna odpoczywać, oszczędzać się i takie tam pierdoły.

 

Lokalny park nie stanowił może szczytu estetyki, zwłaszcza w połowie lutego, jednak lubiła to miejsce, pozwalające odetchnąć choć chwilę pośród chaotycznego zgiełku miasta. Przechadzała się noga za nogą, z rzadka tylko wymieniając parę zdań i znów milknąc na dłuższy czas, aż w końcu postanowiła przysiąść na jednej ze skąpanych w ostatnich promieniach zachodu ławeczek. Położyła rękę na wyraźnie odznaczającym się pod ciepłym paltem brzuchu i zamyśliła. Wiedziała, że postąpiła słusznie. Nie chciała, nie potrafiła i po prostu nie mogła inaczej. Ani wtedy, ani teraz nie żałowała podjętej decyzji, choć nie raz sugerowano jej mniej lub bardziej dosłownie, że przecież istnieje inne wyjście. Łatwiejsze, szybsze i prostsze. Oraz, jak twierdziły pewne środowiska, bardziej „odpowiedzialne”, bo nikt nie ma prawa zmuszać kobiety do czegokolwiek, prawda? Może robić, co tylko jej się żywnie podoba! Jej ciało, jej wybór! Szkoda tylko, że jedna z możliwości tegoż niełatwego przecież dylematu była otwarcie chwalona i promowana, a druga jawnie potępiana i wyszydzana. Niekoniecznie zgodnie z tym, co podpowiadało zarówno serce, jak i rozum.

Bo co właściwie ci wszyscy piewcy, czy raczej piewczynie nieograniczonej niczym swobody, tolerancji i pdeudowolnościowych bzdetów, wiedziały o odpowiedzialności? Dojrzałości? Ponoszeniu konsekwencji własnych działań? Ewa miała na ten temat swoje zdanie. Jakby nie patrzeć – mocno niedzisiejsze, raczej kontrowersyjne i dalece różniące się od aktualnie najmodniejszych w ich jakże światłych oraz postępowych kręgach rozwiązań. I uważała, że skoro owe kręgi tak zażarcie głoszą pewne idee, niechże same się do nich zastosują i pozwolą jej na zrobienie tego, co uzna za najwłaściwsze. Czyli, mówiąc wprost, generalnie się od niej tolerancyjnie, wolnościowo i postępowo odpierdolą.

Co nie oznaczało, że nie nachodziły jej wątpliwości, pojawiające się zazwyczaj w najmniej stosownej chwili. Nawet jeśli wszyscy dokoła wspierali ją i pomagali jak tylko mogli, z wieloma problemami musiała radzić sobie samotnie. I nie chodziło nawet o perturbacje zdrowotne, o których mogłaby napisać opasłą księgę. Albo o uzyskanie odpowiedzi na pytania, w jaki do cholery sposób los, opatrzność czy też fiut Adama w połączeniu z jej własną cipką sprawiły im taką niespodziankę? Tylko o… właściwie wszystko, włącznie z nawet drobnymi, pozornie nic nie znaczącymi sprawami.

O wahania nastrojów, niejednokrotnie boleśnie raniące każdego, kto znalazł się w zasięgu rażenia, na czele z będącym najbliżej mężczyzną. Obawę, czy będzie ni mniej, ni więcej, tylko dobrą matką, nie popadającą w nadmierną surowość, pobłażliwość czy… Jak pogodzi wychowanie dziecka z pracą zawodową, w której od lat się spełniała i która pozwalała na zapewnienie naprawdę niezłego poziomu życia? Co się stanie, gdy jej dziecko zacznie dorastać, pójdzie do szkoły, odda się pierwszym miłostkom, podejmie decyzję o karierze i tak dalej, a ona w tym czasie się zestarzeje?

Tak, będzie stara! Osiągnie wiek, w którym zamiast nastoletniego syna / córki (niepotrzebne skreślić) mogłaby swobodnie mieć odchowane wnuki? Jak się poczuje, siedząc na placu zabaw, zebraniu klasowym albo po prostu w gronie nowych, o połowę młodszych od niej samej znajomych, którzy przecież siłą rzeczy pojawią się dookoła? W jaki sposób odbierze ich towarzystwo i jak sama zostanie odebrana? I co z Adamem? Czy będzie miała dla niego wystarczająco wiele czasu, zainteresowania, miłości? Czy może odepchnie go od siebie, choćby nieświadomie? Bo przecież dziecko będzie najważniejsze, a chłop ma nie wymagać zbyt wiele, zamknąć się i harować jak wół na utrzymanie!

I tak dalej, i tak dalej…

 

– Może wystarczy na dzisiaj? Chłodno mi jakoś… – odezwała się w końcu, gdy ciepło słońca ustąpiło chłodnemu blaskowi latarni.

– Przecież sama chciałaś wyjść! A mówiłem: do wanny, do łóżka, serial odpalić i leżeć do końca weekendu! – Westchnął, przewracając znacząco oczami. – To wstajemy, tylko ostrożnie bo ślis… Ewa?

Już chwilę wcześniej poczuła, że coś jest bardzo nie w porządku, lecz naiwnie miała nadzieję, że to jedynie chwilowy dyskomfort i przeczeka go tak samo jak wszystkie poprzednie. Myliła się. Napięła mięśnie chcąc powstać, gdy tępy ból uderzył ją z całą siłą. Tak mocno, że bezwiednie zgięła się wpół, nie upadając na chodnik tylko dlatego, że Adam zdążył ją jakimś cudem złapać.

– Ewuś, Chryste Panie, co ci?!

– Źle się poczułam, ale to chyba tylko… Pomóż mi usiąść.

Opadła z powrotem na twarde deski ławki, starając się oddychać możliwie spokojnie i głęboko. W czym zdecydowanie nie pomagało uczucie, które pojawiło się niespodziewanie pomiędzy nogami.

– Rozepnij mi płaszcz i przytrzymaj mnie chwilę, muszę coś sprawdzić. Nie patrz, dobrze? – poprosiła, starając się nie panikować. Na razie.

– Kochanie, daj spokój, przecież nic… O, kurwa!

Z rosnącym przerażeniem Ewa spoglądała na swoją dłoń, która po wyjęciu z majtek przypominała rekwizyt rodem z niskobudżetowego slashera, to na wyraźnie spanikowanego Adama. Co robić, co robić… Nie dostrzegła żadnych innych spacerowiczów, więc założyła, że będą musieli poradzić sobie sami. Najprościej i najlepiej byłoby od razu wezwać karetkę, ale zanim ta nadjedzie i znajdzie ich w parkowych uliczkach, może trochę minąć. Więc może Adam pobiegnie i podjedzie tu własnym autem? Tylko to też potrwa pewnie z kilkanaście minut, o ile nie dłużej, bo przecież zdążyli się w międzyczasie trochę oddalić od domu.

Ostatecznie, zupełnie nie zastanawiając się, czy ma to jakikolwiek sens, Ewa oparła się na ramieniu Adama i w taki sposób przeszła ostrożnie pod jedną z bram, gdzie przysiadła na szerokim gzymsie ogrodzenia. Tutaj przynajmniej ambulans szybko ich znajdzie. Bo że muszą wreszcie po niego zadzwonić, stawało się nadto oczywiste.

 

– Dobra, koniec żartów! – wysapała z wyraźnym bólem. – Weź telefon i… Adam! Uważaj!

Czerwieńszy niż palce Ewy, sportowy wóz z czarnymi jak smoła szybami pojawił się znikąd, podskakując na krawężniku oddzielającym jezdnię od szerokiego trotuaru. Przejechał w poprzek niego, bulgocząc liczbą cylindrów kilkukrotnie przekraczającą najnowsze trendy, i zahamował gwałtownie, buksując kołami na kostce brukowej. Dosłownie metr od Adama, który odruchowo wyskoczył przed maskę, jakby chcąc chronić co miał najcenniejszego.

– Co za kurwa debil! Zaraz ci, chłopie, przypierdolę! – Zerwał się i podbiegł do drzwi kierowcy, ale nagle zamarł wpół kroku, jakby wpadł na niewidzialną ścianę.

– Zamknij się i zbieraj żonę, bo dostanie wilka! No, pakuj ją do auta, ośle dardanelski! I mów, do którego szpitala jechać!

Przez dłuższą chwilę Ewa nie miała pojęcia, o co chodzi, tym bardziej że Adam zasłaniał widok na swojego rozmówcę. Czy raczej rozmówczynię, bo tyle była w stanie rozpoznać po samym głosie. Dopiero kiedy podniosła się z zimnego betonu, jej oczom ukazała się złotowłosa kobieta o figurze jak z żurnala i twarzy tak perfekcyjnej, że aż nienaturalnej. Wpatrująca się w nią bezczelnie wielkimi, przenikliwymi oczami.

– Przepraszam, pani właściwie kim jest? – Oparła się ręką o dach, powstrzymując Adama przed niezrozumiałą próbą wepchnięcia jej do wnętrza auta. Zaczęła powoli podejrzewać, kto zaszczycił ich nagłym pojawieniem

– Znajomą twojego męża Adama, szanowna Ewo, która zamiast zapierdalać z wami do szpitala na pełnej piździe, stoi jak goły na rogu stodoły i odpowiada na bzdurne pytania.

– Ale Adam nie jest moim…

– Ja jebię, stosunki rodzinne będzie mi tłumaczyła! Wsiadać mi do auta i nie gadać! Oboje! Już!

Ostatnie słowa nieznajomej zabrzmiały jak rozkaz, którego niewykonanie mogłoby nieść za sobą reperkusje o charakterze co najmniej międzygalaktycznym.

 


 

Lenistwo niedzielnego wieczoru udzielało się najwyraźniej także obsłudze poczekalni. Najpierw Adam, który pierwszy wybiegł z auta, nie mógł się doprosić o podstawienie choćby wózka, a kiedy wreszcie wziął sprawy w swoje ręce i na nich wprowadził Ewę do szpitalnego holu, okazało się, że dyżurujący lekarz jest akurat zajęty. Rozważał przez moment, czy w takim przypadku powinien zacząć od rękoczynów na pielęgniarce, czy raczej najpierw obrazić jej rodzinę, zwierzęta domowe i ugrupowanie, na które głosowała w ostatnich wyborach. Lecz wówczas stało się coś, czego ani on, ani Ewa się nie spodziewali. Nawet hiszpańska inkwizycja, z założenia przybywająca raczej niespodziewanie, byłaby bardziej na miejscu i w czas. O ile bowiem sama obecność Lili dawała pole do rozmyślań, o tyle jej podejście do nich, uspokojenie obojga i poproszenie o zajęcie miejsc siedzących w całkowicie pustej o tej porze poczekalni, było po prostu dziwne.

Siedzieli na tyle blisko recepcji, że powinni słyszeć całą rozmowę, lecz Lili, jakby doskonale o tym wiedząc, bez cienia skrępowania złapała niczego nie spodziewającą się pielęgniarkę za fartuch, przeciągnęła przez ladę i zaczęła szeptać jej coś na ucho. Ani Adam, ani Ewa mieli nigdy się nie dowiedzieć, jakie słowa wówczas padły, ale reakcja recepcjonistki była jedną z bardziej zastanawiających rzeczy, które kiedykolwiek widzieli w życiu. Najpierw złośliwy uśmieszek znikł z jej twarzy. Następnie rumiana, różowiutka cera zaczęła błyskawicznie blednąć, ustępując trupiej siności, a oczy otworzyły się tak szeroko, jakby miały zaraz wypaść z orbit. Potem, w momencie, w którym Lili wyciągnęła rękę w ich stronę, pielęgniarka spojrzała rozbieganym, przerażonym wzrokiem, ostatkiem sił wyrwała się z uścisku i pędem wybiegła na korytarz, zrzucając zalegające na blacie dokumenty.

Nie minęła minuta, jak wróciła cała przejęta w towarzystwie koleżanki, sanitariusza z wózkiem i – co najważniejsze – doktora. Tego samego, który miał być ponoć bardzo zajęty, a tymczasem pędził przez korytarz tak szybko, jakby gonił go rozjuszony behapowiec, wespół z inspektorem skarbówki i kontrolerem urzędu pracy. Kiedy wreszcie posadzili Ewę na podstawiony wózek i już-już mieli odjechać z nią w głąb szpitala, Lili podeszła do nich władczym krokiem, stopując całe towarzystwo jednym gestem. Spojrzała na Ewę swoimi nieludzko przenikliwymi oczyma, kucnęła naprzeciwko i nie pytając o pozwolenie, położyła rękę na jej brzuchu. Równocześnie przymykając powieki, jakby pomagając sobie w skupieniu.

– Będzie dobrze! – oznajmiła po dłuższej chwili, podnosząc wzrok i uśmiechając się tajemniczo do Ewy, po czym przeniosła oczy na zszokowanego Adama. – Nie martwcie się, a przynajmniej nie dzisiaj. Macie jeszcze czas. Wszyscy troj… czworo? – Zamrugała, pierwszy raz tracąc absolutną pewność, czy w tym przypadku także miała rację.

 

Choć bardzo tego pragnął, nalegał, prosił i naciskał, Adam ostatecznie nie został wpuszczony na oddział, a Lili w tym akurat najwidoczniej nie miała zamiaru mu pomagać. Siedział w poczekalni i odliczał wyjątkowo wolno płynący czas, starając się zebrać myśli, co szybko okazało się zajęciem równie irytującym, co skazanym na porażkę. W czym wcale nie pomagało mu milczące towarzystwo coraz bardziej zastanawiającej towarzyszki.

Skąd ona się tam w ogóle wzięła i jaki miała cel? Co właściwie zaszło pomiędzy nią a recepcjonistką? Dlaczego lekarza najpierw miało nie być, a po ledwie kilku chwilach przybiegł w te pędy, zachowując się, jakby Adam był co najmniej ordynatorem, a Ewa jaśnie panią ordynatorową? I skąd, do jasnej cholery, kurwy nędzy i na wszystkie bóstwa, Lili wiedziała, co od pewnego czasu pokazywało USG?

Chciał ją o wszystko bardzo dokładnie wypytać, ale za każdym razem, kiedy tylko otwierał usta, momentalnie go uciszała. W końcu, po dobrej godzinie wzajemnych podchodów, odgarnęła na bok włosy i odwróciła się do Adama półprofilem. Wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt na przeciwległej ścianie, przywołała na pełne usta tajemniczy uśmiech i ciepłym, niemal czułym głosem, zaczęła mówić:

– Nie pytaj o nic, bo i tak nie uzyskasz żadnych satysfakcjonujących odpowiedzi. I przestańże wreszcie wyrywać włosy z głowy! Nic złego się nie stało, najedliście się oboje strachu, ale teraz już wszystko będzie w porządku. Tylko następnym razem, zamiast siać panikę, od razu dzwońcie! – Podała wizytówkę z numerem telefonu. – Wystarczy, że powiecie, że chodzi konkretnie o Ewę, a otrzymacie wszelką możliwą pomoc. We wszystkim, co tylko będziecie potrzebowali.

– Ale ja nie…

– Nie przerywaj mi! – warknęła, ponownie doprowadzając skuloną za ladą recepcjonistkę na skraj zawału, więc momentalnie znów ściszyła głos. – Tyle mogłam dla was zrobić. I chociaż wydaje mi się, że ostatnio powiedziałam ci to samo, tym razem bądź pewien, że już więcej się nie spotkamy. Niezależnie od waszych starań i poszukiwań. Po prostu nie. Chyba, że… – Zastanowiła się, mrużąc oczy. – Ale to skrajnie mało prawdopodobne. Wyczerpaliście już swój limit moich… objawień i następnym razem naprawdę będziecie musieli sami sobie poradzić z problemami. Jakie by one nie były. A w ogóle, to…

 

W tym momencie oboje usłyszeli skrzypienie uchylanych drzwi na końcu korytarza, równocześnie odwrócili głowy w tamtą stronę i zobaczyli Ewę. Idącą powoli i ostrożnie, lecz o własnych siłach. Lekko tylko podtrzymywaną przez pielęgniarza i dyskutującą zawzięcie z drepczącym obok niej lekarzem. Na widok ukochanej Adam poderwał się jak oparzony z krzesełka, nie zważając na to, że Lili najwyraźniej nie skończyła jeszcze przemowy.

Podbiegł do Ewy i z miejsca wypytał zarówno ją samą, jak i towarzyszącego jej doktora o wszystkie zarówno najważniejsze z ważnych, jak i najmniej istotne z nieistotnych szczegóły. I dopiero wtedy wziął ją pod rękę, odwrócił i chciał jeszcze raz, tym razem wspólnie, podziękować Lili. Nawet, jeśli i tym razem nie miał bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.

Ale jej już nie było.

 




 

CZĘŚĆ IX: Adam, Ewa i cała reszta, czyli gody miedziane, w cynę oprawne (1/3)

 

Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam!

Nic gorszego na świecie nie przytrafia się nam,

Nie wierz nigdy kobiecie, nie ustępuj na krok,

Bo przepadłeś z kretesem, nim zrozumiesz swój błąd.

Ledwo nim dobrze pojmiesz swój błąd, już po tobie...”

 

Budka Suflera “Nie wierz nigdy kobiecie”

 


 

PIĄTEK WIECZÓR – PROLOG

 

Przykryta szczelnie puszystym kocem kobieta leniwie przerzucała strony kolorowego magazynu, zerkając niespokojnym wzrokiem na wskazówki zegara, dochodzące właśnie do niemal idealnego pionu. O ile dalekiego skrzypnięcia furtki nie była jeszcze całkowicie pewna, to szczęku przekręcanego w zamku klucza nie mogła pomylić z niczym innym. Poderwała się gwałtownie z wygrzanego długim posiedzeniem fotela, zrzucając pismo na podłogę i wybiegła na korytarz. Nie zważając specjalnie ani na bose stopy, ani tym bardziej coraz szerzej rozchylający się pod naporem jej krągłości zwiewny szlafrok.

Odziany w wełniany płaszcz mężczyzna domknął plecami drzwi i możliwie cicho porozstawiał po kątach ciężkie walizy, dzięki których zawartości udało mu się we względnym komforcie przeżyć ponad dwa tygodnie poza domem. Rozwiesił wierzchnie odzienie, zzuł wilgotne od topniejącego śniegu buty i w samych tylko spodniach oraz koszuli wkroczył do przedpokoju. Po zapaleniu światła ukazała mu się stojąca naprzeciw w zalotnej pozie, rozpromieniona pani domu.

 

Rzuciła się na niego niczym wygłodniała kotka na wyjątkowo dorodną mysz i z miejsca wpiła stęsknione usta we wciąż zimne wargi, zastępując tym całkowicie jej zdaniem zbędne słowa powitania. Smakował tanią kawą ze stacji benzynowej, mocno już zwietrzałą gumą do żucia i przede wszystkim rozpalającym do białości, czterdziestoparoletnim facetem.

Odnalazł szybko pasek szlafroczka, rozplątał go i zsunął do wysokości bioder. Przyklęknął ostrożnie, składając długie, mokre pocałunki na ogromnych, liczących sobie nieco ponad pięćdziesiąt wiosen – czy przy aktualnej pogodzie raczej zim – piersiach. Po czym wstał i przytulił czule ich posiadaczkę, gładząc powolutku pachnące różanymi perfumami włosy.

 

Miała ochotę oprzeć go o ścianę, ściągnąć spodnie i połknąć całego. Nieważne, że po wielogodzinnej podróży miałby jesiotra… znaczy: penisa raczej drugiej świeżości. I tak zostałby wylizany do czysta.

Miał ochotę opuścić i tak już odsłaniające niemal wszystko okrycie na podłogę, obrócić tyłem i wycałować najintymniejsze zakamarki, a potem kochać się do utraty tchu. Choćby nawet tutaj, w korytarzu, na minuty przed wybiciem północy.

 


 

SOBOTA

 

Spoglądałam to na ekran leżącego na kuchennym blacie tabletu, to ostateczny wynik wyjątkowo ciężkiej, ciągnącej się od samiutkiego świtu harówki. I chociaż miałam plan popracować jeszcze nad wyglądem czekoladowych babeczek w kształcie serduszek, po prawdzie już mi się nie chciało. I tak upieczenie trzech wypełnionych nimi po brzegi blach okazało się dalece bardziej czasochłonne i pozostawiło po sobie znacznie większy bajzel, niż zaplanowałam. Czasami podejrzewałam, że te wszystkie filmiki o gotowaniu, w których ciasta zawsze równiutko wyrastają, steki są idealnie wysmażone, a kucharki mają nieskazitelny makijaż – o cyckach nie wspominając – są jakimś wyjątkowo perfidnym oszustwem.

Do tego wszystkiego coraz mocniej irytowały mnie docierające z salonu podejrzane odgłosy, świadczące o wyjątkowo szampańskiej zabawie. Wzglnie przelatującej przezeń trąbie powietrznej. Przy czym jedna opcja wcale nie wykluczała drugiej.

– Ewa…

Zignorowałam rozpaczliwe wezwanie o ratunek i zabrałam się za układanie wzorku z kolorowych kuleczek na wciąż lepkim lukrze.

– Ewa!

Jestem spokojna. Jestem niebiańskim lotosem na tafli…

– Ewa! Pomocy! Bo mnie tu zaraz zjedzą! Aaa, no, co wy…

Westchnęłam, umyłam ręce, zawiesiłam fartuszek na wieszaku i założyłam zdjętą zawczasu, błyskającą całkiem sporym brylantem, złotą obrączkę na palec. Zastanawiając się poważnie czy wyjść nie tylko z kuchni, ale najpierw z siebie, a potem w ogóle z domu. Przynajmniej do wieczora. Ostatecznie musiałam sobie radzić sama przez dobrych kilkanaście dni, w których nawarstwiło mi się wyjątkowo dużo własnych – ale nie uprzedzajmy faktów – spraw do załatwienia, więc teraz Adam mógł się trochę pomęczyć. O ile przeżyje, co wcale nie było takie oczywiste.

– Matko Boska Częstochowska, widzisz i nie grzmisz! Czy tobie czasem, Adam, sufit na łeb nie spadł? – Załamałam ręce.

– A co, twoim zdaniem, mam teraz zrobić? Nie ma co, nie tylko urodę odziedziczyły po… Lilka, litości! Zostaw tego kapcia!

– Spokój ma być! Lilia, tatuś coś ci powiedział, prawda? Odłóż to! – powiedziałam zdecydowanym, lecz równocześnie możliwie delikatnym tonem. Ostatecznie nikt nikogo jeszcze nie zamordował.

Jeszcze – to dobre słowo.

 

Ośmio(niemalże)latka o płomiennorudych lokach, do tej pory konsekwentnie ignorująca obecność swej rodzicielki, odwróciła wreszcie wzrok. Chociaż niebiańska twarzyczka cherubinka potrafiła błyskawicznie roztopić lód w nawet najzimniejszych sercach, aż za dobrze znałam czające się w szmaragdowych oczkach iście piekielne ogniki. Mrugnęła kilka razy, jakby czekając czy jej odpuszczę, ale w końcu posłusznie odłożyła niedoszłe narzędzie zbrodni, fukając pod przeuroczym, nieco zadartym noskiem. Co do którego Adam miał całkowitą rację, że odziedziczyła go po mnie.

– Zuzia, proszę odwinąć tatę! – Skierowałam wzrok na drugie diablątko, będące niemal dokładną kopią pierwszego, tyle że z, o dziwo, prostymi włosami i oczami barwy szafiru, czające się za rulonem zrobionym z dywanu, szczelnie nadzianym Adamem. Jak do tego doszło, nie wiem.

– A w ogóle, która jest godzina? Macie trzydzieści minut do wyjścia! – prychnęłam.

– Mamusiu, a nie możemy…

– Nie, nie możecie. Wiecie dobrze, że macie dzisiaj przedstawienie, więc marsz się przebrać! Dam wam tylko świeże mufinki na drogę. No, a teraz uciekać do siebie! Ale już!

Sapiąc z dezaprobatą, rozwinęłam burrito z Adama, wyglądającego po całej operacji wyjątkowo mało apetycznie.

– Jaki stary, taki głupi! – podsumowałam z uśmiechem, ale i bez tego wiedziałam, że nie poczułby się urażony moim komentarzem. – A tak na serio, podwieziesz dziewczynki do filharmonii?

– Do jakiej niby?

– A ile mamy ich w mieście? Weź ty się obudź może, bo następnym razem jak zostaniesz z nimi sam, to cię żywcem w ogródku zakopią, albo w najlepszym razie na trzy zdrowaśki do pieca wsadzą! Mówiłam ci przecież jeszcze wczoraj, że cała klasa wybiera się na musical dla młodszych widzów.

– Ale przecież sobota jest! Coś mi umknęło?

– Widocznie taki mieli wolny termin. – Wzruszyłam ramionami. – Zresztą, ty się w ogóle powinieneś cieszyć, że szkoła zabiera ci córki do przybytków kultury wyższej, a nie tylko na kolejne przygłupie filmy, połączone ze żłopaniem rozwodnionej coli i wpierdzielaniem popcornu, utaplanego w syntetycznym aromacie masła. Albo wiesz co? – Zastanowiłam się głośno, zerkając na mimo wszystko nadal nie dość przytomnego Adama. – Lepiej może ja pojadę? I tak mam sprawę do wychowawczyni, więc…

– Jesteś pewna? Bo ostatnim razem chyba się nie dogadałyście – rzucił z wyraźnym powątpiewaniem.

Nie będę zaprzeczać, że owym ostatnim razem zdążyłam poddać w wątpliwość kompetencje jej samej, placówki, w której uczyła, ciała pedagogicznego ogólnie oraz zbierałam się do powiedzenia czegoś wybitnie wulgarnego na temat ministra edukacji, gdy mi wyjątkowo nieuprzejmie przerwano. Przecież to nie moja wina, że pańcia, która teoretycznie mogłaby być moja córką, zaczęła prawić mi jakieś pierdoloty na temat (nie)wychowania moich prawdziwych dzieci.

– Dogadałyśmy się czy nie, i tak muszę jeszcze coś załatwić po drodze. A ty się w międzyczasie doprowadź do jakiegoś sensownego stanu, dobrze? Ale takiego naprawdę porządnego, bo mam dla ciebie niespodziankę! – Uśmiechnęłam się zalotnie i zatrzepotałam powiekami niczym podlotka, dodając już w myślach: i to nie jedną.

 

Pojechałam, zrobiłam, co miałam zrobić, wróciłam i już od samego progu zostałam wyjątkowo namiętnie przywitana przez gładziutko ogolonego, wypachnionego i przede wszystkim pełnego werwy męża, nieukrywającego nawet swych niecnych zamiarów. Zanim zdążyłam zaprotestować albo chociaż ściągnąć kozaki, zaszedł mnie od tyłu, podwinął spódnicę, uklęknął i bez dalszych ceregieli zaczął obcałowywać, kierując się jednoznacznie w kierunku majtek. Do czego na razie nie mogłam, czy raczej nie chciałam, dopuścić.

– Zaczekaj chwilę, może się rozbiorę, odświeżę…

– Nie! Bądź taka jak teraz, proszę. Tak bardzo mnie to podnieca! – Ponownie dobrał się do moich krągłości.

– Dobra, dobra, cwaniaczku! Zmykaj do sypialni i zaczekaj parę minut!

Zachwycony nie był, jednak posłusznie wykonał polecenie, co dało mi czas na spokojne przygotowanie się na nadejście nieuniknionego. Niby przemyślałam wszystko dokładnie i byłam absolutnie pewna uczuć Adama, lecz mimo tego wcale nie czułam specjalnego przekonania, że wszystko odbędzie się zgodnie z misternym planem.

 

Zaczęłam wręcz żałować, że nie dałam się ponieść emocjom zeszłego wieczoru. Może wtedy wszystko przebiegłoby łatwiej? Jak mawiała młodzież: na całkowitym spontanie? Albo nie mawiała? Skąd ja to w ogóle mogłam wiedzieć? Przecież Adam był wówczas – a skoro twierdził, że był, to ja mu wierzyłam – wyposzczony długą rozłąką, i pomimo aż nadto widocznego zmęczenia bardzo chętny na nocne amory. Wystarczyłoby, żebym się rozebrała, przyciągnęła go do siebie, a potem wszystko potoczyłoby się samo. Chociaż z drugiej strony, czy naprawdę chciałabym ujawnić mój tak długo przygotowywany prezent na kanapie, lub co gorsza podłodze w salonie? Raczej nie.

Celowo założyłam wysokie, uszyte z nieprześwitującego, wytłaczanego żakardu majtki, szczelnie zakrywające wszystko, co znajdowało się pod nimi. A kiedy już znalazłam się w nich na łóżku, jak najdłużej odwodziłam Adama od zajęcia się ową zasłoniętą częścią ciała. Najpierw pozwoliłam mu czule całować twarz, szyję, dekolt i w końcu same piersi, uwolnione w międzyczasie ze stanika. Tak bardzo spragnione miękkiego dotyku pożądliwych ust. Następnie przekręciłam się na bok, by mógł choć chwilę pobawić się brzuszkiem, boczkami i wszelkimi pozostałymi nadmiarami mojej erotycznej powierzchni użytkowej. Choć wciąż do końca nie pojmowałam fascynacji owymi dojrzale pełnymi kształtami, nie ukrywałam też, że bardzo odpowiadało mi takie zaangażowanie. Aż w końcu, gdy nie mogłam już dłużej powstrzymywać coraz odważniejszych zapędów, oparłam się plecami o wyłożone poduszkami wezgłowie.

– Kochanie, mam taką sprawę… – zaczęłam nieśmiało, jakbym znów była nastolatką, cichaczem umówiła się z którymś z ówczesnych amatorów moich krągłości i akurat chciała ujawnić nie wszystkim pasujący fakt, że już wtedy było mi mocno nie po drodze z maszynką do golenia. – Tę niespodziankę, o której ci mówiłam. Mam nadzieję, że nie będziesz zły i…

– Daj spokój! Przecież wiem, że nie zrobiłabyś nic… niewłaściwego. – Adam przeciągnął ręką po nieco ostatnio zapuszczonych, miejscami lśniących srebrem włosach, po czym wsparł się na łokciach, podskubując lekko szeroko rozłożone uda. – No, mówże wreszcie, o co chodzi!

– To lepiej może pokażę. Tylko proszę, bądź spokojny! – Roześmiałam się zdecydowanie nie tak swobodnie, jak zamierzałam.

 

Wsunęłam palce pod gumkę majtek i powolutku, centymetr po centymetrze, zaczęłam je zsuwać. Obserwowałam uważnie reakcję Adama, przechodzącą od lekkiego zaskoczenia, przez szczere zdziwienie, po ciężki szok.

– Ewuś, ja po prostu nie wiem, co powiedzieć… – wykrztusił wreszcie. – Nawet bym nie pomyślał, że mogłabyś…

– A co, brzydka jestem? – Zarumieniłam się, mając nadzieję, że przy tym świetle nie będzie to zbytnio widoczne.

– Oczywiście, że nie! Rozumiem, że chciałaś mi zrobić prezent, ale czemu teraz? Po tylu latach? Przecież tyle razy ci mówiłem, że nie musisz się niczego wstydzić! Jesteś dla mnie najpiękniejsza i nie chcę, żebyś zmieniała coś w sobie na siłę! Dlaczego po prostu nie powiedziałaś mi o swoich planach?

 

Westchnęłam głośno. Nie chciałam zaczynać dyskusji po raz setny, bo i tak nie doszłabym do żadnych wniosków ponad te, które znałam od poprzednich dziewięćdziesięciu dziewięciu rozmów. Wiedziałam doskonale, że Adam kochałby mnie nawet, gdybym była obwisła, niedomyta i puszczała się na boku. Naprawdę. Uczucia, jakie żywił w stosunku do mnie, były chwilami tak niesamowicie naiwne, że aż było mi go żal. Autentycznie i szczerze. Mogłabym regularnie oddawać się dzikim orgiom z udziałem stada murzyńskich pytongów i kłamać w żywe oczy, że jestem absolutnie wierna, a on i tak uwierzyłby mi bez mrugnięcia okiem.

Natomiast ja nie do końca kochałam samą siebie. A przynajmniej nie zawsze i nie tak mocno, jakbym sobie tego życzyła.

Cała historia zaczęła się, jak nietrudno zgadnąć, od teoretycznie najwspanialszego czasu w życiu kobiety. Nie, nie mogłam zaprzeczyć, że nasze przecudowne, zdrowiutkie jak rydze i śliczne niczym aniołki – choć, jak wspomniałam, o naprawdę szatańskim usposobieniu – córeczki były najpiękniejszym darem, jakie dało mi życie. Niestety cena, którą zapłaciłam za owe dwa szczęścia, była duża. Bardzo duża. Czego, starając się nie wchodzić w równie zbędne, co momentami drastyczne i mało przyjemne szczegóły, najbardziej widocznymi skutkami były pokrywające mi dół brzucha blizny: po cesarce, abdominoplastyce, liposukcji… I chociaż dobrze wiedziałam, że wszystkie one nie były moim wymysłem, tylko zaleconą przez dyplomowanych lekarzy absolutną koniecznością, a Adam regularnie nie tylko pielęgnował, lecz i otwarcie i bez skrępowania pieścił te rejony mojego ciała, i tak przez długi czas czułam do siebie jawne obrzydzenie. A nawet jeśli z czasem przeszło ono w „tylko” niechęć czy ostatecznie chłodną akceptację, zdawałam sobie sprawę, że jedynie dzięki dobrodziejstwom nowoczesnej chirurgii plastycznej nie wyglądam jak podstarzała, rozlazła morsica.

Aha, jeżeli jakaś głupia pizda uważa, że moje córki powinny obchodzić wydobyciny zamiast urodzin, a ja zoperowałam sobie brzuch dla własnej próżności, niech od razu wypierdala. Bo zakurwię z laczka i poprawię z kopyta. A gdyby nadal jakimś cudem żyła, w co szczerze wątpię, dobiję ją morderczym ciosem kung-fu-cyca.

 

Niemniej, jak słusznie dopytywał Adam, skoro ślady po ciąży i porodzie przeszkadzały mi od lat, dlaczego zdecydowałam się na ich ukrycie dopiero teraz? To był dłuższy temat, na którego omówienie przyjdzie jeszcze czas.

– Powiedz mi, tylko naprawdę szczerze, czy taka ci się podobam? – spytałam jeszcze raz.

– A co dokładnie masz na myśli? Bo nie mogę się zdecydować, od czego zacząć – błądził ciekawskim wzrokiem po moim ciele.

– No… wszystko!

Nijak nie dziwiło mnie, że Adam mógł poczuć się nieco rozproszony aktualnym widokiem. Byłam bowiem ogolona. Calutka. Pierwszy raz, od kiedy byliśmy ze sobą, wydepilowałam się do absolutnego zera, co po moim wcześniejszym upodobaniu do wyjątkowo swobodnego zarastania musiało być dla niego nielichym wstrząsem. A do tego dorobiłam się pewnej… ozdoby. W pół drogi pomiędzy wzgórkiem a pępkiem widniał, lśniący srebrem rozpostartych na niemal cała szerokość podbrzusza skrzydeł, odziany w zwiewną, perłowobiałą szatę, złotowłosy anioł. Czy raczej anielica, którą autorka zaopatrzyła – nie do końca zgodnie z pierwotnym intencjami – w miejscami wyjątkowo okazałe walory.

– Jesteś taka… chwila, moment! – Zmarszczył brwi, wreszcie domyślając się pewnych niewygodnych faktów. – A kto ci właściwie zrobił ten tatuaż?

 

I cóż miałabym ci teraz rzec, Adamie? Że udałam się w gościnę do panienki Sofii? A i owszem. Czy odwiedziłam jej pracownię? Tak. I to dalece więcej razy, niźli wymagały tego nasze wzajemne stosunki… zawodowe. Nie będę wszakże ukrywała, że twój niespodziewany wyjazd, mający na celu wizytację prowincjonalnych filii firmy, mimo mych początkowych obiekcji, okazał się mi wielce na rękę. Lecz zacznijmy od początku, bo zaraz się nam wszystko pochędoży.

 


 

Tak więc, nie zaczynając zdania od „tak więc”, po kolei: who the fuck is Justin… Sofi? Sofia? Sofija? W sumie bez różnicy. Ona sama używała zamiennie chyba wszystkich możliwych form swojego imienia, więc i ja będę je odmieniała – lub nie – jak mi się tylko żywnie spodoba. I chociaż była po prostu naszą swojską Zośką, nigdy nie zauważyłam, by przedstawiła się komukolwiek i kiedykolwiek w ten akurat, najwłaściwszy przecież sposób. Nawet w najbardziej oficjalnej sytuacji. A kiedy raz czy drugi ja sama ją tak nazwałam, mało mnie nie pogryzła. Widocznie artystki tak mają, że muszą być we wszystkim wyjątkowe i oryginalne, nawet jeśli próżno szukać w tym sensu oraz celu.

Ano, jest ona moją… znajomą. I na tym określeniu poprzestańmy, chociaż nie do końca oddaje nasze faktyczne relacje. Do dzisiaj nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić, jakim cudem nasze drogi w ogóle się skrzyżowały. Tym bardziej że nastąpiło to w typowo biznesowej atmosferze, przy okazji spotkania dotyczącego jakiegoś projektu reklamowego, nad którym podówczas intensywnie pracowałam. I właśnie wtedy, w otoczeniu garsonek, kołnierzyków i nadętego korpobełkotu, pierwszy raz objawiła mi się Sofia. W stylówce zawierającej się w przedziale gdzieś pomiędzy papużką na ciężkim kacu a majakami tatuażysty po srogich pigułach.

Przyznaję, że i ja, podobnie jak chyba wszyscy inni, zastanawiałam się, co ona właściwie tam robiła. Nawet rozmowa nie rozwiała moich wątpliwości. Niby na wszystkie czysto zawodowe pytania odpowiadała bardzo rzeczowo, lecz jednocześnie robiła to jakby od niechcenia i mocno pretensjonalnym tonem, spotęgowanym dodatkowo przez jej specyficzny sposób wyrażania się, na które składały się głównie krótkie, niejednokrotnie tak oryginalne pod względem zarówno składni, jak i użytego słownictwa konstrukcje zdaniowe, że aż musiałam się zastanawiać, co ich autorka naprawdę miała na myśli. No, i nie mogłam zapomnieć o wisience na leczo – do tego wszystkiego Sofi jeszcze bluzgała. Klęła na czym świat stoi, wyzywała, rzucała mięsem, nadużywała słów uważanych powszechnie za obraźliwe. Czasami jak szewc w ciężki poniedziałek, innym razem jedynie jego pomagier, niemniej generalnie poniżej pewnego stężenia podwórkowej łaciny na jednostkę czasu nie schodziła. Choć miałam wrażenie, że w mojej obecności bardzo pilnowała się, by tego nie robić. Co wychodziło jej po prawdzie dość… chujowo.

Skąd w takim razie Adam miał do mnie aż takie pretensje? Czy chodziło tylko o to, że Sofia wyglądała i zachowywała się nad wyraz oryginalnie? Cóż, mogłabym stwierdzić, że tak. Że przesadza, robi z igły widły i w swojej zazdrości – a nie ukrywajmy, jest zazdrośnikiem, choć bardzo stara się tego nie okazywać – coś sobie uwidział.

Do pewnego momentu wydawało mi się, że i ja jestem przewrażliwiona, lecz bardzo szybko sama zainteresowana wyprowadziła mnie z błędu. Ona naprawdę mnie podrywała! Tak ostentacyjnie, że było to chwilami aż przykre. I dopiero któraś z kolei moja ostra reakcja, polegająca na zebraniu przez Sofię opierd… wyjątkowo dosadnej reprymendy przy świadkach, ostatecznie przystopowała dziki galop jej końskich zalotów. Dodatkowo usankcjonowany przeze mnie takim ograniczeniem wspólnych kontaktów, na ile tylko było to możliwe przy naszych ówczesnych zależnościach zawodowych.

W takim razie, skoro wszystko zakończyło się, zanim na dobre zaczęło, czemu miał służyć ten przydługi wstęp? Ano temu, że ów pozorny koniec miał stać się dopiero początkiem. Zalążkiem przygody, której finału nie spodziewałabym się nawet w najśmielszych snach. A zaczęło się bardzo niewinnie, od nadchodzącej wielkimi krokami okrągłej – jakby powiedział Adam: niczym moje kształty – dziesiątej rocznicy naszego zapoznania. I równocześnie siódmej…

 

A właśnie, bo zapomniałam! Jak już niektórzy co uważniejsi się zorientowali, Adam jest mi oficjalnie mężem, a ja jemu żoną. I mimo że myśleliśmy o zalegalizowaniu związku jeszcze w czasie, gdy robiłam za ciężarówkę, zdecydowaliśmy się zaczekać. Do, jakżeby inaczej, walentynek następnego roku. Bo chociaż oboje doskonale pamiętaliśmy – i pamiętamy do dziś – w jakich okolicznościach przebiegał nasz wieczorek (i poranek, i kolejny wieczorek…) zapoznawczy, wcale nie przeszkadzało nam to we wzięciu ślubu w tym właśnie dniu. Oraz rokrocznym celebrowaniu owej łączonej okazji w równie huczny, co rozbierany sposób.

Co prawda wciąż nie byłam wówczas w najlepszej formie, a zarówno Lilia, jak i Zuzia nadal wymagały wzmożonego nadzoru, zorganizowaliśmy takie przyjęcie, że głowa mała. Ze swoim i tylko swoim doborem gości, muzyki, kuchni oraz oczywiście kreacji. Bo kto niby powiedział, że panna młoda nie może założyć na ślub ametystowej sukni balowej o takim kroju, że pięknie odsłaniała błękitną podwiązkę? Podciągniętą mocno powyżej połowy uda? Jak się bawić, to się bawić, urzędnika poddać defenestracji i tak dalej.

Prezentów także nie brakło, na czele z dwoma podarkami, które wprawiły nas w niemałą konsternację. Pierwszy został nam wręczony dosłownie w biegu, gdy już na schodach urzędu zostaliśmy zatrzymani przez smukłą, zdecydowanie zbyt mocno umalowaną brunetkę, która złożyła nam ogólnikowe życzenia typu „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia”, otaksowała mnie wielce wymownie i oddaliła się. Podejrzanie szybko. Spojrzałam nierozumiejącymi oczami na (już wtedy) męża, który nie zwracając uwagi na zdziwienie stojących bliżej gości, od razu otworzył wciśnięte mu w dłoń nieduże pudełeczko. Z nieodgadnioną miną wpatrywał się dłuższą chwilę w dwa malutkie, złote kółeczka leżące bezładnie w środku, po czym zamknął pokrywkę i beznamiętnie wsunął upominek do kieszeni. W tamtym właśnie momencie zrozumiałam, że właśnie po raz pierwszy – i jak do tej pory ostatni – spotkałam jego byłą żonę.

 

Z drugim darem sprawa była bardziej zawiła. Mimo że przejrzeliśmy nagranie z uroczystości dosłownie klatka po klatce, a nawet podpytaliśmy pomagających nam Agatę i Andrzeja, nijak nie potrafiliśmy dojść, jak i kiedy wśród upominków pojawiła się zaskakująco pokaźna skrzyneczka. Wykonana z, jak dowiedzieliśmy się u jubilera, czarnego dębu i wyłożona bordowym aksamitem, w której spoczywał naprawdę niemały wisior. Przedstawiający zwiniętego w misterne sploty, szczerozłotego węża, o nie tylko rubinowych oczach, ale zarówno zębach, jak i łuskach wysadzanych diamentami. Owym – cytując jego własne słowa – „istnym dziełem sztuki” ten sam znawca tak się zachwycił, że z miejsca zaoferował nam jego odkupienie, oferując przy tym kwotę dość absurdalną.

Oczywiście transakcja, mimo przynajmniej dwukrotnie podbijanej ceny, nie doszła do skutku. Doskonale wiedzieliśmy, kto był darczyńcą i po trosze z głębokiego podziwu (a być może i szacunku?), a częściowo pewnie też czającej się w głębi duszy obawy o konsekwencje tego niegodnego czynu, postanowiliśmy, że nie rozstaniemy się z tak hojnym souvenirem. Odważyłam się go przymierzyć jedynie raz, a potem szybciutko, ku zresztą niewypowiedzianej uldze, zdeponowałam w skrytce bankowej. Gdzie, regularnie doglądany oraz podziwiany, spoczywa spokojnie po dziś dzień, czekając na… sami nie mamy pojęcia, co.

 

Wracając zaś do sedna historii, zgodnie z niepisaną tradycją panującą w firmie Adam został wysłany w jedną z długich delegacji, z której miał wrócić dosłownie na styk przed naszym świętem. Albo i nawet zaraz po nim. Oczywiście pożegnałam go odpowiednio – przyznaję, że więcej niż jeden raz – i już w trakcie tych czułości zaczęłam się zastanawiać, czy nie skorzystać z okazji i sprawić mu jakąś wyjątkową niespodziankę? A może nie tylko jemu, ale i sobie samej? Myślałam tak i myślałam, aż wreszcie, bodaj dzień czy dwa po jego wyjeździe, przypomniałam sobie, czym w wolnych chwilach zajmuje się Sofi. Sofija. Sofia. A jak już tam sami chcecie.

 

Spotkanie pierwsze

 

Umówiłyśmy się w kawiarni, gdzie przy odpowiednio kalorycznym kawałku ciasta i jeszcze większej, solidnie podlanej śmietanką kawie, spokojnie sobie wszystko wytłumaczyłyśmy. No, może nie do końca spokojnie oraz zdecydowanie nie wszystko, lecz to miało się dopiero okazać. Niby po raz kolejny oznajmiłam Sofi, że widzę się z nią w bardzo konkretnej sprawie i ma nie próbować żadnych flirtów czy innych podchodów, a i ona znów obiecała, że nie będzie niczego kombinowała. Ale, jak śpiewał klasyk, nigdy nie wierz kobiecie. Przenigdy i pod żadnym pozorem! Bo o ile podejrzanie szczegółowe rozważania dotyczące relacji z Adamem mogłam jeszcze jakoś wytłumaczyć, to cokolwiek intymne pytanie, czy – cytując dosłownie – golę bobra, już niekoniecznie. Tym bardziej że zaraz po nim Sofia chciała mi zrobić zdjęcia. Jak nietrudno się domyślić, tamtego dokładnie miejsca. Że niby potrzebowała ich dla lepszego opracowania projektu, ale coś mi w jej toku myślowym wyjątkowo nie pasowało. Ostatecznie stanęło na tym, że sfotografuję się sama i wyślę jej, co trzeba, a ona wszystko przygotuje i na koniec omówimy jedynie detale.

Dopiłyśmy więc, dojadłyśmy oraz umówiłyśmy na dzień następny. I wtedy zaczęło się na całego.

 

Spotkanie ponowne

 

Cały lokal, nazywany szumnie „studiem tatuażu”, był tak naprawdę pojedynczym pokoikiem w oficynie kamienicy w ścisłym centrum miasta, gdzie swego czasu urzędowała równie kameralna fryzjerka czy inna kosmetyczka. Może przez stereotypowy wizerunek takich przybytków, a może i wygląd samej Sofi, spodziewałam się zastać tam co najmniej świątynię kultu Belzedupa. Tymczasem wnętrze było bardzo jasne, niemal szpitalnie sterylne i gdyby nie ledwie kilka reprodukcji jej – a przynajmniej tak założyłam, bo podpisane nie były – prac wiszących na ścianach, nikt na pierwszy rzut oka nie domyśliłby się zakresu oferowanych w lokalu usług.

Sama właścicielka przybytku przywitała mnie aż nazbyt (znowu!) serdecznie i od razu przeszła do rzeczy. Oczywiście z właściwą sobie gracją, wyczuciem chwili oraz grzecznością:

– Dobra, rozbieraj się. No, co się gapisz, muszę przymierzyć wzory! – wyjaśniła szybko, trzymając w ręku pliczek czegoś, co wyglądało jak podkolorowana, cieniutka kalka techniczna.

O tyle dobrze, że założyłam łatwą do podwinięcia – czy nawet ściągnięcia, chociaż zakładałam, że nie będzie to konieczne – spódnicę i możliwie nie-seksowne majtki, których znalezienie w czeluściach szafy okazało się wcale nie takie proste. Niemniej już po kilku chwilach półleżałam wygodnie na leżance… szezlongu… dziwnym czymś między łóżkiem a fotelem, a Sofia po kolei prezentowała mi wzory na ekranie laptopa. Równocześnie przykładała ich szablony do dołu mojego brzucha, za każdym razem naprzemiennie to krzywiąc się z uzyskanego efektu, to podejrzanie uśmiechając. Ostatecznie, po odłożeniu ostatniego rysunku, zastanowiła się dłuższą chwilę i rozpoczęła rozmowę. Jak miało się z czasem okazać, wyjątkowo brzemienną w sutki… znaczy: skutki.

– Słuchaj, Ewa, tak do niczego nie dojdziemy. Powiedziałaś mi, że w żaden sposób nie jesteś mną zainteresowana. Trudno, kurwa, nic nie poradzę. Ale poprosiłaś mnie o zrobienie tatuażu, chociaż przecież mogłaś pójść do kogoś innego. Nie pytam nawet, czemu to zrobiłaś, ale doceniam gest i dlatego zrobię ci wszystko najlepiej, jak tylko potrafię. Jak dla siebie, a nie na odpierdol! Wyjebane w kosmos będzie! Tylko mam dwa warunki. No, może trzy.

– Jakie? – spytałam z pewną obawą.

– Po pierwsze, będę cię dotykać. Wybacz mi, ale wybrałaś takie miejsce, że czy chcę, czy nie chcę, nie raz położę rękę na twojej cipce.

– Sofi!

– Ewa! No co? – Udała wielce oburzoną. – Wiesz przecież, że taka już jestem i takie mam słownictwo! Ja pierdolę, cnotka się znalazła! Co ty myślisz, że ja nie widzę, jak patrzycie na siebie z Adamem? Jakie masz w oczach wściekłe kurwiki? Mogę się tylko domyślać, co wyrabiacie razem! – Uśmiechnęła się wyjątkowo nieprzyzwoicie. – Ale wracając do tematu: mówiłam ci już w kawiarni, że powinnaś się ogolić. Nie dla mnie, chociaż nie ukrywam, że byłoby mi wtedy dużo łatwiej wszystko ogarnąć. A i tatuaż będzie wyglądał lepiej bez tych… krzaków. Dla siebie to zrób. I swojego mężczyzny. Jak uznacie, że wam to nie pasuje, za parę tygodni wszystko znów zarośnie.

– No dobra, ale co ty masz z tym wspólnego? – Wciąż nie byłam pewna, dokąd to wszystko zmierza.

– Bo sama chcę wydepilować ci piczkę. To jest mój drugi warunek.

– I… co dalej? – Byłam tak zniesmaczona jej propozycją, że nawet nie próbowałam udawać przyjaznego tonu.

– Chcę cię zobaczyć. Bez ubrania. I właśnie tak chcę cię wytu… wytatuo… bladź! Żebyś była goła. Calutka, jak cię bozia stworzyła. I wtedy zrobię ci tak zajebisty tatuaż, że kutasy będą lecieli z nieba! I powiem więcej: nic za to od ciebie nie wezmę. To będzie mój prezent dla ciebie. W zamian za to, że będę cię mogła oglądać przez te kilka godzin. Nie chcesz mnie? Nie ty pierwsza! – Pozornie niedbale wzruszyła ramionami, choć jej głos aż kipiał od emocji. – Ale tego jednego pragnę i nie przekonasz mnie do zmiany decyzji! Za to obiecuję ci, że nigdy już nie poproszę o nic podobnego!

– To wszystko?

– To wszystko!

– To do widzenia.

Zeskoczyłam z leżanki, poprawiłam majtki, z powrotem naciągnęłam spódnicę na uda, szybko narzuciłam płaszcz i wyszłam, nie odwracając się. Błagalną prośbę o powrót, rzuconą spanikowanym głosem, dyplomatycznie zignorowałam.

Następna godzina zeszła mi na kontemplacji widoku za oknem kawiarni w towarzystwie kolejnej kawy, kolejnego ciasta i kolejno następujących po sobie telefonach do trojga najbliższych mi osób. Nie, żebym miała do nich konkretne interesy, ani tym bardziej dzieliła się swoimi planami i przemyśleniami. Po prostu bardzo chciałam usłyszeć ich głosy i upewnić się, że wszystko w porządku. A w przypadku dziewczynek dodatkowo potwierdzić, że wrócą ze szkoły nie wcześniej, niż wynikało to z ich aktualnego planu zajęć. Bogatsza o wiedzę i biedniejsza o kwotę widniejącą na rachunku, podejrzanie rozrośniętą o jedną dolewkę i dwie dokładki, zastanowiłam się jeszcze chwilę i wyszłam. Udając się w nie do końca takim kierunku, jaki miałam zamiar obrać, gdy siadałam do stolika. I wcale nie będąc pewną czy decyzja, którą podjęłam, była w jakikolwiek sposób słuszna.

 

Wparowałam do studia z gracją rozjuszonej mamucicy, od samego progu biorąc na cel ewidentnie zaskoczoną mym powrotem Sofię.

– Dobra, zgadzam się! Na wszystkie trzy… to znaczy dwa i pół warunku, bo nie chcę, żebyś pracowała za darmo. Zapłacę ci tyle, ile wzięłabyś od każdego innego klienta, i nie waż się policzyć mniej! – Wyliczałam po kolei, nie dając Sofi wejść w słowo. – Więc jak, na kiedy się umawiamy? I gdzie właściwie chcesz to zrobić? Bo przecież nie tutaj, na widoku?

Zamiast odpowiedzi Sofi rzuciła mi się na szyję i pocałowała w policzek tak nagle, że nawet nie zdążyłam zareagować. I równie szybko odskoczyła z powrotem, jakby bojąc się, że odpłacę jej zdecydowanie mniej czule.

– Kurwa, zajebiście! Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać! – Przefrunęła pod samym sufitem ze szczęścia. – A co do warunków, nie martw się. Zaraz za zapleczem mam normalne mieszkanie, a jak będzie trzeba, przeciągnę fotel z pracowni. Tylko kiedy ci pasuje?

– A dzisiaj? Zaraz? Teraz? Bo się rozmyślę! No, nie każ mi czekać, prowadź!

Niewielka, dwupokojowa kwatera była raczej skromna – nie tylko w porównaniu ze standardem, do którego sama byłam przyzwyczajona – za to bardzo przytulna i dobrze utrzymana. Zwłaszcza łazienka, która może i coraz głośniej domagała się wymiany kafelków, pamiętających jeszcze poprzedni ustrój, lecz jednocześnie aż lśniła czystością. Usiadłam na brzegu wanny, zaopatrzona w mocno pachnący płynem do płukania ręcznik oraz żel do mycia i rozebrałam się do pasa. Roztrząsając nieustannie, czy na pewno robię dobrze.

– Sofi, jestem już gotowa! – zawołałam po paru minutach. – Mam tu zostać czy gdzieś pójść? Tak, żeby tobie było jak najwygodniej… Sofia?

Stała w drzwiach z miną wyrażającą chęć natychmiastowej, panicznej rejterady.

– Wybacz – zaczęła rozedrganym głosem – ale chyba nie mogę! Ja pierdolę, tyle razy sobie ciebie wyobrażałam i myślałam, że dam radę, ale to dla mnie za wiele! Jesteś… kurwa, jakaś ty piękna! – Nie byłam do końca pewna, czy miał to być komplement, ale spuszczonego wstydliwie wzroku nie dało się źle zrozumieć. – Zostawiam ci tu maszynkę i zaczekam na…

– Bez żartów, dobra? Najpierw stawiasz przede mną osobiste, żeby nie powiedzieć intymne żądania, a teraz, jak zgodziłam się je spełnić, to się wycofujesz? – zaczęłam na nią krzyczeć. – Jestem w twoim domu, w twoim kiblu, świecę przed tobą gołą dupą, a ty uciekasz? Masz skończyć, co zaczęłaś! Albo nie, zaczekaj chwilę…

 

Zanim przemyślałam do czego tak naprawdę dążę, całkowicie odrzuciłam ręcznik, do tej pory grzecznie przysłaniający biodra. Błyskawicznie ściągnęłam bluzkę przez głowę i nie czekając na reakcję – ani tym bardziej pozwolenie – rozpięłam biustonosz. Dla lepszego efektu oparłam jeszcze nogę o brzeg wanny, ukazując kobiecość w całej krasie.

– Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie będę powtarzać! – Dla większego efektu wskazałam ją palcem. – Mówiłam ci już, że nie podniecają mnie kobiety, nawet tak atrakcyjne jak ty. Bo jesteś bardzo pociągająca i nie daj sobie nigdy wmówić, że jest inaczej! Widzę, jak mnie podglądasz i… znam ten wzrok aż za dobrze. I wiem też, że teraz nie będziesz mogła myśleć o niczym innym, co nie wpłynie dobrze na mnie, na ciebie ani przede wszystkim na efekty twojej pracy. Dlatego teraz ja zaproponuję ci warunki, być może też trzy, jak ty mnie! Tylko dobrze się zastanów nad odpowiedziami, dobrze?

– Tak – potwierdziła krótko i bez specjalnego przekonania, starając się nie rzucać pożądliwych spojrzeń w moją stronę.

– Raz: możesz mnie oglądać, ile tylko chcesz. Dwa: możesz się przy mnie zaspokoić. Tak, dobrze zrozumiałaś, zrób sobie dobrze, jeśli chcesz. Tyle razy, ile będziesz potrzebowała i w sposób, w jaki lubisz. No, może z pominięciem jakichś szwedzkich maszynek ssąco-ciupciających! – rzuciłam najwyraźniej niezrozumiałym cytatem. – Trzy: możesz położyć rękę na moim ciele, ale nic poza tym. Nie pozwolę ci się pocałować ani w usta, ani gdziekolwiek indziej. Nie pozwolę się wypieścić i nawet nie próbuj kombinować, że niby niechcący, albo przypadkiem ręka ci zjechała. Nie ma takiej możliwości. I nie będzie. Ale na zerkanie pozwalam! – Westchnęłam, starając złapać oddech po tej emocjonalnej tyradzie. – To jak, najpierw mnie ogolisz czy… czyli jednak od razu.

 

Przyznaję – podnieciła mnie perspektywa tego, czego za chwilę miałam doświadczyć. Mimo że nadal twardo podtrzymuję i podtrzymywać będę, nawet przy świadkach i na potwierdzonym urzędowo piśmie, że nie odczuwam pociągu seksualnego do osób własnej płci, nie byłam w stanie pozostać całkowicie obojętna wobec takiego widoku. Niemal dwukrotnie młodsza ode mnie, szczupła dziewczyna o równie kolorowych, co nastroszonych włosach, stała naprzeciwko, opierając się lekko zgiętymi plecami o wykafelkowaną ścianę łazienki. Wciskając dłoń pod rozpięte spodnie i poruszając nią w raczej jednoznaczny sposób.

– Jeśli chcesz, możesz się rozebrać – zaproponowałam – w końcu jesteś u siebie.

– Ja… Ewa, połóż się na łóżku, dobrze? Nie, to nie to, co myślisz! Obiecałam, że nic ci nie zrobię, i słowa dotrzymam!

Bez ceregieli zaciągnęła mnie do jednego z pokoi, najwyraźniej pełniącego funkcję sypialni, garderoby, toaletki i wszystkiego pomiędzy, gdzie zaległam bokiem na jednoosobowej, przykrytej polarową narzutką kanapce. I zanim zdążyłam się choć trochę wygodnie ogarnąć, Sofi już siedziała naprzeciwko mnie na fotelu. Naga tak samo jak ja, pieszcząca się bez cienia pruderii.

 

Starając się zachować spokój, przyjrzałam się jej znacznie dokładniej. Była nawet nie szczupła, a wręcz chuda, z wyraźnie odznaczającymi się pod skórą żebrami, obojczykami i innymi co bardziej wystającymi kośćmi. Miała bladą, lekko zaróżowioną cerę, gęsto przyozdobioną tatuażami we wszystkich możliwych kształtach, kolorach i wielkościach. Od geometrycznych wzorów wypełnionych czymś, co wyglądało na żydowski (hebrajski się chyba powinno mówić?) alfabet, przez nieznane mi symbole, na czele ze stylizowaną dłonią z wpisanym w nią okiem opatrzności, po dużego, zawijającego się dookoła piersi kota z Cheshire. Piersi niewielkich, żeby nie powiedzieć małych – obiektywnie, a nie tylko w porównaniu do moich ogromnych, dojrzałych cycków – lecz bardzo kształtnych i proporcjonalnych.

Ostatnie i dosłownie największe zaskoczenie stanowiła jej kobiecość. Tego, że goliła się do gładka, mogłam się jak najbardziej spodziewać, lecz sądząc po niepozornym ciele, oczekiwałam między jej nogami czegoś… mniej wyeksponowanego. Tymczasem nawet z tej odległości widziałam mocno odstające, rozpostarte szeroko niczym motyle skrzydła, intensywnie różowe płatki. Pomiędzy które Sofia zapamiętale wsuwała smukłe palce, zakończone długimi, pokrytymi brokatowym lakierem paznokciami.

– Dobrze ci? – spytałam cicho, starając się przegnać nagłe pragnienie przyłączenia się do niej. – Pieść się, jak tylko chcesz.

Nie czekając na dalsze zachęty, zaczęła szarpać równie nieduże co piersi, jaśniutkie sutki. W odpowiedzi na ów przypływ odwagi obróciłam się bokiem, podniosłam jedną nogę i zaczęłam wodzić dłonią po łonie. Powoli i spokojnie, bardziej żeby podniecić ją, niż siebie.

– Jeśli sprawia ci to przyjemność, możesz do mnie mówić. Czy wolisz, żebym ja coś do ciebie powiedziała? – zachęciłam ją.

– Chyba… wydaje mi się, że tak… – wychrypiała. – Ciebie bym chciała, Ewa. Wiem, że mi nie pozwolisz i nawet nie będę nalegać, ale… mam taką ochotę chlapnąć ci minetkę!

– A wolisz wygolone, czy naturalne? – Nadal kusiłam.

– Nie wiem, nigdy wcześniej nie widziałam takiej kobiety jak ty! Dojrzałej, naturalnej… dużej! – Oddychała coraz szybciej, aż wreszcie wyrzuciła z siebie ekstatyczne wyznanie wiary. – Chryste Panie, jakie ty masz cycki! Ja pierdolę, zaraz oszaleję!

– Tak? To popatrz!

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie powinnam tutaj teraz być. Leżeć przed Sofią golutka, w tajemnicy przed wszystkimi. A już na pewno absolutnie, nieodwołalnie i pod żadnym pretekstem odwracać się do niej tyłem, wypinając swoją wciąż – pomimo ambitnych planów w tym wątku – zarośniętą piczkę. W dodatku wyjątkowo napuszoną po niedawnym myciu.

– Nie powstrzymuj się dłużej! – zachęciłam ją, co sądząc po docierających do moich uszu odgłosach, wcale nie było potrzebne.

 




 

CZĘŚĆ X: Adam, Ewa i cała reszta, czyli gody miedziane, w cynę oprawne (2/3)

 


 

Wszystko zajęło niecałe trzy godziny. Zaczęłyśmy od ponownego, bardzo dokładnego i ostrożnego wymycia wszystkich moich zakamarków, wygolenia ich do gładka oraz oczywiście dezynfekcji. Następnie ja położyłam się na przeciągniętym z gabinetu szezlongu, gdzie – wówczas już całkowicie ubrana i w miarę ogarnięta – Sofi odrysowała mi szablon na podbrzuszu. Potem starannie naniosła kontur, co, pomimo zaaplikowanych środków przeciwbólowych, nie było specjalnie przyjemnym przeżyciem. Tym bardziej że zgodnie z moimi wytycznymi, malunek miał dokładnie zamaskować wszystkie blizny, więc siłą rzeczy musiał mieć odpowiednie wymiary.

Przyznam, że się spisała. Nie tylko dlatego, że efekt jej pracy, choć na razie był przecież ledwie półproduktem, przerósł moje oczekiwania. Przede wszystkim dotrzymała słowa. Owszem, kilkukrotnie faktycznie położyła dłoń nieco niżej, niż się spodziewałam, lecz momentalnie odsunęła ją z zawstydzeniem. Ostatecznie, gdy uznała, że na dzisiaj koniec, podstawiła lustro pomiędzy moje nogi. Wpatrywałam się we własne odbicie tak zaskoczona, jakbym nie rozpoznawała siebie samej. Co chwila obracałam magiczne zwierciadełko, by móc podziwiać się pod wszystkimi możliwymi i niemożliwymi kątami.

– Słuchaj, masz pod ręką aparat? Najlepiej podłączony do monitora, tak żeby wyświetlał na nim obraz?

– No, mam – odpowiedziała wyraźnie zaskoczona – tylko chwilę zaczekaj.

Skierowałam obiektyw prosto na kobiecość. Oczywiście pretekstem takiego ujęcia był sam tatuaż, lecz w tej chwili bardziej interesowało mnie własne ciało, widoczne na ekranie spoczywającego na stoliku laptopa. W końcu odwróciłam się i kazałam Sofi skadrować mnie od tyłu. Byłam tak mocno zapatrzona w siebie, że dopiero po paru dłuższych chwilach zorientowałam się, że ona też gapi się w moją dupę. Zarówno materialną, jak i jej cyfrową projekcję.

– Ekhem… – Odchrząknęłam znacząco.

– Przepraszam! Wybacz Ewa, ja…

– Chcesz jeszcze? Masz na coś ochotę? Tylko odpowiedz szczerze!

– A co mam ci mówić? – Momentalnie się rozkleiła, jakby pytanie w jednej chwili wyzwoliło wszystkie, do tej pory powstrzymywane resztkami woli uczucia. – Że oddałabym ci teraz wszystko za seks? Każdą, kurwa, rzecz, jaką tylko mam, żeby się z tobą przespać! Dałabym ci się wykorzystać… wyjebać się tak, jak tylko byś chciała! Zerżnąć, przelecieć, wyruchać! Żeby móc chociaż raz cię pocałować! Wylizać ci cipkę! Chciałabym poczuć twój zapach i smak na moich ustach! Ewa, nie rób mi tego! Ja już nie mogę…

– Sofi, przestań! – przerwałam jej, autentycznie przestraszona. – Widzę, że chyba przesadziłam, zgadzając się na spotkanie. I mam teraz poczucie winy, że doprowadziłam cię do takiego stanu! – powiedziałam bardziej do samej siebie, niż do niej. – Ale jednocześnie podtrzymuję wszystko, co ci mówiłam: jeśli sprawia ci przyjemność oglądanie mnie: oglądaj. Tu i teraz. Jeżeli masz ochotę się pieścić: pieść. Palcami, wibratorem, jak tylko lubisz. Możesz nawet położyć ręce na moim brzuchu, piersiach… a tam, tyłku też! Chcesz?

 

Oczekiwałam prostej odpowiedzi, zamiast której dostałam wybuch histerycznego płaczu. Naprawdę przegięłam pałę… Ostatecznie, skoro potrafiłam tak mocno namieszać w głowie Adamowi – czyli chyba najbardziej opanowanemu człowiekowi, jakiego w życiu poznałam – to co dopiero tej młodej, już na pierwszy rzut oka nie do końca stabilnej emocjonalnie dziewczynie? Usiadłam, wzięłam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Nie wiem, czy przytulenie zapłakanej, ewidentnie zadurzonej we mnie, zadeklarowanej lesbijki do ogromnych, gołych cyców, było najlepszym wyjściem z sytuacji. Ale jakoś nic sensowniejszego nie przyszło mi do głowy. Tak właściwie, w ogóle nic innego nie przyszło.

– Przepraszam cię. Niby mówiłaś mi, co czujesz i jak ci zależy, ale nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Nie chcę robić wielkich nadziei i dlatego powtórzę po raz kolejny – obróciłam jej głowę i spojrzałam we wciąż załzawione oczy barwy rozkwitających chabrów – wybacz mi, ale naprawdę nie ma szans, żebyśmy były razem. Mogłabym powiedzieć, że tylko dlatego, że nie mogę. Mam męża, dzieci i jestem w takim wieku, że mogłabym być twoją matką… tyle że to nie jest jedyny powód. Ja po prostu nie chcę. Przykro mi, nie pociągasz mnie i nie ma w tym twojej winy. Nie mam ochoty na kobiety. Nigdy nie miałam. Mogłabym spotykać się z tobą ukradkiem i udawać, że jest mi dobrze, czy nawet wzdychać przy tobie w łóżku, ale to byłoby kłamstwo. Względem nas obu.

– Ale to jest silniejsze ode mnie! Ja nie mogę, nie umiem…

– Uwierz, mnie też nie raz dopadały takie nastroje, że sama nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. I dlatego ci poradzę: odpuść sobie od razu. Jesteś młoda, ładna, seksowna. Naprawdę! – Położyłam dłoń na jej twarzy. – I znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak mocno, jak ty jego. Czy tam ją, jak już wolisz. A ze mną, jeśli tylko wciąż będziesz chciała, możesz się widywać tak… normalnie. Jak znajoma ze znajomą, przyjaciółka z przyjaciółką. Zawsze możesz też spytać mnie o radę. W jakiejkolwiek sprawie, nawet bardzo osobistej. Nic więcej nie mogę i nie chcę ci obiecać. No jak, lepiej ci już?

– Lepiej, lepiej… – Przetarła oczy nadgarstkiem i powoli się uśmiechnęła.

– Nareszcie! To co – zrobiłam pauzę dla lepszego efektu – mam się jakoś położyć czy wolisz, żebym już sobie poszła?

– A mogłabyś… odwrócisz się do mnie jeszcze raz? Tak jak wtedy na łóżku?

Roześmiałam się, wstałam i tym razem to ja zaprowadziłam Sofi do sąsiedniego pokoju.

 

Spotkanie trzecie

 

Jej wzrok był tak wyprany z emocji, aż poczułam się nieswojo. Zadała mi kilka bardzo konkretnych pytań odnośnie samopoczucia, stanu skóry oraz oczywiście wrażeń na temat samego rysunku, ale nic poza tym. Na dodatek nie dość, że sama nie poprosiła mnie o rozebranie, to wręcz powstrzymała, gdy zaczęłam ściągać co bardziej zbędne ciuchy. Po czym skupiła się na pracy, z rzadka tylko wtrącając pojedyncze zdania. Czasami nawet cenzuralne. Ostatecznie, po kolejnych paru godzinach, odsunęła się ode mnie i dłuższą chwilę wpatrywała w swoje dzieło.

– Już koniec? – rzuciłam niepewnie.

– A co, mało? I tak zaraz mi ręce, kurwa, ścierpną do reszty. A mogłam napisać „ta pusia należy do Adamusia”, w trzydzieści minut byłoby po sprawie i chuj! – parsknęła. Czyli jednak nie była w tak złym nastroju, jak myślałam.

– Sofia, nie o to pytam. Wiesz, co się działo wczoraj, a dziś zachowujesz się, jakby nic nie miało miejsca! – powiedziałam z pretensją. – Zaskoczyłaś mnie już tym, że kazałaś mi zostać w ubraniu, ale uznałam, że po prostu łatwiej jest ci się wtedy skupić.

– Bo jest. Ale nie tylko dlatego. Po prostu… przemyślałam sobie wszystko. – Wyprostowała się i odetchnęła głęboko, jakby dla podkreślenia swych słów. – Miałaś rację. Nie ułożo… ułożyby… kurwa, nie wyszłoby nam. Nawet jakbym chciała być tylko twoją kochanką. Albo ty moją. Zależy, jak leży. I tak wiecznie byśmy się ukrywały, choćby przed twoim mężem. Przecież wiem, że on mnie nie trawi i nie pierdol, że jest inaczej! Owszem, mogłabym udawać, że mnie to nie obchodzi, ale wtedy ty miałabyś jeszcze bardziej przejebane, prawda?

– Przez grzeczność nie zaprzeczę.

– Chociaż wiesz co, powiem ci jeszcze jedno na koniec!

– Słucham. Tylko nie proś mnie…

– Nie, nie będę. Po prostu chciałabym jeszcze raz zrobić sobie przy tobie dobrze. Ale nie dzisiaj. Wiem, że ciebie boli… – dodała niemalże czułym tonem.

– Wcale nie!

– Kurwa mać, nie kłam mi! – Błysnęła mocno podmalowanymi oczami. – Napierdala cię już teraz, a z każdą godziną będzie gorzej. Zresztą, o ile cię to pocieszy, ja też jestem wyjebana! Tylko obiecaj mi, że się umówimy. Kiedyś. Może za tydzień, może miesiąc. Założysz wtedy jakąś seksowna bieliznę… – zawahała się, widząc mą niezbyt zachwyconą minę, ale dokończyła: – …i ty będziesz się dotykać, a ja będę patrzeć. Proszę, zrób to dla mnie ten jeden, jedyny raz. A po tym już obiecuję… przysięgam na wszystko, że nigdy o nic nie poproszę. Czy… zgadzasz się?

– A mam inne wyjście? – Pomyślałam głośno. – Dobra, zastanowię się jeszcze. Ale najpierw może wreszcie zobaczę, co mi tam wydziarałaś, a potem wytłumaczysz jeszcze raz, jak i czym mam się pielęgnować? Aha, ile się w końcu należy?

– Mówiłam ci, że nie…

– Ja też mówiłam! Wiem, że to nie są tanie rzeczy! Albo powiesz kwotę, albo zostawię ci moje widzimisię na stole. Twoja sprawa, czy pojedziesz za ten szmalec na pielgrzymkę do dowolnego miejsca dowolnego kultu w dowolnej części świata, czy wydasz na kurwy, wino i pianino! Nie wyjdę stąd, zanim nie zapłacę!

– No, niech ci będzie! – westchnęła i po dłuższym namyśle podała cenę.

 

Spotkanie kolejne

 

Czy wspominałam już o stosowaniu zasady ograniczonego zaufania względem kobiet? Tak? Wiec powtórzę raz jeszcze! A jeśli zajdzie potrzeba, na kamiennych tablicach wykuję i w ramki oprawię!

Na pierwszy telefon od Sofi nie musiałam czekać nawet doby. Niby pytała głównie o proces gojenia, który na szczęście przebiegał w sposób w zasadzie bezproblemowy, natomiast podejrzewałam, że chciała porozmawiać o czymś jeszcze. Za drugim razem akurat miałam pogadankę z szefem, więc odebrałam tylko by powiedzieć, że nie mam czasu. Trzecie połączenie od razu odrzuciłam. Aż nadejszła wiekopomna… znaczy kolejna sobota. Adama miało nie być jeszcze prawie tydzień, więc postanowiłam skorzystać z okazji i wybrać się z dziewczynkami w jakieś typowo babskie miejsce. W kinie nic ciekawego nie grali – a przynajmniej nie dla widowni w wieku wczesnoszkolnym – kilkugodzinnego shoppingu nie zdzierżyłaby żadna z nas, a plucha za oknem raczej nie zachęcała do spacerów. Mimo tego intensywnie kombinowałam, jak nie spędzić kolejnego weekendu w domu. I wówczas Sofia znów do mnie zadzwoniła.

– Nie, nie przeszkadzasz! – rzuciłam zamiast powitania. – Wszystko w porządku, bardzo dobrze się goi… ale że teraz? Nie, nie dam rady dzisiaj. Jutro też nie, jestem… słuchaj, ja mam swoje sprawy na głowie! A poza tym obiecałaś zaczekać kilka tygodni, a nie dni – coraz słabiej ukrywałam irytację – i teraz naprawdę nie mam jak… dobra, przestań! No, uciszże się wreszcie!

Lilka i Zuzia jak na komendę odwróciły głowy w moją stronę, co oznaczało konieczność pilnej ewakuacji do kuchni.

– Słuchaj, do cholery! Chyba sobie coś wyjaśniłyśmy ostatnio, tak? I nie próbuj brać mnie pod włos, bo… mówię, że masz przestać kombinować! O której dzisiaj otwierasz? A jakichś klientów masz umówionych? Nie? To zaczekaj z pół godziny.

 

Może i ona miała nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji, lecz ja niczego podobnego nie obiecywałam! Celowo otworzyłam drzwi tak, by Sofia najpierw zauważyła mnie i tylko mnie, a dopiero potem zorientowała się, że za plecami czai się ktoś jeszcze. O czyim istnieniu wiedziała, bo nie miałam najmniejszego zamiaru ukrywać faktu posiadania dzieci, jednak do tej pory nie przedstawiłam sobie oficjalnie całej trójki.

– Ewa, jesteś wreszcie! Przepraszam, ja nie mogłam już wytrzymać i zajebiście się cieszę, że… – Zgodnie z przewidywaniami, przerwała ze zdezorientowaną, wybitnie mało inteligentną miną.

– Dziewczynki, przedstawiam wam panią… pannę Zosię! – Celowo ją tak nazwałam, jednocześnie przesuwając dwa skarby naprzeciwko naszej gospodyni. – Ona zajmuje się robieniem takich ładnych rysunków i jak się grzecznie przywitacie, to kto wie, może też coś dla was namaluje? Chciałybyście?

– Tak! Bardzo! – Zaczęły się przekrzykiwać, po czym stanęły równiutko przed Sofią, wyciągając rączki na powitanie.

– Ja jestem Zuzanna.

– A ja Lilianna. Dzień dobry. A co pani maluje? I na czym?

Nie byłam zwolenniczką nadużywania ostatecznego argumentu zagłady w postaci dzieci. Rzekłabym nawet, że zdecydowanie i kategorycznie nie. Niemniej miałam świadomość, że czasami trzeba. Zwłaszcza kiedy inne metody okazują się wysoce nieskuteczne.

– Poczekajcie chwilę, my porozmawiamy sobie na osobności i zaraz do was wrócimy! – powiedziałam do córek, po czym przeniosłam wzrok na Sofię i powtórzyłam z przekąsem: – Więc jak, panno Zosiu, czy możesz powiedzieć naszym młodym damom, w jaki sposób da się je upiększyć? Tylko tak, żeby zeszło za parę dni, bo mnie mąż zadusi – dodałam już znacznie ciszej.

– Delikatną henną mogę, jeśli nie mają uczulenia! – wydukała tak ciężko zszokowana, że nawet nie zareagowała na powtórne nazwanie jej imieniem widniejącym w dowodzie osobistym.

– To proszę im dać jakiś katalog wzorów, w miarę możliwości nie za bardzo satanistycznych, a tymczasem przejdziemy sobie na zaplecze…

Na szczęście dziewczynki okazały się tak mocno zaabsorbowane nową sytuacją, że podarowały nam dobre kilkanaście minut swobodnej rozmowy. Nie będę jej streszczać, bo i tak wszystko zostało wielokrotnie powiedziane wcześniej, a jedyną znaczącą zmianą było dodanie do dyskusji pokaźnej ilości inwektyw. Tym razem głównie z mojej strony. Ale żeby nie wydawało się wam, że byłam nazbyt obcesowa i zafundowałam Sofi tylko jeden wielki mindfuck, na koniec zdobyłam się na pojednawczy gest: kiedy już wszystko sobie wyjaśniłyśmy – miałam szczerą nadzieję, że tym razem naprawdę ostatni raz – objęłam ją, przytuliłam i pocałowałam w czoło. Tylko tyle i, być może, aż tyle.

 

Po niecałej godzince podziwiałam malutką, wymalowaną zmywalnymi farbami na lewej dłoni Lilii – cóż za zaskoczenie – lilię, a Zuzi – motyla. Ja co prawda miałam już swój wzorek, o którym moje dwa aniołeczki raczej nieprędko się dowiedzą, ale żeby nie być gorszą, zażyczyłam sobie psychodelicznie uśmiechniętego kota. Dokładnie na wzór tego zdobiącego Sofi, która wydawała się chyba najbardziej usatysfakcjonowaną z owego niespodziewanego spotkania osobą. Bo nie dość, że ustaliła wreszcie jasne zasady naszych przyszłych relacji, to jeszcze umówiła się na przyobiecane wcześniej spotkanie. W znacznie wcześniejszym terminie, niż mogła się spodziewać.

 

Spotkanie piąte i ostatnie

 

Zuzia i Lilia zawiezione do dziadków – check.

Najbardziej kurewskie, jakie tylko wynalazłam, różowiaste body, zapakowane do torebki – check.

Adam o niczym nie wie – check.

Cholera, nadal nie powinnam tego robić. Ale skoro powiedziałam już zarówno „A”, jak i co najmniej „Ó”, musiałam wreszcie zakończyć tę operę mydlaną. Nie tylko z klasą, ale także – a może przede wszystkim – gołymi cyckami.

Sofi powitała mnie wyraźnie spięta, lecz – co muszę jej przyznać – do niczego mnie nie namawiała, nie poganiała ani tym bardziej nie kombinowała. I poza przywitaniem oraz zaprowadzeniem za rękę do pokoju, nie dotknęła ani razu. Korzystając z przygotowanego zawczasu talerza ciasteczek oraz towarzyszącemu im dzbankowi aromatycznej herbaty, powoli rozluźniałyśmy atmosferę aż do momentu, na który przecież obie czekałyśmy. W końcu, po kilku dobrych minutach wzajemnych podchodów, Sofia poprosiła mnie o chwilę na osobności, byśmy obie mogły się spokojnie się przebrać, odświeżyć i tak dalej.

 

Powolutku przekroczyłam próg niemalże całkowicie zaciemnionej opuszczonymi żaluzjami sypialni, lecz zanim zdążyłam dostrzec Sofię, ona zatrzymała mnie głosem w drzwiach i od razu poprosiła o odwrócenie i oparcie rąk o futrynę. Stałam więc nieruchomo, czując jej ciepły oddech na szyi, plecach oraz w końcu pośladkach tak długo, aż usłyszałam wyszeptane wprost do ucha zaproszenie do skorzystania z łóżka. Usiadłyśmy naprzeciwko, krzyżując się nogami. Sofia przyglądała mi się milcząco przez dłuższą chwilę, aż wreszcie spytała cicho, czy może dotknąć mojej twarzy. Zgodziłam się, a jej smukła, zaskakująco chłodna dłoń prześlizgiwała się po policzkach, zahaczając o usta i odgarniając włosy za uszy. Kierowała się w dół, przez szyję i obojczyki, aż do dekoltu. Przystanęła na moment, jakby zastanawiając się, co robić dalej. W odpowiedzi na takie zawahanie wzięłam ją za rękę i położyłam ją na sutku, celowo dość mocno ściskając go palcami. Wtedy poczułam po raz pierwszy tego dnia, że mogę nie dać rady spełnić złożonych samej sobie obietnic.

Być może zareagowałam w ten sposób na urodę Sofi? Tak naprawdę, gdyby podciąć albo chociaż odpowiednio zaczesać jej włosy, zmyć ostry makijaż i ubrać w dżinsy oraz podkoszulek, wyglądałaby jak delikatnej urody chłopak. Czy raczej dziewczyna, która wygląda jak chłopak, który wygląda jak dziewczyna. Tomboy się chyba takie coś nazywa… A może to przez jej zachowanie? Bezpośrednie, niemal napastliwe oraz niejednokrotnie przekraczające granicę wulgarności postępowanie ze mną?

Względnie, po zbliżających się powoli jakby nie liczyć czterdziestu latach mojego w stu procentach heteroseksualnego pożycia – nie żeby nudnego, niedającego mi satysfakcji lub ograniczającego się do dwóch pozycji na krzyż, ale jednak – miałam ochotę na coś więcej? Choćby z czystej ciekawości? Ostatecznie ile zostało mi czasu na takie eksperymenty? Nie, w żadnym razie nie czułam się staro, a tym bardziej Adam mi niczego nie wypominał! Czy to z grzeczności, miłości czy obawy o własne życie, ale przenigdy, nawet w trakcie najbardziej zażartych kłótni, nie usłyszałam od niego przykrych słów ani na temat mojej metryki, ani różnicy lat pomiędzy nami! Natomiast byłam nieustannie zaskakiwana intensywnością i szczerością jego zaangażowania, zarówno w sferze uczuciowej, jak i czysto fizycznej. Ale nie ukrywajmy, nie byłam już w kwiecie wieku, a najpiękniejsze komplementy i najwspanialszy seks nie mogły przysłonić smutnej prawdy: na niektóre sprawy było za późno już teraz, a na inne będzie lada chwila.

Nie, w żadnym wypadku nie brałam pod uwagę choćby teoretycznej możliwości zdradzenia Adama z innym mężczyzną! Nawet w momentach, w których było nam ze sobą wybitnie nie po drodze – a nie ukrywam, że ich nie brakowało. Do tego przyznam się otwarcie: nie raz miewałam okazje do skoku w bok. Ostatecznie odrzucając równie fałszywą, co całkowicie zbędną skromność, musiałam przyznać, że choć nie byłam już najmłodsza, wciąż podobałam się mężczyznom. Dodatkowo wysokie i wpływowe stanowisko w firmie sprawiało, że byłam łakomym kąskiem dla cwaniaczków, karierowiczów, wazeliniarzy czy choćby zwykłych podrywaczy, od których wielokrotnie słyszałam bardzo jednoznaczne propozycje. Czasami tak dosłowne i zdecydowane, by nie powiedzieć bezczelne, że wystarczyło powiedzieć „tak” i ściągnąć majtki przez głowę.

 

Co natomiast z seksem z inną kobietą, czy raczej powinnam powiedzieć w tym przypadku: dziewczyną? Czy gdybym zamiast obcym kutasem zadowoliła się obcą cipką, to coś by to zmieniło? A jeśli tak, to jak bardzo?

I nie raziły mnie same określenia: kochanek / kochanka. Przecież nawet Adama mogłam nazwać moim mężem, ojcem dwójki wspaniałych dzieci, wsparciem, ostoją… lecz jednocześnie nadal był, i zawsze będzie, młodszym o dobrą dekadę, niesamowicie jurnym, nienasyconym oraz spragnionym mego dojrzałego, pełnego ciała kochankiem. Czy w takim razie teraz, będąc już po pięćdziesiątce, nie mogłabym mieć także kochanki? Takiej przed trzydziestką? Skoro, dość nieoczekiwanie dla nas obojga, Adam tyle zmienił w moim życiu – a jakby nie patrzeć, niemal bez wyjątku były to zmiany na lepsze – to dlaczego Sofia nie miałaby zrobić tego samego?

Tym bardziej że doskonale zdawałam sobie sprawę, że ona zrobiłaby dla mnie wszystko. Także, a może przede wszystkim, w sprawach łóżkowych. Mogłabym nadstawić jej absolutnie każdą część ciała, a ona nie dość, że z pełnym zaangażowaniem wylizałaby ją do czysta, to błagała o jeszcze. Zdominowałabym ją w tak wyuzdany i sadystyczny sposób, jaki tylko przyszedłby mi do głowy, a i tak nie pisnęłaby choćby słowa sprzeciwu. Owszem, piszczałaby naprawdę przenikliwie, lecz tylko dlatego, bym nie przestała jej wykorzystywać. No i w końcu przekonałabym się na własnej skórze, jakie to uczucie móc dosiąść kobietę od tyłu i rżnąć do nieprzytomności. Przy czym brak penisa byłby najmniejszym problemem.

Tylko… po co? Czy czułabym się przez to szczęśliwsza? Lepsza? Jakoś bardziej usatysfakcjonowana lub zaspokojona? Tak właśnie miały wyglądać marzenia, które chciałam spełnić? I czy mogłabym spojrzeć po wszystkim w oczy nie tylko Sofi, Adamowi i córkom, ale przede wszystkim samej sobie?

 

Przysunęłam się do niej bliżej. Tak bardzo, że ciepły, subtelnie pachnący Earl Greyem oddech leciutko łaskotał mi twarz. Wypełniałam płuca aromatami młodej skóry, świeżo umytych włosów i nazbyt hojnie użytych perfum, przebijających się przez leniwie płonące na stoliku kadzidełko, zostawiające w powietrzu siwe spiralki lekko gryzącego dymu. Oraz jeszcze jedną, coraz natarczywiej atakującą mnie wonią. Niby doskonale znaną, z którą byłam oswojona, od kiedy tylko zdałam sobie sprawę z jej istnienia, lecz jednak obcą, intrygującą swą innością.

Balansowałam niebezpiecznie na ostrzu brzytwy najbardziej skrytych i wyuzdanych żądz oraz pragnień, tnących mnie coraz boleśniej. Dopadła mnie nagła, niemal niepowstrzymana chęć złapania Sofi za nadgarstek, wyciągnięcia śliskich palców z ociekającej lepkimi sokami cipki i włożenia ich sobie w usta. Oraz momentalnego odpłacenia się dokładnie tym samym: rozsmarowaniem mojej wilgoci, której obfitości byłam aż nadto świadoma, po jej twarzy. A zanim zdążyłaby zareagować, pchnięcia na plecy i wciśnięcia głowy głęboko w głośno skrzypiący sprężynami materac. Moją wielką, mokrą dupą.

– Sofia, chciałabym ci coś powiedzieć… – wyszeptałam.

– Mów do mnie, proszę. Czuję się jak nigdy wcześniej! – Choć jej głos był ledwo słyszalny, wzrok stał się nagle jasny i skupiony na twarzy, a nie jakimkolwiek innym fragmencie ciała.

– Ja też. Muszę ci się przyznać, że… podnieciłaś mnie jak żadna inna kobieta. I ledwo daję radę, żeby się na ciebie nie rzucić. Dlatego muszę… chcę… przepraszam, ale powinnyśmy to przerwać. Za moment naprawdę się nie powstrzymam i nasze spotkanie skończy się czymś, czego obie będziemy bardzo, ale to baaardzo żałowały. Wybacz, nie mogę już dłużej.

Zastygła w całkowitym bezruchu, jakby zastanawiając się nad słowami, wypowiedzianymi z niespodziewanie szczerym żalem.

– Dobrze! – Westchnęła w końcu, a z jej ust znikł rozmarzony uśmiech. – Gdzieś głęboko miałam nadzieję na więcej, ale… ja jebię, Ewa, nie rób ze mnie durnej siksy! Widzę, jak się męczysz i ani nie chcę dłużej cię kusić, ani tym bardziej wpierdalać się między ciebie a Adama! – Na moment poniosły ją emocje, ale szybko się opanowała i kontynuowała już spokojniej. – Chciałabym tylko spróbować jeszcze jednego. Pragnę wiedzieć, jak pachniesz. Jak smakujesz. Wiem, że nie pozwolisz mi, żebym cię wylizała i nie śmiem nawet prosić, ale daj mi chociaż…

– Nic już nie mów! – przerwałam w pół słowa.

Wcisnęłam palce w kobiecość. Głęboko i zdecydowanie, by zebrać nimi jak najwięcej kleiście gęstej żądzy, gromadzącej się we mnie jeszcze zanim usiadłyśmy naprzeciwko. Zanim się przebrałam. Tak naprawdę nim w ogóle się tu zjawiłam. I taką właśnie, wyciągniętą spomiędzy ud, śliską od lśniącej wilgoci dłonią, przeciągnęłam po wargach Sofi.

 

I w tym właśnie miejscu zakończę relację z tamtych pamiętnych chwil. Definitywnie, jednoznacznie i bez możliwości jakiegokolwiek dalszego podejmowania tematu. I nie, Adamie, nigdy ci nie ujawnię, co miało miejsce między mną a Sofią. To będzie mój słodko-gorzko-piżmowy sekret. Ale możesz być pewien, że dotrzymałam obietnicy i ona w żaden sposób mnie nie wypieściła. Nie pocałowała w usta, ani żadną inną część ciała. Nie zrobiła mi palcówki, minetki czy czegokolwiek, z czego musiałaby się tłumaczyć. Ja także nie zrewanżowałam się jej niczym podobnym. Ba, jedyne miejsca, których ośmieliła się dotknąć przez te wszystkie dni, to moja twarz, dekolt oraz sutki. A właściwie jeden, konkretnie prawy. Tylko dlatego, że sama położyłam na nim jej rękę.

Chociaż nie, przepraszam, skłamałabym! Dwukrotnie i ja dotknęłam ją w sposób, który mógłby zostać uznany przez ciebie za nazbyt intymny. Raz, kiedy włożyłam palce w jej usta i trzymałam je w nich głęboko, sięgając dosłownie migdałków, aż do momentu, w którym przeżyła długą, szaleńczą rozkosz. Na przemian jęcząc i krztusząc się mą dłonią, mokrą już nie tylko od wilgoci z cipki, ale i spływającej śliny. A drugi, gdy niedługo potem Sofia leżała na plecach, a ja pochyliłam się nad nią tyłem, na wysokości twarzy. Zaznaczam, że na wysokości, a nie na samej twarzy! I siedziałam tak, ociekając żądzą z rozpalonej kobiecości dosłownie centymetry od jej ust. Pozwalając by Sofia nie tylko mnie podziwiała, ale też, czego byłam bardziej, niż pewna, oddychała głęboko mym intensywnym zapachem. Pieściła się tak, jak tylko miała ochotę. Wierzgając pod ciężarem mojego ciała, szczytowała kolejne trzy razy.

I cóż z tego, że ona przeżyła wówczas w sumie cztery orgazmy, a ja ani jednego? Pomimo że miałam na to dziką ochotę? A co to, świat kończy się za zaspokajaniu własnych żądz? No, chyba nie… a może jednak? Z tym jednak wolałam zaczekać na powrót do domu.

 


 

– Najdroższy mój, dobrze się czujesz? Mam nadzieję, że nie masz do mnie pretensji?

– Nie w tym rzecz, po prostu ogromnie mnie zaskoczyłaś.

– Naprawdę nie jesteś zły? Nawet o to, że Sofi mnie tak… upiększyła?

– Ewuś, proszę cię! Nie przepadam za nią, ale nie będę się na ciebie gniewał! Wybrałaś ją, bo widocznie miałaś powód. I dla mnie to wystarczy. Zresztą, może nie jestem jakimś ekspertem, ale po prostu podoba mi się, co ci zrobiła. Ty cała mi się podobasz!

Adam uśmiechnął się i zaczekał, aż Ewa ostatecznie ułoży się wygodnie na łóżku, po czym rozchylił jej uda i ponownie, tym razem znacznie spokojniej i uważniej, zapatrzył się we wszystkie cudowności znajdujące się między nimi. Fakt, nie był przesadnym entuzjastą ani tym bardziej znawcą sztuki tatuażu, niemniej potrafił docenić kunszt. Równe, precyzyjne kontury oraz żywe, idealnie dobrane barwy, a przede wszystkim sam przedmiot rysunku. Anielica była autentycznie atrakcyjna, z posągowymi rysami i bardzo – może nawet za bardzo – kształtna, lecz bez popadania w najmniejszą choćby wulgarność.

 

Ostrożnie dotknął ustami pokrytej malunkiem skóry, lecz nie stwierdził żadnego podejrzanego posmaku. Dlatego teraz, już z pełną premedytacją, podążył w kierunku śladów po szyciu, wkłuciach i wszelkich innych pozostałości zabiegów, jakie musiała ścierpieć jego najdroższa żona, a które były ceną za równie nieoczekiwane, co spóźnione macierzyństwo. I choć tatuaż przysłaniał je niemal idealnie, to przecież Adam wiedział doskonale, w którym dokładnie miejscu się znajdują. I poświęcił tyle czasu ich obcałowywaniu, by Ewa także wiedziała, że on wie. I że nie musi się przed nim absolutnie niczego wstydzić, bo kocha ją taką, jaka jest.

Powolutku zsuwał się ku bujnie rozkwitłemu kwiatowi kobiecości. Odchylił nogi Ewy jeszcze szerzej i opuścił głowę na wprost gładziutkiego, wciąż lekko lśniącego nie do końca wchłoniętym balsamem łona. Niby doskonale znał każdy, najmniejszy nawet fragment jej ciała, lecz teraz zdawało mu się, jakby na nowo poznawał skryte do tej pory sekrety. Czy przez mocno kontrastującą, pozbawioną najmniejszych nawet śladów pokrywającego ją do tej pory gąszczu, jasną skórę, czy jego intensywne starania, ale Ewa stała się dosłownie bordowa. Jej intensywnie ukrwiona, nabrzmiała łechtaczka unosiła się wyraźnie ponad poziom rozwartych, ciemnych płatków, coraz niecierpliwiej oczekując kolejnego pocałunku.

Nie dał się prosić i choć czekał na ten moment naprawdę długo, celowo nigdzie się nie spieszył. Zamiast głęboko lizać, ledwo tylko muskał ukochaną samym czubkiem języka, rozkoszując się nieznaną mu dotychczas, gładziutką fakturą. Zdecydowane, mocne ssanie zamienił na delikatne, miękkie całusy, składane końcami warg, starając się wyczuć najmniejsze nawet różnice między wcześniejszym a obecnym smakiem swej kobiety. A silne, czasami przekraczające granicę między przyjemnością a bólem, ugniatanie sutków zastąpił ciasnymi okręgami, zataczanymi niemal bez nacisku przez poślinione palce. Dzięki czemu rozkosz Ewy narastała powolutku, niemal niezauważalnie, lecz z każdą chwilą nieubłaganie przybliżając ją do nieuniknionego finału. Równie spokojnego, co poprzedzające go pieszczoty i tak rozciągniętego w czasie, że gdyby nie lekkie drżenie bioder i cichutki, przeciągający się w nieskończoność jęk, Adam prawie by go przegapił.

 

Odzyskanie przez nią jako takiej przytomności trochę trwało, lecz w końcu mocno wypięty, wygolony do gładka i zalotnie kołyszący się tyłeczek ostatecznie rozwiał jego wątpliwości co do stanu ukochanej żony. Niestety, niekoniecznie jego własnego. Ukląkł za nią, złapał pobudzoną do granic możliwości męskość i przeciągnął po mokrych, rozwartych szeroko wrotach do skarbnicy rozkoszy. I momentalnie się odsunął, próbując złapać głębszy oddech.

– Przepraszam, muszę się chwilę uspokoić! – sapnął.

– A podołasz dzisiaj dwa razy? – Odwróciła się z może nie do końca zadowoloną, lecz i pozbawioną pretensji miną. – Tylko w miarę szybko, bo dziewczynki wrócą za najdalej dwie godziny, a pewnie i wcześniej.

– Sam nie wiem. Postaram się, ale…

– Starania zostaw mnie! A teraz się kładź! – rozkazała półżartem.

Bez większych ceregieli Ewa usiadła tyłem nad wciąż poprawiającym się Adamem, podsuwając mu pod twarz swoje krocze. Wbiła palce głęboko w miękkie pośladki, rozchyliła je i tym razem kryjąc się już z niczym, zażądała:

– Całuj!

– Ale jestem tak pobudzony, że nawet bez pieszczenia zaraz…

– A weź, nie marudź! Wyliż mi moja wielką, wygoloną dupę, tylko porządnie! Ja nie wiem, tyle czasu ze sobą jesteśmy i ciągle muszę ci wszystko tłumaczyć! – zakończyła dyskusję z wyraźnym przekąsem i opadła biodrami na twarz kochanka.

Faktycznie, Adam nie przesadzał ani trochę w swych deklaracjach. Nie minęła nawet minuta, by stojąca sztywno męskość, mimo braku jakiejkolwiek dodatkowej stymulacji, zaczęła rytmicznie naprężać się i pulsować. Ewa musiała przyznać, że taki sposób szczytowania ukochanego niezwykle ją podniecał, a z tego, co mówił on sam, stanowił niezwykłe przeżycie także dla niego. Niemniej była aż nadto świadoma, z jak – wydawałoby się – niemożliwych miejsc będzie musiała potem wycierać ślady namiętności. Dlatego w ostatniej chwili pochyliła się, obejmując ustami drżącą główkę penisa.

 

Gdyby ledwie kilka godzin wcześniej ktoś powiedział im, że po ponad dwóch tygodniach rozłąki zadowolą się li tylko miłością francuską, wyśmialiby go bezlitośnie. Lecz owe delikatne, niespieszne pieszczoty, którym się wspólnie oddali, okazały się na tyle satysfakcjonujące i zapewniające tak dogłębne spełnienie, że nie potrzebowali już absolutnie niczego poza kojącym ciepłem własnych ciał.

Adam leżał na boku, przylegając całym sobą do pleców Ewy. Z nieukrywanym zadowoleniem obejmował jej pulchny brzuszek, wdychając słodkawy zapach włosów, łaskoczących do lekko w nos. Coś w głębi serca mówiło mu, że jego najdroższa naprawdę miała ważne powody, by zachować szczegóły powstania nowej ozdoby jedynie dla siebie. I w żadnym razie nie powinien o nie dopytywać. Ani teraz, ani nigdy. A że przez lata nauczył się ufać takim przeczuciom, szybko odgonił niechciane myśli.

Chociaż jedna rzecz wciąż nie dawała mu spokoju, a była nią sama Sofi, podejrzanie pasująca do pewnej sytuacji, niejednokrotnie poruszanej przez nich w toczących się nieraz naprawdę długo, łóżkowych dyskusjach. I mimo że do tej pory pozostawały one jedynie rozmowami, to nagle, właśnie dzięki pojawieniu się niespodziewanego katalizatora w postaci młodej, nadto oryginalnej tatuażystki, przeszły w fazę niebezpiecznie bliską wprowadzenia ich w życie.

 

Ewa przesunęła rękę Adama ku biustowi, starając się ułożyć ją dokładnie między swobodnie opadającymi piersiami, w czym wybitnie przeszkadzał jej brak dodatkowego stawu gdzieś pomiędzy łokciem a nadgarstkiem. Z jednej strony cieszyło ją, że nie poruszał tematu Sofi, zadowalając się całkowicie udzielonymi mu wyjaśnieniami, lecz z drugiej czuła gdzieś głęboko drażniące zgrzytanie sumienia. Niby nikogo nie okłamała, ale…

Starając się dłużej nad tym nie zastanawiać, odpłynęła ku wspomnieniom ledwo co minionego seksu. Zwłaszcza przecudownego orgazmu, po którym czuła się wprost fantastycznie. Nawet jeśli nie był poprzedzony odpowiednio długą sesją ostrego ruchania – ze szczególnym uwzględnieniem jakże spragnionego takich doznań tyłeczka – i przyozdobiony symfonią dzikich porykiwań. Była w pełni zaspokojona, ale nie wykończona. Całkowicie zrelaksowana, lecz nie znudzona. Ponadto Adam zaskoczył ją taką obfitością wytrysku, że dawno nie musiała się tak bardzo postarać, by połknąć go do ostatniej kropli. Co zresztą sprawiło jej wyjątkowo niegrzeczną, niemalże perwersyjną satysfakcję.

Rozmyślali tak pięć minut, kwadrans, aż wreszcie oboje zapadli w kojącą emocje drzemkę, z której wyrwało ich dopiero natarczywe pukanie do drzwi sypialni, anonsujące pojawienie się w nich dwóch par zerkających ciekawsko, dziecięcych oczu. Posiadaczki tychże okazały się, ku wyraźnemu zakłopotaniu niektórych obecnych, być wybitnie zainteresowane podejrzanym faktem, po jakiego właściwie ciężkiego Muminka mamusia z tatusiem (zdecydowanie nie Muminka) wylegują się w samym środku dnia na łóżku, skoro im samym zabraniają. Do tego z niedającymi się szybko zasłonić pewnymi częściami ciała na widoku. Tak być nie będzie, do jasnej Migotki!

 




 

CZĘŚĆ XI: Adam, Ewa i cała reszta, czyli gody miedziane, w cynę oprawne (3/3)

 


 

NIEDZIELA

 

– Dobrze, wystarczy już! Przestań mnie obcałowywać, bo dzieci… – Ewa leniwie machnęła dłonią.

– Co “dzieci”? Już ci buziaczka we włosy nie mogę dać? Wybacz, ale po wczorajszym szczuciu cycem nic bardziej gorszącego raczej nie zobaczą! – Roześmiał się Adam, choć po prawdzie zeszłego popołudnia wcale nie było mu wesoło.

– Ty się ciesz, że poduszki mieliśmy pod ręką, bo byś musiał chyba kaktusem wacka przysłonić! – odparowała.

– Od kiedy my mamy kaktusy w sypialni? – Zastanowił się, zbity z tropu.

– Fakt. Chociaż może i dobrze, że się tak stało? – spytała po raz kolejny, nadal oczekując nie wiadomo jakiej odpowiedzi. – Ostatecznie jak długo zamierzaliśmy udawać, że sypialnia służy tylko do czytania książek albo chrapania? Ile razy któraś z nich przyłapała nas z dupą na wierzchu?

– O tak, zwłaszcza Zuzka! Ja naprawdę nie wiem, jak ona potrafi zachowywać się tak cicho! Pojawia się znikąd o krok za tobą i dopóki sama nie będzie chciała, to się o tym nie dowiesz! – Wzdrygnął się lekko, nie wiedzieć czemu przypominając sobie o pewnej blondynce z podejrzanym upodobaniem do gadziej biżuterii.

– A pamiętasz, jak po Wigilii byliśmy pewni, że obie dawno śpią i zaczęliśmy harce? Nasze szczęście, że zanim rozebrałam się do końca, poszłam jeszcze do łazienki, bo mogło być różnie. Albo kiedy obie wróciły wcześniej ze szkoły? Wiesz, miałeś urlop i pod prysznicem…

– Dobrze, nie musisz mi wszystkiego wyliczać! Teraz jest najważniejsze, że zrobiliśmy, co zrobiliśmy, wyszło, jak wyszło i już tego nie zmienimy. A bardziej serio, trzeba będzie na spokojnie przysiąść jeszcze raz do tego tematu. Może nawet dzisiaj pod wieczór? Tak na świeżo? Świetnie udaje ci się z nimi dogadywać, więc może lepiej zostawię to tobie? Bo… dumny z ciebie jestem!

– Ty mi nie kadź! – prychnęła, mimo że faktycznie czuła niemałą satysfakcję, iż udało się wybrnąć z niezręczniej sytuacji z twarzą, a nie pipką.

– Ale ja naprawdę nie potrafiłbym tak rozmawiać ani z nimi, ani pewnie z nikim innym. Chociaż i tak podejrzewam, a chwilami byłem wręcz pewien, że one i tak doskonale wiedziały już wszystko, o czym im wczoraj powiedzieliśmy. A pewnie i sporo więcej.

Tutaj Ewa zamyśliła się na dłuższą chwilę, po czym wróciła do rozmowy znacznie cichszym głosem. Błyskające ognistymi refleksami rozwianych w ostatnich promieniach zachodzącego słońca włosach bliźniaczki – testujące właśnie normy wytrzymałościowe postawionej parę metrów obok huśtawki – mogły ich widzieć, ale wcale nie musiały słyszeć.

– Wiem że to nie jest najlepszy moment, ale chodzi mi ta sprawa po głowie. Twoje dłuższe wyjazdy, moje wyjścia do Sofi… najlepiej powiem bez owijania w bawełnę: co byś powiedział, ale tak szczerze, gdybym miała ochotę na kogoś innego? Konkretnie na – zrobiła zamierzoną, długa pauzę – kobietę?

– O czym ty do mnie rozmawiasz? – Wolał się upewnić, czy dobrze zrozumiał. Oby nie… – Ewa, przecież mówiłaś mi tyle razy, że nie interesują cię…

– Wiem, co mówiłam, ale nie chcę też cię okłamywać. Nie, nie przespałam się z Sofią, jeśli wciąż masz takie podejrzenia! Tylko… dziwnie mi było w jej obecności. – Spuściła wzrok. Niby nie skłamała, ale wcale nie czuła się lepiej. – Niby wiedziałam, że nie mogę czegoś zrobić, ale miałam na to coraz większą ochotę.

– Tylko nadal nie rozumiem, czy mnie o coś pytasz, prosisz czy właściwie co?

– Bardziej chciałabym – zawahała się na moment – złożyć ci pewną propozycję, o której już kiedyś rozmawialiśmy.

Adam zamrugał oczami, zdając już sobie doskonale sprawę, do czego zmierza Ewa. I nad czym on sam myślał wcale nie tak dawno.

 


 

I cóż mam ci rzec, Ewo? Czy chciałbym kochać się w trójkącie z tobą i drugą kobietą? Nie wiem. Naprawdę. Choćbym się nie wiadomo jak starał, nie jestem w stanie jednoznacznie szczerze oraz w całkowitej zgodzie z własnym sumieniem odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony – tak! Może wyjdzie ze mnie stereotypowy facet, który myśli tylko o jednym, ale przyznaję: nie raz i nie dwa chodziło mi coś takiego po głowie. I choć były to czysto hipotetyczne rozważania, otworzyły mi oczy na kilka spraw. Choćby pierwszą i podstawową, czyli jak właściwie wszystko miałoby wyglądać?

Załóżmy, że trzecią do pary byłaby faktycznie Sofia, w której kierunku i tak zmierza cała dyskusja. Może i dobrze, bo jej wybór powinien być ułatwieniem. Przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie nie wiem, czy w ogóle dałbym radę. Musisz wiedzieć, że od czasu naszego pierwszego spotkania, czyli jakby nie liczyć równo dekady, nawet nie dotknąłem innej kobiety. Dosłownie. Nawet wówczas, gdy nie wiodło się nam najlepiej i bardziej niż przytulić, miałem ochotę rozszarpać cię na strzępy. Albo jak nie widywaliśmy się całymi tygodniami, a ja dzień w dzień musiałem oglądać cycate lachoniary, wystrojone zgodnie z najnowszymi trendami obowiązującymi na szkoleniach biznesowych. Czyli z dekoltami do pępka i połową – zwykle tą większą – tyłka na wierzchu, które nieraz nawet nie próbowały ukrywać, dokąd chciałyby mnie zaciągnąć i w jakim celu. Wtedy też pozostałem ci całkowicie i jednoznacznie wierny, ucinając łby zdradzieckich żmij od razu, gdy tylko wyłoniły się z kolczastych krzewów rozpusty.

 

Przyjmijmy jednak, że wszyscy – czyli ja, ty i Sofia – zdecydujemy się na ten krok. Odwieziemy wówczas dzieci do moich rodziców na cały dzień i od razu najlepiej noc, po czym udamy się we troje do hotelu. Nieistotne, którego konkretnie, byle trzymał pewien standard i miał odpowiednio dużą i elegancką sypialnię. Albo zamiast typowych pokoi wynajmiemy mały domek letniskowy? Czy raczej wybierzemy ośrodek typu spa z takimi niewielkimi, zamkniętymi basenami lub sauną do ekskluzywnej dyspozycji? A może… możliwości mielibyśmy dużo.

Jesteśmy więc gotowi, chętni oraz, by nie przedłużać, odpowiednio rozebrani. I co dalej? Nigdy właściwie nie pytałem cię, zarówno kiedy byliśmy w wolnym związku, jak i od chwili, w której zostałaś mi poślubioną, w jaki sposób chciałabyś przeżyć takie spotkanie? Czy nasza wspólna towarzyszka pieściłaby ciebie, czy ty ją? A może robiłybyście to razem? I gdzie w tym wszystkim byłbym ja sam? Żeby odpowiedzieć na te wszystkie pytania, musimy wrócić do samego początku. I od razu założyć, że skoro już idziemy do łóżka we troje, robimy wszystko – jakby powiedziała Sofi – na pełnej piździe. Bez żadnych zahamowań, zbędnej pruderii i niepotrzebnego wstydu. Co tylko zechcemy i w jaki sposób zechcemy.

 

Leżysz więc na łóżku ma najdroższa i jedyna Ewo, ubrana w ponętną, koronkową bieliznę. Wspierasz się na jedwabiście miękkich poduszkach niczym najprawdziwsza królowa, a odziana w wyuzdany, kurewski wręcz kostium niewolnica zaspokaja twe najskrytsze pragnienia. Bo przecież jesteś królową i tym bardziej byłabyś nią w tej sytuacji: panią, władczynią, cesarzową, której każde życzenie byłoby dla nas rozkazem. Nie ukrywam, chciałbym to zobaczyć. Oglądać jak inna, całkowicie posłuszna kobieta, pieści cię tak, jak tylko zapragniesz. Ssie przewspaniałe, ogromne piersi. Całuje apetyczną, ociekającą lepką namiętnością cipkę. Wciska język głęboko pomiędzy niesamowite, zapierające dech pośladki. Choć bardzo podobasz mi się wygolona, tak w tej konkretnej sytuacji wolałbym się znów mocno zarośniętą. Niech Sofia rozgarnia ustami gęste, intensywnie pachnące owłosienie i wylizuje cię tak, byś dotarła pod samą bramę królestwa rozkoszy.

I wówczas do niej dołączam. Całuję cię w usta, pieszczę biust i brzuch, aż w końcu także wślizguję się pomiędzy nogi. Odsuwam głowę Sofi na bok i teraz to ja adoruję najcudowniejszy fragment twego ciała, spijając ustami nektar wypływający z wnętrza boskiej kobiecości. Podczas gdy ona z pełnym oddaniem i zaangażowaniem zajmuje się resztą ciebie. A może ty zajmujesz się nią? Pozwalasz, by usiadła nad twoją twarzą i zaczynasz ją lizać? Wzdychacie obie coraz głośniej, co ogromnie mnie podnieca. I wówczas Sofi, do tej pory odwrócona do mnie plecami, przekręca się przodem i pochyla w raczej jednoznacznych zamiarach.

Chwytam ją za szyję i przyciągam ku sobie. Od lat nie całowałem innej kobiety i dlatego przez chwilę waham się, czy powinienem. Lecz po pierwsze, ona otwarcie mnie do tego zachęca, a po drugie, jej usta wciąż pachną tobą. Oraz – jak się po chwili okazuje – także smakują. Choć słabiej, niż mogłem się tego spodziewać i tak naprawdę miałem nadzieję. Dlatego dość szybko odsuwam się, skupiając całą uwagę na… podsuwam pod twoją pupę jedną z poduszek, tak by ją nieco unieść, przyciskam twarz Sofi do kobiecości, a samemu rozchylam ci pośladki.

 

Czy powinniśmy już teraz zainteresować się tą częścią twego ciała? Wiem, że zabawy dupcią doprowadzają nas oboje do szaleństwa, ale co z naszą towarzyszką? Może ona za nimi nie przepada? Albo po prostu nie odkrywajmy od razu wszystkich łóżkowych sekretów przed obcą osobą? Czy może przeciwnie? Skoro jesteś tak podniecona, że otoczone spiralnym wachlarzem włosów słoneczko samo otwiera się na całą szerokość, wykorzystajmy nadarzającą się okazję?

Momentalnie pochylam się więc i zaczynam cię lizać, jednocześnie zachęcając Sofi, by ssała twą rozpaloną łechtaczkę. Ciekawi mnie bardzo, gdzie dokładnie ją całujesz, lecz wolę pozostawić niektóre rzeczy wyobraźni. Nie mija wiele czasu, a twe ciało zaczyna drżeć. Czuję, że mój język już ci nie wystarcza, lecz nie decyduję się na więcej, a przynajmniej na razie. Zachęcam jedynie naszą towarzyszkę do jeszcze większego zaangażowania, co bardzo szybko przynosi efekty.

Muszę otwarcie przyznać, że dawno nie widziałem u ciebie tak ekspresyjnego, głośnego i zostawiającego obfite ślady orgazmu. Nie wiem jeszcze, czy sam będę chciał w przyszłości to powtórzyć. Niemniej jeśli tylko sama zechcesz, to widząc, jaką czerpiesz z tego przyjemność, nie będę się sprzeciwiał. Chyba. Tymczasem dam ci odpocząć. Połóż się wygodnie i zbierz siły, a tymczasem ja sprawdzę, co potrafi Sofia. I przede wszystkim czy jest tylko i wyłącznie les, czy jednak chociaż trochę bi. Najprościej będzie, jeśli bezczelnie udostępnię jej penisa.

Nie pytałem przecież otwarcie, jak bardzo jest doświadczona w tym temacie, niemniej jej sprawność mnie zaskakuje. Bierze mnie w usta płyciej niż ty, nadrabiając jednak intensywnością ruchów oraz odwagą. Szybko schodzi w dół, pomiędzy moje nogi. Spoglądam wtedy na ciebie, ale nie dość, że nie protestujesz, to sama wyraźnie zainteresowałaś się takim obrotem spraw. Przewracam Sofię na plecy, kładę tak, by zwiesiła głowę z krawędzi łóżka i od razu wchodzę między rozchylone wargi. Z początku płytko, ostrożnie, by przyzwyczaić ją do zdecydowanie nie wszystkim odpowiadającego odczucia. Wówczas ty niespodziewanie wkraczasz do akcji, rozkładając się pomiędzy zgiętymi w kolanach, rozłożonymi udami i bez specjalnych wstępów zaczynasz lizać jej cipkę. Podnieca mnie to tak mocno, że aż muszę przerwać, wysunąć się z ust Sofi i zastanowić, co dalej.

 

Jak więc w końcu z tobą jest? Zarzekałaś się wielokrotnie i nieraz tak zdecydowanie, jakby zależały od tego losy świata, że nie ciągnie cię do kobiet! Tymczasem właśnie ty zaczęłaś temat i rozwinęłaś go na tyle, że z czysto teoretycznych rozważań zmienił się w… właśnie, co? Perwersyjny obraz rozłożonej na łóżku młódki o urodzie wokalistki garażowego zespołu punkowego, która tyle co obciągała mi po same jaja! A gdybym jej nie powstrzymał, najpewniej doprowadziłaby mnie do finału. I której ty rozpychasz piczkę nie tylko językiem, ale z tego co widzę, jeszcze przynajmniej dwoma palcami.

Będę cię musiał o to zapytać, najukochańsza Ewo. Później. Teraz spoglądam na naszą… w tej chwili już wspólną kochankę. Widzę, jak bardzo jest zaangażowana i oddana temu, co robi, a i umiejętności najwyraźniej jej nie brakuje. Pozostaje ostatnie pytanie – czy Sofia w jakikolwiek sposób mi się podoba? Różni się od ciebie chyba wszystkim: wiekiem, figurą, typem urody a nawet strojem, w tym momencie składającym się z czarnego, zapinanego pod samą szyją, lateksowego body. Odsłaniającym jedynie dłonie, stopy, piersi i krocze, w którym wygląda jak tania, by nie powiedzieć: tandetna dziwka. Względnie centralna postać wyjątkowo niskobudżetowego, hardkorowego pornosa. I nawet jeśli nie jestem amatorem takich kreacji i staram sobie nawet nie wyobrażać, jak ty byś w nich wyglądała, jej to po prostu pasuje!

Dlatego z powrotem nasuwam się nad głowę Sofi i celowo tak rozchylam nogi, by mogła wylizać mi wszystko, do czego tylko sięgnie. Nie powiem, żebym odczuwał jakąś specjalną przyjemność, ale ostatecznie przecież ona sama zaczęła mnie tam pieścić, więc niech teraz się wykaże. Chwytam palcami niewielkie, wręcz nastoletnie piersi, tarmosząc twarde, szpiczaste sutki. I wtedy spoglądam ci w oczy. A właściwie chcę spojrzeć, bo tak zapamiętale zajmujesz się jej piczką, że w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi. Za to ja widzę doskonale, że twoje – i nie tylko, bo moje zaangażowanie w obszarze biustu także musi mieć z tym coś wspólnego – pieszczoty przynoszą skutek.

 

I tu nasza kochanka zaskakuje mnie po raz kolejny. Szczytuje co prawda dość energicznie, lecz nie aż tak, jakbym mógł się spodziewać. A już na pewno nie zbliża się nawet do twych ekstatycznych spazmów. Ale zanim znajduję choć chwilę, by się nad tym zastanowić, podnosisz głowę spomiędzy jej ud i bardzo jednoznacznie zachęcasz, bym i ja doszedł. Choć waham się przez moment, siadasz na równie zaskoczonej co ja Sofi, chwytasz ją za brodę i ponownie nadstawiasz twarz wprost pod penisa.

Wchodzę w jej usta. Zdecydowanie zbyt ostro, wręcz brutalnie, lecz nie jestem w stanie się powstrzymać. Pragnę urzeczywistnić najgłębiej skrywane, perwersyjne pragnienia. Zdominować ją, zerżnąć, doprowadzić nie tylko do samej granicy tego, co jest w stanie wytrzymać wykorzystywana kobieta, lecz i ją przekroczyć. Zrobić z Sofi szmatę. Dziwkę. Ostatnią kurwę.

Widzę, jak wyraźnie chce się ode mnie odsunąć, ale jej nie pozwalasz, przyciskając do łóżka całym ciężarem i dodatkowo krępując ręce. Wtedy ja podtrzymuję jej głowę w sadystycznym uścisku i pieprzę tak jak ciebie, ma najdroższa żono, nigdy bym się nie odważył. Wciskam się w gardło tak głęboko, aż widzę ogromnego, niemalże napuchniętego z podniecenia fiuta, przesuwającego się pod skórą szyi. Czuję, jak bezwolnie wierzga pod nami, krztusząc się, dławiąc i charcząc przeraźliwie. Łapię ją jeszcze mocniej za grdykę i przyduszam, a w tym samym momencie ty, nadal starając się nie wypuścić jej spod uścisku pełnego ciała, pochylasz się ku mnie, gryząc w sutki.

Chociaż staram się z całej siły, nie jestem już w stanie przedłużać tego chorego spektaklu. Mój bestialsko wciskany w usta członek zaczyna pulsować, pompując kolejne porcje spermy wprost do przełyku Sofi, wijącej się pod nami w nieprzytomnym bólu.

 

Spoglądam na jej twarz. A właściwie chciałbym spojrzeć, ale mogę jedynie odwrócić ze wstydem wzrok. Czuję narastające pragnienie natychmiastowej ucieczki, a przede wszystkim obłapiający mnie ohydnymi mackami, obezwładniający wstręt, niepozwalający złapać oddechu. Może i ty, jakże przecież czuła i opiekuńcza Ewo, nie jesteś wcale tak niewinna, jak ci się wydaje, lecz to właśnie ja odegrałem w owym zwyrodniałym teatrzyku główną rolę. Moje ręce, mój członek i moja wola zmieniły Sofię z pełnej życia, młodej dziewczyny w wynaturzony wrak człowieka.

Przełamuję się w końcu i zatrzymuję na niej sparaliżowany strachem wzrok. Boję się. Zdaję sobie w pełni sprawę, że posunęliśmy się za daleko. O wiele za daleko. W najlepszym razie nasza wspólna… przygoda skończy się na wzajemnych pretensjach, zerwaniu kontaktów z Sofią i najpewniej kryzysem małżeństwa. W najgorszym wizytą na komisariacie policji. A jestem aż nadto pewien, że ani ty, ani tym bardziej ja, nie wywiniemy się z tego tak łatwo. O ile w ogóle.

 

I wówczas robisz coś, co obserwuję z autentycznym, przenikającym do samej głębi jestestwa szokiem. Nie mam pojęcia, skąd w ogóle takie skojarzenie pojawiło się w mojej głowie, ale najwyraźniej będę musiał poważnie rozważyć wizytę u psychologa. Psychiatry. Psychoanalityka. Sam już nie wiem. Niczym znająca życie na wylot kocica, która w odruchu serca przygarnęła porzucone, najsłabsze z miotu obce kocię, przysuwasz się do leżącej bezwładnie Sofi. Pomagasz jej się podnieść i tulisz do siebie. Z niewypowiedzianą czułością obejmujesz zmaltretowaną, przestraszoną istotkę, jedną ręką podtrzymując ją za plecy, a drugą przeczesując skołtunione włosy. Szepczesz jej do ucha, uśmiechasz się i oddajesz czemuś, co równie dobrze może być szczytem największej wrażliwości, oddania i miłości, lub też obrzydliwej, przekraczającej wszelkie granice perwersji.

Powolutku, pociągnięcie za pociągnięciem, zlizujesz z twarzy Sofi spienioną, ciągnącą się lepkimi strugami mieszaninę śliny, nasienia i wolę nie domyślać się czego jeszcze. Zbierasz ją językiem, siorbiąc cicho, z jej zmarszczonego czoła, zapadniętych policzków i napiętej, pulsującej sinymi tętnicami szyi. Z przymkniętych powiek, złączonych zlepionymi rzęsami i milczących, drżących ust. Dopiero gdy owe surrealistyczne ablucje dobiegają wreszcie końca, zbieram się w sobie, przysuwam i otaczam was ramionami. Obie. Nie potrafiąc ukryć słonych kropli, perlących się w kącikach oczu.

 

Nigdy nie zrozumiem kobiet. Ba, nie będę się nawet starał! Dlaczego ty, po wszystkim, co się stało, wciąż masz ochotę na seks, mogę jeszcze jakoś wytłumaczyć. Ale Sofia? Nie dość, że po zrzuceniu poplamionego lateksu i wyskoczeniu spod prysznica wygląda jak nowo narodzona, to jeszcze sama zaczyna równie zabawnie, co mało cenzuralnie, komentować nie tylko nasze, ale i własne wyczyny? A na koniec pyta, czy może chcielibyśmy więcej? Tego nie jestem w stanie ogarnąć żadną miarą.

Spoglądam to na nią, to na ciebie. Czy mam ochotę na więcej? Wbrew pozorom – tak! Czy chcę? Cóż, to jest kwestia do dalszej dyskusji. Czy raczej byłaby w normalnych okolicznościach, a te na pewno takowe nie są. Zastrzegam sobie więc tylko jedno: koniec z szaleństwami! Przynajmniej dla mnie. Chociaż wiem, że do niektórych rzeczy doprowadzę teraz, albo już nigdy.

 

Nie będę nawet ukrywał, że interesuje mnie seks analny. A dokładniej połączenie go z oralnym. Czyli coś, czego z tobą, moja najdroższa i jedyna żono, nigdy nie zrobiłem i nie zrobię. Nawet gdybyś sama mi to zaproponowała, nalegała, prosiła lub groziła rękoczynami. Natomiast we trójkę… Tylko czy byłoby to dla mnie jakimkolwiek usprawiedliwieniem? Gdybym najpierw wyruchał w dupę ciebie, potem naszą towarzyszkę, a na koniec kazał jej sobie obciągnąć? Albo raz po raz wsadzałbym chuja najpierw do twojego tyłka, potem jej ust i tak co chwila zmieniał wasze dziurki? Mniejsza już o pozycję – mogłabyś wtedy leżeć na plecach, klęczeć, nawet stać, byle było ci wygodnie. Chodzi o sam fakt.

Zamykam na chwilę oczy i przygryzam wargę tak mocno, aż czuję drażniąco żelazisty posmak na języku. Nie ma takiej możliwości! Nie zrobię takich rzeczy nigdy i z żadną kobietą. Bo nie. Dlatego, by ostatecznie przepędzić niechciane myśli, przytulam się do ciebie czule. Całuję w szyję, uszy oraz obojczyki, przez chwilę całkowicie ignorując obecność trzeciej osoby. Ale wiem doskonale, że ona tam jest i nim na powrót zaczniemy się kochać, musimy ustalić pewne zasady.

Zgadza się, pieściłem przecież piersi Sofi. Pocałowałem ją w usta, przeżyłem w nich wytrysk… i na tym chciałbym poprzestać. Dlaczego więc, chociaż daję ci wyraźnie do zrozumienia, że nie zgadzam się na więcej, żądasz tego ode mnie? Czemu obie żądacie?

Sofia kładzie się przede mną, bezwstydnie rozchyla nogi i zaczyna gmerać palcami pomiędzy nimi. I chociaż bardzo się stara, to jej wysiłki nie robią na mnie specjalnego wrażenia. Nie w tym rzecz, że jest obiektywnie brzydka, wręcz przeciwnie! Mimo że ma zdecydowanie nie każdemu pasującą, niespotykaną i jakże inną od ciebie urodę, a fizycznie mam na nią coraz większą ochotę, to psychicznie nie jestem w stanie się przemóc. Nawet wówczas gdy… Wiedziałem, że podejdziesz mnie od tej strony! Każesz zaskoczonej Sofi uklęknąć, wypiąć się ku mnie i rozchylasz dłońmi jej pośladki, dla zwiększenia efektu i przeciągając po nich językiem.

 

Przyklękam i zaczynam lizać jej wytatuowany tak samo, jak cała reszta nagiego ciała tyłeczek. Gładziutko ogolony, napięty i twardy, z którego powoli, centymetr po centymetrze, schodzę ku dołowi. Ku cipce. Nie tak miękkiej jak twoja, nieoczekiwanie szorstkiej i o bardzo subtelnym, ledwo wyczuwalnym zapachu oraz słodko-słonawym smaku. Przyznam, że niespodziewanie okazuje się ona naprawdę bardzo podniecająca, więc gdy jest już wystarczająco nawilżona, w końcu wsuwam w nią zabezpieczoną zawczasu prezerwatywą męskość, zachęcaną dodatkowo przez twoją dłoń. Tak, twoją, bo właśnie ty celowo nakierowujesz penisa swego męża ku kroczu obcej kobiety.

Czy to oznacza, że cię zdradziłem? A może uczyniłem to już dawno, przy pierwszym dotyku i pocałunku? Albo, skoro jesteś obok i sama mnie do tego namawiasz, wciąż mogę uznać, że byłem i jestem ci wierny? Czy da się w ogóle jednoznacznie oraz w zgodzie z własnym sumieniem odpowiedzieć na te wszystkie pytania?

Łapię Sofię za biodra: wąskie, chude, z wyraźnie wyczuwalnymi pod skórą kośćmi miednicy. Poruszam się w niej wolno, ostrożnie starając przyzwyczaić do nowej sytuacji. Wówczas ty siadasz przed nią i bezpruderyjnie kierujesz jej głowę pomiędzy uda, na co ja zwalniam jeszcze bardziej. Może i wciąż czuję się nieswojo, lecz nie mogę zaprzeczyć, że mnie to podnieca. Zdecydowanie za bardzo.

W reakcji odsuwasz się od Sofi, która jakimś tajemnym sposobem, nie dopuszczając do wysunięcia penisa z siebie, obraca się na plecy. Wtedy przysiadasz tyłem nad jej twarzą i w akompaniamencie wyjątkowo głośnych cmoknięć, siorbnięć i stękań, zaczynasz całować mnie w usta. Nie pożądliwie, z niepowstrzymywaną dzikością, lecz subtelnie, delikatnie, nieśmiało niemalże. Co kilka chwil przerywasz, szepczesz mi czułe słówka, zapewniając o uczuciach i afektach, jakie do mnie żywisz, po czym znów splatasz nasze wargi.

Odpowiadam ci pomysłem, który przyszedł mi właśnie do głowy. Nie jesteśmy oboje pewni, co sądzi o nim sama zainteresowana, więc schodzisz z Sofi i podpytujesz, czy miałaby ochotę na kolejne spełnienie. Waha się chwilę, wyraźnie rozważając, jak daleko może i chce się posunąć, aż w końcu prosi cię tylko o pocałunek. I nic więcej. Przymykam oczy, starając się opanować wzbierające podniecenie i nie zwracać uwagi, co się właściwie ze mną dzieje.

Uprawiam czysty, właściwie pozbawiony głębszych uczuć seks się z Sofią. Całkowicie obcą, młodszą ode mnie ponad dziesięć, a od ciebie o dwadzieścia lat kobietą. Do tego ponoć zadeklarowaną amatorką wdzięków osób własnej płci. Leżącą pode mną w pełnym rozwarciu i coraz odważniej pieszczącą rozchylone szeroko płatki, otaczające tak sztywnego członka, jak i rozpaloną łechtaczkę. Jedną dłonią, bo drugą odgarnia ci włosy, spływające swobodnie po jej twarzy, zza których widzę aż nadto wyraźnie wasze złączone w gorącym, głębokim pocałunku usta.

 

Muszę was obie przeprosić, ale nie dam rady dłużej wytrwać w tej pozycji. Dlatego wysuwam się i robię jedyne, co przychodzi mi do głowy, czyli zamieniam penisa na język, doprowadzając Sofi do znacznie intensywniejszej rozkoszy, niż mógłbym się spodziewać.

Nie wiem – po raz kolejny – czy to najlepszy pomysł, lecz nie mam zbyt wiele do powiedzenia w kwestii wyboru sposobu, w jaki zakończymy nasze spotkanie. Tym bardziej że coraz mocniej odczuwam efekty uboczne wspólnych ekscesów, które, jakby nie patrzeć, trwają bodaj trzecią godzinę. Nie dość, że jestem najzwyczajniej zmęczony i boli mnie kręgosłup, to mięśnie zaczynają drżeć w momentach, w których zdecydowanie bym sobie tego nie życzył. Na dodatek jest mi coraz trudniej jest utrzymywać ciągłą gotowość. Nawet jeśli na wyciągnięcie ręki widzę ciebie, ma dojrzała, apetycznie krągła żono, klęczącą w pozycji sześćdziesiąt dziewięć ponad młodziutką kochanką. Oddającą się namiętnemu seksowi oralnemu. Z wzajemnością.

 

Aż z tej odległości dociera do mnie twój wyraźny, ostry zapach. Mam ogromną ochotę wylizać cię calutką, od nasady ud po miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, lecz postanawiam nie przerywać waszych symultanicznych karesów. Pieśćcie się tak, jak tylko macie ochotę! Dlatego tylko przysuwam się ostrożnie, składam jeden jedyny pocałunek pomiędzy twoimi pośladkami – bardziej dla zaanonsowania, że „już jestem” – i delikatnie wchodzę w mokrą tak od twojej namiętności, jak i jej śliny, kobiecość. Kołyszę się rytmicznie, ugniatając rękoma rozłożyste pośladki i uroczo mięciutkie boczki.

Musiałaś być naprawdę napalona, bo pierwsze oznaki nadchodzącego orgazmu dopadają cię zaskakująco szybko. Czuję, jak napinasz mięśnie i drżysz. Twój oddech staje się coraz głośniejszy, aż w końcu załamuje się, przechodząc w długi, narastający jęk rozkoszy. I choć doskonale wiem, że najchętniej opadłabyś teraz na łóżko i zamknęła oczy, to podnosisz się tak, by przylgnąć do mnie plecami. Łapię jedną ręką za cudownie falujący pod mym dotykiem, pulchny brzuszek, drugą podtrzymuję ciężkie piersi. Odwracam ci lekko głowę, by móc złapać ustami za płatek ucha. Ostatecznie popuszczam wodze rozszalałego podniecenia i dochodzę.

 

Jestem tak wykończony, że ledwo rejestruję, co dzieje się później. Nie pozwalasz mi z siebie uciec, więc mogę się tylko domyślać wyczynów Sofi, nadal leżącej pomiędzy twoimi nogami. Zwłaszcza że znów czuję jej łaskoczące włosy i wilgotny język w dziwnych miejscach. I choć staram się czerpać z tego jak najwięcej przyjemności, siły opuszczają mnie w błyskawicznym tempie. Ostatnim, czego jestem jeszcze jako-tako pewien, jest dotyk miękkiego materaca pod plecami. I twoje ciało, oglądane kątem półprzymkniętego oka, zastygłe w pozycji świadczącej raczej jednoznacznie, że nie skończyłyście się jeszcze ze sobą zabawiać.

A potem nagle ktoś mnie woła.

– Adam. Adam?

 


 

– Adam! Słyszysz mnie? Bo tak siedzisz i nic nie mówisz… przepraszam, nie powinnam w ogóle poruszać tego tematu! – Ewa zaczęła się tłumaczyć.

– Spytać możesz o wszystko i zawsze! – odpowiedział Adam mechanicznie, starając się zebrać myśli skupione na zdecydowanie nie tej kobiecie, co trzeba. – I tak właściwie, dziękuję ci.

– Ale za co? – Zdziwiła się szczerze.

– Nie będę ci kłamać: sam myślałem o tym nie dalej, jak wczoraj. I też brałem pod uwagę Sofi. Sofię. A, nieważne… Z tą różnicą, że u mnie była czystą teorią.

– Wybacz mi, nie chciałam… – Zmieszała się.

– Ewa, dość! Na kartce napiszę i na lodówce przykleję, że nie będę wymagał od ciebie spowiadania się ze wszystkiego! Natomiast odpowiadając w końcu na pytanie, ja chyba… – Adam odkleił plecy od zimnego oparcia ławki, oparł brodę na złożonych rękach, te na kolanach i odetchnął, zbierając siły. – Powiem ci wprost, bo tak będzie najlepiej: wiesz, że nie zniósłbym twojej zdrady z innym mężczyzną. I nawet nie będę na ten temat dyskutował. Hipotetycznie, gdybyś zdecydowała się na kobietę, powinienem postąpić tak samo, ale… nie wiem. Nie będę więcej pytał, co właściwie łączy cię z Sofią, ale skoro widujecie się ostatnimi czasy coraz częściej i najwidoczniej dobrze dogadujecie, bo bez tego na pewno nie pozwoliłabyś sobie cipki wymalować – parsknął szczerym śmiechem, mając nadzieję, że choć trochę rozładuje emocje – to podejrzewam, że między wami jest coś więcej, niż tylko zwykła przyjaźń. Przy czym ja i tak nigdy nie pojmę relacji między kobietami.

– Ja też nie, nie martw się! – powiedziała Ewa bardziej do siebie.

– Natomiast wracając do właściwego zagadnienia… jeśli zechcesz się z nią kochać, nie będę z tego powodu najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Ale ani ci tego nie zabronię, ani nie będę potępiał! Mam tylko prośbę, czy raczej dwie: powiedz mi o tym, to raz. A dwa, niech to nie będzie miało wpływu na dziewczynki, dobrze? Bo tego jednego ci nie daruję i – zrobił krótką pauzę, marszcząc brwi i ściągając usta – choćbym miał poruszyć niebo i ziemię, nie pozwolę, żeby cokolwiek złego stało się naszym córkom.

Ewa spojrzała w wąziutkie szparki oczu Adama i przełknęła ślinę. Jedyną emocją, jaką teraz odczuwała, był strach.

– O to nie musisz się bać… – spuściła głowę.

Adam rozchmurzył się błyskawicznie, przyciągnął ją do siebie zdecydowanie i pocałował. Nie we włosy czy policzki, lecz w usta. Na razie tylko przez chwilę.

– Nie boję się, kochanie. Ufam ci i wierzę. I wybacz, jeśli cię uraziłem. Natomiast wracając do tematu, to czy ja chcę, byśmy poszli do łóżka we trójkę? – Wznowił dyskusję, przecierając wargi ze śladów szminki. – Przepraszam, ale nie. Dziękuję ci za szczerość i postawienie sprawy wprost. Przyznam, że pod pewnymi względami mnie to kręci. Zwłaszcza że sam znam facetów, którzy po takiej deklaracji ze strony dziewczyny, żony czy kogo tam jeszcze, z miejsca umawialiby spotkanie trójstronne na najwyższym szczeblu. Ale ja – westchnął – po prostu odmawiam. Nie, Ewa, nie mógłbym tego zrobić ani tobie, ani sobie samemu. Ciebie kocham, ciebie chcę i tylko ciebie pragnę do końca swoich… Ewa, co ty?

 

Odepchnęła go tak, by usiadł wyprostowany i wskoczyła na kolana niczym rozszalała, upojona buzującymi hormonami nastolatka, przygniatając dopiero co przygruchanego chłopaka. I nie czekając na pozwolenie ona wpiła się w jego usta, pieszcząc je długo i namiętnie, aż ślina spłynęła obity futrem kołnierz płaszcza.

– Ekhem, ekhem. Ja rozumiem, że lubicie być ze sobą i kochacie się tak mocno bardzo, ale… Mamo, złaź z taty, ludzie patrzą! – fuknęła mała rudzielca, która nie wiedzieć kiedy zmaterializowała się obok ławeczki, zerkając z jawnym pożałowaniem to na będącą adresatem tych słów parę dorosłych, to towarzyszącą jej bliźniaczkę.

 


 

Prychnął kilkukrotnie, starając się zdmuchnąć pachnące waniliowymi perfumami włosy, łaskoczące go w nos, lecz ostatecznie uznał, że i tak nic w ten sposób nie wskóra. Dlatego odsunął się, uniósł na łokciach ponad zmaltretowany regularnymi ekscesami materac i wyjrzał przez niezasłonięte, mimo późnej pory, okno. Poobserwował opadające bez zbędnego pośpiechu, migoczące w świetle ulicznych lamp płatki śniegu i płynące ponad nimi, zasnuwające granatowoczarne niebo ołowiane chmury. Obrócił wzrok, skupiając się na leniwie prężącej się przez całą długość łóżka, wielbionej ponad wszystko żonie. Dobrą dekadę starszej od niego, lecz wciąż niezmiennie atrakcyjnej i ponętnej, której pożądał do szaleństwa dniem i nocą.

Ubranej aktualnie w koszulkę ze srebrno białej satyny, która nijak nie potrafiła zdecydowanie przykrótkim krojem utrzymać w ryzach pełnej, można by powiedzieć, że wręcz pulchnej figury. Podziwiał kształtne uszy, przystrojone złotymi kolczykami w kształcie róż. Stanowiącymi komplet z niewielkim naszyjnikiem, zwieszającym się pomiędzy ogromnymi piersiami, podkreślonymi kręgami ciemnych, przebijających się przez cieniutki materiał sutków. Rozkosznie zaróżowione policzki, okalające uroczo zadarty nosek i cudowny pomimo – a może właśnie dlatego? – drobnej wady w postaci lekko cofniętych dwójek uśmiech, tajemniczo snujący się po namiętnych wargach.

Westchnął cicho, starając się bez większego przekonania okiełznać ciepło promieniujące poniżej pasa. Przesunął spojrzenie niżej, ku apetycznie wystającemu brzuszkowi i smakowicie rolującym się boczkom, na których konsumpcję poczuł nagłą ochotę. Nie wspominając o rozłożystych biodrach, przechodzących w mocne, szerokie uda, pomiędzy którymi pyszniło się od niedawna wygolone łono, ukoronowane ciemnoróżową perłą łechtaczki, wystającą ponad jedwabiste płatki kobiecości.

 

Tymczasem właścicielka owych fantastycznych kształtów ziewnęła płytko, odgarnęła półdługie, lśniące mahoniowymi pasmami włosy za ucho. Uniosła podmalowane brokatowym cieniem powieki, ukazując migdałowate w kształcie oczy o niedającym się jednoznacznie określić kolorze. Otaksowała uwodzicielsko obejmującego ją ramieniem czterdziestoparolatka, zakręconego do szaleństwa na punkcie jej niepospolitych wdzięków. Wspaniałego, namiętnego męża i wyrozumiałego, pełnego ciepła ojca dwóch przecudownych córeczek.

Ów mąż, choć grzecznościowo i z wrodzonej skromności regularnie temu zaprzeczał, był zdecydowanie najseksowniejszym facetem, z jakim kiedykolwiek dzieliła nie tylko łoże, lecz i jakiekolwiek inne miejsce, nadające się w choćby minimalnym stopniu do uprawiania seksu. Z może nie tak bardzo wysportowaną, jak jeszcze kilka lat wcześniej, lecz wciąż ociekającą testosteronem, jędrną sylwetką. Oraz znacznie wykraczającym ponad średnią krajową penisem, którego już sam widok sprawiał, że nie mogła opanować rozszalałych pragnień. O niesamowicie męskiej, dodatkowo podkreślonej pierwszymi głębszymi zmarszczkami twarzy i zaczesanymi do tyłu, szpakowatymi włosami, których pojedyncze pasemka zsuwały się niesfornie na czoło.

Wiedząc, że i tak nie da rady się powstrzymać, co zresztą nie leżało w jej naturze (a w tej konkretnej chwili było całkowicie zbędne), postanowiła nie przedłużać wzajemnych oględzin. Mimo że zdawała sobie sprawę, że na namiętne zabawy nie mają teraz za bardzo siły, i tak chciała jak najlepiej wykorzystać ostatnie chwile kończącego się właśnie, rocznicowego weekendu. Wzięła więc swego poślubionego za rękę i przyciągnęła do siebie tak, by spletli wargi w jedność.

 

Jedną dłoń podłożył pod jej kark, a drugą odważnie złapał za wciąż ukrytą pod śliską satyną cudownie miękką, pełną pierś, miętosząc ją w silnym uścisku. W zamian poczuł, jak zakończone długimi paznokciami palce wdzierają się pod bokserki, ściągają je i bez dalszych ceregieli oplatają prężącą się całkowicie swobodnie, sztywną męskość. Rozochocony bezpośrednim gestem, postanowił odwdzięczyć się równie namiętnie. Szybko rozchylił uda dłonią i momentalnie wniknął pomiędzy nie, zanurzając się głęboko w oczekującej go ciepłej, śliskiej wilgoci.

Jedną ręką ścisnęła mocniej pokaźnego penisa, zwiększając jednocześnie szybkość ruchów. Drugą zaś, wciąż wolną, zatoczyła kilka okręgów po szerokiej, umięśnionej klatce piersiowej, gdzie zatrzymała się finalnie na jednym z sutków, zawzięcie go podskubując. Oderwała usta od jego ust i zaczęła obcałowywać lekko szorstkie, pokryte starannie wypielęgnowanym zarostem policzki, od czasu do czasu sięgając jeszcze dalej, by czule podgryzać płatki uszu.

 

Przez głowę przeszła mu myśl, by w pełni wykorzystać nadarzającą się okazję. Chciałby obrócić kochankę plecami do góry i rozchylić ją bezwstydnie, niemal obscenicznie, po czym bardzo starannie wylizać, nie pomijając nawet najmniejszego kawałeczka ponętnie krąglutkiego ciałka. Ze szczególnym uwzględnieniem pachnącej delikatnym, kwiatowym mydłem dupci. A potem zafundować Ewie tak ostrą jazdę, że będzie na przemian wyć z rozkoszy i błagać o litość.

Pomyślała, że miałaby ochotę na coś więcej. Chciałaby położyć się wygodnie na brzuchu, wypiąć i pozwolić kochankowi najpierw obcałować ją calutką od tyłu. Po czym zachęcić do wślizgnięcia się nie tylko pomiędzy chętne falbanki piczki, ale także w szeroko otwarty i jak zawsze odpowiednio przygotowany do takich pieszczot tyłeczek. I kazać Adamowi – tak, kazać, bo będzie to jej wyraźne życzenie – rżnąć ją tak długo i bezlitośnie długim, grubym chujem, aż przeraźliwe krzyki przenikną daleko poza cztery ściany sypialni, roznosząc się po całym parterze.

 

Oboje równocześnie przerwali wzajemne pieszczoty, odsuwając się na odległość oddechu. Po tysiącach i tysiącach godzin spędzonych wspólnie jak ich Pan Bóg stworzył, rozumieli się bez słów. Dlatego wystarczyło im tylko jedno, krótkie spojrzenie, aby dojść do wniosku, że nie tędy droga.

 

I wówczas Ewa, jak zazwyczaj bywało nie tylko w sypialni, przejęła całkowicie inicjatywę: obróciła się i leżąc na boku zamieniła dłoń, dzierżącą do tej pory penisa, na swoje wargi. Jednocześnie podstawiając kobiecość ku twarzy ukochanego. Lizała męskość powolutku i czule, nigdzie się nie spiesząc i napawając słodko-słono-samczym smakiem, rozpływającym się po wnętrzu ust. Co parę chwil, by nie popaść w rutynę czy monotonię, składała całusy na ogolonym wnętrzu jego ud, a raz na jakiś czas schodziła nawet niżej. Aż do momentu, w którym została tam na dłużej, odważnie rozchylając dłońmi pośladki męża.

Adam odpowiedział na dość nieoczekiwaną, choć przecież doskonale mu znaną pieszczotę tym samym – z głośnym cmoknięciem wypuścił z ust dużą, niemal bordową łechtaczkę żony. Zaczął całować jej apetyczną pupę, powolutku rozszerzając ją twardym językiem. Jednak, mimo że bardzo chciał, nie mógł wytrzymać zbyt długo w tak wysilonej pozycji i dlatego po zaledwie kilku liźnięciach, pozostawiających za sobą lepkie nici śliny, rozprostował się i zachęcił ukochaną do tego samego.

 

Usiadła na materacu, ściągnęła przez głowę i tak całkowicie wymiętą koszulkę, uwalniając ciężkie piersi, opadające swobodnie na wydatny brzuszek. Nieco ponad dziesięć lat wcześniej, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że przecież jej ciało było wówczas smuklejsze i bardziej jędrne, z zażenowaniem przysłoniłaby ponadprzeciętne kształty. Lecz dziś, w tym, a nie innym wieku i z tym, a nie innym mężczyzną, nie dość, że niczego się nie wstydziła, to wręcz dodatkowo zachęcała go do okazywania specjalnych względów jej pełnemu ciału. Czerpiąc nieukrywaną przyjemność z silnych, zdecydowanych palców wbijających się głęboko w pulchniutkie fałdki, opadła całym ciężarem rozłożystych bioder na leżącego pod nią, młodszego kochanka.

Przytrzymał dojrzałą kochankę za pośladki, pomagając jej tym samym w okiełznaniu przecudownych krągłości. Przylgnął twarzą do nieziemskiego, falującego wraz z kołysaniem się ich splecionych ciał biustu. Odsunął nosem zwieszające się na drobniutkim łańcuszku dwie splecione róże, z których jedna mrugała oczkiem jaskrawozielonego szmaragdu, druga zaś głębokim błękitem szafiru, i oddał bez reszty całowaniu bosko pachnącego dekoltu. Przesunął usta ku teoretycznie wręcz niepożądanym, a przecież tak mocno podniecającym go od pierwszego spotkania apetycznym fałdkom w zagłębieniach ramion i zassał je delikatnie, cmokając z nieukrywanym zadowoleniem.

 

Czując nie tylko wzbierające podniecenie, lecz i pierwsze oznaki zmęczenia, Ewa odsunęła pożądliwe usta Adama i korzystając z powstałego w ten sposób miejsca, skierowała palce ku kobiecości. Pieściła się energicznie, dysząc ciężko w akompaniamencie głośnych plasknięć podskakujących miarowo bioder. Będąc o krok od spełnienia spięła mięśnie i na ten sygnał poczuła zdecydowane dłonie, które z ud szybko powędrowały ku sutkom, ściskając je mocno. Doznanie, które przeszyło na wskroś jej ciało, było tak intensywne oraz pobudziło tak nieprzyzwoite obszary seksualnych potrzeb, że w ostatniej chwili zmieniła pierwotny plan i zamiast spokojnie zanurzyć się w oceanie orgazmu, postanowiła wskoczyć do niego w pełnym pędzie. Uniosła się na kolanach, uwalniając penisa, przeciągnęła ociekającą własną namiętnością dłonią pomiędzy pośladkami i jednym ruchem znów nabiła się nimi na jakby tylko czekającą na to męskość. Stęknęła głośno, przygryzając na moment wargę, lecz już po chwili opanowała nadmiar emocji i znów zaczęła się rytmicznie kołysać, jednocześnie na powrót uciskając łechtaczkę. Tym razem jednak znacznie mocniej, czego już po chwili aż nadto widocznym efektem stało się rozchlapane wszędzie dokoła świadectwo nieokiełznanej żądzy.

Przytłoczony boskim ciężarem Adam, zalewany obficie tryskającymi sokami, spływającymi po podbrzuszu i mocno ściskany napiętym, spragnionym tyłeczkiem, nie był w stanie ani chwili dłużej utrzymywać rozszalałych pragnień w ryzach. Dlatego też uczynił jedyne, co mu pozostało – przywarł mocno do ciała Ewy i wcisnął twarz w śliską tak od jego śliny, jak i jej potu, cudownie miękką dolinę pomiędzy piersiami.

 


 

Ostatnim uczuciem, którego doświadczyła Ewa nim bezprzytomnie poddała się napierającemu szczytowaniu, było pulsowanie męskości głęboko w jej wnętrzu, zalewające ją lepkim, pieniącym się żarem.

Ostatnie, co usłyszał Adam przed odpłynięciem w niezmierzone niebiosa rozkoszy, były tak niby proste, a przecież najważniejsze na świecie słowa, wypowiedziane ledwo przytomnym głosem:

– Kocham Cię!

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Zdjęcie w tle: Agnessa Novvak, rzeźba “Adam a Eva”, Kryštof Hošek, Praga 

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

Ten tekst odnotował 23,794 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.87/10 (29 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (18)

+1
0
Od razu zapytam was - jako autorów, czytelników i kogo tam jeszcze 😉 - jak zapatrujecie się na reworki? Wiem, że niektórzy z uporem maniaka publikują poprawki starszych tekstów, inni zaś nie uznają czegoś takiego w ogóle i nie wracają do poprzednich dzieł, niezależnie od ich wad oraz niedociągnięć. Mój tryb pracy jest taki, że tak czy inaczej każde opowiadanie przechodzi w pewnej chwili przez etap ponownej redakcji / korekty. Zastanawiam się jednak, czy wrzucanie nowych wersji na Pokątne ma sens.
Przyznam, że cykl o Adamie i Ewie został opublikowany, bo oryginalnie powstawał przez z górą pół roku, nieraz bardzo spontanicznie i bez planu. Był bardzo niespójny stylistycznie (i nie chodzi tylko o zmiany narracyjne), zawierał sporo niedomówień z jednej strony oraz zbędnych dłużyzn z drugiej i dopiero teraz prezentuje się w miarę sensownie. Co oczywiście nie oznacza, że dobrze 😀
Natomiast nie wiem za bardzo, jak postąpić z pozostałymi opowiadaniami. Jakie macie zdanie na ten temat? Chcielibyście porównać, jak bardzo zmienił się tekst (czy stał się lepszy warsztatowo, pojawiły się w nim nowe sceny itp.) czy szkoda wam czasu na ponowną lekturę, skoro i tak znacie oryginał? A ponowną publikację uważacie za zbędne podbijanie bębenka i żebrolajkostwo? Z góry dziękuję za wasze zdanie!

PS Wciąż uważam, że takie kobyły źle czyta się bez podziału na mniejsze fragmenty, ale przecież nie zarzucę was jedenastoma (!!!) nowymi-starymi tekstami. Chyba, że bardzo chcecie 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
0
Ja reworki lubię najbardziej posypane cukrem pudrem.
A co do pytania, to myślę, że portal i publikacja w sieci, ma tę właśnie zaletę, że można ją edytować do woli.
Jeśli ktoś nie czytał, to ma szanse na poprawioną pracę, a ci, którzy znają już tekst, mogą (jeśli chcą) do niego wrócić, żeby dowiedzieć się, co autor miał na myśli, ale nie miał wystarczająco potężnych środków technicznych, żeby zrobić Jabbę na Amidze... Nie, chwila, to inna bajka.
Jednym słowem, jeśli chcesz poprawiać, poprawiaj, z zyskiem dla tych, co pierwszy raz i dla własnego spokoju twórczego.

Co do wrzucania kobyły, podobnie, wrzucaj, Nie ma obowiązku przewalenia wszystkiego na raz, a może ktoś lubi... Jest komfort wyboru, a to zawsze pozytywna rzecz.

Pozdrawiam twą roztrzęsioną duszę

AS
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@ Agnessa Novvak

Można pozazdrościć nowego eksperymentu! Ciekawe czy zdołałabyś znaleźć wydawcę na takie dzieło w formie książkowej, tak aby konkurować z Blanką Lipińską i jej powieścią "365 dni".

Hm... e-booki można już pobierać, tyle że za darmo!

Podziwiam, gratuluję!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Starski - fakt - dobry, świeżo wysmażony (koniecznie na smalcu!) rework to tylko przypudrowany 😀
Ja poprawiam swoje teksty i tak, a potem jeszcze po mnie je poprawiają 😛 więc rozważanie tego etapu odpada. Kwestia czy powinny się pojawić w takiej postaci tutaj, gdzie przecież mam oryginały. Podejrzewam, że to będzie zależało od konkretnego tekstu i konkretnej sytuacji - na przykład już wiem, że nie dotrzymam danego publicznie słowa, że nie napiszę nigdy o BDSM. Zresztą ty też coś o tym wiesz 😉

@XeeleeFirst - ty mnie nie strasz, że ktoś to wydrukuje na papiurze i jeszcze będzie chciał za to piniondze! 😀 Nie będę kłamać, że czasami nie nachodzą mnie głupie myśli, by wydać kiedyś jakiś zbiorek opowiadań, ale z wielu względów jest to skrajnie mało prawdopodobne. Nawet w formie self-publishingu, który wbrew pozorom specjalnie trudny ani kosztowny nie jest. Natomiast na pewno nie jako konkurencję dla kogokolwiek, tym bardziej z ogólną dystrybucją po księgarniach. Bez jaj. Serio 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+9
0
Rework? Sam ten napis odstrasza mnie od czytania. Nie można już normalnie?
Nowe wydanie, wydanie poprawione, wydanie zmienione, przeróbka, ponownie zredagowane, odświeżone, odnowione, zmodyfikowane…
Mało, czy wystarczy?

„Remix & remaster” – już nie tylko ręce, ale wszystko opada. Wstydź się Agnesso, wstydź!

Nie pytaj czytelników, w jakiej formie masz publikować, bo zawsze dostaniesz sprzeczne wskazówki. Każdemu podoba się co innego. Publikuj tak, jak w duszy ci gra 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Wstydzę się, oj wstydzę 😀 Aż mi cycki spąsowiały 😀

Oczywiście mogę napisać to tak, jak napisałeś 😉 ale "rework" kojarzy mi się z informacjami na płytach typu właśnie "remixed / remastered". Aż mnie kusiło wstawić jeszcze "parental advisory: explicit content" ale to byłoby za bardzo heheszkowe nawet jak na mnie 😀 Chociaż... 😛
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
0
To może ktoś jeszcze napisze cover tego opowiadania... 😉 Jak już się tak muzycznie zrobiło.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
0
Albo sikłel, prikłel i spin-off...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Krosołwer 😀 A serio to chętnie przeczytam coś takiego... to znaczy teoretycznie, bo nikt nie będzie tracił czasu na przerabianie agnessowych wypocin 😛 Ale na przykład "Nocny pociąg" w stylu Entalii (której opowiadania dzieją sie jakby w półśnie, gdzie nie wiesz do końca, czy to prawdziwe wydarzenia, czy strumień myśli) albo odwrotnie - "MiniaTurka" przerobiona przez jakiegoś twardego bedeesema. Mogłoby być naprawdę ciekawie 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Trochę długie, i trzeba podchodzić do opowiadania kilka razy, ale nawet sympatyczne. Bardzo ciekawa historia.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Cóż, cykl powstawał przez z górą pól roku, więc zdążył się rozrosnąć do nieoczekiwanych nawet dla mnie rozmiarów. Mam tylko nadzieję, że wyraźny, wewnętrzny podział na rozdziały choć trochę ułatwia lekturę 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
To jakaś porażka . Po takich opisach i takich akcjach momentami nudnych długich i cholera wie poco przepisywanych po dwa razy , chyba tylko poto żeby było więcej tekstu . Bezsensu po dziesięć synonimów , nie wspomniawcsy o rozciąganie w czasie i przestrzeni akcji na dziesięciolecia i robienie retrospekcji zupełnie od czapy na końcu opowiadania jakby na początku był za mały burdel w narracji
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Krzysztofie - całkowicie się zgadzam ze wszystkimi zarzutami! Narracja jest szarpana, opisów za dużo, są powtórki do powtórek do powtórek, dłużyzny i pierdoloty! A w ogóle czytania Agnessy nie polecam! Pod żadnym pozorem! 😀

A teraz odpowiedz - dlaczego mimo przedmowy, objętości tekstu i wad, które widać juz na początku, jednak dotarłeś do końca? Tak pytam z ciekawości 😉

PS Finałowa scena nie jest retrospekcją. Owszem, została napisana pod styl pierwszego spotkania bohaterów, ale dzieje się zgodnie z chronologią, na samiutkim końcu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
No cóż odpowiem krótko. Karzedmu daje szansę dlatego przeczytałem do końca ale po następna odsłonę na pewno nie sięgnę tak samo jak po wcześniejsze wersje tego opowiadania . ps. Mimo wszystko życzę powodzenia w twórczości i mam nadzieję jeszcze kiedyś być miłe zaskoczonym .
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Teraz przeczytałem wstęp na twojej witrynie tego portalu . Ok fakt czytałem to opowiadanie na własne ryzyko wycofuję swoje komentarze . Pozdrawiam Krzysztof
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jeśli więc znasz tę wersję - niezależnie, czy się spodobała, czy nie - to wcześniejszych nie masz po co czytać, bo są po prostu gorsze. To "nowe wydanie" powstało częsciowo w wyniku korekty, koniecznej do publikacji na innym portalu, częściowo dla mojej własnej satysfakcji. Tak czy inaczej uważam historię Adama i Ewy za zamkniętą i jeśli kiedykolwiek ci bohaterowie się u mnie pojawią, to w formie okazjonalnej miniaturki jak "Specjał" lub jakiegoś cameo w innym opowiadaniu. Ale nic poza tym.

Niemniej zapraszam do lektury innych opowiadań 🙂 Choć zaznaczam, że każde jest inne, bo staram się nie pisać dwa razy tak samo.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
PS Niczego @Krzysztofie nie wycofuj! Opowiadanie ci się nie spodobało i miało pełne prawo. Napisałeś dlaczego i ja się generalnie z tymi zarzutami nawet zgadzam, bo ten tekst właśnie taki jest. I nawet rework, remix i remaster 😀 w pewnych elementach mu nie pomógł, bo nie miał jak. Choć oczywiście będe go bronić przed zmieszaniem z błotem, jak zresztą chyba każdy autor swoje dzieło 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Zdaję sobie sprawę, że od publikacji opowiadania (i ostatniego komentarza zresztą też) minęły już ponad dwa lata, a poza tym wciąż pamiętam własną deklarację o definitywnym zamknięciu historii o Adamie i Ewie, ale...

...no właśnie: ALE. Jak zapewne wiecie - a jak nie, to się właśnie dowiadujecie - ostatnimi czasy dość mocno ograniczam aktywność literacką. Przy czym nie oznacza to od razu, że nie mam już niczego ciekawego do przekazania, a przynajmniej tak (nie)skromnie uważam. Wręcz przeciwnie - wiele tematów wciąż chodzi mi po głowie, tyle że nie mam ani dość czasu, ani możliwości, ani momentami także chęci (piszę o tym więcej we wstępach do "Sto lat młodej parze" oraz "Przeciwieństwa się przyciągają"), by zaangażować się w nie na sto procent, a nie chcę tworzyć byle czego i byle jak.

I w związku z tym chcę was zapytać o pewną sprawę: co powiecie na powrót tych, od których wszystko się zaczęło, czyli Ewy oraz Adama? Bo to właśnie oni wprost idealnie nadają się do poruszenia kilku kwestii, które kuszą mnie od daaawna, ale do tej pory zawsze schodziły na dalszy plan. Powiem więcej - jeden z owych tematów został zasygnalizowany właśnie w oryginalnej wersji epizodu III ponad trzy lata temu (!) i po głębszym przemyśleniu okazało się, że pasuje mi tylko i wyłącznie tam.

Cóż więc myślicie o powrocie (czy tymczasowym, czy na stałe, to już inna dyskusja) do klasycznej obyczajówki z równie klasycznymi bohaterami, napisanej w tak samo klasycznym stylu? Czyli z typową trzecioosobową narracją, dużą ilością opisów przyrody (a że Ewa jest już po pięćdziesiątce i nijak nie chciała w międzyczasie pozbyć się nadmiaru apetycznej seksualności, to wiecie już, że poszaleję i to gruuubo 😁 ) i tego typu jakże tradycyjnymi klimatami, tyle że tym razem napisanymi znacznie sprawniej warsztatowo niż kiedyś.

Dajcie proszę znać, co o tym myślicie! Z góry dziękuję za wszelkie sugestie - także (a może przede wszystkim) te krytyczne! Z góry dziękuję!
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.