Adam, Ewa i cała reszta, czyli gody miedziane, w cynę oprawne (VI)

6 sierpnia 2019

Opowiadanie z serii:
Adam i Ewa

Szacowany czas lektury: 1 godz 29 min

No i nadejszła wiekopomna chwiła... Niektórzy oczekiwali jej z utęsknieniem, inni ze znudzeniem, a zdecydowana większość wcale, ale historia Ewy i Adama, od której zaczęła się moja "kariera" na Pokątnych, znalazła wreszcie swój finał. Czy ostateczny przyznam wprost, że nie wiem, bo różnie w życiu bywa, ale nawet jeśli kiedykolwiek wrócę do tych bohaterów, to na pewno ani nie bezpośrednio, ani w tej formie.

Bo uprzedzam - jest jeszcze dłużej niż zwykle, jeszcze bardziej rozwlekle, opisowo i generalnie poziom pornografomaństwa, wodolejstwa i całej reszty przekroczyły granicę przyzwoitości. Z paru względów, o których rozpisywać się nie będę, ale z których dla was, drodzy czytelnicy i szanowne czytelniczki, płynie jeden wniosek - raczej nie spodziewajcie się ode mnie tekstów tej objętości, bo męczą i was i mnie. Następne, jeśli powstaną, bo pomysły są, ale czasu na ich realizacje brak, będą pojawiać się znacznie rzadziej niż do tej pory. Mam tylko nadzieję, że nowy sposób pisania (czego pewne zajawki wysyłam wam już poniżej, choćby związane ze zmianą sposobu narracji) przypadnie wam bardziej do gustu.

A tymczasem z okazji braku okazji, specjalne podziękowania otrzymują:
- Violett - za korektę, poprawki i prostowanie do pionu, kiedy mnie ponosiło twórczo
- _MK_ - za całokształt
- Kitu - tak tak, za dyskusje o dupie, ale nie tylko
- cała reszta komentujących, w tym Krystyna, Diabełwgłowie, XXX_Lord, Indragor, Sztywny, XeeleeFirst i wszyscy nie wymienieni, tak z loży autorskiej, jak i spoza niej

A teraz zapraszam do lektury!


 

„Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam Nic gorszego na świecie nie przytrafia się nam Nie wierz nigdy kobiecie, nie ustępuj na krok bo przepadłeś z kretesem nim zrozumiesz swój błąd ledwo nim dobrze pojmiesz swój błąd, już po tobie”

Wiadomo która piosenka wiadomo jakiego zespołu.

 


 

PIĄTEK WIECZÓR – PROLOG

 


 

Przykryta szczelnie grubym, miękkim kocem kobieta leniwie przerzucała strony kolorowego magazynu, zerkając niespokojnym wzrokiem na wskazówki zegara, dochodzące akurat do niemal idealnego pionu. O ile dalekiego skrzypnięcia furtki nie była jeszcze całkowicie pewna, to szczęku przekręcanego w zamku klucza nie mogła pomylić z niczym innym. Poderwała się gwałtownie z wygrzanego długim posiedzeniem fotela, zrzucając pismo na podłogę i wybiegła na korytarz, nie zważając ani na bose stopy, ani tym bardziej na coraz szerzej rozchylający się pod naporem jej krągłości, zwiewny szlafrok.

Odziany w ciepły, wełniany płaszcz mężczyzna domknął plecami drzwi i możliwie cicho, co po prawdzie niezbyt mu się udało, porozstawiał po kątach ciężkie walizy, niezbędne do przetrwania ponad dwóch tygodni poza domem. Rozwiesił wierzchnie odzienie po wieszakach, zzuł wilgotne od topniejącego śniegu buty i w samych tylko spodniach i koszuli wkroczył do przedpokoju, gdzie po zapaleniu światła ukazała mu się stojąca naprzeciw w zalotnej pozie, rozpromieniona pani domu.

Rzuciła się na niego niczym wygłodniała kotka na wyjątkowo dorodną mysz i z miejsca wpiła swe stęsknione usta we wciąż zimne wargi, zastępując tym całkowicie zbędne jej zdaniem słowa powitania. Smakował tanią kawą ze stacji benzynowej, mocno już zwietrzałą gumą do żucia i przede wszystkim rozpalającym do białości, czterdziestoparoletnim facetem.

Odnalazł szybko pasek szlafroczka, rozplątał go i zsunął do wysokości pasa. Przyklęknął ostrożnie, składając długie, mokre pocałunki na ogromnych, liczących sobie nieco ponad pięćdziesiąt wiosen (czy przy aktualnej pogodzie raczej zim) piersiach, po czym wstał i przytulił czule ich posiadaczkę, gładząc powoli pachnące różanymi perfumami włosy.

Miała ochotę oprzeć go o ścianę, ściągnąć mu spodnie i połknąć całego. Nieważne, że po wielogodzinnej podróży miałby jesiotra… Znaczy penisa raczej drugiej świeżości. I tak zostałby wylizany do samego końca.

Miał ochotę opuścić jej i tak już odsłaniające aż nadto okrycie na podłogę, obrócić tyłem i wycałować najintymniejsze zakamarki, a potem kochać się do utraty tchu. Choćby nawet tutaj, w korytarzu, na minuty przed wybiciem północy.

 


 

 

SOBOTA

 

 


 

Spoglądałam to na ekran leżącego na kuchennym blacie tabletu, to na ostateczny wynik mojej wyjątkowo ciężkiej, ciągnącej się od samiutkiego świtu harówki. I chociaż miałam ochotę jeszcze trochę popracować nad wyglądem czekoladowo-truskawkowych babeczek w kształcie serduszek, w ilości trzech wypełnionych po brzegi blach, to po prawdzie już mi się nie chciało. I tak ich upieczenie, a przede wszystkim ozdobienie, okazało się być dalece bardziej czasochłonne i pozostawiło po sobie znacznie większy bajzel, niż to sobie zaplanowałam. Czasami podejrzewałam, że te wszystkie te filmiki o gotowaniu, w których ciasta zawsze równiutko wyrastają, steki są idealnie wysmażone, a kucharki mają nieskazitelny makijaż (o cyckach nie wspominając) , są jakimś wyjątkowo perfidnym oszustwem.

Do tego wszystkiego coraz mocniej irytowały mnie docierające z salonu podejrzane odgłosy, które świadczyły albo o wyjątkowo szampańskiej zabawie, albo przelatującej przezeń trąbie powietrznej, przy czym jedna opcja wcale nie wykluczała drugiej.

Ewa…

Zignorowałam rozpaczliwe wezwanie o ratunek i zabrałam się za układanie wzorku z kolorowych kuleczek na wciąż lepkim lukrze.

Ewa!

Jestem spokojna. Jestem pierdolonym, kurwa w dupę jego mać, lotosem na tafli…

Ewa! Pomocy! Bo mnie tu zaraz zjedzą! Aaa, no, co wy…

Westchnęłam, umyłam ręce, zawiesiłam fartuszek na wieszaku i założyłam zdjętą zawczasu, błyskającą całkiem sporym brylantem, złotą obrączkę na palec. Zastanawiając się poważnie, czy wyjść nie tylko z kuchni, ale najpierw z siebie, a potem w ogóle z domu. I to przynajmniej do wieczora. Ostatecznie, ja musiałam sobie radzić sama przez dobrych kilkanaście dni, i to takich, w których nawarstwiło mi się wyjątkowo dużo własnych (ale nie uprzedzajmy faktów) spraw do załatwienia, więc teraz i Adam mógł się trochę pomęczyć. O ile przeżyje, co wcale nie było takie oczywiste.

– Matko Boska Częstochowska, widzisz i nie grzmisz! Czy tobie czasem, Adam, sufit się na łeb nie spadł? – załamałam ręce.

– A co, twoim zdaniem mam teraz zrobić? Nie ma co, nie tylko urodę odziedziczyły po… Lilka, litości! Zostaw tego kapcia!

– Spokój ma być! Lilia, tatuś coś ci powiedział, prawda? Odłóż to! – powiedziałam zdecydowanym, ale równocześnie możliwie delikatnym tonem. Ostatecznie nikt nikogo jeszcze nie zamordował. Jeszcze – to dobre słowo.

Ośmio(niemalże)latka o płomiennorudych lokach, do tej pory konsekwentnie ignorująca obecność swej rodzicielki, odwróciła wreszcie wzrok. Chociaż jej niebiańska twarzyczka cherubinka potrafiła błyskawicznie roztopić lód w nawet najzimniejszych sercach, to aż za dobrze znałam czające się w szmaragdowych oczkach iście piekielne ogniki. Mrugnęła nimi kilka razy, jakby czekając, czy jej odpuszczę, ale w końcu posłusznie odłożyła niedoszłe narzędzie zbrodni, fukając pod przeuroczym, nieco zadartym – co do którego Adam miał całkowitą rację, że odziedziczyła go po mnie – noskiem.

– Zuzia, proszę odwinąć tatę! – skierowałam wzrok na drugie diablątko, będące niemal dokładną kopią pierwszego, tyle że z (o dziwo) prostymi włosami i oczami barwy szafiru, czające się za rulonem zrobionym z dywanu, szczelnie nadzianym Adamem. Jak do tego doszło, nie wiem.

– A w ogóle, to która jest godzina? Macie trzydzieści minut do wyjścia! – prychnęłam.

– Mamusiu, a nie możemy…

– Nie, nie możecie. Wiecie dobrze, że macie dzisiaj przedstawienie, więc marsz się przebrać! Dam wam tylko świeże mufinki na drogę. No, a teraz uciekać do siebie! Ale już!

Sapiąc z dezaprobatą rozwinęłam burrito z Adama, wyglądającego po tej operacji wyjątkowo mało apetycznie.

– Jaki stary, taki głupi! – podsumowałam z uśmiechem, ale i bez tego wiedziałam, że nie poczułby się urażony moim komentarzem. – A tak na serio, to podwieziesz dziewczynki do filharmonii?

– Do jakiej niby?

– A ile mamy ich w mieście? Weź, ty się obudź może, bo następnym razem jak zostaniesz z nimi sam, to cię żywcem w ogródku zakopią, albo w najlepszym razie na trzy zdrowaśki do pieca wsadzą… Mówiłam ci przecież jeszcze wczoraj, że cała klasa wybiera się na przedstawienie. Grają taki musical dla młodszych widzów.

– Ale przecież sobota jest! Czy coś mi umknęło?

– Widocznie taki mieli wolny termin. – wzruszyłam ramionami. – Zresztą, ty się w ogóle powinieneś cieszyć, że szkoła zabiera ci córki do takich przybytków kultury wyższej, a nie tylko na kolejne przygłupie filmy, będące i tak tylko pretekstem do żłopania coli i wpieprzania popcornu. Albo wiesz co? – zastanowiłam się głośno, zerkając na mimo wszystko nadal nie dość przytomnego Adama. – Lepiej może ja pojadę. I tak mam sprawę do wychowawczyni, więc…

– Jesteś pewna? Bo ostatnim razem chyba się nie dogadałyście – spytał rzucił z wyraźnym powątpiewaniem.

Nie będę zaprzeczać, że owym ostatnim razem zdążyłam poddać w wątpliwość kompetencje jej samej, szkoły w której uczyła, stanu nauczycielskiego jako takiego i zbierałam się do powiedzenia czegoś wybitnie wulgarnego na temat ministra edukacji, ale mi wyjątkowo nieuprzejmie przerwano. Ale to nie moja wina, że pańcia która teoretycznie mogłaby być moja córką, zaczęła prawić mi jakieś pierdoloty na temat wychowania (czy raczej niewychowania) moich faktycznych dzieci.

– Dogadałyśmy się czy nie, i tak muszę jeszcze coś załatwić po drodze. A ty się w międzyczasie doprowadź do jakiegoś sensownego stanu, dobrze? Ale takiego naprawdę sensownego, bo mam dla ciebie niespodziankę – uśmiechnęłam się zalotnie i zatrzepotałam powiekami niczym podlotka, dodając w myślach: i to nie jedną.

Pojechałam, zrobiłam co miałam zrobić, wróciłam i już od samego progu zostałam wyjątkowo namiętnie przywitana przez swojego gładziutko ogolonego, wypachnionego i przede wszystkim pełnego werwy męża, nie ukrywającego nawet swoich niecnych zamiarów wobec mnie. Zanim zdążyłam zaprotestować (albo chociaż ściągnąć kozaki), zaszedł mnie od tyłu, podwinął spódnicę, uklęknął i bez dalszych ceregieli zaczął obcałowywać pośladki, kierując się jednoznacznie w kierunku majtek. Do czego na razie nie mogłam, czy raczej nie chciałam, dopuścić.

– Zaczekaj chwilę, może się rozbiorę, odświeżę…

– Nie! Bądź taka jak teraz, proszę. Tak bardzo mnie to podnieca! – ponownie dobrał się do moich krągłości.

– Dobra, dobra, cwaniaczku! Zmykaj do sypialni i zaczekaj parę minut!

Zachwycony nie był, ale posłusznie wykonał polecenie, co dało mi czas na spokojne przygotowanie się do nadejścia nieuniknionego. Niby przemyślałam wszystko dokładnie i szczegółowo, i byłam absolutnie pewna uczuć Adama wobec mnie, ale mimo tego wcale nie czułam jakiegoś specjalnego przekonania, że wszystko odbędzie się zgodnie z moimi misternym planem.

Zaczęłam wręcz żałować, że nie dałam się ponieść emocjom zeszłego wieczoru. Może wtedy, na całkowitym spontanie jak mawiała (czy też nie mawiała? Skąd ja to w ogóle mogłam wiedzieć?) młodzież, wszystko przebiegłoby łatwiej? Przecież Adam był wówczas – a skoro twierdził, że był, to ja mu wierzyłam – wyposzczony długą rozłąką, i pomimo aż nadto widocznego zmęczenia, bardzo chętny na nocne amory. Wystarczyłoby, żebym się rozebrała, przyciągnęła go do siebie, a potem wszystko potoczyłoby się samo. Chociaż z drugiej strony, czy naprawdę chciałabym ujawnić mój tak długo przygotowywany prezent dla niego tak bez przygotowania, na kanapie, czy co gorsza na podłodze w salonie? Raczej nie.

Celowo założyłam wysokie, uszyte z nieprześwitującego, wytłaczanego żakardu majtki, szczelnie zakrywające wszystko, co znajdowało się pod nimi. A kiedy już znalazłam się w nich na łóżku, jak najdłużej odwodziłam Adama od zajęcia się ową zasłoniętą częścią mojego ciała. Najpierw pozwoliłam mu czule całować swoją twarz, szyję, dekolt i w końcu same piersi, uwolnione w międzyczasie ze stanika i spragnione miękkiego dotyku jego wilgotnych, pożądliwych ust, następnie przekręciłam się na bok, żeby tradycyjnie pobawił się trochę moimi boczkami i brzuszkiem (której to fascynacji, mimo upływu tylu lat, wciąż nie rozumiałam), aż w końcu, kiedy nie mogłam już dłużej powstrzymywać jego zapędów, oparłam się plecami o wyłożone poduszkami wezgłowie.

– Kochanie, mam taką sprawę… – zaczęłam tak nieśmiało, jakbym znów była nastolatką, cichaczem umówiłam z którymś z ówczesnych amatorów moich krągłości i akurat miałam ujawnić nie wszystkim pasujący fakt, że już wtedy było mi mocno nie po drodze z maszynką do golenia. – Tę niespodziankę, o której ci mówiłam. Mam nadzieję, że nie będziesz zły i…

– Ewa, daj spokój! Przecież wiem, że nie zrobiłabyś nic… niewłaściwego. – Adam przeciągnął ręką po nieco ostatnio zapuszczonych, miejscami lśniących już srebrem włosach i wsparł się na łokciach, podskubując mnie lekko w szeroko rozłożone uda. – No, mówże wreszcie, o co chodzi!

– To lepiej może pokażę. Tylko proszę, bądź spokojny! – roześmiałam się zdecydowanie nie tak swobodnie, jak zamierzałam.

Wsunęłam palce pod gumkę majtek i powolutku, centymetr po centymetrze, zaczęłam je zsuwać, obserwując uważnie reakcję Adama, przechodzącą od lekkiego zaskoczenia, przez szczere zdziwienie, po ciężki szok.

– Ewa, ja po prostu nie wiem, co powiedzieć. – powiedział wreszcie. – Nie myślałem, że ty… Ale dlaczego?

– A co, brzydka jestem? – zarumieniłam się, mając nadzieję, że przy tym świetle nie będzie to zbytnio widoczne.

– Oczywiście, że nie! Rozumiem, że chciałaś mi zrobić prezent, ale czemu teraz, po tylu latach? Przecież tyle razy ci mówiłem, że nie musisz się niczego wstydzić! Jesteś dla mnie najpiękniejsza właśnie taka, jaka jesteś i nie chcę, żebyś zmieniała coś w sobie na siłę. Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś o swoich planach?

Westchnęłam głośno. Nie chciałam zaczynać tej dyskusji po raz setny, bo i tak nie doszłabym do żadnych wniosków ponad te, które znałam już od dziewięćdziesięciu dziewięciu razów. Wiedziałam doskonale, że Adam kochałby mnie nawet, gdybym była obwisła, niedomyta i puszczała się na boku. Naprawdę. Uczucia, jakie żywił w stosunku do mnie, były chwilami tak szczerze naiwne, że aż było mi go żal. Serio, mogłabym regularnie oddawać się dzikim orgiom z udziałem stada murzyńskich pytongów i kłamać w żywe oczy, że jestem mu absolutnie wierna, a on i tak uwierzyłby mi bez mrugnięcia okiem.

Natomiast ja nie do końca kochałam samą siebie. A przynajmniej nie zawsze i nie tak mocno, jakbym sobie tego życzyła.

Cała historia zaczęła się, jak nietrudno zgadnąć, od teoretycznie najwspanialszego czasu w życiu kobiety. Nie, nie mogłam zaprzeczyć, że nasze przecudowne, zdrowiutkie jak rydze i śliczne niczym aniołki (choć, jak wspomniałam, o naprawdę szatańskim usposobieniu) córeczki były najpiękniejszym darem, jakie dało mi życie. Ale cena, jaką zapłaciłam za owe dwa szczęścia była duża. Bardzo duża. Czego, starając się nie wchodzić równie zbędne, co momentami drastyczne i mało przyjemne szczegóły, najbardziej widocznymi skutkami były pokrywające mi dół brzucha blizny: po cesarce, po abdominoplastyce, po liposukcji i sama nie wiem, po czym jeszcze. I chociaż dobrze wiedziałam, że wszystkie one nie były moim wymysłem, tylko zaleconą przez dyplomowanych lekarzy absolutną koniecznością, a Adam regularnie nie tylko pielęgnował, ale i otwarcie i bez skrępowania pieścił te rejony mojego ciała, to i tak przez naprawdę długi czas czułam do siebie jawne obrzydzenie. I nawet jeśli z czasem przeszło ono w „tylko” niechęć, a ostatecznie chłodną akceptację, zdawałam sobie sprawę, że jedynie dzięki dobrodziejstwom nowoczesnej chirurgii plastycznej nie wyglądam jak rozlazła, podstarzała morsica.

Aha, a jeśli jakaś głupia pizda uważa, że moje córki powinny obchodzić wydobyciny zamiast urodzin, a ja zoperowałam sobie brzuch dla własnej próżności, to niech od razu pójdzie w chu…steczkę. Bo zakurwię z laczka i poprawię z kopyta. A jeśli nadal będzie jakimś cudem żyła, w co szczerze wątpię, to dobiję morderczym ciosem kung-fu-cyca.

Ale w takim razie, jak słusznie dopytywał Adam, skoro ślady po ciąży i porodzie przeszkadzały mi od lat, to dlaczego zdecydowałam się na ich ukrycie dopiero teraz? Cóż, to był dłuższy temat, na którego omówienie przyjdzie jeszcze czas.

– Powiedz mi, tylko naprawdę szczerze, czy taka ci się podobam? – spytałam jeszcze raz.

– A co dokładnie masz na myśli? Bo nie mogę się zdecydować, od czego zacząć. – błądził ciekawym wzrokiem po moim ciele.

– No… wszystko!

Tak właściwie nie dziwiło mnie, że Adam mógł poczuć się trochę rozproszony moim aktualnym widokiem. Raz: byłam ogolona. Calutka. Pierwszy raz od kiedy byliśmy ze sobą wydepilowałam się do absolutnego zera, co po moim wcześniejszym upodobaniu do wyjątkowo swobodnego zarastania musiało być dla niego nielichym wstrząsem. A dwa, dorobiłam się pewnej… ozdoby. W pół drogi pomiędzy wzgórkiem a pępkiem, widniał lśniący srebrem szeroko rozpostartych skrzydeł, rozciągający się na niemal cała szerokość podbrzusza, wzlatujący ku błękitnym niebiosom, odziany w zwiewną, perłowobiałą szatę, złotowłosy anioł. Czy raczej anielica, którą autorka zaopatrzyła – nie do końca zgodnie z moimi pierwotnym intencjami – w miejscami wyjątkowo okazałe walory.

– Jesteś taka… Chwila, moment! – Zmarszczył brwi, wreszcie domyślając się tego, czego zasadniczo bałam się najbardziej. – A kto ci tak właściwie zrobił ten tatuaż?

 

I cóż miałabym ci teraz rzec, o Adamie? Że udałam się w gościnę do panienki Sofii? A i owszem. Czy odwiedziłam jej pracownię? Odwiedziłam. I to dalece więcej razy, niźli wymagały tego nasze, powiedzmy, wzajemne stosunki zawodowe. Nie będę wszakże ukrywała, że twój niespodziewany wyjazd mający na celu wizytację prowincjonalnych filii firmy, mimo mych początkowych obiekcji, okazał się być mi wielce na rękę. Ale zacznijmy od początku, bo zaraz się nam wszystko pochędoży.

 


 

Tak więc, nie zaczynając zdania od „tak więc”, po kolei: who the fuck is Justin… Sofi? Sofia? Sofija? W sumie bez różnicy, ona sama używała zamiennie chyba wszystkich możliwych form swojego imienia, czasami je odmieniając, innym razem nie bardzo, więc i ja będę to robiła, jak mi się tylko żywnie spodoba. I chociaż była to po prostu nasza swojska Zośka, to nigdy nie zauważyłam, żeby przedstawiła się komukolwiek i kiedykolwiek w ten akurat, najwłaściwszy przecież sposób, nawet w najbardziej oficjalnej sytuacji. A kiedy raz czy drugi ja sama ją tak nazwałam, mało mnie nie pogryzła. Widocznie artystki tak mają, że muszą być we wszystkim wyjątkowe i oryginalne, nawet jeśli nie ma w tym zgoła żadnego sensu i celu.

Ano, jest ona moją…Znajomą. I na tym określeniu poprzestańmy, chociaż nie do końca oddaje nasze faktyczne relacje. Do dzisiaj nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić, jakim cudem nasze drogi w ogóle się skrzyżowały, tym bardziej, że kolizja naszych cokolwiek odmiennych światów miała miejsce w typowo biznesowej atmosferze, przy okazji spotkania dotyczącego jakiegoś projektu reklamowego, nad którym w tamtym czasie intensywnie pracowałam. I właśnie wtedy, w otoczeniu garsonek, kołnierzyków i nadętego korpobełkotu, pierwszy raz objawiła mi się Sofia. W stylówce zawierającej się w przedziale gdzieś pomiędzy papużką (nierozłączką, sześciotonową – pozdro dla kumatych) na ciężkim kacu, a majakami tatuażysty po srogich pigułach.

Przyznaję, że i ja, podobnie jak chyba wszyscy inni, zastanawiałam się, co ona właściwie tam robiła. Tym bardziej, że nasza rozmowa wcale nie rozwiała moich wątpliwości. Niby na wszystkie czysto zawodowe pytania odpowiadała bardzo rzeczowo, ale jednocześnie robiła to jakby od niechcenia i mocno pretensjonalnym tonem, spotęgowanym dodatkowo przez jej specyficzny sposób wyrażania myśli. Na które składały się głównie krótkie, niejednokrotnie tak oryginalne pod względem zarówno składni, jak i użytego słownictwa konstrukcje zdaniowe, że aż musiałam się zastanawiać, co ich autorka naprawdę miała na myśli. No i nie mogłam zapomnieć o wisience na leczo – do tego wszystkiego Sofi jeszcze bluzgała. Klęła na czym świat stoi, wyzywała, rzucała mięsem, nadużywała słów uważanych powszechnie za obraźliwe. Czasami jak szewc w ciężki poniedziałek, czasami tylko jego pomocnik, ale generalnie poniżej pewnego stężenia podwórkowej łaciny na jednostkę czasu nie schodziła. Choć miałam wrażenie, że w mojej obecności bardzo pilnowała się, żeby tego nie robić, co wychodziło jej po prawdzie dość chujowo.

Skąd w takim razie Adam miał do mnie aż takie pretensje? Czy chodziło tylko o to, że Sofia wyglądała i zachowywała się nad wyraz oryginalnie? Cóż, mogłabym stwierdzić, że tak. Że przesadza, robi z igły widły i w swojej zazdrości – a nie ukrywajmy, jest zazdrośnikiem, chociaż bardzo stara się tego nie okazywać – coś sobie uwidział. Ale… Nie. No po prostu kurwa no nie.

Ona naprawdę mnie podrywała. I to tak ostentacyjnie, że było to chwilami aż przykre. Do pewnego momentu wydawało mi się, że i ja jestem przewrażliwiona, ale bardzo szybko sama zainteresowana wyprowadziła mnie z błędu. Nie jeden zresztą raz. I dopiero któraś z kolei moja ostra reakcja, polegająca na zebraniu przez Sofię wyjątkowo (żeby nie użyć i tak już zbyt często pojawiających się wulgaryzmów) dosadnej reprymendy przy świadkach, ostatecznie przystopowała dziki galop jej końskich zalotów. Dodatkowo usankcjonowany przeze mnie takim ograniczeniem wspólnych kontaktów, na ile tylko było to możliwe przy naszych ówczesnych zależnościach zawodowych.

W takim razie, skoro wszystko zakończyło się, zanim na dobre zaczęło, to czemu miał służyć ten przydługi wstęp? Ano temu, że ten pozorny koniec miał stać się dopiero początkiem. Początkiem przygody, której finału nie spodziewałabym się nawet najśmielszych snach. A zaczęło się bardzo niewinnie, od nadchodzącej wielkimi krokami okrągłej (jakby to powiedział Adam, niczym moje kształty), dziesiątej rocznicy naszego zapoznania. I równocześnie siódmej…

A właśnie, bo trochę o tym zapomniałam. Jak już niektórzy co uważniejsi się zorientowali, Adam jest mi oficjalnie mężem, a ja jemu żoną. I chociaż myśleliśmy o zalegalizowaniu naszego związku jeszcze w czasie, kiedy byłam w ciąży, zdecydowaliśmy się zaczekać. Do, jakżeby inaczej, walentynek następnego roku. Bo chociaż oboje doskonale pamiętaliśmy, i pamiętamy do dziś, w jakich okolicznościach przebiegał nasz wieczorek (i poranek, i kolejny wieczorek…) zapoznawczy, wcale nie przeszkadzało nam to we wzięciu ślubu w tym właśnie dniu, oraz rokrocznym celebrowaniu owej łączonej okazji w równie huczny, co rozbierany sposób.

I chociaż wciąż nie byłam wtedy w najlepszej formie, a tak Lilia jak i Zuzia nadal wymagały wzmożonego nadzoru, zorganizowaliśmy takie przyjęcie, że głowa mała. Oczywiście całkowicie po swojemu, ze swoim doborem gości (czego kilka ciotuchn nie może przeboleć do dzisiaj), muzyki (stanowiącej raczej nietypowy miks klasycznych krajowych hitów z dawnych lat, oraz thrash/power metalu), kuchni (nowoczesnej), alkoholu (bo chociaż my zachowywaliśmy stuprocentową abstynencję, stoły uginały się pod wyborem win z całego świata), mody (kto powiedział, że panna młoda nie może założyć na ślub ametystowej sukni balowej, wyszywanej perłami?) oraz wszystkiego, co tylko nam się zamarzyło. Bo tak. Jak się bawić, to się bawić, urzędnika poddać defenestracji, i tak dalej.

Prezentów też nie brakło, od pudeł pełnych dziecięcych ubranek (których, jak się szybko okazało, nigdy nie było zbyt wiele), przez nieśmiertelne przy takich okazjach łyskacze (o które zdecydowanie nie prosiliśmy, ale niektórzy są głusi na jakiekolwiek argumenty), po pewne dwa podarki, które wprawiły nas w niemałą konsternację. Pierwszy został nam wręczony dosłownie w biegu, kiedy już na schodach urzędu zostaliśmy nagle zatrzymani przez smukłą brunetkę o ładnej, choć o tyle o ile zdążyłam zauważyć przykrytej zdecydowanie zbyt ostrym makijażem twarzy i nogach do samej ziemi. Złożyła nam szybkie, ogólnikowe życzenia typu „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia”, otaksowała mnie wielce wymownym wzrokiem i oddaliła szybko. Podejrzanie szybko. Spojrzałam nierozumiejącymi oczami na (już wtedy) męża, który nie zwracając uwagi na zdziwienie niektórych stojących bliżej nas gości, od razu otworzył tyle co wciśnięte mu w dłoń nieduże pudełeczko. Z nieodgadnioną miną wpatrywał się przez dłuższą chwilę w dwa malutkie, złote kółeczka leżące bezładnie w środku, w tym jedno całkowicie gładkie, a drugie mieniące się zimnym blaskiem dość sporego kamienia, po czym zamknął pokrywkę i beznamiętnie wsunął upominek do kieszeni. W tym momencie zrozumiałam, że właśnie po raz pierwszy (i jak do tej pory ostatni) spotkałam jego byłą żonę.

Z drugim prezentem sprawa była o tyle bardziej zawiła, że chociaż przeglądaliśmy nagranie z uroczystości dosłownie klatka po klatce, a nawet podpytaliśmy pomagających nam Agatę i Andrzeja, to nijak nie potrafiliśmy dojść kiedy wśród upominków pojawiła się zaskakująco pokaźna skrzyneczka z, jak dowiedzieliśmy się u jubilera, czarnego dębu, wyłożona bordowym aksamitem. W której spoczywał naprawdę niemały wisior, przedstawiający zwiniętego w misterne sploty, szczerozłotego węża, o nie tylko rubinowych oczach, ale zarówno zębach, jak i łuskach wysadzanych diamentami. Którym – cytując jego własne słowa – „istnym dziełem sztuki” ten sam znawca tak się zachwycił, że z miejsca zaoferował nam jego odkupienie, oferując kwotę na tyle absurdalną (nawet dla nas, a przecież wiodło nam się naprawdę przyzwoicie), że aż musieliśmy się upewnić, czy waluty mu się nie pomyliły.

Oczywiście transakcja, mimo przynajmniej dwukrotnie podbijanej ceny, nie doszła do skutku. Nie tylko dlatego, że doskonale wiedzieliśmy, kto był darczyńcą i po trochu z głębokiego podziwu (a być może i szacunku?), a częściowo możliwe że i czającej się gdzieś w głębi duszy obawy o konsekwencje owego niegodnego czynu, postanowiliśmy że nie rozstaniemy się z tak hojnym souvenirem. Którego odważyłam się przymierzyć tylko jeden raz, a potem szybciutko, ku zresztą niewypowiedzianej uldze, zdeponowaliśmy w skrytce bankowej. I gdzie, choć regularnie przez nas doglądany i podziwiany, spoczywa spokojnie po dziś dzień, czekając na sami nie mamy pojęcia co.

A wracając do sedna historii, to na nieco ponad dwa tygodnie przed „dniem D” (wyjątkowo dużym „D”), Adam został nagle wysłany w delegację, z której miał wrócić dosłownie na styk przed naszym świętem, albo i nawet zaraz po nim. Oczywiście pożegnałam go odpowiednio – przyznaję, że więcej, niż jeden raz – i już w trakcie tych czułości zaczęłam się zastanawiać, czy nie skorzystać z nadarzającej się okazji i nie sprawić mu jakiejś specjalnej niespodzianki? A może nie tylko jemu, ale i sobie samej? Myślałam tak i myślałam, aż wreszcie, bodaj dzień czy dwa po jego wyjeździe, przypomniałam sobie czym w wolnych chwilach zajmuje się Sofi. Sofia. Sofija. A jak już tam sami chcecie.

 

I

 

 

Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce się w kawiarni, gdzie przy odpowiednio kalorycznym kawałku ciasta i jeszcze większej, solidnie podlanej śmietanką kawie, spokojnie wszystko sobie wytłumaczyłyśmy. No może nie do końca spokojnie, i zdecydowanie nie wszystko, ale to miało się dopiero okazać. Niby po raz kolejny oznajmiłam Sofi, że widzę się z nią w bardzo konkretnej sprawie i żeby nie próbowała żadnych flirtów czy innych podchodów, a i ona znów obiecała, że nie ma zamiaru nic kombinować. Ale, jak śpiewał klasyk, nigdy nie wierz kobiecie. Przenigdy i pod żadnym pozorem. Bo o ile podejrzanie szczegółowe rozważania dotyczące mojej relacji z Adamem mogłam jeszcze jakoś wytłumaczyć, to cokolwiek intymne pytanie, czy (cytując dosłownie) golę bobra, już niekoniecznie. Tym bardziej, że zaraz po nim Sofia chciała mi zrobić zdjęcia, jak nietrudno się domyślić, tamtego dokładnie miejsca. Że niby potrzebowała ich dla lepszego opracowania projektu i tak dalej, ale coś mi tu wyjątkowo nie pasowało. Ostatecznie stanęło na tym, że sfotografuje się sama, wyślę jej co trzeba, a ona wszystko przygotuje tak, żeby potem już tylko omówić końcowe detale.

Dopiłyśmy więc, dojadłyśmy i umówiłyśmy na dzień następny. I wtedy zaczęło się na całego.

 

II

 

Cały lokal nazywany szumnie „studiem tatuażu” był tak naprawdę pojedynczym pokoikiem, skrytym w oficynie kamienicy w ścisłym centrum miasta, gdzie swego czasu urzędowała równie kameralna fryzjerka, czy inna kosmetyczka. Może przez stereotypowy wizerunek takich przybytków, a może i wygląd samej Sofi, ale spodziewałam się zastać tam co najmniej świątynię kultu Belzedupa. Tymczasem wnętrze było bardzo jasne, niemal szpitalnie sterylne i gdyby nie kilka reprodukcji jej (a przynajmniej tak założyłam, bo podpisane nie były) prac wiszących na ścianach, nikt na pierwszy rzut oka nie domyśliłby się, że ma do czynienia z takim, a nie innym zakresem oferowanych tu usług.

Sama właścicielka przybytku przywitała mnie aż nazbyt (znowu!) serdecznie i od razu przeszła do rzeczy. Oczywiście z właściwą sobie gracją, wyczuciem chwili i grzecznością. Czyli dosłownie, żeby nie powiedzieć bezczelnie.

– Dobra, rozbieraj się. No, co się gapisz, muszę przymierzyć wzory! – wyjaśniła szybko, trzymając w ręku pliczek czegoś, co wyglądało jak podkolorowana, cieniutka kalka techniczna.

O tyle dobrze, że założyłam łatwą do podwinięcia (czy nawet ściągnięcia, chociaż zakładałam, że nie będzie to konieczne) spódnicę i możliwie nie-seksowne majtki. Których znalezienie okazało się wcale nie takie proste, bo w ich poszukiwaniach musiałam udać się do najgłębszych czeluści szafy, przekopując po drodze stosy różnej maści porno-latekso-satyno-koronek. Niemniej już po kilku chwilach półleżałam wygodnie na leżance… szezlongu… no takim dziwnym czymś między łóżkiem a fotelem, postawionym na kółeczkach, a Sofia po kolei prezentowała mi wzory na ekranie laptopa, równocześnie przykładając ich szablony do dołu mojego brzucha. Za każdym razem to naprzemiennie krzywiąc się z uzyskanego efektu, to podejrzanie uśmiechając. Ostatecznie, po odłożeniu ostatniego rysunku, zastanowiła się dłuższą chwilę i rozpoczęła rozmowę. Jak miało się z czasem okazać, wyjątkowo brzemienną w skutki.

– Słuchaj Ewa, tak do niczego nie dojdziemy. Powiedziałaś mi, że w żaden sposób nie jesteś mną zainteresowana. Rozumiem. Ale poprosiłaś mnie też o tatuaż, chociaż przecież mogłaś pójść z tym do kogoś innego. Nie pytam nawet dlaczego to zrobiłaś, ale doceniam gest i dlatego zrobię ci wszystko najlepiej, jak tylko potrafię. Jak u siebie, a nie na odpierdol! Wyjebane w kosmos będzie! Tylko mam dwa warunki, no, może trzy.

– Jakie? – spytałam z pewną obawą.

– Po pierwsze – będę cię dotykać. Wybacz mi, ale wybrałaś takie miejsce, że czy chcę, czy nie chcę, nie raz położę rękę na twojej cipce.

– Sofi!

– Ewa! No co? – udała oburzoną. – Wiesz przecież, że taka już jestem i takie mam słownictwo! Ja pierdolę, jaka cnotka! Co ty myślisz, że ja nie widzę, jak Adam na ciebie patrzy? Albo ty na niego? Jakie masz w oczach wściekłe kurwiki? Mogę się tylko domyślać co wyrabiacie razem i… – uśmiechnęła się wyjątkowo nieprzyzwoicie. – Ale wracając do tematu: mówiłam ci już w kawiarni, że powinnaś się ogolić. Nie dla mnie, chociaż nie ukrywam, że byłoby mi wtedy dużo łatwiej wszystko ogarnąć, a i tatuaż będzie wyglądał lepiej bez twoich włosów na nim. Ale dla siebie to zrób. I dla swojego mężczyzny. Jak uznacie, że wam to nie pasuje, to za parę tygodni wszystko będzie jak wcześniej.

– No dobra, ale co ty masz z tym wspólnego? – wciąż nie byłam pewna, dokąd to wszystko zmierza.

– Bo ja sama chcę zgolić ci piczkę. To jest mój drugi warunek.

– I… co dalej? – byłam tak zniesmaczona jej propozycją, że nawet nie próbowałam udawać przyjaznego tonu.

– Chcę cię zobaczyć. Bez ubrania. I właśnie tak chcę cię wytu… wytatuo… bladź! Żebyś była goła. Calutka goła, jak cię bozia stworzyła. I wtedy zrobię ci tak zajebisty tatuaż, że kutasy będą lecieli z nieba! I powiem więcej: nic za to od ciebie nie wezmę. To będzie mój prezent dla ciebie. W zamian za to, że będę cię mogła oglądać przez te kilka godzin. Nie chcesz mnie? Trudno, takie życie! – pozornie niedbale wzruszyła ramionami, choć jej głos aż kipiał od emocji. – Ale tego jednego pragnę i nie przekonasz mnie do zmiany decyzji. Za to obiecuję ci, że nigdy już nie poproszę o nic podobnego.

– To wszystko?

– To wszystko!

– To do widzenia.

Zeskoczyłam z leżanki, poprawiłam majtki, z powrotem naciągnęłam spódnicę na uda, szybko narzuciłam płaszcz i wyszłam nie odwracając się. Błagalną prośbę o powrót, rzuconą spanikowanym głosem, dyplomatycznie zignorowałam.

Następna godzina zeszła mi na kontemplacji widoku za oknem kawiarni w towarzystwie kolejnej kawy, kolejnego ciasta i kolejno następujących po sobie telefonach do trojga najbliższych mi osób. Nie, żebym miała do nich jakiś konkretny interes, a tym bardziej dzieliła się swoimi planami i przemyśleniami, tylko bardzo chciałam usłyszeć ich głosy i upewnić się, że wszystko w porządku. A w przypadku dziewczynek dodatkowo potwierdzić, że wrócą ze szkoły nie wcześniej, niż wynikało to z ich aktualnego planu zajęć. Bogatsza o tę wiedzę (i biedniejsza o kwotę widniejącą na rachunku, podejrzanie rozrośniętą o jedną dolewkę i dwie dokładki) zastanowiłam się jeszcze chwilę i wyszłam, udając się w nie do końca takim kierunku, jaki miałam zamiar obrać, kiedy siadałam do stolika. I wcale nie będąc pewną, czy decyzja którą podjęłam, była w jakikolwiek sposób słuszna.

Wparowałam do studia z gracją rozjuszonej mamucicy, od samego progu biorąc na cel ewidentnie zaskoczoną moim powrotem Sofię.

– Dobrze, zgadzam się! Na wszystkie trzy warunki. To znaczy dwa i pół, bo nie chcę, żebyś pracowała za darmo. Zapłacę ci tyle, ile wzięłabyś od każdego innego klienta, i nie waż się policzyć mniej! – wyliczałam po kolei, nie dając sobie wejść w słowo. – Więc jak, na kiedy się umawiamy? I gdzie właściwie chcesz to zrobić? Bo przecież chyba nie tutaj na widoku?

Zamiast odpowiedzi, Sofi rzuciła mi się na szyję i pocałowała w policzek. Tak nagle, że nawet nie zdążyłam zareagować. I równie szybko odskoczyła z powrotem, jakby bojąc się, że odpłacę jej zdecydowanie mniej czule.

– Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać! – odpowiedziała, dosłownie fruwając ze szczęścia. – A co do warunków, to się nie martw! Zaraz za zapleczem mam normalne mieszkanie, z kanapą, łazienką i tak dalej. A jak będzie trzeba, przeciągnę fotel z pracowni. Tylko kiedy ci pasuje?

– A dzisiaj? Zaraz? Teraz? Bo się rozmyślę! No, nie każ mi czekać, prowadź!

Niewielka, dwupokojowa kwatera była raczej skromna – nie tylko w porównaniu ze standardem, do którego sama byłam przyzwyczajona, ale tak ogólnie – za to bardzo przytulna i dobrze utrzymana. Zwłaszcza łazienka, która może i coraz głośniej domagała się wymiany kafelków pamiętających jeszcze poprzedni ustrój, ale jednocześnie aż lśniła czystością. Usiadłam na brzegu wanny, zaopatrzona w mocno pachnący płynem do płukania ręcznik i rozebrałam się do pasa, nieustannie zastanawiając, czy na pewno dobrze robię.

– Sofi, jestem już gotowa! – zawołałam po kilku minutach. – Mam tu zostać, czy gdzieś iść? Tak, żeby tobie było jak najwygodniej… Sofi?

Stała w drzwiach, z miną wyrażającą chęć natychmiastowej, panicznej rejterady.

– Przepraszam – zaczęła rozedrganym głosem – ale chyba nie mogę. Myślałam, że dam radę, ale nie. To za dużo dla mnie. Jesteś… Kurwa, jakaś ty piękna! – nie byłam do końca pewna, czy miał to być komplement, ale spuszczonego wstydliwie wzroku nie dało się źle zrozumieć. – Zostawiam ci tu maszynkę i zaczekam na…

– Sofi, bez żartów! Najpierw stawiasz przede mną jakieś bardzo osobiste, żeby nie powiedzieć intymne żądania, a teraz jak zgodziłam się je spełnić, to się wycofujesz? – zaczęłam na nią krzyczeć. – Jestem w twoim domu, w twoim kiblu, świecę przed tobą gołą dupą, a ty uciekasz? Masz zostać i skończyć, co zaczęłaś! Albo nie, poczekaj jeszcze chwilę…

Zanim zastanowiłam się do czego tak naprawdę zmierzam, całkowicie odrzuciłam przysłaniający do tej pory moje biodra ręcznik, błyskawicznie ściągnęłam bluzkę przez głowę, i nie czekając na jakąkolwiek reakcję (a tym bardziej pozwolenie), rozpięłam biustonosz. Oparłam nogę o brzeg wanny, ukazując w całej krasie swoją kobiecość, tak samo nagą jak i cała reszta mojego ciała.

– Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie będę powtarzać! – dla większego efektu wskazałam ją palcem. – Mówiłam ci już, że nie podniecają mnie kobiety, nawet tak atrakcyjne jak ty. Ale widzę przecież, jak na mnie patrzysz i… Znam ten wzrok aż za dobrze. I wiem też, że teraz nie będziesz mogła myśleć o niczym innym, co nie wpłynie dobrze ani na mnie, ani na ciebie, ani przede wszystkim na efekty twojej pracy. Dlatego teraz ja zaproponuję ci warunki, być może też trzy, jak ty mnie. Tylko dobrze się zastanów nad odpowiedziami, dobrze?

– Tak – potwierdziła krótko, bez specjalnego przekonania, starając się nie rzucać pożądliwych spojrzeń w moją stronę.

– Raz: możesz na mnie patrzeć ile tylko chcesz. Dwa: możesz się przy mnie zaspokoić. Tak, dobrze zrozumiałaś, możesz zrobić sobie dobrze. Tyle razy, ile będziesz potrzebowała i w taki sposób, w jaki lubisz. No, może z pominięciem jakiś szwedzkich maszynek ssąco-ciupciających. – rzuciłam najwyraźniej niezrozumiałym cytatem. – Trzy: możesz położyć rękę na moim ciele, ale nic poza tym. Nie pozwolę ci się pocałować ani w usta, ani gdziekolwiek indziej. Nie pozwolę ci się też wypieścić i nawet nie próbuj kombinować, że niby niechcący, albo przypadkiem ręka ci zjechała. Nie. Nie ma takiej możliwości. I nie będzie. Ale na oglądanie pozwalam – westchnęłam, starając złapać oddech po tej emocjonalnej tyradzie. – To jak, najpierw mnie ogolisz, czy… Czyli jednak od razu.

Przyznaję, podnieciła mnie perspektywa tego, czego za chwilę miałam doświadczyć. Chociaż nadal twardo podtrzymuję i będę podtrzymywała, nawet przy świadkach i na potwierdzonym urzędowo piśmie, że nie odczuwam pociągu seksualnego do osób własnej płci, nie byłam w stanie pozostać całkowicie obojętna wobec takiego widoku. Niemal dwukrotnie młodsza ode mnie, szczupła dziewczyna o kolorowych, nastroszonych włosach, stała naprzeciwko mnie, opierając się lekko zgiętymi plecami o wykafelkowaną ścianę łazienki, wciskając dłoń pod ledwo rozpięty rozporek spodni i poruszając nią w raczej jednoznaczny sposób.

– Jeśli chcesz, możesz się rozebrać – zaproponowałam – w końcu jesteś w swoim mieszkaniu .

– Połóż się na łóżku… Nie, to nie to, co myślisz! Obiecałam, że ja nic ci nie zrobię, i słowa dotrzymam!

Bez ceregieli zaciągnęła do jednego z pokoi, najwyraźniej pełniącego funkcję sypialni, garderoby, toaletki i wszystkiego pomiędzy. Położyłam się bokiem na jednoosobowej, przykrytej polarową narzutką kanapce, i zanim zdążyłam chociaż trochę wygodnie ogarnąć, Sofi już siedziała naprzeciwko mnie na fotelu. Teraz już będąc nagą tak samo jak ja i pieszczącą się bez cienia pruderii.

Starając się zachować spokój, przyjrzałam się jej znacznie dokładniej niż do tej pory. Była nawet nie szczupła, a wręcz chuda, z wyraźnie odznaczającymi się pod skórą żebrami, obojczykami i innymi bardziej wystającymi kośćmi. Miała bladą, lekko zaróżowioną cerę, gęsto przyozdobioną tatuażami we wszystkich możliwych kształtach, kolorach, wielkościach i motywach: od jakiś geometrycznych wzorów wypełnionych czymś, co wyglądało na żydowski (hebrajski się chyba powinno mówić?) alfabet, przez kompletnie niezrozumiałe dla mnie symbole, na czele ze stylizowaną dłonią z wpisanym w nią okiem opatrzności, po naprawdę dużego, zawijającego się dookoła piersi kota z Cheshire. Piersi niewielkich, żeby nie powiedzieć małych – obiektywnie małych, a nie tylko w porównaniu do moich wielkich cycków – ale bardzo kształtnych i proporcjonalnych.

Ostatnie i chyba największe – dosłownie – zaskoczenie, stanowiła jej kobiecość. Tego, że goliła się do gładka, mogłam się spodziewać, ale sądząc po niepozornym ciele, oczekiwałam między jej nogami czegoś… Mniej wyeksponowanego. Tymczasem, nawet z tej odległości widziałam wyraźnie mocno odstające, rozpostarte szeroko niczym motyle skrzydła, intensywnie różowe płatki, pomiędzy które Sofia zapamiętale wsuwała swoje smukłe, lśniące palce, zakończone długimi, jaskrawymi paznokciami.

– Dobrze ci? – spytałam cicho, starając się przegnać nagłe pragnienie, żeby się do niej przyłączyć. – Pieść się tak, jak tylko chcesz.

Nie czekając na dalsze zachęty zaczęła szarpać swoje równie nieduże co piersi, jaśniutkie sutki. W odpowiedzi na ów przypływ odwagi obróciłam się bokiem, podniosłam jedną nogę i zaczęłam wodzić dłonią po swoim łonie. Powoli, spokojnie, zdecydowanie bardziej żeby podniecić ją, niż siebie.

– Jeśli sprawia ci to przyjemność, możesz do mnie mówić. Czy wolisz, żebym ja powiedziała coś do ciebie? – zachęciłam ją.

– Chyba… Wydaje mi się, że bym chciała – wychrypiała. – Ciebie bym chciała, Ewa. Wiem, że mi nie pozwolisz i nawet nie będę nalegała, ale mam… Chcę… Taką ochotę chlapnąć ci minetkę!

– A wolisz wygolone, czy naturalne? – nadal kusiłam.

– Nie wiem, nie widziałam nigdy takiej kobiety jak ty! Takiej dojrzałej! Dużej! Naturalnej! – oddychała coraz szybciej, aż wreszcie wyrzuciła z siebie ekstatyczne wyznanie wiary. – Chryste Panie, jakie ty masz cycki! Zaraz oszaleję!

– Tak? To popatrz!

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie powinnam tu teraz być. Leżeć przed Sofią naga, w tajemnicy przed wszystkimi. A już na pewno absolutnie, nieodwołalnie i pod żadnym pretekstem nie powinnam odwracać się do niej tyłem, wypinając swoją wciąż (pomimo ambitnych planów w tym temacie) zarośniętą piczkę w jej stronę.

– Nie powstrzymuj się dłużej – zachęciłam ją, co sądząc po docierających do moich uszu odgłosach, wcale nie było potrzebne.

Wszystko zajęło nam niecałe trzy godziny. Zaczęłyśmy od bardzo dokładnego i ostrożnego wymycia wszystkich moich zakamarków, wygolenia ich do gładka, oraz nasmarowania łagodzącym podrażnienia balsamem, a wszystkie miejsca, które miały zostać wytatuowane, także dodatkowo zdezynfekowałyśmy specjalnym płynem. Następnie ja położyłam się na przeciągniętym z gabinetu szezlongu, gdzie (wówczas już całkowicie ubrana i ogarnięta) Sofi odrysowała szablon na moim podbrzuszu, a potem starannie naniosła na niego kontur, co pomimo zaaplikowanych mi środków przeciwbólowych, nie było specjalnie przyjemnym przeżyciem. Tym bardziej, że zgodnie z moimi wytycznymi, malunek miał dokładnie zamaskować wszystkie blizny, więc siłą rzeczy musiał mieć odpowiednie wymiary.

Przyznaję, że się spisała. Nie tylko dlatego, że efekt jej pracy – chociaż na razie był to przecież ledwie półprodukt – przerósł moje oczekiwania. Przede wszystkim dotrzymała słowa: kilka razy faktycznie położyła swoją dłoń nieco niżej, niż się spodziewałam, ale momentalnie odsunęła ją z zawstydzeniem. Ostatecznie, kiedy uznała że na dzisiaj koniec, podstawiła lustro pomiędzy moje nogi. Wpatrywałam się we własne odbicie tak zaskoczona, jakbym nie rozpoznawała samej siebie, obracając magiczne zwierciadełko to w jedną, to w druga stronę i oglądając się pod wszystkimi możliwymi i niemożliwymi kątami.

– Słuchaj, masz pod ręką aparat? Najlepiej podłączony do monitora, tak żeby wyświetlał na nim obraz?

– No, mam – odpowiedziała wyraźnie zaskoczona. – Tylko chwilę zaczekaj.

Skierowałam obiektyw prosto na swoją kobiecość. Oczywiście pretekstem takiego ujęcia był sam tatuaż, ale w tej chwili bardziej od niego interesowało mnie moje własne ciało, widoczne na ekranie laptopa spoczywającego na stoliku. W końcu odwróciłam się i kazałam Sofi skadrować mnie od tyłu. Skupiłam się na tym tak mocno, że dopiero po paru dłuższych chwilach zorientowałam się, że ona też gapi się w moją dupę – zarówno tę materialną, jak i jej cyfrową projekcję.

– Ekhem… – odchrząknęłam znacząco.

– Przepraszam! Wybacz Ewa, ja…

– Chcesz jeszcze? Masz na coś ochotę? Tylko odpowiedz szczerze!

– A co mam ci mówić? – momentalnie się rozkleiła, jakby moje pytanie w jednej chwili wyzwoliły wszystkie, do tej pory powstrzymywane resztkami woli uczucia. – Że oddałabym ci teraz wszystko za seks? Wszystko, co tylko mam, żeby się z tobą przespać! Że dałabym ci się wykorzystać… Wyjebać się tak, jak tylko byś chciała! Żeby móc chociaż raz cię pocałować! Wylizać ci cipkę! Chciałabym poczuć twój zapach i twój smak na moich ustach! Ewa, nie rób mi tego! Ja już nie mogę…

– Sofi, przestań! – przerwałam jej, autentycznie przestraszona. – Widzę, że chyba przesadziłam, zgadzając się na spotkanie. I mam teraz poczucie winy, że doprowadziłam cię do takiego stanu – powiedziałam bardziej do samej siebie, niż do niej. – Ale jednocześnie podtrzymuję wszystko, co ci mówiłam: jeśli sprawia ci przyjemność oglądanie mnie: oglądaj. Tu i teraz. Jeżeli masz ochotę się pieścić: pieść. Palcami, wibratorem, jak tylko lubisz. Chcesz mnie dotykać: dotykaj, byle nie tam – wskazałam wzrokiem wiadome rejony. – W zamian możesz położyć ręce na moim brzuchu, piersiach, nawet pupie. Chcesz?

Oczekiwałam prostej odpowiedzi, a zamiast tego dostałam wybuch histerycznego płaczu. Ja pierdolę, naprawdę przegięłam pałę. Pojechałam po bandzie i to ostro. Ostatecznie, skoro potrafiłam tak mocno namieszać w głowie Adamowi, czyli chyba najbardziej opanowanemu człowiekowi jakiego w życiu poznałam, to co dopiero tej młodej, już na pierwszy rzut oka nie do końca stabilnej emocjonalnie dziewczynie? Usiadłam, biorąc ją za rękę i przyciągając do siebie. Nie wiem, czy przytulenie zapłakanej, ewidentnie zadurzonej we mnie, zadeklarowanej lesbijki do moich ogromnych, gołych cyców było najlepszym wyjściem z sytuacji, ale nic sensowniejszego po prostu nie przyszło mi do głowy. Tak właściwie, w ogóle nic innego nie przyszło.

– Przepraszam cię, niby mówiłaś mi co czujesz i jak ci zależy, ale nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Nie chce robić ci nadziei i dlatego powtórzę po raz kolejny – obróciłam jej głowę i spojrzałam we wciąż załzawione oczy o barwie rozkwitających chabrów – wybacz mi, ale naprawdę nie ma szans, żebyśmy były razem. Mogłabym powiedzieć, że tylko dlatego, że nie mogę. Że mam męża, dzieci i jestem w takim wieku, że mogłabym być twoją matką… Ale to nie jest jedyny powód. Ja po prostu nie chcę. Przykro mi, ale mnie nie pociągasz. I nie ma w tym twojej winy, po prostu nie mam ochoty na kobiety. Nigdy nie miałam. Mogłabym spotykać się z tobą ukradkiem i udawać, że jest mi z tobą dobrze, czy nawet wzdychać przy tobie w łóżku, ale to byłoby kłamstwo. Względem nas obu.

– Ale to jest silniejsze ode mnie! Ja nie mogę, ja nie umiem…

– Uwierz, mnie też nie raz dopadały takie nastroje, że sama nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. I dlatego ci poradzę: odpuść sobie od razu. Jesteś młoda, ładna, seksowna. Naprawdę! – położyłam dłoń na jej twarzy. – I znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak mocno, jak ty jego. Czy tam ją, jak tam już wolisz. A ze mną, jeśli tylko nadal będziesz chciała, możesz się widywać tak… Normalnie. Jak znajoma ze znajomą, przyjaciółka z przyjaciółką. Zawsze możesz też spytać mnie o radę. W jakiejkolwiek sprawie, nawet bardzo osobistej. Nic więcej nie mogę i nie chce ci obiecać. No jak, lepiej ci już?

– Lepiej, lepiej – przetarła oczy nadgarstkiem i powoli się uśmiechnęła.

– Nareszcie! To co – zrobiłam pauzę dla lepszego efektu – mam się jakoś położyć, czy wolisz, żebym już sobie poszła?

– A mogłabyś… Czy odwrócisz się do mnie jeszcze raz? Tak jak wtedy na łóżku?

Roześmiałam się, wstałam i tym razem to ja zaprowadziłam ją do sąsiedniego pokoju.

 

III

 

Wzrok Sofi był tak beznamiętny, że aż poczułam się nieswojo. Zadała kilka bardzo konkretnych pytań odnośnie mojego samopoczucia, stanu skóry oraz oczywiście szczegółów samego rysunku, ale nic poza tym. Na dodatek nie dość, że sama nie poprosiła mnie o rozebranie, to wręcz powstrzymała, kiedy sama zaczęłam ściągać co bardziej zbędne ciuchy. Po czym skupiła się na pracy, z rzadka tylko wtrącając pojedyncze zdania, czasami nawet cenzuralne. Ostatecznie, po kolejnych paru godzinach pracy, przerywanej tylko dla zaspokojenia najpilniejszych potrzeb i rozprostowania zastałych mięśni, odsunęła się ode mnie i dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje dzieło.

– Już koniec? – rzuciłam niepewnie.

– A co, mało? I tak zaraz mi ręce kurwa ścierpną do reszty. A mogłam napisać „ta pusia należy do Adamusia” i w pół godzinki byłoby po sprawie – parsknęła. Czyli jednak nie była w tak złym nastroju, jak myślałam.

– Sofi, nie o to pytam. Wiesz, co się działo wczoraj, a dzisiaj zachowujesz się, jakby nic nie miało miejsca! – powiedziałam z pretensją. – Zaskoczyłaś mnie już tym, że kazałaś mi zostać w ubraniu, ale uznałam, że po prostu łatwiej jest ci się wtedy skupić.

– Bo jest. Ale nie tylko dlatego. Po prostu… Przemyślałam sobie wszystko. – wyprostowała się i odetchnęła głęboko, jakby dla podkreślenia swoich słów. – Miałaś rację. Nie ułożo… ułożyby… No, nie wyszłoby nam. Nawet, jakbym chciała być tylko twoją kochanką. Albo ty moją, jak zwał tak zwał. I tak wiecznie byśmy się ukrywały, choćby przed twoim mężem. Przecież wiem, że on mnie nie lubi i nie mów, że jest inaczej! I nawet jakbym udała, że mnie to nie obchodzi, to ty miałabyś przepierdolone, prawda? Chociaż wiesz co, powiem ci jeszcze jedno na koniec!

– Słucham. Tylko nie proś mnie…

– Nie, nie będę. Po prostu chciałabym jeszcze raz zrobić sobie przy tobie dobrze. Ale nie dzisiaj. Wiem, że ciebie boli. – dodała niemalże czułym tonem.

– Wcale nie!

– Nie kłam mi! – zmarszczyła mocno podmalowane brwi. – Czujesz ból już teraz, a z każdą godziną będzie gorzej. Zresztą, o ile cię to pocieszy, ja też jestem wyjebana. Ale obiecaj mi coś: umówimy się. Kiedyś. Może za tydzień, może za miesiąc. Założysz wtedy jakąś seksowna bieliznę… – zawahała się, widząc moją niezbyt zachwyconą minę, ale dokończyła. – I będziesz się dotykać. Proszę, zrób to dla mnie ten jeden, jedyny raz. Nie będę cię dotykać, chcę tylko patrzeć. I po tym już ci obiecuję… Przysięgam ci, że nigdy o nic nie poproszę. Czy… Zgadzasz się?

– A mam inne wyjście? – pomyślałam głośno. – Dobra, zastanowię się nad tym. Ale najpierw może wreszcie zobaczę co mi tam wydziarałaś, a potem wytłumaczysz jeszcze raz jak i czym mam się pielęgnować. Aha, ile się w końcu należy?

– Mówiłam ci, że nie…

– Ja też mówiłam! Wiem, że to nie są tanie rzeczy! Albo powiesz kwotę, albo zostawię ci moje widzimisię na stole. Twoja sprawa, co zrobisz z tą kasą: możesz za nią jechać na pielgrzymkę do dowolnego miejsca dowolnego kultu w dowolnej części świata, albo wydać na kurwy, wino i pianino. Ale nie wyjdę stąd, zanim nie zapłacę. Okej?

– No niech ci będzie – westchnęła i po dłuższym namyśle podała cenę.

 

IV

 

Czy wspominałam już coś o stosowaniu zasady ograniczonego zaufania względem kobiet? Tak? Wiec powtórzę ją raz jeszcze. A jak będzie trzeba, na kamiennych tablicach wykuję i jeszcze w ramki oprawię. Na pierwszy telefon od Sofi nie musiałam czekać nawet doby. Co prawda pytała głównie o proces gojenia, który na szczęście przebiegał w sposób w zasadzie niezauważalny, ale podejrzewałam, jakby chciała porozmawiać o czymś jeszcze, tylko nie wiedziała czy i jak to zrobić. Za drugim razem akurat miałam pogadankę z szefem (i tak zbyt długo nie przychodziłam do firmy, starając się w ramach możliwości pracować zdalnie w domu, i teraz musiałam z nawiązką nadrobić nieobecności), więc odebrałam ją tylko, żeby powiedzieć, że nie mam czasu. Trzecie połączenie od razu odrzuciłam.

Aż nadejszła wiekopomna… Znaczy kolejna sobota. Adama miało nie być jeszcze prawie tydzień, więc postanowiłam skorzystać z okazji i wybrać się z dziewczynkami w jakieś typowo babskie miejsce. W kinie nic ciekawego nie grali (a przynajmniej nie dla widowni w wieku wczesnoszkolnym), kilkugodzinnego shoppingu nie zdzierżyłaby żadna z nas, a plucha za oknem raczej nie zachęcała do spacerów, ale i tak intensywnie kombinowałam, jakby tu nie spędzić kolejnego weekendu w domu. I wtedy po raz kolejny Sofi do mnie zadzwoniła.

– Nie, nie przeszkadzasz… – rzuciłam zamiast powitania. – Wszystko w porządku, bardzo dobrze się goi… Ale że teraz? Nie, nie dam rady dzisiaj, jutro też nie, jestem… Słuchaj, ja mam swoje sprawy na głowie! A poza tym obiecałaś zaczekać kilka tygodni, a nie kilka dni – coraz słabiej ukrywałam irytację – i teraz naprawdę nie mam jak… Dobra, przestań! No, uciszże się wreszcie!

Lilka i Zuzia jak na komendę odwróciły głowy w moja stronę, co oznaczało dla mnie konieczność pilnej ewakuacji do kuchni.

Słuchaj mnie, do cholery! Chyba sobie coś wyjaśniłyśmy ostatnio, tak? I nie próbuj brać mnie pod włos, bo… Mówię, że masz przestać kombinować! O której dzisiaj otwierasz? A jakiś klientów masz umówionych? Nie? To zaczekaj tak z pół godziny.

Może i ona miała nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji, ale ja niczego takiego nie obiecywałam względem niej. Co najwyżej wybuchnie z tego powodu jakaś lokalna wojenka.

Celowo otworzyłam drzwi tak, żebym weszła pierwsza i żeby Sofi najpierw zauważyła mnie i tylko mnie. A dopiero potem zorientowała się, że za moimi plecami czai się ktoś jeszcze. O czyim istnieniu po prawdzie wiedziała, bo nie miałam najmniejszego zamiaru ukrywać faktu posiadania dzieci, ale jakoś do tej pory nie przedstawiłam sobie oficjalnie całej trójki.

– Ewa, jesteś wreszcie! Przepraszam, ja nie mogłam już wytrzymać i… – zgodnie z moimi przewidywaniami, przerwała z raczej mało inteligentną, zdezorientowaną miną.

– Dziewczynki, przedstawiam wam panią Zosię! – celowo ją tak nazwałam, jednocześnie przesuwając moje dwa skarby naprzeciwko naszej gospodyni. – Zajmuje się robieniem takich ładnych rysunków i jak się grzecznie przedstawicie, to kto wie, może też coś dla was namaluje? Chciałybyście?

– Tak! Bardzo! – zaczęły się przekrzykiwać, po czym stanęły równiutko przed Sofią, wyciągając rączki na powitanie.

– Ja jestem Zuzanna.

– A ja Lilianna. Dzień dobry pani. A co pani maluje? I na czym?

Nie, nie jestem zwolenniczką nadużywania ostatecznego argumentu zagłady w postaci dzieci. Rzekłabym nawet, że zdecydowanie i kategorycznie nie. Ale jestem też świadoma, że czasami trzeba. Zwłaszcza wtedy, kiedy inne metody okazują się wysoce nieskuteczne.

– Poczekajcie chwilę, my porozmawiamy sobie kilka minut i zaraz do was wrócimy! – powiedziałam do córek, po czym przeniosłam wzrok na Sofię i powtórzyłam z przekąsem – Więc jak, pani Zosiu, czy może pani powiedzieć naszym młodym damom, w jaki sposób może je upiększyć? Tylko tak, żeby zeszło za kilka dni, bo mnie mąż zadusi – dodałam już znacznie ciszej.

– Henną mogę, jeśli nie mają uczulenia – wydukała, nadal tak ciężko zszokowana, że nawet nie zareagowała na powtórne nazwanie jej imieniem widniejącym w dowodzie osobistym.

– To proszę im dać jakiś katalog wzorów, tylko w miarę możliwości nie za bardzo szatanistycznych, a potem my przejdziemy sobie na zaplecze…

Na szczęście dziewczynki okazały się być tak mocno zaabsorbowane nową sytuacją, że podarowały nam nie tylko kilka, ale i kilkanaście minut swobodnej rozmowy, której streszczać nie będę, bo i tak wszystko zostało wielokrotnie powiedziane już wcześniej, a jedyną znaczącą zmianą było dodanie do dyskusji pokaźnej ilości inwektyw. Ale żeby nie wydawało się wam, że byłam nazbyt obcesowa i zafundowałam Sofi tylko jeden wielki mindfuck, to na koniec zdobyłam się na pojednawczy gest. Kiedy już wszystko sobie wyjaśniłyśmy – miałam szczerą nadzieję, że tym razem naprawdę ostatni raz – objęłam ją, przytuliłam i pocałowałam w czoło. Tylko tyle i być może, aż tyle.

Po niecałej godzince podziwiałam malutką, wymalowaną henną na lewej dłoni Lilii – cóż za zaskoczenie – lilię, a Zuzi – motyla. Ja co prawda miałam już swój wzorek, o którym moje dwa, nomen omen, aniołeczki raczej nieprędko się dowiedzą, ale żeby nie być gorszą, zażyczyłam sobie psychodelicznie uśmiechniętego kota, dokładnie na wzór tego zdobiącego Sofi. Która wydawała się być chyba najbardziej usatysfakcjonowaną z całego tego niespodziewanego spotkania osobą, bo nie dość, że ustaliła (miałam nadzieję, że definitywnie) zasady naszych wspólnych relacji, to jeszcze umówiła się ze mną na przyobiecane wcześniej spotkanie. Na znacznie wcześniejszy termin, niż mogła się spodziewać.

 

V

 

Zuzia i Lilia zawiezione do teściów – check.

Najbardziej kurewskie jakie tylko wynalazłam, różowiaste body, zapakowane do torebki – check.

Adam o niczym nie wie – check.

Cholera, nadal nie powinnam tego robić. Ale skoro powiedziałam już zarówno „A”, jak i co najmniej do „Ó”, to musiałam wreszcie zakończyć tę operę mydlaną. Nie tylko z klasą, ale także – a może przede wszystkim – gołymi cyckami.

Sofi powitała mnie wyraźnie spięta, ale co muszę jej przyznać, do niczego mnie nie namawiała, nie poganiała, ani tym bardziej nie próbowała żadnych podejrzanych akcji i poza przywitaniem i zaprowadzeniem za rękę do pokoju, nie dotknęła mnie ani razu. Korzystając z przygotowanego zawczasu talerza ciasteczek z czekoladą (i towarzyszącemu im dzbankowi aromatycznej, czarnej herbaty) powoli rozluźniałyśmy atmosferę, aż do momentu, na który przecież obie czekałyśmy. W końcu, po kilku dobrych minutach wzajemnych podchodów, poprosiła mnie o wyjście do łazienki, żebym mogła spokojnie się przebrać, odświeżyć i generalnie zrobić wszystko, czego tylko potrzebowałam.

Weszłam powoli do niemalże całkowicie zaciemnionej opuszczonymi żaluzjami sypialni, ale zanim zdążyłam dostrzec Sofię, ona zatrzymała mnie głosem w drzwiach i od razu poprosiła o odwrócenie tyłem i oparcie rąk o futrynę. Stałam tak, czując jej ciepły oddech na szyi, plecach i w końcu pośladkach tak długo, aż usłyszałam wyszeptane wprost do ucha zaproszenie do skorzystania z łóżka. Usiadłyśmy na nim naprzeciwko siebie, krzyżując się nogami. Sofi przyglądała mi się milcząco przez dłuższą chwilę, aż wreszcie spytała cicho, czy może dotknąć mojej twarzy. Zgodziłam się, czując jej smukłą, zaskakująco chłodną dłoń, ślizgającą się po moich policzkach, zahaczającą o usta i odgarniającą włosy za uszy. Kierującą się w dół, przez szyję, obojczyki, aż do dekoltu, gdzie zatrzymała się na moment, jakby zastanawiając, co robić dalej. W odpowiedzi na takie zawahanie, wzięłam ją za rękę i położyłam ją na swoim sutku, celowo dość mocno ściskając go palcami. Wtedy poczułam po raz pierwszy, że mogę nie dać rady spełnić złożonych samej sobie obietnic.

Być może zareagowałam w ten sposób na urodę Sofi? Tak naprawdę gdyby podciąć, albo chociaż odpowiednio zaczesać włosy tej młodej kobiety, zmyć ostry makijaż i ubrać w dżinsy i podkoszulek, to właściwie wyglądałaby jak chłopak. Czy raczej jak dziewczyna, która wygląda jak chłopak, który wygląda jak dziewczyna. Tomboy to się chyba nazywa, ale żadna ze mnie ekspertka. A może to przez jej zachowanie? Bezpośrednie, niemal napastliwe, niejednokrotnie przekraczające granicę wulgarności, postępowanie ze mną.

Albo po prostu, po tych niemal czterdziestu latach (bo jakby nie liczyć, tyle właśnie mijało) w stu procentach heteroseksualnego pożycia – nie żeby nudnego, nie dającego mi satysfakcji, albo ograniczającego się do dwóch pozycji na krzyż, ale jednak – miałam ochotę na coś więcej? Choćby z czystej ciekawości? Ostatecznie ile zostało mi czasu na takie eksperymenty? Nie, żebym sama czuła się staro, a i Adam też mi tego nie wypominał. Czy to z grzeczności, czy z miłości, czy z obawy o własne życie, ale nigdy, przenigdy, nawet w trakcie najbardziej zażartych kłótni, nie usłyszałam od niego przykrych słów ani na temat mojego wieku jako takiego, ani różnicy lat pomiędzy nami. Natomiast byłam nieustannie zaskakiwana intensywnością i szczerością jego zaangażowania, tak w sferze uczuciowej, kiedy prawił mi czułe słówka, kupował niespodziewane prezenciki, czy po prostu wspierał w trudnych chwilach, jak i tej czysto fizycznej. Ale nie ukrywajmy, nie byłam już w kwiecie wieku. Najpiękniejsze komplementy i najwspanialszy seks nie mogły przysłonić prawdy – na niektóre sprawy było za późno już teraz, a na inne będzie lada chwila.

Nie, w żadnym wypadku nie brałam pod uwagę choćby teoretycznej możliwości zdradzenia Adama z innym mężczyzną. Nawet w tych momentach, w których było nam ze sobą wybitnie nie po drodze, a nie ukrywam, że ich nie brakowało. Do tego przyznam otwarcie: nie raz miewałam okazje do skoku w bok. Ostatecznie, odrzucając równie fałszywą co całkowicie zbędną w tej chwili skromność, musiałam przyznać, że chociaż nie byłam już najmłodsza, to nadal podobałam się mężczyznom. Dodatkowo moje wysokie (i wpływowe) stanowisko w firmie sprawiało, że byłam łakomym kąskiem dla wielu cwaniaczków, karierowiczów, wazeliniarzy czy choćby zwykłych podrywaczy. Od których wielokrotnie słyszałam bardzo jednoznaczne propozycje, casami tak dosłowne i zdecydowane, żeby nie powiedzieć bezczelne, że wystarczyło żebym powiedziała „tak” i zrzuciła ubranie.

Ale co z seksem z inną kobietą, czy raczej powinnam powiedzieć w tym przypadku: dziewczyną? Czy gdybym zamiast obcym kutasem zadowoliła się obcą cipką, to coś by to zmieniło? A jeśli tak, to jak bardzo?

I nie raziły mnie same określenia: kochanek / kochanka. Ostatecznie i Adam mógł uchodzić za kogoś takiego – mogłam nazwać go moim mężem, ojcem dwójki wspaniałych dzieci, moim wsparciem, ostoją i do tego osobą, bez której najpewniej do dzisiaj taplałabym się we ciągającym mnie coraz głębiej bagnie nałogów. Ale jednocześnie nadal był, i zawsze będzie, moim młodszym o dobrą dekadę, niesamowicie jurnym, nienasyconym, spragnionym mego dojrzałego, pełnego ciała kochankiem. Czy w takim razie teraz, będąc już po pięćdziesiątce, nie mogłabym mieć także kochanki? Do tego takiej przed trzydziestką? Skoro dość nieoczekiwanie dla nas obojga, Adam tyle zmienił w moim życiu, a jakby nie patrzeć, niemal bez wyjątku były to zmiany na lepsze, to dlaczego Sofia nie miałaby zrobić tego samego?

Tym bardziej, że doskonale zdawałam sobie sprawę, że ona zrobiłaby dla mnie wszystko, także – a może przede wszystkim – w sprawach łóżkowych. Mogłabym nadstawić jej absolutnie każdą część swojego ciała, a ona nie dość, że z pełnym zaangażowaniem wylizałaby ją do czysta, to błagała o jeszcze. Zdominować ją w tak wyuzdany i sadystyczny sposób, jaki tylko przyszedłby mi do głowy, a i tak nie pisnęłaby choćby słowa sprzeciwu. Owszem, piszczałaby naprawdę przenikliwie, ale tylko dlatego, abym nie przestała jej wykorzystywać. No i w końcu przekonałabym się na własnej skórze, jakie to uczucie móc dosiąść kobietę od tyłu i rżnąć do nieprzytomności. I naprawdę brak penisa byłby tu najmniejszym problemem.

Tylko… Po co? Czy czułabym się przez to szczęśliwsza? Lepsza? Jakoś bardziej usatysfakcjonowana lub zaspokojona? Czy tak właśnie wyglądają moje marzenia, które chciałabym spełnić? I czy mogłabym spojrzeć po wszystkim w oczy nie tylko Sofi, nie tylko Adamowi, nie tylko córkom, ale przede wszystkim samej sobie?

Przysunęłam się do niej bliżej. Znacznie bliżej. Tak bardzo, że jej ciepły, subtelnie pachnący Earl Greyem oddech leciutko łaskotał mi twarz. Wypełniałam płuca aromatem skóry, włosów i zdecydowanie zbyt hojnie użytych perfum, przebijających się przez leniwie płonące na stoliku kadzidełko, zostawiające w powietrzu siwe spiralki lekko gryzącego dymu. I jeszcze jedną, coraz natarczywiej atakującą mnie wonią. Niby doskonale mi znaną, z którą byłam oswojona od kiedy tylko zdałam sobie sprawę z jej istnienia, ale jednak obcą, intrygującą swoją innością.

Balansowałam niebezpiecznie na ostrzu brzytwy moich najbardziej skrytych i wyuzdanych żądz i pragnień, tnących mnie coraz boleśniej. Dopadła mnie nagła, niemal niepowtrzymana chęć złapania Sofi za nadgarstek, wyciągnięcia śliskich palców z ociekającej lepkimi sokami cipki i włożenia ich sobie w usta. I momentalnego odpłacenia się dokładnie tym samym: rozsmarowaniem mojej wilgoci, której obfitości byłam aż nadto świadoma, po jej twarzy. I zanim zdążyłaby zareagować, pchnięcia na plecy i wciśnięcia głowy głęboko w głośno skrzypiący sprężynami materac. Moją wielką, mokrą dupą.

– Sofia, chciałabym ci coś powiedzieć – wyszeptałam.

– Mów do mnie, proszę. Czuję się jak nigdy wcześniej – chociaż jej głos był ledwo słyszalny, to wzrok stał się nagle jasny i skupiony na mojej twarzy, a nie jakimkolwiek innym fragmencie ciała.

– Ja też. Muszę ci się przyznać, że… Podnieciłaś mnie jak żadna inna kobieta. I ledwo daję radę, żeby się na ciebie nie rzucić. Dlatego muszę… chcę… przepraszam, ale powinnyśmy to przerwać. Bo za moment naprawdę się nie powstrzymam i nasze spotkanie skończy się czymś, czego obie będziemy bardzo, ale to bardzo żałowały. Wybacz mi, nie mogę już dłużej.

Zastygła w całkowitym bezruchu, jakby zastanawiając się nad słowami, wypowiedzianymi z niespodziewanie szczerym żalem.

– Dobrze – westchnęła w końcu, a z jej ust znikł rozmarzony uśmiech. – Gdzieś głęboko miałam nadzieję na więcej, ale… Ja jebię, Ewa, nie rób ze mnie durnej siksy! Widzę, jak się męczysz. I ani nie chcę dłużej cię kusić, ani tym bardziej wpierdalać między ciebie a Adama – na moment poniosły ją emocje, ale szybko opanowała się i kontynuowała już spokojniej. – Chcę tylko spróbować jeszcze jednego. Chcę… Wiedzieć, jak pachniesz. I jak smakujesz. Wiem, że nie pozwolisz mi, żebym cię wylizała i nawet nie będę cię o to prosiła. Ale daj mi chociaż…

– Nic już nie mów! – przerwałam w pół słowa.

I w tej samej chwili wcisnęłam sobie palce w kobiecość. Głęboko, zdecydowanie, tak żeby zebrać nimi jak najwięcej gęstej, klejącej żądzy, zbierającej się we mnie jeszcze zanim usiadłyśmy naprzeciwko. Zanim się przebrałam. Tak naprawdę, to zanim w ogóle się tu zjawiłam. I taką właśnie, wyciągniętą spomiędzy moich ud, lepką od lśniącej wilgoci dłonią i przeciągnęłam po mimo wszystko zaskoczonych wargach Sofi.

I w tym właśnie miejscu zakończę swoja relację z tamtych pamiętnych chwil. Definitywnie, jednoznacznie i bez możliwości jakiegokolwiek dalszego podejmowania tematu. I nie, Adamie, nigdy nie dowiesz się niczego z tego, co miało miejsce w ciągu tych kilku dni. To będzie mój słodko-gorzko-piżmowy sekret. Ale możesz być pewien, że dotrzymałam obietnicy. I nie okłamałam cię – Sofia w żaden sposób mnie nie wypieściła. Nie pocałowała mnie ani w usta, ani w żadną inną część mojego ciała. Nie zrobiła mi palcówki, minetki, ani czegokolwiek, z czego musiałaby się tłumaczyć. I ja też nie zrewanżowałam się jej niczym podobnym. Ba, jedyne miejsca, których ośmieliła się dotknąć przez te wszystkie dni, to moja twarz, dekolt i sutki. A właściwie jeden sutek, konkretnie prawy. Tylko dlatego, że sama położyłam na nim jej rękę. Chociaż nie, przepraszam, skłamałabym – dwukrotnie i ja dotknęłam ją w sposób, który mógłby zostać uznany za aż nazbyt intymny.

Raz, kiedy włożyłam swoje palce w jej usta i trzymałam je w nich głęboko, po same migdałki, aż do momentu w którym przeżyła długą, szaleńczą rozkosz, na przemian jęcząc i krztusząc się moją dłonią, mokrą już nie tylko od wilgoci z mojej cipki, ale i spływającej śliny. A drugi, gdy niedługo potem Sofia leżała na plecach, a ja usiadłam na niej tyłem, na wysokości twarzy. Zaznaczam, że na wysokości, a nie na samej twarzy! I siedziałam tak, ze swoją intensywnie pachnącą, ociekającą żądzą kobiecością, o dosłownie centymetry od jej warg. Pozwalając się nie tylko podziwiać, ale też byłam całkowicie pewna, że i obwąchiwać – ale nic ponadto – do chwili, w której Sofi pieszcząc się tak, jak tylko miała ochotę, znowu szczytowała. Kolejne trzy razy, za każdym razem wierzgając głośno pod ciężarem mojego ciała. I dopiero wtedy obie uznałyśmy, że wystarczy.

I co z tego, że ona przeżyła wtedy w sumie cztery orgazmy, a ja ani jednego? I to pomimo, że miałam na to dziką ochotę? A co to, świat kończy się za zaspokajaniu własnych żądz? No, chyba… A nie, czekaj. W moim przypadku jest jednak nieco inaczej. Ale z tym wolałam zaczekać do powrotu do domu.

 


 

– Najdroższy mój, dobrze się czujesz? Mam nadzieję, że nie masz do mnie pretensji?

– No wiesz co? Po prostu bardzo mnie zaskoczyłaś.

– Naprawdę nie jesteś zły? Nawet o to, że Sofi mnie tak… Upiększyła?

– Ewuś, no proszę cię! Fakt, nie przepadam z nią, ale nie będę się na ciebie gniewał. Wybrałaś ją, bo widocznie miałaś powód i… Dla mnie to wystarczy. Zresztą może i nie jestem jakimś ekspertem, ale po prostu podoba mi się to, co ci zrobiła. Ty cała mi się podobasz!

Adam uśmiechnął się i zaczekał, aż Ewa ostatecznie poprawi się na łóżku, co ostatnimi czasy zawsze trochę trwało, po czym rozchylił jej uda, uniósł twarz ponad nie i ponownie (tym razem znacznie spokojniej i uważniej) zapatrzył się we wszystkie cudowności znajdujące się miedzy nimi. Fakt, nie był ani wielkim entuzjastą, ani tym bardziej znawcą sztuki tatuażu, ale potrafił docenić równe, precyzyjne kontury, żywe, idealnie dobrane barwy, a przede wszystkim i sam przedmiot rysunku. Anielica była autentycznie atrakcyjna, z posągowymi rysami i bardzo – może nawet za bardzo – kształtna, ale bez popadania w najmniejszą choćby wulgarność.

Dotknął ostrożnie ustami pokrytej malunkiem skóry, ale nie stwierdził żadnego podejrzanego posmaku. Dlatego, teraz już z pełną premedytacją, podążył w kierunku śladów po szyciu, wkłuciach i wszelkich innych pozostałości zabiegów, jakie musiała ścierpieć jego najdroższa żona, a które były ceną za jej równie nieoczekiwane, co spóźnione macierzyństwo. I chociaż malunek przysłaniał je niemal idealnie, to przecież Adam wiedział doskonale w którym dokładnie miejscu się znajdują. I poświęcił tyle czasu ich obcałowywaniu, żeby Ewa też wiedziała, że on wie. I że nie musi się przed nim absolutnie niczego wstydzić, bo kocha ją taką, jaką jest.

Powolutku zsuwał się w dół, ku przepięknemu, bujnie rozkwitłemu kwiatowi kobiecości. Rozsunął nogi Ewy jeszcze szerzej i opuścił głowę na wprost gładziutkiego, wciąż lekko lśniącego nie do końca wchłoniętym balsamem łona, którego niby każdy, nawet najmniejszy fragment doskonale znał, ale który wydawał mu się teraz odsłaniać na nowo swoje skryte do tej pory głęboko sekrety. Być może przez mocno kontrastującą, jasną, pozbawioną najmniejszych nawet śladów pokrywającego ją do tej pory ciemnego gąszczu skórę, a może przez jego wcześniejsze starania, ale Ewa była dosłownie bordowa. Jej intensywnie ukrwiona, nabrzmiała łechtaczka unosiła się wyraźnie ponad poziom rozwartych, ciemnych płatków, coraz niecierpliwiej oczekując pocałunku.

Nie dał się długo prosić i choć czekał na tę chwilę naprawdę długo, to teraz celowo nigdzie się nie spieszył. Zamiast głęboko lizać, ledwo tylko muskał swoją ukochaną samym czubkiem języka, rozkoszując się nieznaną mu dotychczas gładziutką fakturą tego fragmentu ciała. Zdecydowane, mocne ssanie zamienił na delikatne, miękkie pocałunki, składane końcami warg, starając się wyczuć najmniejsze nawet różnice między wcześniejszym, a obecnym smakiem swej kobiety. A silne, czasami wręcz przekraczające granicę między przyjemnością a bólem, ugniatanie sutków zastąpił lekkimi, ciasnymi okręgami, zataczanymi niemal bez nacisku przez poślinione palce, dzięki czemu rozkosz Ewy narastała na tyle powoli, że niemal niezauważalnie, ale jednak z każdą chwilą nieubłaganie przybliżając ją do nieuniknionego finału. Równie spokojnego co poprzedzające go pieszczoty, tak rozciągniętego w czasie, że gdyby nie lekkie drżenie bioder i cichutki, przeciągający się w nieskończoność jęk, Adam prawie by go przegapił.

Odzyskanie przez Ewę jako-takiej przytomności trwało tak długo, że jej mąż zaczął się obawiać o jej stan, ale wypięty w jego kierunku wygolony do gładka, zalotnie kołyszący się tyłeczek ostatecznie rozwiał wątpliwości co do stanu ukochanej żony. Niestety, niekoniecznie jego własnego. Ukląkł za nią, złapał pobudzoną do granic możliwości męskość i przeciągnął po mokrych, rozwartych szeroko wrotach do skarbnicy rozkoszy. I zaraz po tym odsunął się, starając złapać głębszy oddech.

– Nie dam rady. Przepraszam, nie mogę – sapnął. – Jesteś taka…

Odwróciła się do niego, z może nie do końca zadowoloną, ale i pozbawioną pretensji miną.

– A dasz radę dzisiaj dwa razy? Tylko tak dość szybko, bo dziewczynki wrócą za najdalej dwie godziny, a pewnie i wcześniej.

– Sam nie wiem. Postaram się, ale…

– Starania zostaw mnie! A teraz się kładź! – rozkazała pół żartem, pół serio.

Bez większych ceregieli Ewa usiadła tyłem nad wciąż poprawiającym się Adamem, podsuwając mu pod twarz swoje krocze. Wbiła palce głęboko w miękkie pośladki, rozchyliła je i tym razem otwarcie, nie kryjąc się już z niczym, zażądała:

– Całuj!

– Ale jestem tak pobudzony, że nawet bez pieszczenia zaraz…

– A weź już nie marudź! Wyliż moją wygoloną dupę, tylko porządnie! Ja nie wiem, tyle czasu ze sobą jesteśmy i ciągle muszę ci wszystko mówić! – zakończyła dyskusję z wyraźnym przekąsem i opuściła biodra na twarz kochanka.

Faktycznie, Adam nie przesadzał ani trochę w swych deklaracjach. Nie minęła nawet minuta, a jego stojąca sztywno męskość, mimo braku jakiejkolwiek dodatkowej stymulacji ze strony ich obojga, zaczęła rytmicznie naprężać się i pulsować. Ewa musiała przyznać, że taki sposób szczytowania Adama niezwykle ją podniecał (a z tego, co mówił on sam, stanowił i dla niego niezwykłe przeżycie), ale była też aż za dobrze świadoma, z jak wydawałoby się niemożliwych miejsc będzie musiała potem wycierać ślady jego namiętności. Dlatego w ostatniej chwili pochyliła się i objęła ustami główkę penisa.

Gdyby ledwie kilka godzin wcześniej ktoś powiedział im, że po ponad dwóch tygodniach rozłąki zadowolą się li tylko miłością francuską, wyśmialiby go bezlitośnie. Ale owe delikatne, niespieszne pieszczoty, którym się wspólnie oddali, okazały się być na tyle satysfakcjonujące i zapewniające tak dogłębne spełnienie, że nie potrzebowali już absolutnie niczego poza kojącym ciepłem własnych ciał.

Adam leżał na boku, przylegając całym sobą do pleców Ewy, obejmując w pasie jej krągły brzuszek i wdychając słodkawy aromat włosów, łaskoczących do lekko w nos. Coś w głębi serca mówiło mu, że jego najdroższa naprawdę miała ważne powody, żeby zachować szczegóły powstawania swojej nowej ozdoby tylko dla siebie i nie powinien o nie dopytywać ani teraz, ani nigdy. A że przez lata nauczył się ufać takim przeczuciom, to szybko odgonił od siebie niechciane myśli. Chociaż jedna rzecz wciąż nie dawała mu spokoju, a była nią sama Sofia, która podejrzanie (żeby nie powiedzieć, że wręcz niebezpiecznie) pasowała mu do pewnej sytuacji, niejednokrotnie poruszanej przez nich w rozmowach. Które co prawda do tej pory pozostawały niby tylko rozmowami, ale nagle, właśnie z powodu pojawienia się zupełnie niespodziewanego katalizatora w postaci młodej, aż nadto oryginalnej tatuażystki, przeszły w fazę niebezpiecznie bliską wprowadzenia ich w życie.

Ewa przesunęła rękę Adama ku swojemu biustowi, starając się ułożyć ją dokładnie pomiędzy swobodnie leżącymi piersiami, w czym wybitnie przeszkadzał jej brak dodatkowego stawu gdzieś pomiędzy łokciem a nadgarstkiem. Z jednej strony po prostu ucieszyła się, że Adam nie poruszał tematu Sofi, zadowalając się całkowicie udzielonymi mu wyjaśnieniami, ale z drugiej czuła gdzieś głęboko drażniące zgrzytanie sumienia. Niby go nie okłamała, ale… Starając się dłużej nad tym nie zastanawiać, rozpłynęła się we wspomnieniu ich ledwo co minionego seksu. A zwłaszcza przecudownego orgazmu, który choć przecież ani nie był poprzedzony co najmniej godzinną sesją ostrego ruchania (ze szczególnym uwzględnieniem jakże spragnionego takich doznań tyłeczka), ani tym bardziej nie przyniósł ze sobą symfonii dzikich porykiwań, to po przeżyciu którego czuła się po prostu fantastycznie. W pełni zaspokojona, ale nie wykończona. Całkowicie zrelaksowana, ale nie znudzona. Do tego Adam zaskoczył ją taką obfitością swojego wytrysku, że pierwszy raz od długiego czasu musiała naprawdę postarać się, żeby połknąć go do ostatniej kropli. Co, nie ukrywając, sprawiło jej wyjątkowo niegrzeczną, żeby nie powiedzieć perwersyjną satysfakcję.

Rozmyślali tak pięć minut, kwadrans, pół godziny, aż wreszcie oboje zapadli w kojącą emocje drzemkę. Z której wyrwało ich dopiero natarczywe pukanie do drzwi sypialni, anonsujące pojawienie się w nich dwóch par ciekawskich, dziecięcych oczu. Których posiadaczki okazały się być, ku wyraźnemu zakłopotaniu niektórych obecnych, wybitnie zainteresowane podejrzanym faktem, po jakiego właściwie ciężkiego Muminka mamusia z tatusiem (zdecydowanie nie Muminka) wylegują się w samym środku dnia na łóżku, skoro im samym zabraniają. Do tego z nie dającymi się szybko zasłonić pewnymi częściami ciała na widoku. Tak być nie będzie, do jasnej Migotki!

 


 

 

NIEDZIELA

 

 


 

– No, już, już wystarczy! Przestań mnie obcałowywać, bo dzieci… – Ewa leniwie machnęła dłonią.

– Co dzieci? Już ci buziaczka we włosy nie mogę dać? Wybacz, ale po twoim wczorajszym szczuciu cycem chyba nic bardziej gorszącego już nie zobaczą – roześmiał się Adam, choć po prawdzie zeszłego popołudnia wcale nie było mu tak wesoło.

– Ty się ciesz, że poduszki mieliśmy pod ręką, bo byś musiał chyba kaktusem wacka przysłonić! – odparowała. – Ale w sumie może i dobrze, że się tak stało? – spytała po raz kolejny, nadal oczekując nie wiadomo jakiej odpowiedzi. – Ostatecznie jak długo zamierzaliśmy udawać, że sypialnia służy tylko do czytania książek, albo chrapania? Ile razy Lilka czy Zuzia przyłapały mnie czy ciebie, za przeproszeniem, z dupą na wierzchu?

– O tak, zwłaszcza Zuzka! Ja naprawdę nie wiem, jak ona potrafi zachowywać się tak cicho! Pojawi się znikąd o krok za tobą i dopóki sama nie będzie chciała, to się o tym nie dowiesz. –wzdrygnął się lekko, nie wiedzieć czemu przypominając sobie o pewnej blondynce z podejrzanym upodobaniem do gadziej biżuterii.

– A pamiętasz, jak po Wigilii byliśmy pewni, że obie dawno śpią i zaczęliśmy harce? Nasze szczęście, że musiałam jeszcze iść do łazienki, zanim rozebrałam się do końca, bo mogło być różnie. Albo jak wróciły wcześniej ze szkoły, kiedy miałeś wolne i pod prysznicem…

– Dobrze, nie musisz mi wszystkiego wyliczać! Ale teraz najważniejsze jest, że zrobiliśmy co zrobiliśmy, wyszło jak wyszło i już tego nie zmienimy. A bardziej serio, trzeba będzie na spokojnie przysiąść jeszcze raz do tego tematu. Może nawet dzisiaj pod wieczór, tak na świeżo? Świetnie udaje ci się z nimi dogadywać, więc może lepiej zostawię to tobie? Bo wiesz… Dumny jestem z ciebie!

– Ty mi teraz nie kadź! – prychnęła, mimo że faktycznie czuła pewną satysfakcję z tego, jak udało im się wyjść z niezręczniej sytuacji z twarzą, a nie pipką.

Ale co mam ci mówić, ja bym naprawdę nie potrafił tak rozmawiać ani z nimi, ani pewnie z nikim innym. Chociaż i tak podejrzewam, a chwilami byłem wczoraj wręcz pewien, że one i tak doskonale wiedziały już wszystko to, co im powiedzieliśmy. A pewnie i sporo więcej.

Tutaj Ewa zamyśliła się na dłuższą chwilę, po czym wróciła do rozmowy znacznie cichszym głosem. Testujące właśnie wytrzymałość postawionej parę metrów obok huśtawki bliźniaczki, błyskające ognistymi refleksami rozwianych w ostatnich promieniach chylącego się powoli ku zachodowi słońca włosach, mogły ich widzieć, ale wcale nie musiały słyszeć.

– Słuchaj, Adam, wiem że to nie jest odpowiednia chwila, ale chodzi mi ta cała sprawa po głowie… Wiesz, twoje dłuższe wyjazdy, moje wyjścia do Sofi i…

– Daj już spokój, kochanie! Przecież mówiłem ci tyle razy, że nie musisz mi się ze wszystkiego tłumaczyć!

– Czy ty przestaniesz wreszcie przerywać? – prychnęła. – Po prostu nie wiem, jak ci powiedzieć… Co byś powiedział, ale tak szczerze, gdybym kiedyś miała ochotę na kogoś innego? Konkretnie na… inną kobietę?

– O czym ty do mnie rozmawiasz? Ewa, mówiłaś mi tyle razy, że nie interesują cię…

– Wiem, co mówiłam! – teraz ona przerwała jemu. – Ale nie chcę cię okłamywać. Nie, nie przespałam się z Sofi, jeśli wciąż masz takie podejrzenia, tylko… Dziwnie mi było w jej obecności. – spuściła wzrok. Niby nie skłamała, ale wcale nie czuła się lepiej. – Dopadło mnie takie osobliwe uczucie, że niby wiedziałam, że nie mogę czegoś zrobić, ale miałam na to coraz większą ochotę.

– Ale nadal nie rozumiem, czy mnie o coś pytasz, czy prosisz, czy właściwie co?

– Bardziej chciałabym – zawahała się na moment – złożyć ci pewna propozycję, o której już kiedyś rozmawialiśmy.

Adam zamrugał oczami, wiedząc już doskonale do czego zmierza Ewa. I nad czym po prawdzie on sam myślał wcale nie tak dawno.

 


 

I co mam ci odpowiedzieć, Ewo? Czy chciałbym kochać się w trójkącie z tobą i drugą kobietą? Nie wiem. Naprawdę, choćbym się nie wiadomo jak starał, nie jestem w stanie jednoznacznie szczerze i w całkowitej zgodzie z własnym sumieniem odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony – tak. Może wyjdzie ze mnie stereotypowy facet, któremu tylko jedno z głowie, ale przyznaję: nie raz i nie dwa chodziło mi coś takiego po głowie. I chociaż były to oczywiście rozważania czysto hipotetyczne, to otworzyły mi oczy na kilka spraw. Choćby pierwszą i podstawową, czyli jak właściwie to wszystko miałoby wyglądać?

Załóżmy, że trzecią do pary byłaby faktycznie Sofia, bo i tak w jej właśnie kierunku zmierza ta cała dyskusja. Może i dobrze, bo jej wybór powinien być ułatwieniem. Przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie i tak nie wiem, czy dałbym radę. Musisz wiedzieć, że od czasu naszego pierwszego spotkania, czyli jakby nie patrzeć od równo dekady, nawet nie dotknąłem innej kobiety, niż ty. Dosłownie. Nawet wtedy, kiedy nie wiodło się nam najlepiej i bardziej niż przytulić, miałem ochotę rozszarpać cię na strzępy. Albo jak nie widzieliśmy się przez kilka tygodni z rzędu, a ja dzień w dzień musiałem oglądać cycate lachoniary, wystrojone zgodnie z najnowszymi trendami obowiązującymi na szkoleniach biznesowych, czyli z dekoltami do pępka i połową (zwykle tą większą) tyłka na wierzchu, które nieraz nawet nie ukrywały, dokąd chciałyby mnie zaciągnąć i w jakim celu. Wtedy też pozostałem ci całkowicie i jednoznacznie wierny, ucinając łby tych zdradzieckich żmij od razu, jak tylko się pokazały.

Przyjmijmy jednak, że wszyscy – czyli ja, ty i Sofia – zdecydowaliśmy się na ten krok. Pojedziemy wtedy całą trójką do hotelu (bo zrobienie tego w naszym domu absolutnie nie wchodzi w grę), nieistotne jakiego konkretnie, byle trzymał pewien standard i miał odpowiednio dużą i elegancką sypialnię. Zamówimy lekką kolację, a po niej udamy się do pokoju. Albo może zamiast typowych pokoi hotelowych wynajmiemy sobie mały domek letniskowy? Czy może wybierzemy jakiś ośrodek typu spa z takimi niewielkimi, zamkniętymi basenami, lub sauną do ekskluzywnej dyspozycji? Albo… Możliwości mielibyśmy dużo. Jesteśmy więc gotowi, chętni i (żeby nie przedłużać) odpowiednio rozebrani. I co dalej? Nigdy właściwie nie pytałem cię, tak wówczas kiedy byliśmy w wolnym związku, jak i od chwili, w której zostałaś mi poślubioną, w jaki sposób chciałabyś przeżyć takie spotkanie? Czy nasza wspólna towarzyszka pieściłaby ciebie, czy ty ją? A może robiłybyście to razem? I gdzie w tym wszystkim byłbym ja sam? Żeby odpowiedzieć na te wszystkie pytania, musimy wrócić do samego początku. I od razu założyć, że skoro już idziemy do łóżka we troje, to robimy wszystko, jakby powiedziała Sofi, na pełnej piździe. Bez żadnych zahamowań, zbędnej pruderii i niepotrzebnego wstydu. Co zechcemy i jak tylko zechcemy.

Leżysz więc na łóżku, moja najdroższa, jedyna Ewo, niczym najprawdziwsza królowa, plecami na miękkich, jedwabistych poduszkach, ubrana w ponętną, koronkową bieliznę. A twoja odziana w możliwie wyuzdany, kurewski kostium niewolnica, zaspokaja twe najskrytsze pragnienia. Bo przecież jesteś moja królową i tym bardziej byłabyś nią w tej sytuacji – panią, władczynią, cesarzową, której każde życzenie byłoby dla nas rozkazem. Nie ukrywam, chciałbym to zobaczyć. Oglądać, jak inna, całkowicie posłuszna ci kobieta, pieści cię tak, jak tylko zapragniesz. Ssie twoje przewspaniałe, ogromne piersi. Całuje apetyczną, ociekającą lepką namiętnością cipkę. Wciska język głęboko pomiędzy niesamowite, zapierające dech pośladki, które choć bardzo podobają mi się wygolone, ale w tej konkretnej sytuacji wolałbym, żeby znów były mocno zarośnięte. Niech Sofia rozgarnia ustami twe gęste, intensywnie pachnące owłosienie i wylizuje cię tak, byś dotarła pod samą bramę królestwa rozkoszy.

I wtedy do niej dołączam. Całuję cię w usta, szyję, pieszczę biust i brzuch, aż w końcu też wślizguję się pomiędzy twoje nogi. Odsuwam głowę Sofi na bok i teraz to ja adoruję najcudowniejszy fragment twojego ciała, spijając ustami nektar wypływający z wnętrza twej boskiej kobiecości. A nasza towarzyszka zajmuje się resztą twojego ciała w sposób, jaki tylko przyjdzie ci do głowy. A może ty zajmujesz się nią? Pozwalasz, żeby usiadła nad twoją twarzą i zaczynasz ją lizać? Wzdychacie obie coraz głośniej, co ogromnie mnie podnieca. I wtedy Sofi, do tej pory odwrócona do mnie plecami, przekręca się przodem i pochyla w moją stronę z raczej jednoznacznymi zamiarami.

Chwytam ją za szyję i przyciągam do siebie. Od lat nie całowałem innej kobiety i dlatego przez chwilę waham się, czy powinienem, ale po pierwsze Sofi otwarcie mnie do tego zachęca, a po drugie jej usta wciąż pachną tobą. I, jak się po chwili okazuje, także smakują, choć słabiej niż mogłem się tego spodziewać i niż tak naprawdę miałem nadzieję. Dlatego dość szybko odsuwam się, skupiając całą swoją uwagę na twoim ciele. Podsuwam ci pod pupę jedną z poduszek, tak żeby unieść ją nieco w górę, przyciskam twarz Sofi do twojej kobiecości, a samemu rozchylam ci pośladki.

Czy powinniśmy przejść już teraz do tej części twojego ciała? Wiem, że zabawy twoją dupcią doprowadzają nas oboje do szaleństwa, ale co z naszą towarzyszką? Może ona za tym nie przepada? Albo po prostu nie odkrywajmy od razu wszystkich łóżkowych sekretów przed obcą osobą? A może przeciwnie – jesteś tak podniecona, że twoje otoczone spiralnym wachlarzem włosów słoneczko samo otwiera się przede mną na całą szerokość? Czego nie mam zamiaru zmarnować i momentalnie pochylam się i wsuwam w ciebie język, jednocześnie zachęcając Sofi, żeby ssała mocniej twoją rozpaloną łechtaczkę. Ciekawi mnie tylko, gdzie dokładnie ty ją całujesz, ale wolę zostawić niektóre rzeczy wyobraźni. Nie mija wiele czasu, a twoje ciało zaczyna drżeć. Czuję, że mój język już ci nie wystarcza, ale nie decyduję się na więcej, a przynajmniej na razie, i jedynie zachęcam naszą towarzyszkę do jeszcze większego zaangażowania, co bardzo szybko przynosi efekty.

Muszę otwarcie przyznać, że dawno nie widziałem u ciebie tak ekspresyjnego, głośnego i zostawiającego obfite ślady orgazmu. Nie wiem jeszcze, czy sam będę chciał w przyszłości to powtórzyć, ale jeśli tylko ty zechcesz, to widząc jaką czerpiesz z tego przyjemność, chyba nie będę się sprzeciwiał. Chyba. A tymczasem dam ci odpocząć. Połóż się wygodnie i zbierz siły, a tymczasem ja sprawdzę, co potrafi Sofia. I przede wszystkim, czy jest tylko i wyłącznie les, czy jednak chociaż trochę bi. Najprościej będzie po prostu udostępnić jej mojego penisa.

Nie będę przecież otwarcie pytał jak bardzo jest doświadczona w tym temacie, za to muszę przyznać, że jej sprawność mnie zaskakuje. Bierze mnie w usta płyciej niż ty, ale nadrabia to nie tylko intensywnością ruchów, ale i odwagą, szybko schodząc w dół pomiędzy moje nogi. Spoglądam wtedy na ciebie, ale nie dość, że nie protestujesz, to sama jesteś wyraźnie zainteresowana takim obrotem spraw.

Obracam Sofi na plecy, kładę tak żeby zwiesiła głowę z krawędzi łóżka i od razu wchodzę pomiędzy jej rozchylone wargi. Z początku płytko, ostrożnie, żeby przyzwyczaić ją do tego zdecydowanie nie wszystkim odpowiadającego odczucia. Ale wtedy ty niespodziewanie wkraczasz do akcji, rozkładając się pomiędzy jej zgiętymi w kolanach, rozłożonymi nogami i bez specjalnych wstępów zaczynasz lizać jej cipkę. Podnieca mnie to tak nagle i mocno, że aż muszę przerwać, wysunąć się z ust Sofi i zastanowić, co dalej.

No właśnie, jak to w końcu z tobą jest? Zarzekałaś się wielokrotnie (i nieraz tak zdecydowanie, jakby zależały od tego losy świata), że nie ciągnie cię do kobiet. A tymczasem właśnie ty zaczęłaś ten temat i rozwinęłaś go na tyle, że z czysto teoretycznych rozważań zmienił się w… To. W perwersyjny obraz rozłożonej na łóżku młódki, o urodzie wokalistki jakiegoś garażowego, punkowego zespołu, która tyle co obciągała mi po same jaja, a gdybym jej nie powstrzymał, najpewniej doprowadziłaby mnie do finału. I której ty rozpychasz piczkę już nie tylko językiem, ale z tego co widzę jeszcze przynajmniej dwoma palcami.

Będę cię musiał o to zapytać, moja najukochańsza Ewo. Później. A teraz spoglądam na naszą… W tej chwili już wspólną kochankę. Widzę, jak bardzo jest zaangażowana i oddana temu, co robi, a i umiejętności najwyraźniej jej nie brakuje. Pozostaje ostatnie pytanie – czy Sofia w jakikolwiek sposób mi się podoba? Jest tak różna od ciebie, jak to tylko możliwe: z wieku, figury, typu urody, czy nawet stroju, w tym momencie składającego się z czarnego, śliskiego, zapinanego pod samą szyją, błyszczącego body. Odsłaniającego tylko jej dłonie, stopy, piersi i krocze. W którym wygląda jak tania, żeby nie powiedzieć tandetna dziwka, albo centralna postać jakiegoś wyjątkowo niskobudżetowego, hardkorowego pornosa. I nawet, jeśli nie jestem amatorem takich kreacji i staram nie wyobrażać sobie, jak ty byś w czymś takim wyglądała, to jej to po prostu pasuje.

Dlatego z powrotem nasuwam się nad głowę Sofi, celowo tak rozchylając nogi, żeby mogła wylizać mi wszystko, do czego tylko sięgnie. Nie powiem, żeby, odczuwał jakąś specjalną przyjemność, ale ostatecznie przecież ona sama zaczęła mnie tam pieścić, więc niech teraz się wykaże. Chwytam palcami jej niewielkie, niemal nastoletnie piersi, tarmosząc twarde, szpiczaste sutki. I wtedy spoglądam ci w oczy. A właściwie chcę spojrzeć, bo jesteś całkowicie oddana temu, co robisz i tak zapamiętale zajmujesz się piczką Sofi, że w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi. Za to ja widzę doskonale, że twoje – i nie tylko twoje, bo moje zaangażowanie w obszarze jej biustu też musi mieć z tym cos wspólnego – pieszczoty przynoszą skutek.

I tu nasza kochanka zaskakuje mnie po raz kolejny. Szczytuje co prawda dość energicznie, ale nie aż tak, jakbym się tego spodziewał, a już na pewno nie zbliża się nawet do twoich ekstatycznych spazmów. Ale zanim znajduje choć chwilę, żeby się nad tym zastanowić, ty podnosisz głowę spomiędzy jej ud i bardzo jednoznacznie zachęcasz mnie, żebym i ja skończył. Waham się przez moment, ale siadasz na równie zaskoczonej co ja Sofi, chwytasz za brodę i ponownie nadstawiasz twarz wprost pod mojego penisa.

Wchodzę brutalnie w jej usta. Zdecydowanie zbyt ostro, ale nie jestem w stanie powstrzymać. Pragnę urzeczywistnić moje najgłębiej skrywane, perwersyjne pragnienia. Zdominować ją, ostro zerżnąć, doprowadzić nie tylko do samej granicy tego, co jest w stanie wytrzymać wykorzystywana kobieta, ale i tę granicę przekroczyć. Zrobić z Sofi szmatę. Dziwkę. Ostatnią kurwę.

Widzę, jak wyraźnie chce się ode mnie odsunąć, ale jej nie pozwalasz, przyciskając do łóżka całym swoim ciężarem i dodatkowo krępując ręce. Wtedy ja podtrzymuję jej głowę w sadystycznym uścisku i pieprzę tak, jak ciebie, moja ukochana żono, nigdy bym się nawet nie odważył. Wciskam się w jej gardło tak głęboko, że widzę mojego napalonego do granic możliwości, wręcz napuchniętego z podniecenia, ogromnego fiuta, przesuwającego się pod skórą szyi. Czuję, jak bezwolnie wierzga pod nami, krztusząc się, dławiąc i charcząc przeraźliwie. Łapię ją jeszcze mocniej za grdykę i przyduszam, a w tym samym momencie ty, nadal starająca się nie wypuścić jej spod uścisku twojego pełnego ciała, pochylasz się ku mnie, gryząc w sutki.

Chociaż staram się z całej siły, nie jestem już w stanie dłużej tego ciągnąć. Mój bezwzględnie, niemal bestialsko wciskany w przełyk członek zaczyna pulsować, pompując kolejne porcje spermy wprost do żołądka Sofi, wijącej się pod nami w nieprzytomnym bólu.

Spoglądam na jej twarz. A właściwie chciałbym, ale jedyne co mogę, to odwrócić ze wstydem wzrok. Czuję tylko narastające pragnienie natychmiastowej ucieczki, ale przede wszystkim obłapiający mnie swymi ohydnymi mackami obezwładniający, nie pozwalający złapać oddechu wstręt. Może i ty, tak przecież czuła i opiekuńcza Ewo, nie jesteś taka niewinna jak ci się wydaje, ale to właśnie ja odegrałem w tym zwyrodniałym teatrzyku główną rolę. To moje ręce, mój członek i moja wola zmieniły Sofię z pełnej życia, młodej dziewczyny w wynaturzony wrak człowieka. Przełamuję się i zatrzymuję na niej sparaliżowany strachem wzrok. Tak, boję się. Po prostu się boję. Zdaję sobie w pełni sprawę, że posunęliśmy się za daleko. O wiele za daleko. W najlepszym razie nasza wspólna… przygoda skończy się na wzajemnych pretensjach, zerwaniu kontaktów z Sofią i najpewniej ciężkim kryzysem małżeństwa. W najgorszym wizytą na komisariacie policji. A jestem aż nadto pewien, że ani ty, ani tym bardziej ja, nie wywiniemy się z tego tak łatwo. O ile w ogóle.

I wtedy robisz coś, co obserwuję z autentycznym, przenikającym mnie do samej głębi jestestwa szokiem. Nie mam pojęcia, skąd w ogóle takie skojarzenie pojawiło się w mojej głowie, ale najwyraźniej będę musiał poważnie rozważyć wizytę u psychologa. Psychiatry. Psychoanalityka. Sam już nie wiem. Niczym doświadczona, znająca życie na wylot kocica, która w odruchu serca przygarnęła porzucone, najsłabsze z miotu obce kocię, przysuwasz się do leżącej bezwładnie Sofi, pomagasz jej się podnieść i tulisz do siebie. Z niewypowiedzianą czułością obejmujesz tę zmaltretowaną, przestraszoną istotkę, jedną ręką podtrzymując ją za plecy, a drugą przeczesując skołtunione włosy. Szepczesz jej coś do ucha, uśmiechasz się i robisz coś, co równie dobrze może być albo szczytem największego oddania, wrażliwości i niczym innym jak miłości, albo obrzydliwej, przekraczającej wszelkie granice perwersji.

Powoli, pociągnięcie za pociągnięciem, zlizujesz z twarzy Sofi spienioną, ciągnącą się lepkimi strugami mieszaninę śliny, nasienia i wolę nie domyślać się czego jeszcze. Zbierasz ją językiem, siorbiąc cicho, z jej zmarszczonego czoła, zapadniętych policzków i napiętej, pulsującej sinymi tętnicami szyi. Z przymkniętych powiek, złączonych zlepionymi rzęsami i z milczących, drżących ust. Dopiero, kiedy te surrealistyczne ablucje dobiegają wreszcie końca, zbieram się w sobie, przysuwam do was i biorę w ramiona. Obie. Nie potrafiąc ukryć słonych kropli, perlących się w kącikach oczu.

Nigdy nie zrozumiem kobiet i nawet nie będę się starał. Dlaczego ty, po tym wszystkim co się stało, wciąż masz ochotę na seks, mogę jeszcze jakoś wytłumaczyć. A przynajmniej się postarać. Ale Sofia? Która nie dość, że po wyjściu spod prysznica wygląda jak nowo narodzona, to sama zaczyna równie zabawnie, co i mało cenzuralnie, komentować nie tylko nasze, ale i swoje wyczyny, a na koniec pyta, czy może chcielibyśmy jeszcze? Tego nie jestem w stanie ogarnąć żadną miarą.

Spoglądam to na nią, to na ciebie. Czy mam ochotę na więcej? Wbrew pozorom tak. Czy chcę? Cóż, to jest kwestia do dalszej dyskusji. Czy raczej byłaby w normalnych okolicznościach, a te na pewno nie są normalne. Zastrzegam sobie więc tylko jedno – koniec z szaleństwami. Przynajmniej dla mnie. Chociaż wiem, że albo do niektórych rzeczy doprowadzę teraz, albo już nigdy.

Nie będę nawet ukrywał, że chodzi mi o seks analny, a dokładniej połączenie go z oralnym. Czyli coś, czego z tobą, moja najdroższa i jedyna żono, nigdy nie zrobiłem i nie zrobię. Nawet, gdybyś sama mi to zaproponowała, nalegała, prosiła albo groziła rękoczynami. Ale teraz, kiedy jest nas troje… Tylko, czy to mnie w jakiś sposób usprawiedliwia? Gdybym najpierw wyruchał w dupę ciebie, potem naszą towarzyszkę, a na koniec kazał jej sobie obciągnąć? Albo raz po raz wsadzałbym swojego chuja najpierw do twojego tyłka, potem do jej ust, i tak co chwila zmieniał wasze dziurki? Mniejsza już o pozycję – mogłabyś wtedy leżeć na plecach, klęczeć, nawet stać gdyby było ci wygodnie. Chodzi o sam fakt.

Zamykam na chwilę oczy i przygryzam wargę tak mocno, że czuję drażniący, żelazisty posmak na języku. Nie, nie ma takiej możliwości. Nie będę robił takich rzeczy nigdy i z żadną kobietą. Bo nie. Dlatego, żeby ostatecznie przepędzić niechciane myśli, przytulam się do ciebie czule. Całuję w szyję, uszy, obojczyki, przez chwilę całkowicie ignorując obecność trzeciej osoby. Ale wiem doskonale, że ona tam jest i dlatego, nim na powrót zaczniemy się kochać, trzeba ustalić pewne zasady.

Zgadza się, pieściłem przecież piersi Sofi. Pocałowałem ją w usta i przeżyłem w nich wytrysk. Ale na tym chciałbym poprzestać. Dlaczego więc, chociaż daję ci wyraźnie do zrozumienia, że nie zgadzam się na więcej, ty żądasz tego ode mnie? Dlaczego obie żądacie?

Sofia kładzie się przede mną, bezwstydnie rozszerza nogi i zaczyna gmerać pomiędzy nimi ręką. I chociaż bardzo się stara, to jej wysiłki nie robią na mnie specjalnego wrażenia. I nie o to chodzi, że jest obiektywnie brzydka. Wręcz przeciwnie – chociaż ma zdecydoanie nie każdemu pasującą, niespotykaną i jakże inną od ciebie urodę, a fizycznie mam na nią coraz większą ochotę, to psychicznie nie jestem w stanie się przemóc. Nawet wtedy, kiedy sama mnie zachęcasz i… Wiedziałem! Wiedziałem, że podejdziesz mnie od tej strony. Każesz zaskoczonej Sofi uklęknąć, wypiąć się ku mnie, rozchylając dłońmi jej pośladki i dla zwiększenia efektu pochylasz się nad nimi i dotykasz językiem.

Klękam tak, żebyś założyła mi prezerwatywę, kiedy ja będę lizał jej wytatuowany tak samo jak cała reszta ciała tyłeczek. Gładziutko ogolony, napięty i twardy, z którego powoli, centymetr po centymetrze, schodzę ku dołowi, ku cipce. Nie tak miękkiej jak twoja, nieoczekiwanie szorstkiej i o bardzo subtelnym, ledwo wyczuwalnym zapachu i słodko-słonawym smaku. Która niespodziewanie okazuje się być naprawdę bardzo podniecająca. I w którą, kiedy jest już wystarczająco nawilżona, w końcu wsuwam swoją zabezpieczoną męskość, zachęcaną dodatkowo przez twoją dłoń. Tak, twoją, bo to właśnie ty celowo nakierowujesz mojego penisa ku kroczu obcej kobiety.

Czy to oznacza, że cię zdradziłem? Czy może uczyniłem to już dawno, przy pierwszym dotyku i pierwszym pocałunku? Czy może, skoro jesteś obok i sama mnie do tego namówiłaś, wciąż mogę uznać, że byłem i jestem ci wierny? Czy da się w ogóle jednoznacznie i w zgodzie z własnym sumieniem odpowiedzieć na te wszystkie pytania?

Łapię Sofię za biodra: wąskie i chude, z wyraźnie wyczuwalnymi pod skórą kośćmi miednicy. Poruszam się w niej wolno, ostrożnie starając przyzwyczaić do nowej sytuacji. A wtedy ty siadasz przed nią i bezpruderyjnie kierujesz głowę pomiędzy swoje uda, na co ja zwalniam jeszcze bardziej. Może i wciąż czuję się nieswojo, ale nie mogę zaprzeczyć, że mnie to podnieca. Zdecydowanie za bardzo.

Widząc to, odsuwasz się od Sofi, która jakimś tajemnym sposobem, nie dopuszczając do wysunięcia mojego penisa z siebie, obraca się na plecy. Wtedy przysiadasz tyłem nad jej twarzą i w akompaniamencie wyjątkowo głośnych cmoknięć, siorbnięć i stękań, zaczynasz całować mnie w usta. Nie pożądliwie, z niepowstrzymywaną dzikością, ale subtelnie, delikatnie, niemalże nieśmiało. Co kilka chwil przerywasz, szepczesz mi czułe słówka, zapewniając o uczuciach i afektach, jakie do mnie żywisz, po czym znów splatasz nasze wargi.

Odpowiadam ci pomysłem, który przyszedł mi właśnie do głowy. Nie jesteśmy oboje pewni, co sądzi o nim sama zainteresowana, więc schodzisz z Sofi i podpytujesz, czy miałaby ochotę na kolejne spełnienie. Waha się chwilę, jakby rozważając, jak daleko może (lub nie) się posunąć, ale w końcu prosi cię tylko o pocałunek. I nic więcej.

Przymykam oczy, starając się opanować wzbierające podniecenie i nie zwracać uwagi na to, co się tak właściwie ze mną dzieje. Że kocham się z Sofią, całkowicie obcą, młodszą ode mnie ponad dziesięć, a od ciebie o dwadzieścia lat, kobietą, do tego ponoć zadeklarowaną amatorką wdzięków osób własnej płci. Leżącą pode mną w pełnym rozwarciu i coraz odważniej gmerającą swoją dłonią pomiędzy rozchylonymi szeroko płatkami, otaczającymi tak mojego sztywnego członka, jak i jej rozpaloną łechtaczkę. Jedną, bo drugą odgarnia twoje włosy, spływające swobodnie po jej twarzy. Zza których widzę aż nadto wyraźnie wasze złączone w gorącym, głębokim pocałunku usta.

Muszę was obie przeprosić, ale nie dam rady dłużej wytrwać w tej pozycji. Dlatego wysuwam się i robię jedyne, co przychodzi mi do głowy, czyli zamieniam penisa na język, doprowadzając Sofi do rozkoszy znacznie szybciej, a przede wszystkim intensywniej, niż mogłem się spodziewać.

Nie wiem – po raz kolejny – czy to najlepszy pomysł, ale nie mam zbyt wiele do powiedzenia w kwestii wyboru sposobu, w jaki zakończymy nasze spotkanie. Tym bardziej, że coraz mocniej odczuwam efekty uboczne wspólnych ekscesów, które jakby nie patrzeć trwają (z przerwami, ale jednak) bodaj trzecią godzinę. Nie dość, że jestem po prostu zmęczony, boli mnie kręgosłup a mięśnie zaczynają drżeć w momentach, w których zdecydowanie bym sobie tego nie życzył, to coraz trudniej jest mi utrzymywać ciągłą gotowość. Nawet, jeśli na wyciągnięcie ręki widzę ciebie, moja dojrzała, apetycznie krągła żono, klęczącą w pozycji sześćdziesiąt dziewięć ponad swoją młodziutką kochanką. Oddającą się – z wzajemnością – namiętnemu seksowi oralnemu.

Nawet z tej odległości dociera do mnie twój wyraźny, niemal ostry zapach. Mam ogromną ochotę wylizać cię calutką, od nasady ud aż po miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, ale postanawiam nie przerywać waszych symultanicznych karesów – pieśćcie się tak, jak tylko macie ochotę. Dlatego tylko przysuwam się ostrożnie, składam jeden jedyny pocałunek pomiędzy twoimi pośladkami, bardziej dla uprzedzenia cię, że „już jestem” i powoli, delikatnie wchodzę pomiędzy rozpalone, mokre tak od twojej namiętności jak i śliny Sofi, płatki warg. Kołyszę się rytmicznie, ugniatając rękoma twoje rozłożyste pośladki i uroczo mięciutkie boczki.

Musiałaś być naprawdę napalona, bo pierwsze oznaki nadchodzącego nieubłaganie orgazmu dopadają cię znacznie szybciej, niż tego oczekiwałem. Czuję, jak napinasz mięśnie, jak drżysz, jak twój oddech staje się coraz głośniejszy, aż w końcu załamuje się, przechodząc w długi, narastający jęk rozkoszy. I chociaż doskonale wiem, że najchętniej opadłabyś teraz na łóżko i zamknęła oczy, to obejmując mnie ciasno swoją kobiecością podnosisz się tak, że aż przylegasz do mnie plecami. Łapię cię jedną ręką za cudownie falujący pod moim dotykiem brzuszek, drugą za piersi i odwracam lekko twoją głowę, żeby móc złapać cię ustami za płatek ucha. I wtedy ostatecznie puszczam wodze rozszalałego podniecenia.

Jestem tak wykończony, że ledwo rejestruję to, co dzieje się później. Nie pozwalasz mi się z ciebie wysunąć, więc mogę się tylko domyślać wyczynów Sofi, nadal leżącej pomiędzy twoimi nogami. Zwłaszcza, że znów czuję jej łaskoczące włosy i wilgotny język w dziwnych miejscach. I chociaż staram się czerpać z tego jak najwięcej przyjemności, siły opuszczają mnie w błyskawicznym tempie.

Ostatnim, czego jestem jeszcze jako-tako pewien, jest dotyk miękkiego materaca pod plecami. I twoje ciało, które widzę kątem półprzymkniętego oka, zastygłe w pozycji świadczącej raczej jednoznacznie, że nie skończyłyście się jeszcze ze sobą zabawiać.

A potem nagle ktoś mnie woła.

– Adam. Adam?

 


 

Adam! Słyszysz mnie? Bo tak siedzisz i nadal nic nie mówisz… Przepraszam cię, nie powinnam była w ogóle poruszać tego tematu.

– Spytać możesz zawsze i o wszystko – odpowiedział mechanicznie, starając się zebrać myśli, wciąż skupione na zdecydowanie nie tej kobiecie, co trzeba. – I tak właściwie, dziękuję ci.

– Ale za co? – zdziwiła się szczerze Ewa.

Nie będę ci kłamać, sam myślałem o tym nie dalej jak wczoraj. I tak, też brałem pod uwagę Sofi. Z tą różnicą, że u mnie była czysta teorią.

– Wybacz mi, nie chciałam…

– Ewa, dość! Na kartce ci napiszę i na lodówce przykleję, że nie będę od ciebie wymagał spowiadania mi się ze wszystkiego! Natomiast odpowiadając w końcu na twoje pytanie, ja chyba… – Adam odkleił plecy od zimnego oparcia ławki, oparł brodę na złożonych rękach, a te na kolanach, odetchnął kilka razy i wreszcie zebrał się w sobie. – Ewa, powiem wprost, bo tak będzie chyba najlepiej: wiesz, że nie zniósłbym twojej zdrady z innym mężczyzną. I nawet nie będę na ten temat dyskutował. Hipotetycznie gdybyś zdecydowała się na kobietę, to powinienem postąpić tak samo, ale… Nie wiem. Nie będę pytał, co właściwie łączy cię z Sofią, ale skoro widujecie się ostatnimi czasy coraz częściej i najwidoczniej dobrze dogadujecie, bo bez tego na pewno nie pozwoliłabyś sobie cipki wymalować – parsknął szczerym śmiechem, mając nadzieję że choć trochę rozładuje emocje – to podejrzewam, że między wami jest coś więcej, niż tylko zwykła przyjaźń. Ale ja i tak nigdy nie zrozumiem relacji pomiędzy kobietami.

– Ja też nie, nie martw się – powiedziała bardziej do siebie, niż do niego.

Natomiast wracając do tematu: jeśli zdecydujesz się z nią kochać, nie będę z tego powodu najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale ani ci tego nie zabronię, ani nie będę cię potępiał! Mam tylko prośbę, czy raczej dwie: powiedz mi o tym, to raz, a dwa, niech to nie będzie miało wpływu na dziewczynki, dobrze? Bo tego jednego ci nie daruję i – zrobił krótką pauzę, marszcząc brwi i ściągając usta – choćbym miał poruszyć niebo i ziemię, nie pozwolę, żeby cokolwiek złego stało się naszym córkom.

Ewa spojrzała w zwężone w wąziutkie szparki oczu Adama i przełknęła ślinę. Jedyną emocją jaką teraz odczuwała, był strach.

– O to nie musisz się bać… – spuściła głowę.

Adam rozchmurzył się błyskawicznie, odwrócił do niej, przyciągnął do siebie zdecydowanie i pocałował. Nie we włosy, nie w policzki, ale w usta. Na razie tylko przez chwilę.

– Natomiast czy chcę, żebyśmy poszli do łóżka we trójkę? Przepraszam cię, ale nie. Dziękuję ci za szczerość, dziękuję za postawienie sprawy tak wprost, dziękuję że powiedziałaś mi o swoich wątpliwościach. I chociaż nie raz o tym myślałem i pod pewnymi względami mnie to kręci… Tym bardziej, że sam znam facetów, którzy po takiej deklaracji ze strony swojej dziewczyny, konkubiny, żony czy kogo tam jeszcze, z miejsca umawialiby spotkanie trójstronne na najwyższym szczeblu. Ale ja po prostu odmawiam. Nie, Ewa. Nie mógłbym tego zrobić ani tobie, ani tym bardziej sobie samemu. Ciebie kocham, ciebie pragnę i tylko ciebie chcę do końca swoich… Ewa, co ty…?

Odepchnęła go tak, żeby siadł wyprostowany i wskoczyła mu na kolana niczym rozszalała nastolatka, upojona buzującymi hormonami, na swojego dopiero co przygruchanego chłopaka. I nie czekając na pozwolenie, tym razem ona wpiła się w jego usta, które pieściła wyjątkowo długo i namiętnie, aż ich ślina zaczęła spływać na obity futrem kołnierz jej płaszcza.

– Ekhem, ekhem. Ja rozumiem, że lubicie być ze sobą i się kochacie tak mocno bardzo, ale… Mamo, złaź z taty, ludzie patrzą! – fuknęła rudowłosa dziewczynka, która nie wiedzieć kiedy zmaterializowała się obok ławeczki, zerkająca z jawnym pożałowaniem to na będącą adresatem tych słów parę dorosłych, to towarzyszącą jej siostrę bliźniaczkę.

 


 

Prychnął kilkukrotnie, starając się zdmuchnąć pachnące waniliowo-korzennymi perfumami włosy, łaskoczące go w nos, ale ostatecznie uznał, że i tak nic w ten sposób nie wskóra. Dlatego odsunął się nieco, poniósł powoli na łokciach ponad coraz widoczniej zmaltretowany odbywającym się na nim regularnymi ekscesami materac i wyjrzał przez niezasłonięte mimo późnej godziny okno. Poobserwował opadające bez zbędnego pośpiechu, migoczące w świetle ulicznych lamp płatki śniegu i sunące ponad nimi, zasnuwające granatowoczarne niebo ołowiane chmury, ale ostatecznie zniechęcony tym mało budującym widokiem obrócił głowę, skupiając wzrok na leniwie prężącej się przez całą długość łóżka, wielbionej ponad wszystko żonie. Dobrą dekadę starszej od niego, ale wciąż niezmiennie atrakcyjnej i ponętnej, którą pożądał do szaleństwa tak dniem jak i nocą, ubranej aktualnie w koszulkę ze śnieżnobiałej satyny, która nijak nie potrafiła swym zdecydowanie przykrótkim krojem utrzymać w ryzach jej pełnej, można by powiedzieć że wręcz pulchnej figury.

Podziwiał jej kształtne uszy, przystrojone złotymi kolczykami w kształcie róż, stanowiącymi komplet z niewielkim, lecz gustownym naszyjnikiem, zwieszającym się pomiędzy ogromnymi, podkreślonymi kręgami ciemnych, przebijających się wyraźnie przez cieniutki materiał koszuli nocnej sutków piersiami. Rozkosznie zaróżowione policzki, okalające uroczo zadarty nosek i cudowny pomimo (a może właśnie dlatego?) drobnej wady w postaci lekko cofniętych dwójek uśmiech, tajemniczo snujący się po ponętnych wargach. Westchnął cicho, starając się bez większego przekonania okiełznać ciepło promieniujące poniżej pasa i przesunął spojrzenie niżej, ku apetycznie wystającemu brzuszkowi, równie smakowicie rolującym się boczkom (na których konsumpcję poczuł nagłą ochotę) i rozłożystym biodrom, przechodzącym w mocne, szerokie uda. Pomiędzy którymi pyszniło się od niedawna wygolone do gładka łono, ukoronowane ciemnoróżową perłą wystającej ponad jedwabiste płatki kobiecości łechtaczki.

Tymczasem właścicielka owych fantastycznych kształtów ziewnęła płytko, odgarnęła półdługie, lśniące mahoniowymi pasmami włosy za ucho i nieznacznie uniosła podmalowane brokatowym cieniem powieki, ukazując migdałowate w kształcie oczy o niedefiniowalnym szaro-zielono niebieskim kolorze. Taksowała nimi uwodzicielsko obejmującego ją ramieniem czterdziestoparolatka, który choć grzecznościowo (i z wrodzonej skromności, którą nader często uważała za przesadną) regularnie temu zaprzeczał, był zdecydowanie najseksowniejszym facetem z jakim kiedykolwiek dzieliła nie tylko łoże, ale i jakiekolwiek inne miejsce nadające się w choćby minimalnym stopniu do uprawiania seksu. Z może nie tak bardzo wysportowaną jak jeszcze kilka lat wcześniej, ale wciąż ociekającą testosteronem, jędrną sylwetką, oraz obdarzonym znacznie wykraczającym ponad średnią krajową penisem, którego już sam widok sprawiał, że nie mogła opanować swych rozszalałych pragnień. O niesamowicie męskiej dodatkowo podkreślonej pierwszymi, pojawiającymi się z biegiem lat, głębszymi zmarszczkami twarzy, oraz zaczesanymi do tyłu, szpakowatymi włosami, których pojedyncze pasemka zsuwały się niesfornie na czoło.

A także, co było chyba nawet ważniejsze, który okazał się być nie tylko niesamowicie namiętnym i zakręconym na punkcie jej niepospolitych wdzięków mężem, ale przede wszystkim wyrozumiałym, ciepłym i czułym ojcem ich dwóch przecudownych córek, pochrapujących niewinnie piętro wyżej.

Wiedząc, że i tak nie da rady się powstrzymać (co zresztą nie leżało ani w jej naturze, ani w tej konkretnej chwili nie było nikomu potrzebne) postanowiła nie przedłużać owych wzajemnych oględzin. I chociaż zdawała sobie sprawę, że na równie namiętne, co głośne zabawy nie mają teraz za bardzo ani możliwości, ani nawet z racji bardzo późnej pory siły, to i tak chciała jak najlepiej wykorzystać ostatnie chwile kończącego się właśnie, rocznicowego weekendu. Wzięła więc poślubionego jej mężczyznę za rękę i przyciągnęła do siebie tak, by ich wargi splotły się w jedność.

Jedną rękę podłożył pod jej kark, rozgarniając zwieszające się swobodnie włosy, a drugą odważnie złapał za wciąż ukrytą pod śliską satyną cudownie miękką, pełną pierś, miętosząc ją w silnym uścisku. W zamian poczuł, jak zakończone długimi paznokciami palce wdzierają mu się pod bokserki, ściągają je i bez dalszych ceregieli oplatają prężącą się teraz całkowicie swobodnie, sztywną męskość. Rozochocony tym może nie nieoczekiwanym, ale zaskakująco bezpośrednim gestem, postanowił odwdzięczyć się równie namiętnie. Szybko zsunął dłoń w dół, rozchylając uda i momentalnie wnikając pomiędzy nie, zanurzając się głęboko w oczekującej go tam ciepłej, śliskiej wilgoci.

Jedną dłonią ścisnęła mocniej jego pokaźnego penisa, zwiększając jednocześnie szybkość ruchów, a drugą, wciąż wolną, zatoczyła kilka okręgów po szerokiej, umięśnionej klatce piersiowej, zatrzymując się finalnie na jednym z sutków i zawzięcie go podskubując. Oderwała na moment swoje usta od jego ust i zaczęła obcałowywać lekko szorstkie, pokryte starannie wypielęgnowanym zarostem policzki, od czasu do czasu sięgając jeszcze dalej i podgryzając czule płatki uszu.

Przez głowę przeszła mu myśl, żeby w pełni wykorzystać nadarzającą się okazję. Chciałby obrócić swoją kochankę plecami do góry, rozchylić bezwstydnie, niemal obscenicznie jej uda i bardzo starannie wylizać ją z góry do dołu, nie pomijając nawet najmniejszego kawałeczka ponętnie krąglutkiego ciałka. Ze szczególnym uwzględnieniem pachnącej delikatnym, kwiatowym mydłem dupci i przygotowując ją tym samym na przyjęcie swego napalonego członka. A potem zafundować Ewie tak ostrą jazdę, że będzie na przemian wyć z rozkoszy i błagać o litość.

Pomyślała, że miałaby ochotę na coś więcej. Chciałaby położyć się wygodnie na brzuchu, wypiąć i pozwolić swemu kochankowi najpierw obcałować ją calutką od tyłu, a potem wślizgnąć się nie tylko pomiędzy chętne płatki cipki, ale także i w szeroko otwarty, chętny i jak zawsze odpowiednio przygotowany do takich pieszczot tyłeczek. I kazać Adamowi – tak, kazać, bo będzie to jej wyraźne życzenie – rżnąć ją tak długo i bezlitośnie jego długim, grubym chujem, aż jej przeraźliwy krzyk przeniknie daleko poza cztery ściany sypialni, roznosząc się po całym parterze.

Oboje równocześnie przerwali wzajemne pieszczoty i odsunęli się od siebie na odległość oddechu. Po tysiącach i tysiącach godzin spędzonych wspólnie tak, jak ich Pan Bóg stworzył, rozumieli się bez słów. Dlatego wystarczyło im tylko jedno, krótkie spojrzenie, aby dojść do wspólnego wniosku, że nie tędy droga.

I wówczas Ewa, jak zwykle bywało w ich sypialni (i zresztą nie tylko tam) przejęła całkowicie inicjatywę: obróciła się i leżąc na boku zamieniła dłoń, dzierżącą do tej pory penisa Adama, na swoje wargi, jednocześnie podstawiając swą kobiecość wprost pod jego twarz. Lizała jego męskość bardzo powoli i czule, nigdzie się nie spiesząc i napawając słodko-słono-męskim smakiem, rozpływającym się po całym wnętrzu ust. Co parę chwil, żeby nie popaść z rutynę czy monotonię, składała całusy na ogolonym wnętrzu jego ud, a raz na jakiś czas schodziła nawet niżej. Aż do momentu, w którym została tam na dłużej, odważnie rozchylając dłońmi pośladki męża i nieubłagalnie zbliżając się ku ich centrum.

Adam odpowiedział na tę dość nieoczekiwaną (choć przecież doskonale mu znaną) pieszczotę tym samym – z głośnym cmoknięciem wypuścił z ust dużą, rozbudzoną tak że nabrała niemal bordowej barwy łechtaczkę żony i objął ustami jej apetyczną pupę, powolutku rozszerzając ją twardym językiem. Jednak, chociaż bardzo tego chciał, nie mógł wytrzymać zbyt długo w tak wysilonej pozycji i dlatego po zaledwie kilku (za to bardzo głębokich) liźnięciach, pozostawiających za sobą lepkie nici śliny, rozprostował się i zachęcił Ewę do tego samego.

Usiadła na materacu, ściągnęła przez głowę i tak całkowicie wymiętą koszulkę, uwalniając ogromne, ciężkie piersi, opadające swobodnie na wydatny brzuszek. Nieco ponad dziesięć lat wcześniej (choć doskonale zdawała sobie sprawę, że przecież jej ciało było wówczas smuklejsze i bardziej jędrne niż teraz) z zażenowaniem przysłoniłaby swoje ponadprzeciętne kształty. Ale dziś, w tym a nie innym wieku i z tym a nie innym mężczyzną nie dość, że niczego się nie wstydziła, to wręcz dodatkowo zachęcała swego młodszego kochanka do okazywania specjalnych względów jej pełnemu ciału. Czerpiąc nieukrywaną przyjemność z silnych, zdecydowanych palców wbijających się głęboko w pulchniutkie fałdki, opadła całym ciężarem rozłożystych bioder na sterczącą, wciąż mokrą od jej własnej śliny męskość leżącego pod nią kochanka.

Przytrzymał swą dojrzałą kochankę za pośladki, pomagając tym samym w okiełznaniu jej przecudownych krągłości i przylgnął twarzą do nieziemskich, falującego wraz z kołysaniem się ich splecionych ciał biustu. Odsunął nosem zwieszające się na drobniutkim łańcuszku dwie splecione róże (z których jedna mrugała ku niemu oczkiem jaskrawozielonego szmaragdu, a druga głębokim błękitem szafiru) i oddał bez reszty całowaniu bosko pachnącego dekoltu. Przesunął usta ku teoretycznie wręcz niepożądanym, a przecież tak mocno podniecającym go od pierwszego spotkania apetycznym fałdkom w zagłębieniach ramion i zassał je delikatnie, cmokając z nieukrywanym zadowoleniem.

Czując nie tylko wzbierające podniecenie, ale i pierwsze oznaki zmęczenia, Ewa odsunęła pożądliwe, nienasycone usta Adama od swoich piersi i korzystając z powstałego w ten sposób miejsca skierowała palce ku kobiecości. Pieściła się energicznie, dysząc ciężko w akompaniamencie głośnych plasknięć swych podskakujących miarowo bioder. Będąc o krok od spełnienia spięła mięśnie i na ten sygnał poczuła zdecydowane, męskie dłonie, które z ud szybko powędrowały na powrót ku jej sutkom, ściskając je mocno. Doznanie, które przeszyło na wskroś jej ciało było tak intensywne i pobudziło tak nieprzyzwoite obszary seksualnych potrzeb, że w ostatniej chwili zmieniła pierwotny plan i zamiast spokojnie zanurzyć się w oceanie orgazmu, postanowiła wskoczyć do niego w pełnym pędzie. Uniosła się na kolanach, uwalniając penisa, przeciągnęła ociekającą jej własną namiętnością dłonią pomiędzy pośladkami i jednym, zdecydowanym ruchem znów nabiła się nimi na jakby tylko czekającą na to męskość. Stęknęła głośno, przygryzając na moment wargę, ale już po chwili opanowała nadmiar doznań i znów zaczęła rytmicznie to unosić, to opuszczać uda, jednocześnie na powrót uciskając łechtaczkę. Tym razem jednak znacznie mocniej, czego już po chwili aż nadto widocznym efektem stało się rozchlapane wszędzie dokoła świadectwo jej nieokiełznanej żądzy.

Przytłoczony boskim ciężarem Adam, zalewany obficie tryskającymi sokami spływającymi mu po podbrzuszu i mocno ściskany napiętym, spragnionym tyłeczkiem, nie był w stanie ani chwili dłużej utrzymywać w ryzach swoich rozszalałych pragnień. Dlatego też nie ociągając się zrobił jedno, co mu pozostało – przywarł mocno do ciała Ewy i wcisnął twarz w śliską tak od jego śliny, jak i jej potu, cudownie miękką dolinę spełnienia pomiędzy piersiami.

Ostatnim uczuciem, którego doświadczyła ona, zanim bezprzytomnie poddała się napierającemu szczytowaniu, było pulsowanie męskości Adama głęboko w jej pupie, zalewające jej wnętrze lepkim, pieniącym się żarem. Ostatnie, co usłyszał on, zanim odleciał w niezmierzone niebiosa rozkoszy, były tak niby proste, ale przecież i najważniejsze na świecie słowa Ewy, wypowiedziane ledwo przytomnym głosem:

– Kocham Cię.

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Zdjęcie w tle: Agnessa Novvak 

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

Ten tekst odnotował 16,571 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.91/10 (35 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (11)

+2
0
Od razu zaznaczam: proszę, nie piszcie mi, że "w siedemnastym zdaniu dziewięćdziesiątego akapitu brakuje przecinka po słowie d**a" bo i tak tego nie poprawię. Uchował mi się jakiś babol po korekcie? Trudno. I tak poprawianie tego tekstu zajęło mi duuużo za dużo czasu.
I jeszcze uwaga co do linii podziału - w załóżeniu mają separować zmianę narracji / głównych wątków, bo taki zamysł mi się zamyślił i chcę sprawdzić, na ile się sprawdzi 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zabrałem się do opowiadania przed wyjściem z biura, ale chyba nie zdawałem sobie sprawy z czym mam się zmierzyć. 🙂 Wrócę do niego jeszcze raz na spokojnie, bo jest zbyt długie i zbyt złożone żeby przeczytać je pobieżnie. Na razie nie oceniam całości.

Na co zwróciłem uwagę:

Nieważne, że po wielogodzinnej podróży miałby jesiotra… Znaczy penisa raczej drugiej świeżości.

- nawiązanie do Mistrza i Małgorzaty? Moja uubiona lektura.

Wiem, że pozwolisz mi, żebym cię wylizała i nawet nie będę cię o to prosiła.

- brakło tutaj jakiegoś "nie" 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

nawiązanie do Mistrza i Małgorzaty? Moja uubiona lektura.



Druga świeżość to nonsens! Świeżość bywa tylko jedna – pierwsza i tym samym ostatnia. 😀

A za tę uwagę o braku "nie" dziękuję i się kajam publicznie. Czyli jednak przez korektę przeleciały nie tylko chuderlawe byczki, ale i jak zwykle całkiem dorodne (żeby nie powiedzieć dzikie - kto był na tej sztuce, ten wie) buhaje 😀 Ech...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Krytykujesz opowiadania innych a swoich każesz nie poprawiać 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Agnessa, błędów ciężko jest uniknąć. Ja najczęściej dostrzegam po jakimś czasie od publikacji.
Drugiej świeżości wybaczyć bym nie mógł 🙂, ale takim drobiazgiem bym się nie przejmował. Behemot by Ci za to głowy nie urwał 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Mag - a będe innych krytykować! Taka ze mnie złośliwa bestia! Foch! 😀
Wiem doskonale, że robię błędy. I zawsze się jakiś przemknie przez korektę, zwłaszcza złośliwy przecinek albo niechciana pozostałość po ctrl c / ctrl v / delete 😀 Ale po czwartym z kolei dniu poprawiania własnych poprawek włączyła mi się żądza mordu 😀 i właśnie dlatego nie mam zamiaru poprawiać już nic. No może poza ewidentnymi niedoróbkami jak ta wyłapana przez @Diablawglowie. Ale reszta niech zostanie.

I m.in. dlatego nie rozwodzę się i nie wypisuję litanii pod cudzymi tekstami. Ale to temat na inną dyskusję 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Agness, mój wkład w korektę był naprawdę niewielki...
Opowiadanie zupełnie nie w moich klimatach, ale wciągnęło i humorystycznie ukazanymi emocjami, ujęło. Umiesz snuć opowieści, więc nie zaprzestawaj ku uciesze wielu i mojej nade wszystko 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Ten "niewielki wkład" pozwolił mi ogarnąć wreszcie nie tylko tę część, ale i przygotować reedycję pierwszej - jak już pojawi się wiesz gdzie 😉 to mam nadzieję, że rozpoznasz w których miejscach twoje uwagi przyniosły skutek. Bo dopiero dzięki nim widzę, ile robię niepotrzebnych wtrąceń, powtórzeń, zaimków i wszystkich tych poprostów oraz oczywiściów 😀
Co nadal nie znaczy, że moja twórczość wzleci nad poziomy, stanie się bardziej zwarta, mniej opisowa i tak dalej. Co to to nie 😀 Ale może chociaż nie będzie tak badziewiarska jak do tej pory 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie mogę jednoznacznie ocenić tego opowiadania. Tematyka jest trochę "nie moja" , a historia mnie jakoś erotycznie nie wciągnęła. Miło, że nie zawahałaś się użyć dość dosadnych opisów przy scenach erotycznych. Lubię tą wilgoć i lepkość przypominającą, że sypialnia małżeńska to nie kółko różańcowe. 🙂 Widać, Autorko, że włożyłaś w ten tekst mnóstwo pracy i za to należą się brawa.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
O tym właśnie traktuje mój pierwszy, wstępny komentarz. Jesli komuś spodobały się poprzednie części historii (chociaż przecież nie są identyczne), to ta powinna tym bardziej zaspokoić oczekiwania. A jeżeli Adam z Ewą nie zdążyli zrobić wcześniej dobrego wrażenia, to teraz tym bardziej im się to nie uda 😉

A jaka ocena? No dyszkie panie, dyszkie dej 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Agnessa 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.