Ilustracja: modelhub.com/andrey-and-annette

Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (I)

9 lipca 2022

Szacowany czas lektury: 55 min

Dziś będzie bez… ta, jasne, za każdym razem to zapowiadam, a i tak się potem produkuję. A w tym przypadku serio jest o czym. Uprzedzam tylko, że nieodporni na złośliwości, wulgaryzmy oraz złośliwe wulgaryzmy (względnie wulgarne złośliwości) mogą od razu przejść do lektury opowiadania. Chociaż i nad tym radzę się dwa razy zastanowić, bo w nim będzie jeszcze więcej rzucania mięsem. Dużo, motyla noga i kurcze pióro, więcej!

Natomiast wracając do sedna – poprzednie niepowodzenia związane z choćby udziałem w naborach do antologii, skutkujące nie tylko ogólnymi frustracjami, ale też m.in. zmarnowaniem całkiem niezłych pomysłów (patrz „Nigdy nie tańcz z topielicą”), uświadomiły mi, że te całe konkursy to w gruncie rzeczy jedne wielkie ustawki, w których jakość pisania ma akurat najmniejsze znaczenie. Dlatego też, zamiast znów bez sensu tracić czas i nerwy, udało mi się przez znajomą autorkę (już taką bardziej profesjonalną) skontaktować z pewnym wydawnictwem, specjalizującym się właśnie w szeroko rozumianej erotyce. I z początku wszystko szło w dobrym kierunku: z jednej strony próbki moich tekstów się spodobały, a z drugiej wymagania redakcji odnośnie tematyki, stylu, objętości itp. też były dla mnie jak najbardziej do przyjęcia, efekcie czego powstało poniższe opowiadanie – w gruncie rzeczy dość konwencjonalna obyczajówka, ale taka z założenia miała być. Po czym…

Pomijam już terminy, które branża wydawnicza uważa za normalne, a tak naprawdę są jawną kpiną z rozumu oraz godności człowieka. Nie skomentuję także tego, że redaktorka finalnie skrytykowała własne wytyczne, wedle których sama wcześniej kazała pisać. Ale że przy okazji zarzuciła mi seksizm, tego nie zdzierżę. Ni, kurwa, chuja! Owszem, oskarżano mnie wielokrotnie o całe zło tego świata, włącznie z (poniekąd bardzo słusznie) całkowitym brakiem talentu literackiego, ale seksizm? Gdzie? Kiedy? Jak? Co jak co, ale ja zazwyczaj aż do przesady motywuję działania bohaterów i nawet jeśli któryś postępuje kontrowersyjnie / niewłaściwie / niepoprawnie politycznie / jakkolwiek inaczej / to ma ku temu dość powodów, a i nieraz zostaje za swoje decyzje finalnie ukarany! I to z morałem, częstokroć aż nazbyt łopatologicznym. A tymczasem osoba odpowiedzialna za publikowanie opowiadań promujących nic innego jak dymanie na boku (gdzie cała złożoność sytuacji tłumaczona jest zwykle ogólnikami w stylu „to była nasza wspólna decyzja”) czy jawne poniżanie, wykorzystywanie i nieraz czystej wody mizoginia (ubrane w płaszczyk wyjątkowo przaśnego, jeszcze gorzej rozumianego oraz jawnie szkodliwego w takiej postaci BDSM), doszukała się u mnie jakiegoś urojonego seksizmu. O przepraszam, ale tak być nie będzie!

Tak czy inaczej tekst, który mógł ukazać się jeszcze wiosną i w zdecydowanie grzeczniejszej formie, został ostatecznie przeze mnie jeszcze dość konkretnie podrasowany. I lata mi koło dupy, czy jakikolwiek fragment kogokolwiek urazi. Bo tak. Bo mogę. Bo nic nikomu do tego o czym i w jaki sposób piszę. A następnym razem „jak powstają twoje teksty, gdy mnie ktoś tak spyta, to zakurwię z laczka i poprawię z kopyta” XD

Miłej (hjehjehje) lektury życzę!

 




 

Bywają w życiu chwile, w których absolutnie wszystko idzie po naszej myśli. W pracy dyrektor sypie awansami jak z rękawa, dzieciaki przynoszą ze szkoły same szóstki, mąż dzień w dzień popisuje się śniadaniem rodem z pięciogwiazdkowego hotelu, a żona co noc przeistacza w boginię seksu. Względnie odwrotnie. Niestety, czasami bywa i tak, że cały świat zdaje się sprzysiąc przeciwko nam. Robota leci z rąk nawet bez dogryzania szefa-kutasiarza, śnieg jest za zimny, deszcz za mokry, słońce świeci za mocno, za słabo czy w ogóle nie z tej strony, a do tego kundel sąsiadki za każdym jebanym porankiem obsrywa wycieraczkę.

I właśnie ta druga sytuacja idealnie obrazowała to, co działo się ze mną. No, może z jedyną różnicą w postaci kota zamiast psa. A jeszcze ledwie rok wcześniej wydawało mi się, że wszystko będzie pięknie… nie, nie wydawało. Naprawdę tak było! Nie tylko snułam coraz ambitniejsze plany na przyszłość, lecz przede wszystkim realizowałam je wespół z jedyną, pamiętającą jeszcze studenckie czasy miłością u boku. Aż nadeszła pewna niewyróżniająca się niczym niedziela, kiedy przy obiedzie zamiast: „super ci wyszedł ten rosół” usłyszałam: „już cię nie kocham”. Tak po prostu.

Z początku zupełnie do mnie nie docierało, co to niby miało znaczyć. A gdy wreszcie zrozumiałam… nadal nie miałam pojęcia, w jaki sposób powinnam zareagować. Zadać najbardziej banalne z możliwych pytań, czyli: dlaczego? Wziąć całą winę na siebie i błagać na klęczkach o kolejną szansę? Histeryzować? Zaprzeczać oczywistym faktom? A może przeciwnie – uczepić się pazurami ostatków nadziei i bez względu na wszystko walczyć do upadłego? Ostatecznie nie mogłam ot tak zignorować tych wszystkich lat wspólnych radości, smutków oraz namiętności.

 

Niestety, ale mogłam. A właściwie musiałam, bo decyzja najwyraźniej została już podjęta, natomiast mnie pozostało co najwyżej się z nią pogodzić. Czy mi się to podobało, czy nie. Nie było żadnej szczerej rozmowy, w której przynajmniej spróbowałabym znaleźć na nowo nić porozumienia między nami. Nie było dawania drugiej szansy. Nie było żadnego tłumaczenia się. Nie było nawet tak często przytaczanego w podobnych sytuacjach „ostatniego seksu na pożegnanie”. Nie było niczego, jak mawiał klasyk. Było za to przyglądanie się pakowaniu kolejnych pudełek, niezręczne życzenia powodzenia w dalszym życiu i jakże wymuszony uśmiech przy zamykaniu drzwi.

Co gorsza, niedługo później dowiedziałam się pocztą pantoflową od naszych wspólnych znajomych, co było prawdziwym powodem rozstania – nie wypalenie związku, niezgodność charakterów lub jakkolwiek rozumiane problemy sercowe, a pojawienie się lepszego modelu. Młodszego, szczuplejszego i na stanowisku senior key account maganer… albo coś w tym guście. W każdym razie zdecydowanie nie sprzedawczyni w odzieżówce jak w moim przypadku. I ta właśnie prawda, zamiast zgodnie z ludową mądrością przynieść mi wyzwolenie, zupełnie mnie dobiła. Do tego stopnia, że zamiast wreszcie pogodzić się z faktem dokonanym i poukładać życie na nowo, staczałam się po równi pochyłej. Bezustannie rozdrapywałam ledwo zagojone rany, roztrząsając kolejne alternatywne wersje wydarzeń, które nigdy nie miały miejsca.

 

Zapewne zadręczałabym się także i tego dnia, gdybym wcześniej nie przyobiecała obecności na babskim wieczorze. Niby nie miałam zaraz zamiaru pacykować się jak rasowa korposzczurzyca na otwarcie nowego ołpen spejsa, niemniej minimum przyzwoitości postanowiłam zachować. Przede wszystkim dla siebie samej. Uczesana, z podmalowanym oczkiem i wystrojona w rozkloszowaną kieckę barwy wściekłej pistacji oraz równie oczojebnie morelowy płaszczyk, o umówionej godzinie zeszłam pod blok, gdzie oczekiwała mnie drobniutka, parę lat starsza brunetka. Uchachana jak zwykle, czego zarówno nigdy do końca nie potrafiłam zrozumieć, jak i po prawdzie trochę zazdrościłam.

– Hej, Becia! To co, taksówkę bierzemy? – Ostentacyjnie postawiłam podbity futerkiem kołnierz.

– No chyba cię pogibało! – Becia, czyli de facto Beata, choć szłam o zakład, że nawet w urzędzie tak na nią nie mówili, rzuciła z udawaną pretensją. – Może i pizga złem, ale bez jaj! Aż taki bogol nie jestem, żeby się wozić trzy ulice.

Chcąc nie chcąc przyznałam jej rację. Po krótkim spacerze dołączyłyśmy do oczekującego nas towarzystwa, rozsiadłyśmy się i… owszem, raczej nieczęsto brałam udział w podobnych spędach, a i moja bieżąca sytuacja sercowa nadto prowokowała do ploteczek, niemniej z miejsca stałam się głównym obiektem zainteresowania. Co było może i miłe, bo praktycznie wszystkie obecne szczerze mi współczuły, lecz w pewnym momencie stało się męczące. I to bardzo. Zwłaszcza gdy za wyrazami wsparcia szły od razu propozycje randkowania z równie samotnymi co ja panami.

O, przepraszam: paniami.

 


 

Tak, owszem oraz jak najbardziej byłam lesbijką. I o ile z początku, jako dziewczynie z głębokiej prowincji i ze zdecydowanie zbyt wyraźnymi skłonnościami do puszystości – że o dającym dość powodów do złośliwych uwag, nad wyraz oryginalnym imieniu nie wspomnę – nie było mi łatwo zaakceptować siebie, o tyle po czasie zrozumiałam, że po prostu taka moja natura. A jeśli ktokolwiek miał, ma czy kiedykolwiek będzie mieć z tym problem, to… cóż, jego problem. Czy tam jej. Ja natomiast miałam, mam i będę miała to w dupie, której zresztą rozmiaru także dawno przestałam się wstydzić.

Na szczęście nie musiałam krępować się ani w aktualnym towarzystwie, ani przede wszystkim miejscu, nazywanym nieoficjalnie (lecz jakże trafnie) „lesbarem”, gdzie na dodatek mogłam natknąć się na potencjalną kandydatkę na nową partnerkę. Gdyby mnie to oczywiście interesowało, bo tak naprawdę ostatnim, czego potrzebowałam, było wdawanie się w przelotne homoromanse. I wówczas gdy popijałam drinka i gawędziłam niezobowiązująco ze wspomnianą bratową – swoją drogą stuprocentową heteryczką, co nijak nie przeszkadzało jej regularnie przesiadywać w oazie LGBT – ta nagle przerwała i uśmiechnęła się do kogoś za moimi plecami.

– Hej, Ana! Jak zwykle punktualna, nie ma co! Przecie żem mówiła, że będziemy już od piątej!

– A ja powiedziałam, że jak przyjdę, to przyjdę. Dobra, to gdzie mam się wcisnąć, bo jak widzę wszystko pozajmowane! – odpowiedział wysoki, melodyjny głos.

­­– A gdziekolwiek! No, laseczki, przesuwać dupeczki!

Chcąc nie chcąc podniosłam się, przesiadłam o pół miejsca w loży i dopiero wtedy obróciłam wzrok. I aż się zapowietrzyłam z wrażenia.

 

Tego, co w ciągu kolejnych ledwie paru minut wydarzyło się w mojej głowie, nie potrafiłam nazwać inaczej niż całkowitym wywróceniem do góry nogami wydawałoby się nienaruszalnych podstaw własnego gustu i podejścia nie tylko do urody, lecz także atrakcyjności seksualnej. Siedząca bowiem naprzeciwko kobieta wcale nie była wybitną pięknością: niewysoka, krępa, jak na mój gust zbyt odważnie ubrana i za mocno umalowana, lat czterdziestu paru. A może i więcej? Sądząc po całkiem głębokich zmarszczkach, nieco już zmęczonym dekolcie czy poprzetykanych srebrnymi pasmami tlenionej grzywce, było to co najmniej możliwe. Na dodatek miała dość szeroko rozstawione oczy, małe usta, zbyt krzaczaste jak na moje preferencje brwi…

Nigdy wcześniej nie spotkałam na żywo kogoś o tak niesamowitej urodzie. Istnej damy, która nawet rozczochrana i w porozciąganym dresie wyglądałaby bez porównania bardziej dostojnie niż ja po miesięcznej odnowie biologicznej oraz w strojach rodem z garderoby brytyjskiej rodziny królewskiej. Jakby tego było mało, emocjonalne tornado przetaczało się nie tylko przez mój umysł, ale także ciało. Czy raczej przede wszystkim przez nie. Policzki paliły żywym ogniem, sutki swędziały jakbym potraktowała je wibratorem, a o tym, co działo się w dole brzucha, próbowałam nawet nie myśleć. Z wyjątkowo miernym zresztą skutkiem, bo choćbym nie wiadomo jak chciała temu zaprzeczać, byłam najzwyczajniej w świecie podniecona. Z każdą chwilą mocniej. Na tyle, że dopiero szturchnięcie Beci przywróciło mnie do rzeczywistości.

– Hej, Oli? Żyjesz tam? Wszystko okej?

– Co? Tak… ja tylko… eee… yyy… – wybełkotałam coś niezrozumiałego ku wyraźnej uciesze otoczenia. – Przepraszam, trochę mi słabo, muszę na moment wyjść.

Podniosłam się zdecydowanie za szybko, co poskutkowało nie tylko zawrotami głowy, ale i dewastacją połowy stolika przy pomocy nagłego ataku dupą. Szczęście, że nie potknęłam się jeszcze o własne nogi, chociaż w pewnym momencie naprawdę niewiele brakowało.

 

Stałam za drzwiami tak długo, aż dołączyła do mnie wyraźnie zaniepokojona Becia.

– Jak źle się czujesz, to może cię odprowadzę? Będziesz chciała po drodze wejść do apteki? – Zamiast zwyczajowo śmieszkowego tonu spytała z autentyczną troską, podając mi mój własny płaszcz.

– Nie, to nie to… – Spuściłam wzrok.

– A bo już myślałam, że… – zamilkła w pół słowa, jakby nagle coś nagle zrozumiała. – No nie mów! Chodzi o Anę?

Nie było sensu, bym zaprzeczała tak oczywistej oczywistości, więc tylko kiwnęłam głową.

– Cholera, przepraszam! – Teatralnie przysłoniła usta dłonią. – Ale się teraz głupio czuję, bo wiesz… to moja wina, że ona tu jest. Specjalnie ją zaprosiłam i to właśnie ze względu na ciebie! Miałam nadzieję, że może ci jakoś pomoże czy coś, bo ona jest taką doradcą… doradczynią… no doradza ludziom, co mają kłopoty w życiu. I dlatego pomyślałam, że może…

– Cooo? – Momentalnie się we mnie zagotowało. – To już nie tylko znajome rozprawiają o moim życiu intymnym, ale też znajome znajomych, tak? A możecie wszyscy się ode mnie odwalić?

– Tak, możemy. Odpierdolić też! – Becia, z właściwą sobie wrodzoną grzecznością, postanowiła nie pozostać dłużna. – Tylko ciekawe, kto wtedy przy tobie zostanie, co? Bo zdążyłaś już wkurwić swoim zachowaniem jedną połowę znajomych, a druga też zaraz się na ciebie wypnie! A wiesz czemu? Bo traktujesz ich jak śmieci! Mnie zresztą też! Dzwonię do ciebie prawie codziennie, staram się wyciągnąć z domu przy byle okazji i w ogóle robię, co tylko mogę, a tobie to lata koło chuja! Czy piczy raczej! – podsumowała kpiąco, wyraźnie ukontentowana własnym dowcipasem.

– Becia…

– Co, kurwa, Becia? Wiesz, że to prawda!

Miałam jej odparować, żeby przynajmniej spróbowała używać języka bardziej licującego z wiekiem, wykształceniem i ogólnym statusem społecznym, jednak tylko westchnęłam zrezygnowana. Zbyt dobrze wiedziałam, że tak rozjuszonej bratowej najlepiej będzie po prostu zejść z drogi. Poza tym miała rację. Nie pierwszy raz zresztą. Czułam, że jeszcze chwila, a zabójcza mieszanka bolesnych wspomnień, obrazu roześmianej Any za szybą oraz co najmniej dwóch drinków za dużo doprowadzi mnie do płaczu.

 

A nie, przepraszam, za późno. Chociaż może i dobrze, bo zamiast wybuchu niekontrolowanego żalu wylałam nadmiar emocji wraz ze łzami, ocieranymi przez może nie wstrząśniętą, niemniej zmieszaną na pewno Becię. A im bardziej się uspokajałam, tym wyraźniej zdawałam sobie sprawę, że być może życie postawiło przede mną jakże niespodziewaną, lecz równocześnie prawdziwą szansę na odmianę losu. Czyżby tak właśnie miało być, że znalazłam się w tym konkretnym miejscu i czasie? Że poznałam Anę? Że od pierwszego spojrzenia zapałałam do niej czymś więcej? Kto to mógł wiedzieć?

– Słuchaj… – zaczęłam niepewnie. – Wracając do tematu, to dobrze się znacie?

– Hmmm, może nie jest z niej jakaś moja wielka funfela, ale owszem! – powiedziała tak spokojnie, jakby spięcie sprzed paru chwil nigdy nie miało miejsca. – Ufam jej i uważam za naprawdę wspaniałą osobę, ale też specyficzną. I to nawet bardzo.

Przez moment zastanawiałam się, co to niby miało znaczyć, niemniej stwierdziłam, że dłużej już czekać nie mogę. Nie chcę. Wszystko jedno.

– Wiem, że niezręcznie to wyjdzie, ale nie jestem w stanie tam wrócić. Nie teraz. Dlatego – znów się zawahałam, jednak ostatecznie stwierdziłam, że albo zrobię to teraz, albo nigdy – czy mogłabyś ją tutaj poprosić i dać nam chwilę sam na sam?

Zamiast odpowiedzi bratowa tylko odwróciła się i zniknęła w barze, a ja zaczęłam się obawiać własnej reakcji, kiedy za moment…

– No hej! Podobno masz do mnie jakiś interes? – Ana faktycznie okazała się niższa ode mnie o ponad pół głowy, mimo że przecież sama nie grzeszyłam wzrostem.

– Tak… znaczy ja… mam pytanie… yyy… – zaczęłam się jąkać gorzej niż na maturze, egzaminie na prawko i pierwszej randce razem wziętych.

– To może zacznijmy od początku, dobrze? – W duchu dziękowałam, że przerwała te nędzne próby wysłowienia się. – Aneta. Chociaż, jak pewnie zauważyłaś, wszyscy zwracają się do mnie per Ana.

– Oli… Olimpia. I też mów, jak wolisz. – Wreszcie jako tako odetchnęłam. – Przepraszam, że stawiam cię w takiej sytuacji, ale chciałabym… myślałam, żebyśmy… czy dałabyś się zaprosić na kawę? Tak tylko we dwie?

– A kiedy? – Ana nie wydawała się zaskoczona propozycją.

– Jak tylko będzie ci pasowało. Może w przyszłą niedzielę? – rzuciłam pierwszym terminem, jaki przyszedł mi do głowy.

– A może teraz? Jeśli chcesz porozmawiać prywatnie, to zamiast się umawiać się przez kolejny miesiąc, proponuję obgadać wszystko od razu.

Aż otwarłam usta z wrażenia. No tego to spodziewałam się mniej niż hiszpańskiej inkwizycji. Nie wiedziałam nawet, czy mam uciekać, czy raczej skakać z radości.

– Tak właściwie… jak to naprawdę nie jest dla ciebie problem…

– Dobra, będzie tego! Tak do niczego nie dojdziemy! – Ana, z niedającym się ukryć politowaniem w głosie, przerwała moje nieudolne starania. – Po pierwsze: masz piękne imię i jeśli mogę, nie będę go paskudnie zdrabniała. Dlatego, Olimpio, jak już zapewne się dowiedziałaś, nie przyszłam na to spotkanie całkowicie przypadkowo i to właśnie ty jesteś jednym z powodów mojej obecności. To po drugie, a po trzecie od razu muszę coś wyjaśnić: niezależnie od tego, co naopowiadała ci Becia, nie jestem żadną dyplomowaną terapeutką, psycholożką ani nikim takim. W związku z tym nie prowadzę żadnej oficjalnej praktyki, a jeśli już komuś pomagam, to tylko grzecznościowo i jedynie zaufanym znajomym. I po dziesiąte i ostatnie – mrugnęła tak, aż mi kolana zmiękły – od razu cię uprzedzę, że bywam bezpośrednia. Czasami nawet bezczelna. I jeśli czegoś chcę, to zwykle mówię o tym bez ogródek, tyle że używam do tego dalece innego słownictwa niż niektóre nasze wspólne znajome! – zachichotała. – Tak czy inaczej, jeśli proponuję ci spotkanie od razu, to znaczy: od razu. Więc jak, chcesz tę kawę czy nie? Ja stawiam. I ciasto też. Tylko nie tutaj, bo własnych myśli nie słyszę. Zaraz za rogiem jest taka przyjemna kawiarenka, pasuje ci?

– A reszta? – Spytałam grzecznościowo, choć właściwie nic mnie to nie obchodziło. Jedynym, na czym mi zależało, było jak najszybsze znalezienie się z Aną w jakimś ustronnym miejscu.

– Jak kochają, to poczekają! – Ana po raz kolejny puściła mocno podmalowane oko i weszła z powrotem do baru po kurtkę.

 


 

Jeden pączur (z dżemorem i lukierem), dwie kapucziny (bez dodatków dla odmiany) i co najmniej sto spojrzeń (ukradkowych, wstydliwych, spłoszonych, do wyboru) później uspokoiłam się wreszcie na tyle, by w miarę normalnie porozmawiać. Z początku naświetliłam własną ogólną sytuację, problemy z nią związane i to wszystko, z czym nie potrafiłam sobie poradzić. No, może prawie wszystkim, bo kwestię zauroczenia siedzącą naprzeciw kobietą wolałam tymczasowo pominąć. Ana natomiast tylko cierpliwie słuchała, z rzadka tylko dopytując o pojedyncze szczegóły, aż wreszcie postanowiła wyrazić własne zdanie:

– Co prawda nie chcę od razu wydawać nie wiadomo jak wiążących opinii, niemniej wydaje mi się, że na ten moment wystarczy tych zwierzeń. – Złożyła dłonie pod brodą. – Jeśli więc chodzi o twoje rozstanie się z narzeczoną i związane z tym przeżycia, to zdaję sobie sprawę, jak to dla ciebie zabrzmi, ale sytuacja wydaje mi się w gruncie rzeczy dość prosta. I tak, zgadzam się dłużej o niej podyskutować, natomiast uważam, że obie potrzebujemy do tego odpowiednich warunków i dlatego umówimy się jeszcze raz w bardziej dogodnym miejscu i czasie. Natomiast mam wrażenie, i to graniczące z pewnością, że nie tylko nie tylko dlatego chciałaś się ze mną widzieć sam na sam, prawda?

Momentalnie zeszło ze mnie powietrze. Ledwie parę chwil wcześniej dyskutowałam z Aną tak swobodnie, jakbyśmy były najlepsiejszymi psiapsiółami, a teraz nie byłam w stanie wykrztusić słowa.

– Ja… nie chcę, żebyś o mnie pomyślała nie wiadomo co…

– Ech, Olimpia, co ja ci mówiłam? – Pokręciła głową z miną pełną pobłażania. – Tak, walę prosto z mostu i nierzadko jestem szczera do bólu, natomiast takiej samej szczerości oczekuję w zamian. Pamiętaj, że będę wiedziała o tobie dokładnie tyle, ile sama mi powiesz! Więc jeśli zataisz przede mną coś ważnego, przez co potem ja wyciągnę błędne wnioski, to będziesz mogła mieć pretensje tylko do siebie. I tutaj od razu zaznaczę, że możesz liczyć na moje pełne zaufanie oraz przede wszystkim dyskrecję. Cokolwiek mi powiesz, nawet najbardziej osobistego, pozostanie to między nami dwiema. Czy to jasne?

– Tak, tak, rozumiem! Tylko wstyd mi tak otwarcie się do tego przyznać. – Wbiłam wzrok w pustą filiżankę.

– Ale do czego? Czy naprawdę myślisz, że to dla mnie problem, że jesteś lesbijką po przejściach, która zarabia na życie sprzedając majtki w sieciówce? – Ana faktycznie nie miała zamiaru bawić się w niedopowiedzenia. – Uwierz, nie z takimi przypadkami miałam do czynienia! Poza tym od lat prowadzę własną firmę doradczą, co nauczyło mnie bardzo wnikliwej obserwacji oraz późniejszej analizy i wyciągania wniosków. I w twoim przypadku widzę, że nasze spotkanie ma jeszcze drugie, a może i trzecie dno. Tylko… – zawahała się na moment – naprawdę chcesz, byśmy od razu poruszyły pewne bardziej osobiste kwestie? Bo ja nie mam oporów przed dyskutowaniem nawet na najbardziej intymne tematy, ale czy ty także?

Teraz to ja musiałam się zastanowić, co odpowiedzieć. Chciałam wyrzucić z siebie wszystko od razu, tyle że jednocześnie obawiałam się reakcji Any. Braku akceptacji. Odrzucenia. Znowu.

– A… jak się okaże, że nasze prywatne oczekiwania wobec siebie… – znowu się zacięłam, próbując jakoś wybrnąć z niezręczności – się rozjadą, to nadal będziesz chciała mi pomóc?

– Tak! – Ana odpowiedziała bez chwili namysłu. – Wiem, że pewnie uznasz to za naciągane, ale w takich sytuacjach chowam wszelkie osobiste sympatie i antypatie. Chociaż przyznam – westchnęła znacząco – że bywa to bardzo trudne. I dlatego jeśli uznam, że posuniemy się zbyt daleko, od razu ci o tym powiem. Tymczasem, skoro ty mi się zwierzyłaś ze swoich spraw intymnych, odwdzięczę ci się tym samym. Może tego po mnie nie widać, ale wychowałam dwie już dorosłe córki. Co jeszcze istotniejsze, mam męża, którego kocham, nigdy nie zdradziłam i nie zdradzę z żadnym mężczyzną. A wierz lub nie, ale życie nieraz wystawiało mnie w tej kwestii na naprawdę ciężką próbę. Natomiast jeśli chodzi o inne kobiety – znów zrobiła wiele mówiącą przerwę – to mamy między sobą taką niepisaną, zawartą lata temu umowę, że w ich przypadku nikt nie patrzy mi na ręce. I nie chcę ci składać żadnych pustych obietnic ani robić nadziei, bo przecież tyle co się poznałyśmy, ale dotyczy to także znacznie młodszych partnerek z całkiem apetyczną figurą. Rozumiesz?

Ana powiedziała to tak zwyczajnie, jakby przyznawała się do ulubionego smaku lodów. A mnie zamurowało. Poznana przed dosłownie trzema godzinami zupełnie obca kobieta, która tyle co obiecała, że pomoże mi się pozbierać po rzuceniu przez wieloletnią partnerkę, właśnie przyznała się do pozamałżeńskiego biseksualizmu. I albo naprawdę byłam przewrażliwiona na tym punkcie i zbyt wiele sobie dopowiadałam, albo dała mi do zrozumienia, że nie wyklucza… no właśnie – czego? Flirtu? Romansu? Czegoś więcej? I przede wszystkim czy miałam przez to powody do obaw?

 

Wzięłam kilka głębszych oddechów, dzięki czemu udało mi się w miarę opanować emocje. Odważnie spojrzałam w ogromne, szaroniebieskie oczy, wpatrujące się we mnie bardzo dwuznacznie. Zwłaszcza w połączeniu z wybitnie uwodzicielskim wyrazem karminowych ust.

– Tak, rozumiem. Natomiast… no nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. I naprawdę bardzo ci dziękuję, że jesteś wobec mnie aż tak szczera, ale potrzebuję czasu, by się do tego jakoś odnieść. Bo boję się, że znowu wszystko spieprzę.

Może nie było to najbardziej zgrabne wyznanie, że muszę czym prędzej się ogarnąć, bo jak nie, to za chwilę rzucę się na Anę i dosłownie zgwałcę ją na kawiarnianym stoliku, niemniej nie potrafiłam wydukać niczego lepszego. Na szczęście najwyraźniej ona też zrozumiała, że nie powinna przeciągać struny, bo tylko uśmiechnęła się i grzecznie, lecz stanowczo, zaproponowała koniec spotkania. Wstała, obiecała zadzwonić w najbliższych dniach, uścisnęła dłoń na pożegnanie i… tyle.

 


 

Nie wróciłam już do towarzystwa, tylko wysłałam Beci smsa „wszysko wporzadku będę już wracac”, po czym poleciałam do siebie. Biegiem. Wiedziałam aż za dobrze, że powinnam to spokojnie przemyśleć, zastanowić się, rozważyć argumenty za i przeciw, a przede wszystkim pod żadnym pozorem nie robić tego, na co nabrałam ochoty jeszcze w barze. Tyle że nie było siły, która by mnie powstrzymała.

Ledwo zrzuciłam buty i płaszcz, a już wyciągałam z lodówki niedopite wino. Podniosłam butelkę do ust, pociągnęłam raz, drugi i piąty, po czym odstawiłam pustą na stół. Nie miałam zamiaru czekać ani sekundy dłużej i od razu rzuciłam się na łóżko. Nawet nie majtek ściągałam, tylko wcisnęłam dłoń pod materiał. Byłam tak mokra, że wsunięcie do środka dwóch palców nie stanowiło żadnego problemu, a jeżeli tak, dołożyłam do nich od razu trzeci. Wciąż jednak było mi mało, więc jeszcze ścisnęłam sutek przez sukienkę. Mocno, niemalże do bólu. Może i nie było to specjalnie wygodne, ale co z tego? Nie takie rzeczy robiłam z…

Ostatnie, na co miałam teraz ochotę, to roztrząsać relację z Kamilą. Kamą. Tak czy inaczej byłą dziewczyną, o której nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć. A może nie chciałam? Owszem, wciąż miałam do niej ogromny żal za to, co się stało – a przede wszystkim w jaki sposób – ale to przecież właśnie ona pomogła mi wyzbyć się naturalnego wstydu i o tyle, ile tylko byłam na tamtą chwilę w stanie, zaakceptować siebie. Szczególnie gdy dobierała się do mnie znienacka, kiedy wieczorami wracałam z pracy. Nawet nie pytała wówczas o pozwolenie, tylko sadzała na kanapie i zaczynała pieścić. Wbijała palce w zdefasonowaną fryzurę. Podgryzała uszy i szyję. Ugniatała nie tylko wyciągnięte z ledwo co rozpiętej bluzki cycki, ale także wyjątkowo nieestetycznie układający się w takiej pozycji brzuch. Wreszcie podciągała kieckę i wylizywała przez schodzone po całym dniu majtki. A kiedy stawałam się odpowiednio gotowa, wciskała się we mnie aż do oporu i nie odpuszczała, póki nie zaczynałam wić się – i wyć zresztą też – z rozkoszy.

 

Tak czy inaczej, to była już przeszłość. Ona była przeszłością. Nie to, co Ana, która… Na samo jej wspomnienie zaczęłam pulsować. W środku. Niby gdzieś z tyłu głowy przyzwoitka biła na alarm, że przecież nie powinnam traktować jej jak obiektu seksualnego i „strzelać sobie pamięciówki”, ale rozszalałe podniecenie brało górę nad zdrowym rozsądkiem. Starałam przywołać jej jak najdokładniejszy obraz, a jeżeli nie byłam czegoś pewna, próbowałam to sobie dopowiedzieć.

Jakie mogła mieć piersi? Czy mocno rzucający się w oczy dekolt był efektem ich faktycznego rozmiaru, czy bardziej wynikiem odpowiednio dobranej kiecki oraz biustonosza z wkładkami? Jak bardzo opadały bez niego? Tak jak moje, niby sporo młodsze, lecz także ładnych kilka rozmiarów większe? Stawały się wówczas bardziej płaskie? A może szpiczaste i rozchodziły się na boki? I co z sutkami? Były duże i ciemne? Małe i jasne? Jeszcze inne? W jaki sposób wyglądał brzuch Any, pośladki, uda? Goliła się do gładka, a może raczej preferowała bardziej swobodne podejście do pewnych spraw? Jak pachniała i smakowała? Lubiła lizać? Być lizana? Gdzie najbardziej? I czy kiedykolwiek dowiem się tego wszystkiego, czy na zawsze pozostanie to jedynie w sferze moich domysłów?

Przeciągły jęk przerwał te całkowicie zbędne dywagacje. Jaka Ana by nie była, podniecała mnie. Właśnie taka: nieoczywistej urody, bezpośrednia oraz jakże odważna w wyrażaniu pragnień. Ciekawe, w jaki sposób przekładało się to na odwagę w łóżku, bo jeśli i tam dominowała, mogłabym zrobić dla niej wszystko. Bez wyjątku.

Ignorując zupełnie nie tylko zdrowy rozsądek, ale także najzwyklejsze zmęczenie, wyciągnęłam z szufladki wibrator, nastawiłam od razu na ponad połowę skali i wcisnęłam po uchwyt w spoconą, ociekającą lepką namiętnością kobieco… pizdę. Ale to wciąż mi nie wystarczało, więc pośliniłam palce drugiej dłoni i sięgnęłam niżej. Wiedziałam, że akurat do tego niekoniecznie jestem odpowiednio przygotowana, więc przez moment obawiałam się wejść głębiej, jednak wystarczyło ledwie kilka ciasno zatoczonych kółek, a podjęłam decyzję – ponownie sięgnęłam do skarbczyka domowej nimfomanki i tym razem wydobyłam z niego niewielki chromowany koreczek, zakończony szklanym klejnocikiem. Cóż, najwyżej potem dobrze go wyszoruję…

Okazało się jednak, że płonne były me obawy. Tyle co poczułam nacisk chłodnego czubka na otwierającą się coraz szerzej – a tak, owszem – dupę, a wyobraziłam sobie, że to Ana na mnie napiera. Dildem. Długim, grubym i jeszcze twardszym. Po czym zaczyna ujeżdżać. Mocno. Ostro. Pochyla się nade mną, chwyta za włosy, odciąga głowę do tyłu i szepcze do ucha, jaką to nie jestem jej jedyną, najdroższą, najwspanialszą, najukochańszą… dziwką. Dokładnie tak samo, jak kiedyś Kama.

I wówczas odleciałam po raz drugi.

 


 

Obudziłam się z gigantycznym moralniakiem, który nijak nie chciał przejść ani po śniadaniu, ani spacerze, ani nawet pięćdziesiątej powtórce „Żandarma z Saint-Tropez”. Najgorsza jednak była świadomość, że mimo iż przecież wiedziałam od samego początku, że postępuję po prostu źle i powinnam się powstrzymać, to i tak tego nie zrobiłam. I nic mnie nie tłumaczyło. Masturbowałam się do wyobrażenia Any, bo miałam na to ochotę. Tylko i wyłącznie dlatego. Oczywiście w przeszłości zdarzało mi się robić sobie dobrze nie tylko do zdjęć aktorek filmów wybitnie nieubranych, lecz także koleżanek, kuzynek kolegów czy nawet przyuważonych przypadkiem obcych kobiet, które w takich czy innych okolicznościach wpadły mi w oko, jednak służyło to tylko rozładowaniu napięcia i niczemu ponadto. Teraz natomiast…

Co właściwie czułam do Any? Zauroczenie? Na pewno, i nie miałam nawet zamiaru temu zaprzeczać. Coś więcej? Było za wcześnie, bym mogła to jednoznacznie określić, niemniej jeśli już teraz tak mocno jej pożądałam, nie mogło być to jedynie chwilowe złudzenie. A przecież, z czego zdałam sobie sprawę już na samym początku, Ana nijak nie wpisywała się w moje osobiste gusta! Nie tylko nigdy nie byłam bliżej, ale nawet nie fantazjowałam o takiej kobiecie jak ona. Niespecjalnie lubiłam oglądać sceny z dojrzałymi paniami, nie czytałam o nich opowiadań, nic z tych rzeczy. Tym bardziej nie kręciły mnie żadne odklejone od rzeczywistości motywy w rodzaju „sexy mature stepmom seduces friend’s young daughter” czy inne podobne wymysły domorosłych erotomanów. Nigdy nie potrafiłam też ogarnąć tych wszystkich zdrad kontrolowanych, cuckoldów, swingów we wszelkich możliwych oraz niemożliwych konfiguracjach i czego tam jeszcze sobie amatorzy szeroko rozumianej poligamii, poliamorii i innych policiupciań nie wymyślali.

Tymczasem wręcz zwariowałam na sam widok starszej ode mnie o dobrych kilkanaście lat matki i mężatki jednocześnie. Czy miało to jakiś głębszy podtekst? A jeśli tak, to jaki? Czyżbym szukała oparcia? Opieki? Stabilizacji? Lub przeciwnie – czegoś nowego o posmaku zakazanego owocu? A może to właśnie jej wygląd i sposób bycia tak na mnie zadziałał, a dorabianie do tego piętrowych teorii nie miało sensu? No i czy naprawdę powinnam wstydzić się tego, co zrobiłam? Przecież jeżeli miałam na ochotę na Anę, to miałam, i nie mogłam oszukiwać ani jej, ani tym bardziej siebie. Przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie mimo najszczerszych chęci nijak nie potrafiłam rozwikłać tych wszystkich wątpliwości.

 

Jakby tego było mało, w międzyczasie dostałam od Any wiadomość, że ze względu na jej sprawy rodzinne musimy przełożyć spotkanie o przynajmniej kolejny tydzień. Chcąc nie chcąc musiałam więc czekać na pomyślniejsze wieści, a skoro tak, postanowiłam doprowadzić do stanu używalności nie tylko siebie, ale i otoczenie. Zwłaszcza że po cichu liczyłam na przedłużenie znajomości, a więc także rewizytę Any u mnie. Do tego jednak potrzebowałam wreszcie uprzątnąć cały ten chlew. Burdel. Siedlisko syfu, malarii i korników, w jakie w ciągu ledwie roku zamieniłam lśniące wcześniej czystością mieszkanie. Kiedy wreszcie skończyłam, co kosztowało mnie trzy popołudnia, dwie rolki worków na śmieci, jeden zajechany niemal na śmierć odkurzacz i tyle detergentu, że wystarczyłoby do zdezynfekowania połowy Czarnobyla, postanowiłam wziąć się także za własną cielesną powłokę. Tak na poważnie, od stóp do głowy i ze wszystkimi pozostałymi fragmentami po drodze. Dlatego nie tylko przypomniałam się znajomej fryzjerce oraz kosmetyczce, ale też zastanowiłam nad tym, co wyrabiało się w moich majtkach, czyli zdecydowanie zbyt daleko posunięta anarchią.

Przez problemy z nadwrażliwością skóry nigdy nie lubiłam golić się do zera, co nie oznaczało, że tego nie robiłam, choćby gdy byłam młodsza i regularnie chodziłam na basen. Później natomiast… cóż, od momentu, w którym Kama powiedziała otwartym tekstem, że lubi mnie taką bardziej naturalną, ograniczałam się najwyżej do trymera. A jak ode mnie odeszła, stwierdziłam, że w zasadzie to mój bóbr, moja sprawa!

A może nie? Co powiedziałaby Ana, gdybym nastroszyła przed nią takiego wybitnie rozczochranego zwierza futerkowego? Oto było pytanie… A przynajmniej byłoby, gdyby miało do czegoś dojść. Skoro jednak na razie nasze intymne stosunki pozostawały jedynie w sferze niespełnionych fantazji, postanowiłam ogarnąć tylko wewnętrzną stronę ud, po czym przeszłam do znacznie ważniejszych spraw. Choćby takiej, że mimo usilnych próśb nie udało mi się zapobiec przeszpiegom Beci.

 

Becia, jak to Becia, już od samego progu zarzuciła mnie istnym gradobiciem pytań. Na czele z tymi najbardziej wścibskimi ma się rozumieć. Na dodatek w każdej, nawet najbardziej niewinnej odpowiedzi, momentalnie doszukiwała się nawet nie drugiego, a piątego dna, po ledwie godzinie robiąc ze mnie oraz Any regularną parę. Początkowo próbowałam obracać to w żart, jednak w końcu poirytowałam się na tyle, że już miałam wygarnąć, co myślę o takich wyjętych z wiadomej części ciała insynuacjach, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Owszem, czekałam na to połączenie jak na żadne inne, lecz kiedy już miałam odebrać, nagle zeszła ze mnie cała odwaga. Tym bardziej że Becia oczywiście musiała przyuważyć, kto się do mnie dobijał, i aż wrzasnęła:

– Dawajnagłośnomówiący!

Chcąc nie chcąc zgodziłam się, bo przecież i tak musiałabym jej potem wszystko opowiedzieć.

– Tak? Halo? – Starałam się zachowywać możliwie normalnie.

– Dzień dobry, Olimpio! Nie przeszkadzam?

– Nie, nie. U siebie jestem.

– Wiem, że miałam dzwonić wcześniej, ale dopiero teraz mogę zaplanować coś konkretnej. I wybacz, że tak wprost powiem, ale zastanawiałam się, gdzie miałybyśmy się spotkać. Na wizytę u mnie w domu jest jeszcze za wcześnie, do ciebie nie chcę się wpraszać, a w kawiarni nie ma odpowiedniej atmosfery, dlatego proponuję własne biuro. Może być w sobotę około drugiej? Pasuje ci ten termin, czy masz już jakieś plany?

– Nie, nigdzie się nie wybieram. Tak naprawdę to mam wolny cały dzień.

– Świetnie! W takim razie zapraszam! Będziemy tylko ty, ja i dość czasu, żebyśmy wszystko sobie dokładnie wyjaśniły. Tylko weź coś do pisania, podam ci adres…

Zanotowałam, podziękowałam, Ana się pożegnała. Wszystko. A ja siedziałam w milczeniu, spoglądając niepewnie to na wygaszony ekran, to bratową.

– No nie mów! – Podjarała się, jakby zaproszenie dotyczyło jej samej. – Na randkę idziesz! I niech mnie jasna pipa strzeli, jak się to nie skończy na cimcirimci!

– Becia, przestań! – oburzyłam się. – Przecież ja nie po to się z nią widzę!

– A po co? Może w bierki będziecie grały całe popołudnie? Dobra, dobra, cwaniaro! Może jeszcze powiesz, że jak Ana zaproponuje bardziej dogłębne – oblizała się lubieżnie – zapoznanie, to oczywiście odmówisz i wrócisz grzecznie do domku?

Szczerze nie wiedziałam, co właściwie odpowiedzieć. Czy tego chciałam? Tak! Czy byłam gotowa? Możliwe. Czy zgodziłabym się, gdyby naprawdę doszło do takiej sytuacji? To już była zupełnie inna kwestia.

– A jeśli tak, to co? Zrozum wreszcie, jakie to dla mnie jest trudne! Nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak Ana i naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób powinnam się zachować. Poza tym widziałyśmy się raz, wymieniłyśmy dosłownie parę smsów, a teraz to był jej pierwszy telefon. I co, mam zacząć robić sobie jakieś wielkie nadzieje, a potem się dowiedzieć, że nic z tego nie będzie? Znowu? Więc daruj sobie podśmiechujki, bo ja na poważnie nie mam już na to wszystko ani chęci, ani ochoty!

Być może to przez oskarżycielski ton, a może faktycznie do Beci wreszcie dotarło, że w tym akurat przypadku mogłaby przestać zachowywać się jak słonica (na srogim haju zresztą) w składzie nitrogliceryny, niemniej faktycznie przestała. Za to przysiadła się do mnie, objęła i pogłaskała po głowie.

– Rozumiem, Oli. Wszystko to rozumiem. I dlatego przepraszam, bo powinnam czasami ugryźć się w język.

– Chyba częściej niż tylko „czasami”! – rzuciłam z nieco zbyt ostentacyjną pretensją.

– Oj tam, już nie bądź wredna! – prychnęła. – A tak na serio, to widziałam przecież, co przechodziłaś z Kamą, i naprawdę było mi przykro, że nie mam jak ci bardziej pomóc. Na dodatek zawsze byłaś wobec mnie bardzo w porządku. Wiem, że jestem upierdliwa, wulgarna, uważasz mnie za głupią i pewnie do dzisiaj nie rozumiesz, co twój brat we mnie widzi, ale nigdy nie potraktowałaś mnie przez to gorzej. Ani razu! No i jest jeszcze jedna rzecz, o której nigdy ci nie mówiłam, bo wiedziałam, że może cię to urazić… – zamilkła na moment. – A zresztą, jebać! Chodzi mi o to, że tyle razy byłyśmy na drinku, w kinie, nawet teraz się do ciebie przytulam, a ty nic! A wiesz, jak ja się bałam, kiedy się dowiedziałam, że jesteś les? Od razu zaczęłam sobie wyobrażać, że przy byle okazji będziesz się do mnie dobierała, no!

Spojrzałam na Becię z politowaniem, ale tylko się uśmiechnęłam.

– To nie w tym rzecz, że cię nie lubię. A już na pewno nie myślę, że jesteś głupia, tylko… co mam ci powiedzieć, że faktycznie bywasz męcząca? I to bardzo? No tak, ale zdążyłam się przyzwyczaić. A co reszty, dziękuję ci za te słowa. Nawet jeżeli masz pojęcie o lesbijkach rodem z tanich pornosów, to i tak wiele dla mnie znaczy, że powiedziałaś to wprost. I dlatego równie szczerze cię proszę, żebyś mnie nie naciskała. Potrzebuję czasu nie tylko jeśli chodzi o Anę, ale tak w ogóle. Dobrze? I obiecuję, że na pewno nie będę się do ciebie, jak to stwierdziłaś, dobierała. No, może czasami dam ci buzi, jak nikt nie będzie patrzał!

Zanim zdążyła zareagować, pocałowałam ją w policzek. A potem obie do samego wieczora śmiałyśmy się, dokazywałyśmy i czytałyśmy konstytucję. Aż kierowca autobusu klaskał.

 


 

Rozejrzałam się niepewnie, ale podany adres był jak najbardziej w porządku, podobnie jak szyld „Aneta A., Doradztwo, consulting, szkolenia. Lokal 69”. Z drugiej strony czego miałam się spodziewać zamiast nowoczesnego biurowca ze stali i szkła, zachęcającego do wizyty przytłumionym światłem kinkietów i aromatem waniliowego kadzidełka? Odrapanej kamienicy o korytarzach pachnących najtańszym płynem do podłóg, perfumami kobiet w wieku mocno podeszłym oraz pamietającym ich własną młodość kurzem? Posadzki z wytartego milionami kroków lastryka i niezliczonych, pomalowanych równie niepoliczalną ilością warstw farby olejnej, skrzypiących od samego patrzenia drzwi? Najtańszych mebli z Ikei, tworzących wraz z gierkowską boazerią (i wcale nie młodszym lenteksem, ukrywającym skrzętnie przeżarty wilgocią parkiet) wystrój jedenastu na dziesięć firemek typu „Januszex spółka z bardzo o.o.”? Tak czy inaczej, zaanonsowałam się witającej mnie szerokim uśmiechem młodziutkiej recepcjonistce, po czym podążyłam w kierunku windy.

Wysiadłam na właściwym piętrze i od razu zauważyłam Anę, machającą z końca korytarza. Przywitałam się grzecznie i w oczekiwaniu na kawę, której zdecydowanie nie miałam zamiaru odmawiać, rozejrzałam się po zaskakująco gustownie urządzonym biurze. A przynajmniej próbowałam, bo i tak moje spojrzenia z wzorzystych tapet czy stylowych krzeseł wciąż wędrowały w kierunku gospodyni, tym razem ubranej dość klasycznie: w sięgającą kolan spódnicę, szpilki na niskim obcasiku i kwiecistą bluzkę z dekoltem. Tak nieprzyzwoicie głębokim, aż odsłaniała krawędź biustonosza.

Odgoniłam jednak co sprośniejsze myśli i starałam skupić na prawdziwym celu wizyty. Ostatecznie, pomimo wyobrażania sobie nie wiadomo czego, miałam skoncentrować się na rozwiązaniu własnej cokolwiek skomplikowanej sytuacji sercowej, a nie pozamałżeńskim seksieniu. I tak też właśnie przebiegało spotkanie – Ana dopytała jeszcze o kilka kwestii, po czym przeszła do analizy mojego przypadku. Trudnej, momentami wręcz bolesnej, choć tak naprawdę mało odkrywczej. Czym innym było jednak samemu podejrzewać pewne rzeczy, a innym usłyszeć je wprost od znawcy tematu. Czy raczej znawczyni.

 

Słuchałam jej więc na tyle spokojnie, na ile byłam w stanie. Gdy natomiast byłam już prawie pewna, że nie dowiem się o sobie niczego nowego, Ana nagle poruszyła sprawy wydawałoby się zupełnie nieistotne w postaci choćby podziału codziennych obowiązków pomiędzy mnie i Kamę. Interesowało ją, co robiłam, w jaki sposób i czy działo się to kosztem mojego wolnego czasu oraz zainteresowań. No i jaka była reakcja eks. A gdy już wszystko wytłumaczyłam, zamyśliła się dłuższą chwilę i wreszcie odpowiedziała:

– Nie chcę, Olimpio, żebyś mnie źle zrozumiała, jednak moim zdaniem twoja relacja rozpadła się nie dlatego, że starałaś się za mało, lecz wręcz przeciwnie: za bardzo. I dlatego nie zauważyłaś, czy może raczej nie chciałaś zauważać, jak bardzo jednostronny był to związek. Owszem, udawało ci się ciągnąć go przez tyle lat, natomiast z góry był skazany na niepowodzenie przy takim podejściu, jakie obie miałyście. Bo to głównie ty się angażowałaś, ty poświęcałaś całą siebie i ty ciągle udowadniałaś – wyliczała na palcach – że jesteś warta uwagi, a tymczasem nie otrzymywałaś w zamian nic poza raczej okazjonalną i powierzchowną atencją. A nie przyszło ci do głowy, że obie powinnyście się starać?

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Owszem, spodziewałam się krytyki i byłam gotowa ją przyjąć, ale to, co mówiła Ana, było jakąś piramidalną bzdurą!

– Nie, nie przyszło! I nie udawaj, że nie wiesz, dlaczego musiałam tak robić! – wybuchłam. – Rozumiem, że chcesz mi pomóc, ale nie kłam! Przecież wiem, jak wyglądam, gdzie pracuję i ile jestem warta! Myślisz, że nie mam lustra? Że nie widzę, jak ludzie mnie traktowali? Jak nadal traktują?

– Wybacz, ale obiecałam, że pod żadnym pozorem okłamywać cię nie będę. Nigdy. – Ana odpowiedziała na oskarżenia ze spokojem, choć widać było, że ją dotknęły. – I całkowicie szczerze uważam, że najzwyczajniej nie chcesz się przyznać do pewnych rzeczy. Czy ty naprawdę myślisz, że sprowadzanie wszystkiego do prezencji, pracy czy nawet orientacji jest uczciwe? Że zakopywanie się w kompleksach i zwalanie wszystkiego na trudną przeszłość jest uczciwe? Czy sama wobec siebie jesteś uczciwa? Wierz mi lub nie, ale ktoś będzie cię chciał, to taką, jaką jesteś. Z twoimi zaletami, wadami, bagażem doświadczeń i całą resztą. A jak nie, to przepraszam, ale niech spada na drzewo!

W tym momencie autentycznie się zagotowałam. Może i Ana była jakąś super hiper duper psycho loszką, ale nic o mnie nie wiedziała! Nic! Nie miała pojęcia o tym, jak bardzo doskwierał mi brak akceptacji. Od zawsze. Jak wstrętnie się czułam, kiedy w szkole, na podwórku i właściwie wszędzie indziej nazywali mnie spaślakiem, baleronem, świnią, wielorybem i setką innych, równie subtelnych określeń. Nawet wówczas gdy kosztem nieludzkiego stresu, zmęczenia oraz jeszcze większego znienawidzenia siebie zrzuciłam całe trzy rozmiary. Jak było mi wstyd, kiedy wyraźnie skrępowany brat podwoził mnie i odbierał z basenu. Jak ojciec, gdy wreszcie się przyznałam, że wolę dziewczyny, skwitował moje wyznanie podśmiechujkiem w stylu: „eee tam, jak cię chłopak wreszcie weźmie w obroty, to ci przejdzie, hehe!”. Jak matka wypominała mi pracę w sklepie, bo „przecież studia skończyłam i stać mnie na więcej”. Jak mimo dawania z siebie non stop stu dziesięciu procent i tak nie byłam wystarczająco dobra. Nigdy. Dla nikogo.

 

Zgarbiłam się i wbiłam wzrok w podłogę, desperacko próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej coraz bardziej krępującej sytuacji. I wówczas stało się coś, czego nijak nie przewidziałam – Ana wstała z fotela, przysiadła na oparciu mojego, wzięła za dłoń i… nic ponadto. Tylko wpatrywała się we mnie w milczeniu. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób na to zareagować, więc też tylko czekałam, mimo iż czułam się naprawdę niezręcznie.

– Przepraszam, jeśli cię uraziłam – zaczęła wreszcie mówić, tym razem jednak znacznie delikatniej – ale taka właśnie była moja możliwie obiektywna i pozbawiona osobistych odczuć opinia. Natomiast teraz chcę ci powiedzieć coś bardzo prywatnego i trudnego także dla mnie. Muszę przyznać, że naprawdę długo myślałam o tym, co mi wtedy powiedziałaś w kawiarni. Nie mam też zamiaru ukrywać, że i ty zrobiłaś na mnie wrażenie, co zresztą od razu dałam ci do zrozumienia, tyle że nie potrafiłam się zdecydować, w jaki sposób postąpić. Owszem, mogłam cię uwieść i potraktować jako kolejną jednorazową przygodę, ale to nie byłoby uczciwe ani wobec mnie, ani przede wszystkim ciebie. Dlatego też nie chciałam ci składać pustych obietnic. Nadal nie chcę. Mogę za to obiecać, że nie będę przed tobą niczego ukrywała. Tak, jak teraz.

Mówiąc to, zeszła z oparcia i pochyliła się nade mną. Była blisko. Coraz bliżej. Tak bardzo, że widziałam drobinki niezbyt równo rozprowadzonej maskary. Lekko osypujący się cień. Mogłam jedną po drugiej liczyć zmarszczki w kącikach oczu i ust. Wdychałam słodkawy zapach perfum. Czułam, że jeszcze chwila, a się nie powstrzymam.

 

Ana zadecydowała za mnie. Wsunęła dłoń pod włosy, przyciągnęła i pocałowała. Krótko i bardzo zachowawczo, jednak i tak aż mną zatrzęsło. I to dosłownie. Niesiona nagłym przypływem odwagi – a może głupoty? – w pełni świadomie odwzajemniłam czułość. Korzystając z tego, że siedziałam niżej, zsunęłam się ku szyi oraz dekoltowi, a później przeszłam ku odsłoniętym ramionom. Wtedy jednak Ana przerwała mi i odsunęła się o krok.

– Podobasz mi się, Olimpio. Szczerze. Nigdy wcześniej nie byłam z kobietą tak młodą i słodziutką, jak ty. I dlatego chciałabym cię zobaczyć! – wyszeptała z najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałam.

– Ale jak… tak od razu? – zadałam najgłupsze z możliwych pytań.

– A kiedy niby? Chociaż przyznam, że możesz czuć się skrępowana, dlatego może ja zacznę.

Nie czekając na odpowiedź, ściągnęła satynowe figi, podwinęła krawędź spódnicy i oparła nogę o podłokietnik.

Wpatrywałam się jak zauroczona w wydepilowaną do gładka kobiecość o jasnoróżowych, mocno odstających płatkach. Całych mokrych. I palce, wnikające pomiędzy nie coraz głębiej i głębiej. Byłam tak oszołomiona tym widokiem, że dopiero po dłuższej chwili zadośćuczyniłam prośbie Any. A może raczej żądaniu? Podniosłam się i sięgnęłam pod sukienkę, lecz nie byłam w stanie zrobić niczego więcej.

– No i co się chowasz? Przecież widzę, jaka jesteś! – zachęciła.

– No właśnie nie. Ja…

– W takim razie sama ci pomogę! – Ana bez ceregieli wsunęła mi dłoń do majtek i nagle uśmiechnęła się jak dziecko, które znalazło pod choinką wymarzony prezent. – No nie mów! Tutaj też jesteś puszysta? Gdzieś ty się taka uchowała?

Płonęłam ze wstydu i pożądania jednocześnie. Zupełnie nie takiej reakcji się spodziewałam. Nie takich słów. I nie tak odważnych palców, które rozgarniały moją własną wilgoć po calutkim zaroście. A gdy uznały, że wystarczy, wsunęły się we mnie i zaczęły pieścić.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię polizać! – westchnęła, a mnie znów zrobiło się gorąco. – Ale to zostawimy sobie może na następne spotkanie… A teraz przesuń się!

Fotel nie był może specjalnie obszerny, jednak Ana zdawała się tym zupełnie nie przejmować. Rozchyliła mi uda, po czym wcisnęła się pomiędzy nie, skrzyżowała nasze nogi i zaczęła kołysać. Coraz mocniej i szybciej.

Nie powiedziałabym, żeby było mi wygodnie – twarde oparcie wbijało się w biodro, co chwila musiałam się poprawiać, żebyśmy obie nie zjechały na podłogę, a wciśnięta między nas ręka Any bardziej mnie drażniła niż… Tylko co z tego? To już nie była zwyczajna przyjemność, a oddawanie się czystej podniecie. Nie kochanie się. Nie seks. Pieprzenie. Tak po prostu. A ja wciąż chciałam więcej i więcej! Pragnęłam nie tylko oddać się Anie, ale i ją posiąść. Całować i być całowaną. Poznać fakturę, zapach i smak jej skóry. Wsunąć w nią palce. Język. Wszędzie, gdzie tylko by mi pozwoliła.

Orgazm przyszedł tak nagle i niespodziewanie, że nawet nie zdążyłam się nim porządnie nacieszyć, a już miałam dość. Ana jednak – choć przecież musiała zdawać sobie sprawę, co się właśnie stało – ani myślała przestawać. Przeciwnie, nachyliła się nade mną i naparła jeszcze mocniej. Naprawdę robiłam, co mogłam, ale nie byłam już w stanie znosić tak intensywnego pobudzania. Próbowałam się jakoś wycofać lub choćby zmienić pozycję, lecz bezskutecznie. Jakby tego było mało, Ana nagle poderwała się i stanęła nade mną okrakiem. Czy raczej bardziej nad moją twarzą. I dopiero wtedy doszła.

 

Mogłam bardzo wiele zarzucać Kamie – na czele z byciem do szczętu fałszywą suką, która musiała miesiącami (a może i latami) z pełną premedytacją mnie okłamywać – lecz praktycznie zawsze gdy miała ochotę na coś bardziej odważnego, informowała mnie o tym wcześniej. Ja ją zresztą też. Wystarczyły zwyczajne, wypowiedziane choćby w czasie gry wstępnej zdania: „kupiłam podwójne dildo i chciałabym, żebyśmy go razem wypróbowały”, „ostatnio było mi cudownie, jak mnie wylizałaś, i teraz chcę ci się odwdzięczyć” albo nawet krótkie „weź mnie dzisiaj mocniej” i już wiedziałyśmy, czego się spodziewać. Owszem, zdarzało się także, że szalałyśmy na kompletnym spontanie, jednak mimo wszystko na tyle dobrze znałyśmy własne reakcje, by niechcący nie posunąć się zbyt daleko. A jeśli już naprawdę poczułyśmy, że mimo wszystko przekraczamy pewne granice, mogłyśmy bez żadnych obaw czy pretensji to przerwać.

Tymczasem Ana po prostu zrobiła to, na co miała ochotę. Ona. Nie ja. Wykorzystała nadarzającą się okazję i moją ewidentną słabość do niej. I nie chodziło tylko o wytrysk jako taki – przeciwnie, zdarzało mi się wcześniej zarówno go przeżywać, jak i sprawiać, w tym parokrotnie wprost do ust, ale nigdy w taki sposób! Nie bez uprzedzenia, przygotowania oraz przede wszystkim pozwolenia drugiej strony.

Było mi z tym wstrętnie, żeby nie powiedzieć: obrzydliwie. Siedziałam, czy raczej półleżałam w fotelu z mokrą twarzą, dekoltem i włosami. Co więcej, miałam bardzo poważne wątpliwości, czy to był jedynie squirt, czy już bardziej złoty deszcz. Za to Ana wciąż stała nade mną i przypatrywała się z pełnym satysfakcji uśmieszkiem. A ja nie miałam pojęcia, co właściwie powinnam zrobić. Co myśleć. Co czuć. Owszem, liczyłam wcześniej po cichu na przejęcie przez nią inicjatywy i doprowadzenie do czegoś więcej niż jedynie rozmowy, jednak to, co się wydarzyło, było już naprawdę grubą przesadą. Może gdyby…

 

I wtedy coś we mnie pękło. Bez słowa wstałam, jako tako poprawiłam sukienkę i majtki, wzięłam torebkę i po prostu poszłam w kierunku wyjścia. Zignorowałam próby powstrzymania mnie przez Anę oraz niedający się ukryć fakt, że wyglądałam, jakbym tyle co wyjęła twarz spod kranu. Po prawdzie miałam serdecznie wyjebane na wszystko oraz wszystkich. Nie czekałam nawet na windę, tylko zbiegłam po schodach, przeleciałam obok wyraźnie skonsternowanej recepcjonistki i, wypluwając po drodze płuca, w niewiele ponad kwadrans dotarłam do mieszkania.

Nie miałam siły. Na płacz, na upicie się, na wyżalenie Beci, na nic. Zwaliłam się na łóżko tak, jak stałam, przykryłam kocem, ostatkiem woli wyłączyłam telefon i zamknęłam oczy, starając się nie zacząć płakać.

Bezskutecznie.

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione!

Ilustracja w tle: modelhub.com/andrey-and-annette

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

Ten tekst odnotował 21,216 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.79/10 (16 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (10)

+1
0
Mówisz seksizm i od razu robi się ciekawie. 😉
Później przeczytam, a na razie łapka w górę (której tutaj nie ma), czyli podobajka, hej!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie skomentuję całości, bo wyraziłem to oceną. Niemniej napiszę coś nietypowego. O czymś, czego być może nikt nie zauważył. Chodzi mi o adres - lokal 69. Uwielbiam podprogowość 😉
Stolica Warmii i Mazur pozdrawia ( to była złośliwość wobec tłumu dwóch osób, które negują jej istnienie 😀 Zrozumie, kto chce i czyta zakamarki portalu).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@SENSEIH - miło, że ktoś zauważa takie drobiazgi w tle. Czyli jednak starania nie do końca idą na marne 😄
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
69: trzeba było przenieść akcję do gminy Petting 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-3
@Agnessa Novvak Faceci... podobno nie zauważają/nie odróżniają odcieni kolorów. Podobno. Mało tego - podobno niuansów i drobiazgów też nie zauważają.
Fakt, część naszej samczej populacji tak ma. Ino część, Bogu dzięki.
Nawet chyba wiem, skąd się to bierze: facet to gatunek lubiący definicje i instrukcje obsługi lodówki, pralki oraz samochodu. Problem zaczyna się, gdy taki facet próbuje wystartować w rajdzie Monte Carlo, a tu zonk - przecież w instrukcji trabanta (oraz w przepisach o ruchu drogowym) zakazują używania hamulca ręcznego w czasie jazdy, ścinania zakrętów i zapieprzania całą szerokością drogi 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@SENSEIH - nie w tym rzecz, że facet, kobita czy inno tęczowo jednorożco 😄 a bardziej fakt samego zauważenia. Kiedyś w moich tekstach było sporo więcej takich mrugnięć do czytelników, ale jakoś nikogo to nie obchodziło. A tutaj proszę, nagle taki drobiazg się wybił!😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@AgnessaNovvak Też sobię w tekstach lubię mrugnąć, to i sam zauważam 😉 Aczkolwiek z mruganiem jest tak, że jedyne powodujące jakąkolwiek sensowną reakcję, to mruganie kierunkowskazem na szosie. A i to nie zawsze 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
@Agnessa mały test (nie dla ciebie, bo to dla ciebie zbyt łatwe):
"Żona mecenasa zamilkła. Wysączyła zawartość zielonego, aluminiowego cylindra i odwróciła się na brzuch. W jej głowie kotłowały się nieprzyzwoite myśli.
- Daj jeszcze jedno - powiedziała. - O nic nie będę pytać, ale długo tu będziesz?
- Za twoim parawanem czy w okolicy? - parsknął śmiechem.
- W okolicy.
- Też nie zamierzam o nic pytać, ale... dlaczego pytasz?
- Bo jestem kobietą.
- Tego nie da się nie zauważyć - zerknął na pośladki leżącej. - Będę jeszcze tydzień - dodał, rozchylając torbę, w której oprócz piwa zauważył kilka tubek kremów do opalania".

Pytanie testowe dotyczy słowa "rozchylić". Na pierwszy rzut oka chodzi o torbę. A w podprogowości?
P.S. "Zielony cylinder " to puszka piwa marki Heineken, co nadmieniam dla tych, którzy będa się doszukiwali pontonów Greenpeace 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Może chodzi o inny rodzaj torby? 🤔😆
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Agnessa Może 😉 W ogóle jestem ciekaw, czy czytelnicy czytają tylko jawny tekst, czy moja ulubiona podprogowość ma jakikolwiek sens i czy nie pozostaje sztuką dla sztuki... Chyba założę sektę dla wybranych 😀 Jakby co, zapraszam 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.