RealDoll. Epizod (IV)
13 lutego 2024
RealDoll
Szacowany czas lektury: 16 min
Oto jedna z historyjek, które składają się na cykl RealDoll. Acz fabułą się zazębiają, każda może być traktowana jako oddzielna całość. Kolejność publikacji i oznaczenia w tytułach niekoniecznie odpowiadają chronologii wydarzeń.
– Nadia, generał wzywa.
Stoi w drzwiach i się gapi. Wstaję, obciągam kurtkę mundurową, potem spódnicę i wychodzę zza biurka, żeby mógł zobaczyć moje nogi. Przecież wiem, że o to im wszystkim chodzi. Dlatego moja spódnica jest ciut krótsza niż regulamin pozwala; ale ich wzrok tego nie rejestruje. Podobnie buty. Wyglądają jak regulaminowe, ale zapłaciłam 130$, żeby szewc zrobił takie same, tyle że na obcasie nieco węższym i wyższym o 2 cm. Wiem, że ich oczy tego nie dostrzegają, ale chuje już tak.
– Już idę, Pietka.
Dobry chłopak z tego Pietii. Tylko rok młodszy ode mnie, tyra ciężko, prawie jak ja, i ledwo porucznik. Starszy, trzygwiadkowy. Przechodzę obok niego, ocierając się. Po to przecież stoi w drzwiach, a nie po to, by je zamknąć za towarzyszką podpułkownik. Oczywiście, że mu sterczy!
– Melduje się Nadieżda Klimienko. Towarzysz generał wzywał?
– Tak. Alik, pilnuj, żeby nam nikt nie przeszkadzał!
– Tak jest, towarzyszu generale!
– …A ty zamykaj drzwi.
Oczywiście. Jak zawsze zamykam pierwsze, wzmocnione, na dwie zasuwy i potem dźwiękoszczelne. Rutyna.
– Pokaż cycki. Teraz tylko na prigladku, bo nie mam czasu.
– Tak jest. – „Towarzysza generała” opuszczam. Wszyscy jesteśmy tu bardzo zżyci. Szczególnie tête-à-tête po takiej komendzie w zamkniętym biurze.
Cycki to cycki. W wojsku najważniejsze jest wykonywanie rozkazów. Starannie, szybko i z entuzjazmem. Jednak na temat „szybko” mam własne, nieregulaminowe zdanie; kurtkę i koszulkę zdejmuję minutę. Stanika nie muszę. Nie noszę. Też nieregulaminowo. Takim odstępstwom od regulaminu zawdzięczam ekstra stopień awansu. Drugi walorom. W GRU mam najładniejsze cycki. Figurę też. W sporcie ustępuję kilku mężczyznom, ale nie w specjalnościach kobiecych, że tak powiem. Tych najściślej kobiecych: mostek, nogi za głową, szpagat, równoważnia w szpilkach, siła ciągu itd. Trzeci – zdolnościom i pracowitości.
– Za dwa miesiące w San Francisco ma się odbyć konferencja na temat biotechnologii mózgu. Poczytasz o niej w sieci. Delegowano na nią Wasilija Wasiliewicza Tołkunowa, to taki profesorek na Łomonosowie. Ma mu towarzyszyć Jekaterina Dmitrijewna Isakowa, to jego asystentka i kochanka. Oni się nie liczą. Twoje zadanie jest następujące: ściągniesz AS016 z Petersburga do Moskwy. Ma być po prostu pod ręką jako zatrudniona w Wydziale Biologii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego im. M.W. Łomonosowa. Dziekan Wydziału Biologii został poinstruowany, żeby przyjąć ją na staż doktorancki. W ostatniej chwili podstawimy ją w miejsce Isakowej. Niech nie rzuca się w oczy; szczególnie Tołkunowa niech omija szerokim łukiem. Żadnych szpilek, dekoltów itp. Najlepiej kitel i sweter z golfem. Jak się da, cycki też niech jakoś przypłaszczy. Wydziałem zajmuje się ktoś inny. Ty prowadzisz AS016. Pytania?
W tej pracy nie zadaje się pytań. Tego nauczyłam się w pierwszym miesiącu służby, a gołe cycki nie mają tu nic do rzeczy
– Nie! Wszystko jasne!
– No! Tu masz rozkazy. Ubieraj się.
– Tak jest. – Nie salutuję. Do pustej głowy (też coś; dwa fakultety, trzy języki perfekt i dwa komunikatywnie, i „pusta głowa”?!) się nie salutuje. Tego nauczono mnie, jak miałam pięć lat. Wyprężam się za to regulaminowo (znaczy głównie cycki), ubieram się (też regulaminowo) w piętnaście sekund i wychodzę z kopertą pod kurtką. Lepiej, by nikt nie wiedział, że niosę rozkaz pisemny. Na każdym etapie działania jesteśmy świadomi infiltracji przez CIA. Wprawdzie ich agentem raczej będzie wysoki oficer niż taki Alik czy Pietka, ale strzeżonego FSB strzeże.
Grupę Agentek Seksualnych klasy „0” stworzono przy moim dużym współudziale. Wszystkie jesteśmy w istocie siostrami. Co najmniej przyrodnimi, o czym wiedzą obecnie cztery osoby w państwie. Pierwsza, to W.K.J., wybitny biolog, który w latach 2010. zajął się biotechnologią populacyjną. Selekcjonował mężczyzn pod kątem genetycznym i ich spermą zapładniał in vitro jajeczka pozyskane od precyzyjnie wytypowanych dawczyń. Zarodki implantował surogatkom. Urodzone potomstwo przejmował specjalny dom dziecka; zajęła się tym druga z osób, która przez dwadzieścia lat kierowała placówką. Obie są w zaawansowanym wieku i od dawna na emeryturze. Trzecia to mój dowódca, a czwarta – to ja.
Z połączenia plemników naszego ojca z gametami równie starannie dobranych kobiet rodziłyśmy się my, wszystkie bardzo piękne i bardzo zdolne. Wszystkie byłyśmy od najmłodszych lat uczone różnych rzeczy, ale wśród nich zawsze były języki obce i seks. Byłyśmy szkolone przez chińskie kurtyzany, których kilka Xi Jinping na prośbę FSB wypuścił z Laogai. Dzięki nim każda z nas umie owinąć sobie dowolnego mężczyznę dookoła palca. Przy okazji poznałyśmy chiński. Między innymi. Jesteśmy poliglotkami. Są wśród nas kandydatki nauk, i taką właśnie jest AS016: biolog-genetyk, lat 26, 171 cm, 63 kg, 98/56/93. Języki: amerykański w dialekcie bostońskim i francuski perfekt, niemiecki i chiński komunikatywnie. Obecne zatrudnienie: Wojskowa Akademia Medyczna im. S.M. Kirowa w Sankt Petersburgu, Wydział Chorób Mózgu; adiunkt. Jako dziewczynka nosiła imię Wiera. W paszporcie petersburskim: Jekaterina Borisowna Palcewa. To imię zgadza się z imieniem asystentki Tołkunowa. Przypadek, czy świadomy wybór?
Profesor Wasilij W. Tołkunow był przygnębiony. W sobotę miał z Katią lecieć do San Francisco. Wszystko było przygotowane; hotel i bilety… Miało być miłe tygodniowe tête-à-tête w USA… a tu taki pech! Katia nagle zachorowała, i to na co! Na tularemię! W poniedziałek nie przyszła do pracy, we wtorek zadzwoniła roztrzęsiona, że ma rozpoznanie i leży w Klinice Chorób Zakaźnych w separatce. Rokowania pozytywne. Dobrze znał ten żargon – trochę lepiej niż „poważne”, ale gorzej niż „dobre”. I pomyśleć, że właśnie teraz!
Wprawdzie dziekan zaraz pośpieszył z pocieszeniem, że nie zostawi go bez asysty, i zapowiedział, że wystawi delegację dla Palcewej, ale nic nie zrekompensuje planów, jakie wiązał z Katią. No i pytanie, czy Uniwersytet zdąży załatwić wszystkie dokumenty dla tej Palcewej. Bo to i paszport z wizą, i zezwolenie Urzędu Migracyjnego, i bilet lotniczy, i hotel, i poświadczenia zdrowia i szczepień… W trzy dni? Bzdura! Na pewno nie zdążą…
A jednak. Gdy w piątek odbierał w sekretariacie Wydziału delegację i przysługującą nań amerykańską walutę, zaświadczenia medyczne, służbowy paszport z wbitą wizą i bilet lotniczy, Swieta powiedziała, że wygląda na to, że Jekaterina Borisowna zdąży, bo do załatwienia został jej tylko bilet. W każdym razie ma jej jutro wypatrywać na lotnisku, bo ona teraz stoi w kolejce w biurze Lufthansy.
Był tak zaskoczony, że dopiero wieczorem przy dopinaniu walizki przypomniał sobie, że nie zna numeru telefonu swojej nowej asystentki, a wątpił, czy rozpozna Palcewą wśród tysięcy podróżnych, bo dotąd jakoś nie zwracał na nią uwagi.
Mojego profesorka przyuważyłam, jak nadaje bagaż – dużą, szarą walizę. Gdzieś był jego prowadzący, ale nawet nie próbowałam się domyślać, kto to, bo z pewnością maskował się odpowiednio, a nie był mi teraz potrzebny. A że być musiał w pobliżu, to oczywiste, bo gdybym skrewiła i mojego towarzysza podróży nie zidentyfikowała na czas, by doń dołączyć, ktoś musiałby mi przesłać wskazówkę, gdzie go znajdę. No ale taką niedojdą przecież nie jestem!
– Dzień dobry, Wasiliju Wasiliewiczu.
– Co?… Ach tak… Dzień dobry. To wy jesteście moją asystentką? Jekaterina…
– Tak, oczywiście. Jekaterina Borisowna Palcewa. Proszę mi mówić Katia – powiedziałam półgłosem. – Zachowajmy status quo. Wiem, że z asystentką jesteście, profesorze, po imieniu.
– No tak… Nie tylko… – wypsnęło mu się. – To znaczy… – Umilkł.
– Ależ oczywiście, Wasia. To się nie zmieni. Zastąpię ją pod każdym względem.
Na policzku pojawił mu się rumieniec. Zlustrował mnie uważnie i w efekcie jego oczy się roziskrzyły. Konfrontuje mój wygląd z tamtą – pomyślałam. Wynik porównania był oczywisty. Dziś nie kryłam figury pod uczelnianym fartuchem i golfem. Nie chowałam włosów pod laboratoryjnym czepkiem, nie opuszczałam skromnie oczu. Byłam w czerwonym płaszczyku do figury (a mam ją, oj mam!), szpilkach pod kolor i ostentacyjnie eksponowałam burzę blond włosów wokół dyskretnie podmalowanej buzi. Dyskretnie, bo moja twarz nie wymaga korekt, a co najwyżej podkreślenia doskonałości.
Mój towarzysz prezentował się jako wysoki i całkiem przystojny. Już zdjęcia w rozkazie ukazywały dobrze utrzymanego czterdziestopięciolatka, ale mogły być nieaktualne. Nie były. Nie będzie mi z nim źle. Po dwóch miesiącach kamuflażu w Moskwie i związanej z nim abstynencji seksualnej każdy kutas będzie świetną rozrywką. Zresztą to tylko kilka dni. Spojrzałam nań ponownie. Szkoda, że tylko. Rosendale zapowiada się mniej atrakcyjnie.
– Do wylotu mamy jeszcze…
– Dokładnie 64 minuty – wpadłam mu w słowo. – Za 19 powinni nas wywołać do bramki. Bagaże już oboje nadaliśmy, więc nie będzie problemu.
– Czy równie kompetentna jesteś w dziedzinie biologii człowieka? – odpowiedział z podziwem.
Ha! On jeszcze nie wie, co należy we mnie podziwiać!
– Nie tylko, Waśka. Znam dobrze twój referat. – Studiowałam go wystarczająco wnikliwie, by móc go wygłosić zamiast niego. Z pamięci. – I wszystkie dane też. Nie tylko te z referatu… – zawiesiłam głos uwodzicielsko, zerknąwszy ostentacyjnie na jego rozporek. Materiał spodni się poruszył. Dane FSB mówiły, że Tołkunow jest dumny ze swojego wańki-wstańki. Podano wymiary we wzwodzie (ciekawe, skąd je mają!?): długość 17 cm, średni obwód 11 cm. Pytanie, dlaczego jest z niego dumny? Korciło mnie, żeby to sprawdzić, ale odłożyłam rzecz na potem. Próba poskromienia mojej ciekawości tu, w sali odlotów terminalu D lotniska Szeremietiewo, spowodowałaby fiasko całej akcji. Uśmiechnęłam się na myśl o zamieszaniu, które wzbudziłabym, gdybym się rzuciła na profesorka w usiłowaniu wyciągnięcia na wierzch zawartości jego spodni.
– Nie powiesz mi, że go zrozumiałaś? – zdziwił się.
– Oczywiście, kotku! Możesz być pewien, że nie ustępuję wiedzą naukową tamtej Katii. – Że znam amerykański lepiej od nich obojga i że mam doktorat z medycyny na podstawie pracy na temat biorezonansu w ocenie sprawności mózgu, gdy tamta dopiero uzgodniła temat pracy kandydackiej, powiem mu w odpowiednim czasie. Na razie nie będę go peszyć; niech ma mnie za głupszą.
Pewnie nie uwierzył, ale przestał drążyć temat mojej wiedzy. To dobrze, bo zadanie chcę traktować jako urlop. Pierwszy w życiu i od razu w USA. Zanosi się na długi. Zobaczę Kalifornię, przejadę się po moście Golden Gate… Co dalej, zależy od okoliczności. Aparycja profesora Tołkunowa też nie budzi odrazy. No i ten przedmiot jego dumy – na pewno będzie się starał! Zapowiada się wspaniale!…
Lecieliśmy z międzylądowaniem w Berlinie i przesiadkami w Londynie i Nowym Jorku, więc na miejscu byliśmy po męczących trzydziestu dwóch godzinach. Widok z okien boeinga na most i zatokę Golden Gate stanowił przedsmak spełnienia moich marzeń. Byłam zmęczona dwiema nieprzespanymi nocami, a że ojczyzna nie przydzieliła swej sławie naukowej zbyt wielu dolarów, więc doceniłam, że Wania wydał kilkadziesiąt z nich na taksówkę do hotelu. Podziękowanie za ten gest odłożyłam na później, gdy odeśpię zaległości.
Obudziłam się, gdy w środku nocy władował mi się do łóżka. Nasze pokoje były połączone, więc wystarczyło tylko przejść. Cóż za zapobiegliwość rezerwujących! Pytanie, czyja dokładnie? Jego, tamtej Katii, Swiety z sekretariatu Wydziału Biologii czy moich szefów?
Nieważne.
– Przerwa na seks – powiedział, gdy zamruczałam na pół rozbudzona. Nadal cierpiałam z braku snu, ale okazało się, że libido przeważyło nad zmęczeniem. Byłam gotowa wypróbować przyczynę jego dumy. Obróciłam się przodem i wyczułam, że jest w spodniach od piżamy.
– Będziemy to robić po omacku? – spytałam. Było ciemno, bo ciężkie story odgradzały nas od świateł miasta.
– A jak wolisz?
– Chcę cię zobaczyć. – Była to prawda, lecz z drugiej strony to przecież mężczyźni są wzrokowcami, a ja mam zadanie. Zaczął się gramolić, ale uprzedziłam go. Przeturlałam się górą i powiedziałam:
– Zostań. Ja włączę lampę, a ty zdejmuj piżamę. – W szafie dotykiem odszukałam płaszcz i włożyłam go. Stopy wsunęłam w szpilki. – Już?
– Już – odparł.
W bocznym świetle słabej ledówki kinkietu osłoniętej żółtym kloszem zaprezentowałam mu się w podróżnym prochowcu i szpilkach. Trzy czerwone elementy, z którymi kontrastowała moja jasna, kaukaska skóra. Stałam w lekkim rozkroku obrócona ćwierćprofilem, wargi rozchylone jakby do pocałunku. To efekt nie nauk żółtych mistrzyń, a francuskich filmów, które oglądałyśmy jako dziesięcio- – czternastolatki ucząc się francuskiego. Języka, ale pocałunku też. Równocześnie testowałyśmy umiejętności i efekty na kadrze naszego domu dziecka. W tym wieku nauka idzie szybko i łatwo, a byłyśmy podobno bardzo uzdolnione.
Usiadł. Spodnie od piżamy rzucił obok łóżka. Tworzenie nastroju nie było jego mocną stroną.
Powoli rozchylając poły płaszcza, obserwowałam, co ma do zaoferowania. Na razie prezentował się średnio, ale gdy kilkukrotnie zafalowałam czerwoną materią, było już lepiej. Gdy zaczęłam zsuwać ją z ramion i wypchnęłam biust bardziej, było całkiem OK.
Manipulując okryciem jak torreador muletą, migałam widokiem na miejsce, gdzie nogi przechodzą w łono. Czekałam, czy siedzący na łóżku byk ruszy do szarży.
Gdy płachta ze mnie opadła, czerwonym półkolem otoczywszy szpilki, poderwał się, a ja stanęłam na wprost niego. Doskoczył, rękami złapał za pośladki, rozsunął mi nogi i wziął mnie na róg. Trafił od razu, co mnie mile zaskoczyło, i pocałunkiem przywarł do moich ust. Okazał się silniejszy, niż myślałam; ręce obsunął niżej i ugiął mi nogi w kolanach, skutkiem czego wbił się we mnie głębiej. Nie przewróciłam się, bo już obejmowałam jego szyję. Czując podparcie pod udami, zdałam się na nie i oplotłam go nogami z tyłu. Jego penis wydawał się większy niż w dossier FSB, wypełniał mnie dogłębnie. Wasia zakręcił się, spowodował jakoś, że poczułam ruchy w pochwie, i gdy stwierdziłam, że ma prawo być dumny ze swojego członka nie tyle przez wielkość, ile dzięki sztuce posługiwania się nim, rzucił się ze mną na łóżko.
Stelaż wytrzymał bez jęku, materac też zdał egzamin, dzięki czemu mimo impetu 150 kg naszych połączonych ciał nie dobiłam do twardego podłoża. Za to on wbił się we mnie po mosznę, a jądra wyraźnie uderzyły mnie w okolice odbytu.
Jęknęłam. Raz – bo wydusił ze mnie pół powietrza. Dwa – bo mi się podobało. Lubię ogierów. Lubię czuć mężczyznę całą dupą. Może być dwóch naraz, ale jak jeden, to chociaż wszędzie, a z nim tak było.
Porzucił całowanie, by skupić się na penetracji. Zapiętkami i boczną powierzchnią szpilek nadałam jej tempo. Nie moje; tu przydała się nauka chińskich kurtyzan. Jego. Skąd je znałam? Czy to sprawa praktyki? Chińskiej teorii? Zdolności? Rzecz wrodzona? Nie odpowiem; znałam i już. Wszystkie, cała nasza grupa z domu dziecka, wyczuwamy je intuicyjnie. To wyczucie jest naszą tajną bronią; to dzięki niemu każdy samiec, jebiąc jedną z nas, nie ma wątpliwości, że ten seks jest niepowtarzalny i że z żadną inną takiego nie zazna. I ma rację, bo po przejęciu Tajwanu przez ChRL nie ma tam już kurtyzan dawnej klasy. AS0 są jedynymi, które znają ich sztukę.
Oczywiście tempo jest najważniejsze, ale rolę grają i inne elementy. Silne i niestrudzone mięśnie pochwy, odbytu czy gardła są bardzo ważne. Lubrykacja. Odpowiednie światło ukazujące sztywne cycki z naprężonymi brodawkami i pomarszczonymi otoczkami. Włosy. Kolory. Gładka skóra. Wyraziste wargi. Twarz. Błyszczące oczy z rozszerzonymi podnieceniem źrenicami. Wreszcie odpowiedni dotyk rąk.
Sterowałam bodźcami, by nie spuścił się zbyt szybko. Lin Qizao nie była z nas zadowolona; uważała, że immisja w fazie maksymalnego wzwodu tuż przed wytryskiem powinna trwać co najmniej godzinę, ale żaden znany nam, ówczesnym nieletnim podlotkom, mężczyzna z domu dziecka nie chciał tyle czekać. Wytrzymywali najwyżej dwie minuty, a my robiłyśmy sobie zawody, która wykończy swojego szybciej.
„Prostacy”, jak kurtyzana z pogardą wyrażała się o białych mężczyznach.
Do dziś nie udało mi się nawet zbliżyć do godziny. Z nikim.
Osiągnęłam, że Waśka strzyknął spermą jakieś trzy minuty po skoku na łóżko. Nie najgorzej.
Dzięki temu w zasadzie zdążyłam. Wprawdzie mój orgazm zaczął się, gdy facet już kończył, ale to wydłużyło jego błogostan. Po raz kolejny podziękowałam w myślach Lin, która poświęciła wiele miesięcy, by nas nauczyć dochodzić na żądanie. Dla ego mężczyzny jest bardzo ważne, by kobieta miała orgazm, a jego brak większość odbiera jako obelgę. Podobnie jak mizianie się po łechtaczce w trakcie stosunku, pokazywane w większości filmów porno.
Wykończyłam Tołkunowa. Zachrapał, gdy tylko ułożył się wzdłuż mojego łóżka. Miałam ochotę obudzić go słowami: „przerwa na seks”, ale spodziewałam się, że tej nocy już nic z niego nie będzie. Chcąc nie chcąc, wzięłam smartfona i przeniosłam się do jego pokoju. Sen był mi tak samo potrzebny, jak kopulacja.
Rano jako kompetentna (dzięki informacjom, które centrala umieściła w pamięci mojego Xiaomi) asystentka pokierowałam logistyką dotarcia na konferencję. We foyer nie opuszczałam Wasi, wypatrując równocześnie mojego celu, którym był prof. David Rosendale. Miał wygłosić referat o postępach jego metody skanowania mózgu. Nasze władze tak się tą tematyką interesowały, że postanowiły wepchnąć do jego zespołu swojego człowieka. Ponieważ nie dysponowały w USA ani w Kanadzie żadnym naukowcem z branży biocybernetyki, stanęło na mnie. Mam – zgodnie z rozkazem – „wszystkimi możliwymi metodami okazać się dla prof. D. Rosendale’a niezbędna w dowolnej dziedzinie, wejść w skład jego zespołu i monitorować prace”. Przynależność do AS0 dawała jasno do zrozumienia, jakie metody i dziedziny centrala ma na myśli.
Figurant tego dnia nie pojawił się na konferencji. Trudno, poznam go jutro; harmonogram przewidywał jego wystąpienie na 11:00 jako ostatnie przed przerwą na lunch.
Już przed wejściem na salę, w której za chwilę zasiądzie krajowa czołówka biologów mózgu wraz z kilkunastoma przybyszami z Europy, Kanady i Australii, zwróciłem na nią uwagę. Przechadzała się po korytarzu cudownie tanecznym krokiem, ściągając na siebie spojrzenia tych obecnych, którzy akurat nie byli zajęci kuluarowymi rozmowami z równymi im zgredami. Na tle nielicznych siwych kobiet i zdziecinniałych starców, którym liczba przeżytych lat myliła się z liczbą publikacji w Journal of Biological Engineering, wyglądała jak promień światła. Jako jedyna miała szpilki. Jako jedyna miała odkryty dekolt. W ogóle była jedyna. Wydawało mi się, że gdy musnęła mnie spojrzeniem, dostrzegłem w jej oczach błysk zainteresowania, ale nie… Ktoś w granatowym garniturze, kto widocznie był z nią, całkowicie zawłaszczył jej uwagę.
Minęli mnie, rozmawiając w jakimś śpiewnym języku, zapewne wschodnioeuropejskim. Podszedłem do biurka recepcji, by odszukać ją na liście uczestników, ale nie było tam nieznanej mi kobiety. Jednak ledwo się odwróciłem, podszedł do mnie jej towarzysz. Ku mojej radości stała tuż za nim.
– Dzień dobry, Mr. Professor. Mam przyjemność z profesorem Davidem Rosendalem, czyż nie? – Skanował wzrokiem moją konferencyjną zawieszkę. – Przyznaję, że jestem bardzo ciekaw pańskiego wystąpienia. Ale cóż ja!… Miss Palcewa nie może się go doczekać! Przedstawiam panu: Miss Jekaterina Palcewa, moja asystentka. Ma doktorat z badań nad mózgiem – wygłosił przedstawienie, przy którym kobieta wyszła zza niego. Z bliska i en face wyglądała jeszcze lepiej.
– Miło mi pana poznać, profesorze Rosendale. Wysłucham pańskiego odczytu dzięki transmisji. Nie mam zaproszenia, ale zapewniam, panie profesorze, że nic mi z niego nie umknie. Szkoda jednak, że ominie mnie okazja do zadania pytań. – Zrobiła rozkosznie smutną minkę; aż chciało mi się ją przytulić, by pocieszyć.
– Znakomicie zna pani angielski – wypowiedziałem pierwsze słowa, które mi przyszły do głowy. Po czym nadrobiłem wpadkę: – Miło mi panią poznać. – Pięć sekund rutyny pozwoliło mi otrzeźwieć, dzięki czemu wpadłem na świetny pomysł. – Mam propozycję. Miejsca wygłaszających referaty są w pierwszym rzędzie, jednak moje będzie wtedy z oczywistych względów puste. Z przyjemnością oddam je pani.
– Naprawdę!?
Jej radość była tak widoczna, że poczułem się nadmiernie nagrodzony. Już, a co będzie potem, gdy przez godzinę będę miał przed sobą jej nogi, dekolt, piękną twarz… No, całą ją. Krew napłynęła mi do członka. Poczułem energię samca.
– A gdyby zabrakło czasu na pani pytania, to w przerwie na lunch zapraszam na kawę. – Powiedziałem: „na kawę”, choć myślałem: „na kolację ze śniadaniem”. – A pan, profesorze… yyy… ?
– Tołkunow – wpadł mi w słowo. – Uśmiechnął się, wskazawszy organizacyjną plakietkę. – Dziękuję za zaproszenie, ale jestem już umówiony. Nie dotyczy to jednak Miss Palcewej, którą panu profesorowi wypożyczę, wiedząc, jak bardzo pańskie osiągnięcia jej imponują.
Już podczas lunchu zdałem sobie sprawę, że trafiłem na brylant. Naukowy, ma się rozumieć. Postanowiłem ściągnąć ją do mojego zespołu w Wydziale Inżynierii Biomedycznej UT SMC. Ma klasę, więc przez te kilka dni w San Francisco na kolację ze śniadaniem zapewne nie mogę liczyć. Ale dopnę swego! Muszę!