Nie - Boska opowieść (IV)

24 lutego 2017

Opowiadanie z serii:
Nie - Boska opowieść

Szacowany czas lektury: 55 min

Pierwszy bunt Aniołów.

Lucyfer zwany Niosącym Światło, Anioł z chóru Cherubów, będąc przekonanym o własnej doskonałości, zapragnął przewyższyć dzieło Boże. Odwrócił się od stwórcy i zaczął namawiać swych braci do nieposłuszeństwa. Tym samym rozpoczął Pierwszy Bunt w Niebie. Trzecia część Aniołów, zwiedzona jego pięknymi słowami i obietnicami przystąpiła do walki.

Tak zaczęła się wyniszczająca wojna, która toczyła się na ziemi, wodzie i w powietrzu. Trwała dziesiątki ziemskich lat, pochłonęła miliony ofiar i obróciła w perzynę większość ówczesnego świata.

Po ciężkich, wieloletnich walkach, siły Lucyfera znalazły się na krawędzi zagłady. Pragnąc odmienić losy wojny, przywódca buntowników zwrócił się o pomoc do Pierwszego Anioła, który opuściwszy niebo, poświęcił się idei stworzenia miejsca doskonalszego od Ziemi i od Nieba - Piekła.

Pierwszy Anioł zobowiązał się do wsparcia gasnącego buntu, a dowodzący Lucyfer zgromadził swoje przetrzebione wojska wokół jego tymczasowej siedziby - wulkanu Toba. Za wycofującymi się buntownikami, kroczyła zwyciężająca armia Aniołów posłusznych Bogu, dowodzona przez Beliala, Michała i Szemchazaja.

Belzebub z pogardą zerknął na Pierwszego Anioła. Ten miast zaradzić, tak jak obiecywał, beznadziejnej sytuacji spiskowców, dwoił się i troił wokół swojej brzemiennej kobiety, Lilith. Władca Much poczuł się oszukany. Wyrzekł się Boga, wsparł swojego duchowego przewodnika - Lucyfera, z szaleńczą furią walczył w setkach bitew, a teraz znalazł się wraz z innymi na krawędzi unicestwienia.

— Lucyferze! Zostałeś oszukany! Ten głupiec nam nie pomoże! — kędzierzawy młodzieniec wskazał na pogrążonego w myślach Pierwszego Anioła.

Niosący Światło stał na progu domostwa. Z położonego na szczytu wulkanu budynku, miał widok na całe pole bitwy. Od tygodnia jego wojska, z wielką odwagą i poświęceniem opierały się przeważającym siłom lojalistów. Zatrzymały natarcie anielskich wojowników z chóru Potęg, prowadzonych przez Kamaela, zwabiły w pułapkę i rozbiły atak potężnego Serafiela.

Teraz w obozie nieprzyjaciół zapanowało wielkie poruszenie. Anioły wbiły się w gromadkę wokół czyjejś postaci, by po chwili zacząć wylewać się w wielkiej masie na zewnątrz. Lucyfer od razu zrozumiał, że to wstęp do kolejnej ofensywy. Rozentuzjazmowane Anioły, ze śpiewem na ustach, zajmowały pośpiesznie miejsce w szyku bojowym, zostawiając wolną przestrzeń na samym środku formacji.

— Czyżby to sam Pan miał poprowadzić swoją trzódkę do ataku? — Niosący Światło głośno wyraził swoje zaniepokojenie.

Dostrzegł za stojącymi w szeregu Aniołami, buchające płomienie ognia, a zaraz potem sylwetkę istoty będącej przyczyną zamieszania. Był to Anioł z chóru Serafinów. Wystąpił on przed szereg lojalistów, odziany we wspaniałą purpurową szatę, z ciała wyrastało mu sześć skrzydeł, a cała postać otoczona była ognistą aurą. Wojownik uniósł miecz i rozpoczął swoją przemowę do podległych wojsk.

— To Szemchazaj — to imię Lucyfer wypowiedział tak głośno, aby usłyszeli go i Belzebub i Pierwszy Anioł. — Sam Szemchazaj pofatygował się, aby wdeptać nas w ziemię. Czyżby to miałby być nasz koniec?

Belzebub uderzył pięścią w stół. Sięgnął po topór, chwycił tarczę. Splunął przed siebie i udał się do wyjścia. Jako wojownik pozbawiony czci i wiary, nie lękał się niczego. Nawet niezwyciężonego Serafina.

— Pokonałem Kamaela, pobiłem Serafiela, dam radę i Szemchazajowi... — rzucił w stronę kompana i ruszył, aby niezwłocznie dołączyć do sił buntowników.

— Powodzenia przyjacielu — rzekł pod nosem Lucyfer, ale Belzebub nie mógł go już usłyszeć. Odwrócił się więc stronę Pierwszego Anioła, który ciągle usługiwał swej małżonce.

— Wody jej odeszły, Lilith rodzi, niedługo przybędzie na świat mój syn!

— Długo nie będzie ci dane nacieszyć się z narodzin potomka — głos Lucyfera w przeciwieństwie do jego towarzysza, nie zdradzał emocji. — Nim słońce skryje się za horyzontem, zostaniemy pokonani, ja, ty, twoja żona i syn, wszyscy poniesiemy karę za nasze występki. Michał każe nas unicestwić... O ile nie zrobi tego wcześniej Szemchazaj.

Krzyki rodzącej Lilith wypełniły pomieszczenie. Pierwszy Anioł ani na chwilę, nie zaprzestawał jej usługiwać. Zaabsorbowany małżonką, odpowiedział towarzyszowi.

— Nie na polu bitwy rozstrzygną się losy naszej sprawy, lecz w tym budynku.

Lucyfer popatrzył na niego jak na szaleńca, milczał zastanawiając się, czy powierzył swój los w ręce kogoś niespełna rozumu. Nie miałem wyboru - powiedział sam do siebie, jakby na usprawiedliwienie.

Odwrócił się z powrotem w kierunku drzwi i rozeznał w sytuacji na zewnątrz. Lojaliści, prowadzeni przez Szemchazaja, w amoku nacierali w górę wulkanu, gdzie stały uformowane wojska buntowników.

Dźwięk zderzających się w oddali wojsk, zagłuszył nawet wrzaski rodzącej Lilith. Walczący sczepili się w wielką masę, tak, że obserwujący bitwę Lucyfer, nie był wstanie zorientować się w sytuacji. W głębi serca poczuł jednak dumę ze swoich podwładnych, którzy z taką pasją opierali się przeważającemu wrogowi. Pomyślał, że gdyby jeszcze raz miał stanąć na czele tak znakomitych świetlistych, uczyniłby to bez wahania.

Zobaczył Belzebuba z furią niszczącego napotykanych nieprzyjaciół. A zaraz potem dostrzegł pogrążonego w ogniu Szemchazaja, który z dziecinną łatwością pokonywał każdego, kto stanął mu na drodze. Wytrącał im broń z ręki, kaleczył, nikogo przy tym nie pozbawiając tchnienia.

Przywódca buntowników wrócił wzrokiem do Belzebuba, przypomniał sobie go jako młodego cherubinka, płatającego niewinne figle w Niebie, a teraz zmienionego w srogiego i okrutnego wojownika. To nie wojna, lecz on sam był przyczyną tej zmiany, pomyślał smutno. Dostrzegł moment, gdy ogarnięty nienawiścią Belzebub, zobaczył kroczącego wśród konających wojowników, Szemchazaja i jak oboje wielcy rywale ruszyli na siebie.

Z głębi domostwa, Lucyfer słyszał krzyki Lilith i ponagleń Pierwszego Anioła. Zwieńczenie porodu było już blisko.

Tymczasem Szemchazaj wytyczał swoim podwładnym drogę do zwycięstwa. Świetlistym spojrzeniem oślepiał przeciwników, a ognistą aurą ranił ich ciała. Najsilniejsi, którzy zdołali oprzeć się jasności jego oczu i przezwyciężyć żar jaki go otaczał, padali od ciosów jego miecza. Dowódca lojalistów wolnym krokiem szedł do przodu. Do spotkania z nim dążył Belzebub, siekący śmiercionośnym toporem na lewo i prawo. Obaj wielcy antagoniści byli coraz bliżej, tak blisko, że otaczający ich żołnierze zaprzestawali walki i wpatrzeni w obu mocarzy, oczekiwali na ich nieuniknione starcie.

Belzebub stanął wreszcie naprzeciw Szemchazaja, a wojownicy obu stron całkiem poniechali walki. Losy bitwy i całej wojny, miał przesądzić wynik pojedynku dwóch najgroźniejszych Aniołów. Harmider bitewny ucichł, stłoczeni żołnierze wstrzymując oddech, wpatrzeni byli w swoich idoli.

W oddali słychać było groźne pomruki, budzącego się wulkanu.

Ciszę na polu bitwy zakończył bojowy krzyk Belzebuba, cherubin sięgnął za plecy po oszczep i szybkim ruchem cisnął go wprost w Szemchazaja. Ten sprawnym ruchem miecza wytrącił pocisk z trajektorii lotu. Na to jednak czekał jego rywal, błyskawicznie złapał za topór i rzucił się ku Serafinowi.

Lucyfer spostrzegł jak na twarzy najpotężniejszego Anioła Boga rysuje się wyraz zdziwienia. Szybkość i sprawność Władcy Much ewidentnie go zaskoczyła. Nadzieja wlała się do serca Niosącego Światło.

Jeszcze nie wszystko było stracone!

Szemchazaj nie próbując nawet wrócić do pozycji obronnej, wyskoczył wprost ku swemu oponentowi. Belzebub znajdujący się tuz przed rywalem, wykonał ruch zasłaniający tarczą, a zaraz potem obaj wielcy przeciwnicy zetknęli się na ułamek sekundy w walce. Grunt wokół zadrżał, tak, że gros obserwujących pojedynek straciło równowagę i upadło na ziemię.

Szemchazaj upadł tuż dalej na kolana, upuścił miecz i schował twarz w dłoniach. Belzebub stał w miejscu. Stał aż tarcza wypadła mu z lewej ręki, topór z prawej, głowa oddzieliła się od szyi, a reszta ciała opadła na ziemię.

Krzyk narodzin dziecka Pierwszego Anioła i Lilith, przeszył powietrze, zagłuszając wrzaski triumfujących u podnóża wulkanu Aniołów wiernych Bogu.

Lucyfer osunął się na ziemię. W myślach przewinęły mu się obrazki małego, hultaja z lokami, Belzebuba i jego wiecznie uśmiechnięta twarz. I obraz srogiego wojownika jakim się stał, i jego głowy odciętej od ciała. Ponownie zadał sobie pytanie, czy te kilkadziesiąt lat buntu, były warte tych wszystkich strat jakie poniósł on i jego Anioły?

— Belzebub zginął — wysapał ni to do Pierwszego Anioła, ni do siebie. — To już koniec.

Oczy Pierwszego Anioła zabłysły.

— To nie koniec przyjacielu — odpowiedział z wyraźnym podekscytowaniem. — To początek.

Podał niemowlę Lilith, która pocałowała je po policzkach. Łzy popłynęły z oczu diablicy. Pierwszy Anioł jednak na to nie zważał, odebrał noworodka i szybkim krokiem przeszedł obok leżącego bezwładnie obok drzwi Lucyfera. Opuścił dom i dzieckiem na rękach, żwawo udał się na skraj pobliskiego krateru.

W dole wrzała masa lawy, ziemia wokół zaczęła się trząść. Wulkan był blisko eksplozji.

Pierwszy Anioł uniósł noworodka ku niebu, jakby próbował ukazać go samemu Bogu.

— Dorównałem tobie czynami, a teraz je przewyższę! — krzyknął. —Stworzyłem nowe życie! Patrz, patrz na coś, czego Ty nigdy nie dokonasz! Dziś wygrałeś, ale jutro twoja będzie zguba!

Lucyfer słysząc krzyki towarzysza, pomyślał, że ten faktycznie oszalał. Podniósł się i wyszedł z domostwa.

Zobaczył Pierwszego Anioła, z płaczącym dzieckiem na rękach. Zobaczył jak odchyla ręce do tyłu, by po chwili cisnąć własnym synem do wnętrza przepełnionego wrzącą lawą krateru.

W uszach pobrzmiewały mu słowa towarzysza...

Stworzyłem nowe życie!

Dziś wygrałeś, lecz jutro twoja będzie zguba!

Wulkan Toba eksplodował z wielką mocą pochłaniając swym żarem każdego, kto znajdował się w pobliżu. A potem wyrzucił tak wielką ilość dymu i popiołu, że powstała tym sposobem chmura skryła słońce na wiele dni, pogrążając świat w mroku.


Pałac Trzeciej Świątyni, siedziba Szatana Belzebuba

— Wiedziałem, że jesteś okrutnikiem i rozpustnikiem, ale nie sądziłem, że jesteś także zwykłym głupcem. Lekceważyłeś Lilith, igrałeś sobie z Szemchazajem, a teraz twoi wrogowie łączą siły... — Archanioł Michał ze wściekłości stroszył piórka na skrzydłach. — Jeżeli oni zwyciężą, wszystko to, nad czym tak wytrwale pracowaliśmy, będzie zniweczone! Pokój Nieba z Piekłem zostanie zerwany i rozpocznie się wojna! To twoja nieudolność Szatanie doprowadziła nas na skraj zguby. Tylko i wyłącznie twoja nieudolność!

Belzebub stał obok tronu, z jedną nogą postawioną na jego oparciu. Był bardziej czerwony niż zazwyczaj, wyglądał niczym rozżarzony do granic wytrzymałości piec. Na głowie miast korony kwitły mu wspaniałe bycze rogi. Nic nie mówił, stał i milczał, słuchając połajanek. Wokół niego kłębili się równie nadgorliwi co zaniepokojeni pochlebcy.

— Mówiłem, że nie można mu ufać — cisnął z wyrzutem czarnobrody Mefistofeles.

— Nie łozważnym było obdałowanie Szemchazaja takimi łaskami Panie! — Cyceron klęczał, gdy mówił. Kąciki ust drgały w niekontrolowanych ruchach. Wiedział, że zguba Szatana, będzie zgubą jego samego. — Mówiłem, zbadajmy piełw pobudki, a potem decydujmy... Nikt mnie jednak nie słuchał... A tełaz Piekło znalazło się na kławędzi Ałmagedonu!

— Pobudka Azy zawsze była znana — stwierdził Lucyfer. — Sterczy mu nad kroczem i właśnie zdecydowała po której stronie się opowiedzieć.

Belzebub milczał, nadal pogrążając się w gniewie. A zawsze, gdy ogarniała go złość odczuwał pragnienie ulżenia sobie. A ulżyć sobie mógł w dwójnasób - załatwiając komuś lot do Tartaru lub chędożąc kogoś bez pardonu. Rozejrzał się więc po twarzach pochlebców.

Archanioł Michał stał z rozpostartymi skrzydłami, opierając się jednocześnie o kolumnę. Jego świętoszkowata aura biła Szatana po oczach, nieskazitelnie piękna twarz raziła swą szlachetnością. Obecność tego czcigodnego gościa była nieznośnie irytująca...

Chętnie wyrwałby mu serce z piersi, ale ten jako specjalny wysłannik Boga do Piekła, był nietykalny. Poza tym w nadchodzących wydarzeniach jego pomoc mogła okazać się kluczowa.

O tak, Michała zgładzić byłoby nieroztropnie.

Spojrzał Belzebub na Mefistofelesa. Ten stał po jego lewicy i wpatrywał się nieodgadnionym wzrokiem. Długa czarna broda potęgowała wrażenie posępności tej postaci. Władca zatrząsł się ze wściekłości - czyżby Książę rzucał mu wyzwanie swym wyglądem?

Mefistofeles lubił dymać chłopców, Szatan pomyślał, że z przyjemnością wychędożyłby więc księcia od tyłu, a potem zmiażdżył mu łeb toporem, ale ten przynajmniej potrafił walczyć. W tłumieniu rewolucji mógł być nader przydatny.

Czarnobrodego opłacało się nie doprowadzać do zagłady...

Cyceron! Łajdak klęczy i szlocha niczym ciota. Istnieje dwa tysiące lat ziemskich i jeszcze nie nauczył się nabierać dystansu do spraw pośmiertnych... Co gorsza podczas, gdy zdecydowana większość demonów trafiających do Piekła przybiera wygląd jak za swych najlepszych dni - a więc są młodzi, ten ma twarz i ciało starca. Jakież to żałosne!

Cyceron był nikomu, do niczego nie potrzebny. Zadufany w sobie błazen, nie potrafiący walczyć, a i jego inteligencja była dosyć silnie wyolbrzymiana... Mógłby go Belzebub więc powalić w zasadzie jednym pierdnięciem, ale co komu z takiej straty? Wszyscy go nienawidzili, wszyscy więc by się radowali, gdyby orator został zniszczony. Cycerona zgładzić nie było sensu, Cyceron mógł istnieć dalej...

Lucyfer. Stał z założonymi rękoma i obojętną miną. Z pewnością miał się za najniegodniejszego w Piekle, kiedyś nawet rzucił wyzwanie samemu Bogu! A skoro mógł to uczynić, to co stało mu na przeszkodzie, by w odpowiednim momencie wbić nóż w plecy Belzebuba?

Zajebać Lucyfera. To byłoby najrozsądniejsze. Był za mądry, za ambitny, za potężny... Być może więc dalej rościł sobie w duchu prawo do ognistego tronu?

Lucyfer był jednak także impotentem... A czy może być coś gorszego dla mężczyzny od łóżkowej niemocy?

Tak, karą dla Lucyfera będzie dalszy byt...

— Bóg kazał dopilnować mi, aby tutaj był spokój... Względny spokój... — rzekł Archanioł Michał przerywając złowieszczą ciszę. Śnieżnobiała biel jego skrzydeł i stroju raziła pozostałych po oczach, bijąca dobroć raniła ich dusze, świetlana przyszłość budziła wielką zawiść. — Tak też czynię, od dawien dawna wspierając twoje pożałowania niegodne aspiracje. Ciekaw więc jestem co dalej planujesz uczynić Belzebubie... Czy w tej twojej czarciej główce znajduje się jakiś plan działania? A może już nie masz nic w zanadrzu? Może powinienem poszukać kogoś, kto mógłby cię zastąpić... Kogoś kto rozwiązałby ten kryzys?!

Para uleciała z uszu Szatana. Był rozwścieczony. Rozejrzał się na boki, jakby chciał dostrzec jakichś niewidzialnych doradców. Nikogo jednak tam nie było. Popatrzył na sklepienie pałacu, jakby chciał tam dostrzec jakiś znak. Żadnego znaku tam jednak nie było. Tak jak zawsze musiał polegać tylko i wyłącznie na sobie. A zwłaszcza na swoim sprycie. Od niepamiętnych czasów wydawał demonom rozkazy, a ci nieustannie zadawali sobie trud, aby w jakiś podły sposób im uchybić. A skoro zawsze próbowali je ominąć, to czy w tej kryzysowej sytuacji nie wypadało zmienić nieco taktykę?

Postanowił Szatan zrobić coś, czego dotychczas nigdy nie robił. Coś co wydawało się być czystym szaleństwem. Zwrócić się o pomoc...

— Moi znienawidzeni nieprzyjaciele! Większych zatraceńców próżno szukać w całym Piekle! Jestem pewien, że gdybym posiadał serce, to wielce radowałoby się na wasz pożałowania godny widok. — Po tym intrygującym wstępie przeszedł Szatan do rzeczy. — Wieczność czyniliśmy występek, zadając ból i gwałt. Mordowaliśmy, rabowaliśmy, używaliśmy sobie ile wlezie! Krwi i bogactwa, jadła i napitku, dup i dziur nam nie brakowało! To wszystko mieliśmy, mamy i będziemy mieć! Będziemy mieć, jeśli wspólnymi siłami zajebiemy Szemchazaja i przelecimy te jego suki! Więc się pytam - Jesteście ze mną?! Czy jesteście ze mną?!

Zapanowała konsternacja. Pochlebcy nie wiedzieli co myśleć o słowach Szatana. Czyżby Belzebub liczył na ich... Pomoc? On, okrutny, nielitościwy, nie liczący się z nikim i z niczym, zwraca się o pomoc do nich?

Pierwszy przemówił Archanioł Michał:

— Nigdy nie zadawałem bólu, ani gwałtu. Nie mordowałem, nie rabowałem, nie używałem sobie, cokolwiek by to znaczyło?! Za nic mam bogactwo, jadło i te no... Dziury... Świecę niebiańskim odbiciem naszego Pana. Chcę tylko wypełnić zadanie, które Bóg mi powierzył... Dlaczego miałbym kolejny raz tobie pomagać Wielki Okrutniku? Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że powinienem znaleźć kogoś innego, kogoś kto odpowiednio pełniłby Szatański urząd...

— Zastanów się Michale — Belzebub zaśmiał się gromko. Na gębie kwitł mu parszywy uśmieszek. — To dzięki tobie zyskałem władzę, to dzięki tobie mogłem i mogę wyrządzać wszystkie niegodziwości jakie tylko sobie zapragnę. Wszystko co zrobiłem, wszystkie wynaturzone okrucieństwa jakie popełniłem, są wynikiem twojej przychylności względem mojej władzy. Pomyśl tylko o milionach torturowanych mężczyzn, kobiet, starców i dzieci. O wielkim diablobójstwie, o wyuzdanym ruchaniu wszystkiego co się rusza, o złodziejstwie na niewyobrażalną skalę... Wszystko to zawdzięczam tobie! Mówisz, że masz to za nic? A ja mówię, że jesteś bardziej winny niż każdy, kto się znajduje w tej sali! Doprawdy powiadam Michałku, jesteś większym potworem od nas!

Śmiech Szatana przybierał na sile i wkrótce wypełniał całą przestrzeń sali tronowej.

Dobrze mu powiadał! - pomyślał Mefistofeles.

Może jeszcze nie wszystko jest stracone? - zadumał się Cyceron.

Odzyskał pewność siebie - stwierdził w duchu Lucyfer.

I tylko Archanioł Michał stał w miejscu jak skamieniały. Twarz mu pobladła, pióra na skrzydłach poszarzały. Oparł się o jedną z kolumn, jakby miał zaraz zasłabnąć. Słowa Szatana ugodziły go w najczulsze miejsce. Poczucie własnej czystości.

— To jak Michałku? Jesteś z nami? Pomożesz? — Belzebub nalegał.

Archanioł zaprzeczył ruchem głowy, opadł na kolana. Nie mógł tego więcej słuchać.

— Aniołku, coś blado wyglądasz ... — Szatan triumfował z wrednym uśmiechem na twarzy.

Sługa Boży zakrył uszy dłońmi.

— Pójdź za mną! Oddaj się orgii mordu i szale rozpusty!

Michał pokręcił głową. Nie był wstanie wydusić z siebie słowa. Nie wiedząc co powiedzieć, ani co uczynić, pozostało mu tylko jedno wyjście. Zniknąć.

I zniknął.

A już go prawie miał - pomyślał gorzko Mefistofeles.

I to by było na tyle, jeżeli chodzi o pomoc Niebios - zreflektował się Cyceron.

Michał pierwszy opuścił tonący okręt - bezgłośnie skwitował Lucyfer.

— Ten obszczymurek do niczego nie jest nam potrzebny! — Belzebub nie tracił rezonu. — Razem załatwimy Szemchazaja, razem zabawimy się z tymi lafiryndami! Co wy na to? Jesteście ze mną?

Odpowiedziała cisza.

— Mefistofelesie — ponaglił księcia Szatan.

— Zawsze i wszędzie jestem z tobą Nieopanowany Dominatorze! Niezwłocznie zajmę się sprowadzeniem legionów! Osobiście udam się do ich obozów ponaglić do pośpiesznego wymarszu! Osobiście wszystkiego dopilnuję...

— Cyceronie?

— Połażający Kłólu! Możesz liczyć na moje wspałcie! Natychmiast polecę ku Niebu, by głożąc i błagając zapewnić przychylność Niebieskiego...

— Lucyferze?

— Także cię wspomogę Belzebubie... Osobiście udam się na Ziemię, by pokrzyżować zdradzieckie plany Lilith...

Szatan wnet zrozumiał, że na nikogo liczyć nie może. Każdy z jego żałosnych pochlebców myślał tylko jakby tu ocalić głowę. W ogóle go to nie zdziwiło, zawsze przecież polegał tylko i wyłącznie na sobie.

— Złamane chuje! — ryknął — Idźcie i nieście świadectwo własnej odwagi...

Po tych słowach pochlebcom więcej nie trzeba było... Odwrócili się na pięcie i wyszli z sali zgodnie jak jeden mąż. Nawet się nie obejrzeli za siebie. Belzebub uświadomił sobie, że pierwszy raz widział ich tak zgodnymi...

Władca Much opadł na tron. Ten płonął równie mocno co zwykle. Popatrzył na dużą i pustą salę. Wyglądała tak samo jak zawsze. Mógł wezwać książęta Piekieł, markizów, prałatów, wszystkich po za tymi, którzy właśnie odeszli zdjęci własnym tchórzostwem... Mógł wezwać jakąkolwiek diablicę i dogodzić sobie na wymyślne i obleśne sposoby, jakąkolwiek poza tymi, które zawiązały spisek z Szemchazajem.

Mógł to wszystko zrobić, jednak nie uczynił nic ku temu.

— Skoro nic się nie zmieniło — rzekł na głos — to dlaczego wszystko jest inne?


Wieża Oriona, domostwo Szemchazaja

— Musimy ją zabić, za dużo widziała, za dużo wie! — groziła Isztar.

— Własnoręcznie ją zakatrupię — dodawała Diabla Czerwonooka — tylko daj mi jeden znak Szemchazaju, jeden znak...

— Musi podjąć decyzję, czy jest z nami, czy nie... — mówiła dyplomatycznie Lilith.

Adela stała w kącie osaczona przez babskie wilki. Skrzyżowała ramiona, jakby tym sposobem chciała się ochronić. Wzrok wbiła w podłogę. Wyglądała jakby chciała zniknąć.

Moje serce płakało. Wystarczyło, że ją ujrzałem, a uczucie do niej, wróciło z podwójną mocą. Adela była esencją dobra, wszystkim co najlepsze w Piekle, była skrawkiem Nieba w tych pozbawionych nadziei czeluściach...

Drugi raz zawieść jej nie mogłem.

— Jeżeli chce należeć do przymierza cipek — Diabla nie odpuściła. — To musisz zrobić jej bachora, Szemchazaju! Tak jak zrobiłeś nam wszystkim! Prawda Babiloński Kurwiszonie?

— To byłoby rozsądne — zgodziła się Lilith, ignorując szyderczy ton Czerwonookiej.

— Nie! Na to się stanowczo nie zgadzam! — przerwała im Isztar. — To mój mąż, a jego kutas należy do mnie... To ja decyduję z kim może uprawiać seks, a z kim nie! Ja i tylko ja! Zaakceptowałam tę ślepiatą makolągwę bo nie miałam wyboru, zgodziłam się na ciebie Pierwsza Kobieto, bo zawsze cię ceniłam, ale na tę ciućmę zgodzić się nie mogę!

— Jeszcze raz zdziro nazwiesz mnie mako, mako coś tam... A zamiast kutasa poczujesz w kuciapce ostrze mojego miecza! — zagroziła Diabla.

— Aza! Pozwolisz, aby byle makolągwa tak do mnie... — Isztar nie dokończyła, Czerwonooka wprawnym ruchem sięgnęła po miecz i wydobywając go z pochwy, skoczyła ku mojej żonie. Musiałem zareagować. Wyostrzyłem zmysły, zatrzymałem czas. Diablica na moment zawisła w powietrzu z ostrzem zmierzającym ku szyi Isztar. Ta nie zdążyła nawet wykonać żadnego ruchu i niechybnie straciłaby swą śliczną główkę, gdybym nie wytrącił miecz z ręki wojowniczki.

Czas przyśpieszył. Diabla upadła na podłogę, a ja dopadłem do jej broni. Isztar stała oniemiała w miejscu jak słup soli, z pewnością uświadamiała sobie, że otarła się o Tartar. Wszetecznica tymczasem nie podnosząc się, wbiła we mnie wrogie spojrzenie.

— Dosyć tego! — zagrzmiałem. — Obie będziecie matkami moich dzieci i nie pozwolę, abyście czyniły sobie krzywdę! Kochanie — zwróciłem się do żony — nie proszę cię abyś się zaprzyjaźniła z Diablą, ale każę ci okazywać jej szacunek! A ty — zwróciłem się do Czerwonookiej — nigdy więcej nie podnoś miecza przeciwko bliskiej mnie osobie! Nigdy!

Obie milczały, a ja miałem tego dosyć.

Zwróciłem uwagę ku Adeli. Ciągle stała skulona w kącie. Była przerażona, drżała. Zapragnąłem pobyć z nią sam, z dala od otaczających mnie diablic.

Podszedłem do niej i złapałem za dłonie. Dziewczyna uniosła wzrok i nasze spojrzenia zetknęły się w jednym punkcie.

— Aza... — wyszeptała...

— Ada... — odpowiedziałem, większej zachęty nie potrzebowałem. Wyobraziłem sobie, że jesteśmy sami, w którymś z pokoi we Wieży Oriona i po chwili już tam byliśmy.

Z obrazów licznie rozwieszonych na ścianach komnaty, spoglądali na nas bohaterzy minionych wydarzeń. Anioły i demony pozostające ze sobą w nieustannych konflikcie, toczące wielkie bitwy i zacięte spory. Dowody wielkiej szlachetności i najbardziej niegodnej zdrady. Zobaczyłem dobro i zło w nieustającej wojnie, dobro i zło splecione ze sobą w akcie fizycznej miłości.

Ujrzałem Pierwszego Anioła, zawiedzionego dziełem Boskim i marzącego o tym, by stworzyć coś lepszego, doskonalszego. Piekło. A zaraz potem zobaczyłem miliony dusz skazane na straszne męki w tym miejscu... Widziałem Pierwszą Kobietę, Lilith, której niepokorna dusza nie pozwoliła podporządkować się Bogu i Pierwszemu Mężczyźnie... Zobaczyłem bunt Lucyfera przeciw Panu... Ujrzałem siebie, opuszczającego Boga i Niebo w imię miłości dla ziemskiej kobiety...

Po której stałem stronie?

Czy byłem dobry? Czy jednak byłem zły?

Czy istniała granica między tymi pojęciami? Czy potrafiłem ją poznać?

Upadłem na kolana przed Adelą.

— Przepraszam. Przepraszam za wszystko co tobie zrobiłem i za wszystkie zaniechania, które uczyniłem. Wybacz, ale ja już nie potrafię odróżnić dobra od zła...

Chciałem prosić, błagać Adelę, aby pomogła mi poznać prawdziwe dobro i przekreślić drzemiące we mnie zło. Czy jednak miałem prawo prosić ją o coś tak doniosłego?

Dziewczyna upadła na kolana tuż przede mną. Jej delikatne dłonie spoczęły na mojej twarzy.

— Przepraszam Szemchazaju, przepraszam za swój egoizm, przepraszam za swoją niewiedzę i za swoją kruchość... I za wstyd, którym ukarał mnie Belzebub...

— Za nic nie musisz mnie przepraszać, nie jesteś niczemu winna... — objąłem Adelę za szyję, nasze twarze powędrowały ku sobie, aż wreszcie zderzyły się.

— Aza... Pozwól mi nie mówić nic więcej... — nasze usta zetknęły się w jednym punkcie...

Dalsza rozmowa toczyła się bez słów. Objąłem dziewczynę za plecami, ona ułożyła ręce na mych barkach. Spróbowaliśmy się pocałunkiem, było przyjemnie, więc kosztowaliśmy się dalej. Niespiesznie, łagodnie, subtelnie...

Adela smakowała jak błysk gwiazdy w mgławicy Oriona... Cały wszechświat przebyłem, aby się znaleźć w tym miejscu i w tym czasie...

Czas jest pojęciem względnym, pomyślałem... I zatraciłem się w głębi duszy ukochanej.

Zobaczyłem siebie... W ogrodzie, być może w samym Edenie... Otaczała mnie wielość barw, wszelakich kwiatów, traw, krzewów, drzew. Ogród mienił się całą paletą kolorów od bieli, poprzez wszelkie odcienie zieleni, po samą czerń.

Otaczały mnie rajskie zapachy. Tłoczyły się do nozdrzy i wypełniały mój umysł swoim aromatem...

Czułem bukiet zapachowy wszelakiej otaczającej mnie roślinności, czułem ten jeden, jedyny wyjątkowy zapach, zapach, który należał do...

Słyszałem świergot ptaków, słyszałem szum płynącej wody. Usłyszałem śmiech, należał do kogoś kogo znałem... Usłyszałem chichot innych osób... Brzmiał ciepło, przyjemnie i bardzo znajomo... Czy należał do ... ?

Zapragnąłem sprawdzić i udałem się w kierunku, z którego dochodził... Przeszedłem wąskimi ścieżkami obok rozłożystego drzewa i sadzawki z kolorowymi rybkami... Już byłem blisko, coraz bliżej, odgarnąłem gałęzie krzewów, które zasłaniały widok i zobaczyłem...

Ocknąłem się przed Adelą. Patrzyła się na mnie swoimi przenikającymi duszę błękitnymi oczyma. I już wiedziałem, że widziała, czuła i słyszała to samo co ja.

Zapragnąłem zobaczyć więcej, żar w oczach ukochanej wskazywał, że i ona pragnie tego samego. Położyliśmy się naprzeciwko siebie na wyczarowanym morzu liści imitującym łoże. Nasze usta znów zetknęły się ze sobą. Ciała oplotły się w miłosnym uścisku...

Rozsunąłem ramiączko jej sukni, odsłaniając pierś. W odpowiedzi Adela rozpięła moją koszulę, przybliżyła się do torsu i zaczęła całować. Bawiłem się jej włosami oplatając je sobie wokół dłoni, jednocześnie pozwoliłem, aby wargami nasyciła ciekawość...

Odsunęła twarz ode mnie. Zamknęła oczy. Dotknąłem jej piersi, a ona w odpowiedzi zadrżała. Zsunąłem suknię w dół, odsłaniając cały biust. Uchwyciłem go i zważyłem w dłoni. A potem kciukiem nacisnąłem sutek. Dziewczyna ponownie zadrżała na całym ciele.

Pochyliłem się i wziąłem pierś do ust, najpierw jedną, potem drugą. Całowałem je na zmianę, pieściłem i lizałem, wprowadzając Adelę w stan ekstazy. Napięła mięśnie, odchyliła się do tyłu, wypinając biust jeszcze bardziej ku mnie...

Podniecenie dało się we znaki także mnie, a zaraz potem zaczęło uwierać i ją... Dłonie Adeli powędrowały wzdłuż mojego ciała w dół, dochodząc do spodni. Po chwili uporały się z zapięciem i uwolniły całą zawartość...

Ta prężyła się ku ukochanej... Opuściłem więc rozkoszne piersi i ręką zsunąłem suknię poniżej bioder dziewczyny. Ada ponownie zadrżała. Zerknąłem zachłannie na jej łono, skrywało się za ściśniętymi udami i delikatnym ciemnym meszkiem...

Wróciłem wzrokiem do jej oczu... Nie znalazłem w nim ani grama strachu, lecz tylko zrozumienie i fascynację. A po chwili poczułem już uścisk drobnych palców na penisie. W jej drobnej rączce wyglądał tak władczo, tak groźnie... Lecz Adela już się nie lękała - odchyliła udo, ukazując wspaniałość swej intymności. Moje ciało zapłonęło pożądaniem...

— Aza kochany, muszę coś tobie powiedzieć... — wymruczała swym przyjemnie brzmiącym głosem.

— Tak najdroższa?

— Jestem... Dziewicą... — oznajmiła ku memu zdumieniu. Myślałem, że jako oblubienica Szatana nie raz stawała się ofiarą jego karygodnej żądzy. Jakby czytając mi w myśleniu, pośpieszyła z wyjaśnieniem...

— Belzebub mógł posiąść moje ciało, lecz nigdy nie posiadł mojej duszy...

Ta dziewczyna była bardziej niezwykła niż sądziłem. Wieczna dziewica - coś mi to mówiło, gdzieś to już słyszałem... Jednak nie miałem nastroju do rozgrzebywania starych spraw. Usta Adeli były zbyt kuszące... Jej piersi unoszące się wraz z głębokimi oddechami zbyt wabiące... Jej błyszczące wilgocą łono zbyt urzekająca...

— Jesteś jedynym mężczyzną, któremu oddam się dobrowolnie — wyszeptała i na potwierdzenie tych słów, naprowadziła wzburzony organ ku swym dolnym wargom. Zrobiła nim kółeczko wokół nich, jakby pragnęła zaznajomić ze sobą obie części ciała... I opatuliła czubek penisa swoimi płatkami...

Wróciła wzrokiem do mych oczu. Ten mówił wszystko, wiedziałem co muszę robić...

Tak bardzo chciałem zobaczyć, to co kryło się za gałęziami w ogrodzie, podczas naszego pocałunku... Tak bardzo chciałem połączyć się z nią w miłosnym akcie...

Wiedziałem, że i ona czuje to samo, naparłem więc wsuwając się do ciepłego i wilgotnego wnętrza dziewczyny. Poczułem dziewiczą przeszkodę, Adela przywarła do mnie w oczekiwaniu na nieuniknione... Nacisnąłem lędźwiami mocniej, burząc dzielącą nas barierę. W odpowiedzi usłyszałem jej głośny krzyk i poczułem pazury wbijające się w moje plecy. Zerknąłem na kochankę, ale zobaczyłem tylko wielce wymowny uśmiech. Naparłem więc ponownie i wsunąłem się w głąb jej ciała... Zespolenie naszych ciał dokonało się w pełni, teraz przyszedł czas na zespolenie naszych myśli...

Dysponowałem niemożliwą mocą zatrzymywania czasu, Adela miała rozliczne dary, które jeszcze nie poznałem, a które mogłem dzięki aktowi miłosnemu pojąć.

Zatrzymałem czas, a Adela zrobiła coś co potrafiła tylko ona...

Z powrotem byłem w ogrodzie... Słyszałem głosy, czułem Ten zapach... Odgarnąłem gałęzie krzewów i zobaczyłem Ją.

Adelę, nie była sama. Bawiła się z trójką dzieci, budując zmyślne budowle na piasku. Wokół nich krążyły psioczące szczeniaki. Usiadłem w bezpiecznej odległości, pragnąc pozostać niezauważonym. Obserwowałem ich, a im dłużej to czyniłem, tym bardziej byłem szczęśliwym.

W pewnym momencie ukochana odwróciła się i dostrzegła mnie. Na jej twarzy natychmiast pojawił się szeroki uśmiech. Wstała i ruszyła w moim kierunku.

Wiedziałem, że byliśmy razem. Po chwili nasze usta łączyły się już w pocałunku, a przestrzeń wypełniły krzyki dzieci :

— Tata, tata wrócił...

Utonąłem w objęciach najbliższych mi osób.

Wraz z Adelą, naszymi dziećmi spędziliśmy w owym ogrodzie całą wieczność. Przeżyłem cały ten okres, tak bardzo realnie jak chwilę, w której piszę te słowa. I że wszystkich etapów z którego składało się moje życie Anioła, potem Upadłego, człowieka, diabła, ten etap był najszczęśliwszym. Pozbawionym trosk i bólu, wypełniony radością i serdecznością. A na jego końcu czekała na nas tylko światłość...

Czas ponownie przyśpieszył.

Uda Adeli zaciskały się na mych biodrach, nasze ciała szalały, w tańcu ekstazy. Czułem jej rozkosz tak namacalnie, jakbym doświadczał ją sam i wiem, że ona czuła moją przyjemność tak, jakby doświadczała ją sama. Nasze spełnienie się dokonało.

Opletliśmy się jakbyśmy tworzyli jeden organizm. I przyjmowaliśmy kolejne spazmy orgazmu. A gdy już nasycaliśmy się uniesieniami, zastygliśmy w bezruchu, delektując się bliskością.

— Ada, czy zaznałaś już kiedyś równie silnej przyjemności? — wyszeptałem kochance do ucha.

— Równie silnej? Pierwszy raz w życiu zaznałam jakiejkolwiek cielesnej przyjemności! — oznajmiła, a zaraz potem dodała, przytulając się do mnie — to była baaardzooo silnaaa rozkoszzzz...

Wybuchliśmy śmiechem. I śmieliśmy się przez dłuższy czas wtuleni w siebie, gdy Adela nieśmiało wyszeptała...

— Aza...

— Tak Ada...

— A może byśmy tak jeszcze raz...

Jej ciało było zbyt gorące, jej włosy zbyt powabne, smukłe nogi zbyt delikatne, abym mógł odmówić tej prośbie. Kochaliśmy się kolejny raz, a potem gdy zmogła nas ekstaza, i gdy zaczerpnęliśmy odpoczynku zrobiliśmy to jeszcze raz ...

Odpoczywaliśmy razem, jedno okrywało drugie swym nagim ciałem. Kontemplowaliśmy intymny moment. Wróciłem myślami do naszego pierwszego zbliżenia, do tego co doświadczyliśmy...

Czy Adela potrafiła przenieść nas w przyszłość? Miała wielki dar kreacji, jej możliwości ograniczała tylko wyobraźnia. A czy jej wyobraźnia miała jakieś ograniczenia?

Wszystko co doznałem i przeżyłem, wydawało się takie prawdziwe... Ada była moją kobietą, a ja jej mężczyzną, mieliśmy dzieci, prowadziliśmy beztroskie życie, żyliśmy zupełnie jak w ... Niebie... Życie to było wiecznością. Wiecznością, która trwała tyle, ile nasz akt miłosny.

— Czy to co widzieliśmy, to co przeżyliśmy — musiałem się spytać — było prawdziwe ?

Leżała z głową na mojej piersi. Wsłuchiwała się w bicie serca.

— Czy nasze zbliżenie było rzeczywiste? Czy rytm twego serca jest prawdziwy?

Ciało każdego diabła w Piekle było iluzją, stworzoną przez wieczną i niezmienną duszę. Wszystko co istniało w Piekle było także mirażem materialnego bytu. Czy to było równoznaczne z tym, że nasze zbliżenie, nasze serca były również tylko urojeniem?

— Ada, ja już nie potrafię rozróżnić rzeczywistości od ułudy...

Dziewczyna uniosła się na rękach tuż nade mną. Miała zamyślony wyraz twarzy i nieodgadniony wzrok.

— Nie martw się Szemchazaju, zrozumiesz wtedy, gdy nadejdzie właściwy ku temu moment...

— Isztar, Lilith i Diabla, czekają na mnie — przerwałem ciszę. — Wyruszymy do Pałacu Trzeciej Świątyni i obalimy Belzebuba. Tylko wtedy będziesz bezpieczna. Tam też znajdziemy sposób, aby przywołać Pierwszego Anioła.

— To on mnie tutaj sprowadził — rzekła Adela. — Chciał abym była z tobą, a i ja pragnęłam tego samego.

— Ma na imię Samael...

Dziewczyna zamilkła, jakby walczyła z własnymi myślami. Pogładziłem ją po plecach, nasycając zmysły przyjemnym dotykiem jedwabistej skóry. A gdy nabrała odwagi, powiedziała :

— A jednak uważam, że postępujemy niewłaściwie. Popierając Samaela występujemy przeciwko Bogu...

Ująłem ją ramionami i przewróciłem na plecy. Przygniotłem swoim ciężarem.

— Występujemy przeciwko Belzebubowi... Czy jest coś gorszego od jego władzy?

— Świat bez Boga!

— Czy nie pamiętasz co uczynił ci Bóg? — przypomniałem, że to On strącił jej duszę do Piekła. — Czy nie pamiętasz co uczynił tobie Szatan? — dziewczyna wzdrygnęła się na myśl o swym oprawcy.

— Kimże jestem, aby podważać wyroki Boskie? — przez chwilę milczała, po czym przejechała rękoma po moich włosach. Uśmiechnęła się, tak jak tylko ona potrafiła. — Cały ból i upokorzenie jaki zeznałam, doprowadziło mnie do tego miejsca, do ciebie. Skoro więc taka była cena szczęścia, przyjmuję ją z pokorą... Aza, uważam, że to był Boski plan abyśmy odnaleźli siebie...

Z tym stwierdzeniem zgodzić się nie mogłem. Bóg rzucił nas do Piekła i zapomniał o naszym szczęściu i krzywdach. Sami decydowaliśmy o własnym losie, nikt nami nie sterował.

— Sami musimy wywalczyć wolność i pomścić doznane krzywdy! —rzekłem.

— Czy Pierwszy Anioł na to zważa?

— Samael jest Wielką Doskonałością. Wspaniałym kreatorem. Jest dobrocią! Stworzył go Bóg, jako pierwszego spośród nas i dlatego też jest jego najwierniejszym odbiciem. Zabrano nam Niebo Adelo, ale on nam je przywróci! — przejechałem palcami po jej policzkach. — Będziesz tam, gdzie zawsze być powinnaś!

— Doprawdy Szemchazaju? — odpowiedziała chłodno...

Przystępując do układu z Lilith zobowiązywałem się nie tylko do obalenia Szatana Belzebuba i przywrócenia władzy Samaelowi. Zobowiązywałem się do rozpoczęcia ostatecznej konfrontacji między Piekłem, a Niebem. Ostatecznym celem był Tron Boski.

— Musimy mieć na względzie własne dobro — oznajmiłem. — Nawet kosztem Królestwa Niebieskiego.

Adela odepchnęła mnie od siebie.

— Na to zgodzić się nie mogę!

— Musisz, nie mamy wyboru!

Błękitnooka jeszcze raz wbiła we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.

— Zawsze jest wybór, Aza. Możemy stąd uciec... Uciec z Piekła! Już ktoś to zrobił, uciekł na Ziemię i żył życiem śmiertelników! To jest możliwe!

— To była Lilith — wyjaśniłem i zaraz potem uświadomiłem sobie, że nasza ucieczka z tego miejsca, byłaby nie po myśli diablicy. — Tylko ona i Belzebub potrafią to uczynić i zapewne ani ona, ani tym bardziej on nam nie pomoże...

— Musi być jakieś wyjście — Adela nalegała.

— Jest jedno, zgładzić Szatana i rozpętać wojnę z Niebem...

Dziewczyna poderwała się z naszego posłania. Złapała za swoją suknię i zakryła nią nagość.

— Nigdy się na to nie zgodzę! Czy naprawdę nie rozumiesz, że zły Szatan staje w tej walce po dobrej stronie, a my sprzyjamy tym niegodziwym? Czy skłonny jesteś poświęcić miliardy istnień ludzkich dla własnej wygody?

— Znam Boga Adelo — usiadłem ze skrzyżowanymi nogami. Musiałem ją przekonać do swych racji — Bóg nie jest zły, ani dobry. Bóg po prostu Jest! Poznałem natomiast Samaela i wiem, że jest w nim czysta dobroć. Pytasz czy jestem skłonny poświęcić miliardy istnień, a ja się pytam czy wiesz, gdzie jesteś? Śmierć człowieka to tylko etap po którym idzie do góry lub spada w dół. Nic więcej. Nikogo nie poświęcam, albowiem każdy prędzej czy później umrze i trafi albo do Nieba, albo do Piekła. Lecz jeżeli to Samael zatriumfuje, wówczas połączy oba światy i wszyscy będą równi. Zapanuje sprawiedliwość!

Zaprzeczyła ruchem głowy, cudownie przy tym rozrzucając długie, ciemne włosy. Nic jednak nie powiedziała. Widziałem, że się waha i postanowiłem wykorzystać ten moment. Wstałem z posłania i podszedłem do niej, kładąc jedną rękę na ramieniu, drugą na jej policzku. Nieśmiało chciała uciec przed dotykiem, próbując wykonać krok w tył, ale ją przytrzymałem. Palcami przejechałem po jej czole, odgarniając grzywkę do tyłu. Wbiłem wzrok w jej głębokie, błękitne oczy, które miały nade mną taką władzę.

— Proszę tylko abyś mi zaufała...

— Aza, mam tylko ciebie...

Adela ustąpiła. Złożyłem pocałunek na jej ustach. Jednak sam miałem wątpliwości, co do zasadności własnego postępowania.

Cóż innego mogłem jednak powiedzieć? Jakimi słowami ją przekonać? Pewne rzeczy musiały się stać!

Nieustannie nurtowała mnie niepewność - czy dobrze zamierzałem postąpić?


— Gdzie jest Szemchazaj? — Isztar krążyła w koło, dając wyraz swemu zniecierpliwieniu. — Co on robi z tą ciućmą?

— Jak co? Dupczy ją! — Diabla nie mogła przepuścić okazji do wbicia szpilki rywalce. — Posuwa ją jak opętany! Tak jak posuwał ciebie, tania zdziro, a potem mnie, by wreszcie wziąć się za dupczenie Wielkiej Suki...

Isztar zakryła uszy rękoma, próbując odizolować się od denerwujących słów Czerwonookiej. Ta nie odpuszczała.

— Moczy kija w świeżym źródełku... Adelka zapewne szeroko się rozwiera przed nim, a jak po fakcie porówna doznania sprawiane przez kutasa Belzebubowego i tego Szemchazajowego, to będziesz musiała sprowadzić ze stu chłopa, aby ją siłą z łóżka wyciągać... Pewnie jej też zrobi dzieciaka... Jest w tym równie skuteczny, co w zabijaniu...

— Dosyć, dosyć! Nie mogę słuchać tego gówna ! — księżniczka nie wytrzymała — jestem brzemienna, nie mogę się denerwować!

— Dziewczęta! — krzyknęła Lilith — dziewczęta! Zakończmy te jałowe spory, przygotujmy się na konfrontację z Belzebubem...

Diabla natychmiast podchwyciła temat...

— Dobrze prawisz Niepojęta Wywłoko! Jednak mam problem - ewidentnie potrzebuję seksu. Jak za chwilę nie po bzykam, to wystrzelę ku Niebu! I prędzej zgwałcę Karmazynowego Szatana, niż zgładzę!

— Właśnie to! — Lilith się uśmiechnęła zagadkowo. — Właśnie przybył tu ktoś, kto nam pomoże przygotować się właściwie...

Błysnęło światło. Przebywające na najwyższym poziomie Wieży Oriona diablice, zakryły oczy, odzwyczajone już od jasności. Piekło ciągle bowiem pogrążone było we złowieszczej nocy...

W samym środku pomieszczenia objawił się mężczyzna. Wysoki, przystojny, odziany w ozdobny napierśnik imitujący umięśniony tors. I w długi, czerwony płaszcz. To był Asmodeusz.

— Synu! — krzyknęła szczęśliwa Lilith. Podeszła do piekielnego Księcia i objęła go.

— Witaj we Wieży Oriona! — rzekła Isztar wypełniając rolę gospodarza, jednocześnie próbując ukryć fascynację przybyszem.

— Przestańcie pieprzyć wreszcie! — przerwała Czerwonooka. — Mówiłam, że chce mi się walić! Jestem w ciąży, muszę o siebie dbać i o swoje potrzeby! A skoro Szemchazaj woli dupczyć Adelkę, to może Asmodeusz mnie obsłuży? Pokaż nam więc swój miecz mroczny rycerzu!

Książę dodatkowej zachęty nie potrzebował. Wyrwał się z objęć matki, błyskawicznym ruchem sięgnął do pochwy, dobywając miecza. Wspaniale wyważone ostrze, ozdobione licznymi przekleństwami, zalśniło przed niewiastami swym blaskiem.

W głowie Isztar aż zakręciło się z wrażenia, jaki on szybki, jaki gibki, a jaki ... Ostry!

Serce Lilith zaczęło szybciej bić. Podobnie jak towarzyszki, także była brzemienna, także więc miała większe potrzeby, które zaniedbywał Szemchazaj zajęty nowym podbojem... I chociaż w Niebie i na Ziemi powszechnie brzydzono się kazirodczymi praktykami, i pomimo tego, że nawet w Piekle wielu krzywo patrzyło na takowe wynaturzenia, to diablica nader chętnie oddawała swe wdzięki synowi. Brał ją kiedy chciał i gdzie chciał, a ona nigdy mu nie odmawiała swych względów. Także teraz czuła przemożną ochotę na dziką kopulację z Księciem...

Tym razem jednak miała dużą i groźną konkurencją.

— Idioto! — wrzasnęła Diabla. — Nie o ten miecz mi chodziło! Miałeś pokazać kutasa!

Asmodeusz się zmieszał, ale tylko na chwilę. Był przecież Księciem rozpustników, Panem prostytutek, dla którego cielesne rozkosze nie miały żadnych tajemnic. Sięgnął ręką do zapięcia płaszcza i w widowiskowy sposób zrzucił go z siebie. Złapał za wiązania pancerza i zręcznie je pokonał, obnażając się przed niewiastami.

Czerwone oczy Diabli przeszyły kurwiki, Lilith westchnęła głośno, a Isztar próbowała udawać zgorszoną...

Asmodeusz dumnie prezentował się, opierając ręce na biodrach, zupełnie jakby pozował dla artysty malującego akt. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna, z umięśnionym torsem powszechnie uchodził za jednego z najlepszych partii do seksu w całym Piekle. Długi, gruby penis, tylko wzmagał pożądanie u licznych miłośnic księcia. W niepełnej jeszcze erekcji, niecierpliwie czekał na wypełnienie sensu swego istnienia...

— Włóż mi go... — jęczała Diabla, była już naga, opierając się o stół wypinała się ku księciu. — Włóż mi go do dupy...

Asmodeusz rzucił pytające spojrzenie w kierunku matki, a ta ruchem głowy wyraziła swą aprobatę. Penis mężczyzny zaczął żyć własnym życiem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zesztywniał, unosząc się ku górze...

Czerwonooka zerknęła za siebie, z wrażenia aż owłosienie łonowe jej się wyprostowało. Moment później miała już Asmodeusza za sobą.

—Wsadź go! Wsadź go do tyłka! Tylko weź wsadź go głęboko! Jak najgłębiej zdołasz — syczała rozochocona podnieceniem.

Książę naparł z impetem natychmiast przełamując opór ciasnego otworu i wtargnął do mrocznego środka. Diabla zachichotała, jakby ktoś, albo coś ją załaskotało.

— Posuwaj mnie! Wbijaj się we mnie, jakbyś wbijał miecz w ciała wrogów!

Asmodeusz spełnił i ten rozkaz. Pchnął kutasa w tyłku Wszetecznicy raz, pchnął drugi, a potem poszły kolejne razy. Obwiązał sobie jej włosy wokół dłoni, jakby obawiał się ucieczki kochanki. Chwilę później jechał po Diabli jak po suce. Ta jedną ręką opierała się o stół, drugą brandzlowała niewielki guziczek u wejścia do pochwy. Jednocześnie kręciła niecierpliwie biodrami starając się uszczknąć jak najwięcej przyjemności dla siebie. Była wstanie najwyższego kurestwa...

Frustracja wzbierała w Isztar. Szemchazaj zniknął gdzieś z Adelą i się nie pojawiał. Znając jego słabość do płci pięknej, zapewne zabawiał się z szatańską oblubienicą... Nie tak to miało wyglądać, księżniczka była gotów dopuścić do swego męża Lilith, ze względu na jej pozycję i możliwości, ale ta makolągwa Diabla? Z tymi czerwonymi ślepiami? Ciarki przeszyły ją na samą myśl, że Aza chędożył się z nią tak, jak teraz posuwał ją Asmodeusz.

I jeszcze ta ... Adela... Isztar sama nie wiedziała co o niej myśleć, dziewczę sprawiało wrażenie słabego i bezwolnego, budziło litość, ale kobiecy instynkt widział w niej rywalkę do Szemchazajowego serca... Ryzyko było zbyt wielkie...

Muszę to przerwać! Natychmiast! Postanowiła księżniczka, po czym zwróciła się do Lilith.

— Wybacz Wielka Boginio, ale muszę cię zostawić... — Wielka Bogini zapatrzona w kopulującą parę, tylko skinęła ruchem głowy. Była zajęta. Stała w dziwnej, pochylonej pozycji. Ręka wyraźnie zjechała w dół ciała, zakradając się pod sukienkę. Bezwstydnie masturbowała się.

Wszyscy mnie lekceważą - Isztar stwierdziła ze złością i skierowała się ku schodom prowadzącym na niższe kondygnacje Wieży.

Nie wiedziała dokąd Aza zniknął z dziewczyną, toteż musiała go poszukać. Obeszła najwyższa piętro, zbadała wszystkie pokoje, ale śladu męża nie znalazła. Zeszła niżej, obejrzała dostępne pomieszczenia z podobnym skutkiem. Straciła cierpliwość.

— Służba, służba — zaczęła krzyczeć.

—Tak Pani! — jak spod ziemi wyrosła tuż przed nią Mata Hari. — W czym mogę pomóc?

— Szukam swojego małżonka, czy wiesz gdzie przebywa?

— Niestety, nie spotkałam go... — kobieta zorientowała się, że jej Pani jest w wybitnie złym humorze. — Jednak mogę pomóc się zrelaksować... Zatańczyć, albo wykonać masaż całym ciałem... A może coś więcej ? Spełnię każde Pani życzenie!

— Szemchazaja, głupia krowo, znajdź Szemchazaja! — odpowiedziała Isztar i uderzyła służkę w policzek.

— Spierdalaj suko — siarczysta odpowiedź Mata Hari na chwilę zamknęła usta księżniczce. Tego się po służącej nie spodziewała. Szybko jednak odzyskała rezon...

— Wynoś się stąd Klępo! I nigdy nie wracaj!

— Nie mam zamiaru przebywać tu dłużej! Towarzystwo wybitnie mi nie odpowiada— Mata Hari odwróciła się na pięcie i jak powiedziała, tak zrobiła. Zdumionej Isztar pozostało tylko oglądać jej plecy.

— Zadziwiająca impertynencja! — usłyszała Czterdziestego Czwartego stojącego nieopodal i przyglądającego się całej sytuacji. Nareszcie, ucieszyła się księżniczka - ordynans Szemchazaja musiał wiedzieć, gdzie znajduje sie jego pan.

— Zabij ją! — zwróciła się do mężczyzny.

— Tego nie mogę zrobić.

Odmowa zirytowała Isztar. Wszyscy jakby się zmówili przeciwko niej, a przecież to miał być jej czas! Czas zemsty na Belzebubie, czas ciąży i wielkiej, niezmąconej miłości z Szemchazajem! A tu tymczasem zjawiają się makolągwie jak Diabla, mąciwody jak Adela, czy szachrajki - Mata Hari... I jeszcze Czwarty odmawiający wykonania rozkazu...

— Skoro nie możesz, albo nie chcesz jej zabić, wskaż mi miejsce pobytu Szemchazaja! — zażądała kategorycznie.

— Tego też nie mogę zrobić...

Isztar miała już dosyć, ze zdumienia i złości wybałuszyła oczy, zacisnęła zęby. Czy w tym domostwie nikt jej już nie poważał?

— Skoro nie możesz zabić suki, ani umożliwić spotkanie żony z mężem — księżniczka nawet już nie próbowała ukryć swej frustracji. Ton głosu, zaciśnięte pięści, pochylona bojowo sylwetka zdradzały stan ducha niewiasty. Aż wreszcie dała ujście swej złości — To idź do diabła!

— A to zrobić mogę — odparł spokojnie Czterdzieści i Cztery i nie bawiąc się w zbędne ceregiele, rzucił się na Isztar. Kobieta próbowała zrobić unik, ale z kimś tak sprawnym jak ordynans Azy, nie miała szans. Czwarty był za szybki. Pochwycił księżniczkę, usta zakneblował, a ręce związał za plecami.

Była jego.

— Przykro mi, ale ktoś oczekuje spotkania z tobą bardziej niż Szemchazaj...— powiedział, po czym przerzucił spętaną niewiastę przez ramię i znikł.

Krzyk i lament wypełnił Wieże Oriona. Zgraja rozhisteryzowanych demonic wpadła do komnaty. Przytuliłem Adelę, dając jej namiastkę bezpieczeństwa.

— Panie, Panie! Nieszczęście się stało! — rozpoznałem Mata Hari, którą znałem z umiejętności tanecznych. — Belzebub! Belzebub Panie porwał księżniczkę! Księżniczkę Isztar!

Byłem w szoku. Gdzie, kiedy, jak to się mogło stać?

— Tutaj Panie! We Wieży Oriona, Szatan się zjawił i uprowadził księżniczkę! — Mata Hari pośpieszyła z wyjaśnieniami.

— A gdzie Czterdzieści i Cztery!? Sprowadźcie go tu natychmiast! — rozkazałem.

— Panie! Czterdzieści i Cztery już sie udał w pościg za Belzebubem! — usłyszałem w odpowiedzi.

Nie mogłem czekać. Isztar była moją żoną i nosiła pod sercem mojego syna. A w rękach Szatana ich istnienie było zagrożone. Musiałem niezwłocznie udać się do Pałacu Trzeciej Świątyni.

Spojrzałem na Adelę, szukając wsparcia.

— Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierać — odpowiedziała.

Tylko tego oczekiwałem.

Do pomieszczenia weszła Diabla Czerwonooka, była w pełnym rynsztunku bojowym. Krwiste oczęta błyszczały z podniecenia, dobrze znałem to spojrzenie - wszetecznica pragnęła oddawać się żądzy mordu. Jej dłoń niespokojnie macała rękojeść miecza.

— Szemchazaju, ty się tu pieprzysz z Adelką, a Belzebub kradnie ci żonkę spod nosa — Diabla jak zwykle nie przebierała w słowach. — Zrobimy więc coś wreszcie z tym skurwielem, czy nie?

— Niezwłocznie wyruszę do Pałacu Trzeciej Świątyni! — oznajmiłem, po czym zwróciłem się do Mata Hari — przynieś mi moją zbroję i miecz!

Dziewczę ukłoniło się nisko i pobiegło wypełnić rozkaz.

— Ty? Sam? Idę z tobą! — wtrąciła się Czerwonooka. Była rozgniewana. — Chcesz mnie tu zostawić? Tak jak ją? — ruchem ręki wskazała na Adelę. — Ja nie jestem taka! Nigdy nie rezygnuję z walki! Nawet nie próbuj mnie powstrzymywać!

Oczywiście musiałem ją powstrzymać. Nosiła przecież pod piersią moją córkę. Malutką Xenę... Jakże więc mógłbym ryzykować życie matki mojego dziecka?

— Zostaniesz tutaj strzec mojego domostwa...

— Nigdy!

— A jednak to uczynisz, przez wzgląd na naszą córkę... — starałem się być wielce przekonującym. — Potrzebuję kogoś, kto mógłby obronić wieżę, w przypadku niespodziewanego ataku diabłów Belzebuba. Tylko ty się nadajesz...

— Nigdy tobie tego nie wybaczę!— Diabla zacisnęła pięści. Czerwonymi tęczówkami oczu rzucała kurwikami w moją stronę. W tamtej chwili naprawdę mnie nienawidziła.

— A jednak zrobisz jak mówię! — rozkazałem, a diablica znowu zaprzeczyła, jednak niż już nie pyskowała. Najwyraźniej niechętnie mi uległa. Tylko nie była wstanie tego przyznać.

Odwróciłem się do Adeli. Zakładała swoją sukienkę, zakrywając nagość. Jej śliczna twarz przybrała wyraz pełnego skupienia i zdecydowania. Uświadomiłem sobie, że to co przeżyliśmy podczas miłosnych igraszek, całkowicie zmieniło jej usposobienie. Zniknął lęk i strach, pojawiła się odwaga i śmiałość.

— Idę z tobą — powiedziała i zaraz potem odpowiedziała na moje nie wypowiedziane pytanie — nie potrzeba mi zbroi, ani broni. Poradzę sobie tak jak stoję!

Popatrzyłem na dziewczynę w sukience. I na chwilę zaniemówiłem. Adela się zmieniła, biła od niej nowa energia. Coś jak pewność siebie...

A jednak nie mogłem pozwolić jej iść ze mną.

— Zostaniesz tutaj wraz z Diablą — postanowiłem, nie pozwalając dziewczynie się nakręcić.

Chciała protestować, ale z odsieczą przyszła mi powracająca Mata Hari. Wraz z innymi służkami niosła moją zbroję i miecz, Samerion. Stanęły przede mną, nim jednak coś uczyniły, ubiegła ich Adela, która sięgnęła po naramienniki i nakolanniki.

— To moja powinność. Kobieta szykuje swojego mężczyznę na wojnę — powiedziała, uklęknęła przede mną i zaczęła zakładać mi zbroję. Nie wymieniliśmy więcej ani słowa. Ada z nabożną czcią założyła na mnie pierw nakolanniki, następnie naramienniki, karwasze, potem duży, ciężki, czarny napierśnik, hełm. A na końcu podała mi miecz.

— Muszę cię ostrzec Szemchazaju — powiedziała Adela, gdy już pomogła założyć zbroję. — Widziałam Isztar w pałacu, gdy ciebie tam nie było. Nie możesz jej ufać...

Co niby moja żona mogła robić w pałacu? Zostałem zbity z tropu.

— Znam ją od dawien, dawna. Ufam bezgranicznie — zapewniłem, chociaż sam miałem wątpliwości. W głębi serca czułem, że Isztar się zmieniła. Jednak nie zmieniało, to moich planów. Nosiła pod piersią moje dziecko, musiałem ją uratować za wszelką cenę...

— Będę więc wyczekiwała waszego powrotu — oznajmiła dziewczyna.

Musiałem zapewnić jej bezpieczeństwo, wynik starcia z Belzebubem był bowiem rzeczą niewiadomą.

Odwróciłem się i wskazałem jej okno wieży. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność piekielnej nocy.

— Wyczekuj znaku — powiedziałem. — Jeżeli wygram i zgładzę Szatana, przywrócę jasność. Przegnam ciemne chmury, a blask Jądra ponownie oświetli Piekło. Lecz jeżeli polegnę, wtedy zobaczysz świetlną kulę, to będzie moja dusza zmierzająca do czeluści Tartaru... Wówczas uciekaj stąd wraz z Diablą. To surowa wojowniczka, wierzę jednak, że przy niej będziesz bezpieczna...

Pożegnałem się z Adelą, chciałem pożegnać z Diablą, ale Czerwonooka wciąż się gniewała...

Na zewnątrz czekał na mnie Asmodeusz. Nie musieliśmy rozmawiać, oboje wiedzieliśmy co musimy zrobić.

Wyruszyliśmy niezwłocznie, by rzucić wyzwanie samemu Diabłu...


Pałac Trzeciej Świątyni

Tkwił Belzebub na gorejącym tronie, delektując się otrzymywanym przezeń bólem. Im bardziej cierpiał, tym większą rozkosz zaznawał. Im przyjemność była znaczniejsza, tym coraz bardziej utwierdzał się przekonaniu, że władza jest wartością najwyższą, której oddać nie sposób, a utracić znaczy tyle, co się zatracić. Szatan nie chciał się zatracać - tron, władza, Piekło, było bowiem wszystkim czego pożądał i czego potrzebował do dalszego istnienia.

Pokonał setki razy odstępców, którzy wyciągnęli łapska po to, co należało do niego. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Archanioł Michał go opuścił?

— Na chuj mi on potrzebny?! — odpowiedział sam sobie. Michał, wysłannik Boga w Piekle, potrafił jedynie artykułować ułomne oskarżenia. O tak! W gadce to on był mocny, ale czy był równie dobry w mieczu?

Tego Belzebub stwierdzić nie potrafił, przecież zawsze sam rozwiązywał problemy, pojawiające się w Piekle, na Ziemi a nawet Niebie!

Mefistofeles odszedł? Cyceron uciekł? Lucyfer wycofał się rakiem?

I dobrze! Nie będzie musiał sobie zaprzątać głowy indolencją tych ancymonów. Szatan zaśmiał się złowieszczo, wreszcie miał rozwiązane ręce do działania. Wreszcie będzie mógł pokazać na co go stać!

Że Szemchazaj uchodził za niepokonanego wojownika? Może kiedyś, w Niebie... W Piekle to on, Władca Much jest dominującym samcem, zna tu każdy kamień, zna wszystkie sztuczki, więcej, jest w zasadzie niezniszczalny. Skoro ciało diabła jest iluzją - to jak zniszczyć iluzję? Ten kto jest tego świadom, jest nie do ruszenia. A on, Szatan był tego świadom jak cholera...

Szemchazaja spotka przykra niespodzianka...

Lilith zdradziła? Pierwsza z kobiet zbyt wysoko podniosła głowę, a prawda jest taka, że podobnie jak reszta jej rodzaju nadaje się tylko do jednego. Chędożenia. Taki też los jej zgotuje, gdy wpadnie w jego łapska...

Ogień, którym płonął tron coraz bardziej dawał się Belzebubowi we znaki... Podniecenie jego rosło i uwierało skórzane spodnie... I jeszcze myśl o gwałceniu Lilith... Pojmie ją żywcem i zgwałci publicznie na oczach niezliczonych rzesz demonów... Zrobi z tego wielki spektakl, łączący przyjemność zadaną gwałtem i terrorem.

Diabla będzie z nimi... - od dawna czekał na to spotkanie, tak wiele przecież ich łączyło...

No i Adela! Tutaj Belzebub zatrząsł się z gniewu, na myśl o Szemchazaju popychającym jej słodkie ciałko... Przypomniał sobie rzeczy jakie jej robił i rozkosze jakie wtedy zeznawał. Miał mrowie dup, ale żadna z nich nie równała się Adeli... Była wyjątkowa, nieskażona piekielnym plugastwem, ruchanie jej zapewniało mistyczne doznania... Tylko ona była wieczną dziewicą, której błona jakimś wykrętnym sposobem odrastała po każdej brutalnej defloracji.

Czegoś takiego nie można utracić... Adelę musiał odzyskać...

Postanowił Szatan odprężyć się w sypialni. Wstał z gorejącego tronu i opuścił salę tronową. Ledwie to uczynił, gdy usłyszał na korytarzu kojąco brzmiący lament. Obejrzał się wokół siebie i dostrzegł w kącie postać diabła zwiniętą w kłębek. Postać ta płakała.

— Cyceron? — Belzebub myślał, że już nic go nie zdziwi w tym Piekle, ale teraz był zdumiony. Wielki tchórz nie zdołał spieprzyć? — Dlaczego nie spierdoliłeś jak inni ? — zapytał.

Orator otarł łzy i wciąż leżąc zwrócił się do swego Pana.

— Płóbowałem, ale nogi mi się poplątały i się wypiełdoliłem! Tełaz zostanę tutaj i zginę właz z tobą, mój niełaskawy Kłólu!

Szatan zaśmiał się szyderczo. Ten błazen zawsze wprawiał go w dobry nastrój...

— A cóż to, mój nie miły sługo spowodowało, że nogi odmówiły tobie posłuszeństwa? — zapytał.

— Złe wieści Panie, bałdzo złe wieści...

— Jakie złe wieści?

— Wielki Książę Asmodeusz Panie przyłączył się do Szemchazaja! Jest we Wieży Ołiona i spiskuje przeciwko tobie Ałcycesarzu mściwy!

Belzebub ponownie gromko zarechotał. Podszedł do Cycerona, powodując u niego przypływ paniki. Orator zakrył twarz rękoma, a ciało jego przeszyły drgawki. Bał się kary, ale Szatan jedynie pochylił się nad nim i rzekł:

— Lilith wydała na świat ten czarci pomiot, a Samael zdegustowany widokiem rzucił go do wulkanu! Wtedy Asmodeusz odrodził się jako fałszywy Anioł, Serafin... Udał się z innymi do Nieba i spiskował przeciwko Bogu, aż wreszcie wziął udział w Drugim Buncie Aniołów. Był jednym z jego przywódców, ale na tyle nieudolnym, że zjebał sprawę - chociaż stał już u podnóża Tronu. Przegrał z kretesem i trafił do Piekła. Zawiódł nadzieje swego ojca i matki... Jak więc widzisz, mój żałosny sługo, nie ma czego się obawiać! Wręcz przeciwnie - czego się Cipeusz nie dotknie, to spieprzy...

— Cipeusz! — Cyceron nieśmiało zachichotał. Nastrój mu się szybko polepszał. — Wasza Pomłoczność ma poczucie humołu! I to nawet w obliczu takiego kłyzysu!

Szatan wyciągnął rękę do wciąż klęczącego oratora, a gdy ten ją złapał, pomógł mu wstać z podłogi.

— Zrób tutaj porządki Cyceronie — rzekł Belzebub — ja natomiast udam się do sypialni, gdzie przyjmę swego gościa. Skieruj go do mnie natychmiast, gdy tylko się zjawi...

Tak się też stało. Podbudowany na swym upadłym duchu orator wziął się za robienie porządków w pałacu, a Szatan udał się do komnaty.


Czterdzieści i Cztery wtargnął do sypialni Belzebuba, rzucając mu pod nogi spętaną Isztar. Kobieta nogi i ręce miała związane, usta zakneblowane, włosy sponiewierane, twarz pobladłą z przerażenia. Wróciła w miejsce, w którym nie chciała się nigdy więcej znaleźć.

— Wspaniały prezent mi przyniosłeś, Czwarty — Szatan na widok zdradzieckiej kochanki oblizał się obleśnie. — Doprawdy powiadam wspaniały!

Mężczyzna niedbale złożył pokłon w geście sztucznego wyrazu szacunku.

— A jednak jestem zmartwiony twoim zachowaniem — Belzebub, siedzący na łożu pochylił się ku swemu rozmówcy. — Albowiem powiadam, że tak nie godzi się traktować kobiet! Wiązać ręce? Nogi? Kneblować usta? Tego się po tobie nie spodziewałem... Sądziłem, że jesteś bardziej... Szarmancki...

Czwarty nie miał ochoty słuchać połajanek, nawet jeżeli wygłaszał je sam Szatan. Spętał Isztar aby łatwiej było ją przytaszczyć do pałacu, zakneblował usta ponieważ nie chciał słyszeć jej pełnych wyrzutów słów. Spodziewał, że rychłej napaści Szemchazaja, pragnącego odzyskać małżonkę.

— Podstępny, twe słowa ranią moją duszę... Nim jednak całkiem pogrążysz me sumienie, wiedź, że niebawem spadnie na pałac gniew Szemchazaja. A gdy to nastąpi, pozostanie z tego miejsca jedynie kupa kamieni...

Belzebub uśmiechnął się krzywo. Dobrze wiedział, że wbrew powszechnie krążącym opiniom, Upadły Serafin nie został stworzony do dupczenia. On został stworzony z ognia by wyrazić gniew boski. To prawdziwy Anioł śmierci, który nie zeznał nigdy goryczy porażki.

— Szemchazaj? Już niemal zapomniałem o tym skurwysynie... Skoro jednak uważasz, że grożą nam jakieś niewygody z jego strony, rozkazuję tobie przejąć dowodzenie nad pretorianami i przygotować obronę pałacu.

— A Mefistofeles? — Czterdzieści i Cztery był zdziwiony, że Szatan miast swym pochlebcom, to jemu powierza tak odpowiedzialne zadanie.

— Został odsunięty od pełnienia swych obowiązków...

— A Lucyfer?

— Słuchaj Lechito — Belzebub dał wyraz swej irytacji. Na czole zakwitła mu nawet złowieszcza żyłka. — Otrzymałeś zadanie zgładzenia Szemchazaja i dostarczenia mi Adeli. A jedyne co zrobiłeś, to przywlokłeś tu tę kurwę. Powstaje więc pytanie - czy ty naprawdę chcesz uzyskać śmiertelne ciało? Czy chcesz wrócić do tych swoich dziwnych ludzi, w tym uciśnionym przez los kraju?

— Niczego innego nie pragnę, Wredny Diable... Dlatego też sprowadziłem tę przynętę — Czwarty spojrzał z żalem na Isztar. Nie chciał krzywdy dziewczyny, a mimo to sprowadził ją tutaj i oddał na niełaskę Szatana. Kim się stawał poprzez takie czyny?

— Skoro masz przynętę — stwierdził Szatan. — To idź zastaw pułapkę! A tę szmatę zostaw mnie... Już ja się nią zajmę...

Czterdzieści i Cztery kiwnął głową dając wyraz, że zrozumiał wolę Władcy Piekła. Przez krótką chwilę stał w miejscu walcząc z własnym sumieniem. Do głowy przyszła mu myśl, że powinien rzucić się na Belzebuba i albo odciąć ten jego rubaszny czerep, albo zginąć z mieczem w ręku, ale bez hańby. Potem jednak przypomniał sobie ojczyznę - prawdziwą i jedyną miłość swego życia...

Opuścił głowę, odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa.

Isztar została sama w pomieszczeniu z Szatanem. Była związana, oskarżona o zdradę, nosiła w sobie dziecko Szemchazaja. Jej sytuacja była beznadziejna, jedyne co mogła zrobić to uronić parę łez.

Obiecała sobie wcześniej, że już nigdy nie pozwoli dotknąć się Belzebubowi, a tymczasem znalazła się w jego komnacie, spętana i bezwolna. Pierwszy raz w przeciągu swego długiego istnienia pożałowała, że urodziła się kobietą. Jako mężczyzna podniosłaby miecz, spróbowała walki i zginęła z honorem. Jako słaba kobieta mogła tylko otrzymać ból, wstyd i hańbę.

Karmazynowy Król uśmiechał się parszywie. Isztar dobrze wiedziała co to znaczy. Seksualny maniak za chwilę rzuci się na nią, biorąc gwałtem. I będzie gwałcił dopóki, dopóty całkowicie jej nie złamie.

Kobieta zaszamotała się, dając wyraz swej bezradności.

— Moja biedna, głupiutka Isztar — Belzebub podniósł się z miejsca i podszedł do niewiasty. Pochylił się i zdjął knebel z jej ust. — Myślałaś, że możesz mi odmówić?

— Aza przyjdzie po ciebie i pomści krzywdy które mi uczyniłeś!

— Być może i przyjdzie, wcześniej jednak się zabawimy... — Szatan błyskawicznym ruchem pozbawił się spodni, stając przed niewiastą obnażony. Diabelski kutas unosił się złowieszczo. — No malutka otwórz buzię... Jak będziesz grzeczną dziewczynką, wujek Szatan może ci wybaczy...

Belzebub chwycił penisa i począł macać nim twarz swej ofiary. Isztar zacisnęła usta, zamknęła oczy. Kolejny raz zaszamotała się, ale więzy były zbyt silne, nic nie mogła uczynić...

— Kiedyś chętniej brałaś go do ust... — Władca dręczył dziewczynę słowem i czynem napastując kutasem. — Aż się sama prosiłaś...

Kobieta z determinacją broniła się przed rozchylaniem ust, ale ktoś tak biegły w sztuce wszelakich gwałtów jak Szatan, miał na to sposoby. Szybkim, niespodziewanym ruchem chwycił grube, czarne włosy Isztar i pociągnął z całej siły. Oczy wyszły jej niemal na wierzch, twarz wykrzywiła w bolesnym grymasie, ale szczęki pozostały zaciśnięte.

Belzebub uśmiechnął się plugawie. Oporne niewiasty zawsze sprawiały mu największą przyjemność. Przykucnął i dwoma palcami ścisnął nos ofierze, pozbawiając ją powietrza. I czekał... Isztar nie rezygnowała z obrony, nie mogąc oddychać, zaczęła sinieć. Obiecała sobie nie ulec i była gotowa, aby wypełnić to postanowienie za wszelką cenę. Z braku powietrza posiniała, ponownie wytrzeszczyła oczy, aż zaczęła tracić przytomność.

— O nie! Tak się nie bawimy! — Szatan przerwał duszenie, a żona Szemchazaja zaczęła wciągać powietrze. Wzrok jej poszybował ku górze. Nad twarzą sterczał wielki, obrzydliwy i śmierdzący kutas. Przed nią stał jego okropny właściciel. Za nim, na ścianie nad łożem, dostrzegła zawieszony miecz.

Wyobraziła sobie, że ścina mu nim ten czerwony łeb, ale zaraz potem powróciła do rzeczywistości. Nie była wojowniczką jak Diabla, nie potrafiła walczyć, nawet z mieczem w ręku nie stanowiłaby zagrożenia dla wroga. Uroniła parę łez, dając wyraz bezsilności.

— Zobaczymy czy równie zawzięcie będziesz broniła pozostałych dziurek... — Belzebub obszedł ją dookoła, po czym stanął z tyłu i rozciął jej więzy na nogach i rękach. Opadła na czworaka. Tylko na chwilkę - spojrzała kątem oka na drzwi. Czwarty ich nie domknął. Wystrzeliła niczym z procy, wprost w ich kierunku, diabeł pozostał w tyle...

Złapała za klamkę, gdy poczuła silny ucisk na ramieniu i zaraz potem niczym kukła została rzucona w kąt komnaty. Spojrzała przed siebie. Postać diabła górowała nad nią i wypełniała całą rzeczywistość. Aza zawsze mówił, że wolna osoba nigdy nie leży na kolanach. A ona, chociaż nie potrafiła walczyć, pozostawała wolna. Obiecała sobie nie ulec nigdy więcej Belzebubowi i tego postanowienia się trzymała. Za wszelką cenę.

Obolała Isztar podniosła się z podłogi.

Oprawca zbliżył się do niej i bezceremonialnie uderzył z otwartej dłoni w policzek. Niewiasta ponownie upadła na ziemię. Poczuła silny ból głowy, ale przezwyciężyła go. Z trudem, kolejny raz podniosła się z kolan.

Szatan był ukontentowany, uwielbiał oporne kobiety. A najbardziej lubił łamać ten ich opór. Uderzył więc z otwartej dłoni w drugi policzek. Isztar poleciała w drugą stronę, kończąc także na podłodze. Nie przebywała tam długo, ponownie wstała obdarzając go nienawistnym spojrzeniem. Twarz miała zaczerwienioną, z kącików ust wypływała strużka krwi. Jej czarne, gęste włosy rozrzucone w nieładzie wyglądały nader podniecająco...

Chuć tak bardzo dawała mu się we znaki, że dalej nie mógł jej ignorować. Podniósł dłoń, ale zamiast kolejny raz powalić kobietę uderzeniem, rozdarł jej suknię na pół, obnażając duże piersi. Wysoko osadzony biust nęcił swym powabem. Złapał więc za pierś i ścisnął mocno - była rozkosznie jędrna... Isztar uderzyła go w twarz. Uśmiechnął się, demonstrując rząd żółtych zębów, z ust popłynęła mu ślina, niczym szczeniakowi na widok nowej zabawki...

Złapał ją za drugą pierś i otrzymał drugie uderzenie. Uwielbiał broniące się kobiety... Tak bardzo go rozpalały... A on już płonął wielkim, piekielnym ogniem... Uderzył z pięści w brzuch, ofiara zwinęła się w kłębek, a on złapał ją włosy i ramię, po czym popchnął na łoże. Tam gdzie było jej miejsce... Dłonią złapał penisa i począł delektować się jego ciepłem, wielkością, jego mocą... Pomyślał, że ten kutas stanowił alegorię jego panowania. Potężny i straszny, budził lęk u każdego, kto go zobaczył. Siał spustoszenie wśród dziewic, kurewek i wszystkiego w co potrafił się wsunąć.

A teraz zajmie się żoną Szemchazaja. Belzebub chciał nie tylko ją zgwałcić, chciał upokorzyć i poniżyć. I chciał, aby Serafin był świadkiem upadku Isztar. Nic tak przecież nie rani dumy i honoru mężczyzny, co zdrada i upokorzenie małżonki...

Isztar rozpłaszczyła się na łożu niczym robak pod butem, ale tylko na chwilę. Ciosy Szatana odebrały jej siły, ale nie umniejszyły determinacji. Przykucnęła, próbowała zakryć obnażone piersi, ale rozerwany materiału bluzki, nijak nie dawało się połączyć. Znienawidziła swoje kobiece atrybuty, prowadziły ją do zguby...

Nie mogąc ich zakryć, pozostawiła je odkryte. Miała poważniejsze problemy, Belzebub przyglądał jej się z lubieżnym uśmieszkiem. Wielką dłonią powoli masturbował się. Za chwilę skoczy na nią i weźmie siłą. Będzie walczyć, bronić się, ale nic nie wskóra. Napastnik będzie zbyt silny, aby mogła stawić mu skuteczny opór. Zgwałci ją.

I Szemchazaj o wszystkim się dowie. Nie będzie pamiętał o niezliczonych momentach, w których byli szczęśliwi. Przed oczyma będzie miał wizerunek rogatego Szatana gwałcącego mu żonę.

Zacisnęła pięści na prześcieradle. Z oczu popłynęły kolejne łzy. Świadomość beznadziejnego położenia była paraliżująca. Pragnęła się obronić ponad wszystko w Piekle, ale nie była wstanie. Była za słaba. Była tylko kobietą...

Aza opowiadał jej kiedyś o Piekle, mówił, że stanowiło tylko iluzję, że ich ciała także były tylko mirażem. Uważał, że możliwości każdego demona są ograniczone jedynie wyobraźnią. Jednak ona nigdy nie potrafiła tego pojąć. Skoro życie po życiu w Piekle było jedynie iluzją, to dlaczego było tak realnie bolesne?

Isztar uznała, że nic z tym nie zrobi. Otarła łzy. Przetarła usta, z których wypływała strużka krwi. Pozostało jej tylko jedno rozwiązanie.

Popatrzyła na Belzebuba, triumfującego, z wielkim, sterczącym członkiem...

... I wyskoczyła do góry, odwróciła się i błyskawicznym ruchem złapała za wiszący na ścianie miecz. Nigdy nie miała broni w ręku, ale widziała jak robi to Szemchazaj. Skierowała ostrze ku Szatanowi.

— Walka kutasa z mieczem — diabeł oblizał się po ustach — wspaniała gra wstępna. Dawaj malutka, zobaczymy, kto pierwszy wbije swe ostrze...

Chropowaty śmiech wypełnił komnatę.

Lecz Isztar nie miała zamiaru atakować. Nie chciała też się bronić. Odwróciła ostrze w swoją stronę, przykładając je do piersi. I naparła na broń, przeszywając ciało na wylot. Poczuła przemożny ból, dojrzała Belzebuba, któremu uśmieszek zgasł wreszcie z tej wrednej gęby. Nogi się pod nią ugięły, zakręciło się w głowie. Poczuła, że wygrała to starcie.

I osunęła się na łoże bez życia...


Czterdzieści i Cztery opuścił ponure wnętrza Belzebubowego pałacu. Oddalił skrupuły - zdrada zadana przyjacielowi i poświęcenie Isztar, stanowiło ofiarę, jaką musiał złożyć najwyższemu celowi. Swej ojczyźnie. Tego ona wymagała od niego. Przeszedł się po rozległym placu, który wraz z niesławnym budynkiem znajdował się w niecce Piekła. Powyżej, w oddali wznosiły się mury otaczające cały kompleks.

Brał Czwarty udział w niezliczonych bitwach, na Ziemi i Piekle, wiele razy oblegał fortece i sam był oblegany przez wrogie siły. Znał więc wszystkie sposoby przygotowania obrony, rozbudowania fortyfikacji czy stosowania rozmaitych forteli. A pomimo tego był zmartwiony. W głębi duszy czuł, że na Szemchazaja wiedza zdobyta podczas wcześniejszych wojen, to za mało.

Jako jego sługa, ordynans, wreszcie przyjaciel wielokrotnie pojedynkował się z nim na treningach. Powiadają diabły w Piekle, że Serafin jest najpotężniejszym wojownikiem spośród Aniołów. On natomiast miał być najmocniejszym wśród rasy ludzkiej. I pomimo tego za każdym razem, to Szemchazaj odnosił zwycięstwo. Czy w ogóle można było go pokonać?

Stworzył Bóg go przecież jako niepokonanego wojownika, nazwał imieniem potęgi. I takim właśnie był Serafin. Potężnym i niepokonanym...

A kim był on, Czterdzieści i Cztery? Zwykłym człowiekiem, zrodzonym z łona kobiety. Niepoprawnym romantykiem ponoszącym nieustanne porażki w walce o wyzwolenie swego narodu. Kimś, kto unicestwia nadzieje milionów. Kimś, kto zawiódł Boga! A teraz stał się także zdrajcą przyjaciela. Już nawet nie pamiętał swojego prawdziwego imienia...

Jakże mógł myśleć, że jest wstanie mierzyć się z Szemchazajem?

— Jestem zwykłym nieudacznikiem — gorzko podsumował.

Upadł na kolana, rękoma bił o pokryty kamieniem plac. Pozostało mu już tylko czekać na przyjście przeznaczenia. Będzie walczył, dowodził głupcami, którzy nie zdążyli zdezerterować ze straży Szatana i zrobi, to co potrafi najlepiej. Polegnie po pięknej walce.

Uniósł głowę ku górze. Jądro Piekła pochłonięte było ciemnościami, gdy nagle dostrzegł tlący się płomyk światłości. Zaczął krzyczeć :

— Boże! Dlatego mnie tak każesz? Dlatego wyznaczasz nieosiągalne dla mnie cele? Gnębisz mój naród, zmuszasz mnie to niemożliwego trudu, a potem zrzucasz w czeluście piekielne? Dlaczego uczyniłeś mnie tak słabym, tak ... Ułomnym?

A potem przeszedł do bluźnierczych oskarżeń...

— Tyś nie Bogiem jest, lecz tyranem!

Nikt nic nie powiedział. Usłyszał tylko szum wiatru. I poczuł jego kojący chłód na twarzy. Chłód, który zmazywał to, co złe. Chłód, który otwierał szeroko oczy na prawdziwą istotę rzeczy. Rozejrzał się wokół, zupełnie jakby pierwszy raz zobaczył rozległy plac, wniesiony na górze mur i zarys posępnego pałacu. Patrzał na wszystkie te budowle, tak jak reżyser patrzy na scenę...

Zrozumiał co ma uczynić.

— Czynisz Wielką Improwizację — usłyszał subtelny kobiecy głos. — Czy tym sposobem ocalisz, naszego Pana... Belzebuba?

Podniósł się z kolan i odwrócił ku niewieście.

Miała jasne włosy, nieskazitelnie gładką skórę, a jej ubiór stanowił wielki wąż sunący po ciele w ciągłym ruchu. Kobieta pod wpływem jego tarcia wiła się z rozkoszy.

— Kim jesteś ? — zapytał.

— Jestem twoją matką — odpowiedziała.

— Znam Lilith i wiem, że ty nią nie jesteś...

Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie. Tak jak matka śmieje się z naiwności własnego dziecka.

— Masz rację mój synu. Nie jestem Lilith, ale to ja jestem twoją matką!

Czterdziestemu Czwartemu zakręciło się w głowie. Skoro to nie Lilith, to znaczyło, że...

— Znam cię — oznajmił, a zaraz potem dodał — ty jesteś Ewa!

Kobieta pokiwała z zadowoleniem głową. Ich spojrzenia spotkały się w jednym punkcie. W punkcie będącym zrozumieniem. Wpatrywali się tak w siebie bez słów, gdy Czwarty oderwał od niej wzrok i skupił się na tlącym płomyku światłości wśród morza ciemności.

I wyjaśnił Ewie to, czego była świadkiem.

— To nie Wielka Improwizacja, Matko... To scena mojej Wielkiej Inscenizacji...

Ten tekst odnotował 20,798 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.95/10 (28 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (13)

+1
0
Świetne opowiadanie, jak pozostałe. Myślę, że na ten temat nie ma co się za bardzo rozpisywać. Można się jedynie przyczepić co do mało rażących błędów językowych. Nie mniej jednak bardzo dobrze wymyślona fabuła, nigdy nie można być pewnym wszystkiego. Trzymasz czytelnika w ciągłym napięciu - przynajmniej taka jest moja opinia. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniesz i wkrótce pojawi się piąta część. Pozdrawiam i życzę tak bujnej wyobraźni jak dotąd 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję.

Interesująca fabuła jest dla mnie bardzo ważna - zwracam na to uwagę i jako czytelnik i jako osoba pisząca opowiadania. Tym bardziej cieszę się, że moje wysiłki nie poszły na marne i fabuła cię zainteresowała.
Błędów w pisowni nie potrafię uniknąć - za wskazanie ich w tekście będę wdzięczny.
Jeżeli ktoś Miły byłby gotowy do pomocy korekcie tekstu - chętnie nawiązałbym z taką osobę współpracę 🙂

Pozdrawiam
N.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Kolejne świetne opowiadanie, jak ty to robisz ?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Will, po prostu jestem... nawiedzony...

... Czyż, to nie oczywiste?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Super opowiadanie. Bardzo liczę na kolejne części. Nie ma do czego się przyczepić
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Adam
Fajnie, że opowiadanie się podobało.

Kontynuacja? muszę to dobrze przemyśleć - wydaje mi się, że temat nieco się wypalił. Chociaż akurat twój komentarz temu przeczy 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Spoko opowiadanie
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ty to masz fantazję! Czekam na Mephisto. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
DiabeleQ - nick wskazuje, że to twój świat 🙂

MrHyde
Fantazja? ciągle ją ćwiczę. W tym piekielnym klimacie pomagają mi liczne wzmianki wszelkich świętych i nawiedzonych osób, o tamtejszych nie - cudach.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Liczę na to, że jednak zdecydujesz się i napiszesz kolejną (może ostatnią) część.
Ten rozdział przeczytałam szybko i z zafascynowaniem.
Co jakiś czas sprawdzam nowości na pokątnych licząc na Nie-boską opowieść (V).

Pozdrawiam serdecznie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Julcia552
Plan opowiadania jest, parę pomysłów na kilka fajnych fragmentów także, muszę się tylko zmobilizować i zabrać do roboty. Początek zawsze jest najtrudniejszy, potem pisze się samo.
Pozdrawiam
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Superrr.
Dwaj tego więcej.
Czekam na 5.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pablo,
Niestety, albo stety... ale postanowiłem zrobić restart tej całej historii. Gdybyś był zainteresowany, to odsyłam do linku z mojego profilu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.