Nie - Boska opowieść
5 września 2016
Nie - Boska opowieść
Szacowany czas lektury: 57 min
Ostrzeżenie - tekst zawiera liczne odniesienia do biblii, które autor zmodyfikował dla potrzeb opowiadania. Nie było to celem autora, ale osoba wierząca może poczuć się urażona niektórymi jego fragmentami.
Czytelnicy, którzy zainteresowani są wyłącznie scenami seksu - odnajdą takowe na początku tekstu (łagodniejsze) i pod jego koniec (ostrzejsze).
Eden... Dawno, dawno temu...
- Wężu, Wężu, proszę porozmawiaj ze mną - rzekła kobieta.
Wąż zeskoczył z drzewa na ziemię i usiadł opierając plecy o pień. Kobieta pomyślała, że aż tak bardzo nie różni się wyglądem od mężczyzny. A skoro jest do niego tak bardzo podobny musi być równie dobry i pomocny.
- Czy rzeczywiście Bóg powiedział: "Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu"? - zapytał Wąż.
- Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy - odpowiedziała niewiasta. - Tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: " Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli".
Wąż podniósł się, sięgnął ręką do gałęzi drzewa i zerwał jeden z owoców, po czym usiadł ponownie. W dłoni trzymał zerwane jabłko.
- Na pewno nie umrzecie! - rzekł Wąż. - Bóg wie, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło.
I ugryzł trzymany owoc.
Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, po czym skosztowała go.
Spojrzała na Węża, jakby dopiero pierwszy raz go zobaczyła. Był nagi. Twarz pokrytą miał lekkim zarostem, ramiona silne i umięśnione, piersi płaskie. W kroku zwisał mu długi, mięsisty organ.
Zarumieniła się.
I spostrzegła, że ona także jest naga. I, że tak bardzo różni się od Węża.
Przejechała opuszkami palców po swej gładkiej twarzy. Zerknęła w dół, dostrzegając dorodne, dojrzałe niczym owoce jabłoni piersi. Kobieta zawstydziła się.
Zakryła piersi ręką.
I wtedy spojrzała w okolice swego kroku. Tak bardzo różniło się wyglądem od kroku Węża...
Pokryte było ciemnym owłosieniem, nie posiadało długiego wyrostka, lecz subtelne niczym płatki róż wargi. Kobieta zadrżała ze wstydu. Była przecież cała naga.
Zakryła łono drugą ręką.
- Co mi wyrządziłeś, że czuję przepełniający moje wnętrze wstyd? - zatrwożona rzekła do Węża.
- Otworzyłem tobie oczy - odpowiedział Wąż. Podniósł się, ukazując pełnię swojej nagości. - Czyż nie tego chciałaś?
Kobieta nic nie odpowiedziała. Pragnęła oddalić się jak najszybciej z tego miejsca, bała się jednak wykonać jakikolwiek ruch. Była przecież naga, a Wąż mógłby zobaczyć pełnię jej wdzięków.
Stała bojąc się ruszyć. Nieśmiało obdarzyła spojrzeniem swego towarzysza.
Ten stał tuż przed nią. Zwisający wyrostek tajemniczym sposobem spuchł unosząc się w jej kierunku.
Niewiasta poczuła strach i zamknęła oczy.
- Czyż nie tego chciałaś? - powtórzył Wąż. - Czyż nie chciałaś otworzyć oczu? Czyż nie chciałaś poznać prawdy o mężczyźnie i kobiecie?
- Tak chciałam, ale... - Zdążyła wydusić z siebie kobieta nim Wąż ustami zmusił ją do milczenia.
Pierwszy pocałunek wywołał u niej zawroty głowy. A gdy jej wargi oderwały się od ust towarzysza, poczuła pustkę i pragnienie powtórzenia pocałunku.
Usta obojga znów spotkały się w jednym punkcie. Niewiasta zapragnęła, aby ten moment nigdy się nie kończył.
Ramiona Węża oplotły ciało niewiasty. Jego dłonie spoczęły na jej pośladkach, a nabrzmiały członek uwierał ją w okolicach kroku.
Jego ciało płonęło, a jej pogrążało się w dreszczach.
Napór jego ciała rósł, a jej opór słabł.
Opadli na posłanie z bujnej trawy.
Kobieta poczuła nieznośne swędzenie w dołku i zapragnęła jakoś temu zaradzić. Rozłożyła nogi przed Wężem, a ten natychmiast wszedł między nie.
Wzdrygnęła się od bólu, ale nie chciała Tego przerywać. Coś wypełniało pustkę w głębi niej. Coś czego tak bardzo potrzebowała. Coś czego tak pragnęła...
Znikło swędzenie w dołku, zastąpione przez przyjemne uczucie wypełnienia.
Zjednoczeni w cielesnym uścisku, kobieta i Wąż poczęli dążyć do zaspokojenia. A im bliżej byli jego osiągnięcia, tym donioślejsze były ich starania.
Przyjemność przyszła w najbardziej oczekiwanym momencie. Kobieta przez chwilę stała się Wężem, a Wąż kobietą.
Wyczerpani ekstazą kochankowie rozłączyli swoje ciała.
- Skoro już wiesz czym jest dobro, a czym zło - rozpoczął Wąż - to jak określisz nasze cielesne obcowanie?
- Było dobrem! - kobieta nie miała wątpliwości.
- Więc naucz czynić dobro mężczyznę - rzekł Wąż.
Kobieta uśmiechnęła się. Zakryła swój wstyd liśćmi, zerwała jabłko z drzewa i czym prędzej pobiegła do mężczyzny.
Tak bardzo pragnęła czynić więcej dobra...
Piekło, wieża Oriona, czasy obecne...
Piersi dziewcząt falowały w rytmie głębokich oddechów. Kropelki potu lśniły na ich wymęczonych ciałach. Powietrze w sypialni wypełniał zapach seksu i pożądania.
Nagie Simona i Marcela leżały obok mnie, dochodząc do siebie po intensywnym spółkowaniu. Objąłem je ramionami, delikatnie pieszcząc opuszkami palców.
Do komnaty wszedł mój wierny sługa, Czterdzieści i Cztery.
- Panie, posłaniec Lilith pragnie się spotkać w jakieś niecierpiącej zwłoki sprawie.
Nastrój mi się pogorszył, miałem zamiar ponownie pokryć swym ogniem stygnące dziewczęta...
- Niech poczeka... - Rozkazałem.
- Panie, ONA mówi, że sprawa nie może czekać!
- A więc posłaniec jest kobietą... - To zmieniało postać rzeczy. - W takim razie wpuść ją natychmiast!
Czwarty pokiwał głową i otworzył drzwi sypialni. Zaprosił posłankę.
Po chwili służka Lilith przekroczyła próg komnaty stając tuż przed mym łożem. Rozsunąłem demonstracyjnie nogi dumnie prezentując przed niewiastą swą męskość. Także moje dziewczęta nie wykazały zakłopotania.
Ciemnowłosa dziewczyna ukłoniła się. Lekki uśmiech zakwitł na jej sympatycznej twarzy.
- Witaj Szemchazaju! Nazywają mnie Szeherezadą, a przysyła mnie moja pani, Lilith.
- Z jakimi wiadomościami przysyła cię Lilith? - Ostentacyjnie zacząłem drażnić palcami sutek Marceli...
- Moja pani, z racji pełnionej funkcji namiestnika piekła pragnie zaprosić cię Szemchazaju, na orędzie szatana Belzebuba... - Dziewczyna odziana była jedynie w zwiewną sukienkę, spod której przezierały się bujne piersi. Wyglądała bardzo kusząco...
- Nie interesuje mnie polityka. - Drugą ręką stymulowałem brodawkę Marceli. - Dlaczego miałbym opuszczać rozkoszne progi swej wieży?
Szeherezada tajemniczo uśmiechnęła się. Jej miła, sympatyczna twarz nie pasowała do tego miejsca...
- Ponieważ tego życzy sobie moja pani. - Poprawiła długie, rozpuszczone włosy. - Moja pani zawsze powtarza, że ponad wszystko na świecie i w piekle Szemchazaj ceni sobie cipki, że jest ich prawdziwym koneserem...
- Też tak uważasz? - słysząc magiczne słowo puls mi przyśpieszył...
- Oczywiście - odpowiedziała Szeherezada, po czym sprawnym ruchem rozsunęła ramiączka swej sukni. Moment później stała przede mną nagusieńka. Miała wspaniale wypełnione ciało, będące kompromisem między szczupłością, a nadwagą.
Podnieciłem się. Barometr nastroju ulokowany między nogami unosił się w kierunku Szeherezady.
- Rozumiem, że to - wpatrzona była w mój sterczący organ - znaczy TAK.
Zaniemówiłem. Dziewczyna zakradła się na łoże, przechodząc na czworakach między lezącymi obok kochankami. Po chwili jej duży, okrągły biust majaczył tuż nad moją twarzą.
- Oczywiście nigdy nie mógłbym odmówić Lilith... - Wydusiłem z siebie. - Jest taka przekonująca...
Szeherezada jedynie uśmiechnęła się znacząco. Dłonią złapała za prącie i zdecydowanym ruchem naprowadziła je na swoje delikatne łono. Sekundę później jednym pchnięciem biodrami przyjęła obcy organ w swoim ciepłym, gościnnym wnętrzu. Była słodka i rozkoszna. Objąłem jej plecy i przycisnąłem do swego ciała. Poczułem słodki ciężar jej zjawiskowych piersi...
Nasze usta połączyły się w pocałunku, a organy intymne w przyjemnej igraszkach.
Marcela i Simona nie chcąc jedynie się przypatrywać, rozpoczęły pieszczoty naszych złączonych ciał.
Pogrążyłem się w ekstazie.
Gdzieś tam, w głębi siebie skonstatowałem, że Lilith miała rację.
Faktycznie ponad wszystko na świecie, niebie czy piekle ceniłem sobie cipki...
Razem ze swoim ordynansem, Czterdziestym Czwartym opuściliśmy wieżę Oriona i dosiadając jednorogie rumaki podążyliśmy za czeredą demonów wprost do głównej siedziby szatana, Pałacu Trzeciej Świątyni. Im bliżej byliśmy celu, tym większy był tłum obok nas. Mnogość tej hołoty podążającej do pałacu, świadczyła, że sprawa była poważna.
Po dotarciu na miejsce zastał nas widok podrzędnej hałastry upchanej na rozległym placu przed pałacem. Cóż, tylko wybrani i naprawdę niegodni mieli wątpliwy zaszczyt przekroczenia jego wrót...
A ja w nagrodę za zdradę Boga zaliczałem się do tego wąskiego, jakże szubrawego grona.
Dalej musieliśmy iść pieszo. Czterdzieści i Cztery z moim imieniem na ustach, z rózgą w ręku, hojnie obdarzając razami nieszczęśników wytyczał drogę do środka. Posuwaliśmy się więc iście żółwim tempem, rozpychając się w tłumie.
Przed nami cały czas dumnie majaczyła sylwetka pałacu.
Niesławna budowla, wzniesiona została zgodnie z piekielną tradycją złego tonu, zobowiązującą podziemną arystokrację do lokowania swych budowli tuż pod znaczącymi miejscami na Ziemi. A to wszystko na złość Bogu Najwyższemu...
Pałac szatana położony został więc dokładnie pod Świątynią w Jerozolimie i był prawdziwym cierniem w oku Niebieskiego.
W tamtym momencie pałac pogrążony był obecnością niezliczonych wszetecznych istot. Z daleka wyglądało to na oblężenie pałacu przez zbuntowanych poddanych. Z bliska można było dostrzec zarys piekielnego ładu. Każdy miał swoje miejsce w hierarchii i według niego zajmował odpowiednie miejsce w budynku, lub poza nim. Wejścia strzegli w pełnym rynsztunku bojowym, uzbrojeni w tarcze i miecze, pretorianie. Okuci od stóp aż po sam czubek głowy w żelazne zbroje wyróżniali się na tle pospólstwa.
Zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się w środku. I jakby w odpowiedzi na to nieme wezwanie, usłyszałem krzyk Lucyfera.
- Z drogi niegodni! Ustąpcie miejsca Szemchazajowi!
Nikt w piekle nie śmie zawieźć nadziei Lucyfera, toteż od razu wokół mnie zrobiło się więcej miejsca. Doszedłszy do zdobionych czaszkami drzwi pałacu, przywitałem się z bratem.
- Szemchazaju, a więc jednak przekładasz ponad uroki łoża, wezwanie od naszego szatana - Lucyfer wykrzywił usta w czymś co miało imitować uśmiech. - Nawet ja jestem zdumiony...
- Nie kpij sobie bracie - popchnąłem go delikatnie, w geście udawanej złości. Był moim bratem, aniołem stworzonym ze światła przez Boga. I podobnie jak ja zaliczył upadek, aż do samego piekła... - Lilith powiedziała, że powinienem się zjawić...
- Czyli jednak kobieta... Mogłem się tego domyśleć - Lucyfer próbował zanieść się śmiechem, ale mu nie wychodziło. Był zbyt poważny na to. - Opuścić łoże i swoje nałożnice mogłeś tylko na wezwanie innej niewiasty! A Lilith to...
Wolałem przerwać niewygodny temat.
- Cóż, to podobno ma być ważne orędzie... - Nieśmiało podjąłem próbę zmiany kierunku rozmowy.
- W rzeczy samej, w całym piekle wrze jak w kotle! - Lucyfer, jako drugi w diabelnej hierarchii po naszym szatanie, był najlepiej poinformowany. - Wyobraź sobie, że co niektórzy kwestionują szatańską politykę... Twierdzą, że czas zakończyć układ z Najwyższym Bogiem, że szatan jest podnóżkiem Niebieskiego... Belzebub zaczyna się więc niecierpliwić. A sam wiesz dobrze, że jak Belzebub zaczyna się niecierpliwić, to za chwilę trup ścieli się gęsto...
- Największe zakapiory pewnie nie po to dostąpiły wpiekłowstąpienia, aby teraz siedzieć jak mysz pod Boską miotłą - powiedziałem. Polityka Belzebuba trzymania diabłów w ryzach musiała budzić niezadowolenie. - Słyszałem, że w kręgach trzecim i piątym trwa już bunt przeciwko jego jedynej, niepodzielnej władzy... Słyszałem też, że rebeliantom niejaki Dante przewodzi...
- W istocie. Szykują się zaprawdę dantejskie sceny - Lucyfer kolejny raz próbował zaśmiać się z własnego dowcipu, jednak twarz odmawiała mu posłuszeństwa. - Belzebub posłał tam swoich najlepszych generałów, Beliara i Astarotha z kilkunastoma legionami demonów dla zmasakrowania nieposłusznych. I tajemnicą, o której nie słyszałeś - ognisto włosy mrugnął do mnie - jest, że szatan ma plany także co do ciebie...
Czyżbym znowu miał dobyć z pochwy miecza? Byłem zaskoczony, nie brałem takiej możliwości pod uwagę.
- Zobaczymy - odpowiedziałem ze znużeniem. - Już jaki czas temu odłożyłem broń do kąta.
- Nie odłożyłeś, po prostu zamieniłeś miecz na kutasa... - Lucyfer nagle spoważniał, przestał podejmować próby wywołania uśmiechu na twarzy. - Zobaczymy co się wydarzy... Jak będzie tym razem... Wybacz, Aza, ale obowiązki wzywają...
I oddalił się zostawiając mnie samego z Czterdziestym Czwartym. Stan diabelskiego brata mnie martwił. Przypomniałem sobie, jak niedawno podczas wizyty w jego zamku, ulokowanym występnie pod Gomorą nakryłem Lucyfera na chędożeniu od tyłu Ewy od Węża. Lichy książę piekieł był sztywnym na całym ciele z wyjątkiem przyrodzenia. Wyglądał jakby połknął kij. Żal był patrzeć na jego męską bezsilność...
Jednak bez względu na jego samopoczucie, Lucyfera zawsze trzeba było mieć na uwadze. Zawsze był świetnie poinformowany i wszystko miał zaplanowane na dwa ruchy do przodu w diabelskiej szachownicy.
No i czyżbym faktycznie wszedł w orbitę zainteresowania Belzebuba? Jaką rolę miałbym pełnić w znikczemniałej służbie szatana ? Nie było żadną tajemnicę, że władca Dziewięciu Kręgów Piekła faworyzował diabły zrodzone z łona ziemskich kobiet kosztem upadłych aniołów. I wcale nam się to nie podobało... Owszem, istot powstałych z błota było o wiele więcej od nas, uformowanych ze światła. Jednak nie dorównywały nam ani wiedzą, ani mocą. Belzebubowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, upiekielniając zrodzonych z błota znacznie poszerzał kręgi swych pochlebców.
Polityka...
Wyrwałem się z zamyślenia i wraz z podążającym za mną niczym cień Czterdziestym Czwartym wkroczyłem do Belzebubowego pałacu. We wnętrzu przestronnej budowli mogłem wreszcie odetchnąć od zgiełku ciżby okupującej plac na zewnątrz pałacu. Było też znacznie chłodniej - wzniesiona z kości poległych w szatańskich wojnach budowla mroziła krew w żyłach każdemu, kto przekroczył jej złowrogie progi. Przeszedłem przez obszerny hol i szkieletowymi schodami udałem się na należne mi miejsce w loży szyderców.
W sali tronowej panował gwar, ci których znaczenie było zbyt parszywe, by dostąpić możliwości zasiadania w loży, tłoczyli się pod tronem niemiłościwie panującego. Bardziej wyniosłe arcydemony, pełniące funkcje książąt, generałów, markizów spoglądały na tę hołotę z góry.
Z loży szyderców. Rozejrzałem się po loży dostrzegając Melichima, Agrat, Astarte, Adiraela, Azazela, Behemota, Belfegora, Czarnego Rodericka, Diablę Czerwonooką, Eszmadaja, Imamiasza, Sariela, Uzjela i wiele innych znakomitych nikczemności.
Ponad nami wszystkimi górowała natomiast loża tronowa szatana Belzebuba. Była nie tylko najwyżej ulokowana, ale także była najobszerniejsza. Poza wiecznie rozpalonym tronem Belzebuba, mieściła również licznych najbliższych współpracowników i towarzyszy władcy piekieł. Przyjrzałem się uważniej temu miejscu, dostrzegając demonicznego oratora Cycerona, liczne nałożnice szatana, straż pretorianów, a nawet równie piękną co przebiegłą Lilith.
Sługa najmroczniejszego, Cyceron podniósł swoje siedzenie z ciernistego stołka, a cała sala w jednej chwili pogrążyła się w ciszy.
- Diabły i diablice! - rozpoczął przemowę słynny mówca. - Oto przybywa nasz najokłutniejszy pan, dominujący heretyk, szatan dziewięciu kłęgów piekieł, jedyny i niepodzielny antychłyst, kałmazynowy kłól, władca much i komałów, pan podziemia, naczelny wódz demonicznej ałmii. Opuszczony przez Boga Belzebub!!!
Zagrały piekielne organy, przerażająca nuta zatrwożyła umysły przybyłych. Kasandryczną atmosferę w pałacu spotęgował sam Belzebub. Pan potępieńców bowiem nagle zmaterializował się na swoim płonącym tronie. Odziany był w purpurową zbroję, uświetnioną cennymi rubinami. Całość niegodnie zlewała się z jego skórą mającą odcień karmazynu. Postronni mogli nawet odnieść wrażenie, że najmroczniejszy odziany jest w nagość.
Nie ukrywam, władca piekieł szczodrze mi zaimponował.
Moją szczególną uwagę przykuł jednak nie jego występny wygląd, ale zjawisko, które pojawiło się wraz z nim i zajęło miejsce tuż za tronem.
Piękna kobieta, pomyślałem, by zaraz się poprawić.
To anioł, nie kobieta. Urzeczony jej urodą nie mogłem oderwać od niej wzroku...
Cyceron będący ustami Belzebuba, tymczasem kontynuował.
- Niegodnie przybyli - rozpoczął orator. - Z bólem sełca, ze łzą w oku, oznajmiam, że wśłód nas jest ... Judasz!
Szmer oburzenia przeszedł przez całą tę hołotę zgromadzoną w pałacu. Licznie zgromadzeni z niedowierzaniem, ale i podejrzliwością zaczęli rozglądać się wokół, jakby spodziewali się znaleźć obok jakiegoś świętego.
Ktoś się nawet zaczął przepychać w tłumie i po chwili wystąpił na środek sali.
- Tak, jestem tutaj! - zdekonspirował się jakiś niewysoki, przygarbiony mężczyzna.
- Judasz? - Cyceron nie dał zbić się z tropu. Tłum w sali wybuchł szyderczym śmiechem. - Nie ciebie nasz władca much miał na myśli. Włacaj na miejsce!
Ponury mężczyzna odwrócił się na pięcie i przy akompaniamencie gwizdów zgromadzonej bandy zaszył się w tłumie. Niesławny Rzymianin tymczasem kontynuował.
- Pesymistycznie zapatłujący się na swoją przyszłość! - mówca ponownie zwrócił się do tłumu. - Wydarzyło się coś szpetnego! Naszym głównym płoblemem jest zdłajca, który knuje przeciwko naszemu panu i całemu piekłu w szczególności! Ujemne to indywiduum kwestionuje niepodważalne wyłoki i osądy pana naszego, szatana wszetecznego!
- Jeżeli na tej ponułej sali znajduje się zdłajca, któły dla kilku słebników gotów jest odstąpić od swojego pana, niech się ujawni!
Szmer oburzenia ponownie przeleciał przez zgromadzone rojowisko bezbożnych pomiotów. Ktoś w tłumie zaczął się przepychać i po chwili wystąpił przed zgromadzony szereg.
To był ponownie Judasz.
- To ja jestem tym zdrajcą gotowym odstąpić od swego pana w zamian za parę srebrników - Izraelita wyglądał na zdeterminowanego. - Zasługuję na najsroższą karę, gdyż czyny jakie uczyniłem nie znajdą w Królestwie Niebieskim przebaczenia!
Zgraja upchana w sali tronowej ponownie zadudniła rechotycznym śmiechem. Piekielne istoty niespodziewanie otrzymały komiczny spektakl.
Twarz Cycerona wykrzywiła się ze złości. Cierpliwość oratora wystawiona została na ciężką próbę, balansując na granicy, od której nie ma odwrotu.
- Milcz, milcz Judaszu! Opuść tę salę, pałac i nigdy, przenigdy nie włacaj!
- Mogę odejść? Z piekła? - Judasz z radości aż podskoczył w miejscu klaszcząc jednocześnie dłońmi. - Do Jezusa? Naprawdę?!
Diabły zaśmiewały się do rozpuku. Nawet twarz Lucyfera, zasiadającego w położonej najbliższej szatana loży wykrzywiła się w grymasie uśmiechu.
- Kułwa Judasz dopłowadzasz mnie do czałnej gołączki - na rozwścieczonej głowie oratora pojawiły się nie zwiastujące niczego dobrego rogi. - Skazuję cię na sto lat tałtału ! Płetołianie zabłać go stąd natychmiast!
Straż błyskawicznie znalazła się przy Judaszu, natychmiast go obezwładniając. Zaskoczony występnik nawet nie próbował się bronić. Będąc ciągniętym do wyjścia przez pretorianów zdążył jeszcze jedynie wykrzyczeć...
- Ja chcę do Jezusa! Wypuśćcie mnie do Jezusa!
Po wyprowadzeniu nikczemnika, atmosfera na sali ponownie stała się grobowa. Rogi na głowie Cycerona jednak znikły i złotousty mówca przystąpił do zaciemniania obrazu sprawy.
- Przejdę od łazu do istoty płobłemu! Jak wszyscy wiemy, od czasów afeły z templałiuszami między piekłem, a niebem zawałty jest łozejm! Żadnych apokalips, żadnych ałmagedonów. My odwalamy swoją łobotę na Ziemi, niebiescy swoją. Tak mówi niepodważalna stłategia naszego najciemniejszego pana, jedynego szatana, Belzebuba! Tymczasem nasi fałyzeusze donoszą, że ktoś rzucił wyzwanie w nikczemności samemu władcy otwiełając błamę między piekłem, a Ziemią! I, że wysyła tam demony przejmujące ciała śmiełtelników! I, że łoi sobie urządzenie istnej apokalipsy !
Na sali zawrzało. Tłumione dotychczas emocje i poglądy potępieńców wybuchły z podwójną moca.
- Precz z rozejmem! - krzyknął w odpowiedzi ktoś z tłumu. Po chwili złowieszczej ciszy zawtórowały mu inne głosy z sali.
- Tak dla apokalipsy!
- Na pohybel aniołom!
- Szatan jest jeden i nie jest nim Belzebub!
Tej obelgi najmroczniejszy nie zdzierżył. W jednej chwili znikł z tronu i pojawił się w środku tłumu. Błyskawicznym ciosem przetrącił kark krępemu demonowi niszcząc jego powłokę cielesną. Niegodni widząc demonstrację siły szatana momentalnie zamilkli. Belzebub przewyższający resztę diabłów o głowę, złowrogo zlustrował wzrokiem oponentów. Rozłożył niczym skrzydła swe muskularne ramiona jakby chciał jeszcze bardziej unaocznić swoją przewagę. Na głowie pojawiły mu się widlaste rogi. Przemówił.
- Na jaja świętego Michała, wiedziałem, że jesteście niewdzięcznikami, nie szanowałem tego rzecz ciemna, ale akceptowałem. Nie wiedziałem jednak, że jesteście także głupcami! Czy wy wszyscy tutaj ochujeliście? - donośny głos grzmiał w całej sali tronowej, odbijając się echem od grubych murów i wracając ze swym ponurym przesłaniem. - Sprzeciwiacie się mej woli? - jeszcze bardziej podniósł głos, akcentując pytanie. - Mojej pierdolonej woli?
Odpowiedziała cisza. Tłum okrążający szatana jakby zapadł się pod ziemię ze strachu przed gniewem najokrutniejszego. Ci którzy przed chwilą krzyczeli najgłośniej, teraz pragnęli jedynie ujść bez szwanku przed gniewem władcy.
- A może jest tu kurwa ktoś kto ma tyle jaj, by oznajmić mi kłamstwo prosto w twarz? - zapytał Belzebub.
- Podejmę to wyzwanie! - odpowiedział mu jegomość z tłumu. Momentalnie stojące obok straceńca demony odstąpiły od niego na bok, jakby samo zbliżenie się do desperata było przyznaniem się do winy.
- Panie, to Robin Hood! - Szepnął mi na ucho Czterdziesty i Cztery, a w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie co to za jeden, dopowiedział - mistrz miecza i łuku, siedzi tutaj za rewolucję w redystrybucji dóbr...
Czerwonoskóry Belzebub zaśmiał się ironicznie, a Robin Hood się rozkręcał.
- Dość już twoich krwawych rządów jałowa kreaturo... Zapłacisz za wszystkie plugastwa, które uczyniłeś! Ja Robin Hood zarzekam się na wszystkie przekleństwa, że jeszcze dziś twój hiobowy czerep zawiśnie na bramie tego pałacu!
Tłum rozstąpił się, dając dwóm antagonistom wolną przestrzeń. Dzieliła ich odległość jakichś trzydziestu kroków. Belzebub milczał uśmiechając się przy tym plugawie, Robin Hood natomiast sięgnął po łuk rzucając jednocześnie wrogie spojrzenie szatanowi. Ten stał nieruchomo wpatrując się uważnie w przeciwnika. Uśmieszek nie schodził z jego czerwonej twarzy.
Powietrze w pałacu stało się tak gęste, że można byłoby je ciąć nożem na plasterki. Wszyscy zastygli w bezruchu w oczekiwaniu na konfrontację.
Robin Hood pochwycił z kołczanu strzałę i zaczął naciągać cięciwę łuku. Wymierzył wprost w szatana i nie zastanawiając się, posłał piekielny pocisk wprost w rywala.
- To za Marion! - krzyknął strzelec.
Belzebub nawet nie zareagował, strzała wbiła mu się w okolicy, którą zajmować powinno było serce i zagłębiła się, rozrywając tkankę swym ostrym grotem. Szatan stał w miejscu, jakby nic się nie zdarzyło.
Stał i uśmiechał się.
Robin Hood pośpiesznie sięgnął po drugą strzałę i wypuścił ją wprost w Belzebuba.
Wbiła się w czoło.
Szatan nie zważając na sterczące mu z ciała strzały ruszył wolnym krokiem wprost na rywala. Ten zaczął posyłać jedną strzałę za drugą, ani razu nie chybiając. Nim Belzebub zdążył przejść cały dystans dzielący go od łucznika, został naszpikowany tyloma strzałami, że upodobnił się wyglądem do czerwonego jeżozwierza. W ostatniej chwili, gdy szatan był już na wyciągnięcie miecza, Robin Hood sięgnął po swe ostrze i błyskawicznym ruchem zaatakował władcę much.
Wstałem z miejsca, nie potrafiąc ukryć swej ekscytacji tym pojedynkiem. Sprawność posługiwania się bronią przez Robin Hooda była na najwyższym poziomie. Każdy wykonany ruch był przemyślany i wyuczony.
Ostrze miecza Robina błysnęło, wymierzone bezlitośnie wprost w szyję szatana. Dostrzegłem wykonany w ułamku sekundy unik Belzebuba, jednocześnie ręką przechwytującego łuk buntownika.
- Cóż za prędkość! - wyrzuciłem z siebie w niekłamanym podziwie dla naszego szatana. Władca sobie tylko znanym sposobem wyrósł za plecami przecinającemu powietrze mieczem Robina i z wielką siłą wbił łuk w tył głowy rywala. Broń wyszła Robinowi gardłem, a niesławny łucznik padł na pokrytą kośćmi podłogę pałacu w śmiertelnych konwulsjach.
Jęk pozbawionych nadziei demonów przetoczył się przez salę.
Szatan wygrał.
- Mefistofelesie! - Krzyknął Belzebub do księcia. - Decymacja!
Szatan znikł w jednej chwili. Do sali wbiegać zaczęli piekielni pretorianie, otaczając zgromadzoną na sali hałastrę. Za strażą wyszedł książę Mefistofeles, odziany w czarną zbroją, z obnażonym mieczem zwiastował katorgę zgromadzonym nieszczęśnikom.
- Znacie pławo! - z loży krzyczał Cyceron. - Szatan nasz, nieszczęśliwie potępiony przez Niebieskiego zarządził decymację! Co dziesiątego z was, łajzy niegodne jego pomsty spotka jednakże zaszczyt dekapitacji! - tutaj orator wymownie przejechał palcem po gardle, po czym dodał - niech otchłanie tałtału będą dla was udłęką!
Mnie, jak i innym książętom, generałom i markizom zasiadającym na loży szyderców oczywiście nic nie groziło. Nurtowało mnie jednak czy to Robin Hood był zdrajcą o jakim mówił Cyceron podczas wystąpienia. Miał przy sobie broń, co wskazywało, że jego intencje od samego początku były brudne. Jednak czy naprawdę tak nieistotny i mało znany demon mógłby kierować spiskiem przeciwko rozejmowi szatana z Bogiem?
Zastanawiałem się, gdy w tym czasie trwała masakra zbuntowanego tłumu. Hołota opuszczająca pałac była skrupulatnie liczona przez straż, a co dziesiąty osobnik szedł pod miecz. Nikt się już nie buntował. Egzekucje osobiście wykonywał sam Mefistofeles. Wyraz ekstazy na jego twarzy, rósł wraz z każdym kolejnym cięciem pozbawiającym głowę demony.
Dałbym sobie rękę uciąć, że ten diabeł gotów byłby spuścić się na ciała poległych...
Rzeź już dobiegała końca, gdy postanowiłem opuścić pałac. Wyszedłem z loży szyderców wraz z nieodłącznym Czwartym i idąc schodami zamierzałem skierować się do wyjście, gdy drogę zastąpiła mi pewna niesławna piękność.
Lilith.
- Drogi Szemchazaju! Czy godnym jest, by wódz upadłych aniołów przemykał przez mroczne korytarze pałacu niczym zwykłe, potępione ladaco? - wykrzywiła usta w udawanym wyrazie zwątpienia.
Dla tej buzi mógłbym pół piekła pozabijać , gdyby tylko chciała...
- Lilith... - Westchnąłem...
Zbliżyła się do mnie ujmując moje dłonie. Jej cudne usta powędrowały ku mojej twarzy, muskając moją skórę delikatnymi pocałunkami.
Pachniała rajskimi kwiatami...
- Nasz pan pragnie się z tobą widzieć. - Jej złote włosy związane były w misternie ułożony kok, czerń jej oczu zatracała mnie głębokością swego wyrazu. - Teraz, już, natychmiast! - dodała jakby chciała wyrwać mnie z letargu, którego sama była przyczyną.
- Skoro tego życzy sobie nasz pan... - I jak szczeniak podążyłem za zapachem mojej pani...
Idąc do szatana, Lilith szczebiotała językiem jak młoda trzpiotka, ale ja nie słuchałem. Podążając o krok za nią, podziwiałem sylwetkę jej ciała. Odziana była w jasną sukienkę, idealnie przylegającą do jej ciała i uwypuklającą jego przymioty.
Gładkie nogi, sięgające sklepienia jakim były jej jędrne pośladki... Talia od której sam święty Bonifacy nie oderwałby wzroku... Szyja bogini domagająca się czułych pieszczot... Burza złocistych włosów, teraz zapiętych w kok aż proszących się o dotyk...
- Belzebub czeka na ciebie w komnacie - oznajmiła, a ja nawet nie zauważyłem jak dotarliśmy na miejsce...
Z bólem zostawiłem Lilith wraz z Czwartym i wszedłem do szatańskiej komnaty. Urządzona była w stylu raczej oszczędnym. Pomieszczenie zawierało jedynie rozłożyste łoże na którym siedział Belzebub i stolik przy którym stała ślicznotka, której twarz widziałem za tronem szatana.
Teraz z bliska uświadomiłem sobie co tak bardzo przykuło moją uwagę. Tak bardzo przypominała moją ukochaną, nieodżałowaną Isztar...
- Kurwa, Szemchazaju widziałeś jak zajebałem tego kmiota? - z rozmyślań wyrwał mnie chropowaty głos władcy much. Siedział na łożu i wyrywał z siebie strzały zaaplikowane przez Robina.
- Panie wywarłeś na mnie przeolbrzymie wrażenie - odpowiedziałem szczerze, Belzebub sprawiał wrażenie niepokonanego wojownika. Postanowiłem wykorzystać okazję i dowiedzieć się czegoś więcej. - Jakże się cieszę, że wasza niegodziwość posłała duszę tego judasza do tartaru!
Diabeł się zaśmiał. Cały wysiłek wkładałem, aby nie uciekać spojrzeniem w stronę pięknej oblubienicy piekielnego. Straszne męki z tego powodu zaznawałem!
- To nie zdrajca o którym mówił Cyceron... - Belzebub chichotał, wyciągając kolejną strzałę, tym razem tkwiącą w oku. - To był jakiś wypierdek co mu kiedyś kobitę zniewoliłem i wydupczyłem na jego oczach okrutnie! Żebyś słyszał Szemchazaju jak ona skamlała, gdy ją brałem! - tutaj zabłyszczał żółcią swoich zębów ciekawie współgrających z czerwonym odcieniem twarzy. - Jak to ona miała na imię? Miriam? Mariola? Marion? Nie mam pamięci do tych dup... Tyle ich było...
Wyobraziłem dwójkę kochanków, których uczucie przetrwało nawet strącenie w odmęty piekła... I wyobraziłem sobie Belzebuba, który plugawi ich miłość swoim niecnym postępkiem... Tylko i wyłącznie dla zaspokojenia własnych żądz...
Serce mnie zabolało, ale taki był nasz pan. Okrutny i gwałtowny. W czynach nieprzewidywalny. Niezwyciężony...
- Panie, skoro Robin nie był Judaszem, to kim w takim razie jest zdrajca? - zapytałem, starając się uciec od nieprzyjemnych myśli.
- Nie wiem - szatan bezradnie rozłożył ręce - I dlatego chciałbym abyś się tego dowiedział...
Zaskoczył mnie, tego się nie spodziewałem. Byłem przecież upadłym aniołem... Więcej, byłem ich wodzem, a nie było tajemnicą, że Belzebub szykanuje wszystkich zrodzonych ze światła, na rzecz tych ulepionych z błota...
- Pewnie zastanawiasz się dlaczego ty? - władca much jakby czytał mi w myślach. - Dlaczego wybrałem ciebie pomimo tego, że otaczam się tymi, którzy urodzili się jako ludzie, kosztem tych stworzonych przez światłość? Odpowiedź jest prosta Szemchazaju, jesteś inny niż cała reszta tej nie budzącej litość zgrai. Widzisz to czego nie widzę inni, nie boisz się iść pod prąd. Nie pożądasz władzy, co tutaj jest zupełną abstrakcyjnością... Nie obraź się towarzyszu, ale śmiem nawet stwierdzić, że w pewnym stopniu jesteś dobry! To chyba jedyna twoja wada... Nie siłuj się jednak z myślami, bo i dla dobrych jest miejsce w piekle...
- Wasza obmierzłość - sypnąłem komplementem - ta opinia mi pochlebia!
- Więc jak rozumiem zgadzasz się pracować dla mnie! - Belzebub z radości aż przyklasnął w dłonie. - Jestem wielkim okrutnikiem, ale potrafię być i wielkim dobrodziejem dla kogoś kto wyświadcza mi przysługę. Nagrodą za twoją pracę będzie ... Isztar ...
Nogi pode mną się ugięły. Czy to możliwe? Czy to możliwe, by po tysiącach lat rozłąki i udręczonych poszukiwań szatan mógł dać mi to co straciłem, jak się wydawało bezpowrotnie?
Moją, jedyną, ukochaną Isztar? Kobietę dla której porzuciłem zaszczyty służby w Niebie i skazałem się na wieczne potępienie? Kobietę z którą spędziłem kilka lat na Ziemi, w zamierzchłych czasach, a które to lata były najlepszymi w całym moim istnieniu?
- Tak Szemchazaju! Mogę tobie ją podarować! Jej dusza od tysięcy lat spada w nieskończoną otchłań tartaru! Mogę ją wydobyć stamtąd... Chcesz tego Szemchazaju? Chcesz z powrotem swoją ukochaną Isztar?
Niczego innego nie pragnąłem.
Szukałem Isztar tysiące lat, lecz śladu nie znalazłem. Myśl, że cierpi katusze spadając w przepaść tartaru od tysięcy lat zabolała jeszcze bardziej niż jej nieobecność. Wiedziałem już, że zrobię wszystko, aby ją odzyskać.
- Tak, Panie! Zrobię wszystko co tylko rozkażesz! - nie miałem wątpliwości. - Będę twoim mieczem karzącym wrogów. Ktokolwiek spiskuje przeciwko twej ordynarnie niepodzielnej władzy, ten spotka się z bezlitosną reakcją z mojej strony!
- Tylko tego oczekuję Szemchazaju, tylko tego... - Belzebub sięgnął do stolika na którym leżało pudełko. Wyjął z niego długie cygaro, włożył do ust i pstryknięciem palców zapalił. Przez dłuższą chwilę delektował się w milczeniu jego smakiem. Dym wypełnił całe pomieszczenie.
Mój wzrok uciekł do tajemniczej oblubienicy szatana, która w niepojęty sposób przypominała wyglądem moją Isztar. Jej obecność tutaj zapewne nie była przypadkowa, Belzebub użył jej dla przypomnienia tego co utraciłem.
I udało mu się.
Spojrzałem w oczy dziewczynie, a ta błyskawicznie uciekła wzrokiem w podłogę. Przypatrzyłem jej się uważnie. Ta istota nie była moją Isztar. Włosy miała koloru brązu, podczas gdy Isztar miała kruczoczarne włosy. Usta miała zbyt drobne. Piersi za małe.
Odetchnąłem z ulgą. To nie Isztar. Swoją Isztar uratuję z czeluści tartaru choćbym miał to przypłacić istnieniem.
Jakież było moje więc zdziwienie, gdy po dłuższej chwili milczenia Belzebub oznajmił...
- Mam jeszcze jedną sprawę dla ciebie Szemchazaju... - Belzebub dokańczał palenie cygara. - Ta dziura tutaj to Adela, moja oblubienica, pierwsza nałożnica... Sprawia mi rozkosz, jaką żadna inna szpara sprawić nie potrafi. A pomimo tego wszystkiego, jestem poważnie zmartwiony Szemchazaju...
- Najszpetniejszy Panie! - byłem bliski, by paść mu do stóp. - Cóż takiego może sprawiać smutek, skoro dziewka zapewnia najszczytniejszą satysfakcję?
- Zrozum Szemchazaju jedno, ja zawsze zwyciężam, bez względu na to co i gdzie robię. Czy to macham mieczem, czy kutasem, zawsze muszę być niezwyciężonym...
- I jesteś Panie! - rzuciłem wpiekłowzięty.
- A jednak się kurwa martwię. Zdobyłem Adelę jakiś szmat czasu temu. Taką niewinną, czystą, nieskażoną plugastwem... Od razu więc ją zgwałciłem brutalnie, pragnąc zniszczyć wszystko to, co reprezentowała ze sobą. Miałem piekielne wytryski... Jednak chociaż wychędożyłem ją doszczętnie, ona nie straciła nic, że swej niewinności, ani czystości. Nie została też skażona plugastwem. Od tej pory dosiadam ją częściej niż jakąkolwiek inną kobietę. Gwałcę ją na różne przemyślne sposoby. Zawsze mi się opiera, a ja łamię jej opór bez litości. Katuję jej istnienie swoją francowatą naturą. Jak wiesz uwielbiam gwałcić, więc sprawia mi to pierdoloną przyjemność. A jednak zawsze, gdy z nią kończę, spuszczony i zadowolony ona nadal jest taka czysta i niewinna... Doprowadza mnie tym do szału. Jakże to, ja szatan nie mogę poskromić zwykłej dziewki? Co w piekle powiedzą?
- Dopóki Adela mi nie ulegnie, nie zeznam spokoju...
- Rozumiem Panie, ale jakże mógłbym tutaj pomóc? - nie wiedziałem czego chce ode mnie Belzebub.
Szatan zaśmiał się parszywie. Wyrzucił niedopalone cygaro i przeszedł do rzeczy. Adela tymczasem stała w miejscu ze spuszczoną głową.
- Powiadają diabły w piekle, że nikt tak nie rozumie kobiecej natury jak Szemchazaj. Być może nawet miałeś więcej cipek ode mnie Szemchazaju, jesteś jebanym znawcą tematu. Mamy inne sposoby, ja lubuję się w gwałtach, ty w subtelnych pieszczotach. Ja zabieram im coś, ty im coś dajesz.
- Dlatego powiadam, zajmij się Adelą, złam ją po swojemu. Spraw, aby piła nektar z mojego kutasa i prosiła o więcej i więcej... Zrobisz to dla mnie? Złamiesz ją?
Wcale mi się to nie podobało. Złamać ją? Miałbym skrzywdzić kobietę? Sprawiam, że rozkwitają w mych ramionach, a tymczasem Belzebub haniebnie pragnął, aby Adela zwiędła niczym przekwitły kwiat...
Jednak nie miałem wyjścia. Wszystko dla Isztar.
- Spełnię i ten twój rozkaz Panie - niechętnie oznajmiłem.
- Doskonale! - szatan pokiwał głową. - Możesz robić z nią wszystko co uważasz za niestosowne, oczywiście poza dupczeniem. Byle tylko - tutaj splunął - pozbyła się tej świętoszkowatej aury!
- Oczywiście - zaakceptowałem warunki.
- Wystarczy. Naszła mnie znowu chętka na jebanie... Poczekaj na zewnątrz, albo jak wolisz zostań i popatrz sobie...
Wolałem wyjść z tej ponurej komnaty. Na korytarzu czekał na mnie Czterdzieści Cztery, Lilith gdzieś się ulotniła. Westchnąłem, przyjemnie byłoby nasycić swe oczy jej powabem...
Bałem się usłyszeć krzyków i jęków krzywdzonej Adeli, toteż wraz z ordynansem czym prędzej oddaliłem się z tego miejsca.
Pałac był opustoszały. Wróciłem do sali tronowej, nie było tam już nikogo. Nie było demonów, ani ciała poległego Robina. Zauważyłem jedynie plamę krwi znaczącą miejsce klęski nieszczęśnika. Podszedłem bliżej.
Na podłodze w czerwonej kałuży, leżała zmoczona krwią opaska Robina. Pochyliłem się i zebrałem ją niczym magiczny artefakt.
- Panie, więc to był zdrajca? - zapytał Czwarty. - Czy to on spiskował przeciwko rozejmowi szatana z Najwyższym?
- Nie. - Widok miejsca kaźni Robina wywołał u mnie przygnębiający nastrój. - Był dzielnym demonem. Wyzwał Belzebuba pragnąć pomścić krzywdy jakie ten wyrządził jego ukochanej...
- Co z tym zrobimy, Panie?
- Nic przyjacielu. - Ścisnąłem mocniej opaskę Robina. - Zawarłem umowę z Belzebubem. Odnajdę zdrajcę i zniszczę. Złamię wolę czystej oblubienicy najciemniejszego.
Przez chwilę Czterdzieści i Cztery nic nie mówił, jakby walczył z myślami. Wreszcie, gdy zebrał się na odwagę, zapytał.
- Panie, czy nagroda jaką zyskasz jest wart ceny jaką zapłacisz?
- Nagrodą jest Isztar mój drogi...
Czterdzieści i Cztery nic więcej nie powiedział. Przez dłuższą chwilę staliśmy w miejscu wpatrując się w plamę krwi Robin Hooda. Schowałem opaskę w swoim ubraniu, pragnąc, aby pamięć o tym odważnym mężu prowadziła mnie w czasach, które miały nadejść.
Jednak czy byłem godzeń zostania jej depozytariuszem?
Po jakimś czasie w sali zjawił się sam Belzebub we własnej szpetocie oznajmiając, że zrobił co miał zrobić i mogę teraz zacząć urabiać jego Adelę. Miała czekać na mnie w komnacie, w której wcześniej rozmawialiśmy.
Udałem się tam niechętnie, bojąc się ujrzeć wykorzystaną dziewczynę, ale cóż innego mogłem zrobić? Ponownie zostawiłem Czwartego samego.
Zapukałem do drzwi.
- Proszę, zaczekaj jeszcze chwilę... - Usłyszałem histerycznie brzmiący głos dziewczyny.
Zgodziłem się i poczekałem aż dziewczyna sama pozwoli mi wejść. Po krótkiej chwili oczekiwania, dostałem pozwolenie na wejście.
W mrocznym pomieszczeniu zastałem Adelę, siedzącą na łóżku. Miała na sobie długą sukienkę, szczelnie zakrywającą jej ciało, a jednocześnie uwypuklającą zalety tegoż, że ciała. Włosy miała rozpuszczone, rozrzucone w nieładzie. Siedziała tak i wpatrywała się we mnie swoim dużymi oczami jakby pragnęła zajrzeć w głąb mej duszy. Promieniowała od niej siła o istnieniu, której zdążyłem już zapomnieć.
Czyżby to była dobroć?
- Witaj Szemchazaju. - Głos miała nadzwyczaj łagodny. - Wiele o tobie słyszałam.
- Witaj Adelo - odpowiedziałem. - Mam nadzieję, że samych... Dobrych rzeczy...
- Dobrych? - dziewczyna smutno zachichotała. - To chyba tutaj obelga...
- Zależy kto o tym mówi - rzuciłem ripostę, mrugając porozumiewawczo okiem.
Cały czas mierzyliśmy się wzrokiem, jakby to był pojedynek na spojrzenia. Adela miała hipnotyzujące błękitne oczy od których nie sposób było oderwać wzrok. Jednakże w dobrym tonie było przegrać ten pojedynek.
Zamknąłem powieki.
- Dobrze - oznajmiła moja nowa znajoma, czyżby była ukontentowana swoim małym zwycięstwem? - Szemchazaju, czy będziesz mi towarzyszył w przypałacowym ogrodzie?
Zgodziłem się. I idąc obok dziewczyny udałem się do ogrodu. Spodziewałem się zastać las szkieletów wrogów Belzebuba i rzekę krwi, zamiast tego zobaczyłem oazę zieleni po przecinaną strumykami przezroczystej wody, nad którymi rozłożone były drewniane kładki. Nie wiem jak się tam znalazły, ale zobaczyłem nawet ptaki ćwierkające, śpiewające i psioczące na gałązkach drzew. W wodzie natomiast dojrzałem moc kolorowych rybek różnego rodzaju.
Ogród, podobnie jak Pałac Trzeciej Świątyni zgodnie z piekielną tradycją dołował wśród okolicznych, skalistych wzgórz i domów mniej znaczących diabłów. Kontrast między zielenią ogrodu, a surowymi wzgórzami potęgował efekt wspaniałości tego pierwszego miejsca.
Byłem pod wrażeniem.
- Jakbym ponownie ujrzał Eden! - oznajmiłem zdumiony.
- Nie kpij sobie Szemchazaju ... Kiedyś tutaj było inaczej, ale wprowadziłam drobne zmiany... - Odpowiedziała pogodnie prowadząc mnie krętymi ścieżkami, kładkami do kamiennej ławeczki tuż obok uroczej kaskady.
Rozsiadłem się wygodnie zachowując bezpieczny dystans do Adeli. Przez chwilę milczeliśmy kontemplując sielankową atmosferę w ogrodzie. Szum strumyczka, śpiew ptaków, zapach kwiatów. Zapomniałem o całym diablim świecie...
Przyjrzałem się bliżej dziewczynie, która patrzyła przed siebie podziwiając stworzone przez siebie dzieło. Była wtedy szczęśliwa.
I piękna. Miała gładką cerę, uroczy nosek, delikatne dłonie, dziewczęcą sylwetkę.
Milczeliśmy, w powietrzu unosiła się aura niezręczności.
- Przepraszam Adelo, za tę sytuację, nie wiem co powinienem zrobić, ani co powiedzieć - odezwałem się.
- Nie jesteśmy wolni Szemchazaju. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu... - Chłodno oznajmiła, po czym zaskoczyła mnie pytaniem.
- Więc naprawdę widziałeś Eden? - spytała, pozostając wciąż nieobecną wzrokiem.
- Tak, widziałem Eden i wiele, wiele więcej... Chcesz o tym posłuchać Adelo?
- Tak, proszę opowiedz mi o Edenie.
I rozpocząłem swoją opowieść o rajskim ogrodzie. Miejscu, którym przez pewien czas była cała Ziemia. Opowiadałem o wspaniałych krajobrazach, nieskończonych lasach, nieskażonych wodach, o mrowiu zwierząt wszelakiego rodzaju i o miliardach kwiatów mieniących się wszystkimi możliwymi barwami. A potem mówiłem o pierwszych mieszkańcach, mężczyźnie i kobiecie żyjących tam w chwale łaski boskiej i cieszących się nieśmiertelnością.
I w tym momencie Adela mi przerwała.
- Biblia mówi, że Bóg stworzył mężczyznę z prochu, a potem wyjął żebro tworząc niewiastę, Ewę. Jednak będąc tutaj usłyszałam inną historią...
- Dobrze słyszałaś. Bóg stworzył kobietę i mężczyznę jednakowo z ziemi, aby byli sobie równi. Pierwszą kobietą nie była Ewa. Była nią Lilith... Poznałaś Lilith, jest zuchwała i zapatrzona w siebie. Taka też była dawniej... Obraziła Adama, co tak bardzo rozgniewało Niebieskiego, że przegnał ją z raju. I kazał wykreślić jej imię z świętej księgi. Stała się wówczas demonem, którego znamy dzisiaj...
- Skoro taka była wola naszego Pana - ufnie podsumowała Adela.
Uznałem, że powinienem przypomnieć jej kim jest.
- Adelo, to Belzebub jest twoim panem, nie Bóg! - chociaż starałem się zachować łagodny ton głosu, wymowa tego zdania musiała bardzo ją zaboleć.
Pierwszy raz odkąd znaleźliśmy się w ogrodzie, dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę i wbiła spojrzenie w moje oczy.
- Belzebub nigdy nie był i nigdy nie będzie moim Panem - oznajmiła to spokojnie, ale po chwili podkreśliła wymowę swoich słów. - Nigdy!
Jej stanowczość mnie zaskoczyła, pod wizerunkiem słabej kobiety kryła się silna osobowość. A ja musiałem ją złamać...
Ponownie rozległa się niezręczna cisza. Myślałem jak wyjść z tej sytuacji, gdy...
- Przepraszam Szemchazaju jeśli cię uraziłam swoim zachowaniem - Adela mnie przeprosiła. - Jednak proszę, nie wracaj nigdy więcej do tego tematu. Obiecasz mi to? - obietnice w piekle to śliski temat, jednak nie miałem wyboru, musiałem obiecać, że nie będę drążył tematu.
- Więc opowiedz mi teraz o Isztar...
I opowiedziałem o potężnym aniele, z chóru serafinów, wyniesionym ponad innych świetlistych braci do rangi ich przywódcy. Mówiłem o chwalebnej służbie dla Boga, o dowodzeniu legionami aniołów przeciwko siłom ciemności. I opowiedziałem o kobiecie, tak bardzo mądrej, pięknej, zmysłowej, że jej urokowi nie był wstanie oprzeć się nawet najgodniejszy z aniołów.
Rozkochany anioł stąpił na Ziemię, odrzucając wszystko czym obdarzył go Wszechmogący. Stał się dla braci zdrajcą, banitą, stał się upadłym aniołem. Pragnąc rozkochać w sobie niewiastę, tak bardzo jak on kochał ją, dał jej dowód swej miłości. Największą tajemnicę wszechświata.
Zdradził jej imię Boga.
Bóg się rozgniewał, pochwycił kochanków i ukarał wieczną rozłąką. Upadłego anioła uwięził w gwiazdozbiorze Oriona, a kobietę zesłał do piekła na wieczne potępienie.
Adela była wyraźnie poruszona moją opowieścią, milczała przez pewien czas, jednak po dłuższym zastanowieniu zadała jeszcze jedno pytanie.
- Szemchazaju, czy gdybyś mógł cofnąć czas coś byś zmienił? - dziewczyna ponownie obdarzyła mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
- Niczego bym nie zmienił, dziękuję Bogu i diabłu za istnienie jakie miałem. Przynajmniej było ciekawe - mrugnąłem do Adeli, a dziewczyna pierwszy raz odpowiedziała mi ślicznym uśmiechem.
Czasami jeden gest, spojrzenie, uśmiech znaczą więcej niż milion słów...
Poczułem jak rodzi się między nami nić porozumienia.
Zapragnąłem poznać ją bliżej, ta prosta jak mi się wcześniej wydawało dziewczyna coraz bardziej mnie fascynowała. Nie mogłem się oprzeć, musiałem usłyszeć jej historię.
- A ty Adelo, podzielisz się ze mną swoją historią? Jest dla mnie niepojętym jak ktoś taki jak ty... Ktoś tak... Dobry, mógł znaleźć się w takim miejscu?
- Szemchazaju ... - Zaczęła dziewczyna...
- Proszę, mów mi Aza - przerwałem jej - tak mówią do mnie przyjaciele...
- Aza... - Głos jej przybrał wspaniałego aksamitnego tonu...
- Ada... - Odpowiedziałem, pragnąłem dotknąć opuszkami palców jej gładkich policzków, ale wielkim wysiłkiem woli sie powstrzymałem. Nie chciałem wprawić jej w zakłopotanie.
Dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła mówić o sobie.
Mówiła o cudownym, szczęśliwym i beztroskim dzieciństwie w małym dworku otoczonym sielskim krajobrazem. O wewnętrznym powołaniu jakie czuła przez cały ten czas. I o najszczęśliwszym dniu jej życia - przystąpieniu do żeńskiego klasztoru i obietnicy oddania swego życia w ręce Boga. Mówiła o krótkim i radosnym okresie, gdy świadczyła swe posługi duchowe pomagając bliźnim. I o ciemnym okresie, gdy jej kraj pogrążył się w krwawej wojnie. I o dniu, który wyparła z pamięci, gdy klasztor Adeli został napadnięty przez zgraję żołdaków... Nic więcej nie powiedziała o tym wydarzeniu, ale reszty mogłem się domyślić.
Po tym jednym dniu nic w życiu Adeli nie było już takie same. Co więcej jej ciało zaczęło się zmieniać. Naiwna dziewczyna nie rozumiała charakteru tych zmian, siostra zakonna obiecała ją "ozdrowić" cudownym lekarstwem. Adela krwawiła, miała gorączkę, przed odejściem zdążyła się pożegnać z siostrami będąc szczęśliwą, że udaje się do domu Pana.
Zmarła.
Dusza jej opuściła ciało. Podążyła za jasnym wspaniałym światłem. Spotkała mężczyznę w białej szacie, który kazał jej wyznać winy. A potem oskarżył ją o najcięższy z grzechów - morderstwo dokonane na własnym dziecku. Adela się broniła, tłumaczyła, że nic takiego nie miało miejsca, ale mężczyzna jej nie słuchał. Kara mogła być tylko jedna - wieczne potępienie w piekle.
Gdy się znalazła na drodze do piekła, wśród innych potępieńców, chciała zawrócić, powiedzieć mężczyźnie, że się pomylił. Że kocha Boga i zawsze przestrzegała jego praw.
Jednak nie zdołała, tłum pchnął ją w kierunku piekielnej bramy. Na jej górze wyryta była ponura sentencja: "Porzućcie wszelką nadzieję"...
Po przekroczeniu bramy, przechwycił ją szatan Belzebub i tak trzyma do chwili obecnej, czerpiąc rozkosz z jej bólu.
Historia Adeli zdruzgotała mnie, z pewnością nie zasłużyła na taką karę. Dobroć i serdeczność biły od niej na odległość.
- Teraz rozumiesz Szemchazaju? - dziewczyna zakryła twarz dłońmi, zaczęła płakać. - Zasłużyłam na wszystko co mnie spotkało, jestem morderczynią. Zabiłam własne dziecko. Zdradziłam Boga.
Nie mogłem dalej tego słuchać. Sama zaczęła wierzyć w swoją winę. A przecież to nie była prawda.
Wstałem z miejsca i zacząłem nerwowo krążyć w wzdłuż kaskady. Takiej niesprawiedliwości dawno nie słyszałem w piekle.
Miejsce Ady było w niebie.
Pragnąłem usiąść obok niej i przytulić z całych sił. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze i że nic nie jest jeszcze przesądzone. Dotknąć jej policzków i otrzeć łzy.
Jednak się powstrzymałem.
- Aza, czy to się kiedyś skończy? - Adela nie przestawała płakać.
To się nigdy nie skończy, moja droga - nie mogłem jej tego powiedzieć. Moim zadaniem powierzonym przez Belzebuba było złamanie tej dziewczyna i teraz jedno niewypowiedziane zdanie dzieliło mnie od jego wypełnienia.
Jednakże kim bym był, gdybym to zrobił?
- Adelo, czy wiesz czym jest piekło? - pokręciła przecząco głową. No tak, pomyślałem, tylko nieliczni jego mieszkańcy rozumieją czym naprawdę ono jest.
- Piekło jest iluzją - stwierdziłem. - Pozwól, że opowiem ci jeszcze jedną historię.
Usiadłem na kamieniu tuż przed ławeczką na której siedziała Adela i nie czekając na jej zgodę zacząłem opowiadać. Dziewczyna otarła łzy i wpatrując się we mnie swoimi smutnymi oczami, zaczęła słuchać.
Powiedziałem jej o nieśmiertelnym Bogu i o pierwszym aniele, powołanym ze światła, by pełnił służbę u Wszechmogącego. O miłości jaka narodziła się między nimi, a która była miłością jaką ojciec darzy swego syna. O powołaniu wielu innych aniołów, w tym także mnie. I o mojej służbie w chórze serafinów, któremu przewodził pierwszy anioł. O tym, że był moim mistrzem, nauczycielem, bratem, wreszcie przyjacielem. Przypomniałem o powołaniu do życia pierwszego mężczyzny i pierwszej kobiety. I o buncie tej ostatniej, który doprowadził do poróżnienia się Boga z pierwszym aniołem.
- "Stworzyłem człowieka, zapewniłem mu wszystko, aby wiódł szczęśliwe życie. Zgodnie z boskim planem. Skoro jednak człowiek zdradza mnie, zdradzając boski plan to czy nie powinien być ukaranym?" - pytał Bóg.
- "Dałeś życie człowiekowi Panie i dałeś mu wolną wolę, aby z niej korzystał wedle uznania. Jakże więc możesz karać go za korzystanie z tejże woli?" - pytał pierwszy anioł.
I tak narodził się konflikt między przeznaczeniem, a wolną wolą. Konflikt, który do dnia obecnego determinuje byt miliardów istnień we wszechświecie.
Pierwszy anioł opuścił niebo i rozpoczął cielesną wędrówkę po Ziemi. Nie był już sam, ponieważ dołączyła do niego pierwsza kobieta, Lilith. Co więcej zaczął namawiać pierwszych ludzi, Adama i następczynię Lilith w Edenie Ewę do porzucenia podążania boską ścieżką i przyłączenia się do niego.
Pierwszy anioł zdołał przekonać Ewę, aby złamała boski nakaz. Bóg się rozgniewał. Wezwał pierwszego anioła i powiedział mu -
- Ty zabierz swoich ludzi, a ja wezmę swoich. - I wyznaczył mu podziemia Ziemi, piekło jako miejsce pobytu.
Pierwszy anioł pragnął urządzić swój podziemny świat, na podobieństwo tego ziemskiego z wszystkimi jego zaletami i wadami. Nie mógł jednak tego uczynić, ponieważ dusze po śmierci opuszczają ciało i nie mają ludzkich zmysłów, ani potrzeb. Postanowił więc obejść ten problem.
Stworzył iluzję życia.
- Wszystko co tu widzisz Adelo - zmierzałem do końca swej opowieści - jest iluzją. Nasze ciała, wszystkie obecne tu rzeczy i przedmioty, nasza radość i nasz smutek. Także twój ból jest iluzją Adelo.
- Nie ma przeznaczenia, mamy wolną wolę. Możemy kształtować obecną rzeczywistość wedle własnego uznania.
Dziewczyna milczała dłuższy czas, poruszona usłyszaną historią. A gdy przemówiła, wyraziła swoją wątpliwość.
- To nie może być prawdą, wszystko to kim jestem i co czuję jest zbyt prawdziwe, aby mogło okazać się jedynie iluzją.
- Prawdę znają tylko najpotężniejsze demony i wykorzystują ją do podporządkowania sobie całej reszty. Ty jednak Adelo jesteś inna, masz moc sprawczej kreacji. Spójrz na ogród, który stworzyłaś.
- Po prostu zasadziłam nasiona drzew, krzewów, kwiatów. - Dziewczyna pokręciła głową. - Znalazłam źródło z którego wypływa woda. Ogród rozkwitł, a wraz z rozkwitem przyszły i przyleciały tu zwierzęta...
- Spójrz na zewnątrz - uśmiechnąłem się. - Nie ma żadnych, drzew, krzewów, ani kwiatów. Nie ma więc też nasion z których mogłyby wyrosnąć. Znajdziesz w piekle trzygłowe cerbery, jednorożce, feniksy, nawet smoki, ale nie znajdziesz nigdzie poza swoim ogrodem wróbli i sikorek. Wszystko to sama stworzyłaś siłą swojej woli. Masz wielki dar Adelo...
Dziewczyna wstała w ławeczki i podeszła bliżej mnie, siadając na trawie tuż obok. Ponownie zmierzyłem się z potrzebą pogładzenia dłonią jej ślicznej buzi, ale znowu z najwyższym wysiłkiem powstrzymałem się. To nie byłoby mądre, szatan mógł nas obserwować, choćby pod postacią wróbla. Dla najnikczemniejszego nie było rzeczy niemożliwych. Był panem piekła, królem tej gry.
- Aza... Proszę powiedz mi coś jeszcze o pierwszym aniele... - Oczy Adeli błyszczały z podekscytowania. - Kim był, jak miał na imię, co się z nim stało?
- Po jego odejściu z nieba, nie spotkałem go nigdy więcej. Niebieski Pan wyznaczył mnie na jego stanowisko. Dowodziłem legionami aniołów, walczyłem w wielu bitwach przeciwko demonom. Nigdy jednak nie widziałem wśród nich pierwszego anioła. Jak wiesz zostałem wygnany z nieba i uwięziony w gwiazdozbiorze Oriona. Uwolnił mnie mój brat, Lucyfer po kolejnym buncie aniołów w piekle. Gdy się tutaj znalazłem pierwszego anioła już nie było. Był Belzebub i jego porządki. Pierwszy anioł jest Tym Którego Imienia Się Nie wypowiada... Jednak, ty znasz go jako Węża...
- Aza... - Wyszeptała dziewczyna, miała takie urocze usta...
- Ada... - Odpowiedziałem. Pochyliłem się ku twarzy dziewczyny. Zapominając o całym piekle, pragnąłem tylko uszczknąć jeden, jedyny pocałunek.
Nasze twarze zbliżyły się do siebie. Ada zamknęła oczy...
Rozchyliła usta...
- Moje gołąbeczki, szukałam was w całym pałacu - usłyszałem głos Lilith. Natychmiast odskoczyłem od ust Adeli. Poczułem wewnętrzny ból, było tak blisko...
A potem wrócił rozsądek i niepokojąca myśl, że Belzebub mógł nas obserwować.
- Dlaczego jesteście tacy bladzi? Wyglądacie jakbyście zobaczyli... Ducha... - Lilith się roześmiała.
- Oooch Lilith - Adela zachowała zimną krew. - Proszę powiedz co się stało z pierwszym aniołem.
Uśmiech pięknej diablicy od razu zszedł z twarzy.
- Spytaj swojego Pana... - Rzuciła gorzko w stronę Adeli. - Będziesz miała wkrótce odpowiednią ku temu sposobność. Belzebub znowu cię potrzebuje...
Dreszcz przeszył ciało dziewczyny. Cała jej radość uleciała w jednej chwili. Bez słowa wstała z miejsca i podeszła do Lilith. Rzuciła jeszcze rozpaczliwe spojrzenie w moją stronę. Nic jednak nie mogłem zrobić.
Serce mnie ukłuło. A raczej jego iluzja...
Odchodząc z Lilith, Adela zatrzymała się i jeszcze raz się odwróciła.
- Szemchazaju, gdybyś jednym słowem miał określić naszego Pana Boga - wyraźnie zaakcentowała to ostatnie słowo. Pomyślałem, że odważna z niej dziewczyna. - Jak ono brzmiałoby?
Miałem odpowiedzieć, że sprawiedliwy, ale jakże mógłbym to uczynić po tym wszystkim co spotkało Adelę w życiu i w piekle?
- Bóg jest...Surowy. - Odpowiedziałem ponuro.
Dziewczyna odwróciła się i skierowała do pałacu. Bolesny ogień trawił moje wnętrze.
Zacisnąłem pięści za złości, a może z bezradności?
Tak nie powinno być...
Razem z Czwartym czym prędzej opuściliśmy pałac. Zewnętrzny plac "ozdobiony" został odciętymi czerepami potępieńców powbijanymi na pale. Czarne kruki wydłubywały im oczu, co tylko pogłębiało posępny efekt całości...
Nie byliśmy sami. Po placu szwendały się hordy demonów szukające wśród poległych znajomych twarzy. I tak gdzieś tam jakiś zielony facet złorzeczył głowie odciętej diablicy, upiorna białogłowa szczała w zemście za doznane niegodziwości wprost na czyjś pusty łeb, dostrzegłem nawet jedną, jedyną istotę, która płakała przed wywieszoną głową...
Wciągnąłem do płuc powietrze. To był zapach śmierci. Coś od dawien, dawna uśpionego w najdalszym zakamarku mojej duszy zaczęło się budzić. Wojna, mroczna strona mojej duszy.
Przez głowę przewinęła mi się myśl, bądź nadzieja, aby to nie był jeszcze koniec... Aby, doszło do jeszcze jakichś aktów nieposłuszeństwa, małych rabacji, niechwalebnych zrywów... Aby polała się krew, dużo krwi i morze trupów...
Wtedy wszystko staje się takie proste ... Zabij albo sam zginiesz...
Tymczasem musiałem rozwiązać dwa problemy. Znaleźć zdrajcę i sprawić, aby Adela uległa najszpetniejszemu...
Nie miałem wyboru.
- Panie, jaka ona jest? Oblubienica szatana? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Czwartego.
- Adela? Jest ... Jest dobra, odważna i bardzo silna, ma więcej siły niż nie jeden z nas, upadłych aniołów, choć nie zdaje sobie z tego sprawy - oceniłem chłodno. Widok odciętych czerepów i zapach śmierci otrzeźwił mnie z uroku dziewczyny.
- Co pocznie pan z pyszną nałożnicą najczerwieńszego?
- Odnalazłem jej słaby punkt - oceniałem przeciwnika jak na wojskowego przystało. - Dam jej nadzieję, uczucie, miłość. A potem wszystko zdepczę! Łamiąc jej serce, złamię jej ducha. Gdy już utraci wszystko w co wierzyła, ulegnie szatanowi spełniając wszystkie jego sparszywiałe zachcianki.
Czterdzieści i Cztery zamilkł na chwilę. Nie cierpiałem tych jego momentów, gdyż wiedziałem, że zbiera on kontrargumenty przeciwko mojemu planowi.
- I co pan wtedy powie?
- Kiedy, co powiem ? - rzuciłem opryskliwie.
- Co pan powie Isztar - Czwarty rzucił mi wyzwanie spojrzeniem. - Gdy dziewczyna zapyta się, "co uczyniłeś Szemchazaju, aby mnie uratować?"
Nie miałem odpowiedzi na to pytanie.
Miałem natomiast plan dalszego działania w sprawie zdrajcy i Adeli. Potrzebowałem pomocy, na nie szczęście dla moich wrogów. Wiedziałem do kogo się zwrócić.
- Jedź po Diablę Czerwonooką, nim się naprawdę rozłoszczę! - rzuciłem niecne pogróżki. - Sprowadź ją do wieży Oriona!
- Diablę Czerwonooką? - powtórzył z niedowierzaniem Czwarty. - Jest pan całkowicie pewien?
- W nadchodzących wydarzeniach, ktoś z jej... Umiejętnościami, będzie mi niezbędny.
- Jak pan sobie życzy...
Rozdzieliliśmy się. Dosiadłem karego jednorożca i na tym narowistym rumaku zacząłem pochłaniać piekło w drodze do domu. W oczy rzucały się pustki na ponurych drogach. Jądro Ziemi oświetlające piekło przybrało niepokojący krwawy odcień. W powietrzu unosił się swąd palonych ciał. Cuchnący dym ze stosów zaczął przykrywać podziemne słońce planety.
Nawet karczmy i gospody zazwyczaj trzeszczące w posadach od niekończących się bójek i orgii, tym razem były zastanawiająco ciche.
Coś wisiało w piekle i nie był to, zwyczajowo powieszony za jaja golibroda. Demony zapewne rozpamiętywały jeszcze masakrę w pałacu Belzebuba, jednak czy był to strach? Czy może raczej cisza przed burzą zwiastująca otwarty bunt?
A w środku tego wszystkiego byłem ja, z zadaniem odnalezienia zdrajcy. A w tle była Isztar i ... Adela?
I nieznośna myśl, że szczęście jednej będzie zdradą drugiej.
Wieża Oriona. Moje domostwo, wzniesione zostało zgodnie z lucyferycznymi standardami dokładnie pod wspaniałym Babilonem. Składało się z sześćdziesięciu sześciu kręgów, co czyniło budowlę najwyższą w całym piekle. Z ostatniego kręgu wznosił się pożałowania godny widok na wypalone, piekielnym ogniem ziemie oraz na mieniące się wszystkimi barwami czerwieni jądro planety.
Zastopowałem mego posępnego rumaka tuż przed budowlą. Pragnąłem być sam. Wyobraziłem więc sobie, że znajduję się na najwyższym kręgu i moment później znalazłem się na nim.
Mroczna chmura dymu zakrywała już znaczną część ognistego jądra planety, powodując wszechogarniający mrok.
Nie byłem sam. Dostrzegłem sylwetkę majaczącą na drugim końcu kręgu.
Smukła linia ciała, wąska talia, silne pośladki, ciemne włosy związane w gruby warkocz jasno wskazywały, że mam do czynienia z kobietą.
Dostrzegłem spinający niczym gorset napierśnik niewiasty. Wokół talii postać przywiązany miała pas z ozdobną pochwą. Z pochwy wystawała rękojeść miecza.
- Diabla? - byłem zdumiony, że demonica znalazła się w wieży przede mną.
- Spójrz Szemchazaju na tę niemiłosierną noc. - Diabla cały czas stała tyłem do mnie, wpatrzona w panoramę rozpościerającą się z najwyższego poziomu wieży. Zauważyłem drżenie jej ciała. - Czy czujesz swąd palonych ciał tych wszystkich utrapieńców? Czy słyszysz złorzeczenie, ujadanie, bluźnierstwa niepoliczalnych diabłów i diablic? Czy czujesz tę aurę kurestwa i nieposłuszeństwa? Oczekiwania na wybuch buntu, rebelii, wojny! - ręce diablicy wiły się po całym ciele. - Tak długo na to czekałam! Tak długo Szemchazaju!
Diabla odwróciła się do mnie. Jej twarz pozostawała skryta w mroku, ale błysk jej czerwonych oczu był doskonale widoczny. Sięgnęła do zapięcia swego napierśnika i chwilę później zbroja diablicy opadła z jej ciała. Moim oczom zarysował się kontur jej bujnych piersi.
Ogarnął mnie stan podniecenia. Diabla wykonała kilka kroków do przodu, wychodząc z cienia i ukazując swoją nagość. Złowieszczy podmuch wiatru owiewał jej czarną grzywkę, przysłaniającą czerwone oczy. Usta miała rozchylone w lubieżnym uśmieszku. Piersi duże i ciężkie, zakończone grubymi brodawkami. Brzuch płaski, ramiona, pośladki i uda umięśnione. Nad biodrami owinięta wciąż była pasem ze schowanym w pochwie mieczem. Poniżej lśnił wilgotny, ciemny trójkąt włosów łonowych. Dreszcze przeszywały jej ciało.
- Pieprz mnie Szemchazaju! - mówiła pomału, ciężko oddychając. - Pieprz mnie tu i teraz. Pragnę poczuć jak wbijasz ostrze swego miecza we mnie!
- Diablo... - Zniknęła koszula z mojego ciała, penis ugniatał moje spodnie. Zbliżyłem się do niewiasty, łapiąc jej pierś i ściskając ją mocno jakbym niedowierzał, że jest prawdziwa.
- Mocniej Szemchazaju, mocniej... - Diablica odchyliła głowę do tyłu, wypychając swe piersi jeszcze bardziej do przodu.
Złapałem je oburącz i zacząłem ściskać, ściskać coraz mocniej. Duże, ciężkie, jędrne cycki wylewały mi się z silnych dłoni. Zachwyt zjawiskami tłamszonymi w dłoniach rozlewał się po całym mym ciele i znajdował ujście w kroku. Szalbierczy penis rozerwał spodnie, wydobywając swe prawdziwe oblicze na zewnątrz.
- Włóż mi go Aza, włóż go do cipy! - domagała się demonica, a ja nie miałem zamiaru oponować.
Złapałem Czerwonooką za pośladki i uniosłem na swych ramionach. Natychmiast owinęła swoje dłonie wokół mojej szyi, uda zacisnęła na mych biodrach. Droga do mokrej szczeliny stała przede mną otworem. Pchnąłem lędźwiami w przód, instynktownie trafiając w pochwę.
Miecz zawsze spocznie w pochwie...
Marsowa pieczara diablicy zachłannie pochłaniała moje czerwone ostrze. Jednym pchnięciem zapełniłem całe jej wnętrze. Wszetecznica jeszcze mocniej zacisnęła uda, a nieskoordynowane spazmy zawładnęły jej ciałem.
Miała orgazm.
Wygięła się do tyłu wbijając paznokcie w moją szyję. Dostrzegłem zarys jej piersi i brodawek je zdobiących. Były szerokie, napęczniałe. Przybrały kolor czerni.
Cipka diablicy pulsowała, wywierając rytmiczny nacisk na moim organie. Nacisk jej był tak mocny, że sam znalazłem się na skraju rozkoszy.
Nie mogłem dłużej czekać. Pchnąłem nienasycone dłuto, pragnąc rozerwać Diablę od środka. A potem pchnąłem jeszcze raz. Kolejne pchnięcia wyszły instynktownie. Cały czas trzymając ją na rękach zacząłem gwałtownie szturmować opierającą mi się pochwę. Wrzaski diablicy wypełniały teraz całą moją przestrzeń i mieszały się z brzękiem naszego oręża - jej przypiętego pasem, oraz mojego wchodzącego w nią raz za razem.
Kobieta jeszcze raz przytuliła się do mnie. Nacisk jej twardych piersi okazał się decydujący dla losów tej batalii. Zachłanny kutas zapulsował wraz z jej pochwą i niczym smok ziejący ogniem, zaczął wylewać nasienie ze swej paszczy.
Szczytowaliśmy razem, w jednym rytmie, złączeni w rozkosznym uścisku.
Orgazm dobiegł końca, zaspokoiwszy swoją żądzę puściłem ciało Diabli z mych ramion. Czerwonooka wciąż drżąca, upadła na podłogę. Popatrzyła na mnie nieprzytomnymi oczyma, z grymasem na twarzy.
Rozłożyła nogi i wypuściła z pęcherza złoty strumień. Ciepła ciecz zrosiła moje stopy...
Grymas na twarzy wszetecznicy zmienił się w lubieżny uśmieszek...
Dostrzegłem Czterdzieści i Cztery stojącego w drzwiach i bez słowa obserwującego nasze poczynania.
- Rżnij mnie dalej Szemchazaju! - Diabla kradła słowa z każdym ciężkim oddechem. - Zaklinam cię na wszystkie bezecności! Rżnij mnie bez ostatku!
Palce piekielnej ladacznicy już figlowały wokół sromu. Bawiły się wypływającą spermą zmieszaną z jej wilgotnością i moczem. Gęste owłosienie wokół waginy, potęgowały mroczną tajemniczość tego miejsca.
Gorączka żądzy trawiła moje wnętrze i stymulowała organ do erekcji. Zerknąłem w dół, przedłużenie mojej męskości sterczało w pełni swej okazałości. Chciało tylko jednego, wilgotnych czeluści diablicy.
Przykucnąłem przed Diablą. Jedną ręką złapałem za jej dorodny cycek, drugą za swój trzonek.
Spojrzałem w dół, mógłbym przysiąść, że widziałem srom diablicy na przemian otwierający i zamykający wejście do swych czeluści...
Ogień palił mnie tak bardzo, że musiałem zaryzykować. Naprowadziłem włócznię na przedsionek mrocznej pieczary. Zamoczyłem w sokach wszetecznicy swe ostrze. Srom niczym magnez zaczął przyciągać nabrzmiały organ. Po chwili opatulał mnie swoim wilgotnym ciepłem.
Z rozkoszy zakręciło mi się w głowie. Pomału położyłem się na Diabli, przygniatając ją ciężarem swego ciała.
I wbiłem kutasa do cipki.
Diabla kolejny raz zaczęła zwijać się w orgazmie. A ja nie dbając o to dźgałem ją swym ostrzem. Wpychałem je i wyrywałem z zaciskającej się w skurczach waginy diablicy. Im bardziej mnie "trzymała" szczytująca cipa, tym większość przyjemność czerpałem z wyrywania się jej. Najrozkoszniejsze jednak było ponownie wbijanie w zwężającą się szczelinę - nie zważając na jej ciasnotę wpychałem swój korzeń w głąb jej pnia. Rozkosz znajdująca swe źródło w mej męskości rozlewała się po całym organizmie.
Organ dał sygnał do wytrysku. Zapulsował. Ogarnęły mną piekielne spazmy ekstazy.
Ostatni raz wyrwałem kutasa z tych czeluści i przyłożyłem do twarzy Diabli. Uniosła się na łokciach...
Krople spermy zaczęły tryskać na jej twarz. Rozdziawiła usta i wysunęła język starając się łapczywie łapać nasienie. Jego strużki bluzgały na jej całą twarz. Wreszcie pragnąć nie marnować więcej daru wetknąłem penis do jej ust. Czerwonooka zachłannie zaczęła mnie wysysać...
Tkwiłem tak przez dłuższy czas, uspokajając przesiąknięte żądzą ciało.
- Co się tak gapisz - zwróciłem się do Czwartego. - Przynieś wino!
Wysunąłem penis z ust Diabli i opadłem na podłogę obok niej. Oboje głęboko oddychaliśmy, uspokajając przyśpieszone bicie naszych serc.
Biust podziemnej ladacznicy uroczo falował wraz z każdym oddechem...
Diablica przewróciła się na bok. Głowę opierała na łokciu. Objąłem ją w talii.
Była w dziwnym dla niej, melancholijnym nastroju.
- Aza, sama nie wiem co bardziej lubię. - Czerwonooka złapała dłonią za mój członek i zaczęła się nim bawić palcami. - Kopulować czy mordować?
- A ty co bardziej wolisz? To - wskazała na swoją rozwartą szparę. - Czy To - dotknęła rękojeści swojego nieodłącznego miecza...
- Miłość... - Tutaj buzia Diabli wykrzywiła się w grymasie, musiałem więcej znaleźć inne słowo. - Seks i wojna to dwa przeciwieństwa, które się nieustannie przenikają. Nie ma wojny bez powodującego ją seksu... Czy anioły powstałyby przeciw Bogu, gdyby nie chęć posiadania ziemskich kobiet? Czyż seks nie jest podobnie jak wojna taktycznymi manewrami między dwoma przeciwnikami?
Wrócił Czwarty z butelką czerwonego wina. Przechwyciłem trunek, upiłem łyk i rozlałem pewną zawartość butelki na piersiach diablicy.
Pochyliłem się ku imponującym krągłością i zacząłem zlizywać z nich, to co haniebnie wylałem... Ciało mojej demonicznej kochanki naprężyło się niczym struna.
- Każda wojna kończy się tak samo... - Ująłem dłoń Diabli i naprowadziłem ją na penis. - Miecz zawsze wraca do pochwy. - Wykonałem ruch ciałem, zbliżający twardniejący organ do łona kobiety. - Ja jestem mieczem, ty jesteś pochwą...
- Miecz ... I pochwa... - Powtórzyła rozmarzona Diabla Czerwonooka...
Ponownie zamoczyłem organ w jej sromie, po czym uzyskując zachęcający efekt jej otwarcia wepchnąłem go głęboko.
- Miecz zawsze spocznie w pochwie... - Wyszeptałem...
Męskość rytmicznie poruszała się w szparze diablicy. Oderwałem się od piersi i czyniąc pocałunki na jej szyi, brodzie, dotarłem do ust. Wpiłem się w nią niczym wampir...
Parzyliśmy się tak przez dłuższy czas, pogrążeni w cielesnej gorączce. Nasze splecione ciała, oblane potem łapały rozkosz z każdego dotyku, z każdej pieszczoty, z każdego pchnięcia...
Nasze oddechy złączyły się w jedno. Miecz stał się pochwą, a pochwa mieczem. Czułem się jak Diabla, przenikał mnie jej złowieszczy żar. Diabla czuła się jak ja, przenikał ją mój wewnętrzny płomień.
Staliśmy się jednością.
Nasze ciała szczytowały. Zajrzałem w głąb duszy Diabli i ujrzałem przemoc, krew i seks. Morze przemocy, orgię krwi i lawinę seksu. I najskrytsze pragnienie wszetecznicy, dzikie, nieokiełznane rżnięcie na polu bitwy, przy wtórze jęków konających i ich posoki oblewającej jej ciało...
A Diabla zajrzała w głąb mnie...
Otrzeźwił mnie kopniak w jądra. Diablica nie miała litości, przewróciła mnie zwijającego się z bólu na plecy i poczęstowała paroma uderzeniami prosto w twarz. Błyskawicznym ruchem wydobyła miecz ze swej pochwy i przystawiła mi do gardła.
- Kim jest ta kurwa Adela? - wysyczała gorzko.
Czwarty ruszył mi na ratunek, ale w ostatniej chwili powstrzymałem go przed interwencją.
- Stój! - rozkazałem swemu ordynansowi, po czym zwróciłem się do Diabli - to z jej powodu tu jesteś... - Wściekła ladacznica przycisnęła mi jeszcze bardziej ostrze do gardła... - Musisz pomóc mi zdeptać jej czystość i niewinność.
Odjęła miecz z mego gardła, mogłem swobodnie złapać oddech.
- To dlatego mnie wezwałeś? Z powodu jakieś nieodymanej dziwki? - była rozczarowana. - Myślałam, że ruszasz na wojnę i pragniesz mojej obecności przy sobie...
- To drugi powód - śpieszyłem z wyjaśnieniem. - Widziałaś co wydarzyło się w pałacu, słyszałaś jak Cyceron mówił o zdrajcy, czułaś przenikającą atmosferę buntu. Buntu przeciwko najpotworniejszemu. Belzebubowi!
Diabla aż zadrżała z podniecenia. Siedziała na mnie okrakiem, co powodowało, że miałem ekscytujący widok na jej wielkie piersi. Skurczony penis znowu zaczął twardnieć.
Miałem kolejny wzwód.
- Czego żądasz ode mnie i co możesz dać mi w zamian? - czerwone oczy diablicy ponownie zalśniły, tym unikalnym blaskiem, jaki miała tylko ona.
- Chcę złapać zdrajcę i złamać nieskalaną. Cyceron mówił, że judasz otworzył bramę pozwalającą na przejmowanie ciał śmiertelników. Tylko najpotężniejsze diabły to potrafią... - Ująłem ponownie jej biust i zacząłem go łapczywie macać... - Urządzę więc szatańską orgię, zaproszę samą elitę i odnajdę zdrajcę. Podczas orgii złamię serce Adeli... Rozkocham ją, dam jej nadzieję, a potem ją zdradzę! - Diabla z podniecenia pochwyciła mój członek i wetknęła ponownie do szczeliny...
- A co dostanę w zamian? - wydusiła z siebie owładnięta seksem demonica.
- Urządzimy wielką masakrę wrogów, zdrajcy i jego popleczników... Tylko ty i ja... I będziemy taplać się w ich krwi...
- I będziemy się chędożyć przy tym? - przymknięte oczy jasno wskazywały, że ponownie znalazła się na krawędzi orgazmu.
- Oczywiście. - Zapewniłem, podczas gdy mój natarczywy kutas pustoszył jej szparę.
- Plugawie i występnie - oceniła i po chwili dodała - tak jak lubię!
I kolejny raz pogrążyła się w ekstazie.
Nie przestając nadziewać się na kutasa, półprzytomna od miotającymi nią spazmów, wyszeptała swe życzenie...
- Daj mi go! Daj mi Czwartego, aby wydupczył mnie od tyłu! - zażądała piekielnica.
Czwarty przełknął ślinę. Wiedziałem, że to niemożliwe, mój lojalny sługa złożył bluźnierczą obietnicę, że nie zamoczy dopóki, dopóty jego udręczona przez hordy najeźdźców ojczyzna nie zazna wolności. I tak czeka już od kilkuset lat...
- Włóż jej palce do dupy! - rozkazałem więc swemu ordynansowi, tyle chociaż mógł zrobić...
Diablica cały czas ujeżdżała mnie, skacząc przy tym w górę i w dół, oraz w przód i w tył. Czwarty podszedł do niej od tyłu i bezceremonialnie wsadził palec do tyłka.
Czerwonooka zawiła, a zaraz potem zażądała...
- Włóż mi jeszcze jednego...
I Czwarty włożył drugi palec do odbytu, a diablica ponownie zawiła.
- Włóż mi trzeciego!
I tę prośbę mój niezawodny sługa wypełnił, przy akompaniamencie dzikiego wycia Diabli.
- Włóż mi całą rękę!
I Czwarty z najwyższym trudem, walcząc z oporującym się tyłkiem wepchał swoją rękę...
Tego już było dla Diabli za wiele. Cipka ponownie zaczęła zaciskać się na moim kutasie, dając mu sygnał do orgazmu.
Eksplodowałem zaraz po wszetecznicy, kolejny raz wypełniając jej szparę spermą...
Upiorna kochanka opadła wycieńczona na mnie. Czwarty wspaniałomyślnie wyjął jej rękę z dupy i oddalił się bezgłośnie. Objąłem Diablę, głaszcząc i pieszcząc ją po plecach i włosach. Trwaliśmy tak przez dłuższy czas, gdy partnerka zdobyła się na pewne wyznanie.
- Szemchazaju, nikt nie sprawia mi takiej rozkoszy jak ty... - Mówiąc to, pierwszy raz z własnej inicjatywy obdarowywała pocałunkami moje ciało. Głos miała smutny, jakby zaraz się miała rozpłakać... - Gdy jestem z tobą ogarnia mnie jakieś takie nieznane uczucie, coś czego nigdy nie doświadczyłam... Czy myślisz, że to może być TO?
- Miłość? - pogładziłem ją po głowie. - Nie jesteś zdolna do miłości Diablo... To satysfakcja, stan, gdy po skończonej bitwie i wyrżnięciu wszystkich wrogów chowasz miecz do pochwy...
Moja diablica nic więcej nie powiedziała. Nie chciała też już więcej się pieprzyć, leżała na moim ciele i przyjmowała delikatne pieszczoty, aż wreszcie zasnęła.
Czyżbym poskromił Diablę Czerwonooką?
Dym ze stosów całkiem przysłonił jądro planety, powodując piekielną noc.
Próbowałem zasnąć razem z Diablą, ale sen nie przychodził.
Różne dziwne myśli przemykały mi po głowie, nie pozwalając zaznać takiego spokoju, jakie zaznało moje ciało po pieprzeniu z diablicą. Delikatnie wysunąłem się z objęć kochanki, zarzuciłem na siebie swój strój i opuściłem najwyższy krąg wieży.
Udałem się do zbrojowni. Miejsce to zapełnione było rozmaitymi rodzajami broni - mieczami, włóczniami, tarczami, toporami. Centralne miejsce zajmował Samerion, świetlisty miecz podarowany mi tysiące lat temu przez pierwszego anioła.
Jego blask przygasł i teraz był ledwie dostrzegalny. Ze smutkiem uświadomiłem sobie, że razem z nim przygasł także mój wewnętrzny żar. Mój czas w piekle wypełniały miłostki i rozpusta, zamiast dawnych walk i epickich bojów.
W kącie dostrzegłem Czwartego smarującego tarczę. Musiałem się wyżalić.
- Czwarty! Nie mogę jeść, nie mogę spać, jest mi bardzo, bardzo źle!
- To normalne, jest pan demonem...
- Nie kpij sobie Lechito! - uwielbiałem spać, jeść, nawet jeżeli nie miałem takiego przymusu.
- A więc jest pan zakochany...
- Zakochany? W kim? w Diabli? - rzuciłem szyderczym tonem.
- Nie. Nie w Diabli. - Mój ordynans oderwał się od smarowania tarczy i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. - W szatańskiej oblubienicy!
Zaniemówiłem.
Czwarty wstał z miejsca i bez słowa wyszedł z zbrojowni. Zostałem sam na sam własnymi z myślami.
Coś nie dawało mi spokoju. Usiadłem pragnąć ukoić rozpędzone myśli. Coś uwierało mnie pod ubraniem. I tym razem nie był to penis.
Wyciągnąłem drażniący mnie skrawek materiału. Zakrwawiona opaska Robin Hooda... Demona, który rzucił wyzwanie samemu Belzebubowi!
Podejmę to wyzwanie!
Usłyszałem jakiś obcy głos. Rozejrzałem się wokół, ale byłem zupełnie sam.
- Robin? To ty? - krzyknąłem.
Piekło jest iluzją.
Jakbym słyszał samego siebie.
Aza, czy to się kiedyś skończy?
- Adela? Gdzie jesteś? - zawołałem rozglądając się wokół. Nikogo poza mną tutaj nie było.
Tak, Szemchazaju! Mogę ją tobie podarować.
- Isztar?! Tak długo czekałem...
Zasłużyłam na wszystko co mnie spotkało, jestem morderczynią.
- Adelo, nie zrobiłaś nic złego!
Zdradziłam Boga!
- To on zdradził ciebie!
Adelo, czy wiesz czym jest piekło?
- Piekło nie istnieje! Jest wymyślone! Jesteśmy wolni!
To Belzebub jest twoim Panem! Nie Bóg!
Czy nagroda jaką zyskasz jest wart ceny jaką zapłacisz?
Zakryłem uszy, zwinąłem się w kłębek, ale głosy nie cichły, wręcz przybierały na sile.
Obudź się! Obudź!
Jakbym wyrwał się ze snu. Znałem ten głos.
Rozbłysk jasnego światła poraził moje oczy. Chroniąc dłonią wzrok skierowałem się do jego źródła.
Świecił Samerion, mój miecz.
- Aniele? Pierwszy aniele, to ty?
Zapomniałeś mnie.
- Nie zapomniałem, jesteś, jesteś ... - Chciałem wypowiedzieć jego imię, ale nie byłem wstanie.
Zapomniałeś mnie, zapomniałeś kim jesteś!
- Nie zapomniałem, jestem, jestem... - Chciałem powiedzieć o tym kim jestem, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
Obudź się!
Obudź się!
Obudź się!
Obudziłem się. Ponownie stałem na szczycie wieży, podziwiałem piekielną noc. Noc, która zapadała tylko wówczas, gdy stosy trawiły ciała nieszczęśników... W dłoni dzierżyłem swój niebiański miecz. Rozjaśniał ciemność swym blaskiem.
Moją duszę przepełniał wreszcie spokój.
- Szemchazaju co się dzieje?! - usłyszałem głos Diabli. Leżała naga i zakrywała oczy. - Co to za światło?
Podszedłem do diablicy.
- Jesteś ze mną? Czy mogę na ciebie liczyć?
- Udam się za tobą nawet do nieba! Tylko zabierz to światło... Wypala moje wnętrze...
Schowałem miecz do pochwy i pogładziłem Czerwonooką po policzkach. Demonica była... Wystraszona?
- Szemchazaju przerażasz mnie... Powiedz co się stało!
- Obudziłem się Diablo, obudziłem...
Odstąpiłem od niej.
Uniosłem głowę w stronę pałacu Belzebuba.
- Aza, Aza, Aza - usłyszałem kobiece wezwanie.
I już wiedziałem co będę musiał zrobić.