Nie - Boska opowieść (III)
29 grudnia 2016
Nie - Boska opowieść
Szacowany czas lektury: 1 godz 5 min
Gdzieś... Kiedyś... W Nadwiślańskim kraju...
Słońce chowało się za horyzontem, posyłając ostatnie promienie światła.
Krwawe, czerwone niebo przygasało, zastępowane przez ciemność. Mrok zakrywał bagna.
Wycieńczony mężczyzna zatoczył się i upadł tuż obok starej brzozy. Dużym wysiłkiem podniósł tułów i oparł się o drzewo. Z rany na piersi sączyła się krew i znaczyła dłonie, próbujące zatrzymać ją wraz z uciekającym życiem.
Wszystko to na nic. Daremny trud, pomyślał mężczyzna.
— Ja umieram — rzekł do samego siebie.
Poczuł spokój. Ból już ustąpił i teraz czuł się tylko zmęczony, bardzo zmęczony...
Zapragnął więc odpocząć.
— Już niedługo, już niedługo udam się do domu Pana...
Tak długo już walczył... Walczył za sprawę, która warta była jego życia... I która, to życie właśnie zabierała...
Żołnierz przymknął oczy. Był gotów na odejście...
Usłyszał szelest trawy, ale zaraz potem uświadomił sobie, że to odgłos kroków. Dostrzegł czyjąś sylwetkę. Czyżby nieprzyjaciel go odnalazł?
Postać zbliżała się, idąc jednoznacznie w jego kierunku. Z jakiegoś powodu wiedziała, że on tam jest... Czyżby szła po jego śladach? Teraz, gdy zapadają ciemności ? Czy to możliwe?
— Odejdź, chcę umrzeć w samotności — rzekł, gdy nieznajomy zbliżył się na odległość paru kroków. A zaraz potem, wysilając ciało krzyknął— wygrałeś Moskalu butny!
Postać stanęła w mroku, zakrywającym ją od gasnących oczu żołnierza.
— Czuję jak życie ucieka z twojego ciała — powiedział przybysz łagodnym, lecz obcym, niemal nieludzkim tonem głosu.
Żołnierz znów zaczął myśleć intensywniej. Nieznajomy z pewnością nie był Moskalem, a więc nie był jego wrogiem, a przynajmniej nie tym, z którym tak zaciekle walczył...
— Jesteś diabłem? — zapytał.
Postać zaśmiała się cicho. Wciąż skrywała się w mroku, obok niewielkiego drzewa.
— Nie, nie jestem diabłem — odpowiedziała tym samym, łagodnym, lecz obco brzmiącym głosem.
— Skoro nie jesteś diabłem... — mężczyzna zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad znaczeniem słów, które zamierzał wypowiedzieć. Po czym zebrał się na odwagę i zapytał — to czy jesteś Bogiem?
Żołnierz mógłby przysiąść, ze dostrzegł świetlisty błysk w oku nieznajomego.
— Nie, nie jestem Bogiem... — usłyszał w odpowiedzi. — Nie jest jednak istotnym kim ja jestem, ważne kim ty jesteś i co możesz zrobić...
Mężczyzna w odpowiedzi zaśmiał się gorzko. Poczuł przeszywający ból w piersi. I przypomniał sobie, że umiera...
— Byłem patriotą, żołnierzem, pobożnym człowiekiem. Lecz teraz jestem już tylko trupem... I nic już nigdy nie zrobię...Pragnę tylko udać się do domu Pana...
Nieznajomy wyszedł z mroku i zbliżył się do żołnierza. Przykucnął tuż przed nim i wbił spojrzenie w jego oczy. Wyglądał jak człowiek, ale nim nie był. Jego twarz pozbawiona była mimiki, jego niebieskie oczy nie mrugały. Był obcy.
— A gdybym powiedział, że mogę cię uleczyć ? — rzekła postać. — Gdybym powiedział, że możesz kontynuować walkę? Że możesz wyzwolić ojczyznę z rąk ciemiężycieli? Czy to tego pragniesz?
Żołnierz jeszcze raz złapał dłońmi za ranę. Poczuł ponownie dziurę w mundurze i krew sączącą się z niej. Umierał, a on chciał żyć. Tak wiele miał jeszcze do zrobienia. Tak, ponad wszystko we świecie pragnął wolności dla swego kraju i narodu! Pragnął też zakochać się i założyć rodzinę, zamieszkać we własnym dworze... Czuł, że nieznajomy jest kimś wyjątkowym, kimś kto mógłby go uleczyć, nawet ze śmiertelnej rany. Wiedział jednak, że nic w życiu nie jest dane za darmo, a wszystko ma swoją cenę.
— Czego chcesz w zamian, łaskawco szlachetny? — zapytał.
— Chcę abyś złożył Bogu obietnicę. Abyś wyzwolił ojczyznę!
Mężczyzna także pragnął tego samego.
— A co potem?
— Zostaniesz nagrodzony. Dostąpisz zaszczytu przekroczenia bram niebios.
— Zgadzam się więc na wszystko! — jednym tchem wyrzucił z siebie żołnierz.— Przysięgam Bogu kochanemu, że wyzwolę ojczyznę lub pomrę!
Tajemnicza postać przejechała dłońmi po jego ranie. Krew przestała się sączyć, a mężczyzna poczuł przejmujące uczucie bólu w klatce piersiowej. I już zrozumiał, że będzie żyć.
Nieznajomy bez słowa wstał i zaczął oddalać się, w sobie tylko znanym kierunku.
— Zaczekaj! — krzyknął mężczyzna. — Dlaczego chcesz abym wyzwolił Polskę?
— Bo to dobry kraj — usłyszał w odpowiedzi — i mieszkają w nim dobrzy ludzie.
Zgodził się ze słowami nieznajomego, uświadomił też sobie, że postać musi być Aniołem. Wciąż jednak coś go niepokoiło. Coś, o co musiał zapytać.
— A co jeżeli nie podołam zadaniu? — krzyknął za znikającą postacią.
Dobroczyńca zatrzymał się w miejscu, ale wciąż patrzył przed siebie.
— Wtedy zostaniesz potępiony...
Spośród wszystkich plag i kar, jakimi doświadczył mnie Bóg, obecność kobiety okazała się najdotkliwsza.
Adam
Pałac Lilith
Asmodeusz wszedł do pałacu, zrzucił z siebie długi płaszcz, zdjął buty. Przeszedł do salonu, rozejrzał się wokół szukając kogoś ze służby. Jak na życzenie, tuż przed nim wyrosła młoda dziewczyna w białej tunice.
— Panie, to dla mnie zaszczyt... — służka ukłoniła się przed piekielnym księciem.
Asmodeusz ruchem ręki nie pozwolił jej dokończyć. Nie miał czasu na czcią gadaninę.
— Wskaż mi, gdzie znajduje się Lilith.
— Pani zażywa kąpieli w ciepłych źródłach...
Tyle informacji mu wystarczyło. Jako, że doskonale znał rozmieszczenie poszczególnych pomieszczeń w pałacu, pewnym krokiem udał się do podziemnego basenu.
Szeherezada oderwała owoc winogrona i podsunęła go do ust swej Pani. Zanurzona w gorącej wodzie, aż po sama szyję Lilith przyjęła poczęstunek niewolnicy, będącej również służką i kochanką, jednocześnie lubieżnie oblizując jej palce.
Diablica po przebytych niedawno trudach, kontemplowała ten moment, wprowadzając się w stan relaksu.
— Masaż... — rozkazała z zamkniętymi oczami.
Szeherezada przylgnęła do jej ciała, rękoma owijając się wokół ramion Pani, a nogami wokół jej bioder. Bujne piersi obu diablic zetknęły się w jednym punkcie, nacisk w tak wrażliwym miejscu wzmógł doznawaną przyjemność. Służąca zaczęła wykonywać delikatne ruchy, masując Lilith całym swym ciałem.
— Asmodeuszu, długo jeszcze będziesz się tak przyglądał? — Lilith nie potrzebowała widzieć, ani słyszeć księcia, intuicyjnie wyczuwała samą jego obecność. — Czy mój widok tak cię raduje, że odbiera ci głos? A może wieści z jakimi przychodzisz, powodują utratę mowy?
— Twoja uroda zniewala mój umysł i ciało.
— A jednak w głosie słyszę nutkę niepokoju... — to powiedziawszy diablica wpiła się w usta Szeherezady. Obie kobiety pogrążyły się w namiętnym pocałunku.
— Niestety, nowiny, z którymi przybywam, nie spodobają się tobie.
Lilith oderwała się od słodkich warg kochanki, równocześnie wyrywając się z przyjemnych objęć jej ciała i podpłynęła na przeciwległą stronę basenu, tam gdzie stał Asmodeusz.
— Słucham? — rzekła surowym tonem głosu, który nie wróżył niczego dobrego.
Przystojny książę zerknął na ciało kobiety. Zatracił się w jej złotych, gęstych włosach, błękitnych, oczach, boskich rysach twarzy, w konturze bujnych piersi rysujących się pod wodą.
— Słucham! — ponagliła go diablica.
— Jesteś esencją doskonałości, Lilith. Im starsza, tym piękniejsza. Twoja uroda sprawia, że moje ciało płonie... — chciał jeszcze coś dodać, ale widząc niecierpliwe spojrzenie Lilith, postanowił, że bezpieczniej będzie przejść do istoty problemu. — Belzebub zniweczył nasz plan. Jakimś sposobem ściągnął z otchłani Tartaru duszę ziemskiej żony Szemchazaja, Isztar i tym samym pozbawił naszego lwa zębów. Teraz Serafin dwoi się i troi, aby zadowolić Szatana i zaspokoić swoją żonkę.
— A Adela? Czy Szemchazaja jej los już nie interesuje?
— Nie odwiedza jej, odkąd odzyskał Isztar...
Lilith zamyśliła się. To faktycznie niweczyło cały misternie zbudowany plan. To ona przecież podsunęła Belzebubowi pomysł, aby ten rozkazał złamać Szemchazajowi wolę Adeli. Wiedziała, że Adela jest łudząca podobna do wielkiej miłości Anioła - Isztar. Wiedziała też, że kochliwy Szemchazaj wkrótce zrobi wszystko, aby uwolnić z łapsk Szatana, jego oblubienicę. A sposób był tylko jeden - zabić go. Wtedy usunęłaby ostatnią przeszkodę do uzyskania władzy. I do realizacji wielkiego planu jej męża, ostatecznej konfrontacji Piekła z Niebem.
— Lilith... — głos Asmodeusza oderwał ją od gorzkich przemyśleń.
— Tak?
— Czy moglibyśmy się... Połączyć? Cielesne rozkosze sprzyjają pomysłowości...
Diablica podciągnęła się na rękach i wyszła z wody. Jej nagie, piękne ciało lśniło od wilgoci. Stanęła tuż przed księciem, ten widząc śliczną, ale pochmurną buzię, pobladł.
— Zabierz mnie stąd — powiedziała Lilith. — Zabierz mnie do łoża...
Oczy Asmodeuszu zalśniły od pożądania. Ujął kobietę i uniósł ją na swych rękach.
Wyobraził sobie sypialnię pałacu i po chwili był tam z Lilith, wtuloną w jego ramiona.
Wyobraził sobie obszerne łoże z baldachimem i po chwili iluzja zmaterializowała się obok niego.
Położył na nim kochankę. Diablica wygodnie rozłożyła się na łożu. Była naga, miała na sobie jedynie złoty naszyjnik z rubinem...
Zarzuciła jedną nogę na drugą i z poważną miną, wbiła swe przenikliwe spojrzenie w oczy kochanka.
Książę pomyślał, że ma niebywałe szczęście, będąc zniewolonym przez Lilith...
Przez Lilith, która była pierwszą kobietą stworzoną przez wszechmogącego... Przez Lilith, która stanowiła niedościgniony kanon piękna niewieściego ciała... Przez Lilith, która była boginią...
Ubranie diabła stanęło w płomieniach i chwilę później mężczyzna stał nagi.
— Asmodeuszu... — wyszeptała rozkaz jego pani.
Najpierw odpowiedział jego penis, prezentując się w pełni okazałości... A za penisem odpowiedziała reszta ciała zakradając się do łoża i całując Lilith w stopy. Kochanka uniosła nogę pozwalając mu delektować się wspaniałością powabnego ciała. Książę całował jej zgrabne stopy, następnie lizał, aż wreszcie bezwstydnie brał palce stóp do ust.
Bogini płonęła z pożądania, a wraz z nią buchnęły piekielnym ogniem ramy łoża...
Obdarowawszy pocałunkami każdy fragment jej stóp, Asmodeusz podążył ustami wzdłuż jej nóg... Pochłaniał ich jedwabistą gładkość, kierując ku górze, ku ich wilgotnemu zwieńczeniu...
Lilith rozchyliła uda, przybliżając kochanka ku bramie piekielnego raju. Szczęście było tak blisko...
Mężczyzna pieścił już ustami wewnętrzną stronę jej ud, już był tuż, tuż przed jej łonem, już czuł jego rajski zapach, gdy diablica wymownie zakryła je dłonią. Kochanka była sucha.
Lodowaty chłód uderzył w rozpalone ciało księcia.
Asmodeusz zrozumiał, czego chce diablica i do czego zmierza. Ominął więc jej łono i podążył z pocałunkami wzdłuż jej tułowia, kierując się ku piersiom...
Czule pochłaniał każdy centymetr jej ciała. A gdy dotarł do jędrnych wypukleń, przyssał się do nich jak dziecko do piersi swej rodzicielki... Zapragnął, aby Wielka Matka obdarzyła go swym pokarmem, życiodajnym mlekiem, ale jej sutki były suche.
Twarde, zesztywniałe z podniecenia, ale puste i suche...
Mężczyzna nie rozumiał, czym sobie zasłużył na taką pogardę...
Lodowaty chłód ponownie uderzył w rozpalone ciało księcia.
Asmodeusz zrozumiał, że powinienem podążyć dalej... Obdarzając pocałunkami kochankę, skierował się ku jej ustom.
Pochłaniał ustami smukłą szyję swej pani, a ona wiła się z rozkoszy pod nim. Baldachim łoża pogrążył się w płomieniach, ilustrując podniecenie pierwszej niewiasty. Mężczyzna uznał, że zasłużył już na nagrodę, że zasłużył, na to aby spijać ekstazę z jej warg...
Książę uniósł się tuż nad jej twarzą. Spojrzenia kochanków ponownie zetknęły się ze sobą... Rozpalony Asmodeusz przybliżył się, aby połączyć się z nią w pocałunku...
Jednak nie było mu to dane. Lilith zakryła usta drugą dłonią.
Lodowaty chłód kolejny raz uderzył w rozpalone ciało księcia.
Asmodeusz odsunął się rozgoryczony od diablicy.
Nic z tego nie rozumiał, dlaczego odmawiała mu przyjemności ? Dlaczego odmawiała mu swego błogosławieństwa?
— Mamo! Dlaczego mnie tak surowo każesz ? — wydukał w przygnębieniu. Doskonale wiedział, że diablica nie znosiła jak zwraca się do niej tym określeniem. Był jednak zbyt rozgoryczony, aby na to zważać. — Dlaczego odmawiasz mi swego łona? Dlaczego żałujesz swego pokarmu? Dlaczego zakrywasz swe usta?
Lilith milczała. Jej niedostępne piersi falowały w rytmie oddechów. Jej przenikliwe spojrzenie przeszywało duszę syna i pustoszyło ją dogłębnie.
— Mamo, powiedz co mam uczynić? — zawodził w rozpaczy. — Powiedz co mam uczynić, aby zasłużyć na twą łaskę?
— Na nic twoje zabiegi Asmodeuszu — oznajmiła Lilith. — Na nic twoje słodkie usta, czuły dotyk i rozpalona męskość!
— Dlaczego? Proszę, pozwól mi posiąść to wspaniałe ciało...
— Nie jest ono dla ciebie! — wzrok Lilith był tak surowy, że zlękniony książę odsunął się od niej na skraj łóżka. — Zawiodłeś mnie i to jest twoja kara. Miałeś dopilnować, aby nic nie stanęło Szemchazajowi na drodze, aby Belzebub niczego nie przedsięwziął. Nie sprostałeś moim nadziejom...
— Mamo, powiedz tylko co mam zrobić! A uczynię wszystko, aby odzyskać twe łaski i ... Wdzięki...
Lilith przybliżyła się do Asmodeusza i objęła go rękoma.
— Wiem mój kochany, wiem — diablica pogładziła syna po gęstych, ciemnych włosach. — Jednak, to ciało nie jest tobie przeznaczone...
— Skoro nie jest mi dane, aby ciebie posiąść — oznajmił książę. — To powiedz proszę, kto dostąpi tego zaszczytu?
— Udam się do Szemchazaja, a to ciało będzie zapłatą za głowę Belzebuba... — oznajmiła Lilith i na pożegnanie zatopiła się w pocałunku z synem.
Jako mężczyzna oddałabyś życie za sprawę, jako kobieta możesz jej służyć własnym ciałem.
Król Sargon do swej córki, księżniczki Isztar.
Pałac Trzeciej Świątyni, Siedziba Szatana Belzebuba.
Isztar z szeroko rozłożonymi nogami, przyjmowała silne pchnięcia Belzebuba. Władca Piekła leżał na niej, zapamiętale orając ją, niczym rolnik swe pole. Jego groteskowy kutas wypełniał całe wilgotne wnętrze, a głośne sapanie znaczyło jej rzeczywistość. Z pewnością bawił się znakomicie!
Objęła udami biodra kochanka, pragnąc tym sposobem przyśpieszyć diabelny finał ich igraszek.
Zamknęła oczy. Ciemne myśli krążyły po głowie Księżniczki. Cały czas miała wrażenie, że szatański kutas nie pasuje do jej cipki.
Ten kutas był taki... Dziwny... Wielki, krzywy, a w zasadzie, to wił się niczym wąż. Jak męskie przyrodzenie mogło tak wyglądać?
Z pewnością to COŚ nie przyniesie jej orgazmu... Nigdy nie przynosiło...
Kobieta postanowiła pomyśleć o czymś przyjemniejszym. O Szemchazaju! I o niespodziance jaką mu sprawi, gdy ten wróci z wojny. Każe ugotować służkom jego ulubione potrawy! A zna je wszystkie! Rozkaże też urządzić wielkie sprzątanie ich domostwa, Wieży Oriona! I każe przyozdobić je kwiatami, na część powracającego ze zwycięstwem ukochanego.
O tak! Szemchazaj na to zasłużył, tylko on kochał ją tak, jak jej się należało! A ona odwdzięczy mu się w każdy możliwy sposób...
...Nawet dając dupy Belzebubowi... Nie lubiła tego, ale pozwalając się wychędożyć władcy, zapewniała bezpieczeństwo sobie i ukochanemu. Diabeł oczekiwał, że będzie mu powolna, że będzie zdradzała tajemnice domu Szemchazaja, ale ona była za sprytna na to!
Władca uniósł się nad nią, po czym złapał jej dorodne piersi. Począł ściskać je i ugniatać, zupełnie tak, jak jej służki ugniatały ciasto... Co on sobie w ogóle wyobraża?
Złapał jej sutki i zaczął je ciągnąć w górę i w boki, a wraz nimi całe piersi. Poczuła ból i złość. Dlaczego ON tak ją traktuje?
Kutasem nieustannie dźgał jej subtelną cipkę. Isztar wykrzyczała coś, aby Belzebub żył w fałszywym przeświadczeniu, że jest jej dobrze... Otworzyła oczy i zobaczyła oślinionego niczym muła Szatana. Strużki śliny kapały na jej ciało... Ależ to obleśne! Ależ to ohydne! Pomyślała gorzko.
Może jak będzie udawać orgazm, to i ten wieprz skończy szybciej?
Zamknęła oczy i zaczęła rytmicznie jęczeć. Próbowała wyobrazić sobie, że jest z Szemchazajem, ale ten apokaliptyczny kutas w środku jej ciała, psuł całe wrażenie. Musi poradzić sobie sama.
Postanowiła, że zmieni tonację swych jęków, a jednocześnie zacznie naciskać swymi intymnymi mięśniami. Wtedy Belzebub może skończy...
Skupiła się i z trudem napięła mięśnie, na próbę. Pomyślała, że to może się udać...
A zaraz potem pomyślała, że z Szemchazajem nie musi udawać. Jej kochany bierze ją kiedy chce i jak chce, zapewniając przy tym dziką rozkosz, wypełnioną wieloma orgazmami...
Szatan złapał jej nogi i oparł o swoje ramiona. Raz, zarazem wpychał tego kutasa, plugawiąc jej czcigodną cipkę. W tej pozycji miał doskonały widok na jej roznegliżowane ciało. Isztar poczuła się taka naga... Zapłonęła od wstydu...
Księżniczka przystąpiła do realizacji planu. Będzie udawać orgazm!
Zajęczała głośniej, zajęczała ciszej. Rękoma złapała ramy łóżka i napięła waginę. Zaczęła wić się biodrami i naciskać na wszystkie tamtejsze mięśnie. Belzebub na to nie zwracał uwagi, ruchał ją zawzięcie i ciągał za cycki.
— Mam orgazm! — wykrzyczała mając nadzieję, że i ten zaraz tryśnie...
... Nic z tego. Szatan ponownie przygniótł ją całym swym ciałem i dalej dupczył, jakby od tego zależały losy jego żałosnej władzy. Wyobraziła sobie, że nigdy nie przestanie tego robić, że będzie dupczona całą wieczność, tak jak całą wieczność spędziła spadając w przepaść Tartaru. Łzy pojawiły się w jej oczętach...
Musi z tym skończyć! Przestać dawać Belzebubowi! Musi jakoś temu zaradzić...
Jest przecież sprytna, mądra i ... Ładna. Jest też żoną Szemchazaja! A Bóg nie stworzył Szemchazaja, aby szerzył miłość, czy zapewniał kobietom rozkosz - choć robił to cudownie. Uśmiechnęła się bezwolnie, na myśl o ekstazie w jaką wtrącał ją ukochany.
Bóg stworzył Szemchazaja, jako najpotężniejszego z Aniołów, przywódcę Serafinów. A skoro był najpotężniejszy w Niebie, o wiele silniejszy od Belzebuba, to powinien być też najpotężniejszy w Piekle. O tak, sprawi, że Szemchazaj zgładzi tego obleśnego, czerwonego wieprzka.
Powie, że Szatan ją zgwałcił!
Albo nie, bo jeszcze jej ukochany poczuje wstręt do jej zbrukanego ciała.
Zajdzie w ciążę! O tak! To było marzeniem ich obojga, Szemchazaj wypełni jej łono, a ona pozwoli rozwinąć się życiu! A potem przekona ukochanego, że w miejscu gdzie włada taki król, nie da się wychować dziecka... Trzeba zmienić władcę...
Belzebub uniósł się nad Isztar i wysunął swój korzeń z jej pieczary. Złapał go ręką i przysunął do twarzy kobiety.
Na co on liczy? Przerażenie ogarnęło księżniczkę.
Spuści się na buzię? Fałszując swoje odczucia, uśmiechnęła się gorzko.
Kutas Belzebubowy zadrgał i wystrzelił spermą wprost na twarz.
Dostała w oko, otrzymała cios w ucho. Rozdziawiła usta ze zdziwienia i dostała wprost do środka buzi. Maź była ohydna, gorzka i kwaśna. Cuchnęła. Wykrzywiła usta w grymasie, co miało imitować uśmiech. Zamknęła oczy i połknęła.
Ostatni raz, to już ostatni raz! Pomyślała. Nim jednak zostawi tego czerwonego knura, musi coś załatwić. Pozbyć się konkurencji do serca Azy, Adeli...
— Szatanie... — zapłakała.
— Mów co wiesz ! — krzyknął Belzebub. — Zapewne skrywasz jakiś sekret odnośnie mojej słodkiej oblubienicy! Wiem, że Szemchazaj mówi tobie wszystko... I wiem, że on wie, czego nawet ja nie wiem!
Jaki on domyślny, jaki sprytny. Isztar zaśmiała się w głębi duszy. Szatan łykał przynętę jak głupia ryba, ale w zasadzie, to jak każdy gnuśny samiec nią był...
— Ohhh Bubu, nie zmuszaj mnie abym...
Nie dokończyła. Belzebub złapał ją za włosy i zaczął targać po całym łóżku. Isztar krzyczała, to z bólu, to że wściekłości.
— Ona się puszcza! — wyrzuciła z siebie, a Szatan przestał ją ciągnąć. — Robi to zawsze, gdy wyruszasz z pałacu! To zwykła kurwa, co daje każdemu!
Na te słowa Władca Much odpowiedział mocnym prawym sierpowym. Kobieta pod wpływem takiej siły, spadła z łóżka. Ból rozrywał jej głowę. To nie były jej najlepsze chwile! Pomyślała, pierw została okrutnie wydupczona, potem zbryzgana śmierdzącą spermą, a na koniec pobita...
Ostatni raz, to już ostatni raz! Przyrzekła w duchu i wyobraziła sobie Szemchazaja patroszącego Belzebuba...
Po powrocie do ukochanego, niezwłocznie zajmie się realizacją tego marzenia...
Jestem zmęczona Ojcze
Zmęczona ciągłą samotnością
Nieustannie gonię za czymś co nie istnieje
Czy mnie rozumiesz?
Modlitwa Adeli
— Będziesz moja! Moja na wieczność — wysapał Belzebub staczając się z ciała Adeli. — Nic w świecie nie sprawia mi takiej rozkoszy jak szarganie twojej niewinności.
— Nie odchodź nigdzie — dodał z ironią. — Wyrucham pewną dziwkę i znowu zajmę się tobą...
Szatan wstał i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Dziewczyna tłumiąc szloch, zeszła z łóżka i pozbierała swoje ubrania. Nasunęła jej się myśl, że teraźniejszość i przyszłość będą takie same. Przesycone poniżeniem i brakiem nadziei. I że, ona tego dłużej nie zniesie. To ponad jej siły. Ubrała się i wyszła z komnaty. Na korytarzu nikogo nie było. Zbiegła na palcach po schodach, pragnąc pozostać niezauważoną. Gdzieś stali strażnicy, gdzieś krzątała się służba, wszyscy zajęci własnymi sprawami. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Skoro Piekło było iluzją, jej ciało było iluzją, a jedynie jej dusza była realna, to gdy zniszczy swoją powłokę cielesną, uwolni się od Belzebuba i tego całego potwornego świata. Skoro Niebo nie jest dla niej, Piekło przerasta jej siły, to może w nieskończonej przepaści Tartaru odnajdzie spokój. Postanowiła, że skończy z sobą.
— Widzę cię — usłyszała z tyłu kobiecy głos.
Lęk ogarnął jej ciało, pragnęła pozostać niezauważoną. Przez krótką chwilę stała jak sparaliżowana, po czym odwróciła się i zobaczyła nieznajomą.
Była może nieco wyższa, miała czarne włosy i łudząco przypominała ją samą. Rozchyliła usta ze zdziwienia. Kobieta także wyglądała na zaskoczoną, jednak miała więcej odwagi i podeszła do Adeli.
Stanęła tuż przed jej twarzą. Prawą ręką złapała kosmyk włosów Adeli i zmierzyła je palcami. Lewą dłonią przejechała po policzkach dziewczyny. A potem ujęła ją delikatnie za brodę.
— Jesteś taka sama jak ja ... — Wyszeptała i pochyliła się ku Adeli, ku jej zaskoczeniu składając na ustach pocałunek. Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w przeciwnym kierunku.
Adela stała w miejscu jak wryta. Serce kołatało jak szalone, pierwszą jej myślą było, że ten pocałunek sprawił jej przyjemność. A potem przypomniała sobie słowa Szemchazaja, o jego ludzkiej żonie, która, gdzieś, kiedyś trafiła do Tartaru, a która była do niej łudząco podobna. I słowa Czterdziestego Czwartego, że Belzebub zwrócił Szemchazajowi to, co dawno utracił.
Czy niewiasta, którą spotkała nazywała się Isztar?
Kobieca ciekawość, nakazywała to sprawdzić. Udała się w kierunku, którym poszła.
Przez jakiś czas błąkała się po korytarzach i pomieszczeniach pałacu, nigdzie nie znajdując poszukiwanej. Przeszła się po pierwszym piętrze, przeszła się po drugim. Popytała by służących, ale nie chciała zwracać na siebie uwagę. W pałacu Belzebuba, każdy szpiegował każdego i jeden zły ruch, mógł mieć tragiczne skutki.
Stanęła przed schodami prowadzącymi na ostatnie piętro. Miejsce, które upodobał sobie Szatan i gdzie spędziła wiele czasu, będąc przez niego dręczona. Na samą myśl jej ciało przeszyły ciarki. Pomyślała jednak, że skoro już i tak przeżyła wszystkie okropieństwa, jakie robił z nią ten niegodziwiec, to nic gorszego spotkać ją już nie może.
Weszła na schody i poszła nimi na ostatnie piętro. Tam panowała martwa cisza. Nie było żadnych służących, żadnej straży. Wiedziała, że w zamykanych na klucz pokojach, przetrzymywane są ofiary Belzebuba, głównie kobiety, które ten wykorzystuje do zaspokojenia swoich obrzydliwych żądz.
Idąc na samych palcach, przeszła się wzdłuż korytarza. Wszędzie było cicho.
W ostatnim pokoju usłyszała jakieś dźwięki. Przyłożyła ucho do drzwi, i zimny pot oblał jej ciało. To był Belzebub i jego jęki, które dobrze znała, gdy brał ją siłą. Przez moment walczyła z własną niechęcią, ale ciekawość zwyciężyła. Pochyliła się do dziury od klucza.
Ciężkie, metalowe drzwi miały na tyle duży otwór, by móc zajrzeć do pomieszczenia. Adela przyłożyła oko do niego i tym sposobem zerknęła do środka.
Zobaczyła ciężkie, czerwone, muskularne ciało Belzebuba, uprawiającego seks z jakąś kobietą. Szatan leżał na niej, przysłaniając ją swym cielskiem. Dziewczyna pomna złych doświadczeń, poczuła mdłości. Nie odwracała jednak wzroku, tylko dalej obserwowała parę. Miała nadzieję zobaczyć z kim kopuluje Władca Much.
Musiała być wytrwała. Równie wytrwała co Szatan, chędożący wytrwale niewiastę.
Wreszcie Belzebub uniósł się z nad kochanki, odsłaniając jej twarz. To była kobieta, którą spotkała wcześniej i która ją pocałowała. To była Isztar - ziemska żona Szemchazaja.
Adela oderwała się od drzwi i nie bacząc na hałas pobiegła korytarzem do schodów. A potem w dół, aż na sam parter. Podświadomie skierowała się do ogrodu. Jedynego miejsca, w którym czuła się wolna.
Na zewnątrz panowała piekielna noc. Dym z rozlicznych stosów, trawiących ciała poległych z rąk Belzebubowych siepaczy przysłonił świetliste Jądro Piekła. Adela już wiedziała, jak sobie poradzić.
Wysunęła rękę przed siebie i pomyślała o ogniu.
Po chwili jej dłoń płonęła, ale nie raniła dziewczyny. Adela tym sposobem oświetlając sobie drogę, zaczęła iść ogrodowymi ścieżkami.
Myśli cały czas krążyły wokół Szemchazaja i kobiety, którą widziała w łożu z Belzebubem. I wcale jej się to nie podobało. Czy Aza o tym wiedział? Na pewno nie...
Czy kobieta, służyła Szatanowi, a udawała posłuszną żonę Szemchazaja? Bardzo prawdopodobne...
Czy to przebiegły plan Belzebuba mający zniszczyć Szemchazaja? Zapewne!
Adela wiedziała już, co musi zrobić. Ostrzec Azę.
Nie wiedziała jednak jak to uczynić. Jej ukochany przestał ją odwiedzać, gdy Szatan zwrócił mu Isztar. Ona sama miała rygorystyczny zakaz opuszczenia pałacu. Wszystkie bramy obstawione były szczelnie strażnikami. Nawet, gdyby uciekła to nie znała położenia Wieży Oriona, domostwa Szemchazaja. Co więcej, w ogóle nie znała Piekła!
Przypomniała sobie słowa ukochanego, o tym, że Piekło jest iluzją, w której można kreować rzeczywistość. Już to potrafiła - dzięki niej ogród rozkwitł na jałowej pustyni. Potrafiła leczyć rany, wzniecać ogień, tworzyć niewielkie przedmioty. Teraz musiała znaleźć sposób, aby uciec z tego więzienia.
Dotarła w pobliże źródła, z którego wypływała woda zasilająca cały ogród i zapewniająca mu przetrwanie. Tajemnicze miejsce od jakiegoś czasu tliło się świetlistym blaskiem. Adela nie potrafiła tego wytłumaczyć. Co więcej bała się tego miejsca.
Teraz przezwyciężyła strach. Weszła do strumyka i idąc pod prąd wody weszła do samego źródła.
Jej ciało ogarnął spokój. Tysiące sprzecznych myśli, złożyły się w jedną całość.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie rumaka. Jej koń miał mieć zamknięte oczy, aby nie musieć patrzeć na wszystkie otaczające niegodziwości. Powinien kierować się tylko i wyłącznie sercem. Musiał być duży i potężny. Szybki jak wicher. Mieć dar posiadania szóstego zmysłu, aby zawsze dotrzeć do celu i uniknąć pojawiających się przeszkód.
Adela otworzyła oczy. Nieopodal, w ciemności rysowała się końska sylwetka. Dziewczyna opuściła źródło i podeszła do rumaka. Był taki, jakim sobie go wyobrażała. Duży i silny. Miał też zamknięte oczy.
— Witaj, Królu Karo — pogładziła rumaka po pysku, po czym wskoczyła na jego grzbiet. — Zabierz mnie stąd, zabierz do Szemchazaja!
Koń poderwał się do biegu. Jako, że ogród jak i cały pałac, położony był w najniższym punkcie Piekła, biegł stromym zboczem do góry. Dziewczyna przywarła do Króla Karo, bojąc się upadku. Ten jednak pokonywał zbocze z zadziwiającą łatwością. Na samym szczycie rysował się kontur muru otaczającego szatańską posiadłość. Koń wyczuwając przeszkodę, jeszcze przyspieszył, w ostatniej chwili odbił się od ziemi i jednym skokiem pokonał mur.
Adela w oddali usłyszała krzyki strażników, wszystko to jednak na nic...
Wiedziała, że jadąc na Ślepym ogierze nikt nie będzie wstanie jej dogonić...
Anioły stworzone są z ognia
Ludzie zrodzeni są z błota
Lecz ty Diablo, nie powstałaś ani z ognia, ani z błota
Zostałaś zrobiona w Piekle, twoje istnienie jest jedynie ułudą...
Belzebub do Diabli Czerwonookiej
Gdzieś w Piekle...
Diabla Czerwonooka ze szczytu góry obserwowała łuny ognia unoszące się znad miasta. Niestety dla niej, bunt przeciw Belzebubowi już upadał, zmiażdżony mieczem jej, Szemchazaja i Czterdziestego Czwartego. Trudno, pomyślała, swe żądze mordu już w znacznym stopniu nasyciła, pozostały bardziej diabelskie, żądze cielesne...
— Jeńców ! Przyprowadźcie moich jeńców! — krzyknęła do krzątających się nieopodal służących.
Służba stanęła w miejscu skonsternowana. Przez chwilę naradzali się między sobą, po czym jeden z nich, zdobywszy się na odwagę, wystąpił przed szereg.
— Pani! Nie mamy jeńców!
— Nie ? — Diabla była wzburzona. — Kurwa! Dlaczego nie mamy żadnych jeńców?
— Wszystkich zabiłaś Pani w bitewnym szale! — służący bezradnie rozłożył ręce.
To nieco komplikowało plany Diabli. Walka, widok krwi, śmierci zawsze rozpalały jej zmysły. Była więc napalona i niezaspokojona. Miała nadzieję wykorzystać jeńców i zamordować ich po fakcie, ale będzie musiała poradzić sobie inaczej.
Rozpuściła czarne włosy, rozpięła uwierający obfite piersi pancerz. Została w samej tunice i z nieodłącznym pasem podtrzymującym pochwę z mieczem. Złapała dzban wina i raźnym krokiem ruszyła w stronę ulokowanego u podnóża góry obozowiska żołnierzy.
W obozie panowało zupełne rozprężenie dyscypliny wojskowej. Nikt nie trzymał warty, nikt nie zwrócił uwagi na przybycie dowodzącej oddziałem Diabli. Większość z wojaków była pijana, co niektórzy do nieprzytomności, ktoś coś śpiewał, ktoś gdzieś tańczył. To tu, to tam, przez obóz przewijały się mniej, lub bardziej roznegliżowane prostytutki.
Diabla zaśmiała się w głębi duszy, na to liczyła! Teraz będzie mogła sobie ulżyć! Wprawdzie rozum nakazywałby przywrócić tu porządek, ale ona miast rozumem, kierowała się szczeliną między nogami. A ta miała swoje potrzeby...
Jakiś wojak nie rozpoznawszy głównodowodzącej klapnął ją tyłek, drugi pomacał fiutem. Czerwonooka minęła obu i bez zapowiedzi wtargnęła do namiotu kapitana. Ten zgodnie z jej nadziejami, nadziewał już jakąś lafiryndę na swój pal.
— Baczność żołnierzu! — wykrzyczała diablica.
Kapitan na TEN głos momentalnie zeskoczył z panienki i stanął na baczność. Był nagi. Fallus prężył się dumnie w pionie. Diabla uniosła dzban wina i wlała sobie do ust. Strużki trunku ściekały po jej podbródku, wzdłuż ciała.
— Kapitanie! Dobrze dziś walczyliście! — wojowniczka przybliżyła się do mężczyzny, łapiąc jego penisa dłonią. — Co więcej widzę, że nawet po bitwie jesteście w pełnej gotowości bojowej!
— Tak jest! — mężczyzna pod wpływem tego dotyku zadrżał. Diablica drugą ręką podsunęła mu dzban do ust i wlała wino.
— Zasłużyliście na nagrodę żołnierzu! — zerknęła pogardliwie na spłoszoną dziwkę, skuloną w łóżku. — Na coś lepszego, niż TO!
Nie czekała na odpowiedź. Odłożyła dzban, wypuściła penisa, prowadzona waginą miast rozumem, popchnęła kapitana na łoże. Upadł na plecy, a Diabla błyskawicznie uwolniwszy się z tuniki, dosiadła go niczym narowistego rumaka. I Zaczęła ujeżdżać, rytmicznie podnosząc się i opuszczając na trzonek partnera.
— Przyprowadź więcej żołnierzy — zwróciła się do prostytutki — i więcej dziwek...
Kapitan tymczasem złapał za jej dorodne cyce, pomacał z wielką przyjemnością i doszedł do szczęśliwego finału. Wszetecznica nie zwalniała tempa, posuwała mężczyznę zapamiętale, aż wyczuła jak członek zanika w głębi jej pieczary. Ogarnęła ją złość - przecież nawet nie zdążyła szczytować. Jak śmiał skończyć przed nią! Wysunęła się z kapitana i usiadła mu na twarzy. Ten próbował się szamotać, ale uda diablicy były zbyt silne.
— Zabierz to, co zostawiłeś — wysyczała przez zęby, podczas gdy sperma spływała z pochwy do ust jej partnera.
Do namiotu wtargnęli rozochoceni wojacy i pospolite ulicznice. Widząc kapitana spijającego nasienie z ciała dowódczyni zamilkli, ale zaraz zostali zachęceni do czynu.
— Panowie! — rzekła Diabla wstając z łóżka —pieprzcie, pijcie do woli! Ja stawiam!
Wojacy karnie przystąpili do wypełnienia rozkazu. Jeden porwał dziwkę, drugi dzban z winem, trzeci jednocześnie pił i ruchał. Pozostali rzucili się w ich ślady. Rozpoczęła się orgia.
Diablica zaśmiała się filuternie, wyzywająco macała po piersiach i gestem zachęciła dwóch żołnierzy do zbliżenia się. Przewróciła jednego na łoże, dobrała się do spodni i wyciągając jego męskość na zewnątrz, wbiła się w niego cipą. Wypięła tyłek, uwydatniając drugą dziurkę. Kolejny wojak widząc szansę dla siebie, przymierzył kutasa, wymierzył odpowiedni ruch i wszedł jak w masło w ciemny otwór.
Diabla Czerwonooka wiła się z rozkoszy. Z dwoma penisami w środku była w swoim żywiole. Miotała się jak szalona, jęczała, sapała, dążyła do orgazmu. Świetnie się bawiła.
Wokół niej trwała orgia. Mając przewagę liczebną nad dziwkami, wojacy brali je na zmianę, to ruchając, to znów pijąc wino. Rzeczywistość uczestników wypełniły sterczące fallusy, obnażone biusty, oraz krzyki i wrzaski roznoszące się po całym obozie.
Pierwszy spuścił się kutas penetrujący tyłek Diabli, a zaraz potem ten z cipki. Sytuacja z kapitanem, powtórzyła się, obaj faceci skończyli przed Czerwonooką. Niezaspokojony głód coraz bardziej zaczął dawać się jej we znaki. Wyrwała się z objęć zwiotczałych kochanków i rzuciła się na pozostałych rozpustników. Jednego wyciągnęła z dziwki, wzięła go siłą, ale z podobnym rezultatem. Drugiego zachęciła rączką, wpuściła do swej wilgotności, ale bez satysfakcjonującego efektu. Trzeciemu w geście rozpaczy, gdy zawiódł kutas, pozwoliła wepchać do cipki całą rękę, ale nim diablica dotarła do kulminacyjnego punktu, mężczyzna opadł ze zmęczenia.
Diabla była równie wściekła, co posępna broszka niezaspokojona.
— Tutaj nie ma nikogo, kto by zasłużył na miano mężczyzny! Skoro nie mogę zaspokoić cipki, to zaspokoję przynajmniej miecz! — wykrzyczała, złapała za broń i rozpłatała na pół głowę jakiegoś wojaka. Dalej poszło jak z płatka. Nim pijani i pogrążeni w orgii żołnierze dostrzegli co się dzieje, połowa z nich już nie żyła. Resztę ogarnęła panika. Nikt nie myślał, by się bronić, lecz w trwodze rzucili się do ucieczki. Pech chciał, że na drodze stanęła im Diabla, siekąca i tnąca na prawo i lewo. Orgia żądzy przemieniła się w orgię mordu i krwi. Nikt nie uszedł spod miecza Wszetecznicy żywy.
Diablica opuściła namiot. Jej nagie ciało skąpane było we krwi. Uspokoiła skołatane nerwy, ale wciąż szparka nie dawała jej spokoju. Popatrzyła na miecz, cały był czerwony... A czerwień tak bardzo ją podniecała... Tak bardzo rozpalała...
A miecz? Sam wygląd broni był taki falliczny, taki seksowny...
Złapała za głownię miecza i wetknęła rękojeść do pochwy. Wszedł bez oporu... Poczęła manipulować bronią, na przemian wsuwając w głąb ciała i wysuwając. Poczuła jak podniecenie zmierza, ku pożądanemu punktowi. Była coraz bliżej i bliżej...
Masturbowała się rękojeścią, aż wreszcie doszła do upragnionej ekstazy. Spazmy rozkoszy obezwładniły całe jej ciało, w efekcie upadła na ziemię, gdzie przez moment wiła się niczym wąż. Poczuła ciepło rozchodzące się na udach i zorientowała się, że popuściła mocz. To był dobry omen - symbolizujący pierwszorzędną satysfakcję...
Orgazm jednak przeminął. Diabla wysunęła rękojeść miecza z pochwy, popatrzyła na krew zmieszaną z wydzieliną ciała i oblizała ją. Szczelina między nogami, ponownie upomniała się o swoje - zupełnie jakby przejrzała się na oszustwie onanizmu.
Wokół jednak nie było nikogo, kogo mogłaby już przelecieć...
Uniosła głowę i zobaczyła łunę ognia unoszącą się znad miasta. To dzieło Szemchazaja, pomyślała.
O tak, to on spalił miasto, to on potrafił ją zaspokoić jak nikt inny. Więcej, potrafił ją poskromić, tak, że błagała aby już przestał... Aby tego nie robił, bo jeszcze gotów będzie zgasnąć w Niebie...
Diabla Czerwonooka podniosła się z ziemi. Zapięła pas i schowała do niego miecz. Zrozumiała, że koniecznie musi spotkać się z Szemchazajem, że tylko on jest wstanie okiełznać demona między jej udami...
I udała się niezwłocznie w drogę...
Spośród wszystkich Aniołów zrodzonych ze światła, najpotężniejszym był Szemchazaj. Wśród ludzi, powstałych z ziemi, niezrównaną siłą i biegłością w walce wyróżniał się Czterdzieści i Cztery...
Kroniki Lucyfera
Ostatni punkt rebelii dogasał na Piramidzie Trzech Gwiazd. Stłoczeni na schodach, obrońcy desperacko walczyli w ostatnim akcie bitwy. Otoczeni przez moje siły z jednej strony i oddziały dowodzone przez Czterdziestego Czwartego, atakujące z drugiej strony, buntownicy oddawali swe istnienie beznadziejnej sprawie.
Zatrzymując czas, oszukując przestrzeń, łamałem opór ostatnich obrońców piramidy. Ciąłem mieczem, ciskałem ogniste pociski, a wokół mnie przybywało trupów. Chociaż nie tego chciałem, to mimowolnie występowałem w tym spektaklu grozy i śmierci, jako główny aktor.
Pokonałem ostatnich buntowników walczących na schodkach budowli i dotarłem na jej wierzchołek, gdzie wznosiła się niewielka kaplica. Zobaczyłem garstkę potępieńców i ujrzałem ich przywódcę - Pana Jana VIII, wysoki mężczyzna na mój widok odrzucił broń i ukląkł przede mną. Na twarzy miał maskę. Także pozostali poddali się moim żołnierzom.
— Teraz wygrałeś Szemchazaju — rzekł zrezygnowany. — Lecz niebawem, to ty zginiesz z ręki tego, za którego się narażasz...
— Za tę rękę podniesioną na władcę, czeka cię jedna kara... — odpowiedziałem unosząc miecz, gotów zadać ostateczny cios.
— Błagam nie zabijaj mnie! Jesteś przecież Szemchazaj! Serafin będący uosobieniem miłości! Nie możesz zabić bezbronnego!
A jednak mogłem i już miałem to zrobić, gdy...
— Zaczekaj! — po drugiej stronie zobaczyłem Czterdziestego Czwartego gramolącego się na szczyt piramidy z jakimiś zwojami.
— Spóźniłeś się przyjacielu ... — rzekłem z ironią.
— Los rebelii był przesądzony w momencie jej wybuchu. Odkryłem jednak coś ciekawego — odpowiedział Czwarty. — Odnalazłem świadectwa, mówiące o przeszłości Pana Jana podczas życia ... Pan Jan był ... Papieżycą! A to znaczy, że jest kobietą, a skoro jest kobietą, to...
... To nie mogłem jej zabić. Kobiet nie krzywdziłem. Popatrzyłem na Pana Jana, oczy zalśniły mu, jakby odzyskał/a nadzieję.
— To prawda?
— Święta prawda, albowiem powiadam tobie Szemchazaju, że jestem nie tylko Świętą, ale i kobietą jednocześnie! — I mówiąc to zdjęła maskę — na imię mam Joanna!
Pokiwałem głową z niedowierzania. Jego/ jej twarz chociaż faktycznie pozbawiona owłosienia, nie pozwalała jednoznacznie stwierdzić płci. Rysy twarzy było nader surowe, niemal męskie... W Piekle wszystko było możliwe.
Nie dawałem Janowi wiary i moja twarz musiała to zdradzać, gdyż ...
— Nie wierzysz? Popatrz na to! — Pan/i Jan/Joanna gwałtownym ruchem rozdarł/a sobie koszulę, obnażając piersi...
Były wklęsłe. I bynajmniej nie przesądzały sprawy. Byłem zafrasowany, popatrzyłem na Czterdziestego licząc na pomoc, ale i jego mina zdradzała wysoki poziom konsternacji. Co było robić? Ani twarz, ani piersi nie pozwalały jednoznacznie stwierdzić płci zdrajcy.
— Panowie, czy nie widzicie, że jestem kobietą?! — Pan/i próbował/a rękoma ścisnąć domniemany biust, unaoczniając go, ale i to nie mogło nas przekonać.
— Gęba jak facet, cycki jakieś takie niewidoczne, chyba jednak nasz okłamujesz Panie Janie... — Czterdzieści i Cztery wyraził głośno, to o czym myślałem.
— Skoro ani moja dziewczęcia twarz, ani niewieście piersi was nie przekonują, to popatrzcie na to...
Jan/Joanna wstało i drżeniem rąk zaczęło rozpinać spodnie. Ważyły się dalsze losy jego/jej istnienia.
Portki opadły ukazując gęsto zarośnięte podbrzusze. Musiałem pochylić się, aby przez ten busz jednoznacznie potwierdzić płeć przywódcy buntowników. Nie było widać ani jąder, ani penisa.
— A więc jesteś kobietą! — rozsądziłem. — A jako, że nie krzywdzę żadnych niewiast, będziesz żyła!
Jednak nie mogłem puścić płazem wywołania rebelii, która obróciła w perzynę połowę miasta. Nawet jeżeli była kobietą. Popatrzyłem na stojących nie opodal żołnierzy. Rozgrzani walką i mordem, z oczami wyrażającymi chęć otrzymania nagród za trud i pokonanie niebezpieczeństw, wpatrywali się we mnie. Liczyli na łupy. Popatrzyłem na Joannę, klęczała naga, z opuszczoną głową, zdana na moją łaskę i niełaskę. Popatrzyłem z powrotem na wojaków i żądzę w ich oczach... Znów wróciłem wzrokiem do papieżycy, była winna jak cholera. Pół miasta spopielone, tysiące mniej lub bardziej nieuczciwych demonów odesłanych do Tartaru... Kara musiała być surowa.
— Joanno! Pomimo wszystkich twoich przewin, będę wspaniałomyślny... Możesz odejść wolno, pod warunkiem, że wynagrodzisz każdemu żołnierzowi z osobna, włożony wysiłek w tłumienie rebelii... — uznałem, że sprawiedliwym będzie, aby gniew wojaków wyładował się na przywódczyni buntu, niż na tysiącach niewinnych dziewek.
Papieżyca spojrzała na mnie wielkimi oczami, z których nie potrafiłem wyczytać żadnych uczuć. Kiwnąłem głową do najbliższego żołnierza. Ten pochwycił męsko wyglądającą niewiastę i nie bawiąc się w ceregiele, rozpiął pancerz. Obnażył się... Po chwili leżał już na Joannie... A wokół zaczęła gromadzić się kolejka następnych chętnych po nagrodę...
Wojna zawsze była okrutna.
Odwróciłem się więc w stronę miasta. Zobaczyłem łuny dymu i ognia pustoszącego potężną do tej pory metropolię. I poczułem wielki żal na myśl, że ja to uczyniłem. I ból, że to się może znowu powtórzyć...
W imię czego? Posłuszeństwa Belzebubowi? Katowi miliardów istnień w Piekle?
Czyżbym zaprzedał duszę temu diabłu?
— Na razie to koniec... — oznajmiłem i zwróciłem się ponownie do Czterdziestego Czwartego. — Dziękuję, że zawsze jesteś ze mną, przyjacielu.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, przy akompaniamencie piekielnych krzyków branej zbiorowo Joanny...
— Zostawmy to sępom Belzebuba i wracajmy do domu? — zaproponował Czwarty, a ja podchwyciłem tę myśl.
Pragnąłem spędzić następne chwile, w miejscu, które znam, z osobami które kocham i szanuję.
Udaliśmy się więc w drogę powrotną do Wieży Oriona.
Jądro Piekła, zakryte były dymem z niezliczonych stosów ofiar Belzebuba, zmasakrowanych na placu przy Pałacu Trzeciej Świątyni. Jeśli dodać do tego zniszczenie miasta przeze mnie i kolejne niezliczone dusze, które trafią przez to na stos, to wychodziło, że mieszkańcy Piekła, jeszcze długo nie ujrzą światła...
Ciemne myśli krążyły mi po głowie, ale takie było to miejsce. Okrutne i surowe. Miażdżące każdego, kto podważa istniejący porządek. A porządek stanowił ON, Szatan Belzebub. Władca Piekła, który dla kaprysu lub cienia wydumanych podejrzeń potrafił zgładzić miliony istnień. Pan Śmierci decydujący o bycie miliardów grzeszników. Czy w tym świecie, było miejsce dla mnie i mojej żony, Isztar?
Jednak czy mieliśmy alternatywę?
Bramy Nieba były dla nas zamknięte na wieczność, Tartar był samotną katorgą w nieskończonej przepaści. Piekło należało do Belzebuba...
Przypomniałem sobie, o zadaniu powierzonym mnie przez Szatana, odnalezienia zdrajcy, który jakimś sposobem potrafił przejmować ciała śmiertelników żyjących na Ziemi...
A gdybym otrzymał jeszcze jedną szansę, aby przez ten króciutki okres, jaki trwa ludzkie życie, móc zaznać prawdziwej wolności z ukochaną? Móc poznać radości i smutki rodzicielstwa, czuć wszystko naprawdę - ból i przyjemność, wspólnie z tą jedyną mieć możliwość zestarzeć się...
Takie życie byłoby warte tysięcy lat w Piekle... Tylko ono byłoby prawdziwe i wolne...
Rozmarzyłem się. Jaka byłaby cena ulotnego pobytu na Ziemi, w ludzkim ciele?
Czy to w ogóle możliwe?
Prawdopodobnie tylko dwa diabły znały sposób, aby się wydostać z Piekła - Belzebub i bliżej nieznana mi istota, która już zaczęła opętywać śmiertelników, istota, którą powinienem odnaleźć, ale czego uczynić nie potrafiłem. Belzebuba przekonać w tej kwestii byłoby nie sposób, bez względu na to, co uczyniłbym dla niego.
Swobodnie podróżować między Piekłem, Ziemią a Niebem potrafił też Pierwszy Anioł, ale ten zniknął w zamierzchłych czasach i nikt nie wiedział, gdzie się podziewa.
Piekło wydawało się być więzieniem, którego nigdy nie opuszczę...
Powrót do domu, Wieży Oriona, poprawił mi nastrój. Uśmiech Isztar rozpromienił czarne myśli krążące mi po głowie. Małżonka zadbała, aby przywitać mnie jak bohatera. Pierw przygotowała wytrawną kolację, na której znalazły się wszystkie nasze ulubione potrawy. Następnie podarowała mi prezent, własnoręcznie uszytą szatę, purpurową tunikę, godną Anioła z chóru Serafinów. A potem...
Potem zrobiła coś, co lubiłem najbardziej. Obdarzyła mnie swoimi wdziękami...
Zażywałem kąpieli w domowym basenie, gorąca woda obmywała moje ciało, wprowadzając w stan relaksu. W powietrzu unosił się zapach jaśminu i bzu. Do pomieszczenia weszła Isztar, nie była zresztą sama. Wraz nią przyszły nimfy, grupka nagich dziewcząt, które nie tracąc czasu skoczyły do basenu i niezwłocznie podpłynęły do mnie.
— To mój kolejny dar dla ciebie, kochany — rzekła małżonka.
Niewiasty tymczasem otoczyły mnie wianuszkiem, ich ręce łapczywie wędrowały po moim ciele, jakby nie mogły się nim nadziwić.
— To Anioł! — powiedziała jedna.
— Toż, to sam bóg się nam trafił — bluźniła druga.
— Jaki on potężny, jaki twardy! — chichotała trzecia.
Skośnooka piękność wyszła z basenu, po czym skoczyła mi na barki, dłońmi zakryła mi przy tym oczy. Poczułem jak druga z nagusek, przywiera do mnie, obejmując moje ciało w pasie nogami. Pogrążyłem się w podnieceniu, ogień buzował w mych żyłach, męskość wznosiła w żądzy czynu.
Trzecia z dziewcząt najwyraźniej zanurkowała pod wodę i znajdując wolną przestrzeń pod pupą koleżanki ujęła ustami penisa. Fala przyjemności obmyła wnętrze ciała, tak jak ciepła woda obmywała je na zewnątrz. Nimfa połknęła lancę, aż po same gardło, po czym pomału, czule wyprowadziła ją na zewnątrz, wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza i znów dała nura, biorąc mnie do ust.
Niewiasta siedząca na barkach, lekko ścisnęła uda i poczęła się pocierać łonem, mile łaskocząc moje ciało. Rudowłose dziewczę owinięte wokół pasa, mocno przylgnęło do mnie, powodując przy tym rozkoszny nacisk piersi. Ująłem ją rękoma, za pośladki i zacząłem rytmicznie podnosić i unosić, pragnąc spotęgować te doznania...
Tkwiliśmy tak w orgiastycznym spleceniu ciał, nimfa, która dogadzała mi ustami, raz za razem powtarzała manewr z połykaniem penisa i wypływaniem, by zaczerpnąć powietrze...
Pożądanie opanowało mój umysł i ciało. To był błogostan, a jednak kogoś mi tutaj brakowało...
— Kochanie, czy pamiętasz o naszym wielkim marzeniu? — usłyszałem Isztar.
— Oczywiście najdroższa — odpowiedziałem.
Małżonka musiała dać dziewczętom, jakiś znak, gdyż wszystkie jednocześnie odstąpiły od pieszczot. Poczułem rozczarowanie, ale potem otworzyłem oczy i ujrzałem Isztar. Siedziała po drugiej stronie basenu, na jego skraju. Była naga, jedynie długie, kruczoczarne włosy zakrywały fragmenty ponętnego ciała. Smukłymi rękoma opierała się o podłogę. Wspaniały biust dumnie wypinał się ku mnie, skrzyżowane nogi skrywały esencję kobiecości...
Zapomniałem o nimfach, kierowany to miłością, to pożądaniem, podpłynąłem do ukochanej i wynurzyłem się, tuż przed nią. Nasze nagie ciała zetknęły się, usta połączyły w namiętnym pocałunku. Smakowaliśmy siebie, jak wtedy, gdy przed tysiącami lat spotkaliśmy się jako śmiertelnicy...
Lawendowy zapach jej ciała, owocowy smak ust, odurzył mnie i zatracił. Porwałem Isztar w ramiona, wyobraziłem sobie wygodne łoże z nieskończoną ilością gładkiej pościeli i po chwili mój pomysł zmaterializował się tuż obok.
Wylądowaliśmy w łóżku. Oderwałem się od słodkich warg, by pocałunkami obdarzyć całość jej fascynującego ciała. Delektowałem się smukłością szyi, sprawdzałem kształt, ciężar i jędrność dojrzałych i słodkich niczym owoce pomarańczy piersi... Badałem tajemniczość pępka i płaskość jego okolic. Wreszcie zatraciłem się w kosztowaniu jej łona, poznawaniu tych intymnych miejsc, uświetnionych delikatnym wzgórkiem, poprzecinanym subtelnymi wargami, skrywającymi wejście do źródła euforii.
Ciało Isztar, pod wpływem moich pieszczot, raz, po raz przechodziły fale drżenia. Jej przyjemność znalazła ujście w donośnych westchnięciach i rytmicznych pojękiwaniach. Wkrótce rozkosz eksplodowała z małego punktu na łonie i rozprzestrzeniła się na całe ciało ukochanej. Miała orgazm.
Opierając się na łokciach, wyginając głowę do tyłu przyjmowała ekstazę. Instynktownie chwyciła mnie za włosy, pragnąc bym nie opuszczał Tego miejsca, abym jeszcze podarował jej więcej przyjemności...
Opadła bezwładnie na łóżko. Jak spod ziemi wyrosły obok nas nimfy, nagie, mokre, szczebioczące jak sikorki. Przyniosły nam kielichy z winem, dając chwilkę na zaczerpnięcie tchu po cielesnych przeżyciach.
— Aza, jestem gotowa! Tak wilgotna w środku, tak gorąca na zewnątrz... — wyszeptała Isztar — i bardzo, bardzo płodna...
Więcej zachęt nie potrzebowałem. Nabrzmiały penis niecierpliwie celował w kobiecość małżonki. Podniecenie wzniecało ogień w całym ciele. Więcej się powstrzymywać nie byłem wstanie.
Położyłem się na ukochanej, delektując delikatnością skóry, ciężarem biustu. Obdarzyłem pocałunkami jej usta. Lędźwiami znalazłem się pomiędzy kobiecymi udami, przeznaczenie mnie wzywało... Pomacałem penisem wilgotne łono, po czym naparłem zdecydowanie na intymne wargi, a te natychmiast wpuściły mnie do środka. To długo oczekiwane wtargnięcie, Isztar przywitała głośnym krzykiem. Była taka jak mówiła, wilgotna w środku, gorąca na zewnątrz...
Nasze pogrążone namiętnością ciała zjednoczyły się. Wokół dziewczęta pieściły nas, na różne wymyślne sposoby. Masowały swymi gęstymi włosami, przygniatały piersiami, łaskotały łonem, niczym kotki w rui ocierały się to plecami, to pośladkami...
Ogień, który miast krwi wypełniał ciało Serafina buzował w moim ciele. Penetrując pochwę, połączywszy się z nią, poczułem to, co czuje ona, a ona poczuła to, co czuję ja. Zobaczyłem naszą miłość jej oczyma, a ona dojrzała to samo, moimi oczami. Zagłębiłem się w niej, do najdalszych zakamarków jej duszy i ciała, aż dotarłem do odległej przeszłości, gdy oddawaliśmy się zakazanej miłości Anioła i ludzkiej kobiety. Przeszłości w której byliśmy kochankami, małżeństwem, rodzicami...
— Głębiej Aza! Głębiej! — jęczała Isztar. — Mocniej Aza! Mocniej!
A ja wchodziłem jeszcze głębiej i napierałem jeszcze mocniej.
— O tak Aza! O taaaak — odpowiadała na efekt moich poczynań.
Lawa ognia wzbierała się w moim ciele niczym w wulkanie. Nastąpiła erupcja. Zalaniu nasieniem, małżonka odpowiedziała własnym orgazmem i rytmicznymi skurczami, które zawładnęły ciałem.
Ekstaza przyszła w jednym momencie i trwała niemal w nieskończoność. Zupełnie jakby czas się zatrzymał... Jakby nasze tańczące ciała nie mogły się sobą nasycić...
Leżeliśmy wtuleni w siebie, nadzy, spoceni i szczęśliwi.
— Wiem, że się udało — szeptała Isztar. — Będziemy mieli dziecko... Syna...
Położyłem dłoń na jej brzuchu, także miałem przeczucie, że wkrótce ponownie zostanę ojcem.
— To cudownie — odpowiedziałem, całując niewiastę w czoło.
Isztar objęła mnie mocno. A zaraz potem zadrżała i się rozpłakała.
— Co się stało najdroższa? — zapytałem.
Ona jednak nic nie mówiła, tylko ciągle płakała. Pogładziłem ją czule, otarłem łzy i ponowiłem swoje pytanie.
— Piekło to takie okropne miejsce — opowiedziała o swych obawach. — Widziałam tysiące stosów, tyle okrucieństwa, bestialstwa... Każdy demon jest drugiemu wilkiem... Jakże nasze dziecko mogłoby się wychowywać w takim miejscu? Oh, Aza, tak bardzo się lękam...
Milczałem, ale w duchu przyznawałem jej rację. Ona tymczasem kontynuowała.
— To wszystko przez Belzebuba! On uczynił to miejsce niezdatnym do wychowywania dzieci! Czerpie rozkosz, lecz nie z miłości jak my obojga, lecz z przemocy, morderstw i gwałtów... Dopóki jego władza będzie wisiała nad nami niczym miecz Damoklesa, dopóty nie zasnę w spokoju...
Nie mogłem się nie zgodzić, pamiętałem jednak doskonale, że to dzięki jego łasce znów byliśmy razem. Cóż, mogłem zrobić w tej sytuacji?
— Czy pamiętasz nasze życie na Ziemi? — doskonale pamiętałem, to był mój najlepszy czas. — Nie mieliśmy żadnej władzy zwierzchniej, ani na Ziemi, ani w Niebie, ani tym bardziej w Piekle. Tylko wtedy byliśmy prawdziwie wolni... I bardzo szczęśliwi...
— Znów będziemy wolni... I szczęśliwi... — zapewniłem ją. — Tylko mi zaufaj...
— Tylko tobie ufam — wyszeptała Isztar. — Ufam, że zrobisz to, co konieczne dla naszego dziecka...
I wtuliła się we mnie.
I zasnęła.
Pogrążyłem się w myślach. Przypomniałem sobie ostatnie wydarzenia i swoją rolę jaką w nich odegrałem, bądź zaniechania jakie uczyniłem. Brutalny pojedynek Belzebuba z Robin Hoodem, awanse jakie otrzymałem od Szatana, poznanie najłagodniejszej istoty w Piekle - Adeli, wizja Pierwszego Anioła i jego namowy do wystąpienia z mieczem przeciwko władcy... A potem mój plan obalenia Belzebuba, wyznanie miłości Adeli i wreszcie pojawienie się Isztar, z łaski Szatana. A na końcu moje zdrady wobec przyjaciół, którzy mi zaufali, wobec Pierwszego Anioła i przede wszystkim wobec Adeli...
Czy ktoś, kto popełnił takie wiarołomstwa zasługiwał jeszcze na miano Anioła? A tym bardziej Serafina?
— Diabla tu jest — słowa Czterdzieści i Cztery przywróciły mnie do rzeczywistości. — Diabla tu jest i mówi, że czeka na Szemchazaja... Że musi się niezwłocznie spotkać, w sprawie niecierpiącej zwłoki...
Isztar spała wtulona w moje ramię. Ekwilibrystycznie wysunąłem się z jej objęć i opuściłem łoże. Owinąłem biodra ręcznikiem i wyszedłem z pomieszczenia. Nie wiem czego chciała ode mnie Diabla, ale wiedziałem, że ktoś taki jak ona, nie może czekać. W innym razie mogłoby się to skończyć tragicznie. Diabla Czerwonooka była kobietą zupełnie nieprzewidywalną, okrutną ale i namiętną, sprytną i prostacką, dla wielu była wariatką, lecz ja wiedziałem, że nie można jej lekceważyć.
Była też dla mnie nadzwyczaj pomocna, zawsze gotów stanąć przy moim boku z mieczem w ręku. Brała też udział w tłumieniu buntu w mieście, nawet dałem jej własny oddział żołnierzy...
Czterdzieści Cztery zaprowadził mnie do piwnicy. Pomyślałem, że dobrze zrobił, zatrzymując tam Diablę - wolałem, aby nie spacerowała swobodnie po wieży, ani tym bardziej, aby nie spotkała Isztar...
W środku było ciemno, dopiero, gdy Czwarty rozpalił światła świec, zobaczyłem diablicę.
Była naga, sponiewierana, całe jej ciało pokryte było zeschniętą krwią i spermą. W ręku trzymała miecz.
— Diablu, co się stało — spytałem przerażony jej wyglądem.
— Oni nie żyją... — wydukała wojowniczka. — Oni wszyscy nie żyją... Zajebałyśmy ich!
Nie rozumiałem o czym mówiła, sprawiała wrażenie diablicy, która naprawdę oszalała.
— Tak to jest na wojnie... Wrogowie muszą ginąć — wyjaśniłem łagodnym tonem głosu.
— Nie rozumiesz! Zabiłyśmy naszych wojaków!
Byłem już pewien, że faktycznie Diabla oszalała. Zawsze była okrutna i bezwzględna, ale przynajmniej potrafiła dokonać oceny, kto swój, a kto wróg.
— Dlaczego to zrobiłaś ? Dlaczego ich zabiłaś? Dlaczego mówisz o sobie w liczbie mnogiej?
— Nie potrafili nas zaspokoić... Dawałyśmy im wszystkim i wszyscy nas zawiedli... Mnie i ją ... — Diabla zawiesiła głos, ręką wskazując na szparę. Jej czerwone oczy cały czas wpatrywały się we mnie. Po chwili przemówiła ponownie — weź nas Szemchazaju! Weź mnie i ją... I wydupcz jak tylko ty potrafisz! Inaczej znowu to zrobimy, ja i ona...
Palce jej dłoni wędrowały po sromie i znikały w jego fałdach. Duży biust mierzył wprost we mnie, podobnie jak miecz w drugiej ręce diablicy. Nie chciałem tego, ale moje ciało było podniecone.
— Nie mogę, nie możemy, mam żonę, będziemy mieli dziecko... — wydukałem i chciałem coś jeszcze dodać, gdy Diabla wykrzyczała...
— Skoro nie chcesz nas wypieprzyć, to zabijemy cię! — i rzuciła się z mieczem, wprost na mnie.
Atak był równie szybki, co chaotyczny. Wszetecznica wymierzyła cięcie ostrzem wprost w moje ciało. Błyskawicznym ruchem w bok, wykonałem unik, klinga przecięła powietrze. Złapałem rękę wojowniczki i wyrwałem miecz. Stan Diabli musiał być gorszy niż sądziłem, gdyż przy zdrowych zmysłach, nigdy by tak amatorsko nie zaatakowała...
Stopą podciąłem rywalkę i przewróciłem na podłogę. Jedną dłonią przytrzymałem obie jej ręce, miecz przyłożyłem do szyi. Czy powinienem zakończyć jej istnienie?
— Zrób to Szemchazaju! Wciśnij tam swój miecz! — wysyczała Diabla. — Czuję jak jego ostrze nas uwiera!
Rzeczywiście penis sterczał pobudzony nagim ciałem i walką. Jednocześnie kątem oka dostrzegłem jak sutki diablicy pociemniały i stwardniały z podniecenia. Odrzuciłem żelazny miecz, by sięgnąć po drugie ostrze. Ręką zrzuciłem uwierający mnie ręcznik, chwytając szybko za męskość. Przyłożyłem do warg sromowych Diabli.
— O tak! Zrób to Szemchazaju! Wyjeb nas! To jedyne wyjście! — sapała wojowniczka, a ja zerknąłem na tę oszalałą szparę. Wargi rozwarły się szeroko, ukazując wejście do równie ponurej, co wilgotnej pieczary. Czy powinienem penetrować takie miejsce?
— Zrób to kurwa! Zrób natychmiast!
I zrobiłem. Naparłem, wchodząc do złowróżbnej szpary. Jednym ruchem przeszyłem ją całą, a gdy to uczyniłem, wargi ponownie zacisnęły się na penisie, uniemożliwiając ucieczkę. Miałem tylko jedną drogę - prowadzącą ku orgazmowi...
Diabla wydała z siebie przeciągły krzyk ulgi. A ja począłem pchać lędźwiami, pchać jakbym chciał przebić kutasem partnerkę na wylot. Pchałem coraz szybszym tempem. Mroczna szpara nieustępliwie ściskała penisa, nie pozwalając mu zaczerpnąć powietrza. Piersi wszetecznicy falowały w rytm moich poczynań, dźwięk naszych zmagających się organów unosił się w powietrzu.
Im bardziej dociskałem Diablę, tym bardziej czułem jak cipa wysysa ze mnie energię. Ogień podniecenia wzbierał jednak stopniowo i nieustannie, nie dając mi innego wyboru jak dać jej orgazm, lub paść z wycieńczenia.
Chędożyłem więc tę seksualną maniaczkę z pasją rosnącą równie szybko, co podniecenie. Puściłem ręce Diabli i złapałem za piersi, duże i jędrne. Wojowniczka uwolnioną dłonią uderzyła mnie w twarz. Zupełnie jakbym zrobił coś, czego robić nie powinienem... Zignorowałem to, waliłem ją dalej...
Rozkosz wypełniła moje ciało. Doszedłem do punktu, sprzed którego nie było już odwrotu. Diablica zesztywniała, a ja zrozumiałem, że i ona dochodzi... A zaraz potem poczułem jak jej łapczywa szpara zaciska się w spazmatycznych skurczach na penisie. I poczułem ciepły strumień spryskujący okolice krocza... Wtedy też obdarowałem ją nasieniem. Zrobiłem to raz, potem kolejny raz i kolejny. Cipka wyciskała ze mnie kolejne porcje energii, a ja nie przestawałem jej ją dawać. Poczułem zmęczenie, przejmujące zmęczenie mieszające się z fizyczną rozkoszą naszych iluzorycznych ciał. Orgazm Diabli się nie kończył, trwał i trwał, przedłużając nieznośnie mój wytrysk.
Aż wreszcie straciłem przytomność.
Obudziłem się. Nadal byłem w piwnicy, leżałem nagi i czułem wielkie zmęczenie. Nieopodal była ona.
Diabla siedziała nad miednicą z wodą. Obmywała swoje ciało, z krwi swych ofiar, z nasienia innych mężczyzn. Zmieniła się - biła od niej jakaś nowa energia, coś czego wcześniej u niej nie dostrzegłem. To był spokój. Pogodzenie się ze sobą.
Zapatrzyłem się na jej mokre, czarne włosy. I na to z jaką atencją obmywała swoje długie nogi. I na pełną skupienia twarz. Pomyślałem, że jest piękna.
Zajęta sobą, zupełnie nie zwracała na mnie uwagę.
— Długo goniłam za czymś, czego dostać nie mogłam — przemówiła, wciąż z wielką uwagą pielęgnując swoje ciało. — Myślałam, że mogę brać wszystko, nic nie dawać w zamian. Przepełniała mnie złość, nienawiść, zawiść, pożądanie, pragnienie czynienia kurestwa. I im bardziej ulegałam tym uczuciom, tym bardziej się w nich zatracałam. Lubiłam to. Morderstwa, pijatyki, seks. Dawały mi władzę, a władza sprawiała, że czułam się wolna. O tak, cholernie to uwielbiałam. — Dostrzegłem jak jej usta wykrzywiają się w ironicznym uśmieszku.
Po szaleństwie jakie okazywała przed naszym zbliżeniem, zmiana jaką teraz prezentowała, była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Z uwagą więc słuchałem dalej monologu.
— Byłam tak bardzo opętana żądzą mordu i krwi, że gdy po bitwie o miasto, rozkazałam przyprowadzić jeńców, których chciałam na przemian pieprzyć i dręczyć, usłyszałam w odpowiedzi, że wszystkich zabiłam. Nawet o tym nie pamiętałam... Miałam wtedy wielką chcicę, więc udałam się do obozu i urządziłam orgię z własnymi żołnierzami... Dawałam każdemu, brali mnie jak chcieli... Jednak miast zaspokojenia, czułam narastającą frustrację... Czegoś mi brakowało, myślałam, że orgazmu... Więc, gdy wojacy nie mogli dać, to czego potrzebowałem, wykończyłam ich wszystkich. I przyszłam tutaj. Dzika, napalona, szalona, owładnięta myślą, abyś mnie przeleciał... A gdy nie chciałeś tego zrobić, zaatakowałam cię, będąc gotową na wszystko. Nawet na zabicie cię. Wiesz, gdybym cię załatwiła, wykończyłabym wszystkich we Wieży... Wszystkich służących, wszystkie twoje podnietki, Czterdziestego Czwartego, a na końcu tę całą sukę Isztar...
Wyobraziłem sobie najgorsze i poczułem strach. Strach przed tym, że nie mógłbym obronić najbliższych mi osób. Diabla jednak nie zważała na mój nastrój, cały czas kontynuowała monolog.
— Byłam jednak zbyt szalona, aby wykonać sensowny atak i bez trudu mnie rozbroiłeś. A potem... Potem dałeś to, co chciałam. Myślałam, że to tylko pożądanie, chęć jebania, ale zrozumiałam, że to coś innego - to Szczęście! szczęście, że jestem z tobą... Szczęście, że mnie dotykasz, obcujesz ze mną, rozmawiasz, że czuję twój zapach, że mogę patrzeć swoimi paskudnymi czerwonymi ślepiami w błękit twych oczu... Tak, Szemchazaju. Ja się w tobie za... Zako... Zakoch...
Słowo "zakochałam" nie mogło przejść przez usta wszetecznicy. Najwyraźniej nie była jeszcze gotowa. Tym niemniej, na to wyznanie z pewnością spadłbym z krzesła, ale na szczęście leżałem na podłodze.
— Wiesz, dobrze co mam na myśli... Zmieniłam się Szemchazaju, zmieniłam jak mnie posiadłeś... Dojrzałam, zrozumiałam kim jestem... Zrozumiałam, że udawałam kogoś innego - mężczyznę, wojownika, wielkiego diabła z wielkim kutasem. Jednak ja nie mam kutasa Szemchazaju, mam cipkę, piersi i huśtawkę nastrojów... Zrozumiałam, że jestem kobietą... Niewiastą! I dojrzałam do tego, co jest kobiecą powinnością...
Nie wytrzymałem i jej przerwałem.
— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty...
— Tak, dobrze myślisz. Jestem w ciąży — tutaj Diabla wymownie złapała się za brzuszek. — Tak mnie zawzięcie pierdoliłeś, aż zapłodniłeś — tutaj ponownie się uśmiechnęła.
A ja tymczasem nie dowierzałem jej słowom. Z krótkim odstępie czasu, zrobiłem to z dwiema kobietami, ukochaną Isztar i z Diablą. Gdybym nadal służył w Niebie, to z wrażenia pewnie spadłbym wprost do Piekła... Ale na to było już za późno...
— Tak, my diablice zachodzimy w ciążę, wtedy kiedy chcemy i czujemy to zaraz po fakcie — pospieszyła z wyjaśnieniami. — Wiem, że nie czujesz do mnie, tego co ja czuję do ciebie. Wiem, że zawsze będę tę drugą. W porządku Szemchazaju, usunę się w cień, odejdę. Wychowam córkę jako... Samotna matka. Tak, wiem, że będę miała córkę. Wyszkolę ją na wspaniałą wojowniczkę... Mam dla niej już nawet imię... Xena...
Wiedziałem, że takie rzeczy to tylko w Piekle były możliwe...
— Nie martw się, jeżeli będziesz mnie potrzebował, zawsze przybędę na twoje wezwanie, jeżeli będziesz chciał poznać córkę, przyprowadzę ją do ciebie... Teraz, gdy jestem w ciąży, myślę, że nie będę musiała nachodzić cię dla seksu... — i znowu obdarzyła mnie uśmiechem, mrugając przy tym swoim czerwonym okiem.
Przypomniałem sobie ciążę Isztar. I jej wielki apetyt na seks w tamtym czasie. Pomyślałem, że nie doświadczona Diabla nie wie o czym mówi, i że jej wizyty z tego powodu będą częstsze niż się z pewnością spodziewa... Częstsze nawet, niż dotychczas...
W wejściu do piwnicy zobaczyłem Czwartego. Jego skonsternowana mina zdradzała, że wydarzyło się coś nowego. Co jeszcze? pomyślałem. Pokiwał do mnie głową, wyraźnie oczekując, że wyjdę wraz z nim. Wstałem więc z miejsca, okryłem nagość ręcznikiem i podszedłem do Diabli się pożegnać. Nie wiedziałem co mógłbym jej powiedzieć, więc postanowiłem nie mówić nic. Pochyliłem się do pocałunku. Diablica zrobiła zręczny unik.
— Możemy się pierdolić, ale żeby to... — marudziła, a ja złapałem ją i przyciągnąłem do siebie. A potem pocałowałem w usta. Z języczkiem!
Diabla wybałuszyła czerwone oczęta na zewnątrz. Oderwałem się od niej i poszedłem do Czterdzieści i Cztery. Obejrzałem się za siebie, wojowniczka bez słowa wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami. Cóż, pocałunek sprawił, że nawet jej zabrakło słów...
— Lilith tu jest! — po wyjściu z piwnicy Czterdzieści Cztery nakreślił w czym problem. — Chce się spotkać, jak najszybciej... W sprawie bardzo pilnej... Umieściłem więc ją na samej górze wieży...
— Doskonale, nie możesz pozwolić, aby Isztar spotkała się z Diablą... Trzymaj je z dala od siebie... Za wszelką cenę... I lepiej, aby Isztar nie dowiedziała się o przybyciu Lilith... Ufam przyjacielu, że i tym razem mnie nie zawiedziesz...
— Zrobię co w mojej mocy — odpowiedział Czwarty, po czym zamyślił się na chwilę. A po chwili nie wytrzymał i zapytał się — czego chciała Diabla? Co się stało w piwnicy? Dlaczego przed spotkaniem zachowywała się jak wariatka, a po spotkaniu była taka wyciszona?
— Jest w ciąży...
Czterdzieści i Cztery z wrażenia aż podskoczył w miejscu.
— Z Panem?!
— Tak. — odpowiedziałem, a skonfundowany Czwarty już o nic więcej nie zapytał, nic więcej już nie mówił...
Zostawiłem go w takim stanie i przeniosłem się na szczyt wieży. Do Lilith.
Bogini Matka, Pierwsza Kobieta, Wielka Nierządnica. To tylko niektóre z określeń Lilith, najpotężniejszej niewiasty na świecie doczesnym i pozagrobowym.
Stała na skraju wieży i podziwiała widok jaki się z niej roztaczał. Całe Piekło pogrążone w złowieszczej nocy. Ubrana była w idealnie skrojoną, podkreślającą smukłą sylwetkę, białą suknię. Długie, lekko falujące, złote włosy nęciły swym czarem.
— Witaj Lilith — oznajmiłem swe przybycie. — Cieszę się niezmiernie z twojej wizyty...
— Szemchazaj! — krzyknęła, odwróciwszy się i dostrzegając mnie stojącego nieopodal. Zapierająca dech w piersiach uroda Królowej, odebrała mi mowę. Chociaż otaczały mnie największe piękności w Piekle, chociaż moją żoną była nadzwyczaj urodziwa Isztar, to musiałem przyznać, że Lilith z nich wszystkich była najpiękniejsza.
Widząc wrażenie jakie wywarła swoim wyglądem, bogini zdecydowanym krokiem podeszła do mnie i przywitała się pocałunkami w policzki. Pachniała jaśminem.
— Czemu zawdzięczam tę wizytę — dobrze wiedziałem, że Lilith nie jest tu bez powodu.
— Szemchazaju! Jaki ty jesteś zasadniczy... — diablica wykrzywiła śliczne usta w udawanym grymasie. Wyglądała jeszcze atrakcyjniej. — Jednak jak wolisz. Mam pilną sprawę do omówienia.
— Więc porozmawiajmy przy stoliku — oznajmiłem i wyczarowałem obok stolik, oraz dwa wygodne fotele. Pomyślałem, że pusty stolik, źle wygląda i wyczarowałem butelkę wina, dwa kielichy oraz moc przeróżnych owoców. Usiedliśmy, nad nami roztaczał się mrok piekielnej nocy, ale ciemność rozjaśniały nam liczne świece.
— On wraca — odezwała się Lilith.
Tak mówić mogła tylko o jednej osobie. Swoim mężu, Pierwszym Aniele, Wielkim Odstępcy, Kreatorze Piekła i Wężu, który uwiódł Ewę, rozpoczynając trawiący nasze wnętrza konflikt.
— Słyszałem go — odpowiedziałem, mając w pamięci poprzednią noc i jego słowa, abym się obudził.
Czy to zrobiłem?
— Czy wypełniłeś jego wolę?
— Próbowałem, ale poniosłem klęskę. Wróg okazał się sprytniejszy, dał mi to, czego Pierwszy Anioł podarować nie chciał.
Lilith z poważną miną, pochyliła się ku mnie. Wbiła przenikające duszę spojrzenie w moje oczy.
— On ma imię Szemchazaju, czyżbyś zapomniał?
Pamiętałem. Musiałem wydobyć je z odległych zakątków pamięci. Myślałem kiedyś, że zapomniałem, ale ono wciąż siedziało we mnie. Imię jest wszystkim co mamy, to ono definiuje to, kim jesteśmy.
— Ma na imię Samael! — odpowiedziałem, poczułem się jakbym przywoływał nieokiełznane moce.
— Tak! A imię jego brzmi Samael! Ślepy Bóg — rzekła Lilith. — Bo jako jedyny nie patrzy oczami, lecz sercem! Jedyny prawowity Pan Piekła. Stwórca, obrońca ludzkości i Aniołów. Przybyłam tu, abyś uznał jego władzę, abyś pomógł odzyskać to, co mu skradziono.
Chciała obalić Belzebuba?! Szatan mógł być tylko jeden... Czyżby to ona też była zdrajcą, który przejmuje ciała śmiertelników i dąży do apokalipsy?
— Tak! To ja jestem zdrajczynią, o której mówił Belzebub, którą kazał tobie odnaleźć i zniszczyć — oznajmiła diablica. — Tak. Chcę obalenia jego tyranii. Chcę powrotu Samaela... — na moment zawiesiła głos. — I co zrobisz z taką wiedzą? Po której stronie się opowiesz, Szemchazaju?
— Dlaczego przejmujesz ciała śmiertelników? Czy naprawdę dążysz do końca? Do apokalipsy? — zapytałem.
— Końca czego? — odpowiedziała pytaniem. — Zburzymy świat i odbudujemy na nowo. Koniec jednego etapu, to początek drugiego. Etapu w której nie ma Nieba, Piekła, Ziemi. Etapu w którym jest tylko jeden Bóg! Nasz Bóg! Pierwszy Anioł - Samael!
Emocje wezbrały we mnie. Wstałem w miejsca i podszedłem na skraj wieży. Wokół tliła się ponura noc. Musiałem zebrać myśli.
To co chciała zrobić Lilith, to co planowała... Nie było niczym innym, jak zagładą światów. Wielką anihilacją istniejącego porządku... Co bardziej przerażające w jej planach było unicestwienie Naszego Ojca, Pana Niebieskiego - Boga. I chociaż drogi moja i boska rozeszły się jakiś czas temu, to sam nigdy nie śmiałbym nawet pomyśleć o takim występku.
Pomyślałem o Szatanie, Belzebubie, ale ten przy całym swoim okrucieństwie, stał na straży obecnego stanu rzeczy. Jego zbrodnicza natura pozwalała na dalsze trwanie Piekła, Ziemi i Nieba. I jego polityka polegała na dbaniu o to, by trzy światy nie przestały dalej istnieć.
Za planami rewolucyjnymi Lilith stał Pierwszy Anioł, Samael. Mój anielski brat z chóru Serafinów. Mistrz, nauczyciel, przyjaciel, którego pożegnałem dawno temu.
Za Bogiem stali Archanioł Michał i ... Belzebub.
Kogo miałbym wybrać? Po której stronie się opowiedzieć?
— Chcę abyś się do nas przyłączył — głos Lilith przerwał ciszę. — Nie mogę zapewnić, że odniesiemy zwycięstwo. Czeka nas wyboista droga, usłana niezliczonymi pułapkami. Nie mam też tobie zbyt wiele do zaoferowania. Belzebub może cię obdarzyć władzą, bogactwem, zaszczytnymi tytułami. Uginając kark pod jarzmem jego berła, możesz żyć dostatnio aż do końca wieczności. A co ja mogę zaoferować?
No właśnie, co mogłaby zaoferować Bogini Matka, czego nie mógłby zaoferować Belzebub? I dlaczego miałbym ryzykować dla niej życie Isztar i naszego dziecko?
Odwróciłem się ku Wielkiej Nierządnicy i milczałem w oczekiwaniu na propozycję.
— Nie mam złota, którym mogłabym cię obsypać... Nie mam ziem i miast, którymi mogłabym cię wynagrodzić... Mam jednak coś, co cenisz sobie bardziej od wspomnianych korzyści... Coś, co sprawia, że czujesz się szczęśliwy... Tak, Szemchazaju, mogę zaoferować tobie jedynie swoją Cipkę...
Lilith rozsunęła nogi i mógłbym przysiąść, że z pomiędzy jej ud, błysło światło. Najpiękniejsza kobieta świata, miała też najpiękniejszą cipkę... Cała aż lśniła... Byłem wpiekłowzięty...
— Tak, Szemchazaju. Wiem, że ze wszystkich dóbr i korzyści Piekła, Ziemi czy Nieba, najbardziej upodobałeś sobie cipki... Oferuję tobie więc cipkę...
Ciągle milczałem. Moje ciało, moja męskość wyrywała się do czynu, do kuszącej, wilgotnej oazy szczęścia. Moje myśli wciąż miały wątpliwości, ścieżka Lilith prowadziła przeciwko samemu Bogu. Czy mógłbym tak postąpić?
Byłem też mężem Isztar i ojcem nienarodzonych dzieci jej i Diabli Czerwonookiej. Musiałem brać pod uwagę ich dobro i bezpieczeństwo. Jednak czy w świecie Belzebuba, ktokolwiek był bezpieczny?
— Co wolisz Szemchazaju? Belzebuba, władzę, bogactwa? — nęciła Pierwsza Kobieta. — A może wolisz mnie i moją cipkę?
— Czego oczekujesz w zamian? — zapytałem, wciąż pozostając w rozterce między ciałem, a umysłem.
— Zabijesz Belzebuba, będziesz stał u boku mojego i Samaela...
— Dlaczego mam tobie zaufać?
— Przypieczętujemy naszą umowę...
Przypieczętować umowę? Przeczuwałem tutaj, drugie dno...
— Posiądziesz mnie... Nasycisz swoje ciało i żądze, a moje łono... — Lilith uśmiechnęła się szeroko. — Tak, zapłodnisz mnie. Dziecko będzie pieczęcią naszego porozumienia...
Dlaczego mnie to nie dziwiło?
Musiałem podjąć decyzję. Czy chciałem kochać się z Lilith? Oczywiście, wypychający ręcznik penis, mówił sam za siebie. Czy chciałem zniszczyć Belzebuba? Przypomniałem sobie słowa Isztar o nim i jej obawy, przypomniałem sobie Adelę, oblubienicę Szatana, która także nie pozostawała mi obojętna. Tak, pragnąłem jego zguby.
Czy chciałem powrotu Samaela? Oczywiście, był moim przyjacielem.
Jednak czy mógłbym wystąpić otwarcie przeciw Bogu? Tego nie byłem pewien.
— Szemchazaju... Szemchazaju... — lśniące łono Lilith przyzywało mnie swym powabem. Penis rwał się ku bliższemu spotkaniu... Ciało płonęło z podniecenia...
A ja miałem mętlik w głowie.
— Zrób to! Aza, zrób to! — w drzwiach prowadzących na najwyższy poziom wieży, stała Isztar. — To uwolni nas od tego potwora, Belzebuba! Pamiętaj o naszym dziecku, zrób to dla niego! Przeleć ją!
Żona nie wiedziała jeszcze o Diabli i jej dziecku... Miałem podejrzenia, że obie panie darzą się szczerą nienawiścią... A teraz miałem zmienić ten trójkąt miłosny, w czworokąt...
Po chwili stałem już nagi, z unoszącym się penisem. Isztar klęczała przede mną i dłońmi delikatnie pieściła genitalia. Nie pomijała żadnych szczegółów...
Obok Lilith wyczarowała łoże, zsunęła z siebie suknię i golusieńka usiadła na jego brzegu. Czekała na mnie. Czekała aż Isztar skończy okazywać swoją aprobatę...
Wróciłem wzrokiem ku swojej małżonce, widziałem tylko burzę jej czarnych włosów rytmicznie posuwających się wzdłuż mojego kroku. Męską końcówką czułem ciepło i wilgoć ust ukochanej. Smakowała mnie całą sobą, języczkiem poznawała najskrytsze zakamarki atrybutu, który rósł i rósł.
Pomagałem jej biodrami, delikatnie manipulując nimi w rytm jej poczynań. Podniecenie wzbierało nieustannie, i gdy byłem już na skraju eksplozji, Isztar bezceremonialnie wypluła penisa.
— Czuję, że są pełne nasienia — powiedziała dłonią tarmosząc jądra. Jej wzrok pełen był miłości i uwielbiania. — Są przecież takie pulchne i twarde... Są takie pełne życia... Po prostu podaruj jej je...
Isztar ujęła penisa i ciągnąc go i mnie, zaprowadziła do Lilith.
Leżałem na łożu, a piersi Wielkiej Nierządnicy podskakiwały, wraz z gwałtownymi ruchami jej ciała. Moc złotych włosów, wypełniała moją przestrzeń. Jej śliczna buzia prezentowała stan pełnego skupienia. Najpiękniejsza cipka trzech światów poskramiała napęczniałą męskość. Lilith ujeżdżała mnie, niestrudzenie zmierzając ku swemu celowi...
Myśli o drugiej zdradzie wobec Boga, przegnane zostały cielesnym podnieceniem. W tamtej chwili za nic miałem Boga, Belzebuba i resztę tej piekielno - niebiańskiej zgrai. Liczyła się tylko rozkosz...
Rękami badałem jędrność pośladków, a gdy już poznałem ich gramaturę, sięgnąłem do biustu Piekielnicy.
Biust był jednocześnie mięciutki i twardy. Wspaniale zmieniał kształt, pod wpływem nacisku, ale jednocześnie był stale niezmienny. Sutki wrażliwe w dotyku, a jednocześnie surowo obojętne.
Całość jej kobiecych atrybutów pokryta była jakby jakąś substancją klejącą, uniemożliwiającą oderwanie dłoni od tych błogości... Zresztą nawet, gdyby możliwym było puścić te cudeńka, nigdy bym z tego nie zrobił w obawie, że przy tak szalonym galopie Lilith, nie utrzymam równowagi i spadnę w odmęty otchłani...
Numer jeden wśród wagin cudownie pochłaniał penisa. Nie sądziłem, że może być aż tak pojemna, a jednak zagłębiałem się do samych czeluści jej ciała. Nie sądziłem, że może być jednocześnie tak ciasna, a jednak delikatny, ale zdecydowany uścisk pochwy, cudownie oblepiał penetrującego członka. Nie sądziłem, że może być tak wilgotna, a jednak czułem, jakbym zatracał się w kąpieli w wielkim Atlantyku. Nie przypuszczałem, że jakakolwiek cipka, może aż tak cudownie pachnieć, jednak jej aromat wypełniał całą moją przestrzeń i odurzał jak narkotyk.
Lilith niestrudzenie zwiększała obroty swoich bioder, aż w końcu zaczęliśmy lewitować, lub miałem wrażenie, że to robiliśmy. Rozkosz wzbierała nas, czekając na ujście. A gdy przyszła rozlała się z mocą wybuchu wulkanu. Spazmy orgazmu opanowały Nierządnicę, jednocześnie powodując u mnie wytrysk. Bogini Matka, doświadczona całą wiecznością, opadła na mnie całym ciężarem ciała i skurczami pochwy wyciskała drogocenny dar. A ja dawałem go, dawałem w wielkiej ilości, aż wypełniłem ją całą. Ogarniało mnie uczucie wielkiej satysfakcji, satysfakcji jaką dać może tylko królowa cipek. A gdy juz zaznałem satysfakcji, także Lilith, otrzymawszy pełne spełnienie opadła bezwładnie na moje ciało.
Objąłem ją ramionami.
— Zrobię wszystko co zechcesz! — zadeklarowałem. — Zabiję Belzebuba! Zabiję kogokolwiek będziesz chciała...
— Wiem Szemchazaju, wiem... — Lilith ułożyła głowę na moim sercu i wsłuchiwała się w jego bicie. — Kto raz zazna mojej cipki, ten po wieki będzie jej pragnął, służąc mi niestrudzenie... — w rzeczy samej, w tamtej chwili niczego innego nie pragnąłem. A diablica nęciła mnie dalej — tak Szemchazaju, zrobiłeś to! Zasiałeś życie w moim łonie! Będę matką twojego dziecka... Połączy nas ono na zawsze...
Pogłaskałem Lilith po włosach. Uczucie, że mógłbym ją kiedykolwiek utracić, było nieznośne. Więc jej słowa sprawiły mi niewyobrażalną ulgę. Będzie nosiła moje dziecko, a potem wyda je na świat, a ja będę jej służył...
Wizja ta wydawała się cudowna...
Tak cudowna, że zapomniałem o całym Piekle. Nawet o Isztar.
— Szemchazaju, skoro już TO zrobiłeś, chodź do mnie... — żona siedziała na skraju łóżka i wpatrywała się we mnie cielęcym wzrokiem. — Chodź do mnie i naszego dziecka.
Poczułem ból na samą myśl opuszczenia Lilith. Czułem słodki ciężar jej ciała, a penis wciąż tkwił w jej nieboskiej szparce. Chciałem tak trwać jak najdłużej...
I może trwałbym, gdyby nie wtargnięcie pewnego zjawiska.
Diabli Czerwonookiej. Wojowniczka, już odziana w pancerz, przyozdobiona nieodłącznym mieczem wpadła do pomieszczenia jak burza, a tuż za nią Czterdzieści i Cztery. Podbite oko i parę siniaków wskazywało na bezskuteczne próby zatrzymania diablicy...
— Szemchazaju szukałam cię wszędzie! Mamy swoje potrzeby... — rzekła Diabla, po czym dodała z wyrzutem — a ty pierdolisz tę dziwkę Lilith, na oczach tej szmaty Isztar...
Takiej zniewagi moja żona znieść nie mogła. Zerwała się z miejsca, jakby sam Belzebub uszczypnął ją w tyłek i z pięściami rzuciła się na wojowniczkę. Diabla tylko na to czekała, dostrzegłem błysk w jej czerwonych oczach i ruch dłoni w kierunku miecza...
Chciałem się ruszyć, aby bronić ślubnej, ale nie mogłem się oderwać od Lilith. Opatulała mnie swoim cudownym ciałem, a co więcej wciąż byliśmy połączeni organami płciowymi...
Na szczęście powagę sytuacji dostrzegł Czwarty, który doskoczył do Isztar i zatrzymał ją.
— Ty chałowata makolągwo — nie mogąc dostać się do Diabli, Isztar odpowiedziała na słowną agresję, własnym atakiem. — Wynoś się z tego domu, odczep się od Azy i nigdy nie stawaj przed nami!
— Sama wypierdalaj! Nigdzie nie wyjdę! To teraz także mój dom! — odpowiedziała Diabla. Już wiedziałem, że za chwilę sprawy skomplikują się jeszcze bardziej... — Szemchazaj zalał mi foremkę! Noszę jego córkę!
— Łżesz gangreno! Jesteś obrazą tego miejsca! — Isztar była wzburzona. Co gorsza odwróciła się do mnie i spytała... — to kłamstwo Aza? Ty i ona, nie robiliście tego!? Nie mogliście !
— Dupczyliśmy się! — Diabla uprzedziła moje wyjaśnienia. — Przed chwilą! W piwnicy! Chędożył mnie tak maniakalnie, aż utracił nie tylko spermę, ale i przytomność!
— Powiedz, że ta latawica kłamie! Że nigdy tego kurwiszcza nie dotknąłeś?!
Mogłem tylko milczeć... Więc milczałem wymownie...
— Odchodzę! — rzekła Isztar.
Poczułem ból w sercu.
A po chwili Lilith wysunęła mnie z siebie i wstała.
Poczułem ból w całym ciele.
— Moje kochane — Pierwsza Kobieta wystąpiła pojednawczo. — Starczy Szemchazaja, dla nas wszystkich! Anioł, Serafin, mężczyzna taki jak on nie powinien ograniczać się do jednej kobiety! Uschnie wtedy z nudów! I żadna nie będzie miała z niego szczęścia... I rozkoszy... Przyjemności...
Isztar stanęła w miejscu i słuchała. Zastanawiała się...
— Co proponujesz Pierwsza Dziwko? — zapytała szyderczo Diabla.
— Podzielmy się nim... — odpowiedziała Lilith. — Ty Isztar jesteś jego prawowitą żoną i zawsze będziesz miała do Szemchazaja pierwszeństwo! Ty Diabla jesteś kobietą niezależną, ceniącą wolność, domowy mir nie jest dla ciebie... Będziesz więc odwiedzała Szemchazaja w potrzebie i zażywała jego kutasa wtedy wedle upodobania. Ja natomiast zadowolę się dzieckiem Szemchazaja pod piersią i głową Belzebuba nad kominkiem... — znowu poczułem ten ból rozchodzący się po całym ciele, ale Piekielnica zaraz się poprawiła... — No może czasami odwiedzi i moje łoże...
— Byle ta makolągwa, nie szwendała tu się za często ! — zadeklarowała Isztar.
— Niech tak będzie, Wielka Kurwo! — pokiwała głową Diabla.
— Czyli przymierze cipek zostało zaprzysiężone — zachichotała Lilith.
Zostałem oficjalnie podzielony. Chciałem protestować, wyrazić swój sprzeciw, byłem przecież Upadłym Aniołem z chóru Serafinów! Więcej - Bóg Ojciec uczynił mnie najpotężniejszym w całym świecie! A w Piekle kobiet spadałem do roli siepacza, to głów, to wagin...
A potem zreflektowałem się, że to zawsze były moje dwa ulubione zajęcia...
— Występnie ! — powiedziała Diabla, po czym dodała — tylko co robimy z nią? Też będzie w przymierzu? — i wskazała ręką na stojącą obok drzwi Adelę...
Oblubienica Szatana stała i patrzyła to na mnie... Miała mętny, nieodgadniony wzrok...
Co ją tutaj sprowadzało?
Czego ode mnie oczekiwała?
Zrozum Szemchazaju jedno, ja zawsze zwyciężam, bez względu na to, co i gdzie robię. Czy to macham mieczem, czy kutasem, zawsze muszę być niezwyciężonym...
Belzebub do Szemchazaja podczas prywatnej rozmowy
Czterdzieści i Cztery opuścił szczyt wieży, pozostawiając Szemchazaja samego z paniami. Uznał, że tak będzie lepiej. Cała piątka powinna dojść do satysfakcjonującego wszystkich porozumienia. Znał Serafina nie od dziś i wiedział, że jego miłość do płci pięknej nie zna granic. Wiedział też, że słabość ta odpowiednio pokierowana, będzie jego wielkim atutem. Ufał, że zostawił przyjaciela, w równie dobrych, co rozkosznych rękach. Lilith była pierwszą kobietą stworzoną przez Boga, jej obecność przy Szemchazaju to inteligencja i wiedza. Isztar jego dawna ziemska żona, zapewniała mu swój spryt i przebiegłość. Coś czego tak bardzo mu brakowało... Bezkompromisowa, okrutna Diabla, dawała Azie to, czego nigdy nie miał - dążenie do celu bez rozglądania się na koszty. Czwarty wiedział, że w nadchodzących wydarzeniach, te cechy będą niezbędne...
No i Adela. Czterdzieści i Cztery uśmiechnął się sam do siebie. Bardzo mu zależało aby ona i Szemchazaj byli razem i zanosiło się, że tak będzie! Ona była esencją dobroci, on jako Serafin przepełniony był miłością. Razem tworzyli idealną parę.
— Witaj Lechito! — obejrzał się za siebie i zobaczył rudowłosą ślicznotkę. Nie znał jej, ale przez Wieżę Oriona przewijały się tabuny kobiet, których większości nie znał. W całym Piekle wiedziano, że miłujący płeć słabą, Szemchazaj zapewnia bezpieczeństwo, dobrobyt, oraz czasem rozkosz każdej niewieście, która przekroczy progi jego domostwa. Toteż panie przybywały tu licznie, odnajdując spokój, bogactwo i przyjemność. A potem wybywały szukając swojego skrawka Piekła...
Szemchazaj nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, żadnej niewiasty nie przyzywał, żadnej nie przeganiał. To kobiety o wszystkim decydowały. Decydowały o sobie, decydowały o tym co się robiło w wieży...One tutaj rządziły...
— Czy się znamy? — zapytał nieznajomej.
— Owszem — odpowiedziała. — Jestem twoim Panem!
Popatrzał Czwarty na te rude włosy, na tę figurę i te cycki rozpychające ciasną koszulkę. I uznał, że na Pana to ta laska nie wygląda.
— Jesteś Bogiem?! — zakpił sobie.
— Prawie... — odpowiedziała kobieta. — Szatanem...
Istota rozdarła widowiskowo suknię. Nic nie miała pod spodem. Nic poza wielkim, groteskowym kutasem zwisającym z miejsca, które zajmować powinno niewieście łono.
To o niczym nie świadczy. Pomyślał Czterdzieści i Cztery, już wiele razy widział oszukańcze diablice z kutasami, miast cipek. Wzruszył więc ramionami.
Diabelskie rogi, niczym korona wyrosły na głowie demona. I były to rogi, takie same jakie posiadał Belzebub.
No dobra, pomyślał Czterdzieści i Cztery. To jest Belzebub. Tylko czego on chce?
— Czego żądasz ode mnie Szatanie plugawy? — zapytał.
— Adeli, chcę Adeli... — rzekła niewiasta z kutasem i rogami. — Pożądam jej tak, jak żadnej innej rzeczy... Szemchazaja! Chcę głowy Szemchazaja! Pożądam tego tylko trochę mniej od Adeli...
— Nie jestem Panem Adeli, aby móc nią dysponować niczym rzeczą, Belzebubie zwyrodniały — odpowiedział. — Głowa Szemchazaja jest miła mi na jego szyi, Szatanie nieżyczliwy...
— Dlaczego nie spytasz się, co możesz otrzymać w zamian? — antagonista nie dawał za wygraną.
— Co niby otrzymam w zamian, Belzebubie zuchwały? Co niby może być cenniejsze od przyjaźni i przyzwoitości? — zapytał Czterdzieści i Cztery.
— Szansa, mój mały krwiopijco — zaśmiał się Władca Much. — Dam ci szansę powrotu na Ziemię. Dam tobie ciało. Dam możliwość oswobodzenia ojczyzny od wrogów zewnętrznych szargających jej niewinność swoimi brudnymi łapskami. Dam możliwość oswobodzenia ojczyzny od wrogów wewnętrznych czyniących na niej samogwałt! Ja to wszystko tobie dam!
Nogi pod Czterdzieści i Cztery się ugięły. Upadł na kolana przed Szatanem. Ten ukazał się we właściwej formie - bardzo wysokiego, czerwonoskórego diabła, z rogami sterczącymi na głowie. Równie szpetnego, co budzącego strach i przerażenie. Sobie tylko znanym sposobem Belzebub uniósł Czwartego ponad Piekło. Oboje tkwili w chmurach dymu, pod nimi roztaczał się widok na spowite ciemnościami Królestwo Szatana. Gdzieniegdzie mrok rozjaśniały nieliczne światła i ogień z wciąż tlących się stosów.
— Nazywam to Kurestwem Piekielnym —z chropowatego głosu władcy przezierała się duma. — To moja własność! Wszystko co tu widzisz, i to czego nie są wstanie dojrzeć twe ułomne oczy, należy do mnie. Każdy kamyk, źdźbło trawy, każdy dom, każdy pałac, każde, nawet najdziwniejsze zwierzę należy do mnie. Wszystkie kobiety i wszyscy mężczyźni także należą do mnie! I ci zrodzeni z błota, i ci powstali z ognia! Nawet ci, którzy zostali zrobieni tutaj! Wszyscy są moją jebaną własnością! Ty także do mnie należysz, podobnie jak Szemchazaj i wszystkie jego dziwki!
Szatan zamilkł, aby Czwarty był wstanie przetrawić znaczenie jego słów. A potem zabrał go w inne miejsce, miejsce gdzie gładkimi drogami mknęły mechaniczne wozy, gdzie budynki wznosiły się ku chmurom, gdzie żyły miliony ludzi takich samych jak Czterdzieści i Cztery. Do Rzeczpospolitej.
— Możesz być wśród nich... Przecież jesteś jednym z nich... Wystarczy, że udowodnisz swoje posłuszeństwo... Wystarczy, że wyrzekniesz się przyjaźni i przyzwoitości, i zwrócisz co moje... Adelę i głowę Szemchazaja...
Czterdzieści i Cztery poczuł ukłucie w sercu, gdy podejmował decyzję...
Jedynym co cenił sobie ponad przyjaźń i przyzwoitość była utracona ojczyzna...