JoAnna wakacyjną porą, czyli bardzo gorący weekend na RODOS (II – niedziela)

6 sierpnia 2023

Opowiadanie z serii:
Teksty Agnessowo-JoAnnowe

Szacowany czas lektury: 26 min

Zapraszam na epizod drugi opowieści o namiętnej JoAnnie i wcale nie tak bardzo grzecznym sąsiedzie!

 




 

I do południa budzikom śmierć, a po północy niech dzwoni, kto chce. Rano trzeba wstać, rano to jest tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie – podśpiewywałam sobie pamiętny hicior z czasów pierwszej (nie mylić z obecną) młodości, choć po prawdzie nieszczególnie było mi do śmiechu. Nie dość bowiem, że spałam raptem ze cztery godziny – co może nie było niczym dziwnym w okresie królowania owej piosenki na listach przebojów, lecz na pewno nie dzisiaj – to jeszcze głowę rozsadzał mi kac. Moralny. Choć właściwie nie powinien, ale… dobra, po kolei.

Telefon od „nowego sąsiada”, choć spodziewałam się po nim najwyżej luźnej wieczornej pogawędki, zamienił się nieoczekiwanie w nocne Polaków oraz Polek rozmowy. Nim się oboje zorientowaliśmy, opowiedzieliśmy sobie historie życia od stworzenia świata po podróże międzygalaktyczne, a na koniec zgodnie stwierdziliśmy, że kto wie, ale być może coś z tej znajomości będzie. Tak właśnie – zarówno ja, jak i on zgodnie daliśmy sobie szansę! Na co? Nie mieliśmy tak naprawdę bladego pojęcia.

Zdawałam sobie doskonale sprawę, że wydzwanianie po ludziach o tak nieprzyzwoitych porach grozi co najmniej dostaniem przez ekran po ryju, ale musiałam to zrobić. Musiałam wyrzucić z siebie stres, niepewność i chociaż spróbować ogarnąć jeden wielki burdel w głowie. A jedyną osobą, która mogła mi w tym pomóc, była moja przyjaciółka Edyta.

Przyjaciółka – to brzmi… pospolicie. Zwłaszcza w erze liczonych w tysiącach foci z fejsiunia, filmików z tiktoczka czy tam innych transmisji na onlyfansów z najserdeczniejszymi psiapsiółeczkami. Edyta natomiast była kimś więcej. I nie chodziło tylko o truizmy w postaci „ufam jej bezgranicznie”, a bardziej niezbity fakt, że gdybym miała wybrać z całego świata tę jedną jedyną osobę, której powierzyłabym najintymniejszy sekret lub poprosiła o poradę w najbardziej nawet drażliwej sprawie, byłaby to właśnie ona. Tylko i wyłącznie ona.

Tak czy inaczej, gdy już nasłuchałam się inwektyw pod adresem własnym, mojej matki, połowy dzielnicy oraz kota na dokładkę, mogłam spokojnie przejść do powiedzenia jej wszystkiego, co leżało mi na sercu. No i na paru innych częściach ciała też. A kiedy wreszcie skończyłam, zostałam poproszona o… pójście spać. A jak obie wstaniemy ze świeżymi umysłami, to wtedy znów się zdzwonimy i postaramy wyciągnąć jakieś sensowne wnioski.

 


 

Dzwonię więc, tłukąc niecierpliwie łyżeczką w kubek pełen porannego wyrobu mokaczinopodobnego. Już sam widok mej rozmówczyni na ekranie mimowolnie podnosi mi policzki, a gdy i ona się uśmiecha, odpływam. Poważnie. Edyta właściwie nie musiałaby nawet nic mówić, by uczynić mnie szczęśliwą – mogłabym godzinami podziwiać jej niezwykłą, wyjętą wprost z przedwojennej kinematografii urodę jaśnie-pani-co-najmniej-baronowej i choć chwilami odczuwam lekkie kłucie zazdrości, że mnie los zdecydowanie poskąpił tak dystyngowanej elegancji, nieodmiennie jest to jeden z najcudowniejszych widoków, jakie znam. Niemniej nie ograniczam się jedynie do niego, tylko niedyskretnie podpytuję, czy mogę liczyć na jakąś konkretniejszą poradę. Albo przynajmniej sugestię, co powinnam zrobić, bo zaczynam powoli potykać się o własne nogi.

Zgodnie z obietnicą, dostaję ją. Niekoniecznie taką, na jaką liczyłam, lecz życie nauczyło mnie, by wybierać rozwiązania nie najłatwiejsze, a możliwie słuszne. No i oczywiście zgodne z własnym sumieniem. A przynajmniej teoretycznie, bo z wprowadzaniem ich w życie to już różnie bywa… Tak czy siak, postanawiam przespacerować się ze wszystkimi tymi wątpliwościami, problemami i niedopowiedzeniami. Konkretnie na tę samą działkę, na której wszystko wczoraj się zaczęło.

Mimo że czuję się już znacznie lepiej niż przed ledwie paroma godzinami, wciąż na dobrą sprawę nie wiem, czego właściwie powinnam oczekiwać – równie dobrze mogę spędzić popołudnie na sprzątaniu altanki w towarzystwie radia, drożdżówki oraz ewentualnie jakiejś zbłąkanej osy, chcącej mi co nieco owej słodkości cichaczem podeżreć, jak i… a tak, owszem, na seksie. Ociekającym jakże zakazaną namiętnością, pełnym ekscytacji poznawaniem siebie oraz nerwowymi spojrzeniami, czy na pewno nikt nas na owych grzesznościach nie nakryje. Na razie jednak wzdycham tylko i skupiam się na tym pierwszym, czekając, aż sąsiad dotrzyma obietnicy i wreszcie się zjawi. Tymczasem dzwony niedalekiego kościoła wybijają dwunastą, a ja wciąż jestem sama. Myślę nawet, czy nie lepiej byłoby zadzwonić, ale nie chcę być nachalna. Trudno, najwyżej ogarnę jeszcze parę drobiazgów i wrócę do domu, zanim zupełnie zmienię stan skupienia.

Wtem dostrzegam pana spóźnialskiego, idącego ku mnie, jakby nigdy nic. No, prawie, bo dziś jest ubrany w ewidentnie świeżo wyprasowaną koszulkę polo, podkreślającą równie idealnie ułożone włosy, a do tego trzyma w ręku papierową torebkę.

– Wiem, miałem być wcześniej, ale jeszcze po drodze odwiedziłem wujka – tłumaczy się na powitanie. – Z ciocią już lepiej, ale dzisiaj będę cały dzień sam. I dlatego… chciałbym zapytać, czy może… może byśmy razem usiedli? Kupiłem po drodze coś słodkiego i…

Nie powiem, że nie odpowiada mi taka propozycja. Nawet bardzo. Bez większego namysłu proszę o pięć minutek tylko dla siebie i czym prędzej lecę się przebrać i choć trochę odświeżyć. I tak właśnie, zrobiona ekspresowo na małomiasteczkowe bóstwo, przysiadam na tej samej ławeczce, na której nie dalej jak wczoraj mało co nie zmolestowałam tego samego młodzieńca, który częstuje mnie teraz świeżutkimi ptysiami. Nie mam pojęcia, skąd je wyczarował w niedzielę, ale zamiast tego wolę spytać o ewentualne przemyślenia w związku z naszą ostatnią rozmową.

 

Ja pytam, on odpowiada, po czym zamieniamy się rolami. I choć wciąż lekko odbija mi się porannym moralniakiem, już teraz mogę mieć pewność odnośnie paru podstawowych kwestii. Pierwsza: chłopak stwierdził, że co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr – a skoro tak, nie będzie mi wypominał wczorajszego szczucia cycem. Druga: choć wygląda jak… no właśnie jak chłopak, tak naprawdę ma już za sobą i liceum, i studia, i całkiem bogatą karierę zawodową. I przede wszystkim rozwód. Trzecia: w związku z tym ostatnim jest wolny, z czego wynika bezpośrednio kwestia czwarta: wyraźnie chce mnie bliżej poznać. I nie jest to tylko moje wrażenie, a jego własna deklaracja. Wyrażona na tyle jasno, że zaczynam się zastanawiać, na jak wiele mogę sobie pozwolić. Tym razem z chłodną głową i równie spokojną dupą.

No, na pewno! Może kiedyś bym tego nie widziała – lub przynajmniej udawała, że nie widzę – ale dziś aż nadto wyraźnie dostrzegam, dokąd to wszystko zmierza. I tak naprawdę tylko od chęci nas obojga zależy, czy zakończymy dzisiejsze spotkanie może i bardzo osobistą, lecz tylko pogawędką, czy tym, nad czym zastanawiałam się już rano.

Pogryzam kolejną słodkość, popijam już chyba trzecią dolewką mocno schłodzonej herbaty i ostatecznie decyduję, że skoro wczoraj przesadziłam i źle się to dla nas obojga skończyło, to dziś zostawię decyzję komu innemu. Owszem, zasugeruję co nieco, ale tylko troszkę. Ciut-ciut.

– Chciałabym o coś zapytać, ale to będzie takie raczej bezpośrednie pytanie, więc nie musisz odpowiadać. Skoro twierdzisz, że od zawsze podobały ci się starsze kobiety, to dlaczego związałeś się z koleżanką ze studiów i to jeszcze młodszą?

– Nie muszę, ale to nie znaczy, że nie chcę – odpowiada po chwili wahania. – Zresztą co miałbym właściwie mówić poza prawdą? Że fantazje fantazjami, a prawdziwe życie życiem? Mogłem sobie wyobrażać, że poznam jakąś atrakcyjną cioteczkę-sąsiadeczkę, ale co z tego? Żadnej takiej nie spotkałem, a nawet jakbym to zrobił, to pewnie nie miałbym wtedy śmiałości, żeby się w ogóle do niej odezwać. A w szkole to wiadomo: rówieśnicy, z którymi się codziennie widujesz, rozmawiasz i tak dalej. No i jakoś tak… samo wyszło.

– Dobra, dobra! – przerywam. – Ja też mogę mówić różne rzeczy na temat mojego eks, ale też nie mogę zaprzeczyć, że przynajmniej na początku i jemu na mnie zależało, i mnie na nim. A byliśmy w podobnym wieku, co wy. Tak samo młodzi, naiwni i tak dalej.

– No to właśnie mówię, że nawet dzisiaj nie jestem w stanie podać jednego powodu, czemu stało się tak, a nie inaczej. – Wzrusza ramionami. – Może nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem podkochiwać się w przyjaciółce? A może to było takie chwilowe zauroczenie, o którym tylko myślałem, że to coś więcej? Albo zazdrościłem innym, którzy już od dawna kogoś mieli, a ja nie? A może po prostu nie byłem taki głupi, żeby wierzyć w te wszystkie naiwne młodzieńcze marzenia, o których ci powiedziałem? Przecież nawet dzisiaj nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak wchodzę do domu z jakąś ryczącą czterdziechą i mówię „patrzaj mamuśka, to moja nowa dziewczyna”.

– Aha, to mnie też miałbyś za taką, z którą wstyd się pokazać, co? – fukam. A może fuczę? Aż zapytam jakiegoś językoznawcę…

Fakt, być może reaguję zbyt ostro – zwłaszcza że ten fragment o paniach w pewnym wieku był powiedziany z nadto widoczną autoironią – ale szczerze nie znoszę takiego podejścia. Nie tylko dlatego, że tak właściwie to sama się do takowych paniuś zaliczam, lecz przede wszystkim boli mnie hipokryzja z tym związana. Bo kiedy to starszy facet wiąże się z laską w wieku własnej córki, jakoś nikt nie jest specjalnie zbulwersowany, a gdy kobieta znajduje choćby te kilka lat młodszego partnera, zaraz wszyscy oskarżają oboje o najgorsze.

– Ale wiesz, że ja nie ciebie miałem na myśli… bo ja chciałem tylko… no i sama widzisz, jak to jest. Nawet jakbym chciał dobrze, to wychodzi jak zwykle! I dlatego z tobą… ech…

– Dokończ, proszę – zachęcam już znacznie łagodniej.

– Wiesz, że to dla mnie trudne.

– Wiem. I jeśli będzie trzeba, zaczekam na odpowiedź. Tyle, ile będziesz potrzebował.

– No, bo na pewno to coś zmieni! – prycha sam na siebie, ale już po chwili uspokaja się i znów na mnie patrzy. – Bo ty… naprawdę mi się podobasz. I to taka, jaka jesteś. Przecież widzę, że ani nie masz dwudziestu lat, ani rozmiaru trzydzieści cztery, ani pewnie nie śpisz grzecznie z rączkami do kołderce. Do tego dochodzi jeszcze to, że przecież jesteś sąsiadką mojego wujka i nawet nie chcę myśleć, co by się działo, jakby coś między nami miało się zdarzyć i… – milknie nagle. – Może mnie uznasz za niedojrzałego, ale ja już teraz nie mogę sobie dać z tym rady, a przecież tak naprawdę nic między nami jeszcze nie było.

Przypatruję się chłopakowi uważnie, bijąc się z myślami. Przecież na taki właśnie obrót spraw liczyłam i właściwie nadal liczę, że to wszystko pójdzie jeszcze dalej, lecz gdy już mym oczekiwaniom zaczyna stawać się zadość, waham się. Długo. Zbyt długo. Znowu.

– A chciałbyś, żeby było? – pytam w końcu.

– Pytasz, czy bym chciał, czy raczej czy mogę?

– Pytam, czy chcesz.

– Tak! – potwierdza tak zdecydowanie, aż sama jestem zaskoczona. – Uwierz, że niczego innego teraz nie pragnę, jak bliżej cię poznać. Tak bliżej-bliżej. Przytulić, może nawet pocałować. Jak bardzo chciałbym zobaczyć…

– Więc co cię właściwie powstrzymuje? Czemu nie wykorzystasz najlepszej okazji, jaką tylko mogłeś sobie wymarzyć?

 


 

Ponownie na mnie patrzy. Jeszcze wnikliwiej niż ja kilka chwil temu na niego. I gdy już myślę, by tym razem w porę się opamiętać, przeprosić i na powrót zająć się pieleniem grządek, wstaje. Nie podchodzi jednak do mnie, a do furtki. Zamyka ją na klucz, po czym wchodzi na chwilę do altanki, z którego wynosi coś, co wygląda jak zwinięty koc.

– Chodź ze mną, proszę.

Zwyczajowo na tyłach działek, ukrywanych skrzętnie przed widokiem postronnych, dzieją się rzeczy… osobliwe. Żyjące własnym życiem składowiska wszelkiego przydasia, na których przy odrobinie szczęścia można odnaleźć artefakty z czasów Wielkiej Lechii, podręczne magazyny zakazanej międzynarodowymi konwencjami broni biologicznej, zwane dla niepoznaki kompostownikami, bądź w najlepszym wypadku chaszcze, gdzie bez strzelby na słonie strach wchodzić. Tutaj natomiast widzę (z niemałym zaskoczeniem, bo mimo bezpośredniego sąsiedztwa jakoś nigdy nie zawitałam w te rejony) równo skoszony trawniczek, ograniczony z jednej strony ścianą domku, a z kolejnych dwóch – czy raczej trzech, licząc też daszek – wysoką pergolą, pokrytą rozrośniętym ponad miarę biustem. Znaczy bluszczem. Tak gęstym, że nawet najbardziej wścibskie oko niczego by przezeń nie dostrzegło.

Zachęcona gestem, przysiadam na rozłożonym kocu. Jeszcze przez moment skupiam uwagę na stoliczku, na którym mój gospodarz stawia dzbanek pełen wspomnianej herbaty, stojącym w rogu murowanym grillu oraz… prysznicu? Deszczownicy? Jak zwał, tak zwał. Tak czy inaczej nie mam więcej czasu na dalsze podziwianie wystroju wnętrza, gdyż młodzieniec przysiada przy mnie, podaje parę poduszek, bym umościła się wygodnie, aż wreszcie pochyla się ku mnie w ewidentnie jednoznacznym celu.

 

Mimo dającej całkiem sporo cienia zieleni ponad głową oraz przyjemnie buszującego pod sukienką wietrzyku, dosłownie bucham żarem. Ledwo dyszę, choć przecież to dopiero pocałunek. Jeden, niezbyt długi i po prawdzie nie jakiś specjalnie namiętny. Czuję, że jeszcze chwila, a puszczą mi wszelkie hamulce. Zrzucę kiecę, rzucę się na wciąż obejmującego mnie młodzieńca i wyrzucę z siebie wszystko, co do tej pory próbowałam trzymać w ryzach. Oby tylko nie skończyło się to oskarżeniami o napaść na tle seksualnym…

Ku memu nieukrywanemu zdziwieniu okazuje się, że nie mam już do czynienia z wystraszonym nieśmiałkiem, a całkiem odważnym mężczyzną. Z każdą chwilą odważniejszym. Całuje mnie drugi, trzeci i kolejny raz, po czym z własnej nieprzymuszonej woli schodzi niżej. Podskubuje ucho, przeciąga językiem po szyi i dociera do dekoltu. Zsuwa ramiączko, odsłania nagie ciało i najpierw gładzi skórę palcami, a następnie bierze sutek w usta. Wzdycham mimowolnie, co mój kochanek najwyraźniej bierze za zachętę i czym prędzej dobiera się do drugiej piersi. Mało tego: błądzące do tej pory ręce wyraźnie zmierzają ku dołowi i nie zatrzymują się, póki nie docierają do krawędzi sukienki.

Pierwszy dotyk zawstydza mnie bardziej, niż mogłabym się tego spodziewać. Tylko czy na pewno? Owszem, daleko mi do cnotki-niewydymki, co to przez całe życie ciupciała się z jednym partnerem, po ciemku i w dwóch pozycjach na krzyż, niemniej same okoliczności naszej schadzki działają na wyobraźnię tak mocno, że wystarczyłoby sięgnąć pod i tak pociągniętą już kieckę, by mną zatrzęsło. No więc trzęsie, choć przecież niczego niezwykłego nie robię. A może właśnie dlatego?

Siedzę, czy raczej półleżę, podpierając się na wyciągniętych ku tyłowi rękach. Pochylony nade mną blondyn z nieukrywaną przyjemnością smakuje mój biust, jednocześnie poczynając sobie coraz odważniej dłonią. Zdążył już odsunąć materiał majtek i właśnie rozciera wilgoć po jakże wrażliwych płatkach. Rozchylam uda, tym razem kusząc go z pełną premedytacją.

 Znów zaskakuje mnie jakże pozytywnie. Nie wiem, kiedy oraz z kim nabrał doświadczenia – i oczywiście nie będę pytała, a przynajmniej nie teraz – lecz jego pozornie niewprawna ręka pieści mnie dokładnie tak, jakbym tego oczekiwała. Nie bez wyczucia, nachalnie ani tym bardziej brutalnie, jak w przypadku większości facetów, z którymi miałam do czynienia, lecz jakże delikatnie, czule, subtelnie, niemalże kobieco… Przez moment przez myśl przebiega mi wspomnienie mej dawnej znajomej (bardzo intymnej znajomej, ma się rozumieć), jednak czym prędzej go przeganiam. Nie czas bowiem na przywoływanie minionych przeżyć, a raczej na czerpanie radości z chwili! Ze złotych refleksów, migoczących w kołyszących się ponad nami liściach. Z długich włosów tej samej barwy, łaskoczących osłoniętą skórę. Cichutkich westchnień. Dwóch palców, penetrujących me wnętrze i kciuka, pocierającego najwrażliwszy z wrażliwych punkt na ciele.

Czuję coraz wyraźniej, jak to właśnie ciało przejmuje kontrolę nad rozumem. Nad zdrowym rozsądkiem, obawą przed odkryciem nas przez postronnego obserwatora czy wreszcie zwyczajną przyzwoitością. I nie mam najmniejszej chęci ani ochoty powstrzymywać tego jakże cudownego stanu. Spinam za to mięśnie, podciągam uda i pozwalam się porwać wzbierającej namiętności.

 

Gdybym miała opisać to, co właśnie przeżyłam… a co ja, jakaś początkująca twórczyni pokątnych erotyków jestem? Zadyszka, rozpalone policzki i tłukące się w piersi serce świadczą same za siebie. Że o mokrym wnętrzu ud nie wspomnę. Całym. Dosłownie! Tak bardzo, aż wysunięta spomiędzy nóg ręka lśni w słońcu. Spoglądam zamglonym wzrokiem to na nią, to na jej właściciela, to znów na siebie i… mam ochotę na więcej. Od razu!

– Zdejmij – zachęcam, sięgając ku guziczkom polówki.

W tym momencie jestem już absolutnie pewna, że prężący się naprzeciw mnie mężczyzna jest całkowicie świadomy nie tylko własnej atrakcyjności, lecz także tego, co robi. Ściąga bowiem nie tylko koszulkę czy nawet spodnie, ale i bieliznę. Mało tego: nie odsuwa się zawstydzony, a wręcz pozwala podziwiać to, co ma najcenniejszego. Wypycha biodra i patrzy na mnie wyczekująco. A ja…

Co to, to nie, mój panie! Owszem, mam twe przyrodzone przyrodzenie dokładnie na wysokości twarzy, ale niedoczekanie, żebym zachowała się jak pierwsza lepsza bohaterka wybitnie tandetnego pornosa, co to jeszcze dobrze nie zdążyła się przywitać z dostawcą pizzy / listonoszem / hydraulikiem / astronautą czy kogo sobie scenarzysta w wybitnym przypływie braku weny nie wymyślił, a już mu obciąga. Na razie ograniczam się jedynie do podziwiania oraz… no dobrze już, dobrze, może też sobie dotknę co nieco? Z największą czułością przesuwam palcami po naprężonej skórze, próbując wyczuć, w jaki sposób powinnam dalej postąpić.

Taa, próbuję, jakbym doskonale tego nie wiedziała! Poprawiam się na kolanach, ściskam ramionami nagi biust, biorę penisa w obie dłonie i spoglądam ku górze. Doskonale wiem, w jaki sposób taka poza działa na mężczyzn. Podobnie jak to, że wszyscy bez wyjątku tylko czekają, aż zamienię ręce na usta i doprowadzę ich tak do finału. Różnice są tylko takie, że a to jeden złapie mnie w międzyczasie za włosy, a to inny mocniej do siebie przyciągnie, lecz zakończenie zawsze jest takie samo.

Prawie zawsze. Teraz bowiem czuję tylko urocze gładzenie za uchem. Widzę uśmiech. Żadnego przymuszania, żadnej chamskiej dominacji, nic. Mało tego, słyszę wypowiedzianą cichutko prośbę:

– Czy mogłabyś się troszkę podnieść?

Grzecznie spełniam życzenie, na co mój kochanek ślini dłoń, przeciąga nią po męskości, lekko zgina kolana i obejmuje mi piersi. Nie muszę chyba mówić, w jakim celu. Wsuwa się pomiędzy dwie półkule z początku powoli i ostrożnie, lecz z każdym pchnięciem coraz odważniej. W końcu… nie, jeszcze nie! Za to zwalnia i znów pyta:

– Asiu… przepraszam, że zapytam tak wprost, ale… czy mógłbym tak… na twoim… na dekolcie?

Zamiast odpowiedzi otaczam rękoma jego ręce i wspólnie ściskamy penisa biustem. Odchylam się lekko ku tyłowi i znów podnoszę oczy. Tym razem jednak mrużę je uwodzicielsko.

– Patrz na mnie. Bardzo to lubię i będzie mi bardzo miło – zachęcam.

Ledwie kilkanaście zakołysań później, do szumu listowia i kwilenia ptasząt dochodzą miarowe westchnienia. Lepka żądza zalewa nie tylko piersi, ale i całą szyję. Czekam cierpliwie, aż pulsowanie ustaje, po czym puszczam dłonie.

– Nie mówiłam, żebyś przestał patrzeć!

Oczywiście tylko udaję, że się gniewam, a tak naprawdę z niekłamaną satysfakcją zbieram palcami gęste krople i rozcieram je po równie gorącej skórze. I tylko dzięki nędznym resztkom przyzwoitości, jakie jeszcze mi pozostały, ostentacyjnie nie oblizuję dłoni.

 


 

Choć może się to wydawać dziwne, nie bardzo wiem, co właściwie robić dalej. Owszem, obojgu nam było przyjemnie, ale mamy się teraz ubrać, jakby nigdy nic? Pogadać sobie przy piwku i papierosku? A może przestać się czaić jak szpaki na jebanie i zacząć się wreszcie je… Kochać! Nie pieprzyć, nie ruchać, nie gzić jak króliki w rui czy co tam jeszcze, a właśnie kochać!

Spoglądam ukradkiem na wciąż stojącego przede mną młodzieńca. On też mi się przygląda, tyle że jeszcze bardziej bezczelnie. Tak, jakby się nad czymś zastanawiał, ale nie bardzo wiedział, jak przelać myśli w słowa.

– Jak się czujesz? – zadaje chyba najgłupsze z możliwych pytań, lecz nie mam mu tego za złe.

– A jak myślisz? – odpowiadam równie mało oryginalnie.

– W takim razie chodź.

Podaje mi rękę i pomaga się podnieść, po czym prowadzi pod wspomniany wcześniej prysznic. Odkręca wodę piszczącym kurkiem i zdejmuje z haczyka kolorową siateczkę z mydełkiem w środku.

– Czy mogę?

– A chciałbyś? – Uśmiecham się zalotnie.

– Bardzo! – Rozpromienia się.

Staję najswobodniej, jak tylko potrafię i pozwalam się myć. Mydło nawet jako tako się pieni i całkiem przyjemnie pachnie, jednak nie jest to teraz najważniejsze. Liczy się przede wszystkim fakt, że sporo młodszy i jeszcze przystojniejszy mężczyzna ledwie parę chwil po namiętnych uniesieniach nie odchodzi i nie zostawia mnie samej – co niestety w przeszłości niejednokrotnie się zdarzało – lub w najlepszym razie nie prawi mi tanich komplemencików, a zdobywa się na jakże zwyczajny i jednocześnie cudowny w swej prostocie gest.

Z każdym dotknięciem dłoni rozluźniam się coraz bardziej. Do tego stopnia, że w pewnym momencie nakierowuję ją na bardzo konkretne obszary ciała: kark, plecy, pośladki. Brzuch… nie, tam nie! 

– Wstydzisz się siebie? – pyta nieoczekiwanie.

Zaskakuje mnie taka bezpośredniość, ale skoro już mamy być szczerzy…

– Tak.

– A może ja takie właśnie kobiety lubię?

Na potwierdzenie tej deklaracji ściska mi boczki. Spinam się i odruchowo odsuwam, lecz ręce wciąż mnie obejmują. Mało tego – ich właściciel klęka na kolano i zaczyna mnie całować. W miejsca, które tak bardzo chciałbym ukryć przed światem. Stopniowo schodzi niżej i niżej, docierając do łona, aż wreszcie… kieruje się dalej, ku udom. Poświęca im dłuższą chwilę i znów powraca. Wianuszki drobniutkich cmoknięć zbliżają się powolutku do nieuniknionego. Dokładnie tak, jak we wczorajszej fantazji.

Mam mętlik w głowie. Wciąż nie ochłonęłam po niedawnym szczytowaniu, bez dwóch zdań krępuję się nadmiarem kilogramów w pewnych rejonach ciała, a do tego wszystkiego nie uważam, by tak intymna pieszczota na naszym pierwszym (do dobrze, niech już będzie, że formalnie drugim) spotkaniu była na miejscu. Co nie oznacza, że jej nie chcę. Że nie pragnę calutką sobą. Pytanie brzmi: czy naprawdę powinnam, czy może jednak…

Wbite w pośladki palce decydują za mnie. Podnoszę udo i opieram je na barkach kochanka, kładę dłonie na jego wilgotnych włosach i przyciągam do siebie. I poddaję się całkowicie jednemu z najbardziej podniecających przeżyć, jakich kiedykolwiek w życiu doświadczyłam.

 

I nie, nie przesadzam ani trochę! Choć mam na koncie całkiem sporo pozornie znacznie bardziej perwersyjnych doświadczeń – począwszy od regularnych relacji klimatycznych, połączonych z przeglądem najnowszej bedeesemowej mody, po wizyty w równie autentycznych klubach swingerskich, w których nieraz zaspokajałam kilku partnerów jednocześnie – to właśnie ten, z pozoru jakże zwyczajny seks, niesamowicie mnie kręci. Czy to przez bliskość natury, czy sąsiadów dosłownie na wyciągnięcie ręki, czy sporo młodszego partnera, czy wszystko naraz, nieważne! Nie będę się po raz kolejny powtarzała i zastanawiała nad czymś, co w gruncie rzeczy nie ma znaczenia! Liczy się efekt, a ten jest iście zniewalający.

Jedynym, co przeszkadza mi w dojściu – ha, ha, dojściu, bo wiecie – do ideału, jest niestety niezbyt wygodna pozycja. Owszem, niesamowicie zmysłowa, rzekłabym wręcz, że co nieco wyuzdana, lecz wymagająca ciągłego napinania mięśni, które bardzo chętnie bym rozluźniła. A skoro tak, co mi szkodzi, by ją zmienić?

– Zaczekaj chwilkę. Chciałabym się trochę… hej, ja tu coś chyba mówię!

Kompletnie zdezorientowany młodzieniec dopiero po trzecim upomnieniu odrywa ode mnie usta. Jednak nijak nie mam mu tego za złe. Przeciwnie, w pełni doceniam zaangażowanie, co nie znaczy, że i ja nie mam czegoś do powiedzenia. A mam i to całkiem sporo. W szczególności językiem ciała. Dlatego najpierw pochylam się i go całuję. Tak, by wiedział, że czego jak czego, ale własnego smaku absolutnie się nie wstydzę.

Jedno spojrzenie w maślane oczy udowadnia, że mam całkowitą rację. Jasne – moje wrodzone zdecydowanie zdecydowaniem, nabyta przez lata praktyka praktyką, lecz gdybym tylko chciała, ledwie paroma spojrzeniami owinęłabym sobie chłopaczka wokół małego paluszka. Tyle że nie chcę. Co nieco zasugeruję, może nawet poprowadzę za rączkę – albo nawet i kutaska, jakby to napisały lubujące się w zdrobnieniach ałtoreczki – lecz nic poza tym. Chociaż, jak się nad tym dłużej, a zwłaszcza głębiej zastanowię…

– A może chciałbyś mnie posmakować od tej strony? – Odwracam się, wypinam pośladki i rozchylam je dłońmi.

Brzmi to tak pretensjonalnie, aż mi piczka zgrzyta zdegustowana, niemniej przynosi efekt. I to większy, niż się spodziewałam, bo liczyłam jedynie na nieco odważniejszą (no i bardziej komfortową) pozę, a dostałam coś więcej. Znacznie więcej. Jedną z najwspanialszych pieszczot, jaką może przeżyć kobieta. Świadczącą nie tylko o braku wspominanego jakże często wstydu, lecz także, co powiedział mi niegdyś mój były intymny znajomy, pełnego zaufania oraz akceptacji: zarówno mego własnego ciała przeze mnie, jak również tejże samej cielesności przez partnera. Czy tam partnerkę, gdyby ktoś miał ochotę.

Nagłe wspomnienie znów powoduje rozedrganie tak ciała, jak i myśli. Wystarczyłoby, abym dopieściła się dłonią i doszłabym w ledwie kilka chwil. Ostatkiem sił odganiam jednak to pragnienie, rozluźniam się całkowicie i w pełni poddaję przyjemności.

 

Nie na długo jednak, choć tym razem to nie ja jestem prowodyrką. Najwyraźniej nawet takiemu całuśnikowi nie wystarcza samo całowanie. Wstaje, opiera o mnie biodra i zaczyna się wyczekująco ocierać. Ani on nie musi pytać, ani ja odpowiadać – oboje doskonale wiemy, do czego za moment dojdzie. Dlatego nie owijam w całkowicie zbędną bawełnę i żądam wprost:

– Wejdź we mnie.

 Zgodnie z przewidywaniami nie muszę dwa razy powtarzać, co nie znaczy, że w tym momencie oboje porzucamy resztki wspomnianego zdrowego rozsądku – wybitnie nędzne resztki, ale zawsze. Choć żadne z nas nie powiedziało wprost, że jest to konieczne, mój kochanek odpowiednio się zabezpiecza, a ja równie spokojnie czekam. Bez poganiania, bez złośliwych uwag, bez napuszonych komentarzy „no przecież możesz mi zaufać” czy jeszcze durniejszych poszukiwań trzeciego dna typu „aha, pewnie od początku liczyłeś na ruchańzgo, to se schowałeś kondona, tak?”. Otóż nie. Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy dla siebie przygodnymi partnerami z cokolwiek bogatą przeszłością i powinniśmy zachowywać się odpowiedzialnie. A przynajmniej na tyle, na ile jeszcze możemy, bo sam fakt seksienia się w środku dnia na tyłach działki raczej za tym nie przemawia.

Początkowe pchnięcia są bardzo delikatne, podobnie zresztą jak wszystkie kolejne. Choć przecież jest to nasz pierwszy raz, okazuje się, że oczekujemy dokładnie tego samego: nie żadnego odgrywania scenek rodem z niemieckich pornosów z przegrywanej piąty raz kasety VHS, nie jakże fałszywego udawania, że jesteśmy mistrzami akrobatyki sportowej lub podobnie głupiego startowania w zawodach na największą liczbę ruchów frykcyjnych w jednostce czasu. Zdecydowanie nie! Prostuję nieco plecy, dla równowagi chwytam za pergolę i oddaję zmysłowo niespiesznemu kołysaniu. I niczemu więcej. No, może prawie niczemu, bo przechylam nieco głowę i odsłaniam szyję, licząc, że kochanek się domyśli i mnie pocałuje.

Także tym razem, choć wydaje się to aż dziwne, spełnia me oczekiwania. Z nawiązką. Nie tylko znów obsypuje mnie całuskami, lecz niepytany lekko podkręca tempo i jedną dłonią obejmuje swobodną pierś, a drugą sięga do brzucha. Choć odruchowo próbuję wycofać się tak samo jak kilka chwil temu, szybko opanowuję negatywne emocje. Skoro bowiem „taka mu się podobam”, to korzystamy z tego „podobania” w pełni. Oboje. Bez udawania, że jesteśmy kimś, kim przecież nie jesteśmy, nie byliśmy i nigdy nie będziemy.

Dlatego czym prędzej odrzucam te absolutnie zbędne przemyślenia rodem ze wspomnianej literatury klasy DD i w pełni skupiam się na przyjemności. Narastającej równie powolutku, co konsekwentnie chęci, by przeżyć kolejną rozkosz w ten właśnie sposób. Wspólnie.

 

To jednak okazuje się wcale nie takie proste. To zwalniamy, to znów przyspieszamy, to raz czy drugi musimy na chwilę przerwać, by pozwolić napiętym mięśniom na choćby chwilę odpoczynku. W końcu dociera do mnie, że fantazje fantazjami, ale niestety nic z tego nie będzie, a przynajmniej nie w tej pozycji. I gdy już-już mam zaproponować przeniesienie się w jakieś wygodniejsze miejsce, o ile oczywiście nie będzie miał nic przeciwko, słyszę…

– A może byśmy się przenieśli w jakieś wygodniejsze miejsce? Oczywiście, jeśli nie masz nic…

Jestem tak – dosłownie i w przenośni – nagrzana, że przestaję zważać na cokolwiek. Nie dbam nawet o rozłożenie koca, tylko podkładam jedną poduszkę pod plecy, drugą pod głowę i rozwalam się na rattanowym fotelu w pozie godnej kurtyzany w co najmniej trzecim pokoleniu. Opieram uda na podłokietnikach, podnoszę łydki tak wysoko, jak tylko jestem w stanie i pokazuję całemu światu calutką siebie. Dokładnie taką, jaką jestem. Z jakże chętną, oczekującą na więcej intymnością. Z krągłym łonem, opadającym swobodnie biustem, fałdkami nie tylko na brzuchu. I oczekuję bezwstydnie, aż mój młody kochaś właśnie taką mnie posiądzie.

Tym razem wchodzi we mnie znacznie odważniej. Uderza biodrami o biodra. Miętosi wszystkie moje krągłości naraz i każdą z osobna. Pochyla się i bierze w usta nabrzmiałe sutki, po czym prostuje plecy i zaczyna, mówiąc najbardziej wprost, lizać mi palce stóp. Rozochocona tą graniczącą z fetyszem odwagą nie pozostaję mu dłużna i przeciągam paznokciami po napiętym brzuchu. Schodzę coraz niżej i niżej, aż docieram do własnej już nie żadnej tam wilgotnej kobiecości, ale po prostu mokrej cipki. Żeby nie powiedzieć lepkiej pizdy, bo właśnie ona byłaby chyba najbliższa prawdzie.

Zaczynam się bezwstydnie dopieszczać.

– Powiedz, kiedy – żądam tak wprost, jak to tylko możliwe.

– Ja zaraz…

Tak szybka odpowiedź troszkę mnie zaskakuje, ale… tylko troszkę. Niedające się pomylić z niczym innym pulsowanie w połączeniu z naciskiem trzech palców naraz doprowadzają mnie do jakże upragnionego orgazmu. Tym razem nie tylko bardziej intensywnego, lecz także i głośniejszego. Tak bardzo, że gdy już jest po wszystkim, teatralnie zakrywam usta, mając nadzieję, że w promieniu co najmniej trzech działek nie ma żywej duszy.

Zresztą nawet jakby była, to co z tego? W razie publicznego przesłuchania równie publicznie zadeklaruję, że nie miałam, nie mam i przenigdy nie będę miała z takimi zberezieństwami absolutnie i pod żadnym pozorem nic wspólnego. A jak ktoś twierdził, twierdzi i będzie twierdzić inaczej, to już jego problem!

 

Siedzę sobie na tym samym fotelu, nie dbając zupełnie o niedający się ukryć fakt, że wciąż jestem naga. Zadyszana, rozpalona, mokra, długo mogę wymieniać. Przede wszystkim natomiast niewypowiedzianie szczęśliwa. No, może do pełni satysfakcji przydałoby się jeszcze jakieś porządnie zmrożone, co najmniej potrójne modżajto, ale o to za chwilę poproszę… no właśnie – kogo? Przypadkowo poznanego bratanka – a może siostrzeńca? W końcu będę musiała dopytać, bo trochę wstyd nie wiedzieć takich podstawowych rzeczy – sąsiada z działki obok, z którym w przypływie wakacyjnego szaleństwa poszłam do łóżka? Czy raczej za altankę? Wciąż przecież młodego chłopaka, który na tyle mocno zadurzył się w sporo starszej kobiecie, że postanowił spełnić jedną z najbardziej oklepanych fantazji podobnych mu młodzieńców? Na razie jedynie kochanka, lecz takiego, który zapałał do mnie na tyle autentycznym uczuciem, że być może będzie z tego nie tylko przelotny romans? I to taki wybitnie erotyczny?

W przypływie nagłych emocji zaciskam nie tylko usta, ale i powieki. Wielokrotnie obiecywałam sobie, że już nigdy, przenigdy nie zwiążę się z nikim na stałe. Nie dlatego, że nie chciałabym mieć przy sobie kogoś bliskiego we dnie, w nocy, w słońcu, deszczu, bogactwie, biedzie i czym tam jeszcze sobie domorośli twórcy pretensjonalnych złotych myśli nie wymyślą, lecz przede wszystkim z obawy przed kolejnym porzuceniem. A tych przeżyłam nadto – z młodszymi, starszymi, całkowicie wolnymi, zaangażowanymi w inne związki, czułymi, dominującymi, długo by wymieniać.

A może tym razem złośliwy zazwyczaj los naprawdę podarował mi szansę na coś więcej? Na kogoś, kto pomoże mi na powrót odkryć w sobie… siebie? Taką, jaka byłam kiedyś, czyli radosną, pełną życia, docenioną i przede wszystkim dumną z własnej atrakcyjności kobietę, potrafiącą swego czasu jednym spojrzeniem zmiękczyć najtwardsze serca i stwardzić najmiększe… Znaczy chciałam powiedzieć…

W sumie to sama już nie wiem, czego chcę, bo całą uwagę zaprząta nagle dłoń, głaszcząca mnie po ramieniu. Nie wędrująca podejrzanie w kierunku wciąż gołego cycka ani nie odstawiająca podobnych końskich zalotów, lecz jakże czuła. Czuję tę czułość na szyi, pomiędzy włosami, na policzku. Obracam głowę i widzę zmrużone oczy. Podniesione w uśmiechu policzki.

Radość.

Serdeczność.

Ciepło.

A może i coś więcej?

Sama przymykam powieki i zaczynam się zastanawiać, w jaki sposób powinnam na to zareagować. Czy w ogóle powinnam.

 


 

Myślę o wszystkich tych kwestiach naraz i każdej z osobna, gdy wtem dalsze rozważania przerywa mi zupełnie niepasujący do idyllicznego niemalże nastroju, metaliczny hałas.

Trzaśnięcie furtki znacznie bliżej, niżbym sobie tego życzyła.

Niedający się pomylić z żadnym innym głos:

– Asiuuulaaa…

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione!

Ilustracja w tle: JoAnna osobiście

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

Ten tekst odnotował 23,339 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.26/10 (20 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (12)

+1
0
Bardzo fajne. Trafiłaś w moje gusta. No i zazdroszczę lekkiego pióra.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Sajmon - dziękuję, Aczkolwiek nie wiem, gdzie to lekkie pióro, bo raczej nie u mnie 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że główna postać to realna osoba, którą można zobaczyć choćby na fb 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Sajmon - owszem, jest. Powiem więcej: ma nawet sesje zdjęciowe na stronach modelingowych, choć oczywiście z wiadomych względów nie będę ich tutaj linkować. Kto chce, ten znajdzie.

Chcę tylko przestrzec przed nadinterpretacją, bo co prawda Pokątne to nie grupy erotyczno-literacko-towarzyskie na FB, ale wiem (czy raczej wiemy) z doświadczenia, że niektórzy mają z tym problem. Owszem, JoAnna to prawdziwa kobieta, która grzecznościowo zgodziła się na użyczenie mi swojego wizerunku i której opowieści "z życia wzięte" stanowią pewną inspirację dla treści naszych wspólnych opowiadań, natomiast zachowajmy zdrowy rozsądek i jasno oddzielmy fikcję literacką od cudzej (w tym wypadku JoAnnowej) prywatności. I to najlepiej grubą kreską. Co oczywiście nie stanowi przeszkody w czerpaniu przyjemności z lektury i zawartych w niej bardzo nieubranych fantazji 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Amen 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+14
-4
@AgnessaNovvak Cenzura na Pokatne.pl? Mnie też to się w głowie nie mieści. No bo komu zależy by głosy inaczej myślących były kasowane? Adminom? Chyba tak, tylko jaki jest tego sens? Na jeszcze jedną rzecz chciałabym zwrócić Twoją uwagę. Przyjrzyj się ocenom opowiadań. Najlepiej rano. Nastaw budzik na 5.00, bo wtedy to najlepiej widać. Otóż są opowiadania, które rano mają bardzo niskie oceny, które w ciagu dnia skaczą powyżej średniej 9. Później znów są słabo oceniane, by ponownie się poprawić. Zauważyłam, że najczęściej dotyczy to opowiadań części Członków Loży oraz tych autorów, o których ta właśnie część Loży wypowiadała się pozytywnie, mimo dużej ilości komentarzy negatywnych od innych osób. Dla mnie wyglada to tak, jakby ktoś (admin???), usuwał oceny, z którymi ktoś się nie zgadza. Czy rzeczywiście tak jest? Nie mam jak tego sprawdzić, może Ty dasz radę, ale gdyby to się potwierdziło, to byłby blamaż i koniec Pokatne.pl. Oceny po uważaniu. No, no.
PS. przepraszam, że komentarz wstawiam pod Twoim opowiadaniem, ale chwilowo pod tekstem @Historyczka się nie da.
PS. zrób screeshota, bo założę się, że t3n wpis szybko zniknie😂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
-8
@AgaEF, a może się przyjrzyj "skaczącym" ocenom w Poczekalni, bo jakoś przypadkiem nie zauważyłeś tego. Zapewne też Cię nie dziwi, że widać jedną jedynkę, a po odświeżeniu strony po minucie, dwóch, nagle skokowo jest ich czternaście. Pewnie to zupełny przypadek, taka kumulacja 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-7
Co to za nowy twór ten @AgaEF. Na pierwszy rzut oka niby znajomy, a przecież dopiero dzisiaj się ,,narodził".
Dziwne, że wpis jeszcze nie został usunięty.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Dokładnie tak @Indragor. Podobnie dziwny jest fakt, że ten autodemaskujący pewien proceder komentarz AgiEF w ciągu kilku minut uzyskał osiem łapek popierających.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+6
-8
Normalnie tego nie komentuję, ale tym razem się skuszę. @AgaEF to @panTarhei plus dwadzieścia innych nicków, które zdążył stworzyć przez ostatnie kilka miesięcy, to tama sama osoba, to samo urządzenie, to samo IP. Korzysta z VPN/proxy, ale bardzo słabego rozwiązania. Codziennie dodaje po kilkanaście jedynek lub ocen celowo zaniżających średnią pewnych opowiadań. Celuje w opowiadania członków Loży, z którymi mu z jakiegoś powodu nie po drodze. Muszę przyznać, że codzień rano odwala kawał żmudnej roboty (patrz fragment o nastawianiu budzika, bo to ma duże znaczenie). Niestety dla niego, wypracowaliśmy system, który bardzo szybko łączy oddane przez niego głosy i usuwa je.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-2
Klon, kopia czy inne ksero, odpowiem tak czy inaczej. W dokładnie ten sam sposób, co zawsze i każdemu - mianowicie nie wtrącam się w system ocen. Ale nie dlatego, że osobiście uczestniczę w tajnej zmowie dyżurnej loży reptiliańskiej 😛 ale po prostu nie mam wglądu w to, o czym napisał @Marc. Co innego, jeśli zauważę komentarz, który potem zniknął (i mogę się jakoś odnieść do jego treści), natomiast ocen jako ocen mogę osobiście nasrać, aż mi myszka zdechnie 😀 Pytanie - po co niby? Żeby coś komuś udowodnić, a potem dorabiać do tego teorje spizgowe? No bez żartów, bo są jakieś takie mało zabawne.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Marc Jednym słowem rzeczony osobnik swoim komentarzem dokonał samozaorania. Faktycznie jego intrygi muszą być mocno czasochłonne. Czyżby aż tak się nudził?😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.