JoAnna wakacyjną porą, czyli bardzo gorący weekend na RODOS (I – sobota)
5 sierpnia 2023
Teksty Agnessowo-JoAnnowe
Szacowany czas lektury: 21 min
Jako że moje ostatnie, bardziej ambitne i wystylizowane opowiadanie spotkało się z raczej chłodnym przyjęciem czytelników (czytaj: większość miała go w poważaniu, a ci, co nie mieli, ocenili zgodnie jako "wszystko źle"), tym razem powracam do czegoś znacznie lżejszego, idealnie skrojonego pod bieżącą pogodę. Chociaż jak patrzę za okno, to chyba się komuś wakacje z majówką pomyliły…
Tak czy inaczej, niniejszy tekst jest oficjalnym zamknięciem opowieści Agnessowo-JoAnnowych, a także równie publicznym podziękowaniem dwóm (zgadza się, dwóm) niezwykłym kobietom, bez których by mnie tutaj dziś nie było. Poważnie. Niezależnie jednak od tego, można go czytać jak każdy inny erotyk, bez jakiejkolwiek znajomości zarówno powyższego kontekstu, jak i poprzednich części – dlatego też np. ekspozycja bohaterki jest nieco szersza niż przy typowym cyklu). Zapraszam więc do lektury: pierwszej części dziś, natomiast drugiej jutro!
PS Dziękuję za pomoc w redakcji oraz korekcie Tompowi, przy czym zaznaczam, że była to pomoc mocno grzecznościowa i jeśli znajdziecie jakiś błąd czy nieścisłość, to zwalcie to na mnie. Albo na dowolną ulubioną aktorkę filmów przyrodniczych, jak tam już wolicie.
Jedni mawiają, że radość płynąca z realizacji marzeń jest najwspanialszym uczuciem, jakie tylko można sobie wyobrazić, a im więcej wysiłku kosztuje nas dotarcie do celu, tym satysfakcja z jego zdobycia jest większa i wynagradza wszelkie trudy z nawiązką. Inni z kolei twierdzą, że z tymi samymi marzeniami należy bardzo uważać, bo jeszcze mogą się spełnić, przynosząc co najwyżej rozczarowanie – tym bardziej bolesne, im większe wyrzeczenia musieliśmy ponieść. Ja natomiast, choć usilnie starałam się aspirować do tej pierwszej grupy, uparcie dryfowałam w kierunku drugiej.
Podobnie było zresztą w przypadku jednego z moich największych może nie tyle marzeń, bo nie było ono wcale nie wiadomo jak odklejone od rzeczywistości, a raczej chęci. Chęci posiadania miejsca na świecie, które byłoby moje. Tylko i wyłącznie moje. Z dala od rodziny, znajomych, pracy, całego świata. Urządzone dokładnie w taki sposób, jaki tylko sobie wymyśliłam i w którym mogłabym się czuć swobodnie jak nigdzie indziej. Jednak mimo najszczerszych chęci zawsze miałam w życiu coś ważniejszego do zrobienia niż sprawienie sobie tak w gruncie rzeczy banalnej przyjemności jak kawałek zieleni z równie niewielkim domkiem letniskowym w komplecie. I wtem pewnego dnia sąsiadka nieoczekiwanie mnie zagadała, czy może nie znałabym kogoś, kto nie chciałby takiego właśnie przybytku kupić. Bo ona ma już swoje lata, bo nie daje rady, bo dzieci mieszkają za daleko, bo…
Otóż znałam. Siebie. Tyle że zamiast skakać z radości, przez kolejne dni i noce wbijałam sobie do głowy, że to przecież nikomu niepotrzebny zbytek, na którego utrzymanie nie będę miała ani czasu, ani siły, ani niczego. Aż wreszcie stwierdziłam, że druga taka okazja może się nie powtórzyć i albo skorzystam z daru losu teraz, albo nigdy. Dlatego czym prędzej wygrzebałam zaskórniaki z najgłębiej schowanych skarpet, utargowałam jeszcze co nieco – choć i tak kwota wyjściowa była śmiesznie niska jak na bieżącą sytuację rynkową – i podpisałam wszystkie stosowne dokumenty, stając się oficjalnie właścicielką własnego Rodzinnego Ogródka Działkowego Ogrodzonego Siatką.
Tak, oczywiście, za dobrze by było. Byłam…
…jestem na siebie zła. Wkurzona. Wkurwiona, żeby powiedzieć grzecznie oraz jeszcze kulturalniej. Zwłaszcza że przecież dokładnie obejrzałam sobie przedmiot transakcji i od początku byłam świadoma, ile będzie mnie kosztowało doprowadzenie go do stanu przynajmniej jako takiej używalności. A jest to zadanie nie dla nie najmłodszej już, samotnej kobiety, ale całej kompanii facetów uzbrojonych w pilarki, co najmniej skrzynkę dynamitu i jeszcze buldożer do tego. Nie poddaję się jednak, tylko czym prędzej zakasuję rękawy i zabieram się do roboty. Wycinam, kopię, pakuje do worków, wywożę. Dawno zwiędłe liście, zeschnięte gałęzie, rozlazłą od wilgoci meblościankę. I tak co weekend od rana do wieczora.
Oczywiście wymarzona dacza wciąż przypomina raczej – i jeszcze długo przypominać będzie – walącą się szopę z gówna i patyków. Trawnik utknął gdzieś na etapie zachwaszczonego klepiska, kwietnym rabatkom brakuje i kwiatów, i rabatek, ale nie poddaję się, nie ma mowy! Tym bardziej że nie mogę też powiedzieć, iż wszystko robię sama. Szybko poznaję nowych sąsiadów i jeszcze szybciej sugeruję, że byłoby miło, gdyby użyczyli mi swej silnej dłoni. Co ciekawe, zgadzają się na to tak chętnie, jakbym miała w owe dłonie wsadzić im nie grabie, a co najmniej cycki. Oba. Gołe.
Cóż, może faktycznie mogłam ich już na dzień dobry nie szczuć dekoltem? Zwłaszcza jednego, z którym – cóż za nieoczekiwany zbieg okoliczności – widuję się najczęściej. Lecz nie dlatego, że zbyt ostentacyjnie zerka w moją stronę z wiele mówiącym uśmieszkiem, a raczej z powodu czającej się za plecami żony, dla odmiany zezującej na nas, jakbyśmy od razu mieli się na randkę za kompostownikiem umawiać. Owszem, facet jest naprawdę atrakcyjny, zwłaszcza jak na swój widoczny choćby po mocno szpakowatej brodzie wiek, ale bez przesady, nie będę się pchała w cudze małżeństwo z butami. A tym bardziej nie z piczką. Nieubraną tak samo jak wspomniane już biusta.
Niemniej prace postępują, działka ze skansenu minionego ustroju zamienia się powoli w coś, co chociaż trochę przypomina wiek dwudziesty pierwszy, ja natomiast wcale nie czuję się z tego powodu jakaś specjalnie usatysfakcjonowana. Raczej zmęczona, sfrustrowana i… permanentnie niezaspokojona. Co prawda nie mogę zaprzeczyć, że ostatnimi czasy moje życie erotyczne stanęło gdzieś między „kiedyś to było” a „kiedyś to mam nadzieję będzie”, ale bez przesady! Przecież nie pierwszy raz w życiu kładę się spać sama, a w razie nagłego ataku chcicy sięgam do całkiem pokaźnej kolekcji niegrzecznych zabaweczek, więc o co właściwie chodzi? Czyżbym w związku z nową sytuacją podświadomie oczekiwała jakiegoś płomiennego romansu w rozgrzanej słońcem szklarni? Rozbrzmiewających słodkimi słówkami uniesień pod jabłonką, bzem czy innym agrestem? Namiętnych zabaw marchewką, względnie co bardziej wyrośniętym ogóreczkiem? Okrzyków ostrej ekstazy pośród równie pikantnych papryczek? A z jakiej niby racji? Bo jak pożartuję sobie sprośnie z jednym czy drugim współdziałkowiczem, to zaraz mam mu wskoczyć do łóżka? Taa, jasne, no chyba w snach…
Tak czy inaczej, nadchodzi pierwszy sierpniowy weekend, a wraz z nim kolejne mocne postanowienie przepracowania go w pocie czoła. Nie tylko jego, bo od samiutkiego rana z nieba leje się taki żar, że po ledwie godzinie udawania porządnej kobiety pracującej zrzucam z siebie wszystko poza spraną sukienką na ramiączkach i najzwyklejszymi bawełnianymi majtkami. Zresztą najwyraźniej inni też wpadli na podobny pomysł, bo niedługo później dostrzegam za płotem owłosioną klatę sąsiada, ewidentnie zbliżającą się w moją stronę.
– Dzień dobry, Asiula! Sprawę mam do ciebie! – woła mnie wesoło. Sąsiad, nie jego klata.
Mieć to zaraz będziesz grabie w dupie, jak jeszcze raz powiesz do mnie „Asiula” – myślę sobie, ale odpowiadam grzeczniej:
– A czego to sobie somsiad kochany życzy? – przesadnie podkreślam celowy błąd.
– Bo chcemy te krzaki przy siatce powycinać i u ciebie też możemy przy okazji. Daj potem znać, co ty na to, na pewno się jakoś dogadamy!
Choć za samą tę końcową sugestię mam ochotę potraktować go co najmniej szpadlem, to nie mogę też zaprzeczyć, że taka pomoc oszczędziłaby mi sporo roboty. A skoro tak, po krótkim namyśle odpowiadam:
– W sumie byłoby miło. Zostawię furtkę otwartą i jak będziesz czegoś chciał, to wejdziesz sobie sam. Niską drabinę mam tu w sieni, jakiś kabel też się znajdzie, a w razie potrzeby będę tam z tyłu – pokazuję palcem bliżej nieokreślony kierunek.
Zgodnie z zapowiedzią znikam za altanką i od razu zabieram się do swojej roboty. Co jakiś czas słyszę a to warkot pilarki, a to tradycyjną staropolską kurwęmacięjapierdolę, jednak generalnie nieszczególnie interesuję się postępem prac. Za to puszczam sobie radyjko, popijam najnowsze wakacyjne hiciory przyjemnie chłodnym sokiem i na klęczkach próbuję walczyć z nieprzebranymi pokładami cegłówek, którymi ktoś kiedyś w przypływie geniuszu postanowił wyłożyć ścieżkę, gdy nagle…
– Przepraszam, ale gdzie tu jest kontakt? Bo nam kabla brakło i nie chcę tak szukać bez pytania.
Z wrażenia mało co się nie wywracam. Zgrzytam zębami, ocieram ubrudzony ziemią policzek wcale nie mniej utytłaną dłonią i rzucam:
– No co mnie straszysz i co się głupio pytasz? Przecież wiesz, że…
Odwracam głowę, lecz zamiast podstarzałego lubieżnika w bardzo średnim wieku widzę młodego chłopaka, gapiącego się wprost we mnie. Konkretnie pod zadartą na plecy kieckę, odsłaniającą nietrudno się domyślić co. Próbuję jakoś doprowadzić się do przynajmniej pozorów przyzwoitości, ale jedynym tego efektem są nagłe zawroty głowy od zbyt szybkiego powstania. Tak mocne, aż odruchowo rzucam się w kierunku najbliższego oparcia.
Dopiero po paru dłuższych chwilach udaje mi się uwolnić z objęć wyraźnie zmieszanego mą nieoczekiwaną napaścią młodzieńca. I wtedy zaczynam mu się przyglądać. Długo. Zbyt długo. Przesuwam wzrokiem po lśniących złotem, spiętych w wysoki kucyk długich włosach, gładko ogolonych policzkach, pełnych ustach z uroczym łukiem kupidyna, czy jak się ten kształt nazywa. Smukłej szyi, przyozdobionej niedużym medalikiem, odznaczających się pod obcisłą koszulką barkach i podobnie wyrzeźbionych ramionach. Przetartych dżinsach, kryjących zapewne…
Czym prędzej powracam ku górze i nieoczekiwanie nasze spojrzenia się krzyżują. Po chwili wzajemnego zmieszania on spuszcza wzrok, podaje mi dłoń na powitanie, przedstawia się, znowu na mnie patrzy. A ja… stoję. I czuję, że płoną mi już nie tylko policzki i zdecydowanie nie tylko od gorąca. W końcu jednak jakoś się ogarniam i zapraszam nieoczekiwanego gościa do składziku, skąd wyciągam przedłużacz. Podaję, uśmiecham się, raz jeszcze przepraszam za chwilową niedyspozycję i obserwuję, jak chłopak odchodzi.
Z wrażenia aż muszę sobie przysiąść, próbując jednocześnie uporządkować myśli, jednak szybko orientuję się, że nie będzie to takie proste. Nim dociera do mnie, co właściwie robię, nieznany mi przecież młodzieniec przeistacza się w mej głowie w jakże wyczekiwanego uwodziciela. W kochanka rodem z najodważniejszych romansów, którymi zresztą dość regularnie zaczytuję się nie tylko do poduszki. Podchodzi on do mnie w milczeniu i nie zważając na nic i nikogo, zdejmuje kolejne części garderoby. Wszystkie bez wyjątku. Na koniec mruży bursztynowe oczy i gestem zachęca, bym przed nim uklękła i zrobiła to, na co tylko będzie miał ochotę. Na co ja będę miała. A mam, oj mam… I to jaką!
Podrywam się, doskakuję do kranu i oblewam twarz wodą. Cudownie chłodne krople spływają po rozpalonej skórze coraz niżej, aż wreszcie docierają do dekoltu.
Dość! Dosyć, mówię!
Co się właściwie ze mną dzieje? Rozumiem, że mogłam się zapomnieć i dać ponieść chwili, ale bez przesady! Muszę czym prędzej doprowadzić się do ładu i zacząć zachowywać jak stateczna pani w mocno średnim wieku, a nie jakaś niepełnoletnia maniura, co to wystarczy ją mocniej przytulić i zaraz ma watę w kolanach oraz kisiel wiadomo gdzie. Dlatego zerkam zza węgła na pracujących sąsiadów i po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że najlepiej będzie zachować się… Po prostu jak zwyczajna sąsiadka, której bezinteresownie pomagają, choć przecież wcale nie muszą. Przebieram się więc w czystą kieckę, chwytam portfel, siatkę i wychodzę w kierunku najbliższej Rzekotki celem zakupienia niezbędnych zakupów.
– Hej, pracusie, jest tam kto? Chcę wam podziękować za waszą pracę i… a co to się stało? – pytam zdziwiona, gdy tylko chłopak wychodzi mi na powitanie.
– Ciocia źle się poczuła, pewnie od tego upału, i wujek musiał szybko wrócić z nią do domu – tłumaczy z niepewną miną, jakby nie wiedział, ile może mi powiedzieć – a ja zostałem, żeby tu chociaż posprzątać.
– O, a ja wam przyniosłam coś na ochłodę. No weź, weź! – też nie bardzo wiem, jak właściwie powinnam się zachować, więc podaję mu wciąż zimny czteropak i jednocześnie próbuję pocieszyć. – Z twoją… ciocią na pewno będzie dobrze, nie martw się, zresztą sama do niej za chwilę zadzwonię. A na pewno nie będziesz robił w pojedynkę, bez przesady! Zaczekaj chwilę, ja się zaraz z powrotem przebiorę i ci pomogę, a ty w międzyczasie zorganizuj dwie szklanki i nam nalej.
Po paru chwilach wracam zwarta, gotowa do działania i – biorąc pod uwagę to, co działo się ze mną przed ledwie niecałą godziną – zaskakująco spokojna. Stukamy się szkłem, popijamy i czym prędzej bierzemy do pracy. On przycina zielsko, ja je zbieram, ja zagaduję, on odpowiada, całkiem sprawnie nam idzie. W końcu jednak chowamy się przed popołudniowym żarem na zacienionej parasolem ławeczce.
– Masz, napij się jeszcze! – Niepytana otwieram kolejne piwo.
– Dziękuję, muszę jeszcze jakoś do domu wrócić. A właśnie… wujek powiedział, żebym cię… panią… odwiózł do domu.
– Asia. Po prostu Asia – podaję nie najczystszą rękę, ale lepszej w tym momencie nie mam i mieć nie będę – i nie martw się, sama wrócę.
– Jestem zmuszony nalegać, po prostu Asiu, bo jak nie, to mi potem wujek za to nakopie.
– Skoro tak…
Może i nie powinnam się zachowywać w taki sposób, ale naprawdę ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest przejmowanie się jakimiś przygłupimi konwenansami. Chcę się napić? Tak. Jestem u siebie? No, prawie. Siedzę naprzeciwko jaśnie panicza hrabiego, który później podzieli się opowieścią o mym jakże niegodnym zachowaniu z towarzystwem, skutkiem czego nie zostanę już zaproszona na piątkową herbatkę, kanapeczki tudzież partyjkę brydżyka? Ni chuja! A skoro tak, przed upływem pół godziny nie tylko kończę bieżącą, ale i rozpoczynam ostatnią puszkę.
Niestety, w swym niezmierzonym geniuszu nie przewiduję jednej, jakże wydawałoby się banalnej rzeczy. Konkretnie takiej, że pogoda, zmęczenie i może zaledwie trzy, za to wypite zaraz po sobie jasne lagery niemal zupełnie zetną mnie z nóg. Mało tego: poza naprawdę niezłym kręciołkiem w głowie znów włącza mi się tryb napalonej mamuśki, której pod rękę nawinął się jurny samiec. Czy raczej pod biust, gdybym miała być konkretna. Co jeszcze gorsze, nie tylko nie chcę się uspokoić, ale… nie, ja naprawdę nie mam zamiaru być grzeczna! Nie, nie i jeszcze raz nie! Za to sama nakręcam się coraz bardziej, wyrzucając z siebie wszystko, co leży mi na sercu. Na wymienianym po raz kolejny cycku zresztą też.
– Bo wiesz, ja jakoś tak nie mam szczęścia do facetów – zaczynam ni z gruszki, ni z pasternaku – tyle razy myślałam, że znalazłam kogoś na stałe, ale zawsze kończyło się to rozstaniem, no i znowu zostawałam sama. A dzisiaj, jak cię zobaczyłam takiego młodego i seksownego, to aż mi się gorąco zrobiło. I nie powiem, że nie miałabym ochoty na taki malutki, szybki flircik, a może i coś więcej… jeśli wiesz, co mam na myśli…
Zamiast oczekiwanego „zdejmuj majtki, będziemy się całować” zapada niezręczne milczenie. Chłopak patrzy to na mnie, to na jakiś bliżej nieokreślony punkt w oddali, aż wreszcie spuszcza wzrok i wystękuje:
– Ja… dziękuję za komplement, ale nie wiem, co powiedzieć…
– Och, daj spokój, naprawdę nie chciałbyś przeżyć weekendowej przygody z dojrzałą, doświadczoną kobietą? Taką jak ja? No nie wstydź się, jesteś przecież już dorosły, dotknij mnie. Wiem, że ty też wiesz, że nie mam niczego pod spodem…
Bez specjalnego namysłu przekładam dłoń przez ramiączko sukienki i uwalniam pierś. Mało tego: chwytam chłopaka za dłoń i przyciągam ją do miękkiego, wilgotnego od potu ciała.
– Jak chcesz, to możemy się schować w jakimś bardziej ustronnym miejscu i pokażę ci coś jeszcze… Pewnie każda ci to mówi, ale całkiem-całkiem z ciebie ciacho… Takiemu przystojniakowi jak ty, naprawdę niczego nie odmówię… No, chodź bliżej…
Podstawiam mu już oba sutki pod same usta i zastygam w oczekiwaniu.
– Nie krępuj się, pocałuj.
– Ale ja nie…
– Całuj, powiedziałam!
– Nie! Zostaw mnie! Ja nie mogę!
Chłopak tak nagle wyrywa się z uścisku i odskakuje od ławeczki, aż tracę równowagę i boleśnie uderzam łokciem o oparcie. Podnoszę się wściekła i bez zastanowienia rzucam:
– Ta, jasne, nie możesz! Powiedz od razu, że nie chcesz! Co, pewnie za stara i za gruba jestem dla ciebie, tak? Bo wy wszyscy tacy jesteście! Jak nikt nie patrzy, to walicie se do pornosów z dojrzałymi babkami, ale jak przychodzi co do czego, to wolicie takie młodziutkie laseczki bez zmarszczek, bez całej listy byłych partnerów i bez cycków też! A idź w cholerę!
– Asia, ja…
– No spierdalaj, mówię, kurwa, w pizdu! Sama se, kurwa, wrócę, bez łaski! – podciągam ramiączko i odchodzę z tak niewymuszoną gracją, aż zrzucam rzeczy ze stoliczka.
Wracam na swój kawałek podłogi, gdzie nikt nie będzie mi mówił, co mam robić! Tyle że chyba jednak by się przydało. Najlepiej od razu wbijając mi to kablem od żelazka do gołej dupy, żebym zapamiętała do końca życia, w jaki sposób powinnam, a jak zdecydowanie nie powinnam się zachowywać. Niestety, wciąż jestem zbyt zaślepiona emocjami, by przyjąć tę jakże oczywistą prawdę do wiadomości. Rzucam się jak wściekła po pokoju, rzucam mięsem, rzucam wszystkim, co tylko nawinie mi się pod rękę o ściany i oczywiście zrzucam winę na innych.
Dopiero po dobrych kilku minutach opanowuję się na tyle, by zrozumieć, że jedyną osobą, do której mogę mieć jakiekolwiek pretensje, jestem ja sama. A skoro tak, to najlepiej będzie, jak od razu przyznam się do błędu, złapię chłopaka, zanim mi ucieknie i przynajmniej spróbuję powiedzieć…
– Przepraszam, nie powinnam się zachowywać jak jakaś stara napalona lampucera – mówię wprost, gdy tylko ponownie przed nim staję.
– Nie, to ja przepraszam. Po pierwsze za to, że przerwałem pani i to na dodatek starszej od siebie – młodzieniec próbuje obrócić wszystko w żart, ale widzę aż za dobrze, że dla niego jest to co najmniej tak samo krępujące, jak i dla mnie – a po drugie, nie musisz się tłumaczyć. Ani nie będę cię o nic wypytywał, ani cię oceniał, ani dalej drążył tego tematu, ani nic. A już na pewno zachowam dla siebie wszystko, co się stało. I chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że… ja bym…
– Skoro zacząłeś, skończ – zachęcam, widząc nagłe zmieszanie. – Ja też obiecuję, że będę dyskretna.
– Ech… Trudno, najwyżej powiem za dużo. Tak, jesteś dla mnie bardzo atrakcyjną kobietą. Może nawet bardziej niż powinnaś. Pięknie się uśmiechasz, masz naprawdę bardzo pociągające kształty, a do tego jesteś taka… zdecydowana. Może nawet dominująca? – pyta niby sam siebie, lecz mam wrażenie, że wolałby usłyszeć konkretną odpowiedź ode mnie. – Ale ja też mam za sobą trudne doświadczenia i w tym momencie nie potrafię się zaangażować nawet w, jak to powiedziałaś, szybki flirt, nie mówiąc już o czymś poważniejszym. A może dla ciebie nie, ale dla mnie ta twoja propozycja była bardzo poważna. Może, gdyby sytuacja była inna… Przepraszam jeszcze raz, jeżeli cię uraziłem, ale chciałbym jakoś ci to wynagrodzić. Dzisiaj podwiozę cię do domu, a jutro chętnie się spotkam i wtedy na spokojnie porozmawiamy. Oczywiście jak sama też będziesz chciała.
Zaskakuje mnie tak wyważona i dojrzała wypowiedź. Może nawet zbyt dojrzała i wyważona jak na jego wiek i sytuację, w której oboje się znaleźliśmy. Niemniej doceniam szczerość i proszę o pół godziny wolnego, żebym zdążyła wszystko posprzątać, pozamykać i doprowadzić się do stanu przynajmniej pozornej przyzwoitości.
Choć bardzo wiele bardzo różnych tematów ciśnie mi się na usta, a i mój kierowca też wierci się niespokojnie, przez całą drogę nie wypowiadamy ani słowa. Dopiero pod blokiem, gdy odpinam pasy… nie, nadal nic nie mówi. Pochyla się w moją stronę, kładzie dłoń na dłoni i całuje w policzek. Nie wiem, które z nas bardziej się rumieni i wolę nawet nie porównywać.
No i cały spokój diabli rozebrani wzięli… Z jednej strony atakuje mnie poczucie winy, że nie dość, iż sama zrobiłam z siebie idiotkę, która po ledwie paru browarach rozkłada nogi – i to nawet nie trzeba jej fundować, bo sama się obsłuży – to jeszcze postawiłam młodego, jakże przecież niedoświadczonego i nieodpornego na zakusy dojrzałych kobiet mężczyznę przed nie tylko krępującą, lecz wręcz potencjalnie niebezpieczną sytuacją. Bo fantazje rodem z tanich pornosów fantazjami, ale gdyby mnie w jego wieku spróbował zmolestować jakiś podchmielony tatusiek, miałabym traumę chyba do dzisiaj. Z drugiej natomiast… tak, miałam na niego ochotę wtedy i mam teraz. Już całkowicie na spokojnie i na trzeźwo. Nie będę też publicznie posypywała głowy popiołem, a już na pewno nie będę żałowała tego, co się stało. Stało i nie odstanie. A skoro tak, trzeba żyć dalej.
Może i nie powinnam, ale robię sobie lekkiego drinka i popijając łyczek za łyczkiem, przechadzam się po mieszkaniu. Kołyszę tym i owym do lekko swingującej melodii, jaką przypadkiem znajduję w radiu. Wyglądam przez na wpół zaciągnięte zasłony, chroniące przed wciąż grzejącym mocno słońcem. I wszystko to nago. Gdy w szklance zostają mi już tylko nędzne resztki lodu, wchodzę pod prysznic i powolutku zmywam całodzienny trud z ciała. Pachnąca słodyczą śliska piana spływa po ramionach, łydkach, brzuchu. Po biuście i wnętrzu ud.
Może i znów nie powinnam, lecz zbyt dobrze znam siebie, by nie wiedzieć, że albo tutaj i teraz dam wreszcie upust nadmiarowi namiętności, albo ta znowu mnie poniesie. Tyle że w najgorszym z możliwych miejscu oraz wcale nie lepszym czasie. Dlatego jedną dłonią zaczynam drażnić i tak pobudzone chłodną wodą sutki, a drugą rozchylam kobiecość. Bez najmniejszego zaskoczenia wyczuwam lepką wilgoć na opuszkach, wchodzę więc dalej. Jeden palec, drugi… Dla wygody opieram plecy o ścianę i lekko uginam nogi. Pieszczę się bez śladu wstydu, mając przed półprzymkniętymi oczami obraz jakże seksownego młodzieńca, który przed ledwie godziną mnie pocałował.
Wyobrażam sobie, że stoi naprzeciw mnie i znów dotyka wargami policzków. Teraz jednak więcej niż raz. Obsypuje je drobniutkimi, przyjemnie łaskoczącymi całuskami, a ja mimowolnie się uśmiecham. Przechylam lekko głowę. Nie muszę długo czekać, by poczuć jego smak, jakże męski i delikatny jednocześnie. Kładę rękę na jego barkach i lekkim pchnięciem zachęcam, by podążył niżej. Ściskam ramionami piersi. Cichutko pomrukuję, gdy zatacza językiem coraz ciaśniejsze kręgi dokoła sutków. Za każdym kolejnym muśnięciem reaguję głośniej, a kiedy wreszcie obejmuje ustami całe brodawki, nie mogę powstrzymać się od pojękiwań. A przede wszystkim nie chcę.
Nie chcę! Nie!
Choć przecież doskonale wiem, że mam już swoje lata i daleko mi do klasycznych kanonów urody, nie wstydzę się siebie. Nie wstydzę się zmarszczek, fałdek, przebarwień i czego tam jeszcze bym nie wynalazła. Dlatego nie tylko opuszczam ręce i uwalniam biust, ale też odsłaniam brzuch i całkowicie otwarcie pozwalam się dotykać. Obcałowywać. Pieścić. Wszędzie! W absolutnie każde, nawet najbardziej niedoskonałe niedoskonałości, które zwykle nie tylko ukrywam pod zasłoną ciemności, ale zwykle także bielizną. I czuję się tym przewspaniale. Czuję się szczęśliwa. Czuję się…
Czuję się kobietą! Tak po prostu! Świadomą własnego dojrzałego erotyzmu kobietą, która obejmuje udami sporo młodszego kochanka, robiącego jej z zapamiętaniem minetkę. Robiącego minetkę mnie. Bo tego chcę. Bo pragnę całą sobą! Spoglądam w dół i podziwiam, jak złotowłosy cherubin z nieukrywaną przyjemnością wsuwa język głęboko pomiędzy nabrzmiałe płatki i zlizuje lepką namiętność z mych najintymniejszych miejsc. Skubie pulsującą subtelnie perełkę na samym szczycie kobiecej korony. Patrzy w górę, uśmiecha się, podnosi ręce i chwyta palcami twarde już sutki.
Wbijam paznokcie w zdefasonowaną, ociekającą wodą fryzurę klęczącego pode mną młodzieńca i jeszcze silniej przyciskam wargi do warg. Coraz mocniej napieram biodrami. Nawet nie próbuję powstrzymywać ani drżenia ciała, ani tym bardziej tych wszystkich nieprzyzwoitych odgłosów, jakie oboje wydajemy.
Napinam się cała, odrzucam głowę do tyłu i dochodzę! Nareszcie! Przeżywam długi, głośny i jeszcze bardziej mokry orgazm w ustach jednego z najbardziej seksownych facetów, z jakim kiedykolwiek byłam.
Niestety, jedynie w wyobraźni. Na razie, bo może w przyszłości… Zamiast jednak znów się zastanawiać nad tym „co by było, gdyby”, skupiam się na tym, co jest. Choćby jedynie w marzeniach. W tym jednym konkretnym marzeniu, w którym po ledwie co przeżytej rozkoszy stoję naprzeciwko wciąż niezaspokojonego przystojniaka.
Przysuwam się do niego i całuję w te same usta, którymi przed chwilą zrobił mi jakże dobrze. Delektuję się smakiem własnej namiętności, po czym odsuwam na pół kroku i oblizuję wargi tak nieprzyzwoicie, jak tylko potrafię. Widząc błysk uznania w oczach kochanka, postanawiam nie czekać ani chwili, tylko pochylam się i też oblizuję, lecz już co innego. Obejmuję ustami wyjątkowo okazałą męskość, posuwając się w dół centymetr po centymetrze. Choć już w połowie długości czuję, że ledwie daje radę, nie poddaję się i napieram dalej. Brakuje mi już tylko troszeczkę, już tylko ostatni wysiłek i zaraz…
Zdecydowana dłoń naciska mi kark. Dopiero z jej pomocą udaje mi się dotrzeć do samego końca, lecz ceną za to jest całkowita niemożność złapania tchu. Na szczęście te same palce chwytają mnie za włosy i odciągają głowę do tyłu, pozwalając na oddech. Bardzo krótki, bo już po chwili wszystko się powtarza. I znowu. I jeszcze raz. Kiwam się wraz z kierującą mną ręką, za każdym razem pokonując calutką drogę od główki aż po samą nasadę. Spieniona ślina ścieka po brodzie na dekolt, oczy łzawią, a kolana powoli odmawiają posłuszeństwa, lecz nie przestaję ani na moment. Podnoszę zamglony wzrok ku górze, błagając o finał. I dostaję go!
Finalne pchnięcie jest najgłębsze z dotychczasowych i takie już pozostaje. Gorący wytrysk spływa wprost do gardła jedną falą, drugą, piątą… Gdy już myślę, że to nareszcie koniec, nadchodzi kolejna. I znowu. Dopiero gdy gubię się w rachunkach, nadchodzi faktyczny koniec. Silne ramiona podrywają mnie nieco zbyt szybko, przez co muszę walczyć z zawrotami głowy, lecz kiedy te wreszcie przechodzą, spoglądam odważnie na młodzieńca o złotych włosach. Równie zadowolonego, co niedawno ja. A może nawet bardziej, skoro bez cienia wstydu teraz to on odwdzięcza się pocałunkiem i szepcze wprost do ucha:
– Jesteś najwspanialszą kobietą, z jaką kiedykolwiek byłem. I bardzo chętnie bym to powtórzył, tylko może gdzieś, gdzie będzie nam wygodniej…
Dopiero trzecia, przeżyta na podstawionym pod uchylone okno fotelu i przy użyciu obu dłoni naraz rozkosz, przynosi mi pełnię ukojenia. Co prawda wymaga ponownego pójścia pod prysznic i napicia się jeszcze jednego drinka – tym razem składającego się z tylko dwóch składników w postaci zmrożonej czystej wódki i kieliszka – ale nie żałuję niczego. Niczego! Ani trochę! Nawet tego, że tak szybko przeszłam od nieśmiałych wyobrażeń do odgrywania regularnego pornosa, ale co mi tam! Raz się żyje, nieprawdaż? A że jutro ledwie ruszę nogą i ręka, że o dupie nie wspomnę, to trudno! Najwyżej nigdzie nie pójdę, bo niby po co? Żeby pielić grządki w niedzielę? A co ja jestem, rodem z najbardziej stereotypowych dowcipasów Jaśnie Królowa Działki?
Nakrywam się satynową kołderką, zamykam oczy i marzę, by ten szalony dzień wreszcie się skończył, gdy cichy do tej pory telefon nagle ożywa. Hej tu twoj nowy sasiad poprosilem wujka o nr do cb i jak bys miala chwile to bym bardzo chetnie zadzwonil. Bd wdzieczny ale jak nie to nie ma sprawy dziekuje! – czytam raz, drugi i piąty. I myślę, co z tym fantem zrobić. Jestem wykończona, skołowana i wciąż nie doszłam do siebie po łazienkowych (s)ekscesach, ale jednocześnie szczerze mnie ciekawi, co miałby do powiedzenia obiekt mych niedawnych fantazji. A skoro tak, nie czekam dłużej, tylko zapalam lampkę i wybieram połączenie.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione!
Ilustracja w tle: JoAnna osobiście
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa