Debiutant - powrót do gry

18 września 2013

Opowiadanie z serii:
Debiutant

Szacowany czas lektury: 54 min

Czyli dalsze przygody dalszych przygód Sławka ;]

GreatLover życzy przyjemnej lektury...

- Ty chyba żartujesz – powiedziałem, gdy zbliżaliśmy się do celu – kurwa, powiedz, że żartujesz!

Katrina spojrzała na mnie z rezygnacją i wolno pokręciła głową. Nie mogąc uwierzyć w to, co widzę, znów spojrzałem za okno łudząc się w duchu, że może tym razem zobaczę coś innego.

W miarę, jak oddalaliśmy się od centrum, okolica zmieniała się. Normalna asfaltowa droga ustąpiła miejsca spękanej powierzchni z wytartymi pasami ruchu i ze śmieciami walającymi się pod kołami samochodu. Na próżno wypatrywałem sygnalizatorów a większość mijanych latarni miało zdemontowane lampy. Ostatnia, jaką mijaliśmy, leżała przewrócona na podwórku czyjegoś zdewastowanego domu – od tej pory nie zobaczyliśmy żadnej z nich.

Katarzyna jechała bardzo wolno, uważając na wszelkie dziury, co pozwoliło mi lepiej przyjrzeć się okolicy – nie mogłem uwierzyć, że w tym mieście mogę trafić na rejon, który wyglądał jak miasto duchów. Stare, zniszczone budynki przerażały mnie swoim wyglądem – zapadnięte ganki, zapuszczone podwórka i wraki aut stojące w otwartych garażach. W kilku domach, udało mi się dostrzec kręcących się we wnętrzu bezdomnych, którzy kompletnie zignorowali naszą obecność. Odjechaliśmy daleko od znanych mi okolic, Katarzyna wywiozła mnie niemal na same peryferia, zamieszkałe przez najbiedniejszych.

- Zaraz dojedziemy na miejsce – powiedziała do mnie, gdy jechaliśmy ponad godzinę.

Nie zaszczyciłem jej odpowiedzią – załamany perspektywą mieszkania w takim miejscu coraz bardziej traciłem wiarę w możliwość realizacji swoich planów. Poczułem się jeszcze gorzej widząc, że Katarzyna wywozi mnie do dzielnicy pełnej opuszczonych magazynów, nieczynnych zwrotnic kolejowych i starych czynszówek. Jak miałem żyć w takim miejscu?

- Wszystko w porządku? – usłyszałem badawcze pytanie, na które nie odpowiedziałem, dalej zatopiony w ponurych myślach.

Dno. Kompletne, niezaprzeczalne dno. Jak to się stało, że udało mi się tak nisko upaść?

No tak, dałem się uwieść Pani Smith i proszę, gdzie trafiłem. Głos sumienia szeptał cicho, że sam jestem sobie winny, ale rodząca się we mnie złość skutecznie go zagłuszała. Przypomniał mi się moment, w którym widziałem ją po raz ostatni – jej jawny, szyderczy śmiech. Zabawiła się ze mną tak, jak chciała a potem zostawiła mnie na pastwę swojego pieprzonego męża.

- Sławek? Wszystko z tobą w porządku? – usłyszałem lekkie zaniepokojenie w jej głosie, pewnie spowodowane widokiem moich dłoni, które zacisnąłem w pięści.

Ten śmiech. Ten okrutny, cyniczny śmiech i błysk satysfakcji w oczach. Doskonale wiedziała, że w jednej chwili udało się jej zniszczyć wszystko, na co ciężko zapracowałem i bawiło ją to! Ale ta historia tak się nie zakończy – nie ma mowy! Jeszcze nie wiem, jak, ale na pewno znajdę sposób, żeby się na niej odegrać.

- Wszystko w porządku – powiedziałem spokojnym tonem, rozluźniając dłonie, co najwyraźniej uspokoiło moją towarzyszkę.

- Już myślałam, że zupełnie odleciałeś. Jesteśmy na miejscu.

Wychodząc z samochodu nie mogłem powstrzymać kolejnego przekleństwa, które samo spłynęło z moich ust na widok budynku, w którym miałem zamieszkać. Wysoki, kilkupiętrowy blok, który w poprzednim życiu pełnił rolę hotelu – stary, zniszczony neon wisiał na zardzewiałym rusztowaniu strasząc mnie swoim widokiem. Tynk zdążył odpaść niemal z całej frontowej elewacji, niektóre okna miały powybijane szyby a te na najniższych kondygnacjach były zabite dechami. Pod ścianą budynku, naznaczoną śladami po kulach, leżało kilku pijanych gości. Gdy wchodziliśmy po schodach na górę, minęliśmy wychudzonego, brudnego chłopaka, którego oczy zaszły mgłą narkotykowego zamroczenia.

Tutaj mieszkają ludzie?

- Ej! Dziwko! – usłyszeliśmy okrzyk i odwróciliśmy się w jego kierunku.

Po drugiej stronie ulicy stało jakichś dwóch szczeniaków. Byli chudzi jak szczypiory, ogoleni na łyso, ubrani w podniszczone ubrania, z bandanami na twarzach. Jeden z nich wskazał samochód Katriny i zaczął wymachiwać łapami w jej kierunku jak jakiś podrzędny raper w tanim teledysku. Zauważyłem gest, jakby szczeniak operował wyciorem używanym do kradzieży aut. Z niepokojem zerknąłem na Katarzynę, niepewny tego, czy chce zaryzykować dalszy pobyt w tej dzielnicy, ale ona ze spokojem patrzyła na gestykulującego w jej stronę chłopaka. Gdy ten skończył machać łapami, wyciągnęła w jego kierunku dłoń i zacisnęła ją w pięść. Początkowo myślałem, że chciała mu pokazać faka, ale ona wyprostowała dwa palce – wskazujący i środkowy, kierując je do góry. Przez moment w mojej głowie odżyło wspomnienie, gdy Pani Smith wykonywała przy mnie podobny gest. Katrina uniosła rękę wysoko, by zaczepiający ją chłopak dobrze ją zobaczył. Nie wiedzieć, czemu, nie był już tak pewny siebie. Gdy Kasia ułożyła dłoń w pistolet, szarpnęła nią, symulując strzał przy cichym „puf!”, które wydostało się z jej ust, dwóch zaczepiających nas szczeniaków uciekło.

- Co to było? – spytałem, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą widziałem.

- To był znak, że należę do Vatos, i że jestem zabójcą. To wystarczy, by te gnojki nie ważyły się podejść do mojego wozu – odpowiedziała patrząc na mnie uważnie – lepiej zapamiętaj ten gest, jeśli chcesz mieszkać w tej dzielnicy. Kiedyś może ci się przydać. – nacisnęła rozklekotaną klamkę i otworzyła wielkie, drewniane drzwi z łuszczącą się farbą.

Wnętrze wyglądało potwornie. Niemal wszystkie drzwi prowadzące do mieszkań były otwarte – w niektórych lokalach w ogóle ich nie było. Panował niesamowity gwar pomieszanej muzyki, głosów z telewizora i przekleństw rzucanych w różnych językach. Obdrapane ściany były pokryte wulgarnym graffiti, na podłodze wśród śmieci dostrzegłem przypalone sreberka i butelki po gorzale. W powietrzu unosił się mdlący zapach szczyn i niemytych ciał.

- Mieszkasz na górze

Drgnąłem, słysząc jej głos. Nie mogłem sobie wyobrazić życia w tym miejscu, ale czy miałem jakieś wyjście? Wdrapaliśmy się po starych, zniszczonych schodach na górę, po drodze mijając namalowany napis „VATOS”

- Kim są ci Vatosi?

- Vatos, nie Vatosi. To grupa, która kontroluje ten teren. Narkotyki, haracze, dziwki – z tego żyli, żyją i jeszcze długo będą tutaj żyć. Zadekowałam cię tutaj, bo to ostatnie miejsce, w które zapuszczają się patrole policji. Nikt nie będzie cię tutaj szukać, ale mam nadzieję, że jak najszybciej się stąd wyrwiesz – to miejsce nie nadaje się dla wszystkich...

- Ciekawe, kiedy mnie tutaj ktoś dopadnie

- Nikt, jeśli będziesz uważał na to, co robisz na ulicy. Tutaj, w bloku, jesteś bezpieczny. Zadbałam o to.

- Jak? – spytałem i stanąłem jak wryty.

Byliśmy na szczycie schodów. Zszokowany patrzyłem na koniec korytarza, w którym oparty o ścianę stał jakiś facet. Miał zwichrzone, siwe włosy, zapadnięte policzki i spory zarost na twarzy. Ubrany był niechlujnie, w jakieś porwane szmaty. Swoje przekrwione, wyłupiaste oczy skierował na klęczącą przed nim dziewczynę. W milczeniu patrzyłem jak staruch wplata swoje sękate, wielkie dłonie w kręcone włosy miarowo poruszającej się głowy. Gdy zorientował się, że go obserwujemy, spojrzał na nas gniewnie nie przestając dogadzać sobie ustami tajemniczej panny. Wykrzyczał w naszą stronę jakieś obco brzmiące przekleństwo.

- No problema, senor – odpowiedziała w jego stronę Katrina – chodź – rzekła do mnie ignorując moje zgorszone spojrzenie.

- Widziałaś to? – spytałem zszokowanym głosem, gdy wchodziliśmy na ostatnie, najwyższe piętro.

- Jeśli zostaniesz tu dłużej, będziesz musiał przyzwyczaić się do takich widoków... - usłyszałem jej zrezygnowany głos.

Na górze było gorąco. Czułem, jak moja skóra pokryła się warstwą lepkiego, nieprzyjemnego potu. Katarzyna również cierpiała z powodu duchoty, ale nie dawała tego po sobie poznać.

- Przywykniesz – powiedziała po prostu, gdy otwierała drzwi do mojego nowego mieszkania – zapraszam – dodała, otwierając je na oścież.

Miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie. Znalazłem się w mieszkaniu, które było urządzone prawdopodobnie w połowie ubiegłego stulecia i wyglądało na to, że od tego czasu nikt o nie nie zadbał.

Coś zachrobotało po podłodze i kątem oka zauważyłem jakiś niewyraźny kształt, który pomknął w stronę łazienki, – chociaż łazienką nie mógłbym nazwać kąciku, oddzielonego ścianką z dykty, w którym stał stary kibel i poczerniały od brudu prysznic. Na suficie, z którego zdążył odpaść niemal cały tynk, zauważyłem pojedynczą, stłuczoną żarówkę z łańcuszkiem uruchamiającym mechanizm, który był oberwany w połowie długości. Powiodłem wzrokiem po gołych ścianach i zatrzymałem się na kąciku kuchennym, przy którym stały stare, zniszczone meble – niektóre szafki miały połamane, bądź wyrwane drzwiczki. Lodówka wyglądała na sprzęt z lat powojennych a na gazowej kuchence brakowało jednej metalowej podstawki, na której stawiało się garnki – szczerze mówiąc wątpiłem, czy znalazłbym jakiekolwiek w tym burdelu. Powiodłem spojrzeniem po wytartym parkiecie, na którym widziałem ślady pazurków i szczurze bobki i zatrzymałem się na łóżku, stojącym pod ścianą. Jedna z nóżek była ułamana, przez co legowisko przekrzywiło się z jednej strony, odsłaniając ciemną, szeroką plamę na swym materacu, przykrytą poszarzałym prześcieradłem. W całym tym „mieszkaniu” nie było ani jednego krzesła czy stołu, przy którym można by było usiąść. Jeszcze raz rzuciłem okiem na obdrapane, brudne ściany zdając sobie sprawę z faktu, że mam tu zamieszkać. Zawiesiłem swoje spojrzenie na Katrinie, która patrzyła na mnie niepewnie.

- Mówiłam, żebyś nie oczekiwał pałacu.

Podszedłem do zapyziałego okna. Poprzez smugi brudu, którego pochodzenia wolałem się nie domyślać, spojrzałem na otaczającą mnie okolicę. Pobieżnie zerknąłem na najbliższe budynki, które prawdopodobnie pełniły taką samą funkcję jak mój – w mieszkaniach widziałem kłócące się pary lub dzieci bawiące się przy pijących rodzicach. Było też parę osób, które oparłszy się o framugi pootwieranych okien, spoglądały smętnym wzrokiem na ulicę.

Gdy zerknąłem w górę zobaczyłem panoramę miasta, skąpaną w blasku zachodzącego słońca. Mrużąc oczy dostrzegłem port, do którego wpływał statek towarowy. Nie mogłem uwierzyć, że nie dalej jak miesiąc po przybyciu do tego kraju, udało mi się wylądować w takim miejscu – w starej ruderze zamieszkanej przez szczura, położonej w dzielnicy opanowanej przez pijaków, gangsterów i narkomanów. Świadomość faktu, że muszę tutaj zostać na nie wiadomo jak długi czas dotarła do mnie z całą siłą. „Nie dam rady. Po prostu nie dam sobie rady!” pomyślałem czując, jak ogarnia mnie panika.

- Sławek? Wszystko z tobą w porządku? – doleciał do mnie, jakby z oddali, zaniepokojony głos Katriny.

Nie odpowiedziałem, wsłuchując się w dudnienie swojego serca. Wewnętrzny głos kazał mi stąd uciekać, spierdalać jak najdalej! Tylko... co potem? Powrót do Polski? Zapierdalanie za tysiaka brutto, by spłacić koszty leczenia, na które wysłał mnie Smith?

Smith...

Wspomnienie, w którym były szef mnie znokautował przemknęło przez mój umysł w ułamek sekundy, wyparte przez silniejsze, budzące we mnie nieopisany gniew – szyderczy, pełen okrutnej satysfakcji śmiech jego żony znów rozbrzmiał w mojej głowie. Wiedziałem, że sam byłem sobie winien, lecz nie przeszkadzało mi to w obwinianiu tej suki za położenie, w którym obecnie się znalazłem.

Zerkając na pnącą się do góry konstrukcję wieżowca, którą do niedawna sam budowałem, spojrzałem w kierunku dzielnicy, w której mieszkali Państwo Smith. Moje zdenerwowanie minęło, gdy podjąłem ostateczną decyzję. „Zostaję” pomyślałem z determinacją, starając się otworzyć zablokowane okno. „Zostaję do momentu, w którym uda mi się z tobą policzyć, Pani Smith...”

- Sławek?

Okno nie chciało puścić. Stare drewno skrzypiało i uginało się pod moim rozkazem, ale przerdzewiały zamek uparcie nie chciał się otworzyć.

- Sławek? – tym razem Katarzyna lekko podniosła głos.

Dalej szarpałem się z oknem wpadając w coraz większą złość. Drewniana framuga pękła z trzaskiem w kilku miejscach.

- A PIEPRZYĆ TO! – ryknąłem na całe gardło, ciągnąc z całej siły.

Okno jęknęło głucho, gdy jego dolne skrzydło z niesamowitym piskiem podjechało pod górną framugę, uderzając w nią z trzaskiem – szyba pękła z krystalicznym dźwiękiem i kilka odłamków spadło mi na ręce oraz buty, ale zdecydowana większość wylądowała na ludziach pijących na ulicy.

- Wszystko w porządku – odpowiedziałem, odwracając się do zszokowanej opiekunki, ignorując dolatujące z dołu przekleństwa – naprawdę, wszystko w porządku.

Nie wiem, czy mi uwierzyła i czy udało mi się ją uspokoić. Przyjrzała mi się uważnie.

- Dasz sobie radę?

Uznałem, że lekkie skinięcie głową wystarczy jej za odpowiedź. Katarzyna dalej mierzyła mnie badawczym spojrzeniem a potem podeszła do kuchennego blatu i położyła na nim plik banknotów.

- Na razie powinno ci wystarczyć. W tej dzielnicy nie masz co się spodziewać bankomatów – spojrzała na mnie i dopiero po chwili podjęła wątek – tak jak się umawialiśmy, postaram się jak najdłużej przeciągnąć procedurę w twojej sprawie, ale jeśli nic z tego nie wyjdzie... wrócisz do Polski. Zgoda?

Wolno kiwnąłem głową, zgadzając się na nasz układ – perspektywa wyrwania się z tej dziury była w tym momencie nieprawdopodobna, ale nie oznaczało to, że zamierzałem się poddać na starcie. Wspomnienie śmiechu Pani Smith na moment znów podniosło mi ciśnienie, jednocześnie dając mi motywację do dalszego działania.

- Zgadzam się – powiedziałem, uśmiechając się do mojej opiekunki.

- Dobra... zostawiam cię, byś mógł się... eee – nie skończyła mówić, rozglądając się niepewnie.

- Odprowadzę cię do drzwi – zaproponowałem prowadząc ją do wyjścia.

Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyliśmy jakiegoś gościa stojącego w otwartych drzwiach swojego mieszkania, które było naprzeciwko. Zdążyłem zauważyć, że jego wystrój był o niebo lepszy od mojego – meble nie były zniszczone, na podłodze był dywan i udało mi się usłyszeć grający telewizor, ale w chwili, gdy zobaczyłem swojego sąsiada, skupiłem swoją uwagę wyłącznie na jego osobie.

Był to krępy, opalony gość, mniej więcej w moim wieku. Oparł się o framugę zaplatając ręce na piersi i mierząc naszą dwójkę kpiącym spojrzeniem. Moje spojrzenie prześlizgnęło się po jego zarośniętej, pokrytą paroma bliznami twarzy i zatrzymało się na oczach – w ich wyzywającym spojrzeniu widziałem niezły pokład szaleństwa – człowiek widział mnie pierwszy raz w życiu a patrzył na mnie tak, jakby prowokował mnie do walki. „Nieźle się zaczyna” pomyślałem, unosząc rękę by powtórzyć gest, którego nauczyła mnie Katarzyna, ale ona ubiegła mnie, chwytając za rękę i patrząc na tajemniczego gościa.

- Daj sobie spokój, to jest Pablo. Przywódca Vatos.

***

- Co ty robisz?!

- Posrało cię?!

- Kurwa, mam się do ciebie przejść!?

Pewnie takie okrzyki były kierowane w moją stronę przez nowych sąsiadów i wcale bym się im nie dziwił – jak wariat latałem po moim „mieszkaniu” z garścią klepek wyrwanych z podłogi, starając się dopaść swojego współlokatora – nie wyobrażałem sobie, bym mógł zasnąć w pomieszczeniu, po którym biega szczur.

Rzuciłem jedną klepką. I jeszcze jedną. Nigdy nie miałem dobrego cela, a ciemności powoli zapadające za oknem utrudniały celowanie. Krzyki sąsiadów nasilały się i gdy straciłem już ostatnią nadzieję, cisnąłem niedbale ostatnim pociskiem, nie wierząc, że trafi on w cel.

Udało się! Nie wiem, jakim cudem to zrobiłem, ale ostatni rzut trafił szkodnika w sam tyłek. Szczur podskoczył do góry i piszcząc z całej siły, popędził w kąt mieszkania, zupełnie zdezorientowany z przerażenia i bólu. Szybko porwałem klepkę z podłogi i dopadłem swoją ofiarę, wysoko unosząc rękę nad głowę. Dopiero w tej chwili mogłem się dokładnie przyjrzeć mojemu przeciwnikowi – to był młody, średniej wielkości szczurek, który teraz kulił się przede mną ze strachu. Mocniej zacisnąłem palce na klepce, zdecydowany cisnąć ją z całą siłą, ale wtedy usłyszałem cichy pisk przerażonego stworzenia.

Może wydać się to głupie, ale słysząc to wyobraziłem sobie, że to ja jestem małym, przerażonym szczurkiem, czekającym na ostateczny cios od swojej oprawczyni – Pani Smith. Bezsensowna, lecz niedająca spokoju wizja powstrzymała mnie przed zadaniem ostatecznego ciosu. Wolno opuściłem rękę patrząc, jak szczurek unosi łepek w moją stronę, strzygąc wąsami i wpatrując się we mnie małymi, paciorkowatymi oczkami. Trzask spadającej na ziemię klepki był znakiem, że daruję mu życie – z prędkością błyskawicy przemknął pod ścianą, znikając mi z oczu.

Zanim położyłem się spać, użyłem wyrwanych klepek do podparcia skrzywionego łóżka. Ocaliłem szczura, ale nie zamierzałem ułatwiać mu roboty.

***

Obudziłem się wcześnie rano z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że poruszając się przez sen wylądowałem plecami na tajemniczej, ohydnej plamie na materacu. Drugim powodem mojej pobudki był fakt, że po mojej piersi spacerował szczur!

Szarpnąłem całym ciałem drąc się z przerażenia na całe gardło. Szczurek zakotłował się na mojej piersi, wystrzelił w powietrze i wylądował na podłodze z donośnym plaśnięciem. Mój gwałtowny manewr spowodował, że prowizoryczna noga złożona z wyrwanych klepek rozsypała się – przeturlałem się po materacu i wylądowałem na podłodze, w którą oczywiście przyrżnąłem swoim zbolałym pyskiem.

Leżąc bez ruchu na ziemi, czekając aż minie najgorszy ból obserwowałem brud i kurz na podłodze, wsłuchując się w chrobot małych pazurków. Po dłuższej chwili uznałem, że będę w stanie stanąć na nogi.

- To był ostatni taki numer... rozumiesz... Pablo? – uśmiechnąłem się ponuro, dźwigając się z kolan.

Gdy rozejrzałem się wokół siebie, nigdzie nie mogłem dostrzec swojego futrzastego towarzysza i nie byłem szczególnie nieszczęśliwy z tego powodu – pobudka ze szczurem na piersi nie należała do najprzyjemniejszych.

Mimowolnie zerknąłem w stronę swojej kuchni i łazienki – obraz nędzy i rozpaczy, jaki zapamiętałem z wczorajszego dnia uderzył we mnie całą swoją mocą, wsparty blaskiem słońca wpadającego do środka mieszkania przez wybite okno. Bogu dzięki, że trwa lato, przynajmniej nie zmarzłem na kość. Moja dłoń bezwiednie powędrowała do tylnej kieszeni jeansów, z ulgą czując wypukłość utworzoną przez wypychającą ją banknoty. Wyciągnąłem je jednym ruchem i szybko przeliczyłem. Kwota nie była oszałamiająca, ale wystarczała na przeżycie – przynajmniej przez jakiś czas. Schowałem gotówkę w to samo miejsce i zerknąłem przez okno na rozpoczynający się poranek.

Co teraz?

Głośne burczenie mojego żołądka zasugerowało mi najlepszy sposób na rozpoczęcie dnia a przy okazji podsunęło pewien pomysł – wyszedłem nie przejmując się faktem, że Katrina nie dała mi klucza do mojej hawiry – kto chciałby stąd cokolwiek skraść?

***

- Maaaaaaaamooooooooooo! Ale ja chciałem tamtą zabawkę!

- ZAMKNIJ SIĘ DO CHOLERY, GÓWNIARZU JEDEN!! NIE WIDZISZ, ŻE PŁACĘ?! JAK WRÓCIMY DO DOMU TO TAK CI PRZYPIERDOLĘ, ŻE POPAMIĘTASZ!!!

Znalazłem chyba najbiedniejszy, najskromniejszy bar McDonalda na świecie – podniszczony szyld, spękany parking i brak okienka drive in. Wnętrze nie prezentowało się lepiej - plastikowe krzesełka były wytarte i połamane, stoły chybotały się na wszystkie strony a na ich ladach widać było plamy nieścieranego od lat tłuszczu. Niespodziewany wrzask grubej kobiety stojącej przede mną spowodował naraz kilka rzeczy – dziewczyna nalewająca napoje drgnęła, upuszczając papierowy kubek i oblewając lepką zawartością swoje buty; chłopak wchodzący na zaplecze z jakimś sporym pudłem w rękach potknął się o własne nogi i z hukiem wleciał przez otwarte drzwi, znikając mi z oczu; dwie młode dziewczyny stojące przy pracującej frytkownicy aż podskoczyły ze strachu – tak niefartownie, że jedna oparzyła drugą kroplami kipiącego oleju. Uzupełnieniem tego chaosu była postać menadżera, który wypadł ze swojego pokoju jak fryga. Obrzydliwie otyły człowiek z trzema podbródkami, krótkimi włosami i świńskim zarostem gniewnym spojrzeniem obrzucił bogu ducha winną kasjerkę, która zdążyła już obsłużyć awanturującą się klientkę.

- Dzień dobry, czym mogę służyć? – spytała mnie piskliwym głosem, szeroko otwierając oczy i blednąc na twarzy ze strachu, zapewne czując na karku wściekłe spojrzenie swojego szefa.

Taaaa... Zdecydowanie miejsce dla mnie.

Wyszedłem po zjedzeniu najskromniejszego zestawu i po otrzymaniu informacji na temat płacy – praca była niemal darmowa i dodatku w takich warunkach? Wiedziałem, że nie mam zbyt dużego wyboru, ale taka opcja była ostatecznością. Zresztą, na ten moment i tak nie zostałbym przyjęty – nie musiałem nawet pytać o formularz zgłoszeniowy – pozbyłem się opatrunków, ale moja twarz dopiero zaczęła dochodzić do siebie, co oznaczało, że sińce zaczęły przybierać nieprzyjemny dla oka kolor.

Spacerując po okolicy rozglądałem się za miejscami, w których poszukują pracowników, cały czas zachowując maksymalną ostrożność – wciąż pamiętałem, co o tej okolicy mówiła Katarzyna. Gdy z daleka usłyszałem strzały zatrzymałem się w pół kroku. Uznałem, że pora wracać do siebie.

Wchodząc do mieszkania zauważyłem Pabla, który umknął w kącik znacznie wolniej niż zazwyczaj – najwyraźniej powoli przyzwyczajał się do mojego towarzystwa. Wizja kolejnej „pobudki” spowodowała dreszcz obrzydzenia, który wstrząsnął całym moim ciałem. Tupnąłem mocno nogą, co znacznie dodało gazu mojemu włochatemu przyjacielowi.

Zrezygnowany usiadłem na przechylonym łóżku. Wsparłem głowę ręką i przeanalizowałem sytuację. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę mogę już niedługo znaleźć się w bagnie, z którego kurewsko trudno będzie mi się wygrzebać. W najbliższej okolicy nie było mowy o znalezieniu jakiejkolwiek pracy – wiedziałem, że muszę udać się do miasta.

***

- Widzę, że się urządzasz?

Gdy upchnąłem ostatnią starą gazetę pod ułamaną nogą łóżka, odwróciłem się w stronę Katriny, która stała w drzwiach z papierową torbą.

- Uwijam sobie gniazdko. I uważaj na Pabla.

- Na kogo?

Kiwnąłem głową w kąt pokoju i ze szczerym śmiechem zaobserwowałem reakcję swojej opiekunki – Katarzyna krzyknęła dziko i pognała w moją stronę, gwałtownie podrywając mnie z kolan. Gdy chwiejnie stanąłem na nogach szybko schowała się za moimi plecami.

- Dlaczego się go nie pozbyłeś?! – wykrzyknęła, wyglądając zza mojego ramienia – gdzie on jest?!

Zaśmiałem się szczerze, na całe gardło – to była pierwsza tak wesoła chwila od całej afery ze Smithami.

- Wystraszyłaś go! Uciekał jak oparzony od twoich krzyków! – znów zaśmiałem się tubalnie, słysząc krzyki oburzonych sąsiadów.

Kaśka nie podzielała mojego entuzjazmu – dalej czujnie rozglądała się wokół, starając się wypatrzyć, gdzie mógł się schować mój przerażony towarzysz. W końcu wyszła zza mnie, czujnie rozglądając się wokół i postawiła zakupy na kuchni.

- Naprawdę się urządzasz – usłyszałem jej głos a następnie pstryknięcie w kawałek kartonu, który wstawiłem w wybite okno.

- Aha – odpowiedziałem upychając ostatnią gazetę i sprawdzając stabilność mojego łóżka. Niby bez rewelacji, ale i tak nieźle mi poszło, zważywszy na moje warunki. „Koniec porannych spotkań z Pablem” pomyślałem z ulgą. Zobaczyłem, że Kaśka wkłada do lodówki skromne zakupy, które dla mnie zrobiła.

- Jak wrażenia po nocy?

- Znakomite, mój nowy futrzak zafundował mi niezwykłą pobudkę.

- Przestań! To okropne! – wykrzyknęła Kasia patrząc ze zgrozą w moje oczy – naprawdę chcesz się tak męczyć? Nie prościej będzie wrócić do Polski?

Przez moment poważnie rozważyłem jej propozycję – perspektywa spędzenia kolejnych dni w tym miejscu przyprawiała mnie o gęsią skórkę, ale potem zacząłem analizować sytuację – nie udało mi się znaleźć nowej pracy, a to oznaczało uregulowanie kosztów związanych z moim leczeniem po powrocie do kraju. Nie wiem, jak zareagowaliby moi bliscy i znajomi, gdybym wrócił do domu z pustymi rękami, dodatkowo prosząc ich o pieniądze na pokrycie długów... dodatkowo, w moim umyśle pojawił się obraz roześmianej Pani Smith, zostawiającej mnie sam na sam z jej rozwścieczonym mężem.

- Mam tutaj do załatwienia parę spraw. Wrócę do Polski, gdy ze wszystkimi się uporam.

Katrina spojrzała na mnie uważnie, lustrując mnie spojrzeniem. Byłem pewien, że starała się wybadać moje prawdziwe intencje.

- Myślałeś już, co dalej zamierzasz zrobić?

- Na ten moment nie jest zbyt kolorowo – przeszedłem się po okolicy, ale nie znalazłem żadnej roboty.

- Wyszedłeś... do miasta?! - Katrina spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, a jej ręka wkładająca karton mleka do lodówki, zamarła w połowie ruchu.

- No... tak. Bo niby jak mam sobie znaleźć jakąś robotę?

- To niebezpieczne! Przecież wyraźnie ci mówiłam, że tylko w bloku jesteś bezpieczny!

Przypomniałem sobie strzały, które skróciły moją dzisiejszą wycieczkę, ale wolałem jej nie wspominać o tym fakcie.

- Daj spokój, jestem dużym chłopcem, potrafię o siebie zadbać. Poza tym muszę szukać pracy, żeby się stąd wyrwać.

- Miałeś szczęście, ktoś mógłby cię zastrzelić na ulicy! To nie jest rzadkość w tej dzielnicy!

- To co niby mam robić?! – wykrzyknąłem w jej stronę, mocno zaciskając pięści – mam siedzieć tutaj i czekać nie wiadomo na co?!

Katrina długo patrzyła na mnie chłodnym wzrokiem, w milczeniu czekając aż moja złość opadnie.

- Masz wybór. Dobrze o tym wiesz.

Tak, wiedziałem o tym. Mogłem wrócić do kraju, ale już dawno postanowiłem, że tego nie zrobię. Jeszcze nie teraz.

- Nie musisz się o mnie martwić, potrafię zadbać o swoje sprawy – warknąłem na nią, nie dbając o złagodzenie atmosfery.

- Rób jak uważasz tylko pamiętaj, że nie będę mogła ci pomagać w nieskończoność – powiedziała Katrina wkładając do lodówki resztę zakupów – mam nadzieję, że za jakiś czas znajdziesz firmę budowlaną, która przyjmie cię pomimo twoich... referencji, i lepiej żeby stało się to wkrótce.

- Zadbam o to – odpowiedziałem, pomijając milczeniem moje plany na temat wycieczki do miasta.

- No dobrze, już dobrze... masz. To taki mały prezent ode mnie, na zgodę – dała mi do ręki małe pudełeczko, które obejrzałem dokładnie, uśmiechając się od ucha do ucha – kupiła mi żarówkę.

***

Kilka osób jadących razem ze mną autobusem odsunęło się ode mnie na parę kroków, za co trudno było ich winić – moje ubranie nie było pierwszej świeżości, nie mówiąc już o mnie. Próbowałem przetestować swoją „łazienkę”, ale skapitulowałem, gdy z prysznica przez parę minut leciał krwistoczerwony strumień wody pomieszanej z rdzą. W tylnej kieszeni miałem kilkukrotnie złożone wymówienie wystawione przez Smitha - wilczy bilet zamykający mi wszelkie drzwi w każdym pośredniaku, ale pomimo tego zabrałem je ze sobą – to był jedyny dokument podsumowywujący moją dotychczasową pracę. Na wszelki wypadek wolałem go mieć przy sobie.

Okolica zmieniła się. Ponure, obdrapane budynki ustąpiły miejsca wieżowcom, pomiędzy którymi przechadzały się tabuny ludzi. Gdy wysiadłem na swoim przystanku, skierowałem kroki w stronę budynku, pod którym stała całkiem spora grupa ludzi. Przeciskając się przez całe towarzystwo stanąłem przed tablicą ogłoszeń, poszukując dla siebie odpowiedniej posady. Nie mogłem nie dostrzec ogłoszenia wystawionego zapewne przez Smitha, który ogłosił, że szuka nowego brygadzisty. Szukając dalszych ogłoszeń z branży budowlanej poczułem, jak oblewa mnie zimny pot – każdy z pracodawców zastrzegł, że żąda nienagannej kartoteki, jeśli chodzi o pracowników tymczasowych lub pracowników zza granicy. Moje szanse na znalezienie pracy właśnie spadły do zera.

Kompletnie przybity odsunąłem się od tablicy ogłoszeń, robiąc miejsce innym. Zdezorientowanym wzrokiem rozejrzałem się po ulicy, po której uciekał mój autobus, jadący donikąd. Jeśli wcześniej miałem jakiekolwiek wątpliwości, co do beznadziejności swojego położenia to teraz mogłem oficjalnie stwierdzić, że przebijam się przez dno, do którego całkiem niedawno dobiłem. Przez chwilę wpatrywałem się automat telefoniczny walcząc ze sobą z całą mocą, by nie zadzwonić do Katarzyny z informacją, że wracam do Polski, gdy mój wzrok padł na pewien lokal. Przyjrzałem mu się dokładnie. Kafejka internetowa? Może to jest jakieś wyjście...

Wnętrze było tak urządzone, by wykorzystać każdy skrawek niewielkiej przestrzeni – komputery ustawione koło siebie, oddzielone niewielkimi plastikowymi parawanikami, które dawały pozory prywatności klientom, którzy byli ściśnięci jak sardynki w puszce. Właścicielka tego interesu, młoda laska w okrągłych okularkach była ubrana w rozciągnięty sweter i nie mogła oderwać wzroku od mojej pokiereszowanej twarzy, ale bez żadnego komentarza przyjęła gotówkę i ruchem głowy wskazała mi wolną maszynę. Gdy usiadłem na swoim miejscu, zacząłem googlować oferty pracy z rynku budowlanego – sytuacja prezentowała się podobnie jak w pośredniaku, większość firm miała swoje standardy, ale kilka firm nie zastrzegło wyraźnie w swoich ofertach, że nie wymagają dobrych opinii od poprzednich pracodawców. Co prawda nie brzmiało to zbyt zachęcająco, ale co innego mógłbym zrobić? Po skleceniu pobieżnego CV wysłałem je do kilkunastu firm z nadzieją, że wkrótce ktoś się do mnie odezwie. Zanim się spostrzegłem, minęło parę godzin a na zewnątrz zapadł wieczór. Przypomniało mi się, co Katarzyna mówiła o mojej okolicy i uznałem, że byłoby najlepiej, gdybym szybko znalazł się u siebie.

***

- Zgubiłeś się, frajerze?

Zapadająca w koło ciemność motywowała mnie do szybszego marszu, przez co na chwilę straciłem czujność. Dwie ulice. Dwie pieprzone ulice dzieliły mnie od mojego bloku, gdy zza rogu wyszło na mnie dwóch gości. Cali byli pokryci tatuażami. Ten, który tak kulturalnie się ze mną „przywitał” miał ogoloną na łyso głowę, na której widziałem wydziergane symbole.

- Ależ ty jesteś brzydki – powiedział charczącym, wytartym przez wódę i szlugi głosem drugi, chudszy gość. Patrzył na mnie czujnymi oczami, śledząc każdy mój ruch – wyglądasz jak pierdolona śliwka.

- Śliwka, hehe! To dobre! – skwitował to łysol i spojrzał na mnie groźnie zaciskając szczęki – to jak tam, Śliwka? Masz coś dla mnie? – zapytał podnosząc głos.

Powoli podniosłem w ich kierunku zaciśniętą pięść, obserwując ich zdziwione miny. Miałem cichą nadzieję, że poradzę sobie z nimi tak samo, jak Katrina z łebkami spotkanymi pierwszego dnia, ale gdy pokazałem im „znak” wywołałem zupełnie odmienną reakcję – kolesie szybko spojrzeli po sobie a następnie ryknęli śmiechem.

- Jesteś Vatos, Śliweczko? W dodatku zabójcą? – spytał mnie chudzielec, rycząc ze śmiechu na całe gardło.

- To dobre, naprawdę dobre! – łysy też śmiał się od ucha do ucha, ale nie spuszczał ze mnie wzroku – skoro jesteś taki twardy, to może pokażesz nam sznyt, cwaniaku?

Zupełnie nie wiedziałem, o co im chodzi. Spojrzałem na nich czujnie, ale domyślili się, że nie miałem pojęcia, o czym mówili.

- Sznyt, frajerze, sznyt! Jeśli jesteś zabójcą, to pewnie masz coś takiego! – powiedział gniewnie łysol i podciągnął do góry swoją koszulkę pokazując brzuch, na który miał wydziergane dwa pistolety ułożone w literę V.

- Widzisz, dupku? Kolega ma sznycik, a ty? Co masz?

- Wpierdol gratis za podszywanie się pod nas! – wycedził łysy rzucając się na mnie z łapami.

Udało mi się odbić wystrzeloną w moim kierunku pięść, ale gość był szybszy – łokciem drugiej ręki przypieprzył mi w brodę tak, że przed oczami aż błysnęło mi z bólu.

- Aaaaaaaaach! – krzyknąłem, chwytając się za twarz i otrzymałem silny cios w brzuch, który pozbawił mnie tchu. Zamroczony pierwszym uderzeniem, upadłem na kolana.

- To będzie bolało! – usłyszałem krzyk chudzielca a potem poczułem rozdzierający ból, gdy uzbrojona w kastet pięść, trafiła mnie w nos, łamiąc go z trzaskiem.

Krew pociekła mi po twarzy gdy wyłożyłem się jak długi na ziemi – oszołomiony mogłem jedynie skulić się w kłębek, starając się osłonić pulsującą bólem twarz.

- Chcesz być Vatos, szmato?! – krzyczał łysol kopiąc mnie po całym ciele – chcesz?!

- Już po tobie frajerze! – usłyszałem chudego, który upatrzył sobie moją twarz, depcząc ją raz za razem.

Mocno zacisnąłem powieki. Każdy cios przeszywał mnie na wylot a twarz płonęła bólem, który zdawał się nie mieć końca. Pomyślałem z przerażeniem, że mogę nie wyjść z tego żywy. Gdy wyobraziłem sobie swoje ciało leżące nieruchomo na chodniku usłyszałem, że ktoś do nas podbiegł.

- Co do... - zaczął łysy i w tym momencie ktoś się na niego rzucił.

- O cholera! – krzyknął chudzielec, zostawiając mnie w spokoju.

Starałem się otworzyć oczy, ale zalewająca je krew paliła je żywym ogniem. Nie miałem pojęcia, co działo się wokół mnie.

- Ten białas jest nietykalny, dotarło!? – usłyszałem mocny, szorstki głos.

- Nie wiedzieliśmy! Naprawdę! NAPRAWDĘ! – w głosie chudzielca zabrzmiała panika, gdy usłyszałem dźwięk wyjmowanej i odbezpieczanej broni.

Huk wystrzału zabrzmiał w moich uszach jak grom. Mocno ścisnąłem uszy ale było za późno – moją głowę wypełniło jednostajne, nie dające się wytrzymać dudnienie. Gdy myślałem, że głowa zaraz pęknie mi na pół, zacząłem odzyskiwać słuch..., którym wychwyciłem przeraźliwe krzyki chudzielca.

- Zabieraj go i spierdalajcie stąd! Powiedz wszystkim, że ten gringo jest nie do ruszenia, czaisz?!

- Tak Pablo, tak... czaję! Miguel? Miguel! Spadamy! - głos łysola łamał się z przerażenia.

Pablo?

Gdy zostaliśmy sami, usłyszałem kroki mojego wybawcy zmierzające w moją stronę. Stanął nade mną, chwycił mnie za moje łachy i brutalnie poderwał do góry.

- Wstawaj, kurwa – wycedził mi prosto w twarz owiewając ją swoim cierpkim oddechem.

Nieporadnie dźwignąłem się na nogi, które od razu ugięły się pode mną. Moje ciało wysyłało mi niepokojące sygnały a twarz zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Wciąż ogłuszony hukiem wystrzału poczułem, jak zakręciło mi się w głowie. Zatoczyłem się jak pijany i prawie bym upadł, gdyby Pablo nie chwycił mnie w pasie.

- Dawaj, kurwa! Rusz się! – wycharczał szarpiąc mną jak szmacianą lalką.

Zarzucił sobie moje ramię na kark i zaczął ciągnąć mnie w stronę naszego bloku. Powłócząc nogami, mrugając oczami wsłuchiwałem się w litanię przekleństw, którą rzucał pod moim adresem.

- Jeszcze raz zobaczę cię na dzielnicy to osobiście cię zapierdolę, czaisz?! Czaisz, kurwa?! Na co się gapisz! – krzyknął w czyimś kierunku a ja usłyszałem zduszony kobiecy okrzyk („O Boże!”).

Gdy dotarliśmy pod nasz blok Pablo zaciągnął mnie przed wejściowe drzwi. Wchodząc po schodach na swoje piętro parę razy mnie zamroczyło, przez co parę razy opadłem na swojego towarzysza całym ciężarem.

- Wstawaj! Wstawaj, kurwa! Nie zamierzam cię wlec, frajerze!

W końcu dotarliśmy do mojego mieszkania. Pablo kopniakiem otworzył drzwi, przeciągnął mnie przez pokój i bezceremonialnie rzucił na łóżko.

Wtedy straciłem przytomność.

***

- Słyszysz mnie?

- Sławek? Słyszysz mnie!?

- Odpowiadaj!

Chciałem powiedzieć jej, że tak, słyszę ją głośno i wyraźnie, ale jęknąłem rozdzierająco, gdy tylko ruszyłem szczęką, czując palący ból.

- Musimy go zabrać do szpitala.

- Nnnnn.... nnnnnniiieeeeeeeee! – zdołałem wyjęczeć – nieee do... szpiii..laa!

- Nie dyskutuj z nią, gringo.

***

- Spędzi pan u nas parę dni.

- Nie ma mowy – odpowiedziałem starając się jak najdelikatniej poruszać szczęką.

- Pan nie rozumie, za chwilę leki przestaną działać i poczuje pan ból, który powaliłby konia. Musi pan u nas zostać.

- Nie ma mowy, nie stać mnie na to.

- Ja ureguluję płatność, proszę się o to nie martwić.

Lekarz obrzucił Katarzynę szybkim spojrzeniem, potem zerknął na moją obandażowaną twarz i obrócił się, zerkając przez ramię na stojącego w drzwiach Pabla. Po chwili bez słowa zaczął wypisywać odpowiedni kwit.

***

W szpitalu przeleżałem tydzień. Pieprzony tydzień zwiększający mój dług wobec Katarzyny. Na szczęście w nieszczęściu zabrała mnie do innego szpitala, unikając tym samym niepotrzebnych pytań. Starałem się wypisać na własną prośbę, ale mój lekarz miał rację – moja nowo obita twarz bolała tak bardzo, że nie mogłem obyć się bez leków. W końcu, po tygodniu, lekarz powiedział, że jeśli chcę to może zwolnić mnie do domu, chociaż solennie mi to odmawiał i miał ku temu powody – z opatrunkiem założonym na złamany nos i owinięty bandażami w paru miejscach wyglądałem jak ofiara wypadku drogowego, a ja zamierzałem się wypisywać?

Katarzyna odwiozła mnie do domu w asyście Pabla, który siedział bez słowa na tylnym siedzeniu, posyłając mi kpiący uśmieszek ilekroć zerkałem na jego facjatę we wstecznym lusterku. Gdy dotarliśmy na miejsce, Katarzyna poprosiła go, by pomógł mi wejść na górę, ale jedno moje spojrzenie wystarczyło, by dać im do zrozumienia, że nie potrzebuję i nie chcę ich pomocy.

Po dłuższej chwili, nie zupełnie bez wysiłku, udało mi się dostać do mojego mieszkania i ciężko usiąść na łóżku. Katarzyna wniosła kolejną porcję zakupów, którą szybko zaczęła pakować do lodówki a Pablo, który wszedł nieproszony ukląkł na jedno kolano i zaczął cmokać i gwizdać na swojego imiennika, który pojawił się w rogu mieszkania, stając na nóżkach i węsząc uważnie.

- Zostaw go – wycedziłem w stronę gościa, który prawdopodobnie ocalił mi życie, ale nie wzbudzał mojego zaufania.

Katarzyna zerknęła znad otwartych drzwi lodówki i obrzuciła nas czujnym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Pablo przestał wołać Pabla i obrócił na mnie swoje przenikliwe, pełne szaleństwa oczy.

- Pamiętaj o tym, co ci mówiłem, gringo – powiedział, dźwigając się z kolan i otrzepując je z kurzu.

- Wyjdź stąd – syknąłem w jego stronę, czując, jak ogarnia mnie wściekłość.

Pablo zerknął w stronę Katriny, pożegnał się z nią po hiszpańsku i wyszedł, trzaskając drzwiami. Na ten dźwięk mój szczurek pisnął ze strachu i z chrobotem pazurków po podłodze pomknął do jednej ze swych kryjówek. Katarzyna bez słowa skończyła wypakowywać zakupy a potem podeszła do mnie wolnym krokiem. Kucnęła przede mną, uważnie patrząc mi w oczy, nie odzywając się słowem do chwili, w której spuściłem wzrok.

- To koniec, Sławek.

- Nie... jeszcze nie.

- Czy ty siebie widziałeś, człowieku? Mogli cię tam zabić, gdyby nie Pablo!

- Gdybym nie miał obitej mordy...

- To poradziłbyś sobie z dwoma typami na raz?

- Myślisz, że sam do nich podbiłem z prośbą o łomot?! – wykrzyczałem z wściekłością, mocno zaciskając zęby i popełniając tym samym potworny błąd – fala bólu, która rozlała się po mojej szczęce, zębach i nosie była tak mocna, że musiałem jęknąć z bólu, prosto w twarz mojej towarzyszki.

- Widzisz, co z tobą zrobili? – spytała retorycznie, ciężko dźwigając się na nogi.

Ruszyła do swojej torebki pozostawionej na kuchni. Po chwili wróciła z butelką wody i kilkoma pastylkami leżącymi na jej wyciągniętej dłoni.

- Mówię poważnie, Sławek, musisz wrócić do Polski – powiedziała, gdy popijałem lek.

- Powiedziałem ci, jeszcze nie teraz! Proszę... - dodałem cichszym tonem, patrząc jej prosto oczy.

Pierś Katarzyny uniosła się, gdy zaczerpnęła głęboki oddech. W jej oczach widziałem rodzącą się złość i wcale się jej nie dziwiłem – cała afera z moją osobą zaczęła się przedłużać i co gorsza, zmierzać w niezbyt ciekawym kierunku. Traciła na mnie swoje pieniądze, ryzykowała swoją posadę – a ja nadal nie powiedziałem jej, co tak naprawdę zamierzałem zrobić.

-Kupiłam ci gazety, może znajdziesz jakąś ciekawą ofertę, chociaż... w tym momencie nie wyglądasz zbyt... reprezentatywnie. Mogą minąć miesiące, zanim twoja twarz się zagoi, Sławek. Nie możesz siedzieć tutaj tak długo. Chyba, że znajdziesz sobie pracę, do której twoja twarz nie będzie ci potrzebna – parsknęła ponuro śmiejąc się ze swojego kiepskiego żartu.

To był moment, w który doznałem olśnienia.

- Co powiedziałaś?

- Co powiedziałam?... Kiedy? – spytała mnie patrząc na mnie tak, jakbym był niespełna rozumu – czy ty w ogóle słuchałeś tego, co mówiłam?

- Tak, tak....taaaak....gazety – powiedziałem patrząc na nią, intensywnie analizując pomysł, który wpadł mi do głowy i nie zamierzał jej opuścić.

- Sławek? – spytała mnie uważnie - Co ty znowu kombinujesz?

- Nic – odpowiedziałem, wpadając jej w słowo – Słowo, że nic – dodałem, mając nadzieję wypaść jak najbardziej szczerze. Kaśka spojrzała na mnie tym swoim przenikliwym, analizującym spojrzeniem – modliłem się w duchu, by nie odkryła moich gorączkowych myśli.

- Wiesz... dzięki za pomoc i w ogóle..., ale chyba się położę. Tak, położę się i postaram się zasnąć... jeszcze raz dzięki. Za wszystko.

- Mówiłam poważnie, Sławek. Najwyższy czas to zakończyć i odesłać cię do kraju...

- Kilka dni – powiedziałem szybko, nie dając jej dokończyć zdania – daj mi jeszcze kilka dni na sprawdzenie paru opcji. Jeśli mi się nie uda, sam się do ciebie zgłoszę i wrócę, obiecuję.

Chyba nie do końca udało mi się ją przekonać – Katarzyna zrobiła w tył zwrot, odstawiła pustą butelkę, zabrała swoją torebkę i ruszyła do drzwi nie patrząc na mnie. Dopiero przy wejściu zerknęła na mnie przez ramię.

- Parę dni – powiedziała, zanim znikła mi z oczu.

Położyłem się na wznak zakładając ręce pod głowę. Zanim zdołałem zasnąć, mój pomysł dostatecznie uformował się w mojej głowie wraz postanowieniem, że jutro wcielę go w życie.

***

„Mógłbyś nim zarabiać na siebie, Polaku...” to była ostatnia rzecz, którą zapamiętałem ze swojego snu, gdy otworzyłem oczy.

Chyba zwariowałem.

Z taką myślą wstałem rano, ostrożnie przeciągając się na łóżku. Obolałe ciało zaprotestowało cicho, ale na szczęście nie odmówiło mi posłuszeństwa. Zwlokłem się z wyra i udałem się do łazienki, gdzie na szczęście, w umywalce popłynęła czysta woda, którą zdołałem ostrożnie obmyć zaspane oczy. Krytycznym wzrokiem spojrzałem na swoje odbicie w zmatowiałym lustrze – mówiąc szczerze, wyglądałem potwornie. Twarz, która ledwie zaczęła się goić po przygodzie ze Smithem, znów została kompletnie rozwalona przez tych dwóch przygłupów. Delikatnie dotknąłem sinego policzka i szybko zabrałem palce, sycząc z bólu – najgorsze dopiero przede mną, minie wiele czasu zanim bez obrzydzenia spojrzę na siebie w lustrze. Patrząc na swoją pokiereszowaną twarz przypomniało mi się wczorajsze postanowienie i moje serce zabiło mocniej. Naprawdę zamierzałem to zrobić?

To moja ostatnia szansa – pomyślałem zawiązując buty i schodząc na dół. Kaśka dała mi ultimatum, a ja nie zamierzałem siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż moja opiekunka siłą zaciągnie mnie do kraju. Gdy wyszedłem przez wejściowe drzwi zobaczyłem swoją ulicę w pełnej krasie – dzieciaki biegały po jezdni za szmacianą piłką, kilku bezdomnych szarpało się przy śmietniku a po drugiej stronie ulicy siedziała ekipa wyrostków, podobnie wyglądających do tych, którzy mnie załatwili. Pili piwo, rechotali na całe gardło i słuchali rapu ze sfatygowanego boom box’a. Schodząc po schodach przyjrzałem im się uważnie. Poczułem zimny dreszcz, przebiegający po moim krzyżu, gdy dostrzegłem w niej dwóch znajomo wyglądających koleżków. Z bijącym sercem zszedłem na ulicę i udałem się na przystanek, modląc się w duchu, by mnie nie zauważyli – wolałem nie myśleć, jak wyglądałoby moje spotkanie z całą ekipą Vatos, ale oczywiście od razu mnie rozpoznali.

- Śliwka! Ej! Śliwka!

Obejrzałem się przez ramię – wszyscy patrzyli w moim kierunku. Łysol wyłamywał sobie kostki obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem stojąc koło chudzielca, u którego widziałem bandaż wystający spod nogawki spodenek. Ten uniósł dłoń, złożył ją w pistolet i „strzelił nim” w moim kierunku. Jego łysy kolega podciągnął koszulkę do góry, pokazując mi swój tatuaż zabójcy. W głębi duszy dziękowałem losowi, że chroniło mnie polecenie Pabla, ciekawe tylko, na jak długo?

Gdy w końcu udało mi się zniknąć im z oczu, moje myśli znów zaczęły szybciej krążyć. Podchodząc do przystanku, na którym siedziała całkiem spora zgraja mieszkańców pragnących wyrwać się, chociaż na chwilę z tego cudownego miejsca, przyszedł czas na otrzeźwienie. Czekając z innymi na transport uświadomiłem sobie, że to, co zamierzam zrobić jest przykładem najczystszej głupoty. „To szaleństwo, po prostu szaleństwo...dobra, zrobię tak, jeśli odliczę od dziesięciu do jednego, a autobus nie przyjedzie, to wracam do domu i kombinuję dalej. Dziesięć... dziewięć... osiem... siedem... sześć... pięć...kurwa mać!” zacząłem się już cieszyć, gdy zobaczyłem nadjeżdżający pojazd.

***

Właścicielka kafejki internetowej, którą odwiedziłem w dniu mojego spotkania z chłopakami z Vatos, spojrzała na mnie z niemym szokiem w oczach. Trudno było się jej dziwić – wyglądałem jeszcze gorzej, niż przy pierwszej wizycie. Po uzyskaniu hasła do komputera zacząłem się przeciskać wśród klientów do mojej maszyny. Podchodząc do swojego stanowiska nie mogłem oderwać wzroku od dziewczyny, która siedziała obok niego – pięknej brunetki, z włosami opadającymi niemal do połowy pleców. Gdy przecisnąłem się obok niej, na chwilę odwróciła na mnie wzrok, obdarzając mnie widokiem swojej pięknej twarzy i sporych, zajebiście wyglądających piersi. Tak jak podejrzewałem – wzdrygnęła się lekko patrząc na mnie i odwróciła wzrok do kompa. Zrezygnowany usiadłem obok i zalogowałem się na swoją pocztę, od czasu do czasu dyskretnie zerkając na moją towarzyszkę, po cichu licząc na to, że odwzajemni się tym samym. Tak jak podejrzewałem, nie zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem, dodatkowo zasłaniając dłonią twarz, gdy zorientowała się, że gapię się na nią jak jakiś zboczeniec. Westchnąłem z rezygnacją godząc się z faktem, że z obecnym wyglądem będę musiał obejść się bez kobiet. Moje samopoczucie nie uległo zmianie, gdy odkryłem, że żaden z pracodawców nie odpowiedział na moje zgłoszenie, świetnie... uznałem, że najwyższa pora zrobić to, po co tutaj przyszedłem. Pochyliłem się w kierunku monitora modląc się w duchu, by nikt nie zajrzał mi przez ramię. Z mocno bijącym sercem wpisałem adres i... nie połączyło mnie.

Co do... „strona zablokowana przez administratora sieci”? Wpisałem adres jeszcze raz – to samo. Spróbowałem z innym, z podobnym skutkiem. Poczułem, że mój błyskotliwy „plan” rozpada się jak domek z kart. Dalej próbowałem się zalogować na stronie, gdy poczułem dotyk na swoim ramieniu. Obróciłem się i zobaczyłem właścicielkę kafejki, która wyrosła przy mnie nie wiadomo skąd.

- Jeśli dalej będzie pan próbował wejść na strony pornograficzne, będę musiała pana stąd wyprosić – powiedziała, wcale nie ściszając swojego głosu.

Wszyscy oderwali się od monitorów i spojrzeli na mnie. W przeciągającej się ciszy czułem, jak czerwienię się ze wstydu. Zrobiło mi się jeszcze goręcej, gdy zobaczyłem pełen pogardy wzrok brunetki siedzącej koło mnie.

- Przepraszam... - bąknąłem nieśmiało, czym wywołałem stłumiony śmiech klientów, którzy wrócili do swoich zajęć, szepcąc między sobą.

- Zboczeniec – doleciało do mnie słówko wyszeptane przez moją piękną sąsiadkę, przez co zarumieniłem się jeszcze bardziej.

- Eee...przepraszam? Mo...mogę zająć chwilę? – spytałem nieśmiało, przesuwając się w jej stronę i zdając sobie sprawę, że z każdą sekundą sytuacja staje się coraz bardziej kuriozalna – to nie tak... ja po prostu... potrzebuję kilku danych...do kontaktu, to wszystko.

- Kontaktu? Co ty? Robisz w branży porno?

Kilka osób siedzących koło nas parsknęło śmiechem, brunetka również uśmiechnęła się szeroko, starając się nie roześmiać mi w twarz.

- Eeee... - zabrakło mi słów, ale wyraz moich oczu chyba naprowadził dziewczynę na właściwe tory.

- Na twoim miejscu, przeszukałabym fora, geniuszu – powiedziała lekko zirytowanym tonem i wróciła do swojej pracy.

To jest to! Szybko odwróciłem się do komputera i jak szalony zacząłem walić w klawiaturę. Zamierzałem załatwić swoją sprawę jak najszybciej i spieprzać stąd w podskokach. Przeszukałem kilkanaście stron, zanim zdołałem znaleźć to, co interesowało mnie najbardziej. Wstydziłem się to wydrukować, dlatego jeszcze raz odwróciłem się w stronę brunetki.

- Przepraszam – wyszeptałem najciszej, jak tylko mogłem – mogłabyś pożyczyć mi kartkę papieru i coś do pisania?

Dziewczyna obrzuciła mnie krytycznym wzrokiem, najwyraźniej zirytowana, że wciąż ją zaczepiam, ale dała mi to, o co poprosiłem.

- Dzięki! – wypiszczałem z przejęciem i z prędkością światła zacząłem przepisywać zdobyte informacje.

Kątem oka zauważyłem, jak tajemnicza brunetka najpierw zerknęła, a potem wychyliła się w stronę mojego monitora. Czytała z wyrazem niedowierzania na twarzy a potem spojrzała na mnie lekko zszokowanym wzrokiem.

- Dzięki – powtórzyłem, oddając jej długopis, chowając kartkę do kieszeni i wstając gwałtownie – jeszcze raz dzięki – powiedziałem ruszając do wyjścia.

Lekko ukłoniłem się administratorce, która pożegnała mnie pełnym potępienia spojrzeniem i wyszedłem na ulicę. Ufff, co za ulga! Pierwsza część planu się udała, chociaż nie obyło się bez komplikacji... teraz czas na najtrudniejsze zadanie...

- Hej – usłyszałem za sobą głos i obróciłem się na pięcie, nie mogąc uwierzyć swoim oczom.

- No hej – odpowiedziałem niepewnie brunetce z kafejki, która stała tuż przede mną.

- Widziałam, co zapisywałeś na kartce, którą ci pożyczyłam – powiedziała, ignorując to, że zarumieniłem się ze wstydu.

- Ja... nie wiem jeszcze, co zamierzam... z tym... eee... zrobić... - odpowiedziałem, zupełnie zbity z pantałyku.

Dziewczyna wyciągnęła notes, nabazgrała na nim parę słów i wydarła kartkę podając mi ją do ręki. Zszokowany przeczytałem numer jej telefonu, dowiedziałem się również, że moja tajemnicza towarzyszka miała na imię Sandra.

- Zadzwoń do mnie i powiedz, jak ci poszło – powiedziała patrząc na mnie inaczej... wyzywająco? Nabrałem poczucia, że dziewczyna taksowała mnie wzrokiem, oceniając moje gabaryty. Zupełnie nie wiedziałem, co miałem jej odpowiedzieć.

- No to cześć. I powodzenia życzę – usłyszałem od niej i zostałem sam, stojąc jak debil z kartką w ręku.

„Cholera jasna, co to miało znaczyć?”. Zmierzając do automatów telefonicznych wybrałem najmniej zdewastowany i chwyciłem za słuchawkę. „Oto chwila prawdy” pomyślałem wybierając numer i wsłuchując się w monotonny, jednostajny sygnał połączenia. „Jeszcze możesz się wycofać, jeszcze możesz to przerwać!” byłem o krok od podjęcia tej decyzji, gdy nagle usłyszałem miły, kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki.

- PornPros, dzień dobry, czym możemy służyć?

***

Miałem szczęście, że Katarzyna wyprała moje rzeczy w trakcie mojego pobytu w szpitalu – dzięki temu nie musiałem jej o nic prosić, unikając przy tym kłopotliwych pytań. Przełamując wstręt wykąpałem się w swojej przeklętej łazience oraz ogoliłem się by wyglądać schludnie – na tyle na ile było to możliwe.

Przed wyjściem z mieszkania wyciągnąłem z kieszeni paczkę kupionych wcześniej krakersów i otwierając, niedbale rzuciłem ją na podłogę.

- Smacznego, sierściuchu – powiedziałem, zamykając za sobą drzwi.

***

Podróż zajęła mi niemal trzy godziny i trudno było się temu dziwić – nie wyobrażałem sobie, żeby taka firma mogła mieć siedzibę w takim wygwizdowie, w którym obecnie mieszkam – dojeżdżając do miejsca zdążyłem na zmianę spanikować, ochłonąć, poddać się czarnej rozpaczy oraz dokładnej, chłodnej analizie sytuacji. Wysiadając na dworcu autobusowym poczułem jak skupiam na sobie niezdrową uwagę ludzi – widok człowieka z twarzą siną jak śliwka nie umknąłby uwadze nikogo, a zwłaszcza policjantów, którzy na pewno zainteresowaliby się moją wizą...

Całe szczęście przy wyjściu z dworca był plan miasta, dzięki któremu dowiedziałem się, gdzie należy się udać bym mógł stawić się na umówione spotkanie. Po pół godzinie byłem na miejscu, a zerkając na zegarek stwierdziłem, że mam jeszcze dziesięć minut zapasu.

Miałem dziesięć minut na podjęcie ostatecznej decyzji.

Stojąc po drugiej stronie ulicy obserwowałem budynek, w którym mieściła się siedziba wytwórni PornPros. Nie zauważyłem żadnego szyldu czy banneru – jakiejkolwiek wskazówki mówiącej o tym, jakiego rodzaju biznes jest prowadzony za zamkniętymi drzwiami. Nadal nie mogłem uwierzyć, że mam się tam udać na rozmowę, tak samo jak nie mogłem uwierzyć w to, że sam się do nich zgłosiłem!

„Nie mogę uwierzyć, że to robię...”

Dzisiaj.

- Chciałbym zgłosić swoją kandydaturę do...eee...pracy w państwa firmie – powiedziałem, niepewnie patrząc na kadrową.

Byłem pewien, że mnie wyśmieje – wybuchnie szczerym śmiechem a potem każe stąd wypieprzać i bardzo dobrze – szybciej wrócę do siebie i będę mógł zacząć się pakować...

- Oczywiście. Zechciałby pan najpierw odpowiedzieć na parę pytań? – spytała mnie, wyciągając z szuflady plik kartek zapisanych drobniutkim druczkiem. Zdębiałem – czy to oznaczało, że miałem jakieś szanse?

Następną godzinę spędziłem chodząc po różnych pokojach, odpowiadając na setki pytań i poddając się niezbędnym badaniom – wracałem do kadr przyciskając bandaż do nakłutego ramienia, szeleszcząc świeżo wydrukowanymi wynikami – dowód czarno na białym, że jestem zdrowy jak byk. Wchodząc do pokoju (tym razem ostrożniej otwierając drzwi) zobaczyłem, że pani z działu kadr nie miała zbyt wesołej miny.

- Już pan wrócił? Świetnie, zapraszam... musimy omówić jedną sprawę... - dodała tonem niezwiastującym niczego dobrego, wpatrując się w moje pomięte zwolnienie z Brix Company, leżące przed nią na biurku.

Ciężko opadłem na swoje miejsce, w milczeniu oczekując na pytanie, które musiało paść.

- Czy to, co jest tutaj napisane na pański temat...jest prawdą? – spytała mnie kadrowa, kierując na mnie pytające spojrzenie.

Z niedowierzania otworzyłem usta – byłem pewien, że spyta mnie o wizę, warunki pracy tymczasowej za granicą a nie o ten stek bzdur, który wypisał na mój temat Smith.

- Ja...nie! Oczywiście, że nie! – odpowiedziałem z największym przekonaniem, na jakie było mnie stać.

- Widzi pan... nie przeprowadzamy testów psychologicznych dla nowych pracowników, ale uprzedzamy ich, na co tak właściwie się piszą. Ta praca nie jest dla wszystkich. Rozumie pan, o czym rozmawiamy? – dodała, patrząc na mnie uważnie.

Kiwnąłem głową nie zdając sobie sprawy z faktu, jak prorocze mogą być jej słowa – wtedy dla mnie sprawa była prosta – potrzebowałem gotówki i wydawało mi się, że znalazłem najprostszy sposób na jej zarobienie. Kadrowa instynktownie kiwnęła głową w moim kierunku, uśmiechając się lekko – uznałem, że doszliśmy do porozumienia.

- Dobrze, w takim razie wykonam szybki telefon – powiedziała, chwytając słuchawkę i głośno stukając tipsem w klawisze – Steve? – spytała dziwnie podniesionym tonem – mógłbyś wpaść do mnie na momencik? Tak, tak, rekrutacja... dobrze, poczekam, pa! – pożegnała się i odłożyła słuchawkę na miejsce – Steven dołączy do nas za chwilę, sam pan rozumie... praca – dodała uśmiechając się do mnie rozbrajająco.

Starałem się odpowiedzieć tym samym, chociaż z trudem mi to wychodziło – wolałem nie myśleć, od jakiej „pracy” właśnie oderwaliśmy tajemniczego Stevena. Posiedzieliśmy przez parę minut w kompletnej ciszy – kadrowa klikała coś w swoim komputerze, co parę chwil posyłając mi pogodny uśmiech – „zauważam twoją obecność, ale muszę jeszcze popracować, rozumiesz?”. Gdy z uśmiechem lekko kiwałem głową w jej stronę – wracała do przerwanej pracy.

Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie – parę razy chciałem zagaić rozmowę z moją towarzyszką, ale tchórzyłem, zanim zdołałem otworzyć usta „wie pani...przyszedłem tutaj, by zagrać w pornosie” – nawet w myślach brzmi to debilnie. Nie pytałem o dalsze szczegóły, bo te, jak się domyślałem, miał przekazać mi „pan Steven”, który jak na złość nie chciał się pojawić. Z prawdziwą ulgą przywitałem dźwięk szybkich, zdecydowanych kroków zmierzających w naszą stronę. Kadrowa lekko uniosła głowę i puściła do mnie oczko, jakby starała się dodać mi otuchy – najwyraźniej dostrzegła, jak bardzo tego potrzebowałem.

Pan Steven wszedł do środka z takim impetem, że drzwi niemal przewróciły szafkę na akta. Podskoczyłem na swoim miejscu chyba z metr do góry, podobnie jak pani z działu kadr, a nasz nowy gość zupełnie się tym nie przejął.

- Kurwa mać, Sally! Naprawdę nie ma innego miejsca by postawić to cholerstwo? – zapytał dziarsko uderzając w szafkę otwartymi drzwiami jeszcze raz, wywołując u mnie kolejne nerwowe drgnięcie.

- A niby gdzie mam ją postawić? Nie moja wina, że tu w ogóle nie ma miejsca i że nie uważasz na to, co robisz – Sally ofukała go jak kotka i znów spojrzała na ekran monitora.

- No dobrze już, dobrze – odpowiedział Steven podchodząc do nas i wyciągając do mnie rękę. Uścisnąłem ją i już zamierzałem się przedstawić, gdy pan Steven zapytał się o coś kadrową, dalej trzymając mnie za rękę – co dzisiaj mamy?

- Jak widzisz, rekrutacja. Pan sam się do nas zgłosił, tu masz wszystkie wyniki – powiedziała kiwając głową w stronę dokumentów.

Steven porwał je szybko puszczając moją dłoń i zupełnie ignorując moją obecność. Niezwykle szybko przerzucał papiery, trzymając je niemal przed samym nosem.

- Grupa krwi...wirusowe zapalenie wątroby...choroby... - mruczał pod nosem –szlus, szlus, szlus – wymamrotał, przerzucając papierki – wymiary – pokiwał głową z lekkim uznaniem a potem przerzucił kartkę. Spojrzał na mnie wymownie, zerknął na trzymany w ręku dokument, a potem znów spojrzał na mnie.

- Sally, leć na przerwę.

Kadrowa bez słowa sięgnęła po torebkę i niezgrabnie wygramoliła się zza biurka, przyciskając Steva do półki, na której porozwalało się parę rzeczy.

- Cholera jasna!

- Daj już spokój! – zrugała go krótko i uśmiechnęła się do mnie – Powodzenia! – rzuciła w moją stronę, zamykając drzwi za sobą.

Steven usiadł na wygodnie na zwolnionym miejscu. Oparcie skórzanego krzesła skrzypnęło głośno, gdy wyciągnął się na nim i położył nogi na biurku, zakładając jedna na drugą. Jeszcze raz przewertował dokumenty, wyciągnął jeden a resztę rzucił niedbale na biurko. Przez chwilę czytał w skupieniu a potem znów skierował na mnie badawczy wzrok.

Był mniej więcej w moim wieku i gdyby nie akcent, z całą pewnością mógłbym stwierdzić, że jest Latynosem – opalona skóra, włosy postawione na żel i łańcuch dyskretnie wystający spod koszulki polo powodowały, że gościu żywcem przypominał kolesia z pornosa. Podrapał się krótko po starannie przystrzyżonej bródce, eksponując drogi zegarek i szerokie ramię.

- Możesz mi właściwie powiedzieć, co to jest? – spytał unosząc do góry czytaną przez siebie kartkę, którą okazało się być zwolnienie wystawione przez Smitha.

- To formularz mojego zwolnienia, wystawiony w ostatnim miejscu mojej pracy.

- Opisującym ciebie, jako potencjalnego psychola? Nieźle.

- Zapewniam, że to co jest tam napisane...

- Ta, ta – przerwał mi w pół słowa kładąc papier na biurku i zakładając ręce pod głowę – mógłbyś mi właściwie powiedzieć, co cię do nas sprowadza?

Przełknąłem ślinę i wziąłem głęboki oddech.

- Potrzebuję pieniędzy – powiedziałem po prostu, czym wywołałem wybuch śmiechu u mojego rekrutera.

- A co jeszcze, poza oczywistym? – spytał, gdy udało mu się opanować.

- Nie ma niczego innego. Po prostu... potrzebuję kasy – powiedziałem, patrząc mu w oczy.

- Taaa... - odpowiedział Steven, tracąc chwilową wesołość – posłuchaj mnie – powiedział szybko siadając przy biurku i splatając dłonie – nie wiem, skąd się tutaj wziąłeś, ale muszę ci powiedzieć, pojawiłeś się we właściwym momencie. Przecież ty masz... - przerwał na chwilę, szybko wertując dokumenty – 8,66 cala długości, zgadza się?

Kiwnąłem głową, rumieniąc się jak szczeniak – chwilę, w której musiałem linijką zmierzyć swojego stojącego fiuta, by potem podać to do swoich akt, zapamiętam do końca życia.

- To jest coś, co może mi się przydać do mojego nowego projektu. Tylko nie wiem, czy dasz sobie radę?

- Dam – wypaliłem, zanim zdążyłem do końca przemyśleć swoją odpowiedź

Steve zaśmiał się cicho, odsuwając papiery na bok.

- Na początku każdy tak mówi, wierz mi. Typowy błąd nowicjuszy. Taaa...możemy przejść do konkretów? – spytał, zacierając ręce.

- Jak najbardziej – odpowiedziałem czując w duchu, że dobrze mi idzie.

- Zadam ci kilka pytań, im krótsza odpowiedź, tym lepiej, oka?

- Okej.

- Orientacja?

- Hetero

- Masturbujesz się?

- Tak

- Kiedy ostatnio?

- Wczoraj – odpowiedziałem, starając się nie myśleć o chwili „sam na sam” spędzonej na moim zaśniedziałym tronie.

- Seks grupowy?

- Nie

- Seks analny?

Moje brwi wjechały na czoło. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Steve znów parsknął śmiechem.

- Spokojnie, amigo! Pytam, czy nie masz oporów by zagrać z panienką taką scenę.

- Aha...nie... to żaden problem.

- To chyba wszystko...a! I jeszcze najważniejsze – przedwczesny wytrysk?

- Nie. Wydaje mi się..., że nie....

- Sprawdzimy to – powiedział Steve, wstając z miejsca.

Kopara mi opadła. Nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji. Z szokiem, niedowierzaniem spojrzałem na swojego rozmówcę, który spojrzał na mnie jak na idiotę.

- Chyba nie sądziłeś, że ja to będę oceniał, co nie? – spytał mnie nieco groźnym tonem.

- Ja... nie wiedziałem...przepraszam... -

- Spoko, błąd nowicjuszy – powiedział Steve wychodząc zza biurka – zaraz kogoś przyprowadzę, zostań tu – dodał, wychodząc z pokoju.

Myślałem, że dostanę zawału – moje serce przyśpieszyło, a potem zaczęło tłuc z całą mocą, jakby starało się wyrwać z mojej piersi. Jak to zaraz kogoś przyprowadzi? Co to niby miało znaczyć? Starałem się samego siebie oszukać, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Za chwilę mój przyszły szef wróci z panienką, z którą prawdopodobnie będę uprawiał seks. Sytuacja zamiast podniecić – przerażała mnie. „No dalej, dalej!” myślałem w panice, czując jak mój fallus wiotczeje w spodniach, odmawiając współpracy „nie mogę teraz nawalić!!”. Zbliżające się kroki przyprawiały mnie niemal o palpitację. „O cholera...to nie dzieje się naprawdę!” zdołałem pomyśleć, wsłuchując się w głos Stevena, który gadał z jakąś kobietą. Myślałem, że zemdleję, gdy zobaczyłem otwierające się drzwi.

- Jezu – szepnąłem w duchu, gdy zobaczyłem, kogo przyprowadził Steve.

- Jasna cholera! Co ci się stało człowieku?! – spytała mnie kobieta, która podeszła do mnie na parę kroków i zatrzymała się tuż przede mną.

Nie mogłem wydusić słowa – pół metra ode mnie stała Brandi Love, która patrzyła na mnie uważnie. Zrewanżowałem się tym samym, wpatrując się w nią oczami okrągłymi jak spodki. Nie mogłem uwierzyć, że mam przed sobą gwiazdę porno! Mimowolnie prześlizgnąłem się spojrzeniem po całej jej sylwetce – nogi, biodra, brzuch i piersi – ten widok sprawił, że poczułem falę ciepła, która rozlała się po moim kroczu. Nie byłem pewien, czy to zauważyła, ale mój fiut poruszył się lekko, pobudzony moją wyobraźnią. Jej strój - zwykła bluzeczka z dekoltem i spódniczka, która ledwo zakrywała jej fantastyczny tyłek - tylko dopełniał efekt, który pozbawił mnie mowy.

- Robi wrażenie, co nie? – spytał uśmiechnięty Steve, który wyłonił się zza jej pleców.

- Ja... cooo?? Tak... chyba... oczywiście, tak... - dodałem, zupełnie tracąc kontrolę nad wypowiadanymi słowami.

Brandi zaśmiała się cicho, patrząc na swojego szefa a potem na mnie.

- Witaj, jestem Brandi, a ty? – spytała wyciągając do mnie rękę.

- Sławek, miło mi – odpowiedziałem ochoczo, Podrywając się z miejsca i zamierając w połowie ruchu, kompletnie zawstydzony – mój kutas stanął na baczność, napinając nogawkę spodni.

- To się nazywa przywitanie – skwitowała to Brandi śmiejąc się szczerze, zerkając na moje krocze a potem patrząc na mnie – przepraszam, ale mówiłeś, że jak się nazywasz?

- Sławek, to polskie imię, jestem z Polski... - bełkotałem kolejne słowa, popadając w coraz większe zawstydzenie.

Steve i Brandi spojrzeli po sobie i naraz wzruszyli ramionami. Najwyraźniej w tym momencie moja narodowość miała dla nich najmniejsze znaczenie.

- Dobra, czas to pieniądz – odezwał się Steve – Brandi? Pomożesz nam w pewnej kwestii?

- Tylko tak raz, dwa, bo muszę wracać do swoich spraw.

- Spoko, spoko, znajdziesz czas. Musisz sprawdzić dla mnie Sla... Sla... Slaaa... kurwa, to debiutant.

- Okej, dla mnie to żaden problem.

- Dobra, to zaczynamy. Jak tam? Jesteś gotowy? – spytał Steve, patrząc na mnie.

Zadrżałem ze strachu pomieszanego z podnieceniem. Wpatrywałem się na przemian w roześmianą aktorkę i poważnego producenta.

- Stary, czas to pieniądz! Decyduj się.

„To nie dzieje się naprawdę”

- Jestem gotów.

Steve bez słowa odsunął moje krzesło od biurka i zanim zdążyłem się zorientować, stanął nad moim ramieniem, wyciągając smartphona z kieszeni.

- Nic się nie może zmarnować. Brandi – zaczynasz – obwieścił a w jego telefonie rozbłysła lampa.

Brandi gładko wylądowała na kolanach przede mną i pogładziła mnie po udach.

- Jak się czujesz? – spytała kładąc dłonie na moich biodrach.

- Szczerze mówiąc, to... - dodałem lekko jąkając się z przejęcia

- Spokojnie, wszystko pójdzie okej. – powiedziała łagodnym tonem, uśmiechając się do mnie w kojący sposób – to próbne nagranie dla Stev’a. Możesz zachowywać się naturalnie.

Krótko kiwnąłem głową, czując jak zacząłem się pocić z przejęcia. Obecność milczącego kamerzysty, który oceniał mój występ stresowała mnie do granic możliwości. Brandi puściła do mnie oczko i zaczęła rozpinać moje spodnie. Zrobiła to tak wprawnie, że po chwili ściągnęła mi je do samych kostek. Zamruczała z uznaniem widząc namiot w moich bokserkach.

- Steve, ile on ma, według metryki? – zapytała, gładząc delikatnie moją męskość, wysyłając mój umysł na orbitę okołoziemską.

- 8,66 cala – rzucił krótko Steve, który znów skupił się na filmowaniu.

- Zobaczymy... - mruknęła Brandi, szybko ściągając ze mnie bieliznę – Mój Boże – powiedziała szczerze, gdy mój fallus dumnie wyprężył się przed nią – co za kutas!

Kropelki potu zaczęły spływać po moim czole. Serce waliło tak mocno, że byłem pewien, że ten dźwięk nagra się na kręconym filmiku. Mój oddech był płytki, urwany a na to wszystko nakładała się świadomość całej sytuacji – siedzę bez spodni przed Brandi Love z kamerzystą u boku. Pora umierać.

- Zaczynamy? – zapytała mnie retorycznym tonem obejmując moją męskość pewnym, zdecydowanym chwytem. Dobrze widziałem, że ona już dawno podjęła decyzję. Kiwnąłem lekko głową i drgnąłem, gdy Brandi delikatnie zsunęła napletek z mojej nabrzmiałej główki. Nie zwalniając chwytu, złożyła usta w dziubek i pochyliła się nade mną – długa, perlista struga śliny wylała się z jej ust, lądując na mojej męskości. Nie zdążyłem do końca oswoić się z tym uczuciem, gdy głowa klęczącej przede mną kobiety opadła, a ja poczułem na sobie ciepło jej ust.

Drgnąłem na całym ciele. Brandi przycisnęła moje biodra do fotela a Steve odsunął się lekko w bok – najwidoczniej zależało mu na nakręceniu samej akcji – widok wierzgającego Polaka zapewne zepsułby mu efekt. Brandi spojrzała na mnie, mrugając porozumiewawczo i wprawnie zaczęła mnie obciągać. Teraz nie było odwrotu.

Wpiłem palce w oparcie fotela, starając się zapanować nad swoim reakcjami. Czując na sobie pieszczący mnie język, przez mój umysł przelatywało setki wspomnień – numery, które odstawialiśmy z chłopakami na budowie, nakrycie Smitha z jego żoną, awans, seks z Panią Smith i pobicie przez jej męża. Potem szpital, spotkanie Katarzyny i przeprowadzka, drugie pobicie i tydzień w szpitalu, ultimatum od mojej opiekunki i oto proszę – siedzę w składziku i jestem obciągany przez profesjonalistkę w tej dziedzinie. Chyba jedynie ten szybki flashback uchronił mnie przed wystrzeleniem gejzerem spermy, która gotowała się w moich jądrach.

- Świetny sprzęt – powiedziała Brandi wypuszczając mnie z ust i oblizując moją męskość – dobrze się bawisz? – spytała przekomarzającym się tonem i lekko ścisnęła moje jaja, delikatnie omiatając językiem czubek sztywego fiuta.

- Uhhhhh!! Bardzo... - odpowiedziałem na bezdechu.

Brandi zaśmiała się cicho i znów wróciła do pracy. Zabrała rękę i położyła ją na moim biodrze, biorąc mnie w usta jeszcze głębiej. Czułem, jak rytmicznie wchodziłem w jej przełyk.

- Dobra, na razie wystarczy – powiedział Steve i na ten sygnał Brandi uwolniła mnie ze swoich ust – dasz radę ją zerżnąć?

Odwróciłem głowę patrząc na niego ze zdumieniem w oczach. Nie byłem pewien w stu procentach, czy zrozumiałem sens dopiero, co wypowiedzianych słów...

- No to jak będzie? Jedziesz dalej, czy kończymy?

Spojrzałem na Brandi, która uśmiechnęła się szeroko czekając na moją odpowiedź. Zerknęła na mojego fiuta, który błyszczał od jej śliny, a potem znów spojrzała na mnie, zabawnie poruszając brwiami. Czekała na moją odpowiedź, przejeżdżając po mnie mocno zaciśniętą dłonią. Cholera, ona naprawdę lubi ten sport...

- Dam radę – powiedziałem, biorąc kilka głębokich wdechów.

- Super! – powiedziała moja towarzyszka, wstając z kolan.

Jak zahipnotyzowany patrzyłem, jak szła do biurka, kręcąc tyłeczkiem. Zagotowałem się, gdy podwinęła swoją spódniczkę odsłaniając swoje okrągłe pośladki. Szaleństwo przeżyłem w momencie, w którym usiadała na biurku, płynnie ściągnęła z siebie majteczki i kiwnęła na mnie palcem, szeroko rozkładając nogi. Roześmiała się pogodnie, gdy zacząłem człapać i skakać w jej kierunku ze spodniami plączącymi się u moich nóg.

- Chodź do mnie – powiedziała patrząc mi w oczy, gdy otarłem się o jej ciało.

Jęknąłem z rozkoszy, czując bijący od niej żar. Zerknąłem w dół i zobaczyłem jak zaczęła pieścić swoją cipkę. Spojrzałem w jej oczy i zobaczyłem szczere, niczym nieskrępowane podniecenie.

- Dawaj go, dawaj... - rzuciła zachęcająco, chwytając mojego kutasa w dłoń i naprowadzając go na odpowiednie miejsce – dawaj... OOOOOOCHH! – wyjęczała, gdy wsunąłem się do środka.

Odleciałem. Na chwilę znalazłem się w rzeczywistości, w której nie było małego pokoiku z kamerzystą – całą moją uwagę skupiłem na kochance, która leżała pode mną, niecierpliwie oczekując kolejnego ruchu. Pchnąłem jeszcze raz, wbijając się w nią jeszcze głębiej.

- OOOOOCH!!

- Taaak! – wyjęczałem czując, że wszedłem w nią na całą długość

- Dobrze, nowy! Dobrze! Jedziesz! – usłyszałem w tle krzyk Steva.

Nie mogąc uwierzyć w całą tą sytuację pchnąłem kolejny raz. I kolejny. I jeszcze jeden. Okrzyki Brandi mieszały się z dźwiękiem, jakie wydawało z siebie biurko rytmicznie uderzające w ścianę. Brandi, wyginając się na wszystkie strony na biurku, ściągnęła z siebie bluzeczkę i zrzuciła ją na podłogę. Widok jej piersi okrytych samym stanikiem podziałał na mnie jak płachta na byka – chwyciłem ją za biodra i zacząłem opętańczo pieprzyć.

- AAAAAAAAAACH!

Nie wiem, w którym momencie Brandi udało się odpiąć stanik, który podzielił los bluzeczki. Gdy zobaczyłem jej cyki naparłem na nią całym ciałem, uderzając biodrami raz za razem, wprawiając tym samym jej biust w rozkoszny ruch...

- Lubisz to, prawda? – spytała mnie, jęcząc spazmatycznie.

- Takkk... ufff... och tak!

Przyśpieszyłem swoje ruchy, na co Brandi zareagowała odrzucając głowę do tyłu i jęcząc przeciągle.

- Świetnie wam idzie! Naprawdę!

Okrzyk reżysera sprowadził mnie do rzeczywistości.

- Chcę dojść – powiedziałem cicho, zagłuszony przez jęki mojej kochanki i odgłos naszych ciał – Chcę dojść! – obwieściłem donośnym tonem, nie przerywając całej akcji.

Brandi zwróciła twarz w moją stronę a jej oczy błysnęły.

- Nie kończ we mnie – stwierdziła, studząc cały mój zapał

- Jak to?... – spytałem z niedowierzaniem, zamierając bez ruchu.

- Tak to! – odpowiedziała z sarkazmem, siadając gwałtownie i wbijając mi kciuki w biodra. Syknąłem z bólu i zrobiłem krok w tył, wysuwając się z niej kompletnie.

Oszołomiony, niezaspokojony i podniecony do granic potoczyłem wkoło niewidzącym spojrzeniem. Usłyszałem głos Steve’a, który zdążył zatrzymać nagrywanie:

- Stary... masz tę robotę.

"Debiutant" powróci...

Ten tekst odnotował 37,001 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.95/10 (62 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (34)

0
0
Amerykański sen.
Ja nie wiem czemu Sławek zareagował tak na Brandi nie jest wcale taka ładna. Już lepsza jest Lanny Barby. Pfff. : )
Ale jak to facet, dwa cycki i już szczęśliwy. : D

Szczur mnie urzekł. ; D
Całość czytałam prawie na jednym wdechu.
Myślę, że warto było czekać tyle czasu.

PS. Chyba nie lubisz się z interpunkcją. : ) Prawie zawsze stawiamy przecinki przed spójnikiem a. W momencie gdy spójnik łączy składowe w zdaniu złożonym, lub gdy jest to zdanie wtrącone albo też dopowiedzenie, to wtedy konieczne jest użycie przecinka. Za to kompletnie nie stawia się przecinka przed spójnikiem a, gdy łączy słowa. 🙂
Trzy błędy interpunkcyjne to już jeden błąd ortograficzny. ; p
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Czekam z niecierpliwością na dalsze przygody debiutanta! 10/10
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jak zwykle 10 😉
Chodz i tak to za malo 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Niesamowite opowiadanie!
Po raz pierwszy mam ochotę zostawić komentarz🙂

Od początku do końca dobrze napisane.
Jeśli można to tak ująć to jestem Twoją fanką 😛
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zgadzam się na takie ujęcie 🙂 Wszystkich serdecznie pozdrawiam, w szczególności Panią prof. Miodek z pierwszego komentarza! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jesteś w tym dobry i cholernie Cię to bawi. Ekstra 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ciśnij ciśnij seaman, twoje uwagi są jak ruska policja - surowe, ale sprawiedliwe 😀 Tylko na priva z łaski swojej🙂 Duża ilość tekstu to zaleta - może dla czytelnika, ale na pewno nie dla mnie! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ja nie wiem w sumie dlaczego, ale mnie się to opowiadanie podoba. Ciekawa jestem jak się cała sytuacja Bohatera o dość sporym sprzęcie dalej rozwinie 😛 Czekam na dalsze części 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
W takim razie jest nas dwoje, Miedziana Lady 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Sławek chlubą narodową! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
A mnie się podoba.Czekam z niecierpliwością na ciąg.dalszy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
To kiedy kolejne opowiadanko? Nie mam czym urozmajcić moje wieczory 🙁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Lektura słownika ortograficznego będzie mega rozrywką! Polecam ;]

A opowiadanie będzie, kiedy będzie. Ani wcześniej, ani później niż wtedy, gdy będzie gotowe 😛

Pozdrawiam czekających, wykażcie się cierpliwością.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Genialne... To tyle...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Opowiadanie świetne 🙂 wszystkie Twoje są super 🙂 bardzo mi sie dobrze czyta. Pozdrawiam czekam na kolejna czesc 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Debiutant" powróci w 2015...

Szczurek Pablo pozdrawia Pokątne, życząc Wesołych Świąt! 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jest już 2014! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Poczekamy, zobaczymy ;]
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Lover, tu nadal są ludzie, którzy czekają 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zdaję sobie z tego sprawę ;]
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Hmm, czy to bedzie długie opowiadanie czy po prostu zwlekasz? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Genialny nick 🙂 Dodaj jeszcze grający budzik na avatar i masz komplet 😉

Odpowiadając na Twoje pytanie:

testuję waszą cierpliwość 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Lover miej litość, debiutant to jedna z bardziej udanych serii
opowiadań na pokatnych, masz wielu czytelników i mnóstwo z nich
tak jak ja czeka na kolejną część!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Prace trwają ale w okresie wakacyjnym człowiek ma inne zajęcia niż pisanie. Sorry, ale ja też mam prawo do urlopu, nieprawdaż? ;]
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
To nie podlega dyskusji, każdy ma prawo do odpoczynku.
A ludzie cię "cisną" w sprawie kolejnej części(w tym ja) bo debiutant jest świetny i wszyscy czekamy z utęsknieniem na kolejną część

P.s. zdradź proszę kiedy będzie kolejna część
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ok, mam świadomość że ludzie czekają i mam nadzieję, że uda mi się dotrzymać danego słowa nt. tego, kiedy Debiutant powróci na Pokątne (i nie tylko😉.

P.S. Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia kiedy uda mi się skończyć i zredagować kolejną część - wiem jedynie że będzie wielka :]
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Hmmm to co z kontynuacją?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zaglądasz tu jeszcze w ogóle? Jest już 29 czerwca... obiecaj że w tym roku doczekamy się kontynuacji Debiutanta...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Obiecam, jeśli obiecasz że potratujesz tę obietnicę tak samo poważnie jak obietnicę przedwyborczą (nieważne, jakiego kandydata i jakiej partii) ;]
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ogłoszenia parafialne dla grupy wsparcia oczekującej na dalszy ciąg Debiutanta.

Wiecie, że to już dwa lata od premiery pierwszej części? Czas leci, a my jak małe dzieci... ;]

Korzystając z okazji, chciałbym się zwrócić do wszystkich fanów Sławka, Pabla (wiadomo którego ;]) i reszty o małą pomoc - z racji tego, że opowieść wchodzi w decydującą fazę, czyli na plan filmów porno, nie mogę pociągnąć fabuły bez konkretnych postaci, i tutaj apel do was:

kogo z różowej branży chcielibyście zobaczyć w Debiutancie?

Moja propozycja jest taka: zainteresowane osoby niech napiszą po trzy nazwiska/pseudonimy, zarówno żeńskich jaki i męskich gwiazdeczek i niech zrobią to w komentarzu pod tą częścią, aby kolejne typy się nie dublowały.

To, kto pojawi się w finalnej wersji tekstu będzie oczywiście niespodzianką ;]

A przechodząc do konkretów - prace nad IV częścią trwają i są dosyć intensywne. Jeśli nic mnie nie oderwie od "szału tworzenia" to podejrzewam, że Debiutant wróci na łamy Pokątnych.pl (i nie tylko) już w tym roku i mogę zapewnić, że objętość najnowszej części przygód Sławka wynagrodzi długie czekanie ;]

Tyle z mojej strony, pozdrawiam gorąco, drogie Pokątne ;]

GL.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Kate Moennig, Ruby Rose, Wentworth Miller
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Powtórzę raz jeszcze - chodzi o osoby z branży porno, które chcecie zobaczyć, a nie o gwiazdki z seriali.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Moje faworytki to: Bonnie Rotten, Jenaveve Jolie i Ava Taylor, która jest po prostu urocza. Trzy różnorakie typy. Pierwsza - wydziarana, laska bez skrupułów, bardzo dobra w tym co robi. Druga - azjatka o niesamowitym ciele, której widok nie raz umilał moje samotne wieczory 😀 Trzecia - jak dla mnie marzenie każdego licealisty, który chciałby zaliczyć swoją rówieśniczkę ze szkoły, a zwłaszcza taką sztukę jak ona.
Propozycje od przeciętnego faceta, który lubi czasem dla odmiany poczytać niż tylko oglądać. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Juliette Stray, xvideos.com 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.