Teatrzyk: Piątek/Sobota/Niedziela/Epilog (III)
30 stycznia 2023
Teatrzyk
Szacowany czas lektury: 15 min
A gdyby tak wszystko wywrócić na lewą stronę?
Piątek: Zamiana ról
Słońce wtoczyło się na horyzont ostentacyjnie i powoli niczym okręt zawijający do portu. Byłem obudzony, ale jakby zmęczony, nieskory do ruchu, z wnętrzem pozbawionym energii. Żywy trup, ale jednak łaknący. Krzesam ogień z popiołów, determinację z klęski. Sięgam do ukrytych pokładów. Ich istnienia nawet nie podejrzewałem. Znalazłem dość by kontynuować przedstawienie.
Co teraz? Czy ktoś tu jeszcze został? Maski postrzępione, ledwo żywi aktorzy przywdziewają uśmiechy na trupio blade twarze oświetlane przez pożar sceny. Spektakl cudowny, ale poza kontrolą. Reguły nie mają już znaczenia. Nic nie ma już znaczenia, bo nie mam dość sił, by je wtłoczyć. Widzowie, spójrzcie moimi oczami! Świat jest pusty, ale tam gdzie nie ma nic, wszystko jest tak samo możliwe.
– Co teraz, ukochany?
Była cicha i obojętna niczym obłok dymu. Nie wiem, nawet kiedy przesączyła się do sypialni.
– Dzisiaj? Ty jesteś moją Panią. Ja jestem twoim niewolnikiem. Decyduj.
Skinęła głową doskonale pozbawiona wyrazu.
– W porządku ukochany. Za minutę masz być w siłowni… i dzisiaj nie zakładasz na siebie żadnego ubrania.
Czekała na mnie na dole, sama również naga, ale zupełnie chłodna.
– Ukochany. Rozkazuję ci ćwiczyć. Zaczynasz od pompek. Po dwadzieścia powtórzeń w serii.
– Tak skarbie.
Natychmiast przyjąłem pozycję. Głośno odliczałem kolejne powtórzenia.
– Podoba mi się twój tyłek, ukochany. Lubię takie wydatne. – Bez krzty emocji w głosie.
– Dziękuję, skarbie. – Odpowiedziałem, nagle świadom zarówno własnego ciała i ślizgającego się po nim spojrzenia.
Chwila odpoczynku i kolejna seria. Było odrobinę ciężej, ale tylko odrobinę.
– Wiesz, ukochany, w gruncie rzeczy jestem prymitywną suczką, pociągają mnie muskularne samce.
Nie wiedząc jak odpowiedzieć, wybrałem milczenie.
– Lubię umięśnione nogi, ręce, torsy. Szerokie barki. Mógłbyś być tylko wyższy.
Zacisnąłem zęby, tamując przypływ złości. Zauważyła.
– Raptownie więcej energii! Czyżbym dotknęła wrażliwego nerwu, ukochany?
Brzmiała na zadowoloną z siebie. Przesunęła dłonią po moim rozgrzanym ciele.
– Nie martw się ukochany, możesz dzisiaj pokazać, że to nie ma żadnego znaczenia. Wystarczy tych ćwiczeń. Postaw teraz swojego kutasa.
Stanąłem na nogi i chwyciłem za swojego ptaka. Potrząsnąłem nim kilka razy i zacząłem masować. Mój skarb patrzył na mnie z rozbawieniem.
– Widzisz ukochany? Szybko ci staje, bardzo szybko. Jak u nastolatka. – Powiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
– Dziękuję skarbie. – Pokornie odpowiedziałem.
– A teraz zjemy śniadanie. Zrobię kanapki. Przypilnuj byś nie sflaczał, masz być dla mnie gotowy w każdej chwili!
Odeszła kręcąc biodrami, zostawiając za sobą najbardziej zmieszaną osobę w promieniu co najmniej pięćdziesięciu kilometrów: waszego ulubionego durnia, czyli naturalnie mnie. Odmawiam sobie prawa do narzekania, gdyby nie ona nie zdobyłbym się dzisiaj na ćwiczenie, a to już samo w sobie było coś warte. Co jednak do niej — zachowywała się inaczej. Była pochłonięta swoim wewnętrznym światem. Z pewnością, tak!
Wątpię, nie.
Widzowie, powiedzcie mi, jako eksperci, czy istnieje inny sposób postrzegania niż lustrzany? Czy można zobaczyć drugiego człowieka inaczej niż karykaturę samego siebie? Co z moim skarbem? Czy też patrzy na mnie tylko przez soczewkę własnej osoby? Myśli, że współodczuwam?
Powiedzcie mi, czy świat to nic innego jak po prostu komicznie wielki gabinet luster, a w nim spotkamy jedynie własne odbicie? Ostatecznie myślimy tylko jakim zwierciadłem jesteśmy? Chciałbym powiedzieć wam, że potrafię opisać tę przerażającą mieszankę samotności i rozpaczy rodzi we mnie ta myśl, ale starczy kłamstw, wyczerpałem pokłady łgarstwa — pod nim tylko ja sam, moje bezużyteczne myśli i mój bezsensownie twardy chuj.
Chciałem być przy moim skarbie. Chciałem, by powiedziała mi jasno oczekiwania, bez potrzeby zgadywania, bo lepiej jest służyć w niebie, niż rządzić w piekle; a może i nawet lepiej jest służyć w piekle – byle by diabeł nie zmuszał do myślenia.
– Widzę, ukochany, że masz zajęte ręce, ale usiądź i nie martw się. Nakarmię cię.
Posłusznie zająłem pozycję przy stole, nadal starannie utrzymując erekcję. Mój skarb usiadł bokiem na blacie, zakładając nogę na nogę. Spojrzała mi prosto w oczy.
– A teraz będziesz grzecznym chłopcem i otworzysz buzię.
Podsunęła mi pod nos kanapkę z serem.
– Gryź.
Wziąłem kęs i zacząłem żuć. Delikatnie gładziła mój policzek.
– Nic nie mów. Pilnuj swojego kutasa, ma być twardy.
Westchnęła cicho.
– Nie wiem co w tobie tkwi, ale nie powinno mnie tu być. Ta cała sytuacja po prostu nie ma sensu. Ale jednak jestem.
Przełknąłem i podała mi kolejny gryz.
– Świat nie bardzo przestrzega naszych oczekiwań, co nie? – Wymusiła z siebie uśmiech.
Miała rację. Czego bym nie chciał, świat nadal robił swoje.
– Więc jestem tu jako twoja bosonoga służąca. Oboje czujemy że życie to tylko farsa. I byłoby nawet śmieszna, gdyby tylko nie powtarzało wciąż tych samych żartów.
Pochyliła się by skraść pocałunek z moich warg.
– Ale ponieważ powtarza, nazywamy to sensem. Więc moja obecność tu nie ma sensu, ale może przynajmniej jest zabawna? Jeszcze się nie zdecydowałam.
Przesunęła rękę na moją krtań, jakby kontemplowała mord.
– Potrafisz być szczery? Czasami wydaje mi się, że tak, ale czasami wydaje mi się, że jesteś ulepiony z samych kłamstw. Zresztą, może dla ciebie wszystko jest prawdziwe.
Wymierzyła mi niespodziewanego policzka. Zaskoczony syknąłem.
– W gruncie rzeczy masz nawet przystojną twarz. Myślę że będzie mi na niej dobrze. Kładź się na stole.
Usłuchałem i zanim nawet zdążyłem się zorientować, wspięła się i dosiadła mnie okrakiem. Wyrastała wprost z moich ust, otulała mnie swoimi udami. Czułem zapach paska jej włosów łonowych tuż przed nosem. Zdawała się ogromna, patrzyła na mnie z góry, znad swojego brzucha, pary piersi z twardymi sutkami. Wpiła się we mnie swoimi zielonymi oczyma i chwyciła mnie za włosy. Nie musiała nic tłumaczyć, znałem jej żądania. Wiedziałem, że nie ma zamiaru błagać. Pieściłem ją delikatnie wargami i językiem. Bogini poiła mnie swoimi sokami. Mój skarb.
Zawładnęło mną uwielbienie. Gdyby kazała mi teraz wydrzeć sobie serce z piersi, nie wahałbym się. Jednak ona, wspaniała, potężna i łaskawa pragnęła tylko rozkoszy; a ja, oddany, spokorniały, jedynie pragnąłem obdarować ją jak najszczodrzej. Wszystkim. Całym sobą.
Ściskała mnie mocno swoimi udami. Przez jej ciało przechodziły spazmy rozkoszy. Ciężko oddychała. Milczała jeszcze przez chwilę, dochodząc do siebie.
– Och, widzę, że ciekniesz ukochany. Aż tak się podnieciłeś?
Nie miałem fizycznej możliwości odpowiedzi, ale nawet jej nie oczekiwała. Przesunęła palcem w dół mojego czoła i nosa.
– Gdybyś tak jeszcze potrafił mówić tymi swoimi ustami. Wyjaśnić o co ci tak naprawdę chodzi…
Jak można wyjaśnić coś, czego nie można wyrazić słowami? Mój skarb uśmiechnął się złowrogo.
-- Zauważyłam, że lubisz się bawić moją… ciaśniejszą dziurką. Ją też wyliżesz. Nie martw się. Starannie się umyłam!
Odchyliła się do tyłu, by wystawić swoją dupcię do pieszczot. Nie byłem w stanie protestować, zdolny jedynie do służenia, wypełniłem polecenie starannie i bez wahania.
– I jak? Dalej ci się podoba, ukochany?
Skarbie, chcę cię całą! Chcę wszystko!
– Ty moja perwersyjna świnko… – Zaśmiała się zaskoczona.
– Wystarczy ukochany.
I tyle. Zeszła ze mnie, pozostawiając mnie niespełnionym.
– Pamiętaj, że masz być dla mnie gotowy, ukochany. – Wyszeptała mi wprost do ucha swoim ciepłym, wilgotnym oddechem.
Ciągłe, tlące się podniecenie wyniszcza rozum i zmysły. Mogę je znieść tylko dla mojego skarbu, ale wolała mnie drażnić niż… skorzystać. Uderzyło jej to do głowy jak szampan, a moją jedyną nagrodą było jej zadowolenie. Miałem karmić się resztkami satysfakcji mojego skarbu, a ona? Zabawne: nie wiedziałem, co z tego miała. Może po prostu lubiła świadomość męskiego podniecenia, a może sama lubiła kontrolę? Nie śmiałem stawiać ostatecznej odpowiedzi na to pytanie, tym razem nie odważę się udawać mądrości.
Wiem jednak, że przedstawienie przybrało karykaturalną formę. Ja, podążający za nią krok w krok jak jej pies. Ze wciąż zajętą ręką, by być gotowym w każdej chwili. Ona, pozoruje zainteresowanie najbardziej trywialnymi zajęciami; ale realnie czujna wartowniczka, pilnująca mojego posłuszeństwa. Suma dwojga zbyt teatralna nawet jak dla mnie. Może przynajmniej widzowie mają ubaw z tej tragikomedii, ale czy tyle starczy, by wytrzymać długie godziny? Bez obaw! Mój skarb urozmaica, bez ostrzeżenia całuje, liże, kontroluje; ale ponieważ przestrzegam rozkazu z fanatyczną determinacją, pozostaje ukontentowana, obywa się bez krytyki; a nawet w przepływie dobroduszności wręcza, mojej rozdygotanej z podniecenia osobie, komplement.
Chce błagania. Czuję to, ale odmawiam; nie poddam się, nie ustąpię, wytrzymam! Choć całe jestestwo napięte jak struna i krzyczy, domaga się ulgi! Nawet tak wyszukana tortura mnie nie skruszy, zbrojenie mojej głupiej dumy jest zbyt mocne, ale pozostaje wytrwała.
Drąży mnie, ale dowierciła się tylko do własnego znudzenia i frustracji.
– Powiedz, ukochany, masz ochotę wetknąć tego swego wytęsknionego fiuta w moją dupę? Posuwać mnie i w końcu dojść? – Rzuciła jakby mimochodem.
– Tak, mój skarbie. – Mój głos ociekał, bez wątpienia w satysfakcjonujący dla niej sposób, ulgą.
– Bardzo mnie to cieszy. A teraz, ponieważ oboje wiemy że mój ukochany jest zboczeńcem seksualnym i na pewno masz w zanadrzu żel… skocz po niego. – Zdanie zakończyła uśmiechając się zaskakująco ciepło.
Nie byłem w stanie zaakceptować nawet sekundy dłużej zwłoki, niemal wybiegłem, by wypełnić polecenie mojego skarbu. Czy prychnęła śmiechem na ten widok, czy to moja wyobraźnia płatała mi figle? To nie ważne, cóż to znaczy w obliczu kresu tej udręki? Nic nie znaczy!
Ręce mi drżały. Może niecierpliwość, może podniecenie; ale to też nic nie znaczy. Byłem gotowy.
Mój skarb wspiął się na stół. Przyjęła pozycję na kolanach, pochyliła cała do przodu, i opadła tyłem na same pięty prezentując mi swój tyłek, jasno demonstrując swoje intencje.
– Skarbie… dziękuję… – Zacząłem.
– Ukochany… daruj sobie podziękowania. Wtykaj. Wiem że chcesz. – Brzmiała figlarnie. Zachęcała mnie.
Objąłem ją w biodrach i powoli zacząłem wchodzić w jej oczko, z trudem się kontrolując.
– Ukochany… chyba nie sądzisz, że spędziłam cały dzień cię nakręcając byś był delikatny?
Zwolniła mnie ze smyczy, wbiłem się więc w nią szybciej, i na pełnię głębokości. Ależ była ciasna! Rozkoszowałem się jej dziurką w bezruchu przez chwilę i dopiero po niej zacząłem ją pieprzyć. Wpierw powoli, ale nie mogłem, nie chciałem… musiałem przyśpieszyć, musiałem dążyć do swojego spełnienia.
– Śmiało, zerżnij mnie! – Krzyknęła.
Ciężko oddychając, zatraciłem się w przyjemności. Nie mogło to trwać zbyt długo, byłem zbyt podniecony, by się miarkować. Doszedłem bardzo szybko, ale to nie mogło mnie ugasić. Podnieciła mnie zbyt mocno – jeden raz nie wystarczył. Wytrysnąłem w niej, ale to tylko krótka przerwa. Wznowiłem. Chciałem rozładować frustrację, ale nie mogę dojść, natura zabrania. Niezdolny do orgazmu, ze złością ubijam w niej spermę ze wcześniejszego wytrysku. Trwa to zbyt długo, ale irytacja mnie tylko napędza. Gdy w końcu dosięgam drugiego szczytu, moja rozkosz rozcieńczona jest zmęczeniem. Potrzebuję czasu. Gdy znowu czuję i myślę, jestem sobą… dopiero wtedy dociera do mnie wszystko.
– Mój skarbie?
Nie odpowiada. Biegnę na drugi koniec stołu, patrzę w jej oczy, i ślady po łzach. Jej ból mnie szokuje.
– Dlaczego? – Tyle mogłem z siebie wydusić.
– Byłam tam dziewicą… – Zaczyna, ale przerywam jej.
– Dlaczego nie powiedziałaś bym był delikatny? Mogłem ci pomóc… – Teraz to ona przerwała.
– Ty ku… – Powstrzymuje się od przekleństwa w ostatniej chwili.
– … naprawdę niczego nie rozumiesz!
Zgodziłem się z nią w myślach. Jak już wielokrotnie wspominałem: jestem ostatecznie tylko głupcem.
Sobota
Cisza mnie zabija.
Mój skarb nie ma zamiaru ze mną rozmawiać. Milczy od wczoraj.
Powinienem już przywyknąć do ciszy. Były na to cale lata, ale dziś była wyjątkowo lodowata i okrutna. Szarpała mi nerwy, dziurawiła myśli, ponaglała serce do cwału. Niszczyła mnie, nie gwałtownie; powoli, systematycznie i dokładnie. Całkowicie i kompletnie. Gdyby pozwolić jej kontynuować wymazałaby mnie z tego świata do ostatniego atomu.
Oczywiście pozwoliłem jej kontynuować! Egzystencja jest przereklamowana. Widzowie, możecie obejrzeć niezwykły spektakl: niesamowity–znikający–błazen. Rozpuszcza się w nicości, z lekkością wróbla zrywającego się do lotu. To proste! Jak…
Raz.
Dwa.
Trzy.
Niedziela: Kurtyna opada
Mieszkanie na odludziu pozwala podziwiać w ciepłą letnią noc niebo: czarny aksamit ozdobiony gwiazdami. Drobna, bezpieczna i prymitywna przyjemność. Nic wyszukanego, dostępne dla każdego i choć to może dziwne, niesie ulgę. Może się mylę, może stwórca istnieje, może w akcie swego miłosierdzia obdarował nas wszystkich lekarstwem z gwiazd.
– Hej, ukochany.
Była bezszelestna, lub może sam już nie chciałem jej zauważyć.
– Nie musisz mnie już tak nazywać. Jutro cię osobiście odwiozę, obiecuję. Cholera wie czy naprawili w końcu klimatyzację. – Odpowiedziałem znużony.
– To może nie będzie konieczne.
Położyła się na trawie obok.
– Mam swoje własne reguły ukochany. Wysłuchaj mnie proszę.
Obróciłem twarz w jej stronę, ale nie patrzyła na mnie. Recytowała z pamięci.
– Po pierwsze, chcę byś był na dystans głosu po zmroku. Zawsze.
– Po drugie, gdy jesteś w zasięgu głosu, nie odmówisz mi swojej bliskości. Nigdy.
– Po trzecie, w trakcie pełni to ja przejmuję stery… ale poza tym robię to co chcesz. Jestem kim chcesz. Używasz mnie jak chcesz. Jestem twoją własnością. Taka była umowa.
Milczeliśmy chwilę, oboje zmęczeni sami sobą.
– Jeśli masz być moim ukochanym, musisz do mnie wracać. Jesteś moim Panem, ale ja jestem twoją Panią. Jestem twoją odpowiedzialnością.
Nagle, nocne niebo wydało się jednak zbyt jasne. Zamknąłem oczy.
– Ukochany, nie wiem co we mnie widzisz. Nie mam bladego pojęcia. Naprawdę. I chyba nie bardzo cię obchodzi co widzę ja… ale oboje mamy swoje problemy. Po prostu obiecaj mi te trzy rzeczy, oraz cierpliwość i jestem twoja.
Jakże mogłem powiedzieć „nie”?
Epilog
Ciasny supeł w trzewiach bolał, ręce drżały, a myśli galopowały w dzikich kierunkach. Bycie przyjaciółką Moniki nigdy nie jest łatwe, ale teraz, po zniknięciu, nie pozostawiając za sobą kontaktu na kilka miesięcy… katorga. A później, jak gdyby nigdy nic wrzuca zdjęcie na Instagram, i dopiero później dzwoni. Największym wysiłkiem woli powstrzymała się od uznania tego za osobistą zniewagę, ale gdy usłyszała znajomy głos, mimo wszystko w tamtej chwili poczuła ulgę. Na chwilę. Chwilę później miała tysiąc pytań walczących wewnątrz o pierwszeństwo zadania. Przynajmniej żyła i kto wie? Gosia może nawet za chwilę własnoręcznie jej nie ukatrupi!
– Cześć kochana, jestem punktualnie, prawda? – Monika wyrwała ją z zamyślenia.
– Do pojedynczej, jebanej, minut. – Wycedziła w odpowiedzi.
– Nie mamy humorku, co? – Monika nie dała się zbić z tropu. To tylko bardziej rozjuszyło Gosię.
– Nie mamy elementarnego szacunku do przyjaźni, co? – Monika skrzywiła się na te słowa.
– Ok. Zasłużyłam. Chcę wszystko wyjaśnić…
Monika odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko. Gosie nie zamierzała niczego ułatwiać, więc milczała.
– Więc po tym tygodniu, zostałam z moim ukochanym…
– Ukochanym?! – Gabrysia przerwała ostro..
– … Adamem na stałe, po prostu zapomniałam o swoim mieszkaniu… – Monika poprawiła się i kontynuowała.
– Zakochałaś się?! – Gabrysia krzyknęła zaskoczona.
– Co? Nie! – Wydawała się wręcz oburzona.
Monika zamyśliła się. Jej oczy straciły skupienie.
– Nie potrafię naprawdę kochać. Adam zresztą chyba też nie, i prawdę mówiąc jest trudnym do kochania mężczyzną. Ale bliżej miłości niż teraz nie będę.
– Czy ty słyszysz co wygadujesz? – Gabrysia czuła się jakby tonęła.
– Ja? Owszem. A ty? – Monika dała po sobie poznać rozdrażnienie.
Gabrysia nagle nie wiedziała, gdzie podziać ręce. To był mniejszy problem w obliczu tego, że nie wiedziała też co powiedzieć.
– Czy możesz mi po prostu wyjaśnić dlaczego? Seks był aż tak dobry? – Spytała w końcu.
– Seks… jest dobry. I częsty. Nie spotkałam nigdy wcześniej mężczyzny który byłby znowu twardy w tak krótko po wytrysku. I to chyba nawet nie jest kwestia libido…
Gabrysia już rozumiała, że zadała wyjątkowo złe pytanie, ale Monika się nie zatrzymywała.
– Wczoraj wpierw mnie wyruchał na pieska, skończył w cipce, i prawie natychmiast przeszedł do anala. Nie zmieniłam nawet pozycji.
– Dajesz się rżnąć w dupę…? – Spytała niedowierzająco.
– Kochana, ja tego zarządzałam! Ale to nie jest ważne. Chcesz wiedzieć dlaczego. Dlatego, że jaki by nie był; jestem dla niego ważna, zależy mu, mogę mu ufać, mogę na niego liczyć, troszczy się o mnie. Na swój sposób, ale szczerze. W zamian… ma swoje potrzeby, ale kto ich nie ma! – Monika mówiła z pasją.
– Boję się pytać o te „potrzeby”.
– A czemu? Jest łatwiej gdy oczekiwania są jasno określone. Chce bym należała do niego. Całkowicie. Na wszystkie możliwe sposoby…
– I to niby jest uczciwa wymiana?
– Nie rozumiesz. Oddanie to błogosławieństwo. Oddanie wynosi. – Brzmiała jak gdyby naprawdę w to wierzyła.
– I tłumaczy seks analny.
– Oczywiście. Przekułam też sutki by nagie piersi mocniej przykuwały uwagę. Wedle polecenia. Bolało, ale trzymał mnie za rękę. – Odparła z uśmiechem na ustach.
– I tyle wystarczyło w ramach znieczulenia?
– Jeśli nie czujesz bólu, nie poczujesz też przyjemności.
– Ok, wszystko jasne. Po prostu zwariowałaś.
Monika westchnęła głęboko, jednocześnie rozpierając się wygodniej na krześle.
– Może i zwariowałam. Ale chyba możemy nadal być przyjaciółkami? Wpadnij do nas kiedyś, najlepiej kiedy akurat przypada pełnia księżyca, wtedy mogę się z tobą podzielić moim ukochanym.
– Czy ja dobrze rozumiem…
– Dobrze. I po prostu nie martw się już o mnie, ok?
Otrzymała odpowiedzi pozbawione sensu, ale Monika zachowywała się, jak gdyby było wręcz przeciwnie. Jak gdyby wszystko było jasne jak słońce. Nie było. Nie dla Gabrysi. Ledwie poznawała swoją przyjaciółkę. Może i nadal uśmiechała się tak samo szeroko, jak zapamiętała, te same zielony oczy, proste plecy. Znajoma forma napełniona obcą treścią przerażała.
Monika chwyciła kubek z kawą i wzniosła go w dumnym toaście.
– Za ścieki z raju, za kłamliwą prawdę, za prawdziwe kłamstwa, za kontrolę, za wolność i za niekończące się przedstawienie!
Jej przyjaciółka… Ta kobieta wyglądała znajomo, ale nie rozumiała jej nawet w najmniejszym stopniu.
Posłowie
Po pierwsze, gratulacje i wyrazy uszanowania wszystkim którzy przebili się przez wszystkie części. Mam nadzieję, że nie było aż tak źle. Tak, wiem; treść jest ostro, słodko, gorzko i kwaśno mieszanką która nie ma prawa trafić w jakikolwiek preferencję, ale cóż mogę powiedzieć: taki miałem zamysł od początku i chciałem go zrealizować. Myślę, że się udało, i przynajmniej było oryginalnie, a kto wie, może ktoś nawet przeczytał calość z przyjemnością?
Jeśli tak było, wiedz mój hipotetyczny czytelniku, że sprawiłeś mi tym radość. Przejmuję się opiną czytelników zdecydowanie bardziej niż Adam opiniami widzów.
Istnieje też oczywiście drugi hipotetyczny czytelnik, taki który znienawidził absolutnie wszystko. Przepraszam, cię, ale też tym bardziej winszuję samozaparcia w lekturze!
Oprócz tej dwójki może być też ktoś z mieszanymi odczuciami. Jeśli chcesz się nimi podzielić; zachęcam, od tego są komentarze.
Jeszcze raz dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie tej serii.