Teatrzyk: Prolog/Poniedziałek/Wtorek (I)
28 stycznia 2023
Teatrzyk
Szacowany czas lektury: 28 min
Dziwna historia o ekscentrycznym (bo zbyt bogatym na "dziwny") mężczyźnie, jego nowej zabawce, obsesyjnym uwielbieniu, pakcie, substytutach, posiadaniu, anime, robotach i sztuce teatralnej. Kolejność przypadkowa.
Napisane z perspektywy mężczyzny.
Prolog
– Nie. Nie ma mowy.
Temat był zdaniem Moniki zamknięty i nie czuła potrzeby kontynuowania wątku. Pociągnęła kolejny łyk kawy z filiżanki, zastanawiając się, jak przekonać Gosię, by nigdy już o tym nie wspominała. Skąd ona nawet wzięła ten pomysł? Były najlepszymi przyjaciółkami, do dzisiaj sądziła, że doskonale się znają i rozumieją bez słów. Lekcja na dziś: nie ma limitu głębokości błędu. Starała się zachować spokój. Może już jutro obie będą mogły udawać, że ta rozmowa nigdy nie miała miejsca.
Jeśli. Tylko. Zachowa. Spokój.
Gabrysia stukała rytmicznie paznokciem w stół i zdecydowanie nie pomagała zachować spokoju, ale znała to. Myślała co powiedzieć. Zatrzymała się.
– Już nigdy więcej nie będę o tym wspominać. Naprawdę. Ale… nie pozwól mi skończyć. Proszę.
Gabrysia zaczerpnęła powietrza.
– Doktorat, praca w korporacji, kariera i samotne życie. Nic ci z tego nie służyło. Nie jest też przypadkiem, że żaden twój związek nie trwał długo…
Monika odłożyła filiżankę, zanim ręka zaczęła jej się trząść. Nie było sensu rozlewać kawy. Gabrysia ciągnęła.
– Staram się ci pomóc. Naprawdę. Szczerze. Myślę, że to byłoby dla ciebie lepsze niż…
Gabrysia wyraźnie nie wiedziała jak delikatnie dokończyć myśl. Monika cierpliwie i bardzo ostrożnie zamknęła wewnątrz siebie potrzebę wrzasku. Nadal zachowywała spokój.
– Gabrysiu, cieszę się, że się o mnie martwisz, ale nigdy już o tym nie wspominaj. Dobrze?
Skinęła w odpowiedzi głową.
– W ramach przeprosin zapłacę rachunek.
– No ja myślę!
Monika roześmiała się. Kryzys został zażegnany, przynajmniej ten zewnętrzny. Co prawda potrzeba wrzasku, zamknięta w piwnicy znalazła sobie koleżanki i zrobiły razem imprezę. Do tego była już jednak przyzwyczajona.
Próbowała zatracić się w pracy, by zapomnieć o zmęczeniu psychicznym, a gdy to nie pomogło, próbowała zmęczyć się na siłowni. Zafundowała sobie na własne życzenie długi i ciężki dzień, i co z tego miała? Do zmęczenia psychicznego dodała tylko intelektualne i fizyczne.
Nic nie było w stanie zagłuszyć myśli, nic nie było w stanie uśmierzyć bólu – tkwił w niej tępy, uporczywy, nie dotkliwy, ale też nie ustający i w swej nieustępliwości niczym kropla: zdolna drążyć nawet najtwardszą skałę. Z każdym dniem coraz głębiej, aż w końcu przebije ją na wylot. Nie zatrzyma się na niej. Milenia później przedrze się aż do samego jądra ziemi przynoszące zagładę planecie. Dzisiaj nie było końca świata, ale można już go było dojrzeć. Przynajmniej poczucie humoru nadal w niej działało, nawet jeśli nie bawiło.
W lodówce miała zaczęte wino, równie szkodliwe jak jej myśli, więc pewnie również pasujące smakiem i aromatem. Czerwone krwistym kolorem, więc do krwi przynależące. Przeznaczenie wzywa!
Butelka była pusta. Kurwa.
– KURWA!!!
Monika nie wytrzymała, pękła, a z jej trzewi wydarł się krzyk wściekłości. Na chwilę odrobinę pomogło, poczuła ulgę, przynajmniej dość, by nie cisnąć szkłem o ścianę. Mogła znowu udawać normalną, dobrze funkcjonującą jednostkę, taką co to segreguje odpady. Szkło do pojemnika ze szkłem, w tym przypadku słoik po sosie i dwie inne puste butelki. Bardzo reprezentatywna próbka. Usiadła przy koszu na śmieci, nie mając celu, ani nawet ochoty się ruszać.
Gabrysia się o nią zamartwiła. To miłe. Szkoda, że robiła to w chory sposób. W myślach zrobiła z Moniki zwykłą dziwkę i głupią laleczkę. Obrzydliwe. Cóż z niej za przyjaciółka albo i nawet kobieta? I mimo to nikt nie rozumiał jej bardziej niż Gabrysia. Właśni rodzice? Z matką ledwo była w stanie rozmawiać. Była tak przeraźliwie samotna i nikt nie był w stanie tego naprawić. Zwłaszcza ona sama. Jak Gabrysia to ujęła? Nie nadajesz się do normalnych związków. Dlaczego? Co w niej było popsutego? Jej wymagania? Jej oczekiwania? A może ona sama… Potrzebowała urlopu, ale takiego od bycia sobą. Wczasy w Karaibach nie pomagały Monice, bo była tam nadal Moniką. Wracała i nadal była Moniką. Wszędzie z aktywnym procesem erozji. Wszędzie przerażona i niepewna. Zawsze osądzająca samą siebie z pełną surowością. Była własnym sądem. Własnym katem. I nigdy nie mogła uciec od siebie samej.
Złapała się za głowę, próbując uciszyć własny umysł. Nie pomogło, bo i jak? Och, skarbie, to nie jest takie łatwe. Możesz zamknąć oczy, ale sprawię, byś nadal patrzyła. Możesz zatkać uszy i nadal usłyszysz mój głos.
Słodki Jezu, rozpadała się na kawałki. Przecież nie było jeszcze tak źle. Prawda?
Sięgnęła po telefon. Myślał nad tym. Niech ją szlag trafi, naprawdę nad tym myślała. Mogła po prostu zadzwonić do…
– … tak wiem, że jest późno, przepraszam… ale zmieniłam zdanie. Naprawdę. Miałaś rację, mogę spróbować. Jeśli nie będzie dobrze po tygodniu, o wszystkim zapomnę. Więc, no, wyślij info dla tego pośrednika. Dzięki. Śpij dobrze.
Więc to tak się oddawało własną wolność? Leciutko i przyjemnie, gdy jest gównem!
Poniedziałek: Reguły Przedstawienia
Wypełniała mnie mieszanka ekscytacji i zniecierpliwienia. Czułem się jak dziecko czekające na prezent gwiazdkowy, a przynajmniej wydaje mi się to być niezłą analogią. Rodzice byli biedni i nieszczególnie wylewni i zapamiętałem święta chłodniej niż większość z was. Wybaczcie mi, jeśli moje analogie nie zawsze trzymają się kupy. Naprawdę próbuję i najzwyczajniej nie zawsze mi wychodzą, ale starczy tej dygresji. Miałem emocje do spalenia, więc hantle. Zdążyłem się już zmęczyć, a spokoju nie odzyskałem. Znowu będę usiłował się usprawiedliwić: to wyjątkowa okazja.
Jesteście zmieszani. Pozwólcie zatem, że zacznę jeszcze raz: od początku, w odpowiedniej kolejności i nawet składniej. Może wtedy ta historia zabrzmi sensownie, choćby i tylko dla otwartych umysłów.
Zatem witajcie. Na imię mi Adam. Jestem (jak lubię mówić) wyjątkowo młodym emerytem. Sami musicie przyznać, że brzmi to wręcz kokieteryjnie w porównaniu do ‚,wypalony zawodowo, ale z jednym wyjątkowo dobrze sprzedanym startupem na koncie” i przecież nie jestem tu, by opowiadać o biznesie, technologii albo sztucznej inteligencji. Jestem tu, by opowiedzieć o sobie i nieco o swoich szczególnych, ale absolutnie nie ośmielę się twierdzić, że w jakimkolwiek wymiarze unikatowych, problemach. Jestem samotny. Nie zamierzam się żalić nad całym okrutnym losem. Wina leży we mnie. Całkowicie i absolutnie. Wiem o tym, ponieważ to ja jestem jedynym stałym elementem wszystkich moich porażek. Wspominam o tym, byście nie wątpili w mój kontakt z rzeczywistością lub samokrytycyzm. Nie będę jednak mieć pretensji do tych z was którzy uznają mnie za zupełnego ego-maniaka. Byłaby to etykietka w mojej ocenie błędna, ale w aspekcie tej historii zrozumiała. Śmiało nazywajcie mnie jednak osobą zaborczą, tyranem i hedonistą. Do tych defektów charakteru przyznaję się otwarcie i choć okazały się w pewnym zakresie pomocne w mojej karierze, nigdy nie ośmielę się przedstawiać ich jako zalet. Dość jednak! Nie jestem wystarczająco interesującym szarlatanem, by tak wiele opowiadać wyłącznie o mojej osobie. To historia dwojga, nieomal rytualna w swojej formie i zaczynająca się teraz, tu. Ze mną, trzymającym hantle w dłoniach, jak obłąkanym patrzącym na zegar i czekającym, z napięciem zaskakującym nawet mnie samego, aż przybędzie kandydatka na moją prywatną niewolnicę.
Czyżbym wyczuł zniesmaczenie? Na to również zasługuję i również przyjmuję z pokorą, ale Rubikon został przekroczony i maszeruję dalej. Moja decyzja jest nieodwołalna niczym zachód słońca, ale wy nadal możecie odejść w czerwonym blasku mego zmierzchu, powrócić do swoich idealnie poukładanych światów i pięknych żon, oddanych mężów. Odprowadzę was zazdrosnym spojrzeniem, obiecuję. O mnie się nie martwcie — jedynym sumieniem, którego potrzebuję, jest moje własne.
Nie wiem o niej nic, a chcę dowiedzieć się wszystkiego, zanim pakt zostanie podpisany. Do tego momentu, przez siedem dni, ona również może wrócić do swego świata lub zostać do niego wyrzucona moją ręką. Sama ta wizja napawa mnie smakiem rozczarowania, ale to ledwie konieczne ryzyko wobec możliwości lepszego rozstrzygnięcia.
Perspektywa mnie odurza.
Gdy słyszę dzwonek do drzwi, jestem pewny całym swoim nieobiektywnym, ale czułym instynktem: oto ona. Aktorka w roli głównej tego dramatu. Czy widzowie są gotowi? A może widownia opustoszała wymieciona odrazą? Niezależnie od odpowiedzi przedstawienie się rozpoczyna.
Cały lipiec był upalny i również początek sierpnia nie zamierzył odpuszczać. Nawet jednej litościwej chmurki na niebie. Aktualny czas? Punktualnie czternasta, szczyt żaru i w samym jego sercu ona, wyglądająca niczym tradycyjna sekretarka: w białej, luźnej bluzce; w czarnej ołówkowej spódnicy; z czarnymi okularami na nosie mocno kontrastującymi z jej mleczną cerą, a za szkłem zielono-szare oczy. Nie potrzebowała kolczyków, by podkreślić ich błysk, ale i tak nosiła; podobnie jak starannie nałożony makijaż na szerokiej twarzy. Farbowała włosy na ciemny blond, ale jakże lepiej wyglądałaby w swojej naturalnej czerni! Wiek zdradzały jedynie zmarszczki wokół oczu.
Choć zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, zgoda, może podsycone moim oczekiwaniem; nie każdemu spodobałaby się tak samo mocno. Jej barki i biodra może zbyt duże. Ramiona, nogi być może zbyt grube i umięśnione. Część z samczego grona poczułaby się niekomfortowo, jako mężczyzna zbyt mały i niewystarczający. Odnotowuję to jedynie kronikarskim obowiązkiem, a nie z potrzeby mego serca, bo te zabiło mocniej, szybciej i dla niej. Spójrzcie moimi oczami, o ci z was którzy pragną ciała dziewczynki. To kobieta: prawdziwa, z krwi i kości, nie nicości i pustki lękliwych fantazji! Wyglądała pięknie i wspaniale, też niepewnie i wręcz na zbłąkaną. Obce miejsce, obcy mężczyzna, obca sytuacja. Cały kontekst niczym nieznany ląd. Pionierka. Eksploratorka.
– Dzień dobry i przepraszam za to, jaka jestem spocona. Przywieziono mnie w samochodzie z zepsutą klimatyzacją.
Przyjemny ton głosu: gładki, staranny, nie za wysoki. I wcale nie wyglądała jakoś nie szczególnie spoconą, chyba nawet mniej niż ja sam. Podała mi rękę do przywitania, bardzo profesjonalnie. Dobrze wyszkolona korpodronka. Jak szybko może zdradzić tak drobny gest!
– Monika.
– Adam. Przy ich stawkach nie powinno im brakować pieniędzy na warsztat, zapasowe auto. Zadzwonię i wyjaśnię ten temat. Wejdź proszę, u mnie jest chłodno i przyjemnie.
Weszła przy akompaniamencie stukotu obcasów swych szpilek.
– Mogłabym tu przyjechać samodzielnie. Zostało mi to zabronione, podobnie jak jakikolwiek bagaż.
Starała się nie zdradzić; przywołała demony kłamstwa, wytężyła samokontrolę. Widzowie! Jakiż zaszczyt was spotkał, przed wami talent aktorski w pełni rozkwitu, i swym dorodnym kwiatem rzuca cień, głęboki i ciemny, ale jednak zbyt lichy, by ukryć w nim strach. Pierwotny i rozdzierający, ale jednak stała tu walcząc z nim jak równa z równym i dopóki to czyniła, uznawałem ją za zwycięską. I was zaklinam, na piękno i wszystko, co dla was święte: też dostrzeżcie w niej triumf!
– Bez obaw, dostałem wszystkie twoje wymiary i kupiłem nowe ubrania.
– Co jeśli nie będę chciała ich nosić? – Gniew. Tamowany, ujarzmiany, ale jednak wyrywający się do przodu.
– Wtedy wrócisz do domu, ale o regułach pomówimy za chwilę. Herbaty?
– Tak. Poproszę. – Ulga. Jawna.
Miałem zaparzoną zieloną herbatę, przelaną do termosu i nadal ciepłą. Usiedliśmy naprzeciw siebie przy stoliku. Nadal prezentowała się oficjalnie i elegancko, z wyprostowanymi plecami i postawą rodem ze szkoły baletowej. Byłem zbyt zajęty podziwianiem i gładzenia jej wzrokiem, by natychmiast zacząć rozmowę, jednak potrzebowała wyjaśnień. Czy widzowie są zainteresowani poradą biznesową? Darmowa i uczciwa, najlepsza, jaką mam. Zawsze upewnijcie się, że obie strony w pełni znają warunki kontraktu.
– Czy wyjaśniono ci twoją kompensację?
Potaknęła.
– Jak rozumiesz swoje obecne położenie?
– Jestem twoją własnością na okres próbny. – Nie chciała spojrzeć mi w oczy.
– Jak myślisz, co to dla ciebie oznacza? Czego się spodziewasz?
Przełknęła ślinę. Dyskretnie, ale zauważyłem.
– Jestem twoją i robisz ze mną na co masz ochotę. Konotacje seksualne są tu chyba na miejscu.
– Tak, zgoda co do ogólnego zarysu. Pamiętaj, że w trakcie okresu próbnego możesz odejść bez konsekwencji. Nie będę cię obrażać pytając czy masz ochotę odejść teraz. Wpierw wysłuchasz moich dodatkowych reguł.
By nie odpowiadać pociągnęła łyk herbaty. Wyraźnie jej nie smakowała.
– Przedstawię je w kolejności rosnących priorytetów co oznacza że w razie sprzeczności, masz podążać za wyższą regułą. Uważaj, proszę.
Skupiła się, gotowa notować w myślach. Wyostrzyła się i wyglądała nawet piękniej.
– Po pierwsze, zachowujesz się kulturalnie. Mówisz „proszę”, „dziękuję”. Możesz przeklinać w trakcie seksu jeśli potrzebujesz dać upust językowi albo czuć jak dziwka, ale poza tym: nie.
– Po drugie, jestem twoim jedynym.
– Po trzecie, zwracasz się do mnie w mowie i myśli przez słowo „ukochany”. Nie „mój panie” czy tam „właścicielu”. Słowa mają moc i chcę, byś właśnie tak sygnalizowała pełne oddanie. Jestem nieco staromodny w tym zakresie.
Nie dała po sobie poznać żadnej myśli. Zmieniła się w kamień.
– Po czwarte, nie chcę usłyszeć choćby jednego kłamstwa z twoich ust. Interesuje mnie tylko prawda, choćby bardzo niewygodna.
– Po piąte, wszystkie moje polecenia wykonujesz natychmiast i bez dyskusji, niezależnie od tego jaka jest ich treść, nieważne gdzie jesteś i nie ważne na co masz akurat ochotę.
– Więc mam dać się pieprzyć jak seks-zabawka kiedy tylko masz ochotę? – Miała zachrypnięty głos.
– Również. Wiedz też, że lubię często i ostro. Z czasem też tak polubisz. Ponadto przysięgam, że nigdy cię nie okłamię. Mam w zwyczaju szanować i dbać o swoją własność. Po szóste, i najważniejsze: nie działasz przeciwko mnie. Nigdy.
Wypiłem łyk herbaty, by nawilżyć gardło.
– Wyrażam się jasno, czy nie?
– Tak, bardzo jasno. – Potaknęła, nie przydziewając na twarz żadnego wyrazu.
– I bardzo mnie to cieszy. Oczywiście byłbym głupcem gdybym zmuszał cię do podejmowania decyzji tu i teraz. Przemyśl wszystko i odpowiedz jutro, a dzisiaj oprowadzę cię po moim domu. Jeśli chcesz się przebrać, możesz założyć cokolwiek ci odpowiada, ale możesz też zostać w swoim ubraniu. Wieczorem obejrzymy film, jak przyjaciele.
– Ale jaki film? – Spytała jak gdyby to właśnie to było najważniejsze.
– „Robot Carnival”, antologia anime, z lat osiemdziesiątych. Gdy się mnie mocno podrapie to nadal można dostrzec pod spodem geeka.
Pomimo widocznego zamyślenia pozostawiła to bez komentarza.
– I uspokój się. Nie zamierzam cię dzisiaj nawet dotknąć. Chciałbym, ale tego nie zrobię.
Złe duchy niepokojące Monikę w jednej chwili odstąpiły krok do tyłu i uwolniona z ich okowów w kilka sekund stała się inną osobą. Przywdziała na swe umalowane na czerwono usta uśmiech ulgi i nawet ten ochłap po prawdziwym szczęściu miał posmak samego raju.
– Łazienka jest tutaj, powiesiłem ci nowy ręcznik. Jeśli masz ochotę wsiąść prysznic nie krępuj się, ja też potrzebuję… ale oczywiście oddzielnie.
Upewniłem się, że zostałem dobrze zrozumiany.
– Moja siłownia… też do twoich usług. Tutaj jest mój gabinet. Nic ciekawego, po prostu komputer. Kuchnia jest tutaj, jeśli jesteś głodna mam nadal ciepły obiad. Twój pokój jest na górze, chodź zaprowadzę cię.
Weszliśmy razem po drewnianych schodach na antresolę i ledwie umeblowanego pokoju. Na podłodze leżały nadal zamknięte kartony.
– Tak jak mówiłem wcześniej, kupiłem ci trochę ubrań i bielizny na zmianę. Kierowałem się swoimi preferencjami, ale znajdziesz tam też praktyczne rzeczy, jak choćby dres, by poćwiczyć. Wybierz co ci się podoba.
Położyłem nacisk na ostatnie zdanie celem oszczędzenia jej wstrząsu. Monika, choć formalnie na miejscu, ani duchem, ani słowem nie przyjęła moich reguł. Traktować mogłem ją tylko jako długo oczekiwanego, ale ledwie gościa. Niestety.
– Tyle miałem do pokazania. Gdybyś mnie potrzebowała, wołaj, sam nie będę ci się dzisiaj narzucać. Proponuję obejrzeć film o godzinie dwudziestej. Do tego czasu, rób co chcesz i myśl, okej?
– Co się stanie gdy złamię jakąś regułę? – Spytała, wyraźnie nie będąc myślami w swoim pokoju.
– Wtedy zmuszony jestem wymierzyć ci jakąś karę. Ale nie rób tego, nie znoszę przemocy i sprawiłabyś mi w ten sposób przykrość.
Nie odpowiedziała, a ja, zgodnie ze swoimi słowami, zostawiłem ją samą z własnymi myślami.
Nie ma, nie było, i nigdy nie będzie nic wspanialszego niż Kobieta. Czegokolwiek, by człowiek nie zbudował, nie będzie jej się równać. Nic! Natura? Pasma górskie, oceany, gwiazdy, galaktyki i nawet wy, widzowie: wszystko to winno złożyć głęboki pokłon królowej całego istnienia. I czy może istnieć większy zaszczyt niż posiadanie jednej na własność? Nie może. Przepowiadam wam: wszechświat zamieni się w wypalone cmentarzysko pozbawione termonuklearnego światła, sam czas zostanie szyderczo ogołocony ze znaczenia przez niezmienność pustki. Wtedy ostatnia świadomość, niknąc w martwej nieskończoności, potwierdzi z uśmiechem moje słowa: najwspanialsza była Kobieta, największą przyjemność rodziło posiadanie jej.
Monika, choć pokryta skorupą przerażenia, była wymarzona. Nie: droga dziwka. Nie: złamana i zmuszona. Prawdziwa i wspaniała Kobieta. Jako jedyna sama mogła się naprawdę oddać. Roztropnie sam zarzuciłem sobie kajdany, wiedząc, że nie pochwycę i nie pojmę jej. Wycofa się tylko głębiej wewnątrz swojej skorupy strachu, przekoczuje w niej dzień, może dwa i nigdy więcej jej nie zobaczę. Jedyne co mogłem zrobić, to sprawić, by poczuła się bezpieczniej w nowym otoczeniu, więc ja, wygłodniały drapieżnik i ludojad, wybrałem post. Zostałem z podnieceniem bez ujścia, ale też satysfakcją właściwej decyzji.
Wróciłem do siłowni, myśląc, z durną nadzieją, że zmęczenie mimo wszystko ma jeszcze szansę mi pomóc.
Przebrała się, zgodnie z moimi przewidywaniami, w najluźniejszy, workowaty dres w jej nowej garderobie. Chciała odsłonić minimum skóry i pokazać jak najmniej swoich kształtów. Zmyła też makijaż. Nie miała ochoty mnie zaskakiwać.
– „Robot Carnival”, mówiłeś, prawda? Nie mam telefonu, by sprawdzić, ale to o robotach?
– Tak, zgadza się. Antologia krótkich filmów z lat osiemdziesiątych. Rozumiem, że nie oglądasz anime.
– „Czarodziejka z księżyca”?
– Liczy się.
– Ale to dawno…
– W Polskiej telewizji mieliśmy tłumaczone z wersji USA, nie Japońskiej, co nie?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami.
– Och, kiedyś ci opowiem jaka jest różnica. Myślę że ci się spodoba. Nic nie jadałaś od rana, zrobiłem ci kanapki. Nie wiem czy jesteś wege czy nie, więc dwie z masłem orzechowym oraz dwie z salami i serem.
– Jem mięso.
– No tak, czym jest kobiece życie bez solidnego kawała kiełbasy! – Widzowie, wybaczcie mi ten niecelny strzał w zgrubnym kierunku humoru.
Usiadła na samym skraju kanapy, nie sięgając po jedzenie. Jasne, odebrałem ten sygnał i usadowiłem się na przeciwległym skraju. Widzowie! Oglądać będziecie kobietę i mężczyznę, oglądających animację, a więc jedynie model prawdziwego świata, a w niej roboty: maszyny udające ludzi. Każda warstwa tego stosu ekstrahuje najważniejsze cechy. Wielostopniowa destylacja rzeczywistości. Mam nadzieję, że też uważacie to za zabawne. Co jednak do treści…
Karnawał Robotów zaczyna się spokojnie, od wiatru hulającego po pustyni, ale szybko eskaluje. Mieszkańcy wioski starają się ukryć i chwilę później surrealistycznie ogromna maszyna na czołgowych gąsienicach, wśród fajerwerków i ogłuszającego huku, wtacza się na miejsce. Ma wyrzeźbione tytuł filmu “Robot Carnival”. Rozpętuje się pandemonium, gra muzyka i wybuchy, pojazd tratuje wioskę w najbardziej widowiskowy sposób. Cóż za ekran tytułowy! Tak, to tylko ekran tytułowy. Monika uśmiechnęła się lekko.
Pierwsza historia to również głównie uczta dla oczu. Burza, błyskawice, i ta niesłychana animacja głębokich cieni i maszyn z tej ery animacji. Wielkie, drewniane tryby nieznanego przeznaczenia, szalony naukowiec, jasno kojarzący się z Frankensteinem. Muzyka, mechaniczna… i mechaniczne życie budzone błyskawicą. Tak, analogia jest jasna i znajoma, ale robot nie chce wstać. Wszystko, by wyrysować dziką rozpacz człowieka… ale wtedy w orgii destrukcji jednak robot ożywa! Porusza się, a skomplikowana maszyneria w koło rwie się, jakby zrobiona była z papieru i rozpętał się huragan. I znowu, to wszystko, by pokazać egzaltację i zachwyt szalonego naukowca. Robot kopiuje ruchy człowieka, nawet jego radosny taniec zwycięstwa… i ostatecznie z idiotyzmem bezmyślnego przedmiotu miażdży swojego stwórcę.
Drugi obraz, mniej symboliczny, ale ma za to więcej akcji. Wojna, armia złowrogich robotów porywa dziewczynę! Pojawia się bohater: szybki, silny i wyrusza na odsiecz, pokonując kolejnych przeciwników. Dużo wybuchów, kwintesencja kiczowatej akcji anime z tamtych lat. Bohater zostaje pojmany i gdy ma zostać zniszczony, rozerwany na strzępy… pod skórą metal. To robot. Piekło walki rozpętuje się na nowo, ale w końcu zwycięstwo. Heroiczny android ocalił swoją właścicielkę.
Trzeci film jest dłuższy niż dwa poprzednie razem i, uwaga, zawiera nawet dialogi. Historia małżeństwa z dzieckiem. Żona pnie się po szczeblach kariery, a mąż, pozbawiony bliskości z nudów (ale też braku czułości) realizuje swój tajny, hobbystyczny projekt. Jego dzieło wygląda jak młoda dziewczyna w sukience, więc siłą rzeczy wygląda też jak lalka. Akcja toczy się powoli, dopóki robot nie budzi w sobie potrzeby miłości i zaczyna się jej domagać. Przerażony mąż rozbija – morduje swoje dzieło. Cóż z tego skoro po latach do niego powraca… i odchodzi razem z nią.
– To właśnie chciałeś mi pokazać? – Spytała cicho.
– Tja.
– Dlaczego?
– Nie jestem ekspertem od uczuć. Nie wiem jak jasno i czytelnie wyjaśnić, że niektórzy mężczyźni po prostu potrzebują mieć swoją zabawkę jako surogat. Czasami z powodu własnych wad. Nawet jeśli nie są w stanie się do nich przyznać. Ja jestem, i… Nie ważne. Chcę byś była moja. Potrzebuję kontroli i władzy. Uwielbiam przyjemność i seks. Zamierzam czerpać to z ciebie i razem z tobą. To fakty. Ale nie jestem potworem. Uświadomiłem to sobie już dawno temu. Dużo wcześniej niż ten… w tym filmiku.
Zamilkła. Na długo. Ignorowała barwy, dźwięk, muzykę. Wyłączyła zmysły. Ekran oświetlał ją niczym posąg.
– Nie chcę wracać. Znam i przyjmuję twoje reguły. Ukochany. – Miała mechaniczny głos jakby sama była robotem. Skinąłem głową.
– Skarbie, zjedz coś przed snem. To rozkaz.
Z wahaniem wybrała kanapkę z masłem orzechowym.
Wtorek: Punkt Osobliwości
Zaczynam dzień wcześnie, nie nawykiem, a napędzany myślami o Monice, moim skarbie. Czy również wierzycie w moc słów? Niosą emocje, kształtują myślenie. Słowo “skarb” nie jest przypadkiem, przekazuje znaczenie. Moje znaczenie. Symbol wykuty w moich czeluściach, teraz na powierzchni. Słowa to lawa. Myśli to magma. Czy widownia jest pełna?
Ponadto: naleśniki. Odwróciłem kolejnego. Skwierczenie na patelni nie było wystarczająco głośne, by zagłuszyć kroki na schodach.
– Dzień dobry mój skarbie. Wyspałaś się? Przygotowałem już śniadanie.
– Dzień dobry… ukochany. – Dokończyła z wyraźnie słyszalną trudnością.
Spojrzałem na nią. Nie wyglądała na wypoczętą. Stres utrudnił jej sen.
– Spałaś w dresie? Przecież kupiłem ci koszulę nocną. Wiem też, że się nie myłaś. Pamiętaj, że masz mówić prawdę.
Przymknęła oczy, czytając wewnętrzne notatki i układając odpowiedź.
– Przepraszam. Ukochany. Widziałam koszulę nocną. Była dla mnie zbyt… kusa. Dres jest wygodny i nie myłam się.
– Rozumiem. Po pierwsze, weź czyste ubranie: szorty, sportowy stanik, koszulę. Po drugie, wrzuć ten dres do prania. Zjemy razem śniadanie, a prysznic weźmiesz później, po ćwiczeniach. Wyglądasz jakbyś o siebie dbała, i to się mocno chwali.
Bez słowa odwróciła się w stronę swojego pokoju. Zatrzymałem ją głosem.
– Skarbie, to był komplement. Jak wszystkie moje komplementy, był szczery. Sprawiłabyś mi przyjemność dziękując za niego.
– Przepraszam, i dziękuję ukochany.
– To ja dziękuję mój skarbie. Również sprawiłaby mi przyjemność myśl o tym, że śpisz tak jak sobie wymarzyłem, ale twój dobry sen jest ważniejszy. Czy chcesz byśmy wybrali się dzisiaj kupić ci pidżamę?
– Czy mogę odpowiedzieć później?
– Oczywiście.
Wykonała krok na stopień wyżej. Nie wytrzymałem i zatrzymałem ją ponownie.
– Mój skarbie… jeszcze jedno. Nie pamiętam, by cokolwiek mi sprawiło nawet zbliżoną radość jak ty dzisiaj i dziękuję ci za to.
– Naprawdę…
Zatrzymała się. Przecież sam jej powiedziałem: „zawsze szczere komplementy”, ale czy był to w gruncie rzeczy jeden z nich? Sam nie byłem pewien.
– Nie wiem jak odpowiedzieć. – Wydukała po długiej przerwie.
– Nie musisz. Chciałem tylko byś to wiedziała.
Skinęła głową, przyjmując informację do wiadomości.
To ćwiczenie z Angielska zwą “Russian Swing”, a jak w kraju pochodzenia? Nie mam pojęcia, nie znam rosyjskiego. Polega na wymachu girą (tak, to słowo akurat znam) spomiędzy nóg, aż do wysokości oczu. Monika próbowała, ale jej technika nie sięgała do ideału nawet bardzo długim kijem. Mimo tego, w swoich krótkich szortach, z upiętymi włosami próbowała… patrzyłem, jak zahipnotyzowany, trzymając własny ciężar, aż w końcu uznałem, że pora interweniować.
– Oj mój skarbie, masz tak dobrą postawę, a jednak tak się garbisz przy ćwiczeniu! Prosisz się o kontuzję.
– Zdecydowanie zbyt ciężkie. – Wysapała.
– Przy takiej technice? Tak. Po pierwsze, rozstaw szerzej nogi. Bardzo ładnie. A po drugie, wypnij się dupką do tyłu…
– Czy nie masz… Czy ukochany nie ma przypadkiem jakiejś ukrytej za tą radą motywacji?
Cóż za radość! Cóż za błogosławieństwo! Pojedyncza iskierka figlarności, a tak cieszy.
– Nie tym razem mój skarbie. Wypinając się jednocześnie prostujesz plecy. Widzisz? Od razu lepiej.
– Zmęczyłam się. I gdybym powiedziała sobie wcześniej, że zostanę prywatną niewolnicą i pan karze mi machać ciężarem…
Zaśmiała się melodyjnie, szczerze rozbawiona absurdalnością całej sytuacji. Muzyka pierwotna i prawdziwa.
– Oglądanie mojego skarbu w ruchu już samo w sobie jest dobre. A teraz masaż.
Odpowiedziała mi zdziwionym wzrokiem.
– Spokojnie, mam za sobą kurs masażysty. Zrobiłem z nudów, ale teraz mi się przyda. Zdejmij górę i połóż się na brzuchu.
Ociągała się.
– Mój skarbie, nie zapominaj, że jesteś tu dla mnie. Sama wiesz co masz w kartach.
To ją ponagliło, ale też popsuło humor. Ściągnęła górę i cisnęła na ziemię. Stała teraz tylko w swoich krótkich szortach, ale stała wyprostowana i wyzywająca, prezentując się cała.
– Czy ukochanemu podoba się ten widok?
Tonem drwiny chciała przykryć wszystko inne, ale nie dla mnie i nie dla was, widzowie, te sztuczki. Jednak co do meritum pytania: owal twarzy, kształtna szyja, silne barki, umięśnione ramiona i pomiędzy nimi jej tors, zwarty, szczupły, choć szeroki i tylko z lekkim wcięciem w talii: z piersiami najwyżej przeciętnego rozmiaru, ale kształtnymi i symetrycznymi, z uroczo różowymi sutkami. Zmęczona, nadal oddychała ciężko, a mimo tego wyglądała, jakby mogła równie dobrze stać na postumencie jako żywy posąg bogini w mojej świątyni.
– Tak, mój skarbie. Jesteś piękna. Piersi nie są spektakularne, ale poza tym…
– Dziękuję ukochany. Czy zamierzasz ulepszyć swoją zabaweczkę za pomocą silikonu?
Nadal drwiła i starała się mnie sprowokować, jednak bez wychodzenia poza swoje reguły. Nic z tego, nie możesz mnie wyprowadzić z równowagi wedle moich zasad!
– Absolutnie nie, ale mogę mieć inne pomysły. A teraz połóż się tak jak prosiłem i zajmę się twoimi plecami.
Usłuchała, choćby po to, by ukryć swoje ciało i zabrałem się do roboty. Trochę czasu minęło od tego kursu i nie miałem okazji często ćwiczyć, ale co nieco jeszcze pamiętała.
– Jesteś bardzo spięta. Przysięgam że nie zrobię ci krzywdy. Mniej więcej wiem co robię.
– Ał!!! – Widzowie, naprawdę wiem co robię. Rozciąganie mięśni czasami po prostu musi boleć.
– Bądź ze mną szczera Moniko. Nadal się boisz, prawda?
– Tak. Boję się. Nie wiem czego się spodziewać. – Westchnęła na koniec.
– Rozumiem skarbie. Ale pamiętasz jak wczoraj obiecałem, że cię nawet nie dotknę? Dotrzymałem słowa. Dzisiaj mogę ci obiecać, że wystarczy mi jeśli zaspokoisz mnie raz ręką.
– Dziękuję za tak szczodrą ofertę, ukochany. – Nadal sarkazm.
– Powiedz szczerze, czego się spodziewałaś? Tak wygląda życie mojej niewolnicy.
– Codzienne masaże i fitness? Ał!!! – Rozciągnąłem kolejny uparty mięsień i nieco zabolało. Nie przypadkowo.
– Prosiłem byś wyjaśniła czego się spodziewałaś.
– Dobrze, w porządku! Ech, ukochany. Myślałam, że mnie skujesz i wyzwiesz od suk. Tak w skrócie.
Nawet nie wiem, czy to było na poważnie, ale uznałem, że muszę tak to potraktować.
– Ale to jest chyba przyjemniejsze co? Też nigdy nie rozumiałem określenia “suka”. Pies to przecież najlepszy i najwierniejszy przyjaciel człowieka, czyż nie? Skąd ta pogarda. I przemoc! W stosunku do zwierząt!
Wzdrygnąłem się na samą myśl. Uporałem się z najbardziej naciągniętymi partiami mięśni więc teraz pora na relaks. Powoli gładziłem jej subtelnie wyrzeźbione plecy. Nie śpieszyłem się. Wiedziałem, że niosę jej ulgę.
– Mój ukochany jest bardzo dziwnym mężczyzną. – Powiedziała, komicznie udając zamyślenie.
– Mój skarbie, te kobiece fantazje sprowadzają się w najlepszym przypadku do “zrób mi to czego chcę, ale wbrew mnie, bym pozostała cnotką”. To tylko rozwiązania systemu pragnień, wychowania i oczekiwań.
– Powiedz więcej na ten temat, ukochany. – Nadal szydziła tonem. Jedynym antidotum na sarkazm jest absolutna szczerość.
– Od jak dawna świat stara się przekonać kobietę, że ma mniejsze potrzeby od mężczyzny? Ale nie było tak zawsze, w średniowieczu to właśnie niewiasty miały być stroną namiętną, a średniowiecze to szmat czasu.
– Ukochany wie też, że wierzono w tym okresie w jednorożce.
– Wiedza na temat świata została poszerzona, to prawda… ale jutro postaram się przekonać mój skarb, że niekoniecznie na temat człowieka.
– Jutro?
– Jutro. Najszybciej to wyjaśnić przy okazji seksu oralnego… Ale dzisiaj już się ograniczyłem ty moja cnotko.
– A po co w takim razie dla ukochanego jego niewolnica? Co z tego masz. – Teraz była poważna.
– Poczucie kontroli, władzy, znaczenia… Myślę że to samo co reszta i przecież tłumaczyłem to wczoraj. Zwyczajnie bardziej szanuję to co mam. Im cenniejsze, tym mocniej. Ale dość o tym. Kupujemy ci pidżamę czy też nie?
– Poproszę, ukochany.
– W takim razie teraz mi zwalisz, następnie umyjesz się, przebierzesz, i jedziemy do sklepu.
Poczułem pod palcami jak się napina.
– Mój skarbie. Leżysz tu, na mojej macie, ubrana jedynie w szorty które nawet nie do końca zakrywają ci pośladki, i pozwalasz się masować… czy naprawdę masz nadal zamiar udawać że nie jesteś moją własnością?
Podniosła się do pozycji siedzącej, a ja szybko zdjąłem całe ubranie. Umieściłem swego twardego penisa na wysokości jej wzroku. Skrzywiła się.
– To bardzo proste. Łapiesz i przesuwasz. W górę, i w dół… zresztą sama wiesz.
Złapała mnie i natychmiast nabrała szybkiego tempa, bez wątpienia z myślą o doprowadzeniu mnie jak najszybciej. Nie byłem zadowolony, ale cóż: nie mogłem oczekiwać od niej zbyt wiele. Zdążyłem się zorientować, że nawet po trzydziestce nie była w pełni przebudzona seksualnie, brakowało jej też chęci i chyba nawet doświadczenia. Zamiast być rozczarowanym, uznałem, że należy potraktować to jako otwartą możliwość. Jej potencjał nie był znany nawet dla niej samej. Z drugiej jednak strony…
– Wybacz skarbie, ale chyba jednak dokończę to sam. Ty obserwuj.
Odciągnąłem jej rękę i zacząłem się sam onanizować. Oczyma wyobraźni obserwowałem mój skarb, czułem oplatające mnie uda, czułe jak spajamy się w pocałunku. To pomogło mi bardziej niż niedbałe, pośpieszne próby Moniki i dwie minuty później, z imieniem mojej niewolnicy na ustach i wypełniającym cały umysł, wytrysnąłem. Nastawiłem lewą rękę, by zebrać świeże nasienie do dłoni i gdy ostatnie tchnienie rozkoszy opuściło moje ciało, westchnąłem z ulgą. Mój skarb patrzył na mnie, swoimi prawdziwymi, materialnymi oczami, z wyrazem zaskoczenia, wstrętu, zaciekawienia, a nawet pożądania. Była zafascynowana. Obdarowałem ją mimowolnie uśmiechem.
– Bardzo mnie podnieciłaś, ale musisz się jeszcze nauczyć jak dogodzić mężczyźnie. Jutro na poważnie zabieramy się za szkolenie.
Wytarłem zebraną w dłoni spermę o skórę jej dekoltu, jakby była chusteczką. Teraz promieniowała tylko czystym wstrętem.
– No już. To tylko same białko i dowód mego pożądania. Nic zdrożnego…
Upewniłem się, by jak najwięcej jej ciała była w moim nasieniu. Znaczyłem ją jako należącą do mnie i nie śmiała się opierać. Gdy skończyłem, chwyciłem ją za włosy i zmusiłem do wstania. Zasyczała z bólu.
– To dlatego, że się nie przykładałaś… a to dlatego, że jesteś najpiękniejszą kobietą w tym całym smutnym, głupim świecie.
Pocałowałem ją głęboko i długo chcąc w końcu posmakować tych cudownych ust. Może z zaskoczenia, ale jednak przyjęła pocałunek. Wypuściłem ją.
– Teraz prysznic. Ja pierwszy, a ty przemyśl swoją postawę. Widzę że brakuje ci umiejętności i to jesteśmy w stanie naprawić, ale widzę też że nawet się nie starasz…
– Przepraszam ukochany… – Wyjęczała zszokowana.
Westchnąłem głęboko.
– Zdecydowanie wolałbym cię rozpieszczać. Uwierz mi.
W białej, letniej sukience, za kierownicą mojego auta, skupiona na drodze. Sam wolałem być dzisiaj na miejscu pasażera i mieć lepszy widok na mój skarb. Biel sukienki pasowała do jej farbowanych na blond włosów, ale nadal byłem przekonany, że jako brunetka wyglądałaby lepiej. Natura stworzyła ją doskonalszą.
– Skarbie… Jeśli chcesz mnie opuścić teraz… Po prostu jedź do domu.
– Nie. Skarb zostaje dłużej. Jeśli zamierzasz mnie uczyć, skorzystam. – Powiedziała to naturalnie, jakby naprawdę była pewna siebie. Zaskoczyła mnie.
– Dlaczego?
– Bo… – Zacisnęła dłonie na kierownicy aż zbielały jej kostki.
– … umiejętność zadowolenia mężczyzny jest przydatna. – Mówiła siłując się sama ze sobą.
– Ukochany. – Dodała, przypominając sobie gdzie jest.
Spojrzałem za okno. Wjeżdżaliśmy do miasta.
– To wszystko jest dla mnie śmiertelnie poważne. Naprawdę.
– Wiem ukochany. Dla mnie też, ale na mój sposób.
Nie dałem po sobie poznać jaką trwogą wypełniła mnie swymi słowami. Chciała mnie opuścić! Nie dziś, nie jutro, ale jednak myślała o powrocie do swojego życia, a ja tak bardzo pragnąłem, by przedstawienie trwało. Mieć ją dłużej. Widzowie, tak jak ja skupcie się na tej aktorce, nasycicie się ją. Tą mleczną skórą, długimi włosami, białą sukienką, zielonymi oczami, zadbanym ciałem. Pamiętajcie, by nie patrzyć zbyt długo, bo może się wypalić w waszej duszy. Będzie długo bolało.
Widok za oknem nie był interesujący, ale przez to był bezpieczny.
Monika oglądała wszystkie pidżamy, marnując czas, ale mieliśmy go pod dostatkiem. Nie śpieszyło się nam. Zaczęła przymierzać kolejne komplety. Drobny i nieszkodliwy przejaw ekscentryzmu, ale wciąż interesujący.
– Więc to chcesz kupić skarbie?
Zbierało mi się na śmiech. Spójrzcie na nią, dorosła kobieta, a wybiera pidżamę ze wzorem w kotki, jak dziewczynka.
– Bardzo podoba mi się ten kapturek. Jest przytulny.
Monika uśmiechnęła się kokieteryjnie i rozbrajająco jednocześnie bawiąc się materiałem wokół głowy. Zostało mi tylko pokręcić głową ze zrezygnowaniem.
– Skoro tak, mam nadzieję, że będzie ci dobrze służyć. Cóż więcej mogę powiedzieć.
– Dziękuję ukochany. Niczego więcej nie potrzebuję.
Zaczęła rozpinać guziki. Jeden, drugi, trzeci… Pod spodem nie miała nic. Szybkim ruchem pozbyła się też dołu, wystawiając na widok swoje biodra, czerń włosów swego łona. Stała naga, bosa, bez ruchu, naprzeciw mnie.
– Pamiętasz o swoich obietnicach, ukochany? – Spytała zadziornie.
– Co w ciebie wstąpiło?
Oparła dłonie na biodrach, udając odwagę, nadając sobie animuszu, ale jednocześnie zamknęła oczy, wycofując się do wewnątrz.
– Chcę być pożądana. Pożądasz mnie, ukochany?
Cóż to za głupie pytanie? Cóż to za głos?
– Nie potrafię wyjaśnić jak mocno.
– Jesteś naprawdę dziwnym mężczyzną. – Wyszeptała.
A ona była dziwną kobietą. Ta przymierzalnia była osobliwością. Punktem gdzie żaden punkt odniesienia nie mógł istnieć. Wszystko istniało równocześnie w całej przestrzeni i nigdzie zarazem. Ja, ona, nawet wy, widzowie zmieniliśmy się w obłoki dryfujące obok i poprzez siebie w atmosferze absurdu. Umarli mieszali się z żywymi, anioły z diabłami, drapieżniki z ofiarą, woda z oliwą i ogniem, ogień z ziemią, ziemia z księżycem…
Lub, mówiąc krócej i zwięźlej, zmierzam do tego, że wszyscy i wszystko było w tej chwili i w tym miejscu takie samo: dziwne. Co jednak dalece ważniejsze: Monika była w niezrozumiały sposób odmieniona.
I owszem – to również było dziwne.