Sucze ziele (II)

1 października 2019

Opowiadanie z serii:
Sucze ziele

Szacowany czas lektury: 9 min

Chłodny poranek nie przemienił się jeszcze w upalny dzień. Sukienka z dresówki i trampki nie zapewniały ochrony przed chłodem, ciągnącym od brzegu rzeki. Koiło ją to jednak. Tego potrzebowała, gdy obudziła się o świcie po paru godzinach niespokojnych snów.

Nie była w stanie czerpać spokoju z otaczającej ją przyrody. Chwytała jedynie obrazki, które dawały jej chwilę ukojenia. Pozwalały się skupić na tu i teraz, nie na myślach młócących w głowie. Omszały kamień pod baldachimem brzozowych liści. Samotna grusza na drugim brzegu rzeki. Mrowisko otoczone drewnianym płotkiem. Ścieżka wydeptana przez zwierzęta, schodząca łagodnie ku wodzie.

Gdy wychodziła, noc ustępowała dopiero porankowi. Teraz róż i pomarańcz wschodzącego słońca dominował na niebie, jednak w cieniu i chłodzie drzew dzień wkraczał znacznie wolniej. Przez całą drogę stopniowo, nieświadomie przyśpieszała kroku. Odkryła to, gdy zaczęło jej brakować tchu, a między piersiami poczuła strużkę potu.

Przystanęła. Nabrała pełne płuca i wstrzymała oddech. Na chwilę wszystko się zatrzymało. Czuła tylko pulsującą krew w skroniach i dotyk wiatru na skórze. Wypuściła powietrze, gdy poczuła dreszcz na karku i gęsią skórkę wspinającą się po plecach i ramionach. Ukucnęła i naciągnęła sukienkę na kolana i łydki.

Klęczała nad brzegiem. Tuż przed nią drzewa rzucały cień na spokojną wodę, tak że wydawała się nieprzeniknioną tonią. Ogarniało ją uczucie, które towarzyszy czasem patrzeniu w przepaść.

Gdyby rozluźniła mięśnie i opadła w dół skarpy. Czy poczułaby się lepiej? Czy uwolniłoby to jej umysł od gniewu? Niepokoju? Podniosła wzrok i spojrzała w dół rzeki. Koryto Sanu zakręcało, brzeg, na którym stała porośnięty był mieszanym lasem, po drugiej stronie ciągnęły się łąki, przetykane śladami człowieka, drewnianymi słupami, drutami, płotami. Poranny krajobraz, wyłączając powolny nurt rzeki, był idealnie nieruchomy.

Gdy więc z lasu na brzegu rzeki wyszedł człowiek, natychmiast go zauważyła. Odległość zacierała szczegóły, jednak sylwetkę i twarz rozpoznała natychmiast. Mendelejew.

Zsunął się po skarpie na łachę piachu u brzegu rzeki. Ona zwalczyła chęć podniesienia się i wycofania. Jasny materiał sukienki odcinał się od zieleni lasu, każdy ruch mógł zwrócić na nią uwagę. Po chwili zauważyła jednak, że spływające ku wodzie witki wierzb, dla niej przejrzyste, z dystansu stanowią nieprzeniknioną zasłonę.

Mężczyzna przyniósł coś ze sobą. Klęcząc, rozplątywał zawiniątko z dwóch kawałków kory. Rozłożył je ostrożnie. Jedną część, wypełnioną tajemniczą zawartością odłożył, drugą zaczął kopać dołek w nadrzecznym piasku. Zaczerpnął wody i mieszał powstałe błoto. Po chwili dosypał to, co przyniósł w zawiniątku.

Zdała sobie sprawę, że obserwuje go z zainteresowaniem. Zielarskie tajemnice. Działał z wyjątkowym namaszczeniem i pieczołowitością.

Podniosła się, by dyskretnie się zbliżyć. Najwyżej ją zauważy. Nie przyłapała go przecież na zakopywaniu trupa. Będą mieli przynajmniej temat do rozmowy.

Kilkanaście metrów od małego kąpieliska, gdzie mężczyzna oddawał się alchemii, skarpa wznosiła się, by po chwili znacząco opaść. Wzniesienie wieńczyła rozłożysta wierzba, spod której korzeni rzeka nieustannie kradła podłoże. Uklękła w jej cieniu, mając go niemal dokładnie nad sobą. Stąd widziała dokładnie każdą czynność.

Tego, co przyniósł i tak nie była w stanie rozpoznać. Rozrzucone na kawałku kory fragmenty roślin wyglądały jak wyschłe szyszki i kwiatostany topoli. Do tego długie igły i gliniaste grudki gleby. Mendelejew nadal mieszał i rozcierał w dłoniach powstałą w dołku masę. Powietrze stało nieruchome. Gdy nad nią odezwał się głośny śpiew ptaka, wystraszona wstrzymała oddech, a serce podeszło jej do przełyku. Czuła się znacznie lepiej. Zupełnie pochłonięta ekscytacją podglądactwa odetchnęła cicho w dłoń zasłaniającą usta.

Mendelejew ostatni raz roztarł w dłoniach mieszaninę błota i przyniesionych skarbów. Z głośnym plaśnięciem przemieszał masę i opłukał dłonie w rzece. Podniósł się i ściągnął koszulkę. Był szczupły i nawet ładnie opalony. Miał ciało wyrzeźbione ciągłym ruchem, krążeniem po lasach i łąkach. Wąskie ramiona i kępkę szczeciny na piersi pokrywały delikatne piegi. Mógłby się podobać. Odrobina ogłady i byłby przystojnym gościem. Tym bardziej zaskoczyła ją czynność, do której przeszedł.

Mężczyzna nabrał zawartość dołka na dłoń i zaczął rozcierać ją po szyi, piersi i brzuchu. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Zakradła się, żeby obejrzeć faceta zażywającego błotnych kąpieli. Tak jak się spodziewała, po chwili ściągnął spodenki i, zupełnie nagi, zaczął pokrywać, to co skrywały.

To przeważyło. Odsunęła się i ukryła za drzewem.

Musiała się wycofać. Nie zniosłaby niezręczności wynikłej ze zdemaskowania w tej sytuacji. Było już zupełnie jasno, a przyroda stawała się coraz bardziej hałaśliwa. Czekała na szum drzew, powiew wiatru, który przykryłby odgłos jej kroków. Przyszedł po chwili, od strony rzeki. Razem z nim przyszła magia.

Uderzył ją zapach żywicy i zbutwiałej roślinności. Niesamowicie mocny, jak maść z olejków eterycznych, wdarł się przez nos, przechodząc odrętwieniem w górę twarzy, na tył głowy i w dół karku. Naparła plecami na pień. Zawrót głowy, ciemność. Gdy ustąpiły, zauważyła, że nieświadomie przykucnęła. Z drżących od napięcia kolan sukienka zjechała na biodra. Nie rozumiejąc, co się dzieje, łapała oddech. Każde westchnienie wzmacniało jednak efekt. Opadła na klęczki i dłonie. Pod palcami, z nienaturalnie wyostrzoną wrażliwością, czuła kobierzec liści. Zmiana pozycji odsłoniła jej widok rzeki i postać wchodzącą do rzeki. Tym razem nie była w stanie kompletnie stłumić westchnienia zdumienia.

Mężczyzna, którego widziała jeszcze przed paroma chwilami, teraz pokryty szaro-brunatną warstwą błota, wydawał się co najmniej o pół głowy wyższy. Każdy mięsień na jego ciele był napięty i widoczny. Na piersi, przykrytej warstwą gęstej jak sierść szczeciny grały postronki ukośnych mięśni. Na brzuchu skóra falowała napięta kłębkami ścięgien. Ramiona urosły i pulsowały zwierzęcą siłą. Popielate włosy opadały na brwi i nieprzeniknioną głębię oczu. Mendelejew dosłownie zaparł jej dech w piersi. Tym, co wywołało jęk, było jednak zwieńczenie nagiej sylwetki.

Między smukłymi udami sterczało coś masywnego. Męskość mogąca być nową kończyną. Napięta tak, że czubek wyginał ją ku górze, niczym półksiężyc. Pod skórą widziała siatkę żył. Obnażona żołądź wieńczyła swój owal ostro jak włócznia. Nasada pokryta gęstym włosiem przywodziła jej na myśl pień drzewa, za którym się ukrywała.

Przyciskała dłoń do twarzy tak mocno, że zęby uraziły boleśnie wargi. Co się dzieje? Oddech świszczał w krtani. Każdy ruch mężczyzny wydawał się drapieżny. Najpierw zauważała taniec mięśni, które wiedzione impulsem po ułamku sekundy wprawiały w ruch kończyny. Stojąc po łydki w wodzie, obserwował jak schnące w promieniach porannego słońca błoto zmienia kolor z ciemnego na szary.

Gdy wiatr na moment ustał, szum w skroniach złagodniał. Poczuła chłód potu na prawie całym ciele. Między udami pulsował zaś swędzący gorąc. Obcisłe bokserki, na które założyła sukienkę, były gorące od wilgoci. Zakryła się sukienką, jednak nawet delikatne muśnięcie okolic podbrzusza przeszyło ją obezwładniającym impulsem. Podniosła biodra do góry, opadając bezsilnie przodem ciała na ziemię. Klęczała z wypięta, z podciągniętą do pół pleców sukienką, dysząc i starając się uspokoić skurcze przebiegające w dół brzucha. Czuła muśnięcia chłodu na mokrym materiale.

Zagryzając skórę dłoni, odważyła się spojrzeć w jego stronę. Szedł wolnym, krokiem. Woda sięgała do pasa. Sterczący fiut rozcinał nurt. Znikł, gdy woda sięgała piersi. Kolejno ramiona, szyja i głowa zanurzały się w rzece. Pozwoliła sobie na głębokie westchnięcie i jęk. Opuściła biodra i opadła na bok. Obciągnęła sukienkę i łapała łapczywie powietrze. Razem z jego zniknięciem, woń rozwiała się, odrętwienie umysłu i nieustanny, dzwoniący w uszach szum ustępowały.

Gdy po niewiarygodnie długiej chwili wynurzył się, w wodzie pływał, niezbyt zgrabnie, Mendelejew. Patrzyła z niedowierzaniem, jednak w Sanie brodził zwykły-niezwykły doktor biochemii.

Razem z ustępującym odrętwieniem spływały na nią domysły, a po nich zrozumienie. Z czym eksperymentował Mendelejew? Co chciał osiągnąć? Kogo odurzyć? Na końcu i przede wszystkim — co ona na to?

Ty zielarski podstępniku - pomyślała - rzeczywiście, niezłe sztuczki.

Jej poranny spacer i niewiarygodne spotkanie dało jej jednak nieoczekiwaną przewagę. Teraz mogła ją wykorzystać. A po tym, co zobaczyła, po tym jakie wrażenie zrobił na niej mężczyzna, chciała ją wykorzystać.

*

Obserwacja codziennych rytuałów Mendelejewa nie zajęła jej więcej niż parę dni. Mężczyzna był niewolnikiem swoich nawyków. Poranki zaczynał przed świtem. Marysi trudno było dotrzymać mu kroku, bała się też, że ją zauważy, dlatego obserwowała go jedynie opuszczającego ośrodek, udającego się w kierunku rzeki bądź lasu. Nie miała odwagi go śledzić, ale była przekonana, że rytuał, którego świadkiem była na brzegu Sanu, nie był wyjątkiem.

Po śniadaniu, gdzie zajmował miejsce jako jeden z pierwszych wczasowiczów, zazwyczaj spacerował do miasta, odwiedzając sklep, kawiarnię, bądź gminną bibliotekę. Raz widziała go wsiadającego do autobusu do Sanoka, wrócił jednak na obiad o tej samej godzinie jak co dzień.

Natknęła się na niego raz w miasteczku. Mężczyzna nie zainicjował jednak rozmowy, a jedynie uśmiechnął się do niej z nowo-odkrytą pewnością siebie i siłą. To jedynie wzmocniło jej determinację.

W porze poobiedniej ukrywał się zazwyczaj w swoim domku. Domek położony z jej perspektywy doskonale. Na skraju lasu, z dużym oknem wychodzącym na ścianę drzew tak, że mogła go obserwować ukryta za rozłożystym krzewem czeremchy.

Mendelejew przeważnie czytał, oglądał różne skarby przyniesione z lasu i przekładał je między rozmaitymi naczynkami, których wydawał się mieć niezliczoną ilość. Wąchał je i próbował, zapisując swoje spostrzeżenia w zeszycie i przenosząc je późnym popołudniem do laptopa. Przyłapała go również raz na przeglądaniu zdjęć dziewczyn w kusych sukienkach i strojach kąpielowych. Młodszych od jego potencjalnych partnerek jednak znacznie starszych od możliwych siostrzenic czy kuzynek. Plan, który krystalizował się w jej głowie miał więc perspektywy.

Co jednak najważniejsze, Mendelejew znikał zawsze po kolacji w lesie, skąd wracał po zmroku, by wziąć prysznic i czytać książkę, bądź oglądać film w świetlicy.

To miała być jej godzina na działanie.

Brakowało jej jednak odpowiednich rekwizytów i garderoby. Nad San przyjechała z walizką, którą spakowała w 10 minut. Jej zawartość składała się z rzeczy niepasujących do siebie bądź takich, których jedyną zaletą była wygoda i komfort. Lekkich, bezkształtnych, nieatrakcyjnych dla oka szukającego kobiecych kształtów. Czasu było coraz mniej, a jeśli miała obezwładnić Mendelejewa, potrzebowała czegoś specjalnego.

Rozwiązanie pchało się jednak przed oczy przez cały wyjazd.

*

Sandra i Radek

Byczek o kędzierzawej czuprynie i kicia z wygoloną skronią. Para, której obecność i zachowanie wbijało się jej cierniem w niezliczonych momentach. Miała wrażenie, że tych dwoje jest jej dodatkową pokutą. Spotykała ich spacerujących za rękę po polnych drogach. Widywała nad rzeką. Jego dźwigającego dwuosobowy kajak, ją obserwującą go z podziwem i odpłacającą gimnastyką ciała opiętego kostiumem. Co gorsza, sprawiali wrażenie miłych i otwartych. Zajętych sobą, ale zwyczajnych. Nawiązali w ośrodku spontaniczne znajomości, co napełniało ją dodatkową goryczą. Wyizolowana, trawiąca czas na zaglądanie ludziom w okna z ukrycia, nie znosiła ich jeszcze bardziej, gryząc się dodatkowo własną nieuczciwością.

Wszystko to jednak składało się w zwarty obraz. Pod sanocki ośrodek zbiegał się w mikroświat. Stąd musiała uzyskać wszystkie niezbędne elementy, by się wyzwolić. Reguły, które obowiązywały poza nim, stawały się płynne i nieaktualne. To, czego doświadczyła nad rzeką, co zobaczyła i co poczuła, przekonało ją, że musi spróbować. Wszystko, co dodawało mistycyzmu i symboliki, jak ubranie obcej kobiety, służyło celowi.

Obserwowała domek pary, siedząc na ławce w słońcu, kryjąc się za ciemnymi okularami. Gdy wyszli w porze obiadu, wyczekała na dogodny moment, wskoczyła przez uchylone, niskie okno i stanęła w drzwiach otwartej szafy.

Obserwowała dziewczynę z uwagą, wiedziała więc, czego szuka. Znalezienie części garderoby zajęło jej więc chwilę. Rzuciła okiem na łóżko, przykryte rozgrzebaną pościelą i rozrzuconą bielizną. Pachniało perfumami i bliskością. Po chwili zauważyła jeszcze jeden drobiazg, który mógł się przydać. Zwinęła rzeczy, wrzuciła do torby przerzuconej przez ramie i porzuciła wypełniony słonecznym blaskiem pokój.

Ten tekst odnotował 19,008 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.15/10 (31 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (9)

+2
-2
Druga część jeszcze lepsza i jeszcze bardziej intrygująca. Brawo! Oby tak dalej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1

kępkę szczeciny na piersi pokrywały delikatne piegi.


Pominęłam inne drobne przejęzyczenia, ale nie potrafiłam się oprzeć tej perełce 🙂))

Opowiadanie ma coś intrygującego, to jego plus. Dużym minusem jest jego zapis. Chodzi mi o to, że zdania są ,,przedobrzone". Autorka chciała/próbowała zbudować je w sposób odzwierciedlający magiczny nastrój (przynajmniej ja tak to odebrałam). W wyniku tego powstały zdania nie do końca zrozumiałe.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Jest lepiej, akcja się zagęszcza, może być baaardzo ciekawie w dalszych częściach 😉
Głos za odpoczekalniowaniem 😛
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-1
Cz. III, ostatnia, skończona w 2/3. Ale do konkluzji muszę dojrzeć, więc zalecam cierpliwość.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@WyssaneHistorie - ostatnie, czego potrzebujesz, to pośpiech. Napisz fragment, odłóż na chwilę, napisz, przemyśl, napisz, przeczytaj spokojnie całość, popraw według siebie, wrzuć do korektora online typu languagetool, jeszcze raz przeczytaj...

Ja wiem, że mam wyjątkowo wolny tryb pracy, ale... nad reworkiem i korektą "Adama i Ewy" (nie pisaniem nowego tekstu, a tylko ogarnianiem starego!) siedzę z przerwami od lipca, gdy tymczasem mamy październik. A skończę może w listopadzie. Także tego... 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Ha ha Agnessa-ale Ci to wyszło:,,odpoczekalniowanie".Trzeba to dodac do słownika wyrazów obcych.Autorze a kto to Mendelejew-to ten ze slynnej tablicy chemicznej?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ziele nie zwiędło, prawda?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Jednak zwiędło... 🙁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
A właśnie... Taka interesująca historia się zapowiadała, a tymczasem - jak wspomniał @Indragor - zdechło chyba zielsko 🙁
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.