Podziemia Neobabilonu (II)
24 października 2022
Podziemia Neobabilonu
Szacowany czas lektury: 13 min
Podziemia Neobabilonu nie oferują niczego za darmo...
Sylwia gorączkowo próbowała zrozumieć czego właściwie od niej oczekiwano. Dobrym startem na pewno byłby dekolt, i to akurat było łatwe do załatwienia. Ściągnęła suwak zamka kobminezonu niemal do samego pępka, i gotowe. Wszystkie następne kroki były zbytnio zawiłe by analizować je dokładnie w tym momencie. Musiała iść na żywioł. Nie mogło to być aż takie trudne. Skoro przeszła próby Kapłanki, z pewnością poradzi sobie też tutaj!
Aleksander nie zwracał na nią uwagi, wyszperał z kieszeni klucz dostępu, wsunął go do szczeliny czytnika po czym przywarł oczyma do skanera siatkówki. Drzwi automatycznie rozsunęły się z głośnym sykiem. Weryfikacja tożsamości zakończona pomyślnie. Prosty zamek kombinezonu, skomplikowany zamek drzwi, co za różnica? Maszyny były proste, istoty ludzkie zaś: skomplikowane, paradoksalne, niepprzewidywalne… Tylko jeden strażnik?
Aleksander, również wyraźnie zaskoczony, ale jednak zdeterminowany.
-- Cześć. Jestem Aleksander. Chyba nie widziałem cię nigdy na tym posterunku. Nowy? – Spytał konwersacyjnym tonem.
-- Aha. A cóż to za koleżanki przyprowadziłeś ze sobą?
Nie przedstawił się, był chyba nawet zaskoczony. Źle! Źle! Źle! Niezgodnie z planem! Co robić? Sonia się nie wahała.
-- Tylko dwie kurewki mój chłopcze… źołnierzyk może ma ochotę się zabawić?
Sonia zbliżyła się do mundurowego kładząc lewą dłoń na jego szyii w pieszczocie. W odpowiedzi otrzymała tylko grymas wstrętu.
-- Potraktuje to jako “tak”…
Sonia obdarzyła mężczyznę przepraszającym uśmiechem, i natychmiast, ruchem zbyt szybkim by mogło być kojarzone z ludzkim ciałem, uderzyła w jego kark prawą ręką. Nawet nie miał czasu by być zaskoczonym: po prostu natychmiast zwiotczał. Sonia przytrzymała go przez chwilę i ostrożnie, powoli odciągnęła dłoń od ciała swojej ofiary. Trzymała automatyczną strzykawkę z długą igłą.
-- Cholera jasna! To był twój plan!? – Krzyknął Aleksander.
-- Nie, to był plan awaryjny. – Sonia odparła z lodowatym spokojem.
Sylwia nie zwracała uwagi na kłótnię. Niczym zahipnotyzowana obserwoała nieprzytomnego strażnika. Miał szeroko rozwarte usta, próbował łapczywymi oddechami zaczerpnąć powietrza. Oczy, niewidziące, ale jednak aktywne i błądzące. Rozgrzana skóra… i wyraźnie widoczna przez spodnie munduru twarda erekcja. Jad Isztar? Naprawdę? Ponoć skondensowana mieszanka normalnie oraz afrodyzjaków stosowanych niekiedy przez świątynię była w stanie przeciągu sekundy zesłać dowolnego mężczyznę w studnię intensywnych halucynacji. Pogrążyć go w jego własnej wyobraźni. Dokładnie tak jak tutaj. Jad Isztar był twardym faktem, a nie, jak myślała dotychczas: bujdą.
-- Sylwia! Szybko, idziemy!
Sonia wyrwała ją z szoku szarpnięciem. Sylwia pozwoliła się prowadzić. Nie rozumiała dokąd i po co.
Niczego już nie rozumiała.
Sylwia stopniowo wyciągała się z szoku. Głosy Soni i Aleksandra dudniły w jej głowie.
-- Zabiłaś go?!
-- Nie. Ale będzie mieć dziurę w pamięci rozmiaru kilku godzin.
Działał błyskawicznie i na dodatek aż tak mocno? Gdyby sama nie zobaczyła, nigdy by nie uwierzyła. Teraz? Teraz była w stanie uwierzyć we wszystko ale niczego wyjaśnić. Czy znała Sonię? Chciała wierzyć, że wszystkie kapłanki, niezależnie od pozycji w świątyni są podobne do niej samej: czułe i wrażliwe instrumenty. Ale Sonia miała też drugie oblicze: zahartowane ostrze. Twarda igła.
Sylwia wzdrygnęła się na nadal żywe wspomnienie, ale te pozwoliło jej w pełni wrócić do rzeczywistości.
Brak naturalnego światła, gorące, wilgotne i metaliczne w posmaku powietrze, spocone ciało i stopy z dala od gruntu. Aleksander niósł ją nawet bez cienia wysiłku i musiała stoczyć bitwę z pokusą pozostania w kołysce jego ramion. Zwyciężyła.
-- Wbrew pozorom potrafię też chodzić. Postaw mnie, proszę.
Aleksander usłuchał ale z troskliwą uwagą upewnił się że nie próbowała go okłamać. Poklepała go po ramieniu dając znać, że przynajmniej na razie się trzyma. Skupiła myśli niczym światło słoneczne lupą w punkt obecnej sytuacji. Chciała wypalić dziurę.
-- Co dalej z planem? Zaniechujemy misję? Kontynuujemy? Jeśli kontynuujemy to w jaki sposób?
Odcięła się od swoich emocji, a jej własny głos zabrzmiał w jej uszach mechanicznie. Sonia wsunęła obie dłonie do kieszeni.
-- Nic się nie zmieniło. Nadal liczymy na informacje Szakala, nadal musimy się dostać do ich nory, nadal chcemy odzyskać Olgę.
-- A co jeśli Olga nie zamierza iść po dobroci? To po to ta trucizna?! – Aleksander był mieszanką furii i wyczerpania. Sonia zaniemówiła na chwilę.
-- Nie, nie po to. I nie wiem co zrobimy jeśli… – Sonia, po raz pierwszy w pamięci Sylwii ewidentne nie wiedziała co powiedzieć. Aleksander czekał z nadal gniewną twarzą.
-- Skoro nie mamy zamiaru się cofać, pozostaje nam kontynuować. – Sylwia całym wysiłkiem woli starała się pozostać ostoją spokoju w tym całym oceanie szaleństwa. Nie chciała pozwolić sobie na kolejny stan szoku, jak ten z którego dopiero co wyszła.
-- Tak, Sylwia ma rację. – Sonia chyba była nawet wdzięczna. – Chodźmy po prostu do punktu spotkania.
Aleksander faktycznie mówił prawdę. W podziemiach faktycznie ktoś mieszkał, a przynajmniej okazjonalnie sikał. Oszczędne oświetlenie pozwalało dostrzec podziwiać detale konstrukcji, ale Sylwia mogła myśleć tylko o zaduchu. Samo powietrze było wrogie, nieprzystosowane do ludzkiego organizmu. Sonia zatrzymała się w końcu.
-- To tutaj. Teraz poczekamy.
Sylwia rozejrzała się dookoła. Rozległa hala, zastawiona tajemniczymi maszynami wydającymi tajemnicze dźwięki. W oddali dostrzegła przeciwległe wejście.
-- Przyjdą z przeciwległej strony? – Spytała wskazując dłonią.
Aleksander wytężył wzrok starając się dostrzec wskazywany punkt, ale było dla niego zwyczajnie zbyt mało światła.
-- Widzicie w ciemnościach? – Spytał zaskoczony.
Nie wiedział? Wszystkie zmysły miała wyostrzone. Kapłanki Isztar należały do grona najbardziej zmodyfikowanych przez Rzeźbiarzy kast. Może nawet do przesady. Sylwia skinęła potakująco głową.
-- Ja nie. W razie czego widzę tyle co ty sam. – Powiedział cicho Sonia. Miała nieodgadniony wyraz twarzy.
Sylwia skupiła wzrok. Skoro miała najlepszą parę oczu w grupie, czuła się zobowiązana je wykorzystać. Nie chciała być już po prostu spanikowanym ciężarem na barkach Aleksandra. Sonia mówiła, że wyraźnie było po niej widać, że jej zależało. Jasne, że jej zależało! Jak inaczej miała zostać Kapłanką?
Dostrzeżony ruch przerwał jej ciąg myśli.
-- Dwójka. Właśnie weszli. – Wyszeptała.
-- Też chciałbym mieć takie oczy…
Aleksander zakończył zdanie klikiem odbezpieczanej broni. Oczywiście, że miał przy sobie pistolet. Nie powinno było jej to dziwić.
-- To tak na wszelki wypadek. – Wyjaśnił z nutą zażenowania.
-- Nie trzymaj tego na widoku. Działa ludziom na nerwy. – Sonia nie zdradzała głosem żadnych emocji.
-- Nie zamierzam.
-- W sumie to sam twój widok może działać na nerwy. Wyjdę do nich sama.
Sonia nie czekała na odpowiedź i ruszyła na spotkanie. Samotnie.
Sonia nie czuła strachu: czuła ulgę. Przyznała się dziś do zbyt wielu słabości i braków. Wydarzenia na posterunku wytrąciły ją z równowagi może mniej gwałtownie niż Sylwię, ale młodsza kapłanka błyskawicznie wróciła do równowagi. A Sonia? Sonia była nadal rozkołysana i kwaśny smak respektu wobec Sylwii tylko pogarszał sprawę. Nawet kilka sekund pozornej osobności przyjęła z otwartymi ramionami. Pozornej. Nie mogła ukryć się w ciemności przed Sylwią. Normalnie nie miało to aż takiego znaczenia, ale dziś… dziś, podobnie jak Aleksandrowi, marzyły jej się kocie oczy.
Ale tak, było ich dwóch, bardzo starających wyglądać groźnie. Sylwia miała o kilka stuleci zbyt wiele by się na to nabrać.
-- Jest i nasza dupeczka! A jaka apetyczna! – Zawołał niższy.
-- Tak, bardzo apetyczna, jędrna i kształtna. Ale nie wasza chłopcy. – Sonia nie była w pozycji by domagać się szacunku w bardziej bezpośredni sposób. Planowała pozostać incognito.
-- A jaka zimna! Ale cię rozgrzejemy!
Sonia zaśmiała się w odpowiedzi zbijając obu z tropu.
-- I co wtedy powiecie dla Szakala? Śmiało, jakie macie pomysły?
Stracili resztki pozorów brawury i chęci odpowiedzi. Sonia była usatysfakcjonowana.
-- Tak myślałam. Po prostu eskortujecie nas na miejsce.
-- Zaraz. Jak to “nas”? Nie jesteś tu sama?
-- Tak się składa że nie. Ale sama z wami nie pójdę i jak już ustaliliśmy nie jesteście w pozycji do negocjacji.
Może nie byli szczególnie bystrzy, ale nadążali za sytuacją. Brak poprawionego wzroku nie przeszkadzał Soni doskonale słyszeć kroków za sobą. Przywdziała na twarz subtelny uśmiech.
Sylwia oczywiście nie mogła być pewna, ale była przekonana, że większość tych “gangsterów” to ledwo co rozprawiczone podlotki. Groźnymi minami na umalowanych w barwy wojenne twarzach starali się zbudować wzajemny szacunek. Ich szef nie musiał zniżać się do takich trików. Przynależał do zupełnie innej ligi. Kruczoczarne włosy kontrastowały z mlecznobiałą karnacją, nadawały mu niezdrowego, ale jednocześnie surowego wyglądu. Siedział na swoim fotelu niczym nieugięty bóg zaświatów przyjmujący audiencję żywych. Rządzili wedle własnego prawa.
-- Popraw mnie jeśli się mylę, ale z tego co pamiętam umawialiśmy się na pięć ampułek.
Miał zaskakująco melodyjny i przyjemny głos – nie musiał uciekać się do wymuszania posłuszeństwa za pomocą krzyku i był z tego dumny.
-- Jedną z nich musiałam zużyć po drodze. Nieoczekiwane komplikacje. Wiem że cię to nie obchodzi. Będę dłużna.
Sonia podała pozostałe cztery ampułki Jadu Isztar do ręki mężczyzny. Przyjął je, ale bez śladu zadowolenia.
-- Skarbie… nie godzi się zaciągać długów wśród tak starych przyjaciół. Zamiast tego wyrównamy rachunek tu i teraz.
-- Bałam się, że tak powiesz. Wiesz przecież, że czas jest ważny. – Sonia nawet nie próbowała ukrywać irytacji.
-- W takim razie lepiej przejdźmy do rzeczy. Marzy mi się, przeżycie religijne, plemienne, z mocnym posmakiem herezji. Oczekuję pokazu dla moich chłopców. Dwie kapłanki Isztar dogadzające sobie nawzajem, przed moją publicznością. Trzydzieści minut was nie zbawi.
Sylwia zacisnęła zęby i pięści by zatamować wściekłość. Sonia tylko pokręciła głową zrezygnowana.
-- To jest właśnie problem z tobą, wiesz? Zamiast brać i mieć, wolisz oglądać. – Powiedziała z wyrzutem.
-- Wszystko wiem. Nie jesteś w stanie powiedzieć niczego nowego. – Był lekceważący. Sylwia gotowała się wewnątrz.
-- Miejmy to w takim razie za sobą. Dostaniemy chociaż jakąś miękką matę czy też rajcuje cię widok obtartych kolan?
Szakal zarechotał głośno.
-- Och, Soniu, wiesz przecież że nigdy bym nie pozwolił ci zaznać choćby i cienia bólu.
-- To niestety było i jest poza twoją kontrolą. – Sucho odparła.
Sylwia kochała się z inną kobietą tylko raz, nieśmiało sondując swoje preferencje. Dość powiedzieć, że na jednym razie się skończyło. Dawno temu. W poprzednim życiu. Nim rozbudziła w sobie głębokie pokłady namiętności. Dzisiaj wszystko było inne, a najbardziej inna była sama Sylwia: Kapłanka Isztar. Tytuł wrył się do jej świadomości ale był niemy, nie oferował żadnych rad. Musiała słuchać tylko własnego instynktu.
Sonia stała przed nią, nago. Była smukła, długonoga, umięśniona, niczym antylopa. Skonfrontowana wobec jej własnej rozbuchanej kobiecości, sprawiała wrażenie niemal ascetycznej wojowniczki. Sylwia potrafiła jednak dostrzec oznaki żaru podniecenia u Soni, nawet pod starannie utrzymywaną powłoką obojętności. Zapewne tak działały na nią łapczywe spojrzenia członków gangu zgromadzonych dookoła, wpierw nabuzowanych samą okazją, a teraz też mimowolnie uwalnianymi z ciał kapłanek feromonami. Aleksander stał w drugim rzędzie, nie zamierzał się przepychać, ale na pewno nie zamierzał też przegapić przedstawienia. Sylwia posłała w jego stronę pocałunek i dostała w odpowiedzi niepewny uśmiech.
Szakal objął je obie i ostentacyjnie przyciągnął do siebie.
-- Chłopcy, mam dla was niespodziankę! Te dwie panienki udzielą wam dzisiaj demonstracyjnej lekcji byście w przyszłości wiedzieli jak dogodzić kobiecie.
Sylwia poczuła jak zimna, męska dłoń przesuwa się w dół po jej ciele, aż do krocza. Szakal bez śladu skrępowania zabawiał się obiema kobietami. Nie tak należało traktować Kapłankę, ale instrukcje Soni były klarowne: chwilowo zapomnieć o Isztar. Niemal słyszała umęczony jęk jej wewnętrznego zaufania do przełożonej: rozciągniętego i niebezpiecznie blisko pęknięcia. Sonia wyzywająco rozstawiła nogi kołysząc przy tym biodrami. Pewnie zgromadzeni myśleli że manifestuje swoją uległość, ale Sylwia wiedziała że to tylko wyraz szyderstwa z dziwacznych zachcianek. Szakal zapewne odczytał gest w ten sam sposób ale się nie przejął. Zrobił krok do tyłu, wtapiając się w widownię. Sonia odprowadziła go wzrokiem z grymasem półuśmiechu na ustach. Położyła dłonie na biodrach Sylwii gładząc je pieszczotliwie.
-- Gdybym miała penisa wolałabym zatopić go w tej ślicznotce… Ale niech będzie po twojemu.
Sylwię przeszedł dreszcz gdy Sonia skupiła na niej swoje przeszywające, ogromne oczy. Podniecone głosy w tle, choć to dla nich był ten cały cyrk, stały się nieistotnym szmerem. Sonia była większa, ważniejsza. Była wszystkim. Chcą przedstawienia? Będą mieli swoje przedstawienie, ale Sylwia w zamian chciała Sonię. Jej żądza było nagła, niezrozumiała, żarłoczna, paląca i przyjęte z ulgą, z wdzięcznością. Zdążyła się przekonać że świat podziemi był zbudowany na fundamencie rynku pragnień; bez własnych była redukowana do roli przedmiotu targów.
Ujęła Sonię w jej gibkiej talii, przywarła ściśle ciałem do ciała i łapczywie ustami do ust. Sonia, zaskoczona tylko chwilę, poddała się jej. Sylwia przesunęła dłonie niżej, rozcapierzonymi palcami objęła oba pośladki Kapłanki. Odrobinę zbyt okrągłe by należeć do chłopca, ale dość zwarte by mimo to oscylować pomiędzy kobiecością i męskością. Sonia nie kłamała: apetyczna z niej dupeczka. Mężczyźni wydawali się tacy powszedni przy Soni i tej całej satyrze obrządku Isztar. Może właśnie o to chodziło Szakalowi?
Z drugiej strony: chrzanić tego zblazowanego frajera!
Sylwia przerwała pocałunek by jeszcze raz spojrzeć w oczy Soni. Być może nigdy już nie przeżyje niczego podobnego, musiała nasycić wszystkie swoje zmysły, zapełnić pamięć. Sonia, być może zaskoczona, a za nią, męskie zgromadzenie: zdecydowanie zaskoczone ale nawet mocniej podniecone. Sylwia rozwarła dłońmi pośladki Sonii ku ich uciesze. Miała rację, spodobało im się to. Pieprzyli ją wzrokiem. W przypływie kaprysu Sylwia wypięła się tyłu. Z doświadczenia wiedziała już że jej kształty podobają się przynajmniej równie mocno i oczekiwała też męskich spojrzeń dla siebie. Dużo mocniej pragnęła skosztować jednak drugich warg Sonii. Tych poniżej jej pasa. Niewiele myśląc kucnęła w szerokim rozkroku i chciwie zaczęła lizać lśniącą od wilgoci szparkę swojej przełożonej. Przełożonej! Cóż za szaleństwo! Sonia z sykiem wciągnęła powietrze, objęła oburącz głowę Sylwii i odchyliła się do tyłu chłonąc przyjemność. Jęknęła gdy Sylwia wprowadziła palce w zastępstwie członka. Substytut. Czuła tylko cień satysfakcji mężczyzny, ledwie posmak, ale potrafiła sobie wyobrazić tak wiele więcej… potrzebowała więcej. Zebrała palce i powoli wsunęła całą dłoń do jedwabistego wnętrza Soni. Rozciągała i masowała, równocześnie uważnie obserwując odpowiedź jej ciała, upewniając się że pcha ją do góry, w kierunku jej szczytu. Oddech stawał się płytszy, ciało napięte: szczere sygnały zbliżającego się orgazmu. Sylwia przyśpieszyła, zdecydowanie pokonując ostatnie kroki do ekstazy, a ta była silna i obezwładniająca, wprost z trzewi Sonii wyrwała krzyk, a po tym odebrała władzę nad nogami. Zwiotczała, spoczywała wsparta na swojej czujnej podwładnej. Stać ją było tylko na zażenowany, przepraszający uśmiech. Kapłanka Isztar straciła kontrolę nad własnym ciałem w trakcie lesbijskiego seksu ze swoją siostrą, i wszystko ku uciesze bandy wyrzutków. Wszystko było tu nieprawdopodobne i jedynie stygmat tabu stawiał tamę śmieszności. Sylwia spojrzeniem zlustrowała otoczenie. Tutejsze poczucie wstydu nie było szczególnie silne, a zahamowania szybko pokonywane. Większość dzierżyła “szable” w prawicach, zapewne w myślach biorąc aktywny udział w spektaklu. Nic z tego! Zawładnęła Sonią na wyłączność! Pogładziła gładką skórę jej pleców w pieszczocie.
-- Dziewczyna-piorun z ciebie. – Wyszeptała Sonia wprost do ucha Sylwii.
Nie prawda! Piorun nie uderza dwa razy w to same miejsce, a Sylwia nadal musiała znaleźć upust dla swojego własnego podniecenia. Powoli położyła Sonię. Wyglądała nadal na wyczerpaną, ale to stanowiło marginalny problem przy jej ubogim repertuarze fantazji którymi mogłaby się zainspirować by przezwyciężyć oczywisty brak w kobiecym kroku. Mogła się ocierać i tyle musiało wystarczyć. Przyjęła symetryczną pozycję do swej kochanki, tak by zetknąć się łechtaczkami. Sonia odpowiedziała ruchem bioder. Sylwia przyłączyła się, naśladując Sonię. Obustronne czerpanie przyjemności zwielokrotniało ją, przynajmniej dla Sylwii. Przygryzła wargę skupiając się na rytmie. Zwiększyła intensywność swoich ruchów, pewnie zmierzała w kierunku rozkoszy.
Z transu wyrwało ją nagłe wrażenie ciepła na brzuchu. Jeden rzut oka wystarczył by wyjaśnić sytuację: ośmielili się zakończyć masturbację wytryskami na obie kobiety, a Sylwia nawet nie miała szansy zaprotestować. Kilka sekund później kolejna porcja nasienia wylądowała na jej piersiach, nogach… straciła rozeznanie gdy niespodziewanie dla siebie samej doszła. Dyszała ciężko zalewana przez kolejnych mężczyzn, wyraźnie mieli zamiar umalować ją całą na biało, ale Soni również nie odpuszczali. Kątem oka dojrzała Aleksandra stojącego z boku ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i wyrazem zażenowania na twarzy. Oczywiście to… nie była poprawna forma ofiary dla Isztar, tu na pewno byli zgodni.
-- Cholera jasna, myślałam że masz kontrolę nad tą swoją zgrają! – Sonia była chyba nawet bardziej niezadowolona niż Aleksander.
-- Och, daj spokój, też się coś im należy od życia. A teraz powiedz ładnie “a” bym mógł wlać co nieco do twoich słodkich ust.
Nie była w stanie dostrzec Szakala, ale bez problemu rozpoznała go po głosie. Z zaskoczeniem zauważyła jednak, że Sonia posłusznie otworzyła usta…
Sylwia opadła z powrotem na plecy. Nic na całym świecie nie obchodziło jej mniej niż Szakal.
brak komentarzy