Podziemia Neobabilonu (III)
29 października 2022
Podziemia Neobabilonu
Szacowany czas lektury: 12 min
W tym odcinku "Podziemi Neobabilonu" dzieją się dziwne rzeczy. Czytelniku, zostałeś ostrzeżony.
Świątynia przemian. Czyli niby co, dokładnie?
Sylwia przyjęła już do wiadomości zasadnicze różnice w szeroko pojętej etykiecie, i była uważna, gotowa na następne, a mimo tego perspektywa jakiegoś odrębnego kultu w podziemiach zupełnie ją zaskoczyła. Szakal nie udzielił wyjaśnień, najwyraźniej zakładając, że Sonia ich nie potrzebuje lub zapyta sama jeśli będzie czuć taką potrzebę.
I tak oto, tylko pobieżnie wytarta ze spermy maszerowała do tak zwanej “świątyni przemian” nie mając najbledszego pojęcia czym owo miejsce (jeśli to oczywiście miejsce, a nie po prostu jakaś poetycka metafora) ma być. Sylwia potrzebowała wyjaśnień, i jedynie obecność wyznaczonego przewodnika zamykała jej usta. Nie chodziło tu nawet o jej poczucie wstydu, ale jego zachowanie. Był napięty jak struna, wyraźnie mając ochotę czmychnąć do swoich kumpli. Walczył by postawić każdy kolejny krok naprzód. Bał się. W końcu pękł, rzucił za siebie kilka wymówek, zapewnień o tym, że już nie daleko i odszedł bardzo, ale to bardzo szybkim krokiem.
Sylwia nadal nawet nie wiedziała czego ma się bać.
-- Czy mogę prosić o jakieś wyjaśnienia? Jakiekolwiek!
-- Ot, Olgę zdeformowało, widocznie odbiło jej i zamiast szukać pomocy eksperta uznała, że lepszym pomysłem będą gusła w światyni przemian. Więc idziemy zepsuć im imprezę i zabrać Olgę. – Sonia tonem dawała do zrozumienia, że żadne z powyższych stwierdzeń jej się nie podobało.
-- Co to znaczy, “zdeformowało”?
Sonia milczała przez chwilę w zastanowieniu.
-- Niewielka część wyrzeźbionych, szczególnie intensywnie, kończy z niekontrolowanymi zmianami. Czasami potrzeba kilka miesięcy od zakonczenia procedury… nie ważne, szczegóły. Ważne jest to, że niekontrolowane zmiany mogą mieć szokujący zakres i dla tego Rzeźbiarze przeprowadzają procedury etapami. Jedna da sygnały niepowodzenia? Anulować następne! – Zakończyła zdanie westchnieniem.
-- Więc gdybyś zastanawiała się czemu mam zwykłe oczy, to właśnie dla tego. – Sonia przemówiła ciszej niż normalnie.
-- Nie zauważyłem nic niezwykłego w twojej anatomii.
Aleksander nie wydawał się być tym wszystkim w żadnym stopniu zszokowany, a i zaskoczenie było ledwie delikatne. Sonia w odpowiedzi podniosła prawą rękę.
-- Cybernetyczna. Ładna robota prawda? Nie do odróżnienia od prawdziwej. Albo raczej od oczekiwań bo prawdziwą mi amputowali, nie przypominała absolutnie niczego ludzkiego. – Sonia wysiliła się na żart z samego dna studni smutku.
Sylwia przywołała z pamięci przerażającą i nienaturalną szybkość z którą Sonia wbiła Jad Isztar strażnikowi. Ten sekret został odkryty. Aleksander skinął poważnie głową.
-- Ja mam sztuczne serce. Oryginał nie był wystarczający dla tego ciała. Sylwio… przeważnie tylko zdeformowani, no i oczywiście specjaliści zajmujący się leczeniem znają ten temat. Nie jest to coś o czym chętnie się rozmawia.
Sylwię zmroziło. To nie był problem podziemi, a zwykłego Neobabilonu. Ominęła ją, to prawda, ale być może tylko łutem szczęścia. Dlaczego nie informowało się o tym wcześniej? Czy faktycznie musiała być to taka tajemnica? Czarnoksięska wiedza, demonologia. Iluzja perfekcji kosztem wstydu? Nie rozumiała jakim sposobem Sonia i Aleksander mogli tak po prostu to akceptować. Co prawda mieli wiele czasu by przywyknąć, ale czy powinni byli? Czy to był właściwy wybór?
-- Interesuje mnie tylko dobro Olgi. Nie byłaby pierwszą zdeformowaną kapłanką, ja sama dobrze sobie radzę… Nie ważne. Ważne jest to, że to nasza siostra. Zeszłabym dla niej i do samego piekła, zresztą dla ciebie też, Sylwio. Rozumiesz? To mój obowiązek.
Sylwia nie odpowiedziała. Zawsze traktowała Sonię jako mentorkę i ucieleśnienie wszystkiego czym powinna być Kapłanka Isztar. Starała się ją naśladować, nie skutecznie ponieważ były jednak zbyt różne. Liczyła, że otrzyma podobne ciało, i gdy okazało się że i tym drastycznie różnią się, mogła czuć tylko wstręt. To Sonia cierpliwie przekonała ją, że nie jest “tłusta” i być może tylko ona była w stanie tego dokonać. Nie dalej niż dwie godziny temu odkryła, że jest w stanie nawet pożądać Sonii tak jak żadnej innej kobiety. Teraz była pewna że nikt inny nie był bardziej godzien jej estymy.
-- To nie rozwiązuje naszych obecnych, praktycznych wyzwań. – Skwitował ponuro Aleksander.
Sylwia musiała przyznać rację Aleksandrowi. Plan Sonii sprowadzał się do pójścia na żywioł i liczenie na sukces. Powiedzieć, że był optymistyczny to nic nie powiedzieć. Z drugiej jednak strony bez jakiegokolwiek wywiadu nie sposób było wymyślić coś błyskotliwego. Osoba która rzekomo miała wiedzieć więcej, zwyczajnie dała dyla. Nieco zniechęcające, a nawet alarmujące, ale nie ma mowy o odwrocie. Ten temat został zamknięty. Sylwia czuła że nawet Aleksander był zdecydowany. Wszyscy byli w pełni zdeterminowani. Pełni wątpliwości? Owszem, też – byli naprawdę pewni jedynie samych siebie. Być może tyle wystarczy. Oby. Sama myśl o wachlarzu scenariuszy alternatywnych wystarczyła by rozorać jej duszę.
Ale nie by ją powstrzymać.
Zacisnęła pięści. Była zmęczona, była cholernie zmęczona. Niemal wyczerpała zdolność do odczuwania emocji, cuchnęła i starczyło jej nowych wrażeń na najbliższy tydzień.
Ale to również jej nie powstrzyma.
Wzdrygnęła się pod dotykiem ciężkiej dłoni na swoim barku. Był przy niej, starał się dodać otuchy. Przechyliła głowę kadząc się policzkiem na ręce Aleksandra i wystawiając szyję na pieszczoty. Aleksander pocałował ją czule tuż poniżej ucha.
Jedynie on mógł ją powstrzymać. Zamknąć w złotej klatce. Nawet by nie protestowała.
-- Na to jeszcze będzie czas, gołąbki. Obiecuję. – Sonia głosem wyrwała Sylwię z letargu.
-- Trzymam za słowo. – Aleksander uśmiechnął się wypuszczając Sylwię.
-- Osobiście tego dopilnuję, ale teraz nie mamy czasu do stracenia.
Sonia, oczywiście, miała rację. Jak zawsze.
To wszystko było takie zamknięte, klaustrofobiczne. Setki kilometrów tuneli, splatających się w wielki węzeł. Labirynt stworzony z betonu i wzgardy dla ludzkiego umysłu. Dystans w linii prostej pozbawiony znaczenia, każdy zakręt mógł zawierać niespodziankę. Tak jak teraz.
Świątynia faktycznie była tuż obok, ich przewodnik szukał po prostu ostatniej prostej. Miejsca które nie pozwalałoby zakwestionować wypełnienia polecenia. Mógł mimo wszystko lepiej wyjaśnić sytuację. Nie byliby tak zdziwieni widząc odźwiernego. Szczelnie owinięty w łachmany, wyglądał jak mumia wydobyta z pod piramidy. Miał wiele do ukrycia i dziwnie brzęczący głos.
-- Stać. To teren świątyni. Co was sprowadza…
Gigantyczna sylwetka Aleksandra mówiła sama za siebie. Nie wymagała wyjaśnień.
-- Och, na Sarpanitu… – Odźwierny wezwał imię Bogini narodzin. Interesujące.
-- Chcemy dołączyć do wiernych. – Rzekł basowym głosem Aleksander.
-- Tak… ale nie teraz. Nie wolno przerywać obrzędu…
Sylwia w ciemnościach za odźwiernym dostrzegła ruch. Nie mogła to być maszyna, ale sylwetka nie miała też ludzkich proporcji: zbyt długie kończyny, zbyt wielka głowa: obróciła się jak gdyby wiedziała, że na nią patrzy. Mimowolnie przełknęła ślinę.
-- Nie chcemy przerywać, ale przebyliśmy taką długą drogę… – Sonia przyjęła najbardziej błagalny ton na jaki było ją stać.
-- Nie!!! Nie wolno! – Gdy podnosił głos brzmiał niemal owadzio, jak jakaś przerośnięta cykada.
-- Przepraszam. Naprawdę przepraszam.
Sonia gestem dała sygnał który zwolnił Aleksandra. Ten chwycił i unieruchomił odźwiernego. Nie musiał nawet uciekać się do brutalności: czysta dysproporcja siły i rozmiaru przypominała dziecko i dorosłego mężczyznę. Sylwetka ukryta w ciemnościach zbliżała się, cicho, ale jednak szybko. Sylwia czuła jak przypływ strachu wtyka jej serce do gardła ale Sonia pozostawała w błogiej nieświadomości i spokoju.
-- Ok; plan B. Ty z Sonią przytrzymacie tego dżentelmena, ja się rozeznam w sytuacji i…
-- Uważajcie!!!
Sylwia przezwyciężyła paraliż i drżącą ręką wskazała w całun ciemności. Sonia w reakcji cofnęła się o krok, Aleksander z wymownym warknięciem gniewu sięgnął do kabury po swój pistolet. Był zbyt wolny, a cień zbyt szybki: z impetem uderzył w Aleksandra. Sylwia obserwowała jak zaskoczoy rozluźnia chwyt na broni, jak chwieje się do tyłu, jak walczy o równowagę i ostatecznie upada a pistolet przesuwa się z metalicznym zgrzytem po posadce. Natychmiast stara się kontrować: łapie rękoma, zapiera nogami. Przeszkadza mu nie tylko pozycja ale też przeciwnik.
Był potworem z koszmaru. Przerośnięty, ale zgięty w pałąk, ze zbyt długimi nogami i rękoma, lewa wyposażona chyba w dodatkowy staw i zdolna do nienaturalnego ruchu. Twarz jak gdyby wpierw roztopiona i zastygła w przerażającym grymasie bólu i wściekłości. Ale to karykaturalne ciało poruszało się szybko na swoich czterech patyczkowatych kończynach i kryło w sobie dziką siłę.
-- Cholera jasna!!!
Aleksander zawył odpychając nogą ciało swojego przeciwnika od siebie ale ten pochwycił swoimi komicznie długimi rękoma za gardło i nie zamierzał puszczać. Uwolniony odźwierny pełzając powoli uciekał, Sonia starała się podnieść pistolet ale w ciemnościach nie było to wcale łatwe. Sylwia zaś widziała to wszystko, w najdrobniejszym szczególe, jak gdyby oglądała występ taneczny. W przeciągu jednej chwili zrozumiała też wszystko.
To był straszak świątyni, ich pies strażniczy, i zapewne też legenda okolic. Niby czemu człowiek od Szakala nie miał ochoty zapuszczać się dalej? Bał się jarmarcznych demonów bo był durniem tak jak cała tamta zgraja.
Aleksander walczył nie z potworem a człowiekiem o chorym ciele. Może też o chorym umyśle, ale jednak człowiekiem. Do swojej obecnej roli sprowadziła go mieszanka upokorzenia, bólu i oczekiwań otoczenia: potrzebowali stracha na wróble przeciw niechcianym gościom. I był tutaj, wierny, ale z dala od obrządku jakkolwiek miałby on wyglądać. Tutejsza wiara kroczyła w lektyce niesionej przez pogardę parodiując system kast Neobabilonu.
Sonia w końcu złapała pistolet, próbowała celować, ale Sylwia miała dość operowania wedle zasad których nie akceptowała: nie zamierzała dopuścić do rozlewu krwi. Powstrzymała strzał spokojnym gestem i zbliżyła się do walczących.
-- Nie szukamy przemocy. Nie chcemy krzywdy.
Delikatnie położyła dłoń na boku zdeformowanego. Czuła gorąco jego ciała, ale ten nie reagował.
-- Wystarczy.
Przybliżyła się obejmując ramionami tors. Ten był normalny, taki jakim go natura stworzyła.
-- Oni tego chcą. Nie ty.
To zadziałało. Aleksander, uwolniony z żelaznego uścisku łapczywie łapał oddech. Sonia opuściła pistolet. Sylwia, pogrążona w transie cofnęła się o krok.
-- Ty chcesz… tego…
W akompaniamencie ciszy, powoli przeciągnęła w dół zamek swojego kombinezonu odsłaniając ciało. Pozwoliła by się zsunął i obnażył ją całą. Aleksander obserwował ją oniemiały i nadal ledwo przytomny. Sonia zdecydowała się bezceremonialnie otrzeźwić go poprzez spoliczkowanie. Impuls bólu zadziałał.
-- Sylwia… – Zaczął charczeć.
-- Wie co robi. Olga.
Aleksander skinął głową na znak porozumienia i wyjął pistolet z rąk Sonii. Sylwia ledwo zwracała na nich uwagę ale nie mogła się zgodzić: nie miała pojęcia co robi i to od samego początku tego całego szalonego dnia. Wszystko było po prostu serią zwariowanych przypadków, a w samym centrum zamętu była ona sama, jak gdyby była samym okiem cyklonu. Z uśmiechem rozpostarła ramiona. Znowu była Kapłanką Isztar.
-- Nie możesz mówić, ale wszystko rozumiesz, prawda?
W odpowiedzi dostała skinienie przerośniętej głową. Aleksander i Sonia ruszyli biegiem przed siebie. Sylwia odprowadziła ich wzrokiem.
-- Czy byłeś z kobietą w tym ciele?
Przeczące potrząśnięcie głową.
-- Pozwól sobą kierować. Pozbądź się strachu. I ubrania.
Było brudne. Po niezdarnych ruchach zrozumiała, że nie zmieniał ich często z racji na wymagany trud. Sylwia zdecydowała się pomóc, jej palce były zręczniejsze. Ściągnęła koszulę z pleców i dalej, z ramion. Skupiła się teraz na rozporku. Dla niej nie stanowił problemu, ale dla niego był barierą niemal nie do pokonania. Kilka wprawnych ruchów i uwolniła go ze spodni. Odruchowo sięgnęła w kierunku penisa i natychmiast zorientowała się, że również tutaj anatomia odbiegała od normy. Miał dwa, twarde, wielkie kutasy. Jeden nad i obok drugiego. Wytężyła swoją samokontrolę by nie dać po sobie poznać zaskoczenia. Wszystko było normalne. Całkowicie normalne. Sylwia chwyciła lewą ręką drugą pałę jak gdyby była to najzwyczajniejsza rzecz na całym świecie. Zaczynała powoli obciągać oba członki starannie obserwując reakcję. Nawet w tak monstrualnym mężczyźnie bez trudu dostrzegła znaki przyjemności i podniecenia. Pocałowała delikatnie jego pierś, a następnie zeszła niżej do zaskakująco ładnie umięśnionego brzucha, i niżej aż do jego krocza.
Sonia lubiła powtarzać, że gdy narastały wątpliwości można je było przezwyciężyć jedynie czynem, nie myślą. Sylwia wzięła sobie tą radę do serca, i jeden z konarów do ust, jednocześnie masując drugiego penisa oburącz. Koncentrując się na koordynacji opadła ustami niżej i głębiej. Sonia uznawała siebie za arcymistrzynię seksu oralnego, i Sylwia była przekonana, że gdyby była teraz obserwowana zaskarbiłaby sobie jej poklask. Przesuwała głowę w dół i górę czując jak wypełnia jej gardło. Ścisnęła mocniej dłonie jak gdyby to miało poprawić jej koordynację… ale chyba lubił silną rękę. W odpowiedzi przyśpieszyła oba ruchy. Doiła go dłońmi i pieprzyła ustami, jak wcześniej nikogo i pewnie już nigdy ponownie. Oddychał szybciej, ze głośnym świstem wciągając głęboko powietrze. Sylwia za chwilę wydrze z tego umęczonego mężczyzny wytrysk… Zatrzymała się.
-- Odsapnij chwilę. To twój pierwszy raz od dawna. Powinien to być prawdziwy seks.
Sylwia odsunęła się pozwalając napięciu opaść. Jej kochanek zastygł w bezruchu, jakby obawiając się utraty kontroli przy najmniejszym ruchu. Chyba nie był w stanie się nawet masturbować. Tym bardziej chciała by skończył w naturalny… a przynajmniej bardziej naturalny sposób. Podniosła głowę do góry.
-- Gotowy na więcej? Czy mogę cię ujeżdżać?
Potakujące skinienie głowy. Wstała opierając pięści na biodrach. Obserwowała jak kładzie się na plecach. Sięgnęła dłonią do swojej szparki. Była wilgotna, gotowa. Nawet pomimo tych okoliczności. Nawet pomimo tych wszystkich wydarzeń wcześniej. Jej libido było nudnie przewidywalne, jak niezawodna maszyna na którą zawsze mogła wskoczyć i odjechać. Sto procent sukcesu panie Rzeźbiarzu, tym razem się udało!
Odsunęła niewygodne myśli na bok. Skupiła się na momencie, i na tym, że wbrew wszelkiemu rozsądkowi, naprawdę chciała pieprzenia. Mrowienie było wymowne i znajome. Stanęła w rozkroku nad oboma członkami i kucnęła.
-- Jeden do różowej… drugi do ciasnej… nie martw się, naprawdę tam też lubię.
Zgodnie ze swoimi słowami wypełniła obie swoje dziurki. Cholera, pomyślała, naprawdę lubiła w dupę, ale nigdy nie miała jednocześnie drugiego. Wrażenie uderzyło w nią jak błyskawica, zmusiło do wessania powietrza przez zęby. Teraz sama potrzebowała momentu by nie stracić kontroli. Przymknęła oczy, koncentrując się na własnym oddechu. Pomogło.
-- Dobrze ci tam? – Rzuciła jak od niechcenia.
Otrzymała potwierdzające skinienie. Tyle jej wystarczyło. Oparła się o pierś mężczyzny i na próbę trzepnęła tyłkiem głęboko penetrując oba otwory jednocześnie. Jęknęła zalana nagłą falą wrażeń. Rzeźbiarze pomyśleli o analnej przyjemności, ale nie o podwójnej penetracji. Jej zmysły zostały przeładowane. Zacisnęła ze złości zęby.
-- Mi odrobinę zbyt dobrze, ale bez obaw. Dam radę.
Ponowiła ruch, i znowu, i znowu. Nadmiar doświadczeń wycisnął z jej oczu łzy bólu, ale nie przestawała. Torturowała się jednocześnie jadąc na najwyższych poziomach rozkoszy. Pojęcie “szczytu” zacierało swoje znaczenie z każdym uderzeniem serca i gdy zupełnie znikło, nadal nienasycona przyjemność zaczęła pożerać ją samą. Oślepła, ogłuchła, dosłownie traciła zmysły. Nawet same zatracenie nie mogło jej powstrzymać. Ujeżdżała dalej, szybciej, głębiej. Czas rozlewał się w ocean nieskończoności ale w końcu, na drugim brzegu dotarła do jego granicy. Wystrzelił w nią. Ulga. Sylwia, lepka od potu zwaliła się na posadzkę obok, łapiąc oddech.
-- Dałam. Radę.
Powiedziała patrząc otumaniona w strop.