Podziemia Neobabilonu (I)
13 października 2022
Podziemia Neobabilonu
Szacowany czas lektury: 13 min
Kontynuacja historii Sylwii z Neobabilonu. Opowiadanie będzie podzielone na odcinki i, w porównaniu do poprzedniego, zawiera drastycznie mniej seksu (a w tej części wcale) oraz zdecydowanie więcej fabuły.
Sylwia nie znała bardziej intensywnego, autentycznego szczęścia niż to które miała przyjemność doświadczyć w ostatnim tygodniu. Postawiła sobie jasną diagnozę: osiągnięcie statusu pełnoprawnej kapłanki Isztar dało jej poczucie spełnienia i dumy. Dotarcie do celu wstrzyknęło do każdej komórki ciała ten dwuskładnikowy koktajl, wyniosło ją, wypełniło światłem, napoiło ekstazą.
Sylwia, naturalnie, była w zupełnym i całkowitym błędzie. Sonia, po odłożeniu na chwilę tego oczywistego faktu na bok, sama nawet doświadczyła odrobiny satysfakcji z własnej decyzji. Na chwilę, i odrobiny. Nie dość by ryzykować brak kontaktu z rzeczywistością, i zdecydowanie zbyt mało by poprawić jej nastrój.
Dobre Kłamstwo to takie które przybliża prawdę. Złe Kłamstwo to takie które poprawia nastrój. Oba typy wymagają ostrożności w stosowaniu, jednak to Złe Kłamstwo należało dawkować szczególnie ostrożnie – zwłaszcza własnej osobie.
Sonia odepchnęła myśli na bok. Potrzebowała determinacji, siły – znała siebie samą na tyle dobrze by wiedzieć że we własnej głowie nigdy, ale to nigdy nie znajdzie akurat tego. Po prostu otworzyła drzwi i weszła do komnaty. Była ciasna, zajęta przez łoże i nudnie znajoma. Jedyny interesujący, zmieniający się element to kalejdoskop męskich ciał. Ten wierny był przynajmniej nie do pomylenia z żadnym innym, choćby z racji swój kolosalny rozmiar – głupkowaty wyraz zaskoczenia na twarzy również zapadał w pamięć ale ten w ułamku sekundy ustąpił miejsca wyćwiczonej obojętności.
-- Sylwia zjawi się za dwie minuty. Czy masz trzeci lub wyższy poziom dostępu do sektora 327 A 29? – Nie zamierzała tracić czasu.
-- Moje uprawnienia są tajne… – Zaczął odpowiadać ale Sonia wiedziała do czego zmierza i już żałowała, że nawet próbowała.
Sonia przerwała mu westchnieniem po czym oparła się niedbale plecami o ścianę. Wbiła wzrok w dół, w swoje brązowe buty. Kapłanki tradycyjnie poruszały się boso, i nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio miała coś na stopach. Nie była nawet pewna czy rozmiar był właściwy. Dwie minuty to cholernie dużo czasu w tak niewygodnych okolicznościach. Sonia wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza byleby zrobić cokolwiek z rękoma.
-- Wiem, że są tajne, ale dzisiaj łamiemy prawo. Nie martw się, na pewno ci się spodoba.
Sonia przywdziała swój najbardziej czarujący uśmiech. Nie zdał się na wiele. Być może uwierzył w pierwsze zdanie, jednak drugie zdecydowanie odrzucił, bowiem potrafił rozpoznać Złe Kłamstwo.
Sylwia szła do przodu krokiem niemal tanecznym, stawiając bosą stopę jedną za drugą, kołysząc nagimi biodrami i ciesząc się z każdego ruchu przybliżającego ją do jego kochanka. Aleksander dotrzymywał słowa, dzisiaj znowu jej oczekiwał, a kapłanka nie mogła być z tego powodu bardziej zadowolona. Służba przyniosła jej radość, a Sylwia odczytała ją jak wiadomość: wszystko jest w porządku, dokładnie tak jak być powinno. Nic co sprawiało taką przyjemność nie mogło być błędne, więc Sylwia przyjęła wszystko: każdą cząsteczkę neurotransmiterów, każde doznanie, każde uczucie; i nadal chciała więcej.
Na pewno nie była jednak gotowa na zaskoczenie. W komnacie oprócz Aleksandra czekała na nią kobieta. Ubrana, co miało posmak bluźnierstwa na tyle silny, że przez chwilę nawet nie rozpoznała własnej przełożonej. Nigdy nie ośmieliła wyobrazić jej sobie bez kapłańskich szat i umalowanych powiek: nie przystoiło znosić z piedestału tak wspaniałej kobiety. Ale teraz? Teraz wyglądała zwyczajnie, a wedle standardów które przecież sama starała się jej wpoić, wręcz niechlujnie. Nie naruszało to jednak w najmniejszym stopniu autorytetu w jej głosie.
-- Dzień dobry Sylwio, miło cię widzieć. Właśnie rozmawiałam z wiernym na temat jego uprawnień. Ma szansę przysłużyć się zakonowi.
-- W nielegalny sposób, o ile dobrze zrozumiałem. – Aleksander odpowiedział grobowym głosem.
-- Ale całkowicie moralnie słuszny. – Skontrowała Sonia wzruszając jednocześnie ramionami.
Sylwia powstrzymała dalszą dyskusję podnosząc obie dłonie w znak stop. Strumień zdarzeń był nazbyt porywisty, jak niby miała dotrzeć do jakiegokolwiek kontekstu? Sonia przymknęła na chwilę oczy, po czym zaczęła od początku.
-- Jedna z moich podopiecznych zaginęła, myślę że potrzebuje pomocy w fundamentach sektora 327 A 29. Aleksander ma dostęp, wystarczy że mnie wpuści, dalej już sobie poradzę.
-- Przecież są profesjonaliści od rozwiązywania takich sytuacji! – Jęknął Aleksander.
Sonia potrząsnęła przecząco głową.
-- Nie. Nie od akurat takich sytuacji. Proszę, zaufaj mi… wiem, że możesz mieć kłopoty z tego powodu, ale Świątynia ma sposoby, kontakty, metody. Ochronię cię od wszelkich negatywnych konsekwencji.
Sonia zdawała się pewna siebie. Aleksander wręcz przeciwnie – właśnie odkrywał nowe wyspy na morzu zwiątpienia. Przykładowo następującą.
-- O ile przeżyjesz.
Bardzo proste zdanie, ale Sylwia poczuła się jak gdyby zanurzono ją całą w lodowatej wodzie. Nie miała pojęcia dlaczego wizyta w jakimkolwiek rejonie Zigguraty miała być aż tak niebezpieczna, ale zachowanie Aleksandra czytelnie oddawało czarne kłęby myśli kotłujące się w jego głowie. Był zmartwiony. Tyle Sylwia rozumiała. Nic co było w stanie zaniepokoić Aleksandra, nie powinno było być zlekceważone.
Cisza aż dźwięczała. Sylwia zadecydowała ją przerwać jako pierwsza.
-- Pójdziemy z tobą. Dla bezpieczeństwa.
Aleksander był wyraźnie zaskoczony, ale myślał błyskawicznie.
-- Tak, to jest warunek mojej pomocy.
Sonia uśmiechnęła się wyrazem uprzejmego zadowolenia.
-- Oczywiście. Dokładnie tego się spodziewałam. Poczekam na was przy bramie. Pośpieszcie się jak tylko możecie, nacieszycie się sobą kiedy indziej.
Sylwia mogła niemal usłyszeć zgrzytanie zębów Aleksandra. Sonia otworzyła drzwi i przekroczyła próg zdecydowanym krokiem.
-- Sylwio, nie zapomnij zmyć makijaż… i postaraj znaleźć się jakieś ciuchy z poprzedniego życia, od biedy pasujące na twoje nowe ciało. – Zawołała wychodząc.
W komnacie ponownie było przeraźliwie cicho. Aleksander sprawiał wrażenie pokonanego.
-- Więc to jest Sonia? Z twoich opowieści wyłaniał się inny obraz.
Zdanie zakończył westchnieniem po czym sięgnął po swoje ubranie. Nawet na nią nie spojrzał. Sylwia przyjęła to jako sygnał do pośpiechu. Usłuchała wybiegając z komnaty.
Sylwia gorączkowo przeszukiwała swoją garderobę. Dobrze, że nie pozbyła się jeszcze tego wszystkiego – źle że zatrważająca większość zupełnie nie pasowała. To był przyjemny, prosty, zrozumiały problem na którym mogła się skupić zamiast starać się rozplątać… no właśnie, co dokładnie?
Sonia zamierzała zająć się osobiście sprawą. To było przynajmniej w pewnym zakresie zrozumiałe. Zaskakujące i niespodziewane, owszem – ale nadal pasujące do wyobrażeń w głowie Sylwii. Ale dlaczego cała sprawa była zdaniem Aleksandra niebezpieczna? Zresztą, pal licho nawet te pytanie: jak on w sumie zbudował swoją ocenę? Był dla niej nieznajomym i to nawet pomimo tego że zabadała już każdy milimetr jego ciała, zagłębiała się coraz bardziej w jego pasję i namiętność. Niech Isztar jej wybaczy tą myśl: na seksie życie się nie kończyło. Sylwia musiała dowiedzieć się więcej…
… i jeśli faktycznie wystarczyło “od biedy” to ten fioletowy kombinezon pasował. Co prawda był teraz nadto obcisły, ale poszukiwanie czegoś lepszego było tylko stratą czasu. Dobrze, że przynajmniej stopy miała identyczne. Wybrała sportowe, wygodne buty i ruszyła z powrotem do komnaty z Aleksandrem.
Czekał na nią ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i nadal zepsutym humorem. Nawet nie uśmiechnął się na jej widok, zwyczajnie ruszył w stronę wyjścia ze świątyni. Miał długie nogi i szybki krok, Sylwia niemal musiała truchtać by nadążyć, ale to nie był problem: Kapłanki Isztar miały nadludzką kondycję również poza łóżkiem. Trywialny i logiczny fakt, a jednak niedoceniany i ignorowany. Jeśli zaś jesteśmy przy faktach…
-- Wyjaw, proszę, czym się właściwie zajmujesz? Nigdy nie opowiadałeś o swojej pracy. – Poprosiła Sylwia bez nawet sugestii przyśpieszonego oddechu.
-- Jestem specjalnym kurierem, dostarczam przesyłki wśród fundamentów.
-- Ale co w tym specjalnego?
-- Życie na dole jest… chaotyczne. Nawet brutalne. Czasami przerażające. Widziałem tam rzeczy o których wolę nie opowiadać.
To wszystko było dla Sylwii nowe. Uczono ją że poziomy od dwunastego w dół miały charakter czysto “techniczny”, pozbawiony rezydentów. Jakoby był wypełniony nieprzeliczoną masą maszynerii umożliwiającą funkcjonowanie całego systemu. Musiała wiedzieć więcej.
-- O jakim “życiu” mówisz?
-- Nieoficjalnym. Jeśli z jakiegoś powodu chcesz zniknąć lub coś ukryć… to jest twoje miejsce. Legalne zejścia są pilnowane, ale każdego strażnika można przekupić. Lub po prostu użyć jednego z ukrytych przejść. Nie sposób wszystkich zablokować, a nawet jeśli to za chwilę pojawią się nowe.
Przerwał na chwilę by podrapać się za uchem.
-- Obszar jest ważny, ale zdziczały. Sylwio, naprawdę nie sądziłem, że twoja przełożona pozwoli ci tam pójść. – Wyznał.
-- Czyli wziąłeś mnie na zakładniczkę? – Żartobliwe pytanie spotkało się z poważną chwilą ciszy.
-- Wybacz mi. – W końcu odpowiedział z ciężką skruchą.
-- Nie! Słuchaj, wszystko będzie dobrze. Sonia to najmądrzejsza kobieta jaką znam. Ma plan. – Sylwia rozpaczliwie próbowała uratować sytuację. Bez efektu.
-- Wiem. Ma jakiś plan. Nie wiem dokładnie jaki, ale część którą widziałem już mi się nie podoba. – Zachował największym wysiłkiem spokój w głosie.
-- Gdybym nie zgodził się, więcej bym cię po prostu nie zobaczył. Jest w pozycji by to zalatwić. – Dodał zamyślony.
Sylwia nie zamierzała na razie dalej drążyć tematu. Częściowo również dla tego że dogonili Sonię, a ta zapewne mogłaby mieć obiekcje co do dalszej dyskusji na jej temat.
-- Szybko się uwineliście co mnie bardzo cieszy. Czas jest na wagę złota. – Przywitała ich. Aleksander nie odpowiadał, składając kurtuazje na coraz bardziej napięte barki Sylwii.
-- Oczywiście. Jesteśmy gotowi służyć. – Odpowiedziała.
Dziwne, choć była ubrana zdecydowanie szczelniej niż zwykle, czuła zimno.
Każdy ziggurat wybudowana w przeciągu ostatniego tysiąclecia była w ogólnym zakresie podobna. Koncentryczna, wysoka, samowystarczalna konstrukcja wspierana na gigantycznych strukturach nośnych, z przepastnymi piętrami, systemem luster oświetlającymi za dnia, farmami hydroponicznymi, fabrykami, laboratoriami, mieszkaniami, świątyniami wszelkich bóstw. Efektywne, zuniformizowane, zaprojektowane. Szczegóły zostały jednak wyrzeźbione przez setki lat aktywności milionów mieszkańców, w zgodzie z ich własnymi przeżyciami, doświadczeniami, upodobaniami. Każdy centymetr stali był płótnem malarza, ulice zawieszone ponad chmurami ogrodami, mieszkania prywatnymi ołtarzami. Mieszanka jaskrawych kolorów i zapachów atakowała zmysły. Chaos zrodzony z kombinacji nieprzeliczonych myśli i wyobrażeń. Sylwia nie przestanie być nim oszołomiona tak długo jak w jej żyłach płynie gorąca krew.
I wszystko to było możliwe dzięki głębokiemu systemowi korzeni w dole. Nigdy o nich nie myślała. Maszyny ją nudziły i brzydziły: prawdziwy świat był zbudowany z ciał i życia – nie krzemu, miedzi, żelaza. Takie było credo Isztar i, jak była pewna, absolutnej większości wiernych. Teraz, gdy wspomniano jej o całym ukrytym świecie, czuła fascynację którą z trudem powstrzymywała przed wylaniem się serią dociekliwych pytań. Sylwia uznała, że zamiast fantazjować, pora być konstruktywną. Pytanie więc: jak postąpiłaby na jej miejscu Sonia? Temat samych podziemi był wtórny. Istotna była misja o której zupełnie nic nie wiedziała. Jak miała asystować bez jakichkolwiek wskazówek?
Sylwia wynurzyła się z zamyślenia. Miarowy dźwięk pracującej windy był hipnotyzujący: pogrążył w transie Aleksandra i Sonię. Sylwia uśmiechnęła się do zabawnej myśli. Jak wiele to zmieniło! Natychmiast poczuła się pewniej i odważniej. Dokładnie takiego zastrzyku właśnie potrzebowała: czegoś co pozwoli na chwilę zapomnieć o subtelnej, parującej wrogosci pomiędzy Aleksandrą i Sonią. Skoro i tak byli w długiej podróży na dno był to wolny moment by przygotować się do zadania. Pozbywszy się głupiej nieśmiałości mogła w końcu coś zrobić.
-- Soniu, kogo w sumie szukamy i gdzie? – Spytała, choć nie miała pewności czy dostanie odpowiedź. Sonia czasami lubiła mieć swoje sekrety, ale nie tym razem.
-- Olga. Rozum jej odebrało. Mam… przyjazne stosunki z szefem gangu kontrolującego kluczowe szlaki w górze fundamentów. Nic nie przechodzi ich uwadze. – Imię nic mówiło Sylwii ale zakon był zbyt liczny by dało się spamiętać wszystkie siostry. Zanim zdążyła przetrawić pozostałe informacje głos zajął Aleksander.
-- Czarne noże? Myślisz że ją przetrzymują?
-- Nie. Kontaktowałam się, ma informacje, a nawet oferuje pomoc ale tylko pod warunkiem mojej osobistej obecności.
Wyraźnie nie zamierzała się rozwodzić nad konkretami, a Sylwia mimowolnie pomyślała “Aha! Sekrety!”. Chyba już nawet lepiej nie próbować dociekać jak powinna rozumieć “rozum jej odebrało”, lub w jakich okolicznościach wysoka rangą kapłanka Isztar miała okazję “zaprzyjaźnić się” z szefem gangu. Aleksander pokręcił powoli głową.
-- Szakal nie jest najpodlejszym szefem gangu o którym słyszałem, ale…
-- Spokojnie, znam go od dekad, wiem jak sobie z nim radzić. – Sonia nie pozwoliła mu dokończyć.
-- Oby. Przyszedłem tu dzisiaj z myślą o czymś zupełnie innym. Nie mam kart przetargowych.
Sylwia nie mogła pominąć wyrazu wyrzutu w głosie Aleksandra. Czuł się wykorzystywany. Biedak. Położyła rękę na jego kroczu. Przez materiał spodni wyczuwała penisa. Nawet w spoczynku był wielki, a pobudzony błyskawicznie twardniał i rósł… tak jak teraz. Tak, jej najwierniejszy kochanek był spragniony. Mruczał z aprobatą. Poczynania Sylwii nie mogły ujść uwadze Sonii.
-- Nie zapomnij o jądrach, obszarze za nimi i wewnętrznej stronie ud. Są bardzo wrażliwe.
Nadal ceniła sobie instruktarz, ale teraz byla już prawdziwą Kapłanką: nie było potrzeby tłumaczenia jej tak trywialnych aspektów kunsztu, na dodatek przy Aleksandrze. Rozeźliła się.
-- Czy szanowna przełożona zechce dokonać demonstracji?
Natychmiast pożałowała swojego niewyparzonego języka. Na szczęście Sonia nie zamierzała reagować reprymendą.
-- Skoro siostra takowego potrzebuje…
Zakpiła lekko zbliżając się do Aleksandra z przeciwnej strony po czym… winda wyhamowała.
-- Niestety demonstracja będzie musiała zostać przełożona na bardziej dogodny termin. Szanowna przełożona prosi o wybaczenie i zrozumienie.
Sonia zakończyła zabawę zanim nawet zaczęła i wymaszerowała sztywnym krokiem odwykłej od twardych butów kapłanki. Sygnał był jasny: zwłoka była niedopuszczalna. Sylwia natychmiast podążyła zostawiając rozpalonego mężczyznę samotnym w windzie.
-- Na Isztar! – Aleksander zakrzyknął głosem marynowanym w podnieceniu, ale przyprawionym rozczarowaniem.
-- Czyż oczekiwanie nie jest częścią rozkoszy!? – Rzuciła za siebie Sonia.
Sylwia nie mogła zatrzymać potoku perlistego śmiechu. Aleksander pozwolił sobie upuścić frustrację wściekłym warknięciem i szybko zaczął nadrabiać dystans.
Sylwia, po raz pierwszy w swoim życiu, zobaczyła umundurowany patrol uzbrojony w długą (i zdecydowanie nie ceremonialną) broń. Nie była nawet pewna czy kiedykolwiek wcześniej miała przed sobą karabin, a już na pewno nie takie przerażająco praktyczne, czarne, minimalistyczne narzędzie mordu. I to wszystko w betonowo-szarych halach pozbawionych światła słonecznego. Ciarki przechodziły jej po plecach. Była w stanie wyjaśnić sobie dlaczego Aleksander pozostawał niewzruszony: w końcu to jego codzienność. Co zaś do Sonii: po prostu nie była w stanie wyobrazić sobie okoliczności których by się bała.
Sylwia czuła się w tym towarzystwie małą, delikatną dziewczynką. Przynajmniej podskórna wrogość pomiędzy tym dwojgiem zostało nieco rozładowane. Dyskusja wydawała się możliwa.
-- Rozumiem że jesteśmy już blisko? Na pewno nikt tu mieszka… – Spytała, podświadomie starając się być cicho.
-- Taaaaa… – Przeciągle odpowiedział Aleksander.
Oczywiście. Wydawała się możliwa. W jej marzeniach. Niech cię demony porwą! Z radością ofiarujesz mi całą długość swojej wielkej pały, ale poskąpisz kompletnego zdania?
Sylwia zatrzymała swoje myśli w drodze do ust, ale najwyraźniej zdradzała je w inny sposób. Aleksander położył swoją ciężką dłoń na jej ramieniu.
-- Przepraszam skarbie. Dosłownie jeszcze minuta. Zastanawiam się, jak mam wyjaśnić dwie kapłanki Isztar w towarzystwie.
-- Dzisiaj jesteśmy zwykłymi kurwami. Bogini w to nie mieszamy. – Sonia odpowiedziała bardzo, ale to bardzo powoli.
-- A tak lubiłem swoją reputację… – Aleksander wyczerpał już swoje pokłady złości, zostało w nim tylko zrezygnowanie.
-- Nikt nigy cię nie widział z prostytutką? – Sylwia próbowała zażartować, ale zderzyła się tylko z twardym murem powagi.
-- Nie. Świątynia daje mi wszystko czego chcę. Nie mam “specjalnych” życzeń.
Czyżby lekki wstręt? Sylwia poczuła się nieswojo: sama ocierała się o granice kanonów świątyni…
-- Szczęście wiernego to łaska dla Jej Kapłanek… ale co do bardziej naglących kwestii, strażnik jest przekupiony, po prostu powiedz, że jesteśmy tymi dziwkami o których wspominał człowiek od Szakala i powinno pójść gładko.
Sonia zabroniła tematowi dryfować w kierunku rejonów niepraktyczności. Niemal mogła usłyszeć dźwięki próby przedstawienia ze sceny wewnątrz czaszki Aleksandra.
-- Skoro masz odgrywać rolę, Sylwio, pamiętaj by… – Sylwia nie pozwoliła mu dokończyć.
-- Spokojnie. Potrafię być rozwiązłą suką. Nie zauważyłeś? – Zdanie zakończyła kuksańcem w jego bok.
-- Nie o to chodzi. Ci zależy, i to widać. Postaraj się sprawiać wrażenie otępiałej i nieczułej. Możliwie najmniej zaangażowanej. – Sonia wyręczyła Aleksandra w wyjaśnieniu.
-- Twojej przełożonej nie muszę tego tłumaczyć. Jej to wychodzi naturalnie. – Zażartował Aleksander.
-- Po pierwsze: jestem dotknięta do żywego. Po drugie, wierny: nie przeginaj. – Sonia pogroziła palcem uśmiechając się jednocześnie.
-- Wierny prosi o wybaczenie oraz ciszę. Za tymi drzwiami jest już posterunek.
Obie przyjęły informację do wiadomości.