Plugawa Arleta (I). Spadek

5 grudnia 2015

Opowiadanie z serii:
Plugawa Arleta

Szacowany czas lektury: 36 min

Wiadomość o stawieniu się na odczytanie testamentu w kancelarii prawnej Królewiecki, Lisicki i wspólnicy, zaskoczyła nas ogromnie. Szczególnie Paulinę, przecież to ostatnia wola jej babki, miała zostać odczytana na spotkaniu. Zapytałem żonę czy pamięta babcię, ale nie potrafiła niczego wyjaśnić. Była bardziej zaskoczona niż ja, przy czym mocniej dziwił ją fakt, że miała babcię, niż sam ewentualny spadek. Całą sytuację, skomentowała w typowy dla siebie sposób;

– Wspomnienie o babci Arlecie, jest dla mnie jak czarno biała fotografia, na którą ktoś rozlał szklankę mleka.

Wizyta w kancelarii przebiegła sprawnie. Po czterdziestu minutach Paulina została właścicielką nieruchomości stojącej w Miechowicach przy ulicy Szyb Zachodni. Potwierdzały ów fakt, zarówno dokumenty, które ściskała pod pachą, jak i uścisk dłoni antypatycznego prawnika. Muszę przyznać, że byłem podekscytowany. Pracowałem jako sprzedawca w salonie Opla, a żona po skończeniu filologii skandynawskiej, jako wolny strzelec tłumaczyła teksty dla różnych wydawnictw i firm turystycznych. Problem z jej pracą była taki, że raz ją miała, a dwa razy nie.

Wklepałem adres w nawigację, ponieważ sama nazwa ulicy nic mi nie mówiła. Ruch, jak na sobotę, był całkiem spory, ale kiedy oddaliliśmy się od centrum, zrobiło się znośnie. Wreszcie, kiedy wjechaliśmy do miechowickiego lasu dziewięćdziesiątką czwórką, nie było na drodze nikogo innego. Skręciłem w lewo, zgodnie ze wskazaniem Hołowczyca. Ulica Szyb Zachodni była węższa, miała spękany asfalt i ograniczenie do pięćdziesięciu na godzinę. Krajobraz wokół nas tonął we wszystkich możliwych odcieniach szarości. Jakby ktoś wyssał wszystkie kolory. Pośród drzew dostrzegłem ruiny dawnego szybu zachodniego. Zrobiły na mnie upiorne wrażenie, raz ze względu na ich stan, dwa, ponieważ ich przemysłowy charakter, miał się nijak do lasu.

– Uważaj! – Paulina zaparła się dłońmi o deskę rozdzielczą, a ja w ostatniej chwili minąłem menela w znoszonej wojskowej pałatce.

Miałem już na końcu języka soczystą wiązankę, jednak żona nie znosi, kiedy przeklinam, więc ugryzłem się w język. Następny zakręt w prawo prowadził prosto w las. Droga była wąska, wysypana szutrem i dość wyboista. Na szczęście nie zajechaliśmy daleko. Osiedle było malutkie, położone na planie okręgu. Po jego zewnętrznej stronie stało pięć działek. Wewnątrz okręgu zauważyłem kilka kamieni, chaszczy i karłowate drzewa. Nagle nawigacja zgubiła bodaj wszystkie satelity, aplikacja zgłupiała, nie mogąc odnaleźć drogi, aż wreszcie Hołowczyc zaskrzeczał proroczo, „Zawróć, jeśli to możliwe”.

Zatrzymałem się dokładnie pośrodku osiedla pod numerem pięć. Czułem coraz większe podniecenie, choć wyraz twarzy Pauliny zdradzał konsternację. Wyłączyłem silnik i wysiedliśmy, rozglądając się dookoła. W powietrzu unosił się intensywny zapach ziemi i gnijących liści. Rano trochę padało. Domy stały gdzieś tam w głębi działek, przyczajone za brzozami. Wszystko to bardziej przypominało opuszczony kemping niż mieszkalne osiedle. Dookoła panował bezruch. Jak okiem sięgnąć, żywego ducha.

– Jak tutaj szaro – nie umknęło jej uwadze.

Oprócz tego, że wokół było smętnie i popielato, to panowała cisza absolutna, nie licząc szmeru opadających liści. Poczułem się jakbyśmy byli na końcu świata. Z dala od cywilizacji. Wyjątkowo samotni. Być może Paulina też to poczuła, minę miała nietęgą. Weszliśmy przez zardzewiałą furtkę, która odegrała krótką, skrzekliwą arię na nasze powitanie. Dalej ruszyliśmy ścieżką wyłożoną piaskowcem i po chwili dostrzegliśmy dom. Nasz dom! Serce zabiło mi szybciej.

Dach pokryty był starym łupkiem, notabene szarym jak wszyscy diabli. Pośrodku dachu zauważyłem miedzianą lukarnę, która dawno temu pokryła się patyną. Sam dom miał prostą bryłę. Jego szara fasada perfekcyjnie wtapiała się w jesienne tło. Duże wrażenie zrobiły na mnie porastające większą część ścian pnącza. O tej porze roku sczezły i zastygły na ścianach jak żałobny kir. Rozczapierzone, poskręcane, martwe. Sceneria bardziej przypominała wiktoriańską willę pełną duchów i wspomnień. Przecież byliśmy w sercu górnego śląska, do ciężkiej cholery.

Czułem, jak bardzo spięta była moja żona. Zawsze była eteryczna, wrażliwa i delikatna. Mogę sobie wyobrazić, jak nasiąkała ponurą atmosferą. Do środka weszliśmy ostrożnie. Sam nie wiem, czego się spodziewaliśmy. Ducha babci Arlety, który będzie nas chciał oprowadzić po swoich włościach? A może tego, że wszystko zawali się nam na głowy zaraz po przestąpieniu progu? Trudno powiedzieć. Każdy człowiek w pewnych okolicznościach zachowuje się irracjonalnie. Dom wyglądał solidnie. Zanim otwarłem drzwi, przypomniałem sobie menela, którego omal nie rozjechałem. Miałem nadzieję, że nie zrobił sobie tutaj spelunki.

W środku powietrze było zatęchłe. Czuć było wilgoć i charakterystyczny zapaszek typowy dla domu, który od dawna nie był wietrzony i ogrzewany. Jedynym lokatorem okazał się gęsty półmrok pełzający po suficie, ścianach, czający się we wszystkich kątach i zakamarkach. Największe wrażenie, zrobiły na mnie prześcieradła okrywające meble. Ktoś zadał sobie sporo trudu i zużył nie mało materiału. Całość robiła wrażenie jak plan filmowy horroru.

Dom był duży. Według papierów miał dwieście pięćdziesiąt metrów. Nie w kij dmuchał. Na parterze znajdował się ogromny salon z kominkiem i gabinet oraz przestronna kuchnia. Na górze znaleźliśmy cztery pokoje. Gdyby nie prześcieradła, można by pomyśleć, że Arleta wyskoczyła na chwilę do apteki po leki na artretyzm. Na piętrze również królowały białe płótna, pod którymi rysowały się przeróżne formy i kształty. Przyglądałem się Paulinie, kiedy postanowiła zajrzeć pod jedno z nich. Robiła to powoli, ostrożnie jakby spodziewała się zobaczyć przyczajoną Arletę.

Kiedy schodziliśmy na dół, zauważyliśmy czyjąś sylwetkę majaczącą w progu. Paulina drgnęła nerwowo. Poczułem, jak napiera na mnie plecami.

– Mam nadzieję, że pani nie przestraszyłam? – usłyszeliśmy niski kobiecy głos.

Po chwili niewyraźny cień wszedł do środka i po kilku krokach przeobraził się w wysoką kobietę. Miała na sobie czarny płaszcz, który zlewał się z długimi czarnymi włosami. Przedstawiła się jako Róża. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.

– Przepraszam za najście... – rozejrzała się w holu – byłam przyjaciółką Arlety i kiedy zobaczyłam samochód... rozumiecie państwo? – przyglądała się na uważnie.

Okazało się, że prześcieradła były jej pomysłem. Po prostu uznała, że meble nieboszczki zasługują na drugie życie. Dokładnie takich słów użyła. Rozmowa była trochę niemrawa. Paulinę ciągnęło do samochodu. Po chwili staliśmy na zewnątrz, przyglądając się budynkowi.

– Jesteśmy malutką społecznością – Róża przeniosła wzrok z domu na mnie i żonę – a pani babcia zajmowała w niej szczególne miejsce.

Intrygowały mnie oczy kobiety. Były takie hipnotyczne, sam nie wiem jak to nazwać. Jakby prześwietlała nas na wylot. Z jej twarzy, a nawet z całej sylwetki, emanowała niezwykła pewność siebie, charyzma i nietypowy seksapil.

– Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że Arleta była dobrym duchem naszej wspólnoty.

Nie spodobało mi się słowo wspólnota. W jej ustach brzmiało dość dwuznacznie. W ogóle zaskoczyło mnie, że staruszka cieszyła się takim poważaniem. Niestety zarówno ja, jak i Paulina, nic nie wiedzieliśmy o Arlecie, więc należało przyjąć ten fakt do wiadomości.

Róża wyraziła nadzieję, że dom będzie nam dobrze służyć, na co Paulina zareagowała dość szczególnie. Trochę jak nastolatka, która nie chce zaprosić do domu grubej koleżanki na potańcówkę, ale stara się przy tym nie sprawić jej przykrości. Zaskoczyła mnie. Przecież nie musiała się tłumaczyć obcej kobiecie. Z kolei Róża zachowała się równie irracjonalnie.

– Bzdura, to piękny dom. Szkoda go tak zostawić na pastwę losu.

W jej głosie dostrzegłem nutę irytacji, co wydało mi się, nie na miejscu. Ostatecznie kazało mi to sklasyfikować rozmówczynię jako jedną z tych „uczynnych”, wścibskich sąsiadek, które lubią wtykać nos w nie swoje sprawy i narzucać swoją wolę innym.

Pożegnaliśmy się grzecznie i ruszyliśmy do samochodu. Oczywiście odprowadziła nas, a nawet otwarła drzwi Paulinie, która wyglądała na jeszcze bardziej zakłopotaną. Kiedy ruszyłem polną drogą, widziałem ją we wstecznym lusterku. Stała w miejscu i tylko jesienny wiatr rozwiewał jej imponujące włosy. Odprowadzała nas wzrokiem. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyła mi się z Glenn Close z Fatalnego Zauroczenia. Przypomniała mi się scena, w której stała, w burzową noc, pod oknem Douglasa. Aż mnie przeszły ciarki. Uznałem szybko, że najwidoczniej uległem czarowi tego miejsca. Róża miała w sobie coś, co jednocześnie do niej przyciągało i odpychało.

*

Wieczorem siedzieliśmy w naszym wynajętym mieszkaniu na trzecim piętrze bloku z wielkiej płyty. Rozmawialiśmy o naszej wizycie w Miechowickim Lesie. Paulina początkowo nie była zbyt rozmowna i wyjątkowo negatywnie nastawiona.

– Nie podobało mi się tam – przyznała. – Było szaro i potwornie cicho. Poza tym ta kobieta... miała taki nachalny makijaż... – zawiesiła głos i musiałem ją zachęcić, żeby kontynuowała. – Sama nie wiem, będziesz się ze mnie śmiał, ale odniosłam wrażenie, że gdyby zmyła ten wulgarny makijaż, nie dostrzeglibyśmy u niej żadnych rysów twarzy. Wiem, że to głupie.

Kobieta bez twarzy, pięknie. Nie wiedziałem jak to skomentować. Uznałem Różę za babkę atrakcyjną na swój dziwny, drapieżny sposób, a moja żona stwierdziła, że kobieta maluje sobie twarz, żeby nas oszukać, że jest człowiekiem. Na szczęście nie oczekiwała, żebym się odniósł do tych słów. Po chwili odezwała się zamyślona.

– Dom też nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Był taki zimny, ciemny... – urwała w pół zdania, ale tym razem odnalazłem się w sytuacji. Paulina czasami przerywała wywód, oczekując, żebym ją zachęcił do dalszej rozmowy. W ten sposób sprawdzała, czy słucham aktywnie. – Miałam wrażenie, jakby babcia Arleta, której nawet nie potrafię sobie przypomnieć, wciąż tam była. Pomyślisz pewnie, że mi odbiło.

Cóż, przyznam, że tak właśnie pomyślałem. Kobieta bez twarzy zmarła babka wciąż mieszkająca w opuszczonym domu, co jeszcze? Nawiedzeni drwale i zmutowane wiewiórki? Tamto miejsce było dość osobliwe, ale ja miałem już dość mieszkania w bloku, dość szukania miejsca na parkingu. Miałem dość wielu rzeczy, które miałbym z głowy, gdybyśmy zamieszkali w domu z własnym ogrodem. Mimo to postanowiłem odpuścić.

– Wystarczy wrażeń na dzisiaj. Pooglądajmy Wojewódzkiego – pomyślałem, że skoro ktoś ma robić z siebie błazna, niech to będzie ktoś inny, nie moja żona.

*

Dwa dni później, Paulina znalazła w skrzynce list. Pokazała mi go, kiedy wróciłem z pracy. Nie spodobała mi się mina żony.

– Czytaj – po głosie domyśliłem się, że nie chodzi o kolejny spadek.

Po krótkiej lekturze dowiedziałem się, że właściciel tej nieszczęsnej klitki, właśnie podwyższył nam czynsz. Cena wydała mi się zaporowa. Poczułem, jak zalewa mnie krew. Mógłbym pogryźć cholerne pismo.

– Sukinsyn – miałem ochotę kopnąć jakiś mebel – pewnie znalazł jakąś studentkę, która będzie mu robić loda za niski czynsz.

– Nie bądź wulgarny – pouczyła mnie.

Złapałem za komórkę, chciałem zadzwonić do właściciela i powiedzieć mu, co o nim myślę, ale Paulina powstrzymała mnie. Stwierdziła, że mój telefon niczego w tej sprawie nie zmieni. Skoro wysłał pismo, a nie przyszedł do nas osobiście, według niej oznaczało, że facet jest zdeterminowany.

– W takim razie, może wrócimy do kwestii domu w miechowickim lesie? – nie odpowiedziała, co wziąłem za dobrą monetę.

Dwa dni później, poprosiłem w pracy o dzień wolny. Paulina upierała się, żeby zobaczyć dom w pełnym świetle. Pogoda nam dopisała. Pomimo jesieni, słońce od rana uśmiechało się do nas, a srebrzyste promienie potrafiły nawet oślepić. Niestety, kiedy dotarliśmy na miejsce, wszystko zszarzało, sparszywiało gwałtownie, bez ostrzeżenia. Zupełnie jakby słońce było namalowane akwarelą z użyciem zbyt dużej ilości wody. Po prostu rozmyło się na siniejącym niebie. Wokół nas rozlała się szarzyzna.

Tym razem obeszliśmy budynek z każdej strony. Okna były całe, a mury wyglądały na zdrowe. W środku Paulina zajrzała pod kilka prześcieradeł i uznała, że chociaż meble są staroświeckie, to są zadbane, a niektóre wyglądają na wartościowe. Kiedy ponownie wyszliśmy do ogrodu, natknęliśmy się na Różę.

– Mam nadzieję, że tym razem nikogo nie przestraszyłam? – uśmiechnęła się przyjaźnie.

Można było odnieść wrażenie, że odrobiła zadanie domowe i stała się bardziej delikatna. Niespodziewanie zerwał się nieprzyjemny wiatr, który przyniósł ze sobą mżawkę. Kobieta zaprosiła nas do siebie na herbatę. Czuliśmy się zakłopotani, ale gdyby okazało się, że jednak tutaj zamieszkamy, lepiej było zadbać o właściwe relacje z sąsiadką. Róża zaprowadziła nas do swojego domu, który był pierwszym po naszej lewej stronie.

Dom Róży był urządzony podobnie jak Arlety, czyli coś w stylu lat dwudziestych. Nawet papierowe tapety miały takie same wzory.

– Miałyśmy identyczny gust – rzuciła, widząc, że Paulina otwarła usta zdumiona.

Pomyślałem sobie wtedy, że może nasza gospodyni i babka Pauliny, były lesbijkami? To tłumaczyłoby, dlaczego Róża mówi o zmarłej wyłącznie w samych superlatywach. Posadziła nas przy stole i znikła w kuchni. Zacząłem zastanawiać się nad taką ewentualnością. Jednak Arleta musiała być stara, już w chwili śmierci, a Róża nie mogła mieć ode mnie więcej niż piętnaście lat. Wolę wyobrażać sobie lesbijki jako śliczne i zgrabne dziewczyny, które nie mają niczego naprzeciwko, żebym się do nich przyłączył, wręcz przeciwnie, pragną tego. Natomiast lesbijki w takiej konfiguracji jak Róża i Arleta, to było zbyt wiele jak na mnie.

Na szczęście gospodyni wróciła z tacą, na której brzdękały porcelanowe filiżanki z parującym ciemnym płynem. Postawiła tacę na stole i odwróciła się w stronę schodów.

– O, proszę. A to mój mąż, Henryk – wskazała starszego mężczyznę, który ostrożnie schodził po schodach.

Facet był dużo starszy od swojej żony. Miał na sobie sztruksową marynarkę z łatami na łokciach i ciemne sztruksowe spodnie. Przywitał nas słabym głosem, przysiadł się i zwiesił mętny wzrok, gdzieś ponad stołem. Wyglądał na nieobecnego. Kiedy tak przyglądałem się potencjalnym sąsiadom, nie mogłem zrozumieć, na czym opiera się ich związek. Róża była kobietą z wigorem, wszędobylską, lubiącą dużo mówić, wściubiać nos tam gdzie nie trzeba i tak dalej. Górowała nad nim nawet fizycznie. Miała ogromne piersi, których staruszek nie potrafiłby uczciwie wymiętosić. Był wysuszony i pozbawiony życia. Patrząc na Henryka, zacząłem się zastanawiać, czy potrafi zaspokoić żonę.

Tymczasem nasza gospodyni była w swoim żywiole. Jej wymalowane czerwoną szminką usta, niemal się nie zamykały.

– A ty, czym się zajmujesz złotko? – zwróciła się do mojej żony, a kiedy dowiedziała się, że Paulina skończyła filologię, natychmiast wpadła jej w słowo – Nie może być. W takim razie musisz kogoś poznać. To najstarszy członek naszej społeczności.

Powoli zaczynałem się nudzić. Róża okazała się mniej drapieżna niż podczas pierwszej wizyty w Miechowickim Lesie. Znużony zacząłem zerkać w dekolt gospodyni. Naprawdę było na co popatrzeć, a wcięty dekolt rozbudzał wyobraźnię.

– Był kiedyś antykwariuszem, dacie wiarę? Całe życie poświęcił, uganiając się, za tymi tam... no... jak on to je nazywał... – Róża szukała właściwego słowa – białymi krukami. Dokładnie, tak je nazywał. Białe kruki.

Urwała na chwilę, spłukała gardło herbatą i zaraz rozgadała się na nowo.

– Nie uwierzycie, ale dorobił się na tych książkach sporego majątku.

Nagle gospodyni kątem oka, przyłapała mnie na bezwstydnym zaglądaniu w dekolt. Miałem szczęście, że Paulina pochylała się nad filiżanką herbaty. Mimo to Róża uśmiechnęła się, ale nie zrobiła niczego, żeby zakryć swoje kuszące piersi.

– Ma w domu całą masę książek i niech mnie diabeł porwie, jeśli nie znajdziesz czegoś dla siebie – kąciki ust Róży uniosły się do góry. Nie byłem pewny jednego, czy to był uśmiech dla mnie, czy dla mojej żony?

Kiedy sąsiadka zauważyła, że Paulina wpatruje się w filiżankę z marsową miną, od razu podjęła temat.

– Jak smakuje ci herbatka? Wyglądasz na zaskoczoną.

Paulina poczuła się zmieszana. Zarumieniła się. Przyznała, że nigdy jeszcze nie piła takiej herbaty.

– Oczywiście, że nie piłaś, skarbie. Herbatę robię sama – zaskoczyła nas – Mąż poświadczy, prawda Henryku? – skarciła go wzrokiem.

Henryk po krótkim zawiasie wrócił do swojego ciała, drgnął nieznacznie i przytaknął. Mógłbym przysiąc, że nie miał zielonego pojęcia, o czym rozmawiamy i chyba niewiele go to obchodziło. Zajrzałem do swojej filiżanki. Ciecz, która się w niej znajdowała, miała brunatną barwę, a zapach był... był po prostu szczególny.

– W sklepie czegoś takiego nie kupicie. Zapewniam. W tych waszych supermarketach sprzedają same śmiecie, tymczasem w tym lesie, tak, skarbie – zwróciła się do Pauliny, wyczuwając jej niedowierzanie – dokładnie w tym lesie jest wszystko, czego potrzeba do przyrządzenia pysznej herbaty.

Zamilkła zadowolona z siebie. Przez chwilę w salonie słychać było jedynie tykanie zegara.

– Pijcie, kochani, herbatka jest ekologiczna – sama wzięła łyk, jakby chcąc nam dodać odwagi.

Jej herbata smakowała dokładnie tak, jak wyglądał Miechowicki Las. Nieszczególnie.

Koniec końców zaprowadziła nas do człowieka, o którym tyle opowiadała. Mieszkał w ostatnim domu po lewej stronie. Drzwi otworzyła tęga trzydziestoparoletnia kobieta w stroju pielęgniarki, na który nałożyła wełniany sweter zapinany z przodu na guziki. Naprawdę duże babsko. O ile Róża przewyższała Paulinę o głowę, to siostra Łucja, tak miała na imię, przewyższała nawet Różę. To tyle, jeśli chodzi o wzrost, bo tuszą przewyższała nas wszystkich. Miała agresywną twarz. Raczej nie wynająłbym jej do opieki nad kimś bliskim. Ruszyliśmy wypłowiałym dywanem do biblioteki, w której książki piętrzyły się na regałach i wprost na parkiecie. Były po prostu wszędzie. Czegoś takiego nigdy nie widziałem. Niejedna biblioteka nie może się pochwalić taką kolekcją.

Staruszek musiał kochać książki. Kiedy zobaczyliśmy właściciela, wyglądał raczej kiepsko. Siedział w wózku inwalidzkim, okryty kocem, a na jego kolanach leżała butla z tlenem. Wzrok miał matowy i nieruchomy. Jakby był martwy. Na twarzy wykwitły mu plamy wątrobowe, a włosy miał białe, jak te kruki, za którymi się uganiał.

Nie sądzę, żeby był świadomy naszej obecności. Paulina na widok właściciela domu poczuła się zmieszana, próbowała się nawet wycofać, ale Róża zapewniła ją, że może buszować tutaj do woli. Kiedy żona już pokonała wstydliwą naturę, widziałem, jak pąsowieje na twarzy. Widok książek zawsze ją nakręcał. Szkoda, że ja tak na nią nie działałem. Podejrzewam, że Paulina niechętnie rozkładała nogi nawet po to, żeby zmienić podpaskę. Nie mówiąc o seksie. Kiedyś, na studiach, wydawało mi się to urocze. Sądziłem, że to minie. Nie minęło.

Zostałem w tyle z Różą, obserwując, jak żona przegląda wolumeny. Dotykała je i kartkowała z takim nabożeństwem, że aż miło było patrzeć. Papier kręcił ją od dziecka. Nagle zatrzymała się przy jednym z regałów i zerknęła na grzbiet jednej z książek. Odniosłem wrażenie, że pobladła, ale była zbyt daleko, żeby stwierdzić to z pewnością. Wysunęła ostrożnie znalezisko, zerkając w naszą stronę jakby w obawie, że antykwariusz za chwilę zwyzywa ją od najgorszych. Siostra Łucja skinęła przyzwalająco.

– Skugganumbók – szepnęła, dotykając dłonią grzbietu okładki.

Zabrała opasłe tomiszcze i podeszła do nas. Księga wyglądała na starą. Miała drewnianą okładkę obciągniętą podniszczoną skórą. Pergamin zapisany był piękną czcionką w układzie dwukolumnowym, a okładka w rogach miała metalowe ozdobniki, które jednocześnie ją zabezpieczały. Myślę, że można nią było zabić. Taka była cegła. Tymczasem Paulina powtórzyła jeszcze kilka razy „Skugganumbók”. Widziałem w jej oczach błysk i przez chwilę pomyślałem, że być może opętał ją jeden z tych nordyckich bogów, którymi truła mi kiedyś głowę. Zachowywała się, jakby trzymała w dłoniach świętego Graala i praktycznie nie zwracała na nas uwagi.

Róża uśmiechnęła się do mnie, a siostra Łucja wyprowadziła staruszka na zastrzyk. Na odchodnym kazała nam się czuć jak u siebie. Nie wiem dlaczego, ale odniosłem wrażenie, że Róża i tak czuła się, jak u siebie.

– Pozwolisz, skarbie? – wskazała mały stolik kawowy, przy którym usiedliśmy i wyjęła księgę z rąk Pauliny.

Przez chwilę pomyślałem, że żona nie będzie chciała oddać znaleziska. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha.

– Widzę, złotko, że ta książka zrobiła na tobie wrażenie – Róża uśmiechnęła się enigmatycznie.

Żona spojrzała na nią jak nauczycielka patrząca na ucznia nieumiejącego wskazać na mapie Warszawy. Innymi słowy, spojrzała na kobietę jak na skończoną idiotkę.

– To Księga Cieni. Mój Boże. Od wieków toczą się spory, czy ona naprawdę istnieje, czy jest tylko mitem.

– Jak widzisz, istnieje i ma się dobrze – uśmiech nie schodził z ust Róży.

Paulina patrzyła na swoje dłonie, jakby nie dowierzając, że przed chwilą trzymała mityczną księgę.

– No cóż, złotko, muszę przyznać, że masz oko. Jakub przed laty, zanim jeszcze zniedołężniał, suszył nam wszystkim głowy tym czymś. A wiesz, że on od dawna nosił się z zamiarem przetłumaczenia jej?

To było głupie pytanie, niby skąd Paulina miała o tym wiedzieć.

– Pewnie się teraz zastanawiasz, dlaczego tego nie zrobił? Prawda? Otóż widzisz, serce, on po prostu nie potrafił się z nią rozstać, a nie wpuściłby tutaj nikogo obcego.

Róża błyskawicznie odczytała minę Pauliny.

– Nie, moja droga, ty nie jesteś obca. Ty jesteś wnuczką Arlety, a jak już ci mówiłam, twoja babka była tutaj bardzo szanowana.

Przez chwilę milczeliśmy wszyscy, aż nagle padła zaskakująca propozycja, która polegała na tym, że Paulina będzie mogła przetłumaczyć księgę i nawet ogłosić światu zaskakującą nowinę o jej istnieniu, ale dopiero po śmierci antykwariusza. Do tego czasu może nad nią spokojnie pracować, choć oczywiście był warunek. Musi mieszkać w pobliżu, czytaj - w domu Arlety.

Róża dodała, że antykwariusz oferuje sześć tysięcy miesięcznie za jej pracę. Patrząc na to coś, co leżało na stoliku, było oczywiste, że nie da się tego zrobić choćby w rok. Przysłuchiwałem się temu z ciekawością. Miałem nadzieję, że mimo niechęci żony do tego miejsca zrozumie, że sześć tysięcy drogą nie chodzi. Tymczasem Paulina zbladła, jej wzrok zrobił się szklisty. Wstrzymała oddech na tak długo, że zaczynałem się martwić. Miałem wrażenie, że ktoś wyssał cały tlen z biblioteki. I nagle...

– Zgadzam się – jakby ktoś wpuścił do pokoju świeże powietrze.

*

Dochodziła czternasta, w salonie Opla panował umiarkowany ruch, nawet nie spojrzałem na wyświetlacz, kiedy zadzwonił telefon. Odklepałem rutynową formułkę.

– Zgadnij kto...

Przez chwilę milczałem, próbując dopasować głos do twarzy. Brzmiał znajomo, miałem już mętny obraz przed oczami, kiedy nagle mnie olśniło.

– Lucyna?

– Bingo ogierze, trochę się zastanawiałeś, ale nie martw się, Lucynka wróciła i szybko utrwalisz mój seksowny głosik.

– Rany, Lucyna... kiedy wróciłaś? Kopę lat – byłem zaskoczony jej telefonem.

– Wczoraj, ale nie ważne. Słuchaj, może zjemy razem lunch?

– Pewnie – zanotowałem adres hotelu, w którym się zatrzymała i zerknąłem na zegarek. Dochodziła czternasta.

Poinformowałem koleżankę siedzącą biurko obok, że wychodzę na godzinę i pobiegłem na parking. Na szczęście ruch nie był duży.

Lucyna to dziewczyna, którą poznałem, będąc jeszcze na studiach. Pracowała w dziekanacie i była obiektem pogardy współpracowników, koleżanek i studentów. W tamtych czasach miała tlenione włosy, tipsy, których nie powstydziłby się hrabia Drakula, nosiła krótkie spódniczki i w ogóle ubierała się wyzywająco. Była chuda, miała krzywe nogi i naprawdę wyglądała tandetnie. Była jak plaże Bałtyku, zawsze wilgotna. Uwielbiała seks i nie kryła się z tym. Mało kto wiedział, że ojciec Lucyny jest jednym z najbogatszych biznesmenów w regionie. Szybko zorientowałem się, że jej styl i zachowanie ma jakiś związek z rodzicami, może chciała im w ten sposób utrzeć nosa?

Na studiach nie cieszyłem się powodzeniem. Nie, żebym był brzydki, po prostu panicznie wstydziłem się dziewczyn, nie potrafiłem z nimi rozmawiać i nie miałem zbyt wielu znajomych. Na szczęście wpadłem w oko Lucynie. Nigdy nie byliśmy parą, ona tego nie chciała, ja się do tego nie wyrywałem. Lucyna była świetna w łóżku, ale wstyd byłby się z nią pokazać na mieście.

Sypialiśmy ze sobą od dwóch lat, kiedy na horyzoncie pojawiła się Paulina. Piękna, eteryczna, wysublimowana. Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak to się stało, że Paulina zwróciła na mnie uwagę. Ani się obejrzałem, jak zostaliśmy parą. Przestałem się spotykać z Lucyną, ale już po kilku miesiącach, odświeżyłem dawną znajomość. Z Pauliną był taki problem, że była bardzo eteryczna. W łóżku nie raz miałem wrażenie, jakbym pieprzył się z prześcieradłem, niech mi Bóg wybaczy te słowa. Poza tym Paulina godziła się na seks bardzo rzadko. Lucyna, to inna para kaloszy. Jakby miała między nogami belzebuba. Wiecznie nienapasiona, trochę pokręcona, ale zawsze namiętna i chętna.

To właśnie ona, poprzez swoje koneksje, załatwiła mi pracę w salonie opla. Jej ojciec miał tutaj jakieś udziały. Na swoją obronę powiem, że nie spotykaliśmy się często. Po skończonych studiach, kiedy zamieszkałem z Pauliną, widywałem Lucynę raz na dwa miesiące. Głupio to zabrzmi, ale była między nami jakaś więź. Nie widziałem jej od trzech lat i oto wróciła, muszę przyznać, że byłem podniecony. Od kiedy wyjechała za granicę, urwał nam się kontakt.

Znalazłem ją w hotelowej restauracji. Kiedy się podniosła, nie mogłem uwierzyć, jak bardzo się zmieniła. Od razu było widać, że przeprosiła się z pieniędzmi tatusia. Jej włosy w kolorze złota, lśniły i były finezyjnie ułożone. Przybrała na wadze, była zgrabna, ale już nie chuda. Jej nogi przybrały ładny kształt, powiększyła sobie piersi i nie zostało w niej nic, z tej tandetnej Lucyny, którą znałem. Podszedłem do niej i przytuliliśmy się. Jeszcze przyjacielski całus na dzień dobry i zająłem miejsce po drugiej stronie stołu. Odniosłem wrażenie, że przyjaciółka stęskniła się za mną.

Zjedliśmy w milczeniu, a przez następne pół godziny rozmawialiśmy o wszystkim, co się wydarzyło od jej wyjazdu. Opowiadała mi co nieco, o swoich wojażach po europie, a ja opowiedziałem jej o spadku Pauliny i o tym, że za kilka dni się przeprowadzamy. Wyrzucając z siebie słowa, pożerałem ją wzrokiem coraz bezczelniej. Lucyna nie pozostawała dłużna. Szukaliśmy kontaktu fizycznego pod byle pretekstem. Bardzo szybko powstało pomiędzy nami napięcie, które domagało się rozładowania. Wreszcie zaprosiła mnie do swojego pokoju. Pobiegliśmy na drugie piętro. Ledwie zamknęliśmy za sobą drzwi, rzuciliśmy się na siebie zachłannie. Zanim zrobiliśmy pięć kroków, Lucyna miała na sobie wyłącznie pończochy i szpilki, a ja byłem kompletnie nagi.

Posadziłem ją na komodzie. Mebel miał doskonałą wysokość. Lucyna oparła się o ścianę, rozchyliła nogi i złapała mnie za przyrodzenie. Masowała chwilę twardy członek, po czym dotknęła nim swojej wilgotnej szparki.

– O tak... – westchnęła rozmarzonym głosem – pamiętasz jeszcze, jak smakuje twoja pusia? – pocierała lśniące wargi, pulsującą żołędzią. Drażniła się ze mną, a może sama delektowała się dotykiem, zanim pozwoli mi wejść głębiej – twoja świtezianka wciąż ci nie daje? – jej oczy płonęły – na szczęście masz Lucynkę – wolałbym, żeby się zamknęła, ale taka już była – Lucynka zrobi ci dobrze.

Wcisnąłem żołądź pomiędzy różowe błyszczące płatki, rozpychając je na boki. Zamoczyłem ostrożnie, delektując się ciepłem bijącym z wnętrza kochanki. Naparłem mocniej i jednym płynnym ślizgiem przygwoździłem Lucynę. Westchnęła głośno. Miałem mega wzwód i wrażenie, że jej pochwa jest dla mnie idealna. Przyjaciółka była tak mokra, że po chwili dało się słyszeć mlaskanie towarzyszące każdemu ruchowi. W jedną czy w drugą stronę. Strasznie mi tego brakowało. Zacząłem drażnić sam siebie, bawiłem się główką w przedsionku wilgotnego kielicha. Zataczałem koła, patrzyłem, jak wargi lepią się do żołędzi. Nawet uda miała mokre.

Spojrzałem na Lucynę. Wyglądała inaczej. Zawsze tak było, kiedy podniecenie zmieniało rysy jej twarzy. Opadła maska zwykłej kobiety, pojawiła się rozpalona kotka. Pokazała to, co zawsze w takich chwilach, że pod wpływem porządnego bolca, rozpływa się. Staje się bezwolna, jest jak suczka w rui. Wykrzywiała usta, warcząc na mnie, domagając się więcej. Język wysuwał się z jej ust niczym wąż, wił się pomiędzy wargami, machał na mnie, zachęcał. Zaciskała zęby, rozwierała je, jęczała. Rozchyliła uda, jak tylko potrafiła najszerzej. Złapała mnie za korzeń i uderzyła nim w pulsującą cipkę. Soki chlupnęły, rozbryzgały się we wszystkie strony.

Dla odmiany wśliznąłem się do środka. Natychmiast poczułem żar i miękkie ciało tulące mój penis, który ocierał się o nie niczym o aksamit. Jej norka była jak tęcza, utkana z rosy i marzeń. Autostrada do nieba. Nagle wzrok Lucyny stał się szklisty, niewidzący, jakby weszła do innego wymiaru. Jej pochwa pulsowała, rozwarła się w szalonej emocji. Ciało kochanki zaczęło wibrować, jakby weszła w rezonans. Zesztywniała i wyjąc, zacisnęła palce na moich barkach.

Orgazm Lucyny podziałał na mnie jak afrodyzjak. Błyskawicznie spłynęło na mnie cudowne mrowienie. Jakby miliony miniaturowych igiełek przebiegło po moim mózgu, spłynęło po kręgosłupie, lędźwiach i opanowało jądra, żeby nagle eksplodować w żołędzi. Wyśliznąłem się i strzeliłem nasieniem na brzuch partnerki. Na jej sklejone wargi. Potarłem główką, o pulchny wzgórek patrząc, jak wypływają ostatnie krople. Wszedłem jeszcze raz. Tym razem powoli, delektując się zmysłowym masażem.

*

Przeprowadzka do Miechowickiego Lasu przebiegła sprawnie. Dom Arlety szybko pokazał swoją osobliwą naturę. Był... jakby to powiedzieć... sui generis. Pisałem już, że na tym dziwnym osiedlu panowała cudaczna cisza, ale w domu, tam cisza była jeszcze większa. Nie docierały do nas żadne dźwięki z podwórka i to nie wszystko. Kiedy Paulina stała w kuchni, a ja w salonie, mogła nawet krzyczeć i tak nic nie słyszałem. Willa w jakiś magiczny sposób pochłaniała dźwięki. Mało tego. Dom nie tylko absorbował wszelką fonię. To samo robił ze światłem, którego i tak nie było w nadmiarze w Miechowickim Lesie. Zabrzmi to paranoicznie, ale po włączeniu światła, rozbłyskiwało na chwilę, po czym zostawało stłamszone. Cienie nie cofały się choćby o jotę.

Uczciliśmy przeprowadzkę butelką Carlo Rossi. Dość skromnie, Paulina nie tolerowała alkoholu w domu, więc dobre i to. Liczyłem na seks, ale przeliczyłem się, jak zwykle. Spaliśmy w sypialni Arlety, w jej łóżku, które było ogromne, ręcznie rzeźbione i ciemne jak głucha noc. Naprzeciwko nas stała potężna trzydrzwiowa szafa, która musiała ważyć tonę. Kiedy Paulina zasunęła zasłony, zrobiło się potwornie ciemno. Żona odwróciła się tyłem do mnie, co wziąłem za dobrą monetę. Jednak wystarczyło, że położyłem dłoń na jej zgrabnym tyłeczku, zamruczała coś przez sen, skuliła się jak jeż i nadzieja na cokolwiek wyparowała ze mnie w jednej chwili. Moja żona była jak ślimak, który chowa się w skorupie, kiedy go dotniesz.

Poirytowany położyłem się na wznak i gapiłem w sufit. Moje rozdrażnienie brało się z tego, że byłem pobudzony i miałem ochotę na seks. Pozostało mi tylko wspomnienie wczorajszej zabawy z Lucyną. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że przecież nie widzę żadnego sufitu. Ciemność miała gęstą konsystencję, była jak kurtyna ukrywająca przed widzem to, co dzieje się za kulisami. Nie pamiętam, jak długo tak leżałem. Musiałem sobie tłumaczyć, że gdzieś na wprost mnie, stoi stara szafa, okno musi się znajdować trzy kroki od łóżka i tak dalej. Zrozumiałem jak czuje się człowiek niewidomy. Po jakimś czasie poczułem się zawieszony w próżni. Zastanawiałem się, czy wciąż leżę w łóżku, czy jestem zawieszony w próżni. Nagle moje nerwy rozstroiły się jak stary nieużywany fortepian. Nieprzyjemne uczucie. Naszła mnie absurdalna myśl, że to nie jest naturalna ciemność. W mojej głowie pojawiły się myśli o Arlecie. Próbowałem wyprzeć, zetrzeć nachalne, nieprzyjemne myśli, jednak wracały jak zły szeląg. Wyobraziłem sobie, że stoi gdzieś tam w ciemności i przygląda się nam. Czy ona umarła w tym łóżku?

Sypałem się jak domek z kart. Nabrałem silnego przekonania, że ktoś wpatruje się we mnie z pożądaniem. Jasna cholera, miałem gęsią skórkę, a fala niezrozumiałego pożądania wywołała u mnie potężną erekcję. W pewnej chwili mrok zelżał nieznacznie i dostrzegłem jakiś ruch pod kołdrą. Serce podeszło mi do gardła, jednak kiedy poczułem na jądrach dłoń, westchnąłem uspokojony. Napięcie puściło i serce wróciło na swoje miejsce. Kto by pomyślał, że Paulina będzie czekać do nocy, żeby poświntuszyć?

Wskoczyłem do łóżka nago, licząc na figle, więc szybko dotarła do celu. Zwinne palce dotarły do jąder, złapały je w garść i tłamsiły bezwstydnie. Moja kochana żona zawsze była zmarzluchem, więc dotyk był nieco chłodny. Nie przeszkadzało mi to. Pieściła mnie cierpliwie, w skupieniu. Kiedy poczułem jej usta na jądrach, nie mogłem uwierzyć, że się do tego posunęła. Polizała je ostrożnie, później bardziej zdecydowanie, a następnie wzięła je do ust i ssała. To był dla mnie szok. Poczułem się, jakbym trafił szóstkę w lotto. Chłodne palce otuliły sztywne prącie, zsunęły napletek i poczułem pocałunek w żołądź. Jeden, później drugi. Zaraz po tym otuliła główkę językiem. Pozwoliła mi wejść w swoje usta. Widziałem poruszającą się kołdrę. Miarowym ruchem robiła mi dobrze. Musiałem zacisnął palce na prześcieradle, żeby nie krzyczeć. Czułem nadchodzące spełnienie. Przez chwilę zastanawiałem się, czy skończyć jej w buzi, czy nie będzie to lekkim przegięciem i wtedy odchyliłem głowę w bok i zobaczyłem śpiącą Paulinę tuż obok mnie!

Zesztywniałem przerażony. Skamieniałem jak żona Lota. W jednej chwili zamieniłem się w słup soli. Strach wgniótł mnie w materac. Zostałem sparaliżowany, obezwładniony grozą. Czułem jakby moje serce i całe ciało zanurzyło się w morzu arktycznym. Niemal w tym samym czasie, pod kołdrą nastąpił bezruch, ale ja cały czas widziałem ludzki kształt rysujący się pod materiałem. Wyraźny owal głowy. Nie mogłem oddychać, krew skrzepła i przestała płynąć w żyłach. TO wyczuło, że zostało zdemaskowane.

Naturalnym odruchem byłoby szarpnąć kołdrę i obnażyć ohydną prawdę. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Wpatrywałem się w to coś tak intensywnie, że rozbłyskiwały mi jasne plamy przed oczami. Chciałem szarpnąć kołdrę, ale moja ręka ważyło sto kilo, nie miałem nad nią władzy. Mało nie narobiłem w prześcieradło. Nie mam pojęcia, jak długo walczyłem z własnym ciałem, wreszcie jednym nerwowym, panicznym ruchem szarpnąłem kołdrę.

Dałbym głowę, że w tym samym momencie usłyszałem czyjeś westchnięcie i nie był to głos Pauliny. Pod kołdrą nie było nikogo, a może powinienem powiedzieć niczego. Włoski stanęły mi na karku. Długo nie mogłem się uspokoić. Na domiar złego, poczułem delikatny, lekko drażniący, nieokreślony zapach. Miałem tego dość. Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przyznam się do czegoś. Najchętniej zszedłbym do salonu pooglądać telewizję, ale zwyczajnie bałem się wyjść z łóżka.

*

Nie ma sensu opowiadać większości następnego dnia. W pracy byłem niewyspany, wręcz nieprzytomny. W drodze do domu korki ciągnęły się niemiłosiernie, a czerwone światła samochodów przede mną usypiały jak najlepsza kołysanka. Niebo było nieludzko szare, wiatr smagał stłoczonych na przystankach ludzi. Marzyłem tylko o jednym, żeby wziąć gorący prysznic i się zdrzemnąć.

Paulinę znalazłem w jednym z pokoi na piętrze. Zaadoptowała go na swoją pracownię. Na półkach porozkładała książki, kilka kartonów wciąż czekało na otwarcie. Na dużym biurku stała lampka, którą oświetlała księgę, nad którą pracowała z niesamowitą pietą. Był też laptop, kilka słowników, jakieś papiery i filiżanka herbaty. Przywitałem się, ale machnęła tylko ręką, nie patrząc w moją stronę.

Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. W strugach gorącej wody próbowałem sobie wmówić, że poprzedniej nocy miałem zły sen, ale nic to nie dało. Rozważałem czy powinienem porozmawiać z żoną o tamtej nocy. Tylko co miałem jej powiedzieć? „Hej skarbie, wczoraj w nocy, ktoś zrobił mi loda. Coś czuje, że to twoja zmarła babka, Arleta. Straszna z niej flirciara, nie powiem”. To nie miało sensu. Wytarłem się i podszedłem do umywalki. Odkręciłem gorącą wodę. Lustro zdążyło się pokryć parą, a ja miałem już nałożyć piankę na zmęczoną twarz, kiedy na moich oczach na szybie coś się pojawiło.

Znieruchomiałem i przyjrzałem się dokładniej. Sądziłem, że mam omamy, jak spragniony beduin widzący oazę na środku pustyni. Nagle, dosłownie na moich oczach, na lustrze pojawiła się litera. Strach ścisnął mnie za gardło. Pojawiła się druga litera. Cofnąłem się o krok. Miałem wrażenie, że moje stopy zapuszczają korzenie w terakotę. Nie mogłem w to uwierzyć. Na zaparowanym szkle uformował się starannie kaligrafowany napis „usiachok, ycon w ołabadop ęiś ic kaJ”.

Krew spłynęła mi do stóp. Doznałem silnych zawrotów głowy. Przez sekundę sądziłem, że stracę przytomność. W desperackim odruchu rozejrzałem się wokół. Chciałem się upewnić czy nie jestem w ukrytej kamerze. Niestety byłem sam. Długo zabrało mi, zanim zrozumiałem znaczenie tych słów „Jak ci się podobało w nocy, kochasiu”. Moje nerwy rozsypały się jak marna wydma na silnym wietrze. Ręce mi drżały, serce tłukło się, jakby chciało połamać żebra. Mózg rozpaczliwie szukał racjonalnego wyjaśnienia, a kiedy to się nie powiodło, zacząłem odpływać w alternatywną i bezpieczną rzeczywistość.

Zapadałem się w sobie, jak człowiek po pięciogodzinnym przesłuchaniu, który ma wrażenie, że wyprano mu mózg. Wpatrywałem się w lustro tak długo, że woda zaczynała się skraplać, czyniąc napis nieczytelnym, ale jeszcze bardziej przerażającym. Wtedy, nie wiem, skąd wziąłem na to siły, podszedłem do umywalki, wyciągnąłem ostrożnie rękę i przyłożyłem palec do lustra. Bałem się, że coś mnie pochwyci i wciągnie do środka, mimo to drżącą dłonią napisałem, „Kim jesteś”. Dłuższą chwilę nic się nie działo. Woda lejąca się z kranu szumiała, para unosiła się nad umywalką, pokrywając lustro kolejną warstwą kropelek wody. Już miałem odetchnąć z ulgą. Może faktycznie miałem omamy? Może to przez nieprzespaną noc? Wtedy na lustrze, czyjaś niewidzialna dłoń napisała „atelrA”. Jakby stała po drugiej stronie lustra.

Byłem w fatalnej kondycji. Na szczęście Paulina zatopiła się w pracy i nie zwracała na mnie uwagi. Róża, która zdążyła nas odwiedzić kilka razy, tym razem się nie zjawiła. To dobrze. Od razu zauważyłaby, że coś jest nie tak. Obiecałem sobie wtedy, że muszę zaopatrzyć się w alkohol.

Róża zjawiła się następnego dnia. Przyprowadziła ze sobą dwie bliźniaczki mieszkające po naszej prawej stronie. Celina i Celestyna, chude siostry z włosami w kolorze słomy, zdaje się moje rówieśniczki. Coś około trzydziestki. Wydały mi się pretensjonalne, ubraniem przypominały siedemnastowieczne purytanki, były do tego hałaśliwe i często potrafiły zaczynać to samo zdanie jednocześnie. Szybko zostawiłem je w salonie z Pauliną, sam poszedłem do kuchni zaparzyć herbatę, którą przyniosła Róża. Kiedy zalałem filiżanki, poczułem dziwny zapach, który coś mi przypominał. Olśnienie przyszło niespodziewanie. Kurwa, przecież to zapach z mojej sypialni, z tamtej pamiętnej nocy.

Kiedy sobie poszły, za oknem było już ciemno. Napaliłem w kominku, który stał się dla mnie metaforą domowego ogniska. W tym domu nie dało się go wykrzesać w inny sposób. Rozmawialiśmy, podczas gdy żona sączyła resztkę Carlo Rossi. Zapytałem ją o tłumaczenie, na co wylała z siebie potok słów. Później nastąpiła chwila ciszy i wreszcie Paulina spojrzała na mnie.

– To dziwne, przypomniałam sobie, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, jak moja matka mówiła ojcu, że jestem wykapana Arleta – zmroziło mnie – chyba nie była z tego powodu zadowolona.

– A jak tam twoje nowe koleżanki? – wolałem nie ciągnąć tego tematu.

– Celina i Celestyna? W porządku. Wiesz, że prowadzą całkiem duży zakład fryzjerski w Miechowicach? Zaproponowały mi, żebym sobie u nich przedłużyła włosy. Za darmo – zaakcentowała dobitnie ostatnie słowo.

A cóż to za pomysł? Zaskoczyła mnie kompletnie. Przecież miała śliczne jasne włosy. Po co to zmieniać? Próbowałem jej to wyperswadować. Tłumaczyłem, że już jest piękna i nie musi nic robić, że to grzech poprawiać swoją urodę. Miałem nieprzyjemne, bliżej nieokreślone przeczucie, że to zły pomysł. W końcu postanowiłem wytoczyć cięższe działa.

– A nie boisz się, że one biorą te włosy na przykład od nieboszczyków?

Nazwała mnie głuptasem, dopiła wino i stwierdziła, że idzie spać. Przyznała, że ma migrenę i zasugerował, że powinienem jeszcze pooglądać telewizję. Zrobiłem, jak chciała. Kiedy po dwóch godzinach wróciłem, natychmiast rozsunąłem zasłony. Paulina już spała, a ja wolałem wpuścić do sypialni trochę światła. Niestety odniosłem wrażenie, że księżyc zagląda do pokoju wyjątkowo niechętnie.

*

Tego dnia pracowałem po godzinach. Miałem sporo papierkowej roboty. Nie ważne, że komputery są coraz mniejsze i szybsze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zasypie cię papierkową robotą. Za oknami, niebo ciemniało coraz bardziej. W środku było ciepło i przyjemnie. Zacząłem się łapać na tym, że kiedy opuszczam Miechowicki Las, opada ze mnie całe napięcie. Czułem się tutaj lepiej niż w domu. Wolałem nowocześnie urządzony salon samochodowy z chromami, ledowym oświetleniem i szklanymi biurkami, niż ponure wnętrza naszej willi.

Byłem sam w biurze. Tylko na zewnątrz kręcił się ochroniarz. Nie usłyszałem silnika, więc byłem zaskoczony, kiedy do środka weszła Lucyna. Miała na sobie beżowy trencz, uwodzicielski makijaż i szelmowski uśmiech na ustach. Podeszła bliżej, bezceremonialnie usiadła na blacie biurka, musiałem się trochę odsunąć z fotelem.

– A buziaczek, na dzień dobry?

Podniosłem się i pocałowałem ją. Nie był to niewinny całus. Jej język wsunął się do mojego gardła energicznie jak jaszczurka w poszukiwaniu pokarmu. Po chwili usiadłem, a Lucyna rozpięła trencz i zrzuciła go z siebie. Miała na sobie króciutką spódniczkę. Była tak krótka, że widziałem tasiemki, które biegły od pończoch do ukrytego przed moimi oczami pasa. Koszulę miała rozpiętą od góry w taki sposób, że znaczna część piersi, była w zasięgu wzroku. Nie miała stanika.

– Mój mały bohater – puściła do mnie oko – w sumie, nie planowałam cię odwiedzić, ale pusia była innego zdania.

Kończąc zdanie, rozchyliła uda, żeby mi pokazać, że nie ma na sobie majtek. Widok „pusi” wywołał we mnie falę pożądania. Jasna, gładka skóra Lucyny ciemniała na wzgórku, który wieńczyła zmysłowa szczelina, dwa lekko rozchylone płatki róży, spomiędzy których sączyła się ambrozja. Wiedziała, że taki widok to woda na mój młyn. Uśmiechnęła się.

– Wiesz, może ja też powinnam zapisać ci coś w spadku? – udawała, że się nad czymś zastanawia – już wiem. Zapiszę ci w spadku moje ciało, żebyś mógł sobie używać do woli, kiedy Lucynki już zabraknie.

Koszmarny dowcip, na szczęście nie słuchałem jej. Dłonią masowała powoli swoje udo. Patrzyłem na jej śliczne, zadbane paznokcie, które lśniły, odbijając światło lampy. Widok jej palców, paznokci, całej dłoni na własnej nodze, miał w sobie coś równocześnie perwersyjnego i zmysłowego. Jasna skóra dłoni i czerwony lakier paznokci kontrastował z beżowymi pończochami. Wreszcie przesunęła rękę i dotknęła się w miejscu, którego widok mnie tak podniecił. Dwoma palcami rozchyliła różowe płatki i otwarła się przede mną niczym kwiat.

– Pusia wymyśliła dla ciebie promocję – pocierała palcami nabrzmiałe wargi – darmowe minuty.

Zaśmiała się, ale ja nie zamierzałem się dłużej droczyć. Przysunąłem się z fotelikiem, na którym siedziałem i wsunąłem głowę między rozchylone lubieżnie uda. Wyciągnąłem język i musnąłem ją delikatnie w newralgicznym punkcie. Miałem wrażenie, że delikatne płatki drgnęły, zacisnęły się z podniecenia, a może skurczyły pod dotykiem języka. Liznąłem ją jeszcze raz. Tym razem w taki sposób jak się liże loda na patyku. Jedno solidne pociągnięcie lekko porowatego języka. Spojrzałem jak jej wzburzone dotykiem ciało, powoli wraca do swoich kształtów. W końcu nie wytrzymałem i wessałem się, tuląc ją całą ustami. Poczułem gorzkawy smak soków i odniosłem wrażenie, że na mózgu dostaję gęsiej skórki.

Ssałem ją, jakbym wysysał miąższ z pomarańczy. Łapałem zębami raz jeden, raz drugi płatek sromu i lekko je naciągałem. Odsłoniłem palcami łechtaczkę i skupiłem się wyłącznie na niej. Zataczałem wokół niej kółka, to w jedną, to w drugą stronę. Pocierałem językiem. Drażniłem palcem. Lucyna jęczała coraz bardziej rozpalona. Próbowałem wsunąć język najgłębiej, jak tylko potrafiłem w rozkoszną szczelinę. W spodniach miałem armagedon. Na powrót zabrałem się za łechtaczkę, która nabiegła krwią i stwardniała. Lucyna gwałtownie złapała mnie za włosy. Pisnęła, jęknęła, a jej miednicą szarpnęły spazmy.

Nie czekałem, aż ochłonie. Podniosłem się, przewróciłem ją na brzuch. Rękoma strąciła kilka papierów z biurka. Widok jej wypiętej pupy rozpalił mnie do białego. Zacisnąłem dłonie na jędrnych pośladkach, rozchyliłem je, odsłaniając lśniącą perłę. Zostało już tylko uporać się z rozporkiem i po chwili rozkoszowałem się jej ciepłem i wilgocią. Tym razem nie zamierzałem kończyć szybko. Pragnąłem nacieszyć się swoją kochanką.

– Powiedz – westchnęła – stęskniłeś się za mną? – szeptała zdyszana.

– Owszem – sapnąłem, nie przerywając nawet na chwilę.

– Jak bardzo? – jęknęła, ponieważ właśnie wbiłem się do samego końca.

Patrzyłem, jak mój penis wysuwa się ze ściśniętej, nabrzmiałej szczeliny. Po chwili pojawiła się napuchnięta główka, płatki warg otuliły ją z obydwu stron, masując mnie tak delikatnie, tak rozkosznie, że byłem w stanie rozpaść się na atomy.

– Bardzo, bardzo mocno – wycharczałem i wbiłem się na powrót w najgłębsze zakamarki mojej rozkosznej przyjaciółki.

Odetchnęła głośno. Mruczała jak kotka. Było jej naprawdę dobrze. Mnie również. Nagle podniosła się na rękach i zsunęła z biurka. Nie chciała być bierna. Oparła się dłońmi o brzeg blatu i wypięła w moją stronę, kręcąc zachęcająco tyłkiem. Nadziała się na mnie, a przy tym wiła i prężyła się rozkosznie. Plecy wygięła w łuk. Widziałem zmysłową linię kręgosłupa, który przywodził na myśl wzburzone morze. Powiodłem opuszkiem palca tę ścieżką, aż dotarłem do szczupłego karku przyjaciółki. Zacisnąłem na nim dłoń. Ostrożnie, żeby nie zrobić jej krzywdy i nie zostawić śladów. Westchnęła głośno z aprobatą.

Zacisnęła nogi, ścisnęła uda i pośladki. Stała się ciasna, ale nie mniej śliska i delikatna. Jej pochwa miała konsystencję soczystej słodkiej pomarańczy. Zanurzając się, w niej czułem, jakbym odpływał w niebyt. Lucyna była strażniczką bramy, prowadzącej do lepszego, zmysłowego świata, w którym euforia nie kończy się nigdy. Tą bramą była jej cipka, a ja właśnie przekroczyłem Rubikon. Straciłem rachubę czasu. Nie wiem, jak długo pasłem się, w sensualnej czeluści „pusi”. Eksplozja wstrząsnęła nami, dała wyczekiwaną ulgę.

Kiedy żegnaliśmy się na parkingu, Lucyna spojrzała na mnie, próbując jednocześnie uchronić dłonią fryzurę wystawioną na podmuchy jesiennego wiatru.

– Przypomnij mi, dlaczego nie jesteśmy razem? – zapytała, patrząc mi w oczy.

– Bo tylko w ten sposób nigdy się sobą nie nasycimy – pocałowałem ją i wsiedliśmy do samochodów, to znaczy ja do swojej wieloletniej astry, a moja kochanka do lśniącego czerwonego jaguara.

Ten tekst odnotował 23,061 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.88/10 (39 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (8)

0
0
Oj, będę się czepiać strasznie.
1) A co z "czarcim jarem"?????? No co, ja się pytam grzecznie?
2) Dobre opowiadanie, ale to już wiesz, no i gdzie ta obiecana kontynuacja "Czarciego Jaru?"
3) Tekst ci się wkleił podwójnie. No i nie jest to kontynuacja "Czarciego Jaru".
No, i to na razie tyle uwag ode mnie. Jak mi się coś przypomni, to dopisze 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ale wtopa 🙂 Też mi coś nie pasowało, że sugerowany czas na lekturę to 96 minut. Błąd już poprawiony.

Czarci Jar, nie został zapomniany 🙂 po prostu muszę pomyśleć co dalej z nim...
Nie mogę za długo pracować nad jedną serią, muszę mieć przerywnik na inne fabuły
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie wykluczam, że to mój błąd z tym podwójnym wklejeniem. Przepraszam 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nic się nie stało, przynajmniej wiem, że ktoś czyta do końca 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Chyba powoli staję się zwolennikiem Twojego pisania. Ponownie nie ze względu na seks, tylko umiejętność tworzenia atmosfery grozy. Zwłaszcza podczas pierwszej nocy w tym domu! Czyżbyś się lekko zasugerował tym co pisałem ostatnio i wstawił długie, emocjonalne i bardzo impresjonistyczne opisy, brakuje już tylko potoku przymiotników w stylu "ujrzałem nieopisany, bluźnierczy i bezbożny obraz niewysłowionej grozy, czystej esencji zwyrodniałego horroru" ale do Twojego tekstu średnio by to pasowało, lekko poetyckie porównania jakie stosujesz lepiej spełniają tutaj swoją rolę. Kolejny duży plus za filologię skandynawską i wplecenie takiego motywu mitologicznego. Skugganumbók jest całkowicie fikcyjny, czy też wzorowałeś się na czymś konkretnym? I skąd nazwa? Jeżeli masz też jakieś "czyste" opowiadania grozy, bez domieszki erotycznej (lub takie, gdzie erotyzm to tylko dodatek i mało istotny wątek) to chętnie bym przeczytał 😉 Myślę że masz talent, szlifuj go i pielęgnuj! Pewnego dnia możesz faktycznie szeroko zabłysnąć. Pozdrawiam
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję za pozytywną opinię. Nie wplotłem tych słów sugerując się tym co napisałeś. Po prostu wiem, że wypadłbym śmiesznie naśladując ojca cthulu. Zresztą to opowiadanie jest przeróbką opowiadania sprzed bodajże 3 lat. I był to czysty horror, bez żadnej erotyki. Ogólnie zawsze pisałem horrory, pomysł na erotykę pojawił się zupełnie niedawno. Bardziej dla odmiany. Jeśli chcesz przeczytać moje opowiadania napisz do mnie na man_in_black@os.pl napiszę ci gdzie możesz je znaleźć. Jednak wolałbym na priv dla większej anonimowości 🙂

Zapomniałbym w kwestii Skugganumbók. Potrzebowałem czegoś żeby zagęścić klimat. Miało być coś słowiańskiego, ale uznałem, że to będzie bardziej oryginalne. Po prostu na google translator przetłumaczyłem słowa: księga i cienie wyszło mi coś takiego 🙂 Skugganumbók jest, jak widzisz, jak Necronomicon wyssany z brudnego palucha 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
dobre, podoba mi się 🙂 a to rzadkość
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tym bardziej mi miło 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.