Plugawa Arleta (IV). Włosy, które piją krew
3 stycznia 2016
Plugawa Arleta
Szacowany czas lektury: 16 min
Koniec serii
Chwilę szarpała klamką w górę i w dół. Wreszcie dała za wygraną i zapukała. Boże ile ja bym dał, żeby rozpłynąć się w powietrzu. Nie chciałem tu być, nie chciałem słuchać jej bełkotu. Trwaliśmy tak każde po swojej stronie barykady. Zarówno ściany jak drzwi były solidne i mocne. Słyszałem, że ludzie obłąkani lub w silnym stresie potrafią zdobyć się na nadludzki wysiłek, jednak liczyłem, że w tym przypadku nic takiego nie nastąpi.
– Wiktor, otwórz drzwi – głos Pauliny docierał do mnie stłamszony, jakby wołała z podwórka.
– Idź sobie.
– Nie wygłupiaj się, wyjdź z pokoju. Zachowujesz się jak dziecko.
– Daj mi spokój.
Chwilę milczała.
– Dobrze, nie będziemy się wygłupiać. Jak zmądrzejesz, zejdź na drinka.
Odeszła, choć mogłem sobie to jedynie wyobrazić. Nie słyszałem żadnych kroków. Ten dom był głuchy na ludzkie odgłosy. Po kilku minutach podniosłem się i usiadłem na łóżku. W kieszeni znalazłem paczkę papierosów. Zapaliłem jednego. Miałem gdzieś, co sobie o tym pomyśli.
Długo biłem się z myślami. Próbowałem sobie to wszystko poukładać. Sam już nie wiedziałem, czy małżonkę opętała Arleta, czy to mi zaczynało odbijać, czy wszystko na raz. Po trzydziestu minutach uspokoiłem się i stwierdziłem, że nie będę się zachowywał jak obrażona pensjonarka. Wyszedłem z pokoju.
Paulinę znalazłem w salonie. Siedziała na tej samej sofie, na której nie tak dawno posiadłem Celestynę. Zająłem miejsce w fotelu za stołem naprzeciwko niej.
– Napij się, przygotowałam ci drinka.
– Dziękuję.
Pochyliłem się i wziąłem szklankę. Powąchałem zawartość, zanim odważyłem się napić. Zrobiłem się strasznie nieufny i nerwowy. Paulina piła koniak. Kolejna nowość. Dotychczas najmocniejszy trunek, po jaki sięgnęła, to było wytrawne wino.
– Dobrze się czujesz? – zagaiła, mocząc usta w bursztynowym płynie.
– Średnio, jednak ważniejsze pytanie, to czy ty się dobrze czujesz.
– Wyśmienicie – uniosła szklaneczkę w moją stronę.
Przez chwilę zamarłem. Sądziłem, że będzie chciała wznieść toast, nawiązując do mojej zabawy z bliźniaczką. Nie wiem, dlaczego czułem, że doskonale zdaje sobie sprawę, z tego, co zrobiłem.
– Jak ci idzie praca nad tą tajemniczą księgą?
– Wiesz, dzieje się tutaj coś dziwnego – zignorowała moje pytanie – ale jednocześnie fascynującego. Nie powinieneś reagować tak histerycznie tylko dlatego, że czegoś nie rozumiesz.
– A ty, rozumiesz?
Wycelowała we mnie palcem.
– Widzę, że wracasz do formy. To dobrze.
Przyglądałem się jej. Naprawdę stawała się inną osobą. Zarówno psychicznie jak fizycznie. Jej twarz ulegała zadziwiającej metamorfozie.
– Zauważyłem, że malujesz się dość mocno...
– Cieszę się, że zwracasz na mnie uwagę.
– Owszem zwracam. Jednak zawsze uważałaś, że taki makijaż jest nieprzyzwoity, co więcej, twierdziłaś, że tak malują się wyłącznie kurewki. Pamiętasz?
Przez chwilę zdawała się szukać w pamięci, kiedy tak powiedziała. Wyglądało na to, że nie odnalazła tego wspomnienia.
– A może ja chcę wyglądać nieprzyzwoicie?
– Co ty powiesz?
– Nie chciałbyś mieć w domu kurewki i żony jednocześnie?
– Nie sądzę.
– No proszę – upiła sporą porcję koniaku – sądziłam, że brak ci seksu. Przeszkadzało ci, że tak rzadko chcę się z tobą kochać...
– Ale przyzwyczaiłem się do tego.
– Więc może przyzwyczaisz się również do tego? – jej dłonie powędrowały do piersi.
Masowała się chwilę, patrząc na mnie prowokacyjnie.
– Przestań, proszę.
– Idź spać, skoro taki z ciebie dziwak.
– Wiesz, co? Dokładnie tak zrobię.
*
W poniedziałek postanowiłem wyjść z domu. Paulina myślała, że jadę do pracy. Cieszyłem się, że nie powiedziałem jej o zwolnieniu. Mogłem się wyrwać i kilka godzin pobyć sam ze sobą. Wsiadłem w samochód i pojechałem do miasta.
Kręciłem się po centrum. Spacerowałem, chłonąc dźwięki miasta. Po niecałej godzinie zmarzłem i postanowiłem wypić kawę w pierwszej napotkanej restauracji. Nie zdążyłem się dobrze rozgrzać, kiedy zadzwonił telefon. Serce zabiło mi mocniej, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu, że dzwoni Lucyna.
– Cześć – musiałem odkaszleć z nerwów.
– Nie ma czasu – usłyszałem jej podniecony głos – dowiedziałam się...
Rozmowę zaczęło zrywać. W słuchawce pojawił się szum. Poniosłem się, żeby złapać lepszy zasięg, ale to najprawdopodobniej nie była kwestia zasięgu.
– ...okultystki... niebezpieczne...
– Halo? Lucyna, nie słyszę cię.
– ...ostrzec... – pojedyncze słowa, choć wyrwane z kontekstu wzbudziły we mnie niepokój.
– Spotkajmy się, jestem w centrum – rzuciłem.
– Będę u was za...
Połączenie zostało przerwane. Kiedy zrozumiałem, że moja była kochanka wybiera się do naszego domu, poczułem już nie tylko lęk, czy obawę, ale strach. Zapłaciłem pospiesznie rachunek i wybiegłem. Co sił w nogach pognałem na parking i odjechałem do Miechowickiego Lasu.
Kiedy dotarłem na miejsce i zobaczyłem samochód Lucyny, serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Wpadłem do domu zdyszany z trzęsącymi się rękami. Przywitała mnie cisza. Ze strzępków słów, które usłyszałem, domyślałem się, że ona albo detektyw przez nią wynajęty znalazł coś niepokojącego. Cisza wokół mnie wyprowadzała mnie z równowagi.
Rozejrzałem się po domu pełnym cieni i półmroku. Dysząc ciężko, sprawdziłem każde pomieszczenie na górze i na dole. Nagle zauważyłem, że drzwi do piwnicy są uchylone. Tak sobie dzisiaj myślę, że każdy z nas ma szósty zmysł. Może objawia się on tylko w sprzyjających okolicznościach. Mój szósty zmysł objawił się właśnie wtedy i mówił mi wyraźnie, żebym tam nie schodził. Chwilę ze sobą walczyłem, aż w końcu postanowiłem sprawdzić piwnicę. Czułem, jak miękną mi kolana. Chciałem zawołać Paulinę, ale głos uwiązł mi w gardle. Moje ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa. Kiedy zszedłem na dół, dyszałem jak oszalały.
Będąc już na ostatnim stopniu, włączyłem światło. Znieruchomiałem. Na podłodze leżała Lucyna. Była martwa, a jej głowa – przekręcona w taki sposób jakby patrzyła na mnie z wyrzutem. Jakby chciała powiedzieć, „Popatrz, co ta chora suka mi zrobiła”. Martwe ciało było potwornie okaleczone. Miała otwartą klatkę piersiową, widać było kości żeber wystające z czerwonych płatów mięsa. Lucyna została wypatroszona jak pieprzony karp na święta. Ciepło z jej wnętrzności ulatywało, niosąc ze sobą mdły, koszmarny odór.
Paulina klęczała przed zwłokami z głową pochyloną dosłownie w samym środku krwawego otworu. Świat zawirował mi przed oczami. Żona nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Była tak pochłonięta, cokolwiek robiła, że przez chwilę słychać było tylko obrzydliwe ciamkanie. Jeszcze mi się robi niedobrze na wspomnienie tego dźwięku. Nagle musiała sobie zdać sprawę z mojej obecności, pomimo, że nie poruszyłem się nawet o milimetr. Nie mogłem tego zrobić. Byłem w szoku.
Spojrzała na mnie. Jej oczy były szare. Jakim cudem? Twarz, włosy i bluzka, wszystko miała upaćkane krwią zmieszaną z wybroczynami. Wciąż słychać było mlaskanie. Coś chłeptało nieprzyzwoicie. Wtedy mnie zemdliło.
– Coś ty zrobiła, na litość boską – wycharczałem z trudem.
Czułem na sobie jej spojrzenie, ale to było spojrzenie całkowicie obcej osoby. W jej oczach dostrzegłem szaleństwo.
– To nic – odparła spokojnym głosem, który z całą pewnością nie należał do mojej żony – nic się nie stało – czułem, jak żołądek kurczy mi się boleśnie i podchodzi do gardła.
Nagle zauważyłem coś, co nie mieściło mi się w głowie. Zupełnie jakbym był w środku koszmarnego snu. Mój umysł rozpaczliwie starał się wyprzeć fakty, jednak nie ulegało wątpliwości, że włosy mojej żony poruszały się. Falowały w powietrzu jak rozjuszone węże. Oblałem się zimnym potem.
– Twoje włosy – chciałem krzyknąć, ale zabrzmiało słabo.
Wyciągnąłem oskarżycielskim gestem palec w jej stronę.
– Co z nimi? – zapytała niewinnie, jakbym ją przyłapał na podbieraniu konfitur w piwnicy.
– Jak to, kurwa, co? – moje gardło nieco się rozluźniło, więc zabrzmiałem bardziej zdecydowanie.
Bardziej desperacko.
– Twoje włosy, one... one piją krew – kiedy już powiedziałem to na głos, odzyskałem siłę w gardle, więc powtórzyłem dobitniej – twoje pierdolone włosy piją krew!
Nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się. Ten grymas zmroził mi krew w żyłach. Żołądek podszedł za blisko gardła i zwymiotowałem. Przez kilka sekund miałem wrażenie, że się nim udławię.
– Lubię, kiedy jesteś wulgarny – powiedziała – to mnie podnieca.
Musiałem się podeprzeć rękoma, żeby nie upaść. Z trudem opróżniłem żołądek. Nie mogłem pozbyć się resztek z ust, ale nie zwracałem na to uwagi. Spojrzałem na nią i przez upiorną chwilę mierzyliśmy się wzrokiem w absolutnej ciszy. Wyglądała mrocznie, złowrogo i obco. Przetarła usta, rozmazując tylko krew na swojej twarzy. Jej bluzka była nasączona czerwoną posoką do tego stopnia, że widać było jej sterczące sutki. To nie mogła być Paulina. Przypominała dzikie zwierzę. Nie, bardziej chorą, wynaturzoną sukę, która nie mogła być moją żoną.
– Czym ty jesteś? – zapytałem przerażony, jednocześnie modląc się w duchu, żeby nie odpowiadała.
Nigdy nie zapomnę tamtego widoku. Jej seksualne podniecenie było wyraźne. To wręcz od niej biło. Na jej twarzy pojawił się sprośny, wyuzdany uśmiech. Wtedy zebrałem się w sobie i uciekłem. Ukryłem się w łazience na piętrze.
Usiadłem na podłodze, opierając się o ścianę. Nie zaprzątałem sobie głowy włączaniem światła, więc ledwie widziałem zarysy mebli i wyposażenia. Wszystko zdawało się rozpływać w szarości. Nerwowym ruchem drżącej dłoni sięgnąłem po komórkę. Wybrałem sto dwanaście i przyłożyłem telefon do ucha. Miałem problem z opanowaniem oddechu. Po kilku sygnałach usłyszałem, jak ktoś podnosi słuchawkę.
– Sto dwanaście, numer alarmowy. Słucham? – usłyszałem nieco zaspany kobiecy głos.
– Chciałem zgłosić zabójstwo – wyrzuciłem z siebie jednym tchem.
– Zabójstwo czy morderstwo? – zapytała kobieta po drugiej stronie.
– A jakie to ma, kurwa, znaczenie? – wybuchnąłem zaskoczony i rozdrażniony.
– No już, nie ma się co ciskać – głos telefonistki złagodniał – proszę powiedzieć, co się stało, żebym wiedziała, z jakimi służbami pana połączyć.
– Moja żona – wysapałem – ona zwariowała. Zabiła człowieka.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. Myślałem nawet, że połączenie zostało zerwane.
– To poważne oskarżenie – odezwała się w końcu kobieta, – czy wie pan, jakie są konsekwencje za składanie fałszywych zeznań?.
Nie, to nie mogło się dziać naprawdę.
– Słucham?!
– Proszę się uspokoić, panie Wiktorze.
Kiedy usłyszałem swoje imię, poczułem się, jakbym dostał w twarz. Nie mogłem nic powiedzieć. Po prostu mnie przytkało. Po krótkiej chwili kobieta kontynuowała.
– Niech pan nie robi cyrków. Przecież to tylko pana była kochanka. Założę się, że ofiara nawet nie ma tego za złe pańskiej żonie. W końcu rżnęła jej męża przez lata, prawda?
Mój cały świat runął, rozpadł się na kawałki, a ja trafiłem do piekła. Chciałem rzucić telefonem o podłogę, ale nie mogłem. Byłem sparaliżowany. Zerknąłem tylko na wyświetlacz. Miałem połączenie z numerem alarmowym. Nagle usłyszałem głos telefonistki. Jeśli to była w ogóle jakaś pierdolona telefonistka.
– Zresztą nie oszukujmy się, gdybyśmy wysyłali swoich ludzi za każdym razem, kiedy jakaś cipa kopnie w kalendarz, to nie starczyłoby nam sił i środków, chyba się pan ze mną zgodzi?
– O czym ty, do kurwy nędzy, mówisz? – jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny i zagubiony.
– Mówię o tym, że twoja Paulinka jest tutaj z nami – głos kobiety zmienił się. Stał się poufały i agresywny – ale chyba nie będziesz po niej płakał? Przecież ona zawsze odmawiała ci tej słodkiej przyjemności, kiedy chciałeś się z nią pieprzyć, prawda? Nie potrafiła, a może nie chciała dać ci rozkoszy? A przecież gdyby Bóg nie chciał, żeby mężczyźni doznawali rozkoszy, to kobiety nie rodziłyby się z cipkami między nogami, prawda?
Rozpłakałem się. Tak po prostu. Nie byłem już w stanie wykrztusić słowa. Coś ścisnęło mnie za gardło. Mogłem tylko słuchać i pogrążać się w szaleństwie.
– Nie martw się. Arleta wypieprzy cię tak, że długo nie dojdziesz do siebie. Jesteś tego warty – zakpiła złośliwie.
Było w jej głosie dużo jadu i pogardy, ale nagle jej ton zmienił się i stał się bardziej formalny.
– Aha, i jeszcze jedno. Następnym razem prosimy korzystać z naszej darmowej infolinii, która jest dostępna pod numerem 666 – z krzykiem rzuciłem telefonem o przeciwległą ścianę. Słyszałem, jak rozpadł się na kawałki.
Ocknąłem się obolały i zdrętwiały. Musiałem zasnąć w niewygodnej pozycji. W jednej sekundzie wszystko wróciło. Róża, bliźniaczki, włosy Pauliny i całe to gówno. Po omacku dotarłem do drzwi i chwilę nasłuchiwałem. Wreszcie odważyłem się przekręcić klucz. Wychyliłem głowę ostrożnie. Nigdzie nie widziałem żony. Zszedłem do salonu. W domu było cicho i spokojnie.
Musiałem się napić. Złapałem butelkę i uznałem, że szkoda czasu na szukanie szklanki. Wziąłem łyk i zapaliłem, zaciągając się głęboko. Chciało mi się jednocześnie śmiać i płakać.
Kiedy się odezwała, aż podskoczyłem w fotelu. Cały czasu tu była! Stała gdzieś pod ścianą, ukryta w gęstym mroku. Zapytała mnie, czy się już uspokoiłem. Zrobiła kilka kroków naprzód. Wyglądało to tak, jakby się zmaterializowała tuż obok mnie. Przeszedł mnie dreszcz. Jej włosy wyglądały normalnie. Długie, czarne kudły, lśniące w blasku ognia buzującego w kominku. Kiedy na nią patrzyłem, nagle poczułem się zmęczony. Potwornie zmęczony i bezradny.
– Tutaj dzieje się coś złego – odezwałem się słabym głosem, po czym wziąłem łyk whisky – z tobą dzieje się coś złego – poprawiłem się.
Westchnęła, a ja przez chwilę wystraszyłem się, że niepotrzebnie ją rozdrażniłem.
– Musisz mi uwierzyć, wszystko jest w porządku. Gdybyś tylko mógł na wszystko spojrzeć moimi oczami, byłbyś oczarowany.
Zerknąłem w jej szare, chore ślepia i znów poczułem skurcz żołądka. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było widzieć cokolwiek jej oczami.
– Zostawię cię tutaj samego. Prześpij się z tym, a rano wrócimy do tematu – powiedziała i odeszła w stronę przedpokoju, gdzie zatrzymała się nagle – pamiętaj, że to cały czas ja. Twoja Paulinka.
I tyle. Poszła do sypialni. Kazała mi się przespać z problemem. Cóż. Wziąłem kolejny łyk i zaciągnąłem się mocno papierosem.
Obudziłem się o dziewiątej rano. Szarość poranka sączyła się do pokoju jak trucizna. Dorzuciłem do kominka i ostrożnie poszedłem na górę. Zerknąłem przez uchylone drzwi. Paulina spała. Wróciłem na dół. Miałem kaca i mętlik w głowie. Na samą myśl o śniadaniu zemdliło mnie. Wiedziony dziwnym impulsem wszedłem do gabinetu na parterze. Wcześniej jakoś tam nie zaglądałem. Kiedy zauważyłem, że wszystkie książki traktują o okultyzmie, wybuchnąłem pustym apatycznym śmiechem.
Chyba każdy ma swoją sumę strachu, po której przeżyciu wpada w apatię i zobojętnienie. Ja tak miałem. Arletę kręcił okultyzm. Mogłem się tego domyślić. Ostatecznie ilu zmarłych napastuje seksualnie żywych albo wykorzystuje lustro do komunikowania się? Wpakowaliśmy się w sam środek pierdolonej sekty, która, co gorsza, próbuje ściągnąć z zaświatów swoją duchową przewodniczkę, czy jak oni to tam nazywają. Nagle zauważyłem nożyce. Duże i lśniące.
Usiadłem w salonie z nożycami w dłoni. Wziąłem łyk whisky i ze smutkiem stwierdziłem, że już się skończyła. Zapaliłem, rozkoszując się dymem. Nagle te drobne czynności sprawiły mi mnóstwo przyjemności. Nożyce ciachały powietrze ze świstem. Były ostre i duże. Wtedy zrozumiałem, co muszę zrobić. Podniosłem się ciężko i ruszyłem na piętro. Uchyliłem drzwi i zerknąłem ostrożnie. Tak jak przypuszczałem. Paulina spała jeszcze. Zacisnąłem palce na nożycach, aż poczułem chłodny dotyk metalu. No to suki, pomyślałem, żeby dodać sobie animuszu, zobaczymy, czyje będzie na wierzchu.
Przez moment się zawahałem. W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. W końcu wziąłem się w garść. Złapałem żonę za włosy, zbierając je w jeden kok, i zacząłem ciąć. Paulina przebudziła się. Zaczęła się szarpać i wyrywać, ale przygniotłem ją kolanem. Ciąłem nerwowo tuż przy samej głowie. Musiałem ją zranić, bo zobaczyłem nieco krwi na poduszce. Pieprzyć to, pomyślałem w panice. Zaciskałem zęby, szarpiąc się z piekielnymi kudłami, a Paulina wrzeszczała coś niezrozumiale. Im bardziej opornie mi szło, tym większa panika mnie ogarniała. Wreszcie włosy zostały odcięte. Paulina wygięła się w łuk, zesztywniała i po chwili opadła na łóżko. Chryste, chyba jej nie zabiłem?, pomyślałem przerażony. A co jeśli te pieprzone włosy wrosły w jej mózg? Skąd, kurwa, miałem wiedzieć, jak to działa? Czy ktoś w ogóle wie takie rzeczy? I nagle włosy, które trzymałem, poruszyły się.
Jakbym trzymał w dłoni garść węgorzy. Wiły się nerwowo, aż w końcu oplotły się wokół mojej dłoni jak trujący bluszcz. Zaczęły pełznąć w stronę mojego przedramienia, a ja stałem jak słup soli, nie wierząc w to, co widzę. Kiedy kilka z nich jak pijawki zaczęło dobierać się do moich żył, rzuciłem się do biegu. Omal nie potknąłem się na schodach. Pewnie skręciłbym kark. Włosy zacisnęły się na mojej ręce jak stalowa obręcz. Wrzasnąłem z bólu. Żyły wyszły mi na wierzch, a one zaczęły chłeptać. To było straszne i obrzydliwe. Dopadłem do kominka i włożyłem rękę w ogień. Nie zastanawiałem się nawet przez sekundę.
Nagle w salonie rozległ się przeraźliwy pisk. To włosy tak wrzeszczały, kiedy zaczęły skwierczeć w ogniu. Po chwili krzyczałem również ja sam. Z bólu. Ze strachu. Ze wszystkiego naraz. Na mojej skórze pojawiły się pęcherze. Włosy miotały się we wszystkie strony. Rozsadzało mi mózg z bólu. Już myślałem, że pęknie mi głowa i stracę przytomność, choć niekoniecznie w tej samej kolejności, i nagle włosy zwiotczały. Wrzuciłem je w ogień. Płonęły, roznosząc wokół paskudny smród. Upadłem na plecy. Oparzelina na ręce bolała jak cholera.
Sprawa się na tym nie zakończyła. Włosy w jakiś diabelski sposób zdawały się przejmować kontrolę nad ogniem. Płomienie zaczęły lizać górną część kominka i po chwili były już na ścianie. Ani się obejrzałem, jak pożoga rozlała się w górę i dalej na cały sufit. Przyglądałem się temu, oszołomiony zarówno bólem, jak niecodziennym widokiem. Szczęka mi opadła, kiedy na suficie płomienie zaczęły się formować w jakiś kształt. Po chwili patrzyła na mnie piekielna twarz Arlety, utkana purpurowym ogniem. Była pełna nienawiści i furii. Patrzyłem na to z jakąś dziwną, chorą fascynacją. Wiem, że to była ona i to mocno wkurwiona. Nagle w moją stronę wychynęła płomienna ręka, którą chciała mnie złapać. Z jej otwartego pyska wydobył się paskudny pisk. Taki sam, jaki wcześniej wydobywał się z włosów tylko sto razy głośniejszy. Zatrzęsły się od tego ściany, a wszystkie szyby w oknach rozleciały się w drobny mak. Tego było za wiele. Wypełzłem z salonu i pobiegłem na górę po Paulinę.
Wciąż leżała nieruchomo na łóżku. Złapałem ją bez ceregieli i zbiegłem na dół. Przy drzwiach wyjściowych zatrzymałem się na chwilę. Wejście do salonu przesłonięte było ogromną ścianą ognia, która wciąż miała formę paskudnej gęby Arlety. Wybiegłem na zewnątrz. Było cholernie zimno. Wrzuciłem ją na tylną kanapę i wskoczyłem za kierownicę. Kluczyki były w stacyjce. Jestem pewien, że gdyby nie strach i szok, jaki tam przeżyłem, nie dałbym rady z poparzoną ręką. Tymczasem dodałem gazu i ruszyłem. Dostrzegłem, że Róża wychodzi ze swojego domu. Podobnie jak Celina i Celestyna. Nagle siostra Łucja wyskoczyła mi przed maskę.
– Pierdol się – krzyknąłem w furii i dodałem gazu.
Grubaska przetoczyła się po samochodzie, nieźle demolując karoserię. Z niedowierzaniem dostrzegłem w lusterku, że błyskawicznie podniosła się na nogi. Reszta kobiet dołączyła do niej. Nic, tylko stały i patrzyły, jak odjeżdżam. To wystraszyło mnie jeszcze bardziej. Poczułem się niepewnie.
Byłem już na dziewięćdziesiątce czwórce, kiedy usłyszałem, że Paulina zaczyna się dławić. Zatrzymałem się zbyt gwałtownie. Wyskoczyłem z samochodu i przeszedłem na tył. Była cała sina. Oczy niemal wyszły jej z orbit. W akcie desperacji włożyłem jej w usta dwa palce. Coś tam namacałem. Złapałem to i wyszarpałem z jej gardła. Mój Boże. To był ogromny kłębek czarnych, zaślinionych włosów. Odrzuciłem go ze wstrętem. Najważniejsze, że Paulina zaczęła oddychać.
Wygrzebałem papierosa i zapaliłem. Skierowałem się do najbliższego szpitala. Jesień wreszcie poddała się i z nieba sypnęło białym puchem. Nie myślałem o niczym innym tylko o tym, żeby Paulina wyszła z tego. Wiedziałem już, że zrobię dla niej wszystko. Miałem wyrzuty sumienia, że oddałem ją w ręce tych czarownic. Że namawiałem ją do przeprowadzki i w ogóle. Zerknąłem do tyłu. Była blada i nieprzytomna, ale oddychała miarowo.