Piękna i Bestia (III)
23 marca 2011
Piękna i Bestia
Szacowany czas lektury: 14 min
Kiedy otworzyła oczy, leżała na łóżku w swojej komnacie. Przypomniała sobie ostatnie wydarzenia i w oczach stanęły jej łzy. Nagle uświadomiła sobie, że coś jest inaczej. Coś ulotnego, czego nie potrafiła określić. Nagle to do niej dotarło! Zapach! W komnacie, zamiast stęchłego zapachu czuć było świeżość... jak to było możliwe?! Poderwała się z łóżka, nie zważając na swoją nagość i rzuciła się w stronę okna.
Serce zabiło jej mocniej. Plac przed pałacem wyglądał wspaniale. Wypełniony był soczyście zielonymi żywopłotami i kolorowymi klombami kwiatów. Fontanna radośnie wytryskiwała z siebie parasol wody, a rzeźby, choć dalej nieprzyzwoite, nie wyglądały już ponuro i straszliwie. Przede wszystkim jednak, gdy spojrzała w stronę bramy, zamiast skały i wejścia do pieczary, zobaczyła drogę. Zamek choć dalej ukryty w wąwozie, przestał być niedostępny.
Bella cała drżała z podniecenia. Czyżby... czyżby to znaczyło, że...! Musiała to sprawdzić! W biegu założyła na siebie kusą koszulkę nocną i wybiegła z komnaty.
Od razu dostrzegła zmianę w wystroju zamku. Tak jak i plac przestał być ponury, budzący grozę. W oczy rzucił się też jej czerwony dywan pod jej nogami, którego wcześniej tu nie było. Pod żadnymi innymi drzwiami takiego samego nie było Uznała, ze został rozłożony w konkretnym celu - dla niej. Śmiało ruszyła tam dokąd prowadził.
Najpierw trafiła do łaźni, gdzie zastała wannę - czystą, o dziwo - z ciepłą, parującą wodą. Z boku na taborecie leżała peleryna, która była chyba przygotowana dla niej. W powietrzu unosił się zapach dodanego do wody olejku. Jaśmin, lawenda i chyba coś jeszcze.
Z uczuciem błogości zanurzyła się w wodzie i nie wyszła z niej, póki nie zaczęło się jej robić zimno. Natarła się ręcznikiem i nałożyła na ramiona pelerynę. Była cienka i niczym firanka prześwitująca. Jednak w podniecający sposób nie obnażała wszystkiego, pozostawiając coś dla wyobraźni.
Po kąpieli Bella ruszyła dalej wyznaczonym tropem. Czerwony dywan zaprowadził ją bezbłędnie do wielkiej sypialni, kończąc się u stóp wielkiego łoża. Dziewczyna przesunęła dłonią po pościeli. Była niezwykle delikatna i świeża. Z przyjemnością Bella położyła się na niej, czekając z bijącym z podniecenia sercem, co się stanie dalej.
Leżała, płonąc z niecierpliwości, ale minęło kilka długich chwili nim usłyszała skrzypnięcie drzwi. Uniosła głowę i chociaż spodziewała się czegoś takiego, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Do komnaty weszły trzy piękne kobiety, ubrane w takie same peleryny jak jej. Od razu je poznała - czarnowłosa o alabastrowej skórze to była Henrietta. Jej usta wciąż były rubinowe, a jej szyję ściśle opinała czarna aksamitka, na której wisiał medalion w kształcie uskrzydlonego bóstwa. Na kostkach nóg miała nieduże tatuaże imitujące skrzydła.
- Witaj, Henrietto - przywitała się Bella.
- Witaj.
Dawna uskrzydlona niewiasta usiadła na skraju jej łoża.
Następnie uczyniła to Matylda. Jej skóra miała piękny brzoskwiniowy kolor, a na głowie miała fikuśnie kręcące się krótkie, złociste włosy. Jej również pozostała pamiątka po czasie kary. Szyję ozdabiał jej naszyjnik na którym wisiał medalion w kształcie wężowego języka. Na nadgarstkach miała skręcone niczym wężowe ciało bransolety.
- Witaj Matyldo.
- Witaj.
Na koniec przywitała się z nią Serafina. Jej skóra wciąż połyskiwała brązem opalenizny, a na głowie wciąż miała burzę rudych włosów. Szyję i nadgarstki opinały jej futrzane ozdoby, a gdy na chwilę odwróciła się tyłem, Bella ujrzała tatuaż zaczynający się przy kości ogonowej, a kończący poniżej łopatek, przedstawiający lekko wywinięty ogon.
Wszystkie były cudowne i pachnące. Świeże i wciąż pełne temperamentu. Bella czuła co się teraz stanie, a przecież najbardziej chciała wiedzieć, co się stało z Dorianem.
- A co z...
Henrietta zamknęła jej usta pocałunkiem. Długim i namiętnym, potem kolejnym i następnym. Bella poczuła jak guziki jej peleryny poddają się palcom, którejś z pozostałej dwójki kobiet. Przeszył ją przyjemny dreszcz, gdy jednocześnie poczuła język Henrietty w swoich ustach i dłonie Serafiny na swoich piersiach. Wyprężyła się jak kotka, poddając się bezwolnie pieszczotom swoich towarzyszek. Westchnęła czując czułość dotyku Serafiny drażniącej jej sutki, palcami malującej owale wokół jej brodawek i przesuwającej swoimi piersiami po brzuchu Belli.
Tymczasem Henrietta nie zamierzała zaprzestać pocałunków. Bella odwzajemniała je najlepiej jak potrafiła. Ich wargi drżały, a języki splątały w przedziwnym tańcu. Żaden mężczyzna nigdy jeszcze nie całował tak Belli, jak teraz robiła to Henrietta.
Wspólne pieszczoty jej dwóch kochanek sprawiły, że wokół kręgosłupa owinęła jej się nić upleciona z delikatnej rozkoszy.
Potem do ich trójki dołączyła Matylda i Bella przestała kontrolować swoje podniecenie i żądzę. Jej uda zadrżały, gdy dłonie Matyldy zaczęły je pieścić od wewnętrznej strony. Poczuła jak nogi rozjeżdżają jej się powoli na boki i nim zdążyła pomyśleć co za chwile się stanie, poczuła dłoń Matyldy przesuwającą się po jej łonie, a potem czubek języka na płatkach cipki. Zacisnęła dłonie na prześcieradle. Miała ochotę krzyczeć z radości.
Na razie jednak pojękiwała tylko cicho, gdy Henrietta uwolniła jej usta od swoich i dołączyła do Serafiny, pieszcząc jej piersi. Kochanki Belli pomrukiwały z zadowolenia, niewiele pozostawiając żadnych miejsc na ciele bez pieszczot. Nie pozwoliły jej na rewanż. Dziś one były dla niej, a ona tego chciała. Bardzo chciała.
Czuła jak jej wnętrze wypełnia się żarem. Jak jej podniecenie zaczyna galopować niczym dziki rumak. Nie mogła powstrzymać dłoni, którymi zagarnęła piersi i zaczęła je masować. Serafina i Henrietta swoje pieszczoty skierowały na jej nogi. Gdy Matylda wciąż drążyła jej coraz bardziej wilgotną cipkę, one masowały jej stopy i lizały palce stóp. Bella nigdy nie czuła się tak dopieszczona, jęczała z rozkoszy, coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością.
Nagle wszystko ustało i przez chwilę Bella poczuła się oszukana. Jednak zaraz zobaczyła nad sobą uśmiechniętą twarz Serafiny, której oczy błyszczały podnieceniem.
- Jesteś cudowna - usłyszała jej szept i zobaczyła w jej dłoni kawałek czarnego materiału.
Serafina zawiązała jej przepaskę na oczach, a potem trzy pary delikatnych, ale stanowczych rąk uniosły ją i ułożyły w potrzebnej im pozycji. Bella klęczała, podpierając się rękami. Nogi miała lekko rozchylone i dyszała z podniecenia, ciekawa co teraz nastąpi. Czuła dłonie dziewczyn błądzące leniwie po jej ciele i znów traciła kontakt z rzeczywistością. Rozkosz wracała z dawną mocą.
Nagle na pośladkach poczuła dotyk innych dłoni, Silniejszych, męskich i w jednej chwili zrozumiała, do kogo należą.
- Dorian - wyszeptała.
- Ciii...
Kochanek podrażnił przez chwile dłonią jej wilgotną szparkę, a potem wszystko straciło znaczenie. Wszedł w nią jednym, silnym pchnięciem, aż jęknęła głucho. Potem z niej wyszedł i poprawił drugi raz. Kolejny głośny jęk wypełnił komnatę. Znów z niej wyszedł, ale tym razem nie kwapił się do następnego uderzenia. Poczuła mokry czubek członka na różowych płatkach, na pośladkach i rowku pupy. Było to przyjemne, ale ona chciała znów poczuć go w sobie.
- Proszę... - jęknęła błagalnie.
Nic. Ta sama pieszczota i cisza.
- Proszę... nie drocz się ze mną.
Znów bez skutku.
- Wsadź mi go... bo oszaleję! - krzyknęła podniecona.
Tym razem się doczekała. To pchnięcie było jeszcze silniejsze niż pozostałe. Było po prostu... cudowne. Tym razem Dorian - tylko jego brała pod uwagę Bella - pozostał w niej. Mocno chwycił ją w biodrach i silnymi pchnięciami pozbawiał ją zmysłów. Opuściły ją myśli, czuła tylko kolejne uderzenia i fale rozkoszy, która wzbierała w niej niczym rodzący się huragan. Dopasowała się do rytmu kochanka i pomagała mu pracą tyłka i bioder.
On zaś nie ustawał ani na chwilę. Jego pchnięcia był cały czas takie same jak na początku. Pieprzył ją tak jak tego pragnęła. Nie jak damę czy księżniczkę, ale jak nałożnicę. Ostro, bez zahamowań, aż traciła oddech.
Nadeszła pora, gdy w jej wnętrzu przebudziła się bestia i ze straszliwa siłą opanowała jej ciało. Jej ciało wygięło się w łuk i zamarło w kobiecych dłoniach. Nie myślała o niczym innym, jak tylko o tym, żeby wykrzyczeć swoją rozkosz. I krzyczała, a on wciąż wbijał się w nią, aż po kilku następnych pchnięciach zacisnął dłonie na jej biodrach, aż syknęła z bólu i znieruchomiał w niej, wypełniając ciepłym strumieniem.
Dopiero wtedy zelżał jego chwyt i Bella mogła opaść na miękkie łoże. Przed oczami wirowały jej kolorowe plamy, nie mogła skupić myśli, z ledwością czuła, że na jej pośladki skapują resztki nasienia.
Poczuła, że ktoś kładzie się na łożu. Jedna z dziewczyn zdjęła jej opaskę z oczu i obok siebie zobaczyła męską, przystojną twarz.
- Dorian - szepnęła.
- Tak, moja wybawicielko - odpowiedział cicho.
Potem pozwolił jej wtulić w siebie i obracał w palcach jej kasztanowe loki. Henrietta, Serafina i Matylda znikły z komnaty nie wiadomo kiedy.
Bella była szczęśliwa.
***
Ten dzień był jak cudowny sen. Prawie nie wychodziła z łóżka. Kochała się jeszcze z Dorianem kilka razy, aż usnęli zmęczeni tuż przed świtem.
Gdy się obudziła słońce stało wysoko, a obok niej nie było Doriana. Jego miejsce było zimne, jakby wstał dawno temu.
Zarzuciła na siebie pelerynkę, w której tu przyszła i wybiegła go szukać. Na schodach spotkała ojca.
- Są na placu przed zamkiem - wskazał jej ręką kierunek.
- Dziękuje tato - rzuciła w jego stronę i wybiegła na zewnątrz.
Gdy zobaczyła całą czwórkę, jej serce zamarło.
Wszyscy byli ubrani, jakby za chwilę mieli wyruszyć w podróż. Na grzbietach osiodłanych konie, piętrzyły się pakunki.
Serafina, Henrietta i Matylda podeszły do niej na chwilę.
- Chciałyście odjechać bez pożegnania?! - spytała Bella z wyrzutem.
Spuściły lekko głowy.
- Wybacz, ale bałyśmy się, że będziesz robiła problemy - wyjaśniła Henrietta.
- I słusznie... - wypaliła, ale nie dały jej dokończyć.
- Żegnaj Bello, nie zapomnimy o tobie nigdy - Serafina miała w oczach łzy.
Uściskały ją mocno, a gdy zdumiona chciała zapytać co to wszystko ma znaczyć, Matylda ubiegła ją mówiąc:
- Daj spokój pytaniom, czeka się trudniejsza rozmowa - oczami wskazała Doriana, stojącego nieco na uboczu.
Wszystkie trzy oddaliły się i czekały przy bramie. Bella wiedziała na kogo i czuła, że pęka jej serca.
Dorian - jej wspaniały kochanek, rogaty potwór z koszmarów, a teraz wspaniały, pełen życia mężczyzna, przytulił ją i pocałował w usta.
- To na pożegnanie, prawda? - domyślnie zapytała Bella.
Spojrzał smutno w jej oczy.
- Ja nie mogę tu zostać Bello - stwierdził szczerze. - Zbyt wiele tu złych wspomnień.
W jednej chwili podjęła decyzję.
- Poczekasz na mnie i jedziemy razem.
Złapał ją, gdy chciała się odwrócić.
- Nie Bello! - w jego głosie była determinacja. - Ja się nie zmieniłem. Kara czarownicy nic mnie nie nauczyła.
Bella nie wiedziała o co mu chodzi. Poznał to po wyrazie jej twarzy.
- Zrozum, ja dalej mam ochotę na pieprzenie ładnych panien - wydusił to z siebie. - Zrozumiałem to dzisiejszej nocy, leżąc przy tobie. Powinienem czuć miłość, a gdy zasnęłaś snułem wizje o następnych upojnych nocach, spędzonych na rżnięciu księżniczek i innych piękności.
Bella słuchała go zdumiona.
- Byłabyś nieszczęśliwa bólem moich zdrad - brutalna szczerość jego słów bolała jeszcze bardziej. - Zrozum, proszę!
- Ale... - zająknęła się.
- Wiem, myślałaś, że będziemy razem. Ja, ty i nasze trzy boginie - powiedział Dorian. - Jak jedna wielka, niewyżyta rodzinka, ale... to nie bajka, Bello. One też chcą jechać, każda w swoją stronę - wskazał ręką stojące przy bramie kobiety. - Zbyt długo byliśmy w swoim towarzystwie.
- Dlaczego tak musi być? - spytała cicho.
- Nie zmienię swojej natury, a ty musisz zostać tutaj - jego głos brzmiał stanowczo. - Jako pani tego zamku. Wiem, że uczynisz go pięknym, a poza tym... zostawiłem ci jeszcze inny prezent.
Jeszcze raz ja pocałował, a potem wsiadł na konia i odjechał razem ze swoimi trzema towarzyszkami. Bella stała jeszcze długo w patrząc za nimi, zanim ojciec nie zabrał jej do zamku.
***
Bella pochyliła się nad kołyską. Minęło dwanaście miesięcy, odkąd pożegnała Doriana. Trochę płakała, trochę cierpiała, a potem zorientowała się co miał na myśli, mówiąc, że dał jej jeszcze jeden prezent.
- Jesteś śliczny jak tata - z czułością powiedziała do śpiącego dziecka.
Syn pana tego zamku. Mały książę. Imię dostał po ojcu, podobnie jak urodę. Bella miała nadzieję, że nie tylko.
- Zostań tu z nim jeszcze przez chwilę - nakazała niani i wyszła z komnaty dziecka. Musiała zajrzeć do podziemi, na krótką pogawędkę.
Na schodach natknęła się na ojca.
- Gdzie mój wnuk, skarbie? - spytał rozpromieniony.
- Śpi tato. Idź do niego, tylko go nie zbudź!
Patrzyła za odchodzącym Maurycym z czułością. Wnuk był całym jego światem.
Kiedy zeszła do lochu, przypomniała sobie dawny wygląd zamku. W jednej z cel przykuty do ściany tkwił z grymasem bólu Gaston - jej dawny, pożal się Boże - narzeczony. Gdy ją zobaczył splunął ze złością.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Gaston, jak zawsze miły i uroczy - nie kryła ironii.
Uniósł głowę i wysyczał jej w twarz:
- A ty co?! Zawsze napalona jak suka?!
Uderzyła go w twarz i odpowiedziała:
- Zawsze, mój drogi, ale... już nie dla ciebie.
Gaston szarpnął się w kajdanach.
- Jestem niewinny! - krzyknął.
Bella postanowiła odejść, ale powiedziała jeszcze:
- Cóż, powiem szczerze, że jestem innego zdania. Poszedłeś na polowanie z biednym Lefou i wróciłeś, oznajmiając, że zagubił się w lesie - ciągnęła dalej - Oboje wiemy, że miałeś powód, żeby go skrzywdzić i to zaginięcie nie ma nic wspólnego z prawdą.
- Jesteś wredną suką!
- W twoim przypadku tak, dlatego zgnijesz w tym lochu! - zakończyła rozmowę Bella. - Nawet nie zaprzeczyłeś, temu co powiedziałam.
Wychodząc, słyszała jego wyzwiska.
Oddając klucz do lochów Bella zwróciła uwagę na młodego kapitana. Stało się tak nie tylko z powodu jego urody, ale i prężącego się pod spodniami członka. Najwyraźniej piękna pani zamku zrobiła na nim wrażenie.
- Pan, kapitanie jest u nas chyba od niedawna? - spytała.
Żołnierz stuknął obcasami i odpowiedział:
- Zgadza się, pani.
- Nie lubię tytułów, stopni i tych etykiet, więc spytam od razu - jak panu na imię?
Twarz młodego oficera oblała się rumieńcem.
- Marcel, moja pani.
- Jak się czujesz u nas?
- Powoli się przyzwyczajam, pani.
Bella jeszcze raz rzuciła okiem na prężącego się pod spodniami żołnierza penisa i stwierdziła:
- Nic tak dobrze nie wpływa na żołnierzy jak służba, dlatego dziś będziesz mi dotrzymywał towarzystwa przy kolacji.
- Jak sobie życzysz pani.
- Aha, i zabierz proszę ze sobą tego młodego porucznika, jak mu tam... Juliana - przypomniała sobie.
- Oczywiście - rozanielona mina oficera spodobała się Belli.
Uważała, że jej wojsko jest niepotrzebne, ale kilka tygodni po wizycie królewskiego marszałka, który po nocy z Bellą stwierdził, że żadna bitwa go tak nie zmęczyła, zaczął u niej stacjonować mały garnizon, na tyłach zamku. Królewski marszałek przysłał też list w którym wyjaśniał, że utrata takiego skarbu, jak ona byłaby dla królestwa niepowetowaną stratą. Skoro tak, to wymyśliła sobie powód dla którego warto było mieć wojsko pod bokiem. Młodym oficerom przeważnie wiele brakowało do Doriana, ale zdarzało się, że była przyjemnie zaskoczona.
Idąc do swoich komnat, z podnieceniem myślała o dzisiejszym wieczorze. Ten kapitan wyglądał apetycznie, a młody porucznik Julian ostatnim razem dał wiele przyjemności swojej pani. Zapowiadała się wspaniała noc. Jeszcze kilka takich zanim się znudzi kochankami i trzeba ich będzie odesłać. Marszałek zadba o to, żeby następne miejsce ich służby było odległe. Wyjrzała za okno. Nad drzewami pojawił się blady księżyc w pełni.
"Może dlatego czuję się dzisiaj taka pobudzona?" - zastanowiła się w duchu.
Pełnia. Czemu nie ma jej częściej?
***
Ciszę zamku przerywały tylko pojękiwania jego gospodyni. Dwóch żołnierzy postanowiło nie zawieść Belli, czym najwyraźniej sprawiali jej wiele przyjemności.
Tymczasem spokój dziecinnej komnaty, zmącił niespodziewanie jakiś pojawiający się znikąd podmuch wiatru i blada srebrzysta poświata. Podmuch zmienił się w nieregularnych kształtów mglisty słup, a zaraz potem wyłoniła się z niego kobieca postać.
Eteryczna kobieta przyjrzała się śpiącemu w pobliżu kołyski starszemu mężczyźnie i stwierdziwszy, że jego sen jest wystarczająco mocny, skierowała swoją uwagę na dziecko.
Chłopiec był wyjątkowo urodziwy i tajemnicza niewiasta przez moment nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Masz niezwykłych rodziców, mały książę - wyszeptała prawie bezgłośnie.
Jej długie, szczupłe palce muskały złote włoski na główce dziecka. Na twarzy, która nie była skora do uśmiechu, pojawił się wyraz czułości.
"Beze mnie, nie byłoby ciebie - pomyślała z wesołością - Jestem jakby twoją matka chrzestną, więc... należy ci się prezent."
Zza połów płaszcza kobieta wyciągnęła piękną różę, o czerwonych płatkach i delikatnie dotknęła jej pąkiem maleńkiego torsu, czoła i krocza. Usta bezgłośnie wypowiedziały formułę.
- Kiedy staniesz się silnym i pięknym mężczyzną, żadna kobieta ci się nie oprze - szepnęła cicho tajemnicza postać. - Jeśli tylko zechcesz.
Schowała różę i przez moment delektowała się jeszcze widokiem malucha, wsłuchując się w jego spokojny oddech. Potem równie cicho jak się pojawiła, rozpłynęła się w mglistym podmuchu.
Księżyc wciąż swym światłem rozjaśniał noc. Jęki Belli ustały, wieszcząc finał miłosnych uniesień. Zamek i jego mieszkańcy pogrążyli się we śnie.
KONIEC