Moda polska (IV)
7 stycznia 2014
Moda polska
Szacowany czas lektury: 13 min
Zakończenie
Alicja bardzo się boi. Po przyjęciu na Woli musiała wracać do domu taksówką, bo Konrad wyszedł w trakcie i zabrał samochód. Nie było go w domu, kiedy wróciła, zjawił się dopiero w niedzielę po południu, wymięty i zmizerniały. Przygotowała kolację, którą zjedli w milczeniu. Położyła się potem jak zwykle, ale Konrad nie usiadł swoim zwyczajem przy komputerze. Zamknął się w łazience, skąd przez ponad godzinę dobiegał ją szum lejącej się z prysznica wody. Później przez pół nocy tłukł się po domu jak tygrys w klatce. Alicja drżała pod kołdrą wsłuchana w jego miarowe kroki. Konrad nigdy wcześniej tak się nie zachowywał, dlatego przygotowywała się na najgorsze. Wpadnie do sypialni z wrzaskiem? Uderzy ją? Wywlecze za włosy z łóżka? Wszystko było lepsze od tego oczekiwania w zimnie i pustce. Gotowa była na poniesienie kary, byle tylko on przestał tak chodzić z kąta w kąt, jak lunatyk w transie. Kiedy wreszcie uchyliły się drzwi i jej mąż po cichu wszedł do sypialni, Alicja cała sprężyła się w sobie w oczekiwaniu na cios. Jednak Konrad po prostu położył się obok niej i starając się jej nie dotykać, odwrócił się plecami. Zasnął szybko, ale w ciągu nocy kilkakrotnie zrywał się jakby dręczyły go koszmary.
Nazajutrz wszystko było jak zwykle – a przynajmniej z pozoru. Konrad poszedł do pracy, a kiedy wrócił zachowywał się normalnie. Odzywali się do siebie zdawkowo, co od pewnego już czasu było normą, ale żadne z nich słowem nie wspomniało o party w sobotę. Jakby to był jakiś temat tabu, coś o czym mądrzy ludzie nie wspominają, ponieważ jest zbyt nieprzyzwoite. Najgorsze było to, że nie byli w stanie podnieść na siebie wzroku: podczas krótkiej wymiany zdań przy kolacji ona spuszczała oczy, on patrzył gdzieś w bok. Alicja czuła się jak trędowata, niechęć jej męża wobec niej była fizycznie wyczuwalna w każdym jego geście: kiedy szybko odsuwał dłoń w momencie, w którym podawała mu sól, kiedy w nocy odsuwał się na skraj łóżka. Ona nie czuła wobec niego odrazy pomimo faktu, że widziała go w ustach innej kobiety. Zdumiona była tym, jak mało ją to obeszło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z własnej odporności psychicznej. A może to była oziębłość? Jak by nie nazwać tych uczuć, Alicja czuła, że w środku jest jak zimna stal. Błyskawicznie wyparła ze świadomości wszystko co stało się w sobotę, a kiedy wracała do tego we wspomnieniach, wspomnienia te dotyczyły obcych osób. Nie jej, nie Konrada, tylko jakiejś nieznanej jej pary ludzi, którzy mocno zbłądzili. Swą siłę czerpała z wyparcia i szybko wracała do równowagi.
Jednak z Konradem było inaczej. Kilkakrotnie kątem oka pochwyciła jego spojrzenie: spojrzenie rzucane z ukosa, ukradkowo, tak jak się patrzy na zdeformowanego człowieka, kiedy wiadomo, że gapić się nie wypada, ale fascynacja ohydą jest silniejsza. Za każdym razem drżała i kuliła się w sobie. Tak mijały dni.
<strong>Konrad</strong>
„Co tak cuchnie?” Konrad zastanawia się nad tym, siedząc przy stole w kuchni. Węszy ukradkowo, podnosi pokrywkę cukierniczki i sprawdza, czy coś się tam nie zalęgło. Wącha swoją herbatę. Ale to nie to, nie jest w stanie zlokalizować źródła nieprzyjemnego zapachu. „Jakby coś się psuło”. Może coś w kuble na śmieci, albo w kanalizacji, może trzeba po prostu przepchać zlew. Kątem oka obserwuje krzątającą się Alicję. Wygląda jakoś dziwnie, Konrad nie potrafi tego nazwać, ale coś mocno mu nie pasuje w wyglądzie żony. Po chwili dociera do niego, że przykry zapach, który czuje w kuchni nasila się, kiedy Ala jest w pobliżu. Konstatuje ze zdumieniem, że to jego żona tak obrzydliwie śmierdzi... Nie umyła się po... tym? Nie do wiary, co za fleja! Konrad odsuwa się z odrazą. Po kolacji długo szoruje się pod prysznicem, szoruje się do żywego, ale zapach pozostaje. Konrad nie jest w stanie wejść do sypialni wiedząc, że leży tam ta cuchnąca flama. Kiedy wreszcie zmusza się do tego, żeby wejść i się położyć, zapach jest tak wszechogarniający, że ma uczucie iż zaraz się udusi. Nakrywa głowę kołdrą i odsuwa się na skraj łóżka, ale to niewiele pomaga. Zamyka oczy, ale pod powiekami widzi Alicję na sofie. Nogi ma rozrzucone, grube uda przypominają blade pnie spomiędzy których wyrasta coś czarnego i kudłatego. Coś z niej wychodzi, coś obrzydliwego... Alicja stęka jak rodząca, usiłując jednocześnie przytrzymać to „coś” w sobie i Konrad nagle widzi, że to ogromnych rozmiarów penis. Jest tak wielki, że pochwa jego żony rozwiera się na kształt bulaju okrętowego, mimo to nie przestaje wpychać go w siebie, zawodząc przy tym z rozkoszy. Kiedy wreszcie wyciąga to coś, z jej rozwartej dziury, jak z kanału burzowego zaczynają wylewać się strumienie czegoś białego, czegoś co ścieka, kapie, przelewa się i cuchnie... Konrad zrywa się z krzykiem, ale kiedy ponownie zamyka oczy, scena powraca, nie można przed tym uciec.
<strong>Alicja</strong>
Nadchodzi kolejna sobota, Konrad jest od rana w domu. Chociaż nic szczególnego się nie dzieje, w powietrzu czuć ogromne napięcie, jak przed zbliżającą się burzą. Alicja stara się jak może, by schodzić mężowi z drogi, ponieważ widzi wyraźnie, że ten miejsca sobie nie umie znaleźć. Patrząc jak Konrad chodzi to tu, to tam, podnosi coś, żeby za chwilę to odłożyć, zerka na nią co chwilę wzrokiem, w którym czai się obrzydzenie i zgroza, uświadamia sobie z zimnym lękiem, że jej mąż wymaga opieki psychiatry. Tylko jak go do tego namówić? „Kochanie sądzę, że odbiła ci palma, czy mógłbyś łaskawie założyć ten kaftan?” Nie ma pojęcia jak postąpić, czuje bezbrzeżny żal nie mogąc mu w żaden sposób pomóc. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że źródłem cierpienia Konrada jest ona sama, to co zrobiła, czego on był świadkiem, a czego nie da się w żaden sposób cofnąć. Jednak tak dłużej żyć nie można i Alicja wie, że rozwiązanie jest blisko. Czeka na finał, jak się czeka na nadchodzące tornado: z przerażeniem, ale jednocześnie pogodzeniem z losem, ponieważ nic już zrobić się nie da i wszelki opór jest zbyteczny.
- Dobrze ci było?
Pytanie pada znienacka, kiedy jest zajęta zmywaniem po obiedzie. Konrad stoi w drzwiach kuchni, ręce trzyma w kieszeniach, a jego twarz wykrzywia złośliwy uśmiech. Alicja nie odpowiada.
- Mówię do ciebie!
Alicja zakręca wodę i odwraca się wolno. Widzi, że Konrad cały drży od hamowanej furii i jej gardło ściska lęk.
- Nie rozumiem... - odzywa się schrypniętym ze strachu głosem.
- Pytałem, czy ci było dobrze! – Konrad podchodzi, potem cofa się gwałtownie – Czy ty się w ogóle myjesz?
Demonstracyjnie zatyka nos i wachluje powietrze przed swoją twarzą.
- Śmierdzisz jak zaraza, wytrzymać się tego nie da..!
- Konrad, no coś ty... - Alicja jąka się – Prze... przecież widzisz, że codziennie biorę prysznic...
- Więc chyba robisz to źle! – parska – Bo jedzie od ciebie! Tak ci się to podobało, że postanowiłaś zostawić sobie coś na pamiątkę?
- Nie, skąd...
- Ale było miło, prawda? Był dobry? Pewnie, że tak! No przyznaj wreszcie, że to była zajebista sprawa..!
Alicja staje jak skamieniała, w ręce ciągle trzyma talerz, którego nie zdążyła domyć.
- Ja też cię widziałam – zaczyna mówić – z tą kobietą...
- Gówno widziałaś! – Konrad wyrywa jej talerz z ręki i ciska go z furią na podłogę – Za to ja widziałem... ho, ho, aż za dużo! Słyszałem cię. Dobrze ci było?? Dobrze?! Tak?!
Powtarza kilka raz „tak?!”, „tak?!” z twarzą wykrzywioną cierpieniem i furią. Alicja rozumie nagle, że nadeszła decydująca chwila.
- Tak, dobrze mi było! – odzywa się drżącym głosem – On mnie zatrzymał, rozmawiał ze mną. Był czuły i delikatny. Całował mnie. Pieścił mnie. Obudził we mnie kobietę! I nigdy, nigdy wcześniej, z nikim, nie było mi tak cudownie jak z nim..!!
Konrad atakuje znienacka, jak żmija. Łapie Alicję z pulchny kark, okręca i pcha jej głowę do zlewu pełnego mydlin.
- Już ja cię oduczę tak mówić, suko!
Alicja totalnie zaskoczona wciąga w płuca haust letniej, tłustawej wody. Krztusi się. Wymiotuje z głową zanurzoną w wodzie. Jak to strasznie boli..! W oczach jej ciemnieje, usiłuje krzyczeć, z jej ust bucha piana. Konrad nie puszcza, chociaż czuje, że jeszcze trochę, a złamie jej kark. Wtedy instynkt samozachowawczy dochodzi do głosu i Alicja zaczyna walczyć. Już tego nie czuje, ale wykręca ręce w tył i okłada nimi oprawcę. Kopie nogami i trafia go w krocze. Konrad wyje, ale nie zwalnia chwytu, jest w amoku. Miotają się przy zlewie, rozchlapując wszędzie wodę i nagle Alicja ślizga się i traci równowagę. Ciężar jej korpulentnego ciała ściąga mężczyznę w dół, oboje padają.
<strong>Konrad</strong>
Konrad przeciera oczy. Tuż obok Alicja leży w kałuży mydlin i charczy przez otwarte usta jak ryba wyjęta z wody. Twarz ma siną, oczy wytrzeszczone, włosy w pianie. Kaszle i pluje, usiłując pozbyć się wody z płuc. Ohydny zapach, który spowijał jego żonę od tygodnia nagle znikł. Konrad patrzy na swoje ręce, na wodę na podłodze, na walczącą o oddech Alę.
- O Boże... O Jezu, Ala... Nie chciałem...
Kobieta ślizga się na kafelkach, usiłując wstać. Biegnie do przedpokoju, po drodze gubiąc gumowe rękawice. Zrywa z wieszaka płaszcz.
- Ala, zostań... - Konrad usiłuje zastąpić żonie drogę, ale ona wykręca się z obłędnym strachem w oczach, powtarzając w kółko „zostaw..!” – Błagam cię..! Nie wychodź, jesteś cała mokra...
Kobieta naciąga płaszcz na mokre ciało i tak jak stoi, w pantoflach, z włosami sterczącymi od piany, wybiega na dwór. Konrad zostaje sam.
***
Dlaczego akurat ten pistolet? Konradowi trudno to wytłumaczyć. Kiedyś pojechał ze swoimi współpracownikami na imprezę integracyjną – na strzelnicę. Wcześniej nigdy nie miał do czynienia z bronią, nie lubił jej. Ale dał się namówić i chociaż szło mu kiepsko, po kilku próbach był w stanie trafić w tarczę. Próbowali z różnymi rodzajami broni, jednak to właśnie Glock 9 mm sprawił mu najwięcej kłopotów. Pistolet był ciężki i nieporęczny, załadowanie magazynka – istny koszmar. Pistolet kopał przy każdym strzale jak narowisty muł. Konrad zastanawiał się, po co ludzie wymyślają gnaty, z których potem nie można strzelać? A potem podjechała tarcza i Konrad zobaczył, co dziewięciomilimetrowa amunicja zrobiła z papierową sylwetką. W tarczy ziały dziury, w które mógłby włożyć pięść. Spojrzał na Glocka w swojej ręce i przeszył go rozkoszny dreszcz.
Zdobył pistolet nielegalnie, stać go było na to. Po prostu musiał go mieć. Myślał o nim „moje bydlę” i może przez tydzień po kryjomu pucował szmatką i oliwił. Potem mu się znudziło i Glock wylądował w garażu, w pudełku po butach, by pozostać tam na kilka długich lat.
***
- Nie może pan wjechać – ochroniarz staje w otwartej bramie, zbyt późno widzi swój błąd – Nie ma pan zaproszenia.
- Moja żona je ma. Już panu tłumaczyłem, że jest w środku. Na pewno musiał pan ją widzieć.
- Żadna samotna kobieta tędy nie przejeżdżała! – ochroniarz robi się nerwowy – Proszę odjechać. Nie chcemy tu kłopotów.
Konrad śledzi ruch kamery, która obserwuje ich bezgłośnie. W momencie, w którym wraca na pozycję, Konrad uchyla mocniej szybę i mówi szybko:
- Jednak mam zaproszenie! Nie wiem, jak to się stało... Proszę, oto ono.
Kiedy ochroniarz podchodzi do samochodu Konrad wystawia lufę pistoletu i strzela tamtemu z bliska w pierś. Huk jest ogłuszający, człowiek w garniturze pada na wznak odrzucony siłą wystrzału. Konrad czeka na ryk alarmu, krzyki ludzi, ale nic takiego się nie dzieje. Nie troszcząc się więcej o ciało na chodniku, przejeżdża przez bramę i parkuje przed willą. Prawą rękę razem z pistoletem trzyma w kieszeni kurtki. Wchodzi do środka. Ochroniarz z listą obecności zbliża się szybko, mocno zdziwiony.
- Kim pan jest? Mam komplet na liście.
- Słyszał pan to? – pyta Konrad zamiast odpowiedzi – Słyszałem strzał.
Ochroniarz wkłada rękę pod marynarkę. Ma albo pistolet, albo paralizator, Konrad jednak nie daje się zaskoczyć.
- Naprawdę ktoś strzelał! – wyjaśnia zniecierpliwiony – Musimy ostrzec tych ludzi!
Ochroniarz łapie go pod ramię i prowadzi gdzieś. Jest silny jak byk, ale Konrad nie ma zamiaru z nim walczyć. Idą do pomieszczenia monitoringu. Mężczyzna patrzy w jeden z ekranów i nagle cała krew odpływa mu z twarzy. Jednym ruchem wyrywa pistolet z kabury.
- Niech pan się stąd nie rusza! – krzyczy do Konrada i wypada na dwór, ratować kolegę.
Konrad zna drogę. Wchodzi do sali w momencie, w którym zabawa trwa na całego. Wielu ludzi jest już nagich, albo prawie nagich. Szuka wzrokiem Damiana i widzi go na drugim końcu pomieszczenia w asyście dwóch młodych dziewczyn. Mistrz ceremonii ma na sobie tylko spodnie, jedna z dziewcząt wodzi ustami po jego nagim torsie, druga ociera się piersiami o jego ramię, szepcząc mu coś do ucha. Konrad staje przed nimi i przygląda się. Trio jest tak zajęte sobą, że przez dłuższą chwilę nie dostrzegają intruza. Wreszcie Damian otwiera oczy.
- Kim pan jest? – pyta leniwie, przygarniając obie dziewczyny.
- Pamiętasz moją żonę? – pyta Konrad cicho.
- Nie. A powinienem? – dziewczęta chichoczą ubawione – Wiesz ile kobiet tu przychodzi?
- Blondynka w średnim wieku – mówi Konrad z narastającą rozpaczą – Byliśmy tu parę tygodni temu. Odeszła ode mnie.
Coś w twarzy Konrada sprawia, że mistrz ceremonii robi się nagle czujny. Odsuwa swoje towarzyszki i siada wyprostowany.
- Słuchaj kolego. Nie pamiętam twojej żony. A jeśli naprawdę tu byliście, to chyba pamiętasz, co podpisałeś? Guzik mnie obchodzi, że pani od ciebie prysła. Widać tu było jej lepiej!
Wszyscy wybuchają śmiechem, śmiechem, który zamiera im na ustach, kiedy Konrad wyciąga rękę z kieszeni.
- Krótką masz pamięć Da... mian!! – podnosi głos do krzyku – Tak, tak, tak...!
Przy ostatnim „tak!” pociąga za spust. Pocisk trafia Damiana w głowę i nagle w jego czole pojawia się krwawy otwór. Mężczyzna pada na sofę, oczy wywraca do środka, jakby próbował pod powiekami obejrzeć własną śmierć. Dziewczyny piszczą i usiłują się ukryć, ale Konrad kładzie palec na ustach i celuje w nie. W tym momencie drzwi otwierają się z trzaskiem i wpada przez nie ochroniarz. Konrad strzela do niego i tamten pada, nie wiadomo czy martwy, ranny, czy tylko szuka osłony. Za nim czają się inni, więc Konrad szarpie za ramię jedną z dziewczyn Damiana i wlecze ją za sobą jak tarczę. Strzela po drodze do wszystkiego co się rusza. Podnosi się straszny krzyk, ludzie usiłują uciekać na wszystkie strony, puszysty dywan nasiąka krwią. Jakaś naga kobieta usiłuje oddalić się na czworakach, więc Konrad strzela jej w tyłek. Kaliber 9 to cudowne remedium na jego własny ból. Zmienia magazynek i strzela znowu, teraz już nie celuje, wszędzie wokół jest krew, powietrze pachnie metalicznie miedzią i siarką. Tak mogłoby wyglądać piekło Dantego. Nagle widzi Izabelę.
- Los jest dziś dla mnie łaskawy – mówi, ściskając swoją brankę za gardło.
Izabela usiłuje się zasłonić, twarz ma pomarszczoną ze zgrozy i już nie wygląda tak ładnie.
- Czego chcesz? – skowyczy – Dlaczego to robisz?
- Pamiętasz moją żonę? – pyta Konrad spokojnie – Ładna blondynka w średnim wieku.
- Tak! – głos Izy przepełnia histeria – Pamiętam was! Ale ja ci przecież nic nie zrobiłam... Nawet nie pamiętam jak masz na imię...
Konrad zastanawia się przez chwilę.
- No właśnie. – mówi wreszcie – Zrujnowałaś mi życie, a nawet nie wiesz jak się nazywam...
Celuje ostrożnie i pociąga za spust. Patrzy z uśmiechem, jak pomiędzy idealnymi piersiami dziewczyny rozkwita szkarłatna róża. Potem chowa się ze swoją zakładniczką za oparciem sofy.
- Spokojnie – mówi do niej – Już za chwilę będzie po wszystkim.
Czeka. Pistolet przyłożył dziewczynie do głowy, chociaż wie, że magazynek jest pusty. Po prostu nie chce dla siebie litości.