KiDs (II). Całe życie na stadionie

4 marca 2014

Opowiadanie z serii:
KiDs

Szacowany czas lektury: 39 min

Cześć druga, po obiecanych dwu tygodniach.
Jeszcze więcej głupich dialogów a poza tym piłka nożna, świat kibicowski i żużel:).

Niedzielny mecz ligi juniorek przeciw Koronie rozpoczął się dokładnie w samo południe.

Pierwszy kontakt z piłką skończył się dla Oliwii niemal skręceniem kostki, przy próbie podania w bok. Kontra rywalek skończyła się na szczęście skuteczną interwencją bramkarki Ostrovii.

Drugi kontakt z piłką, przy próbie podania na lewe skrzydło do dynamicznej Iwony, zakończył się pięciometrowym autem.

Przy trzecim kontakcie piłka, przy próbie przyjęcia, odskoczyła na trzy metry. Przechwyciła ją rozgrywająca rywalek z „ósemką” na plecach uruchamiając od razu atak. Trzy sekundy później było zero - jeden. Oliwia zwiesiła głowę.

- Pocahontas, zacznij kurwa coś grać! – dźwięcznym głosem przekazała prośbę śliczna, czarnowłosa Iwona, której największym kobiecym atutem był, niezwykle sympatyczny uśmiech.

Czwarty kontakt, po wznowieniu gry od środka, w ostatniej chwili nie doszedł do skutku, gdyż przed przyjęciem piłki, ubiegła ją rywalka z „ósemką”. Piąty zwiastował szansę na kontratak, ale nadzieje spełzły na niczym, gdy silnie uderzona piłka, miast na prawe skrzydło do Angeliki, trafiła w głowę mikrego arbitra spotkania. Przy szóstym, zamiast w piłkę, trafiła nogą w kolano „ósemki” z Korony, co dało Oliwii pierwszą w karierze sposobność do obejrzenia z bliska żółtej kartki.

- Ja pierdolę, śpisz jeszcze? W kościele nie byłaś? – piekliła się grająca na stoperze wysoka Malwina, chyba po raz pierwszy w życiu używająca mało dyplomatycznych sformułowań. Sprawiała wrażenie bardzo ułożonej dziewczyny. To przekleństwo już o czymś wyraźnie świadczyło.

Na siódmy kontakt musiała poczekać, bo defensorki zaczęły grać od razu na skrzydła, taktownie pomijając opcję rozegrania piłki przez środek pomocy. Przy ósmym, zagrywając na prawo do Angeli, trafiła siedzącego na trybunach emeryta, dziadka, jednej z rezerwowych, Iwetty. Przy dziewiątym, przyjmując piłkę wykonała taki piruet, że ponownie padła na boisko a „ósemka” najpierw uruchomiła atak, by następnie wybuchnąć cholerycznym śmiechem.

- Hm, Oliwia... - Angela spojrzała spode łba, ściszając głos. - Weź wymyśl jakąś kontuzję i w przerwie zostań w szatni. Powiesz trenerowi, że nie możesz zagrać w drugiej... Te trzy minuty jeszcze wytrzymasz a potem pod prysznic!

Zdemolowana psychicznie Oliwia w ostatniej minucie pierwszej połowy, przy rzucie rożnym dla rywalek udała się we własne pole karne. Skoro nie szło w ataku, to przynajmniej wzmocni w tych ostatnich chwilach defensywę. To było coś nowego dla zawodniczki z zadaniami ofensywnymi. Dziwnie poczuła się przy tych wszystkich zastawieniach, wyblokach i przebieganiu za plecami, niczym w amerykańskim futbolu. Zdezorientowana w ostatniej chwili spróbowała uchylić się przed lecącą na nią piłką. Ta otarła się nieco o jej głowę, wpadając idealnie w okienko. Załamanej Kindze z wyłupiastymi oczami ręce opadły wzdłuż kolan, Malwinę zamurowało, Aurelia złapała się za głowę, Oliwia przejechała dłońmi po twarzy, zamykając oczy. Moment później sędzia zakończył pierwszą połowę.

- Zero – dwa, kurwa, obie bramki twoje – pisnęła grająca na lewej obronie biuściasta Marta, opadając na ławkę w szatni.

- Marta, sama nie upilnowałaś "jedenastki" przy pierwszym golu – próbowała bronić koleżanki Angelika.

- Jak jej kurwa piłka odskakuje na dwa kilometry i nagle mam dwie do pokrycia, to co do chuja mam zrobić?! – zaperzyła się Marta.

- Cyckami powinnaś zabić, obie od razu – skontrowała Angelika.

- Po co jej bronisz? Córeczka dyrektora, ma lepszych obrońców – niedwuznacznie dopiekła Iwetta.

- Może ci hymn puścimy? Polski, albo klubowy, do wyboru, do koloru – złośliwie zaproponowała Iwona.

- Dość tego, skończcie – przerwała Malwina, kapitan drużyny. – Oliwia złap się za cycki, czy za co tam chcesz...

- Trzeba je mieć! – wtrąciła z satysfakcją Marta.

- Siedź cicho! – skarciła ją Malwina – No...! Zaraz wychodzisz i grasz tak jak tydzień temu ze Spartą...!

- Nie wychodzę, mam coś z kostką od tej pierwszej akcji – odezwała się w końcu Oliwia.

- Oooo... - rozniosło się po szatni i zabrzmiało mocno nieufnie.

- To niech ją Oskar wymasuje... - popisała się kolejną złośliwością Iwona.

- Dość tego, naprawdę! Trener! – zawołała Malwina. – Trzeba zmianę zrobić!

Po kilku chwilach dziewczyny wyszły. Mocno podłamana Oliwia powoli rozebrała się i weszła pod prysznic. Odkręciła wodę i niespiesznie zmyła brud i pot. Odniosła wrażenie, że spływająca po jej ciele woda dziwnym trafem omija te miejsca, które pamiętały jeszcze wczorajszy dotyk Oskara.

Zresztą ona sama pamiętała ów dotyk silniej, niż wszystkie kiepskie zagrania z ostatnich kilkudziesięciu minut.

- Znowu w życiu ci nie wyszło? – zakpiła Wioletta patrząc na zbolałą twarz siedzącego w jej pokoju Oskara.

- Znowu? Chyba pierwszy raz. Może drugi...

- A który był ten pierwszy? Nie mów, już wiem! Czyżby chodziło o jej matkę? Panią od polskiego?

- A skąd ty takie rzeczy o mnie wiesz? – Chłopak zdziwiłby się, gdyby tylko miał na to siłę.

- O akcjach damsko-męskich w tym mieście wiem wszystko! – Zatriumfowała Wioletta. – No dobrze, pamiętaj, że chodziłam z twoim bratem.

- I co on takiego naopowiadał?

- Że uwziąłeś się na to by przelecieć najfajniejszą dupę z nauczycielek. Że w ogóle nie zauważałeś tych młodych przed trzydziestką jak Rachwalska od gegry, czy Makowska z fizyki, tylko zależało ci na jednej polonistce pewnie już po czterdziestce.

- Może i po czterdziestce... No teraz na pewno po... Ale odstawiała te wszystkie młode o kilka poziomów...

- No i pozostała nieczuła. A teraz przymierzasz się do córeczki. Po co? Jaką masz motywację? Że niezła dupa? Czy, że córka Kamili?

- Co cię to w ogóle obchodzi? – wybuchnął Oskar. – Nieważne, chcę ją i to bardzo...

- Nie unoś się chłopcze. Myśl rozumiem a nie jajami. Uprzedzałam cię, że to żelazna dziewica. I teraz masz żal, że nie poruchałeś. Będziesz musiał się wysilić dużo poważniej, albo odpuścić.

- Nie odpuszczę – odparł z naciskiem Oskar. – I prędzej, czy później porucham. Zakład?

- Dam sobie spokój z tym wszystkim – markotnie przekazała Angelice Oliwia siedząc w przystadionowym barze. – Nie mam do tego serca, naprawdę.

- Co ty pieprzysz? – skrzywiła się po swojemu blondynka. – Raz ci nie wyszło, dostałyśmy trójkę w dupę i się mażesz?

- Nie nadaję się do tego. Umiem kopnąć piłkę, bo mnie ojciec nauczył. I nic więcej. Nie mam tej pasji, serca, woli walki – wyliczała brunetka. – Po co mam grać, jak mnie to nie mobilizuje?

- Ach tak... Czyli piękny Oskar zdemobilizował cię na amen? – Angelika uważnie spojrzała w oczy koleżanki.

- Oskar...? Aaa... - nie wiedziała co odpowiedzieć.

- Mów. I to szybko. Całowałaś się z nim?

- Po co pytasz? Zazdrosna jesteś? – rzuciła na odczepnego Oliwia.

- Tak się umówiłyśmy. Ja ci opowiadałam, jak lizałam się z Mateuszem – taktownie przemilczała wczorajsza akcję.

- No dobrze... – Oliwia ściszyła głos. – Wsadził mi rękę we włosy...

- Ładnie, ładnie i co potem?

- Potem popieścił trochę mój dekolt... - z trudem znajdowała tak proste słowa Oliwia. – A drugą ręką...

- Jaki dekolt? Byłaś przecież zapięta pod szyję?

- No, ale rozpiął guzik... Nie, dwa.

- Łooo! Dałaś się rozebrać? Chociaż tak trochę? Mury Orleanu kruszeją...

- No a drugą ręką pieścił moje kolano a potem spróbował wjechać pod sukienkę...

- Żartujesz? Ty mu na to pozwoliłaś? Jestem w szoku. I co dalej?

- Dalej nic... Po kilku sekundach wstałam i wyszłam.

- Tak po prostu? I nie wylizałaś się z nim?

- Nie, bez przesady – skrzywiła się mało szczerze Oliwia. – Przecież wiesz, że to nie moja bajka...

- Nie twoja – powtórzyła Angelika. – Ale...? – zapytała przeciągle, chcąc wydobyć z koleżanki coś więcej.

- Ale co...?

- Ale wyszłaś. Nie czułaś się pewnie. Gdybyś została...

- Nie insynuuj mi czegoś, czego bym nie zrobiła – ostrzegła dobitnie Oliwia. Ale w głębi duszy nie czuła się zbyt pewnie.

- Jasne, jasne... - Angelika udała, że wierzy. – I co teraz? Będziesz do niego wzdychać cały dzień a tym bardziej noc? I jutro od nowa? Czy sama wykonasz jakiś krok?

- Nie mam zamiaru do nikogo wzdychać, co ty mówisz? – Oliwia od początku wiedziała, że brzmi to wyjątkowo nieszczerze.

- Pani Pocahontas, widziałam jak grasz dzisiaj w meczu. Od rana byłaś nieobecna. Kogo ty chcesz oszukać? – Angelika pobłażliwie spojrzała głęboko w oczy przyjaciółki. – Będziesz musiała poprosić o pomoc Minetę... - zakpiła.

- Nikogo o nic nie będę prosić... Dobra, kończ cole i wynosimy się stąd.

- Rzecz jasna, zostajemy na stadionie? Za godzinę żużel, mecz z Falubazem.

- Daj mi spokój z tym żużlem, co wy w nim widzicie? – Oliwia skrzywiła się tym razem wyjątkowo szczerze. – Nie dość, że ojciec z Mieszkiem gadają o tym non stop dzień w dzień i jakieś mecze oglądają, tak, że nie ma dostępu do telewizora, to jeszcze ty nagle od roku stałaś się wierną fanką. I jeszcze bawisz się z tymi ultrasami, czy coś...

- Obiecałaś, że pójdziesz ze mną raz. Dziś jest ten raz. Najlepszy mecz w sezonie, będzie dużo ludzi, twój brat na torze i najlepsza koleżanka na trybunach. Czego ci więcej?

- Wrócę do domu, mam dużo nauki, jutro będę na bank pytana z chemii.

- Haha, nie rozśmieszaj mnie – parsknęła śmiechem blondynka. – Nauka? Rzucisz się na wyrko i będziesz wzdychać do pięknego Oskara. Tyle wyjdzie z twojej nauki. Nie opowiadaj głupot dziewczyno, zbieramy się stąd i idziemy na stadion – zdecydowała pewnym tonem.

Zamyślony Damian przechadzał się powoli w jedną i w drugą stronę na dole sektora dziesiątego, czyli tej części stadionu, gdzie ultrasi organizowali tak zwany młyn. Po raz kolejny zastanawiał się, czy dobrze zrobił wracając po dwuletniej przerwie do kibolskiego życia.

Trzy lata temu dał sobie spokój po tym gdy grupa szalikowców rozpadła się niemal z dnia na dzień. Część poszła na studia, części znudziło się kibicowanie aktywne i przesiadła się na inne sektory, część po prostu wyparowała ze stadionu, bo żużel ich znudził. W ubiegłym roku powstała nowa grupa o niskiej, wręcz bardzo niskiej średniej wieku. Dość przypadkowo na internetowym forum nawiązał z nim kontakt lider owej grupy. Od słowa, do słowa... Damian został zaproszony do nowej grupy. Rzecz jasna, nie jako zwykły człowiek, tylko jako ktoś, kto siedzi w tym od dziecka, ze sporą wiedzą i renomą.

Teraz przypatrywał się twarzom w młynie. Dzisiaj szlagierowy mecz, ciśnienie jest duże, więc i chętnych do zdzierania gardła będzie więcej. Może ze stu. Tylko o kim mówimy? Około dwudziestoosobowa grupa ultrasów, choć to określenie było eufemizmem na dużą skalę. A reszta? Osiem dych pryszczatych okularników zakochanych w żużlowcach swojego klubu, którzy po sezonie bez skrupułów odejdą do innych klubów, tam gdzie zaoferują im złotówkę więcej. Do tego kilka, może nawet kilkanaście dziewczyn nie dopingujących, tylko piszczących na widok żużlowców i głośno komentujących, który fajniejszy. Ilość – od biedy ujdzie. Jakość...

Jakość... No, kurwa mać!

Ktoś szturchnął go w ramię.

- Widzisz tego w okularach i niebieskiej bluzie na prawo? – zapytał Brazil, prowadzący doping, twórca grupy. Miał dwadzieścia jeden lat, w zasadzie był jedynym, z którym można było porozmawiać na tematy kibicowskie. Jedynym, który rozumiał, że kibicowski styl życia, to niekoniecznie przekrzykiwanie się kto lepszy, Kowalski, czy Iksiński.

- Ten zamyślony taki? – odnalazł wskazanego Damian.

- No. To jest właśnie Monter, nowy nabytek grupy.

- Ten co zadaje milion pytań na każdy, najgłupszy temat? – ni stwierdził, ni zapytał Damian.

- Tak, ten. Wiesz co odpierdolił w tym tygodniu? – twarz Brazila wygięła się w kpiącym uśmiechu.

- Nie...

- Blacha dał mu moje gg. No i pisze ten Monter. I jak to on, zadaje tysiąc głupich pytań. A na zakończenie rozmowy... - tu Brazil urwał, by zaakcentować a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. – Zapytał, jak oceniam jego doping na ostatnim meczu w skali szkolnej...

- Hehe... - Teraz twarz Damiana wykrzywiła się lekko. – Gość jest tak niekumaty, że chuj. Do mnie też pisał.

- Co pisał? – zapytał Brazil, widząc, że z ust Damiana nie schodzi kpiący uśmiech.

- Pisał, że chce jechać z nami za tydzień do Częstochowy. Oczywiście milion głupich pytań, włącznie z tym, czy na mecz wejdziemy za darmo – znów zaśmiali się obaj. – Do tego trucie dupy i pytania, kto będzie zbierał kasę, gdzie, a jak on nas pozna i gdzie to w ogóle będziemy zbierać... Paranoja kompletna. I taki motyw... Wypytał się o wszystko i jeszcze raz pyta kto będzie zbierał pieniądze na busa. A ja mu piszę, że ja. A on na to – teraz Damian zrobił lepsza pauzę dla efektu – On na to, „hahaha... a na poważnie?” – obaj rozmówcy znów nie pohamowali śmiechu.

- Ponoć zapisał się do szkółki – poinformował przysłuchujący się rozmowie młody Serek. – Na forum żużlowym założył wątek z milionem pytań, do kogo iść, co trzeba mieć a co nie...

Pokiwali głowami.

„Tak, kurwa, z takimi ultrasami, czy żużlowcami, w zależności na co taki Monter się zdecyduje, to my zawsze będziemy w dziesiątej lidze”, przemknęło przez głowę Damiana.

Raz jeszcze rzucił okiem na trybunę. Do meczu coraz bliżej, sektor się zapełniał. Chuj tam... Skoro nie ma jakości, to niech przynajmniej pokrzyczą coś. Dużo ludzi, może tym razem doping będzie głośniejszy, niż zwykle. Niech tylko wynik na to pozwoli.

- Jakieś nowe dupy i to lepsze, niż te co zwykle – znów szturchnął go Brazil.

- Gdzie? – nie spostrzegł początkowo Damian.

- Tam na górze – wskazał głową Brazil. – To ta Angelika chyba co podobno próbuje wkręcić się do naszej grupy. Przyjmiemy ją? – zwrócił się do Damiana.

- Jak przejdzie chrzest... - wzruszył ramionami weteran. Nie był zwolennikiem dziewczyn w grupach kibicowskich, ale tutaj sytuacja wymuszała takie rozwiązania, by przyjmować każdego kto chce w czymś pomóc, coś zrobić. Zerknął na blondynkę. Od razu spostrzegł jej towarzyszkę. W pierwszej sekundzie brunetka ubrana w jeansy i błękitny dres wydała mu się znajoma. Ale dopiero w drugiej skojarzył, że ma przed sobą wczorajszą bohaterkę parkietu.

- Będziemy tu stać w środku i drzeć gęby? – Oliwia litościwie spojrzała na przyjaciółkę.

- To nie środek. Środek sektora owszem , ale widzisz, że za nami, wyżej, już taka zwykła publika.

- Czyli nie musimy? Całe szczęście.

- Pocahontas, ożyj trochę, jesteś na meczu! – podekscytowana Angelika uszczypnęła Oliwię w pośladek.

- Aj... Ostatni raz byłam z pięć lat temu. Albo i dawniej. Ojciec dał sobie spokój z zabieraniem mnie na żużel.

Rozejrzała się po trybunach. Dużo ludzi. Stadion wypełniony był w trzech czwartych. Czyli niemal dziesięć tysięcy. Gdyby taka publiczność przychodziła na ich mecze? I zobaczyła dzisiaj widowisko jakie odstawiła? Aż wzdrygnęła się na samą myśl i automatycznie przypomniała sobie brata.

- Kurde, niech chociaż on nie odstawi dzisiaj takiej padaki jak ja...

- Myślisz, że się spali? E, da radę, nie pierwszy jego mecz. W poprzednim meczu jechał dobrze a ludzi było tylko nieco mniej – pocieszała Angelika. Po sekundzie trzeźwo doszła do wniosku, że bardziej podtrzymywała na duchu siebie, niż Oliwię.

Ta znowu rozglądała się wokół. Wiedziała, że z dwa sektory w lewo stoi ojciec, tam było jego ulubione miejsce. Nie widziała go, ale na pewno był. Rzuciła okiem w kierunku parkingu dla żużlowców, ale nie zobaczyła brata. Zatoczyła wzrokiem koło i spojrzała przed siebie, w dół sektora na kilku rozmawiających ze sobą młodzieńców. Znieruchomiała. Przez dłuższy okres wpatrywała się w ubraną na czarno postać w kapturze. Rozpoznała ją od razu. Wspomnienie wczorajszego wieczora uderzyło ze zdwojoną siłą.

- Kto to? – szturchnęła koleżankę.

- Który? Ten z megafonem? Brazil, lider grupy, prowadzi doping. Aaa... Ten w kapturze? To Damian, generalnie rządzi tu wszystkim. Czemu pytasz?

- To jak to... Jeden jest liderem a drugi rządzi?

- Brazil wszystko zorganizował, ale jest młodszy. Nie tyle wiekiem, ale stażem. Brazila wszyscy znają, bo wydziera się przez megafon, udziela się na forum i w ogóle... A Damian jest taki w cieniu, ale ma olbrzymi autorytet. Młodzi go słuchają, bo jest starszy i ma w cholerę wyjazdów. Około stu. No, Brazil nawet jest ciacho i ma swoje atuty...

- Łysy...? No niech ci będzie... - Oliwia nie sprawiała wrażenia przekonanej co do walorów Brazila. – A ten Damian? Nie za stary jest...? – wypytywała ostrożnie, nie chcąc wzbudzić jakichś podejrzeń.

- On tym żyje, będzie tu zawsze, gdy tylko znajdzie się grupa chcąca coś organizować. To kibol z krwi i kości. I też łysy, jakby cię to interesowało – puściła kpiące spojrzenie w stronę koleżanki.

- Nie no, tak tylko... Wczoraj był u Klaudii, nie zauważyłaś?

- Poważnie? Na pewno bym zapamiętała.

- Wszedł na chwilę, akurat minęłam się z nim na korytarzu.

- Czyli podsumujmy, wczoraj wpadłaś w sidła dwóch mężczyzn, udana impreza, no nie? – uśmiechnęła się lekko szyderczo Angelika.

- Daj spokój, charakterystyczny chłopak, więc rzucił się w oczy i zapamiętałam go – usprawiedliwiała się brunetka.

- Nie ściemniaj... O, patrz, wychodzą do prezentacji – wskazała w kierunku parkingu Angelika i w ciągu sekundy zapomniała o całej rozmowie.

Po ucieczce Oliwii z imprezy Oskar nieco przeszarżował z alkoholem. Nie interesowały go inne panienki, celem była ta Pocahontaz, więc nie folgował sobie. Teraz zbierał efekt wczorajszego picia. Nie chciało mu się nic, siedział w mieszkaniu Wioletty i znużony surfował po necie, starając się znaleźć coś godnego uwagi. Tak mijały cenne minuty. Po południu uznał, że czas najwyższy wziąć prysznic.

Rozebrał się i wszedł do kabiny. Wciąż myślał o wczorajszej imprezie. O Oliwii. Chociaż trochę różniła się urodą od matki, to była naprawdę ładną dziewczyną. Trochę zagubioną, nieco wrażliwą, dość delikatną, ale to właśnie pociągało go jeszcze bardziej. Była inna, niż te wszystkie emanujące aż nazbyt seksapilem pseudo pewniaczki, z którymi się spotykał. Jak choćby ta Wioletta. Ładna, wysoka, szczupła modelka. Zwrócił na nią uwagę już w zeszłym roku, gdy do liceum przyszedł świeży narybek. Wioletta pierwsza rzuciła się w oczy, nie tylko zresztą jemu. Ale ta schowana gdzieś z boku Oliwia biła ją na głowę. Choć nie ubierała się tak wyzywająco, czy nawet choćby pociągająco. Trzeba było jakiegoś czasu by wyłowić ją z tłumu. Ale jak już się ją znalazło...

Spojrzał na swe ciało w lustrze. Wiedział, że był zbudowany przynajmniej przyzwoicie. Dobrze opalony. Dbał o siebie i nie miał problemów z dziewczynami. Spojrzał na swojego penisa, który pobudzony do życia cieplą, spływającą wodą, sygnalizował, że od dłuższego czasu bezczynnie nudził się jak emerytka w szpitalnej poczekalni. Ujął go w dłonie i zaczął masować. Ten się wyraźnie ożywił.

Jeszcze wtedy, w klasie maturalnej, Oliwia go aż tak nie interesowała. Owszem, ładna, wręcz śliczna, ale on miał inne priorytety. Tak pod względem damsko-męskim, jak i życiowym. Pochłaniały go bez reszty. Dopiero później, czasem wracał myślami do niej a możliwość znalezienia się na jednej imprezie, zmotywowała go do działania.

Masował coraz twardszego członka coraz szybciej, wyobrażając sobie... Nie, nie Oliwię. Jej matkę. Wioletta trafiła w sedno, w każdym razie przesadziła tylko trochę. Oskar nie próbował żadnych amorów a przynajmniej nic na poważnie. Zwyczajnie, nie było ku temu okazji. Może gdyby był w jej klasie, pojechał raz, czy drugi na wycieczkę, wykorzystał jakieś sprzyjające okazje do flirtu. Ale takowych nie było. A sama nauczycielka nie sprawiała wrażenia otwartej na żadne choćby ćwierć niedwuznaczności.

Mimo to często wyobrażał sobie tę wtedy coś około czterdziestoletnią piękność, rozbierającą się na jego oczach. Zresztą co tam wtedy... Teraz sobie wyobrażał. Jak biorą razem prysznic, on ustawia ją przodem do ściany, mając przed sobą jej nagie plecy, długie nogi i oczywiście tyłek. Jak rozchyla te pośladki a ona posłusznie, rozstawia lekko nogi, by ułatwić mu wejście. A on wchodzi... Nie, nie w cipkę. Wchodzi w tyłek. Tak lepiej, perwersyjniej. Bardziej dominująco. I rucha ją. Nie kocha się, tylko rucha, rżnie, wiedząc, że pani profesor ma męża, ale w tym momencie ulega przed czarującym Oskarem. Jak wypina tyłek, chcąc, by Oskar wsuwał swego penisa jeszcze głębiej. Jak jęczy tak z rozkoszy, jak z bólu. Ale Oskar sobie nic z tego bólu nie robi, tylko rżnie nauczycielką mocno, ostro, silnie, z prawdziwą furią, zalewając swoją spermą jej dupę...

Wystrzelił. Trochę tego było po kilku dniach abstynencji. Potrzebował tego, uspokoił się. Zakręcił kurek, wytarł ciało i począł rozmyślać nad jakimś planem działania.

Czirliderki w roli podprowadzających, tańczyły za taśmą jak szalone, ale Mieszko już ich nie widział. Zerknął na czas lecący z boku – jeszcze kilkadziesiąt sekund do startu. Znalazł wreszcie dobre miejsce. Nic, tylko spokojnie odczekać. To już czwarty bieg meczu i jego drugi start. W pierwszym, tak zwanym biegu młodzieżowym, przyjechał drugi. Jeden z zielonogórskich juniorów okazał się nieosiągalny. Zrobił w tym biegu swoje, ale ambicja zżerała go i nakazywała więcej. Teraz kolejny bieg, już z seniorami, tak w swojej drużynie, jak i przede wszystkim, tym po lewej ręce, z drużyny gości. Jak rozegrać pierwszy łuk? Już jest zielone światło! Teraz manetka na full i szybkie spojrzenia na zamek taśmy startowej. Poszła w górę!

Ruszył szybko, kątem oka dostrzegł, że jadący z czwartego pola junior zielonogórski został z tyłu. Dobrze! Ale ten po lewej ręce, senior w żółtym kasku miał lepszy dociąg do pierwszego łuku i wjechał w niego pierwszy. Mieszko nie wykontrował motocykla zbyt mocno. Poszedł szeroko. Zaryzykował, bo wiedział, że na tym etapie, nie jest jeszcze na tyle odsypane, by śmigać po zewnętrznej jak ongiś Gollob. Opłaciło się jednak. Wyjechał na prostą drugi, zostawiając tuż za sobą kolegę z drużyny i juniora rywali. Teraz tylko przejechać kawałek i poszukać jakiegoś miejsca do ataku. Żółty był szybki, ale nie na tyle by odjechać zbyt daleko do przodu.

Drugie kółko. Nie miał koncepcji na atak. Podążał torem jazdy żółtego. Był blisko i z tego powodu czuł, że adrenalina wskakuje na jeszcze wyższy poziom. Cholera, tamten nie jest taki szybki, może poszukać szansy na zewnętrznej? Na następnym łuku. Zaryzykował i poszedł szeroko. Wyszło nieźle, niemal usiadł na kole prowadzącego, ale nie miał takiej prędkości, by wykorzystać ją i ograć przeciwnika po dużej.

Trzecie kółko. Jednak opłacił się manewr z wyższą zębatką. Dobrze wyczuł, że tak będzie lepiej i polecił mechanikowi dokonać drobnej poprawki ustawienia. Szkoda, że szeroka nie trzymała tak, jak pewnie będzie trzymać z dwa, trzy biegi później. Byłoby łatwiej. Ale nie ma się co poddawać. Widział, że kolega z drużyny jedzie trzeci a junior gości zostaje dość wyraźnie w tyle. To dobrze, można atakować, bez ryzyka utraty pozycji. Co najwyżej wyprzedzi go swój a to przecież mecz a nie zawody indywidualne. Tak wiec atak! Ale nie wyszedł. Na drugim łuku znów szeroko, napędził się mocniej. Wprawdzie jadący przy kredzie Zielonogórzanin wciąż był pierwszy, ale Mieszko wiedział, że szybkość na tej prostej będzie jego atutem. Jeśli tylko rywal nie przymknie go pod płotem. Kątem oka zobaczył kierownika startu sygnalizującego początek ostatniego okrążenia.

A więc czwarte! Rywal nie podjechał zbyt mocno pod płot. Zostawił trochę miejsca. Mieszko wiedział, teraz, albo nigdy. Jest w tym momencie szybszy! Wejść w pierwszy łuk szeroko na pełnej prędkości, nie kontrować zbyt ostro, przejechać szeroko! Napędzić się, napędzić, napędzić...! Właśnie tak! Rzucił wzrokiem w lewo, rywal uparcie trzymał się kredy, w sumie teraz nie miał już wyjścia, jak jechać właśnie tak i wyjść z łuku szeroko, by zamknąć mu tor jazdy przy płocie. Więc trzeba zdążyć przed nim! Jeeeeeedź! O kurwa! Zrobił to! Jest pierwszy! Wręcz poczuł po lewej lekki dotyk rywala. „Lekki”, przy prawie stukilometrowej prędkości... Ale to już nieważne, tamten był słabszy, siłą rzeczy nie miał prawa osiągnąć takiej szybkości. Mieszko wciąż trzymał manetkę na full, czując, że odjeżdża na kilka metrów, może cztery, może pięć. Tyle musi wystarczyć. I na ostatnim łuku, nie ma już mowy o jeździe po dużej! Teraz już tylko przypilnować krawężnik. Cholera, ale to męczące! Ale jest, łuk powoli się kończy. Znów niemal poczuł oddech rywala po lewej stronie, ale wiedział, że nic nie odbierze mu zwycięstwa. To już ostatnia prosta! Mógł sobie pozwolić na rzut oka w prawo, na trybuny, na tysiące ludzi wstających z miejsc, unoszących ręce w górę. Poczuł w tym momencie przypływ niesamowitej euforii. Już jest kierownik startu z szachownicą. Już meta! Jeeeeeest! Pierwszy wygrany wyścig w meczu ligowym! I to w takim meczu!

- Jeeeeest! – darł się cały stadion, wiwatując zwycięstwo swojej pary a przede wszystkim młodego juniora, dopiero wkraczającego w dorosły żużel. Zwycięstwa takich zawodników zawsze są najgoręcej fetowane przez kibiców.

- Aaaaa! – bardziej piszczała, niż krzyczała Angelika. – No widzisz co byś przegapiła beze mnie?! A tak,

- Co ty się tak podniecasz? – usiłowała uspokoić swoją koleżankę roześmiana Oliwia.

- Pocieszyłabyś się trochę ze zwycięstwa swojego brata i uniosła swoją spuszczoną głowę do góry!

- Gdyby on dzisiaj widział mecz swojej siostry, to by też miał spuszczoną – skwitowała Oliwia.

- Ale pieprzysz... Ty a może pojedziemy za tydzień do Częstochowy na wyjazd? Oni – wskazała ręką w dół. – Organizują wyjazd, ja się zapiszę po meczu. Pojedziesz, nie? Przecież nie puścisz mnie samej, co ja tam będę robić bez ciebie?

- Ja się będę uczyć na poniedziałek do szkoły, więc nie widzę opcji wyjechania – odparła nieco zaczepnie uśmiechnięta koleżanka.

- Przestań z tą szkołą, jesteś jedną z najlepszych w klasie i jeszcze ci mało. No dalej! Za tydzień nie gramy, mamy wolny termin, Częstochowa daleko nie jest. Jedziemy, prawda?

- Co ty w tym widzisz? Mam średnią ochotą na wydawanie swoich marnych pieniędzy na rzeczy, które mnie nie interesują.

- Przecież nie chodzi tylko o żużel. Taki wyjazd to jest mnóstwo atrakcji, ogólnie atmosfera i wiadomo...

- Ale trujesz... Pogadamy później – Oliwia nie dała się przekonać. Ale myśl rzucona przez koleżankę zakiełkowała. Z chęcią wyjechałaby na parę godzin poza miasto, choćby nawet powodem miał być jakiś żużel.

Euforia na stadionie opadła. Było już po trzynastu biegach i goście mieli przewagę. Sześciopunktową, czyli możliwą do odrobienia przez gospodarzy w dwóch ostatnich biegach, ale szanse były iluzoryczne.

Korzystając z przerwy między biegami, Damian wyszedł z sektora. Wywołał go jeden z osiedlowych kolegów chcący pogadać o czymś. O czym? Wyjawił po sekundzie.

- Wiesz, mam pewny zysk u buków, potrzebuję tylko wkładu, oni dawają dobre bonusy, więc to jest do zwrócenia. Potrzebuję tylko dwóch stów na start, mogę na to liczyć? – Damian słuchał kolegi, gdy nagle na stadionie podniosła się wrzawa.

Damian rzucił okiem od niechcenia. Sekunda wystarczyła by zorientował się w sytuacji. Serce zabiło mu jak bęben. Od strony ich młyna, w kierunku sektora gości przemieszczał się szybkim tempem jakiś osiłek. Za sobą ciągnął kawał materiału. Nie trzeba było być Sherlockiem, by pojąć, że jest to flaga. Ich flaga, którą tenże sprinter właśnie zwinął z ich płotu zmierzając z nią do swoich.

Kurwa mać! Co teraz? Przecież nasi go nie dogonią, zresztą tam nie ma praktycznie nikogo, kto by mógł gonić i spróbować odbić flagę. Jak mogli do tego dopuścić, jak to się stało? I co? Ma teraz patrzeć jak biegnie? Za chwilę przebiegnie mu przed nosem. Ma wybiec? Tutaj? Na oczach prawie dziesięciu tysięcy ludzi? Już nie ma osiemnastu lat... Ale honor, ambicja, walka... Te wszystkie myśli zajęły Damianowi ułamek sekundy.

Zerwał się natychmiast i jednym susem przesadził płot dzielący widownię od toru żużlowego. Szalonym sprintem w mgnieniu oka dogonił uciekającego. Depnął na flagę, dzięki czemu kibic gości wytracił pęd, tracąc lekko równowagę. Dobrze. Teraz trudniejsze zadanie. Puszczą mu nerwy i ucieknie do swoich, czy będzie próbował odzyskać łup? Szybki rzut oka na przeciwnika – wyższy o pół głowy, nieco szerszy, kurwa, będzie ciężko. Ale Damian, wykorzystując rozpęd przyładował pięścią w twarz rywala. W skali szkolnej to by była trójka, może z plusem. Tamten odczuł, ale nie wystraszył się. Odpowiedział butem. Damian uchylił się i odgryzł tym samym. Furia powoli ustępowała, wskoczyło racjonalne myślenie. Przyjął postawę defensywną zastanawiając się, jak idiotycznie może to wszystko wyglądać na oczach tylu tysięcy ludzi. Do uszu doszedł jakiś wrzask publiki zainteresowanej nowym spektaklem. Damian ostrożnie zerknął w tył. Zauważył, że zbliżali się do niego Brazil i jakiś młodziak. To dobrze, zaopiekują się flagą a on weźmie na siebie tego Zielonogórzanina, który teraz sprawiał wrażenie człowieka, który nie wie co robić. Czas działał na jego niekorzyść, jego ziomkowie nie mogli wyskoczyć z klatki, by przyjść mu z pomocą, więc z raz jeszcze ruszył na Damiana. Ten uchylił się przed ciosem i błyskawicznie odpowiedział atakiem z kolana. Znów wyszło kiepsko, ale dało przeciwnikowi coś do myślenia. Brazil z młodym byli coraz bliżej.

- Bierzcie flagę i palcie wroty! – ryknął Damian. – A ty kurwa wypierdalaj, bo już psy wchodzą! – ostrzegł lojalnie wroga, zgodnie z kibicowskimi zasadami. Choć po prawdzie wolał, aby po prostu ta szopka na oczach tak licznej publiczności szybko się skończyła.

Adrenalina buzowała jak testosteron u piętnastolatka, ale rozum zwyciężył. Tamten odwrócił się i pomknął ku swemu sektorowi. Damian odetchnął z ulgą. Naciągnął kaptur na głowę jeszcze mocniej i biegiem udał się w ślad za swoimi.

- Jak to się kurwa stało, co wy tu odpierdalacie?! - już na sektorze ofuknął wszystkich dookoła.

- Siedział wśród naszych, trochę z boku. Wykorzystał moment nieuwagi, zerwał fanę i poszedł... - dość niewyraźnym tonem odpowiedział Brazil.

- No i co? On był już w połowie drogi a wy się dopiero zerwaliście do pogoni? W liczbie dwóch, kurwa? – machnął ręką i usiadł na murku. Ciężko oddychał, adrenalina wciąż dawała się we znaki. Rzucił okiem w bok, aby upewnić się, czy nie będzie miał kłopotów ze służbami porządkowymi. Na szczęście nic na to nie wskazywało.

Zresztą nie zachodziła tutaj potrzeba robienia kolejnego cyrku, tym razem ze strony policji. W świecie powszechnej inwigilacji takie postępowanie nie było konieczne. Damian zdawał sobie doskonale sprawę, że grupa, choć młoda i w gruncie rzeczy nieszkodliwa i tak na bank ma swoje akta w komendzie rejonowej. To, że teraz jest spokój, nie znaczy, że będzie dalej. Są duże szanse, że jutro po pobudce o szóstej rano, zobaczy pod swoim oknem radiowóz.

- No i przejebali – westchnęła rozżalona Angelika. – Chodź, zejdziemy na dół.

Stadion powoli pustoszał. Ludzie rozczarowani sześciopunktową porażką opuszczali obiekt. Na dole sektora pozostała garstka kilku chłopaków z grupy ultrasowskiej. Angelika dojrzała w niej Serka, jednego z ważniejszych szalikowców. To dobrze, to przez niego próbowała dobić się do grupy. Lubiła taki styl kibicowania, czyli wydzieranie gardła i autentyczne przeżywanie meczu, walki na torze, zamiast bezczynnego siedzenia na ławce. A jako osoba dość pomysłowa i energiczna mogłaby pomagać w przygotowaniach opraw meczowych.

Wcześniej, rozeźliły ją pojedyncze gwizdy mikroskopijnej części widowni na Mieszka, który w swoim trzecim starcie przyjechał na metę ostatni. Przez dwa okrążenia próbował atakować jadącego przed nim zawodnika gości, ale przy wyjściu z jednego z łuków, przeszarżował, mocno zarzuciło jego motocykl i stracił dystans. Pięć punktów w trzech biegach to i tak był niezły wynik jak na osiemnastolatka. Ale jak widać, niektórym baranom na trybunach było za mało.

Zeszły na dół. Angelę trochę złapały pewne obawy. Wchodziła w męski świat. Choć większość osób tutaj, to byli jej rówieśnicy, to jednak i Brazil, ze swym niechętnym podejściem do dziewczyn i przede wszystkim Damian ze swym lodowatym spojrzeniem, wzbudzali respekt.

- Cześć – powitał ją nieśmiało skryty Serek.

- Cześć – odezwał się również Brazil. – To ty jesteś ta co chce się przyłączyć do grupy?

- Tak, ja – Angelika postanowiła stawić czoła wyzwaniu. – A ty jesteś tym, któremu to się nie podoba?

- Miejsce dziewczyn jest na innych sektorach – wyjaśnił bez ogródek lider grupy. – A poza tym zdaje się, że nie wypełniłaś, że tak to dyplomatycznie ujmę... Całego formularza.

Lekki śmiech przeszedł przez grupę. Angelika lekko zarumieniła się, ale nie dała za wygraną. Oliwia dopiero po sekundzie zrozumiała o co chodzi.

- Tak, miałam przyjść w krótkich spodenkach. Ktoś z was na forum tego zażądał. Ale to jeszcze nie pora na to – Angelika trzymała fason. – Poza tym nie wiem, co mają krótkie spodenki do ultrasów...

- Nie ktoś, tylko ja – rozległ się pewny głos Damiana. – I najważniejsze, że my wiemy i decydujemy o krótkich spodenkach i innych rzeczach...

Stojąca metr, czy dwa obok całej grupki Oliwia, już wcześniej rzuciła kilka ukradkowych spojrzeń na Damiana. Niewysoki, ale z charyzmą, to rzucało się od razu. Stał spokojnie w czarnej, sportowej kurtce Everlasta i kapturem na głowie, paląc papierosa. Jego harmonijna sylwetka, dłonie, może niezbyt duże, ale sprawiające wrażenie silnych... I Oliwia, podobnie, jak wcześniej Angelika poczuła pewien respekt. Miała jeszcze w pamięci jego wczorajsze wejście lwa na osiemnastkę Klaudii. No i dzisiejszy występ na boisku. Nie imponowały jej tego typu wydarzenia, ale obiektywnie musiała przyznać, że stanął w obronie honoru, pewnych wartości, gdy cały stadion stał i się gapił.

Tak, to z pewnością była intrygująca osobistość.

- No a wszyscy kandydaci na członków też musieli przychodzić w krótkich spodenkach? A może jeszcze sprawdzaliście co mają pod nimi? – zaperzyła się hardo blondynka.

- Nie, tylko tobie mamy zamiar sprawdzić – odparował Damian znów wzbudzając przelotny śmieszek kolegów. – I koleżance, jeśli też chce wejść do grupy.

Oliwia lekko wzdrygnęła się, przybierając postawę defensywną i próbując posłać jakieś pełne dezaprobaty spojrzenie. Napotkała parę oczu, które wczoraj zahipnotyzowały ją swą siłą, zdecydowaniem, determinacją. Teraz kpiąco, ale i poniekąd życzliwie się uśmiechały się lekko. Ciężko było jej przerwać ten wzrokowy pojedynek, ale w końcu spuściła oczy, czując i siłę chłopaka i swe, nieco żwawiej bijące serce.

Śmieszne, czy nie, ale w pewien sposób urzekł ją zapach czystego, świeżo wypranego ubrania. A z oczu można było wyczytać tyle, że ni jest to żaden tępy dresiarz.

Stojąc nieco z boku, zerknęła raz jeszcze na jego sylwetkę. Na czarnej kurtce, którą nosił Damian, z tyłu wydrukowany został napis „Tu się urodziłem i tu nastąpi koniec. Całe życie na stadionie”. Ten nieco pompatyczny, ale jednocześnie bardzo dobitny przekaz urzekł ją.

- Dobra, niech będzie – machnął ręką Damian, nie dając dojść do głosu Angelice, szykującej jakąś ripostę. – Weźmiemy cię na próbę. Rozumiem, że chcesz uczestniczyć w życiu grupy, przygotowywać oprawy, jeździć na wyjazdy?

- Tak. I właśnie chciałyśmy się zapisać na wyjazd do Częstochowy – odpowiedziała szybko blondynka.

- Pięć dych od osoby – odezwał się Brazil. – Jeszcze nie wiemy, czy autokar wypali, po dzisiejszej porażce, pewnie wiele osób zrezygnuje z wyjazdu, więc nie wiemy jaki środek transportu wybierzemy. Ale pojedziemy na pewno, na forum dostaniecie szczegółowe informacje.

- I pamiętajcie o krótkich spodenkach – do oddalających się dziewczyn dobiegł lekko ironiczny głos Damiana.

Tomek siedział wygodnie w fotelu. Wciąż czuł ból, tak fizyczne, jak i psychiczny. Nie wiadomo co bolało bardziej.

- Ofiaro losu – westchnęła wchodząca do pokoju Ania. – To już chyba ja biję się lepiej, niż ty!

- I ty musisz mnie jeszcze wkurzać? – Nie była to do końca prawda. Bardziej zdołował się tymi słowami, niż wkurzył.

- No dobrze, przepraszam... - odrzekła pojednawczo. – Jak ci poprawić humor?

Pytanie nie wymagało odpowiedzi. W mieszkaniu było ciepło, wręcz gorąco, więc Ania chodziła po nim w dość krótkiej, luźnej spódniczce i samym staniku. Teraz sięgnęła dłonią za plecy rozpinając biustonosz.

- No spójrz – dodała. – Nie cieszy cię to, że to ty mnie tak widzisz a on może sobie tylko pomarzyć?

Trafiła w sedno. To była jedyna opcja, która mogła dziś dać Tomkowi radość. Odgarnął swoje długie blond włosy z twarzy.

Ambicja wczoraj go zgubiła. Zrobił coś czego nie powinien. Doprowadził do sytuacji, której rozwiązać nie umiał. Wciąż siedziała w nim zadra sprzed, ilu...? Pięciu lat. Gdy na placyku w miejskim parku, czując się nad wyraz pewnie próbował prowokować starszego oponenta do głupich zachowań, mających zrazić do niego Anię. Wystarczyło wtedy jedno zdanie wypowiedziane niezwykle spokojnym i chłodnym tonem, przy akompaniamencie morderczego spojrzenia, by Tomek poczuł, jak ów chłód przenika jego ciało i odruchowo cofnął o krok. Jak to szło? „Nie mów do mnie w ten sposób gówniarzu”. I nic więcej. Tyle wystarczyło.

Ten typ podbijał do Ani, która chwilę wcześniej zdecydowała się na związek z Tomkiem. Miała wtedy raptem piętnaście lat, ale potrafiła zakręcić w głowie dużo starszym chłopakom, starszym nawet, niż ten Damian. Nic dziwnego, niektórzy brali ją za studentkę. Elokwentna, błyskotliwa, inteligentna o dojrzałej twarzy. Po prostu wybryk natury. Była celem wielu chłopaków. Ale usidlił ją wtedy Tomek. Sam nie wierzył jak udało mu się doprowadzić do tego, że to w końcu ona jadła mu z ręki a nie na odwrót.

- Będziesz tak siedział? – prowokowała Ania łagodnym tonem.

Oczywiście, że nie. Wstał, podszedł i chwycił nagie piersi w dłoni. Nie, jednak nie. Nie miał ochoty na grę wstępną. Nie miał ochoty? Może ból nie pozwalał skupić się na długich harcach?

Pamiętał jak wtedy Ania deklarowała, że seks nastąpi dopiero w okresie narzeczeństwa. Nie minęły trzy miesiące a wylądowali w łóżku. Od tego czasu, sama się śmiała, że Tomek obudził w niej nimfomanię. W czasie, gdy pryszczaci okularnicy, kujoni i reszta licealnych maminsynków trzepała sobie kapucyna oglądając drętwe pornosy w internecie a kujonki w okularach i dziewoje z tak zwanymi zasadami wzdychały do jakiegoś modela z plakatu, śniąc o zwykłych pocałunkach, oni przez okres całego liceum pieprzyli się niemal dzień w dzień przerabiając praktycznie całą kamasutrę.

Odwrócił dziewczynę twarzą do ściany i uniósł jej spódniczkę do góry. Ania nie protestowała. Nie miał ochoty na ceregiele. Szarpnął za majtki, odrywając je od ciała i opuszczając w dół. Uwielbiał jej pośladki. Były takie jak trzeba, nie za duże i nie za małe. Sprzedał klapsa, potem drugiego. Ania wypięła się. Na to czekał. Rozpiął zamek swoich spodni, wyciągając penisa. Nie stał twardo, ale to tylko kwestia chwili. Pomasował go chwilę i spróbował wbić się między rozchylone uda dziewczyny. Ta drgnęła lekko, widać nie była jeszcze gotowa. Chuj tam, kogo to obchodzi? Niestrudzenia wbijał się w cipkę swojej dziewczyny, aż wdarł się niemal na całą długość. Odczekał kilka sekund. To miejsce zawsze działało najlepiej na pewne problemy z potencją. Chwila w cipce Ani i już był twardy jak skała.

Posuwał się w górę. Jeszcze powoli, dając czas dziewczynie na to, by stała się w tym miejscu bardziej wilgotna, by poślizg przebiegał bez problemu. Jęki, które słyszał, nie były jeszcze jękami rozkoszy. Ból pozwolił mu tylko na chwilę cierpliwości. Ruszył odważniej, zdobywając głębiej położone zakamarki. Średnio obchodziło go w tym momencie, co czuje Ania. Zresztą dziewczyna biernie poddała się jego zdecydowaniu. I dobrze. To on tu był poszkodowanym i to przede wszystkim jemu miało być dobrze. Posuwał się w przód i do tyłu. Metodycznie ruchał swoją królową. W sumie nie tylko swoją, to była królowa całego miasta, mająca do dzisiaj rzesze oddanych fanów, którzy poszli by za nią na drugi koniec świata, gdyby tylko kiwnęła palcem. Ale nie czyniła tego. Była mu wierna i tylko z nim się pieprzyła. Wiedział to na pewno i imponował mu ten fakt. Fakt, że ma na swoją wyłączność absolutnie jedną z najpiękniejszych dziewczyn w mieście.

Taaaak... W tym czasie, gdy on ją rżnie, może stu innych trzepie się pod jej fotki w sieci. A kolejnych stu przypomina sobie piękną koleżankę z gimnazjum, czy liceum, wyobrażając sobie, że są na miejscu Tomka. Ale, kurwa nie są! To on teraz rucha ją coraz silniej, coraz ostrzej, mając przed sobą jej wypięty nagi tyłeczek, który uderza swą dłonią, gdy tylko najdzie go na to ochota. Rucha, zniewalając jej ciało poprzez silny uchwyt jej bioder. Rucha, przesuwając dłonie w górę i ściskając jej cycki. Całe ciało tej ślicznotki jest jego i tylko jego.

Przyspieszył jeszcze szybciej. Te wszystkie myśli dodały mu animuszu, tak, że zapomniał o bólu. Przy orgazmie tym bardziej. To nie była żadna miłość, tylko rżnięcie. By podbudować ego. By znów poczuć się zwycięzcą. Nad tymi dziesiątkami koniobijców marzących o jego dziewczynie. A przede wszystkim nad tym baranem w kapturze.

- No – odezwała się Ania, jakby czytając w jego myślach. – A nasz kolega będzie miał w tym tygodniu sporą niespodziankę.

Ten tekst odnotował 23,352 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.95/10 (34 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (2)

0
0
Przyspieszam jeszcze szybciej ,przewijając to cudo.Gdyby nie komentarz powyżej,pewnie nie zajrzałabym.Ale zaraz ktoś poprosi o nastęęęępnąąąą częęęęść!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
A pewnie, że poprosi. Czemu by nie? Zależy kto czego szuka, a chociażby dla jednego dobrego akapitu warto przebrnąć całość i odnajdywać dla własnej przyjemności czytania skrawki ciekawie napisane. Choć nie wątpię, że niektórzy szukają perełek i cudów. Lecz cieszmy się z małych rzeczy, szukajmy małych cudów, doceniajmy małe części.
Pozdrawiam tych, którzy nie mają tej cierpliwości...
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.